Agnieszka1301

  • Dokumenty420
  • Odsłony81 513
  • Obserwuję134
  • Rozmiar dokumentów914.6 MB
  • Ilość pobrań41 921

IF YOU STAY - C. Cole - trans - IZUUUS - całość

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :4.1 MB
Rozszerzenie:PDF

IF YOU STAY - C. Cole - trans - IZUUUS - całość.PDF

Agnieszka1301 Dokumenty
Użytkownik Agnieszka1301 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 316 osób, 186 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 182 stron)

2 Chapter 1 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 3 Chapter 2 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 7 Chapter 3 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 15 Chapter 4… … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 22 Chapter 5 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 26 Chapter 6 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 32 Chapter 7 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 39 Chapter 8 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 47 Chapter 9 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 52 Chapter 10 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 66 Chapter 11 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 74 Chapter 12 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 81 Chapter 13 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 89 Chapter 14 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 96 Chapter 15 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 103 Chapter 16 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 111 Chapter 17 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 118 Chapter 18 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 125 Chapter 19 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 132 Chapter 20 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 139 Chapter 21 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 149 Chapter 22 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 157 Chapter 23 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 161 Chapter 24 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 162 Chapter 25 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 172 Chapter 26 … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … 179

3 --PAX-- Nie mogłem być pewny, że ta dziewczyna właśnie powiedziała moje imię. Jej głos był niezrozumiały i lekko przytłumiony, a to dlatego, że właśnie miała moje przyrodzenie w swoich ustach. Siedziałem na czarnym skórzanym fotelu w moim samochodzie. Wciskałem głowę dziewczyny coraz bardziej między moje uda, chciałem żeby wzięła go bardziej do swojego gardła. – Nic nie mów. – Powiedziałem do niej. – Po prost ssij. – Zamknąłem swoje oczy i słuchałem. Słyszałem jak obraca językiem w swoich ustach po całej mojej długości. Wypełniała swój miękki policzek moim fiutem. Jęczy coś, choć ja nic tego nie rozumiem, ale ona nic sobie z tego nie robi. Moja ręka jest na jej głowie stymulując ją do ruchów : w przód, w tył. Kontroluje wszystko, głębokość i prędkość. Nawinąłem sobie jej włosy od nasady szyi na nadgarstek dzięki czemu mogłem go wysuwać, po czym ponownie wsuwać i zwalniać tempo. Ona jęczy ponownie. I nadal nie wiem dlaczego. I dalej mnie to nie obchodzi. Jestem skurwielem. I nadal nie znam jej imienia. Wszystko jest jak mgła, z wyjątkiem tej chwili. Dostrajam się do dźwięków dookoła, jeziora Michigan po naszej prawej stronie i odgłosów jeżdżących samochodów na autostradzie kilka mil stąd. Niewidoczne światła oświetlonego miasta, pozwalają mi odpłynąć. Pozwalam odpłynąć obawą, że ktoś mógłby nas nakryć. Nikogo przecież nie ma na plaży o jedenastej w nocy. Szczerze mówiąc tak naprawdę gówno mnie to obchodzi. Teraz jedynie na czym się koncentruję, to tylko to, aby wykonać swoją robotę. Zdaję sobie sprawę, że nie dojdę. Nie mówię jej o tym, bo nie chce, żeby przestała. Pozwalam na to jeszcze kilka minut, nim ją odpycham. – Zrób sobie przerwę – mówię do niej i poprawiam się w swoim fotelu.

4 Nie przejmuję się tym jak ona się teraz czuję, wzdycham głośno i długo, chcę się tylko teraz zrelaksować. Dziewczyna gapi się w boczne lusterko i próbuję zrobić coś ze swoim bałaganem na twarzy. – Poczekaj – poleciłem. – Potrzymaj to na chwilę. – Patrzy ma mnie w ogłupieniu, jej szminka jest całkowicie rozmazana. Uśmiecham się. Wyciągam z kieszeni mojej kurki woreczek z kokainą, wysypuję trochę na lusterko na mojej desce rozdzielczej. Po czym biorę nożyk i tworze z tego dwie proste kreski. Oferuję jej trochę koki i teraz ona się uśmiech jakby była zawodowym klaunem. Nachyla się nad lusterkiem i wciąga, kaszle po czym znów wciąga. Rozkłada się w swoim fotelu, przechyla głowę na szybę obok niej. Jej oczy stają się puste, tak jak ona, gdy już narkotyk uwalniać swoje działanie. Wtedy podsuwa do mnie lustereczko, a ja wahałem się tylko przez chwilę. Miałam z nim już styczność dzisiaj i to byłoby więcej niż zazwyczaj. Wszystkiego. Z jakiegoś powodu, potrzeba znikania w czerni była dzisiaj większa niż zazwyczaj. Wziąłem rurkę i lustereczko z proszkiem, który nigdy nie zawodzi i zabiera mnie daleko stąd. Nawet kiedy nie mogę na nic innego liczyć, zawsze mogę liczyć na niego. Znajome palenie, natychmiast znieczula moje gardło. Pusta rozprzestrzenia się po reszcie mojego ciała. Moje zmysły matowieją, a serce zaczyna mocniej bić. Czuję jak krew pulsuje przez całe moje ciało, jak przenosi się z tlenem do moich odrętwiałych palców. Kurwa, kocham to gówno! Uwielbiam to w jaki sposób paraliżuje to moją uwagę, kocham kiedy zwiększa moją świadomość, jednocześnie obracając wszystko inne na czarne i odrętwiałe. To jest coś, co sprawia, że czuję się naprawdę komfortowo. Dryfując pomiędzy ciemnością, a nicością. Koka ułatwia mi istnienie w pustce. Zebrałem palcami proszek pozostały na lusterku i roztarłem go na całej długości mojej erekcji. Złapałem dziewczynę za kark, pochylając ją do mojego krocza. Zrobiła to chętnie, ochoczo otwierając usta. Jest to z całą pewnością nie wbrew jej woli. Ona chce tutaj być. Zwłaszcza teraz kiedy nakarmiłem jej głód. Zwłaszcza teraz, kiedy dostaje coś więcej niż tylko mojego fiuta. Jeśli teraz zacznie jęczeć, będę w stanie uwierzyć, że sprawia jej to również przyjemność. – Zakończ – mówię jej, odginając ją trochę w tył, ona dalej się porusza, a ja prawie nie czuję

