Prolog
Dziewczyna wyszła uśmiechnięta z głośnego, zatłoczonego pubu.
Kiedy mocowała się z ciężkimi drzwiami, wpuszczając lodowaty
podmuch zimowego powietrza, w uszach dźwięczały jej jeszcze
śmiechy. Odwróciła się i zawołała „dobranoc” do wszystkich, którzy
akurat patrzyli w jej stronę, a kilka rąk podniosło się w pożegnalnym
geście, chociaż większość była zajęta kuflami piwa albo dziko
gestykulowała, by podkreślić którąś część ostatniej zabawnej historii,
jaką dzielono się z każdym, kto miał ochotę słuchać.
Drzwi zatrzasnęły się za jej plecami, odcinając ją od ciepłego,
żółtego światła oraz radosnych dźwięków rozbawionych młodych ludzi.
Otoczyła ją ciemna noc, a nagła cisza uderzyła niczym prawdziwy
podmuch. Przez chwilę stała nieruchomo.
Drżąc na wczesnozimowym chłodzie, owinęła ciaśniej szalik
wokół szyi i otoczyła się ramionami, by utrzymać ciepło. Naprawdę
powinna znaleźć sobie jakiś płaszcz, dość ładny, by mogła go włożyć na
imprezę. Uśmiechnęła się na myśl o własnej próżności i przypomniała
sobie, że od mieszkania dzieli ją tylko kwadrans drogi spacerem, więc
jeśli pójdzie dziarskim krokiem, to szybko się rozgrzeje.
Cisza nagle została przerwana, kiedy drzwi pubu otworzyły się
ponownie, a światło z wewnątrz rozlało się bursztynowym blaskiem po
mokrych chodnikach. Wydawało jej się, że wśród głośnych dźwięków
muzyki dobiegających z ciepłego baru dosłyszała, jak ktoś krzyczy jej
imię, ale drzwi zatrzasnęły się z hukiem i znów zapadła cisza.
Parę osób na ulicach w tej dzielnicy Manchesteru spieszyło się
i znikało w bocznych uliczkach prowadzących do ich siedzib. Okropna
pogoda oraz wczesne ochłodzenie najwyraźniej zatrzymały ludzi
w domach. Nic w tym dziwnego.
Kilka metrów przed nią jakaś para przystanęła, żeby się pocałować.
Dziewczyna objęła chłopaka za szyję i stanęła na palcach, przywierając
do niego całym ciałem, aż noc zdała się cieplejsza. Patrząc na nich,
znowu się uśmiechnęła, myśląc o tym, jak cudownie być zakochanym.
Właśnie zamieszkała ze swoim chłopakiem i chyba jeszcze nigdy nie
czuła się taka szczęśliwa.
Dotarła do skrzyżowania z główną drogą i przystanęła przed
przejściem dla pieszych. Nie było dużego ruchu, ale to jedna z dróg
przelotowych w Manchesterze – nigdy nie była zupełnie pusta.
Kiedy nic nie jechało, przeszła szybko na drugą stronę i weszła
w cichsze uliczki z dala od akademików oraz nowoczesnej zabudowy.
Była zachwycona, że udało im się znaleźć mieszkanie w starym,
wiktoriańskim domu – cały parter należał do nich i chociaż cały czas był
trochę zaniedbany, bardzo się starali. A co najlepsze, mieścił się przy
pięknej, zadrzewionej drodze, która nadawała każdemu budynkowi
wrażenie prywatności.
Skręciła w pierwszą ulicę. Mały park po prawej zwykle był pełen
bawiących się dzieci, ale o tej nocnej porze zdawał się opuszczony.
Bujała się tylko pojedyncza huśtawka, delikatnie i bezszelestnie.
Jej płaskie buty nie hałasowały mocno na chodniku, więc miała
dziwne poczucie, że jest odcięta od reszty świata. Przechodząc, zerkała
w stronę okien mijanych domów, ale większość z nich była osłonięta
wysokimi żywopłotami, a te widoczne spowijała czerń. Nieruchome
odbicia ulicznych świateł sprawiały, że ukryte za nimi pokoje wydawały
się upiornie puste.
Nagle poczuła, że nie jest sama. Nie wydarzyło się nic, co mogłoby
jej to zasugerować – żadne szuranie butów ani poruszenie czarnego
cienia. Chodziło o coś zupełnie innego. Poczucie, że ktoś utkwił wzrok
w jej plecach. Po prostu wiedziała.
Jej ciało zamarło i poczuła mrowienie wszystkich zakończeń
nerwowych. Powinna uciekać? Czy to byłby dla niego znak, by ją
dogonić i złapać? Może skręcić na czyjś podjazd? Ale on może ją
dopaść, zanim dotrze do drzwi.
Może lepiej, żeby wiedział, iż jest świadoma jego obecności? Czy
gdyby się odwróciła i rozejrzała, wywołałaby jakąś reakcję? Nie miała
pojęcia.
Ale on tam był. Nie wiedziała tylko, jak blisko.
Bez namysłu szybko odwróciła głowę. Ulica była pusta. Nie szedł
za nią. Musiał być gdzieś, tego była pewna. Zerknęła na park i pomyślała
o bujającej się huśtawce. Mógł teraz iść koło niej, ukryty za krzakami
wzdłuż ciemnego, nieoświetlonego chodnika.
Nagle wróciło do niej wspomnienie z początku wieczoru. Mimo
śmiechów i zabawy w pubie przez chwilę poczuła się nieswojo. Szybko
okręciła się na barowym stołku, oczekując wręcz, że zobaczy obok siebie
natrętnego obcego mężczyznę zaledwie parę centymetrów za swoimi
plecami. Ale nikogo tam nie było. Nikt nawet na nią nie patrzył. Ukryła
to uczucie i pozwoliła, żeby przyjemności wieczoru zdusiły to
nieprzyjemne wzdrygnięcie. Ale teraz było tak samo. Czuła się
dokładnie w ten sam sposób.
Tuż przed nią było wejście do parku. Jeśli on tam jest i zamierza ją
dopaść, zrobi to właśnie tutaj. Ma tylko kilka sekund, żeby coś
postanowić. Zamierzała zachowywać się, jak gdyby nic jej nie
niepokoiło, a kiedy zrówna się z bramą, pobiegnie. Jeśli będzie musiała,
zacznie krzyczeć.
Jeszcze dwa kroki i będzie na miejscu. Wyprostowała ręce
i opuściła je po bokach. Przed sobą widziała róg swojej ulicy, ale tam
było jeszcze ciemniej, a grube pnie drzew, które tak uwielbiała, rzucały
mroczne cienie na wąski chodnik, podczas gdy ich nagie gałęzie
wtapiały się w nocne niebo.
Raz, dwa – i biegiem.
Nie zaryzykowała spojrzenia w głąb otwartej parkowej bramy,
a przy tupocie własnych stóp oraz zadyszce nie słyszała, czy ktoś ruszył
za nią.
Kiedy to się stało, była dziesięć metrów od rogu. Prawie na
miejscu, prawie w domu, prawie bezpieczna.
Ciemna postać wyłoniła się zza ostatniego czarnego drzewa
i stanęła nieruchomo na szeroko rozstawionych nogach, gotowa ją
złapać.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Olivia
1
Przenikliwy dźwięk dzwonka przerwał ponurą ciszę spowijającą
dom i przestałam nerwowo spacerować. Poczułam nierozsądny przypływ
nadziei. Może to Robert? Może zapomniał kluczy? Ale wiedziałam, że to
nie on. Doskonale wiedziałam, kto to.
Policja, która przyjechała, ponieważ ją wezwałam.
Powinnam była wiedzieć, co się może stać. Powinnam była
zrozumieć, co Robert przekazywał mi w każdy możliwy sposób, poza
słowami. Minęły trzy godziny, odkąd wyszedł z moimi maluchami, a ja
odczuwam ich stratę w każdej kości i mięśniu mojego ciała.
Gdzie są moje dzieci?
Czy mieli wypadek? Proszę, nie.
Ta myśl uderza mnie niczym prawdziwy podmuch, a na czarnej
powierzchni zamkniętych powiek pojawiają się żywe obrazy. Otwieram
oczy, ale nadal widzę je na tylnym siedzeniu samochodu Roberta
w rowie przy ciemnej ulicy, zmiecione z drogi przez jakiegoś szalonego
kierowcę. Czekają, aż ktoś je znajdzie. Widzę krew na ich czołach i w
myślach nasłuchuję ich krzyków tylko po to, by sprawdzić, czy żyją. Ale
nie słyszę nic prócz śpiewu ptaka dochodzącego zza otwartego okna
samochodu. W tym obrazie brakuje Roberta.
Choć to przerażające i okropne, tak naprawdę nie wierzę
w wypadek. W duchu wiem, że mogło się stać coś innego. Coś dużo
bardziej złowrogiego.
Otwieram drzwi barczystemu, młodemu policjantowi, który stoi
tam, sprawiając wrażenie solidnego i kompetentnego w swojej
kuloodpornej kamizelce oraz koszuli z krótkim rękawem. Wiem, o co
mnie spyta, znam te przesłuchania. Tak jak ostatnio.
Zastanawiam się, czy wie, kim jestem. Czy wie, że Olivia Brookes,
która dziś zadzwoniła, jest tą samą osobą co Liv Hunt, która siedem lat
temu zgłosiła zaginięcie swojego chłopaka? Czy to ma jakieś znaczenie?
Nawet po tylu latach wciąż miewam koszmary o tamtej strasznej
nocy i za każdym razem budzę się zlana lodowatym potem. Mój chłopak
zadzwonił, by powiedzieć, że wychodzi z laboratorium na uczelni
i wkrótce się zobaczymy. Nie było to daleko, a po dwóch godzinach
nadal nie wrócił. Byłam zrozpaczona. Pamiętam, że ściskałam moją
malutką córeczkę i szeptałam do niej: „Tatuś niedługo wróci, skarbie”.
Nie żeby Jasmine to rozumiała. Miała wtedy zaledwie dwa miesiące.
Zresztą to były kłamstwa. Dan nigdy nie wrócił i już go więcej nie
widziałam.
Myślałam, że nie może istnieć nic gorszego od tego strachu, który
czułam owego wieczoru, w długich godzinach oczekiwania spędzonych
na rozmyślaniach, co też mogło się przytrafić mojemu ukochanemu
Danowi.
Ale myliłam się, bo tym razem jest dużo gorzej. Tym razem strach
przypomina twardą piłkę, która boleśnie uderza mnie w klatkę piersiową,
głowę i brzuch.
Policjant oczywiście oczekuje szczegółów. Chce zrozumieć,
dlaczego tak się martwię. Dzieci są z ojcem, więc na pewno nie ma się
czym przejmować. Czy próbowałam zadzwonić na komórkę? Chyba nie
muszę odpowiadać na to pytanie.
Robert wyszedł o szóstej. Powiedział, że zabierze dzieci na pizzę.
