Agacia7

  • Dokumenty55
  • Odsłony18 068
  • Obserwuję23
  • Rozmiar dokumentów87.0 MB
  • Ilość pobrań11 826

Cremer Andrea - Cień nocy 03 - Bloodrose

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Cremer Andrea - Cień nocy 03 - Bloodrose.pdf

Agacia7 EBooki Cremer Andrea
Użytkownik Agacia7 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,027 osób, 637 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 258 stron)

Andrea Cremer Bloodrose tłumaczenie: Translate_Dreams, A_Kaga14

Dla moich rodziców

Mam zamiar wyruszyć w moją ostatnią podróż, wielki skok w ciemność. - Thomas Hobbes

CZĘŚĆ PIERWSZA POWIETRZE

Rozdział pierwszy Mogłam usłyszeć każde uderzenie mojego serca. Dźwięk wydawał się uchodzić z moich żył, z mojego ciała, przepływać pustymi przestrzeniami pomiędzy świecącym portalem a ciemnym domem. Był tutaj. Nie miałam wątpliwości. Mimo że nie mogłam go zobaczyć, ani nawet złapać choćby śladu jego ciepłego zapachu, wiedziałam, że tam był. Czekał na mnie. Tylko dlaczego? Dlaczego Ren miałby przychodzić do tego opuszczonego miejsca? Moje spojrzenie wędrowało po cieniach, które wiły się, gdy chmury ślizgały się po niebie, zasłaniając księżyc, wiele z nich wyglądało dla mnie jak zmory. Wpatrywałam się w niebo, by nie musieć patrzeć na domy lub szkielety tych, które zostały niedokończone. Czas się tutaj zatrzymał. Górskie zbocze, oczyszczone z drzew, by zrobić miejsce dla budynków, szeptało w nieosiągalnej już przeszłości. Rozwalone Haldis Compound - lub coś, co mogło tym być – rozciągało się przede mną, składające się z luksusowych domów zbudowanych wyłącznie dla Rena i mnie, które mieliśmy mieć dla siebie. Nasze legowisko. Nasz dom. Odwróciłam się do Adne, próbując ukryć dreszcze. - Zostań poza zasięgiem wzroku. Usłyszysz mnie, gdyby pojawił się jakiś problem. A jeśli zacznę tu biec, lepiej szybko otwórz przejście. Nieważne, co by się działo, nie oglądaj się za mną. - Jasne - powiedziała, już prawie odwrócona w kierunku lasu. - Dziękuję, Calla. Skinęłam głową, zanim zmieniłam postać w wilka. Adne rozpłynęła się w mroku. Kiedy byłam już usatysfakcjonowana, że nikt nie będzie w stanie jej dostrzec, zaczęłam podążać w stronę budynków. Okna były ciemne, milczące. Na pozór wyglądały na puste, jednak wiedziałam, że nie były. Trzymałam pysk nisko przy ziemi, głęboko wciągając powietrze. Idąc tutaj, szłyśmy cały czas pod wiatr, mając uczucie ciągłego zagrożenia. Mogłabym nie wyczuć zapachu kogoś ukrytego pod osłoną nocy, dopóki nie byłabym prawie przy nim. Moje uszy odwracały się tam i z powrotem, czujnie, nasłuchując jakichkolwiek znaków życia. Nie było tam niczego. Żadnych królików, ani nocnych ptaków przelatujących przez niebo. To miejsce nie było po prostu opuszczone; było przeklęte, jak gdyby nic nie odważyło się przekroczyć granic polany. Zwiększyłam tempo, zmniejszając dystans, który dzielił mnie od domu, przeskakując zaspy, moje paznokcie drapały tafle lodu, pokrywające chodnik. Gdy dotarłam do frontowych schodów, zatrzymałam się, by powąchać ziemię. Mój wzrok padł na świeże ślady odcisków łap, które ciągnęły się po schodach w górę. Zapach Rena był ostry, inny. Musiał się tu pojawić krótko przed nami. Powoli weszłam na werandę, by otworzyć drzwi. Ostrożnie przekręciłam klamkę. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Pozwoliłam, by się otworzyły. Spowodowało to niegłośnie skrzypnięcie, jednak nic poza tym. Wślizgnęłam się do środka, zamykając za sobą drzwi i zasuwając rygiel. Jeśli ktoś miałby przyjść tu po mnie, chciałam, by coś mnie o tym ostrzegło. Zmieniona z powrotem w postać wilka, szłam korytarzem, wyczuwając zapach Rena, który doprowadził mnie do głównej klatki schodowej. Próbowałam się nie kulić, gdy

przechodziłam przez wejście do jadalni. Piękny dębowy stół, prawdopodobnie zabytkowy, otoczony był przez krzesła. Cztery po każdej stronie, jedno z przodu i kolejne z tyłu. Dziesięć. Tak łatwo mogłam wyobrazić sobie posiłki jedzone tutaj. Nasza paczka, razem śmiejąc się i drażniąc się wzajemnie. Powoli wspinałam się po schodach, marząc, by moje paznokcie nie wydawały żadnych dźwięków na drewnianej podłodze. Gdy dotarłam na drugie piętro, zatrzymałam się, nasłuchując. Dom odpowiedział mi jedynie ciszą. Wciąż tropiąc ścieżkę Rena, minęłam trzy sypialnie i łazienkę, zanim dotarłam do drzwi na końcu korytarza. Serce znów zaczęło mi bić tak mocno, jak wtedy, gdy weszłam do budynku. Zaledwie kilka kroków dalej zatrzymałam się. Smugi blasku księżyca przecinały pokój, oświetlając okazałe łóżko, na którym piętrzyły się satynowe poduszki, udrapowaną pościel i wysokie hebanowe filary, znajdujące się na każdym rogu. Idealnie dopasowana szafa zajmowała jedną ze ścian. Na sąsiadującej ścianie wisiało lustro i stała kanapa skierowana w stronę łóżka. Zapach Rena był wszędzie. Dym z płonącego, starego drzewa unoszącego się pod chłodnym, jesiennym niebem. Zamknęłam oczy, pozwalając by jego zapach całą mnie otoczył, wypełniając mnie wspomnieniami. Moment później potrząsnęłam łbem, by przestać rozpamiętywać przeszłość i skupić się na teraźniejszości. Światło z zewnątrz sączyło się przez podłużne szczeliny w oknach. Poniżej okien, częściowo ukryty w cieniu, znajdował się Ren. Leżał nieruchomo, z głową opartą na swoich łapach. Wpatrywał się we mnie. Staliśmy tak, jakby zamarznięci, patrząc na siebie nawzajem, przez czas, który wydawał się być wiecznością. W końcu zmusiłam się, by zrobić krok naprzód. Jego głowa podniosła się, sierść najeżyła. Słyszałam jego niski, groźny warkot. Zatrzymałam się, walcząc z instynktem, bym to ja nie zaczęła warczeć na niego. Wstał, wciąż warcząc, zaczął chodzić tam i z powrotem, poniżej okien. Zrobiłam kolejny krok naprzód. Błysnęły jego kły, gdy zaszczekał ostrzegawczo. Schyliłam głowę, nie chcąc dać żadnych oznak agresji. To nie miało znaczenia. Mięśnie Rena napięły się, rzucił się na mnie, przewracając mnie na bok. Zaskomlałam, gdy przejechaliśmy po drewnianej podłodze. Jego szczęki klapnęły tuż nad moim ramieniem, gdy tylko się przeturlałam na bok. Stanęłam na nogi, robiąc unik, kiedy rzucił się na mnie ponownie. Czułam ciepło jego oddechu i jego kły ucierające się o mój bok. Odwróciłam się, warcząc i patrząc wprost na niego, przygotowując się na kolejny atak. Kiedy uderzył po raz trzeci, lecz jego kły nie przecięły mojej skóry, zrozumiałam, co się dzieje. Ren nie chciał mnie zaatakować. Chciał mnie po prostu odstraszyć. Uniosłam ramiona i warknęłam na niego. Stop! Spotkałam jego ciemne oczy, które płonęły ogniem. Dlaczego nie chcesz ze mną walczyć? Wyszczerzył zęby. Śledziłam go, kiedy obracaliśmy się powoli dookoła, gdy podkradał się do mnie. Nie przyszłam tutaj, by walczyć. W momencie, gdy znów rzucił się na mnie, ja się nie ruszyłam. Jego pysk był centymetry od mojego, warknął, lecz ja nawet nie drgnęłam.