5 już swoich palców. Jej głowa jeszcze kilka minut porusza się, a potem niespodziewanie dochodzę w jej usta. Oczy momentalnie się jej rozszerzyły i próbowała się wyrywać, ale moja ręka cały czas była na jej karku i nie pozwoliłem jej się ruszyć, dopóki mój kutas nie przestanie pulsować. – Połknij – powiedziałem do niej grzecznie. Jej puste oczy znów się rozszerzają, ale robi to co mówię. Uśmiecham się. Dławi się, ale nie może się wyrwać. – Dziękuję – mówię dalej uprzejmie. Potem pochylam się obok niej i łapie za klamkę i otwieram drzwi od strony pasażera. Zawiasy skrzypią, jest to dowód na to, że są jeszcze wykonane z żeliwa jeszcze z 1968 roku. Wyciągam mój portfel i wyjmuje dwudziestkę. – Masz kup sobie coś do jedzenia. – Mówię jej. – Jesteś za chuda. – Ma wygląd dziewczyny z laskowym nosem, wygląda na zbyt cienki. To nie jedyna z jej wad, która odbiera jej punkty za wygląd. Nie jest brzydka, ale też nie powala na kolana. Jest dobra do zaspokojenia pragnienia, ale nie do jego ugaszenia. Ma włosy koloru mysiego brązu i błękitne oczy. Mdłe ciało, jak jakiś kij. Możesz ją wziąć naraz, a potem zostawić. I ja ją zostawiam. Patrzy na mnie i przeciera swoje usta. – Mój samochód jest w mieście, możesz mnie chociaż do niego podrzucić? – Patrze na nią, i widzę nie jedną, a trzy. Potem znów jest jedna i znów trzy. Potrząsam moją głową, aby ponownie widzieć normalnie. Nic z tego, ponownie jest jedna, a za chwilę trzy. – Nie nie mogę. – Powiedziałem opierając ciężko głowę o zagłówek. – Jestem zbyt nawalony, żeby jechać. To nie jest tak daleko i to nie moja wiana, że włożyłaś pięciocentymetrowe szpilki, wystarczy je zdjąć, a będzie ci się wygodniej szło. – – Jesteś pieprzonym dupkiem Pax Tate – ona pluję ze złością. – Wiesz o tym prawda? – Bierze torebkę z podłogi i trzaska tak głośno drzwiami jak tylko jest w stanie. Mój samochód Danger kołyszę się od jej wysiłków. Tak nazwałem mój samochód rocznik 1968 Dodge Charger w dziewiczym stanie zasługuję na nazwę. I nie obchodzi mnie to, że ta mała dziwka nazwała mnie dupkiem. Jestem dupkiem i nie

6 zamierzam zaprzeczać. Jakby na potwierdzenie tego, nie mogę przypomnieć sobie jej imienia. Z ledwością przypomniałem sobie nazwę mojego samochodu. Czasem pamiętam dziewczyny rano, czasem nie. To nie ma znaczenia w tym momencie, ona wróci. Zawsze wraca. Mam to, czego chcę. Zdejmuje kurtę i kładę ją na siedzeniu pasażera, zapinając swoje spodnie obserwuję jak się oddala. Otworzyłem drzwi od swoje strony, kładąc mój czarny but na progu. Pozwalając owiać zimnej bryzie moje wypieki na polikach, ratując się przed przegrzaniem organizmu. Krajobraz od góry do dołu wydaję się jakby był poszarpany, dziki. To wszystko wydaję się takie ogromne sprawiając, że czuję się malutki. Niebo jest jak atrament, widać ledwie jedynie tylko kilka gwiazd. To jest taka noc, kiedy facet może po prostu zniknąć w ciemności. To jest mój rodzaj nocy. Odpoczywam na siedzeniu pozwalając, aby wszystko kręciło się wokół mnie. Czuję jakby siedzenie było moją kotwicą, która trzyma mnie przy ziemi. Gdyby nie ona, mógłbym odlecieć w kosmos i nikt więcej by mnie już nie widział. Cholera, to jest dopiero myśl. Tylko, że mój samochód kręci się szybko, zbyt szybko. Nawet w tym stanie zdaję sobie z tego sprawę, ale nie martwię się o to zbytni, gdyż mam ze sobą moją fiolkę. Fiolka jest moim kapeluszem magika. Jest w niej wszystkiego po trochu, wszystko co potrzebuję. Szybko czy wolno, białe czy niebieskie, tabletki kapsułki czy skałki. Mam ją. Popijam pigułkę łykiem whisky. Nawet nie czuję jak mnie pali, gdy spływa mi do gardła. Czekam minutę, aż rozpocznie swoje działanie, ale dalej wszystko jest za szybko i dalej rozmazane. Nie no, muszę wziąć jeszcze jedną, albo nawet i dwie. Umieściłem je w ustach, biorąc kolejne łyki Jacka, zanim rzuciłem butelkę na podłogę ze strony pasażera. Zdałem sobie sprawę, że nie jestem nawet w stanie zakręcić tej butelki. I wtedy też zdaję sobie sprawę, że mam to w dupie. Mgła przewlekle zaciera moją wizję i wszystkie czernie i szarości wirują razem. Zamykam oczy. Nadal czuję, że jestem w ruchu, a samochód kręci się dookoła. Noc mnie połyka i jestem napędzany przez ciemność, daleko nad chmurami na nocnym niebie. Tak jakbym po nim żeglował. Docieram do księżyca, dotykam do palcem. Śmieję się. Albo mi się tylko wydaję, że się śmieję. Trudno powiedzieć w tym momencie co jest prawdziwe, a co nie. I właśnie to w tym wszystkim

7 tak bardzo lubię. --MILA-- Kocham noc. Kocham wszystko w niej. Kocham jak noc chowa wszystkie rzeczy w ciemności, których nie chcę widzieć, a jednocześnie odsłania te których nie można zobaczyć za dnia. Kocham gwiazdy i księżyc i to jak ta przyjemna wilgoć otula moje ciało. Kocham jezioro Michigan, które pod wpływem ciemności mieni się niczym onyks rozbitego szkła w świetle księżyca. Zawszę czuję się trochę niebezpiecznie, ale może właśnie dlatego to tak lubię. Trzymałam mój aparat, kiedy kroczyłam małymi krokami po pisaku. Wiatr tutaj zawsze jest przyjemny tylko dlatego, że powietrze jest zimne kiedy wieje od jeziora. Woda zawsze jest chłodna, nie ważne czy jest lato czy zima, jakby Bóg zrzucał do niej szklane z lodem. Owinęłam mocniej wokół siebie swój sweterek zanim znów spojrzałam przez obiektyw. Dziś w nocy księżyc jest w pełni. Wisi na skraju horyzontu, tam gdzie woda spotyka się z niebem. Ma czerwony odcień, który nie można często zobaczyć. Marynarze nazywają go krwawiącym księżycem i naprawdę nie mogę zrozumieć dlaczego. Jest elektryzująco piękny, urzekł mnie. Właśnie dlatego tu dzisiaj jestem. Zabieram się za wykonywanie zdjęć, stoję klękam po chwili znowu stoję i znów klękam. Gdy duży kosmyk mgły unosi się częściowo nad księżycem nie mogę złapać oddechu. Nigdy nie wiedziałam bardziej doskonałego widoku. To sprawiło, że mogę zrobić niesamowite zdjęcie, obraz też będzie prezentował się świetnie. Tak czy inaczej, to dla mnie jeszcze lepiej, bo mam klientów na oba. Robię co najmniej ze sto zdjęć, zanim jestem zadowolona ze światła, jasności i kadru. Chowam aparat do torebki, po czym biorę głęboki oddech świeżego powietrza i cieszę się powrotnym spacerem wzdłuż plaży. Uwielbiam sposób, kiedy moje stopy grzęzną w grubym srebrzystym piasku. Tylko muszę uważać, aby się nie potknąć o żadne poszarpane korzenie.

