Dziabi

  • Dokumenty76
  • Odsłony115 351
  • Obserwuję86
  • Rozmiar dokumentów125.3 MB
  • Ilość pobrań74 567

1.1 Cherrie Lynn PL - Light Me Up (Ross Siblings 2.5)

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :281.3 KB
Rozszerzenie:pdf

1.1 Cherrie Lynn PL - Light Me Up (Ross Siblings 2.5).pdf

Dziabi Prywatne Cherrie Lynn
Użytkownik Dziabi wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,495 osób, 667 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 49 stron)

Tłumaczenie: mary003 Uwaga: Jest to krótkie opowiadanie z serii Rock Me, pierwotnie opublikowane w antologii A Very Naughty Xmas. Do treści nie zostały wprowadzone żadne istotne zmiany. Potajemnie planuje noc, która jest ciszą przed... Candace Adrews marzy, aby w te święta Mikołaj wrzucił do jej skarpet trochę iskier, a teraz, gdy ona i Brian Ross mieszkają razem już ponad rok, jej apodyktyczna rodzina z niecierpliwością wyczekuje od niego oświadczyn. Nie dba o to czy ich zadowoli, ale zadowolenie Briana, to już zupełnie inna sprawa... W noc przyjęcia rodziny Andrews, Brian ma w swoim zanadrzu mnóstwo seksownych sztuczek. Ale tylko jeden prezent może sprawić, aby te święta były dla Candace naprawdę niezapomniane - obietnica przeżycia reszty życia z mężczyzną, którego kocha. Czy jest gotów, aby jej to ofiarować? OSTRZEŻENIE: zawiera opisy scen łóżkowych i cięty język.

Tłumaczenie: mary003 Rozdział 1. Candace Andrews była cała spocona i nie miało to nic wspólnego z jakimś zielonym monstrum, które kazała założyć jej matka na przyjęcie świąteczne Andrewsów. Ani z szampanem, który trzymała w drżącej dłoni, kiedy udawała uprzejmość wobec ględzącego wuja. No dobra, może to i nie pomagało w całej sytuacji. Ani trochę. Wyciągnęła rękę, aby otrzeć krople potu z linii włosów, zanim mogłyby zagrozić jej fryzurze i uśmiechała się, jak tylko mogła, gdy upewniała się, że każdy włos jest na swoim miejscu. Na pewno ktoś z całej tej grupy ludzi zauważy, że była zarumieniona. Dostrzegła to kątem oka, gdy mijała ogromne lustro wiszące na ścianie. Wszystko z winy Briana, a teraz nawet przy niej nie był. Stał pośrodku salonu, uwięziony z jej tatą i jego współpracownikami. Ubrany cały na czarno, wyglądał wręcz zabójczo… nie założył garnituru mimo, że wymagała tego okazja, ale to nie miało znaczenia, ponieważ nikt nie mógł przejść obojętnie obok tych błękitnych oczu. Widziała jego profil nad ramieniem ciotki – ani na chwilę nie pozwoliła mu oddalić się poza zasięg wzroku. Nie znosił ich i zawsze, gdy na niego zerkała, jego głowa była lekko skierowana w stronę drzwi, jakby w każdej chwili zamierzał stąd uciec. Jak dotąd nie poddał się. Brian był jej… cóż, nie wiedziała jak go określić. „Chłopakiem” brzmiało tak zwyczajnie. „Narzeczonym” zbyt wcześnie o czym świadczyło tęskne spojrzenie, które rzucała w stronę gołego palca u lewej dłoni. „Bratnią duszą”? Zbyt banalnie. Był całym jej światem i tylko to się liczyło. Jego ręka ponownie powędrowała do kieszeni spodni, a każdy mięsień w jej ciele stanął na baczność. Wyczekiwała tego ruchu przez cały dzień. O nie. Nigdy więcej. Nie… Pod koronkowymi stringami, które miała na sobie, poczuła wibracje, które pobudziły do życia jej łechtaczkę. Oczekiwanie nie ostudziło jej reakcji. Mało nie podskoczyła w miejscu. - Wszystko w porządku, kochanie? – zapytała ciotka Deb, która stała naprzeciwko niej, spoglądając na nią z niepokojem. Trudno było uwierzyć, że ona i

Tłumaczenie: mary003 matka Candace, Sylvia, mają wspólnych rodziców. Gdyby Sylvia stała w pobliżu, zrobiłaby coś, co Brian nazywa „mocowaniem się wzrokiem”. Candace uśmiechnęła się, mając nadzieję, że zrobiła to dosyć wiarygodnie, kiedy poczuła guzek w żołądku dokręcający wszystkie mięśnie. Nie wiedziała skąd miała jeszcze siłę na odnalezienie głosu. – Tak. Wybaczcie mi na chwilę. Nie czekając na odpowiedź, oderwała się od grupki, zalała ją ulga, gdy Brian zlitował się nad nią i wibracje ustały. Dlaczego sądziła, że to dobry pomysł? Właściwie to nie sądziła. On tak uważał. Miał ubaw z doprowadzenia ją do orgazmu na oczach jej konserwatywnej rodziny. Jakby samo bycie z nim nie wystarczyło do doprowadzenia ich na skraj wytrzymałości. Niech jej Bóg dopomoże, że nie potrafiła mu odmówić. I że nie chciała. Kochała to tak bardzo, jak on. Ale jeżeli zamierzał doprowadzić ją do orgazmu na przyjęciu świątecznym Andrewsów, musiała stąd wyjść, zanim mu się uda. Na przykład teraz. Cholerstwo zabrzęczało powracając do życia, kiedy przedzierała się do wyjścia przez tłum gości. Jeszcze minuta a włoży rękę w majtki i wyciągnie to na oczach wszystkich. Spojrzała rozpaczliwie na Briana, grożąc mu urwaniem głowy, ale on tylko się uśmiechnął. O Boże. Chyba nie zamierza… Zmiękły jej kolana i szybko podeszła do stolika, aby się podtrzymać, na którym stał jeden z kryształowych wazonów mamy, zanim mogłaby się przewrócić i upaść na podłogę. Brian zdjął palce z przycisku o wiele za późno, aby mogła nad sobą zapanować. Walczyła z przyjemnością, rozpaczliwie zaciskając mięśnie, zanim doprowadziłoby ją to do piekła. Nie wiedziała czy chce go zabić za to, że ją oszczędził, czy dlatego, że przestał. Z drugiej strony, kto wie, jak długo pozwoli jej odetchnąć? Wzięła głęboki wdech, spoglądając w górę… prosto w zaalarmowane oczy Jennifer Rodgers. Mamy jej najlepszej przyjaciółki. - Nic ci nie jest? - W porządku. – odpowiedziała radośnie Candace, rozglądając się dookoła. Nikt inny nie zauważył, jak o mało nie upadła na podłogę w ekstazie. – Po prostu… potknęłam się. Masz przepiękną suknię. Rozproszenie uwagi. To była jej szansa. Nie, żeby suknia Pani Rodgers nie była piękna; zawsze ubierała się nienagannie.

