domcia242a

  • Dokumenty1 801
  • Odsłony3 262 803
  • Obserwuję1 902
  • Rozmiar dokumentów3.2 GB
  • Ilość pobrań1 947 593

Lynn Flewelling - Nightrunners 02 - Na tropach ciemności

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

domcia242a
EBooki przeczytane polecane

Lynn Flewelling - Nightrunners 02 - Na tropach ciemności.pdf

domcia242a EBooki przeczytane polecane Lynn Flewelling
Użytkownik domcia242a wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 271 osób, 139 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 7 lata temu

Ale masz wspaniałe zbiory , trzeba tygodnia ,aby to wszystko ogarnąć :)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 442 stron)

Lynn Flewelling NA TROPACH CIEMNOŚCI Tytuł oryginału Stalking Darkness Tłumaczyła Dorota śywno Zysk i S-ka Wydawnictwo

Dla moich synów Matthew i Timothy'ego, którzy śmieją się z tych samych niemądrych rzeczy, co ja. Jesteście najlepsi, chłopcy.

PODZIĘKOWANIA Specjalne podziękowania dla Douga Flewellinga, Darby Crouss, Laurie Hallman, Julie Friez, Scotta Burgessa, Anne Groell i pracowników Bantama oraz mojej agentki Lucienne Diver za dodawanie otuchy, wysiłek i cudownie bezlitosną redakcję.

Prolog Smukły statek pruł spienione fale, mknąc na południowy zachód od Keston w stronę Skali. W nocy płynął bez świateł. Jego załoga składająca się w całości z utalentowanych przemytników nieustannie obserwowała gwiazdy. W ciągu dnia bezustannie czuwała, choć istniała niewielka szansa, aby spotkali inny statek. Tylko plenimarański kapitan odwaŜyłby się wypłynąć na pełne morze o tej porze roku. Teraz, zimą, nie było Ŝadnego na tak dalekiej północy. Nie w obliczu nadciągającej wojny. Takielunek pokrył się warstewką lodu. Marynarze ciągnęli fały krwawiącymi dłońmi, kruszyli lód w beczułkach z wodą, a po wachcie zbijali się w gromadki, szeptem tocząc rozmowy o dwóch szlachetnie urodzonych pasaŜerach i bandzie ponurych rzezimieszków, którzy weszli na pokład. Drugiego dnia po wypłynięciu kapitan wyszedł na pokład pijany w sztok. Nic po złocie nieboszczykom, przekrzykiwał wycie wiatru; nadciąga parszywa pogoda, trzeba wracać. Śniady szlachcic z uśmiechem sprowadził go pod pokład i na tym sprawa się skończyła. Kapitan wypadł za burtę tej samej nocy. Przynajmniej tak głosiła wieść. Rzeczywiście następnego poranka nigdzie go nie było, a statek utrzymał dotychczasowy kurs. Dowództwo przejął mat, przywiązawszy się do koła sterowego Ŝaglowca, raz po raz zalewanego wodą. Zepchnięci z kursu, przeoczyli Wyspę Mew i płynęli dalej bez wytchnienia, nie zwaŜając na deszcz ze śniegiem i zmęczenie. Czwartego dnia fale omal nie zatopiły statku; zmyły jednak z pokładu kolejnych dwóch ludzi. Maszt trzasnął i pociągnął Ŝagiel niczym złamane skrzydło. Jakimś cudem bryg utrzymał się na powierzchni, podczas gdy reszta załogi starała się odciąć splątane liny. Tej nocy marynarze, skuleni pod zamarzniętymi płachtami, znów narzekali, chociaŜ ostroŜnie. Wytwornie odziani pasaŜerowie ściągnęli na nich nieszczęście; nikt nie chciał ryzykować, Ŝe wpadnie im w oko. Statek mknął po falach, jakby jego kil prowadziły pomocne demony. Dwa dni od Cirny nawałnica ucichła. Zza strzępów chmur wyjrzało blade słońce, które poprowadziło nadwyręŜony bryg na zachód, lecz mimo to pech wciąŜ prześladował statek. Nagle wśród załogi wybuchła zaraza. Marynarze chorowali jeden po drugim, dusili się z powodu opuchniętych gardeł, w ich pachwinach i pod pachami pojawiły się czarne wrzody. Ci, których nie tknęła choroba, patrzyli ze zgrozą na śmiejących się Ŝołnierzy, którzy wyrzucali za burtę obrzmiałe trupy. śaden z pasaŜerów nie zapadł na zdrowiu, lecz zanim

niedobitkowie załogi ujrzeli wysokie klify Cieśniny Skalańskiej, opanowała ich słabość. W ciemności dotarli do cirnejskiego portu, kierując się blaskiem ognisk sygnałowych, których płomienie strzelały po obu stronach kanału. Umierający mat, wisząc wciąŜ przy kole sterowym, przyglądał się słuŜącym pasaŜerów, którzy opuszczali Ŝagle, rzucali kotwicę i spuszczali szalupę za burtę. Niespodziewanie u jego boku pojawił się jeden ze szlachciców, ten ciemnowłosy z długą blizną pod okiem. Uśmiechał się, zawsze się uśmiechał, chociaŜ uśmiech ten nigdy nie pojawiał się w jego oczach. Półprzytomny marynarz cofnął się w obawie przed tym bezdusznym spojrzeniem. - Świetnie się spisałeś - rzekł śniady męŜczyzna, wciskając cięŜką sakiewkę do kieszeni Ŝeglarza. - Sami dobijemy do brzegu. - Niektórzy z nas jeszcze Ŝyją, panie! - wychrypiał mat, niecierpliwie spoglądając na ogniska sygnałowe i ciepłe światła miasta, które migotały tak blisko za wodą. - Musimy dotrzeć na brzeg do uzdrowiciela! - Do uzdrowiciela, powiadasz? - Ciemnowłosy szlachcic spojrzał z troską. - Mój towarzysz jest poniekąd lekarzem. Trzeba było tylko poprosić. Kiedy marynarz popatrzył mu przez ramię, zauwaŜył, Ŝe drugi pasaŜer, chuderlawy męŜczyzna o szczurzej twarzy, pracowicie rysował coś kredą na pokładzie. Kiedy się wyprostował, mat rozpoznał znak ostrzegający przed dŜumą. - Powiedz, Vargûlu Ashnazai, nie mógłbyś uczynić czegoś dla tego nieszczęśnika? - zawołał śniady szlachcic. Marynarz wzdrygnął się, kiedy człowiek zaczął się zbliŜać. Ani razu podczas podróŜy nie słyszał jego głosu. Teraz, kiedy męŜczyzna przemówił, słowa brzmiały niezrozumiale i zdawały się dusić Ŝeglarza niczym kamienie. Mat zakrztusił się i upadł na pokład. Ten, którego nazwano Ashnazai, przyłoŜył zimną dłoń do jego policzka i świat zapadł się w błysku czarnego światła. Mardus odsunął się od martwego marynarza, z którego ust wypływała Ŝółć, tworząc sporą kałuŜę. - Co z pozostałymi? Nekromanta uśmiechnął się, jego palce wciąŜ przyjemnie mrowiły. - Konają w chwili, gdy rozmawiamy, panie. - Doskonale. Czy ludzie są gotowi? - Tak, panie. Mardus ostatni raz spojrzał z zadowoleniem na pokład zniszczonego statku, a