8 To jest dobra noc, aby pozwolić moim myślą dryfować. Powietrze czyste i ogromna cisza. Nawet mewy już zapadły w swój sen. Nie ma tu nikogo, żeby mnie niepokoić. Kompletna i doskonała samotność. Wiatr targa moimi włosami z dala od mojej twarzy, a ja z roztargnieniem myślę o mojej liście – rzeczy do zrobienia w moim studio. I co muszę zamówić, aby uzupełnić moje braki w magazynie. Zastanawiam się również czy zamknęłam swój dom, ale jeśli jednak tego nie zrobiłam nie będzie to jakiś kolosalny problem. W większym miastach muszę bardziej uważać jeżeli chodzi to takie sprawy, muszę być również bardziej ostrożna, kiedy spaceruję nocami. Nie muszę się martwić o to tu w Angel Buy. Jestem tu tak bezpieczna jak tylko to jest możliwe. Mamy tutaj wskaźnik przestępczości, który znajduję się w dzielnicy Mayberry i wynosi on 1950. Wynika z tego, że największe zagrożenie jest tutaj, ale tylko w okresie turystycznym. Wspinam się po wydmie, która prowadzi na parking, gdzie zostawiłam swoje auto. Jestem zaskoczona, kiedy widzę czarny lśniący samochód. Nie było go tu wcześniej. Wzdycham, moja samotność została przerwana. Tylko, że to i tak nie ma już znaczenia i tak już stąd jadę. Poślizgnęłam się i upadłam w poprzek chodnika, naprzeciwko mojego samochodu. Wpatruję się jak głupia w drugi samochód, widzę że jedne drzwi są otwarte. Słyszę odpalony silnik, co oznacza , że kluczyki są w stacyjce. To jest dopiero dziwaczne. Jestem przerażona, jest ciemno, a ja jestem tutaj sama. Natarczywe brzęczenie i otwarte drzwi ciągną mnie go niego. Mogę mieć tylko nadzieję, że właściciel tego samochodu nie jest jakimś seryjnym mordercą. Zwijam swoje palce wokół telefonu komórkowego, jakby był moja tarczą, aby ochronić mnie przed niebezpieczeństwem. Niezależnie jak bardzo zabawne jest to stwierdzenie, ja i tak kurczono go trzymam. Gdy podchodzę bliżej widzę czarne pozdzierane buty zwisające z progu pojazdu. On się nie rusza! Nie powinnam o tym myśleć. Chciałabym myśleć, że ta osoba sobie po prostu, najzwyczajniej śpi. Niepokoi mnie coś tu jednak. Coś namacalnie się tutaj złowieszczy jak unosząca się w powietrzu chmura. Nie wiele osób mogłoby spać w takim hałasie. Skradam się po cichutku i jedyne co robię to zasłaniam swoje usta dłonią. Unosi się tutaj obrzydliwy zapach wymiocin, od razu znajduję przyczynę tego smrodu.

9 Facet leży na siedzeniu kierowcy z otwartymi ustami, brudnymi od wymiocin w kolorze czerwonym. Jego klatka piersiowa i broda również są oblepione wymiocinami. Zaczynam drżeć. To na pewno nie jest szczęśliwa godzina dla tego gościa. Jest bardzo, ale to bardzo spokojny. Wydaję z siebie dziwne bulgotanie, toteż wiem, że oddycha. To nie może być fajne. Zakrywam nos, żeby nie czuć tego okropnego zapachu i potrząsam go za jego ramię, jego głowa zwisa bezwładnie oparta o jego klatkę piersiową. Znów go potrząsam tym razem jednak włożyłam w to trochę więcej siły i on zaczyna szarpać swoją głową z boku na bok, tak jak lalka ze złamanym karkiem. Jasna cholera. Czuję, że ogarnia mnie panika, a moje serce zachowuję się tak jak koliber zamknięty do klatki. Nie jestem pewna co mam zrobić. Może po prostu za dużo wypił alkoholu i dlatego wymiotował. W rzeczywistości widzę butelkę po whisky na podłodze od strony pasażera co świadczy o moich wcześniejszych przypuszczeniach. Jednak coś podpowiada mi, że to nie to. Nie mogę tylko polegać na moim instynkcie. Więc robię to co pierwsze przyszło mi na myśl. Wyciągam mój telefon i dzwonie pod 911. Odbierają po drugim sygnale z pytaniem w czym mogą mi pomóc, odpowiadam im o tym młodym facecie. – Nie jestem pewna. – Mówię niepewnie. – Nazywam się Mila Hill, jestem na parkingu przy plaży Goose. Jest tutaj facet w swoim samochodzie, a ja nie mogę go obudzić. Myślę, że jest coś z nim nie tak. – – Czy on oddycha? – kobieta mnie pyta bardzo spokojnym głosem. Sprawdzam jeszcze raz, czy czasem mi się wcześniej coś nie przewidziało i odpowiadam jej, że tak oddycha. – To dobrze. – Mówi mi. Po czym zadaje kolejne pytanie. – Czy jesteś w stanie zostać z nim dopóki nie przyjedzie karetka? – – Tak – natychmiast odpowiadam. – Zostanę z nim. – Wiedząc, że pomoc jest już w drodze nie czuję już taka spięta. Podchodzę parę kroków bliżej i wpatruję się w nieprzytomnego mężczyznę. Wciąż się nie porusza, jedyne oznaki ruchu może zobaczyć poprzez delikatne unoszenie się klatki piersiowej. Zauważam tatuaż na jego bicepsie i poszarpaną bliznę w kształcie X u podstawy kciuka. Widzę to tylko dzięki temu, że jego ręka zwisa na zewnątrz samochodu. Wymiociny spływają

10 po jego przedramieniu i kapią na chodnik, nie myśląc wiele chwytam jego rękę i układam ją na jego brzuchu. Brzuch tego faceta jest płaski i twardy jak i pokryty wymiocinami. Gdyby nie te wymiociny byłby całkiem przystojny. Jego wygląd wskazuję, że ma coś okołu dwudziestu pięciu lat, ubrany jest w czarne dżinsy i czarny podkoszulek. Włosy ma w kolorze ciemnego blondu, a na twarzy odznacza się dwudniowy zarost. I nagle uświadamiam sobie, że bardzo chcę, aby otworzył oczy. – Obudź się – mówię do niego, co prawda nie znam go, ale nie chce, żeby mu się stało coś złego. Widywałam przyjaciół, którzy mdleli po większym spożyciu alkoholu, ale to nie jest to. To wygląda znacznie gorzej, dziwne bulgotanie z jego nosa jest na to najlepszym dowodem. Spoglądam na jego samochód ponownie, widziałam go kilka razy na mieście, ale go nie znam. Nigdy wcześniej nie wpadliśmy na siebie, aż do teraz. I to nie jest spotkanie moich marzeń. Próbuję go ponownie obudzić, kiedy nagle słyszę krzyki jakiejś kobiety. – Pax, ty pieprzony dupku! Nie mam zamiaru iść na pieszo co miasta, musisz mnie zabrać! I w dupie mam, co o tym kurwa myślisz! – Przestraszyłam się i stanęłam twarzą w twarz z właścicielką tych nieprzyjemnych słów. Nie wie, kto był bardziej zdziwiony, ja czy ona. Widywałam ją już wcześniej, jest stałym klientem w barze na Main Street. Mój sklep znajduję się kilka przecznic dalej i widziałam ją jak spaceruję. Teraz ma na sobie krótką spódniczkę i to, tak nisko skrojony, że z ledwością zakrywa jej pępek. Pokrywają ja stare, wyblakłe tatuaże, a jej makijaż jest całkiem rozmazany. Mmm, stylowo, nie ma co. – Kim ty jesteś? – Warczy prawie na mnie. Jej brązowe włosy są potargane i splątane. Wygląda na taką prawdziwą sucz. I nagle zaczyna krzyczeć, gdy dostrzega faceta w samochodzie. – Pax! – krzyczy i wskakuję na niego. – O mój boże! Obudź się! Słyszysz, obudź się! Nie powinnam Cię zostawiać! Kurwa! Ja pierdolę, obudź się! – – Co się z nim dzieje? – pytam szybko. – Zadzwoniłam pod 911, bo nie mogłam go dobudzić. – Momentalnie odrywa swoją twarz od niego i wlepia wzrok we mnie. – Zadzwoniłaś na policję? – jest zaskoczona. – Dlaczego to zrobiłaś? – No, nie ja po prostu nie dowierzam. Zdaję sobie sprawę z tego, że jej tok myślenia jest zupełnie inny od mojego i mamy zupełnie inny priorytety, ale do cholery jasnej. – Bo on potrzebuję pomocy – mówię jej. – Oczywiście karetka jest już w drodze. – Znów wlepia we mnie ten swój wzrok, ale facet w samochodzie, Pax zaczyna bulgotać ponownie. A chwilę