Tłumaczenie: mary003 - Dziękuję, ale na pewno nic ci nie jest? Jesteś zarumieniona. - Tak? To chyba z… gorąca. – powachlowała twarz dłonią. Druga kobieta wybuchła śmiechem po czym odwróciła się, aby odejść. – Skarbie, jesteś na to za młoda. Nie kiedy Brian Ross stoi po drugiej stronie pokoju i trzyma palec na pilocie kontrolującym moje orgazmy. Skierowała się do schodów, zanim znów zdążył odpalić to cholerstwo. - Candy! – usłyszała głos swoich koszmarów zwiastujący jedynie cierpienie i od razu się skuliła. Sylvia wzywała i niech Bóg ma w opiece osobę, która odważy się nie posłuchać. Oddychając głęboko w nadziei na uspokojenie tętna, zauważyła swoją matkę stojącą w pobliżu czerwono-złotej choinki. Sylvia Andrews błyszczała jaśniej niż to paskudztwo, cała skąpana w diamentach i złocie, w czerwonej satynie podkreślającej smukłą talię. Candace spojrzała przez ramię na Briana, który ją teraz obserwował. Miała nadzieję, że prawidłowo odbierze jej zmrużone oczy: Nawet się kurwa nie waż. Sposób w jaki uniósł kącik ust nie wróżył niczego dobrego. Sylvia oderwała się od grupki gości i wskazała głową na duże drzwi od gabinetu. Candace podążyła za nią posłusznie, zaciskając zęby i dziwiąc się z jaką szybkością perspektywa stanięcia oko w oko ze swoją matką zabiła całą przyjemność między udami. Teraz pociła się z zupełnie innego powodu. Ciemne boazerie gabinetu taty były miłą odskocznią od błyszczących ścian na zewnątrz. Sylvia zamknęła za nią drzwi i włączyła światło. Wersja fortepianowa „Wracam do domu na Święta” wyblakła do cichych, prawie niesłyszalnych dźwięków, lecz wciąż denerwujących. Candace zacisnęła zęby, aby powstrzymać się przed zapytaniem: Co teraz ze mną będzie? Założyła suknię. Ukryła tatuaże. Przefarbowała nawet włosy do swojego naturalnego blondu – różowe pasemka niemal doprowadziły jej matkę do szału. Była zaskoczona, kiedy Sylvia odwróciła się do niej z uśmiechem, a nie ze swoim krytycznym spojrzeniem.

Tłumaczenie: mary003 - Jak leci, Candace? Candace? A nie Candy? Natychmiastowy alarm. Musiało chodzić o coś poważnego. – Dobrze. Jej matka podeszła do barku i nalała sobie drinka; Candace wciąż zaciskała palce wokół lampki szampana. Z pewnych powodów Sylvia nie lubiła pić alkoholu w miejscach publicznych. A już na pewno nie wtedy, gdy była gospodynią przyjęcia. – Nie miałyśmy okazji, żeby porozmawiać. Bo nie było powodu. – Nie, nie miałyśmy. Sylvia odwróciła się do niej, wzmocniona przez szklankę whiskey. Jej wzrok powędrował do szampana Candace i przez chwilę zaczęła się zastanawiać czy zacznie ją pouczać. Odpowiedziałaby jej, żeby ją ugryzła. Od czasu do czasu Candace wykonywała dobre uczynki, aby uszczęśliwić Sylvie – stąd jej suknia i fryzura – ale to nie znaczyło, że może rządzić swoją córką żelazną pięścią, jak kiedyś miała w zwyczaju. Candace przybrała swoje stanowisko bojowe, uniosła podbródek i delikatnie odchrząknęła, przygotowując się na najgorsze. - Dobrze się wam układa z Brianem? Wow, udało jej się nawet wypowiedzieć jego imię. – Jest wspaniale. - Jak długo jesteście razem? - Od półtora roku. - Muszę przyznać, że nie wierzyłam, że wytrzymasz choćby dwa miesiące. - Wiem. Ale w końcu odpuściłaś – zaakceptowanie go byłoby przesadą, prawda? Może zaczęłaś go tolerować zabrzmi lepiej. - Powitaliśmy go w naszym domu, więc uwierz mi, że to coś więcej, niż jakaś tam forma tolerancji. Miała rację biorąc pod uwagę ich troskę. – Dobra, Mamo. Nie mam pojęcia do czego zmierzasz, więc może przejdź do rzeczy? Sylvia westchnęła i upiła łyka. – Zawsze sądzisz, że kierują mną ukryte intencje. - A tak nie jest?

Tłumaczenie: mary003 - Jesteś moją córką. Nadal interesuję się twoim życiem. I… wygląda na to, że bardzo go kochasz. Kocham go? Na samą myśl o nim błyszczały jej oczy. – Kocham. Sylvia wyprostowała się, biorąc głęboki wdech, jakby potrzebowała siły do zadania kolejnego pytania. – Zastanawiałam się, kiedy możemy zacząć planować wesele. Candace zamrugała. Dwa razy. Spojrzała w dół i zdała sobie sprawę, że jej matka nie patrzyła wcześniej na szampana, lecz na pierścionek, którego nie miała. Ona również ciągle marzyła, aby tam się znalazł. Wiedziała, że pewnego dnia Brian ją poślubi. Ale nie wiedziała, jak długo musi czekać na „ten dzień”, a była bardziej niż gotowa. - No cóż, ja… nie planowaliśmy jeszcze tego. - Tak myślałam. Macie zamiar żyć na kocią łapę? Wiesz, że nie pochwalamy tego z tatą. To twoje życie… - dodała szybko, podnosząc rękę, kiedy Candace otworzyła usta. – Zrobisz co zechcesz. Ale jestem pewna, że nie podoba ci się takie rozwiązanie. Z pewnością chciałabyś czegoś więcej. - Sugerujesz, żebym się oświadczyła? – zawsze to jakieś rozwiązanie nawet, jeśli sama myśl powoduje u niej suchość w ustach. Co będzie, jeśli odmówi? Co jeśli związek, który uważała za mocny i solidny okaże się taki nie być? Nie. Kochał ją. Była tego pewna. Sylvia się roześmiała. – Nie. Ale małżeństwo oznacza partnerstwo. Od samego początku musicie się ze sobą komunikować, jeśli je planujecie. – jej matka zmarszczyła brwi i z niepokojem zaczęła przesuwać palcem po szklance. – Uważam… i proszę, odbierz to jedynie jako moją radę… że powinnaś dowiedzieć się, jakie ma zamiary. Naprawdę chciała tak to odebrać, ale nie mogła powstrzymać podejrzeń o manipulacji z jej strony, mających doprowadzić ją do zmiany zdania. Niestety znała ją zbyt dobrze. Była to jej kolejna intryga, rozegrana naprawdę z głową, ponieważ wiedziała, że jeśli poruszy temat z Brianem w rezultacie może zrozumieć, że jego plany nie miały takiego samego kierunku jak jej. Albo odstraszyłaby go sama idea małżeństwa. Ta kobieta po raz kolejny zakładała o jego najgorszych stronach mimo, że po półtora roku znajomości w ogóle go nie znała.