Nie powinno cię tu być, jeśli nie jesteś gotowa do walki. Zawsze jestem gotowa by walczyć. Błysnęłam przed nim kłami. Ale to nie znaczy, że chcę. Jego ryk powoli ucichł. Opuścił głowę, odwrócił się i wrócił pod okno, gdzie wpatrywał się w niebo. Nie powinnaś tu przychodzić. Wiem. Odwróciłam się w jego stronę. Ciebie też nie powinno tu być. Kiedy odwrócił twarz w moim kierunku, zmieniłam się w postać człowieka. Czarny jak węgiel wilk zamrugał, a chwilę później Ren stał naprzeciw mnie, spoglądając z góry na moją twarz. - Dlaczego tu jesteś? - Mogłabym zapytać o to samo - powiedziałam, przygryzając wargę. Fakt, że spędzał samotnie godziny w wybudowanym dla nas domu, nie był powodem, dla którego tu przyszłam. Jednak ciężko było odrzucić tę myśl. Stojąc w tym pokoju, na tej górze, w tym domu, czułam, jakby to wszystko istniało dla nas. Ledwo mogłam sobie przypomnieć świat zewnętrzny. Poszukiwania. Wojnę. Jego oczy zabłysnęły, jednak zaraz po tym stały się puste. - To dobre miejsce, by posiedzieć w samotności. - Przykro mi – powiedziałam Słowa były niczym lód w moim gardle. - Za co, na przykład? - Jego uśmiech był bardzo ostry, a ja się skuliłam. - Za wszystko. - Nie mogłam na niego spojrzeć, więc przeszłam przez pokój, nie spoglądając na nic szczególnego, na przywołujące przeszłość meble z pustymi szufladami. Łóżko, w którym nikt nie mógł spać. - Za wszystko - powtórzył. Przeszłam przez pokój, stając po drugiej stronie łóżka, poczym odwróciłam się, by spojrzeć prosto na niego. - Ren, przyszłam, by ci pomóc. To nie może tak być. - Jak niby? - Nie musisz tutaj zostać. - A dlaczego miałbym odejść? - powiedział. - To mój dom. - Jego palce musnęły powierzchnię satynowej pościeli. - Nasz dom. - To nieprawda. - Chwyciłam jeden z filarów łóżka. - My tego nie wybraliśmy. Ktoś inny zrobił to za nas. - Ty tego nie wybrałaś. - Stanął po drugiej stronie łóżka. - Myślałem, że będziemy mogli prowadzić tu wspaniałe życie.

- Być może. - Moje paznokcie wbiły się w lakier, którym pokryte było drewno. - Ale to nie był prawdziwy wybór. Nawet, jeśli to mogłoby być dobre. - Nigdy tego nie chciałaś, prawda? - Miał zaciśnięte pięści. - Nie wiem - odpowiedziałam. Moje serce biło zbyt szybko. - Nigdy nie pytałam samej siebie, czego chcę. - W takim razie, dlaczego uciekłaś? - Wiesz dlaczego - powiedziałam delikatnie. - Dla niego - warknął, łapiąc poduszkę i rzucając nią przez cały pokój. Cofnęłam się, zmuszając swój głos do zachowania spokoju. - To nie takie proste - powiedziałam. W momencie, kiedy wspomniano o Shay’u, coś we mnie pękło. Nadal byłam smutna, jednak znacznie silniejsza. Shay nie tylko zmienił część mojego życia. Zmienił mnie. Nie, nie zmienił. Pomógł mi zawalczyć o prawdziwą mnie. Teraz była moja kolej, by pomóc Renowi dokonać tego samego. - Nie jest? - Spojrzał na mnie. - Byłbyś w stanie go zabić? - zapytałam, utrzymując jego wzrok. - Właśnie tak chcesz zacząć nowe życie ze mną? Jakaś część mnie nie chciała poznać odpowiedzi. Czy naprawdę chciał śmierci Shay’a? Jeśli zdenerwowałabym się na Rena, przyjście tutaj mogłoby okazać się wielkim błędem. Moglibyśmy walczyć, a ja musiałabym go zabić. Ewentualnie, on zabiłby mnie. Wyszczerzył na mnie kły, jednak potem westchnął. - Oczywiście, że nie. Powoli przeszłam dookoła łóżka. - A to było jedyne życie, jakie mogli nam zaoferować. Zabijanie ludzi, którzy nam pomagali. Patrząc, jak podchodzę, zachował kamienną twarz. - Opiekunowie są naszymi wrogami, Ren - powiedziałam. - W tej wojnie walczyliśmy po złej stronie. - Skąd możesz być tego tak pewna? - Poznałam Poszukiwaczy - odpowiedziałam. - Ufam im. Pomogli mi uratować naszą watahę. Jego uśmiech był surowy. - Niektórych z niej. - Reszta sama dokonała wyboru. - A ja? - Jego oczy były ciemne jak obsydian, złe. Jednakże nie sądziłam, by jego wściekłość skierowana była na mnie. Gdy na krótko zamknęłam oczy, niezdolna do patrzenia na żal, jaki zalał spojrzenie Rena, z powrotem byłam w Vail, w celi głęboko pod Edenem. Pamiętałam desperacje w głosie Rena i strach w moim własnym. - Powiedzieli, że muszę.

