Jeden
Piszę, bo mnie błagaliście. Wiecie, jak bardzo to lubię. Właściwie chyba wiecie o mnie
zbyt wiele.
Powinienem na samym początku uprzedzić, że nie należę do osób, które łatwo zdradzają
swoje sekrety. Jednak Livvie opowiedziała mi, jak spisanie jej wersji naszej historii pomogło
wyleczyć rany, co skłoniło mnie do poświęcenia się temu projektowi. Przynajmniej tyle mogłem
dla niej zrobić, zważywszy na fakt, że to przeze mnie tak cierpiała. Dla mnie snucie tej opowieści
nie służy temu samemu celowi, a jednak – oto ją spisuję.
Minęło wiele czasu od wydarzeń z Dotyku ciemności. Dzisiaj mamy piątek, 8 lutego 2013
roku. W maju miną cztery lata, odkąd siedziałem w sedanie z przyciemnionymi szybami
i zastanawiałem się nad uprowadzeniem Livvie. Skończyłem dwadzieścia dziewięć lat i wreszcie
nie mam co do tego wątpliwości. Czasami żałuję, że się o tym dowiedziałem, bo w sierpniu
skończę trzydziestkę, co nie będzie łatwe. Livvie jest ode mnie osiem lat młodsza, jednak
czasami zwraca się do mnie, jakby było na odwrót (podejrzewam, że lubi karne klapsy). Nie
jesteśmy już tymi samymi ludźmi, o których czytaliście. Ponieważ jednak ładnie poprosiliście,
opowiem historię, którą tak bardzo pragnęliście poznać.
Zanim przejdę do sedna, chciałbym poświęcić chwilę kwestii imion. W książce Livvie
stanowiły bardzo ważny element i warto o nich wspomnieć także teraz. „Czymże jest nazwa?”,
pytał Szekspir[1], a ja odpowiem: piekielnie ważną sprawą.
Livvie teraz nazywa się Sophia. Zmieniła imię i nazwisko po skorzystaniu z programu
ochrony świadków w zamian za zeznawanie przeciwko swojemu porywaczowi i gwałcicielowi
(czyli mnie). Jednak znacie ją jako Livvie, więc tak też będę ją nazywał w tej opowieści.
Oczywiście łączy się z tym inne pytanie: kim ja jestem?
Jestem Calebem?
Jestem Jamesem?
Często roztrząsałem tę kwestię i za każdym razem dochodziłem do innego wniosku. Być
może jedyną prawdziwą odpowiedzią na te pytania jest: jednym i drugim.
Caleb zawsze będzie stanowił jakąś część mnie, zapewne największą. Jednak pragnę być
Jamesem.
James ma dwadzieścia dziewięć lat i pochodzi z Oregonu. Został wychowany przez matkę
i zawsze zastanawiał się, kim jest jego ojciec. Nauczył się szanować kobiety, jednak odczuwał
również potrzebę zaznaczenia swojej męskości, ze względu na brak ojca. Spotkał Sophię na
Paseo de Colon i od razu się w niej zakochał.
James nigdy nie poznał dziewczyny o imieniu Livvie. Nigdy też jej nie skrzywdził.
Wiemy jednak, jak naprawdę to wyglądało. Nie tak jawi się prawda. Dlatego na potrzeby
książki, o którą błagaliście – jestem Caleb.
Jestem tym, który porwał Livvie. Jestem człowiekiem, który przez długie tygodnie więził
ją w ciemności. Który przywiązał ją do łóżka i wychłostał. Który omal nie sprzedał jej do
seksualnej niewoli. Jednak przede wszystkim jestem człowiekiem, którego pokochała.
Kocha mnie. To chore, prawda?
Oczywiście naszej historii nie da się podsumować w kilku krótkich zdaniach, jednak nie
potrafię tłumaczyć mojego zachowania z tamtych czasów. Jeśli to czytasz, zakładam, że takie
wyjaśnienia nie są potrzebne, bo już zdążyłaś mnie ocenić.
Sięgnęłaś po tę książkę, ponieważ chciałaś poznać resztę historii. Chcesz wiedzieć, co się
stało tamtego ciepłego, wrześniowego wieczoru w 2010 roku, kiedy to spotkałem się z Livvie
w Paseo. W tamtej chwili moje życie raz jeszcze wywróciło się do góry nogami.
Nie wydarzyło się to tak, jak opisywała to Livvie. Bardzo łaskawym okiem spojrzała na tę
część naszej wspólnej historii. Prawda była znacznie bardziej... skomplikowana.
Livvie dała wam do zrozumienia, że nie potrzebowaliśmy żadnych słów, wystarczył
pocałunek.
Chciałbym, żeby to było tak proste. Do pocałunku rzeczywiście doszło. Poczułem smak
jej ust po dwunastu miesiącach bez jakiegokolwiek kontaktu. Cały rok po tym, jak zabiła dla
mnie innego człowieka, a ja odpłaciłem jej, porzucając ją przed granicą z Meksykiem, umazaną
krwią. Pocałowała mnie, aż zakręciło mi się w głowie. Mogę bez cienia wstydu powiedzieć, że
nigdy wcześniej nie czułem się tak szczęśliwy.
A potem mnie spoliczkowała. Mocno. Aż mi w uszach zadzwoniło.
Pamiętam, że przyłożyłem dłoń do miejsca uderzenia i zastanawiałem się, czy zaraz trafię
do więzienia.
– Jak mogłeś? – zapytała Livvie; pod wpływem bólu w jej głosie poczułem ukłucie
w sercu.
Wierzyłem, że już o mnie zapomniała. Że ułożyła sobie życie, a ja wróciłem, żeby znowu
je spieprzyć. Miałem wrażenie, że ta minuta ciągnie się w nieskończoność. W głowie zdążyłem
odtworzyć każdą chwilę spędzoną z Livvie i karciłem się za choćby cień nadziei, że
kiedykolwiek zdoła mi wybaczyć to wszystko, co jej zrobiłem.
– Nie będę uciekał, Livvie. Pozwolę im się aresztować i nigdy więcej nie będziesz
musiała mnie oglądać.
Nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy. Marzyłem o tym spotkaniu od tak dawna,
wyobrażając sobie uśmiech na twarzy Livvie. Nie zniósłbym widoku grymasu obrzydzenia. Nie
chciałem zapamiętać jej takiej.
Powoli minęła ta najdłuższa minuta mojego życia. Nie słyszałem policyjnych syren, nikt
nie powalił mnie jeszcze na ziemię i nie zakuł w kajdanki. Co było dziwne.
– Nigdy nie będę musiała cię oglądać? Naprawdę jesteś taki głupi? Nie możesz wrócić do
mojego życia i oczekiwać, że znowu dam się porzucić. Nie pozwolę ci na to, Caleb. Nie tym
razem.
I, choć trudno w to uwierzyć, spoliczkowała mnie jeszcze raz.
– Oszalałaś? Przestań mnie bić!
Wreszcie podniosłem na nią wzrok, ale widziałem jak przez mgłę. Uderzyła mnie tak
mocno, że do oczu napłynęły mi łzy (bo przecież nie płakałem; wszyscy wiedzą, jakim jestem
twardzielem, a twardziele nie płaczą). Kiedy je wytarłem, zauważyłem w jej spojrzeniu gniew,
ból, ale także – tęsknotę. Za mną. Wiedziałem o tym, ponieważ jej twarz była lustrzanym
odbiciem mojej.
– Jak mogłeś mnie zostawić, Caleb? Myślałam... myślałam, że nie żyjesz.
Płakała. Objęła mnie rękami w pasie i przytuliła mocno. Czułem się cudownie, znowu tak
blisko niej, i o niczym innym nie potrafiłem myśleć.
– Przepraszam, Livvie. Przepraszam – wyszeptałem w jej włosy.
Nie mogłem uwierzyć, że znowu jest przy mnie. Nie potrafię nawet opisać tego uczucia.
Niech wystarczy tyle, że gdybym w tamtej chwili umarł, odszedłbym z tego świata szczęśliwy.
Staliśmy tak przez dłuższą chwilę. Ona się wtuliła we mnie, a ja w nią. Panująca między
nami cisza mówiła to, czego nie potrafiliśmy wyrazić słowami. Myślę, że właśnie to miała na
myśli, pisząc: „i nic nie musieli już mówić”.
Towarzyszyły mi w tamtej chwili emocje, które poznałem jedynie dzięki Livvie: czułem
się jednocześnie pusty i pełny do granic wytrzymałości.
– Tęskniłem za tobą. Tęskniłem tak bardzo, że aż trudno w to uwierzyć.
Nie chciałem jej opuszczać. Nigdy nie chciałem. Niestety zajęło mi całą wieczność
zebranie w końcu odwagi, by jej to wyznać.
Nie wiem, jak długo tam staliśmy, objęci, gdy mijali nas turyści. Dla nich byliśmy kolejną
szczęśliwą parą, która korzysta z uroków ciepłego wieczora. Nikt nie miał pojęcia, kim jesteśmy
i przez co przeszliśmy, żeby dotrzeć do tego punktu w naszym życiu. Jednak nawet w tej
cudownie długiej chwili wiedziałem, że ona nie może trwać wiecznie. Miałem mnóstwo rzeczy
do powiedzenia. Obawiałem się, co usłyszę w odpowiedzi.
Poczułem, jak Livvie drży w moich objęciach, jak trzęsą się jej ramiona, i zrozumiałem,
że płacze. Nie miałem jej tego za złe. Zasłużyła na te łzy. Ja niestety nie potrafiłem w ten sposób
dać upustu kłębiącym się we mnie emocjom. Tak wiele przeżyłem przez te prawie trzydzieści lat.
Wypłakałem już wszystkie łzy, jakie miałem. Mogłem jej ofiarować tylko moją siłę. Mogłem być
dla niej silny. Mogłem ją utulić, ukołysać i ochronić przed tuzinem obserwujących nas oczu.