Tłumaczenie: mary003 - Brian i ja poradzimy sobie. Dużo ze sobą rozmawiamy. Weźmiemy ślub, kiedy oboje będziemy na to gotowi. Do tego czasu, dziękuję ci za radę i troskę, ale z całym szacunkiem, jesteśmy dorośli i poradzimy sobie bez twojej ingerencji. – Sylvia nie czekała aż skończy tylko odwróciła się i odstawiła swoją szkocką. Candace wzdrygnęła się, gdy jej matka z hukiem odstawiła szklankę, ale wzięła się w garść, gdy znów się do niej odwróciła. Jedynie uśmiech przeczył jej złości. – Powinnyśmy wrócić do gości. Stara Candace czułaby się źle i od razu zaczęła przepraszać. Candace Briana wyszła za matką bez słowa. A gdy tylko minęła Sylvie, wypiła chyłkiem resztę szampana przez co zapewne jej matka dostanie zawału. Następnie wyprzedziła ją ze sztucznym uśmiechem na twarzy. Nie piła często, ale kiedy to robiła, to zazwyczaj przez rodziców. Niech ta noc się już skończy. Przyjęcie świąteczne u Rossów odbyło się w zeszły weekend. Bawiła się niesamowicie dobrze. Uwielbiała rodzinę Briana i choć zdarzało się, że czasami sam nie mógł powiedzieć tego samego z kręcącymi się w kółko rodzicami i bratem, który co chwilę go oceniał, doceniał, że tak się o niego troszczą. Rossowie byli bardziej wyluzowani, bardziej hałaśliwi, mniej zarozumiali choć dzielili ten sam status społeczny co Andrewsowie. Brian sądził, że byli niemiłosiernie konserwatywni, dopóki nie spotkał jej rodziny. Oni dopiero dali mu popalić. Jej matka ponownie objęła stanowisko blisko choinki, uśmiechając się olśniewająco, jakby dwie minuty wcześniej nie kipiała furią. Była królową w utrzymywaniu pozorów. Candace rozejrzała się za Brianem, ale nie mogła go znaleźć. No dobra. Poszuka go za minutę. W tej chwili potrzebowała trochę samotności – pobyć gdzieś sama, aby poskładać swoje emocje – i odświeżyć się. Jej stary pokój na piętrze został całkowicie przemeblowany, kiedy się wyprowadziła – wyglądał, jakby nikt nigdy w nim nie mieszkał. Nie żeby spodziewała się czegoś innego. Ale byłoby miło, gdyby jej matka nie sprowadziła tu firmy dekoratorskiej zaledwie dwa tygodnie po jej wyprowadzce i nie kazała im przerobić jej starego pokoju tak, aby córka go nigdy nie poznała. To już nie był jej dom. Brian był jej domem. Ominęła ogromne łóżko, w którym zapewne od tamtego czasu nikt nie spał i skierowała się do wbudowanej łazienki. Przynajmniej ona się nie zmieniła – wyłożona morskimi płytkami z odrobiną złota. Przejrzała się w lustrze spodziewając się tego, co zobaczyła: zarumienione policzki, zaciśnięta szczęka, zbyt błyszczące oczy. Będzie musiała przygotować się na wiele

Tłumaczenie: mary003 pytań, jeśli wyjdzie stąd w takim stanie, ale nie była nawet w stanie umyć twarzy. Siedziała jedynie na krawędzi wanny i oddychała. Starając się nie myśleć. Ale nie potrafiła. Może w pewnym sensie jej matka miała rację – razem z Brianem poświęcali sporo czasu nad planowaniem przyszłości Dermamanii, a nigdy nie ukierunkowali swojej. Nie zastanawiała się nad tym, to po prostu się stało. Z pewnością nigdzie się nie wybierała i nie sądziła, aby on też. A seks… seks był nieziemski. Musieli po prostu pogadać, zdecydować się na coś, omówić to co tak długo odwlekali w czasie. A wtedy będą jak nowo narodzeni. Prawda? Gdyby tylko była tu Macy, aby ją wesprzeć. Najlepsza przyjaciółka Candace zawsze brała udział w przyjęciu – jej rodzice zjawili się, jak co roku – ale Macy postanowiła pojechać na weekend ze swoim chłopakiem do jego siostry mieszkającej w Oklahomie. Jej chłopakiem był Seth „Ghost” Warren, najlepszy przyjaciel Briana. Candace cieszyła się ich szczęściem, ale w taki dzień jak ten, tęskniła za swoją przyjaciółką. Z sypialni dobiegł jakiś dźwięk… jakby zamykanych drzwi. Candace usiadła prosto i podskoczyła, gdy usłyszała zbliżające się kroki. Nie zamknęła drzwi, a teraz ktoś tu szedł… Brian wychylił się zza framugi. – Cześć, skarbie. Odetchnęła z ulgą i usiadła wygodniej. – Cześć. Skąd wiedziałeś, że tu jestem? Jego sylwetka wypełniła drzwi, gdy wzruszył ramionami i oparł się swobodnie o framugę. – Zgadnijmy. Spotkanie z Ukochaną Mamusią i natychmiastowa ucieczka. Nazwij to doświadczeniem. Roześmiała się na pseudonim, jakim obdarzał jej matkę od ich pierwszego spotkania. - Więc, który z grzechów ciężkich popełniliśmy tym razem? Mieszkanie na kocią łapę i przedłużanie ślubu, chciała odpowiedzieć, ale to mogło otworzyć puszkę Pandory na którą nie była jeszcze gotowa. Cholera, dlaczego Sylvia Andrews zawsze musi trafić w sedno? – Nieważne. - Możemy się wynieść, jeśli chcesz.

Tłumaczenie: mary003 Boże, kochała go. Nawet jeśli wpadał na pomysł typu – ej, dlaczego nie spierdolimy z domu twoich rodziców ? – to i tak była w nim zakochana po uszy. - Przepraszam. – powiedziała, wstając i obejmując go w talii. – Zapowiadała się całkiem dobra noc. - Czyżby? – jego usta pokryły jej i wszystkie złe myśli natychmiast odpłynęły. Tonęła w pocałunku, kiedy uśmiechnął się przy jej ustach w chwili gdy przy jej łechtaczce ponownie rozbrzmiały wibracje. Pisnęła i spróbowała od niego odskoczyć i wyciągnąć z kieszeni spodni jego dłoń, ale szybko ją złapał. – Boże, Brian. – kolana jej zmiękły i musiał podtrzymać ją drugą ręką, aby nie upadła na podłogę. Wibracje ustały, a przez jej ciało przeszedł dreszcz. Poczuła na skórze jego ciepły oddech, gdy wtulił się w jej szyję. – Uwielbiam patrzeć, jak się rozpalasz. - Chcesz mnie znów rozpalić? - Nawet nie masz pojęcia. Zabawki były fajne, ale nie potrzebował niczego z wyjątkiem swoich ust, palców… i innej przebitej części ciała, jeśli chciał ją podniecić. Sam jego widok, sposób w jaki ciemniały oczy, kiedy jego myśli przybierały niegodziwy obrót, potrafiły w niecałe dwie sekundy rozpalić ją do sześćdziesięciu stopni. Jak mogłaby nie kochać tego mężczyzny całym swoim sercem? Jego dłonie ześlizgnęły się w dół, ściskając ją za tyłek i przyciągając na tyle blisko, by mogła poczuć wybrzuszenie w spodniach. Jęcząc cicho, otarła się o niego, pragnąc poczuć go głęboko w sobie. - Przez całą noc byłem twardy. – powiedział ochrypłym głosem. - Mmm. – sięgnęła w dół i podciągnęła sukienkę, dając mu większy dostęp. – Poczuj jaka ja byłam. Nie tracąc czasu, przesunął palcem po wilgotnym jedwabiu majtek. Chciała go tym zachęcić, ale sama omal nie upadła pod jego dotykiem. – Cholera, Candace. – jęknął. Uniosła nogę, okręcając ją wokół jego bioder i otwierając się na niego; odchyliła głowę, gdy odsunął stringi i zbadał wilgotność z absolutnie niszczycielską

