zień, jak co dzień. Dźwięk budzika odbija się echem w czterech
ścianach taniego pokoju, jednej z łódzkich kamienic. Nie był to
wcale tak skromny pokój, jakiego można by spodziewać się po jego
cenie. Miał wygodne łóżko, nowoczesną, trzydrzwiową szafę
z lustrem. Telewizor miał płaski ekran, co od lat jest normalne
nawet u najstarszych mieszkańców tego zatłoczonego, hałaśliwego
miasta w centralnej części Polski.
Tomasz niechętnie podniósł się z łóżka, wyłączył budzik stojący na
nocnej szafce i dopił resztkę wieczornej kawy. Na biurku leżał jego
niedokończony artykuł o serii podpaleń kamienic, dla lokalnej
gazety Na Rzeczy, dla której pracował od roku. Od trzech tygodni
Tomasz zajmuje się tą sprawą, lecz nadal nie udało mu się
rozwiązać zagadki mężczyzny w kapturze, widzianego w okolicach
każdej płonącej kamienicy. Do tej pory wiadomo, że zawsze
widziano owego mężczyznę kilka minut po dziewiętnastej,
natomiast pożary wybuchały zawsze około pierwszej w nocy. Ta
sprawa nie dawała mu spokoju, a im częściej mężczyzna w kapturze
rozpływał się w powietrzu, tym bardziej Tomasz pragnął odkryć
tajemnicę tego, co się działo. Tym razem jednak nie było tak łatwo,
lecz Tomasz wiedział, że praca dziennikarza śledczego, jak i praca
detektywa często oznacza niedożywienie i nieprzespane noce.
Kiedyś, kilka lat temu Tomasz był detektywem, teraz jednak wolał
nie wracać myślami do tego, co było. Ubrał się i wszedł do kuchni,
D
2 | S t r o n a
również nie wyglądającej na skromną: nowoczesne sprzęty
elektroniczne, takie, jak kuchenka gazowa z piekarnikiem,
zmywarka do naczyń, mikser czy ekspres do kawy miały w niej
swoje miejsce. Powitał panią Marię, właścicielkę mieszkania ( jak
i całej kamienicy ), u której wynajmował pokój. Maria była
emerytowaną katechetką, teraz zajmowała się wolontariatem w
domu dziecka, prowadzonym przez siostry zakonne. Niewiele
mówiła o swojej przeszłości, wolała żyć teraźniejszością. Tomaszowi
to odpowiadało, nie chciał przecież wspominać o tym, dlaczego nie
jest już detektywem. Nie chciał wracać do okropności tego
ostatniego dnia, kiedy brał udział w śledztwie, jeszcze jako
detektyw. Z kolei okłamywanie tak skromnej, dobrodusznej
i sympatycznej osoby, jak pani Maria wcale nie byłoby takie łatwe.
Na samą myśl o tym, Tomasz czuł się tak, jak gdyby miał okłamać
swoją ukochaną babcię, z którą tak dawno musiał się pożegnać.
Nigdy by tego nie zrobił. Milczenie, skupianie się i rozmowa jedynie
na dniu dzisiejszym, były zatem wygodniejsze.
- Dzień dobry, pani Mario - powiedział, posyłając jej nieco
wymuszony uśmiech.
- Dzień dobry - odparła, przyglądając się badawczo jego bladej
twarzy - Ostatnio coraz marniej wyglądasz. Nie dają wam przerw
w pracy? - dodała.
- Droga pani Mario, przerwę w pracy można wziąć podczas
porządkowania starych materiałów w archiwum. Ta sprawa
wymaga wiele większego zaangażowania, niż te, którymi się dotąd
zajmowałem.
- Dowiedziałeś się czegoś nowego? - zapytała.
- Nie. Nie mam pojęcia, gdzie szukać rozwiązania, nie mam nawet
3 | S t r o n a
pojęcia, gdzie szukać jakichś poszlak. Nawet policja ma szczątkowe
informacje na ten temat, a jeśli nawet wiedzą więcej to Rafał nie
chce mi niczego powiedzieć. Woli, żebym trzymał się od tego
z daleka - zakończył Tomasz z kwaśną miną.
- No to może ma rację. On od zawsze był bardzo rozsądny. A
uganianie się za groźnymi przestępcami jest niebezpieczne, nie
możesz mi zaprzeczyć. Powinieneś zająć się czymś spokojniejszym –
zasugerowała pani Maria, po czym zabrała się za sprzątanie po
swoim dość obfitym śniadaniu, na które składały się: jajka na
bekonie, pieczona kiełbaska i pokrojony na czworo pomidor
- Ostatnio chyba brakuje ci spokoju, nie śpisz po nocach.
- No nie. Chyba moja kochana babcia każe pani pilnować mnie po
nocach. Nie nawiedza pani we śnie?- zapytał Tomasz z lekkim
przekąsem.
- Och, Tomaszu, jestem już stara. Starsi ludzie mają to do siebie, że
mają problemy ze snem.
- No cóż, w każdym razie moje życie nigdy nie było spokojne, więc
fakt, że i teraz nie jest, nie uderza mnie tak bardzo - ogłosił Tomasz,
parząc kawę.
- Może najwyższy czas to zmienić? - zapytała pani Maria. - Może
powinieneś zmienić pracę? Mógłbyś wreszcie wysypiać się, jak
człowiek - powiedziała z wyrzutem. W jej głosie jednak, dało się
również zauważyć coś innego. Troskę. Troskę, gdy ktoś martwi się
o drugą, bliską mu osobę. Tomasz zaprzyjaźnił się z panią Marią, ale
od paru miesięcy podejrzewał, że pani Maria podświadomie
traktuje Tomasza, jak kogoś, kto zastępuje jej rodzinę, której od
dawna nie miała, bądź z którą nie utrzymywała kontaktu - tego
Tomasz nie wiedział. Nigdy nie widział, by właścicielka kamienicy
4 | S t r o n a
miewała jakichś gości. Czasami, późnymi wieczorami wydawało mu
się, że z kimś rozmawia. Tłumaczył to sobie jednak swoim
przemęczeniem, bądź tym, że pani Maria jest po prostu starszą
osobą. Do czasu, gdy zimą usłyszał jej głos pełen strachu. Był to
późny wieczór, Tomasz kończył właśnie artykuł o ugrupowaniu
handlarzy narkotyków, których udało się ująć funkcjonariuszom
BOA, na terenie opuszczonych magazynów w Grotnikach, pod
Aleksandrowem Łódzkim. Oderwał się od swojej pracy i poszedł do
kuchni, skąd dobiegał jej głos. Pani Maria zaskoczona jego nagłym
pojawieniem się w pomieszczeniu, otrząsnęła się i ze sztucznym
uśmiechem oznajmiła, że rozmawiała przez telefon. Strach z jej
oczu nie zniknął jednak tak szybko, jak szybko jej usta rozciągnęły
się w sztucznym uśmiechu, a Tomasz wiedział, że aparat
telefoniczny jest od dawna odłączony. Niedługo po tym incydencie
doszło do pierwszego podpalenia, więc Tomasz zostawił tę całą
sprawę, obiecawszy sobie wrócić do niej i zapytać o to panią Marię.
Teraz przypomniał to sobie, lecz poruszony jej troską nie chciał
rozpoczynać tego tematu właśnie w tej chwili. Spojrzał w jej
życzliwą twarz, poznaczoną upływem czasu przez zmarszczki
i zapadnięte policzki, otoczoną siwymi, krótkimi włosami. Chciał
podziękować tej wyjątkowo niskiej starszej pani za okazywaną mu
uwagę i troskę, ukazać jej, ile to dla niego znaczy, lecz głos uwiązł
mu w gardle. Zawsze miał problemy z okazywaniem komuś ciepłych
uczuć i prawdziwej wdzięczności. Odchrząknął i rzekł:
- Może i bym się wysypiał, droga pani Mario, gdyby nie te nocne
hałasy na strychu. To dlatego tak tanio wynajmuje mi pani pokój?
- zapytał zjadliwie Tomasz. Wydawało mu się, że pani Maria
obrzuciła go przez chwilę poważnym spojrzeniem. Odwrócił się
5 | S t r o n a
w jej stronę, a ona otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak
prawie w tej samej chwili spojrzała w kąt kuchni. Szybko odwróciła
stamtąd wzrok i umilkła, przerażona. Tomasz, zmarszczywszy brwi,
odwrócił się w stronę, w którą dopiero co patrzyła pani Maria, lecz
nie zauważył niczego nadzwyczajnego.
- Pani Mario, czy wszystko w porządku? - zapytał zaniepokojony.
- Nie, nie, nie, nic, nic - odpowiedziała - Waza. Zdawało mi się, że
zaraz spadnie moja porcelanowa waza. Stoi na brzegu blatu. To
bardzo cenna pamiątka rodzinna - dodała na prędce.
Zanim Tomasz zdążył jakkolwiek zareagować, powiedziała, nie
patrząc na niego:
- Boli mnie głowa, muszę się położyć - po czym pośpiesznie udała
się w kierunku swojej sypialni.
Tomasz usłyszał trzaśnięcie drzwiami i dźwięk zamykania ich na
zasuwkę. Pełen zdziwienia zachowaniem starszej pani, nie
zauważył, że przechylił w ręce kubek z kawą i wylał część na
podłogę. Odstawił kubek, chwycił szmatkę i zaczął wycierać rozlaną
kawę z podłogi, myśląc o tym, jak dziwnie potrafią się zachowywać
starsi ludzie i czym jeszcze zaskoczy go pani Maria . Jego babcia
nigdy się tak zachowywała. Być może była zbyt wymęczona
chorobą, by odstawiać takie numery. Tomasz westchnął,
zaskrzypiała stara podłoga, przez kuchnie przeciągnął się lodowaty
przeciąg. Wstał i podszedł do okna, by je zamknąć.
- Nawet w lipcu przeciągi bywają tak zimne, nie pasując do lata
- pomyślał sobie. Zegarek wskazywał siódmą trzydzieści. Czas ruszać
do pracy.
6 | S t r o n a
Dźwięk klaksonu samochodu wyrwał Rafała z zamyślenia.
Zorientował się, że zielone światło zdążyło się już zapalić, podczas,
gdy on nadal nie ruszył swoim passatem z miejsca, na co
niecierpliwi kierowcy zareagowali klaksonami i mrugnięciami
długich świateł. Rafał wrzucił bieg i ruszył prosto przez
skrzyżowanie, kierując się na ulicę Lutomierską, gdzie znajduje się
Komenda Wojewódzka Policji w Łodzi, gdzie pełnił rolę komisarza
śledczego. Przejechał trzy kolejne skrzyżowania na wprost, by na
czwartym skręcić w prawo i zaparkować na policyjnym parkingu.
Zgasił silnik, zaciągnął hamulec ręczny i już miał wysiadać, kiedy
zadzwonił jego telefon, a na wyświetlaczu ukazał się numer jego
partnera - Dariusza Ciemnickiego.
- Już jestem - powitał go Rafał.
- Szkoda, że nie tam, gdzie trzeba - Dariusz równie uprzejmie
przywitał swojego partnera.
- Za pięć minut będę na górze, a byłbym za trzy, jeśli nie
zawracałbyś mi teraz dupy.
- Możesz od razu pójść do komendanta i pochwalić się, że jak
zwykle nic nie wiesz. Przyjeżdżaj na Prądzyńską, mamy tu z kimś do
pogadania - powiedział Dariusz.
- Świadek? - zapytał Rafał.
- Pospiesz się - odpowiedział aparat telefoniczny głosem jego
partnera. Trzy krótkie sygnały zasygnalizowały zakończenie
połączenia.
Komisarz na powrót odpalił silnik, wrzucił wsteczny bieg, by
wyjechać ze swojego miejsca parkingowego i z lekkim piskiem opon
ruszył na miejsce przestępstwa. Choć wcale nie chciał znów oglądać
miejsca, które strawił ogień, trawiąc wraz z całym budynkiem
7 | S t r o n a
trzynaście osób, podekscytował się pojawieniem nowego świadka,
który - jak Rafał miał nadzieję - wniesie coś nowego do śledztwa.
