Agacia7

  • Dokumenty55
  • Odsłony18 527
  • Obserwuję24
  • Rozmiar dokumentów87.0 MB
  • Ilość pobrań12 041

Armstrong Kelley - Przebudzenie Tom 2

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Armstrong Kelley - Przebudzenie Tom 2.pdf

Agacia7 EBooki Kelley Armstrong
Użytkownik Agacia7 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 231 stron)

KELLEY ARMSTRONG PRZEBUDZENIE Tłumaczył Jerzy Łoziński ZYSK I S-KA WYDAWNICTWO

2 Rozdział pierwszy Kiedy drzwi do mojej celi leciutko szczęknęły, w mojej zamulonej głowie pojawiła się myśl, że Liz zmieniła zdanie i wróciła. Ale duchy nie otwierają drzwi. Czasami mogą mnie prosić, żebym ja to zrobiła, gdyż wtedy mogę wejść, przywołać zombi paranaturalnych, zabitych przez szalonego naukowca, i ich wysłuchać. Ale same nie muszą otwierać drzwi. Siadłam na łóżku i zaczęłam przecierać załzawione oczy, usiłując odegnać mgłę spowodowaną przez środek nasenny. Przez chwilkę drzwi były tylko odrobinę uchylone. Wyślizgnęłam się z łóżka i na palcach przemknęłam po grubym dywanie tego fałszywego pokoju hotelowego, modląc się, aby ktoś odwołał osobę po drugiej stronie, tak bym mogła zbiec, zanim oni wezmą się do tych swoich eksperymentów... — Witaj, Chloe! Doktor Davidoff przywołał na twarz swój najbardziej promienny uśmiech, otwierając jednocześnie drzwi na oścież. Nie był bardzo stary, miał jakieś pięćdziesiąt lat, ale ja w swoim filmie obsadziłabym go w roli zgrzybiałego, roztargnionego naukowca. Stała za nim kobieta z elegancko zaczesanymi włosami blond i w garniturze nowojorskiej bizneswoman. Ona z kolei byłaby u mnie matką najbrzydszej w klasie dziewczyny. Nie musiałaby się bardzo wysilać, była bowiem matką Victorii — Tori — Enright, jedynej koleżanki, której nie wprowadziliśmy w swoje plany, szykując ucieczkę z Lyle House, czemu trudno się dziwić, skoro to ona była jedną z przyczyn, dla których musiałam uciekać. Matka Tori miała w ręku torbę od Macy s, jakby wracając z zakupów, na chwilę wpadła, żeby przed obiadem zrobić jeszcze kilka okropnych eksperymentów. —Świetnie rozumiem, że masz wiele pytań, Chloe — powiedział doktor Davidoff, kiedy z powrotem siadłam na łóżku. — A my chcemy na nie wszystkie odpowiedzieć, tyle że najpierw musimy cię prosić o małą pomoc.

19 —Simon i Derek — natychmiast przystąpiła do ataku pani Enright. — Gdzie oni są? Przeniosłam wzrok z niej na Davidoffa, który z uśmiechem kiwał zachęcająco głową, jakby był pewien, że natychmiast wykapuję swoich przyjaciół. Nigdy nie było ze mną kłopotów. Nigdy nie uciekałam z domu. Nigdy nie tupałam nogami, nie krzyczałam, że życie jest niesprawiedliwe i wolałabym nigdy się nie urodzić. Ilekroć ojciec mówił, że musimy się przenieść, więc znowu zmienię szkołę, przełykałam skargę: „Ale już mam nowe przyjaciółki", kiwałam głową i mówiłam, że rozumiem. Los to los, policz do dziesięciu i bądź dużą dziewczynką. Kiedy teraz spoglądałam na ten czas robienia tego, co mi kazano, uświadamiałam sobie, że „dałam się kupić" (nie rozumiem tego stwierdzenia, jak to: kupić?). Kiedy dorośli gładzili mnie po głowie i chwalili, że taka jestem dorosła, w istocie chodziło im o to, że nie jestem na tyle dorosła, by zadawać pytania i się sprzeciwiać. Patrząc na doktora Davidoffa i panią Enright, myślałam o tym, co mi zrobili — okłamywali mnie, zamykali — i teraz jednak chciałam zatupać. Chciałam krzyczeć. Ale nie zamierzałam dać im takiej satysfakcji. Szeroko otworzyłam oczy i popatrzyłam ze zdziwieniem na panią Enright. —To znaczy, że jeszcze ich nie znaleźliście? Chyba przywaliłaby mi w twarz, gdyby Davidoff nie chwycił jej za rękę. —Nie, Chloe, nie znaleźliśmy chłopców — odrzekł doktor. — Bardzo martwimy się o bezpieczeństwo Simona. —Bo Derek może go skrzywdzić? —Nieumyślnie, rzecz jasna. Wiem, że Derek bardzo lubi Simona. „Lubi". Co za dziwne słowo. Byli braćmi przyrodnimi, ale bardziej ze sobą związanymi niż jakiekolwiek znane mi rodzeństwo. Jasne, Derek był wilkołakiem, ale właśnie ta jego wilcza część nie pozwoliłaby mu skrzywdzić Simona. Będzie go chronił za wszelką cenę — ja już to widziałam. Wątpliwość musiała być widoczna na mojej twarzy, gdyż Davidoff pokręcił głową, jakbym sprawiła mu zawód. —No cóż, Chloe. Jeśli niezbyt się martwisz o bezpieczeństwo Simona, to może się zatroszczysz przynajmniej o jego zdrowie. —A c-co z-z... — Jąkać zaczynam się najczęściej w momencie największego zdenerwowania, a nie mogłam im pokazać, jak jestem zdenerwowana. Dlatego zaczęłam raz jeszcze, tym razem wolniej. — A co z jego zdrowiem?

4 —Chodzi o jego chorobę. Najwyraźniej nie tylko ja naoglądałam się zbyt wielu filmów. Zaraz się dowiem, że Simon cierpi na pewną niesłychanie rzadką chorobę i jeśli w ciągu dwunastu godzin nie dostanie lekarstwa, dostanie szału. —Jaką chorobę? —Ma cukrzycę — oznajmił doktor Davidoff. — Musi nieustannie kontrolować i regulować poziom cukru we krwi. —Takimi instrumentami do pomiaru krwi? — spytałam. Przypomniałam sobie, że zawsze przed posiłkiem Simon znikał w łazience. Myślałam, że myje ręce, ale kiedyś wpadłam na niego, gdy wychodził, i zobaczyłam, jak chowa do kieszeni jakieś czarne pudełko. —Tak. Kiedy się na to uważa, dzisiaj nie tak trudno żyć z cukrzycą. Nic o niej nie wiedziałaś, bo nie było takiej potrzeby. Simon prowadzi zupełnie normalne życie. —Z jednym wyjątkiem — wtrąciła matka Tori. Sięgnęła do torby Macy s i wyciągnęła z niej plecak, który wyglądał jak plecak Simona, ale na pewno po prostu kupili podobny. Jasne, że wyciągnęła z niego bluzę po-larową Simona, ale przecież zostawił w Lyle House całą szafę ciuchów, z której wiele rzeczy można było wziąć. Potem przyszła kolej na plik papierów i pudełko flamastrów. W pokoju Simona pełno było jego szkiców. Znowu żadnej trudności... Pani Enright przerzuciła kartki na tyle, żebym mogła się zorientować, że to jakiś zamysł komiksu. Tego by raczej nie zostawił. I na koniec wyłożyła na stół latarkę. Tę z Lyle House, tę, którą widziałam, jak wkłada do plecaka. —Simon ześlizgnął się, przechodząc przez ogrodzenie — powiedziała. — Plecak, który miał na ramieniu, zsunął się. Nasi ludzie byli tuż za nim, więc nie mógł wrócić. I jest tutaj coś, czego Simon potrzebuje bardziej niż ubrania czy flamastrów. Otworzyła granatową saszetkę. W środku były dwie fiolki, jedna pełna mętnego płynu, druga pusta. —To insulina, której ciało Simona samo nie produkuje. Wstrzykuje ją sobie trzy razy dziennie. —A co się stanie, jeśli nie wstrzyknie? Teraz włączył się doktor Davidoff. —Nie będziemy tylko po to, żeby cię wystraszyć, zmyślać, że Simon umrze, jeśli nie zrobi jednego zastrzyku. Nie zrobił dzisiaj rano i pewnie czuje się trochę nieswojo. Ale jutro będzie już