11 potem całkowicie cichnie. Broda nadał była podtrzymywana przez klatkę piersiową, która teraz już się nie poruszała. – On nie oddycha! – ona płaczę i potrząsa go za ramiona. – Pax, obudź się! – Szarpie go tak mocno, że nawet jak słyszę jak jego zęby uderzają o siebie. Złapałam ją za ramię. – To nic nie da, nie pomoże. – mówię do niej pośpiesznie. Jasna cholera, ona ma rację. On nie oddycha. Mój umysł wariuję , kiedy próbuję dowiedzieć się co mam zrobić. I zanim ja podejmuję jakąkolwiek decyzje, moje ciało już wie co robić. Pozbywam się mojej przeszkody z drogi, czyli tego okropnego babsztyla i ciągnę Pax'a za ramię, używam do tego całych moich sił. Niestety udaję się mi go wyciągnąć tylko do polowy, tak że jego głowa zwisa kilka centymetrów nad betonem. Nogi za mocno się zaklinowały pd kierownicą i sama sobie z tym nie poradzę. – Pomóż mi – mówię do tej dziewczyny, teraz wygląda tak jakby była zahipnotyzowana. Na szczęście jednak szybko sobie z tym razi i wskakuję między nas, aby poluzować nogi jej znajomego. Wynosimy go na piaszczyste podłoże. Klękam przy nim i przykładam moje ucho do miejsca, gdzie jest serce. Bije, ale słabo i tak jakby przerywanie. Zdaję sobie sprawę, że nie oddycha to i to może nie potrać długo. Cholera. Staram sobie przypomnieć zasady pierwszej pomocy, a następnie robię to najlepiej jak tylko potrafię. Ściskam jego nos, odchylam mu głowę i wdmuchuję powietrze w jego usta. Smakuje mieszanką Jacka Daniels'a i wymiocin. Wdycham w niego powietrze, chcę, żeby zaczął oddychać. Znów wdech, pauza i nasłuchuję jego klatkę piersiową. Nic. On nadal nie oddycha. – Zrób coś! – dziewczyna syczy na mnie. Znów wpuszczam powietrze do ust Pax'a. I znów. I znów. Nic. Co do cholery mam teraz zrobić? Mam w ustach ten okropny smak, ale koncentruję się wyłącznie na tym, aby w jego płuca były wypełnione tlenem. Jednak to nie działa. On nadal nie oddycha. Jestem na skraju histerii, kiedy daje mu dwa ostatnie daremne wdechy. Później szybko muszę

12 uciekać mu z drogi, słyszę jak się dławi, słyszę kaszel, a następnie wymiotuję jak jakiś gejzer pomarańczowymi wymiocinami. Natychmiast obracam go na bok, żeby czasem nie udławił się nimi. W tym momencie on i ja jesteśmy cali pokryci jego rzygami. Nie jest to przyjemne, ale chociaż oddycha. To przerywany i powolny oddech, ale oddech. Jego oczy nadal są zamknięte, ale można je zobaczyć w szybkim ruchu za powiekami. A potem zaczynają się konwulsje. O mój Boże, nie wiem co mam robić. – Co robimy? – wołam do dziewczyny za mną. Nawet nie patrze na nią, i tak nie mam co liczyć na pomoc. Skupiam się na pomarańczowej pianie wypływającej z jego ust. Moczy mu nos i rozmazuję się wszędzie. Zaczyna pluć tą pomarańczową wydzieliną, przez co na moim swetrze powstają zacieki. Złapałam go za ramię i przytrzymuję. Jest silny, nawet w tym stanie muszę używać całej swojej siły, aby przytrzymać go w jednej pozycji. Praktycznie leżę na jego piersi, jego ramię jest złożona pode mną. Po chwili jego drgawki ustępują, a on staję się wiotki, ale nadal oddycha. Słyszę brzęk w jego piersi. Wydaję się, że każdy oddech sprawia mu wysiłek. Jestem na skraju płaczu, po prostu nie wiem co mam więcej zrobić. Chwilę później widzę czerwone i niebieskie światłą tuż przed jego samochodem. Wypuszczam z siebie wydech ulgi. Pomoc nadeszła. Dzięki Ci Boże. – Biegnij tam i przyprowadź ich tutaj. – Zwracam się do dziewczyny, odwracam się, ale jej tam nie ma. Wpatruję się w ciemność i widzę jak ucieka na najbliższe wydmy. Widocznie nie chce tu być, kiedy władze przyjechały. Interesujące. Sanitariusze nasz odnajdują i rozpoczynają udzielać pomocy mężczyźnie leżącego przede mną. Nie jestem pewna co mam ze sobą zrobić, więc odsuwam się kawałek i obserwuję. Widzę jak jak wpakowuję mu rurkę do oddychania w dół gardła. A potem widzę jak robią mu masaż serca, co może oznaczać tylko jedno.

13 Jego serce przestało bić. Ta intensywna sytuacja sprawia, że czuję się jakbym była do niego podłączona. Tylko, że ja go nie znam, jedyną rzeczą jaką o nim wiem, to jego imię. Pax. Słyszę obrzydliwy odgłos pękania jego kości, podczas kiedy sanitariusze robią mu masaż serca, zmuszając je do ponownego bicia. To sprawia, że zaciskam moje oczy, nie chce na to patrzeć. Chcę się od tego odciąć. Podchodzi do mnie policjant i pyta czy może zadać mi kilka pytań. Czy ja go znam? Co ja tu robię? Jak go znalazłam? Czy był sam? Czy ty wiesz jak on długo był tutaj? Czy wiesz co on wziął? Czy wiesz ile wypił? Monotonia policjanta biegnie raz za razem. Staram się odpowiadać najlepiej jak potrafię. W czasie kiedy ja się produkuję, odpowiadając na pytania, oni zapakowali Pax'a do karetki. Ruszyli z piskiem opon z parkingu na drogę prowadzącą do miasta. Ich syrena i świtała są włączone. To dobrze znaczy. To oznacza, że nadal żyje. Prawda? Jestem jakby zamrożona w miejscu. Obserwuję jak policjant przeszukuje jego samochód, pakując coś w plastikowe torebeczki kręcąc przy tym głową. – Nie wiem czym ja się przejmuje, jego ojciec i tak go z tego wyciągnie, tak jak zrobił to ostatnim razem. – Policjant wypowiada się tak jakby mrucząc i nie wiem czy mówi to do siebie czy do mnie, więc pytam. – Każdy z nas przypuszczam byłby sfrustrowany, oto dzieciak, który z wszystkiego wychodzi obronna ręką. Powinien wylądować w więzieniu lub w jakiś ośrodku, żeby mógł w końcu uporządkować swoje życie i wziąć się w garść. Tylko, że ten młodzieniec wywodzi się z bogatej rodziny, a jego ojciec jest jakąś szychą wśród prawników w Chicago. I zawsze wszystko uchodzi mu płazem. A dzisiaj miał szczęście, że go znalazłaś, bo byłby to ostatni jego dzień. – Szczęściarz. Wyobrażam sobie tą pianę wypływającą z jego ust, jak ogarniały go konwulsję na całym ciele.

