Bobislaw

  • Dokumenty587
  • Odsłony277 319
  • Obserwuję190
  • Rozmiar dokumentów6.8 GB
  • Ilość pobrań124 087

Antropolog na Marsie - Oliver Sacks

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Bobislaw
EBooki

Antropolog na Marsie - Oliver Sacks.pdf

Bobislaw EBooki Antropolog na Marsie - Oliver Sacks
Użytkownik Bobislaw wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 422 osób, 182 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 236 stron)

Oliver Sacks ANTROPOLOG NA MARSIE Ty​tuł ory​gi​na​łu An Anthropologist on Mars

Co​py​ri​ght © 1995 by Oli​ver Sacks Ear​lier ver​sions of the es​says in this work were ori​gi​nal​ly pu​bli​shed in the fol​lo​wing: "The New York Re​view of Bo​oks": The Case of the Co​lor​blind Pa​in​ter and the Last Hip​pie', „The New Yor​ker": An An​th​ro​po​lo​gist on Mars, The Land​sca​pe of His Dre​am, Pro​di​gies, To See and Not See and A Sur​ge​on 's Life. Ali ri​ghts re​se​rved 1999 for the Po​lish trans​la​tion by Zysk i S-ka Wy​daw​nic​two s.c., Po​znań Prze​kła​du do​ko​na​li Piotr Am​ster​dam​ski, Bar​ba​ra Lin​den​berg, Be​ata Ma​- cie​jew​ska, Alek​san​der Ra​dom​ski Opra​co​wa​nie gra​ficz​ne okład​ki Mi​ro​sław Adam​czyk Re​dak​tor se​rii Ta​de​usz Zysk Re​dak​tor Alek​san​dra Feu​er Wy​da​nie I ISBN 83-7150-217Zysk i S-ka Wy​daw​nic​two s.c. ul. Wiel​ka 10 Po​znań tel./fa​x8532751,8532763 fax 852 63 26 Dział Han​dlo​wy tel./fax 864 14 03, tel. 864 14 04 Druk i opra​wa: Za​kła​dy Gra​ficz​ne w Po​zna​niu

Książ​kę tę de​dy​ku​ję sied​miu oso​bom, o któ​rych ona opo​wia​da Wszech​świat jest nie tyl​ko dziw​niej​szy, niż to so​bie wy​obra​ża​my, lecz dziw​niej​szy, niż mo​że​my to so​bie wy​obra​zić. J.B.S. Hal​da​ne Nie py​taj, jaką cho​ro​bę ma dany czło​wiek — za​py​taj ra​czej, ja​kie​go czło​wie​ka ma dana cho​ro​ba. (przy​pi​sy​wa​ne) Wil​lia​mo​wi Osle​ro​wi

PODZIĘKOWANIA Naj​pierw pra​gnę wy​ra​zić głę​bo​ką wdzięcz​ność bo​ha​te​rom mo​ich opo​- wia​dań: ,,Jo​na​tha​no​wi L", „Gre​go​wi F.", „Car​lo​wi Ben​net​to​wi", „Vir​gi​lo​wi", Fran​co Ma​gna​nie​mu, Ste​phe​no​wi Wilt​shi​re i Tem​pie Gran​din. Mam wo​bec nich, ich ro​dzin, przy​ja​ciół, le​ka​rzy i te​ra​peu​tów nie spła​co​ny dług wdzięcz​- no​ści. Z dwo​ma przy​ja​ciół​mi: Bo​bem Was​ser​ma​nem (któ​ry jest współ​au​to​rem pier​wot​nej wer​sji opo​wia​da​nia „O ma​la​rzu, któ​ry oślepł na bar​wy") i Ral​- phem Sie​ge​lem (któ​ry współ​two​rzył ze mną inną książ​kę) — sta​no​wi​li​śmy ro​dzaj dru​ży​ny, ba​da​jąc przy​pad​ki Jo​na​tha​na I. i Vir​gi​la. Wie​lu przy​ja​cio​łom i ko​le​gom (nie zdo​łał​bym ich wszyst​kich wy​mie​nić!) wi​nien je​stem po​dzię​ko​wa​nia za po​moc i owoc​ne roz​mo​wy. Z czę​ścią z nich od lat nie​prze​rwa​nie dys​ku​tu​ję, na przy​kład z Jer​rym Bru​ne​rem i Ge​ral​dem Edel​ma​nem; z in​ny​mi spo​ty​ka​łem się tyl​ko raz lub kil​ka razy, albo też wy​- mie​nia​łem ko​re​spon​den​cję; nie​mniej wszyst​kie te kon​tak​ty były eks​cy​tu​ją​- ce i in​spi​ru​ją​ce. Tak więc, oso​by, któ​rym pra​gnę za to po​dzię​ko​wać, to: Ur​su​- la Bel​lu​gi, Pe​ter Bro​ok, Je​ro​me Bru​ner, Eli​za​beth Cha​se, Pa​tri​cia i Paul Chur​- chland, Jo​an​ne Co​hen, Pie​tro Cor​si, Fran​cis Crick, An​to​nio i Han​na Da​ma​sio, Mer​lin Do​nald, Fre​eman Dy​son, Ge​rald Edel​man, Ca​rol Feld​man, Sha​ne Fi​- stell, Al​len Fur​beck, Fran​ces Fut​ter​man, El​kho​non Gold​berg, Ste​phen Jay Gould, Ri​chard Gre​go​ry, Ke​vin Hal​li​gan, Lo​well Han​dler, Mic​key Hart, Jay Itz​ko​witz, He​len Jo​nes, Eric Korn, De​bo​rah Lai, Skip i Do​ris Lane, Sue Levi- Pe​arl, John Mac​Gre​gor, John Mar​shall, Juan Mar​ti​nez, Jo​na​than i Ra​chel Mil​ler, Ar​nold Mo​de​li, Jo​na​than Mu​el​ler, Jock Mur​ray, Knut Nord​by, Mi​- cha​el Pe​ar​ce, V.S. Ra​ma​chan​dran, Isa​bel​le Ra​pin, Chris Raw​len​ce, Bob Rod​- man, Isra​el Ro​sen​field, Car​mel Ross, Yolan​da Ru​eda, Da​vid Sacks, Mar​cus Sacks, Mi​cha​el Sacks, Dań Schach​ter, Mur​ray Scha​ne, Herb Schaum​burg, Su​- san Schwart​zen​berg, Ro​bert Scott, Ri​chard Shaw, Le​onard Shen​gold, Lar​ry Squ​ire, John Ste​ele, Ri​chard Stern, De​bo​rah Tan​nen, Es​ther The​len, Con​nie To​ma​ino, Rus​sel War​ren, Ed We​in​ber​ger, Ren i Jo​asia We​schler, An​drew Wil​- kes, Jer​ry Young, Se​mir Zeki. Wie​le osób dzie​li​ło się ze mną swo​ją wie​dzą i do​świad​cze​nia​mi w dzie​- dzi​nie au​ty​zmu. Na​le​ży do nich przede wszyst​kim moja przy​ja​ciół​ka i ko​le​żan​ka po fa​chu, Isa​bel​le Ra​pin, a tak​że Do​ris Al​len, Ho​ward Blo​om, Mar​le​ne Bre​iten​bach, Uta Frith, De​ni​se Fruch​ter, Be​atę Her​me​lin, Pa​tri​cia Krantz, Lynn McC​lan​na​- han, Cla​ra i Da​vid Park, Jes​sy Park, Sal​ly Ram​sey, Gin​ger Ri​chard​son, Ber​- nard Rim​land, Ed i Riva Ri​tvo, Mira Ro​then​berg i Ro​sa​lie Wi​nard. W na​- wią​za​niu do Ste​phe​na Wilt​shi​re'a po​dzię​ko​wa​nia na​le​żą się Lor​ra​ine Cole, Chri​so​wi Mar​ri​so​wi, a przede wszyst​kim Mar​ga​ret i An​drew Hew​son. Je​stem wdzięcz​ny wie​lu lu​dziom, któ​rzy ko​re​spon​do​wa​li ze mną (m.in.

nie zna​nej mi oso​bie, któ​ra prze​sła​ła mi eg​zem​plarz „Ob​se​rve​ra" z Fay​et​te​vil​- le z 1862 r.). Nie​któ​rych z nich wy​mie​niam na kar​tach tej książ​ki. Wie​le mo​ich ba​dań zo​sta​ło za​po​cząt​ko​wa​nych wła​śnie za spra​wą nie​ocze​ki​wa​nych li​stów lub te​le​fo​nów, po​czy​na​jąc od li​stu Pana L, któ​ry otrzy​ma​łem w mar​cu 1986 roku. Są też miej​sca, nie mniej waż​ne niż lu​dzie, któ​re przy​czy​ni​ły się do po​- wsta​nia tej książ​ki, za​pew​nia​jąc mi schro​nie​nie, spo​kój i moż​li​wość sku​pie​- nia. Na​le​żą do nich: no​wo​jor​ski ogród bo​ta​nicz​ny (a szcze​gól​nie li​kwi​do​wa​- na obec​nie ko​lek​cja pa​pro​ci), ulu​bio​ne miej​sce mo​ich spa​ce​rów i roz​wa​żań; Ho​tel Lakę Jef​fer​son i je​zio​ro, nad któ​rym jest po​ło​żo​ny, Blue Mo​un​ta​in Cen​ter (oraz Har​riet Bar​low); no​wo​jor​ski In​sty​tut Nauk Hu​ma​ni​stycz​nych, gdzie wy​ko​na​no nie​któ​re z te​stów Pana L, bi​blio​te​ka Aka​de​mii Me​dycz​nej im. Al​ber​ta Ein​ste​ina, gdzie zna​la​złem wie​le źró​deł; a tak​że je​zio​ra, rze​ki i ba​se​ny, gdzie​kol​wiek by się znaj​do​wa​ły — po​nie​waż naj​le​piej my​śli mi się w wo​dzie. Fun​da​cja Gug​gen​he​ima wspa​nia​ło​myśl​nie wspar​ła moją pra​cę nad opo​- wia​da​niem „Ży​cie chi​rur​ga", udzie​la​jąc mi w 1989 roku fi​nan​so​wej po​mo​cy z prze​zna​cze​niem na prze​pro​wa​dze​nie neu​ro-an​tro​po​lo​gicz​nych ba​dań nad ze​- spo​łem To​uret​te'a. Wcze​śniej​sze wer​sje „Ma​la​rza, któ​ry oślepł na bar​wy" i „Ostat​nie​go hi​pi​- sa" zo​sta​ły opu​bli​ko​wa​ne w „The New York Re​view of Bo​oks", a hi​sto​rie in​- nych przy​pad​ków w „The New Yor​ker". Mia​łem za​szczyt pra​co​wać z Ro​ber​- tem Si​lver​sem w „The New York Re​wiev of Bo​oks" i Joh​nem Ben​ne​tem w „The New Yor​ker" oraz z ze​spo​ła​mi obu wy​daw​nictw. Wie​le in​nych osób przy​czy​ni​ło się do po​wsta​nia i wy​da​nia tej książ​ki. Na​le​żą do nich: Dan Frank i Clau​di​ne O'He​arn z Knop​fa, Ja​cqui Gra​ham z Pi​- ca​do​ra, Jim Sil​ber​man, He​ather Schro​der, Su​san Jen​sen i Su​zan​ne Gluck. Na ko​niec pra​gnę też po​dzię​ko​wać Kate Ed​gar, mo​jej asy​sten​ce, re​dak​tor​ce, współ​pra​cow​ni​cy i przy​ja​ciół​ce, któ​ra zna wszyst​kich bo​ha​te​rów tej książ​ki i któ​ra po​mo​gła mi nadać jej kształt i for​mę. Ale wra​ca​jąc do po​cząt​ku — wszyst​kie ba​da​nia kli​nicz​ne, nie​za​leż​nie od ich re​wo​lu​cyj​ne​go cha​rak​te​ru czy stop​nia za​awan​so​wa​nia, za​wsze do​ty​czą kon​kret​nych osób, któ​re je za​in​spi​ro​wa​ły. Tak więc tym sied​miu oso​bom, któ​re mi za​ufa​ły, dzie​li​ły się ze mną swo​im ży​ciem i do​świad​cze​nia​mi — i któ​re w cią​gu tych lat sta​ły się mo​imi przy​ja​ciół​mi — de​dy​ku​ję tę książ​kę.