następnie zszedł do czekającej na dole szalupy. Pod osłoną czarów Ashnazaia bez przeszkód minęli przystań i cło. Kiedy wspięli się na górę po stromej, oblodzonej ulicy, pokoje w gospodzie „Pod PółksięŜycem” juŜ na nich czekały. Mardus i Ashnazai zasiadali właśnie do gorącej kolacji w komnacie Mardusa, kiedy ktoś cicho zaskrobał do drzwi. Kapitan Tildus wszedł z siwiejącym męŜczyzną imieniem Urvay, od trzech lat głównym szpiegiem Mardusa w Rhíminee. Człowiek ten był nieoceniony, zarówno ze względu na swoje umiejętności, jak i dyskrecję. Tego wieczoru przebrał się za zacnego kupca i wyglądał dystyngowanie w aksamitach i srebrze. Urvay powitał przełoŜonego z powagą. - Cieszę się, Ŝe dotarłeś bezpiecznie, panie. O tej porze roku Ŝegluga nie jest przyjemna. Mardus odprawił Tildusa, a potem wskazał szpiegowi krzesło. - Co masz mi do przekazania, przyjacielu? - Złe i dobre wieści, czcigodny panie. Lady Kassarie nie Ŝyje. - Ta leranka? - spytał Ashnazai. - Tak. Królewscy szpiedzy napadli na jej twierdzę jakiś tydzień temu. Zginęła w walce. Dlatego wiceregent Barien popełnił samobójstwo, a wieść głosi, Ŝe w tej historii maczała ręce równieŜ następczyni tronu, chociaŜ królowa nie podjęła przeciwko niej Ŝadnych kroków. Reszta wichrzycieli zeszła do podziemia albo uciekła. - Szkoda. Mogliby się okazać przydatni. A co z naszymi interesami? - To właśnie te dobre wieści, panie. Umieściłem nowych ludzi przy kilku wpływowych osobach szlachetnego rodu. - Których? - Na przykład przy lordzie generale Zymanisie - plotka głosi, Ŝe ma zostać mianowany nadzorcą umocnień niŜszego miasta. Jednemu z moich ludzi udało się właśnie zaręczyć z drugą córką lady Kory i uzyskać swobodę poruszania się po całej jej willi. Szczególnie jednak powinien zainteresować cię ten fakt, panie. - Urvay przerwał i pochylił się lekko. - Jestem w trakcie nawiązywania kontaktu wewnątrz Domu Orёski. Mardus spojrzał ze zdumieniem. - Znakomicie! Ale jak? Od lat nie mogliśmy umieścić tam szpiega. - To nie szpieg, czcigodny panie, ale zdrajca. Nazywa się Pelion í Eirsin. Jest aktorem i to obecnie bardzo cenionym.

- Co on ma wspólnego z Orёską? - zaciekawił się Vargûl Ashnazai. - Ma tam kochankę - wyjaśnił szybko Urvay - młodą czarodziejkę, która podobno jest równieŜ metresą jednego czy dwóch starszych magów. Nazywa się Ylinestra i dobrze ją znają w mieście; to ognista, dzika kocica, która lubi przystojnych młodych męŜczyzn i starców przy władzy. Pelion najwyraźniej jest jednym z jej kolekcji. Dzięki temu aktorowi moŜemy dotrzeć do niej i być moŜe do innych. Ylinestra nie naleŜy do samej Orёski, ale mieszka tam i ma własne pokoje. - Nie sądzę, Ŝebyśmy potrzebowali pomocy jakiejś ladacznicy, aby dostać się do środka - rzucił pogardliwie nekromanta. - MoŜe nie - przerwał Urvay - ale kochankiem tej ladacznicy jest takŜe czarodziej Nysander. - Nysander í Azusthra? - Mardus z uznaniem pokiwał głową. - Urvay, przeszedłeś sam siebie! Co powiedziałeś temu aktorowi? - Dla niego jestem mistrzem Gorodinem, wielkim wielbicielem jego sztuki. Rozumiem takŜe, jak waŜny jest patronat dla młodego, chcącego zrobić karierę aktora i pewnego dramatopisarza, który gotów jest tworzyć role specjalnie dla niego. W zamian mój nowy przyjaciel Pelion przekazuje wszelkie plotki, jakie usłyszy w mieście. Podoba mu się taka umowa i wie, Ŝe lepiej nie zadawać zbyt wielu pytań. Dopóki złoto płynie, jest nasz. - Świetnie się spisałeś, Urvay. Nie skąp na niego wydatków. Musimy przeniknąć do Orёski przed nadejściem wiosny. Zrozumiałeś? To sprawa wielkiej wagi. - Zrozumiałem, czcigodny panie. Czy mam poczynić dla ciebie przygotowania w Rhíminee? - Nie. Niczego nie szykujcie zawczasu. Skontaktuję się z tobą, kiedy będziesz mi potrzebny. Tymczasem miej oko na Peliona i jego czarodziejkę. Urvay wstał i skłonił się. - Tak, panie. śegnaj. Po jego wyjściu Mardus wrócił do przerwanego posiłku, lecz Vargûl Ashnazai stracił apetyt. Orёska, pomyślał z goryczą, dotykając fiolki z kości słoniowej, którą nosił na łańcuszku na chudej szyi. To tam zaszyli się ci złodzieje, którzy tuŜ pod jego nosem skradli Oko. Mardus omal nie zabił go tamtej nocy w Wolde. Co gorsza, zagroził, Ŝe wykluczy go z wyprawy. Oczywiście gdyby to jemu Mardus powierzył dyski, nigdy by do tego nie doszło, jednak nie było warto wykłócać się o taki szczegół. W kaŜdym razie, jeśli chciał poŜyć dość

długo, by wypowiedzieć kolejne słowo. Od tamtej pory bezustannie tracił w oczach Mardusa. Nawet z pomocą samego Oka nie zdołał zatrzymać uciekinierów. Ten Aurёnfaie okazał się denerwująco odporny na jego czary, a kiedy wreszcie padł ofiarą ataku dra'gorgosa w karczmie, chłopiec, ten nędzny wyrostek, wyprowadził ich wszystkich w pole i zabrał towarzysza, zanim Mardus ze swymi ludźmi zdołał przybyć na miejsce. WciąŜ trzymając fiolkę w palcach, Vargûl Ashnazai wyobraŜał sobie w jej wnętrzu bezcenne nasiąknięte krwią skrawki drewna, drzazgi, które wydłubał z podłogi myceńskiej gospody, gdzie złodziei dogonił jego dra'gorgos. Talizman, który sporządził z ich krwi, był potęŜnym przewodnikiem, tak silnym, Ŝe omal nie schwytał ich w Keston. Wtedy jednak uciekinierzy wymknęli się drogą morską i znaleźli się pod ochroną innej mocy, która zakłóciła jego własną. Natychmiast rozpoznał rezonans. Magia Orёski. Tak więc Mardus i jego ludzie tropili zbiegów całkiem przyziemnymi metodami, podczas gdy on, nekromanta ze Świętego Przybytku, jechał z nimi niczym bezuŜyteczny bagaŜ. Mardus był dobrej myśli. Znali juŜ cel podróŜy złodziei, co znów zawdzięczali raczej bezwzględnym metodom Mardusa niŜ jego własnym. Jeden z pływających po rzece marynarzy, których pojmali po zniszczeniu Śmigłego - przynajmniej to było dziełem Vargûla - wykrzyczał ostatnim tchem to, czego chcieli się dowiedzieć. Bezczynne siedzenie nie dalej niŜ dwa dni drogi od warowni nieprzyjaciół doprowadzało go do szału. Tak blisko! - pomyślał, zaciskając fiolkę w garści. Mardus zauwaŜył ten gest i odgadł jego myśli. - Dlaczego znów nie uŜyjesz czarów, by ich odszukać? Vargûl Ashnazai pokręcił się nerwowo. - Od tygodni nie było zmian. Mardus rzucił na niego okiem, zupełnie jak pierwszy z brzegu człowiek spojrzałby na osobę, która powiedziała coś lekko zaskakującego. Mardus jednak nie był pierwszym z brzegu człowiekiem. Kiedy jego wzrok skrzyŜował się ze wzrokiem Ashnazaia, nekromanta poczuł przejmujący strach. To nie obłęd dostrzegał w oczach towarzysza - nigdy nie to - ale coś gorszego, nieubłagane dąŜenie do wytkniętego celu, ogarnięte mrokiem ich boga. Mardus moŜe nie władał magią, ale miał moc. Był naznaczony, wybrany. Osaczony tym bezlitosnym spojrzeniem Ashnazai czuł, jak krew zaczyna wolniej krąŜyć w jego Ŝyłach. Ścisnąwszy fiolkę mocniej, zasłonił drugą ręką oczy i przywołał obraz