Mijające nas kobiety patrzyły na mnie groźnie. „Coś ty jej zrobił?”, oskarżały ich
spojrzenia.
Mężczyźni spoglądali na mnie ze współczuciem. „Masz przechlapane, kolego”.
Ignorowałem ich wszystkich. Nie byli warci mojej uwagi.
– Może chodźmy stąd? – zapytałem.
Poczułem nieznaczny, potakujący ruch głowy Livvie. Odsunąłem się powoli, nie mając
pewności, czy jestem gotowy na to, co mogło się za chwilę wydarzyć. Nagle przestało to mieć
jakiekolwiek znaczenie. Podniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się przez łzy. Czekałem bardzo
długo na ten uśmiech. Był wart każdej potwornej sekundy, którą musiałem spędzić bez niej.
– Też za tobą tęskniłam. Bardzo – wyszeptała i wytarła oczy. – Przepraszam, nie chciałam
płakać. Tylko... tak dobrze cię widzieć!
Wtedy i ja się uśmiechnąłem. Złapałem ją za rękę i ruszyliśmy. Cały świat dokoła
wydawał się nierealny. Pomyślałbym, że śnię, gdyby nie piekł mnie policzek. Chciałem o tym
wspomnieć, zażartować jakoś, żeby rozładować napięcie, które czyhało tuż pod powierzchnią
radości, jednak postanowiłem, że lepiej milczeć. Livvie szła u mojego boku i nic więcej się nie
liczyło.
– Przyjechałeś tu samochodem? – zapytała.
– Tak – odparłem, nieco zakłopotany. – Chyba postąpiłem optymistycznie. Pomyślałem,
że albo to ostatnia okazja, żeby przejechać się po ulicach Barcelony, albo będę miał czym
zawieźć cię do siebie – zaśmiałem się, nieco nerwowo.
Im dłużej szliśmy do samochodu, tym bardziej niezręczna wydawała się cała sytuacja.
Nagle Livvie się zatrzymała.
– Chyba nie jestem na to gotowa...
Rozejrzała się dokoła, jakby chciała się upewnić, że nie jesteśmy sami. Puściła moją rękę.
Próbowałem się tym nie przejmować. Mogłem się spodziewać, że będzie się bała
gdziekolwiek ze mną jechać, jednak i tak zabolało. Uśmiechnąłem się tak szczerze, jak tylko
potrafiłem, i włożyłem ręce do kieszeni.
– Nie musimy jechać do mnie. Zabiorę cię tam, gdzie zechcesz. Tylko... Cholera, nawet
nie wiem, co właściwie chcę powiedzieć.
Livvie posłała mi słaby uśmiech; jeden z tych, które nie odbijają się w oczach. Wyglądała
tak pięknie i tak smutno.
– Nie wiem, co jest ze mną nie tak. Przez ostatnie cztery godziny siedziałam jak na
szpilkach, nie mogąc się doczekać chwili, kiedy cię zobaczę, a teraz...
Skrzyżowała ręce na piersi i podniosła dłoń, by zacząć skubać dolną wargę. To był jeden
z tych typowych dla niej, nieświadomych gestów. Najpierw przygryzała usta, a potem zaczynała
skubać je palcami. W ten sposób przypomniała mi, że choć bardzo się zmieniła przez ostatni rok,
pewne rzeczy pozostały i pozostaną niezmienne.
Trudno było się nie spodziewać, że zacznie się zastanawiać, co u mnie pozostało takie
samo. Szczerze mówiąc, ledwo powstrzymywałem się, żeby nie chwycić jej siłą w ramiona
(czasami wciąż walczę z tym odruchem). Byłem tak blisko zdobycia tego, czego pragnąłem
najbardziej na świecie, a teraz możliwe, że nawet nie dotrzemy do samochodu. Chciałem ją
złapać i sprawić, żeby mnie wysłuchała. Mógłbym ją błagać, gdyby było to konieczne. Chciałem
wrzasnąć jej prosto w twarz, że mogę się zmienić, że mogę być inny... że nic prócz niej już mi
nie zostało.
Jednak robiąc to, udowodniłbym tylko, że nie może mi ufać. Nagle sam straciłem do
siebie zaufanie.
– Może... może to był błąd? – zacząłem nieśmiało.
Chciałem, żeby ona podjęła ostateczną decyzję, jednak bałem się odpowiedzi.
Zamknęła oczy i objęła się nieco mocniej. Zmarszczyła brwi, co w moich oczach było
wyrazem smutku. Pokręciła nieznacznie głową.
Uznałem to za dobry znak. Jej gesty nie były świadomym wyborem, były odruchem.
Cieszyłem się niezmiernie, że instynktownie czuła, iż nasze spotkanie nie było pomyłką. Na
czubku języka miałem wyznanie wszystkich swoich uczuć. Wstrzymywałem te słowa od chwili,
gdy patrzyłem, jak znika z mojego życia. Gdyby wtedy odwróciła się i spojrzała na mnie choć
przez ułamek sekundy, nie potrafiłbym się powstrzymać i powiedziałbym jej wszystko.
Kocham cię.
Nie byłem tego pewien w Meksyku. Nie byłem pewien, czy naprawdę mnie kocha.
Jednak bezdennej pustki, jaka zagościła w moim sercu po utracie Livvie, nie dało się niczym
wypełnić. Ani zemstą, ani próbami zadośćuczynienia za błędy przeszłości, ani przypadkowymi
kobietami czy alkoholem. Jedynie Livvie mogła sprawić, że znowu pozbieram się w całość,
i kiedy zdałem sobie z tego sprawę, natychmiast zacząłem jej szukać. Wpadłem w obsesję
przekonania się, czy naprawdę mnie kocha.
– Wiem, czego pragnę, Livvie. Chcę, żebyś znowu stała się częścią mojego życia.
Rozumiem, że nie możemy cofnąć tego, co się wydarzyło. Rozumiem, że masz pełne prawo
chcieć mojej śmierci, jednak...
Zakryła mi dłonią usta.
– Przestań. Na to też nie jestem gotowa – oznajmiła. Wydawała się wręcz rozgniewana.
Choćbym nie wiem, co napisał, i tak nie oddałbym piękna i głębi spojrzenia Livvie.
Mógłbym patrzeć jej w oczy przez całą wieczność, aż zapomnę, jak się nazywam (co też, nie
oszukujmy się, nie zajęłoby mi zbyt wiele czasu).
Wyciągnąłem lewą rękę z kieszeni i przykryłem dłoń Livvie, którą dotykała moich ust.
Pocałowałem jej palce i kiwnąłem głową. Był to najbardziej błagalny gest, na jaki mogłem się
poważyć, nie robiąc z siebie głupca. Chociaż zrobiłbym to bez zastanowienia, gdybym miał w ten
sposób skłonić Livvie do tego, by wsiadła do mojego samochodu (wszyscy dobrze wiemy, że
jestem bezwstydny).
Powoli odsunęła rękę od ust i splotła palce z moimi. Pokręciła głową i uśmiechnęła się
smutno.
– Ja też nie wiem, co robię, Caleb. Pragnęłam tego od tak dawna. Pewne obszary mojego
życia pozostały w zawieszeniu, ponieważ myślałam... miałam nadzieję, że któregoś dnia znowu
mnie odnajdziesz. A teraz jesteś tutaj i, szczerze mówiąc... boję się.
Zbliżyłem się do niej. Ucieszyłem się niezmiernie, gdy się nie cofnęła. Czułem ciepło jej
dłoni, widziałem czerwone usta, które wydawały się błagać o pocałunek. Tym pierwszym mnie
zaskoczyła, więc teraz byłem zdeterminowany, by uczynić drugi o wiele dłuższym. Nie chciałem
jednak odstręczać jej od siebie; nie teraz, gdy znalazłem się tak blisko.
– Rozumiem. Nie oczekuję od ciebie zaufania, Livvie, ale przysięgam, że nigdy więcej
cię nie skrzywdzę. Daj mi drugą szansę, żebym mógł to udowodnić. Co mam zrobić?
Nie potrafiłem się powstrzymać przed pogłaskaniem jej opalonego ramienia. Wyglądała
jak bogini. Jak chodzący seksapil na długich nogach. Jej koci języczek – dokładnie tak, jak
zapamiętałem – przejechał po dolnej wardze, gdy zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Nie mogę wytrzymać, gdy tak robisz.
Pochyliła lekko głowę na bok.
– Co takiego robię?
Skorzystałem z okazji i przysunąłem ją nieco bliżej. Wyciągnąłem drugą rękę z kieszeni
i przeciągnąłem kciukiem po jędrnym łuku jej wargi. Oboje głośno przełknęliśmy ślinę.
– Chcę cię znowu pocałować, ale boję się, że cię tym wystraszę. – Cofnąłem się o krok,
a ona się wyraźnie spięła. – Więc powstrzymam się.
Ledwo mi się udało. Drzemiący we mnie drapieżnik, przyzwyczajony do brania tego,
czego pragnie, za wszelką cenę próbował przejąć kontrolę nad sytuacją.
Zdałem sobie sprawę, że po lekturze poprzedniej części mogliście odnieść wrażenie, iż
moje instynkty zostały jakimś sposobem uśpione, jednak spodziewając się tego w tamtym
momencie, bardzo byście się pomylili. Cały rok przed naszym ponownym spotkaniem spędziłem
na naprawianiu dawnych błędów i czasami potrzebowałem do tego cech, które zaszczepił we
mnie Rafiq.
– Jak mnie odnalazłeś, Caleb? – zapytała cicho Livvie, czym bardzo mnie zirytowała,
ponieważ wyraźnie słyszałem w jej głosie strach, a ja wiedziałem, że słusznie się boi. Zależało jej
na mnie. Nie pojawiłaby się tutaj, gdyby było inaczej, jednak bez względu na to i tak
nienawidziłem jej trwogi.