- Ale co musisz? - Przełamać cię. Zadrżałam mając w pamięci, uderzenie w ścianę i smak krwi w ustach, która mnie pokrywała. Pozwoliłam sobie wrócić do pokoju i uchwyciłam wyrażający emocje wzrok Rena, wiedziałam, że jego umysł znajdował się w tym samym miejscu. Przełknęłam, zaciskając pięści, by nie pozwolić im drżeć. - Mam nadzieję, że tego nie zrobiłeś. Nie odpowiedział, lecz spojrzał na mnie. - Nie wierzę, że chciałeś mnie skrzywdzić - powiedziałam. - I nie sądzę, żebyś mógł to zrobić, nawet jeśli Monroe... Słowa ugrzęzły mi w gardle. To była prawda, lecz nie mogła wymazać wspomnień. Horror tych momentów wrył się w moje kości. - Nie mógłbym - wyszeptał Ren. Skinęłam głową, mimo że nie byłam w stanie w to uwierzyć. Wszystko, co wtedy miało znaczenie, kazało mu wynosić się z tego miejsca, ze świata, który zmienił go w kogoś, kto mógłby mnie skrzywdzić. Zaczął podnosić rękę, jak gdyby chciał dotknąć mojego policzka, ale opuścił ją z powrotem. - Poszukiwacze wysłali cię, żebyś mnie znalazła? - W pewnym sensie. Jego czoło się zmarszczyło. - Monroe chciał cię znaleźć. Szczęka Rena zacisnęła się. - Mój... Emile zabił ją. Zauważyłam sposób, w jaki się zawahał. Nie chciał nazywać Emile’a swoim ojcem. - Ren. - Chwyciłam jego rękę. - Wiesz o tym? Jego palce chwyciły moją. - To prawda? Emile zabił moją matkę? Skinęłam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Odsunął swoją rękę, wsuwając palce w swoje ciemne włosy, pocierając skronie. Jego ramiona zaczęły się trząść. - Przykro mi. - Ten człowiek. - Głos Rena się załamał. - Ten człowiek, Monroe. To mój prawdziwy ojciec, prawda? Wpatrywałam się w niego, zastanawiając się, jak mógł do tego dojść. - Jak się dowiedziałeś?

Niewiele czasu minęło od walki w podziemiach Edenu i tym strasznym momentem, w którym stałam, patrząc na Rena. Znałam go odkąd byliśmy dziećmi, lecz czułam jakby w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin minęły lata. Emile zaczął się śmiać. Ren nadal był między nim a Poszukiwaczami, jego czarne jak węgiel oczy płonęły, gdy patrzył jak Monroe opuszcza miecze.. - Nie skrzywdzę chłopaka - powiedział Monroe. - Wiesz o tym. - Tak myślałem - odpowiedział Emile. Mrugnął do warczących młodych wilków. - Upewnijcie się, że nie ucieknie. To czas, by Ren pomścił swoją matkę. - Ren nie rób tego! On kłamie. To wszystko kłamstwa! - wrzasnęłam. - Chodź z nami. - Ona już nie jest jedną z nas – syknął Emile. – Pomyśl o tym, jak z tobą postąpiła, jak odwróciła się plecami do nas wszystkich. Wciągnij powietrze, chłopcze. Ona śmierdzi Poszukiwaczami. To zdrajczyni i suka. Spojrzał na mnie, natknęłam się na ogień płonący w jego oczach. - Nie bój się, ślicznotko. Twój dzień nadchodzi. Szybciej niż myślisz. Szarpnęłam się, gdy Connor chwycił moje ramię i przytrzymał mocno. Pociągnął mnie ku niestrzeżonym drzwiom. - Nie możemy go tam zostawić! - krzyczałam. - Musimy. - Connor wpadł na mnie, gdy walczyłam, by się uwolnić, ale szybko odzyskał równowagę, otaczając mnie ramionami. - Pozwól mi walczyć! - Walczyłam, by wrócić, jednak przy tym nie chciałam zranić Poszukiwacza, który mnie odciągał. - Nie! - Twarz Connora wydawała się niewzruszona. - Słyszałaś go. Mamy odejść. A jeśli skoczysz na mnie jako wilk, przysięgam, że zrobię ci krzywdę. - Proszę. - Moje oczy zapłonęły, gdy zobaczyłam błysk kłów Rena, a oddech zatrzymał się, kiedy Monroe upuścił miecze. - Co on robi? - płakałam, robiąc unik, gdy Connor próbował chwycić mnie ponownie. - Teraz to jego walka - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Nie nasza. Ren odskoczył, gdy miecze zabrzęczały, upadając na ziemię tuż przed nim. Chociaż jego sierść nadal pozostawała najeżona, jego ryk zamarł. - Posłuchaj mnie, Ren - powiedział Monroe, kucając by spojrzeć mu w oczy. Nie patrząc na dwa inne wilki, zbliżające się z przerażającą powolnością. - Nadal masz wybór. Chodź ze mną, a dowiesz się, kim naprawdę jesteś. Zostaw to wszystko za sobą. Krótkie, ostre warknięcie Rena przeszło w pisk zaskoczenia. Trzy inne wilki wciąż skradały się w stronę Poszukiwacza, który spuścił ręce.

Ramię Connora zacisnęło się na mojej szyi, łapiąc mnie w bolesnym uścisku. - Nie możemy na to patrzeć - powiedział, powoli ciągnąc mnie w stronę wyjścia z celi. - Ren, proszę! - krzyknęłam. - Nie wybieraj ich! Wybierz mnie. Ren odwrócił się, słysząc desperacje w moim głosie, patrzył, jak Connor wyciąga mnie przez drzwi. Zmienił postać i ze zdumieniem patrzył na wyciągnięte ręce Monroe. Zrobił krok w jego stronę. - Kim jesteś? Głos Monroe’a zadrżał. - Jestem... - Dość! Jesteś głupcem, chłopcze - warknął na Rena Emile i uśmiechnął się do Monroe. - Dokładnie tak, jak twój ojciec. W tym momencie już leciał, zmieniając formę w wilka - skłębione futro, kły i pazury. Sekundę przed tym, jak znikli mi z oczu, widziałam, jak opada na Monroe, zaciskając szczęki na gardle nieuzbrojonego mężczyzny. Wciąż trzymając mnie w mocnym uścisku, Connor prowadził mnie korytarzem. Ren nie patrzył na mnie, gdy się odezwał, gwałtownie uwalniając mnie od fali wspomnień. - Kiedy odłożył miecze, myślałem, że jest szaleńcem. Może samobójcą. Jednak było coś szczególnego w jego zapachu. Wydawało się być znajome, jakbym już to znał. Patrzyłam, jak zmagał się ze sobą, by mówić dalej. - Lecz to, co powiedział Emile. Na początku tego nie rozumiałem. Dopóki on... dopóki Monroe nie zaczął krwawić. Zapach krwi. Wyczuwałem połączenie. - Kochał twoją matkę. - Moje spływające łzy były tak gorące, że mogłabym przysiąc, że raniły moje policzki. - Próbował pomóc jej uciec. Grupa z Kary Nocy chciała się zbuntować. - Kiedy miałem rok - powiedział. - Tak. Ren usiadł na łóżku, chowając twarz w dłoniach. - Monroe zostawił list. - Uklęknęłam przed nim. - Potrzebował nas, by sprowadzić cię z powrotem. - Teraz to już nieważne - rzekł Ren. - Jak możesz tak mówić? Podniósł głowę. Obdarty wyraz jego twarzy był jak szpony wbijające się w moją klatkę piersiową.