WSTĘP Pi​szę ten tekst lewą ręką, choć je​stem z na​tu​ry pra​wo​ręcz​ny. Mie​siąc temu prze​sze​dłem ope​ra​cję pra​we​go bar​ku i nie mogę jesz​cze po​słu​gi​wać się pra​wą ręką. Pi​szę po​wo​li, nie​zdar​nie — ale z każ​dym dniem czyn​ność ta sta​- je się ła​twiej​sza i na​tu​ral​niej​sza. Przez cały czas uczę się, przy​sto​so​wu​ję — nie tyl​ko do pi​sa​nia lewą ręką, ale tak​że do wie​lu in​nych czyn​no​ści, któ​re mu​szę nią wy​ko​ny​wać: na​uczy​- łem się z dużą zręcz​no​ścią chwy​tać przed​mio​ty pal​ca​mi u nogi, aby w ten spo​sób zre​kom​pen​so​wać stra​ty wy​ni​kłe z unie​ru​cho​mie​nia ręki. Przez kil​ka dni po ope​ra​cji ra​mie​nia trud​no mi było utrzy​mać rów​no​wa​gę, ale te​raz cho​dzę ina​czej — od​kry​łem nową rów​no​wa​gę. Roz​wi​jam u sie​bie nowe wzor​ce, nowe zwy​cza​je... ktoś mógł​by po​wie​dzieć, że jest to nowa toż​sa​- mość, przy​naj​mniej w pew​nej ogra​ni​czo​nej sfe​rze. W pro​gra​mach i obie​gach mo​je​go mó​zgu mu​szą za​cho​dzić róż​no​rod​ne zmia​ny — zmie​nia​ją się sy​nap​- tycz​ne war​to​ści, ich po​łą​cze​nia i sy​gna​ły (choć na​sze me​to​dy przed​sta​wia​nia mó​zgu są wciąż zbyt mało do​pra​co​wa​ne, aby móc to do​brze zo​bra​zo​wać). Mimo iż nie​któ​re z „prze​pro​gra​mo​wa​li" są prze​my​śla​ne, za​pla​no​wa​ne, a in​nych uczę się me​to​dą prób i błę​dów (w pierw​szym ty​go​dniu ska​le​czy​łem się we wszyst​kie pal​ce le​wej ręki), to więk​szość z nich po​ja​wi​ła się sa​mo​ist​- nie, w spo​sób nie kon​tro​lo​wa​ny — nie wiem nic o więk​szo​ści prze​pro​gra​mo​- wań i ad​ap​ta​cji, któ​re we mnie za​cho​dzą. Za mie​siąc, je​śli wszyst​ko uło​ży się po​myśl​nie, znów będę prze​cho​dził pro​ces re​adap​ta​cji; od​zy​skam cał​ko​wi​tą (i „na​tu​ral​ną") umie​jęt​ność po​słu​gi​wa​nia się pra​wą ręką, któ​ra na po​wrót zo​- sta​nie wpi​sa​na w wi​ze​ru​nek mo​je​go cia​ła, mo​je​go „ja", przez co znów sta​nę się spraw​ną isto​tą ludz​ką. Ale po​wrót do zdro​wia w ta​kich oko​licz​no​ściach nie jest w ża​den spo​sób au​to​ma​tycz​ny, nie przy​po​mi​na pro​ste​go pro​ce​su go​je​nia się tkan​ki — bę​dzie on wy​ma​gał ca​łe​go ze​spo​łu przy​sto​so​wań mię​śni i po​sta​wy, ca​łe​go zbio​ru no​wych pro​ce​dur (i ich syn​te​zy), ucze​nia się i od​naj​dy​wa​nia no​wej ścież​ki do wy​zdro​wie​nia. Mój chi​rurg, czło​wiek peł​ny zro​zu​mie​nia dla cier​pie​nia in​nych, któ​ry swe​go cza​su sam prze​cho​dził taką ope​ra​cję, po​wie​dział mi: „Ist​nie​ją ogól​ne wy​tycz​ne, prze​ciw​wska​za​nia, za​le​ce​nia. Ale tych wszyst​kich szcze​gó​łów sam bę​dziesz się mu​siał na​uczyć". Mój psy​cho​te​ra​peu​ta, Jay, wy​- po​wie​dział się w po​dob​ny spo​sób: „U każ​de​go z nas pro​ces ad​ap​ta​cji przy​- bie​ra inne for​my. Sys​tem ner​wo​wy two​rzy wła​sne ścież​ki. Je​steś neu​ro​lo​- giem — mu​sisz sty​kać się z tym na każ​dym kro​ku". Wy​obraź​nia na​tu​ry, jak mówi Fre​eman Dy​son, jest bo​gat​sza od na​szej. Dy​son opo​wia​da o cu​dach i bo​gac​twie psy​cho​lo​gicz​nych i bio​lo​gicz​nych świa​tów, o bez​kre​snej róż​no​rod​no​ści form fi​zycz​nych i form ży​cia. We​dług mnie, le​ka​rza, bo​gac​two na​tu​ry po​win​no być ba​da​ne z punk​tu wi​dze​nia zdro​wia i cho​ro​by, nie​skoń​czo​nych form in​dy​wi​du​al​nej ad​ap​ta​cji, dzię​ki

któ​rej or​ga​nizm ludz​ki, czło​wiek, po​tra​fi przy​sto​so​wać się i zre​kon​stru​ować, sta​wia​jąc czo​ło wy​zwa​niom i zmien​nym ko​le​jom ży​cia. W tym zna​cze​niu de​fek​ty, do​le​gli​wo​ści i scho​rze​nia mogą — po​przez ujaw​nie​nie ukry​tych umie​jęt​no​ści — od​gry​wać pa​ra​dok​sal​ną rolę, gdyż umoż​li​wia​ją one roz​wój, ewo​lu​cję form ży​cia, któ​rych ist​nie​nia czę​sto na​wet się nie do​my​śla​li​śmy. W tym sen​sie pa​ra​dok​sal​ną ce​chą cho​ro​by jest jej „kre​acyj​ny" po​ten​cjał, któ​ry sta​no​wi trzon tej książ​ki. Tak więc skut​ki roz​wo​jo​wej cho​ro​by czy scho​rze​nia, któ​re czę​sto bu​dzą prze​ra​że​nie, moż​na po​strze​gać tak​że jako kre​atyw​ne: nisz​cząc pew​ne dro​gi, spo​so​by funk​cjo​no​wa​nia, zmu​sza​ją one sys​tem ner​wo​wy do two​rze​nia no​- wych dróg, do nie za​mie​rzo​ne​go do​tych​czas roz​wo​ju i ewo​lu​cji. Owe moż​li​- wo​ści kre​acyj​ne cho​ro​by do​strze​gam pra​wie u każ​de​go pa​cjen​ta, a ich opi​sa​- nie tu jest dla mnie naj​waż​niej​sze. Po​dob​ne za​gad​nie​nia po​ru​szał A.R. Łu​ria, neu​ro​log zaj​mu​ją​cy się pa​cjen​- ta​mi z gu​za​mi mó​zgu lub z jego uszko​dze​nia​mi. Ba​dał on spo​so​by, ro​dza​je ad​ap​ta​cji, któ​re umoż​li​wi​ły im dal​sze ży​cie. Jako mło​dy czło​wiek ba​dał on rów​nież (ze swym na​uczy​cie​lem L.S. Wy​got​skim) głu​che i nie​wi​do​me dzie​ci. Wy​got​ski pod​kre​ślał przede wszyst​kim ich umie​jęt​no​ści, nie zaś bra​ki: Ka​le​- kie dzie​ci re​pre​zen​tu​ją ja​ko​ścio​wo inną, wy​jąt​ko​wą for​mę roz​wo​ju... Je​śli nie​wi​do​me lub głu​che dziec​ko osią​ga ten sam sto​pień roz​wo​ju co dziec​ko nor​mal​ne, to dziec​ko z nie​do​ro​zwo​jem osią​ga go w inny spo​sób, in​nym try​- bem, za po​mo​cą in​nych środ​ków. Szcze​gól​nie waż​ne jest więc, by pe​da​gog znał wy​jąt​ko​wy tryb po​stę​po​wa​nia z ta​kim dziec​kiem. Owa nie​zwy​kłość prze​kształ​ca mi​nu​sy ka​lec​twa w plu​sy kom​pen​sa​cji. Wy​stą​pie​nie ta​kich ra​dy​kal​nych ad​ap​ta​cji wy​ma​ga​ło, zda​niem Łu​rii, no​- we​go spoj​rze​nia na mózg, po​strze​że​nia go nie​ja​ko za​pro​gra​mo​wa​ny i sta​- tycz​ny, ale ra​czej jako dy​na​micz​ny i ak​tyw​ny, nie​zwy​kle wy​daj​ny sys​tem ad​ap​ta​cyj​ny, ukie​run​ko​wa​ny na ewo​lu​cję i zmia​ny, nie​prze​rwa​nie do​sto​so​- wu​ją​cy się do no​wych po​trzeb or​ga​ni​zmu — wśród któ​rych naj​waż​niej​szą jest skon​stru​owa​nie spój​ne​go, ja" nie​za​leż​nie od de​fek​tów i za​bu​rzeń mó​zgu. Oczy​wi​ste jest, że mózg jest ogrom​nie zróż​ni​co​wa​ny: znaj​du​ją się w nim set​ki drob​nych ob​sza​rów od​po​wie​dzial​nych za po​szcze​gól​ne aspek​ty per​cep​- cji i za​cho​wa​nia (od per​cep​cji ko​lo​ru i ru​chu do, praw​do​po​dob​nie, in​te​lek​tu​- al​nej orien​ta​cji jed​nost​ki). Cu​dem jest ich współ​ist​nie​nie, współ​two​rze​nie „ja" 1. 1 Jest to rze​czy​wi​ście pro​blem, pod​sta​wo​we py​ta​nie w neu​ro​lo​gii — i nie moż​na na nie od​po​wie​- dzieć, na​wet ogól​nie, bez glo​bal​nej teo​rii funk​cji mó​zgu, zdol​nej do uka​za​nia in​te​rak​cji na każ​dym po​zio​- mie, od mi​krow​zo​rów in​dy​wi​du​al​nych neu​ral​nych re​ak​cji do ma​krow​zo​rów bie​żą​ce​go ży​cia. Taka teo​ria, neu​ral​na teo​ria oso​bi​stej toż​sa​mo​ści, zo​sta​ła kil​ka lat temu przed​sta​wio​na przez Ge​ral​da M. Edel​ma​na w jego teo​rii neu​ro​no​wej se​lek​cji gru​po​wej lub „neu​ral​ne​go dar​wi​ni​zmu". Owa nie​zwy​kła pla​stycz​ność mó​zgu, jego za​dzi​wia​ją​ce umie​jęt​no​ści ad​- ap​ta​cji, ujaw​nia​ją​ce się tak​że w spe​cy​ficz​nych (i czę​sto bez​na​dziej​nych) przy​- pad​kach neu​ral​nych lub sen​so​ral​nych za​pa​ści zdro​wot​nych, zdo​mi​no​wa​ły spo​sób, w jaki po​strze​gam mo​ich pa​cjen​tów i ich ży​cie. Cza​sa​mi po​wo​du​je to, iż za​czy​nam za​sta​na​wiać się, czy aby nie na​le​ża​ło​by przede​fi​nio​wać sa​- mych po​jęć „zdro​wia" i „cho​ro​by" i po​strze​gać je z punk​tu wi​dze​nia umie​jęt​- no​ści or​ga​ni​zmu do two​rze​nia no​wej or​ga​ni​za​cji i no​we​go po​rząd​ku, od​po​-

wia​da​ją​ce​go spe​cy​ficz​nym, zmie​nio​nym dys​po​zy​cjom oraz po​trze​bom, nie zaś z punk​tu wi​dze​nia su​ro​wo wy​zna​czo​nych „norm". Cho​ro​ba zwy​kle po​wo​du​je zu​bo​że​nie ży​cia, ale nie za​wsze musi tak być. Pra​wie wszy​scy moi pa​cjen​ci, jak mi się, zda​je, nie​za​leż​nie od swo​ich pro​ble​- mów, nie re​zy​gno​wa​li z ży​cia — i to nie tyl​ko po​mi​mo swo​je​go sta​nu zdro​- wia, ale czę​sto ze wzglę​du na ten stan, a cza​sem na​wet z jego po​mo​cą. Przed​sta​wiam tu więc sie​dem opo​wie​ści o na​tu​rze — i ludz​kiej du​szy — jako że czę​sto w nie​ocze​ki​wa​ny spo​sób ko​li​du​ją one ze sobą. Opi​su​ję pa​- cjen​tów z syn​dro​mem To​uret​te'a, au​ty​zmem, amne​zją i cał​ko​wi​tą śle​po​tą na bar​wy. Są oni nie tyl​ko „przy​pad​ka​mi" w tra​dy​cyj​nym ro​zu​mie​niu tego sło​- wa, ale tak​że wy​jąt​ko​wy​mi jed​nost​ka​mi, któ​re za​miesz​ku​ją (i w pew​nym sen​sie two​rzą) wła​sny świat. Są to opo​wie​ści o prze​trwa​niu, prze​trwa​niu w zmie​nio​nych — czę​sto ra​- dy​kal​nie — wa​run​kach, o prze​trwa​niu moż​li​wym dzię​ki wła​ści​wym nam, wspa​nia​łym (ale czę​sto nie​bez​piecz​nym) umie​jęt​no​ściom re​kon​struk​cji i ad​- ap​ta​cji. W mo​ich wcze​śniej​szych książ​kach pi​sa​łem o „za​cho​wa​niu" wła​sne​- go „ja" i (rza​dziej) o jego „utra​cie" w wy​ni​ku za​bu​rzeń neu​ro​lo​gicz​nych. Dziś są​dzę, że okre​śle​nia te są zbyt uprosz​czo​ne, że w ta​kich sy​tu​acjach nie moż​na mó​wić ani o utra​cie, ani o za​cho​wa​niu toż​sa​mo​ści, ale ra​czej o jej ad​ap​ta​cji czy na​wet trans​mu​ta​cji, w któ​rej wy​ni​ku zmia​nie ule​ga za​rów​no mózg, jak i „rze​czy​wi​stość". Ba​da​nie cho​ro​by wy​ma​ga od le​ka​rza ba​da​nia toż​sa​mo​ści, we​wnętrz​ne​go świa​ta, któ​ry two​rzy pa​cjent pod wpły​wem cho​ro​by. Ale rze​czy​wi​sto​ści two​rzo​nej przez po​szcze​gól​nych pa​cjen​tów, spo​so​bu, w jaki ich mózg kreu​je ich świat, nie moż​na roz​pa​try​wać tyl​ko na pod​sta​wie ze​wnętrz​nych ob​ser​- wa​cji ich za​cho​wa​nia. Do na​sze​go na​uko​we​go, obiek​tyw​ne​go po​dej​ścia mu​- si​my do​łą​czyć tak​że in​ter​su​biek​tyw​ne po​dej​ście, któ​re wni​ka, jak pi​sze Fo​- ucault, „do we​wnątrz scho​rza​łej świa​do​mo​ści, [pró​bu​jąc] po​strzec pa​to​lo​gicz​- ny świat oczy​ma sa​me​go pa​cjen​ta". Nikt nie na​pi​sał le​piej o na​tu​rze i ko​- niecz​no​ści ta​kiej in​tu​icji i em​pa​tii, niż zro​bił to G.K. Che​ster​ton usta​mi swo​- je​go du​cho​we​go wy​wia​dow​cy, ojca Brow​na. Py​ta​ny o swo​ją se​kret​ną me​to​- dę, oj​ciec Brown od​po​wia​da: Na​uka jest wiel​ką spra​wą, je​śli po​tra​fisz ją po​- jąć; w swym praw​dzi​wym sen​sie jest jed​nym z naj​wspa​nial​szych słów na świe​cie. Ale co ma na my​śli dzie​wię​ciu na dzie​się​ciu lu​dzi, któ​rzy dziś ko​rzy​- sta​ją z na​uki? Kie​dy mó​wią, że służ​ba śled​cza jest na​uką? Kie​dy mó​wią, że kry​mi​no​lo​gia jest na​uką? Mają oni na my​śli wyj​ście na ze​wnątrz czło​wie​ka i ba​da​nie go, jak​by był gi​gan​tycz​nym in​sek​tem; mó​wią, że ba​da​ją go w bez​stron​nym, zim​nym świe​tle, któ​re ja na​zy​wam świa​tłem mar​twym i od​hu​ma​ni​zo​wa​nym. Ba​da​ją jego prze​szłość, jak​by był pre​hi​sto​- rycz​nym stwo​rem; przy​pa​tru​ją się kształ​to​wi jego „wy​stęp​nej czasz​ki", jak​by była to dzi​wacz​na na​rośl, jak róg na no​sie no​so​roż​ca. Kie​dy na​uko​wiec mówi o ty​pie, ni​g​dy nie ma na my​śli sie​bie, ale za​wsze swo​je​go są​sia​da; naj​praw​do​po​dob​niej są​sia​da bied​niej​sze​go. Nie prze​czę, że zim​ne świa​tło może być cza​sem do​bre; choć w pew​nym sen​sie jest to prze​ci​wień​stwo na​- uki. Za​miast być wie​dzą, tłu​mi to, co wie​my. Jest trak​to​wa​niem przy​ja​cie​la jak ob​ce​go i uda​wa​niem, że zna​jo​mość jest czymś od​le​głym i ta​jem​ni​czym. Jest jak mó​wie​nie, że czło​wiek ma trą​bę po​mię​dzy ocza​mi lub że raz na