złodziei. Przez chwilę czuł swoją wielką moc. Wewnętrzna czarna siła przepłynęła przez niego do fiolki i stamtąd na zewnątrz, aby dzięki esencji krwi odszukać jej źródło. Jednak kiedy tylko rabusie dotarli do Rhíminee, okryła ich zasłona. Ktoś rzucił na nich zaklęcie ochronne, a jego magia napotykała zdecydowany i zaciekły opór. Było tak jak zawsze. Kiedy tylko skupił uwagę na miejscu ich pobytu, oślepił go obraz ognia i wielkich skórzastych skrzydeł. Wiadomość była jasna: „Ci ludzie znajdują się pod ochroną Orёski. Nie moŜesz nic im zrobić”. Ashnazai jęcząc, wypuścił fiolkę i przycisnął obie dłonie do twarzy. - śadnych zmian? Nie podnosząc oczu, wiedział, Ŝe ten łajdak się uśmiecha. - Zatem ten aktor Urvaya to rzeczywiście błogosławieństwo dla nas. Jeśli ci dwaj są wciąŜ pod ochroną czarodziejów Orёski, gdzie lepiej ich szukać? - Mam nadzieję, Ŝe się nie mylisz, panie. Kiedy ich znajdziemy, zmiaŜdŜę ich bijące serca w dłoniach! - Zemsta jest niebezpiecznym uczuciem. Podnosząc wzrok, Vargûl Ashnazai dostrzegł, Ŝe na twarzy towarzysza pojawiła się znajoma pustka, dotyk ich boga. - Powinieneś być im wdzięczny za doprowadzenie do celu naszej wyprawy - dokończył cicho Mardus, zaglądając w głąb kubka. - Gwarancją powodzenia są ten aktor i jego czarodziejka. Kluczem jest cierpliwość. Bądź cierpliwy. Nadejdzie nasza chwila. 1. Fatalna noc Wiatr niosący deszcz ze śniegiem zacinał od zimowego morza, hulając w ciemnych ulicach Rhíminee jak ogromne, rozzłoszczone dziecko. Luźne gonty i dachówki odrywały się i spadały z hałasem na ulice i do ogrodów. Nagie drzewa gięły się i stukały w nocy gałęziami niczym kośćmi. W porcie poniŜej cytadeli statki zrywały się z cum i tonęły, ciskane o pomosty. Zarówno w górnym, jak i dolnym mieście nawet właściciele domów publicznych wcześnie zamykali interes. Dwie opatulone w peleryny postacie wymknęły się ukradkiem z ciemnego dziedzińca przy ulicy Błękitnej Ryby i podąŜyły na wschód ku ulicy Snopków. - Nie mogę uwierzyć, Ŝe w taką pogodę wyszliśmy doręczyć jakiś cholerny upominek

od kochanka - narzekał Alec, odrzucając z oczu mokre jasne włosy. - Musimy dbać o reputację Kota z Rhíminee - odparł Seregil, który dygotał u boku chłopca. Smukły Aurёnfaie zazdrościł pochodzącemu z północy Alecowi wytrzymałości na chłód. - Lord Phyrien zapłacił, aby ten drobiazg znalazł się dzisiejszej nocy na poduszce dziewczyny. Poza tym i tak chciałem zajrzeć do sepetu jej ojca. Wieść niesie, Ŝe knuje intrygę, aby otrzymać stanowisko wiceregenta. Seregil uśmiechnął się pod nosem. Od lat tajemniczy złodziej znany jedynie jako Kot z Rhíminee pomagał najwyŜszym warstwom miejskiej społeczności prowadzić nie kończące się intrygi; aby go wezwać, wystarczało złoto i dyskretna wiadomość zostawiona właściwej osobie. Nikt się jeszcze nie domyślił, Ŝe tajemniczy szpieg był właściwie jednym z nich, ani Ŝe układ słuŜył w równym stopniu jego oraz ich interesom. Atakowani ze wszystkich stron przez wiatr parli naprzód ku dzielnicy arystokracji. Po dotarciu do kolumnady z fontanną, u wylotu ulicy Złotych Hełmów, Seregil schronił się na chwilę w jej środku. - Jesteś pewien, Ŝe dasz radę? Jak twoje plecy? - spytał, nachylając się, by zaczerpnąć łyk wody ze źródła pośrodku kolumnady. Minęły niecałe dwa tygodnie od chwili, gdy Alec wyciągnął księŜniczkę Klię z płonącej komnaty w podziemiach warowni zdrajczyni Kassarie. Cuchnące drysiańskie maści Valeriusa dokonały leczniczych cudów, jednak kiedy ubierali się wieczorem, Seregil zauwaŜył, Ŝe skóra na barkach chłopca miejscami wyglądała jeszcze na podraŜnioną. Oczywiście Alec nigdy by się do tego nie przyznał, Ŝeby go przypadkiem nie odesłano do domu. - Nic mi nie jest - upierał się zgodnie z przewidywaniami chłopiec. - To ty dzwonisz zębami, nie ja. - Otrząsnąwszy przemoczony płaszcz, przerzucił sobie przez ramię jeden jego koniec. - Chodźmy. Będzie nam cieplej, kiedy się poruszamy. Seregil z nagłą tęsknotą spojrzał w stronę wylotu ulicy Latarni po drugiej stronie placu. - Tam byłoby nam o wiele cieplej! Od miesięcy juŜ nie był w Ŝadnym z eleganckich domów rozkoszy. Na myśl o tylu ciepłych, pachnących łoŜach i ciepłych, perfumowanych ciałach, zrobiło mu się jeszcze zimniej. Niewidoczny w mroku Alec nic nie odpowiedział, lecz Seregil usłyszał, Ŝe chłopiec drgnął z zaŜenowania. Wychowanie w samotności sprawiło, Ŝe Alec był nieprzeciętnie zacofany w pewnych sprawach, nawet jak na dalnejczyka. Taka powściągliwość była niepojęta dla Seregila, chociaŜ z szacunku dla ich przyjaźni robił wszystko, co było w jego