- Gdzie ja należę, Calla? - zapytał. - Nie mam swojego miejsca na świecie. Nawet jeśli moja matka próbowała się tam dostać, a mój ojciec też kiedyś tam był. Oni oboje odeszli. Umarli. Zabici przez świat, do którego należałem. Nie ma niczego, co łączyłoby mnie z Poszukiwaczami. Mógłbym być dla nich jedynie wrogiem. Rozumiałam jego uczucia zbyt dobrze. Oboje straciliśmy tak dużo. Nasza wataha została rozdarta. Nasze rodziny zniszczone. Lecz nadal była nadzieja. Poszukiwacze wykazali się, gdy walczyłam po ich stronie. Nie różnią się znacznie od Strażników. Wszyscy jesteśmy wojownikami i wszyscy bylibyśmy w stanie przelać swoją krew za siebie nawzajem. Nasi wrogowie stali się przyjaciółmi, a wilki mogły znaleźć sobie nowy dom wśród Poszukiwaczy. Ja w to wierzyłam, jednak musiałam sprawić by Ren również uwierzył. Chwyciłam jego ręce, mocno ściskając palcami. - Jest coś, co łączy cię z Poszukiwaczami. - Co? - Był zdziwiony zaciętością w moim głosie. - Monroe ma córkę - powiedziałam. - Nazywa się Ariadne. - On ma córkę? - Masz siostrę. Przyszywaną. - Kim jest jej matka? - Siedział sparaliżowany, w jego oczach widoczna była lawina emocji. - Kobieta, która pomagała mu, gdy był w żałobie po Corrine - odpowiedziałam. - Jednak matka Adne również nie żyje. Spuściłam głowę, myśląc o tym, jak wielu ludzi zginęło podczas tej wojny. Odsunęłam od siebie smutek, próbując skupić się na Renie. - Jest od nas dwa lata młodsza. I to ona jest powodem, dla którego tu jestem. - Ona jest powodem - powtórzył. - Tak – powiedziałam, marszcząc brwi, gdy się skrzywił. - Powinniśmy iść. - Ty powinnaś iść - mruknął. - Oni chcą ciebie i Shay’a. Nawet z siostrą nie pasuję do tego równania. Jego słowa były jak uderzenie w twarz. - To nie wystarczy. - Spojrzał na mnie ze smutkiem. - Ona jest Poszukiwaczem. Ja Strażnikiem. Czym jestem bez watahy? Mój żołądek podskoczył. Jak często zadawałam to samo pytanie sobie? Wataha była istotą życia dla alfy. Prowadziliśmy do powstania więzi z resztą wilków z naszej watahy. Gdy się to zabierze, życie traci sens.

Jego oczy skierowane były na mnie. - Czego chcesz? - Co? - Wpatrywałam się w niego. - Możesz podać mi powód, dla którego powinienem pójść z tobą? - Już ci go dałam - powiedziałam drżącym głosem. - Nie - powiedział, pochylając się ku mnie. - Dałaś mi wiele powodów, jednak nie ten, który kieruje tobą. - Ale... - Moje słowa były ciche, niepewne. Jego palce przejechały po liniach, po których spływały moje łzy. To był delikatny dotyk, ledwo muskający mój policzek. Jednak czułam, jakby płomień przechodził przez moją skórę. - Daj mi powód, Calla - wyszeptał. Moje spojrzenie było utkwione w nim. Krew dudniła mi w uszach. Moje żyły płonęły. Nie miałam żadnych wątpliwości, co ma na myśli. Lecz nie mogłam dać mu tego, czego chciał. Ciemne oczy Rena były pełne bólu. Bólu, na którego, uważał, że jestem jedynym lekarstwem. - Ren - wyszeptałam. - Chcę tylko... I w tym momencie pochyliłam się nad nim. Moje przycięte włosy muskały jego policzki, jakbym chciała go pocałować. Nasze usta spotkały się, a ja czułam jakbym nurkowała w zapomnienie. Pocałunek pogłębiał się, nagły i nienasycony. Uniósł mnie, a ja owinęłam nogi wokół jego pasa, dopasowując swoje ciało do jego. Nasze pocałunki były przepełnione potrzebą, tak długie, tak zawzięte, że z trudem łapałam oddech. Położył mnie na łóżku. Naszym łóżku. Wsunął dłonie pod moją bluzkę, głaskając mój brzuch i zaczął przesuwać je wyżej. Jęknęłam i przygryzłam jego wargę, rozkoszując się jego ciężarem, przyciskającym mnie, gdy nasze ciała zaczęły poruszać się razem. Z każdym dotknięciem jego palców, moja skóra ożywała. Wybuchł strach. Wybuchło uczucie smutku. Zagubienia. Usłyszałam własny krzyk rozkoszy, gdy jego usta podążały ścieżką wyznaczoną przez jego dłonie. Nie powinnam tego robić. Nie mogę tego robić. Mój umysł zachwiał się, gdy przywołałam wspomnienie Shay’a. On był tą osobą, która otworzyła dla mnie drzwi do tego świata. Jego dłonie, jego ciało po raz pierwszy sprawiło, że moja dusza zapłonęła. Bardzo go pragnęłam i na ten moment byłam pewna, że

Ren jest stracony, że wybrał ścieżkę Strażników. Utopiłam smutek, poddając się fali pragnienia Shay’a. Ale co jeśli Ren wcale nie wybrał? Co jeśli odpuściliśmy zbyt szybko? Co jeśli Monroe miał rację? Kiedy stanęłam w obliczu zdarzeń z przeszłości związanych z Renem, gdy ograniczały mnie prawa Opiekunów, zawsze obawiałam się pozwolić, by poniosła mnie gorączka miłości, coś się we mnie zamieszało. Kochałam Shay’a. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Jednak nie mogłam wypierać się potężnego oddziaływania między mną a Renem, tego jak bardzo mnie pożądał. Zastanawiałam się, czy nie było między nami więzi, której nie dało się przerwać, wykutej w naszej wspólnej przeszłości, zrodzonej z bólu naszego życia jako Strażnicy. Czy ta więź była silniejsza od tej, która powstała między mną a Shay’em? Zadrżałam, gdy Ren wsunął swoje ręce między moje uda. Moje ciało wiedziało, do czego to prowadzi i krzyczało o więcej. Jeśli miałam jakiekolwiek pojęcie o tym, że bycie z Shay’em zostało właśnie zagłuszone przez urok pieszczot Rena, właśnie straciło to znaczenie. Nie licząc nocy w ogrodzie, spędzonej z Shay’em, to był pierwszy raz, gdy czułam smak sekretów miłości. Byłam odurzona chęcią poznania sposobu, w jaki Ren mógłby pobudzić moje ciało do życia. I zastanawiałam się, czy dając mu tę przyjemność, mogłabym pozbyć się wszystkich strasznych rzeczy, których doznał z mojego powodu. Jego dotyk przeniósł mnie w czasie, w przeszłość, w której byliśmy razem, tak jak zawsze miało być. Gdzie moja matka żyła, a brat nie był tak zniszczony. Jego usta ponownie spotkały się z moimi. Owinęłam jego ciemne włosy wokół moich palców. - Kocham cię - wymruczał, ledwo przerywając pocałunek. - Zawsze cię kochałem. Moje serce zamarło. - Ja... Było tak, jakby Shay był tutaj, szepcząc mi do ucha. Kochałaś go. Tak. Ale nie w taki sposób, w jaki kochasz mnie. Kocham cię. Shay. Nie powiedziałam tych słów nikomu oprócz Shay’a. I nie chciałam tego zmieniać. Co ja do cholery robię? Kochałam Rena. Nadal go kocham. Ale to miejsce, te duchy intymności, które trzymały mnie w tym pokoju, na tym łóżku, szepczące obietnice z przeszłości i upadłe marzenia. Dla żadnych z nich nie było już miejsca w moim życiu. Będąc