dwa​dzie​ścia czte​ry go​dzi​ny po​pa​da w chwi​lo​wy stan nie​wraż​li​wo​ści. Cóż, to, co na​zy​wa​cie „se​kre​tem", jest jego zu​peł​nym prze​ci​wień​stwem. Ja nie pró​- bu​ję wyjść na ze​wnątrz czło​wie​ka. Sta​ram się wejść w jego wnę​trze. Ba​da​nie ra​dy​kal​nie zmie​nio​nych toż​sa​mo​ści i świa​tów nie może od​by​- wać się wy​łącz​nie w ga​bi​ne​cie czy w biu​rze. Szcze​gól​nie wraż​li​wy na to jest fran​cu​ski neu​ro​log Fran​co​is Lher​mit​te, któ​ry nie bada swo​ich pa​cjen​tów w kli​ni​ce, ale od​wie​dza ich w domu, za​pra​sza do re​stau​ra​cji, te​atrów czy na wy​ści​gi sa​mo​cho​do​we, dzie​ląc z nimi ich ży​cie w ta​kim stop​niu, w ja​kim jest to tyl​ko moż​li​we. (Po​dob​nie jest — lub było — z le​ka​rza​mi ogól​ny​mi. Kie​dy mój oj​ciec w wie​ku dzie​więć​dzie​się​ciu lat nie​chęt​nie roz​wa​żał moż​li​- wość przej​ścia na eme​ry​tu​rę, do​ra​dza​li​śmy mu: „Rzuć przy​naj​mniej wi​zy​ty do​mo​we", na co on od​parł: „Zo​sta​wię so​bie przy​naj​mniej wi​zy​ty do​mo​we — w za​mian mogę rzu​cić wszyst​ko inne"). Pa​mię​ta​jąc jego sło​wa, zdją​łem mój bia​ły ki​tel i opu​ści​łem szpi​tal, w któ​rym spę​dzi​łem ostat​nie dwa​dzie​ścia pięć lat, po to, by ba​dać ży​cie bo​ha​- te​rów tej książ​ki, w czę​ści jak na​tu​ra​li​sta, któ​ry bada rzad​kie for​my ży​cia, w czę​ści jak an​tro​po​log, neu​ro​an​tro​po​log — przede wszyst​kim jed​nak jak le​- karz, wzy​wa​ny tu lub tam na wi​zy​ty do​mo​we, wi​zy​ty na krań​cach ludz​kiej eg​zy​sten​cji. Są to więc opo​wia​da​nia o me​ta​mor​fo​zach wy​wo​ła​nych neu​ro​lo​gicz​ną zmia​ną, me​ta​mor​fo​zach w al​ter​na​tyw​ne sta​dia bytu, inne for​my ży​cia, i mimo że tak róż​ne od „nor​mal​nych", to nie mniej ludz​kie. O.W.S. Nowy Jork czer​wiec 1994

O MALARZU, KTÓRY OŚLEPŁ NA BARWY Na po​cząt​ku mar​ca 1986 roku otrzy​ma​łem taki oto list: Mam 65 lat, je​- stem ma​la​rzem. Mogę się po​chwa​lić nie​ma​ły​mi suk​ce​sa​mi ar​ty​stycz​ny​mi. Dru​gie​go stycz​nia tego roku mia​łem wy​pa​dek sa​mo​cho​do​wy. W moje auto, od stro​ny pa​sa​że​ra, ude​rzy​ła mała cię​ża​rów​ka. W izbie przy​jęć miej​sco​- we​go szpi​ta​la po​wie​dzia​no mi, że do​zna​łem wstrzą​su mó​zgu. W trak​cie ba​- da​nia wzro​ku od​kry​to, że nie roz​róż​niam li​ter i ko​lo​rów. Li​te​ry wy​glą​da​ły jak grec​kie. Wszyst​ko wi​dzia​łem tak, jak​bym miał przed sobą ekran czar​no- bia​łe​go te​le​wi​zo​ra. Po kil​ku dniach za​czą​łem roz​po​zna​wać li​te​ry, a mój wzrok stał się so​ko​li — na sto me​trów wi​dzę wi​ją​ce​go się ro​bacz​ka. Ostrość wzro​ku jest nie​praw​do​po​dob​na. ALE — JE​STEM CAŁ​KO​WI​CIE ŚLE​PY NA BAR​WY. By​łem u oku​li​stów, nic na ten te​mat nie wie​dzą. By​łem u neu​ro​lo​gów, też nada​rem​nie. Nie roz​róż​niam ko​lo​rów pod hip​no​zą. Ro​bio​no mi naj​roz​- ma​it​sze ba​da​nia. Mój brą​zo​wy pies jest ciem​no​sza​ry. Sok po​mi​do​ro​wy jest czar​ny. W ko​lo​ro​wym te​le​wi​zo​rze wi​dzę ja​kiś strasz​ny ga​li​ma​tias... Nadaw​ca li​stu py​tał da​lej, czy ze​tkną​łem się już kie​dyś z ta​kim pro​ble​- mem. Czy mógł​bym wy​ja​śnić, co mu się sta​ło, i czy po​tra​fił​bym mu po​móc? Był to nie​zwy​kły list. Za​zwy​czaj są​dzi się, że czło​wiek może uro​dzić się śle​py na ko​lo​ry — ma kło​po​ty z roz​po​zna​wa​niem czer​wo​ne​go i zie​lo​ne​go lub in​nych ko​lo​rów albo (nie​zwy​kle rzad​ko) nie wi​dzi żad​nych ko​lo​rów — z po​wo​du uszko​dze​nia re​agu​ją​cych na ko​lo​ry ko​mó​rek siat​ków​ki zwa​nych czop​ka​mi. Jed​nak w przy​pad​ku au​to​ra li​stu, Jo​na​tha​na L, naj​wy​raź​niej tak nie było. Przez całe ży​cie wi​dział nor​mal​nie, uro​dził się z kom​ple​tem czop​ków w siat​ków​kach. Oślepł na ko​lo​ry po sześć​dzie​się​ciu pię​ciu la​tach wła​ści​we​go ich po​strze​- ga​nia — oślepł cał​ko​wi​cie — „jak​by miał przed sobą ekran czar​no-bia​łe​go te​le​wi​zo​ra". To, że wszyst​ko sta​ło się tak na​gle, nie pa​so​wa​ło do żad​ne​go ro​- dza​ju po​wol​nej de​ge​ne​ra​cji, któ​rej mogą ulec czop​ki siat​ków​ki, i wska​zy​wa​- ło na za​kłó​ce​nie na wyż​szym po​zio​mie, w czę​ściach mó​zgu wy​spe​cja​li​zo​wa​- nych w per​cep​cji ko​lo​rów. Cał​ko​wi​ta śle​po​ta na ko​lo​ry spo​wo​do​wa​na uszko​dze​niem mó​zgu, tzw. mó​zgo​wa śle​po​ta barw, cho​ciaż opi​sa​na po​nad trzy​sta lat temu, jest na​dal sta​nem rzad​kim i waż​nym dla neu​ro​lo​gów. Za​wsze in​try​go​wa​ła ich, po​nie​- waż, jak wszyst​kie ner​wo​we de​struk​cje, może uka​zać me​cha​ni​zmy ner​wo​- wych kon​struk​cji, w tym kon​kret​nym przy​pad​ku — w jaki spo​sób mózg „wi​dzi" (albo two​rzy) ko​lo​ry. Po​dwój​nie in​try​gu​ją​ce jest, że przy​da​rzy​ła się ona ar​ty​ście, ma​la​rzo​wi, któ​ry po​tra​fi ją i na​ma​lo​wać, i opi​sać, a więc wy​ra​- zić całą jej dzi​wacz​ność, roz​pacz​li​wość i praw​dzi​wość. Ko​lor nie jest czymś nie​istot​nym; przez set​ki lat bu​dził peł​ną pa​sji cie​ka​-

wość naj​więk​szych ar​ty​stów, fi​lo​zo​fów i ba​da​czy. Mło​dy Spi​no​za swój pierw​szy trak​tat po​świę​cił tę​czy. Naj​bar​dziej ra​do​snym od​kry​ciem mło​de​go New​to​na był skład bia​łe​go świa​tła. Wspa​nia​łe ba​da​nia Go​ethe​go nad bar​wa​mi, po​dob​nie jak New​to​na, za​- czę​ły się od pry​zma​tu. Pro​blem ko​lo​ru drę​czył w XIX wie​ku Scho​pen​hau​era, Youn​ga, Helm​holt​- za i Ma​xwel​la. Ostat​nia pra​ca Wit​t​gen​ste​ina nosi ty​tuł Re​marks on Co​lo​ur [Uwa​gi na te​mat ko​lo​ru]. A jed​nak więk​szość z nas za​zwy​czaj nie zwra​ca uwa​gi na ta​jem​ni​cę barw. Ta​kie przy​pad​ki jak pana I. po​ma​ga​ją nam śle​dzić nie tyl​ko me​cha​ni​zmy mó​zgo​we czy fi​zjo​lo​gię, ale rów​nież fe​no​me​no​lo​gię ko​lo​rów i ich głę​bo​kie zna​cze​nie dla każ​de​go z nas. Po otrzy​ma​niu li​stu pana I. skon​tak​to​wa​łem się z moim przy​ja​cie​lem i ko​le​gą Ro​ber​tem Was​ser​ma​nem, oku​li​stą; uwa​ża​łem, że po​win​ni​śmy ra​zem zba​dać skom​pli​ko​wa​ną sy​tu​ację pana I. i w mia​rę moż​no​ści mu po​móc. Po raz pierw​szy zo​ba​czy​li​śmy go w kwiet​niu 1986 roku. Był wy​so​ki i bar​dzo szczu​pły, miał in​te​li​gent​ną twarz o ostrych ry​sach. Cho​ciaż po​grą​żo​ny w de​- pre​sji z po​wo​du swo​je​go sta​nu, wkrót​ce roz​ch​mu​rzył się i za​czął z nami roz​- ma​wiać żywo i z hu​mo​rem. Mó​wił i jed​no​cze​śnie bez ustan​ku pa​lił. Jego ner​wo​we pal​ce były po​pla​mio​ne ni​ko​ty​ną. Opi​sał swo​je bar​dzo ak​tyw​ne i owoc​ne ży​cie ar​ty​sty — wcze​sne lata spę​- dził z Geo​r​gią O'Ke​ef​fe w No​wym Mek​sy​ku, w la​tach czter​dzie​stych ma​lo​- wał de​ko​ra​cje w Hol​ly​wo​od, w la​tach pięć​dzie​sią​tych, w okre​sie eks​pre​sjo​- ni​zmu abs​trak​cyj​ne​go, miesz​kał w No​wym Jor​ku, póź​niej zo​stał dy​rek​to​rem ar​ty​stycz​nym i za​jął się sztu​ką użyt​ko​wą. Do​wie​dzie​li​śmy się, że z wy​pad​kiem wią​za​ło się wy​stą​pie​nie przej​ścio​- wej amne​zji. Pan I. tuż po tym zda​rze​niu, póź​nym po​po​łu​dniem dru​gie​go stycz​nia, po​tra​fił ja​sno opi​sać po​li​cjan​tom, co się sta​ło, ale po​tem, z po​wo​du na​ra​sta​- ją​ce​go bólu gło​wy, po​szedł do domu. Skar​żył się żo​nie na ten ból i na utra​tę orien​ta​cji, ale na​wet nie wspo​- mniał o tam​tym wy​da​rze​niu. Po​tem spał bar​dzo dłu​go, co wy​glą​da​ło nie​- mal jak stu​por. Do​pie​ro na​za​jutrz żona za​uwa​ży​ła wgnie​cio​ny bok sa​mo​cho​- du i spy​ta​ła, co się sta​ło. Kie​dy nie otrzy​ma​ła ja​snej od​po​wie​dzi („Nie wiem. Może ktoś na​je​chał na nie​go przy par​ko​wa​niu"), do​my​śli​ła się, że sta​- ło się coś po​waż​ne​go. Po​tem pan I. po​je​chał do swo​jej pra​cow​ni i zna​lazł na biur​ku ko​pię ra​- por​tu po​li​cyj​ne​go. Miał wy​pa​dek, ale w dzi​wacz​ny spo​sób go nie pa​mię​tał. Po​my​ślał, że może po​li​cyj​ny ra​port po​bu​dzi mu pa​mięć. Ale gdy pod​su​nął pa​pier do oczu, nic nie zro​zu​miał. Do​brze, ostro wi​dział druk róż​nych roz​mia​rów i z roz​ma​ity​mi ty​pa​mi czcio​nek, ale wszyst​ko wy​glą​da​ło jak pi​smo „grec​kie" czy „he​braj​skie" 1. Szkło po​więk​sza​ją​ce nie po​mo​gło, li​te​ry wy​glą​da​ły po pro​stu jak więk​sze li​- te​ry „grec​kie" czy „he​braj​skie". (Ta alek​sja, czy​li nie​moż​ność roz​po​zna​wa​nia li​ter, trwa​ła pięć dni, a po​tem zni​kła).