Pojechałabym z nimi, ale on się upierał, że chce spędzić z nimi więcej
czasu sam. Boże, głupio mi to przyznać, lecz ucieszyłam się. Biorąc pod
uwagę, co do niego czuję, pomyślałam, że to będzie próba przed tym, jak
już się rozstaniemy. Więc pozwoliłam im pojechać.
Przez pierwszą godzinę wszystko było w porządku. Nie
spodziewałam się ich powrotu i znalazłam sobie jakieś zajęcie.
Wiedziałam, że Robert nie zje pizzy – będzie wolał samotną kolację ze
mną, gdy dzieci pójdą spać. Dlatego zaczęłam przygotowywać chili,
jedno z jego ulubionych dań, w podziękowaniu za wycieczkę z dziećmi.
Kiedy już zrobiłam wszystko, co zdołałam wymyślić, wróciłam do
salonu, ale wydawał mi się opuszczony. Nigdy nie jestem sama bez
przynajmniej jednego dziecka, chyba że już leżą w łóżkach. Jasmine
oczywiście chodzi do szkoły, lecz Freddie ma dopiero dwa latka, więc
spędza ze mną całe dnie. Billy chodzi do żłobka, ale tylko przed
południem.
Dom opustoszał, jakby wyssano z niego powietrze i pozostawiono
zimną, cichą próżnię. Ogarniając salon nowym spojrzeniem –
spojrzeniem nowej, zniechęconej mnie – zdałam sobie sprawę, że
stworzyliśmy bardzo sterylną przestrzeń. Pomysł palety naturalnych
barw przenieśliśmy na jeszcze wyższy poziom i nigdzie w zasięgu
wzroku nie widać plamy koloru ani żadnych osobistych przedmiotów –
czy to zdjęć dzieci, czy przypadkowych bibelotów kupionych pod
wpływem impulsu. Każdy obraz został wybrany nie z uwagi na uczucia,
jakie w nas budził, lecz wyłącznie z uwagi na jego neutralność, która
idealnie wtapia się w niewinne otoczenie. Każda ozdoba trafiła tu ze
względu na rozmiar, by nadać wrażenie idealnej równowagi. No
i oczywiście Robert nie zgadza się na zabawki w tym pokoju.
Kto tu mieszka?
Mógłby to być każdy. Może dla Roberta taki wystrój jest wynikiem
zbyt długiego zamieszkiwania w moim starym mieszkaniu, gdzie
pomarańczowe ściany i szmaragdowe narzuty zdawały się radośnie żyć
obok siebie. Jednak tamte kolory emanowały szczęściem. A co mówi ten
pokój?
Nic.
Odpowiedziałam na wszystkie pytania policjanta. Ustaliliśmy już,
że Robert nie zabrałby dzieci po posiłku w odwiedziny do rodziny lub
przyjaciół. Ani Robert, ani ja nie mamy żadnej rodziny. Moi rodzice
umarli bardzo dawno, kiedy Jaz była mała, a Robert nigdy nie poznał
swojego ojca. Jego matka zmarła, gdy był malutki, nie miał też żadnego
rodzeństwa. To zimne, suche fakty, a nie kwestia wyboru.
Ale jak mam wyjaśnić, że nie umiem wskazać ani jednego
przyjaciela, którego mógłby pojechać odwiedzić wraz z dziećmi? Jak to
się stało, że tak się od wszystkich odcięliśmy? Że jesteśmy tacy samotni.
Oczywiście, wiem. Robert chce mnie mieć dla siebie. Nie zamierza
się mną dzielić.
Powinnam była się domyślić, że coś jest nie tak, kiedy chciał
zabrać dzieci beze mnie. Nigdy tego nie robił. Gdybym tylko posłuchała,
naprawdę posłuchała tego, co mówił, może zdążyłabym temu w porę
zapobiec.
– Olivio – powiedział. – Nie ma w tym nic dziwnego, że ojciec
zabiera swoje dzieci na pizzę, prawda? W końcu niektórzy ojcowie
bardzo rzadko spędzają czas z dziećmi sam na sam.
Czy Robert próbował mi coś przekazać? Odgadł moje uczucia?
Gdyby to był ktokolwiek inny niż Robert, pomyślałabym, że może –
tylko może – pogodził się z tym, iż mogę go zostawić, a teraz próbuje
udowodnić, że poradzi sobie sam. Ale nie chodzi tu o nikogo innego.
Chodzi o Roberta, a z nim nic nie jest takie proste.
Przemyślałam każdy możliwy scenariusz, który mógłby wyjaśnić,
gdzie mogą być, a każdy napawał mnie przerażeniem. Nie wiem, co
gorsze: obraz moich rannych i leżących gdzieś dzieci, czy moje inne
obawy. Te, których nie śmiem ubrać w słowa.
2
Minęła już dwudziesta trzecia. Pięć godzin temu po raz ostatni
przytulałam ciepłe ciałko Freddiego i wdychałam jego słodki zapach.
Nie mogę znieść myśli, że czuje się zagubiony. Billy też. Potrzebuje snu.
Robi się marudny, kiedy jest zmęczony. A moja kochana Jasmine
chciałaby już być w domu z mamusią; nigdy nie lubiła się oddalać
i zdecydowanie za dużo rozmyśla jak na siedmiolatkę.
Jeśli Robert po prostu bezpiecznie je odwiezie, to zapomnę o tych
głupich myślach, żeby go zostawić. Nauczę się żyć pod uważną
obserwacją, o ile dzieciom nic się nie stanie.
Przywieź je do domu, Robercie.
Policja przeszukuje dom tak jak wtedy, gdy straciłam Dana.
Jakbym mogła gdzieś ukryć swoje dzieci. Pukają do drzwi i budzą
sąsiadów. Co widzieli? Wiedzą?
Teraz przyjechało więcej policji. Tym razem detektywi.
– Pani Brookes? – Moje myśli przerwał jakiś głos.
Spojrzałam w miłe oczy kobiety, która nie wydawała się wiele
starsza ode mnie, ale musiała być, skoro wszyscy mówili do niej „proszę
pani”.
– Czy ma pani coś przeciwko temu, żebym zwracała się do pani po
imieniu? Jestem Philippa. Niestety obdzwoniliśmy wszystkie pobliskie
pizzerie i nikt nie zapamiętał pani męża z dziećmi.
– Może zmienili zdanie i pojechali na burgera. Mogło tak się
zdarzyć, prawda?
Chwytam się brzytwy i wszyscy dobrze o tym wiemy.
– Dlaczego z nimi nie pojechałaś, Olivio?
Jak mam na to odpowiedzieć? Nie wiem. Nigdy tego dotąd nie
robił. Czuję, że muszę coś wymyślić, chociaż sama nie jestem pewna
dlaczego.
– Robert pomyślał, że wyglądam na zmęczoną i przyda mi się
nieco odpoczynku. Chciał mi pomóc.
– Masz stresującą pracę? Dlatego byłaś zmęczona? Czy dzieci dają
ci w kość?
Czy jej zdaniem skrzywdziłam swoje maleństwa?
– To dobre dzieci, naprawdę. A ja nie pracuję. Mam co robić przy
dzieciach i Robercie.
Nigdy tak naprawdę nie pracowałam, tylko parę miesięcy przed
narodzinami Jasmine. Zanim skończył się mój urlop macierzyński,
Robert mi się oświadczył i nie chciał, żebym wracała do pracy. Chciał
mieć mnie w domu, bym się nim zajmowała, a mnie to pasowało. Teraz
nie wiem, dlaczego właściwie byłam zadowolona z tej decyzji.
Zadowolona z tego, że niczego nie osiągnęłam sama.
Pojawiały się kolejne pytania, a ja miałam ochotę krzyczeć
w odpowiedzi. Przestańcie zadawać idiotyczne pytania. Odnajdźcie
moje dzieci.
– Przykro mi cię o to prosić, Olivio, ale czy mogłabyś pójść na
górę z jednym z moich oficerów? Chcielibyśmy, abyś sprawdziła, czy
zniknęły jakieś rzeczy należące do dzieci. Ubrania, ulubione zabawki,
książki. Wiesz, o co chodzi.
Co? Przez chwilę gapię się na nią bez słowa. Dlaczego miałoby coś
zniknąć?
Wstaję z kanapy i czuję się, jakbym była trzy razy starsza,
a napięte kończyny z trudem unoszą mój ciężar. Nie wiem, co oni sobie
myślą, ale to niedorzeczne. Dlaczego miałoby coś zniknąć? Ta myśl
obraca mi się w głowie niczym szpula taśmy.
Jeden z detektywów poszedł za mną na górę. Znałam go, choć nie
wiem skąd. Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Postanowiłam zacząć od
pokoju Jasmine, bo wiedziałam, że w takim porządku łatwo będzie
sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu.
Podeszłam do łóżka i podniosłam narzutę, spodziewając się ujrzeć
na poduszce Lottie – jej szmacianą lalkę. Nie ma jej. Podniosłam kołdrę.
Gdzie jest Lottie? Nawet w wieku siedmiu lat Jaz uwielbiała trzymać
Lottie w łóżku, ale teraz nie było po niej śladu. Spojrzałam z niepokojem
na policjanta, lecz on tylko mnie obserwował i nie odezwał się słowem.
Powoli podeszłam do szafy. Bałam się ją otworzyć. Ale on nadal na
mnie patrzył. Delikatnie pociągnęłam za klamkę, jakby spowolnienie
mogło zmienić coś w skutkach. Różowego plecaka Jasmine nie ma na
półce. Nagle wpadłam w jakiś szał, zaczęłam przesuwać wieszaki
i otwierać szuflady.
– Nieeeee! – zawyłam przeciągle. Gdzie są ubrania mojej córki?
Usłyszałam, jak ktoś wbiega po schodach i w drzwiach stanęła
Philippa. Podeszła do mnie i złapała za rękę. Nie musiała pytać –
widziała po mojej minie, co się stało. Próbowałam się do tego przed sobą
nie przyznawać, ale teraz muszę stawić czoło prawdzie.
On zabrał moje dzieci.
3
Tom Douglas wstał ociężale zza biurka i wyciągnął ręce nad głowę.
Odkąd jego szef, generalny inspektor James Sinclair, odszedł na
wcześniejszą emeryturę z przyczyn zdrowotnych, praca
w Metropolitalnej Służbie Policyjnej bardzo się zmieniła. Nowy gość był
niezły, ale zdaniem Toma zbyt wiele uwagi przykładał do liczb. I nie
chodziło tylko o to, że żelazną ręką trzymał finanse. Taką miał pracę.
Według Toma nowy generalny inspektor najwyraźniej chciał też za
pomocą liczb rozwiązywać sprawy, jak gdyby na podstawie określonych
kryteriów dało się do każdej dopasować jakiś magiczny wzór.
Tom początkowo przyjął pracę w policji, żeby być bliżej swojej
córki, Lucy. Jego była żona, Kate, po rozwodzie spakowała manatki
i wyjechała do Londynu, a on pojechał za nią. Pod wieloma względami
był to jego wymarzony zawód, ale londyńskie życie niezbyt mu
odpowiadało. Po tym, jak rozpadł się jej kolejny związek, Kate zabrała
Lucy z powrotem na północny zachód, więc Toma nic już tu nie
trzymało i tęsknił za Lucy.