tutaj, nie brałam pod uwagę swoich uczuć, jedynym, co trzymało nas przed ucieczką przed naszym losem, był fakt, że nie mogliśmy sami za siebie decydować. Mój puls przyspieszył. Ren znów mnie pocałował, jednak czułam się jak w objęciach niespokojnego ducha, który mnie straszył, a nie mojego ukochanego, którego chciałam. - Poczekaj - wyszeptałam. - Proszę, poczekaj. - Nie - odpowiedział, przesuwając usta na moją szyję. - Nie rób tego, Calla. Nie staraj się odejść. Po prostu bądź tutaj. Bądź ze mną. Czy on tego nie rozumiał? Tam nie było żadnego tutaj. To miejsce było pustką, nicością wypełnioną smutkiem i - jeśli byśmy zwlekali - śmiercią. - Ren - powiedziałam i odepchnęłam go delikatnie ale również stanowczo. Zaczynałam panikować i nie chciałam tego okazywać. Każde słowo, każdy gest, musiał być wybrany z najwyższą starannością. Jeśli powiedziałabym coś źle, to mogłoby pchnąć Rena z powrotem w stronę Opiekunów. Nawet jeśli nie mogłam być z nim, w sposób, w jaki chciał, ani teraz - być może nigdy - nie chciałam go stracić. - To nie jest bezpieczne. - Co? - Wyprostował się, mrugając. - Och, oczywiście. Spójrz, Calla. Przepraszam cię za te inne dziewczyny. Wiem, że musi być to dla ciebie straszne, ale przysięgam, zawsze byłem ostrożny. Jestem całkowicie zdrowy. To jest bezpieczne. Patrzyłam na niego, po chwili wybuchając śmiechem. - Nie kłamię - powiedział, patrząc na mnie lekko urażony moim wybuchem. - Tak - powiedziałam, próbując złapać oddech. - Wierzę ci. - To dobrze. - Uśmiechnął się i pochylił, by znów mnie pocałować. Ja jednak wykręciłam się. Namiętność, która ogarnęła mnie, gdy znalazłam Rena nie mogła złapać mnie ponownie. To miejsce było niebezpieczne dla nas obojga. - Nie - powtórzyłam. - Miałam na myśli, że to miejsce nie jest bezpieczne z powodu ludzi, którzy wybudowali ten dom, a teraz chcą mnie zabić. Wykorzystujemy czas, którego nie mamy. Musimy iść. - Jeszcze nie. - Sięgnął do mnie. - Nie jesteśmy w niebezpieczeństwie. Nikt tu nie przyjdzie. Nigdy. Jego słowa sprawiły, że przeszedł mnie dreszcz, zastanowiłam się, ile razy Ren tu przychodził. Jak często zmuszany był do bycia samotnym wilkiem, a nie samcem alfa? - Teraz. - Cofnęłam się, by uniknąć jego rąk. - Na zewnątrz czeka Adne. Twoja siostra. Uczucia Rena zmieniły się, pragnienie i frustracja ustąpiły zdumieniu. - Moja siostra - wymruczał.

Zanotowałam w pamięci jego reakcję, której być może będę potrzebować ponownie. Instynkt Rena, alfy - potrzeba, by mieć do mnie prawa - mógł być rozerwany przez Adne. Ona była jego rodziną, której naprawdę potrzebował. Jego siostra była połączeniem z przeszłością, która oferowała mu zapomnienie o brutalności Emile’a. Od bólu, spowodowanego wiedzą, że jego matka została zabita przez Opiekunów i że mógł nigdy nie dowiedzieć się, kto był jego prawdziwym ojcem. - Możemy o tym porozmawiać, kiedy będziemy wracać do Akademii. - Z ożywieniem zaczęłam poprawiać ubrania, próbując ignorować poczucie winy, które mnie ogarnęło. Napadło mnie z obu stron, nie wiedziałam, co powiedzieć Renowi, ani jak wyjaśnić Shay’owi, do czego tu doszło. Moje uczucia wydawały się być wielkim chaosem, niemożliwym do opanowania. - Nie wyjdziesz stąd - warknął, przyciągając mnie z powrotem. - Nie pozwolę ci odejść. Nie znowu. - Wiem. Nie stawiałam oporu, gdy mnie pocałował. Zastanawiałam się jedynie, w jak głęboką dziurę się wkopałam. Obawiałam się jednak, że niepowiedzenie niczego, by przeciwstawić się nadziei Rena, mogłoby zmienić jego zdanie na tematy związane ze mną. - To dobrze. Przez pocałunek mogłam wyczuć jego uśmiech. Opuściliśmy sypialnie, spiesząc na dół po schodach. Gdy dotarliśmy do frontowych drzwi, zatrzymaliśmy się, lustrując otoczenie. - To wstyd - powiedział. - To jest naprawdę świetny dom. - W życiu są ważniejsze rzeczy niż domy - powiedziałam, sięgając po klamkę. Ren położył rękę na mojej. - Jest rzecz, którą muszę ci powiedzieć, zanim pójdziemy. - Co takiego? - zapytałam zaciśniętym głosem, marząc, by wrócić do bezpiecznego miejsca i uciec od kuszących duchów, znajdujących się tutaj. Pochylił się, jego usta musnęły mój policzek, gdy otwierałam drzwi. - Uwielbiam twoje włosy.

Rozdział drugi Wracając do postaci wilka, szybko przeprowadziłam Rena przez cmentarz domów. Gdy zbliżaliśmy się do wysokich sosen, zatrzymałam się. Unosząc pysk, wciągnęłam powietrze, upewniając się, że nie jesteśmy śledzeni ani obserwowani. Już ci mówiłem, nikt tu nie przyjdzie. Ren szturchnął mnie w ramię. Nigdy. Patrzyłam na niego, czułam, jak na moją skórę pod futrem wstępuje gęsia skórka, gdy znów zastanawiałam się, jak często Ren tu przychodził. Życie Rena zawierało więcej samotności, niż mogłam sobie wyobrazić. Miałam nadzieję, że będę w stanie to naprawić. Ona jest tuż przed nami. Biegłam wprost w stronę lasu. Adne wyszła nam na spotkanie, zbliżając się ostrożnie. Jej oczy rozszerzyły się, gdy utkwiła wzrok na Renie. - Wszystko w porządku? - spytała ciepłym tonem, jednak jej głos lekko drżał. Zmieniłam postać. - Jasne. Ren przechylił głowę, patrząc na Adne. Zbliżył się do niej, węsząc cały czas. Nie byłam pewna, czy mógł coś poznać, ale machał ogonem. Zmienił formę w człowieka. - Ariadne, to jest Renier Laroche. - Przesunęłam się w bok, by nie być między nimi, gdy stali skierowani wprost do siebie. Uśmiechnęła się i powiedziała: - Adne. W tym samym momencie on powiedział: - Ren. Zamrugali do siebie nawzajem i wybuchli śmiechem. Zrobiłam krok w ich stronę. Wzrost Rena, jego umięśnione ciało w niczym nie przypominało Adne. Była dziewczyną, której postura przeczyła okrucieństwu. Ale było coś, co ich łączyło. Moja klatka piersiowa zapłonęła, gdy zorientowałam się, że obydwoje są podobni do Monroe. W ciągu krótkiego czasu, który spędziłam w towarzystwie Przewodnika Haldis, udowadniał on, że jest najlepszym przywódcą, jakiego kiedykolwiek znałam. - Cieszę się, że Calla przekonała cię do nas - powiedziała Adne. Jej głos brzmiał już dużo pewniej. Ren skinął głową. - Przykro mi z powodu twojego ojca. - Naszego ojca. - Zawahała się, po czym zrobiła krok do przodu i wyciągnęła ręce w kierunku Rena.