– Co mam powiedzieć? Przecież wiesz, kim jestem. Wiesz, do czego jestem zdolny.
Puściłem jej rękę, zanim sama postanowiłaby to zrobić. Cały wieczór szybko zmierzał ku
beznadziejnemu zakończeniu. Cieszyłem się, że nie zostałem aresztowany, lecz właściwie nie
przygotowałem się na taką wersję wydarzeń, w której jestem niesamowicie podniecony
i zakłopotany.
– Hej – szepnęła. – Nie o to mi chodziło. Cieszę się, że cię widzę, naprawdę! Jeśli jednak
tobie udało się mnie znaleźć... skąd masz pewność, że innym się to nie uda?
Poczułem się jak idiota.
– To nie było łatwe. Gdyby nie nasze rozmowy i różne rzeczy, których się o tobie
dowiedziałem, nie wydaje mi się, żebym był w stanie cię wyśledzić. Jesteś bezpieczna, Livvie.
Nikt cię nie ściga. Przysięgam.
Nie wspomniałem o tym, że zabiłem każdego, komu mogłoby zależeć na jej odnalezieniu.
– Jakich rzeczy? – zapytała z wyraźnym wahaniem.
– Naprawdę chcesz wiedzieć? Bo jeśli ci powiem, nie będę mógł tego cofnąć.
Spojrzałem jej w oczy. Byłem gotów na wiele, żeby ją do siebie przekonać, jednak
musiała zaakceptować gorzką prawdę, że nie jestem i nigdy nie będę człowiekiem, który ceni
moralność.
– Skrzywdziłeś kogoś?
Jej wzrok błagał, żebym odpowiedział przecząco.
– Nie – przyznałem szczerze i nawet uśmiechnąłem się figlarnie.
Również się uśmiechnęła.
– No to nie muszę nic więcej wiedzieć.
Wyciągnęła do mnie rękę i pociągnęła w stronę, w którą mieliśmy się udać.
– To nadal nie rozwiązuje problemu, gdzie pojedziemy, gdy już trafimy do samochodu.
– Masz ręczną skrzynię biegów?
– Tak. A czemu pytasz? Czyżbyś wreszcie nauczyła się prowadzić? – zaśmiałem się pod
wpływem wspomnienia z chwili, gdy przyznała, że tego nie potrafi. Zarechotałem jeszcze
głośniej, kiedy spojrzała na mnie spode łba i wymierzyła bolesnego kuksańca w ramię.
– Dupek.
– Mhm, uwielbiasz, kiedy się z tobą droczę.
– Nie. Wcale nie.
– To dlaczego się uśmiechasz? – wyszeptałem jej do ucha, gdy szliśmy obok siebie. Mój
świat wydał się nagle przyjemniejszy, gdy szturchnęła mnie ramieniem, a jej dłoń ścisnęła moją
nieco mocniej.
– Potrafię prowadzić. Niestety słabo mi idzie z ręczną skrzynią biegów.
– Nie przypominam sobie, żebyś miała problem z przerzucaniem biegów moim
lewarkiem.
Popatrzyła na mnie z szeroko otwartymi ustami, ale widziałem, że ma ochotę się
roześmiać. W jednej rzeczy na pewno jestem mistrzem: we flirtowaniu.
– Widziałam, jak ty radzisz sobie ze swoim lewarkiem, Caleb. Jesteś w tym o wiele
lepszy niż ja.
Nie odwróciła wzroku, gdy spojrzałem na nią, zszokowany, a jednak zaczerwieniła się jak
burak. Chciałem coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Zamiast tego tylko się uśmiechnąłem
i pokręciłem głową. Livvie potrafiła wprawić mnie w przyjemne zakłopotanie. Najwyraźniej
tylko ona posiadła tę umiejętność. Wiem, że to brzmi szczeniacko, ale to prawda.
Wreszcie dotarliśmy do samochodu. Skłamałbym, mówiąc, że nie spodziewałem się
zobaczyć na twarzy Livvie wyrazu podziwu. Ten, kto stanąłby przed Lamborghini Gallardo
Superleggera i nie doznał lekkiego mrowienia między nogami, musiałby być bardzo młody,
bardzo stary albo zwyczajnie ślepy.
– Fajna fura – rzuciła Livvie.
Widziałem, że próbuje być nonszalancka. Niezbyt jej to szło. Tak naprawdę wyglądała
dokładnie tak, jak wtedy, gdy ma mokrą cipkę.
– Poczekaj, aż wsiądziesz. W środku wygląda najlepiej.
Ach, tak, drodzy czytelnicy. Rzucam aż tak słabe teksty. Nie otworzyłem przed nią drzwi,
jednak to i tak duży postęp, bo jestem przyzwyczajony, że to kobiety otwierają drzwi przede
mną.
Zasiadłem na czarnym, skórzanym fotelu i sięgnąłem po pas po stronie pasażera.
W ograniczonej przestrzeni samochodu zapach Livvie przyprawiał mnie o zawroty głowy. Nie
śpieszyłem się z zapięciem jej pasów. Czułem jej niepokój jak fizyczną pieszczotę. Nie sądziłem,
by przyczyną był strach.
Znajdowałem się ledwie kilka centymetrów od jej czerwonych ust. Były nieznacznie
rozchylone. Słyszałem jej cichy oddech. Spojrzałem jej w oczy i zauważyłem w nich zarówno
podniecenie, jak i czujność. Bardzo uważnie przyglądała się każdemu mojemu ruchowi.
Nachyliłem się bliżej; bardzo powoli, dając jej dość czasu, żeby mogła zaprotestować
albo mnie odepchnąć. Ostrożnie oparłem się jedną ręką o drzwi. Nie chciałem jeszcze, żeby
poczuła na sobie mój ciężar. Otarłem czubkiem nosa jej nos, zachęcając do podniesienia głowy.
Poczułem jej oddech na ustach, szybszy i cięższy niż wcześniej. I wreszcie zobaczyłem, jak
zamyka oczy, pochylając się do przodu.
Koniuszkiem języka przejechałem po jej dolnej wardze w nadziei, że rozchyli usta. Nie
chciałem niczego przyśpieszać. No, właściwie to chciałem, i to bardzo, ale zdawałem sobie
sprawę, że to nie jest dobry pomysł. Tak naprawdę pragnąłem ją podnieść i przycisnąć do drzwi,
zerwać z niej majtki i wbić się w nią z całej siły, jednak z jej strony spodziewałem się nieco
mniejszego entuzjazmu. W tamtej chwili wystarczało mi to, że rozchyliła dla mnie swoje usta.
Nachyliłem się jeszcze bardziej, a ona jęknęła cicho.
Pragnęła mnie. Pragnęła mnie tak bardzo, jak ja jej.
Całowałem Livvie bardzo długo. Nie miałem dość jej jęków. Podobało mi się, gdy
udawałem, że chcę się odsunąć, a ona pochylała się do przodu, goniąc moje usta. Byłem pewien,
że gdybym wykorzystał swoje umiejętności w odpowiedni sposób, mógłbym zaciągnąć ją do
łóżka. Mógłbym zobaczyć każdy skrawek jej cudownego ciała. Mógłbym posmakować jej cipki,
a potem poczuć, jak oplata mnie nogami, i pieprzyć ją, aż nie zostanie we mnie nawet kropla
nasienia.
Usłyszałem swój własny jęk, ale miałem to gdzieś. Nie uprawiałem seksu od kilku
miesięcy, a i te wcześniejsze przygody, jakie miałem od czasu rozstania z Livvie, nie są warte
wzmianki. Ulżyłem sobie przed przyjściem na to spotkanie, a i tak czułem ciężar w jądrach.
Postanowiłem zaryzykować i zdjąłem rękę z drzwi. Pogłaskałem dziewczynę po ramieniu, żeby
zobaczyć, jak zareaguje na mój dotyk.
– Caleb – westchnęła.
Złapała za krawędzie fotela i przysunęła się nieco do mnie. Jej język wepchnął się głębiej
w moje usta.
Ja pierdolę, tak! Chciałem krzyczeć, a zamiast tego sięgnąłem do jej piersi i poczułem
pulsowanie w kroczu, gdy zdałem sobie sprawę, jaki ma nabrzmiały sutek. Nie nałożyła stanika,
więc mogłem przez cienki materiał wyczuć dokładnie kształt biustu. Tak szybko, jak tylko
potrafiłem, nacisnąłem przycisk i uwolniłem Livvie z pasów. Odsunąłem materiał sukienki i pierś
Livvie ukazała się w pełnej krasie.
– Caleb!
Tym razem to nie było westchnienie. Wyraźnie spanikowała.
To mnie nie powstrzymało. Wciąż słyszałem w jej głosie podniecenie. Objąłem pierś
palcami i złapałem w usta twardy sutek, a potem zacząłem chciwie ssać. Jęknąłem głośno
i chwyciłem ją mocniej, gdy w samochodzie rozległ się jej krzyk, a dłonie Livvie przyciągnęły
mnie bliżej.
Gdzieś w zakamarkach wypełnionego żądzą umysłu zdawałem sobie sprawę, że sytuacja
nie jest najlepsza. Chociaż lamborghini to bardzo seksowne auto, wnętrze nie należało do zbyt
przestronnych i z pewnością nie nadawało się do festiwalu pieprzenia, jaki miałem w planach.
Zebrałem resztki samokontroli i puściłem smakowity sutek Livvie.
O wiele trudniej było nie wrócić do niego, gdy zobaczyłem, w jakim stanie zostawiam
swoją towarzyszkę. Jej ciało wygięło się w bok, głowę oparła o drzwi, a sukienka zsunęła się,
odsłaniając jedną z piersi. Sutek był nabrzmiały i mokry od mojej śliny. Za to szminka Livvie
zasługiwała na uznanie, ponieważ trzymała się zaskakująco dobrze, a powinna przecież rozmazać
się po całej twarzy.