mocy, aby nie dokuczać chłopcu. Modne aleje dzielnicy arystokratycznej świeciły pustkami, w wielkich domach i willach za wysokimi murami ogrodów panował mrok. Ozdobne latarnie uliczne skrzypiały na swych hakach zgaszone, zdmuchnięte przez burzę. Dom przy ulicy Trzech Panien był wielką, rozległą willą okoloną wysokim murem od strony dziedzińca. Alec wypatrywał patroli niebieskich kubraków, a tymczasem Seregil zarzucił hak i umocował linę. Ryk burzy zagłuszył wszelki hałas podczas ich wspinaczki. Porzuciwszy linę w kępie krzaków, Seregil pierwszy wszedł do ogrodu. Po chwili poszukiwania Alec znalazł małe, zaryglowane okno wysoko w murze na tyłach domu. Wszedł na beczkę z wodą, podwaŜył okiennicę noŜem i zajrzał do środka. - Pachnie jak jakiś magazyn - szepnął. - Wchodź więc. Jestem tuŜ za tobą. Alec wsunął się nogami naprzód i bezgłośnie zniknął w środku. Wspiąwszy się na górę, Seregil poczuł ziemiste zapachy kartofli i jabłek. Przecisnął się przez otwór i zeskoczył na coś, co sprawiało wraŜenie worków z cebulą. Wyciągnął rękę, napotykając w ciemności ramię Aleca, i razem doszli po omacku do drzwi. Seregil podniósł zasuwę i zajrzał do obszernej kuchni. śar paleniska rzucał dość światła, by dostrzec dwóch słuŜących, którzy spali na pryczach. Z mroku w pobliskim kącie dobiegało głębokie chrapanie. Po prawej stronie widniały otwarte drzwi. Seregil stuknął Aleca w ramię i ruszył na palcach w ich kierunku. Za drzwiami znajdował się korytarz dla słuŜby. Wspięli się na wąskie schody i przemknęli ukradkiem przez kilka przedpokoi w poszukiwaniu prywatnego gabinetu lorda Deciana. PoniewaŜ go nie znaleźli, weszli na następne piętro, gdzie odwaŜyli się wyjąć osłonięte świetlne kamienie. W ich słabym blasku zobaczyli, Ŝe tutejsza szlachta zostawiała buty za drzwiami sypialni, aby słuŜba pozbierała je i wyczyściła. Seregil szturchnął Aleca i posłał mu znak: „mamy szczęście”. Pan tego domu miał tylko jedną córkę; znalezienie obuwia odpowiedniego dla piętnastoletniej panienki było prostą sprawą. Para delikatnych bucików stała przed drzwiami na drugim końcu korytarza. Stojące obok solidne trzewiki ostrzegały, Ŝe młoda kobieta nie sypia sama. Seregil powstrzymał się od uśmiechu. Aleca czekało więcej niŜ się spodziewał, i to pod niejednym względem. Alec leciutko dotknął zasuwy i stwierdził, Ŝe drzwi nie są zamknięte. Dostarczenie

przesyłki naleŜało tego wieczoru do jego obowiązków i było kolejną lekcją umiejętności Kota. Tego rodzaju robota, choć bynajmniej nie tak waŜna, jak ostatnie zadanie dla Nysandra, wymagała sporej zręczności, i chłopcu bardzo zaleŜało na tym, Ŝeby się wykazać. Wsunąwszy świetlny kamień z powrotem do rulonu z narzędziami, Alec zrobił głęboki wdech i podniósł zasuwę. Na stoliku obok łóŜka paliła się nocna lampka. Kotary były odsłonięte i za nimi widać było młodą dziewczynę o cięŜkich warkoczach, która spała na bliŜszej drzwi stronie łóŜka z twarzą odwróconą do światła. Obok niej jakaś większa postać, matka, albo moŜe niańka, poruszyła się niespokojnie pod grubą kołdrą. Podkradłszy się do łóŜka, chłopiec wyjął pamiątkę, malutki zwitek pergaminu przewleczony przez męski złoty pierścień. Gdyby to od niego zaleŜało, po prostu połoŜyłby go na stoliku przy lampie i na tym skończył, jednak lord Phyrien zostawił wyraźne instrukcje. Pierścień musi się znaleźć na poduszce jego ukochanej. Alec nachylił się nad dziewczyną i umieścił pierścień zgodnie z poleceniem. Zbyt późno usłyszał oddech Seregila. CięŜki klejnot natychmiast stoczył się z wypukłości poduszki i uderzył dziewczynę w policzek tuŜ obok ust. Zaskoczone brązowe oczy otworzyły się szeroko. Na szczęście dla Aleca dziewczyna spostrzegła pierścień, zanim zdąŜyła krzyknąć. Strach zmienił się w niemą radość, gdy wzięła jego zamaskowaną postać za sylwetkę kochanka. - Och, Phyrienie, jakiś ty śmiały! - wyszeptała, zerknąwszy szybko na śpiącą u jej boku kobietę. Chwyciwszy rękę Aleca, wciągnęła ją pod kołdrę gestem łagodnym, lecz nie znoszącym sprzeciwu. Alec straszliwie się spłonił w głębi kaptura. Jak większość Skalanek, dziewczyna spała nago. Mimo to nie ośmielił się stawiać oporu. Wszelka walka nie tylko wydałaby się podejrzana, ale i rozkołysałaby łoŜe wystarczająco, by zbudzić drugą osobę, która je zajmowała. - Jakiś ty zimny! - stwierdziła dziewczyna, tłumiąc chichot i ciągnąc jego dłoń jeszcze niŜej. - Pocałuj mnie, mój dzielny kochanku. Ja cię rozgrzeję. Przytrzymując kaptur wolną ręką, Alec pośpiesznie przycisnął wargi do jej ust, a potem ostrzegawczo wskazał drugą kobietę. Nadąsana ślicznie dziewczyna wypuściła go i wsunęła pamiątkę pod poduszkę. Z bijącym sercem Alec zgasił lampę i czym prędzej wybiegł na korytarz. - Seregilu, ja... - zaczął szeptem, lecz przyjaciel przerwał mu, chwytając za ramię i wypychając pośpiesznie tą samą drogą, którą przyszli.

A niech to szlag trafi! - wyrzucał sobie Alec. Zwykłe, proste dostarczenie przesyłki, a ja spaprałem robotę. Przygotowani w kaŜdej chwili na alarm zbiegli do kuchni i znów się prześlizgnęli przez okienko magazynu. Na zewnątrz Seregil wciąŜ nieubłaganie milczał. Przeskoczył przez mur i ruszył biegiem. Alec poszedł w jego ślady, święcie przekonany, Ŝe popadł w niełaskę. Trzy ulice dalej Seregil niespodziewanie stanął i wciągnął go do zaułka, po czym schylił się, wspierając dłonie na kolanach, jakby w celu zaczerpnięcia tchu. Przygotowany na surową reprymendę chłopiec dopiero po chwili zdał sobie sprawę, Ŝe jego towarzysz się śmieje. - Jaja Bilairy'ego, Alecu! - zachichotał męŜczyzna. - Dałbym sto sestercji, Ŝeby zobaczyć twoją minę w chwili, kiedy pierścień się sturlał. I kiedy ta dziewczyna próbowała cię wciągnąć do łóŜka... - Zatoczył się pod mur zaułka, trzęsąc się ze śmiechu. - Ale to było takie głupie - jęknął Alec. - Powinienem był przewidzieć, Ŝe się ześlizgnie. Seregil otarł oczy, uśmiechając się szeroko. - MoŜe rzeczywiście, ale tak bywa. Sam juŜ nie wiem, ile razy popełniłem podobny błąd. Liczy się jednak reakcja, a ty doskonale sobie poradziłeś. Zawsze powiadam: „Człowiek całe Ŝycie się uczy”. Odetchnąwszy z ulgą, Alec ruszył w drogę powrotną do domu. Zanim jednak minęli następną przecznicę, Seregil znów parsknął śmiechem. Uwiesił się całym cięŜarem na ramieniu Aleca i jęknął melodyjnym falsetem: - Pocałuj mnie, mój dzielny kochanku. Ja cię ogrzeję! - po czym odszedł chwiejnym krokiem, chichocząc na wietrze. Alec z irytacją pomyślał, Ŝe na tym chyba się nie skończy. Po powrocie do gospody „Pod Kogucikiem” zwędzili późną przekąskę ze spiŜarni Thryis i ukradkiem weszli tajnymi schodami na drugie piętro. Glify straŜnicze zabłysły krótko, kiedy Seregil wyszeptał hasła. Na górze poszli do swoich drzwi, mijając chłodny magazyn na poddaszu. W zagraconym salonie wciąŜ jeszcze utrzymywało się ciepło rozpalonego wieczorem ognia. Alec rzucił mokrą pelerynę na posąg syreny przy drzwiach i ściągał przemoczone ubranie, podchodząc do swego łóŜka w kącie przy kominku. Seregil obserwował go z lekkim uśmiechem. Od czasu, gdy się poznali, chłopiec zwalczył trochę swoją ogromną i jego zdaniem nienaturalną skromność, chociaŜ nadal zdejmował skórzane spodnie i nakładał długą koszulę odwrócony do niego tyłem. W wieku szesnastu lat budową bardzo przypominał Seregila: był smukły, szczupły i miał jasną