19 wymiotował. A za trzy dni wpadnie w cukrzycową śpiączkę. — Wziął saszetkę od matki Tori. — Musimy to dostarczyć Simonowi. Ale żebyśmy mogli to zrobić, musisz nam powiedzieć, gdzie jest. Powiedziałam, że spróbuję im pomóc. Rozdział drugi W dobrej opowieści bohater nigdy nie zmierza prostą drogą do celu. Najpierw jest plan, pojawia się przeszkoda, bohater ją wymija, trafia na następną, także i tę pokonuje, ale natychmiast wpada na kolejną... I dopiero wtedy, kiedy wykaże się odpowiednią siłą charakteru, by zasłużyć na wygraną, udaje mu się ją zdobyć. Moja historia już teraz pasowała do tego uświęconego tradycją wzorca. A przynajmniej pasowała dla pasjonatki kina. Piętnastolenia Chloe Saunders, która marząc o karierze Stevena Spielberga, wyobrażała sobie, jak do własnych scenariuszy reżyseruje hollywoodzkie hity, pewnego dnia przerażona stwierdziła, że po raz pierwszy ma okres, co stało się początkiem życia, jakie jej zdaniem mogłoby się rozegrać tylko na ekranie. To wtedy zaczęłam widzieć duchy. Po tym, jak odjechałam, zabrali mnie ze szkoły faceci w białych kitlach i przewieźli do ośrodka terapeutycznego dla nastolatków z problemami nerwowymi. Okazało się, że nie tylko ja miałam w Lyle House nadnaturalne zdolności. Simon potrafił rzucać czary. Derek posiadał nadnaturalną siłę i wrażliwość zmysłów, a zdaje się, że niedługo miał się przemienić w wilka. Tori... w porządku, nie wiem, kim właściwie była Tori, może po prostu zbzikowaną nastolatką, która wylądowała w Lyle House, gdyż jej matka pomagała go utrzymywać. Simon, Derek, Rae i ja zorientowaliśmy się, że to nie przypadek ściągnął nas do tego miejsca. Dlatego uciekliśmy. Ja i Rae straciłyśmy kontakt z chłopakami, a zgłosiwszy się do ciotki Lauren — której ufałam jak nikomu innemu — wylądowałam tutaj, w jakimś laboratorium prowadzonym przez tych samych ludzi, którzy kierowali lyle House. I teraz im właśnie miałam zdradzić, gdzie są Simon i Derek?

6 Czas, żebym sama wprowadziła kilka przeszkód. Dlatego, jak rasowa konstruktorka opowieści, poinformowałam doktora Davidoffa, gdzie szukać Simona i Dereka. Krok pierwszy: określić cel. —Rae i ja miałyśmy się schować, podczas gdy Simon z tą całą swoją magią miał odciągnąć waszą uwagę — oznajmiłam. — Rae już odbiegła, więc nie słyszała tego, ale Simon złapał mnie w ostatniej chwili i powiedział, że na wypadek gdybyśmy się rozłączyli, spotkamy się w punkcie kontaktowym. Krok drugi: wprowadzić przeszkodę. —Gdzie ten punkt? W tym właśnie problem, że nie wiem. Mówiliśmy, że trzeba go ustalić, ale wszystko rozgrywało się w takim szaleńczym tempie... Ledwie zdecydowaliśmy się, że uciekamy, a tu Derek mówi, że to musi być właśnie dzisiaj. Między sobą na pewno uzgodnili, gdzie się mamy spotkać, ale mnie zapomnieli powiedzieć. Krok trzeci: nakreślić plan ominięcia przeszkody. —Ale mam pewne podejrzenia. Rozmawialiśmy o kilku miejscach, więc jedno z nich może być właśnie tym punktem. Powiem wam, jakie to miejsca. A ponieważ będą rozglądać się za mną, więc dopóki mnie nie zobaczą, nie wychylą nawet nosa. Odpowiedź. — Będziemy o tym pamiętać, Chloe, ale na razie po prostu powiedz nam, co to za miejsca. Mamy własne sposoby, żeby ich znaleźć. Przeszkody — istotna część każdej dobrej opowieści. A w prawdziwym życiu? Wszystko się chrzani. Sporządziwszy listę wyimaginowanych punktów kon -taktowych, doktor Davidoff i matka Tori poszli, nic mi w zamian nie dając: żadnych odpowiedzi, żadnych sugestii, dlaczego się tu znalazłam i co mnie czeka. Siedziałam po turecku na łóżku i wpatrywałam się w naszyjnik, jakby to była kryształowa kula, w której można wyczytać wszystkie odpowiedzi. Mama dała mi go kiedyś, gdy miałam „zwidy"; teraz wiem, że to były duchy. Powiedziała, że naszyjnik je powstrzyma, i tak rzeczywiście było. Podobnie jak tata zawsze myślałam, że jego działanie jest czysto psychologiczne. Działał, ponieważ w niego wierzyłam. Ale teraz wcale już nie byłam tego pewna. Czy mama wiedziała, że jestem nekromantką? Musiała wiedzieć, jeśli to ona miała we krwi ten dar. Czy zatem naszyjnik miał odpędzać duchy? Jeśli tak, to jego moc musiała osłabnąć. Nawet wyglądał na znoszony, przysięgłabym, że czerwony kamień zmatowiał. Tak czy siak, nie udzielał odpowiedzi na moje pytania; sama musiałam je znaleźć.