Spiesząc na miejsce zgliszcz budynku nie zauważył, że nagina prawo
jadąc o ponad dziesięć kilometrów na godzinę więcej, niż powinien.
Po mniej niż połowie godziny dotarł na miejsce, zatrzymał
samochód obok grand vitary Ciemnego i dostrzegł dwie osoby,
stojące do niego tyłem, przed taśmą zabezpieczającą miejsce
przestępstwa. Choć pożar miał miejsce prawie cztery tygodnie
temu, na polecenie prokuratury nic nie zostało tu uprzątnięte
- śledztwo trwa, a przebieg podpalenia nie został jeszcze ustalony.
Zgliszcza zostały rozgrzebane, w poszukiwaniu zwęglonych ciał
i w celu sprawdzenia najczęstszych przyczyn wybuchów pożarów w
tak starych budynkach, nic więcej nie zostało tu jednak zrobione. W
sylwetce jednej z osób natychmiast rozpoznał swego partnera.
Wysoka, potężna postać z włosami związanymi z tyłu w kucyk,
trzymająca ręce w kieszeniach marynarki. Przy drugiej, o wiele
niższej i drobniejszej postaci, w której Rafał rozpoznał młodą
kobietę, Dariusz wyglądał przynajmniej, jak ogr. Rafał wysiadł
z samochodu i ruszył w kierunku stojącej nieopodal dwójki. Ciemny
podszedł do niego, zostawiając kobietę samą, która natychmiast
odwróciła wzrok od poczerniałych resztek tego, co kiedyś było
budynkiem. Jej twarz zasłaniała kurtyna blond włosów, sięgających
do ramion, lecz nagłe zadrganie postaci i szloch jasno dały do
zrozumienia, że właśnie się rozpłakała.
- Dajmy jej chwilę - powiedział Ciemny i poprowadził partnera
z powrotem do samochodów.
- Co ty tu robisz? Skąd wziąłeś się tu tak wcześnie i kim jest ta
kobieta?
8 | S t r o n a
- To Amanda Ćwik, spotkałem ją tutaj. Miałem przeczucie, że muszę
tu przyjechać i proszę – odpowiedział Dariusz, po czym spojrzał na
kobietę. Rafał spojrzał na Dariusza skonsternowany. Jeśli Ciemny
miał przeczucie to zwykle się sprawdzało. Rafał zawsze mu tego
zazdrościł.
- To nie oznacza, że do czegoś nam się przyda. Na pewno nie wie
nic, tak jak i cała reszta - powiedział Rafał, nie mogąc wytrzymać
widoku samozadowolenia na twarzy partnera. Dariusz od zawsze
wykazywał wiele większą inteligencję, od Rafała, zawsze wyciągał
więcej trafnych wniosków i miał naprawdę dobrego nosa. Jedno, co
mogło negatywnie wpłynąć na śledztwo z jego strony to gorąca
głowa. Mnogość wniosków, które wyciągał sprawiały, że jego myśli
pędziły, jak szalone i wymuszały na nim impulsywne działanie.
Z kolei Rafał zawsze był bardziej rozsądny i rozważny, hamował
emocje Dariusza, gdy ten wyciągał kolejne wnioski, przybliżając ich
do rozwiązania zagadkowych śledztw i planował akcje krok po
kroku. Działając razem tworzyli niezawodny zespół.
- Tak się składa, że pani Amanda ma informacje o osobie, która
może stać za tymi wszystkimi podpaleniami. Jedną z ofiar, która tu
mieszkała, była jej przyjaciółką, a to, czym się zajmowała pasuje do
charakterystyki ofiar trzech wcześniejszych pożarów. Kilkoro
sąsiadów również wykazywało cechy pożądane dla podpalacza.
Zdaje się, że moja teza się potwierdza coraz to dobitniej
- odpowiedział Dariusz z błyskiem w oku.
- Kim była ta cała przyjaciółka? – zapytał Rafał.
- Prostytutką. Jej sąsiedzi to raczej szemrane towarzystwo.
Hazardziści, drobni złodzieje czy alkoholicy. Ogólnie rzecz biorąc
nieciekawa kamienica - powiedział Dariusz.
9 | S t r o n a
- Zaraz, z tego, co wiemy, tylko jedna ofiara była notowana.
Łukasz...
- Czerwiński, paser, drobny złodziej - dokończył za niego Ciemnicki
- Odsiedział rok za kradzież z włamaniem, zwolniony przed
upłynięciem wyroku za dobre sprawowanie. Inni nigdy nie byli
karani, może po prostu nigdy nie wpadli. Teraz mamy ważniejsze
problemy do rozwiązania - przypomniał swojemu partnerowi.
- Dobra, więc chodźmy już do niej - powiedział Rafał, nie mogąc
dłużej czekać na rozmowę ze świadkiem.
Podeszli do niej, a w Rafale narastało pełne podekscytowania
oczekiwanie. Amanda odwróciła się do nich. Już nie płakała. Była to
ładna dziewczyna, na oko dwudziestolatka. Niebieskie,
zaczerwienione od płaczu oczy, sięgające ramion blond włosy
i łagodny wyraz twarzy w połączeniu ze szczupłą i drobną sylwetką
nadawały jej wygląd zagubionej dziewczynki.
-P-przepraszam - powiedziała.
- Nic się nie stało, pani Amando. Nikomu nie jest łatwo pogodzić się
z taką tragedią - powiedział Dariusz – Ale pragniemy zapobiec
kolejnym, więc musimy zadać pani kilka pytań. Mam nadzieje, że
pani to rozumie? - zapytał.
- Tak - odrzekła Amanda.
- Wspominała pani o kobiecie, która uprzykrzała się pani
przyjaciółce.
- A jaka z niej była kobieta? Gówniara zwykła. Chociaż taka
zwyczajna to ona nie była, ubierała się, jakby ją zakonnice
wychowywały - odpowiedział gniewnie świadek - Długa, szara
suknia, wystający spod niej kołnierz koszuli. Normalna to ona nie
była - kontynuowała.
10 | S t r o n a
- Na czym polegało to uprzykrzanie się? - zapytał Rafał
- Chodziła za nią, wyzywała ją, mówiła, że spotka ją kara. Gdy
byłyśmy w mieszkaniu, często widywałyśmy ją z okna. Wpatrywała
się w kamienicę z mściwym uśmiechem na twarzy. Ignorowałyśmy
ją. Klara nawet postraszyła ją zaprowadzeniem do rodziców
i naskarżeniem na nią, a ona tylko się śmiała, mówiąc, że to ona ją
do nich zaprowadzi. W końcu zaczęłyśmy ją ignorować, w końcu to
tylko głupia gówniara - ostatnie zdanie wypowiedziała już
z szlochem, który zapoczątkował płacz.
- Pani Amando, proszę się uspokoić - powiedział Rafał - czy było coś,
co pani zdaniem, mogło być powodem zaczepek ze strony tej
dziewczyny? Czy pani przyjaciółka ją znała, wspominała coś o niej?
- Nie, Klara nie wiedziała, kto to jest - odpowiedziała dziewczyna po
chwili.
- Dobrze, być może pani przyjaciółka, pani Klara, zrobiła jej coś
zupełnie niechcący, kiedyś, przez przypadek? Nie pamięta pani
niczego takiego?
- No nie wiem, wie pan, Klara mogła zrobić krzywdę wielu
dzieciom... Rozbijając ich rodziny...
- Czy pani Klara była panią do towarzystwa? - zapytał Rafał, szukając
potwierdzenia dla słów swojego partnera.
- Tak. Kilka razy zdarzyło się, że jakiś dzieciak zarysował jej auto, czy
jakaś babka przyszła z awanturą o męża.
- No cóż, to nam na razie wystarczy. Poproszę od pani dokumenty,
musze spisać pani dane. Będziemy chcieli się jeszcze z panią
skontaktować - powiedział Dariusz.
Podczas, gdy Ciemny spisywał dane z dowodu osobistego
świadka, Rafał powolnym krokiem przeszedł wzdłuż zgliszcz
11 | S t r o n a
budynku. Zarwane stropy, zwęglone krokwie, stalowe elementy.
Nastoletnia dziewczynka, w ramach zemsty miałaby spalić całą
kamienice, kilkanaście niewinnych osób? Wydawało się to bzdurą.
Poza tym co z innymi kamienicami? To nie było możliwe. Nadal stali
w miejscu, kolejny świadek, który nie dostarczył im niczego, poza
garstką nieznacznych informacji. Gwizd dobiegający od strony
samochodów wyrwał Rafała z ponurych przemyśleń. Spojrzał na
grand vitarę Ciemnego, przy której stał on sam, zakończywszy
czynności.
- Pospiesz się, wracamy na posterunek! - zawołał Dariusz.
- Ta, oczywiście pełni nowych tropów - odpowiedział Rafał
zrezygnowanym głosem, po czym wsiadł do swojego passata
i niespiesznie opuścił miejsce przestępstwa.
******
Wzdłuż brukowanej, a zarazem najdłuższej łódzkiej ulicy
rozciągały się dwa rzędy kamienic, mieszczących w swoich
gmachach biura, oferujące najróżniejsze usługi, bary, restauracje
a przede wszystkim rozmaite sklepy. Kolorowe biuletyny, krzykliwe
reklamy wypełniały witryny każdego z nich. Między dwoma z takich
sklepów, oferującymi modę dla pań i asortyment sportowy znajduje
się redakcja gazety " Na Rzeczy ". Żółty budynek z białą sztukaterią
mieścił sporą ilość mniejszych i większych sal konferencyjnych,
korytarzy, pomieszczeń socjalnych, bufet czy kilka biur,
przynależnych do różnych wydziałów redakcji. W jednym z takich
biur, na pierwszym piętrze, w wydziale dziennikarstwa śledczego
siedział Tomasz Brodnik, wpatrzony w okno, przez które wpadały
12 | S t r o n a
intensywne promienie słońca, ogrzewając przyjemnie jego twarz.
Pokój o białych ścianach, z dwiema jasnobrązowymi szafami
i biurkami do kompletu, z wygodnymi czarnymi krzesłami
wypełniony był dziś żółto-złotą, słoneczną poświatą, tworząc,
w połączeniu z ciepłem promieni, senną atmosferę. Tomasz zaczął
żałować, że wylał połowę swojej kawy na podłogę. Przeciągnął się
i ziewnął, po czym wstał i podszedł do stojącego na oknie
elektrycznego czajnika, by wstawić wodę na następną. Oczekując
nań, spojrzał przez okno na ulice. Od samego rana na ulicy panował
ruch. Oczywiście nie było tak tłoczno, jak w południe, kiedy to przez
ulice przechadzały się całe tłumy ludzi, spędzających wolny czas po
pracy czy szkole, pijących kawę, piwo czy jedzących kotlety
schabowe z frytkami. Widok przechodzących ludzi z teczkami,
torbami i plecakami o tej porze, jednoznacznie oznajmiał, że śpieszą
na lekcje, czy do swoich biur. W tym pośpiechu nie zauważali
żebraczki, siedzącej po turecku, przy księgarni, znajdującej się
naprzeciw redakcji. Była chuda i być może młoda. Poprzez
mijających ją ludzi Tomasz spostrzegł, że jej twarz zakrywa kurtyna
czarnych włosów. Ubrana była w szarą, długą suknie, która
wyglądała na starą, była poprzecierana i dziurawa, a jej kolor
przywodził raczej na myśl wygląd starego, poplamionego, brudnego
szarego dywanu. Obojętni ludzie mijali ją bez żadnego
zainteresowania, niektórzy niemalże ją deptali i ani myśleli, by
zatrzymać się i ją przeprosić. Wśród przechodniów Tomasz
wypatrzył młodego księdza. Ubrany był normalnie, czarne dżinsy
i wpuszczona w nie koszula. O jego duchowności świadczyła
koloratka zapięta pod szyją.