karnację. Kiedy się odwrócił, jego przyjaciel szybko wrócił do segregowania stosu korespondencji na stole. - Nie zaplanowaliśmy chyba na jutro niczego szczególnego? - spytał Alec, odgryzając kęs jednego ze skradzionych pasztecików z mięsem. - Niczego nie cierpiącego zwłoki - odparł męŜczyzna i ziewnął głęboko, podchodząc do drzwi swojej komnaty. - I nie zamierzam wstawać przed południem. Dobranoc. Z pomocą świetlnego kamienia ominął sterty ksiąŜek, pudeł i innych przedmiotów na drodze do szerokiego łoŜa z aksamitnymi kotarami, które dominowało w głębi malutkiego pokoju. Zdjął mokre odzienie i z zadowoleniem wślizgnął się do nieskazitelnie czystej pościeli. Z jakiegoś zagraconego kąta wysunęła się Ruetha i z gardłowym pomrukiem wskoczyła na łóŜko, domagając się wpuszczenia pod kołdrę. To był w sumie pracowity rok, pomyślał Seregil, głaszcząc mimochodem kotkę. Zwłaszcza ostatnie miesiące. Sam fakt, Ŝe tak dawno nie był na ulicy Latarni, świadczył o ogólnym zamęcie, jaki zapanował w jego Ŝyciu. A co tam. Przyszła zima. Zawsze będziemy mieli dość pracy, Ŝeby się nie nudzić, ale teŜ dość czasu na miejskie rozrywki. Ogólnie rzecz biorąc, rzekłbym, Ŝe zasłuŜyliśmy na chwilę wytchnienia. Wyobraziwszy sobie spokojne, śnieŜne miesiące, które ich czekały, Seregil z zadowoleniem zapadł w sen... ...tylko po to, by wkrótce ocknąć się gwałtownie z koszmaru, w którym spadał w ciemność i słyszał przeraźliwy krzyk Aleca, świdrujący w jego uszach, kiedy lecieli obok murów twierdzy Kassarie w głąb przepaści. Seregil jęknął, otworzył oczy, by z jednoczesną ulgą i złością stwierdzić, Ŝe leŜy nago w jednym z foteli w salonie Nysandra. Nie było potrzeby pytać, jak się tam znalazł; odczuwał silne mdłości zaklęcia translokacyjnego. Odsunąwszy długie ciemne włosy z twarzy, spojrzał na czarodzieja Ŝałośnie i z niechęcią. - Wybacz, Ŝe cię ściągnąłem tak niespodziewanie, drogi chłopcze - powiedział Nysander, podając mu okrycie i parujący kubek herbaty. - Zakładam, Ŝe istnieje po temu waŜny powód - mruknął Seregil, dobrze wiedząc, Ŝe to musi być prawda, skoro Nysander poddał go działaniu magii tak szybko po incydencie ze zmianą kształtu. - AleŜ oczywiście. Próbowałem sprowadzić cię wcześniej, ale byliście zajęci

włamywaniem się do kogoś. - Nysander nalał sobie kubek herbaty i usiadł na swoim zwyczajowym miejscu po drugiej stronie kominka. - Zajrzałem tylko na chwilę. Udało się wam? - Mniej więcej. - Nie wyglądało na to, aby Nysander śpieszył się z wyjaśnieniami, chociaŜ bez wątpienia nad czymś pracował. Krótką, siwą brodę poplamił sobie atramentem w okolicy ust i ubrany był w jedną z tych wytartych, starych szat, w jakich najlepiej się czuł podczas swych częstych, całonocnych sesji. Otoczony wspaniałą kolekcją ksiąg i osobliwości przypominał jakiegoś zuboŜałego uczonego, który zabłądził tu przez przypadek. - ZauwaŜyłem, Ŝe Alec wygląda lepiej - stwierdził Nysander. - Wraca do zdrowia. Martwię się tylko o jego włosy. Muszę dopilnować, aby do Festynu Sakora mógł pokazać się ludziom na oczy. - Ciesz się, bo mogło być gorzej. Z tego, co powiedzieli mi Klia i Micum, wynika, Ŝe miał szczęście, Ŝe w ogóle przeŜył. Aha, zanim zapomnę, mam coś dla was obu od Klii i królowej. - Podał Seregilowi dwie aksamitne sakiewki. - Oczywiście nie ma mowy o publicznych podziękowaniach, chciały jednak jakoś wyrazić swą wdzięczność. Ta zielona naleŜy do ciebie. Seregil przyjmował juŜ podobne nagrody. Spodziewając się kolejnego drobiazgu lub klejnotu, otworzył niewielki mieszek. To, co znalazł w jego wnętrzu, sprawiło, Ŝe zamilkł ze zdumienia. Był to pierścień, bardzo znajomy pierścień. Wielki, gładki rubin w cięŜkiej oprawie z aurёnejskiego srebra zalśnił jak wino, kiedy przysunął go bliŜej do ognia. - Na Światło Illiora, Nysandrze, to jeden z pierścieni, które zdjąłem z palców nieŜyjącego Corrutha Glamiena - wyjąkał wreszcie, kiedy odzyskał mowę. Nysander nachylił się i ścisnął jego dłoń. - Był krewnym twoim i Idrilain, Seregilu. Królowa oceniła, Ŝe to właściwa nagroda za wyjaśnienie tajemnicy jego zniknięcia. Ma nadzieję, Ŝe któregoś dnia będziesz go nosił z honorem wśród swych rodaków. - PrzekaŜ jej moje podziękowania. - Seregil z szacunkiem schował klejnot do woreczka. - CzyŜbyś jednak wyciągnął mnie czarami z łóŜka tylko po to? Nysander wyprostował się ze śmiechem. - Nie. Mam zadanie, które moŜe cię zainteresować. Jednak muszę postawić pewne warunki, zanim przejdę do wyjaśnień. Albo zgodzisz się je przyjąć, albo odeślę cię natychmiast, usuwając wszelkie wspomnienie po tym spotkaniu. Seregil zamrugał zaskoczony. - To musi być nie lada zadanie. Dlaczego nie sprowadziłeś Aleca?