19 Nałożyłam z powrotem naszyjnik. Jedno było jasne: i okol wiek chcieli ze mną zrobić DavidorT i cała reszta, nie 0 moje dobro im chodziło. Nie zamyka się na klucz ludzi, klórym chce się pomóc. Ani myślałam im powiedzieć, jak znaleźć Simona. Irśli faktycznie potrzebował insuliny, Derek mu ją załatwi, nawet gdyby się miał włamać do apteki. Ja musiałam się skupić na tym, jak wyciągnąć stąd Kuc i siebie. Tyle że to nie był Lyle House, w którym od wolności oddzielał nas tylko system alarmowy. Pokój mógł na pierwszy rzut oka wyglądać na spoko hotel — podwójne łóżko, dywan na podłodze, fotel, biurko, oddzielna łazienka — nie było jednak żadnych okien ani klamki w drzwiach z tej strony. Miałam nadzieję, że w ucieczce pomoże mi Liz. Moją współlokatorkę zabrali z Lyle House, ale straciła przy tym życie, więc jak tylko tu się znalazłam, przywołałam jej ducha, aby mi pomogła. Jakiś problem? Owszem, Liz nie wiedziała, że nie żyje. Najdelikatniej, jak potrafiłam, powiedziałam jej o tym, ale wtedy oburzyła się, że kłamię, i — znikła. Może miała czas, żeby się z tym oswoić. Nie bardzo w to wierzyłam, ale nie mogłam czekać. Musiałam spróbować raz jeszcze. Rozdział trzeci Przygotowałam się do seansu z Liz. Jeśli chodzi o scenografię, ta scena nigdy by się nie znalazła w moim filmie. Żadnych migoczących świec, które rzucałyby na ściany ruchome cienie, żadnych zmurszałych czaszek ułożonych w rytualny krąg, żadnych pucharów z czerwonym winem, w którym widzowie domyślaliby się krwi. Czy doświadczony nekromanta korzysta ze świeczek i kadzideł? Z tej odrobiny, której dowiedziałam się już 0świecie paranormalnym, wynikało, że jest troszkę prawdy w tym, co pokazują filmy. Możliwe, że dawno, dawno temu ludzie dużo wiedzieli o nekromantach, wiedźmach 1wilkołakach, a opowieści, które dotrwały do naszych czasów, bazują na tych starych prawdach.

8 Moja metoda — jeśli zasługuje na miano metody coś, co zastosowałam raptem dwa razy — opierała się na próbach i błędach oraz kilku poradach wymruczanych przez Dereka. Derek, który w wieku szesnastu lat rozczytywał się w akademickich podręcznikach matematyki, bardzo sobie cenił fakty. Jeśli czegoś nie wiedział na pewno, wolał nie otwierać ust. Jednak pod moim naciskiem bąknął, iż słyszał, że nekromanci przyzywają duchy albo nad grobem, albo korzystając z jakiejś rzeczy, która należała do zmarłego. Z kurtką Liz w rękach usiadłam więc ze skrzyżowało nymi nogami na dywanie, przywołałam obraz Liz i usiłowałam sobie wyobrazić, jak ją wydobywam z otchłani. Na początek nie wysilałam się za bardzo. Poprzednim razem, kiedy użyłam wszystkich sił, by wywołać duchy, wciągnęłam dwa w ich nieżywe ciała. Tym razem nie miałam w pobliżu grobu, ale nie mogłam wykluczyć, że gdzieś niedaleko są jakieś zwłoki. Na razie więc swoją moc trzymałam na niskim poziomie, stopniowo dopiero ją wzmacniając, aż wreszcie... —Co się do... ? Coś ty za jedna? Otworzyłam oczy. Przede mną stał ciemnowłosy chłopak mniej więcej w moim wieku; miał posturę, minę i arogancką pozę rasowego ąuarterbacka. To nie przypadek, że w takim miejscu jak to pojawił się duch nastolatka. Przypomniało mi się imię chłopaka, który też był w Lyle House, którego jednak zabrali przed moim przyjazdem, rzekomo do psychiatryka, tak jak Liz. —Brady? — spróbowałam. —Tak. Ale nie znam ciebie. Ani tego miejsca. Okręcił się na pięcie, omiótł wzrokiem pokój, następnie potarł się po karku. W ostatniej chwili ugryzłam się w język i nie spytałam, czy wszystko jest OK. Bo przecież nie było. Nie żył. Jak Liz. Przełknęłam ślinę. —Co się z tobą stało? — powiedziałam łagodnie. Podskoczył jakby przestraszony moim głosem. —Ktoś tu jeszcze jest? — spytałam w nadziei, że wyczuł Liz gdzieś, gdzie ja nie mogłam jej dostrzec.

19 —Wydawało mi się, że słyszę... — Przyjrzał mi się ze zmarszczonymi brwiami. — To ty mnie tu ściągnęłaś? —Ja... Nie chciałam, ale skoro już jesteś, czy mógłbyś mi powiedzieć... Nie dał mi dokończyć.

49 —Nie. Nic ci nie powiem. O czymkolwiek chcesz mówić, mnie to nie interesuje. Odwrócił wzrok, najwyraźniej nie chcąc, by cokolwiek go dotyczyło. Kiedy zaczął się rozmywać, w pierwszym odruchu chciałam dać mu odejść, zostawić go w spokoju, ale potem pomyślałam o Rae, Simonie i Dere-ku. Jeśli nie dostanę odpowiedzi na kilka pytań, wszyscy możemy dołączyć do Bradyego w zaświatach. —Nazywam się Chloe — powiedziałam szybko. — Jestem przyjaciółką Rae, tej z Lyle House. Znalazłam się tam po tym, jak ciebie... — Był coraz bledszy. — Zaczekaj! M-mogę tego dowieść. Tam w Lyle House chciałeś się pobić z Derekiem, ale Simon cię odrzucił, chociaż nawet nie tknął cię palcem. Użył magii. —Magii? —Rzuca taki czar, który zmiata ludzi z drogi. Jest czarownikiem. Wszyscy pacjenci z Lyle House... Znowu mi przerwał. —Wiedziałem, wiedziałem. — Lekko zaklął pod nosem, znowu się materializując. — Nic tylko mi wciskali tę swoją diagnozę, a chociaż powtarzałem im, co mogą sobie z nią zrobić, niczego dowieść nie mogłem. —Powiedziałeś pielęgniarkom, jak to było z Simonem? —Pielęgniarkom? — Prychnął pogardliwie. — Przecież one robią tam za goryli. Chciałem rozmawiać z prawdziwym szefem, z Davidoffem. Powiedzieli, że muszę się z nim spotkać w innym miejscu, i zawieźli mnie do czegoś, co wyglądało jak magazyn. — Opisałam mu, jak budynek wygląda z zewnątrz. Kiwnął głową. — Właśnie. Wprowadzili mnie do środka, a potem... — Przez moment przypominał sobie. — Potem przyszła taka blondynka i powiedziała, że jest lekarką. Zaraz, jak ona się nazywała... Bellows? Fellows. Ciotka Lauren. Serce obijało mi się o żebra. —Więc ta doktor Fellows... —Chciała, żebym powiedział, że to Derek zaczął. Że mi groził, popychał mnie, w końcu uderzył. Z początku pomyślałem, że czemu nie, odpłacę mu się za te wszystkie jego akcje. Wygłupiałem się z nim trochę, kiedy Simon przyładował mi w twarz, a potem rzucił ten swój czar. W wersji, którą ja słyszałam, to Brady uderzył Dereka, a Simon miał dobry powód, żeby interweniować, gdyż poprzednim razem, kiedy Derek wdał się w bójkę, złamał facetowi kręgosłup.