13 | S t r o n a
Przeszedł obok biedoty równie obojętnie, co inni ludzie! Jedynie
wzdrygnął się, jak gdyby uderzyło go obrzydzenie i poszedł dalej. To
oburzające! Taka postawa księdza ujęła dużo z obrazu polskiego
duchowieństwa w oczach Tomasza. Żebraczka podniosła głowę
i spojrzała w okno, w którym stał. Była młoda, bardzo blada. Miała
podkrążone oczy, wyglądała na chorą. Wydawało mu się, że jej oczy
zrobiły się czarne, lecz w tej chwili wrząca woda z elektrycznego
czajnika wytrysnęła mu wprost na rękę! Ból był okropny, Tomasz od
razu odskoczył od parapetu i pobiegł do drzwi. Wypadł przez nie, by
wpaść przez stojące na przeciw drzwi do toalety i włożyć rękę pod
kran. Puścił zimną wodę i schładzał oparzoną dłoń, czując
szczypiący, pulsujący, dokuczliwy ból. Cholera! - pomyślał sobie. Po
co wstawiłem cały czajnik wody na jedną kawę? Ponad umywalką
spostrzegł grymas bólu i złości na swojej twarzy. Był przystojnym
mężczyzną o nieco nonszalanckim spojrzeniu, gęstych ciemnych
włosach z zaczesaną do góry grzywką. Oczy miał jasnobrązowe.
Usłyszał kroki rozbrzmiewające na korytarzu, a po chwili drzwi
toalety uchyliły się i stanęła w nich Magdalena, dziennikarka z tego
samego wydziału, pisząca aktualnie artykuły o kilku samobójstwach
w łagiewnickim lesie. Magdalena śmiało okrzyknęła tę sprawę
polskim Aokigahara, czyli polskim Lasem Samobójców, choć liczba
ciał znalezionych w tym roku w Łagiewnikach była o setkę mniejsza,
niż w prawdziwym lesie, owianym tą złą sławą. Poza tym była
śliczną blondynką, o długich włosach, przyjemnej, słodkiej twarzy,
małych piersiach i zgrabnych nogach. Ubrana była w białą koszulę
wpuszczoną w ciemno-brązową spódniczkę do kolan, przepiętą
zgrabnym paskiem ze złotą klamerką. Rozpuszczone włosy
dodawały jej wdzięku.
14 | S t r o n a
- Hej. Co tu się dzieje? - zapytała.
- Oparzyłem się wrzątkiem - odpowiedział Tomasz, nadal trzymając
rękę pod odkręconym kranem.
- Wrzątkiem? Skąd ty teraz wziąłeś gorącą wodę? Przyniosłeś ze
sobą w termosie?
- Słucham? O co ci chodzi? - zapytał zdziwiony Tomasz.
- No przecież od rana nie ma prądu na całej ulicy. Pan Maciej ledwie
zdążył wyłączyć rano alarm i już nie było prądu, chyba wysiadła cała
sieć. Pan Maciej był naszym portierem. Tomasz nie przypominał
sobie, by ten mówił mu przy wejściu, jakoby miało nie być prądu.
Nieważne. Tomasz mógł to przeoczyć, a skoro prąd już był to nie
było już problemu.
- To niemożliwe, dopiero co zagotowałem wodę na kawę
w czajniku. Wzięła jego oparzoną dłoń w swoje dłonie i pod zimną
wodą pomasowała łagodnie oparzenie.
- No ładnie - powiedziała, przyglądając się rumieniowi na jego dłoni
- Chyba wstawiłeś cały czajnik, co? - zapytała - Wiesz, mam ochotę
na kawę, więc skoro zagotowałeś już wodę to może wpadnę do
ciebie ze swoim kubeczkiem? - zapytała, wciąż trzymając jego dłoń.
- Przykro mi, mam dużo pracy - odpowiedział Tomasz, nie patrząc
na nią. Magdalena z pewnością była najatrakcyjniejszą kobietą, jaką
znał i gdyby nie bał się do kogoś zbliżyć, gdyby nie bał się znów
kogoś stracić to mogłoby coś między nimi być, tym bardziej, że już
od kilku miesięcy Magdalena coraz wyraźniej dawała mu znać
o tym, że jest nim zainteresowana.
- Cóż, szkoda - odpowiedziała, puszczając jego dłoń. Tomasz
podniósł głowę znad umywalki i spojrzał na nią. Zarumieniła się,
odwróciła i wyszła, zostawiając go samego w toalecie.
15 | S t r o n a
No trudno, ja po prostu nie potrafię na siłę się przed nią otworzyć
i dać jej nadzieję. To teraz nikomu niepotrzebne, pomyślał. Zakręcił
kran i wrócił do swojego gabinetu. Podszedł do parapetu, na
którym stał czajnik by wreszcie zaparzyć sobie kawy.
Spojrzał przez okno, szukając wzrokiem biedoty, siedzącej
naprzeciw redakcji, jednak jego oczy już jej nie odnalazły. Zapewne
znużona obojętnością przechodniów postanowiła przenieść się
w inne miejsce. Wziąwszy kubek w dłoń wsypał do niego dwie
płaskie łyżeczki kawy i trzy płaskie łyżeczki cukru. Jego mama
zawsze mówiła mu, że najlepsza kawa parzy się wtedy, gdy dodamy
do niej cukier już po wlaniu wrzątku do kubka, on jednak, zawsze
zalewał kawę razem z cukrem. Podniósł czajnik i przechylił go,
wlewając wodę do kubka, czując, że coś jest nie tak, nie wiedząc
jednak, skąd wzięło się to przeczucie. Odstawiwszy czajnik
spostrzegł się, że woda z kubka nie paruje, choć zagotowała się
zaledwie kilka minut temu. Wyciągnął rękę i palcem dotknął kubka.
Zimny. Jak kubek, dopiero co zalany wrzątkiem może być zimny?
Ostrożnie zawiesił w powietrzu palec, tuż nad powierzchnią swojej
kawy i nie wyczuwając ciepła zanurzył go w niej. Niemożliwe. Kawa
była zimna! Dopiero co oparzył się wrzątkiem z czajnika, a teraz
kawa, którą tym wrzątkiem zalał okazała się być zimna. Tomasz
włączył czajnik jeszcze raz, lecz tym razem kontrolka się nie
zaświeciła. Magdalena miała rację, naprawdę nie było prądu. Jak to
więc możliwe, że zagotował wodę w czajniku i oparzył się nią? To
niemożliwe, by wrzątek ochłodził się o kilkadziesiąt stopni w ciągu
zaledwie czterech minut, a to oznaczało, że woda wcale nie była
gorąca. Spojrzał na swoją rękę i... Niemożliwe! Ślad po oparzeniu
zniknął! Skóra nie byłą nawet zaczerwieniona! Co to ma wszystko
16 | S t r o n a
znaczyć? Czy ja zwariowałem? Przestraszony Tomasz, nie
zastanawiając się ani chwili, wyjął z szuflady swojego służbowego
laptopa, wrzucił go do torby i wyszedł ze swojego biura. Szybkim
krokiem przemierzył korytarz, mijając kilka biur, w tym pokój
Magdaleny, dostrzegając przez szparę w drzwiach smugę jej blond
włosów. Doszedłszy do końca korytarza zbiegł po schodach w dół,
przeskakując po dwa-trzy stopnie na raz. Znalazł się w głównym
holu, gdzie spotkał stojącego przy kontuarze portiera, dyrektora
gazety, Władysława Gerdę. Prawie pięćdziesięcioletni jegomość,
z zimnym inteligentnym spojrzeniem, siwą już brodą i w eleganckim
garniturze wyglądał przynajmniej, jak kierownik banku.
- A dokąd to, Tomaszu? - zapytał swoim surowym głosem.
- Popracuję dziś na mieście. Muszę odwiedzić miejsce pożaru,
potrzebuję natchnienia do mojego nowego artykułu - odpowiedział
Tomasz.
- Chcę go zobaczyć do piątku, musi ukazać się w sobotnim wydaniu
naszej gazety.
- Nie ma sprawy, panie dyrektorze, będzie gotowy - dodał
pośpiesznie Tomasz, po czym złapał za klamkę i pchnął drzwi, kiedy
w tym samym momencie usłyszał głos dyrektora:
- Tomaszu. Czym jesteś tak zdenerwowany?
- Problemy żołądkowe. Uciekam.
Dyrektor rzucił mu badawcze spojrzenie, i kiwnął głową, czym dał
do zrozumienia, że Tomasz może odejść. Tomasz lubił dyrektora
Gerdę. Był dość sztywny i sprawiał wrażenie surowego, lecz był na
swój sposób wyrozumiały i potrafił puścić wiele płazem. Dbał
o interesy pracownika o tyle, jeśli nie wpływały negatywnie na
pracę gazety, przymykał oko, gdy przyłapywał kogoś na
17 | S t r o n a
przysypianiu nad biurkiem, na urywanie się z pracy - oczywiście, gdy
ktoś wywiązywał się ze swoich obowiązków. Nie tolerował
natomiast niesolidności lub konfliktów między pracownikami.
Wszelkie objawy mobbingu karał surowo. Tomasz wyszedł
i zamknął za sobą drzwi. Skręcił w prawo, by zapuścić się w głąb
ulicy. Być może pani Maria miała rację - powinienem się bardziej
wysypiać, pomyślał sobie. Im bardziej oddalał się od budynku
redakcji tym bardziej starał się uwierzyć, że nie stało się nic
nadzwyczajnego. Ludzki umysł, odporny na zaakceptowanie
jakichkolwiek paranormalności oszukiwał go i Tomasz nie do końca
był pewien czy to, co zapamiętał z porannego incydentu w pracy
było prawdą. Nie było prądu, woda nie mogła więc się zagotować,
lecz bardzo dobrze pamiętał ból oparzonej skóry. Idąc przed siebie
jego wzrok przykuła młoda kobieta w czarnej spódniczce. Czerń,
zaczynająca się w pasie kobiety i kończąca kilkanaście centymetrów
ponad kolanami przypomniała mu inną czerń, którą już dzisiaj
widział. Czerń oczu żebraczki, która spojrzała na niego, w ułamek
sekundy przed tym, jak oparzyła go woda, wytryskująca z czajnika,
z którego nie miała prawa wytrysnąć. Czyżby to był jakiś duch?
Demon? Czego od niego chciał? Boże - pomyślał Tomasz - ja chyba
zwariowałem. Oblałem się wrzątkiem, siedziałem w toalecie tak
długo, że woda zdążyła już wystygnąć i podejrzewam o wszystko
jakieś duchy czy demony? To było irracjonalne. Prąd musiał być
włączony choćby i na minutę, w którą to woda zdążyła się
zagotować. Nie ma innego wyjaśnienia, a bajki o duchach
i demonach zostawię dla bogobojnych starszych pań, spędzających
dwadzieścia godzin tygodniowo siedząc lub klęcząc w kościelnych
ławkach. Zły na siebie, postanowił wrócić do domu i przespać się
18 | S t r o n a
trochę, a w razie potrzeby wziąć parę dni wolnego. W końcu i tak
nie mógł się teraz skupić na pisaniu artykułów do gazety - nie miał
nowych informacji na temat podpaleń, a wymyślanie bzdurnych
informacji tylko po to, by nakarmić oczy żądnych wszelakich nowin
na ten temat czytelników nie było w jego stylu.
*****
19 | S t r o n a
ięc tak. Charakterystyka ofiar wygląda, jak już wcześniej
zaznaczaliśmy, na ludzi, którzy mają swoje za uszami.