1 Spy​ta​łem póź​niej pana I., czy zna grec​ki albo he​braj​ski; po​wie​dział, że nie, że po pro​stu miał po​czu​- cie, iż pa​trzy na nie zna​ny, obcy mu al​fa​bet. Być może, do​dał, „pi​smo kli​no​we" by​ło​by lep​szym okre​śle​- niem. Wi​dział kształ​ty, wie​dział, że mu​szą mieć ja​kieś zna​cze​nie, ale nie mógł so​bie uzmy​sło​wić, co to za zna​cze​nie. Jo​na​than L, czu​jąc, że w cza​sie wy​pad​ku do​znał wy​le​wu albo ja​kie​goś in​- ne​go uszko​dze​nia mó​zgu, za​dzwo​nił do swe​go le​ka​rza, któ​ry umó​wił się z nim na ba​da​nia w miej​sco​wym szpi​ta​lu. Cho​ciaż, jak wska​zu​je list, prócz nie​moż​no​ści roz​po​zna​wa​nia li​ter stwier​dzo​no wte​dy trud​no​ści w roz​po​zna​- wa​niu ko​lo​rów, on sam aż do na​stęp​ne​go dnia nie miał su​biek​tyw​ne​go po​- czu​cia, że coś się pod tym wzglę​dem zmie​ni​ło. Tego dnia po​sta​no​wił wró​cić do pra​cy. Zda​wa​ło mu się, że je​dzie we mgle, cho​ciaż wie​dział, że jest pięk​ny, sło​necz​ny po​ra​nek. Wszyst​ko wy​da​- wa​ło się przy​mglo​ne, wy​pło​wia​łe, sza​re, nie​wy​raź​ne. Nie​da​le​ko pra​cow​ni za​trzy​ma​li go po​li​cjan​ci. Po​wie​dzie​li, że dwa razy prze​je​chał na czer​wo​nym świe​tle. Czy wie o tym? Nie, od​parł, nie wi​dział żad​nych czer​wo​nych świa​teł. Po​pro​si​li, by wy​- siadł z sa​mo​cho​du. Stwier​dziw​szy, że jest trzeź​wy, ale wy​raź​nie zdez​o​rien​to​- wa​ny i cho​ry, wy​pi​sa​li man​dat i po​ra​dzi​li, by po​szedł do le​ka​rza. Pan I. po​czuł ulgę, do​jeż​dża​jąc do pra​cow​ni. Ocze​ki​wał, że ta wstręt​na mgła znik​nie, że wszyst​ko bę​dzie znów ja​sne i czy​ste. Ale gdy tyl​ko wszedł do środ​ka, stwier​dził, że cała pra​cow​nia, ob​wie​szo​na ob​ra​za​mi w ży​wych, ja​- skra​wych ko​lo​rach, jest te​raz sza​ra, cał​ko​wi​cie wy​pra​na z barw. Jego płót​na — abs​trak​cyj​ne, ko​lo​ro​we ob​ra​zy, z któ​rych był zna​ny — sta​ły się te​raz sza​re albo czar​no-bia​łe. Kie​dyś bu​dzą​ce tak wie​le sko​ja​rzeń i uczuć, bo​ga​te w zna​- cze​nia, te​raz wy​glą​da​ły obco, bez​sen​sow​nie. Cię​żar stra​ty przy​gniótł go. Całe ży​cie był ma​la​rzem, a te​raz na​wet jego ob​ra​zy utra​ci​ły za​war​ty w nich sens. Nie mógł so​bie wy​obra​zić, co bę​dzie da​lej ro​bił. Na​stęp​ne ty​go​dnie były bar​dzo trud​ne. — Moż​na so​bie po​my​śleć — mó​wił pan I. — że co tam, co to za spra​wa, taka utra​ta wi​dze​nia ko​lo​rów. Paru mo​ich przy​ja​ciół to po​wie​dzia​ło, żona cza​sem tak my​śla​ła, ale dla mnie było to okrop​ne, obrzy​dli​we. Znał ko​lo​ry wszyst​kie​go, z nad​zwy​czaj​ną do​kład​no​ścią (umiał po​dać nie tyl​ko ich na​zwy, ale rów​nież nu​me​ry, we​dług ta​be​li od​cie​ni fir​my Pan​to​ne, któ​rej uży​wał od wie​lu lat). W ten spo​sób po​tra​fił bez wa​ha​nia zi​den​ty​fi​ko​wać zie​leń bi​lar​do​we​go sto​łu van Go​gha. Znał wszyst​kie ko​lo​ry swo​ich ulu​bio​nych ob​ra​zów, ale już ich nie wi​dział, czy to pa​trząc na nie wprost, czy oczy​ma wy​obraź​ni. Być może znał je te​raz je​dy​nie dzię​ki pa​mię​ci wer​bal​nej. Nie cho​dzi​ło tyl​ko o to, że bra​ko​wa​ło ko​lo​rów, ale że wszyst​ko mia​ło wstręt​ny, „brud​ny" wy​gląd. Bie​le były ra​żą​ce, a jed​no​cze​śnie zga​szo​ne, zła​- ma​ne; czer​nie na​to​miast prze​past​ne — wszyst​ko nie ta​kie, nie​na​tu​ral​ne, spla​mio​ne i nie​czy​ste 2. 2 Bar​dzo po​dob​nie pa​cjent dr. An​to​nia Da​ma​sia, ze śle​po​tą barw spo​wo​do​wa​ną gu​zem, uwa​żał, że wszyst​ko i wszy​scy wy​glą​da​ją „brud​no". Na​wet świe​żo spa​dły śnieg był nie​przy​jem​ny i brud​ny. Pan I. nie mógł znieść ani zmie​nio​ne​go wy​glą​du lu​dzi („jak oży​wio​ne sza​re po​są​gi"), ani swe​go od​bi​cia w lu​strze — uni​kał kon​tak​tów z in​ny​mi, a sto​sun​ki sek​su​al​ne uznał za nie​moż​li​we. Cia​ła lu​dzi, cia​ło żony, jego wła​sne

cia​ło były te​raz od​ra​ża​ją​co sza​re. „Cie​li​ste" zna​czy​ło te​raz „szczu​rze", na​wet gdy za​my​kał oczy, po​nie​waż za​cho​wał swo​ją żywą wy​obraź​nię wi​zu​al​ną, a ona też zo​sta​ła po​zba​wio​na barw. „Nie​ta​kość" wszyst​kie​go nie​po​ko​iła, na​wet bu​dzi​ła od​ra​zę. Do​ty​czy​ła każ​de​go szcze​gó​łu co​dzien​ne​go ży​cia. Je​dze​nie było obrzy​dli​we ze wzglę​du na swój sza​ry, mar​twy wy​gląd, przy po​sił​kach mu​siał za​my​kać oczy. Ale to nie​wie​le po​ma​ga​ło, gdyż wy​obra​żo​ny po​mi​dor był tak samo czar​ny jak po​- mi​dor na sto​le. Tak więc, nie mo​gąc po​pra​wić na​wet idei, we​wnętrz​ne​go ob​- ra​zu roz​ma​itych ro​dza​jów po​ży​wie​nia, co​raz czę​ściej wy​bie​rał po​tra​wy czar​- ne i bia​łe — czar​ne oliw​ki i bia​ły ryż, czar​ną kawę i jo​gurt. One przy​naj​- mniej wy​glą​da​ły względ​nie nor​mal​nie, pod​czas gdy więk​szość po​traw, w na​tu​ral​nych ko​lo​rach, wy​da​wa​ła mu się te​raz okrop​nie nie​nor​mal​na. Jego wła​sny pies brą​zo​wej ma​ści wy​glą​dał tak dziw​nie, że pan I. za​sta​na​wiał się, czy​by nie ku​pić dal​ma​tyń​czy​ka. Na​po​ty​kał licz​ne trud​no​ści i prze​ży​wał naj​roz​ma​it​sze stre​sy, od za​mie​sza​- nia ze świa​tła​mi na skrzy​żo​wa​niach (któ​re te​raz roz​po​zna​wał tyl​ko po ich po​ło​że​niu) do tego, że nie po​tra​fił do​brać so​bie ubrań. (Mu​sia​ła to ro​bić żona i trud​no mu było znieść to uza​leż​nie​nie; póź​niej po​se​gre​go​wał za​war​- tość szu​flad i sza​fy — tu​taj skar​pet​ki sza​re, tam żół​te, kra​wa​ty ozna​czo​ne, ma​ry​nar​ki i gar​ni​tu​ry po​dzie​lo​ne na ro​dza​je — by uni​kać ra​żą​cej nie​sto​sow​- no​ści i cha​osu). Przy sto​le trze​ba było wpro​wa​dzić sta​łe ry​tu​ały usta​wia​nia i po​da​wa​nia, ina​czej mógł po​my​lić musz​tar​dę z ma​jo​ne​zem albo dżem z ket​- chu​pem — oczy​wi​ście je​śli po​tra​fił zmu​sić się do zje​dze​nia cze​goś nie​na​tu​- ral​nie czar​ne​go 3. 3 W 1688 r., w Some Un​com​mon Ob​se​rva​tions abo​ut Vi​tia​ted Si​ght [Kil​ka nie​zwyk​tych spo​strze​żeń na te​mat ze​psu​te​go wzro​ku] Ro​bert Boy​le opi​sał mło​dą, 20-let​nią ko​bie​tę, któ​ra wi​dzia​ła nor​mal​nie do ukoń​cze​nia 18 lat, kie​dy to do​sta​ła go​rącz​ki, „ob​sy​pa​ły ją do​kucz​li​we bą​ble" i „od​ję​ło jej wzrok". Kie​dy po​ka​zy​wa​no jej coś czer​wo​ne​go „wpa​try​wa​ła się weń bacz​nie, ale mó​wi​ła, że jej wca​le nie wy​da​je się to czer​wo​ne, lecz in​nej bar​wy, po jej opi​sie mnie​ma​jąc, ciem​ne albo brud​ne". Kie​dy „dano jej zwo​je je​dwa​- biu pięk​nie bar​wio​ne, rze​kła tyl​ko, iż są ja​snej bar​wy, ale nie wie ja​kiej". Gdy spy​ta​no ją, czy łąki „nie wy​da​ją się jej ubra​ne w zie​leń", po​wie​dzia​ła, że nie, wy​da​ją się jej „dziw​nej ciem​nej bar​wy", do​da​jąc, iż kie​dy chcia​ła zbie​rać fioł​ki, „nie mo​gła od​róż​nić ich od tra​wy wo​kół, a po​zna​wa​ła je je​dy​nie po kształ​cie, albo po do​ty​ku". Boy​le za​ob​ser​wo​wał póź​niej zmia​nę jej zwy​cza​jów — po​lu​bi​ła spa​ce​ry wie​czo​rem, któ​re „bar​dzo ją ra​do​wa​ły". Mi​ja​ły mie​sią​ce, panu I. szcze​gól​nie bra​ko​wa​ło ja​skra​wych wio​sen​nych ko​lo​rów — za​wsze ko​chał kwia​ty, a te​raz mógł je roz​po​zna​wać tyl​ko po kształ​cie i za​pa​chu. Sój​ki błę​kit​ne nie były już ko​lo​ro​we; za​ska​ku​ją​co, ich błę​kit stał się te​raz ja​sno​sza​ry. Pan I. nie wi​dział chmur, nie od​róż​niał ich bie​li, a ra​czej zła​ma​nej bie​li, od la​zu​ru, któ​ry zbladł i był te​raz ja​sno​sza​ry. Nie roz​róż​niał tak​że czer​wo​nej i zie​lo​nej pa​pry​ki, po​nie​waż obie wy​da​wa​ły mu się czar​ne. Żół​cie i błę​ki​ty były dla nie​go nie​mal bia​łe 4. 4 Moż​na do​strzec cie​ka​we po​do​bień​stwa, ale tak​że róż​ni​ce w wi​dze​niu osób z wro​dzo​ną śle​po​tą na bar​wy. I tak Knut Nord​by, od uro​dze​nia śle​py na ko​lo​ry ba​dacz per​cep​cji wzro​ko​wej, pi​sze: Świat wi​dzę tyl​ko w od​cie​niach, któ​re wi​dzą​cy nor​mal​nie opi​su​ją jako czar​ny, bia​ły i sza​ry. Moja su​biek​tyw​na wraż​li​- wość spek​tral​na przy​po​mi​na or​to​chro​ma​tycz​ną czar​no-bia​łą bło​nę fil​mo​wą. Ko​lo​ru zwa​ne​go czer​wo​nym do​świad​czam jako bar​dzo ciem​nej sza​ro​ści, pra​wie czer​ni, na​wet w bar​dzo ja​snym świe​tle. Na ska​li sza​ro​- ści błę​ki​ty i zie​le​nie wi​dzę jako umiar​ko​wa​nie sza​re, tro​chę ciem​niej​sze, je​śli są na​sy​co​ne, a ja​śniej​sze,