49 —I doktor Fellows chciała, żebyś powiedział, że to Derek zaczął, tak? —W końcu jej powiedziałem, żeby się wypchała. Pomyślałem, że jak wrócę do Lyle House, sam się rozprawię z tym idiotą, nie potrzebuję, żeby się ktoś nade mną litował. I wtedy pojawił się Davidoff. Wywołał ją na korytarz, ale udało mi się podsłuchać, jak ona mówi, że Derek jest zagrożeniem, a tylko Davidoff nie chce się przyznać do błędu, że włączył taki typ jak Dereka. -Typ? —Że włączył go do eksperymentu. W żołądku poczułam lód. —E-eks... E-e-eksperymentu? Brady wzruszył ramionami. —Tyle powiedziała, a Davidoff na to, żeby dała spokój, bo istotnie pomylił się co do innych, ale Derek to zupełnie różna sprawa. „Co do innych? Innych wilkołaków czy innych uczestników eksperymentu? Czyja też do nich należałam?" —Czy powiedzieli coś o... Obrócił głowę, jakby dostrzegł coś kącikiem oka. —Co się stało? — spytałam. —Nie słyszałaś? Nadstawiłam ucha. —Co to takiego? —Jakiś szept. —Może to Liz? Ona... Brady znieruchomiał, przewrócił oczyma, a potem głowa poleciała mu w tył, nabrzmiały ścięgna na szyi, za-chrzęściły kości, w gardle coś zagulgotało. Instynktownie wyciągnęłam rękę, żeby mu pomóc. Dłoń przeszła przez niego na wylot, ale poczułam tak duże ciepło jego ciała, że zatoczyłam się do tyłu. Kiedy odzyskałam równowagę, Brady dalej był na miejscu. Spuścił głowę i poruszał barkami, jakby chciał odegnać skurcze. Potem spojrzał na mnie, ale teraz jego ciemne oczy były żółtopomarańczowe. Chłód z żołądka przeniósł mi się na kręgosłup. —Co, dziewczynko, przestraszona? — Z ust Bradye-go popłynął kobiecy głos, tak wysoki i czysty, że właściwie dziewczęcy. — Instynkt działa u ciebie nieomylnie, ale mnie nie musisz się lękać. —G-g-gdzie B-brady? Spojrzała na swoje ciało.

49 —Podoba ci się? Tak, jest śliczny, czyż nie? Wszystkie dzieła kochanego doktora Lylea zawsze są takie ładne. Wspaniałe grona idealnej energii, czekającej tylko, by wybuchnąć. W jednej chwili „Brady" był tuż przy mnie, twarz oddalona o kilka cali, gorący oddech o dziwnie słodkim zapachu. Pomarańczowe oczy wpatrywały się we mnie kocimi źrenicami. —Ten chłopak ci nie pomoże, kochanie, ja tak. Musisz tylko... Oczy znowu się zmieniły; na chwilę były brązowe jak u Uradyego, potem znów stały się pomarańczowe, czemu lowarzyszyło warknięcie. —Ciągną go na tamtą stronę. Przywołaj mnie, dziecko. Szybko, szybko! —P-przy... —Przywołaj mnie. Mogę... Przewróciła oczyma, a warknięcie stało się tak nieludzkie, że chłód w żyłach zamienił mi się w lód. Cofnęłam się, wpadając na ścianę. —Przywołaj mnie. — Jej głos chrypł i stawał się podobny do głosu Bradyego. — Odpowiem ci na wszystkie pytania. Przywołaj... Obraz Bradyego zachwiał się, a potem zwinął w kropkę, jak na ekranie wyłączonego telewizora. Biały punkcik, a polem nic. Chyba ktoś zapukał do drzwi, ale nie mogłam się ruszyć, wpatrzona w miejsce, gdzie przed chwilą był Brady. Otwarły się drzwi, w których stanął doktor Davidoff i zobaczył mnie wklejoną w ścianę. —Chloe? Poruszyłam się, rozcierając ramiona. —Chloe? —P-p-p-pająk — wyjąkałam i wskazałam łóżko. — G-g-g-gdzieś się schował. Doktor Davidoff zmusił się do uśmiechu. —Nie martw się. Każę tu posprzątać, podczas gdy my się przejdziemy. Trzeba wszystko szczerze wyjaśnić. Rozdział czwarty

49 Idąc korytarzem za doktorem Davidoffem, usiłowałam odegnać od siebie wszystkie wspomnienia tego, co wydarzyło się w pokoju. Jako nekromantka miałam tylko jedną, jedyną specjalność: duchy. Musiał to być duch, nieważne, jak wiele we mnie i jak mocno mogło się temu sprzeciwiać. Jedno wiedziałam na pewno: nie bardzo chciałam tam wracać. — Zatem Chloe... — Davidoff urwał, zobaczywszy gęsią skórkę na mojej ręce. — Zimno? Muszę im powiedzieć, żeby lepiej grzali w twoim pokoju. Bardzo nam zależy na tym, żebyś dobrze się czuła. — Znowu zaczęliśmy iść. — Ale samopoczucie to nie tylko kwestia ciała, prawda? Równie ważne jest, na przykład, poczucie bezpieczeństwa. Wiem, że jesteś zaskoczona i zdezorientowana, i nic to by nie dało, gdybyśmy pozostawili twoje pytania bez odpowiedzi. Sprawdziliśmy wszystkie miejsca, jakie nam podałaś. Nie upłynęło dość czasu, by zdążył odwiedzić wszystkie miejsca, rozrzucone wiele mil od siebie. Wiedziałam, co zrobił: sprawdził, czy Rae potwierdzi moją opowieść. I potwierdziła — nie znała punktu kontaktowego, a tylko ode mnie dowiedziała się, że gdzieś spotkamy się z chłopakami. Doktor Davidoff otworzył drzwi na końcu korytarza, za nimi znajdował się pokój kontrolny, całą jedną ścianę pokrywały ekrany monitorów. Młody mężczyzna okręcił się na fotelu tak gwałtownie, jakbyśmy go przyłapali na oglądaniu jakichś pornosów w Internecie. —Nie napiłbyś się kawy, Rob? — spytał Davidoff. — My tu wszystkiego dopilnujemy. Budynek obejrzysz sobie później — powiedział do mnie, gdy strażnik wyszedł. — Na razie niech wystarczy taki przegląd. Szerokim gestem ogarnął ekrany. Czyżby naprawdę uważał mnie za taką idiotkę? Dobrze wiedziałam, o co mu naprawdę chodzi — chciał mi pokazać, jak dobrze strzeżone jest to miejsce, żeby z góry wybić mi z głowy wszystkie myśli o ucieczce. Tak czy siak, dawał mi okazję zorientowania się, z czym mam do czynienia. —Jak widzisz, w twoim pokoju nie ma kamery, w ogóle nie ma ich w sypialniach. Obserwujemy tylko korytarze.