Każda z czterdziestu trzech dotychczasowych ofiar była albo karana,
albo powinna być ukarana, lecz nie były prowadzone żadne
postępowania w ich sprawie. W tych zatajonych przestępstwach
chodzi głównie o przemoc domową, rodziny nie zgłaszały spraw na
policje ze zwykłego strachu i syndromu, który kazał im nie donosić
na kogoś ze swojej rodziny, tu męża czy syna i usprawiedliwiać ich
czyny swoją wyimaginowaną beznadziejnością. Przepytaliśmy
sąsiadów, którzy przeżyli, stąd posiadamy gruntowną wiedzę na
temat tych przypadków przemocy domowych, o których nie
mieliśmy pojęcia. Wśród ofiar, których nie mieliśmy w kartotece
było również kilku osiedlowych złodziejaszków. Sprawdziliśmy
wszystkie osoby, które przeżyły w naszej bazie danych oraz poprzez
liczne wywiady środowiskowe. Były zwykłymi obywatelami, nie
mieli nigdy kłopotów z prawem, każdy miał o nich dobre lub bardzo
dobre zdanie. Co ciekawe, a jednocześnie dziwne, ani jednej z tych
osób nie było wtedy w domu, ale nic nie wskazuje na to, by osoby
te zostały wywabione zeń podstępem. Niektórzy byli w tym czasie
w klubach, niektórzy u rodziny czy znajomych, a jeszcze inni na
wczasach. Sprawca musiał zatem albo obserwować kamienice, albo
po prostu mieć jednego lub więcej wspólników, którzy przekazywali
mu informacje. Tu mogę wspomnieć o widywanym w okolicy
kamienic, które spłonęły mężczyźnie w kapturze, o którym nadal
niczego nie wiemy. Wszystko wskazuje na to, że wszystkie
podpalenia były zaplanowane w każdym calu, a sprawca nie był
desperatem, lecz cierpliwie czekał, aż osoby, które nie były jego
celem opuszczą kamienicę. Wydaje nam się, że to stąd długie
-W
20 | S t r o n a
i nieregularne odstępy między podpaleniami, ponieważ musiał
czekać na szczęśliwy zbieg okoliczności, dzięki któremu w kamienicy
pozostaną tylko te osoby, które sprawca chciał, by tam pozostały.
Nie możemy również zrozumieć, dlaczego sprawca nie oszczędzał
dzieci z rodzin patologicznych, które zginęły w pożarach, skoro
darował życie innym, niewinnym w jego mniemaniu mieszkańcom.
W każdym razie nie oszczędził wszystkich dzieci z takich rodzin
- zakończył swoją wypowiedź Dariusz, by oddać głos Rafałowi.
- Dodatkowo mamy pewną hipotezę, lecz nie znaleźliśmy osoby,
która pasowałaby do roli sprawcy - podjął Rafał - Ze względu na
charakterystykę ofiar podejrzewamy, że sprawcą może być jakiś
mściciel bądź ktoś, kto poszukuje sprawiedliwości, być może jest to
ktoś, kto został kiedyś skrzywdzony przez kogoś złego, bądź był
krzywdzony przez wiele lat. Zasięgnęliśmy pomocy u mojej dobrej
znajomej, która jest psychologiem. Wiemy dzięki temu, że może to
być ofiara gwałtu, przemocy domowej, pobicia, podpalenia,
porwania. Może to być ktoś, komu w takowy sposób skrzywdzono
kogoś najbliższego. Może to być ktoś, komu skrzywdzono
najbliższych w sposób, który doprowadził do samobójstwa danej
osoby lub spowodował u niej trwały uraz psychiczny lub wręcz
chorobę psychiczną. Może to być ktoś, kto miał możliwość w
przeszłości zapobiec jednemu z takich przestępstw, ale nie odważył
się, lub nie był w stanie, ponieważ był wtedy na przykład dzieckiem
i odcisnęło się to na jego psychice. Może to być osoba, która była
świadkiem jednego z takowych przestępstw. Może to być ktoś,
kto...
- Kto miał nierówno pod sufitem ale marzył by zostać policjantem,
może to być zwykły świr lub banda świrów - wpadł mu w słowo
21 | S t r o n a
Grzegorz Sworawski, Komendant Wojewódzki, któremu Dariusz
i Rafał przedstawiali właśnie wyniki swojego śledztwa.
- Dokładnie tak. Hipotez jest bardzo wiele - potwierdził Dariusz.
- Sprawdziliśmy kilkanaście osób, ale na terenie samego miasta
Łodzi są grube tysiące ludzi, którzy przechodzili przez takie rzeczy w
przeszłości. Sama przemoc domowa jest bardzo powszechna w tym
mieście, ofiar gwałtów czy zabójstw także jest sporo. Możemy
dodać, że sprawdziliśmy osoby, które odsiadywały wyroki za
podpalenia, a które wyszły na wolność w ostatnim czasie, lecz tych
osób na szczęście była tylko garstka, więc poszło nam to bardzo
sprawnie. Nie mają motywów, mają alibi, myślimy, że są czyści
- odezwał się Rafał.
- Zaczęliśmy nasze sprawdzanie od osób, które zeznawały
w sprawie o gwałt czy zabójstwo, osób, które były świadkami takich
rzeczy.
- Pomyśleliśmy również, że moglibyśmy podzielić się pracą, ja
zacząłbym sprawdzać osoby, które były ofiarami podpaleń
– powiedział Rafał.
- Problem w tym, że mamy masę roboty, nie jesteśmy w stanie
sprawdzić wszystkich. Stoimy w miejscu. Potrzebujemy kogoś do
pomocy. Chcielibyśmy sprawdzić szpitale psychiatryczne i uzyskać
informacje o osobach, które leczyły się psychiatrycznie dlatego, że
byli ofiarami przestępstw czy przemocy i o ich rodzinach. Ich
również warto byłoby sprawdzić.
- Cholera. Do czego to doszło? - wściekał się komendant. - Jakiś świr
chce puścić z dymem jedną trzecią miasta, a my nie mamy pojęcia,
kto to może być, bo może to być każdy! Do cholery!
22 | S t r o n a
Ani Dariusz, ani Rafał nic się nie odezwali. Siedzieli z bezradnymi
minami i czekali, aż komendant się uspokoi.
- Eh - westchnął komendant - Dobrze, panowie, przydzielę wam
kogoś do pomocy. A teraz już idźcie - zakończył rozmowę.
Obydwoje podnieśli się z krzeseł i opuścili gabinet komendanta.
Schodząc po schodach na drugie piętro nie odezwali się do siebie
ani słowem. Rafał od kilku dni nie ukrywał znużenia brakiem
postępów w tej sprawie a i Dariusz powoli tracił cierpliwość.
Znajdując się już w swoim gabinecie usiedli przy swoich biurkach.
- To co, kawa i sprawdzamy dalej? - zapytał Rafał.
- Ta - odpowiedział Dariusz i wstał od biurka, by wstawić wodę na
kawę.
*****
Głośne trzaśnięcie drzwi frontowych obwieściło powrót Romana
do domu jego sąsiadom. Ciężkie kroki po schodach,
nieartykułowane dźwięki i potoki przekleństw utwierdziły ich
w przekonaniu, że to na pewno on. Nie było to jednak nic
nadzwyczajnego. W kamienicy, przy ulicy Wysockiej przekleństwa,
wrzaski i pijaństwo były na porządku dziennym. Roman, jednak,
z pewnością należał do najgorszych typów z marginesu
społecznego. Przemocą fizyczną i psychiczną, jaką wyrządzał
rodzinie zdecydowanie odstawał od reszty " towarzystwa ",
zamieszkującego tę kamienicę. Zataczając się od ściany do poręczy,
powoli toczył się w stronę swojego mieszkania. Jeszcze piętro
i dotrze do tego burdelu, do tych bachorów i do tej kurwy. Będzie
patrzył na te bękarty, śmiejące nazywać go tatą.
23 | S t r o n a
- Wy kurwy! - Nienawidził ich z całego serca. Były jego karą, były
jego przekleństwem.
- Pierdole! - Ta szmata urodziła mu je na złość. Tylko pijany może
jakoś znieść ich widok, a mogąc im przylać czuje coś zbliżonego do
radości.
Bełkocząc i przeklinając pokonał już połowę piętra. Zimny dreszcz
przeszedł mu po plecach. Pewnie ta kurwa dmucha na niego
zimnym powietrzem.
-Przestań , dziwko! - wrzasnął, zachwiał się i złapał poręczy.
Wrzasnął z bólu, przewrócił się i zobaczył, że poręcz rozgrzana jest
do czerwoności. To ta dziwka go oparzyła. Wściekłość narastała
w nim, gdy podnosił się, zamierzając zlać ją tak, jak jeszcze nigdy jej
nie zlał. Dziś nie będzie przypalał papierosem jej dłoni, dziś wypali
tej kurwie oczy. Pokonał ostatnie stopnie, bełkocząc i warcząc ze
złości. ŁUP, ŁUP!!
Jego pięść uderzała w drzwi.
- Otwieraj, kurwo! Otwierać, już! - wywrzaskiwał do wizjera
w dębowych drzwiach - Owieraaj! - krzyknął, po czym złapał za
klamkę i nacisnąwszy ją, zorientował się, że drzwi są otwarte.
Pchnął je mocno i wparował do mieszkania. Nie pachniało obiadem,
nie doszedł go żaden dźwięk. Poszedł na wprost, do małego pokoju.
Nikogo tam nie było. Zawrócił. Klął pod nosem, zataczając się do
dużego pokoju, do pokoju tych bękartów. Zaraz rozprawi się z tymi
bachorami. Zawsze przelewał swoją złość na nich. Lubił bić je
pasem, przywiązywać za kostki u nogi do kaloryfera. Kopał je po
brzuchu, żebrach i całym ciele. Wiele razy mały Wojtuś i mała
Agatka trafiali do szpitala.
24 | S t r o n a
- Już was, kurwa, mam! Już do was idę! - krzyknął w kierunku
dużego pokoju. Lecz, gdy do niego dotarł, zauważył, że i tam nikogo
nie ma. Nikt nie czeka na niego, skulony ze strachu. Rozzłościło go
to jeszcze bardziej. Wrócił do przedpokoju i skierował się w stronę
kuchni. Na starym, kuchennym stole, stojącym pod oknem, wraz
z czterema odrapanymi krzesłami, z powypalanymi dziurami w
obiciach siedzisk i oparć leżała kartka papieru. Zatoczył się do stołu,
obijając się o lodówkę. Przewrócił krzesło, odsuwając drugie, by na
nie opaść. Podniósł kartkę, na której było napisane pośpiesznie
kilka słów:
Więcej już nas nie skrzywdzisz, łajdaku. Odchodzimy.
Roman długo wpatrywał się w kartkę, nie mogąc do końca
zrozumieć sensu wiadomości pozostawionej na kartce. Siedząc bez
ruchu i mrużąc oczy nad kartką poczuł, jak dopada go sen.
Tomasz otworzył drzwi i wszedł do mieszkania. Od razu skierował
się do swojego pokoju, by pozbyć się torby z komputerem. Gdyby
było to jego mieszkanie - po prostu położyłby komputer na ziemi
zaraz po przekroczeniu progu, lecz pani Maria nie tolerowała
bałaganu. Kiedyś zapytał ją o możliwość wynajmu któregoś
z pozostałych mieszkań kamienicy, ona jednak odmówiła, tłumacząc
to złym stanem tych mieszkań. Ze swojego pokoju przeszedł do
kuchni, gdzie właścicielka mieszkania słuchała swojego ulubionego
radia religijnego ArchaniołFM, popijając herbatę.
- Jak tam w pracy, Tomku? - zapytała.
25 | S t r o n a
- Szczerze mówiąc to nie wiem. Źle się poczułem i wyszedłem
niemalże od razu - odpowiedział.
- To gdzie się podziewałeś do tej pory? Pracowałeś w terenie?
- Pokręciłem się po mieście, odwiedziłem galerie handlową, zjadłem
tam obiad, odwiedziłem jeszcze miejsca podpaleń. Niestety nic mi
to nie dało, jak nie miałem weny do pisania artykułu wcześniej, tak
i nie mam po ponownym obejrzeniu tych miejsc.
Tak było w istocie, po porannym incydencie chodził bez celu po
mieście, próbując wziąć się w garść i znaleźć w sobie energię do
pisania. Do piątku miał co prawda jeszcze dwa dni, jeśli nie licząc
dzisiejszego, lecz pełen niemocy dziennikarskiej mógłby pisać ten
artykuł choćby i do przyszłej środy. Jego nogi zawiodły go do jego
ulubionej galerii handlowej - Manufaktury. Przechadzając się jej
rozległymi korytarzami dotarł do strefy dla restauracji, gdzie można
było najeść się do syta. Po zjedzeniu placków po węgiersku
postanowił udać się na miejsca podpaleń, mając nadzieję, że
odbijające się tam echo tragedii szepnie mu kilka słów, które
mógłby napisać. Niestety i tu się mylił - jego pojawienie się tam nie
otworzyło mu głowy na tyle, by mógł coś napisać. W końcu, gdy
wybiła dziewiętnasta trzydzieści, zrezygnowany zdecydował się na
powrót do domu.