Tłumaczenie: mary003 delikatnością. – Kocham cię. – jęknęła, gdy jego palec naciskał bez pośpiechu na łechtaczkę. Zakołysał biodrami wywołując w jej brzuchu motylki. – Kocham cię. – wyszeptał w odpowiedzi, patrząc jej głęboko w oczy. – Bardzo. - Proszę. – powiedziała cicho. Proszę, pieprz mnie. Poślub mnie. Spędź ze mną resztę życia. - Jesteś pewna? Wiedziała co ma na myśli. To był dom jej rodziców. A to była jej łazienka z czasów dzieciństwa. Wszystko to przestało się liczyć, gdy zjawił się on. Więc tak, była tego pewna. – Tak. – zakołysała się przy jego dłoni, gotowa na niego wskoczyć, jeśli mu odmówi, nie da więcej, nie znajdzie się w niej. Tylko tyle potrzebował. Jego oczy pociemniały w sposób, który skradł jej oddech. – Jesteś tak kurewsko idealna. – wychrypiał, chwycił ją mocno za szyję i przyciągnął do swoich ust. – Kurewsko doskonała. Jęknęła cicho, lecz szybko zamarła. Jego język tańczył w jej ustach, gdy wyszła mu na spotkanie, wygłodniała jego smaku. Jednocześnie chciała na niego patrzeć. Zaczęła rozpinać guziki czarnej koszuli, walcząc z pragnieniem rozerwania ich i jak najszybszego dostania się do tego co kryło się pod ubraniem. Tatuaże – na okazje formalne takie jak ta były pozakrywane, ukrywając prawdziwego Briana, jej mężczyznę. Zsunęła koszulę z ramion i wycałowała drogę w dół szyi, klatki piersiowej; przesunęła językiem po twardych mięśniach, a następnie wessała w usta przebity sutek, najpierw jeden, a później drugi. Jego palce zaplątały się w jej włosach, gdy jęknął i zaczął burzyć jej idealną fryzurę. Nawet się tym nie przejęła. Nadeszła jego kolej, silnymi dłońmi odepchnął na bok suknię i ramiączka stanika, obnażając gołe piersi, które od razu wziął w usta… zrewanżował się ssąc sutki co do których w końcu się ugięła i kilka miesięcy temu pozwoliła sobie przebić. Zadyszała i zaczęła się przy nim wić, gdy przypomniała sobie, jak to było pozwolić mu to zrobić – ostry ból mieszał się z przyjemnością i ciepłem z jakim się nią opiekował. Kojący pocałunek we wciąż piekącym miejscu dodawał jej otuchy. Robisz to wszystkim swoim dziewczynom? Zapytała go, drocząc się z nim. – Tylko tym, z którymi chcę spędzić resztę swojego życia. – odpowiedział. Oparła się tyłkiem o toaletkę. Podniósł ją bez wysiłku, umiejscawiając się między udami i nie odrywając od niej oczu zaczął rozpinać pasek. Ich zdyszane oddechy mieszały się ze sobą w niewielkiej przestrzeni.

Tłumaczenie: mary003 - Wiesz, jak twój dzisiejszy wygląd na mnie działa? – zapytał. Oczywiście, że wiedziała. Ale chciała usłyszeć to od niego. – Jak? - Kiedy tak wyglądasz, wystrojona i przypominająca idealną lalkę, mam wrażenie, jakbyś znów należała do nich. Nie mogę się doczekać, aby znów cię odzyskać. Uczynić cię moją. – desperackimi ruchami uwolnił swojego penisa, ustawiając się przy niej i ocierając się główką o krawędź majtek. Przysunęła się bliżej, równie zniecierpliwiona co rozgorączkowana. Budował napięcie ocierając się o jej pulsującą łechtaczkę. To było niesamowite. On był niesamowity. - Jestem twoja. – wyszeptała, chwytając w dłonie jego twarz. – Zawsze byłam i będę twoja. Proszę cię kochanie… - jego palce natrafiły na krawędź majtek i pociągnęły je w dół. Westchnęła z pożądania, gdy przesuwał tkaninę. Następnie, w ciągu jednego długiego pchnięcia, mogłaby przysiąc, że czuje go w samym gardle, gdy przesuwał kolczykiem po najwrażliwszych częściach jej wewnętrznych ścianek. Przygryzła wargę, żeby nie zacząć krzyczeć, bo z pewnością usłyszeliby ją na dole. Nie miało znaczenia, jak długo ze sobą byli. Jak często to robili. Był jej pierwszym facetem – i miała nadzieję, że będzie też ostatnim – za każdym razem czuła się tak, jakby robili to po raz pierwszy. Przez jej ciało przepływało przytłaczające, wspaniałe uczucie, a wszystkie emocje wymykały się spod kontroli. Miłość była tak silna, że cholernie ją to przerażało. Zrzuciła szpilki na podłogę i owinęła wokół niego nogi. Gładził dłońmi jej uda i wzdychał czymś co brzmiało, jak ulga. – Wreszcie tam, gdzie chciałem być. – powiedział, kącik jego ust uniósł się szyderczo. Candace walczyła o oddech. Nie mogła wydusić z siebie słowa, myśleć; mogła jedynie czuć. A musiała poczuć, jak się rusza. Wydawał się być zadowolony miejscem, w którym był, tkwiąc głęboko w niej podczas, gdy jej ciało pulsowało i błagało o więcej. Pochylił głowę w stronę jej nagich piersi, liżąc i drażniąc przekuty sutek, dopóki nie wygięła się w łuk i nie złapała jego głowy, aby przytrzymać w miejscu. Kiedy wessał go do buzi, najpierw delikatnie, później mocniej, a potem znów delikatniej… Boże, przez jej cipkę przeszły tak silne skurcze, że mogłaby dojść nawet, gdyby nie zamierzał się poruszyć. O Panie! Jak on mógł się jeszcze kontrolować? Dlaczego ona nie miała tak silnej woli? Zacisnęła się wokół niego najmocniej, jak potrafiła. - Chryste, Candace! – jego oddech ochłodził nieco jej rozgrzane ciało.

Tłumaczenie: mary003 Wiedziała, jak go złamać. - Proszę, przeleć mnie. Pokaż mi, że jestem twoja. Spraw abym doszła. Jedna z jego dłoni wystrzeliła do jej podbródka, chwytając go mocno. Jej serce podskoczyło i zaczęło bić jeszcze szybciej. Patrzył jej prosto w oczy, jego niebieskie były niezgłębione, jak niebo, w które wpatrywała się zbyt długo. Patrzył na nią, gdy zaczął się wycofywać i ponownie w nią wchodzić, z każdym ruchem znajdując się coraz bliżej tego miejsca... o właśnie tego. - Brian! – krzyknęła, oplątując go wszystkimi czterema kończynami. - Tak? – wyszeptał. - Nie przestawaj. – momentalnie zamilkła, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa, gdy wciąż trzymając jej podbródek, to w nią wchodził to wychodził, robiąc to powoli, zbyt cholernie powoli. – Szybciej! - Ciii. - Niech cię szlag! - Niech cię Bóg błogosławi! Nawet w środku ekstazy nie mogła powstrzymać się od śmiechu. On również. Jednak szybko przyspieszył i wkrótce nie pozostało nic oprócz przyjemności. Czucia jego znajomego zapachu i dźwięku seksu. Przymknął powieki; jego głowa opadła na jej ramię. Zanurzyła palce w jego grubych, czarnych włosach, głaszcząc go przez jedwabiste kosmyki, a następnie chwytając je, gdy przyjemność narosła do oślepiających proporcji. Jej dyszenie zamieniło się w niekończący się monolog: Tak, skarbie, tak. Przytknął usta do jej ucha. – Dojdź dla mnie, Candace. Ogarnęła ją słodka ulga i poddała się jej w całości. Wbijała paznokcie w jego plecy, dopóki nie zrozumiała, że aby stłumić krzyki będzie musiała go puścić i zakryć usta. Poszedł w jej ślady, przeklinając i trzymając się jej, gdy jego penis pulsował w niej. Gdy wir zaczął znikać, odnalazł jej usta, a ona poddała się pocałunkowi mającemu na nią kojący wpływ. Odetchnęła głęboko, kiedy oderwali od siebie usta, a gwałtowna potrzeba znów przybrała spokojny ton.