– Zawiozę cię do domu, Livvie. Nie mogę znieść tego, że jesteś tak blisko, a ja nie mogę
w ciebie wejść.
Zarzuciłem ostrożność i wprost powiedziałem jej, czego chcę.
Dopiero po chwili odzyskała dech. Jej ciemne oczy spojrzały na mnie z pożądaniem, ale
też setką innych emocji.
– Co się stało? Przecież wiem, że pragniesz tego tak samo, jak ja.
Starałem się nie zabrzmieć, jakbym był poirytowany, jednak trudno jest nie być dupkiem,
kiedy mój kutas jest twardy jak stal, a wyższe funkcje mózgu zdążyły się wyłączyć.
Livvie przyjrzała mi się badawczo. Niestety zdążyłem dobrze poznać to spojrzenie.
Zapewne zauważyła, że jestem zirytowany, i przestraszyła się. Ostrożnie poprawiła sukienkę,
chowając odkrytą pierś. Nie przestawała się wiercić i z każdym nerwowym ruchem stawało się
coraz bardziej oczywiste, że gra na zwłokę.
Potem, gdy nie mogłem już podziwiać jej cudnej piersi, a wyprostowana sukienka skryła,
co trzeba, żeby tworzyć bardziej skromny strój, Livvie wreszcie się odezwała:
– Chcę ci zadać kilka pytań, Caleb, i musisz być ze mną zupełnie szczery. Możesz to dla
mnie zrobić? – zapytała, patrząc na mnie tymi smutnymi, brązowymi oczami.
Uwaga na marginesie – czy kobiety ćwiczą smutny wyraz twarzy przed lustrem? Odnoszę
wrażenie, że wszystkie opanowałyście do perfekcji sztukę wyglądania jednocześnie cudownie
i żałośnie.
W każdym razie, nie mogłem odmówić jej prośbie. Postawiła mnie w przedziwnej
sytuacji i byłem gotów zrobić absolutnie wszystko, żeby ją uszczęśliwić.
– Pytaj mnie o wszystko, co naprawdę chcesz wiedzieć. Lecz tylko wtedy, gdy wydaje ci
się, że jesteś w stanie znieść prawdę.
Musiałem podkreślić wagę tej kwestii. Nie mogła prosić mnie o szczerość, a potem
wściekać się, że przychyliłem się do jej prośby. No, technicznie rzecz biorąc, mogła, ale to
bardzo niefajny sposób na traktowanie faceta.
– Dobra – oznajmiła pewnie. – Ty prowadzisz, a ja zadaję pytania.
Uniosłem brew, nie dowierzając.
– Nie byłoby łatwiej zapytać teraz, kiedy nie muszę dzielić uwagi między ciebie a inne
samochody? I gdzie właściwie mam cię zabrać?
Livvie uśmiechnęła się z fałszywą skromnością i aż mnie ścisnęło w żołądku. Czasami
potrafiła cholernie się ze mną droczyć.
– Chcę, żebyś miał rozproszoną uwagę, Caleb. Nie dam ci szansy na przemyślenie
odpowiedzi i kształtowanie swojej wersji prawdy. Jesteś w tym zbyt dobry. Po prostu wybierzmy
się na przejażdżkę po okolicy, a ja powiem ci, kiedy masz się zatrzymać. Tylko nie wyjeżdżaj
z miasta.
Sięgnęła po pasy i zapięła je.
Nie wiem, czy bardziej mnie uraziła, czy mi zaimponowała, jednak postanowiłem nie
odmawiać współpracy.
– Nie ufasz mi? – zapytałem z uśmiechem; zawsze lubiła moje uśmiechy.
– Nie do końca – przyznała bez zająknięcia. – Ufam ci na tyle, żeby wsiąść do twojego
samochodu, ale chyba nie dziwisz się, że na tym się kończy.
Poczułem, jak na mojej twarzy i szyi wykwita gorący rumieniec. Nie byłem całkiem
odporny na poczucie winy. Wciąż miałem wyrzuty sumienia z powodu różnych rzeczy, które
zrobiłem Livvie, i słusznie się martwiła. Powinna być więcej niż ostrożna. Chrząknąłem, żeby
rozładować nieco napięcie. Poprawiłem dyskretnie spodnie w kroczu, zapiąłem pasy
i przekręciłem kluczyk w stacyjce.
Livvie złapała za klamkę i zawołała z zachwytem, gdy zamruczał silnik i fotele się
zatrzęsły.
Uśmiechnąłem się na myśl, że jej cipka właśnie stała się nieco bardziej mokra. Mojemu
kroczu też spodobała się liczba koni mechanicznych w aucie. Wyjechałem z miejsca
parkingowego i próbowałem skupić się na jeździe po pełnych turystów drogach. Gdzieś głęboko
w trzewiach grzmiał niepokój, wywołując mdłości.
– Dobra, jestem cały twój. Zapytaj mnie o wszystko, co jesteś gotowa usłyszeć.
Kątem oka zauważyłem uśmiech błąkający się na ustach Livvie.
– Jesteś cały mój? – zapytała.
Spojrzałem na nią.
– Ty tak na poważnie? To jest twoje pierwsze pytanie? Myślałem, że będą trudniejsze.
Tak, Livvie, jestem cały twój.
Puściłem do niej oko dla lepszego efektu. Mój brzuch poczuł się nieco lepiej, gdy
zobaczyłem radość wymalowaną na jej twarzy.
– Dobrze wiedzieć. Niestety, kolejne pytania nie będą takie proste. Kiedy
zaproponowałeś, że odwiedziesz mnie do domu, miałeś na myśli mój dom? – W jej głosie dało
się słyszeć obawę.
Nagle zrozumiałem, do czego zmierzała ta rozmowa. Jednak obiecałem szczerość,
a ponieważ chciałem nad sobą pracować, musiałem dochować tajemnicy.
– Nie chciałaś pojechać do mnie, więc pomyślałem, że u ciebie będzie lepiej.
– Wiesz, gdzie mieszkam? – zapytała oskarżycielskim tonem.
Przewróciłem oczami.
– Tak.
Przez chwilę nic nie mówiła. Próbowałbym odgadnąć jej myśli, gdybym nie musiał
prowadzić samochodu po wąskich, nieregularnych ulicach.
– Dobra – rzekła w końcu. – To ma sens, że wiesz, gdzie mieszkam. W końcu długo mnie
szukałeś.
– Owszem.
Znowu się uśmiechnąłem, lecz nie miałem pewności, że szczerze. Nie lubię odpowiadać
na pytania; zwłaszcza takie, które wydają się podchwytliwe.
– Od jak dawna wiesz, gdzie jestem?
Jej ton nie był do końca przyjacielski.
– Livvie...
– Caleb. Obiecałeś.
Zacisnąłem zęby.
– Już od kilku tygodni.
Wdepnąłem pedał hamulca, żeby nie wjechać w grupkę pijanych idiotów, którzy właśnie
przechodzili przez ulicę. Pieprzone nastolatki, zachowują się jak królowie świata. Opuściłem
szybę i bez zastanowienia krzyknąłem:
– Wypad z ulicy!
Jeden z nich pokazał mi środkowy palec i nazwał po hiszpańsku pedziem.
– Zaraz ci dam, ty gówniarzu. Jak cię trzasnę w łeb, to się złożysz w pół.
– Caleb! – zawołała Livvie, łapiąc mnie za rękę.
Gwałtownie obróciłem się w jej stronę i zobaczyłem, że jest wyraźnie wystraszona.
Zirytowało mnie to, czego wtedy nie rozumiałem. Popatrzyłem na zidiociałych fanów piłki
nożnej, którzy szli ulicą. Wciąż się śmieli i krzyczeli coś do mnie. Miałem ochotę powystrzelać
im kolana.
Ktoś za mną nacisnął na klakson. Dodałem gazu i trochę za szybko wjechałem na rondo.
– Nasze spotkanie nie idzie tak dobrze, jak miałem nadzieję. Wyraźnie się mnie boisz,
a ja tylko się przez to denerwuję. Może powinienem odstawić cię do domu.
Mówiąc to, poczułem ukłucie w sercu. Nie chciałem wcale zawozić jej do domu,
a przynajmniej nie zostawiać jej samej. Jednak nie mogłem już znieść tej gry w kotka i myszkę.
To kłóciło się z moją naturą.
– Jeśli tego chcesz, lepiej, żebyś tak zrobił – odparła, wyraźnie rozgniewana.
– Nie, wcale tego nie chcę. Nie wypruwałbym sobie żył, żeby cię odnaleźć, gdybym
chciał tylko przejechać się z tobą samochodem. Proszę, pomyśl trochę.
– To ty pomyśl, Caleb. Pojawiasz się znikąd i spodziewasz się, że od razu rozłożę przed
tobą nogi? Nie! Nie, dopóki nie dowiem się, co robiłeś przez ostatni pieprzony rok. Dopóki nie
dowiem się, dlaczego wróciłeś do mojego życia i czego ode mnie oczekujesz.
Dobra, to miało sens, nawet jeśli mi się nie podobało. Całe moje życie się zmieniło.
Porzuciłem wszystko, co znałem, i ostatnią rzeczą, na jaką miałem ochotę, było mówienie o tym.
Dlaczego kobiety muszą tyle gadać? Jeśli jesteś głodna, jedz. Jeśli jesteś spragniona, pij. Jeśli
chcesz, żeby ktoś pieprzył cię przez całą noc, wystarczy tylko słowo!
Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że gdybym to powiedział na głos, strzeliłbym sobie
w stopę. Mógłbym się przed nią płaszczyć. Wziąłem głęboki wdech i zwolniłem do 60
kilometrów na godzinę.