Zdjął skórzaną kurtkę z oparcia krzesła i sięgnął po klucze. O tak
późnej godzinie niewiele się tu działo, a chociaż wizja pustego
mieszkania nie była specjalnie zachęcająca, musiał się trochę przespać.
I coś zjeść – przynajmniej nadal cieszyło go gotowanie. Zaczął
rozmyślać, co sobie przyrządzi na późną kolację.
Kiedy zgasił lampkę na biurku, rozdzwonił się telefon. Przez
chwilę niezdecydowany przyglądał się aparatowi, ale wiedział, że musi
odebrać – nigdy nie potrafił się oprzeć dzwonkowi telefonu.
– Nadinspektor Douglas.
– Tom, cieszę się, że cię zastałam. Tu Philippa Stanley. Potrzebuję
kilku informacji, jeśli masz chwilę.
Gdy tylko się przedstawiła, Tom wiedział, że czeka go długa
rozmowa, więc przysunął sobie krzesło i usiadł, rzucając kurtkę
z kluczami z powrotem na biurko. Philippa była inspektorem w jego
zespole tuż przed tym, jak opuścił Manchester, i zdążyła się już wspiąć
na drabinie kariery, by zrównać się z nim rangą. Nic nie zdołałoby jej
powstrzymać. Z pewnością mierzyła wysoko.
– Cześć, Philippo. Miło cię słyszeć. Co mogę dla ciebie zrobić? –
spytał.
– Muszę zasięgnąć twojej wiedzy dotyczącej pewnej starej sprawy,
właściwie sprzed siedmiu lat. Podobno szeregowy Ryan Tippetts odwoził
cię do domu, kiedy zostałeś zawrócony, by zająć się kobietą o nazwisku
Olivia Hunt, która zgłosiła zaginięcie swojego chłopaka.
Tom wiedział, że z Philippą nie ma szans na przyjacielskie
pogawędki – zawsze zachowywała służbowy ton. Potrafił sobie ją teraz
dokładnie wyobrazić. Na pewno jest ubrana w taką samą wersję
„munduru” jak zwykle: białą bluzkę rozpiętą pod szyją, z niezbyt dużym
dekoltem, prostą granatową spódnicę oraz eleganckie, praktyczne buty –
jego matka nazwałaby je kościelnymi. Jej krótkie, ciemne włosy
błyszczą odgarnięte za uszy, a poza delikatną szminką nie ma na sobie
żadnego makijażu. Zawsze wyglądała niezwykle schludnie i kobieco,
lecz jeśli kiedykolwiek emanowała jakimś seksapilem, to został on
stłamszony przez jej władczy sposób bycia.
– O dziwo, tak, pamiętam. Zapomniałem nazwiska, ale jeśli to ta,
o której myślę, to miała małe dziecko, które nie przestawało płakać, a do
tego nie chciała przyznać, że jej chłopakowi coś się stało. Kiedy Ryan się
dowiedział, że ten zaginiony facet jest muzułmaninem, zachował się tak,
jakby to wszystko wyjaśniało. Jego zdaniem powinniśmy znaleźć gościa
pobitego w jakiejś alejce, co się oczywiście nigdy nie stało. Opieprzyłem
go z góry na dół za takie podejście i przeprosiłem dziewczynę. Co byś
chciała wiedzieć?
– Jestem ciekawa, jakie zrobiła na tobie wrażenie, ta dziewczyna –
oznajmiła Philippa.
– Dlaczego? Co się stało?
To było dawno, a w aktach są wszystkie szczegóły, lecz Philippa
nie pytałaby bez powodu.
– Powiem ci, ale nie chcę wpływać na twoją ocenę. Powiedz mi, co
pamiętasz, a potem ci wyjaśnię, dlaczego chcę wiedzieć. Swoją drogą,
próbowałam o tym porozmawiać z Ryanem. Jest teraz inspektorem i Bóg
raczy wiedzieć, kto podjął taką wspaniałą decyzję. Ma bardzo wybujałe
zdanie na temat swojej niepotwierdzonej nieomylności i jest tak samo
cholernie nieprzydatny jak zwykle. Pomyślałam, że od ciebie dowiem się
więcej.
Tom nie był pewien, czy Philippa uraczyła go cieniem pochwały,
czy też nie, ale postanowił to zignorować, ponieważ nie była to sprawa,
o której mógłby w pośpiechu zapomnieć. Nie z powodu tamtego
konkretnego wieczoru, lecz z racji późniejszych wydarzeń.
– Jak już mówiłem, po raz pierwszy spotkałem ją, bo zgłosiła, że
jej chłopak, chyba Irańczyk, nie wrócił do domu. Nie było aż tak późno,
więc pomyśleliśmy, że może po prostu zbłądził do pubu, a za parę
godzin pojawi się przestraszony z przeprosinami. Podobno jednak
chłopak przestrzegał swojego religijnego zakazu spożywania alkoholu,
dlatego dziewczyna wiedziała, że to nieprawda. Zarejestrowaliśmy jego
zaginięcie, ale po jakimś czasie odkryliśmy jakąś aktywność na jego
karcie kredytowej. Kupił bilet na pociąg z Manchesteru do Londynu,
a jeszcze tego samego wieczoru zarezerwował lot do Australii. Wysłał jej
też esemesa, chyba że przeprasza. Wysłano go gdzieś z okolic Heathrow.
Będziesz mogła to sprawdzić. Pamiętam, że prawdopodobnie nie wsiadł
do samolotu na ten lot, który wykupił, ale to był bilet z elastyczną datą,
więc mógł polecieć innym, a skoro Olivia dostała od niego wiadomość,
nie było powodu, by go dalej szukać.
– Wszystko pokrywa się z tym, co mamy w aktach. Niezłą masz
pamięć, Tom.
– Cóż – roześmiał się. – Nie sądzę, żebym pamiętał to tak dobrze,
gdyby ta sprawa nie wróciła do mnie dwa miesiące później. Pewnie
wiesz, co było potem.
– Czytałam akta, ale ty mi opowiedz.
Tom zamilkł. Potrafił przywołać w pamięci widok Olivii Hunt –
miała tak zrozpaczoną minę i twarz spływającą łzami, że śledztwo w jej
sprawie wydawało się idiotyczne, ale jednocześnie nieuniknione.
– Sprzedała mieszkanie i miała zamieszkać z rodzicami. Chyba
raczej z konieczności niż z własnej woli. W każdym razie w dniu
przeprowadzki pojechała do domu sprawdzić, dlaczego ojciec spóźnia
się z wynajętym w tym celu vanem. Zastała matkę i ojca martwych
w łóżku. Zatruli się tlenkiem węgla z zepsutego bojlera, bo jak się
okazało, wywietrznik był zatkany. Badaliśmy tę sprawę i bardzo uważnie
przyjrzeliśmy się Olivii. To co najmniej dziwne, że w ciągu kilku
miesięcy straciła chłopaka, a potem rodziców. Zwłaszcza że ten chłopak
wpłacił sporą zaliczkę na mieszkanie na jej nazwisko, a do tego była
jedynym spadkobiercą w testamencie rodziców. Biuro Spraw
Zagranicznych próbowało namierzyć jego rodzinę. Chyba miał na imię
Dan?
– Danush Jahander – przerwała Philippa.
– Tak, właśnie. Chcieli sprawdzić, czy rodzina coś o nim wie. Nie
było to łatwe, biorąc pod uwagę układy między Wielką Brytanią
a Iranem, ale nie wydaje mi się, żeby się czegokolwiek dowiedzieli.
Olivia już i tak była w szoku, kiedy chłopak porzucił ją z maleńkim
dzieckiem, a po śmierci rodziców zupełnie się rozsypała. Mówiła, że jej
ojciec był przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa, więc taki
wypadek nie miał prawa się wydarzyć.
– Jednak niczego nie dowiedziono. Ani jej, ani nikomu innemu.
– To prawda – przyznał Tom. – Wyglądało to po prostu na
tragiczny wypadek. Olivia była zupełnie załamana. Tego samego ranka
sfinalizowała sprzedaż swojego mieszkania, a nie mogła zostać w domu
rodziców, zresztą nie chciała. Musiała się też zatroszczyć o dziecko, ale
chyba pamiętam, że gość, który kupił od niej mieszkanie, pozwolił jej
zostać. Miał gdzie mieszkać, więc chyba zgodził się, by przeprowadziła
się tam z powrotem. Nie bardzo go pamiętam.
– Nazywał się Robert Brookes. W końcu ją poślubił.
– No to ostatecznie wyszło z tego coś dobrego – stwierdził Tom
z uśmiechem. – Ale te wszystkie informacje są w aktach. Do czego mogę
się przydać?
– Chcę wiedzieć, co o niej myślałeś. Nie na co wskazywały
dowody, lecz co pomyślałeś o Olivii. Czy jej wierzyłeś i jak dobrą
aktorką może być twoim zdaniem.
– Dobrze, ale potem mi powiesz dlaczego – odparł.
– Bo właśnie jestem u niej. Tym razem to jej mąż, Robert Brookes,
zaginął. Razem z trójką jej dzieci.
4
Chcą się dowiedzieć czegoś o Robercie, żeby zrozumieć nasz
związek. Jak mam im to wyjaśnić, kiedy sama tego nie rozumiem? Wiem
tylko, że Robert mnie ocalił w najgorszym momencie mojego życia.
Najpierw straciłam Dana, a zaledwie dwa miesiące później rodziców.
Umarli. Oboje.
Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby wtedy w moim życiu nie pojawił
się Robert. W ogóle go nie znałam. Był po prostu facetem, który kupił
ode mnie mieszkanie, ale z jakiegoś powodu zrozumiał moje potrzeby
i przeprowadził mnie przez najgorszy okres w moim życiu.
Kiedy odszedł Dan, chodziłam cały czas półprzytomna. Jedyne, co
przebijało się przez mgłę mojego zagubienia, to świadomość, że muszę
sprzedać mieszkanie, w którym mieszkałam z Danem. Nie mogłam go
sama utrzymać, a każdy kąt mi o nim przypominał – meble kupowane
w komisach i z bagażników samochodów, okropna bladoróżowa farba,
którą pomalowaliśmy kuchnię, bo była za darmo. Każdy drobiazg nosił
w sobie jakieś wspomnienie. Ale nie miałam wyjścia. Jaz i ja
musiałyśmy wrócić do mamy i taty, a chociaż bardzo ich kochałam, nie
wiedziałam, jak tam sobie poradzę.
Gdy Robert przyjechał wprowadzić się do mieszkania w tamten
mroźny dzień, nadal byłam w domu, stałam w korytarzu wraz z Jaz
leżącą w wózku, między swoimi pudłami, czekając na przyjazd taty.
Mojego taty, którego, jak się okazało, miałam już nigdy nie zobaczyć.
Robert był jedyną osobą, która zdawała się wiedzieć, co należy
dalej zrobić. Pozwolił mi tu zostać i przez kilka miesięcy mieszkał
w swoim starym lokum. Nie było mowy, żebym szukała sobie innego
mieszkania, a kiedy w końcu musiał się wprowadzić, zgodził się, byśmy
zostali w wolnym pokoju. Nawet załatwił za mnie sprawy związane
z pogrzebem i sprzedaż domu moich rodziców.