49 Po obu stronach każdego korytarza znajdowała się kamera. Na różnych ekranach były różne ujęcia i zbliżenia. Dwa monitory prezentowały laboratoria, oba puste i ciemne, pewnie dlatego, że była niedziela. Na biurku stał starszy model monitora, przewody miał tak splątane, jakby go przed chwilą w pośpiechu podłączono. Na czarno-białym, maluteńkim ekranie widać było jakiś magazyn ze stertami pudeł wzdłuż ścian, a także plecy osoby siedzącej na workowatym pufie. W ciemnych rękach trzymała pilota. Wyglądała jak Rae, ale mógł to być ktoś podstawiony, żeby mnie przekonać, że wszystko jest w porządku, siedzi sobie i gra w coś, żadnego więzienia, żadnych obaw... Odwróciła się po dietetyczne 7UP i wtedy zobaczyłam, że to rzeczywiście Rae. — Rae uświadomiła nam, że ten model GameCube jest strasznie, ale to strasznie przestarzały, ale kiedy obiecaliśmy, że postaramy się o najnowszy, powiedziała, że trudno, ostatecznie może pograć i na tym. Mówiąc, nie spuszczał oczu z ekranu. Na twarzy miał taki wyraz, jakby... Nie wiem, jakoś najodpowiedniejsze wydały mi się słowa, których użył w związku z Derekiem: „jakby lubił Rae". Kiedy spojrzał na mnie, na jego twarzy pojawiła się mina typu: „Ciebie też lubię, Chloe, no ale niestety nie jesteś Rae", a ja poczułam się stropiona, może nawet odrobinę dotknięta, jakby była we mnie jakaś cząstka, która chciała mu sprawić przyjemność. Machnął w kierunku monitorów. —Jak widzisz, nie byliśmy przygotowani na umieszczenie was tutaj, ale robimy, co możemy. Wprawdzie nigdy nie będzie tutaj tak przytulnie jak w Lyle House, ale cała wasza piątka będzie czuła się tu dość dobrze, a może nawet całkiem dobrze, jeśli tylko uda nam się rozproszyć nieszczęsne podejrzenia. Nasza piątka? Więc nie zamierzał unieszkodliwić Dereka „jak psa chorego na wściekliznę", używając słów mojej kochanej ciotki Lauren? Odetchnęłam z lekką ulgą. —Nie zamierzam za nic przepraszać, Chloe. Nie wiem, może uznasz, że powinienem, ale naprawdę byliśmy przekonani, że najlepiej opanujemy sytuację, tworząc Lyle House. Pokazał, bym usiadła na fotelu. Były dwa: jeden zwolniony przez strażnika i drugi, stojący pod ścianą. Kiedy skierowałam się ku niemu, fotel wyjechał z cienia i zatrzymał się tuż przede mną.

49 —Nie, to nie duch — powiedział uspokajającym tonem doktor Davidoff. — One nie mogą poruszać przędli liolów z naszego świata, no chyba że należą do specjalnego gatunku Agito. -Jak? —Agito. To z łaciny, znaczy mniej więcej „poruszam". Jak się przekonasz, półdemony występują w bardzo różnych odmianach. Władza Agita, jak na to wskazu-|r nazwa, polega na telekinezie. —Poruszają rzeczy samą myślą? —Otóż to. A fotel poruszył pewien Agito, który ma w sobie jeszcze całkiem sporo życia. —Pan? Uśmiechnął się i na chwilę znikł obraz zgrzybiałego starca, a spod niego wynurzyła się właściwa twarz I )avidoffa, pełna aroganckiej dumy, jak u kujona, który pokazuje szóstkową klasówkę i robi minę typu „No co? Podskoczysz?" —Tak, jestem paranormalny, jak niemal wszystkie pracujące tu osoby. Wiem, że musiałaś podejrzewać, iż jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy wykryli wasze niezwykłe talenty i chcą je zniszczyć, jak wszystko, czego nie rozumieją. Zupełnie jak w tym komiksie, no wiesz... — X-Men — podrzuciłam. Nie wiem, co bardziej mnie zaszokowało: wiadomość, że doktor Davidoff i jego współpracownicy są paranatu-ralni, czy obraz tego faceta zgarbionego nad X-Menem. A może natknął się na komiks jako chłopiec i wyobrażał sobie, że to on sam chodzi do szkoły profesora Xaviera dla szczególnie utalentowanej młodzieży? Czyżby miało to znaczyć, że ciotka Lauren także jest nekromantką? Ona również widziała duchy? Podjął wątek, zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać. —Paranormalni osiemdziesiąt lat temu stworzyli Grupę Edisona. Od tamtych czasów bardzo się rozrosła, w dalszym jednak ciągu jest to instytucja prowadzona przez paranormalnych dla paranormalnych; jej celem jest ułatwienie życia istotom naszego pokroju. —Grupa Edisona? —Nazwana tak od Thomasa Edisona. —Tego, który wynalazł żarówkę? —Tym najbardziej zasłynął, ale wynalazł też projektor filmowy i myślę, że ktoś taki jak ty jest mu za to naprawdę wdzięczny. Tobie jednak, Chloe, udało się coś, o czym on marzył na próżno. — Dramatyczne zawieszenie głosu. — Kontakt ze zmarłymi!

49 —Thomas Edison marzył o rozmowie ze zmarłymi? —Wierzył w życie pozagrobowe, ale chciał z nimi nawiązać kontakt nie poprzez seanse spirytystyczne, ale w sposób jak najbardziej naukowy. Podejrzewa się, iż zmarł, pracując nad takim właśnie urządzeniem: telefonem do zaświatów, aczkolwiek żadnych takich planów nie znaleziono. — Na twarzy Davidoffa pojawił się konspiracyjny uśmiech. — A przynajmniej oficjalnie. Przyjęliśmy taką nazwę, gdyż podobnie jak Edison, chcemy do kwestii paranormalności podchodzić naukowo. Ułatwić życie paranormalnym za sprawą nauki. Gdzie ja już słyszałam coś takiego? Potrzeba było chwili, bym sobie przypomniała, ale wtedy zadrżałam. Duchy, które wskrzesiłam w Lyle House, zostały poddane eksperymentom przez naukowca nazwiskiem Samuel Lyle. Zrazu poddały się temu chętnie, gdyż, jak powiedziały, obiecano im lepsze życie. Skończyło się jednak na tym, że niczym szczury doświadczalne stały się ofiarami wizji szaleńca, jak to ujął jeden z duchów. A to coś w moim pokoju nazwało Bradyego — czy mnie również? — „dziełem" Samuela Lylea. —Chloe? —P-p-przepraszam, z-z-zamyśliłam się. —No cóż, po takiej burzliwej nocy masz prawo być zmęczona. Chcesz trochę odpocząć? —Nie, ze mną wszystko w porządku, tylko... Dobrze, ale co ja w tym wszystkim robię? Czym jest Lyle House? Częścią eksperymentu? Poderwał głowę na tyle wyraźnie, bym się zorientowała, że tego pytania się nie spodziewał, a on nie lubił być zaskakiwany. Ale już po chwili na twarz powrócił uśmiech, a doktor wygodnie poprawił się w fotelu. —Tak, to istotnie eksperyment, Chloe. Wiem, że w pierwszej chwili musi to brzmieć okropnie, ale mogę cię uspokoić, że nie są z nim związane żadne zagrożenia, to tylko łagodna psychologiczna terapia. Łagodna? A z jakąż to łagodnością potraktowali Liz i Bradyego? —Rozumiem, uczestniczymy w eksperymencie i... —Bycie osobą paranormalną to jednocześnie dar i przekleństwo. Dojrzewanie dla nas wszystkich jest najtrudniejszym okresem, bo w tym czasie zaczynają się ujawniać nasze zdolności. Jedna z dyskutowanych w Grupie Edisona teorii głosi, że lepiej, by nasze dzieci nie znały swojej przyszłości. —Żeby nie wiedziały, iż są paranormalne?