14 I nie jestem przekonana czy to słowo pasuje dzisiejszej nocy do niego. Cokolwiek to jest, szczęściarz to najmniej odpowiednie słowo. Jestem wstrząśnięta teraz kiedy udaję się do mojego samochodu i siadam na siedzenie . Jestem pokryta wymiocinami i moje usta smakuje jak popielniczka. Złapałam butelkę wody i haustem wlałam ją do moich ustach , a potem wyplułam ją na ziemię. . Co do cholery się stało? Przyszłam tutaj, aby uzyskać kilka zdjęć z tej pięknej , wyjątkowej pełni księżyca, a skończyło się na tym, że uratowałam komuś życie. Chyba, że umiera . I tak uważam, że nie zrobiłam nic nadzwyczajnego, nabawiałam się tylko tego okropnego smaku w moich ustach i przerażających przeżyć, które myślę będą mnie nawiedzać w moich snach od czasu do czasu. Biorę kolejny chwiejny łyk wody i przekręcam klucz w moim zapłonie. Mam nadzieję, że nie umrze . Naprawdę.

15 --PAX— Czuję światło, które groźnie próbuję się przebić pod moje zamknięte powieki, więc ściskam je jeszcze mocniej. Nie jestem jeszcze gotowy na to, żeby się obudzić. Świat może się pierdolić i poczekać na mnie. Uparcie odmawiając otworzenie oczu sięgam po fiolkę, która powinna być na mojej szafce nocnej razem z fajkami i żyletką. Moje palce po omacku, strasznie niezręczni szukają jej po omacku, ale moje łóżko nie stoi tak, gdzie powinno być. Mruczę pod nosem i przysięgam sobie, że jeżeli to sprawka mojej gosposi, która gdzieś ją przestawiła to nie ma przebacz, ale ją wyrzucę. Powoli odzyskuję moją świadomość i krok po kroku zdaję sobie sprawę, że nie jestem tak gdzie być powinienem. Łóżko pode mną jest strasznie małe i twarde, strasznie szeleszczy jak plastik, gdy tylko się lekko poruszę. Co jest kurwa? Otwieram oczy i moim oczom ukazuje się pokój szpitalny. Mam podłączoną kroplówkę i jestem ubrany w cienką koszule szpitalną. Jest koc, który jest złożony w moich nogach i plastikowe poręcze do podtrzymania się. Co. Jest. Kurwa. Rozglądam się dookoła i okazuję się, że jestem sam, białe gołe ściany, jest tylko tablica na której napisane jest w poprzek, twoją pielęgniarką dzisiaj się Susan. Jest jeszcze zegar, który tyka, tik tak, tik tak...jakie to denerwujące. Jego czarne ręce przekazują mi, ze jest 3:07. Jak długo tu jestem? Widzę moje imię napisane czarnym markerem na kartce, która jest oparta o krzesło, a pod nim stoją moje buty. To jest to. Jestem w pokoju szpitalnym tylko, że ja nie pamiętam jak się tu znalazłem.

16 To dezorientujące. Staram się skupić i zachować spokój, kiedy próbuję sobie cokolwiek przypomnieć. Pamiętam. Świdruję mi w głowie mgliste wspomnienia, księżycowa noc, piasek i gwiazdy. Plaża. Byłem na plaży, pojechałem tam z tą kurwą Jill. Ona zawsze jest gotowa zrobić wszystko za mała działkę. A ponieważ byłem w nastroju na loda, zadzwoniłem do niej. I naprawdę nie pamiętam nic innego, choć chwileczkę... Mam niejasne wspomnienia co do tego, ale pamiętam jak odchodziła i chyba nawet krzyczała. A teraz jestem tu. Kurwa. Jęczę, jak to ja potrafię. Pielęgniarka wchodzi przez drzwi w wyblakłym niebieskim uniformie, ma zmęczony wyraz twarzy i stetoskop owinięty na jej szyi. Ona musi być Susan, Susan której błyszczą oczy przez chwilę, kiedy dostrzega, że już nie śpię. – Pan Tate – mówi do mnie przeciągając sylaby. – Obudziłeś się. – – Mmm, ale z ciebie geniusz. – powiedziałem do niej zmęczonym głosem, opierając się plecami o poduszki. Powinienem czuć się zawstydzony, że mój penis jest teraz na widoku, ale nie przejmuję się ty zbytnio. Jestem za bardzo zmęczony i obolały. Szarpię moją kroplówkę, taśma od niej ściąga mi włosy na moim ramieniu. – Czy możesz coś z tym zrobić? To kluję. – Susan – zmęczone oczy miała rozbawienie w tych swoich oczach. Wkurza mnie. – Czy jest w tym coś zabawnego? – poprawiłem się na moim niby łóżku. Ona kręci głową i przewraca oczami. – Nie nie nic w tym nic śmiesznego, tylko dwudziestoczteroletni chłopczyk, który próbuje popełnić samobójstwo narzeka na kroplówkę. Kroplówkę, która Cie karmi. Uważam to za interesujące, że przeszkadza Ci ta mała igiełka, a nie przeszkadzało Ci nic przy wciąganiu do nosa i przedawkowanie. – Patrzę na nią tak surowo jak tylko potrafię, jednak bardzo jest osiągnąć taki rezultat, kiedy ma się na przezroczystą koszule szpitalną wiązaną z tyłu. – Ja nie próbowałem się zabić! – Warknąłem na nią. – Pieprzenie, gdybym chciał się zabić zrobiłbym to już dawno, a nie podchodził do tego jak jakaś cipa. A ja nie jestem kurwa cipą! Kim ty jesteś, żeby mnie oceniać? Nawet mnie nie znasz. – Teraz jestem wkurzony. Na jej twarzy nadal jest osądzenie. Suki myślą, ze jak chodzą w