Wiem, że powinnam być mu wdzięczna, i jestem. Nie wiem, co
bym wtedy bez niego zrobiła, ale jego ciągłe ciche żądania pochwał
i uznania za to wszystko, co dla nas robi, zaczęły mnie męczyć.
Do tego zawsze patrzy, obserwuje mnie. Nawet jeśli dzieci robią
zabawne rzeczy i mnie rozśmieszają, on na nie nie spogląda. Oczy ma
utkwione we mnie i uśmiecha się wtedy, kiedy ja się uśmiecham. Jeżeli
wychodzę z pokoju, on wodzi za mną wzrokiem. Czuję, jak się gapi.
A gdy wracam, nadal jest wpatrzony w drzwi, jakby nie spuszczał ich
z oka.
Dlatego nie mamy przyjaciół. Te kilka razy, kiedy próbowałam się
spotykać z innymi parami, Robert nie przestawał się we mnie
wpatrywać. Gdy rozmawiam z jakąś kobietą, on się zastanawia, co
mówię, i w drodze powrotnej muszę znosić jego pytania, póki nie
przytoczę każdego słowa. Kiedy rozmawiam z jakimkolwiek mężczyzną,
w mgnieniu oka pojawia się u mojego boku.
Po raz pierwszy od lat tęsknię za Sophie. Była mi prawie jak siostra
i żywe wspomnienie jej oczu rozbłyskujących radością przebiega mi
przez głowę niczym jasne, białe światło – po czym od razu znika.
Gdy poznałam Sophie, wciągnęła mnie do swojego świata
i wszystko stało się bardziej zabawne, życie stało się naszą przygodą.
Naprawdę wierzyłam, że zostaniemy przyjaciółkami na zawsze, ale
Sophie marzyła tylko o tym, by pójść do wojska, więc w ciągu paru
tygodni po ukończeniu studiów wyjechała na szkolenie do ośrodka
w Sandhurst. Nagle przestała być częścią mojej codzienności i od tamtej
pory nikt nie zajął jej miejsca.
Więc jestem tu teraz sama, z tylko jedną myślą.
Gdzie są moje dzieci?
*
Czuję, że policja jest coraz bardziej zaniepokojona. Jest już ranek
i wygląda na to, że od wczorajszego wieczoru śledztwo nie ruszyło do
przodu. Nie przestaję drżeć. Ręce mam lepkie i niezdarne, a za każdym
razem, kiedy ktoś namawia mnie na kawę lub herbatę, muszę odmawiać,
bo nie sądzę, że byłabym w stanie utrzymać filiżankę. Zmienił się
nastrój. Sprawa robi się coraz pilniejsza, a ja wiem, że poważnie martwią
się o moje dzieci.
Philippa powiedziała mi już, że sprawdzają nagrania z kamer na
głównych autostradach. Wiem, jak ważne są pierwsze dwadzieścia cztery
godziny, choć ona jest na tyle uprzejma, by mi o tym nie przypominać.
Kiedy odkryli, że zniknęły niektóre ubrania dzieci, zaczęli mnie
pytać o paszporty. Pewnie sądzą, że je porwał i wywiózł z kraju
w ramach jakiejś idiotycznej walki o opiekę nad dziećmi. Ale one nie
mają paszportów, ja też nie. Nie jeździmy na egzotyczne wakacje.
Podoba nam się na Anglesey, wyspie przy północnym wybrzeżu Walii.
To tylko parę godzin drogi stąd i znamy tamtą okolicę.
Philippa znowu przyszła usiąść obok mnie. Niepokoję się, gdy to
robi. Zawsze spodziewam się złych wiadomości.
– Olivio, moim zdaniem powinniśmy już powiadomić o twoich
dzieciach prasę. Wiem, że są z ojcem, lecz nie zdołaliśmy go namierzyć.
Dałaś nam wczoraj zdjęcie całej trójki, ale czy mogłabyś znaleźć dla nas
więcej fotografii? Mogłyby się przydać, zarówno indywidualne, jak
i grupowe.
Wstaję z nadzieją, że utrzymam się na nogach, podchodzę do
kredensu i wyciągam pudełko ze zdjęciami. Nie mam pewności, czy
jestem w stanie na nie spojrzeć, ponieważ wyobrażam sobie, że moje
dzieci cierpią. Przecież gdyby mieli wypadek, ktoś by ich już znalazł.
Może są w jakimś szpitalu, wołają mnie i zastanawiają się, dlaczego
mnie tam nie ma. Ale dlaczego w ogóle przychodzi mi to do głowy?
Wiem, że nie było żadnego wypadku.
Niosę pudełko na stół w jadalni, ale ktoś zostawił na podłodze
zwinięty płaszcz, a ja w moim niezdarnym, nieuważnym stanie potykam
się o niego. Ktoś łapie mnie w porę, ale zdjęcia fruwają wszędzie.
Rozpoznaję mężczyznę, który trzyma mnie za ramię. Nie mogłam
przypomnieć sobie tego wcześniej, ale był jednym z policjantów, którzy
przyjechali tamtego wieczoru, kiedy Dan nie wrócił do domu. Nie
lubiłam go – szukał pod łóżkami i w szafach, jakby Dan miał się tam
ukrywać. Pewnie mają takie procedury. Nie pamiętałam jego nazwiska,
dopóki nie usłyszałam, jak Philippa pyta:
– Czy to pański płaszcz, inspektorze Tippetts?
Tippetts. Pasuje. Jest coś nieprzyjemnego w brzmieniu tego
nazwiska, a on ma szczurzą twarz ze spiczastym nosem i oczami jak
koraliki. Cieszę się, że to nie on tu dowodzi.
Odwracam wzrok od jego twarzy i patrzę na bałagan na podłodze.
To głupie, ale tyle właściwie wystarczy, żebym straciła równowagę, więc
łapię się oparcia sofy. Zdjęcia moich dzieci uśmiechających się do mnie
pośród tego pobojowiska.
Na wierzchu było zdjęcie Danusha. Tak długo starałam się na nie
nie patrzeć, a teraz westchnęłam, pochłaniając każdy szczegół fotografii.
Czarne, kręcone włosy sięgające tuż poniżej kołnierzyka, odgarnięte
z twarzy; jego ciemnobrązowe oczy błyszczące od śmiechu oraz jego
szerokie usta uśmiechające się w stronę ślicznej, młodej dziewczyny
o blond włosach i jasnoniebieskich oczach, ubranej w beżowy kaszkiet
z połyskującą klamrą na boku.
Philippa patrzy na mnie, a potem z powrotem na zdjęcie.
– To ty, prawda? – pyta, z trudem kryjąc niedowierzanie w głosie.
Tak, to byłam ja.
Miałam wtedy małą obsesję na punkcie kapeluszy i próbowałam
przekonać Sophie, żeby też je nosiła – zaproponowałam jej nawet
pożyczenie mojej ulubionej czarnej fedory, ale ona powiedziała, że
jedynym kapeluszem, jaki kiedykolwiek założy, i to też pod przymusem,
będzie jej żołnierska czapka.
Nagle uderzyło mnie, że Robert nigdy nie poznał nie tylko Sophie,
ale też Liv; znał jedynie Olivię – rozsądną, nudną wersję mnie.
Patrzę na zdjęcie Dana. Co by sobie pomyślał o stojącej teraz przed
nim osobie? Nadal mam długie włosy, ale wyrazisty blond spłowiał na
przyjemny jasny brąz. Przeszła mi obsesja wybierania najjaśniejszych,
najżywszych odcieni, podobnie jak moje zamiłowanie do
niebezpieczeństwa oraz mocnych wrażeń. Z Sophie robiłyśmy różne
zwariowane rzeczy, a Dan nam zwykle kibicował z boku – poczynając
od skoków ze spadochronem w celach charytatywnych, kończąc na
skokach na bungee z mostu. Teraz zdałam sobie sprawę, że zgodziłam
się na przeciętność. Jak do tego doszło? Kiedy utraciłam siebie?
Z tyłu głowy rozbrzmiewa cichy głos, że jeśli moje dzieci wrócą –
nie, kiedy wrócą – będę musiała powrócić do tamtego wcielenia. Muszę
znaleźć sposób, by odkryć się na nowo. Może to mimo wszystko nie
Robert jest osobą bez polotu.
Chowam zdjęcie Danusha do kieszeni dżinsów. Nie wydaje mi się,
żeby Robert miał ochotę zobaczyć to zdjęcie, kiedy wróci do domu. Bo
wróci – musi.
*
Nie wierzę, że spałam. Nie chciałam pójść się położyć do sypialni,
mimo że salon był pełen gadających ludzi. Zmęczenie chyba mnie
zmogło – albo organizm po prostu nie był już w stanie znieść więcej
stresu.
Budzą mnie dźwięki rozkazów rzucanych ludziom zgromadzonym
w pokoju. Nagle zamiast powolnych, ciężkich, przytłumionych głosów
pełnych troski słychać, jak wszystkich opanowuje podniecenie.
– Odwołaj konferencję prasową. Nic im nie mów; powiadomimy
ich później.
Chyba nie zdawali sobie sprawy, że się obudziłam, ale poczucie
naglącej konieczności rozwiewa ostatnie ślady senności. Moją
wewnętrzną pustkę zaczyna wypełniać dziwne wrażenie, które mogę
nazwać tylko nadzieją, i próbuję się podnieść. Philippa to zauważa
i rzuca wszystkim uciszające spojrzenie. Rozumieją sugestię i wychodzą,
a ona siada koło mnie.
– Olivio, mamy dobrą wiadomość. Samochód twojego męża
uchwyciły kamery w północnej Walii i wygląda na to, że dzieci są z nim
w środku. To było kilka godzin temu i nie widzieliśmy go od tej pory, ale
tamtejsza policja wszczęła poszukiwania.
Najpierw poczułam ulgę. Żyją. Dzięki Bogu. A potem nagle
zakręciło mi się w głowie. O nie, tylko nie to, Robercie.
– Gdzie on był? Gdzie dokładnie w północnej Walii? Jesteś pewna,
że to on?
Wiem, że Philippa słyszy panikę w moim głosie, ale zachowuje
spokój.
– Jechał przez Menai Bridge na Anglesey. To na pewno był jego
samochód. Czy masz jakiś pomysł, dokąd mógł zmierzać? Kamery od
tamtego czasu go nie wychwyciły, a to dziwne.
Patrzy na mnie zatroskana.
– Pewnie jedzie bocznymi drogami – powiedziałam jej. – Zawsze
mówi, że niedobrze jest trzymać się autostrad, skoro gdzie indziej jest
dużo ciekawiej. – Muszę o to spytać. Nie umiem się powstrzymać. –
Sądzisz, że mógłby dojechać aż do Holyhead niezauważony?