49 —Tak i żeby normalnie wrastały w swoje otoczenie, nie trwożąc się czekającą je przemianą. Ciebie i resztę poddano takiej właśnie próbie. W większości przypadków wszystko poszło dobrze, ale u niektórych osób, na przykład u ciebie, zdolności przejawiły się zbyt wcześnie. Chcieliśmy powoli wprowadzać w prawdę, jednocześnie chroniąc przed nieopatrznym zaszkodzeniem sobie lub komukolwiek innemu. Więc to dlatego umieścili nas w ośrodku terapeutycznym i powiedzieli, że mamy świra? Faszerowali pigułkami? To jakieś bez sensu. A co z Simonem i Dere-kiem, którzy już wiedzieli, kim są? Jaką oni odgrywali rolę w tym eksperymencie? Bo Derek z pewnością w nim uczestniczył, jeśli tylko Brady mówił prawdę. No i jeszcze to coś, co nazwało nas dziełami doktora Lylea. Co z Bradym i Liz, na stałe usuniętymi z „eksperymentu"? Zostali zamordowani. Przecież nie zabija się pacjentów, u których nie skutkuje „łagodna terapia psychologiczna". Przez cały czas kłamali, więc czemu niby teraz miałoby się to zmienić? Jeśli chciałam poznać prawdę, musiałam dalej robić to, co zaczęłam. Szukać własnych odpowiedzi. Pozwoliłam więc doktorowi Davidoffowi nawijać, opowiadać o eksperymencie, o innych uczestnikach, o tym, że nie wiadomo, kiedy połapiemy się w tym wszystkim i wyjdziemy na zewnątrz. Uśmiechałam się, potakiwałam i układałam własne plany. Rozdział piąty Kiedy doktor Davidoff skończył już mamić swoją propagandą, zabrał mnie do Rae, która w lipnym pokoju gier siedziała przy Zeldzie. Otworzył drzwi, pokazał, bym weszła, a potem zamknął je, zostawiając nas same. —Co, już koniec? — spytała z rozczarowaniem w głosie. — Jeszcze tylko skoń... Na mój widok urwała, skoczyła na równe nogi, a konsola z trzaskiem zleciała na podłogę. Chwyciła mnie w objęcia, ale zaraz puściła.

49 —Twoje ramię! — powiedziała. — Zabolało? —Nie, jest grubo obandażowane. Założyli mi kilka szwów. —Och! — Popatrzyła na mnie przeciągle. — Potrzeba ci snu, wyglądasz jak śmierć. —Odzywają się geny nekromantki. Roześmiała się, raz jeszcze mnie uściskała i wróciła na swój fotel. Pomimo zawieruchy całej tej nocy, Rae wyglądała świetnie. Tyle że ona należała do tych dziewczn, które zawsze dobrze wyglądają: miedziana skóra, miedziane oczy, kiedy na długie loki odpowiednio padło światło, także w nich widać było miedziane refleksy. —Podciągnij sobie pudło. Posadziłabym cię w fotelu, ale wiesz, ci dzisiejsi projektanci! — Przewróciła oczyma. — Powolutku, ale jak wprowadzą tutaj wszystkie zmiany, nawet nie poznasz tego miejsca. Aparatura stereo, DVD, komputer, fotele. A od jutra dostajemy Wii. —Naprawdę? —Pewnie. Powiedziałam im: „Ludzie, jak mam pomagać w tym całym waszym eksperymencie, to chcę w zamian odrobinę miłości. GameCube to nie jest dobry jej wyraz". —Powiedziałaś także o większym telewizorze? —Powinnam była. Po tym, jak się wszystko walnęło z Lyle House, chodzą teraz na paluszkach, żeby tylko zrobić nam dobrze. Mówię ci, oni nas tu kompletnie zepsują, ale zasłużyliśmy sobie na to. —Pewnie. Jej twarz rozpromieniła się jeszcze bardziej. —Wiesz, że jestem półdemonem. Exustio to po łacinie „pożar kompletny". Nie ma wyższego rodzaju demona ognistego. Kozacko, nie? Jasne, być półdemonem jest kozackie, ale półdemonem doświadczalnym, stale zagrożonym zagładą? To już zupełnie nie było fajne. Strasznie chciałam jej powiedzieć prawdę, ale nie mogłam. Na razie. Jeszcze wczorajszego wieczoru Rae leżała na łóżku w Lyle House i próbowała samym dotykiem zapalić zapałkę, ze wszystkich sił chcąc dowieść, że ma jakąś nadzwyczajną umiejętność. Teraz dowiedziała się, że jest szczególnym rodzajem półdemona i najwyraźniej było to dla niej ważne w jakiś niepojęty dla mnie sposób, który jednak musiałam zaakceptować, przynajmniej do chwili, gdy będę miała więcej dowodów, że to wcale nie jest najlepsza rzecz, jaka mogła jej się przytrafić. —I wiesz, co jeszcze? — ciągnęła. — Pokazali mi zdjęcia mamy. Mojej prawdziwej mamy. Taty nie, on był demonem. Jak się nad tym zastanowić, trochę to dziwne. Demony... — Po raz pierwszy jej

49 twarz się zachmurzyła, ale zaraz odegnała od siebie strapienie. — Doktor Davi-doff mówi, że to wcale nie znaczy, że jesteś zła czy coś takiego. No, ale mama; wiesz, jak miała na imię? Jacinda. Ładnie, prawda? — Chciałam potwierdzić, ale nie dała mi dojść do słowa. — Pracowała tutaj, jak tata Simona. Mają jej zdjęcia. Ale laska, mówię ci, jak modelka. A doktor D. powiedział, że może nawet dowiedzą się, jak ją znaleźć, a przynajmniej spróbują. Tylko z mojego powodu. —A co z twoimi przybranymi rodzicami? Chmura wróciła, i tym razem na dłużej, a ja pożałowałam, że to sprawiłam. Najpierw wyjawiłam Liz, że nie żyje, potem kazałam Brady'emu raz jeszcze przeżywać jego ostatni wieczór, teraz przypomniałam Rae jej rodziców. .. Szukałam odpowiedzi, żeby pomóc nam wszystkim, ale... Tyle przy tym bólu! —Nie są paranormalni — odrzekła po chwili. —Nie? —Nie, to normalni ludzie. — Skrzywiła się przy tych słowach z lekceważeniem. — Mówią, że jak moja mama przestała tu pracować, zerwała wszystkie kontakty z grupą. Nie wiadomo, dlaczego zostałam adoptowana. Zdaniem doktora D. to była pomyłka. Jacinda kochała mnie i nigdy nie chciałaby się ze mną rozstać. Twierdzi, że moi przybrani rodzice kłamali, mówiąc, że nie była w stanie mnie utrzymać. Gdyby Grupa Edisona wiedziała o adopcji, znaleźliby mi rodziców takich jak my. Kiedy dotarli do mnie, było już za późno i mogli tylko przyglądać mi się na odległość. Potem zaczęły się ze mną kłopoty, więc skontaktowali się z moim ojczymem i macochą i zaoferowali darmowy pobyt w Lyle House. Idę o zakład, że potrwa kilka tygodni, zanim dojdzie do nich, że mnie tam już nie ma, a wtedy po prostu odetchną z ulgą. — Jak to? —Byłam w Lyle House już prawie miesiąc. Wiesz, ile razy mnie odwiedzili? Zgadniesz? Podniosła w górę kciuk i palec wskazujący ułożone w kształt cyfry zero. —Może im nie pozwalali. Może zostawiali ci jakieś wiadomości, których oni nie przekazywali. Zmarszczyła nos. —A to niby czemu? —Bo nie są paranormalni, więc nie chciano, by się wtrącali. Zapatrzyła się gdzieś w dal, zastanawiając się nad tą możliwością. W jej oczach pojawił się błysk nadziei, że jednak się myliła, że jedyni rodzice, których znała, jednak jej nie porzucili.