– Wcale nie oczekuję, że rozłożysz przede mną nogi – powiedziałem spokojnie. – Ale nie
obraziłbym się.
Zerknąłem na nią, posyłając wyjątkowo sugestywny uśmiech. Spojrzała na mnie spode
łba, ale też się uśmiechnęła.
– Nie wiem, czego się spodziewałem, Kotku. Myślałem o tobie już od dawna. Chyba po
prostu chciałem cię przeprosić. Wiem, że nie wymażę przeszłości. Nie mogę też przyrzec ci, że
jestem teraz kimś zupełnie innym niż kiedyś. Jestem porąbany w sposób, którego większość ludzi
nie byłoby w stanie nawet zrozumieć, ale zależy mi na tobie. Musiałem cię odnaleźć i powiedzieć
ci, że na nikim i niczym więcej mi nie zależy.
Cały czas patrzyłem przed siebie i głośno przełknąłem ślinę. Niestety nie było mi łatwo
schować dumę do kieszeni.
Livvie westchnęła.
– Mnie... mnie też na tobie zależy, Caleb. Ostatni rok nie był dla mnie łatwy. Nie tylko
przez przeprowadzkę i porzucenie rodziny czy przyjaciół... – Przez minutę milczała, a kiedy
znowu się odezwała, w jej głosie słyszałem łzy. – Zdradziłeś mnie.
Równie dobrze mogłaby mnie znowu spoliczkować. Albo uderzyć z całej siły w brzuch.
Przecież wiedziała, jak bardzo zaboli mnie posądzenie o zdradę.
– Jak? – wydusiłem z siebie, próbując nie pokazywać, jak bardzo mnie poruszyła.
– Byłam gotowa odejść z tobą. Po tym wszystkim, co mi zrobiłeś. A ty po prostu...
porzuciłeś mnie. Nie masz pojęcia, przez co musiałam przejść. Jak bardzo pracowałam nad tym,
by na powrót stać się... człowiekiem – wyszeptała i spojrzała przez okno na kolejny już raz mijaną
przez nas ulicę.
Nie wiem, gdzie zawędrowały moje myśli. Wciąż objeżdżałem to samo osiedle, w kółko.
Nie zapomniałem tamtego dnia. Oczami wyobraźni oglądałem go milion razy w ciągu ostatniego
roku. Co miałem jej powiedzieć? Prawda była potworna. Dzień wcześniej zabiłem Rafiqa.
Pochowałem jedyną bliską mi osobę i wciąż przeżywałem odkrycie, że przyczynił się do
wszystkich tych potworności, które mi się przydarzyły. Kochałem go. Zabiłem go. Nie mogłem
patrzeć na Livvie, nie porównując się do Rafiqa. Porwałem ją, torturowałem, zgwałciłem
i zabrałem z dala od wszystkiego, co było jej znane. A ona wyznała mi miłość. To było
najgorsze.
– Chciałem, żebyś się upewniła.
Moje słowa brzmiały obco. Myślę, że gdybym potrafił, rozpłakałbym się wtedy. Płakałem
tamtego dnia w Meksyku. Miałem ku temu dobry powód.
Poczułem dotyk dłoni Livvie na ramieniu. Zaskoczyła mnie i sprawiła, że wróciłem
myślami do samochodu. Przez krótką chwilę tylko patrzyłem na nią. Była tak cholernie piękna,
nie tylko na zewnątrz, ale też wewnątrz. Była ode mnie silniejsza. Odważniejsza. Nie pragnęła
zemsty.
– Rozumiem, dlaczego kazałeś mi wysiąść. Potrzebowałam dużo czasu, lecz w końcu to
zaakceptowałam i zrozumiałam. Wiem, że w ten sposób chciałeś zachować się bezinteresownie,
poświęcić się dla mojego dobra. Jednak twoja decyzja sprawiła, że ja też musiałam coś
poświęcić. Straciłam ciebie.
Posłała mi uśmiech przez łzy. Złapała mnie mocniej za przedramię, dodając nam obojgu
otuchy. Zawsze była w tym dobra.
– Omal im uwierzyłam, że to wszystko była nieprawda. Niewiele brakowało, a zupełnie
bym oszalała.
Uśmiechnęła się szczerze, a ja, nie potrafiąc się powstrzymać, odpowiedziałem tym
samym.
– Jesteś szalona, Livvie. Ale nie chciałbym cię innej. – Wyciągnąłem do niej rękę, a ona
ją chwyciła. To głupie, jak bardzo mnie tym uszczęśliwiła. – Jakbyś nie zauważyła, sam nie
jestem wzorem zdrowia psychicznego.
– Och, uwierz mi, zauważyłam.
– Jędza – rzuciłem żartobliwie.
– Dupek.
Kocham ją. Chciałem to powiedzieć na głos, ale zdawałem sobie sprawę, że to nie będzie
takie proste. Musieliśmy zacząć wszystko od początku. Musieliśmy na powrót odkryć wszystkie
powody, dla których staliśmy się sobie bliscy. Szczerze mówiąc, przerażało mnie to. Nie miałem
pojęcia, jak żyć normalnie. Nigdy wcześniej nie umówiłem się z nikim na randkę.
– Tęskniłem za tobą.
Ścisnęła moją dłoń.
– Zabierz mnie do hotelu, Caleb.
Wyraźnie się wyprostowałem. Przez ułamek sekundy walczyłem sam ze sobą,
zastanawiając się nad udzieleniem odpowiedzi na niezadane przez nią pytania, jednak ostatecznie
musiałem po prostu być sobą. Jestem mistrzem półprawd.
– Znam odpowiednie miejsce.
[1] Romeo i Julia, tłum. Józefa Paszkowskiego.
Dwa
Kiedy otworzyłem drzwi kartą, nie byłem pewien, czego się spodziewać. Oczywiście
wiedziałem, jak będzie wyglądał pokój. Wiedziałem, że Livvie się spodoba. Wiedziałem, że
ogromne łóżko tylko czekało, żeby zmiąć na nim pościel. Nie mogłem za to przewidzieć, czy
wykorzystamy je tak, jak sobie tego życzyłem.
– O rany, Caleb. – Livvie weszła do środka i położyła torebkę na stoliku do kawy. –
Wiesz, jak zrobić wrażenie. Najpierw samochód, teraz ten pokój.
Wzruszyłem ramionami, wciąż stojąc na korytarzu.
– Auto wypożyczyłem. Pokój też jest tylko wynajęty. Mam jednak dobry gust i nikt nie
może temu zaprzeczyć.
– Ano, nie może.
Podeszła do okna i odsunęła zasłony. W moich oczach był to wyraźny znak, że mi nie ufa.
Przyjąłem tę zniewagę najlepiej, jak potrafiłem. Właściwie to czy słusznie czułem się
urażony? Wiedziałem, że jej zdaniem hotel jest bezpiecznym miejscem na spotkanie.
Wystarczyło, że zacznie krzyczeć, a wtedy ktoś nas zapewne usłyszy. Oczywiście kluczem było
słowo „zapewne”. Kusiło mnie, żeby jej przypomnieć, że gdybym zechciał, nie zdążyłaby nawet
podnieść głosu. Uznałem jednak, że tego rodzaju uwaga nie leżała w moim interesie.
Podszedłem do części salonowej i usiadłem na kanapie. Chciałem jak najszybciej mieć
już za sobą wstęp i przejść do przyjemniejszej części wieczoru. Tymczasem przyglądałem się
Livvie. Jak zawsze była ciekawskim koteczkiem. Patrzyłem ze swojego miejsca, jak przeciąga
palcami po meblach, kotarach i lampie od Tiffany’ego, która stała na biurku.
– Livvie – powiedziałem, żeby to na mnie skupiła swoją uwagę. Odwróciła się, wyraźnie
nerwowo. – Chodź, usiądź obok mnie.
Pokręciła nieznacznie głową.
– Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł.
Oparłem głowę na zaciśniętej pięści i zacząłem się wpatrywać w Livvie. Nie zamierzałem
na ten temat dyskutować. Wyraziłem się jasno i oczekiwałem, że wypełni moją prośbę bez
gadania. Nie chciałem zajmować się oczywistościami. Wielką przyjemność sprawiało mi
wykorzystywanie swojej dominacji. Miło było patrzeć, jak dziewczyna się wije pod wpływem
mojego wzroku.
Połknęła haczyk i poczuła, że musi przerwać ciszę.
– Caleb... daj spokój. Doskonale wiesz, że gdy tylko usiądę obok ciebie, zaraz zaczniesz
mnie obłapiać. – Znowu zagryzała wargę, nerwowo skubiąc ją też palcami. – Powiesz coś
w końcu? Dobra, czyli zamierzasz po prostu siedzieć i rzucać mi to spojrzenie „przecież wiesz,
że mnie pragniesz”, prawda? Nie boję się ciebie. – Skrzyżowała ręce na piersi i starała się
wyglądać groźnie. – Mam gaz pieprzowy w torebce!
Nie mogłem się powstrzymać. Wybuchnąłem śmiechem.
– O mój Boże, ale z ciebie dupek – powiedziała, a potem podeszła do mnie
i bezceremonialnie opadła na kanapę. – Świetnie! Zadowolony?
Wciąż trzymałem się za brzuch, kiedy mój śmiech wreszcie ucichł i mogłem znowu
spojrzeć jej w oczy.
– Przepraszam, Livvie, naprawdę. Rozbroiłaś mnie. Gaz pieprzowy? Szukałem cię po
całym świecie i myślisz, że powstrzyma mnie gaz pieprzowy?
– Nie musi od razu cię powstrzymywać. Wystarczyłoby, gdybym mogła popatrzeć, jak
wijesz się po podłodze i ryczysz. – Wzruszyła ramionami. – Dałoby mi to dużo frajdy.