- Tomaszu, zrób sobie wolne. Wiele razy już ci o tym mówiłam. Poza
tym od samego rana źle się czułeś. Naprawdę nie uważasz, że
możesz sobie zaszkodzić? Proszę cię, byś odpoczął.
- Dziś właśnie zamierzam tak zrobić. Zjem tylko kolację, wezmę
kąpiel i wskakuje do łóżka.
- Bardzo ładnie. Wreszcie coś do ciebie dotarło - powiedziała pani
zień, jak co dzień. Dźwięk budzika odbija się echem w czterech ścianach taniego pokoju, jednej z łódzkich kamienic. Nie był to wcale tak skromny pokój, jakiego można by spodziewać się po jego cenie. Miał wygodne łóżko, nowoczesną, trzydrzwiową szafę z lustrem. Telewizor miał płaski ekran, co od lat jest normalne nawet u najstarszych mieszkańców tego zatłoczonego, hałaśliwego miasta w centralnej części Polski. Tomasz niechętnie podniósł się z łóżka, wyłączył budzik stojący na nocnej szafce i dopił resztkę wieczornej kawy. Na biurku leżał jego niedokończony artykuł o serii podpaleń kamienic, dla lokalnej gazety Na Rzeczy, dla której pracował od roku. Od trzech tygodni Tomasz zajmuje się tą sprawą, lecz nadal nie udało mu się rozwiązać zagadki mężczyzny w kapturze, widzianego w okolicach każdej płonącej kamienicy. Do tej pory wiadomo, że zawsze widziano owego mężczyznę kilka minut po dziewiętnastej, natomiast pożary wybuchały zawsze około pierwszej w nocy. Ta sprawa nie dawała mu spokoju, a im częściej mężczyzna w kapturze rozpływał się w powietrzu, tym bardziej Tomasz pragnął odkryć tajemnicę tego, co się działo. Tym razem jednak nie było tak łatwo, lecz Tomasz wiedział, że praca dziennikarza śledczego, jak i praca detektywa często oznacza niedożywienie i nieprzespane noce. Kiedyś, kilka lat temu Tomasz był detektywem, teraz jednak wolał nie wracać myślami do tego, co było. Ubrał się i wszedł do kuchni, D
2 | S t r o n a również nie wyglądającej na skromną: nowoczesne sprzęty elektroniczne, takie, jak kuchenka gazowa z piekarnikiem, zmywarka do naczyń, mikser czy ekspres do kawy miały w niej swoje miejsce. Powitał panią Marię, właścicielkę mieszkania ( jak i całej kamienicy ), u której wynajmował pokój. Maria była emerytowaną katechetką, teraz zajmowała się wolontariatem w domu dziecka, prowadzonym przez siostry zakonne. Niewiele mówiła o swojej przeszłości, wolała żyć teraźniejszością. Tomaszowi to odpowiadało, nie chciał przecież wspominać o tym, dlaczego nie jest już detektywem. Nie chciał wracać do okropności tego ostatniego dnia, kiedy brał udział w śledztwie, jeszcze jako detektyw. Z kolei okłamywanie tak skromnej, dobrodusznej i sympatycznej osoby, jak pani Maria wcale nie byłoby takie łatwe. Na samą myśl o tym, Tomasz czuł się tak, jak gdyby miał okłamać swoją ukochaną babcię, z którą tak dawno musiał się pożegnać. Nigdy by tego nie zrobił. Milczenie, skupianie się i rozmowa jedynie na dniu dzisiejszym, były zatem wygodniejsze. - Dzień dobry, pani Mario - powiedział, posyłając jej nieco wymuszony uśmiech. - Dzień dobry - odparła, przyglądając się badawczo jego bladej twarzy - Ostatnio coraz marniej wyglądasz. Nie dają wam przerw w pracy? - dodała. - Droga pani Mario, przerwę w pracy można wziąć podczas porządkowania starych materiałów w archiwum. Ta sprawa wymaga wiele większego zaangażowania, niż te, którymi się dotąd zajmowałem. - Dowiedziałeś się czegoś nowego? - zapytała. - Nie. Nie mam pojęcia, gdzie szukać rozwiązania, nie mam nawet
3 | S t r o n a pojęcia, gdzie szukać jakichś poszlak. Nawet policja ma szczątkowe informacje na ten temat, a jeśli nawet wiedzą więcej to Rafał nie chce mi niczego powiedzieć. Woli, żebym trzymał się od tego z daleka - zakończył Tomasz z kwaśną miną. - No to może ma rację. On od zawsze był bardzo rozsądny. A uganianie się za groźnymi przestępcami jest niebezpieczne, nie możesz mi zaprzeczyć. Powinieneś zająć się czymś spokojniejszym – zasugerowała pani Maria, po czym zabrała się za sprzątanie po swoim dość obfitym śniadaniu, na które składały się: jajka na bekonie, pieczona kiełbaska i pokrojony na czworo pomidor - Ostatnio chyba brakuje ci spokoju, nie śpisz po nocach. - No nie. Chyba moja kochana babcia każe pani pilnować mnie po nocach. Nie nawiedza pani we śnie?- zapytał Tomasz z lekkim przekąsem. - Och, Tomaszu, jestem już stara. Starsi ludzie mają to do siebie, że mają problemy ze snem. - No cóż, w każdym razie moje życie nigdy nie było spokojne, więc fakt, że i teraz nie jest, nie uderza mnie tak bardzo - ogłosił Tomasz, parząc kawę. - Może najwyższy czas to zmienić? - zapytała pani Maria. - Może powinieneś zmienić pracę? Mógłbyś wreszcie wysypiać się, jak człowiek - powiedziała z wyrzutem. W jej głosie jednak, dało się również zauważyć coś innego. Troskę. Troskę, gdy ktoś martwi się o drugą, bliską mu osobę. Tomasz zaprzyjaźnił się z panią Marią, ale od paru miesięcy podejrzewał, że pani Maria podświadomie traktuje Tomasza, jak kogoś, kto zastępuje jej rodzinę, której od dawna nie miała, bądź z którą nie utrzymywała kontaktu - tego Tomasz nie wiedział. Nigdy nie widział, by właścicielka kamienicy
4 | S t r o n a miewała jakichś gości. Czasami, późnymi wieczorami wydawało mu się, że z kimś rozmawia. Tłumaczył to sobie jednak swoim przemęczeniem, bądź tym, że pani Maria jest po prostu starszą osobą. Do czasu, gdy zimą usłyszał jej głos pełen strachu. Był to późny wieczór, Tomasz kończył właśnie artykuł o ugrupowaniu handlarzy narkotyków, których udało się ująć funkcjonariuszom BOA, na terenie opuszczonych magazynów w Grotnikach, pod Aleksandrowem Łódzkim. Oderwał się od swojej pracy i poszedł do kuchni, skąd dobiegał jej głos. Pani Maria zaskoczona jego nagłym pojawieniem się w pomieszczeniu, otrząsnęła się i ze sztucznym uśmiechem oznajmiła, że rozmawiała przez telefon. Strach z jej oczu nie zniknął jednak tak szybko, jak szybko jej usta rozciągnęły się w sztucznym uśmiechu, a Tomasz wiedział, że aparat telefoniczny jest od dawna odłączony. Niedługo po tym incydencie doszło do pierwszego podpalenia, więc Tomasz zostawił tę całą sprawę, obiecawszy sobie wrócić do niej i zapytać o to panią Marię. Teraz przypomniał to sobie, lecz poruszony jej troską nie chciał rozpoczynać tego tematu właśnie w tej chwili. Spojrzał w jej życzliwą twarz, poznaczoną upływem czasu przez zmarszczki i zapadnięte policzki, otoczoną siwymi, krótkimi włosami. Chciał podziękować tej wyjątkowo niskiej starszej pani za okazywaną mu uwagę i troskę, ukazać jej, ile to dla niego znaczy, lecz głos uwiązł mu w gardle. Zawsze miał problemy z okazywaniem komuś ciepłych uczuć i prawdziwej wdzięczności. Odchrząknął i rzekł: - Może i bym się wysypiał, droga pani Mario, gdyby nie te nocne hałasy na strychu. To dlatego tak tanio wynajmuje mi pani pokój? - zapytał zjadliwie Tomasz. Wydawało mu się, że pani Maria obrzuciła go przez chwilę poważnym spojrzeniem. Odwrócił się
5 | S t r o n a w jej stronę, a ona otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak prawie w tej samej chwili spojrzała w kąt kuchni. Szybko odwróciła stamtąd wzrok i umilkła, przerażona. Tomasz, zmarszczywszy brwi, odwrócił się w stronę, w którą dopiero co patrzyła pani Maria, lecz nie zauważył niczego nadzwyczajnego. - Pani Mario, czy wszystko w porządku? - zapytał zaniepokojony. - Nie, nie, nie, nic, nic - odpowiedziała - Waza. Zdawało mi się, że zaraz spadnie moja porcelanowa waza. Stoi na brzegu blatu. To bardzo cenna pamiątka rodzinna - dodała na prędce. Zanim Tomasz zdążył jakkolwiek zareagować, powiedziała, nie patrząc na niego: - Boli mnie głowa, muszę się położyć - po czym pośpiesznie udała się w kierunku swojej sypialni. Tomasz usłyszał trzaśnięcie drzwiami i dźwięk zamykania ich na zasuwkę. Pełen zdziwienia zachowaniem starszej pani, nie zauważył, że przechylił w ręce kubek z kawą i wylał część na podłogę. Odstawił kubek, chwycił szmatkę i zaczął wycierać rozlaną kawę z podłogi, myśląc o tym, jak dziwnie potrafią się zachowywać starsi ludzie i czym jeszcze zaskoczy go pani Maria . Jego babcia nigdy się tak zachowywała. Być może była zbyt wymęczona chorobą, by odstawiać takie numery. Tomasz westchnął, zaskrzypiała stara podłoga, przez kuchnie przeciągnął się lodowaty przeciąg. Wstał i podszedł do okna, by je zamknąć. - Nawet w lipcu przeciągi bywają tak zimne, nie pasując do lata - pomyślał sobie. Zegarek wskazywał siódmą trzydzieści. Czas ruszać do pracy.