gdy nie​na​sy​co​ne. Żółć zwy​kle od​bie​ram jako ra​czej ja​sną sza​rość, ale za​zwy​czaj nie mylę jej z bie​lą. Ko​lor brą​zo​wy zwy​kle wi​dzę jako ciem​no​sza​ry, tak samo jak na​sy​co​ną bar​wę po​ma​rań​czo​wą. Wie​le in​te​re​su​ją​cych re​la​cji opu​bli​ko​wa​no w XIX wie​ku — dużo z nich za​miesz​czo​no w pra​cy Mary Col​lins Co​lo​ur-Blind​ness [Śle​po​ta na bar​wy] — a jed​na z naj​bar​dziej ży​wych do​ty​czy le​ka​rza, któ​ry spadł z ko​nia, do​znał ura​zu gło​wy i wstrzą​śnie​nia mó​zgu. „Gdy wy​zdro​wiał na tyle, by do​strze​- gać to, co go ota​cza​ło", za​no​to​wał w 1853 r. Geo​r​ge Wil​son, stwier​dził, iż jego per​cep​cja ko​lo​rów, przed​tem nor​mal​na, a na​wet do​sko​na​ła, te​raz oka​za​ła się i osła​bio​na, i zmie​nio​na. [...] Wszyst​kie ko​lo​ro​we obiek​ty [...] wy​da​wa​ły mu się dziw​ne. [...] W stu​denc​kich cza​sach w Edyn​bur​gu miał sła​wę świet​ne​go znaw​cy ana​to​mii; te​raz po ko​lo​rze nie po​tra​fił od​róż​nić żyły od tęt​ni​cy... Kwia​ty stra​ci​ły dla nie​go więk​szość swe​go pięk​na. Przy​po​mi​na so​bie wstrząs, ja​kie​go do​znał, gdy pierw​szy raz po po​wro​cie do zdro​wia po​szedł do swe​go ogro​du i stwier​dził, iż jego ulu​bio​na da​ma​sceń​ska róża jest te​raz cała — płat​ki, li​ście i ło​dy​ga—brud​ne​go, przy​ćmio​ne​go ko​lo​ru, a róż​no​ko​lo​- ro​we kwia​ty utra​ci​ły swo​je cha​rak​te​ry​stycz​ne bar​wy. Pan I. po​strze​gał rów​nież oto​cze​nie jako nad​mier​nie skon​tra​sto​wa​ne; utra​cił wi​dze​nie de​li​kat​nych róż​nic w od​cie​niach, zwłasz​cza w peł​nym słoń​- cu albo w ostrym sztucz​nym świe​tle. Po​rów​nał to z efek​ta​mi oświe​tle​nia so​- do​we​go, któ​re na​tych​miast od​bie​ra ob​ra​zom sub​tel​ność barw i od​cie​ni, a tak​że z pew​ny​mi czar​no-bia​ły​mi fil​ma​mi, da​ją​cy​mi ostry, kon​tra​sto​wy efekt. Cza​sem obiek​ty wy​su​wa​ły się do przo​du z nad​mier​ną ostro​ścią, jak skon​tra​sto​wa​ne syl​wet​ki. Ale je​śli kon​trast był nor​mal​ny albo nie​wiel​ki, mo​gły cał​kiem zni​kać w tle. Tak więc brą​zo​wy pies ostro od​ci​nał się od ja​snej dro​gi, ale sta​wał się nie​wi​dzial​ny, kie​dy prze​cho​dził na mięk​kie, cęt​ko​wa​ne po​szy​cie lasu. Ludz​- kie po​sta​cie pan I. do​strze​gał z od​le​gło​ści pół mili (jak pi​sał w swo​im li​ście, a po​tem wie​lo​krot​nie po​wta​rzał, miał te​raz nie​zwy​kle ostry, „so​ko​li" wzrok), ale czę​sto nie roz​po​zna​wał twa​rzy, do​pó​ki lu​dzie nie po​de​szli bar​dzo bli​sko. Wy​glą​da​ło to na utra​tę wi​dze​nia barw i kon​tra​stu, a nie na de​fekt w po​- strze​ga​niu, czy​li agno​zję. Miał po​waż​ne kło​po​ty, pro​wa​dząc sa​mo​chód, bo czę​sto źle in​ter​pre​to​wał cie​nie —jako wy​rwy czy bruz​dy — i, by ich unik​- nąć, na​gle ha​mo​wał albo skrę​cał. Szcze​gól​nie trud​na do znie​sie​nia była dla nie​go ko​lo​ro​wa te​le​wi​zja; ob​raz w niej od​czu​wał jako nie​przy​jem​ny, cza​sem nie​zro​zu​mia​ły. Te​le​wi​zję czar​no- bia​łą uwa​żał za lep​szą; czuł, że jego per​cep​cja ob​ra​zów czar​no-bia​łych jest re​- la​tyw​nie nor​mal​na, pod​czas gdy coś dzi​wacz​ne​go i nie​zno​śne​go zja​wia​ło się, gdy pa​trzył na ob​ra​zy ko​lo​ro​we. (Gdy spy​ta​li​śmy, dla​cze​go po pro​stu nie wy​łą​czy ko​lo​ru, od​parł, iż gra​da​cja od​cie​ni w „od​bar​wio​nej" ko​lo​ro​wej te​le​- wi​zji wy​da​je mu się inna, mniej „nor​mal​na" niż w „czy​stej" czar​no-bia​łej). Na​to​miast, jak te​raz wy​ja​śniał, w od​róż​nie​niu od swe​go pierw​sze​go li​stu, jego świat nie był taki jak czar​no-bia​ła te​le​wi​zja czy film — gdy​by tak było, ży​ło​by mu się o wie​le ła​twiej. (Cza​sem chciał​by no​sić oku​la​ry z mi​nia​tu​ro​- wy​mi czar​no-bia​ły​mi te​le​wi​zor​ka​mi.) De​spe​rac​ka chęć po​ka​za​nia, jak wy​glą​da jego świat, i bez​u​ży​tecz​ność zwy​kłych ana​lo​gii do czar​no-bia​łych ob​ra​zów spra​wi​ły, że po kil​ku ty​go​- dniach stwo​rzył w swo​jej pra​cow​ni cał​ko​wi​cie sza​ry po​kój, sza​ry świat,

gdzie sto​ły, krze​sła i wy​kwint​ny obiad go​to​wy do po​da​nia były po​ma​lo​wa​- ne w róż​nych od​cie​niach sza​ro​ści. Trój​wy​mia​ro​wość i „czar​no-bia​ła" ska​la, róż​na od tej, do któ​rej je​ste​śmy przy​zwy​cza​je​ni, dała rze​czy​wi​ście ma​ka​- brycz​ny efekt, cał​ko​wi​cie od​mien​ny od efek​tu czar​no-bia​łej fo​to​gra​fii. Pan I. zwró​cił nam uwa​gę na to, że ak​cep​tu​je​my czar​no-bia​łe fo​to​gra​fie czy fil​my, po​nie​waż są one re​pre​zen​ta​cją świa​ta — ob​ra​za​mi, na któ​re mo​że​my pa​trzeć albo nie. Na​to​miast dla nie​go czerń i biel była rze​czy​wi​sto​ścią, znaj​do​wa​ła się wszę​dzie wo​kół nie​go, 360 stop​ni, so​lid​na, trwa​ła, w trzech wy​mia​rach, dwa​dzie​ścia czte​ry go​dzi​ny na dobę. Mógł to wy​ra​zić tyl​ko w je​den spo​sób — two​rząc sza​ry po​kój, by inni mo​gli tego za​znać. Oczy​wi​ście, za​zna​czył, ob​- ser​wa​tor też mu​siał​by zo​stać po​ma​lo​wa​ny na sza​ro, wte​dy nie ob​ser​wo​wał​- by je​dy​nie tego świa​ta, lecz stał się jego czę​ścią. Co wię​cej, ob​ser​wa​tor mu​- siał​by utra​cić, tak jak on, neu​ro​lo​gicz​ną wie​dzę o ko​lo​rach. To było, po​wie​- dział, jak ży​cie w świe​cie „od​la​nym z oło​wiu". Póź​niej po​wie​dział, że ani sło​wo „sza​ry", ani „oło​wia​ny" nie po​tra​fią dać wy​obra​że​nia, jaki jest na​praw​dę jego świat. Nie do​świad​czał „sza​ro​ści", ale cze​goś, co nie ma od​po​wied​ni​ka w zwy​kłym do​świad​cze​niu i zwy​kłym ję​- zy​ku. Pan I. nie mógł te​raz znieść mu​ze​ów i ga​le​rii ani ko​lo​ro​wych re​pro​duk​cji swo​ich ulu​bio​nych ob​ra​zów. Nie dla​te​go, że były po pro​stu odar​te z ko​lo​- rów, ale po​nie​waż wy​glą​da​ły nie​zno​śnie nie tak, ze swy​mi wy​my​ty​mi albo „nie​na​tu​ral​ny​mi" od​cie​nia​mi sza​ro​ści (o wie​le le​piej to​le​ro​wał czar​no-bia​łe fo​to​gra​fie). Uniesz​czę​śli​wia​ło go to szcze​gól​nie wte​dy, gdy oso​bi​ście znał ar​- ty​stów per​cep​cyj​ne umniej​sze​nie ich prac ko​li​do​wa​ło z jego od​czu​ciem ich toż​sa​mo​ści. W grun​cie rze​czy czuł, że to samo dzia​ło się też z nim. Pew​ne​go razu przy​gnę​bi​ła go tę​cza, któ​rą wi​dział je​dy​nie jako bez​barw​- ne pół​ko​le na nie​bie. Na​wet zda​rza​ją​ce się od cza​su do cza​su mi​gre​ny uwa​- żał za „nud​ne" — kie​dyś wią​za​ły się z ko​lo​ro​wy​mi geo​me​trycz​ny​mi ha​lu​cy​- na​cja​mi, te​raz na​wet one po​zba​wio​ne były barw. Cza​sem sta​rał się przy​wo​łać ko​lor, na​ci​ska​jąc na gał​ki oczne, ale po​ja​wia​- ją​cym się wte​dy bły​skom i wzor​kom też bra​ko​wa​ło ko​lo​ru. Kie​dyś miał sny w ży​wych bar​wach, zwłasz​cza gdy śni​ły mu się kra​jo​bra​zy i ob​ra​zy. Te​raz jego sny były roz​my​te i bla​de albo gwał​tow​ne i skon​tra​sto​wa​ne, po​zba​wio​- ne i ko​lo​rów, i de​li​kat​ne​go stop​nio​wa​nia od​cie​ni. Co cie​ka​we, rów​nież mu​zy​ka stra​ci​ła dla nie​go wie​le, po​nie​waż przed​tem miał nie​zwy​kle in​ten​syw​ny dar do​zna​wa​nia rów​no​cze​sne​go, tak że róż​ne tony były na​tych​miast prze​kła​da​ne na ko​lo​ry. Sły​szał dźwię​ki i jed​no​cze​- śnie do​świad​czał wy​jąt​ko​wo bo​ga​tej bu​rzy barw. Z utra​tą zdol​no​ści do two​- rze​nia ko​lo​rów utra​cił rów​nież i ten dar — jego we​wnętrz​ny „or​gan ko​lo​- rów" nie dzia​łał — sły​szał te​raz mu​zy​kę bez wi​zu​al​ne​go akom​pa​nia​men​tu. A bez tego nie​zbęd​ne​go chro​ma​tycz​ne​go od​po​wied​ni​ka była ona w spo​- sób grun​tow​ny zu​bo​żo​na 5. 5 Tyl​ko je​den zmysł do​star​czał mu w tym cza​sie praw​dzi​wej przy​jem​no​ści — zmysł wę​chu. Pan I. ob​da​rzo​ny byt za​wsze bar​dzo czu​łym, ero​tycz​nie na​ła​do​wa​nym zmy​słem wę​chu — pro​wa​dził na​wet do​dat​ko​wo małą per​fu​me​rię i two​rzył swo​je wła​sne za​pa​chy. W pierw​szych po​nu​rych ty​go​dniach po wy​pad​ku, gdy stra​cił przy​jem​ność pły​ną​cą z pa​trze​nia, w więk​szym stop​niu do​zna​wał przy​jem​no​ści pły​ną​cej z wą​cha​nia (przy​naj​mniej tak mu się wy​da​wa​ło).

Pew​nej nie​wiel​kiej przy​jem​no​ści do​zna​wał, pa​trząc na ry​sun​ki; w mło​- do​ści był zna​ko​mi​tym ry​sow​ni​kiem. „Może mógł​by do tego wró​cić?" Ta myśl po​ja​wia​ła się raz po raz i za​pu​ści​ła wresz​cie ko​rze​nie, gdy inni za​czę​li mu to co​raz czę​ściej su​ge​ro​wać. Jego pierw​szym im​pul​sem była chęć ma​lo​- wa​nia w ko​lo​rze. Upie​rał się, że wciąż „wie", ja​kich ko​lo​rów uży​wać, na​wet je​śli ich już nie wi​dzi. W pierw​szej pró​bie po​sta​no​wił na​ma​lo​wać kwia​ty, two​rząc na pa​le​cie od​cie​nie, któ​re wy​da​dzą mu się „od​po​wied​nie". Ale na obrazach na​ma​lo​wa​nych w ten spo​sób nor​mal​ne oczy wi​dzia​ły tyl​ko nie​zro​- zu​mia​ły ko​lo​ro​wy ga​li​ma​tias. Ob​ra​zy te na​bra​ły sen​su do​pie​ro na czar​no- bia​łych zdję​ciach, któ​re wy​ko​nał pe​wien ar​ty​sta, przy​ja​ciel pana I. Kon​tu​ry były ta​kie jak trze​ba, ale ko​lo​ry cał​ko​wi​cie nie​od​po​wied​nie. — Nikt nie bę​dzie mógł pa​trzeć na two​je ob​ra​zy — rzekł je​den z przy​ja​- ciół — do​pó​ki nie sta​ną się tak samo śle​pe na ko​lo​ry jak ty. — Prze​stań się upie​rać — po​wie​dział inny. — Nie po​tra​fisz te​raz sto​so​- wać ko​lo​ru. Pan L, ocią​ga​jąc się, po​zwo​lił, by scho​wa​no wszyst​kie jego ko​lo​ro​we far​- by. To tyl​ko chwi​lo​wo, my​ślał, nie​dłu​go do nich wró​cę. W cią​gu tych pierw​szych ty​go​dni był wzbu​rzo​ny, a na​wet zroz​pa​czo​ny; wciąż miał na​dzie​ję, że któ​re​goś pięk​ne​go po​ran​ka obu​dzi się i w cu​dow​ny spo​sób wró​ci do nie​go świat barw. W tam​tym cza​sie był to mo​tyw sta​le obec​ny w jego snach, ale to pra​gnie​nie ni​g​dy się nie speł​ni​ło, na​wet we śnie. Śnił, na przy​kład, że już, już za chwi​lę zo​ba​czy wszyst​ko w ko​lo​rze, ale w tym mo​men​cie bu​dził się i stwier​dzał, że nic się nie zmie​ni​ło. Oba​wiał się sta​le, że to, co się raz zda​rzy​ło, może się po​wtó​rzyć, tym ra​zem cał​ko​wi​cie po​zba​wia​jąc go wzro​ku. Uwa​żał, że praw​do​po​dob​nie miał wy​lew spo​wo​do​- wa​ny wy​pad​kiem (a może taki, któ​ry spo​wo​do​wał wy​pa​dek), i bał się, że znów w każ​dej chwi​li może do​stać po​now​ne​go wy​le​wu. Oprócz tych obaw zdro​wot​nych po​ja​wi​ły się głęb​sze ro​dza​je dez​orien​ta​cji i lęku, pra​wie nie​- moż​li​we do wy​ar​ty​ku​ło​wa​nia, któ​re po​ja​wi​ły się, gdy pró​bo​wał ma​lo​wać w ko​lo​rze i ob​sta​wał przy tym, że wciąż „zna" ko​lor. W cią​gu tego mie​sią​ca za​czai zda​wać so​bie spra​wę, że nie cho​dzi tyl​ko o to, iż nie po​strze​ga barw i utra​cił wy​obraź​nię z nimi zwią​za​ną, ale o coś głęb​sze​go, trud​ne​go do zde​fi​- nio​wa​nia. Wie​dział wszyst​ko o ko​lo​rze — ze​wnętrz​nie, in​te​lek​tu​al​nie — ale utra​cił pa​mięć, we​wnętrz​ną wie​dzę o czymś, co było czę​ścią jego ist​nie​nia. Przez całe ży​cie do​świad​czał ko​lo​ru, ale te​raz był to tyl​ko fakt hi​sto​rycz​ny, nie mógł tego do​tknąć, bez​po​śred​nio po​czuć. Jak​by cała jego prze​szłość do​- ty​czą​ca barw zo​sta​ła wy​ma​za​na, jak​by mó​zgo​wa wie​dza na te​mat ko​lo​ru zo​- sta​ła cał​ko​wi​cie usu​nię​ta i nie zo​stał po niej ża​den ślad, ża​den we​wnętrz​ny do​wód, że kie​dyś ist​nia​ła 6. 6 Kwe​stia „zna​nia" ko​lo​rów jest bar​dzo zło​żo​na i ma peł​ne pa​ra​dok​sów aspek​ty, trud​no pod​da​ją​ce się ana​li​zie. Z pew​no​ścią pan I. był głę​bo​ko świa​do​my ogrom​nej stra​ty zwią​za​nej ze zmia​ną w po​strze​- ga​niu, mógł więc ewi​dent​nie ro​bić po​rów​na​nia z prze​szły​mi do​zna​nia​mi. Ta​kie po​rów​na​nia są nie​moż​li​- we, je​śli na​stą​pi​ło cał​ko​wi​te obu​stron​ne znisz​cze​nie pier​wot​nej kory wzro​ko​wej, spo​wo​do​wa​ne np. wy​- le​wem, jak w ze​spo​le An​to​na. Pa​cjen​ci z tym ze​spo​łem cał​ko​wi​cie ślep​ną, ale nie skar​żą się na to ani nie zgła​sza​ją, że nic nie wi​- dzą. Nie wie​dzą, że są nie​wi​do​mi; cała struk​tu​ra świa​do​mo​ści zo​sta​je zre​or​ga​ni​zo​wa​na — na​tych​miast — w chwi​li, kie​dy do​zna​ją wy​le​wu.