Śmialiśmy się przez chwilę i całe napięcie opadło. Kiedy kwestia gazu pieprzowego
przestała nas już bawić, poczułem się zupełnie wyluzowany i wiem, że Livvie też. Nie napinała
już ramion i nie poruszała nerwowo palcami.
– Tęskniłam za tobą, Caleb.
– Ja za tobą też, Livvie.
Zdjęła szpilki i postawiła je obok kanapy. Uśmiechnęła się, wciskając stopy w dywan
i łapiąc puchaty materiał między palce. Potem wyprostowała się i podciągnęła nogi pod siebie.
Przyjęła w ten sposób luźną, swobodną pozę. To dobrze rokowało.
– Po całym świecie? Opowiedz mi o tym.
Gapiłem się na nią przez chwilę, ale potem się poddałem. Lepiej mieć już tę kwestię
z głowy. Zdjąłem buty i sam też usiadłem nieco wygodniej. Nie ma nic bardziej nieatrakcyjnego
jak przerwa na zdjęcie butów w trakcie rozbierania się. Lubię myśleć perspektywicznie.
– Tak. Szukałem cię dosłownie wszędzie, w każdym miejscu, które przyszło mi do głowy.
Jeśli naprawdę chciałaś, żebym cię odnalazł, mogłaś mi zostawić wiadomość w Meksyku.
Właśnie tam zgłosiłem się w pierwszej kolejności.
Wyciągnąłem prawą rękę i pogłaskałem Livvie po policzku. Podobało mi się to, że mi
pozwoliła na ten gest.
– Uznałam, że to nie jest dobry pomysł. FBI wiedziało, że zostawiłeś mi pieniądze. Bałam
się, że jeśli przechwycą moją wiadomość do ciebie, domyślą się, że żyjesz. Nie mogłam
ryzykować.
Uśmiechnęła się, choć oczy mówiły coś innego.
Po wysłuchaniu jej słów zalały mnie różne emocje. Byłem wzruszony. Rozgniewany.
Smutny.
– Przykro mi, że musiałaś przez to przejść. Że z mojego powodu musiałaś zmienić
nazwisko.
Nie liczyłem na nią. Za bardzo przeżywałem śmierć Rafiqa, żeby wierzyć, że Livvie
spróbuje mnie ochronić.
– Podoba mi się to nowe. – Złapała mnie za rękę i położyła ją na swoim kolanie. –
Zrobiłabym to jeszcze raz, Caleb, bez wahania. Nie wiem, co o tym wszystkim myślisz, ale chcę
ci powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Mam wspaniałe życie.
– Dobre i to. Gdybym pozwolił ci wtedy odjechać ze mną... Sam nie wiem. Chyba nie
byłabyś tą samą osobą. Wątpię, żebyś była taka szczęśliwa, jak się teraz wydajesz.
Przez chwilę sam się zastanowiłem nad swoimi słowami. Słusznie zrobiłem, zostawiając
ją. Czy słusznie postępuję, wracając do jej życia?
Spojrzała na mnie z ukosa. Jej uśmieszek sugerował rozbawienie, ale w oczach dojrzałem
obietnicę zapłaty.
– Nie darowałam ci jeszcze, Caleb. Gdybyś nie zostawił mnie wtedy na granicy z bronią,
nie musiałabym robić całej tej szopki, wracając do kraju. Nikt mnie prawie nie szukał. Dlatego
nie wciskaj mi kitu z tym całym „dobre, co się dobrze kończy”.
Zaśmiałem się na to.
– Zrozumiałem. A jak ci się współpracowało z FBI?
Byłem naprawdę ciekaw jej odpowiedzi. Sam w ciągu ostatniego roku kilka razy ledwo
im się wywinąłem. Wtedy zakładałem, że to FIA z Pakistanu mnie poszukuje. Byłem pewien, że
nie spodobało im się zniknięcie Rafiqa ani jego powiązania z Zahra Bay. Ryzykowałem własne
życie za każdym razem, gdy wracałem do kraju. Teraz zacząłem się zastanawiać, czy FBI też
miało mnie wtedy na celowniku.
Livvie przez moment wydawała się smutna, lecz po chwili na jej twarzy pojawił się
uśmiech.
– Przejdę do tego później. Będę miała ci wiele do opowiedzenia. Ale najpierw masz mi
wytłumaczyć, jak mnie znalazłeś. Chcę też wiedzieć, co robiłeś przez cały ten czas. Nie mam
ochoty na kolejną zmianę nazwiska.
– A co ze „zrobiłabym to jeszcze raz bez wahania”? – droczyłem się.
– Nie zgrywaj idioty – powiedziała i trąciła mnie kolanem. Westchnąłem, pokonany.
– Po nieudanej próbie w Meksyku postanowiłem pojechać na twoje dawne osiedle. –
Livvie spojrzała na mnie z przerażeniem, więc szybko ją zapewniłem, że nikt nie ucierpiał. –
Z nikim nie rozmawiałem. Nie chciałem ryzykować. Poczekałem pod twoim blokiem, ale szybko
zdałem sobie sprawę, że twoja rodzina już tam nie mieszka. – Przysunąłem się odrobinę do niej,
poruszając się tak nieznacznie, że nie zauważyła; przynajmniej nie od razu. – Obserwowałem
przystanek autobusowy przez całe tygodnie, pełen głupiej nadziei. To oczywiście było bez sensu,
bo dlaczego niby miałabyś tam wrócić? Potem przypomniałem sobie, jak wspominałaś
o koleżance, Nicole. I zanim się znowu zagotujesz: z nią też nie rozmawiałem. Po prostu
ukradłem jej laptop.
– Caleb! – zawołała karcąco.
Wzruszyłem ramionami, nie przejmując się zupełnie.
– Cieszysz się, że cię znalazłem, czy nie? Przecież nie mogłem czekać, aż adres sam
spadnie mi z nieba. – Wręcz otwarcie ją prowokowałem, żeby zaczęła tłumaczyć, że istniało
jakieś inne wyjście. – Znalazłem e-mail, który wyglądał jak napisany przez ciebie. – Zbliżyłem
się do niej jeszcze odrobinkę. Chyba nie zdała sobie z tego sprawy. – Sprawiałaś wrażenie bardzo
smutnej. Wspomniałaś, że w pojedynkę wybrałaś się na wieżę Eiffla. I że ktoś ci ukradł portfel.
Minęło kilka miesięcy od tamtego incydentu, a ja i tak się o ciebie martwiłem. Napisałaś, że nie
przestałaś o mnie myśleć.
Livvie odwróciła wzrok. Miała łzy w oczach i bardzo się starała, żebym ich nie zauważył.
Chociaż niekoniecznie podobało mi się, że czuje ból na wspomnienie tamtych chwil, był to dla
mnie dobry znak. Zaczynałem wierzyć, że mamy jeszcze szansę.
Chrząknęła i dyskretnie wytarła oczy kciukiem.
– Uch! Myślałam, że to już za mną. Przysięgam, że nie jestem już tak wrażliwa jak
kiedyś. – Uśmiechnęła się. – Chyba ty to we mnie wyzwalasz. Podobają mi się twoje włosy.
Dokąd ci sięgają?
– To element kamuflażu. Związuję je, bo mnie irytują, gdy wiszą z przodu. – Nie
chciałem mówić o włosach. Wyciągnąłem rękę i zebrałem łzę spływającą jej po policzku.
Zlizałem ją. Wiedziałem, że dla niej ten gest nie ma sensu. Jeśli już, to tylko wzmagał jej
zakłopotanie. Jednak był to mój sposób na uwolnienie jej od bólu. To obietnica. Nie zlizywałem
łez przypadkowych ludzi. Nie jestem aż tak porąbany.
Livvie wzięła głęboki wdech, w potem powoli wypuściła powietrze. Nasza intymna
chwila na powrót stawała się pełna napięcia.
– Niektóre rzeczy chyba nigdy się nie zmieniają – szepnęła.
Zbliżyłem się do niej, nasze kolana otarły się o siebie. Rękę opierałem o kanapę tak, że
mogłem dotykać włosów Livvie. Gdy zobaczyłem, jak zamyka oczy, rozpłynęła się po mnie fala
ciepła.
– W każdej chwili każda rzecz jest w trakcie zmieniania się w coś innego. Na tym polega
zmienność natury. – Szybko ucałowałem jej powiekę, zanim zdążyła otworzyć oczy. – Ja też
właśnie się staję kimś innym. Mam nadzieję, że kimś lepszym, w niczym nieprzypominającym
potwora, którego poznałaś.
– Caleb! – zawołała. Nie umiała już opanować płaczu i pod jego wpływem odsunęła się
ode mnie. – Cholera jasna, Caleb. Jak mam być spokojna, kiedy mówisz mi takie rzeczy? Nawet
nie wiem, jak się czuć.
Uśmiechnąłem się i wróciłem na swoje miejsce. Była tam, gdzie jej pragnąłem, lecz
więcej nawet: była tam, gdzie jej potrzebowałem. W miejscu, gdzie mogła przyznać się, że
potrafi wybaczyć mi błędy przeszłości. W miejscu, gdzie wszystko było możliwe.
Przez kilka następnych godzin pokazywałem jej wszystkie bilety lotnicze, jakie
zakupiłem w trakcie poszukiwań. Wskazałem miejsca, gdzie niewiele brakowało, żebyśmy się
spotkali. Opowiedziałem jej o niemieckiej kawiarni. Nie była szczególnie zadowolona z tej
konkretnej informacji, ale zrozumiała, że nie byłem wtedy jeszcze gotowy na kontakt.
Próbowała wypytywać mnie o nasze ostatnie dni spędzone w Meksyku. Odparłem jej
szczerze, że nie potrafiłem jeszcze rozmawiać na ten temat. Obiecałem, że kiedyś jej powiem.