Zamknął jej małe, smukłe palce w swoich. Stali tak przez moment. Adne pochyliła się w jego kierunku, opierając głowę na jego klatce. Ren spojrzał zdziwiony, lecz szybko zamknął ją w uścisku swoich ramion. Musiał oczyścić gardło, by móc powiedzieć: - Wiesz, zawsze myślałem, że posiadanie młodszej siostry musi być świetne. - Uważaj, czego sobie życzysz. - Adne podniosła na niego wzrok i szeroko się uśmiechnęła. - Jestem kimś w rodzaju bachora. Ren się roześmiał. Nie mogłam się powstrzymać. - Ona nie żartuje. - Dzięki, Lilio. - Adne obrzuciła mnie spojrzeniem, nadal się śmiejąc. - Co powiesz, na kontynuację wymiany obelg gdzieś, gdzie jest mniejsze prawdopodobieństwo bycia w śmiertelnym niebezpieczeństwie? - Czy ona mówi do ciebie Lilia? - Ren patrzył na nią zdumiony. Jęknęłam. - Tak. - Wielki umysł. - Zanim mrugnął porozumiewawczo do Adne, posłał mi figlarny uśmieszek. Może to spotkanie nie było jednak takim dobrym pomysłem. Jednak pustka, którą czułam w sobie od czasu ataku na Vail, powoli ustępowała pocieszającemu ciepłu. Nadziei. - Więc jak mamy się stąd wydostać? - spytał Ren. - Macie samochód? Skuter? Adne wyjęła czółenka zza paska, podrzucając je wysoko w powietrze i ponownie łapiąc. - Poczekaj tylko, aż zobaczysz szalone umiejętności twojej siostry. Gdy Adne zaczęła tkać, Ren zmienił postać w wilka, spłaszczył uszy, warcząc na światła pojawiające się w powietrzu. Zatrzymała się, zerkając zza ramienia. - To jest o wiele trudniejsze, jeśli mi przerywasz. Nie chcę, byśmy wylądowali w Grecji zamiast we Włoszech. Warknięcie Rena było przepełnione zaskoczeniem. Uśmiechnęłam się do niego, a on zmienił formę. - We Włoszech? - Utkwił we mnie wzrok. - To żart, prawda? - To nie jest żart – odpowiedziałam. - Nie widziałam jeszcze wiele, ale to, co zdążyłam zobaczyć było cudowne. Znajduje się na wybrzeżu Morza Śródziemnego. - Nigdy nie widziałem oceanu - wyszeptał. Splotłam nasze palce. - Wiem. Adne odwróciła się od portalu, który podziwiała, i spojrzała na nas. Jej wzrok przemknął po naszych złączonych dłoniach, obrzuciła mnie pytającym spojrzeniem.

Odwróciłam wzrok. Jej pytanie było jednym z tych, na które nie mogłam sobie pozwolić odpowiedzieć. - Gotowi? Na to pytanie mogłam odpowiedzieć. - Chodźmy. - Jesteś pewna, że to jest bezpieczne? - zapytał Ren, gdy pociągnęłam go do przodu. Nie wiem, czy włóczył nogami, by sprawić mi trudność, czy portal rzeczywiście wzbudzał w nim nerwy. - Tracimy tylko jednego na pięciu podróżujących – zażartowała Adne, stając za nami i popychając nas w stronę światła. Po drugiej stronie portalu Ren ściskał moją dłoń tak mocno, że poczułam ból. Wyswobodziłam palce, zginając je. - Przepraszam. - Na jego policzki wpłynął rumieniec. - Gdzie jesteśmy? - W moim pokoju - odpowiedziała Adne, zamykając portal. - To jest właśnie Akademia – dodałam. - To tutaj mieszkają i trenują Poszukiwacze. - Poszukiwacze żyją we Włoszech? - Ren zmarszczył brwi. - Czasami. - Adne chwyciła go pod ramię. - Gdzie idziecie? - zapytałam, łapiąc ją przed drzwiami. - Musimy powiedzieć o tym Anice - rzuciła przez ramię. - Poważnie? - Już byłam zdenerwowana perspektywą zapoznania Rena z Poszukiwaczami. Jednak pójście do Aniki wydawało się lepszym pomysłem. - Zaufaj mi - powiedziała Adne, wyczuwając mój niepokój. - Im szybciej powiemy o tym Anice, w tym mniejsze kłopoty wpadniemy. Mam nadzieję. - Świetnie - mruknęłam. Ren wpatrywał się w mury Akademii w ten sam sposób, w jaki robiłam to ja, będąc tu po raz pierwszy. Jego ciało było napięte. Widziałam jego naprężone ramiona i plecy. Nie mogłam go za to winić. To miejsce przepełnione było zapachem Poszukiwaczy - zapachem, który uczono nas rozpoznawać jako zagrożenie. Gdy dotarliśmy do Sali Taktycznej Haldis, Adne wyprostowała ramiona, wzięła głęboki wdech i zapukała. Po drugiej stronie drzwi usłyszałam stłumione głosy; chwilę później drzwi otworzyły się i stanęła w nich Poszukiwaczka, której nie znałam. Spojrzała na nas podejrzliwie. - Musimy porozmawiać z Aniką - powiedziała Adna, zanim kobieta zdążyła nas o cokolwiek zapytać. - Jesteśmy w trakcie narady - odpowiedziała twardo Poszukiwaczka.