Po​dob​nie pa​cjen​ci z du​ży​mi wy​le​wa​mi w pra​wej ko​rze cie​mie​nio​wej mogą utra​cić nie tyl​ko czu​cie i zdol​ność uży​wa​nia swo​jej le​wej stro​ny, ale wszel​ką wie​dzę na te​mat jej ist​nie​nia, na te​mat wszyst​kie​go, co jest na lewo, mogą utra​cić na​wet po​ję​cie le​wej stro​ny. Ale są „ano​zo​gno​stycz​ni" — nie mają po​czu​cia cho​ro​by, nie wie​dzą, że im cze​goś bra​ku​je. My mo​że​my po​wie​dzieć, że ich świat jest prze​po​ło​wio​ny, ale dla nich po​zo​sta​je cały, kom​plet​ny. Na po​cząt​ku lu​te​go za​czął się uspo​ka​jać, nie był już tak zroz​pa​czo​ny. Za​- czął ak​cep​to​wać — nie sa​mym in​te​lek​tem, ale na głęb​szym po​zio​mie — fakt, że jest na​praw​dę cał​ko​wi​cie śle​py na ko​lo​ry i że być może tak już po​zo​- sta​nie. Po​cząt​ko​we po​czu​cie bez​sil​no​ści ustę​po​wa​ło miej​sca po​czu​ciu, że może coś po​sta​no​wić —je​śli nie może ma​lo​wać w ko​lo​rze, bę​dzie ma​lo​wał ob​ra​zy czar​no-bia​łe, bę​dzie pró​bo​wał żyć peł​nią ży​cia w czar​no-bia​łym świe​cie. W po​sta​no​wie​niu tym umoc​ni​ło go pew​ne prze​ży​cie pięć ty​go​dni po wy​pad​ku, gdy je​chał ran​kiem do pra​cow​ni. Zo​ba​czył przed sobą wschód słoń​ca, pło​mien​ne czer​wie​nie zmie​nio​ne w czerń: — Słoń​ce wscho​dzi​ło jak bom​ba, jak ja​kaś ogrom​na eks​plo​zja nu​kle​ar​na — po​wie​dział póź​niej. — Czy ktoś wi​dział kie​dyś wschód słoń​ca w taki spo​- sób? Za​in​spi​ro​wa​ny przez to zda​rze​nie, za​czął ma​lo​wać — za​czął wła​śnie od czar​no-bia​łe​go ob​ra​zu, któ​ry na​zwał Nu​kle​ar​ny wschód słoń​ca, a po​tem prze​szedł do ulu​bio​nych abs​trak​cji, tyle że te​raz były one czar​no-bia​łe. Lęk przed utra​tą wzro​ku drę​czył go na​dal, ale te​raz, twór​czo prze​two​rzo​ny, nadał kształt pierw​szym „praw​dzi​wym" ob​ra​zom na​ma​lo​wa​nym po eks​pe​ry​men​- tach z ko​lo​rem. Stwier​dził, że po​tra​fi ma​lo​wać, i to bar​dzo do​brze, czar​no- bia​łe ob​ra​zy. Je​dy​ną po​cie​chą sta​ła się pra​ca — spę​dzał w pra​cow​ni pięt​na​- ście, a na​wet osiem​na​ście go​dzin na dobę. W ten spo​sób prze​trwał jako ar​ty​- sta. — Czu​łem, że bez ma​lo​wa​nia nie mógł​bym dłu​żej żyć — po​wie​dział póź​- niej. W jego pierw​szych czar​no-bia​łych ob​ra​zach, na​ma​lo​wa​nych w lu​tym i mar​cu, wy​czu​wa​ło się ist​nie​nie gwał​tow​nych sił — wście​kło​ści, lęku, roz​pa​- czy, po​bu​dze​nia — ale wszyst​kie one były utrzy​my​wa​ne pod kon​tro​lą, świad​cząc o ar​ty​zmie, któ​ry po​tra​fi od​sło​nić, a jed​no​cze​śnie za​wrzeć taką in​- ten​syw​ność uczuć. W cią​gu tych dwóch mie​się​cy pan I. stwo​rzył mnó​stwo płó​cien w jed​nym okre​ślo​nym sty​lu, o cha​rak​te​rze, ja​kie​go przed​tem nie ujaw​niał. Wie​le tych ob​ra​zów przed​sta​wia​ło nie​zwy​kłą, po​trza​ska​ną po​- wierzch​nię z abs​trak​cyj​ny​mi kształ​ta​mi bu​dzą​cy​mi wra​że​nie, iż są to twa​rze — od​wró​co​ne, w cie​niu, smut​ne, roz​gnie​wa​ne — i roz​człon​ko​wa​ne czę​ści cia​- ła, po​szat​ko​wa​ne, umiesz​czo​ne w ram​kach i pu​deł​kach. W po​rów​na​niu z po​- przed​ni​mi pra​ca​mi były skom​pli​ko​wa​ne jak la​bi​ryn​ty, ob​da​rzo​ne ja​kąś ob​- se​syj​ną, nie da​ją​cą spo​ko​ju ja​ko​ścią — wy​da​wa​ły się w sym​bo​licz​nej for​- mie uka​zy​wać po​ło​że​nie, w ja​kim zna​lazł się ich twór​ca. Po​czy​na​jąc od maja — ob​ser​wo​wa​nie tego było fa​scy​nu​ją​ce — prze​szedł od tych peł​nych siły, ale ra​czej prze​ra​ża​ją​cych i ob​cych ob​ra​zów, do te​ma​- tów, któ​rych nie zgłę​biał przez trzy​dzie​ści lat, z po​wro​tem do przed​sta​wia​nia tan​ce​rzy i wy​ści​gów kon​nych. Te ob​ra​zy, cho​ciaż na​dal czar​no-bia​łe, były peł​ne ru​chu, ży​cia i zmy​sło​wo​ści. Od​zwier​cie​dla​ły zmia​nę w oso​bi​stym ży​ciu ma​la​rza — nie wy​co​fy​wał się

już tak bar​dzo, za​czął od​na​wiać kon​tak​ty to​wa​rzy​skie, wra​cać do sek​su. Zmniej​sza​ły się jego lęki i de​pre​sja, wra​cał do świa​ta. W tym sa​mym cza​sie za​czął też rzeź​bić, cze​go ni​g​dy przed​tem nie ro​bił. Zda​wał się zwra​cać do tych form po​strze​ga​nia wi​zu​al​ne​go, któ​rych nie zo​stał po​zba​wio​ny — for​my, li​nii, ru​chu, głę​bi — i ba​dać je ze zwięk​szo​ną in​ten​- syw​no​ścią. Za​czął rów​nież ma​lo​wać por​tre​ty, cho​ciaż stwier​dził, że nie po​tra​- fi pra​co​wać z ży​wym czło​wie​kiem, a je​dy​nie z czar​no-bia​łą fo​to​gra​fią, wzmac​nia​jąc ją swo​ją zna​jo​mo​ścią i uczu​ciem dla mo​de​la. Ży​cie było dla nie​go do znie​sie​nia je​dy​nie w pra​cow​ni, bo tyl​ko tu​taj mógł na nowo przed​sta​wiać świat w peł​nych mocy, kom​plet​nych for​mach. Na ze​wnątrz, w praw​dzi​wym ży​ciu, świat był obcy, pu​sty, mar​twy i sza​- ry. Tę wła​śnie hi​sto​rię przed​sta​wił pan I. Bo​bo​wi Was​ser​ma​no​wi i mnie — hi​sto​rię na​głej i cał​ko​wi​tej utra​ty wi​dze​nia ko​lo​rów oraz swo​ich prób ży​cia w świe​cie czar​no-bia​łym. Ni​g​dy przed​tem nie sły​sza​łem ta​kiej opo​wie​ści, ni​g​dy nie spo​tka​łem ni​- ko​go z cał​ko​wi​tą śle​po​tą na bar​wy i nie mia​łem po​ję​cia, co mu się sta​ło — nie wie​dzia​łem też, czy moż​na go wy​le​czyć albo uzy​skać po​pra​wę. Pierw​szym za​da​niem było bar​dziej pre​cy​zyj​ne opi​sa​nie jego sta​nu, za po​- mo​cą roz​ma​itych te​stów, nie​któ​rych cał​kiem nie​for​mal​nych, z uży​ciem zwy​- kłych przed​mio​tów czy ob​ra​zów, co​kol​wiek było pod ręką. Na przy​kład naj​- pierw po​ka​za​li​śmy panu I. pół​kę z no​te​sa​mi — nie​bie​ski​mi, czer​wo​ny​mi i czar​ny​mi — sto​ją​cą przy moim biur​ku. Na​tych​miast wy​brał nie​bie​skie (dla nor​mal​nych oczu umiar​ko​wa​nie nie​- bie​skie​go ko​lo​ru) — po​wie​dział, że są „bla​de". Czer​wo​nych i czar​nych nie po​tra​fił od​róż​nić — oba ro​dza​je były dla nie​go „mar​two czar​ne". Po​tem da​li​śmy mu mnó​stwo włó​czek, w trzy​dzie​stu trzech ko​lo​rach, i po​- pro​si​li​śmy, aby je po​sor​to​wał. Od​parł, że nie może ich po​dzie​lić ze wzglę​du na ko​lo​ry, a je​dy​nie ze wzglę​du na od​cie​nie sza​ro​ści. Po​tem szyb​ko i spraw​- nie po​dzie​lił włócz​ki na czte​ry dziw​ne, ko​lo​ry​stycz​nie przy​pad​ko​we sto​si​ki, któ​re scha​rak​te​ry​zo​wał jako 0pro​cent, 25pro​cent, 50 pro​cent i 75 pro​cent czar​no--bia​łej ska​li (cho​ciaż nic nie wy​glą​da​ło dla nie​go jak czy​sty bia​ły ko​- lor, na​wet bia​ła włócz​ka była tro​chę „zma​to​wia​ła" czy „brud​na"). My dwaj nie po​tra​fi​li​śmy orzec, czy włócz​ka jest do​brze po​sor​to​wa​na, po​nie​waż wi​dze​nie barw prze​szka​dza​ło nam w wi​zu​ali​zo​wa​niu czar​no-bia​łej ska​li, tak jak lu​dzie z nor​mal​nym wzro​kiem nie po​tra​fi​li roz​róż​nić od​cie​ni w cha​osie ko​lo​ro​wych kwia​tów na​ma​lo​wa​nych przez pana I. Ale czar​no-bia​ła fo​to​gra​fia i czar​no-bia​ły film wi​deo po​twier​dzi​ły, że pan I. roz​dzie​lił włócz​ki pra​wi​dło​wo we​dług czar​no-bia​łej ska​li, i ge​ne​ral​nie zga​dza​ło się to z od​bio​- rem urzą​dzeń me​cha​nicz​nych. Jego po​dział na ka​te​go​rie był pry​mi​tyw​ny, ale wią​za​ło się to z wi​dze​niem ostrych kon​tra​stów, ubó​stwem od​cie​ni, na któ​re na​rze​kał. I rze​czy​wi​ście, kie​dy po​ka​za​li​śmy mu ska​lę pew​ne​go ar​ty​sty, z kil​ku​na​sto​ma stop​nia​mi od bie​li do czer​ni, po​tra​fił od​róż​nić je​dy​nie trzy czy czte​ry ka​te​go​rie od​cie​ni 7. 7 Jed​ną z ano​ma​lii po​ka​zał ten test sor​to​wa​nia włócz​ki. Pan I. za​li​czył ja​skra​we, na​sy​co​ne błę​ki​ty do ka​te​go​rii ko​lo​rów „bla​dych" (tak jak na​rze​kał, że błę​kit​ne nie​bo wy​da​je mu się nie​mal bia​łe). Ale czy rze​- czy​wi​ście była to ano​ma​lia? Czy mo​że​my być pew​ni, że nie​bie​ska włócz​ka, pod swo​ją nie​bie​sko​ścią, nie