- Wkrótce dojdę do tego. Niczego nie mogę wyjawić, dopóki nie zgodzisz się na warunki. - Dobrze. Zgadzam się. Jak brzmią? - Po pierwsze, nie moŜesz nieproszony zadawać pytań. - Dlaczego? - Od tej chwili. - No dobrze. Co jeszcze? - Po drugie, musisz działać w absolutnej tajemnicy. Nikt nie moŜe się o tym dowiedzieć, a zwłaszcza Alec albo Micum. Czy przysięgniesz mi to? Seregil przez chwilę przyglądał się czarodziejowi w milczeniu; ostatnio zatajanie sekretów przed Alekiem nie było łatwe. Z drugiej strony, jak coś tak tajemniczego moŜe nie być ciekawe? - W porządku. Masz moje słowo. - ZłóŜ przysięgę - nalegał ze śmiertelną powagą Nysander. Pokręciwszy głową, Seregil podniósł lewą dłoń. - Asurit betuth dös Aura Elustri kamar sösui Seregil í Korit Solun Meringil Bôkthersa. Przysięgam równieŜ na swój honor jako Obserwator. Czy to wystarczy? - Wiesz przecieŜ, Ŝe nie narzucałbym ci takich warunków bez rozsądnego powodu - rzekł czarodziej tonem wymówki. - I tak mam wraŜenie, Ŝe ostatnio często się to zdarza - odparł z goryczą Seregil. - Czy teraz wolno mi zadać pytanie? - Powiem, co będę mógł. - Dlaczego to takie konieczne, aby Alec i Micum się nie dowiedzieli? - Dlatego, Ŝe jeśli zdradzisz choćby najmniejszy szczegół tego, co ci za chwilę powiem, będę zmuszony zabić was wszystkich. ChociaŜ słowa Nysandra zostały wypowiedziane spokojnie, wstrząsnęły Seregilem niczym kopniak w gardło; tak długo znał czarodzieja, Ŝe doskonale wiedział, kiedy był on absolutnie szczery. Przez chwilę czuł się, jakby patrzył w twarz nieznajomemu. Potem, niespodziewanie, wszystkie fragmenty ułoŜyły się w całość tak zgrabnie, jak trzy walce szyfrowego zamka. MęŜczyzna nachylił się, z podniecenia rozlewając sobie na kolana gorącą herbatę. - To ma coś wspólnego z tym, prawda? - wykrzyknął, stukając się w pierś. Tam, przysłonięty czarami Nysandra, znajdował się wypalony w ciele odcisk drewnianego dysku, który skradł księciu Mardusowi w Wolde - tego samego dziwnego, pozornie prymitywnego krąŜka, który omal nie stał się przyczyną jego śmierci. - Zbladłeś tamtej nocy, kiedy ci

powiedziałem, Ŝe pokazałem jego rysunek wyroczni illiorańskiej. Myślałem, Ŝe upadniesz. - MoŜe teraz zrozumiesz moją troskę - odparł posępnie Nysander. Nigdy nie wspominali o tej rozmowie, ale strach, jaki wtedy zdjął Seregila, wrócił teraz z pełną siłą. - Jaja Bilairy'ego! I ty byś to zrobił. Nysander westchnął cięŜko. - Nigdy bym sobie tego nie wybaczył; zapewniam cię, ale zarazem byłbym na ciebie wściekły za to, Ŝe mnie zmusiłeś do takiego postępku. Czy przypominasz sobie, co ci wtedy powiedziałem? - Abym się modlił, Ŝebym się nigdy nie dowiedział, czym jest w rzeczywistości ten krąŜek? - Właśnie. Aby się podjąć tego zadania, musisz się nadal godzić, Ŝe to wszystko, co mam do powiedzenia w tej kwestii. Seregil zgarbił się smutno w krześle. - WciąŜ ta sama stara śpiewka. A jeśli się z niczym nie zgodzę? Jeśli powiem, Ŝe nie chcę brać w tym udziału, dopóki nie powiesz mi wszystkiego? Nysander wzruszył ramionami. - Jak juŜ mówiłem, usunę z twego umysłu wszelką pamięć o tej rozmowie i odeślę cię do domu. Bez wątpienia znajdą się inni, którzy mi pomogą. - Na przykład Thero? - warknął Seregil, zanim zdołał się powstrzymać. - Och, na... - Czy on zna Wielką Tajemnicę? - Dawna zazdrość zawładnęła sercem Seregila. Najmniej pragnął dowiedzieć się, Ŝe młody pomocnik czarodzieja wie więcej od niego. - On wie jeszcze mniej niŜ ty - odparł poirytowany Nysander. - Chcesz więc tę robotę, czy nie? Seregil mruknął niezadowolony. - Dobrze, zgoda. O co w tym wszystkim chodzi? Nysander wyjął z rękawa welinową kartę i podał mu ją. - Na początek powiedz mi, co o tym sądzisz. - Wygląda jak stronica ksiąŜki. - Welin pociemniał ze starości albo od pogody. Seregil roztarł róg karty między palcami i powąchał, a potem przyjrzał się samemu pismu. - Jest stara, przynajmniej sprzed czterech lub pięciu wieków. Początkowo trzymana w kiepskich warunkach, choć później starannie zakonserwowana. A sam welin zrobiony jest raczej ze skóry człowieka albo Aurёnfaie niŜ koźlęcia. - Znów umilkł, oglądając dziurki po szwie na lewej krawędzi. - Są wciąŜ całe, co dowodzi, Ŝe zamiast wyrwać, wyjęto ją starannie z ksiąŜki. Pomimo to juŜ była nadweręŜona przez wilgoć. Sądząc po kolorze, powiedziałbym, Ŝe potem nasączono stronicę trucizną, ale

najwyraźniej juŜ została zneutralizowana, bo inaczej nie dotykalibyśmy jej. - Racja. Zapominając o wszystkim, poza obecnym zadaniem, Seregil mimochodem ciągnął się za pasmo włosów. - Zobaczmy. Tekst jest zapisany starym pismem asuickim w języku, któremu dał początek lud ze wzgórz na północ od Plenimaru. Z tego moŜemy wywnioskować, Ŝe autor albo pochodził z tych okolic, albo był znawcą języków. - Jak ty, drogi chłopcze. Zakładam, Ŝe potrafisz to odczytać? - Hmm... owszem. Wygląda na bełkot szalonego proroka. Niemniej bardzo poetycki. „Patrz ze mną, najdroŜsza, jak demony zrywają owoce z pnączy”. Potem coś o koniach... i „Złoty płomień zaślubia ciemność. Piękny stąpa naprzód, by pieścić kości domu...” Nie, nie tak. To „kości świata”. Podszedł do stołu i przysunął sobie bliŜej lampę. - Tak. Myślałem, Ŝe to tylko kilka błędnie postawionych znaków akcentu, ale myliłem się. Tu jest szyfr. Nysander podsunął mu woskową tabliczkę do pisania i rysik. - Chcesz spróbować? Przebiegłszy wzrokiem dokument, Seregil znalazł szesnaście słów z błędnie postawionym akcentem. Po zliczeniu tylko źle zaakcentowanych liter uzyskał wynik dwadzieścia dziewięć. Zmarszczył brwi i postukał się rysikiem w podbródek. - AleŜ to parszywy szyfr. - Trudniejszy niŜ ci się wydaje - rzekł Nysander. - Znalezienie klucza zajęło mojemu mistrzowi Arkonielowi i mnie ponad rok. ZwaŜ jednak, Ŝe pracowaliśmy wtedy takŜe nad innymi rzeczami. Seregil rzucił rysik. - Chcesz powiedzieć, Ŝe juŜ go złamałeś? - Och, tak. Widzisz, nie na tym polega twoje zadanie. Mimo to wiedziałem, Ŝe będziesz wolał pracować z oryginałem i wyciągnąć własne wnioski. - Więc jaka jest zasada odczytywania szyfru? Nysander siadł obok niego przy stole, odwrócił woskową tabliczkę i zaczął szybko pisać. - Zacznijmy od tego, Ŝe akcentowanie liter okazało się nonsensem i był to fakt, którego odkrycie zajęło nam zniechęcająco duŜo czasu. Kluczem okazało się połączenie sylabizacji i przypadku gramatycznego. Jak wiesz, staroasuicki jest językiem fleksyjnym z pięcioma przypadkami. Mimo to tylko trzy - mianownik, celownik i dopełniacz - zostały uŜyte w szyfrze. Na przykład, spójrz na słowo „świata”. Seregil w zamyśleniu pokiwał głową, mrucząc pod nosem. - Tak, to ten źle umieszczony akcent mnie zmylił. Powinien się znajdować nad drugą samogłoską w ostatniej