6 | S t r o n a Dźwięk klaksonu samochodu wyrwał Rafała z zamyślenia. Zorientował się, że zielone światło zdążyło się już zapalić, podczas, gdy on nadal nie ruszył swoim passatem z miejsca, na co niecierpliwi kierowcy zareagowali klaksonami i mrugnięciami długich świateł. Rafał wrzucił bieg i ruszył prosto przez skrzyżowanie, kierując się na ulicę Lutomierską, gdzie znajduje się Komenda Wojewódzka Policji w Łodzi, gdzie pełnił rolę komisarza śledczego. Przejechał trzy kolejne skrzyżowania na wprost, by na czwartym skręcić w prawo i zaparkować na policyjnym parkingu. Zgasił silnik, zaciągnął hamulec ręczny i już miał wysiadać, kiedy zadzwonił jego telefon, a na wyświetlaczu ukazał się numer jego partnera - Dariusza Ciemnickiego. - Już jestem - powitał go Rafał. - Szkoda, że nie tam, gdzie trzeba - Dariusz równie uprzejmie przywitał swojego partnera. - Za pięć minut będę na górze, a byłbym za trzy, jeśli nie zawracałbyś mi teraz dupy. - Możesz od razu pójść do komendanta i pochwalić się, że jak zwykle nic nie wiesz. Przyjeżdżaj na Prądzyńską, mamy tu z kimś do pogadania - powiedział Dariusz. - Świadek? - zapytał Rafał. - Pospiesz się - odpowiedział aparat telefoniczny głosem jego partnera. Trzy krótkie sygnały zasygnalizowały zakończenie połączenia. Komisarz na powrót odpalił silnik, wrzucił wsteczny bieg, by wyjechać ze swojego miejsca parkingowego i z lekkim piskiem opon ruszył na miejsce przestępstwa. Choć wcale nie chciał znów oglądać miejsca, które strawił ogień, trawiąc wraz z całym budynkiem
7 | S t r o n a trzynaście osób, podekscytował się pojawieniem nowego świadka, który - jak Rafał miał nadzieję - wniesie coś nowego do śledztwa. Spiesząc na miejsce zgliszcz budynku nie zauważył, że nagina prawo jadąc o ponad dziesięć kilometrów na godzinę więcej, niż powinien. Po mniej niż połowie godziny dotarł na miejsce, zatrzymał samochód obok grand vitary Ciemnego i dostrzegł dwie osoby, stojące do niego tyłem, przed taśmą zabezpieczającą miejsce przestępstwa. Choć pożar miał miejsce prawie cztery tygodnie temu, na polecenie prokuratury nic nie zostało tu uprzątnięte - śledztwo trwa, a przebieg podpalenia nie został jeszcze ustalony. Zgliszcza zostały rozgrzebane, w poszukiwaniu zwęglonych ciał i w celu sprawdzenia najczęstszych przyczyn wybuchów pożarów w tak starych budynkach, nic więcej nie zostało tu jednak zrobione. W sylwetce jednej z osób natychmiast rozpoznał swego partnera. Wysoka, potężna postać z włosami związanymi z tyłu w kucyk, trzymająca ręce w kieszeniach marynarki. Przy drugiej, o wiele niższej i drobniejszej postaci, w której Rafał rozpoznał młodą kobietę, Dariusz wyglądał przynajmniej, jak ogr. Rafał wysiadł z samochodu i ruszył w kierunku stojącej nieopodal dwójki. Ciemny podszedł do niego, zostawiając kobietę samą, która natychmiast odwróciła wzrok od poczerniałych resztek tego, co kiedyś było budynkiem. Jej twarz zasłaniała kurtyna blond włosów, sięgających do ramion, lecz nagłe zadrganie postaci i szloch jasno dały do zrozumienia, że właśnie się rozpłakała. - Dajmy jej chwilę - powiedział Ciemny i poprowadził partnera z powrotem do samochodów. - Co ty tu robisz? Skąd wziąłeś się tu tak wcześnie i kim jest ta kobieta?
8 | S t r o n a - To Amanda Ćwik, spotkałem ją tutaj. Miałem przeczucie, że muszę tu przyjechać i proszę – odpowiedział Dariusz, po czym spojrzał na kobietę. Rafał spojrzał na Dariusza skonsternowany. Jeśli Ciemny miał przeczucie to zwykle się sprawdzało. Rafał zawsze mu tego zazdrościł. - To nie oznacza, że do czegoś nam się przyda. Na pewno nie wie nic, tak jak i cała reszta - powiedział Rafał, nie mogąc wytrzymać widoku samozadowolenia na twarzy partnera. Dariusz od zawsze wykazywał wiele większą inteligencję, od Rafała, zawsze wyciągał więcej trafnych wniosków i miał naprawdę dobrego nosa. Jedno, co mogło negatywnie wpłynąć na śledztwo z jego strony to gorąca głowa. Mnogość wniosków, które wyciągał sprawiały, że jego myśli pędziły, jak szalone i wymuszały na nim impulsywne działanie. Z kolei Rafał zawsze był bardziej rozsądny i rozważny, hamował emocje Dariusza, gdy ten wyciągał kolejne wnioski, przybliżając ich do rozwiązania zagadkowych śledztw i planował akcje krok po kroku. Działając razem tworzyli niezawodny zespół. - Tak się składa, że pani Amanda ma informacje o osobie, która może stać za tymi wszystkimi podpaleniami. Jedną z ofiar, która tu mieszkała, była jej przyjaciółką, a to, czym się zajmowała pasuje do charakterystyki ofiar trzech wcześniejszych pożarów. Kilkoro sąsiadów również wykazywało cechy pożądane dla podpalacza. Zdaje się, że moja teza się potwierdza coraz to dobitniej - odpowiedział Dariusz z błyskiem w oku. - Kim była ta cała przyjaciółka? – zapytał Rafał. - Prostytutką. Jej sąsiedzi to raczej szemrane towarzystwo. Hazardziści, drobni złodzieje czy alkoholicy. Ogólnie rzecz biorąc nieciekawa kamienica - powiedział Dariusz.
9 | S t r o n a - Zaraz, z tego, co wiemy, tylko jedna ofiara była notowana. Łukasz... - Czerwiński, paser, drobny złodziej - dokończył za niego Ciemnicki - Odsiedział rok za kradzież z włamaniem, zwolniony przed upłynięciem wyroku za dobre sprawowanie. Inni nigdy nie byli karani, może po prostu nigdy nie wpadli. Teraz mamy ważniejsze problemy do rozwiązania - przypomniał swojemu partnerowi. - Dobra, więc chodźmy już do niej - powiedział Rafał, nie mogąc dłużej czekać na rozmowę ze świadkiem. Podeszli do niej, a w Rafale narastało pełne podekscytowania oczekiwanie. Amanda odwróciła się do nich. Już nie płakała. Była to ładna dziewczyna, na oko dwudziestolatka. Niebieskie, zaczerwienione od płaczu oczy, sięgające ramion blond włosy i łagodny wyraz twarzy w połączeniu ze szczupłą i drobną sylwetką nadawały jej wygląd zagubionej dziewczynki. -P-przepraszam - powiedziała. - Nic się nie stało, pani Amando. Nikomu nie jest łatwo pogodzić się z taką tragedią - powiedział Dariusz – Ale pragniemy zapobiec kolejnym, więc musimy zadać pani kilka pytań. Mam nadzieje, że pani to rozumie? - zapytał. - Tak - odrzekła Amanda. - Wspominała pani o kobiecie, która uprzykrzała się pani przyjaciółce. - A jaka z niej była kobieta? Gówniara zwykła. Chociaż taka zwyczajna to ona nie była, ubierała się, jakby ją zakonnice wychowywały - odpowiedział gniewnie świadek - Długa, szara suknia, wystający spod niej kołnierz koszuli. Normalna to ona nie była - kontynuowała.
10 | S t r o n a - Na czym polegało to uprzykrzanie się? - zapytał Rafał - Chodziła za nią, wyzywała ją, mówiła, że spotka ją kara. Gdy byłyśmy w mieszkaniu, często widywałyśmy ją z okna. Wpatrywała się w kamienicę z mściwym uśmiechem na twarzy. Ignorowałyśmy ją. Klara nawet postraszyła ją zaprowadzeniem do rodziców i naskarżeniem na nią, a ona tylko się śmiała, mówiąc, że to ona ją do nich zaprowadzi. W końcu zaczęłyśmy ją ignorować, w końcu to tylko głupia gówniara - ostatnie zdanie wypowiedziała już z szlochem, który zapoczątkował płacz. - Pani Amando, proszę się uspokoić - powiedział Rafał - czy było coś, co pani zdaniem, mogło być powodem zaczepek ze strony tej dziewczyny? Czy pani przyjaciółka ją znała, wspominała coś o niej? - Nie, Klara nie wiedziała, kto to jest - odpowiedziała dziewczyna po chwili. - Dobrze, być może pani przyjaciółka, pani Klara, zrobiła jej coś zupełnie niechcący, kiedyś, przez przypadek? Nie pamięta pani niczego takiego? - No nie wiem, wie pan, Klara mogła zrobić krzywdę wielu dzieciom... Rozbijając ich rodziny... - Czy pani Klara była panią do towarzystwa? - zapytał Rafał, szukając potwierdzenia dla słów swojego partnera. - Tak. Kilka razy zdarzyło się, że jakiś dzieciak zarysował jej auto, czy jakaś babka przyszła z awanturą o męża. - No cóż, to nam na razie wystarczy. Poproszę od pani dokumenty, musze spisać pani dane. Będziemy chcieli się jeszcze z panią skontaktować - powiedział Dariusz. Podczas, gdy Ciemny spisywał dane z dowodu osobistego świadka, Rafał powolnym krokiem przeszedł wzdłuż zgliszcz
11 | S t r o n a budynku. Zarwane stropy, zwęglone krokwie, stalowe elementy. Nastoletnia dziewczynka, w ramach zemsty miałaby spalić całą kamienice, kilkanaście niewinnych osób? Wydawało się to bzdurą. Poza tym co z innymi kamienicami? To nie było możliwe. Nadal stali w miejscu, kolejny świadek, który nie dostarczył im niczego, poza garstką nieznacznych informacji. Gwizd dobiegający od strony samochodów wyrwał Rafała z ponurych przemyśleń. Spojrzał na grand vitarę Ciemnego, przy której stał on sam, zakończywszy czynności. - Pospiesz się, wracamy na posterunek! - zawołał Dariusz. - Ta, oczywiście pełni nowych tropów - odpowiedział Rafał zrezygnowanym głosem, po czym wsiadł do swojego passata i niespiesznie opuścił miejsce przestępstwa. ****** Wzdłuż brukowanej, a zarazem najdłuższej łódzkiej ulicy rozciągały się dwa rzędy kamienic, mieszczących w swoich gmachach biura, oferujące najróżniejsze usługi, bary, restauracje a przede wszystkim rozmaite sklepy. Kolorowe biuletyny, krzykliwe reklamy wypełniały witryny każdego z nich. Między dwoma z takich sklepów, oferującymi modę dla pań i asortyment sportowy znajduje się redakcja gazety " Na Rzeczy ". Żółty budynek z białą sztukaterią mieścił sporą ilość mniejszych i większych sal konferencyjnych, korytarzy, pomieszczeń socjalnych, bufet czy kilka biur, przynależnych do różnych wydziałów redakcji. W jednym z takich biur, na pierwszym piętrze, w wydziale dziennikarstwa śledczego siedział Tomasz Brodnik, wpatrzony w okno, przez które wpadały
12 | S t r o n a intensywne promienie słońca, ogrzewając przyjemnie jego twarz. Pokój o białych ścianach, z dwiema jasnobrązowymi szafami i biurkami do kompletu, z wygodnymi czarnymi krzesłami wypełniony był dziś żółto-złotą, słoneczną poświatą, tworząc, w połączeniu z ciepłem promieni, senną atmosferę. Tomasz zaczął żałować, że wylał połowę swojej kawy na podłogę. Przeciągnął się i ziewnął, po czym wstał i podszedł do stojącego na oknie elektrycznego czajnika, by wstawić wodę na następną. Oczekując nań, spojrzał przez okno na ulice. Od samego rana na ulicy panował ruch. Oczywiście nie było tak tłoczno, jak w południe, kiedy to przez ulice przechadzały się całe tłumy ludzi, spędzających wolny czas po pracy czy szkole, pijących kawę, piwo czy jedzących kotlety schabowe z frytkami. Widok przechodzących ludzi z teczkami, torbami i plecakami o tej porze, jednoznacznie oznajmiał, że śpieszą na lekcje, czy do swoich biur. W tym pośpiechu nie zauważali żebraczki, siedzącej po turecku, przy księgarni, znajdującej się naprzeciw redakcji. Była chuda i być może młoda. Poprzez mijających ją ludzi Tomasz spostrzegł, że jej twarz zakrywa kurtyna czarnych włosów. Ubrana była w szarą, długą suknie, która wyglądała na starą, była poprzecierana i dziurawa, a jej kolor przywodził raczej na myśl wygląd starego, poplamionego, brudnego szarego dywanu. Obojętni ludzie mijali ją bez żadnego zainteresowania, niektórzy niemalże ją deptali i ani myśleli, by zatrzymać się i ją przeprosić. Wśród przechodniów Tomasz wypatrzył młodego księdza. Ubrany był normalnie, czarne dżinsy i wpuszczona w nie koszula. O jego duchowności świadczyła koloratka zapięta pod szyją.