- Zdaję sobie z tego sprawę. - Adne wyprostowała się do pełnego wzrostu, który nie był wcale wysoki, lecz udało jej się wyglądać groźnie. - To nagły wypadek. W innym razie nie byłoby nas tutaj. Kobieta zacisnęła usta. - Zapytam, czy chce się z wami widzieć. - Chce. - Adne wyminęła mruczącą coś pod nosem kobietę. Rzuciłam jej przepraszające spojrzenie i podpędziłam za dziewczyną, chwytając przy tym rękę Rena i wciągając go za sobą do pokoju. Anika i około tuzin innych Poszukiwaczy zgromadziło się wokół stołu. Nie poznawałam większości z nich. Był tam Connor, podobnie jak Ethan i Silas. Wszyscy wpatrywali się w Logana. Opiekun oparł się o stół, patrząc w dal, zbyt swobodnie jak na mój gust. - Jak już mówiłem, - Logan zaciągnął się papierosem - nie wiem, czy mogę wyjawić położenie rodziców Shay’a bez niepokoju o własne bezpieczeństwo. Anika pocierała skronie. - Czy mógłbyś to zgasić? Nie chcę znów o to prosić. - Ja po prostu działam zgodnie z moim obecnym położeniem. - Logan puścił kółko z dymu, wypełniając powietrze zapachem tytoniu i goździków. - Myślałem, że więźniom zawsze pozwalano na papierosa przed ich egzekucją. A skoro wy wszyscy grozicie mi śmiercią, wierzę, że powinienem pozwolić sobie na ten mały luksus, póki moje życie jest zagrożone. Nie uważasz? Razem z Renem warknęliśmy zgodnie, gdy Logan spojrzał na nas, delikatny uśmiech zakrzywił jeden z kącików jego ust. Zaczął się śmiać, kręcąc głową, gdy ponownie zaciągnął się papierosem. Silas wpatrywał się w nas z otwartymi ustami. Connor wstał, gdy Adne zbliżyła się do stołu. Zmarszczył brwi, ale wtedy jego wzrok padł na mnie i Rena. - Jasna cholera. - Wciągnął powietrze, nim odwrócił się do Adne, jego głos szybko przybrał postać krzyku. - Co ty, do cholery, robisz?! Adne zaparła się, ale rzuciła mu twarde spojrzenie. - To, co muszę. - Ariadne, co to wszystko ma znaczyć? - Anika wstała. Adne otworzyła usta, by odpowiedzieć, jednak zanim zdążyła się odezwać, pokój przecięło warczenie. Usłyszałam trzask, gdy krzesło zostało odrzucone, rozbijając się na półkach za stołem. - Co on tu robi? - Shay wyglądał, jakby zaraz miał eksplodować. Nie fatygował się, by przejść dookoła stołu. Przeskoczył go pojedynczym skokiem, nie dając mi czasu na żadne wyjaśnienia. Powietrze otaczające Shay’a zawrzało, zabarwione rdzawym odcieniem jego wściekłości. Wtedy poczułam zapach przepełniony furią Rena, który nagle i gwałtownie skoczył przede mnie, blokując zbliżającego się Shay’a. To było jak okazanie przynależności, tak niewątpliwe, jak gdyby rzucił rękawice Shay’owi pod nogi. Ren był alfą i najwyraźniej żądał zwrotu swojego miejsca.

Wylądował na ziemi jako masywny, czarny jak węgiel wilk, który warczał na drugiego, złotego wilka, obnażającego swoje kły, i najeżony szykował się do uderzenia, napinając mięśnie. Próbowałam coś powiedzieć, jednak wydawało się, jakby dusiła mnie niewidzialna dłoń, moje słowa ugrzęzły w moim gardle przez moje własne przerażenie. Co ja narobiłam? Poszukiwacze wyjęli broń. Miecze wyślizgnęły się z futerałów; sztylety błysnęły w świetle dnia. Wycelowali kusze. Prosto w Rena. Shay rzucił się do przodu, uderzając w Rena. Przetoczyli się po podłodze jako jednolita masa składająca się z kłów, pazurów i dwóch ciał. Przepełniona furią walka rozgrywała się z taką prędkością, że postacie rywalizujących samców stały się grą świateł i cieni. Na szczęście dla dobra Rena, blokada utworzona przez ich splecione kończyny nie pozwalała żadnemu z nich na wykonanie czystego uderzenia. Poczułam krew, jeszcze zanim ją zobaczyłam. Metaliczny zapach rozniósł się w powietrzu. Shay przekręcił się, zatapiając kły w ramieniu Rena. Ren warknął, zaciskając szczęki wokół łapy Shay’a. Prześlizgnęli się po podłodze, a szkarłatny ślad zabarwił marmur pod nimi. A potem odłączyli się od siebie, walcząc o złapanie oddechu, umożliwiającego kolejny atak. Ren zawył, gdy Shay zgarbił się gotowy do wznowienia walki. Krąg Poszukiwaczy ponownie wycelował w Rena. - Nie! - Krzyk Adne przebił się przez ich warkot. Rzuciła się między dwa wilki, zasłaniając Rena własnym ciałem. Ren krzyknął, zaskoczony, jednak powstrzymał się przed kłapnięciem na nią zębami. Shay podobnie odczuł pojawienie się Adne. Odsunął się, nadal warcząc, ale patrzył na nią. Skradał się bokiem, polując na dogodną linię ataku. Adne owinęła sobą Rena jak płaszczem. Ciemny wilk warknął rozjuszony, próbując ją zrzucić. - Calla! - Adne spojrzała na mnie szerokimi oczami. - Musisz to zatrzymać! Connor przeszedł przez pokój, stając za Adne. Spodziewałam się, że ją odciągnie, jednak on odwrócił się, stając między nią a Poszukiwaczami. Wyciągnął miecz. - Sugeruję, żeby wszyscy schowali broń. Teraz. Logan uśmiechnął się i powoli zaciągnął się papierosem. Oczy Aniki się zwęziły. - Ufam, że jest uzasadnione wyjaśnienie tego chaosu? - Patrzyła wprost na mnie. Skinęłam, podchodząc do przodu, dopóki nie stanęłam pomiędzy dwoma wilkami. - Shay, Ren. - Posłałam każdemu z nich mroźne spojrzenie. - Zmieńcie. Formy. Teraz. Obydwoje się zawahali, podnosząc grzbiety, przesuwali wzrok ze mnie na siebie nawzajem. - Teraz - powtórzyłam.

Ren zmienił się jako pierwszy. Adne przewróciła się, gdy wpadł na nią wysoki chłopak. Connor chwycił jej ręce, jakby miał zamiar wstrząsnąć nią w swojej frustracji. Zamiast tego po prostu ją przytrzymał, patrząc oczami przepełnionymi niepokojem. Shay nadal wpatrywał się w Rena, gdy zmienił postać. Oboje ciężko oddychali. Ciemne plamy widniały na postrzępionym materiale na ramieniu Rena, Shay zacisnął rękę wokół zakrwawionego przedramienia. W pokoju roznosił się zapach ich krwi oraz zapach strachu Poszukiwaczy. Wojownicy opuścili broń, ale wiedziałam, że najmniejsza prowokacja pobudziłaby ich do ataku. Shay był ich jedyną nadzieją na wygranie tej wojny. Jeśli Ren będzie stanowił zagrożenie dla Shay’a, Poszukiwacze zabiją go bez wahania. Musiałam przekonać ich, że potrzebujemy pomocy Rena. Wzięłam głęboki wdech, dodając do moich słów tyle siły, na ile mogłam się zdobyć. - Anika, przepraszam za wtargnięcie. Razem z Adne musiałyśmy się czymś zająć. Niezbędną obroną, jeśli naprawdę chcemy, aby nasz sojusz odniósł sukces. Byłam wdzięczna Adne, że udało jej się nie gapić na mnie. Anika uniosła brwi. - Prowadzisz własną tajną operację? Uśmiech powoli wpłynął na moje usta. - Przepraszam za niespodziankę. Nie byłam pewna, czy mogę dzielić się moim planem z tak niegodnymi zaufania istotami pośród nas. - Wpatrywałam się w Logana, którego szeroki uśmiech zniknął. Moja pewność siebie kwitła. - Obronę, powiedziałaś? - Zaskoczenie w spojrzeniu Aniki było już mniej widoczne, jednak nadal nie znikło. Adne odchrząknęła. - Tak, Anika. Obronę zagwarantowaną przez poświęcenie mojego ojca. Na wzmiankę o śmierci Monroe, wśród Poszukiwaczy przeszły szmery. Zaniepokojone spojrzenia, niespokojne ruchy wzburzyły ich ciała. - Twój ojciec zginął w walce - powiedziała Anika. - To straszna strata, ale straty są tutaj częścią życia. - To było coś więcej. - Adne chwyciła dłoń Rena. Wyglądał na zaskoczonego, ale uśmiechnął się do niej. Shay zmarszczył brwi, widząc Rena i Adne razem, naprzeciwko Aniki. - Anika, chciałabym, abyś poznała Reniera Laroche. Mojego brata. Wszystkim w pokoju zaparło dech. Shay zesztywniał, wpatrując się we mnie szerokimi oczami. Skinęłam głową. Furia w jego oczach zmieszała się z pojawiającą się ciekawością, dając mi szansę na cień nadziei. Shay lubił Monroe, szanował go. I szybko zaprzyjaźnił się z Adne, która zaciekle próbowała utrzymać brata w bezpieczeństwie. Być może grając na tym uczuciu sympatii, można było zmniejszyć jego nienawiść do Rena. Musiałam go uspokoić. Shay mógł pomyśleć, że zdradziłam go, idąc ratować Rena. Kiedy myślałam o tym, w jaki sposób namówiłam Rena, by uciekł z Vail, poczułam się jeszcze gorzej.