Tłumaczenie: mary003 - Cholera. – powiedział, głaszcząc ją po policzku. Skinęła porozumiewawczo, a następnie oparła głowę na jego ramieniu, gdy przyciągnął ją bliżej. Wciąż drżała na całym ciele, a mimo, że on zachowywał spokój, to jego serce dudniło mocno przy jej skórze. - Zaplanowałem coś na jutrzejszy wieczór. – powiedział i rozbawiło ją to, że potrafił być tak zwyczajny po… tym. - Naprawdę? Co? - Zobaczysz. Wydęła wargi i pochyliła się do niego. – Nie rób mi tego. Dlaczego nic nie powiedziałeś? - Ponieważ uwielbiam ci to robić. – wyciągnął rękę i uniósł kosmyk włosów, owijając go sobie wokół palca. – Chcę, żebyś je zmieniła, gdy wrócimy do domu. Wyglądały wspaniale. – uśmiechnął się i puścił kosmyk. – Nie, żeby teraz tak nie wyglądały. - Ale co… Cichy odgłos otwieranych drzwi w pokoju i głos, który po chwili usłyszała niemal doprowadziły ją do zawału. – Candace? Jesteś tam? Jej matka. Brian zamarł, ale zamiast alarmu, którego spodziewała się zobaczyć na jego twarzy, jego usta wykręciły się w diabolicznym uśmiechu. Nie zamknął drzwi? Powinna była spytać, ale założyła, że wiedział co może się między nimi wydarzyć, gdy będą przebywać sami w jednym pomieszczeniu. Jezu! - Halo? – kroki się zbliżały i po chwili usłyszała, jak Sylvia narzeka na pokojówkę, która nie zgasiła światła w łazience. - Mamo! Nie wchodź. Nie czuję się najlepiej. – zawołała. Dzięki Bogu kroki ustały, ale przez irytację w głosie matki musiała zacisnąć zęby. – Jennifer właśnie mi powiedziała, że widziała, jak się wymykasz. Za dużo wypiłaś? Twarz Briana stała się maską grożącą wybuchnięciem śmiechem. Uderzyła go ostrzegawczo w ramię. – Eee… możliwe. Wybacz. Sylvia westchnęła. – Nic ci nie jest?

Tłumaczenie: mary003 - Nie. Jest okej. - Poszukam Briana i powiem mu, żeby zabrał cię do domu. Wiesz gdzie jest? Nie widziałam go na dole. Szturchnął ją lekko, przypominając jej, gdzie dokładnie był. Uniosła ostrzegawczo palec. Natychmiast go ugryzł, a po chwili zaczął ssać. Boże, on był nienormalny. – Jestem pewna… że jest gdzieś na dole. – bała się, że za chwilę całkowicie straci nad sobą kontrolę. Ale jakoś udało mu się zachować zimną krew. - W porządku. Pójdę go poszukać. Nie pozwól, aby ktoś zobaczył cię w tym stanie. Najlepiej wyjdź tylnymi drzwiami. - Okej. - Co do naszej wcześniejszej rozmowy… nie miałam zamiaru cię rozzłościć. Wiem, jak on wiele dla ciebie znaczy i wierz w to albo nie, ale chcę, żebyś była szczęśliwa. Bez względu na wszystko. Więc po prostu… zrobisz, jak zechcesz. Candace powstrzymała się przed chęcią wytłumaczenia się, kiedy łagodna mina Briana zmieniła się w zatroskaną, a następnie dezaprobatę. Patrzyła na tą zmianę z zamierającym sercem. – Dzięki. – odpowiedziała matce. Chwilę później, Sylvia zniknęła zamykając za sobą drzwi i zostawiając ich w kompletnej ciszy. Brian uwolnił się z jej uścisku i odsunął od niej bez słowa. Candace oblizała usta i zeskoczyła z toaletki, poprawiając suknię. Jej serce biło boleśnie w klatce piersiowej. - Co dokładniej miałabyś zrobić? – zapytał, starając się brzmieć neutralnie. Lecz znała go zbyt dobrze. Nie zdołał ukryć przed nią lekkiej oschłości w głosie. Jej mózg odtwarzał słowa matki, gdy zastanawiała się, jak on je odbierze. – My… zapytała mnie o naszą… o nasze plany na przyszłość. - Co odpowiedziałaś? Wzruszyła ramionami i odwróciła się, aby sprawdzić swoje odbicie i podsumować wszystkie szkody. Dobry Boże. O nie, na pewno nie może nikomu pokazać się w tym stanie, z roztapirzonymi włosami, rozmazaną szminką wokół ust. – Nie mamy, to znaczy… jeszcze o niczym nie rozmawialiśmy, więc powiedziałam jej, żeby trochę odpuściła. Nie musi wtrącać się w nasze życie. - Nie podoba się jej, że ze mną mieszkasz.

Tłumaczenie: mary003 Jak zwykle trafił w sedno. Candace zaczęła się szarpać ze wsuwkami przy koku. Lepiej będzie je rozpuścić. – Nie obchodzi mnie to. - Obchodzi, inaczej nie szarpałabyś się teraz ze swoimi włosami. Wzdychając, przestała poprawiać wsuwki i zajęła się twarzą, co kilka sekund napotykając w lustrze jego spojrzenie. Zapiął koszulę i bardzo szybko poprawił swoje ubranie, a później przeczesał palcami włosy. Następnie ruszył do drzwi. – Lepiej pozwolę jej się znaleźć, albo zaraz znów tu przyjdzie. Nienawidziła niepewności w jego oczach. Nie powinno jej tam być, nie w związku z nią. Sięgnęła po jego rękę, zanim zdążył wyjść i uścisnęła ją lekko. – Hej, kocham cię. - Ja też cię kocham, maleńka. – odsunął się i zniknął. Cholera. Uprzątnęła resztki ich przyjemności między nogami, spróbowała ujarzmić włosy, aby wyglądały przynajmniej choć trochę reprezentacyjnie na wypadek, gdyby nie udało się wymknąć niepostrzeżenie. I co do cholery miała zrobić ze zrujnowanymi majtkami i małym wibratorem? Nie mogła wrzucić ich do kosza na bieliznę, bo mogłaby je znaleźć sprzątaczka, a nie miała kieszeni. Może uda się przemycić je Brianowi, gdy wróci pozbierać z podłogi swoją pijaną dziewczynę.