– Wiem, o czym myślisz. Chodzi ci o prom, tak? – Philippa się
pochyla i sięga po moją dłoń. – Nie martw się. Mamy ludzi, którzy
sprawdzają szczegóły dotyczące wszystkich łodzi. Nie potrzebowałby
paszportu, żeby dostać się do Irlandii, ale musiałby okazać jakiś
dokument. Nikt jeszcze nie zarezerwował niczego na jego nazwisko.
Odwraca się ode mnie o czterdzieści pięć stopni, tak że jest tylko
częściowo zwrócona w moją stronę, a ja skupiam się na niej, myśląc
jedynie o tym, co widzę przed sobą, a nie o tym, co próbuje wszcząć
ostrzegawczy alarm w mojej głowie.
– Czego mi nie mówisz, Olivio? – pyta Philippa. – Wiesz, dokąd
mógł pojechać?
Prolog Dziewczyna wyszła uśmiechnięta z głośnego, zatłoczonego pubu. Kiedy mocowała się z ciężkimi drzwiami, wpuszczając lodowaty podmuch zimowego powietrza, w uszach dźwięczały jej jeszcze śmiechy. Odwróciła się i zawołała „dobranoc” do wszystkich, którzy akurat patrzyli w jej stronę, a kilka rąk podniosło się w pożegnalnym geście, chociaż większość była zajęta kuflami piwa albo dziko gestykulowała, by podkreślić którąś część ostatniej zabawnej historii, jaką dzielono się z każdym, kto miał ochotę słuchać. Drzwi zatrzasnęły się za jej plecami, odcinając ją od ciepłego, żółtego światła oraz radosnych dźwięków rozbawionych młodych ludzi. Otoczyła ją ciemna noc, a nagła cisza uderzyła niczym prawdziwy podmuch. Przez chwilę stała nieruchomo. Drżąc na wczesnozimowym chłodzie, owinęła ciaśniej szalik wokół szyi i otoczyła się ramionami, by utrzymać ciepło. Naprawdę
powinna znaleźć sobie jakiś płaszcz, dość ładny, by mogła go włożyć na imprezę. Uśmiechnęła się na myśl o własnej próżności i przypomniała sobie, że od mieszkania dzieli ją tylko kwadrans drogi spacerem, więc jeśli pójdzie dziarskim krokiem, to szybko się rozgrzeje. Cisza nagle została przerwana, kiedy drzwi pubu otworzyły się ponownie, a światło z wewnątrz rozlało się bursztynowym blaskiem po mokrych chodnikach. Wydawało jej się, że wśród głośnych dźwięków muzyki dobiegających z ciepłego baru dosłyszała, jak ktoś krzyczy jej imię, ale drzwi zatrzasnęły się z hukiem i znów zapadła cisza. Parę osób na ulicach w tej dzielnicy Manchesteru spieszyło się i znikało w bocznych uliczkach prowadzących do ich siedzib. Okropna pogoda oraz wczesne ochłodzenie najwyraźniej zatrzymały ludzi w domach. Nic w tym dziwnego. Kilka metrów przed nią jakaś para przystanęła, żeby się pocałować. Dziewczyna objęła chłopaka za szyję i stanęła na palcach, przywierając do niego całym ciałem, aż noc zdała się cieplejsza. Patrząc na nich, znowu się uśmiechnęła, myśląc o tym, jak cudownie być zakochanym. Właśnie zamieszkała ze swoim chłopakiem i chyba jeszcze nigdy nie czuła się taka szczęśliwa. Dotarła do skrzyżowania z główną drogą i przystanęła przed przejściem dla pieszych. Nie było dużego ruchu, ale to jedna z dróg przelotowych w Manchesterze – nigdy nie była zupełnie pusta. Kiedy nic nie jechało, przeszła szybko na drugą stronę i weszła w cichsze uliczki z dala od akademików oraz nowoczesnej zabudowy. Była zachwycona, że udało im się znaleźć mieszkanie w starym, wiktoriańskim domu – cały parter należał do nich i chociaż cały czas był trochę zaniedbany, bardzo się starali. A co najlepsze, mieścił się przy pięknej, zadrzewionej drodze, która nadawała każdemu budynkowi wrażenie prywatności. Skręciła w pierwszą ulicę. Mały park po prawej zwykle był pełen bawiących się dzieci, ale o tej nocnej porze zdawał się opuszczony. Bujała się tylko pojedyncza huśtawka, delikatnie i bezszelestnie. Jej płaskie buty nie hałasowały mocno na chodniku, więc miała dziwne poczucie, że jest odcięta od reszty świata. Przechodząc, zerkała w stronę okien mijanych domów, ale większość z nich była osłonięta
wysokimi żywopłotami, a te widoczne spowijała czerń. Nieruchome odbicia ulicznych świateł sprawiały, że ukryte za nimi pokoje wydawały się upiornie puste. Nagle poczuła, że nie jest sama. Nie wydarzyło się nic, co mogłoby jej to zasugerować – żadne szuranie butów ani poruszenie czarnego cienia. Chodziło o coś zupełnie innego. Poczucie, że ktoś utkwił wzrok w jej plecach. Po prostu wiedziała. Jej ciało zamarło i poczuła mrowienie wszystkich zakończeń nerwowych. Powinna uciekać? Czy to byłby dla niego znak, by ją dogonić i złapać? Może skręcić na czyjś podjazd? Ale on może ją dopaść, zanim dotrze do drzwi. Może lepiej, żeby wiedział, iż jest świadoma jego obecności? Czy gdyby się odwróciła i rozejrzała, wywołałaby jakąś reakcję? Nie miała pojęcia. Ale on tam był. Nie wiedziała tylko, jak blisko. Bez namysłu szybko odwróciła głowę. Ulica była pusta. Nie szedł za nią. Musiał być gdzieś, tego była pewna. Zerknęła na park i pomyślała o bujającej się huśtawce. Mógł teraz iść koło niej, ukryty za krzakami wzdłuż ciemnego, nieoświetlonego chodnika. Nagle wróciło do niej wspomnienie z początku wieczoru. Mimo śmiechów i zabawy w pubie przez chwilę poczuła się nieswojo. Szybko okręciła się na barowym stołku, oczekując wręcz, że zobaczy obok siebie natrętnego obcego mężczyznę zaledwie parę centymetrów za swoimi plecami. Ale nikogo tam nie było. Nikt nawet na nią nie patrzył. Ukryła to uczucie i pozwoliła, żeby przyjemności wieczoru zdusiły to nieprzyjemne wzdrygnięcie. Ale teraz było tak samo. Czuła się dokładnie w ten sam sposób. Tuż przed nią było wejście do parku. Jeśli on tam jest i zamierza ją dopaść, zrobi to właśnie tutaj. Ma tylko kilka sekund, żeby coś postanowić. Zamierzała zachowywać się, jak gdyby nic jej nie niepokoiło, a kiedy zrówna się z bramą, pobiegnie. Jeśli będzie musiała, zacznie krzyczeć. Jeszcze dwa kroki i będzie na miejscu. Wyprostowała ręce i opuściła je po bokach. Przed sobą widziała róg swojej ulicy, ale tam było jeszcze ciemniej, a grube pnie drzew, które tak uwielbiała, rzucały
mroczne cienie na wąski chodnik, podczas gdy ich nagie gałęzie wtapiały się w nocne niebo. Raz, dwa – i biegiem. Nie zaryzykowała spojrzenia w głąb otwartej parkowej bramy, a przy tupocie własnych stóp oraz zadyszce nie słyszała, czy ktoś ruszył za nią. Kiedy to się stało, była dziesięć metrów od rogu. Prawie na miejscu, prawie w domu, prawie bezpieczna. Ciemna postać wyłoniła się zza ostatniego czarnego drzewa i stanęła nieruchomo na szeroko rozstawionych nogach, gotowa ją złapać.
CZĘŚĆ PIERWSZA Olivia
1 Przenikliwy dźwięk dzwonka przerwał ponurą ciszę spowijającą dom i przestałam nerwowo spacerować. Poczułam nierozsądny przypływ nadziei. Może to Robert? Może zapomniał kluczy? Ale wiedziałam, że to nie on. Doskonale wiedziałam, kto to. Policja, która przyjechała, ponieważ ją wezwałam. Powinnam była wiedzieć, co się może stać. Powinnam była zrozumieć, co Robert przekazywał mi w każdy możliwy sposób, poza słowami. Minęły trzy godziny, odkąd wyszedł z moimi maluchami, a ja odczuwam ich stratę w każdej kości i mięśniu mojego ciała. Gdzie są moje dzieci? Czy mieli wypadek? Proszę, nie. Ta myśl uderza mnie niczym prawdziwy podmuch, a na czarnej powierzchni zamkniętych powiek pojawiają się żywe obrazy. Otwieram oczy, ale nadal widzę je na tylnym siedzeniu samochodu Roberta w rowie przy ciemnej ulicy, zmiecione z drogi przez jakiegoś szalonego kierowcę. Czekają, aż ktoś je znajdzie. Widzę krew na ich czołach i w myślach nasłuchuję ich krzyków tylko po to, by sprawdzić, czy żyją. Ale nie słyszę nic prócz śpiewu ptaka dochodzącego zza otwartego okna samochodu. W tym obrazie brakuje Roberta. Choć to przerażające i okropne, tak naprawdę nie wierzę w wypadek. W duchu wiem, że mogło się stać coś innego. Coś dużo bardziej złowrogiego. Otwieram drzwi barczystemu, młodemu policjantowi, który stoi tam, sprawiając wrażenie solidnego i kompetentnego w swojej
kuloodpornej kamizelce oraz koszuli z krótkim rękawem. Wiem, o co mnie spyta, znam te przesłuchania. Tak jak ostatnio. Zastanawiam się, czy wie, kim jestem. Czy wie, że Olivia Brookes, która dziś zadzwoniła, jest tą samą osobą co Liv Hunt, która siedem lat temu zgłosiła zaginięcie swojego chłopaka? Czy to ma jakieś znaczenie? Nawet po tylu latach wciąż miewam koszmary o tamtej strasznej nocy i za każdym razem budzę się zlana lodowatym potem. Mój chłopak zadzwonił, by powiedzieć, że wychodzi z laboratorium na uczelni i wkrótce się zobaczymy. Nie było to daleko, a po dwóch godzinach nadal nie wrócił. Byłam zrozpaczona. Pamiętam, że ściskałam moją malutką córeczkę i szeptałam do niej: „Tatuś niedługo wróci, skarbie”. Nie żeby Jasmine to rozumiała. Miała wtedy zaledwie dwa miesiące. Zresztą to były kłamstwa. Dan nigdy nie wrócił i już go więcej nie widziałam. Myślałam, że nie może istnieć nic gorszego od tego strachu, który czułam owego wieczoru, w długich godzinach oczekiwania spędzonych na rozmyślaniach, co też mogło się przytrafić mojemu ukochanemu Danowi. Ale myliłam się, bo tym razem jest dużo gorzej. Tym razem strach przypomina twardą piłkę, która boleśnie uderza mnie w klatkę piersiową, głowę i brzuch. Policjant oczywiście oczekuje szczegółów. Chce zrozumieć, dlaczego tak się martwię. Dzieci są z ojcem, więc na pewno nie ma się czym przejmować. Czy próbowałam zadzwonić na komórkę? Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie. Robert wyszedł o szóstej. Powiedział, że zabierze dzieci na pizzę. Pojechałabym z nimi, ale on się upierał, że chce spędzić z nimi więcej czasu sam. Boże, głupio mi to przyznać, lecz ucieszyłam się. Biorąc pod uwagę, co do niego czuję, pomyślałam, że to będzie próba przed tym, jak już się rozstaniemy. Więc pozwoliłam im pojechać. Przez pierwszą godzinę wszystko było w porządku. Nie spodziewałam się ich powrotu i znalazłam sobie jakieś zajęcie. Wiedziałam, że Robert nie zje pizzy – będzie wolał samotną kolację ze mną, gdy dzieci pójdą spać. Dlatego zaczęłam przygotowywać chili, jedno z jego ulubionych dań, w podziękowaniu za wycieczkę z dziećmi.