49 Po chwili jednak gwałtownie pokręciła głową. —Nie, byłam dla nich tylko kłopotem, a mama chciała się mnie pozbyć. — Mocno ścisnęła poduchę fotela, a potem ją wygładziła. — Tak jest lepiej, a w każdym razie ja lepiej się czuję, gdy tak myślę. Lepiej być półdemonem, który wstępuje na nową drogę życiową, niż normalną dziewczyną, która miałaby wrócić do normalnego życia i zupełnie normalnych rodziców. Sięgnęłam po pilota. —Jak daleko doszłaś? —A co, chcesz się ze mną zmierzyć? —Dawaj. Zjadłam obiad z Rae. Pizzę. W przeciwieństwie do I yle House, tutaj, zdaje się, bardziej zależało im na naszej przyjemności niż na zdrowiu. „Może dlatego, że kwestia naszego przeżycia nie jest dla nich ważna?" Kiedy teraz rozmawiałam z Rae, kiedy patrzyłam na jej podniecenie, znalazłam się dostatecznie daleko od bólu i zdrady, by rozważyć bardzo nieprzyjemną ewentualność. A jeśli się myliłam? Co do wszystkiego? Nie miałam żadnego dowodu na to, że ci ludzie faktycznie zabili Liz i Bradyego. Liz „śniło się", że jest uwięziona w jakiejś sali szpitalnej. Nie mogłam wykluczyć, że zginęła w wypadku samochodowym, gdy ją tu przewożono. Albo że tej nocy popełniła samobójstwo. Albo że kiedy usiłowali dać sobie z nią radę, przypadkowo ją zabili. „I Liz, i Brady zupełnie przypadkowo zginęli zaraz po opuszczeniu Lyle House?" W porządku, nie brzmi to zbyt przekonująco. „Rodzonej matce Rae i ojcu Simona przestała odpowiadać Grupa Edisona, więc uciekli, zabierając ze sobą dzieci z nimi związane?" Nie, coś się w tym nie zgadzało. Musiałam znaleźć odpowiedzi na swoje pytania, a tego nie uzyskam zamknięta w celi. Zresztą nie bardzo miałam teraz ochotę w tym miejscu szukać odpowiedzi. Właśnie nad tym myślałam, gdy doktor Davidoff przyszedł zabrać mnie do mojego pokoju. Zastanawiałam się, czy nie poprosić o rozmowę z ciotką Lauren. Musiałabym wtedy udać, iż wybaczyłam jej okłamywanie mnie przez całe życie, zdradę, zdanie mnie na łaskę i niełaskę Grupy Edisona. Nie byłam jednak aż tak dobrą aktorka, a ciotka nie była aż tak głupia. Przecież i ona miała

49 swój powód, żeby mi się nie pokazywać. Chciała zyskać na czasie, chciała poczekać, aż znużona samotnością zatęsknię za jakąś znajomą twarzą. Na razie wolała trzymać się na uboczu. Ale była inna osoba, z którą chciałam porozmawiać... Na tę myśl skóra ścierpła mi niemal tak samo jak na myśl o ciotce Lauren. —Panie doktorze? — powiedziałam, gdy zbliżaliśmy się do drzwi. —Tak, Chloe? —Czy Tori też jest tutaj? -Tak. —Tak sobie myślę... Czy mogłabym ją zobaczyć, żeby się upewnić, że wszystko z nią w porządku? Rozdział szósty Doktor Davidoff odrzekł, że to „świetny pomysł", nie podejrzewa zatem, iż domyśliłam się, że to Tori nas wkopała. Niestety nie pozwalało mi to lepiej zorientować się w rozkładzie budynku, gdyż cela Tori, jak się okazało, znajdowała się kilka drzwi dalej od mojej. Doktor wpuścił mnie, a potem zamknął za mną drzwi na klucz. Na ten dźwięk cofnęłam się, gotowa wrzeszczeć przy najmniejszych oznakach zagrożenia. Podczas naszego ostatniego spotkania Victoria Enright przywaliła mi cegłą, a potem związała i zostawiła na łaskę losu w ciemnym jak smoła pawlaczu. Można mi więc chyba wybaczyć, że czułam się trochę podenerwowana. Jedynym źródłem światła był fosforyzujący budzik na stoliku nocnym. —Tori? Siadła na materacu, włosy sterczały jej na wszystkie strony.

49 —No tak, jak nie pomagają kazania, zawsze mogą sięgnąć po tortury. Powiedz im, że zgadzam się na wszystko, byle tylko zabrali stąd ciebie. —Przyszłam, żeby... —Trochę nacieszyć oczy. Zrobiłam dwa kroki do przodu. —Jasne. Ponabijać się trochę z ciebie, że siedzisz zamknięta w takiej samej celi jak ja. —Jeśli powiesz coś w rodzaju „Jedziemy na jednym wózku", zbełtam się, ostrzegam. —Zaraz, zaraz, wszystko byłoby zupełnie inaczej, gdybyś nas nie wsypała pielęgniarkom. Tyle że nie przypuszczałaś, że ciebie też wsadzą. Ironia losu, prawda? Chwila ciszy, a potem chrapliwy śmiech. —Naprawdę myślisz, że komuś powiedziałam? Jezu, gdybym wiedziała, że chcesz uciekać, sama bym ci spakowała rzeczy. —Nie, gdybym miała uciec z Simonem. Poderwała się z łóżka. —Ach tak? W przypływie zazdrości naskarżyłam na ciebie i kolesia, który mnie olał, żeby was wsadzili do wariatkowa? Z jakiego to jest filmu? —Z tego samego, w którym cheerleaderka rzuca się na nową dziewczynę z cegłą i zostawia ją zamkniętą na mrocznej antresoli. —Nie jestem żadną cheerleaderka. — Ostatnie słowo wypowiedziała z taką odrazą, jakbym nazwalają zdzi-rą. — Chciałam cię wypuścić po kolacji, ale wcześniej cię znalazł Książę Śliczniutki. — Wzruszyła ramionami. — Tak, Simon mi się podobał, ale nikt nie jest wart tego, żebym się poniżała. Szukasz winnego? To spojrzyj do lustra. To ty wszystko spaprałaś. Ty i twoje duchy. To przez ciebie zabrali Liz, ty wpakowałaś w kłopoty Dereka, wpakowałaś w kłopoty mnie. —W kłopoty to sama się wpakowałaś. Ja nic nie zrobiłam. —Jasne, chodząca niewinność. — Podeszła bliżej; skórę miała pożółkłą, sińce pod oczyma. — Mam taką siostrę jak ty, Chloe. To ona jest cheerleaderka, taka maciu-peńka, słodziutka blondyneczka, zamruga tymi swoimi powiekami i zaraz cały świat kręci się wokół niej. Zupełnie jak ty w Lyle House, Simon tak chciał ci we wszystkim pomagać, że mało się o własne nogi nie potykał. Nawet Derek leciał ci z pomocą. —Ja nic... —Wiem, wiem, nic nie zrobiłaś. W tym cała rzecz, że nic nie potrafisz zrobić. Głupia, bezużyteczna barbie, dokładnie jak moja siostrzyczka. Jestem sprytniejsza, twardsza, wszyscy mnie