sylabie, a nie w pierwszej. - Masz rację. PoniewaŜ „świat” jest w dopełniaczu, a błędny akcent połoŜono na sylabę trzecią od końca, naleŜy uŜyć ostatniej litery tego słowa. Jeśli występuje w tym samym przypadku, ale na przedostatniej sylabie, wtedy trzeba uŜyć pierwszej litery. Seregil podniósł wzrok i uśmiechnął się szeroko. - Nie wiedziałem, Ŝe z ciebie taki zdolny gramatyk. Nysander zadowolony mrugnął do niego. - Przez stulecia moŜna się czegoś nauczyć. To rzeczywiście fenomenalny system i dość odporny na przypadkowe wykrycie. W mianowniku błędny akcent na przedostatnią sylabę wskazuje, Ŝe naleŜy wziąć ostatnią literę słowa występującego tuŜ po źle zaakcentowanym, i tak dalej. W celowniku tylko akcenty nad przedostatnią sylabę mają jakiekolwiek znaczenie. Koniec końców zostaje ci zaledwie piętnaście liter. Prawidłowo ułoŜone - nie spuszczaj teraz pisma z oczu - prawidłowo ułoŜone tworzą słowo „argucth chtchon hrig”. - Brzmi, jakbyś szykował się do splunięcia... - zaczął Seregil, ale słowa uwięzły mu w gardle, kiedy pismo na stronicy zawirowało. Po kilku chwilach zniknęło zupełnie, zostawiając po sobie okrągły znak przypominający ośmioramienną gwiazdę, która pokrywała prawie całą kartkę. - Magiczny palimpsest! - jęknął. - Właśnie. Przyjrzyj się jednak dokładniej. Seregil przysunął welin bliŜej do lampy i gwizdnął cicho; cały wzór składał się z tekstu wykaligrafowanego drobniutkimi literami. - Nasz obłąkany prorok musiał go napisać piórkiem kolibra. - Umiesz to odczytać? - Nie wiem. Jest strasznie ściśnięty. To konickie pismo, uŜywane przez skrybów dworskich w czasach wczesnych hierofantów, ale nie ten język, zupełnie jakby pisarz chciał oddać w przybliŜeniu dźwięki jednego języka alfabetem drugiego. Tak, właśnie to chciał zrobić ten stary spryciarz. A więc, zabierając się do tego od strony fonetycznej... Mamrocząc pod nosem, Seregil przedzierał się przez splątany gąszcz pisma. Pół godziny później podniósł głowę i uśmiechnął się triumfująco. - Czysty dravnijski! Nysandrze, to musi być dravnijski. - Dravnijski? - Dravnijczycy to lud plemienny rozsiany wśród polodowcowych dolin łańcucha gór Ashek, na północ od Aurёnen. Nie byłem tam od dzieciństwa, ale studiowałem ten język. Dravnijczycy są niezrównani w dziedzinie sag i legend. Sami nie mają języka pisanego, ale

ten zapis oddaje brzmienie ich mowy. Ten ktoś z pewnością zgłębiał tajniki mało znanych języków. Po rozplataniu tego całego bałaganu widać, Ŝe to kilka powtarzających się bez przerwy słów, napisanych tak, by utworzyć wzór. Napisanych w dodatku krwią, tak przy okazji, i była to prawdopodobnie krew autora, skoro był na tyle szalony, Ŝeby coś takiego stworzyć. - Być moŜe - wtrącił się Nysander. - Ale czy rozumiesz, co tam jest napisane? Seregil zerknął na niego, a potem krzyknął triumfalnie. - Aha! Więc o to chodzi. Ty nie umiesz tego odczytać! Nysander udał, Ŝe jest uraŜony. - Chcę ci przypomnieć o przysięgach, jakie złoŜyłeś... Seregil podniósł rękę, uśmiechając się zarozumiale. - Wiem, wiem. ChociaŜ wydaje mi się, Ŝe po tych wszystkich zakazach i konieczności zachowania dyskrecji zasłuŜyłem sobie na to, by się trochę nacieszyć swoim triumfem. Tu jest tylko napisane: „Kamień w lodzie w kamieniu w lodzie. Rogi z kryształu pod rogami z kamienia”. Albo na odwrót. Nie sposób ustalić, który wers miał być pierwszy. Nie mogę jednak pojąć, po co autor miałby zadawać sobie tyle trudu, Ŝeby ukryć coś tak niejasnego. - Wcale nie, wcale nie! - Nysander klepnął Seregila po ramieniu, a potem zaczął krąŜyć z podniecenia. - Palimpsest zaczyna się w starym asuickim, archaicznym języku Plenimaru, który poprzedza osadnictwo hierofantyczne. Pozornie bezsensowne wyraŜenie „argucth chthon hrig” działa jako klucz do ukrytego tekstu. Ten z kolei zapisany jest alfabetem dworu hierofantycznego, którego ośrodkiem w tym okresie była wyspa Kouros, lecz mimo to w języku zapomnianego plemienia z południowych gór po drugiej stronie Morza Osiat w pobliŜu Aurёnen. Miałem powody, aby tak przypuszczać, ale ty, mój drogi chłopcze, dostarczyłeś ostatnich wskazówek. CóŜ za zdumiewający dokument! Seregil tymczasem snuł dalsze rozmyślania. - Plemiona dravnijskie nie opuszczają najwyŜszych dolin w paśmie Ashek, budując swe osady na granicy pól lodowych. „Kamień w lodzie w kamieniu w lodzie”. A ten fragment o rogach z kamienia przypomina mi coś, co opowiadali górscy wędrowcy, historię o wysoko połoŜonym miejscu, gdzie demony tańczą na śniegu, by pić krew Ŝywych. Nazywano je Rogatą Doliną. Nysander stanął przed Seregilem, uśmiechając się szeroko. - Twój umysł jest jak srocze gniazdo, drogi chłopcze! Nigdy nie wiem, jaki osobliwy skarb z niego za chwilę wypadnie. - Jeśli Rogata Dolina rzeczywiście istnieje, wtedy to wszystko - Seregil stuknął w poplamiony welin - jest nie tylko jakąś tam zawiłą zagadką. To mapa. - I być moŜe nie jedyna - powiedział Nysander. - Według ostatnich doniesień z