jest wy​bla​kła czy bla​da? Pokaza​li​śmy mu rów​nież kla​sycz​ne ta​bli​ce ko​lo​ro​wych pla​mek Ishi​ha​ry, na któ​rych cy​fry w nie​wie​le róż​nią​cym, się ko​lo​rem oto​cze​niu są do​sko​na​le wi​docz​ne dla lu​dzi ob​da​rzo​nych nor​mal​nym wzro​kiem, a nie​wi​docz​ne dla tych, któ​rzy cier​pią na roz​ma​ite ro​dza​je śle​po​ty na bar​wy. Pan I. nie wi​dział żad​nej z tych fi​gur (za to do​strze​gał je, tak jak inni lu​dzie śle​pi na ko​lo​ry, a lu​dzie z nor​mal​nym wzro​kiem nie, na spe​cjal​nych ta​bli​cach prze​zna​czo​nych do roz​po​zna​wa​nia uda​wa​nej lub hi​ste​rycz​nej śle​po​ty na ko​lo​ry) 8. 8 Przy​pad​kiem mie​li​śmy pocz​tów​kę jak​by stwo​rzo​ną do ba​da​nia lu​dzi śle​pych na bar​wy — pocz​- tów​kę przed​sta​wia​ją​cą wy​brze​że i syl​wet​ki ry​ba​ków na molo na tle ciem​no​czer​wo​ne​go nie​ba o za​cho​- dzie słoń​ca. Pan I. w ża​den spo​sób nie po​tra​fił do​strzec ry​ba​ków i mola, a wi​dział je​dy​nie pół​ko​le za​cho​- dzą​ce​go słoń​ca. Po​trze​bo​wa​li​śmy farb, któ​re poza bar​wą są iden​tycz​ne — mają taką samą ja​skra​wość, na​sy​ce​nie, tak samo od​bi​ja​ją świa​tło. Spro​wa​dzi​li​śmy ze​- staw sta​ran​nie do​bra​nych ko​lo​ro​wych gu​zi​ków, zna​nych jako test Farn​swor​- tha-Mun​sel​la, i po​ka​za​li​śmy go panu I. Nie po​tra​fił uło​żyć ich w ja​kim​kol​- wiek po​rząd​ku, ale wy​brał i odło​żył na bok nie​bie​skie, jako „bar​dziej bla​- de" niż resz​ta. Ko​lej​ne te​sty — ano​ma​lo​sko​pia Na​ge​la i kar​ty śle​po​ty na bar​wy Slo​ana — po​twier​dzi​ły cał​ko​wi​tą śle​po​tę na ko​lo​ry u pana I. Z dok​to​rem Ral​phem Si​ge​lem prze​pro​wa​dzi​li​śmy te​sty per​cep​cji głę​bi i ru​chu (uży​wa​jąc ste​reo​- gra​mów przy​pad​ko​wych kro​pek i ru​cho​mych pól przy​pad​ko​wych kro​pek Ju​le​sza). Te ro​dza​je per​cep​cji były nor​mal​ne, tak jak zdol​ność roz​po​zna​wa​nia struk​tu​ry i głę​bi na pod​sta​wie ru​chu. Za​uwa​ży​li​śmy jed​nak jed​ną cie​ka​wą ano​ma​lię — pan I. nie po​tra​fił „chwy​cić" czer​wo​nych i zie​lo​nych ste​reo​gra​mów (ana​gli​fów dwu​barw​nych), przy​pusz​czal​nie dla​te​go, że do roz​dzia​łu dwóch ob​ra​zów po​trzeb​ne jest wi​- dze​nie barw. Wy​ko​na​li​śmy rów​nież elek​tro​re​ti​no​gra​my, i wy​ni​ki były nor​mal​ne, co wska​zy​wa​ło, iż wszyst​kie trzy me​cha​ni​zmy czop​ków siat​ków​ki są za​cho​wa​- ne i że śle​po​ta na bar​wy jest rze​czy​wi​ście po​cho​dze​nia mó​zgo​we​go. Cho​ciaż pan I. miał ta​kie kło​po​ty, gdy po​ka​zy​wa​no mu ko​lo​ro​we ob​ra​zy, bez żad​nych trud​no​ści pra​wi​dło​wo opi​sy​wał fo​to​gra​fie i re​pro​duk​cje czar​no- bia​łe. Bez kło​po​tów roz​po​zna​wał kształ​ty przy po​ka​zy​wa​niu obiek​tów jego wy​obraź​nia i pa​mięć były nad​zwy​czaj żywe i wier​ne, cho​ciaż ni​g​dy nie po​- tra​fi​ły od​dać barw. Tak więc kie​dy po​ka​za​no mu kla​sycz​ny te​sto​wy ob​raz ko​lo​ro​wej łód​ki, przy​glą​dał mu się przez chwi​lę in​ten​syw​nie, od​wró​cił wzrok i bły​ska​wicz​nie na​ma​lo​wał go czar​ną i bia​łą far​bą. Nie miał żad​nych trud​no​ści z ko​ja​rze​niem i na​zy​wa​niem barw, gdy py​ta​li​śmy go o ko​lo​ry zwy​kłych, co​dzien​nych przed​mio​tów. (Na przy​kład pa​cjen​ci z ano​mią wzro​- ko​wą do​sko​na​le po​tra​fią do​pa​so​wy​wać ko​lo​ry, ale nie po​tra​fią ich na​zy​wać, i mogą mó​wić, nie​pew​nie, o „nie​bie​skim" ba​na​nie. W prze​ci​wień​stwie do nich pa​cjen​ci z agno​zją barw też po​tra​fią do​pa​so​wy​wać ko​lo​ry, ale nie oka​- za​li​by naj​mniej​sze​go zdzi​wie​nia, gdy​by im po​da​no nie​bie​skie​go ba​na​na. Jed​nak pan I. nie miał tych kło​po​tów) 9. Nie miał rów​nież (te​raz) żad​nych trud​no​ści w czy​ta​niu. Te​sty wy​ko​na​ne do tej chwi​li i ogól​ne ba​da​nie neu​ro​- lo​gicz​ne po​twier​dzi​ły więc, że pan I. jest cał​ko​wi​cie śle​py na bar​wy.

9 W 1877 r. Glad​sto​ne, w ar​ty​ku​le za​ty​tu​ło​wa​nym O od​czu​wa​niu ko​lo​rów przez Ho​me​ra, pi​sał o ta​- kich wy​ra​że​niach uży​tych przez Ho​me​ra, jak „mo​rze ciem​ne jak wino". Czy była to je​dy​nie po​etyc​ka kon​wen​cja, czy może Ho​mer i Gre​cy rze​czy​wi​ście wi​dzie​li mo​rze ina​czej? W rze​czy sa​mej ist​nie​ją spo​re róż​ni​ce kul​tu​ro​we, po​le​ga​ją​ce na spo​so​bie ka​te​go​ry​za​cji i na​zy​wa​nia barw —jed​nost​ki mogą „wi​dzieć" ko​lo​ry (lub stwa​rzać per​cep​cyj​ne ka​te​go​rie) je​dy​nie wte​dy, gdy w da​nej kul​tu​rze ist​nie​je dla nich ka​te​- go​ria czy na​zwa. W tym mo​men​cie mo​gli​śmy mu po​wie​dzieć, że jego pro​blem jest praw​- dzi​wy — że ma praw​dzi​wą śle​po​tę na bar​wy, a nie hi​ste​rię. Zda​wa​ło nam się, iż przy​jął to z mie​sza​ny​mi uczu​cia​mi — miał na poły na​dzie​ję, że jest to tyl​ko hi​ste​ria, a więc ist​nie​je moż​li​wość wy​le​cze​nia. Ale po​dej​rze​nie, iż jest to coś psy​chicz​ne​go, rów​nież go przy​gnę​bia​ło i wy​wo​ły​wa​ło po​czu​cie, że jego pro​blem nie jest „praw​dzi​wy" (kil​ku le​ka​rzy to su​ge​ro​wa​ło). Na​sze te​sty w pew​nym sen​sie usank​cjo​no​wa​ły jego stan, ale też po​głę​bi​- ły lęk przed uszko​dze​niem mó​zgu i ni​kły​mi szan​sa​mi na wy​le​cze​nie. Ale nie jest ja​sne, czy taka ka​te​go​ry​za​cja może rze​czy​wi​ście zmie​niać pod​- sta​wo​wą per​cep​cje barw. Cho​ciaż wy​da​wa​ło się, że jego śle​po​ta na bar​wy jest po​cho​dze​nia mó​zgo​- we​go, wciąż za​sta​na​wia​li​śmy się, czy nie mia​ło tu wpły​wu wie​lo​let​nie na​ło​- go​we pa​le​nie pa​pie​ro​sów. Ni​ko​ty​na może spo​wo​do​wać nie​do​wi​dze​nie i cza​sem śle​po​tę na ko​lo​ry — ale jest to spo​wo​do​wa​ne jej wpły​wem na ko​mór​ki siat​ków​ki. Jed​nak głów​ny pro​blem był na pew​no po​cho​dze​nia mó​zgo​we​go — pan I. mógł od​- nieść ob​ra​że​nia ma​leń​kich ob​sza​rów mó​zgu w re​zul​ta​cie wstrzą​śnie​nia; mógł mieć mały wy​lew, któ​ry albo na​stą​pił po wy​pad​ku, albo ten wy​pa​dek wy​- wo​łał. Po​wsta​wa​nie na​szej wie​dzy na te​mat zdol​no​ści mó​zgu do re​pre​zen​ta​cji ko​lo​rów prze​bie​ga​ło skom​pli​ko​wa​ną i zyg​za​ko​wa​tą dro​gą. New​ton w swo​- im słyn​nym do​świad​cze​niu z pry​zma​tem w 1666 roku wy​ka​zał, że bia​łe świa​tło jest zło​żo​ne — moż​na je roz​ło​żyć i zło​żyć na nowo z wszyst​kich ko​- lo​rów wid​ma. Pro​mie​nie, któ​re były naj​bar​dziej od​chy​lo​ne („naj​bar​dziej ule​ga​ją​ce za​ła​ma​niu"), po​strze​ga​ne są jako fio​le​to​we, a naj​mniej ule​ga​ją​ce za​ła​ma​niu —jako czer​wo​ne, z resz​tą wid​ma po​środ​ku. Ko​lor obiek​tów, uwa​- żał New​ton, za​le​żał od „in​ten​syw​no​ści", z jaką od​bi​ja​ły one okre​ślo​ne pro​- mie​nie w kie​run​ku oka. Tho​mas Young w 1802 roku, wy​czu​wa​jąc, że nie ma po​trze​by, by w oku ist​nia​ła nie​zli​czo​na licz​ba re​cep​to​rów, a każ​dy z nich do​stro​jo​ny do in​nej dłu​go​ści fali (w koń​cu ar​ty​ści po​tra​fią stwo​rzyć nie​mal każ​dy ko​lor, jaki chcą, uży​wa​jąc bar​dzo szczu​płej pa​le​ty barw), wy​su​nął hi​po​te​zę, że po​win​- ny wy​star​czyć trzy ro​dza​je re​cep​to​rów 10. 10 „Otóż, sko​ro nie moż​na so​bie wy​obra​zić, aby każ​dy czu​ły punkt siat​ków​ki za​wie​rał nie​zli​czo​ną licz​bę czą​ste​czek, z któ​rych każ​da by​ła​by zdol​na do drgań do​sko​na​le zgod​nych z każ​dym moż​li​wym fa​lo​- wa​niem — pi​sał Young — na​le​ży nie​wąt​pli​wie przy​pu​ścić, że licz​ba ich jest ogra​ni​czo​na, np. do licz​by barw pod​sta​wo​wych: czer​wo​nej, żół​tej i nie​bie​skiej". Wiel​ki che​mik, John Dal​ton, za​le​d​wie 5 lat wcze​śniej dał kla​sycz​ny opis swo​jej wła​snej śle​po​ty na czer​wień i zie​leń. Uwa​żał, że jest to spo​wo​do​wa​ne od​bar​wie​niem prze​zro​czy​stej sub​stan​cji w oku — i w te​sta​men​cie prze​ka​zał swo​je oko po​tom​no​ści, by to zba​da​ła. Jed​nak to in​ter​pre​ta​cja Youn​ga była praw​dzi​wa — bra​ko​wa​ło jed​ne​go z trzech ro​dza​jów re​cep​to​rów

barw. (Za​kon​ser​wo​wa​ne oko Dal​to​na wciąż znaj​du​je się na pół​ce w Cam​brid​ge). Lind​say T. Shar​pe i Knut Nord​by oma​wia​ją ten i wie​le in​nych aspek​tów hi​sto​rii ba​da​nia śle​po​ty na bar​wy w To​lal Co​lorb​tind​ness: Ań In​tro​duc​tion [Cał​ko​wi​ta śle​po​ta na bar​wy. Wpro​wa​dze​nie]. Ge​nial​na myśl Youn​ga, rzu​co​na od nie​chce​nia w czasie wy​kła​du, zo​sta​ła za​po​mnia​na, a ra​czej przez pięć​dzie​siąt lat le​ża​ła w uśpie​niu. Do​pie​ro Her​mann von Helm​holtz w cza​sie swo​ich wła​snych ba​dań nad wzro​kiem obu​dził ją i spre​cy​zo​wał, tak że te​raz mó​wi​my o hi​po​te​zie Youn​- ga-Helm​holt​za. Dla Helm​holt​za, po​dob​nie jak dla Youn​ga, ko​lor był bez​po​- śred​nim wy​ra​zem dłu​go​ści fali świetl​nej ab​sor​bo​wa​nej przez każ​dy re​cep​tor, gdzie sys​tem ner​wo​wy po pro​stu tłu​ma​czy jed​no na dru​gie. „Czer​wo​ne świa​tło sty​mu​lu​je włók​no wraż​li​we na czer​wień bar​dzo moc​- no, a dwa po​zo​sta​łe sła​bo, da​jąc wra​że​nie czer​wie​ni" 11. 11 W 1816 r. mło​dy Scho​pen​hau​er wy​su​nął inną teo​rię wi​dze​nia barw, w któ​rej wy​obra​ził so​bie nie pa​syw​ną, me​cha​nicz​ną od​po​wiedź na​stro​jo​nych czą​ste​czek re​cep​to​rów, jak po​stu​lo​wał Young, ale ich ak​tyw​ną sty​mu​la​cję, kon​ku​ro​wa​nie i ha​mo​wa​nie —jest to wy​raź​nie teo​ria „an​ta​go​ni​stycz​nych par", któ​- rą stwo​rzył 70 lat póź​niej Ewald He​ring, w oczy​wi​sty spo​sób prze​czą​ca teo​rii Youn​ga-Helm​holt​za. Te teo​rie par an​ta​go​ni​stycz​nych zi​gno​ro​wa​no w tam​tych cza​sach, a po​tem igno​ro​wa​no je aż do lat pięć​dzie​- sią​tych na​sze​go wie​ku. Obec​nie uzna​je​my za praw​dzi​wą kom​bi​na​cję teo​rii Youn​ga-Helm​holt​za i an​ta​go​- ni​stycz​nych par: na​stro​jo​ne re​cep​to​ry są bez​u​stan​nie ze sobą po​łą​czo​ne w in​te​rak​cyj​nej rów​no​wa​dze. Tak więc in​te​gra​cja i se​lek​cja, jak prze​czu​wał Scho​pen​hau​er, za​czy​na się w siat​ków​ce. W 1884 roku Her​mann Wil​brand, któ​ry spo​ty​kał w swo​jej neu​ro​lo​gicz​nej prak​ty​ce pa​cjen​tów z róż​ny​mi ro​dza​ja​mi za​bu​rzeń wzro​ku — nie​któ​rzy mie​li przede wszyst​kim za​bu​rze​nia pola wi​dze​nia, inni per​cep​cji barw, a jesz​cze inni per​cep​cji kształ​tu — za​su​ge​ro​wał, że w pier​wot​nej ko​rze wzro​ko​wej mu​szą ist​nieć od​dziel​ne ośrod​ki dla „wra​żeń na świa​tło, ko​lor i kształt", cho​- ciaż nie miał na to żad​nych do​wo​dów ana​to​micz​nych. Fakt, że śle​po​ta na bar​wy (a na​wet czę​ścio​wa śle​po​ta na bar​wy) może rze​czy​wi​ście zo​stać spo​wo​do​wa​na uszko​dze​niem okre​ślo​nych czę​ści mó​zgu, po​twier​dził czte​ry lata póź​niej szwaj​car​ski oftal​mo​log, Lo​uis Ver​rey. Opi​sał on przy​pa​dek sześć​dzie​się​cio​let​niej ko​bie​ty, któ​ra na sku​tek wy​le​wu do le​- we​go pła​ta po​ty​licz​ne​go wi​dzia​ła wszyst​ko w pra​wej czę​ści pola wi​dze​nia w od​cie​niach sza​ro​ści (w le​wej po​ło​wie ko​lo​ry były nor​mal​ne). Ba​da​nie mó​- zgu pa​cjent​ki po jej śmier​ci wy​ka​za​ło uszko​dze​nie ogra​ni​czo​ne do ma​łej czę​- ści (za​krę​ty wrze​cio​no​wa​ty i po​ty​licz​no-skro​nio​wy) kory wzro​ko​wej — to tu​taj, wy​wnio​sko​wał Ver​rey, „na​le​ża​ło szu​kać ośrod​ka wra​żeń chro​ma​tycz​- nych". Z po​my​słem, że może ist​nieć taki ośro​dek, że ja​kaś część kory mó​zgo​- wej może spe​cja​li​zo​wać się w per​cep​cji lub re​pre​zen​ta​cji barw, na​tych​miast roz​po​czę​to spór, któ​ry to​czył się pra​wie sto lat. Pod​sta​wy tego spo​ru się​ga​ją bar​dzo głę​bo​ko, do fi​lo​zo​ficz​nych pod​staw neu​ro​lo​gii. John Loc​ke, w XVII wie​ku, stał po stro​nie fi​lo​zo​fii „wra​że​nio​wej" (rów​no​- le​głej do fi​lo​zo​fii fi​zy​kal​nej New​to​na) — na​sze zmy​sły są in​stru​men​ta​mi po​mia​ro​wy​mi, za po​mo​cą wra​żeń re​je​stru​ją​cy​mi dla nas świat ze​wnętrz​ny. Słuch, wzrok, wszyst​kie zmy​sły uwa​żał za cał​ko​wi​cie pa​syw​ne i re​cep​tyw​ne. Neu​ro​lo​dzy koń​ca XIX wie​ku bar​dzo szyb​ko za​ak​cep​to​wa​li tę fi​lo​zo​fię i za​- sto​so​wa​li do spe​ku​la​tyw​nej ana​to​mii mó​zgu. Per​cep​cję wzro​ko​wą zrów​ny​- wa​no z „da​ny​mi zmy​sło​wy​mi" albo „wra​że​nia​mi", któ​re są prze​sy​ła​ne pre​- cy​zyj​nie, punkt po punk​cie, z siat​ków​ki do czę​ści kory mó​zgo​wej od​po​wie​-