Kiedy już zrobiłam wszystko, co zdołałam wymyślić, wróciłam do salonu, ale wydawał mi się opuszczony. Nigdy nie jestem sama bez przynajmniej jednego dziecka, chyba że już leżą w łóżkach. Jasmine oczywiście chodzi do szkoły, lecz Freddie ma dopiero dwa latka, więc spędza ze mną całe dnie. Billy chodzi do żłobka, ale tylko przed południem. Dom opustoszał, jakby wyssano z niego powietrze i pozostawiono zimną, cichą próżnię. Ogarniając salon nowym spojrzeniem – spojrzeniem nowej, zniechęconej mnie – zdałam sobie sprawę, że stworzyliśmy bardzo sterylną przestrzeń. Pomysł palety naturalnych barw przenieśliśmy na jeszcze wyższy poziom i nigdzie w zasięgu wzroku nie widać plamy koloru ani żadnych osobistych przedmiotów – czy to zdjęć dzieci, czy przypadkowych bibelotów kupionych pod wpływem impulsu. Każdy obraz został wybrany nie z uwagi na uczucia, jakie w nas budził, lecz wyłącznie z uwagi na jego neutralność, która idealnie wtapia się w niewinne otoczenie. Każda ozdoba trafiła tu ze względu na rozmiar, by nadać wrażenie idealnej równowagi. No i oczywiście Robert nie zgadza się na zabawki w tym pokoju. Kto tu mieszka? Mógłby to być każdy. Może dla Roberta taki wystrój jest wynikiem zbyt długiego zamieszkiwania w moim starym mieszkaniu, gdzie pomarańczowe ściany i szmaragdowe narzuty zdawały się radośnie żyć obok siebie. Jednak tamte kolory emanowały szczęściem. A co mówi ten pokój? Nic. Odpowiedziałam na wszystkie pytania policjanta. Ustaliliśmy już, że Robert nie zabrałby dzieci po posiłku w odwiedziny do rodziny lub przyjaciół. Ani Robert, ani ja nie mamy żadnej rodziny. Moi rodzice umarli bardzo dawno, kiedy Jaz była mała, a Robert nigdy nie poznał swojego ojca. Jego matka zmarła, gdy był malutki, nie miał też żadnego rodzeństwa. To zimne, suche fakty, a nie kwestia wyboru. Ale jak mam wyjaśnić, że nie umiem wskazać ani jednego przyjaciela, którego mógłby pojechać odwiedzić wraz z dziećmi? Jak to się stało, że tak się od wszystkich odcięliśmy? Że jesteśmy tacy samotni. Oczywiście, wiem. Robert chce mnie mieć dla siebie. Nie zamierza
się mną dzielić. Powinnam była się domyślić, że coś jest nie tak, kiedy chciał zabrać dzieci beze mnie. Nigdy tego nie robił. Gdybym tylko posłuchała, naprawdę posłuchała tego, co mówił, może zdążyłabym temu w porę zapobiec. – Olivio – powiedział. – Nie ma w tym nic dziwnego, że ojciec zabiera swoje dzieci na pizzę, prawda? W końcu niektórzy ojcowie bardzo rzadko spędzają czas z dziećmi sam na sam. Czy Robert próbował mi coś przekazać? Odgadł moje uczucia? Gdyby to był ktokolwiek inny niż Robert, pomyślałabym, że może – tylko może – pogodził się z tym, iż mogę go zostawić, a teraz próbuje udowodnić, że poradzi sobie sam. Ale nie chodzi tu o nikogo innego. Chodzi o Roberta, a z nim nic nie jest takie proste. Przemyślałam każdy możliwy scenariusz, który mógłby wyjaśnić, gdzie mogą być, a każdy napawał mnie przerażeniem. Nie wiem, co gorsze: obraz moich rannych i leżących gdzieś dzieci, czy moje inne obawy. Te, których nie śmiem ubrać w słowa.
2 Minęła już dwudziesta trzecia. Pięć godzin temu po raz ostatni przytulałam ciepłe ciałko Freddiego i wdychałam jego słodki zapach. Nie mogę znieść myśli, że czuje się zagubiony. Billy też. Potrzebuje snu. Robi się marudny, kiedy jest zmęczony. A moja kochana Jasmine chciałaby już być w domu z mamusią; nigdy nie lubiła się oddalać i zdecydowanie za dużo rozmyśla jak na siedmiolatkę. Jeśli Robert po prostu bezpiecznie je odwiezie, to zapomnę o tych głupich myślach, żeby go zostawić. Nauczę się żyć pod uważną obserwacją, o ile dzieciom nic się nie stanie. Przywieź je do domu, Robercie. Policja przeszukuje dom tak jak wtedy, gdy straciłam Dana. Jakbym mogła gdzieś ukryć swoje dzieci. Pukają do drzwi i budzą
sąsiadów. Co widzieli? Wiedzą? Teraz przyjechało więcej policji. Tym razem detektywi. – Pani Brookes? – Moje myśli przerwał jakiś głos. Spojrzałam w miłe oczy kobiety, która nie wydawała się wiele starsza ode mnie, ale musiała być, skoro wszyscy mówili do niej „proszę pani”. – Czy ma pani coś przeciwko temu, żebym zwracała się do pani po imieniu? Jestem Philippa. Niestety obdzwoniliśmy wszystkie pobliskie pizzerie i nikt nie zapamiętał pani męża z dziećmi. – Może zmienili zdanie i pojechali na burgera. Mogło tak się zdarzyć, prawda? Chwytam się brzytwy i wszyscy dobrze o tym wiemy. – Dlaczego z nimi nie pojechałaś, Olivio? Jak mam na to odpowiedzieć? Nie wiem. Nigdy tego dotąd nie robił. Czuję, że muszę coś wymyślić, chociaż sama nie jestem pewna dlaczego. – Robert pomyślał, że wyglądam na zmęczoną i przyda mi się nieco odpoczynku. Chciał mi pomóc. – Masz stresującą pracę? Dlatego byłaś zmęczona? Czy dzieci dają ci w kość? Czy jej zdaniem skrzywdziłam swoje maleństwa? – To dobre dzieci, naprawdę. A ja nie pracuję. Mam co robić przy dzieciach i Robercie. Nigdy tak naprawdę nie pracowałam, tylko parę miesięcy przed narodzinami Jasmine. Zanim skończył się mój urlop macierzyński, Robert mi się oświadczył i nie chciał, żebym wracała do pracy. Chciał mieć mnie w domu, bym się nim zajmowała, a mnie to pasowało. Teraz nie wiem, dlaczego właściwie byłam zadowolona z tej decyzji. Zadowolona z tego, że niczego nie osiągnęłam sama. Pojawiały się kolejne pytania, a ja miałam ochotę krzyczeć w odpowiedzi. Przestańcie zadawać idiotyczne pytania. Odnajdźcie moje dzieci. – Przykro mi cię o to prosić, Olivio, ale czy mogłabyś pójść na górę z jednym z moich oficerów? Chcielibyśmy, abyś sprawdziła, czy zniknęły jakieś rzeczy należące do dzieci. Ubrania, ulubione zabawki,
książki. Wiesz, o co chodzi. Co? Przez chwilę gapię się na nią bez słowa. Dlaczego miałoby coś zniknąć? Wstaję z kanapy i czuję się, jakbym była trzy razy starsza, a napięte kończyny z trudem unoszą mój ciężar. Nie wiem, co oni sobie myślą, ale to niedorzeczne. Dlaczego miałoby coś zniknąć? Ta myśl obraca mi się w głowie niczym szpula taśmy. Jeden z detektywów poszedł za mną na górę. Znałam go, choć nie wiem skąd. Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Postanowiłam zacząć od pokoju Jasmine, bo wiedziałam, że w takim porządku łatwo będzie sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Podeszłam do łóżka i podniosłam narzutę, spodziewając się ujrzeć na poduszce Lottie – jej szmacianą lalkę. Nie ma jej. Podniosłam kołdrę. Gdzie jest Lottie? Nawet w wieku siedmiu lat Jaz uwielbiała trzymać Lottie w łóżku, ale teraz nie było po niej śladu. Spojrzałam z niepokojem na policjanta, lecz on tylko mnie obserwował i nie odezwał się słowem. Powoli podeszłam do szafy. Bałam się ją otworzyć. Ale on nadal na mnie patrzył. Delikatnie pociągnęłam za klamkę, jakby spowolnienie mogło zmienić coś w skutkach. Różowego plecaka Jasmine nie ma na półce. Nagle wpadłam w jakiś szał, zaczęłam przesuwać wieszaki i otwierać szuflady. – Nieeeee! – zawyłam przeciągle. Gdzie są ubrania mojej córki? Usłyszałam, jak ktoś wbiega po schodach i w drzwiach stanęła Philippa. Podeszła do mnie i złapała za rękę. Nie musiała pytać – widziała po mojej minie, co się stało. Próbowałam się do tego przed sobą nie przyznawać, ale teraz muszę stawić czoło prawdzie. On zabrał moje dzieci.