Plenimaru, wyekspediowano kilka oddziałów na zachód w stronę Cieśniny Bala. Nie mogliśmy się domyśleć, o co im chodzi, ale półwysep Ashek leŜy w tym kierunku. - O tej porze roku? - Seregil pokręcił głową. Przebycie cieśniny oznaczało Ŝeglugę ku południowym krańcom Morza Osiat, gdzie były niebezpieczne płycizny, a wybrzeŜe odstraszało nawet przy najlepszej pogodzie. W zimie była to jeszcze zdradliwsza okolica. - Więc czymkolwiek jest ten „kamień w lodzie”, Plenimaranom bardzo na nim zaleŜy. A jak się domyślam, ty nie zamierzasz pozwolić, aby go dostali. - Mam nadzieję, Ŝe pomoŜesz mi uprzedzić ten wypadek. - CóŜ, bez wątpienia pomogłoby, gdybym wiedział, czego szukam. Oczywiście jeśli nie oznaczałoby zdradzania zbyt wielu świętych tajemnic. - Podobno jest to jakaś korona albo opaska - powiedział mu Nysander. - Co waŜniejsze, posiada potęgę podobną do mocy monety, której juŜ doświadczyłeś. Seregil skrzywił się na to wspomnienie. - Będę więc pamiętał, aby tym razem jej nie wkładać. Jeśli jednak twoje informacje są dokładne, czy Plenimaranie nie wyprzedzili nas zbytnio? - MoŜe nie. Fakt, iŜ wysłali kilka ekspedycji, sugeruje, Ŝe nie wiedzą dokładnie, gdzie ten przedmiot się znajduje. My natomiast najprawdopodobniej właśnie to ustaliliśmy. A ja potrafię wysłać cię tam znacznie szybciej. Seregil zbladł. - Och, nie! Nie moŜesz... Translokacja stąd w Asheki? Nysandrze, godzinami będę wymiotował. - Przykro mi, ale sprawa jest zbyt waŜna, by ryzykować cokolwiek innego. Co nas sprowadza do kwestii Aleca. Czy będzie sprawiał kłopoty, kiedy się dowie, Ŝe zostanie w domu? Seregil przeczesał dłonią włosy. - Coś wymyślę. Kiedy wyruszam? - Przed południem, jeśli dasz radę. - Chyba tak. Czego będę potrzebował, poza rzeczami oczywistymi? - Co byś powiedział na odegranie roli czarodzieja Aurёnfaie? Seregil spojrzał na niego łobuzersko. - Brzmi nieźle, dopóki nie będziemy polegać na moich czarnoksięskich umiejętnościach. - Och, nie, skądŜe znowu - odparł Nysander ze śmiechem. - Zaopatrzę cię w przedmioty niezbędne do uwiarygodnienia roli oraz te, których będzie wymagało samo zadanie. - Przerwał i uściskał młodszego męŜczyznę. - Wiedziałem, Ŝe mnie nie zawiedziesz, Seregilu. Seregil spojrzał przekornie na czarodzieja. - ZałoŜę się, Ŝe teraz się cieszysz, Ŝe mnie

nie zabiłeś. Która godzina? - Chyba juŜ świta. Z Ŝalem muszę cię odesłać tą samą drogą, którą przybyłeś. - Dwa razy tej samej nocy? Tylko postaraj się odstawić mnie gdzieś w pobliŜu miski! 2. „Pod Kogucikiem” Po obudzeniu Alec usłyszał stuk deszczu ze śniegiem, który uderzał o dach. W nocy Ruetha wcisnęła mu się pod kołdrę. Pogłaskał gęsty biały krawat pod brodą kotki, która zaczęła głośno mruczeć. - Co ty tu robisz? - spytał sennie. Kiedy usiadł, zauwaŜył stary, wytarty plecak Seregila przygotowany pod drzwiami sypialni. Na nim leŜał pas z mieczem, którego świeŜo naprawione jelce połyskiwało w mlecznym blasku poranka. Alec przyglądał się schludnej stercie z rosnącą podejrzliwością; Seregil najwyraźniej wstał juŜ jakiś czas temu i szykował się do podróŜy. I nie zadał sobie trudu, Ŝeby go obudzić. - Seregilu? - Wsunąwszy głowę za drzwi przyjaciela, Alec stwierdził, Ŝe zwykle zagracony pokoik jest nie do przebycia. - Dzień dobry! - zawołał wesoło Seregil gdzieś zza przewróconego kufra. - Co tu się dzieje? Nie spałeś całą noc? - Nie całą. - Seregil wyłonił się z bałaganu ze stertą grubych ubiorów z owczych skór i rzucił je obok plecaka. - Znalazłem to - powiedział, podając Alecowi zakurzony worek wypełniony pół tuzinem skomplikowanych zamków. Do niektórych były jeszcze przyczepione połamane kawałki drewna. - Pomyślałem sobie, Ŝe moŜe zechciałbyś popróbować swoich sił na nich, skoro juŜ opanowałeś większość tych z warsztatu. Tylko bądź ostroŜny. Niektóre gryzą. Alec bez komentarza odłoŜył worek na bok i oparł się o framugę drzwi. Seregil nałoŜył strój podróŜny i wciąŜ nie mówił mu, aby się zaczął pakować. - Co się dzieje? - spytał, patrząc, jak Seregil wyszarpuje z szafy parę długich rakiet śnieŜnych. - Gdzie się wybierasz, Ŝe znajdziesz śnieg przy tej pogodzie? - Zaczekaj chwilę, dobrze? - odparł Seregil, sprawdzając naciąg z surowej skóry. - Muszę jeszcze znaleźć kilka rzeczy, a potem wyjaśnię ci, co będę mógł. Alec westchnął i podszedł do okna obok warsztatu. Szyby zabrzęczały od kolejnego

podmuchu wiatru, który zaatakował gospodę. Na zewnątrz zobaczył Diomisa, syna Thryis, który szybko przemierzał podwórze na tyłach zajazdu. Lodowaty deszcz przesłaniał wszystko oprócz najbliŜszych zabudowań. Z tyłu słyszał Seregila, który wciąŜ przetrząsał swoje rzeczy. Walcząc z narastającą niecierpliwością, Alec naciągnął spodnie i zabrał się do rozniecania ognia. W nocy Ŝar wygasł. Chłopiec ułoŜył na popiele stertę podpałki i polan, po czym wytrząsnął z dzbanka przy kominku okruch ognistego kamienia. Kiedy strzeliły płomienie, wbił w nie wzrok, próbując zapanować nad rozbieganymi myślami. - Wiesz, twoja głowa z tyłu wygląda jak rozczochrany jeŜ - stwierdził Seregil, wychodząc wreszcie. Potargał sterczące włosy Aleca i siadł w swoim ulubionym fotelu przy kominku. Chłopiec nie uznał tego za śmieszne. - WyjeŜdŜasz sam, prawda? - Tylko na kilka dni. W głosie Seregila słychać było powściągliwy ton, który nie spodobał się chłopcu. - Czy to znaczy, Ŝe do roboty? - Właściwie nie mogę ci powiedzieć. Alec popatrzył uwaŜnie na twarz przyjaciela. Po bliŜszym przyjrzeniu się zauwaŜył, Ŝe Seregil jest dość blady. - Czy to z powodu wczorajszej nocy? Powiedziałeś... - Nie, oczywiście, Ŝe nie. To coś, o czym nie wolno mi nikomu powiedzieć. - Dlaczego nie? - pytał uparcie chłopiec z ciekawością zmieszaną z rozczarowaniem. Seregil przepraszająco rozłoŜył ręce. - To nie ma z tobą nic wspólnego, uwierz mi. I nie nalegaj. - Zlecił ci tę robotę Nysander, prawda? Seregil spojrzał na niego beznamiętnym wzrokiem. - Musisz dać mi słowo, Ŝe nie będziesz mnie śledził, kiedy wyjadę. Alec zastanowił się nad dalszym sprzeciwem, potem posępnie skinął głową. - Kiedy wrócisz? - Za kilka dni, mam nadzieję. Będziesz musiał wykonać tę robotę dla barona Orante i wszystkie nadchodzące zlecenia, które wyglądają na zadania dla jednej osoby. Trzeba będzie równieŜ pomyśleć o Nocy śałoby, jeśli nie wrócę na czas. - Nie wrócisz na czas? - wykrzyknął zaniepokojony Alec. - To juŜ za tydzień, a tego dnia wydajesz przyjęcie w domu przy ulicy Kół! - My wydajemy przyjęcie - poprawił Seregil. - Nie martw się. Runcer zajmie się wszystkimi przygotowaniami, a do tego czasu przyjedzie teŜ Micum z rodziną. Ty będziesz musiał tylko odegrać rolę gospodarza. Pamiętasz lady Kylith, tę kobietę, z którą tańczyłeś