17 bawełnianych fartuszkach i biorą piętnaście dolców na godzinę myślą, że mogą mi powiedzieć co mi jest. – Proszę się uspokoić Panie Tate – wredna pielęgniarka mówi do mnie tym swoim miłym głosikiem. Włącza coś na aparacie podłączonym do mnie. – Jestem tu, aby pomóc, nie osądzam Cię. Zadzwonię do lekarza i powiem mu, że już nie śpisz. W międzyczasie przyniosę to, co zostawił twój ojciec. – Podchodzi do małego wózka z jedzeniem, który znajduję się po drugiej stronie łóżka. Bierze mały kawałek papieru i przynosi go mnie. Kiedy wręcza mi ją jej suche palce dotykają moich, natychmiast wyraz jej oczu z irytacji zmienia się współczujący. Chwytam papier, pożerając go w swojej dłoni. – Jak długo tutaj jestem? – Jestem spokojniejszy, bardziej uprzejmy. Ona ma rację, jest tutaj, żeby mi pomóc, w każdym bądź razie ma za to płacone. A to chyba wpływa na moją korzyść. Losy moich leków przeciwbólowych leża w jej rękach. Pielęgniarka zerka na moją tablicę – Wygląda na to, że cztery dni. – – Cztery dni? – Pytam zdumiony. – Cztery dni byłem nieprzytomny? Co do cholery? – Patrzy na mnie, chyba nie rozumie prostych słów, jakimi do niej mówię. – Był Pan w bardzo złym stanie, Panie Tate. Bardzo złym, powinieneś uważać się za szczęściarza. Twoje serce zatrzymało się dwa razy i byłeś reanimowany. Byłeś na mocnych środkach uspokajających, aby umożliwić ci powrót do normalnych funkcji życiowych sprzed przedawkowania. Może Pan odczuwać lekki ból w okolicach klatki piersiowej i czułość tchawicy, gdyż miałeś tak rurkę, która pozwalała ci oddychać. Masz też połamanych kilka żeber po reanimacji. – Patrzę na nią w milczeniu. – Umieram? – Kiwa głową. – Najwyraźniej, ale teraz jeszcze Pan żyję. I powinien Pan myśleć teraz tylko o tym. Dostał Pan prezent od życia. A teraz pójdę zawołać lekarza. – Odwraca się na pięcie, jej białe tenisówki piszczą, kiedy przechodzi przez pokój. Jestem całkowicie oszołomiony. – Kurwa, mogłem umrzeć. – Teraz kiedy mi o tym wszystkim powiedziała, trafiło to do mojej podświadomości i zacząłem odczuwać ból. Kurwa, ból przechodzi przez mój brzuch. Przypominam sobie o mojej kartce zmiętej w mojej ręce. Patrze na nią i na pismo, jak zwykle perfekcyjne i odważne.

18 Pismo mojego ojca. Pax, ostatni raz mogłem Ci pomóc. Następnym razem będziesz musiał sam po sobie sprzątać bałagan, który narobisz. Weź się w garść , jeżeli potrzebujesz pomocy, poproś o nią. Myślę, że powinieneś się przenieść do Chicago, byłbyś wtedy bliżej mnie. Pomógłbym Ci jakbym tylko mógł. To, że masz pieniądze nie znaczy, że nie potrzebujesz wsparcia emocjonalnego. Nie możesz wszystkiego robić sam. Pomyśl o tym. Trzymaj się z dala od kłopotów. – Tata Walczę z chęcią roześmiania się, bo wiem , że będzie cholernie bolało. Co to kurwa ma być mój ojciec, który oferuje mi pomoc emocjonalną. Zabawne, nie mogę tego traktować poważnie. Wiem, że on nie ma już w sobie żadnych uczuć. Z dniem, kiedy zmarła moja matka, zabrała ze sobą ludzką stronę Paul'a Tate. Rzucam ten kawałek papieru do kosza, nie trafiam. Odbija się on od obręczy i ląduje na środku pokoju. Cholera. Zbieram się i próbuję wstać, ból jest jednak silniejszy ode mnie i zostaje na swoim miejscu. Sprzątanie musi zaczekać. Kiedy o tym wszystkim myślę czubek buta pojawia się obok mojego papierka. Moje spojrzenie automatycznie przenosi się w górę, znajdując tam dziewczynę z jasnymi zielonymi oczami trzymającą w dłoniach kwiaty. Ona jest kurwa piękna. Mój fiut natychmiast na nią reaguję twardniejąc. Ja pierdolę. Jest drobna z długimi ciemnymi włosami ułożonymi na ramieniu. Ma jasne zielone oczy oprawione w grube czarne rzęsy. Jej skóra jest jasna, świecąca. Tylko dlaczego ja zwracam uwagę na jej skórę, kiedy ona ma takie duże cycki. Walczę ze sobą, aby oderwać wzrok od jej pełnych dziarskich cycuszków i koncentruję się na jej twarzy. Uśmiecha się szeroko, ukazując swoje białe ząbki. To jest jeden z tych wspaniałych uśmiechów. – Cześć – mówi cicho. – Nie wiedziałam, że już się obudziłeś. – Jest taka łagodna, kiedy mówi. Zupełnie tak jakby mnie znała. Jestem zdezorientowany. W jakim ja byłem stanie? Czy ja znam tą dziewczynę? Mój instynkt

19 podpowiada mi, że nie. Ona jest typem tej dziewczyny, które ja staram się omijać szerokim łukiem. Zazwyczaj obracam się między kobietami, które są w stanie zrobić dla mnie wszystko i mogę dać im to co oczekują. Ta nie jest jedną z nich. To jest rażąco widoczne. Jest cudowna jak promienie słońca. Jest mi obca. I to mnie fascynuję. – Przepraszam, ale czy ja Cię znam? – Piękna dziewczyna rumieni się. Delikatny róż pojawia się na jej policzku. I od razu mam ochotę wyciągnąć do niej rękę i dotknąć jej tam, choć sam nie wiem dlaczego. – Nie. – Odpowiada i wydaję się zakłopotana. – Wiem, że to może wydać się dziwne, ale to ja znalazłam Cię na plaży. Przyszłam tu na drugi dzień zobaczyć czy wszystko u Ciebie w porządku. A teraz przyszłam, bo chciałam przynieść kwiaty. Te ściany wydają się strasznie gołe. Jestem artystką, więc kocham kolor. Teraz jednak wyszłam na jakiegoś natręta. Prawda? – Zaczyna się poruszać po pokoju. Jest przy tym słodka jak diabli. Uśmiecham się. Czuję się jak w bajce o Czerwonym Kapturku, ja jestem złym dużym wilkiem o dużych zębach, a ona jest czerwonym kapturkiem. Uśmiecham się jeszcze bardziej, kiedy zdaję sobie sprawę, że ma na sobie ciemną czerwoną koszulę, która ładnie odsłania jej dekolt. – Wszystko jest w porządku. – Zapewniam ją. – Lubię natrętów. – Jej głowa obraca się i nasze oczy się spotykają. Jej wzrok jest zaskoczony. Znów mam powód do uśmiechu, wydaję się tak strasznie niewinna. Mogłaby być zaskoczona, gdyby dowiedziała się o tym o czym przed chwilą myślałem. – Dziękuję za kwiaty – powiedziałem do niej chichocząc. – To miłe, masz rację, przyda tu się trochę koloru. Możesz postawić je tam, jeśli chcesz. – Poruszą się w stronę kredensu zatrzymując się, aby podnieść zmięty list od mojego ojca. – Wyrzucić do kosza? – Pyta z tą swoją niewinnością. Kiwam głową, a ona wrzuca go do śmieci. – Dzięki, teraz jest to tam, gdzie powinno być. – Patrzy na mnie zdziwiona, ale nie kwestionuję moich słów. Zamiast tego kładzie kwiaty na komodzie i siada obok mnie na krześle. Znów patrzy na mnie. Odwracam wzrok. W końcu pytam ją. – Co? Dlaczego tak na mnie patrzysz? – Śmieje się do mnie. – Jestem szczęśliwa widząc twoje otwarte oczy. Wiem, że to zabrzmi głupio, ale nie podobało mi się wtedy na plaży, że są zamknięte. Nie mogę wymazać tego widoku ze swojej