3 Tom Douglas wstał ociężale zza biurka i wyciągnął ręce nad głowę. Odkąd jego szef, generalny inspektor James Sinclair, odszedł na wcześniejszą emeryturę z przyczyn zdrowotnych, praca w Metropolitalnej Służbie Policyjnej bardzo się zmieniła. Nowy gość był niezły, ale zdaniem Toma zbyt wiele uwagi przykładał do liczb. I nie chodziło tylko o to, że żelazną ręką trzymał finanse. Taką miał pracę. Według Toma nowy generalny inspektor najwyraźniej chciał też za pomocą liczb rozwiązywać sprawy, jak gdyby na podstawie określonych kryteriów dało się do każdej dopasować jakiś magiczny wzór. Tom początkowo przyjął pracę w policji, żeby być bliżej swojej córki, Lucy. Jego była żona, Kate, po rozwodzie spakowała manatki i wyjechała do Londynu, a on pojechał za nią. Pod wieloma względami
był to jego wymarzony zawód, ale londyńskie życie niezbyt mu odpowiadało. Po tym, jak rozpadł się jej kolejny związek, Kate zabrała Lucy z powrotem na północny zachód, więc Toma nic już tu nie trzymało i tęsknił za Lucy. Zdjął skórzaną kurtkę z oparcia krzesła i sięgnął po klucze. O tak późnej godzinie niewiele się tu działo, a chociaż wizja pustego mieszkania nie była specjalnie zachęcająca, musiał się trochę przespać. I coś zjeść – przynajmniej nadal cieszyło go gotowanie. Zaczął rozmyślać, co sobie przyrządzi na późną kolację. Kiedy zgasił lampkę na biurku, rozdzwonił się telefon. Przez chwilę niezdecydowany przyglądał się aparatowi, ale wiedział, że musi odebrać – nigdy nie potrafił się oprzeć dzwonkowi telefonu. – Nadinspektor Douglas. – Tom, cieszę się, że cię zastałam. Tu Philippa Stanley. Potrzebuję kilku informacji, jeśli masz chwilę. Gdy tylko się przedstawiła, Tom wiedział, że czeka go długa rozmowa, więc przysunął sobie krzesło i usiadł, rzucając kurtkę z kluczami z powrotem na biurko. Philippa była inspektorem w jego zespole tuż przed tym, jak opuścił Manchester, i zdążyła się już wspiąć na drabinie kariery, by zrównać się z nim rangą. Nic nie zdołałoby jej powstrzymać. Z pewnością mierzyła wysoko. – Cześć, Philippo. Miło cię słyszeć. Co mogę dla ciebie zrobić? – spytał. – Muszę zasięgnąć twojej wiedzy dotyczącej pewnej starej sprawy, właściwie sprzed siedmiu lat. Podobno szeregowy Ryan Tippetts odwoził cię do domu, kiedy zostałeś zawrócony, by zająć się kobietą o nazwisku Olivia Hunt, która zgłosiła zaginięcie swojego chłopaka. Tom wiedział, że z Philippą nie ma szans na przyjacielskie pogawędki – zawsze zachowywała służbowy ton. Potrafił sobie ją teraz dokładnie wyobrazić. Na pewno jest ubrana w taką samą wersję „munduru” jak zwykle: białą bluzkę rozpiętą pod szyją, z niezbyt dużym dekoltem, prostą granatową spódnicę oraz eleganckie, praktyczne buty – jego matka nazwałaby je kościelnymi. Jej krótkie, ciemne włosy błyszczą odgarnięte za uszy, a poza delikatną szminką nie ma na sobie żadnego makijażu. Zawsze wyglądała niezwykle schludnie i kobieco,
lecz jeśli kiedykolwiek emanowała jakimś seksapilem, to został on stłamszony przez jej władczy sposób bycia. – O dziwo, tak, pamiętam. Zapomniałem nazwiska, ale jeśli to ta, o której myślę, to miała małe dziecko, które nie przestawało płakać, a do tego nie chciała przyznać, że jej chłopakowi coś się stało. Kiedy Ryan się dowiedział, że ten zaginiony facet jest muzułmaninem, zachował się tak, jakby to wszystko wyjaśniało. Jego zdaniem powinniśmy znaleźć gościa pobitego w jakiejś alejce, co się oczywiście nigdy nie stało. Opieprzyłem go z góry na dół za takie podejście i przeprosiłem dziewczynę. Co byś chciała wiedzieć? – Jestem ciekawa, jakie zrobiła na tobie wrażenie, ta dziewczyna – oznajmiła Philippa. – Dlaczego? Co się stało? To było dawno, a w aktach są wszystkie szczegóły, lecz Philippa nie pytałaby bez powodu. – Powiem ci, ale nie chcę wpływać na twoją ocenę. Powiedz mi, co pamiętasz, a potem ci wyjaśnię, dlaczego chcę wiedzieć. Swoją drogą, próbowałam o tym porozmawiać z Ryanem. Jest teraz inspektorem i Bóg raczy wiedzieć, kto podjął taką wspaniałą decyzję. Ma bardzo wybujałe zdanie na temat swojej niepotwierdzonej nieomylności i jest tak samo cholernie nieprzydatny jak zwykle. Pomyślałam, że od ciebie dowiem się więcej. Tom nie był pewien, czy Philippa uraczyła go cieniem pochwały, czy też nie, ale postanowił to zignorować, ponieważ nie była to sprawa, o której mógłby w pośpiechu zapomnieć. Nie z powodu tamtego konkretnego wieczoru, lecz z racji późniejszych wydarzeń. – Jak już mówiłem, po raz pierwszy spotkałem ją, bo zgłosiła, że jej chłopak, chyba Irańczyk, nie wrócił do domu. Nie było aż tak późno, więc pomyśleliśmy, że może po prostu zbłądził do pubu, a za parę godzin pojawi się przestraszony z przeprosinami. Podobno jednak chłopak przestrzegał swojego religijnego zakazu spożywania alkoholu, dlatego dziewczyna wiedziała, że to nieprawda. Zarejestrowaliśmy jego zaginięcie, ale po jakimś czasie odkryliśmy jakąś aktywność na jego karcie kredytowej. Kupił bilet na pociąg z Manchesteru do Londynu, a jeszcze tego samego wieczoru zarezerwował lot do Australii. Wysłał jej
też esemesa, chyba że przeprasza. Wysłano go gdzieś z okolic Heathrow. Będziesz mogła to sprawdzić. Pamiętam, że prawdopodobnie nie wsiadł do samolotu na ten lot, który wykupił, ale to był bilet z elastyczną datą, więc mógł polecieć innym, a skoro Olivia dostała od niego wiadomość, nie było powodu, by go dalej szukać. – Wszystko pokrywa się z tym, co mamy w aktach. Niezłą masz pamięć, Tom. – Cóż – roześmiał się. – Nie sądzę, żebym pamiętał to tak dobrze, gdyby ta sprawa nie wróciła do mnie dwa miesiące później. Pewnie wiesz, co było potem. – Czytałam akta, ale ty mi opowiedz. Tom zamilkł. Potrafił przywołać w pamięci widok Olivii Hunt – miała tak zrozpaczoną minę i twarz spływającą łzami, że śledztwo w jej sprawie wydawało się idiotyczne, ale jednocześnie nieuniknione. – Sprzedała mieszkanie i miała zamieszkać z rodzicami. Chyba raczej z konieczności niż z własnej woli. W każdym razie w dniu przeprowadzki pojechała do domu sprawdzić, dlaczego ojciec spóźnia się z wynajętym w tym celu vanem. Zastała matkę i ojca martwych w łóżku. Zatruli się tlenkiem węgla z zepsutego bojlera, bo jak się okazało, wywietrznik był zatkany. Badaliśmy tę sprawę i bardzo uważnie przyjrzeliśmy się Olivii. To co najmniej dziwne, że w ciągu kilku miesięcy straciła chłopaka, a potem rodziców. Zwłaszcza że ten chłopak wpłacił sporą zaliczkę na mieszkanie na jej nazwisko, a do tego była jedynym spadkobiercą w testamencie rodziców. Biuro Spraw Zagranicznych próbowało namierzyć jego rodzinę. Chyba miał na imię Dan? – Danush Jahander – przerwała Philippa. – Tak, właśnie. Chcieli sprawdzić, czy rodzina coś o nim wie. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę układy między Wielką Brytanią a Iranem, ale nie wydaje mi się, żeby się czegokolwiek dowiedzieli. Olivia już i tak była w szoku, kiedy chłopak porzucił ją z maleńkim dzieckiem, a po śmierci rodziców zupełnie się rozsypała. Mówiła, że jej ojciec był przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa, więc taki wypadek nie miał prawa się wydarzyć. – Jednak niczego nie dowiedziono. Ani jej, ani nikomu innemu.
– To prawda – przyznał Tom. – Wyglądało to po prostu na tragiczny wypadek. Olivia była zupełnie załamana. Tego samego ranka sfinalizowała sprzedaż swojego mieszkania, a nie mogła zostać w domu rodziców, zresztą nie chciała. Musiała się też zatroszczyć o dziecko, ale chyba pamiętam, że gość, który kupił od niej mieszkanie, pozwolił jej zostać. Miał gdzie mieszkać, więc chyba zgodził się, by przeprowadziła się tam z powrotem. Nie bardzo go pamiętam. – Nazywał się Robert Brookes. W końcu ją poślubił. – No to ostatecznie wyszło z tego coś dobrego – stwierdził Tom z uśmiechem. – Ale te wszystkie informacje są w aktach. Do czego mogę się przydać? – Chcę wiedzieć, co o niej myślałeś. Nie na co wskazywały dowody, lecz co pomyślałeś o Olivii. Czy jej wierzyłeś i jak dobrą aktorką może być twoim zdaniem. – Dobrze, ale potem mi powiesz dlaczego – odparł. – Bo właśnie jestem u niej. Tym razem to jej mąż, Robert Brookes, zaginął. Razem z trójką jej dzieci.