- Ren, to jest Anika. - Adne zignorowała lawinę szeptów i niedowierzających spojrzeń. - Jest Strzałą. Prowadzi Poszukiwaczy. - Przepraszamy, że przerwaliśmy twoje przyjęcie - powiedział Ren, ostrożnie spoglądając na zebranych Poszukiwaczy. Anika zmarszczyła brwi i spojrzała na Connora. - List. - Jej ręka spoczywała na kieszeni jej płaszcza. Twarz Connora wyglądała na ponurą. - Tak. Anika spojrzała na Rena, poczym z westchnieniem przeniosła wzrok na Adne. - Był to daremny trud. Zjeżyłam się. - Nieprawda. Anika odwróciła się w moją stronę. - Syn alfy Kary Nocy jest tutaj. Jego obecność to wielkie ryzyko. Jego pierwszym ruchem był atak na Potomka i... Warknęłam, przerywając jej. - On nie jest synem Emile’a. W niczym nie jest do niego podobny. Tym razem wyciągnięta broń skierowana była we mnie. Shay i Ren stanęli przy mnie. Na szczęście ignorowali się wzajemnie, skupiając całą swoją uwagę na Poszukiwaczach. Anika uniosła dłoń. - Podziel się z nami swoim zdaniem na ten temat, Calla. Moje serce zatrzęsło klatką piersiową. To było to. To był moment, w którym mogłam zyskać lub stracić wszystko, usuwając Strażników z naszej przeszłości i rzucając nas w przyszłość. I to wszystko spoczywało na moich barkach. Czy mogłam to udźwignąć? Czy naprawdę byłam alfą, którą zawsze chciałam być? - On jest synem Monroe. - Wskazałam na Rena. - I jest twoją największą nadzieją, by wygrać wojnę. - Czym jest? - Głos Shay’a był śmiertelnie cichy. - Czym jestem? - Ren zniżył głos do szeptu, lecz jego spojrzenie było nieco niepokojące. Cholera. To jest właśnie problem towarzyszący prowizorycznym planom. Nie masz chwili czasu, by przemyśleć ich konsekwencje. Ignorując ich, ale zdając sobie sprawę, że będę miała do czynienia z zazdrością Shay’a i że mam jeszcze wiele do wyjaśnienia Renowi, skupiłam się na Anice. - Potomek jest twoją bronią - powiedziałam, chwytając nieuszkodzone ramie Shay’a. Jego skóra pod moimi palcami była gorąca, mogłam wyczuć skoki jego tętna. Chciałam przyciągnąć go bliżej, jednak nie odważyłam się. Jeszcze nie. - Ale nadal potrzebujesz armii. - Twoja paczka zdrajców na pewno nie jest armią - odezwał się Logan. - A bękart Emile’a z pewnością nie wykazał się jako przywódca. Byłam zmuszona puścić Shay’a, więc mogłam chwycić rękę Rena, przytrzymując go, gdy warknął na Logana.

- A dlaczego ty tu jesteś, Logan? – Spojrzałam na niego. - Bo spełniłeś oczekiwania swojego ojca? Odwrócił ode mnie wzrok i uśmiechnął się, wiedząc, że go miałam. - Straciłeś dziedzictwo, tak? Zawiodłeś? To dlatego musiałeś uciec. Twoje małe królestwo zostało obalone, nieprawdaż? Nie patrzył na mnie. Odpalił kolejnego papierosa. - On ma rację, Calla - powiedziała Anika, mimo że wyraźnie pokazała, że także nie darzy sympatią Opiekunów. - Twój klan nie jest armią. - Ale możemy ci jedną załatwić - odpowiedziałam. - Jak? - Jeden z nieznanych mi Poszukiwaczy wystąpił naprzód. Jego wygolona głowa i haczykowaty nos nadawały mu groźnego wyglądu. Kiedy mówił, słyszałam lekki francuski akcent. - Monroe nie żyje. Jakiekolwiek szanse na sojusz umarły razem z nim. Posłałam mu twarde spojrzenie, po czym podeszłam do Logana, łapiąc go za koszulę. - Powiedz mi, Logan. Ilu ludzi zabił twój ojciec, gdy wyszła na jaw zdrada Corrine? Oczy Logana zapłonęły. - Jak możesz oczekiwać, że znam odpowiedź na to pytanie? Byłem dzieckiem! - Patrzył na mnie wrogo, niedowierzając, że jeden z jego dawnych pracowników mógł mu grozić. Moja krew zawrzała, gdy w powietrzu wyczułam zapach jego strachu. - Ciężko mi uwierzyć, że Efron Bane mógł porzucić swojego jedynego i tak słabo przygotowanego syna, nieznającego nawet prawdziwej historii swojego klanu. Twarz Logana na moment pobladła. - Ale... Ja... - Odpowiedz jej. - Ethan stanął po mojej stronie. Usłyszałam syk sztyletu wyciągniętego z futerału. - Dwudziestu pięciu - rzekł Logan. - Zginęło dwudziestu pięciu zdrajców. - Wcale nie było tak ciężko, prawda? - Ethan uśmiechnął się. Warknęłam, a Logan wrócił do stołu. - Ile wilków wiedziało, że Emile nie był ojcem Rena? - zapytałam. - Żaden nie wiedział. - Logan zazgrzytał zębami. Uderzyłam w blat przed nim. - O nikim nie wiedzieliśmy - wyszeptał. - Ale pojawiały się plotki od czasu buntu. Nie stanowiło tajemnicy, że Corrine zdradziła swojego partnera. Mój ojciec utrzymywał prawdę w tajemnicy, ale Emile chciał zabić dzieciaka. Nie pozwolono mu. Spojrzałam na Rena, którego twarz była napięta. Chciałam oszczędzić mu bólu spowodowanego wiedzą, ale musiałam wyciągnąć od Logana odpowiedzi. - Chcesz powiedzieć, że klan Kary Nocy z zadowoleniem żył pod przywództwem Emile’a? Logan z trudem przełknął ślinę. - Prawdopodobnie nie.