20 pamięci. Więc teraz miło je widzieć, mam czym zastąpić tamten nieprzyjemny obraz. – Cóż, nie jestem ze mną tak całkiem w porządku jak mogłoby się wydawać. Jestem jednak zaskoczony, ze ona się tym tak przejmuję. Tylko, że ona prawie mnie nie zna, więc dlaczego ją to interesuje? Pytam, więc o to. Zastanawia się, ale nie jest jedyną osobą w tym pokoju, która to robi. – Dlaczego miałabym tego nie robić? – pyta i przygryza jedną wargę, po czym ją puszcza, pokazując mi przy tym kawałek swojego języka. Mój fiut od razu na to reaguję i zaczyna pulsować. – Każdy byłby zainteresowany na moim miejscu. Pierwszy raz wykonywałam reanimację, nawet nie wiem czy dobrze ją wykonywałam. Był to tez pierwszy raz kiedy widziałam kogoś po przedawkowaniu. Kiedy cię znalazłam nie byłam pewna co ci jest. Myślałam, że po prostu za dużo wypiłeś. Cieszę się, że wezwałam karetkę. – Teraz to ja się na nią gapię. – To ty zadzwoniłaś po karetkę? – Ciekawe, zastanawiam się tylko, gdzie się podziała Jill. Pewnie zostawiała mnie na śmierć pieprzona dziwka. Masz to co dajesz. Widocznie za kilka działek prochów nie można oczekiwać za dużo. Piękna dziewczyna kiwnęła głową. – Tak, to ja zadzwoniłam, chociaż ta kobieta, która była z tobą bardzo była temu przeciwna. Ja natomiast uważałam, że tak trzeba i jak widać nie pomyliłam się. – Ooo, więc Jill była tam. – Była tam ze mną? – Pytam unosząc swoje brwi, może dowiem się co się stało z Jill. Piękna dziewczyna kręci głową. – Nie od razu. Podeszła później, kiedy ja zastanawiałam się co mam zrobić. Była na ciebie o coś zła, dopóki nie zobaczyła w jakim stanie byłeś. Potem dostała histerii. Odeszła, gdy tylko sanitariusze przyjechali. – Brzmi to na zgodne z prawdą. – Dziękuję za wezwanie pomocy – mówię do niej powoli. – Tak w ogóle to mam na imię Pax. – Uśmiecha się. – Wiem, jestem natrętem. Pamiętasz? – I ja się uśmiecham. – No cóż, stawiasz mnie w bardzo niewygodnej sytuacji, bo ja nie wiem jak ty masz na imię. – I to jest mój powód do wstydu. Wyciąga do mnie rękę. Biorę ją. Jest mała miękka, niemal krucha. – Nazywam się Mila Hill. Bardzo miło mi cię poznać. –

21 A mi jak jest miło. Wiem, że powinienem powiedzieć jej, że ma się trzymać ode mnie z daleka, ale oczywiście nie robię tego. Ona jest jak promień słońca w tym ponurym szpitalnym pokoju. Posiada dobrą, zdrową energię i dobrze się czuję w jej towarzystwie. Jest jak powiew świeżego powietrza. I mogę być dużym złym wilkiem, ale nawet wilki potrzebują powietrza, aby oddychać.

22 --MILA-- Patrzę na mężczyznę w łóżku, wytatuowanego twardego człowieka. Pax Tate jest piękny w bardzo seksowny męski sposób. Nie ma na nim żadnego grama tłuszczu, jest umięśniony i silny. Ma nad sobą aurę siły, jednak ostatnie wydarzenia wydają się sprzeczne z tym pojęciem. Czuję, że tkwi w nim pewien smutek, jego oczy to zdradzają. Wskazują na rzeczy, których jeszcze o nich nie wiem, prawdopodobnie bardzo przykrych rzeczy. Jego ciało jest twarde, jego twarz jest twarda, jego oczy są twarde. Jak kamień. Pomimo tego on przyciąga mnie do siebie. Nie potrafię tego wytłumaczyć. To jest nielogiczne. Może działają na mnie tak jego hipnotyzujące piwne oczy, to jak na mnie patrzy. Spojrzenie ma ciepłe, ale wypełnione bólem najprawdopodobniej bólem, który miał miejsce w przeszłości. Może jest to jego diabelska postawa, która aż blazuję od niego. Być może działa na mnie tak wyraz jego zmęczonej twarzy, ekspresji która mówi mi po prostu, że czekał na mnie, aby pokazać, że jestem tu tylko dlatego, bo coś od niego chce. Nie jest to do końca prawdą, a część mnie chcę to udowodnić. Faktycznie nie wiem dlaczego tu jestem. Nie mam dobrego powodu, żeby tu być. Muskam jego dłoń w miejscu gdzie kciuk tworzy V z jego palcem. Jest tam postrzępiona blizna w kształcie X, pamiętam ją z tamtej nocy. – Jak to się stało? – Pytam Pax'a trącając jego palec. Widać, że ta blizna ma już swoje lata, ale widać, że cięcie było głębokie. Blizna nie wyblakła za bardzo, ale jej rozmyte krawędzie mówią o swoich latach. Patrzy na mnie obojętnie i wzrusza ramionami. – Nie wiem. – Mówi od niechcenia. – Nie pamiętam, kiedy się tu znalazła. Istnieje wiele rzeczy w moim życiu, których nie pamiętam. To wszystko jest częścią, jak sądzę. – – Jaką częścią? – Pytam, czuję się jakby on złapał mnie na przynętę. Wyzwał mnie. Ale wyzwał mnie na co? To tak jakbym była zaproszona go gry, tylko nikt nie wyjaśnił mi jej zasad. – Częścią tego, co się dzieje, kiedy pierdolisz swoje życie. – Odpowiedział, teraz jego głos był chrapliwy i zimny. Miałam wrażenie, że się trzęsłam, ale wcale tego nie robiłam. Odsunęłam swoje dłonie od niego. Nasze oczy się spotkały, zauważył mój odwrót.