Tłumaczenie: mary003 Rozdział 2. Droga powrotna mijała w zupełnej ciszy. Oświetlone domy na widok, których Candace zazwyczaj się cieszyła, teraz stały się kompletnie niewidzialne. Skupiała się na nim, każdym oddechu, ruchu, nawet jeżeli on na nią nie patrzył. Nie wyglądał na zdenerwowanego byciem ciągłym powodem sprzeczek między nią, a jej rodzicami – chyba już do tego przywykł. Ale nie powinno do tego dochodzić. Nie zasługiwał na to. Był niesamowity i wspaniały i sami również by to dostrzegli, gdyby tylko wyciągnęli głowy z własnych tyłków. Może jednak robili jakieś postępy. W końcu z ust jej matki padło słowo „wesele”. Lepsze to, niż epitety, którymi obrzucała go nie tak dawno temu. Wyciągnęła rękę i położyła ją na jego dłoni, złączając z nim palce. Uśmiechnął się do niej, ale nie tak promiennie, jak zawsze. Z jakiegoś powodu zabolało ją to bardziej, niż cokolwiek innego. - Pytała kiedy weźmiemy ślub. Chciała, abym cię o to zapytała. O to właśnie jej chodziło, gdy mówiła, żebym zrobiła to co najlepsze. Jeśli wcześniej się nie ruszał, teraz zamarł. O cholera. - Naprawdę? Przełykając suchość w gardle, pogłaskała kciukiem jego dłoń. – Tak. Nie wiem czy to kolejna z jej sztuczek. Przyznaję, że na początku tak myślałam, ale teraz… sama nie wiem. - Jakiego rodzaju sztuczek? - Takich, które miałaby cię odstraszyć i uciekłbyś ode mnie? Wiesz jaka ona jest. Nie mówmy już o tym. - Kochanie, to się nie wydarzy. Więc wybij to ze swojej pięknej główki. Poczuła ulgę. Wiedziała o tym… naprawdę wiedziała… ale usłyszeć to od niego było o wiele piękniejsze, niż wszystkie kolędy razem wzięte. – Jesteś przewspaniały, że znosisz to wszystko. Ale przysięgam, że jeśli powiesz choćby słowo… - Przestań. – przyciągnął jej dłoń do swoich ust i złożył na niej delikatny pocałunek. – Zniosę to tak długo, jak odpierdolą się od mojego interesu.

Tłumaczenie: mary003 Zamilkła. Chodziło mu o incydent, który wydarzył się na krótko po tym, jak zostali parą – jej starszy brat Jameson był tak oburzony faktem, że jego młodsza siostrzyczka spała z Brianem Rossem, że zdemolował salon tatuaży Briana. Nienawiść i niechęć jej rodziny do mężczyzny którego kochała oraz to, że nie widziała żadnego wyjścia z tej sytuacji, omal doprowadziły do jej ucieczki – również dlatego, że nie chciała, aby Brian miał przez nią przerąbane. W każdym razie, teraz była inna. Ukończyła college. Zrezygnowała z dalszej kariery, aby pomóc Brianowi w salonie – zdecydowała się na to tylko i wyłącznie ze względu na siebie i Briana, a nie na nich. Nie mieszkała już pod dachem, za który płacili. Wreszcie była wolna finansowo. Jeśli ich związek będzie czymś co ciągle ich dzieli i poróżnia, będzie gotowa uwolnić się od nich całkowicie. Owszem, na samą myśl było jej przykro, ale co mogłaby innego zrobić? - Poza tym, - powiedział, gdy skręcił na parking przy ich mieszkaniu, - tak długo, jak mnie kochasz i nie planujesz mnie rzucić i zwiać, nie ma się czym martwić. - Musiałabym być nienormalna, żeby cię zostawić. Boże, Brian. Nie wiedziałeś tego? W końcu w jego oczach pojawiła się iskra za którą tak bardzo tęskniła. Jego uśmiech rozświetlał cały świat. Ponownie uniósł jej dłoń i pocałował. – Wiedziałem, ale nadal lubię to słyszeć. Dobrze to rozumiała. Ich mieszkanie – jego mieszkanie, do którego wprowadziła się niedługo po tym, jak się zeszli – było rajem dla jej zmęczonych oczu. Urządzone głównie jego obrazami, ale można było znaleźć też kobiecy akcent; było małe, ale po raz pierwszy w życiu czuła się, jak w prawdziwym domu. Dom rodziców był bardziej jak muzeum: gigantyczny, zimny i nie mogłeś dotykać niczego co widziałeś. Jej pierwsze mieszkanie było opłacane z ich kieszeni, a gdy tylko urządziła je po swojemu, od razu zostało skrytykowane przez wszystkowidzące oko matki. Natomiast tutaj Sylvia nigdy nie postawiła nogi i pewnie nie postawi. Dla Candace było to na rękę. Włączyła kilka lamp, a następnie podłączyła światełka do choinki. Brian włączył muzykę. - Już nie mogę się doczekać, aby pozbyć się tej sukni. – powiedziała, kierując się do łazienki. - Ja też. – zawołał Brian, wywołując w niej dreszcz.

Tłumaczenie: mary003 - Chcesz pomóc? - Jakbyś nie wiedziała. Włączyła światło w łazience i skrzywiła się na swoje odbicie. – Przypuszczam, że to jest ten plan, który masz wobec mnie? - Wielki plan. – pojawił się za nią i uśmiechnęła się do jego odbicia w lustrze. - Mógłbyś mnie już wtajemniczyć? Nie odpowiadając, przesunął dłońmi w górę jej ramion, pozostawiając po sobie mrowienie i pociągnął za ramiączka sukni. – Rozpuścisz dla mnie włosy? - Oczywiście. Już się stęskniłeś? - Nie tym razem. – zaczął rozsuwać zamek. Stała nieruchomo, gdy tkanina ześlizgiwała się z jej ciała, a następnie opadła u jej stóp, ciesząc się, że już się jej pozbyła. W krótkim czasie dołączył do niej biustonosz, pozostawiając ją nagą odkąd podarł majtki w jej starej łazience. Obserwowała w lustrze, jak jego wzrok przesuwa się w dół jej ciała, a później znowu w górę, jakby pieścił każde wypuklenie, zatrzymując się dłużej na jego ulubionych: piersiach i sutkach ze srebrnymi kolczykami. Lekko prześledził palcami talię, schodząc niżej i tworząc V, gdy dotarł do obnażonych ud. Obserwował uważnie swoje ruchy, a ona uwielbiała obserwować jego. Zanim się zorientowała, jej oddech stał się płytki, a wszystkie mięśnie zacisnęły pod jego zręcznymi palcami. - Narysuję cię taką. – powiedział i po raz kolejny zmiękły jej kolana. - Taką… czyli jaką? - Z upiętymi włosami, pięknie obnażoną szyją. Z każdym szczegółem. – ostrożnie uniósł opadający kosmyk i przesunął ustami wzdłuż wgłębienia szyi. - O Boże. Rysował ją już wcześniej; uwielbiał to robić. Nad ich łóżkiem wisiał portret, który wykonał w czasie ich burzliwych początków. Czasami siedziała na kanapie, oglądała telewizję przy jego boku, a on bazgrał coś w swoim szkicowniku, aby później okazało się, że szkicował jej profile, gdy nawet nie miała o tym pojęcia. Lecz nigdy nie poprosił jej o pozowanie nago.