49 bardziej lubią, ale co z tego? Nic. — Stała tuż przede mną, patrząc na mnie z góry. — Bo wszyscy martwią się o bezradną blondyneczkę. Ale bezradność działa tylko wtedy, kiedy jest w pobliżu ktoś, kto może ci pomóc. — Podniosła ręce, a między palcami wystrzeliły iskry. Poleciałam na ziemię, a jej twarz wykrzywiła się w złym uśmiechu. — Czemu teraz nie wzywasz na pomoc Dereka, Chloe? Albo zaprzyjaźnionych z tobą duchów? Postąpiła o krok, a iskry zlały się w błękitną kulę. Opuściła ręce. Uchyliłam się, kula przeleciała mi nad barkiem, a uderzywszy o ścianę, rozsypała się na iskierki, które poparzyły mi policzek. Przekręciłam się na czworaka, poderwałam i rzuciłam do drzwi, ale wtedy Tori gwałtownie uniosła ręce i opuściła je w dół, a wówczas niewidzialna siła sprawiła, że wywinęłam w powietrzu koziołka. Zatrząsł się cały pokój, zadygotały wszystkie meble. Nawet Tori wydawała się zdziwiona. —J-jesteś w-w-wiedźmą? —No co ty? — Nachyliła się nade mną, włosy sterczały jej we wszystkie strony, miała szaleństwo w oczach. — Nareszcie ktoś to powiedział. Matka była przekonana, że to wszystko jest tylko w mojej głowie. Zapakowała mnie do Lyle House, tam wykryli zaburzenia bipolarne i codziennie pakowali we mnie cały słój prochów, a ja je łykałam, żeby zrobić mamusi przyjemność. Ze złością machnęła rękami, z koniuszków palców prosto we mnie trysnęły iskry. Oczy Tori zrobiły się wielkie, usta ułożyły się w bezgłośne „nie". Usiłowałam uskoczyć, ale byłam za wolna. Kiedy małe błyskawice leciały w moim kierunku, pojawiła się jakaś postać: dziewczyna w koszuli nocnej. Liz. Pchnęła toaletkę tak, że znalazła się na drodze iskier. Posypały się drzazgi, lustro rozleciało się i obsypało mnie szklanymi okruchami, podczas gdy padłam na kolana, zakrywając głowę rękoma. Kiedy podniosłam wzrok, w pokoju panowała cisza, Liz już nie było. Toaletka leżała na boku, widać w niej było poczerniałą dziurę. „To mogłam być ja" — kołatało mi w głowie. Tori kołysała się na podłodze, obejmując kolana i chowając w nich twarz. —Nie chciałam, naprawdę. Nie chciałam. Tylko strasznie się wściekłam i wtedy tak się... porobiło. Jak Liz; wystarczyło, że się zdenerwowała, a przedmioty zaczynały fruwać. Jak Rae, która w szamotaninie oparzyła matkę. Jak Derek, który cisnął kolegą, a tamtemu pękł kręgosłup. Co się stanie, kiedy ja się wścieknę? Niekontrolowane moce. To nie było typowe dla paranormalnych. Nie mogło być.

49 Zrobiłam nieśmiało krok w kierunku Tori. —Słuchaj, ja... Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wpadła matka Tori, ale tuż za progiem znieruchomiała na widok zniszczeń. —Victorio Enright! — warknęła w sposób godny wilkołaka. — Coś ty tu narobiła? —T-t-to n-nie o-o-ona — wyjąkałam. — To ja. Pokłóciłyśmy się i wtedy... Wpatrzyłam się w wypaloną dziurę i nie wiedziałam, jak zakończyć zdanie. —Dobrze wiem, kto za to odpowiada, panno Chloe. —Jej złe spojrzenie wpiło się teraz we mnie. — Chociaż nie wątpię, że i ty odegrałaś w tym swoją rolę. Z ciebie jest taka mała intrygantka, czyż nie? —Dianę, dość tego — zakomenderował od progu doktor Davidoff. — Pomóż córce tutaj posprzątać. A ty, Chloe, proszę ze mną. Intrygantka? Ja? Dwa tygodnie temu parsknęłabym śmiechem na taką sugestię, ale teraz... Tori powiedziała, że wszystko zaczęło się właśnie ode mnie, gdyż chłopacy chcieli pomóc bezbronnej dziewczynce. Byłam na nią wściekła, ale... ale miała trochę racji. Derek chciał, żeby Simon uciekł z Lyle House i odszukał ojca. Simon nie chciał zostawić brata, ale ten ani myślał opuszczać ośrodka, gdyż bał się, że znowu zrobi komuś krzywdę. Kiedy domyślił się, że jestem nekro-mantką, znalazł sposób, żeby wywrzeć nacisk na Simona —„biedactwo w opałach". Byłam nieporadną panienką, która nic nie wiedziała o nekromancji, ciągle robiła błędy i coraz bliższa była tego, że ją przekażą do szpitala dla umysłowo chorych. „Widzisz, Simon? Grozi jej niebezpieczeństwo. Musisz jej pomóc. Weź ją, znajdź tatę, a on już wszystko załatwi". Byłam zła na Dereka i powiedziałam mu o tym, ale nie odmówiłam udziału w tym planie. Wszystkim nam był potrzebny ojciec Simona. A także Derek, który ostatecznie zdecydował się na ucieczkę, gdy wszystko się wydało i nie miał już wyboru.

49 Gdybym wiedziała, co się stanie, czy przestałabym szukać odpowiedzi na moje pytania w Lyle House? Czy pogodziłabym się z diagnozą lekarzy, pokornie przyjmowałabym lekarstwa, trzymałabym język za zębami, żeby mnie tylko w końcu wypuścili? Nie. Bolesna prawda jest lepsza od miłych kłamstewek. Musi być. Doktor Davidoff zaprowadził mnie do mojego pokoju i teraz nie miałam już nic przeciw temu. Chciałam zostać sama, żeby nawiązać kontakt z Liz, teraz, kiedy wiedziałam, że dalej tu jest. Zaczęłam ostrożnie, powoli wzmagając wysiłki, aż wreszcie usłyszałam głos tak cichy, że równie dobrze mógł to być jakiś szmer w wentylatorze. Rozejrzałam się w nadziei, że zobaczę Liz w jej koszuli nocnej w Myszką Miki i skarpetami w żyrafy, ale prócz mnie nie było nikogo. —Liz? Miękka, niepewna odpowiedź: —Tak? —Przepraszam — powiedziałam i wstałam. — Wiem, że jesteś na mnie zła, ale uważam, że nie powinnam przed tobą ukrywać prawdy. — Nie odpowiedziała. — Odkryję, kto cię zabił, przyrzekam. Słowa tak gładko spływały mi z ust, jakbym czytała scenariusz, ale miałam przynajmniej na tyle rozsądku, żeby nie obiecywać, że pomszczę jej śmierć. Na ekranie brzmi to nieźle, ale w prawdziwym życiu myślisz sobie: „Ekstra, ale jak konkretnie chcesz to zrobić?" Liz dalej milczała, jakby chciała wyciągnąć ze mnie coś więcej. —Czy mogłabym cię zobaczyć? Proszę... —Nie mogę się... przecisnąć. Musisz spróbować mocniej. Usiadłam na podłodze z jej kurtką w ręku i skoncentrowałam się. —Mocniej — szepnęła. Zacisnęłam powieki i wyobraziłam sobie, jak przeciągam Liz. Jeszcze jedno szarpnięcie i... Znajomy dźwięczny śmiech poderwał mnie na równe nogi. Ciepłe powietrze przesunęło się po wolnym od bandaża ramieniu. Obciągnęłam rękaw. —To ty! Nie ciebie wzywałam.