Nie spodobało jej się to, ale użyła tego jako karty przetargowej do wymigania się z tłumaczeń na
temat współpracy z FBI i informacji, które od nich uzyskała.
Przez większość czasu staraliśmy się unikać kwestii, które były zbyt bolesne dla któregoś
z nas. Bardziej chodziło o zrozumienie, co do siebie nawzajem czujemy po tak długiej rozłące.
Kiedy nasze emocje stały się bardziej zrozumiałe, mogliśmy porozmawiać o teraźniejszości, a nie
o przeszłości. Ta część podobała mi się o wiele bardziej. Miło się słuchało opowieści Livvie
o uczelni. Gdy zaczęła wymieniać przeróżne ścieżki, jakimi mogłoby potoczyć się jej życie
w przyszłości, poczułem się nieco lepiej w związku z... cóż, wszystkim. Skłamałbym, mówiąc, że
już poradziłem sobie ze śmiercią Rafiqa – bynajmniej. A jednak odrobinę otuchy dała mi
świadomość, że gdyby nie zginął, życie Livvie nie rysowałoby się tak dobrze.
Godziny mijały zbyt szybko. Zapadła cicha noc i niedługo miało zacząć świtać. Moje
myśli zaczęły krążyć wokół bardziej cielesnych uciech i mówienie straciło swój powab.
– Już późno – szepnęła.
Trzymała stopy na kanapie, kolana podciągnęła pod brodę. Jej ciemne oczy błagały,
żebym się zbliżył, a nogi ostrzegały, że w każdej chwili mogą mnie odepchnąć.
Poczułem sztywniejący wzwód i nie walczyłem z tym. Penis pulsował zgodnie z rytmem
uderzeń serca. Myślami wróciłem do plantacji Felipego koło Madery. Zacząłem wspominać
pierwszą noc, gdy wychłostałem Livvie. Wiedziała, że zasłużyła na karę, i schowała się pod
umywalkę. Przyjęła bardzo podobną pozę co teraz; patrzyła na mnie znad lekko drżących kolan.
Przypomniałem sobie frajdę, jaką dało mi zmuszenie jej do poddania się.
Wspomnienie to wywołało we mnie sprzeczne emocje. Maltretowałem ją. Zabrałem jej
coś, czego nie chciała dać. Czułem się winny, a jednocześnie rozpamiętywałem tamte chwile
z przyjemnością. To właśnie wtedy zacząłem poznawać Livvie. Nawet gdy chowała się pod
umywalką, nie bała się patrzeć mi w oczy. Walczyła ze mną bez słów. Nie chciała mi się oddać.
Właśnie w takich chwilach dostrzegałem w niej odbicie chłopca, którym kiedyś byłem.
Wiedziałem, co chce mi powiedzieć tym spojrzeniem: możesz posiąść moje ciało, ale nigdy nie
zdobędziesz mnie.
Podziwiałem ją nawet wtedy, gdy próbowałem przymusić ją do poddania się mojej woli.
Zamknęła oczy, kiedy pierwszy raz się dotknęliśmy, zbierając się na odwagę.
Spójrz na mnie.
W cichym pokoju hotelowym, z Livvie na wyciągnięcie ręki, popatrzyłem w jej błagające
oczy i raz jeszcze odczytałem z nich przesłanie. Tym razem nie mogłem po prostu wziąć tego,
czego pragnąłem. Tym razem musiałem zasłużyć na nią.
– Nie chcę, żeby ta noc już się kończyła – oznajmiłem.
Dałem jej wyraźnie do zrozumienia, czego bym sobie życzył. Decyzja należała do niej.
– I co teraz?
Podniosła rękę do ust i zaczęła skubać dolną wargę. W jej oczach dostrzegłem przebiegłe
błyski.
– Cóż, moim zdaniem masz trzy możliwości. Możesz bardzo mnie zasmucić, prosząc
o odwiezienie cię do domu. Możesz mnie pożałować i zostać do rana. Możesz też przyznać
otwarcie, że chcesz, żebym cię pieprzył, aż zaczniesz prosić o łaskę.
Odchyliłem się do tyłu i rozpostarłem ręce na oparciu kanapy. Pokazałem jej, jak bardzo
jestem podniecony, jak bardzo pragnąłem w nią wejść.
Wciągnęła gwałtownie powietrze do płuc. Na jej policzki wkradł się rumieniec.
Zerknąłem na jej stopy i zauważyłem, że podwinęła palce.
– Wciąż... wciąż potrafisz być bardzo dosadny.
Nieco dyszała, ale mówiła pewnym głosem.
– Po prostu jestem szczery – oznajmiłem, puszczając do niej oko.
Nie miałem zbyt dużych wątpliwości co do jej wyboru. A jednak potrafiła mnie czasami
zaskoczyć.
– Wciąż mam gaz pieprzowy – rzuciła.
– Skoro to lubisz...
Zaśmialiśmy się. Wiedziałem, że mnie pragnie. Miała to wymalowane na twarzy.
Widziałem, jak oblizuje usta, przygotowując się do pocałunku. Widziałem, jak ciemnieją jej
oczy. Zawahałem się. Nie potrafiłem zgadnąć, czego ode mnie oczekiwała. Z jednej strony
z przyjemnością wydawałbym jej polecenia. Lubiłem dominować. Lubiłem wiedzieć, że poddaje
mi się z własnej woli. Z drugiej strony, nie byłem pewien, czy to zaakceptuje. W żadnym
wypadku nie chciałem jej straszyć. Nie chciałem przypominać jej, że kiedyś nie miała wyboru.
– Więc jak będzie, Kotku?
– Kotku? – zapytała, unosząc brew.
Przydomek nie wydawał się jej odstręczać, nawet jeśli w jej głosie słyszałem cień groźby.
– Przyzwyczajenie – szepnąłem, jednak nie kajając się.
– Masz wiele złych przyzwyczajeń, Caleb.
– Ale nie wszystkie moje przyzwyczajenia są złe, prawda?
Złapałem się za krocze. Podążyła wzrokiem za ruchem ręki. Przełknęła głośno ślinę.
– Nie, kilka z nich bardzo lubię.
Spojrzała mi w oczy i nie pozwalała odwrócić wzroku.
– Powiedz które.
– Daj mi trochę czasu, Caleb, a zrobię to. Ale dzisiaj musisz wiedzieć tylko tyle: nie
jestem już tą wystraszoną dziewczynką, którą pamiętasz.
Opuściła nogi i rozsunęła je. Sukienka nie pozwalała mi dojrzeć najważniejszego, ale
przekaz Livvie stał się jasny, gdy dotknęła ręką cipki.
Serce waliło mi jak młotem pod wpływem jej lubieżnego zachowania. Poczułem, jak
penis próbuje wydostać się na zewnątrz przez rozporek.
– Pamiętam, że byłaś odważna – wydusiłem, chociaż podniecenie mnie zatykało.
– Pamiętam, że lubiłeś patrzeć, jak się dotykam. – Uniosła nieco sukienkę, odkrywając
uda. Krótkie, spiłowane paznokcie zostawiły czerwone ślady na gładkiej, opalonej skórze. –
Pamiętam, że ja też lubiłam cię podglądać.
Położyła się na kanapie, a jej głowa wylądowała na oparciu. Nie mogłem tego dłużej
znieść. W ustach mi zaschło od dyszenia z szeroko otwartymi ustami. Żebra bolały od upartego,
mocnego bicia serca. Niżej, moje ciało zesztywniało zupełnie i zaczęło wydzielać pierwsze
krople nasienia.
– Chciałbym zrobić o wiele więcej, niż tylko patrzeć.
Pochyliłem się do przodu i natychmiast natrafiłem na opór. Livvie pchnęła stopą moją
pierś, każąc mi wracać na swoje miejsce.
– Robimy to po mojemu albo w ogóle – droczyła się ze mną.
Wiedziałem, że tej bitwy nie wygram. Skinąłem głową, dając jej to do zrozumienia.
– Akceptuję te warunki – powiedziałem, wracając do poprzedniej pozycji. – Czekam na
twój ruch.
Zachęciłem ją uśmiechem.
– Świetnie. – Wyraźnie się rozluźniła. Jej palce delikatnie przesuwały się po cipce. – Ty
pokaż mi swoje, a ja pokażę swoje.
Zaśmiałem się cicho. Jeśli dało się uwielbiać ją jeszcze bardziej, chyba bym tego nie
zniósł. Westchnąłem, rozpinając rozporek.
– O ile dobrze pamiętam, nieśmiałość była przeszkodą u ciebie, nie u mnie.
Szybko ściągnąłem spodnie, a moje podniecenie jeszcze wzrosło, gdy penisa owionęło
powietrze. Zdusiłem w sobie chęć dotknięcia go. Z ogromną satysfakcją usłyszałem, jak Livvie
wzdycha. Musiałem jednak przyznać, że szybko nad sobą zapanowała.
– Bardzo ładnie, Caleb. Rozumiem, że oboje jesteśmy w trakcie poważnych zmian, ale
cieszę się, że pewne rzeczy na zawsze pozostaną takie same.
Przyciągnęła kolano bliżej kanapy. Sukienka zadarła się aż do pasa. Livvie rozsunęła
nogi, eksponując gołą cipkę. Nie miała na sobie bielizny!
Złapałem za penisa i ścisnąłem. Nie bałem się kompromitacji; po prostu nie mogłem się
powstrzymać. Wziąłem głęboki wdech i powoli wypuściłem powietrze. Przesunąłem ręką raz
i drugi, a potem znieruchomiałem.
– Jesteś cholernie piękna.
Zarumieniła się.
– Dziękuję. Ty też.
Nie byłem pewien, czy nazwałbym się pięknym, ale przyjąłem to jako komplement.
Miałem w głowie o wiele bardziej interesujące rzeczy.