13 | S t r o n a Przeszedł obok biedoty równie obojętnie, co inni ludzie! Jedynie wzdrygnął się, jak gdyby uderzyło go obrzydzenie i poszedł dalej. To oburzające! Taka postawa księdza ujęła dużo z obrazu polskiego duchowieństwa w oczach Tomasza. Żebraczka podniosła głowę i spojrzała w okno, w którym stał. Była młoda, bardzo blada. Miała podkrążone oczy, wyglądała na chorą. Wydawało mu się, że jej oczy zrobiły się czarne, lecz w tej chwili wrząca woda z elektrycznego czajnika wytrysnęła mu wprost na rękę! Ból był okropny, Tomasz od razu odskoczył od parapetu i pobiegł do drzwi. Wypadł przez nie, by wpaść przez stojące na przeciw drzwi do toalety i włożyć rękę pod kran. Puścił zimną wodę i schładzał oparzoną dłoń, czując szczypiący, pulsujący, dokuczliwy ból. Cholera! - pomyślał sobie. Po co wstawiłem cały czajnik wody na jedną kawę? Ponad umywalką spostrzegł grymas bólu i złości na swojej twarzy. Był przystojnym mężczyzną o nieco nonszalanckim spojrzeniu, gęstych ciemnych włosach z zaczesaną do góry grzywką. Oczy miał jasnobrązowe. Usłyszał kroki rozbrzmiewające na korytarzu, a po chwili drzwi toalety uchyliły się i stanęła w nich Magdalena, dziennikarka z tego samego wydziału, pisząca aktualnie artykuły o kilku samobójstwach w łagiewnickim lesie. Magdalena śmiało okrzyknęła tę sprawę polskim Aokigahara, czyli polskim Lasem Samobójców, choć liczba ciał znalezionych w tym roku w Łagiewnikach była o setkę mniejsza, niż w prawdziwym lesie, owianym tą złą sławą. Poza tym była śliczną blondynką, o długich włosach, przyjemnej, słodkiej twarzy, małych piersiach i zgrabnych nogach. Ubrana była w białą koszulę wpuszczoną w ciemno-brązową spódniczkę do kolan, przepiętą zgrabnym paskiem ze złotą klamerką. Rozpuszczone włosy dodawały jej wdzięku.
14 | S t r o n a - Hej. Co tu się dzieje? - zapytała. - Oparzyłem się wrzątkiem - odpowiedział Tomasz, nadal trzymając rękę pod odkręconym kranem. - Wrzątkiem? Skąd ty teraz wziąłeś gorącą wodę? Przyniosłeś ze sobą w termosie? - Słucham? O co ci chodzi? - zapytał zdziwiony Tomasz. - No przecież od rana nie ma prądu na całej ulicy. Pan Maciej ledwie zdążył wyłączyć rano alarm i już nie było prądu, chyba wysiadła cała sieć. Pan Maciej był naszym portierem. Tomasz nie przypominał sobie, by ten mówił mu przy wejściu, jakoby miało nie być prądu. Nieważne. Tomasz mógł to przeoczyć, a skoro prąd już był to nie było już problemu. - To niemożliwe, dopiero co zagotowałem wodę na kawę w czajniku. Wzięła jego oparzoną dłoń w swoje dłonie i pod zimną wodą pomasowała łagodnie oparzenie. - No ładnie - powiedziała, przyglądając się rumieniowi na jego dłoni - Chyba wstawiłeś cały czajnik, co? - zapytała - Wiesz, mam ochotę na kawę, więc skoro zagotowałeś już wodę to może wpadnę do ciebie ze swoim kubeczkiem? - zapytała, wciąż trzymając jego dłoń. - Przykro mi, mam dużo pracy - odpowiedział Tomasz, nie patrząc na nią. Magdalena z pewnością była najatrakcyjniejszą kobietą, jaką znał i gdyby nie bał się do kogoś zbliżyć, gdyby nie bał się znów kogoś stracić to mogłoby coś między nimi być, tym bardziej, że już od kilku miesięcy Magdalena coraz wyraźniej dawała mu znać o tym, że jest nim zainteresowana. - Cóż, szkoda - odpowiedziała, puszczając jego dłoń. Tomasz podniósł głowę znad umywalki i spojrzał na nią. Zarumieniła się, odwróciła i wyszła, zostawiając go samego w toalecie.
15 | S t r o n a No trudno, ja po prostu nie potrafię na siłę się przed nią otworzyć i dać jej nadzieję. To teraz nikomu niepotrzebne, pomyślał. Zakręcił kran i wrócił do swojego gabinetu. Podszedł do parapetu, na którym stał czajnik by wreszcie zaparzyć sobie kawy. Spojrzał przez okno, szukając wzrokiem biedoty, siedzącej naprzeciw redakcji, jednak jego oczy już jej nie odnalazły. Zapewne znużona obojętnością przechodniów postanowiła przenieść się w inne miejsce. Wziąwszy kubek w dłoń wsypał do niego dwie płaskie łyżeczki kawy i trzy płaskie łyżeczki cukru. Jego mama zawsze mówiła mu, że najlepsza kawa parzy się wtedy, gdy dodamy do niej cukier już po wlaniu wrzątku do kubka, on jednak, zawsze zalewał kawę razem z cukrem. Podniósł czajnik i przechylił go, wlewając wodę do kubka, czując, że coś jest nie tak, nie wiedząc jednak, skąd wzięło się to przeczucie. Odstawiwszy czajnik spostrzegł się, że woda z kubka nie paruje, choć zagotowała się zaledwie kilka minut temu. Wyciągnął rękę i palcem dotknął kubka. Zimny. Jak kubek, dopiero co zalany wrzątkiem może być zimny? Ostrożnie zawiesił w powietrzu palec, tuż nad powierzchnią swojej kawy i nie wyczuwając ciepła zanurzył go w niej. Niemożliwe. Kawa była zimna! Dopiero co oparzył się wrzątkiem z czajnika, a teraz kawa, którą tym wrzątkiem zalał okazała się być zimna. Tomasz włączył czajnik jeszcze raz, lecz tym razem kontrolka się nie zaświeciła. Magdalena miała rację, naprawdę nie było prądu. Jak to więc możliwe, że zagotował wodę w czajniku i oparzył się nią? To niemożliwe, by wrzątek ochłodził się o kilkadziesiąt stopni w ciągu zaledwie czterech minut, a to oznaczało, że woda wcale nie była gorąca. Spojrzał na swoją rękę i... Niemożliwe! Ślad po oparzeniu zniknął! Skóra nie byłą nawet zaczerwieniona! Co to ma wszystko
16 | S t r o n a znaczyć? Czy ja zwariowałem? Przestraszony Tomasz, nie zastanawiając się ani chwili, wyjął z szuflady swojego służbowego laptopa, wrzucił go do torby i wyszedł ze swojego biura. Szybkim krokiem przemierzył korytarz, mijając kilka biur, w tym pokój Magdaleny, dostrzegając przez szparę w drzwiach smugę jej blond włosów. Doszedłszy do końca korytarza zbiegł po schodach w dół, przeskakując po dwa-trzy stopnie na raz. Znalazł się w głównym holu, gdzie spotkał stojącego przy kontuarze portiera, dyrektora gazety, Władysława Gerdę. Prawie pięćdziesięcioletni jegomość, z zimnym inteligentnym spojrzeniem, siwą już brodą i w eleganckim garniturze wyglądał przynajmniej, jak kierownik banku. - A dokąd to, Tomaszu? - zapytał swoim surowym głosem. - Popracuję dziś na mieście. Muszę odwiedzić miejsce pożaru, potrzebuję natchnienia do mojego nowego artykułu - odpowiedział Tomasz. - Chcę go zobaczyć do piątku, musi ukazać się w sobotnim wydaniu naszej gazety. - Nie ma sprawy, panie dyrektorze, będzie gotowy - dodał pośpiesznie Tomasz, po czym złapał za klamkę i pchnął drzwi, kiedy w tym samym momencie usłyszał głos dyrektora: - Tomaszu. Czym jesteś tak zdenerwowany? - Problemy żołądkowe. Uciekam. Dyrektor rzucił mu badawcze spojrzenie, i kiwnął głową, czym dał do zrozumienia, że Tomasz może odejść. Tomasz lubił dyrektora Gerdę. Był dość sztywny i sprawiał wrażenie surowego, lecz był na swój sposób wyrozumiały i potrafił puścić wiele płazem. Dbał o interesy pracownika o tyle, jeśli nie wpływały negatywnie na pracę gazety, przymykał oko, gdy przyłapywał kogoś na
17 | S t r o n a przysypianiu nad biurkiem, na urywanie się z pracy - oczywiście, gdy ktoś wywiązywał się ze swoich obowiązków. Nie tolerował natomiast niesolidności lub konfliktów między pracownikami. Wszelkie objawy mobbingu karał surowo. Tomasz wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Skręcił w prawo, by zapuścić się w głąb ulicy. Być może pani Maria miała rację - powinienem się bardziej wysypiać, pomyślał sobie. Im bardziej oddalał się od budynku redakcji tym bardziej starał się uwierzyć, że nie stało się nic nadzwyczajnego. Ludzki umysł, odporny na zaakceptowanie jakichkolwiek paranormalności oszukiwał go i Tomasz nie do końca był pewien czy to, co zapamiętał z porannego incydentu w pracy było prawdą. Nie było prądu, woda nie mogła więc się zagotować, lecz bardzo dobrze pamiętał ból oparzonej skóry. Idąc przed siebie jego wzrok przykuła młoda kobieta w czarnej spódniczce. Czerń, zaczynająca się w pasie kobiety i kończąca kilkanaście centymetrów ponad kolanami przypomniała mu inną czerń, którą już dzisiaj widział. Czerń oczu żebraczki, która spojrzała na niego, w ułamek sekundy przed tym, jak oparzyła go woda, wytryskująca z czajnika, z którego nie miała prawa wytrysnąć. Czyżby to był jakiś duch? Demon? Czego od niego chciał? Boże - pomyślał Tomasz - ja chyba zwariowałem. Oblałem się wrzątkiem, siedziałem w toalecie tak długo, że woda zdążyła już wystygnąć i podejrzewam o wszystko jakieś duchy czy demony? To było irracjonalne. Prąd musiał być włączony choćby i na minutę, w którą to woda zdążyła się zagotować. Nie ma innego wyjaśnienia, a bajki o duchach i demonach zostawię dla bogobojnych starszych pań, spędzających dwadzieścia godzin tygodniowo siedząc lub klęcząc w kościelnych ławkach. Zły na siebie, postanowił wrócić do domu i przespać się
18 | S t r o n a trochę, a w razie potrzeby wziąć parę dni wolnego. W końcu i tak nie mógł się teraz skupić na pisaniu artykułów do gazety - nie miał nowych informacji na temat podpaleń, a wymyślanie bzdurnych informacji tylko po to, by nakarmić oczy żądnych wszelakich nowin na ten temat czytelników nie było w jego stylu. *****
19 | S t r o n a ięc tak. Charakterystyka ofiar wygląda, jak już wcześniej zaznaczaliśmy, na ludzi, którzy mają swoje za uszami. Każda z czterdziestu trzech dotychczasowych ofiar była albo karana, albo powinna być ukarana, lecz nie były prowadzone żadne postępowania w ich sprawie. W tych zatajonych przestępstwach chodzi głównie o przemoc domową, rodziny nie zgłaszały spraw na policje ze zwykłego strachu i syndromu, który kazał im nie donosić na kogoś ze swojej rodziny, tu męża czy syna i usprawiedliwiać ich czyny swoją wyimaginowaną beznadziejnością. Przepytaliśmy sąsiadów, którzy przeżyli, stąd posiadamy gruntowną wiedzę na temat tych przypadków przemocy domowych, o których nie mieliśmy pojęcia. Wśród ofiar, których nie mieliśmy w kartotece było również kilku osiedlowych złodziejaszków. Sprawdziliśmy wszystkie osoby, które przeżyły w naszej bazie danych oraz poprzez liczne wywiady środowiskowe. Były zwykłymi obywatelami, nie mieli nigdy kłopotów z prawem, każdy miał o nich dobre lub bardzo dobre zdanie. Co ciekawe, a jednocześnie dziwne, ani jednej z tych osób nie było wtedy w domu, ale nic nie wskazuje na to, by osoby te zostały wywabione zeń podstępem. Niektórzy byli w tym czasie w klubach, niektórzy u rodziny czy znajomych, a jeszcze inni na wczasach. Sprawca musiał zatem albo obserwować kamienice, albo po prostu mieć jednego lub więcej wspólników, którzy przekazywali mu informacje. Tu mogę wspomnieć o widywanym w okolicy kamienic, które spłonęły mężczyźnie w kapturze, o którym nadal niczego nie wiemy. Wszystko wskazuje na to, że wszystkie podpalenia były zaplanowane w każdym calu, a sprawca nie był desperatem, lecz cierpliwie czekał, aż osoby, które nie były jego celem opuszczą kamienicę. Wydaje nam się, że to stąd długie -W