4 Chcą się dowiedzieć czegoś o Robercie, żeby zrozumieć nasz związek. Jak mam im to wyjaśnić, kiedy sama tego nie rozumiem? Wiem tylko, że Robert mnie ocalił w najgorszym momencie mojego życia. Najpierw straciłam Dana, a zaledwie dwa miesiące później rodziców. Umarli. Oboje. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby wtedy w moim życiu nie pojawił się Robert. W ogóle go nie znałam. Był po prostu facetem, który kupił ode mnie mieszkanie, ale z jakiegoś powodu zrozumiał moje potrzeby i przeprowadził mnie przez najgorszy okres w moim życiu. Kiedy odszedł Dan, chodziłam cały czas półprzytomna. Jedyne, co przebijało się przez mgłę mojego zagubienia, to świadomość, że muszę sprzedać mieszkanie, w którym mieszkałam z Danem. Nie mogłam go
sama utrzymać, a każdy kąt mi o nim przypominał – meble kupowane w komisach i z bagażników samochodów, okropna bladoróżowa farba, którą pomalowaliśmy kuchnię, bo była za darmo. Każdy drobiazg nosił w sobie jakieś wspomnienie. Ale nie miałam wyjścia. Jaz i ja musiałyśmy wrócić do mamy i taty, a chociaż bardzo ich kochałam, nie wiedziałam, jak tam sobie poradzę. Gdy Robert przyjechał wprowadzić się do mieszkania w tamten mroźny dzień, nadal byłam w domu, stałam w korytarzu wraz z Jaz leżącą w wózku, między swoimi pudłami, czekając na przyjazd taty. Mojego taty, którego, jak się okazało, miałam już nigdy nie zobaczyć. Robert był jedyną osobą, która zdawała się wiedzieć, co należy dalej zrobić. Pozwolił mi tu zostać i przez kilka miesięcy mieszkał w swoim starym lokum. Nie było mowy, żebym szukała sobie innego mieszkania, a kiedy w końcu musiał się wprowadzić, zgodził się, byśmy zostali w wolnym pokoju. Nawet załatwił za mnie sprawy związane z pogrzebem i sprzedaż domu moich rodziców. Wiem, że powinnam być mu wdzięczna, i jestem. Nie wiem, co bym wtedy bez niego zrobiła, ale jego ciągłe ciche żądania pochwał i uznania za to wszystko, co dla nas robi, zaczęły mnie męczyć. Do tego zawsze patrzy, obserwuje mnie. Nawet jeśli dzieci robią zabawne rzeczy i mnie rozśmieszają, on na nie nie spogląda. Oczy ma utkwione we mnie i uśmiecha się wtedy, kiedy ja się uśmiecham. Jeżeli wychodzę z pokoju, on wodzi za mną wzrokiem. Czuję, jak się gapi. A gdy wracam, nadal jest wpatrzony w drzwi, jakby nie spuszczał ich z oka. Dlatego nie mamy przyjaciół. Te kilka razy, kiedy próbowałam się spotykać z innymi parami, Robert nie przestawał się we mnie wpatrywać. Gdy rozmawiam z jakąś kobietą, on się zastanawia, co mówię, i w drodze powrotnej muszę znosić jego pytania, póki nie przytoczę każdego słowa. Kiedy rozmawiam z jakimkolwiek mężczyzną, w mgnieniu oka pojawia się u mojego boku. Po raz pierwszy od lat tęsknię za Sophie. Była mi prawie jak siostra i żywe wspomnienie jej oczu rozbłyskujących radością przebiega mi przez głowę niczym jasne, białe światło – po czym od razu znika. Gdy poznałam Sophie, wciągnęła mnie do swojego świata
i wszystko stało się bardziej zabawne, życie stało się naszą przygodą. Naprawdę wierzyłam, że zostaniemy przyjaciółkami na zawsze, ale Sophie marzyła tylko o tym, by pójść do wojska, więc w ciągu paru tygodni po ukończeniu studiów wyjechała na szkolenie do ośrodka w Sandhurst. Nagle przestała być częścią mojej codzienności i od tamtej pory nikt nie zajął jej miejsca. Więc jestem tu teraz sama, z tylko jedną myślą. Gdzie są moje dzieci? * Czuję, że policja jest coraz bardziej zaniepokojona. Jest już ranek i wygląda na to, że od wczorajszego wieczoru śledztwo nie ruszyło do przodu. Nie przestaję drżeć. Ręce mam lepkie i niezdarne, a za każdym razem, kiedy ktoś namawia mnie na kawę lub herbatę, muszę odmawiać, bo nie sądzę, że byłabym w stanie utrzymać filiżankę. Zmienił się nastrój. Sprawa robi się coraz pilniejsza, a ja wiem, że poważnie martwią się o moje dzieci. Philippa powiedziała mi już, że sprawdzają nagrania z kamer na głównych autostradach. Wiem, jak ważne są pierwsze dwadzieścia cztery godziny, choć ona jest na tyle uprzejma, by mi o tym nie przypominać. Kiedy odkryli, że zniknęły niektóre ubrania dzieci, zaczęli mnie pytać o paszporty. Pewnie sądzą, że je porwał i wywiózł z kraju w ramach jakiejś idiotycznej walki o opiekę nad dziećmi. Ale one nie mają paszportów, ja też nie. Nie jeździmy na egzotyczne wakacje. Podoba nam się na Anglesey, wyspie przy północnym wybrzeżu Walii. To tylko parę godzin drogi stąd i znamy tamtą okolicę. Philippa znowu przyszła usiąść obok mnie. Niepokoję się, gdy to robi. Zawsze spodziewam się złych wiadomości. – Olivio, moim zdaniem powinniśmy już powiadomić o twoich dzieciach prasę. Wiem, że są z ojcem, lecz nie zdołaliśmy go namierzyć. Dałaś nam wczoraj zdjęcie całej trójki, ale czy mogłabyś znaleźć dla nas więcej fotografii? Mogłyby się przydać, zarówno indywidualne, jak i grupowe.
Wstaję z nadzieją, że utrzymam się na nogach, podchodzę do kredensu i wyciągam pudełko ze zdjęciami. Nie mam pewności, czy jestem w stanie na nie spojrzeć, ponieważ wyobrażam sobie, że moje dzieci cierpią. Przecież gdyby mieli wypadek, ktoś by ich już znalazł. Może są w jakimś szpitalu, wołają mnie i zastanawiają się, dlaczego mnie tam nie ma. Ale dlaczego w ogóle przychodzi mi to do głowy? Wiem, że nie było żadnego wypadku. Niosę pudełko na stół w jadalni, ale ktoś zostawił na podłodze zwinięty płaszcz, a ja w moim niezdarnym, nieuważnym stanie potykam się o niego. Ktoś łapie mnie w porę, ale zdjęcia fruwają wszędzie. Rozpoznaję mężczyznę, który trzyma mnie za ramię. Nie mogłam przypomnieć sobie tego wcześniej, ale był jednym z policjantów, którzy przyjechali tamtego wieczoru, kiedy Dan nie wrócił do domu. Nie lubiłam go – szukał pod łóżkami i w szafach, jakby Dan miał się tam ukrywać. Pewnie mają takie procedury. Nie pamiętałam jego nazwiska, dopóki nie usłyszałam, jak Philippa pyta: – Czy to pański płaszcz, inspektorze Tippetts? Tippetts. Pasuje. Jest coś nieprzyjemnego w brzmieniu tego nazwiska, a on ma szczurzą twarz ze spiczastym nosem i oczami jak koraliki. Cieszę się, że to nie on tu dowodzi. Odwracam wzrok od jego twarzy i patrzę na bałagan na podłodze. To głupie, ale tyle właściwie wystarczy, żebym straciła równowagę, więc łapię się oparcia sofy. Zdjęcia moich dzieci uśmiechających się do mnie pośród tego pobojowiska. Na wierzchu było zdjęcie Danusha. Tak długo starałam się na nie nie patrzeć, a teraz westchnęłam, pochłaniając każdy szczegół fotografii. Czarne, kręcone włosy sięgające tuż poniżej kołnierzyka, odgarnięte z twarzy; jego ciemnobrązowe oczy błyszczące od śmiechu oraz jego szerokie usta uśmiechające się w stronę ślicznej, młodej dziewczyny o blond włosach i jasnoniebieskich oczach, ubranej w beżowy kaszkiet z połyskującą klamrą na boku. Philippa patrzy na mnie, a potem z powrotem na zdjęcie. – To ty, prawda? – pyta, z trudem kryjąc niedowierzanie w głosie. Tak, to byłam ja. Miałam wtedy małą obsesję na punkcie kapeluszy i próbowałam
przekonać Sophie, żeby też je nosiła – zaproponowałam jej nawet pożyczenie mojej ulubionej czarnej fedory, ale ona powiedziała, że jedynym kapeluszem, jaki kiedykolwiek założy, i to też pod przymusem, będzie jej żołnierska czapka. Nagle uderzyło mnie, że Robert nigdy nie poznał nie tylko Sophie, ale też Liv; znał jedynie Olivię – rozsądną, nudną wersję mnie. Patrzę na zdjęcie Dana. Co by sobie pomyślał o stojącej teraz przed nim osobie? Nadal mam długie włosy, ale wyrazisty blond spłowiał na przyjemny jasny brąz. Przeszła mi obsesja wybierania najjaśniejszych, najżywszych odcieni, podobnie jak moje zamiłowanie do niebezpieczeństwa oraz mocnych wrażeń. Z Sophie robiłyśmy różne zwariowane rzeczy, a Dan nam zwykle kibicował z boku – poczynając od skoków ze spadochronem w celach charytatywnych, kończąc na skokach na bungee z mostu. Teraz zdałam sobie sprawę, że zgodziłam się na przeciętność. Jak do tego doszło? Kiedy utraciłam siebie? Z tyłu głowy rozbrzmiewa cichy głos, że jeśli moje dzieci wrócą – nie, kiedy wrócą – będę musiała powrócić do tamtego wcielenia. Muszę znaleźć sposób, by odkryć się na nowo. Może to mimo wszystko nie Robert jest osobą bez polotu. Chowam zdjęcie Danusha do kieszeni dżinsów. Nie wydaje mi się, żeby Robert miał ochotę zobaczyć to zdjęcie, kiedy wróci do domu. Bo wróci – musi. * Nie wierzę, że spałam. Nie chciałam pójść się położyć do sypialni, mimo że salon był pełen gadających ludzi. Zmęczenie chyba mnie zmogło – albo organizm po prostu nie był już w stanie znieść więcej stresu. Budzą mnie dźwięki rozkazów rzucanych ludziom zgromadzonym w pokoju. Nagle zamiast powolnych, ciężkich, przytłumionych głosów pełnych troski słychać, jak wszystkich opanowuje podniecenie. – Odwołaj konferencję prasową. Nic im nie mów; powiadomimy ich później.
Chyba nie zdawali sobie sprawy, że się obudziłam, ale poczucie naglącej konieczności rozwiewa ostatnie ślady senności. Moją wewnętrzną pustkę zaczyna wypełniać dziwne wrażenie, które mogę nazwać tylko nadzieją, i próbuję się podnieść. Philippa to zauważa i rzuca wszystkim uciszające spojrzenie. Rozumieją sugestię i wychodzą, a ona siada koło mnie. – Olivio, mamy dobrą wiadomość. Samochód twojego męża uchwyciły kamery w północnej Walii i wygląda na to, że dzieci są z nim w środku. To było kilka godzin temu i nie widzieliśmy go od tej pory, ale tamtejsza policja wszczęła poszukiwania. Najpierw poczułam ulgę. Żyją. Dzięki Bogu. A potem nagle zakręciło mi się w głowie. O nie, tylko nie to, Robercie. – Gdzie on był? Gdzie dokładnie w północnej Walii? Jesteś pewna, że to on? Wiem, że Philippa słyszy panikę w moim głosie, ale zachowuje spokój. – Jechał przez Menai Bridge na Anglesey. To na pewno był jego samochód. Czy masz jakiś pomysł, dokąd mógł zmierzać? Kamery od tamtego czasu go nie wychwyciły, a to dziwne. Patrzy na mnie zatroskana. – Pewnie jedzie bocznymi drogami – powiedziałam jej. – Zawsze mówi, że niedobrze jest trzymać się autostrad, skoro gdzie indziej jest dużo ciekawiej. – Muszę o to spytać. Nie umiem się powstrzymać. – Sądzisz, że mógłby dojechać aż do Holyhead niezauważony? – Wiem, o czym myślisz. Chodzi ci o prom, tak? – Philippa się pochyla i sięga po moją dłoń. – Nie martw się. Mamy ludzi, którzy sprawdzają szczegóły dotyczące wszystkich łodzi. Nie potrzebowałby paszportu, żeby dostać się do Irlandii, ale musiałby okazać jakiś dokument. Nikt jeszcze nie zarezerwował niczego na jego nazwisko. Odwraca się ode mnie o czterdzieści pięć stopni, tak że jest tylko częściowo zwrócona w moją stronę, a ja skupiam się na niej, myśląc jedynie o tym, co widzę przed sobą, a nie o tym, co próbuje wszcząć ostrzegawczy alarm w mojej głowie. – Czego mi nie mówisz, Olivio? – pyta Philippa. – Wiesz, dokąd mógł pojechać?