Tłumaczenie: mary003 Przymknęła powieki, gdy jego palce rozplątały jej włosy, pozwalając im opaść na plecy, jak gdyby przechowywał w głowie każdą linię, zakrzywienie, które później przeniesie na papier. – W porządku, słońce? Musisz wiedzieć, że jeśli powiesz nie to zepsujesz cały mój szatański plan. Zwariował? Taka odpowiedź nigdy by jej nie przyszła do głowy. Była zbyt zajęta nie stanięciem w płomieniach, wpakowania go do łóżka w pokoju obok i ujeżdżania przez całą noc. Pokrył dłońmi obie piersi, ugniatając je delikatnie. Nabrała powietrza, pogłębiając jego dotyk. – Wiesz, że moja odpowiedź zawsze brzmi „tak”. Uśmiechnął się do niej w lustrze, jego biały uśmiech kontrastował z oliwkową skórą. Miała tylko nadzieję, że on też równie szybko stanie się nagi, a przynamniej zanim ta noc się skończy. – Przekonajmy się. Przygotuj się dla mnie. – pocałował ją w policzek, następnie odwrócił się i zostawił ją rozpaloną i wpatrującą się w niego z uwielbieniem. Boże, kochała tego faceta. Ułożenie włosów nie zajęło jej tym razem tak wiele czasu, ponieważ nie dążyła do doskonałości. Zostawiła je w delikatnym nieładzie, kilka kosmyków nadal było upiętych w luźny kok. Miała nadzieję, że spodoba mu się. Założyła różowy szlafrok i poszła do salonu, gdzie rozkładał poduszki na kanapie. Przebrał się w parę wyblakłych dżinsów i zdjął koszulę z czego była bardzo zadowolona odkąd miała obsesję na punkcie jego gołego ciała. Tatuaży, kolczyków. O Panie. Przełknęła ciężko. - I jak? – zapytała, bardziej w celu przykucie jego uwagi, a nie usłyszenia opinii. Wiedziała jaka będzie. - Wspaniale. Doskonale. – wiedziała, że mówił prawdę po sposobie w jakim się uśmiechnął. Candace odetchnęła głęboko i podeszła bliżej, zaciskając palce na szlafroku. Biorąc pod uwagę jej dudniące serce i urywany oddech mogło się odnieść wrażenie, że to był jej pierwszy raz. – Chyba gotowe. – powiedział, spoglądając na poduszki swoim krytycznym okiem. – Połóż się to popracujemy nad pozą. Oblizała usta i wyszła z szlafroku, który z niej zdjął. Od razu stwardniały jej sutki na spotkanie z chłodnym powietrzem – albo na spotkanie z jego automatycznym wzrokiem. – To chyba najlepszy pomysł jaki kiedykolwiek miałem. – oznajmił, gdy rozciągnęła się na kanapie.

Tłumaczenie: mary003 Uśmiechnęłaby się, gdyby nie była tak bardzo skupiona. Każdy centymetr jej ciała był niezwykle wyczulony, a gdyby dotknął ją pomiędzy nogami, mógłby poczuć jak bardzo była wilgotna. Do diabła, gdyby tylko ją tam dotknął, skończyłoby się na tym, że znów musiałaby poprawiać swój wygląd w łazience. Przesunął ją na lewą stronę i zmienił pozycję na trochę bardziej pionową, umiejscawiając jej łokieć na oparciu kanapy i podkładając kolejną poduszkę, aby było jej wygodniej. – Oprzyj rękę w ten sposób. – nakazał, przesuwając ją tak, aby podpierała policzek. – Dasz radę? - Tak, nie ma problemu. Wykonywała wszystkie jego rozkazy, gdy co chwilę zmieniał zdanie i kazał jej się przesuwać, albo sam ją przesuwał - po prostu mu się poddała. Przesunął jej prawą nogę do przodu, a lewę nieco uniósł, aby nie odsłaniała wszystkiego, po czym zatrzymał się, głaszcząc ją po biodrze. – Szlag. Jesteś seksowna. Efekt będzie doskonały. - I rozumiem, że tylko dla twoich oczu? – zażartowała. Spojrzał na nią z lekką drwiną. – Biorąc pod uwagę, że wpierdoliłbym każdemu kto by cię taką zobaczył, to tak. - Nie zamierzasz wytatuować go sobie w poprzek pleców, czy czegoś w tym stylu? - To jest myśl. – zaśmiał się. Przesunął jej prawą rękę tak, że leżała wzdłuż boku, nie zasłaniając przy tym piersi. – Wygodnie ci? Tylko szczerze. Nie powinno się zejść długo, ale lepiej, żebyś powiedziała teraz. Nie ruszając niczym poza oczami, uniosła na niego wzrok. – Tak. Pogładził jej buzię palcem wskazującym. – Jesteś piękna. A gdy tylko to zobaczysz, będziesz chciała się wszystkim pochwalić. - Na pewno! - Powiem ci coś. Zrobię tylko niewielkie podobieństwo do twojej twarzy. Dzięki temu będziesz mogła pokazać go komu tylko chcesz. - Okej. Dzięki. Odsunął się i przyjrzał się jej od stóp do głów, robiąc kilka drobnych korekt. Następnie przyciągnął krzesło i usiadł, opierając kostkę na przeciwległym kolanie i

Tłumaczenie: mary003 sięgając po szkicownik. Oczywiście musiał poprzesuwać krzesło jakieś trzy razy, aby znaleźć odpowiedni kąt. Przez cały ten czas obserwowała go z rozbawieniem, kochając go bardziej z każdą mijającą minutą. Nigdy nie był zadowolony chyba, że jego praca była bez zarzutu, ale gdyby mógł spędzić nad nią dodatkową godzinę, to z pewnością skorzystałby z szansy. - No dobra. – ogłosił w końcu. – Jestem gotów. - Wcześniej malowałeś mnie z pamięci. Wydaje mi się, że szukasz pretekstu do gapienia się na mnie nagą. – powiedziała. - Trafiłaś. – przyznał jej rację, a ona zachichotała, gdy nie zaprzeczył jej oskarżeniu. Teraz najtrudniejsze – pozostanie cicho i nieruszanie się, gdy potrzebował całkowitego skupienia się. Pasowało jej to, ponieważ mogła go podziwiać. Półnagi, intensywnie skupiony, z potarganymi oczami, wzrokiem wędrującym po jej nagim ciele i z grafitem przesuwającym po papierze… o tak, to był jego najlepszy pomysł. Czas mijał, a jej puls coraz bardziej przyspieszał, zwłaszcza między nogami i musiała co chwilę je zaciskać, aby zmniejszyć budujące się napięcie. Akurat wtedy uniósł na nią wzrok. Przesunął go po zakrzywieniach biodra i czuła się tak samo, jakby robił to dłońmi. Wilgotne ciało ukryte przed jego wzrokiem było już obolałe i rozpalone. – Boże, pragnę cię. – wyznała. - Nawet nie masz pojęcia. – mruknął, znów wbijając wzrok w szkicowniku. – Zaraz się spuszczę. To w ogóle nie pomagało. Tak samo, jak to, że wyglądał teraz nieziemsko seksownie. Cały. Nawet jego bose stopy, które nigdy ją nie zachwycały. Ledwo nadążała za ruchami jego dłoni po papierze. A jego dłonie… dzieło sztuki – duże i pełne wdzięku, tworzyły przepiękne rzeczy i nigdy nie zawiodły jej ciała. Czas na odwet. – Jestem taka mokra. Chciałabym się dotknąć, ale nie mogę się ruszać. Znieruchomiał i spojrzał na nią. Nie musiał nic mówić; wiedziała, jak działa na niego myśl o niej masturbującej się. Samo wspomnienie o tym prowadziło go na skraj i do długiego, ostrego pieprzenia jej. Zakołysała subtelnie biodrami. – Wybacz. Nie mogę się powstrzymać.