dzial​nej za wzrok — i tam do​świad​cza​ne su​biek​tyw​nie, jako ob​raz wi​dzia​ne​- go świa​ta. Za​kła​da​no, iż ko​lor jest nie​roz​dziel​ną czę​ścią tego ob​ra​zu. Nie było miej​sca — ani ana​to​micz​nie, na od​dziel​ny ośro​dek ko​lo​ru, ani kon​cep​- tu​al​nie — na samą myśl, że coś ta​kie​go może ist​nieć. Kie​dy więc w 1888 roku Ver​rey opu​bli​ko​wał swo​je od​kry​cie, za​kwe​stio​- no​wał ogól​nie przy​ję​tą dok​try​nę. Jego ob​ser​wa​cje po​da​no w wąt​pli​wość, ba​da​nia skry​ty​ko​wa​no i uzna​no za wa​dli​we — praw​dzi​we obiek​cje jed​nak były na​tu​ry dok​try​nal​nej. Uwa​ża​no, że je​śli nie ma od​dziel​ne​go ośrod​ka ko​lo​ru, nie może też być czę​ścio​wej śle​po​ty na bar​wy. Tak więc przy​pa​dek opi​sa​ny przez Ver​reya i dwa po​dob​ne z lat dzie​więć​dzie​sią​tych XIX wie​ku wy​rzu​co​no z neu​ro​lo​gicz​- nej świa​do​mo​ści — i mó​zgo​wa śle​po​ta na bar​wy znik​nę​ła jako te​mat na na​- stęp​ne sie​dem​dzie​siąt pięć lat 12. Do​pie​ro w 1974 roku po​ja​wi​ło się na​stęp​ne peł​ne stu​dium przy​pad​ku"13 . 12 Nie ma o tym żad​nej wzmian​ki w do​nio​słym wy​da​niu Opty​ki fi​zjo​lo​gicz​nej Helm​holt​za z 1911 r., cho​ciaż siat​ków​ko​wej śle​po​cie na bar​wy po​świę​co​no w niej duży roz​dział. 13 W cią​gu tych 75 lat po​ja​wia​ły się jed​nak krót​kie wzmian​ki na te​mat śle​po​ty na bar​wy, któ​re były igno​ro​wa​ne albo wkrót​ce za​po​mi​na​ne. Na​wet Kurt Gold​ste​in, cho​ciaż świa​to​po​glą​do​wo prze​ciw​ny idei od​ręb​nych neu​ro​lo​gicz​nych de​fi​cy​tów, nad​mie​nił, że po​znał kil​ka przy​pad​ków czy​sto mó​zgo​wej śle​po​ty na bar​wy bez utra​ty pola wi​dze​nia czy in​nych za​bu​rzeń. Wspo​mniał o tym mi​mo​cho​dem w swo​jej pra​- cy z 1948 r., Lan​gu​age and Lan​gu​age Di​stur​ban​ces [Mowa i jej za​bu​rze​nia]. Sam pan I. był bar​dzo cie​ka​wy, co się dzie​je w jego mó​zgu. Cho​ciaż żył te​raz wy​łącz​nie w świe​cie ja​sno​ści i ciem​no​ści, za​dzi​wia​ło go, jak zmie​niał się on w za​leż​no​ści od oświe​tle​nia. Na przy​kład czer​wo​ne obiek​ty, któ​re nor​- mal​nie po​strze​gał jako czar​ne, sta​wa​ły się ja​śniej​sze w dłu​gich pro​mie​niach po​po​łu​dnio​we​go słoń​ca, i to po​zwa​la​ło mu wy​wnio​sko​wać, że są czer​wo​ne. Ten fe​no​men uwi​dacz​niał się bar​dzo, je​śli na​gle zmie​nia​ło się oświe​tle​nie, np. gdy za​pa​la​no świa​tło flu​ore​scen​cyj​ne, któ​re bły​ska​wicz​nie po​wo​do​wa​ło zmia​nę ja​skra​wo​ści przed​mio​tów w po​ko​ju. Pan I. po​wie​dział, że żyje te​raz w świe​cie zmien​nym, któ​re​go świa​tła i cie​nie pod​le​ga​ją fluk​tu​acji wraz ze zmia​ną dłu​go​ści fali świetl​nej, co two​rzy ude​rza​ją​cy kon​trast ze względ​nie sta​łym, sta​bil​nym, zna​nym mu wcze​śniej świa​tem ko​lo​ru14. 14 Zda​je się, że po​dob​ny fe​no​men opi​su​je Knut Nord​by. W trak​cie jego pierw​sze​go roku na​uki w szko​le na​uczy​ciel​ka po​ka​za​ła kla​sie wy​dru​ko​wa​ny al​fa​bet, w któ​rym sa​mo​gło​ski były czer​wo​ne, a spół​- gło​ski czar​ne. Nie wi​dzia​łem mię​dzy nimi żad​nej róż​ni​cy i nie ro​zu​mia​łem, o co na​uczy​ciel​ce cho​dzi, do​pó​ki któ​re​- goś ran​ka póź​ną je​sie​nią nie za​pa​lo​no świa​tła. Nie​spo​dzie​wa​nie zo​ba​czy​łem, że nie​któ​re z li​ter, a mia​no​- wi​cie AEIO​UY oraz AAÓ na​gle sta​ły się ciem​no​sza​re, pod​czas gdy po​zo​sta​łe na​dal były praw​dzi​wie czar​- ne. To do​świad​cze​nie na​uczy​ło mnie, że je​śli zmie​nia się źró​dło świa​tła, ko​lo​ry mogą wy​glą​dać ina​czej, a ten sam ko​lor w róż​nych ro​dza​jach oświe​tle​nia od​po​wia​da róż​nym od​cie​niom sza​ro​ści. Wszyst​ko to, oczy​wi​ście, bar​dzo trud​no wy​tłu​ma​czyć, je​śli uży​wa się po​- jęć kla​sycz​nej teo​rii barw — prze​ko​na​nia New​to​na, że ist​nie​je nie​zmien​ny zwią​zek mię​dzy dłu​go​ścią fali świetl​nej i ko​lo​rem, że prze​kaz in​for​ma​cji o dłu​go​ści fali z siat​ków​ki do mó​zgu na​stę​pu​je wprost „z ko​mór​ki do ko​mór​- ki", a po​tem ta in​for​ma​cja jest bez​po​śred​nio prze​twa​rza​na na ko​lor. Taki pro​- sty pro​ces — neu​ro​lo​gicz​na ana​lo​gia do roz​sz​cze​pia​nia świa​tła w pry​zma​cie i skła​da​nia go na nowo — z tru​dem przy​sta​je do rze​czy​wi​stej zło​żo​no​ści po​-

strze​ga​nia ko​lo​rów. Ta nie​zgod​ność mię​dzy kla​sycz​ną teo​rią barw i rze​czy​wi​sto​ścią ude​rzy​ła Go​ethe​go pod ko​niec XVIII wie​ku. Nie​zwy​kle świa​do​my ta​kich zja​wisk jak ko​lo​ro​we cie​nie i ko​lo​ro​we po​wi​do​ki [prze​dłu​żone od​czu​wa​nie bodź​ca wzro​ko​we​go — przyp. tłum.], wpływ bli​skie​go są​siedz​twa i oświe​tle​nia na od​bie​ra​nie ko​lo​rów, roz​ma​ite ro​dza​je ilu​zji, czuł on, że to wła​śnie one mu​szą być pod​sta​wą teo​rii barw i za swo​je cre​do ob​rał zda​nie: „Optycz​na ilu​zja jest optycz​ną praw​dą!". Przede wszyst​kim sku​piał się na spo​so​bie, w jaki rze​czy​- wi​ście wi​dzi​my ko​lo​ry i świa​tło, jak two​rzy​my świa​ty i ilu​zje — w ko​lo​rze. Czuł, że tego nie po​tra​fi wy​tłu​ma​czyć fi​zy​ka new​to​now​ska, ale ja​kieś jesz​cze nie zna​ne pra​wa rzą​dzą​ce pra​cą mó​zgu. W re​zul​ta​cie mó​wił: „Ilu​zja wzro​ko​- wa jest neu​ro​lo​gicz​ną praw​dą". Teo​ria barw Go​ethe​go, jego Far​ben​leh​re (któ​rą uwa​żał za coś rów​no​waż​- ne​go z ca​łym swo​im do​rob​kiem po​etyc​kim), zo​sta​ła, ogól​nie bio​rąc, od​rzu​co​- na przez jemu współ​cze​snych i po​zo​sta​wa​ła od tego cza​su w pew​ne​go ro​dza​- ju nie​by​cie, uwa​ża​na za pseu​do​nau​kę, ka​prys wiel​kie​go po​ety. Ale na​uka za​uwa​ża​ła cza​sem „ano​ma​lie", któ​re Go​ethe uwa​żał za kwe​stie naj​waż​niej​- sze, i np. Helm​holtz przy wie​lu oka​zjach wy​gła​szał peł​ne po​dzi​wu wy​kła​dy na te​mat teo​rii Go​ethe​go — ostat​ni w 1892 roku. Helm​holtz zda​wał so​bie do​sko​na​le spra​wę, że ist​nie​je „sta​łość ko​lo​ru" — czy​li spo​sób, w jaki za​cho​- wa​ne są ko​lo​ry obiek​tów, tak że mo​że​my je ka​te​go​ry​zo​wać i za​wsze wie​my, na co pa​trzy​my, po​mi​mo du​żych zmian w dłu​go​ści fali świetl​nej, któ​ra na nie pada. Na przy​kład rze​czy​wi​ste dłu​go​ści fali świetl​nej od​bi​ja​nej przez jabł​ko mogą się bar​dzo róż​nić w za​leż​no​ści od oświe​tle​nia, ale my wciąż wi​- dzi​my je jako czer​wo​ne. To nie może być je​dy​nie zwy​kłe prze​ło​że​nie dłu​go​- ści fali na ko​lor. Helm​holtz uwa​żał, że musi ist​nieć ja​kiś spo​sób „po​mi​ja​nia oświe​tle​nia" — i ro​zu​miał to jako „nie​świa​do​mą kon​klu​zję" albo „osąd" (cho​ciaż nie za​ry​- zy​ko​wał hi​po​te​zy, gdzie taki osąd mógł​by się po​ja​wiać). Sta​łość ko​lo​rów była dla nie​go spe​cjal​nym przy​kła​dem, w jaki spo​sób ge​ne​ral​nie osią​ga​my sta​łość per​cep​cji. Jak z cha​osu bodź​ców zmy​sło​wych two​rzy​my sta​bil​ny świat, któ​ry nie mógł​by za​ist​nieć, gdy​by na​sze po​strze​ga​nie było je​dy​nie pa​syw​nym od​bi​ciem nie​prze​wi​dy​wal​nej i zmien​nej rze​ki, któ​ra za​le​wa na​- sze re​cep​to​ry. Rów​nież Cler​ka Ma​xwel​la, wiel​kie​go współ​cze​sne​go Helm​holt​za, ta​jem​- ni​ca wi​dze​nia barw​ne​go fa​scy​no​wa​ła już od szkol​nych lat. Nadał on kształt po​ję​ciom ko​lo​rów pod​sta​wo​wych i mie​sza​nia ko​lo​rów, wy​naj​du​jąc ko​lo​ro​we​go bąka (gdy się go krę​ci​ło, jego ko​lo​ry sta​pia​ły się ze sobą, da​jąc wra​że​nie, że sta​je się sza​ry) oraz gra​ficz​ne przed​sta​wie​nie z trze​- ma osia​mi, trój​kąt barw, któ​ry po​ka​zu​je, jak moż​na stwo​rzyć do​wol​ny ko​lor, mie​sza​jąc trzy ko​lo​ry pod​sta​wo​we. To otwo​rzy​ło dro​gę do jego naj​bar​dziej spek​ta​ku​lar​ne​go po​ka​zu w roku 1861; wy​ka​zał w nim, że fo​to​gra​fia barw​na jest moż​li​wa po​mi​mo fak​tu, iż emul​sje fo​to​gra​ficz​ne były czar​ne i bia​łe. Osią​gnął to, fo​to​gra​fu​jąc trzy razy ko​lo​ro​wy obiekt, przez czer​wo​ny, zie​lo​ny i fio​le​to​wy filtr. Otrzy​maw​szy trzy ob​ra​zy „od​dziel​nych barw", jak je na​zwał, na​ło​żył je na sie​bie, rzu​ca​jąc na ekran każ​dy z nich przez od​po​wia​da​ją​cy mu filtr (ob​raz