23 – Dlaczego uważasz, że spierdoliłeś swoje życie? – Muszę zmusić się do wypowiedzenia tego słowa. To słowo jest obce w moich ustach, bo nie używa na co dzień takiego języka. Pax uśmiecha się głupkowato jakby wiedział jak się czuję z tym słowem. Walczę sama ze sobą, aby nie zrobić mojego grymasu. – Ja tak nie uważam. – Odpowiada zmęczonym głosem. – Ja to wiem. – Poprawia się na swojej poduszce, krzywi się lekko jak się porusza. Jego twarz jej przepełniona determinacją, kiedy nie chce mi pokazać, że odczuwa jakikolwiek ból. Pamiętam, kiedy jego żebra pękały tam na plaży. Sanitariusze uratowali i skrzywdzili go zarazem. Musiało to go boleć. – Ile masz połamanych żeber? – Pytam. – Nigdy w życiu nie zapomnę tego dźwięku. – Pax gapi się na mnie, tak gdyby dopiero zaskoczył o czym mówię. – Widziałaś to? – Kiwam głową. – Nie wiem dlaczego tam stałam. Nie miałam pojęcia co robić, więc po prostu stałam i patrzyłam. Patrzyłam jak cię reanimują i jak później wsadzają cię do karetki. A potem zdjęłam swoją koszule i sweter, bo na mnie zwymiotowałeś, a śmierdziało tak jakby coś zdechło. Musiałam jechać do domu w samym staniku. – Pax śmieję się z tego co przed chwilą powiedziałam. Kiedy to robi, to jego oczy się rozgrzewają i błyszczą, nie ma wtedy już śladu po jego smutnych oczach. Przez to mój żołądek zaczyna trzepotać. Może źle wcześniej wszystko oceniłam, może nie ma w nich żadnego bólu, albo po prostu on teraz jest nieźle rozbawiony. – Więc wygląda na to, że jestem Ci winien sweterek. – mówi, a jego wargi się zaciskają. Teraz powinny nastąpić przeprosiny za to, ze zrzygał się na mnie, ale nic cisza. Po chwili już mnie to nie dziwi, Pax Tate nie wygląda na kogoś kto przeprasza. Teraz moja kolej na wzruszenie ramionami. – Nie, nie jesteś mi nic winien. Spoko, mam ich więcej. – Mówię tak, żeby wyglądać na nonszalancką, chociaż w rzeczywistości jestem od tego bardzo, ale to bardzo daleka. Jestem osobą, która ma wszystko zaplanowane, co kłóci się z moją stroną artystyczną. Wszystko musi być dokładnie zaplanowane. Nie planowałam nawet przyjazdu tu. Nigdy nawet bym się nie spodziewała, że będę siedzieć tu w tym pokoju z nieznajomym. Chyba wszystko o czym myślałam było wypisane na mojej twarzy, bo Pax bacznie mi się przygląda. Najwyraźniej nic nie umknie jego uwadze. – Chyba nie lubisz szpitali za bardzo, co? – zapytał mnie łagodnie. Ton jego głosu wydaję się zarówno oby jak i znajomy. Jakby z łatwością mógł zmieniać się z

24 obojętnego do naprawdę szczerego. Myśl, że zmieniają się w nim uczucia uderza prosto w głąb mnie. I kręcę przecząco głową. – Nie, moi rodzice zmarli kilka lat temu. Nigdy chyba już nie przekonam się do szpitali. – Pax jest zainteresowany teraz, przechyla swoją głowę, badając mnie. Nie mogę nie zauważyć jego silnej szczęki, jak na jego czole pojawiają się bruzdy kiedy myśli. Jego naturalnie dobry wygląd w połączeniu z jego buntowniczą i niegrzeczną postawą czynią go nieziemsko przystojnym. – Umarli w tym samym czasie? – Zadaje to dziwne pytanie, a nie jak większość ludzi składa kondolencje. Szczerze muszę przyznać, że to pytanie mnie zaskoczyło i kiwam głową. – Tak, oboje zginęli w wypadku samochodowym. Był mglisty poranek, a my jechali małą dwupasmową autostradą wzdłuż wybrzeża w połowie drogi ktoś skręcił na ich pas i w nich uderzył. Zginęli na miejscu. – Nie wiem dlaczego mu opowiedziałam o tym wszystkim, nie lubię o tym mówić, bo normalnie nie muszę tego robić. Nasza społeczność jest dość mała i każdy kto tu mieszkał w tym czasie wie o tym. – Jeśli zginęli na miejscu to dlaczego masz awersję do szpitali? – Pax znów zadał pytanie, jego wzrok jest zamyślony, a on nadal zainteresowany. Myślami powróciłam do wydarzeń z tamtego ranka, kiedy byłam w klasie humanistycznej w Collage'u. Byłam zmęczona i rozkojarzona z powodu braku snu poprzedniej nocy. Sam Dziekan pofatygował się do mnie do klasy i wyciągnął mnie na korytarz. Był skrępowany i widać było po nim, że czuł się niezręcznie przekazując mi wiadomość. Nie znam szczegółów powiedział, ale powinnaś się udać do szpitala. Tak zrobiłam, pobiegłam tak i kiedy tam dotarłam nikt nie chciał mi udzielić informacji. Nikt nawet nie chciał spojrzeć w moje oczy, ani lekarze, ani pielęgniarki, które chodziły po korytarzu, ani też moja stara sąsiadka Matilda, która w jakich sposób zdołała się dostać do szpitala. Bez słowa zaprowadziła mnie do pustego pokoju. Myślę, że to była kaplica. Tam spokojnie powiedziała mi, że nie znajdę moich rodziców w salach dla chorych i że zabrali ich do kostnicy. A potem złapała mnie, kiedy upadałam na podłogę. Pamiętam jak zwalniam ucisk na moim pasku od torebki, a ona upada na podłogę wysypując całą swoją zawartość na niebieskim dywanie. Szminka potoczyła się pod nogi Malila's podniosła ją i podała mi. Była blada, a wyraz jej twarzy poważny. Zaczynam płakać. I właśnie w tym momencie zdaję sobie sprawę, że powiedziałam to na głos. Pax patrzy na mnie uważnie, nic nie można wyczytać z jego przystojnej buzi kiedy przetwarza

25 w swojej głowie dane z najbardziej bolesnych dni mojego życia. – Przepraszam. – mówi cicho. – To musiało być dla ciebie strasznie, nie chciałem przywoływać twoich wspomnień. – jego słowa są proste, czego nie można powiedzieć o jego głosie. Jest bardzo złożoną osobą wszystkim tym co mogłabym wymyślić. Jest strasznie trudny do odczytania, ale jego skomplikowanie i pozornie sprzeczna natura jest intrygująca. Czuje ukłucie w brzuchu, patrzę na niego jak złoto w jego oczach zdaję się w kolorze zielonym. – To było dawno temu. – odpowiadam po prostu. – Uśpiłam to. – – Naprawdę? – on odpowiada, a jego brwi są uniesione. – Musisz być utalentowana, czasami przeszłość nie chce spać. – – To prawda – przyznaję, – Masz rację, czasem przeszłość w najmniej dogodnym czasie cierpi na bezsenność. Jest jak żywa i ma się dobrze. – Kiwa głową, jakby doskonale rozumiał co mam na myśli, ale nie mówi nic więcej więc i ja odpuszczam. W końcu wstaję i zabieram swoją torebkę. – Już wystarczająco zabrałam twojego czasu. – Mówię do niego grzecznie. – Dziękuję za dotrzymanie mi towarzystwa i pozwolenie zobaczenia czy wszystko u Ciebie ok. Będzie dobrze, Pax. – Nie wiem kogo bardziej próbuję do tego przekonać jego czy siebie. Wygląda na to, że on nie jest do końca taki tego pewien. Wyciąga do mnie dłoń. Jest smukła i silna. Łapię za nią i uściskamy się jak jacyś biznesmeni. – Miło było cię poznać Mila. Dziękuję za uratowanie mi życia. – Głos Pax'a jest ochrypły i nie mogę stwierdzić co tak naprawdę oznacza. Jakoś mi się wydaję, że on wcale nie chciał, żebym go ocaliła. Ja i tam mam uśmiech na twarzy, odwracam się i odchodzę. Kiedy jestem już w korytarzu, odwracam się i spoglądam do jego pokoju. On dalej mnie obserwuję, jego oczy są zacięte i przejęte. Przełykam ciężko ślinę, mam ochotę zawrócić. Stawiam jedną nogę za drugą skupiając się wyłącznie na tym, dopóki nie jestem już w swoim samochodzie. Tylko, że ja nadal nie wiem co się stało.