Tłumaczenie: mary003 - Candace. – powiedział ostrzegawczym tonem. Najlepsze ostrzeżenie, jakie mogła usłyszeć. - Jak chcesz. – odparła, udając obrażoną. Mrugnął do niej. - Już niedługo, skarbie. - I wtedy mnie przelecisz? - Chryste. Musisz pytać? - Nie, ale lubię. Nadal nie podnosił wzroku. – Okej, a ja lubię odpowiadać. Tak, przelecę cię. - Mocno? - Jakbyś była ze stali. Cholera. Przymknęła powieki. Jej wilgotność pogłębiła się, jakby jej ciało przygotowywało się do ostrej gry wstępnej, którą obiecywał. – Nie mogę się doczekać. – wyszeptała. Usłyszał. – Ja też. Tymczasem staraj się nie zabałaganić. – stłumiła śmiech podczas, gdy on wiercił się na krześle, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję. - Jak to zrobisz? - A jak chcesz? - Chcę cię, gdy tylko skończysz. Nie zniosę czekania. - Brzmi nieźle. - Wyliżesz mnie najpierw? – był w tym taaaaaaaaaki dobry. - Co ty próbujesz mi do cholery zrobić? Nie mogę się skupić. Starał się wyglądać na oburzonego i dotkniętego, ale nie był nawet blisko. Uśmiechnęła się. Cieszyła się, kiedy udało się jej zesłać go na krawędź. – Wyliżesz? - Wyliżę cię, aż zaczniesz krzyczeć, Candace. Dopóki nie wydasz tego dźwięku. – uśmiechnął się kącikiem ust. – To najseksowniejszy, najbardziej pierwotny dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałem.

Tłumaczenie: mary003 Seksowny i pierwotny. Interesujące, że użył właśnie tych słów, aby opisać jej hałaśliwy pisk, gdy on robił jej dobrze. Przecież to było żenujące. – Później już, - powiedziała – chcę cię wszędzie i na wszystkie sposoby, jakie chcesz. Spotkała jego roziskrzony wzrok. Dostrzegła w nich niebezpieczną iskrę. – Więc to dostaniesz. Ani on, ani ona nie musieli wyjaśniać o co im chodziło. Jej serce zabiło mocniej, nagle zrobiło się gorąco przez co pewnie na jej twarzy wykwitł potężny rumieniec. – Okej. – odpowiedziała cicho. Zadowolony, że w końcu się zamknęła, wrócił do pracy wykonując kilka podłużnych kresek; sprawiał wrażenie spiętego, lecz również niedostępnego. Starała się utrzymać oddech i pozbyć się lęku, gdy przypomniała sobie wszystkie te chwile, w których pozwoliła mu dobrać się do swojego tyłka. Na początku ból przyjemny mieszał się z tym nieprzyjemnym, a do tego czuła wszechogarniającą pełność. Przyjemność wystarczyła, aby go nie powstrzymała. Aby chciała więcej. - Zamilkłaś. – zauważył, gdy upłynęło trochę czasu. – Jeśli nie chcesz… - Chcę. - Wiesz, że cię kocham, skarbie. - Wiem. Ja ciebie też. - Ty i ja? – zapytał, zaczynając ich ulubione motto. - Przeciwko całemu światu. – dokończyła. Zawsze.

Tłumaczenie: mary003 Rozdział 3. - Już? – zapytała bez tchu. - Już Pobawię się z tym później. - Mogę zobaczyć? Po analizie obrazu podczas, której na zegarze mijały kolejne sekundy, zamknął szkicownik i schował go pod krzesłem. Uśmiech, który jej posłał był pełen intryg, uwielbiała go… jedna z tysiąca rzeczy, które w nim kochała. - Nie. – odpowiedział, wstając i nie odrywając od niej wzroku. Zmarszczyła brwi i usiadła. – Nie? - Nie. Nie ruszaj się. Teraz mówił całkiem słodko. Przełknęła ślinę i opadła do swojej poprzedniej pozycji. Oblizała wargi w nędznej próbie zwilżenia ich, gdy przesunął dłonie do paska i zaczął go rozpinać, przez cały czas wpatrując się w nią, jak wygłodniały człowiek wpatrujący się w swój bufet. O. Boże. Potarła automatycznie o siebie uda, czując, że robi się mokra między nimi, co było naturalną reakcją jej organizmu w odpowiedzi na niego. Przesunęła swoje drżące palce na mięśnie brzucha, a później niżej i rozchyliła nieco nogi, aby mógł zobaczyć jej mokre płatki. - Ja pierdolę. – mruknął, pracując nad swoim rozpięciem. Zachichotała od władzy nad nim i przesunęła palce jeszcze niżej, ani na chwilę nie spuszczając z niego wzroku. Naciskając na niego. – Widzisz coś interesującego? - O tak, do kurwy. Pierwsze muśnięcie palców o łechtaczkę sprawiło, że musiała zassać oddech, a potem wyszeptała jego imię, jakby to on ją dotykał. Chciała dotykać się, aż osiągnie orgazm, ale dzisiaj to było jego zadanie. Jego oczy rozbłysły i szybko odsunęła rękę, dając mu znać, że teraz zamierza zająć się nim. Kilka szybkich, sprawnych ruchów z jej strony i był już nagi, a jego kutas spoczywał w jej dłoni. Długi, gruby, piękny, twardy i gotowy, ze srebrną kuleczką na górze i na dole – te dwie perełki już nie raz doprowadziły ją do szybkiego i

Tłumaczenie: mary003 intensywnego orgazmu. Jej własne palce nie stanowiły żadnego porównania do tego, co on mógł jej dać. - Więc chodź i weź to. – zachęciła go. Pomyślała, że stolik przed nią za chwilę runie, bo o mało na niego nie wszedł, gdy się do niej zbliżał. Sięgnął po nią i zgniótł jej usta, przygniatając ją na kanapie swoim ciałem; uwielbiała być pod nim i czuć ciężar jego ciała. Jego erekcja spoczywała na jej udzie i spróbowała poruszyć nogami, aby dać jej więcej miejsca… Jego silne dłonie chwyciły jej nadgarstki i przytrzymały w miejscu; odsunął się i pokręcił na nią głową. – Chciałaś, żebym wziął co moje. Ja tylko wykonuję rozkazy. Wpatrywał się w nią tak samo, jak wtedy, gdy ją malował, jakby wciąż nie mógł mieć jej wystarczająco szybko. I wtedy właśnie jej posmakował, jego ciepłe usta przesuwały się po szyi, piersiach, sutkach, o Boże tak, wsysając kolczyk w usta i drażniąc go językiem, dopóki się pod nim nie wiła. Po chwili zmienił taktykę i zwolnił, gdy odzyskał nad sobą kontrolę. Wyprowadzał ją z równowagi w sposób, który kochał. Mimo, że chciała go rozszarpać i powiedzieć mu, aby się pospieszył, udało jej się utrzymać własne emocje w ryzach. Brian kochający się z nią jest o wiele lepszy, niż Brian pieprzący ją. Musnął ją ustami raz jeszcze i zjechał w dół. Rozłożyła nogi, dając mu lepszy dostęp. Zsunął się na podłogę, klękając na kolanach i chwycił ją za biodra, przyciągając ją, aż jej uda spoczywały na jego ramionach. Przez dłuższy czas po prostu się w nią tam wpatrywał przez co jej twarz oblała się wściekłym rumieńcem. Nieważne, jak wiele razy widział ją taką; ledwo mogła wytrzymać, gdy jej najbardziej intymna część ciała znajdowała się przed jego oczami. Jej dłonie drżały, gdy sięgnęła do jego włosów, pragnąć zatopić palce w ich jedwabnym uczuciu. Rozczochrać je trochę. Przesunął wzrokiem po jej ciele, koncentrując się w końcu na jej twarzy. - Staram się wymyśleć nowy sposób na powiedzenie ci, że jesteś najpiękniejszą istotą, jaką spotkałem przez całe swoje życie. – powiedział. – Z każdym mijającym dniem robisz się coraz piękniejsza. - Nie musisz mi tego mówić. Wystarczy, że będziesz patrzył na mnie w ten sposób. – jego usta wygięły się w uśmiechu. – Zacznę się tym martwić, gdy przestaniesz to robić.