20 | S t r o n a i nieregularne odstępy między podpaleniami, ponieważ musiał czekać na szczęśliwy zbieg okoliczności, dzięki któremu w kamienicy pozostaną tylko te osoby, które sprawca chciał, by tam pozostały. Nie możemy również zrozumieć, dlaczego sprawca nie oszczędzał dzieci z rodzin patologicznych, które zginęły w pożarach, skoro darował życie innym, niewinnym w jego mniemaniu mieszkańcom. W każdym razie nie oszczędził wszystkich dzieci z takich rodzin - zakończył swoją wypowiedź Dariusz, by oddać głos Rafałowi. - Dodatkowo mamy pewną hipotezę, lecz nie znaleźliśmy osoby, która pasowałaby do roli sprawcy - podjął Rafał - Ze względu na charakterystykę ofiar podejrzewamy, że sprawcą może być jakiś mściciel bądź ktoś, kto poszukuje sprawiedliwości, być może jest to ktoś, kto został kiedyś skrzywdzony przez kogoś złego, bądź był krzywdzony przez wiele lat. Zasięgnęliśmy pomocy u mojej dobrej znajomej, która jest psychologiem. Wiemy dzięki temu, że może to być ofiara gwałtu, przemocy domowej, pobicia, podpalenia, porwania. Może to być ktoś, komu w takowy sposób skrzywdzono kogoś najbliższego. Może to być ktoś, komu skrzywdzono najbliższych w sposób, który doprowadził do samobójstwa danej osoby lub spowodował u niej trwały uraz psychiczny lub wręcz chorobę psychiczną. Może to być ktoś, kto miał możliwość w przeszłości zapobiec jednemu z takich przestępstw, ale nie odważył się, lub nie był w stanie, ponieważ był wtedy na przykład dzieckiem i odcisnęło się to na jego psychice. Może to być osoba, która była świadkiem jednego z takowych przestępstw. Może to być ktoś, kto... - Kto miał nierówno pod sufitem ale marzył by zostać policjantem, może to być zwykły świr lub banda świrów - wpadł mu w słowo
21 | S t r o n a Grzegorz Sworawski, Komendant Wojewódzki, któremu Dariusz i Rafał przedstawiali właśnie wyniki swojego śledztwa. - Dokładnie tak. Hipotez jest bardzo wiele - potwierdził Dariusz. - Sprawdziliśmy kilkanaście osób, ale na terenie samego miasta Łodzi są grube tysiące ludzi, którzy przechodzili przez takie rzeczy w przeszłości. Sama przemoc domowa jest bardzo powszechna w tym mieście, ofiar gwałtów czy zabójstw także jest sporo. Możemy dodać, że sprawdziliśmy osoby, które odsiadywały wyroki za podpalenia, a które wyszły na wolność w ostatnim czasie, lecz tych osób na szczęście była tylko garstka, więc poszło nam to bardzo sprawnie. Nie mają motywów, mają alibi, myślimy, że są czyści - odezwał się Rafał. - Zaczęliśmy nasze sprawdzanie od osób, które zeznawały w sprawie o gwałt czy zabójstwo, osób, które były świadkami takich rzeczy. - Pomyśleliśmy również, że moglibyśmy podzielić się pracą, ja zacząłbym sprawdzać osoby, które były ofiarami podpaleń – powiedział Rafał. - Problem w tym, że mamy masę roboty, nie jesteśmy w stanie sprawdzić wszystkich. Stoimy w miejscu. Potrzebujemy kogoś do pomocy. Chcielibyśmy sprawdzić szpitale psychiatryczne i uzyskać informacje o osobach, które leczyły się psychiatrycznie dlatego, że byli ofiarami przestępstw czy przemocy i o ich rodzinach. Ich również warto byłoby sprawdzić. - Cholera. Do czego to doszło? - wściekał się komendant. - Jakiś świr chce puścić z dymem jedną trzecią miasta, a my nie mamy pojęcia, kto to może być, bo może to być każdy! Do cholery!
22 | S t r o n a Ani Dariusz, ani Rafał nic się nie odezwali. Siedzieli z bezradnymi minami i czekali, aż komendant się uspokoi. - Eh - westchnął komendant - Dobrze, panowie, przydzielę wam kogoś do pomocy. A teraz już idźcie - zakończył rozmowę. Obydwoje podnieśli się z krzeseł i opuścili gabinet komendanta. Schodząc po schodach na drugie piętro nie odezwali się do siebie ani słowem. Rafał od kilku dni nie ukrywał znużenia brakiem postępów w tej sprawie a i Dariusz powoli tracił cierpliwość. Znajdując się już w swoim gabinecie usiedli przy swoich biurkach. - To co, kawa i sprawdzamy dalej? - zapytał Rafał. - Ta - odpowiedział Dariusz i wstał od biurka, by wstawić wodę na kawę. ***** Głośne trzaśnięcie drzwi frontowych obwieściło powrót Romana do domu jego sąsiadom. Ciężkie kroki po schodach, nieartykułowane dźwięki i potoki przekleństw utwierdziły ich w przekonaniu, że to na pewno on. Nie było to jednak nic nadzwyczajnego. W kamienicy, przy ulicy Wysockiej przekleństwa, wrzaski i pijaństwo były na porządku dziennym. Roman, jednak, z pewnością należał do najgorszych typów z marginesu społecznego. Przemocą fizyczną i psychiczną, jaką wyrządzał rodzinie zdecydowanie odstawał od reszty " towarzystwa ", zamieszkującego tę kamienicę. Zataczając się od ściany do poręczy, powoli toczył się w stronę swojego mieszkania. Jeszcze piętro i dotrze do tego burdelu, do tych bachorów i do tej kurwy. Będzie patrzył na te bękarty, śmiejące nazywać go tatą.
23 | S t r o n a - Wy kurwy! - Nienawidził ich z całego serca. Były jego karą, były jego przekleństwem. - Pierdole! - Ta szmata urodziła mu je na złość. Tylko pijany może jakoś znieść ich widok, a mogąc im przylać czuje coś zbliżonego do radości. Bełkocząc i przeklinając pokonał już połowę piętra. Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. Pewnie ta kurwa dmucha na niego zimnym powietrzem. -Przestań , dziwko! - wrzasnął, zachwiał się i złapał poręczy. Wrzasnął z bólu, przewrócił się i zobaczył, że poręcz rozgrzana jest do czerwoności. To ta dziwka go oparzyła. Wściekłość narastała w nim, gdy podnosił się, zamierzając zlać ją tak, jak jeszcze nigdy jej nie zlał. Dziś nie będzie przypalał papierosem jej dłoni, dziś wypali tej kurwie oczy. Pokonał ostatnie stopnie, bełkocząc i warcząc ze złości. ŁUP, ŁUP!! Jego pięść uderzała w drzwi. - Otwieraj, kurwo! Otwierać, już! - wywrzaskiwał do wizjera w dębowych drzwiach - Owieraaj! - krzyknął, po czym złapał za klamkę i nacisnąwszy ją, zorientował się, że drzwi są otwarte. Pchnął je mocno i wparował do mieszkania. Nie pachniało obiadem, nie doszedł go żaden dźwięk. Poszedł na wprost, do małego pokoju. Nikogo tam nie było. Zawrócił. Klął pod nosem, zataczając się do dużego pokoju, do pokoju tych bękartów. Zaraz rozprawi się z tymi bachorami. Zawsze przelewał swoją złość na nich. Lubił bić je pasem, przywiązywać za kostki u nogi do kaloryfera. Kopał je po brzuchu, żebrach i całym ciele. Wiele razy mały Wojtuś i mała Agatka trafiali do szpitala.
24 | S t r o n a - Już was, kurwa, mam! Już do was idę! - krzyknął w kierunku dużego pokoju. Lecz, gdy do niego dotarł, zauważył, że i tam nikogo nie ma. Nikt nie czeka na niego, skulony ze strachu. Rozzłościło go to jeszcze bardziej. Wrócił do przedpokoju i skierował się w stronę kuchni. Na starym, kuchennym stole, stojącym pod oknem, wraz z czterema odrapanymi krzesłami, z powypalanymi dziurami w obiciach siedzisk i oparć leżała kartka papieru. Zatoczył się do stołu, obijając się o lodówkę. Przewrócił krzesło, odsuwając drugie, by na nie opaść. Podniósł kartkę, na której było napisane pośpiesznie kilka słów: Więcej już nas nie skrzywdzisz, łajdaku. Odchodzimy. Roman długo wpatrywał się w kartkę, nie mogąc do końca zrozumieć sensu wiadomości pozostawionej na kartce. Siedząc bez ruchu i mrużąc oczy nad kartką poczuł, jak dopada go sen. Tomasz otworzył drzwi i wszedł do mieszkania. Od razu skierował się do swojego pokoju, by pozbyć się torby z komputerem. Gdyby było to jego mieszkanie - po prostu położyłby komputer na ziemi zaraz po przekroczeniu progu, lecz pani Maria nie tolerowała bałaganu. Kiedyś zapytał ją o możliwość wynajmu któregoś z pozostałych mieszkań kamienicy, ona jednak odmówiła, tłumacząc to złym stanem tych mieszkań. Ze swojego pokoju przeszedł do kuchni, gdzie właścicielka mieszkania słuchała swojego ulubionego radia religijnego ArchaniołFM, popijając herbatę. - Jak tam w pracy, Tomku? - zapytała.
25 | S t r o n a - Szczerze mówiąc to nie wiem. Źle się poczułem i wyszedłem niemalże od razu - odpowiedział. - To gdzie się podziewałeś do tej pory? Pracowałeś w terenie? - Pokręciłem się po mieście, odwiedziłem galerie handlową, zjadłem tam obiad, odwiedziłem jeszcze miejsca podpaleń. Niestety nic mi to nie dało, jak nie miałem weny do pisania artykułu wcześniej, tak i nie mam po ponownym obejrzeniu tych miejsc. Tak było w istocie, po porannym incydencie chodził bez celu po mieście, próbując wziąć się w garść i znaleźć w sobie energię do pisania. Do piątku miał co prawda jeszcze dwa dni, jeśli nie licząc dzisiejszego, lecz pełen niemocy dziennikarskiej mógłby pisać ten artykuł choćby i do przyszłej środy. Jego nogi zawiodły go do jego ulubionej galerii handlowej - Manufaktury. Przechadzając się jej rozległymi korytarzami dotarł do strefy dla restauracji, gdzie można było najeść się do syta. Po zjedzeniu placków po węgiersku postanowił udać się na miejsca podpaleń, mając nadzieję, że odbijające się tam echo tragedii szepnie mu kilka słów, które mógłby napisać. Niestety i tu się mylił - jego pojawienie się tam nie otworzyło mu głowy na tyle, by mógł coś napisać. W końcu, gdy wybiła dziewiętnasta trzydzieści, zrezygnowany zdecydował się na powrót do domu. - Tomaszu, zrób sobie wolne. Wiele razy już ci o tym mówiłam. Poza tym od samego rana źle się czułeś. Naprawdę nie uważasz, że możesz sobie zaszkodzić? Proszę cię, byś odpoczął. - Dziś właśnie zamierzam tak zrobić. Zjem tylko kolację, wezmę kąpiel i wskakuje do łóżka. - Bardzo ładnie. Wreszcie coś do ciebie dotarło - powiedziała pani