– Co teraz? Szczerze mówiąc, nie wiem, czy będę w stanie siedzieć i patrzeć, jak się
pieścisz. Samokontrola nie jest moją dobrą stroną.
– Zmusiłbyś mnie? – szepnęła.
Palcami rozsunęła wargi sromowe, pokazując, jaka jest w środku różowa i mokra.
– Cholera! Nie, ale zachowałbym się jak dzieciak.
Zrobiłem minę zbolałego psa i Livvie roześmiała się.
– O mój Boże – powiedziała z uśmiechem. – Bardzo mi to utrudniasz. Nie psuj moich
wyobrażeń.
Przestałem się wygłupiać.
– Przepraszam. Kontynuuj. Nie zamierzam przeszkadzać ci w realizacji kolejnej fantazji.
Ostatnia bardzo mi się podobała. – Popatrzyłem na jej usta i przypomniałem sobie, jak
obejmowały mojego penisa. – A może powtórzymy tamtą?
– Może – droczyła się. – Jeśli do ciebie przyjdę, będziesz trzymał ręce na kanapie?
Przełknąłem głośno ślinę.
– Postaram się.
Podniosłem ramiona i złapałem za oparcie. Robię się sztywny na samo wspomnienie, jak
seksownie podczołgała się w moją stronę. Livvie stała się drapieżnikiem.
Kiedy po raz pierwszy dotknęła mojej klatki piersiowej, odruchowo zamknąłem oczy.
Wiedziałem, że czuje, jak mocno bije mi serce. Mogłem być bardziej zdenerwowany niż ona.
Rąbek jej sukienki delikatnie pieścił mojego penisa.
– Pobrudzisz sobie zupełnie sukienkę. Lepiej ją zdejmij – wyszeptałem tak kusząco, jak
tylko potrafiłem.
– Ciii – uciszyła mnie z ustami tuż przy moim uchu. Zapach jej skóry owładnął moje
zmysły. Zacisnąłem mocniej ręce na oparciu kanapy. – Chcę tego właśnie tak.
Dosiadła mnie i poczułem jej mokrą cipkę w kroczu. Podniosłem biodra, nie mogłem się
powstrzymać.
– Cholera jasna, Kotku! Pozwól się wreszcie pieprzyć.
Byłem gotowy porzucić całą galanterię i samokontrolę. Byłem gotowy zedrzeć z niej
ubranie i wbić się w nią tak głęboko, aż poczuje, że stanowimy jedność. Powstrzymał mnie tylko
niespodziewany ból, jaki towarzyszył ciągnięciu za gumkę, którą związałem włosy.
Rozpuściwszy je, wczepiła się w nie palcami. Szarpnęła moją głowę do tyłu i nowa fala bólu
sprawiła, że na powrót się skoncentrowałem. Jej oczy były prawie całe czarne, źrenice
rozszerzyły się pod wpływem pożądania. Dobrze się bawiła. Nie chciałem, żeby kończyła.
Pocałowała mnie kilka razy w usta, delikatnie, między słowami:
– Proszę, Caleb. Oddaj mi się. Wciąż próbujesz przejąć kontrolę. – Jej biodra kołysały się,
dotykając moich. Jej gorąca cipka ocierała się o mojego penisa. – Jesteś większy, silniejszy.
Wiem o tym. Podnieca mnie, że pozwalasz mi to robić. Nigdy wcześniej mi na to nie pozwoliłeś.
Zaciskałem kurczowo ręce na kanapie, bo nagle zrozumiałem, dlaczego to tak ważne dla
Livvie. W tym akcie nie chodziło o skłonienie jej do dobrowolnego poddania – tym razem to ja
miałem się poddać. Właśnie przechodziłem sprawdzian i nie zamierzałem go oblać.
– Dobra – wydyszałem tuż przy jej ustach. – Zrobimy to tak, jak chcesz.
Jej język znalazł się między moimi wargami i pocałowaliśmy się.
– Możesz mnie nazywać Kotkiem, jeśli masz na to ochotę. Brakowało mi tego –
zamruczała.
Nie dała mi szansy na odpowiedź, raz jeszcze atakując mnie swoim językiem. Nie
protestowałem, kołysząc się pod ciężarem jej ciała.
Wreszcie chyba miała dość tego dręczenia. Odchyliła się szybko do tyłu i sięgnęła ręką za
kark, żeby odpiąć guziki, a po chwili przed moimi oczami pojawiły się jej jędrne i pełne piersi
z nabrzmiałymi sutkami. Na ich widok oblizałem usta.
– Pozwól – nakłaniałem ją.
Z rękami opartymi o moje ramiona, podniosła się na kolana. Poczułem powiew chłodnego
powietrza, gdy jej cipka odsunęła się od mojego penisa. Tylko obietnica posmakowania piersi
mogła zapobiec rozczarowaniu. Livvie jest miękka, absurdalnie miękka, a dotyk jej biustu na
mojej twarzy był jak niebo. Pocałowałem najpierw jedną, a potem drugą, ignorując
nieartykułowane zachęty Livvie do zajęcia się jej sutkami. Ja też potrafię kusić i dręczyć!
– Caleb! – powiedziała z irytacją, a ja się uśmiechnąłem.
– Tak, Kotku?
– Proszę. – Chwyciła się za pierś i przejechała sutkiem po moich ustach. – Ssij mnie.
Rozchyliłem wargi i wsunąłem do środka sutek. Smakowała jeszcze lepiej, niż pachniała.
Ssałem chyba mocniej, niż powinienem, nie mogąc się powstrzymać pod wpływem żądzy. Livvie
złapała mnie za głowę, przyciągając jeszcze bardziej do siebie i nie pozwalając się odsunąć –
chociaż nie miałem na to najmniejszej ochoty. Przestałem pożerać ją tak natarczywie. Językiem
drażniłem jej sutek, powoli i rytmicznie. Wiedziałem, że wtedy będzie chciała więcej.
Livvie uwodziła mnie powoli i z premedytacją, doprowadzając mnie do szaleństwa.
Chociaż wiła się tuż przy mojej piersi, dosłownie błagając mnie o przejęcie kontroli, dała mi
wyraźnie do zrozumienia, że mam nie zdejmować rąk z oparcia. Najpierw nakarmiła mnie jedną
piersią, a potem drugą. Przypomniała, że lubi patrzeć. Chociaż oboje chcieliśmy, żeby było
inaczej, nigdy nie będziemy w stanie wymazać przeszłości. Wiedziałem, że teraz karała mnie za
wszystko, co jej zrobiłem. A jeśli chodzi o wszelkiej maści kary, ta była wyjątkowo lekka.
Powoli mnie odepchnęła i zsunęła się, a potem położyła mi głowę na ramieniu. Jęknęła,
gdy jej cipka na powrót wylądowała na moim penisie. Ja tylko postarałem się zmusić swoje ciało
do zachowania spokoju. Byłem gotów. Byłem więcej niż gotów. Chciałem jej dotykać.
Przestawałem już rozumieć, dlaczego nie mogę.
– Boję się – szepnęła mi do ucha.
– Przestań. Wystarczy, że mi powiesz, gdzie mam cię dotknąć.
I tak niewiele brakowało, żebym zaczął to robić.
– Nie. Ciągle jestem na ciebie wściekła.
Zaśmiała się cicho.
– Ktoś kiedyś mi powiedział, że nie można żyć zemstą.
– Ten ktoś zapewne nigdy nie przyszpilił cię w ten sposób do kanapy. – Uniosła głowę
i zaczęła mi się przyglądać. – Gdyby wiedział, że zemsta może być tak słodka, nigdy nie
przestałby do niej dążyć.
Uśmiechnąłem się.
– Miejmy nadzieję, że nie przestanie.
Straciłem zdolność logicznego myślenia, kiedy poczułem, jak ręka Livvie wędruje w dół
mojego tułowia, w stronę jej rozsuniętych ud i mojego penisa. Odchyliłem głowę, kiedy
nieśmiałe palce oplotły i wsunęły nabrzmiałego członka do cipki. Była tak gorąca, tak mokra,
a do tego tak ciasna, że musiała się natrudzić, by wprowadzić główkę do środka.
– Livvie – powiedziałem z naciskiem. – Proszę, pozwól się dotknąć.
Jej słodkie usta pocałowały mnie w szyję.
– Powiedz mi jeszcze raz, jak bardzo za mną tęskniłeś.
Zakołysała biodrami w przód i w tył, by zmieścić mnie w sobie więcej. Jęknęła, jednak
nie chciała otwarcie przyznać się, że ma kłopot.
Podniosłem głowę i spojrzałem na nią. Na jej twarzy malowała się mieszanka
przyjemności i bólu, a jednak w oczach płonęła determinacja. Z trudem przełknąłem ślinę.
– Tęskniłem za tobą każdego dnia, Kotku. Każdego pieprzonego dnia.
Uniosłem biodra, żeby wślizgnąć się w nią nieco głębiej.
– O Boże! – Pochyliła się do przodu i oparła rękami na mojej klatce. – Caleb –
westchnęła; już zaczęła dyszeć. – Powoli. Dawno tego nie robiłam.
Jej słowa mnie zdumiały. Nagle zrobiłem się zazdrosny i wściekły, ale nie chciałem dać
po sobie tego poznać. Nie miałem prawa się gniewać, ale mój gniew się tym nie przejmował.
Zamarłem.
Livvie odzyskała dech i powoli znowu zaczęła się kołysać. Starałem się ignorować
przyjemność, z jaką mój penis wsunął się jeszcze głębiej. Uśmiechnęła się do mnie, lecz
zmarszczyła też brwi.
– Nie wściekaj się, Caleb. – Podniosła się nieco, a potem pozwoliła, by ciężar ciała zsunął
ją w dół po moim członku. Nie zdołałem powstrzymać jęku zadowolenia. – Miałam na myśli
ciebie. Z tobą robiłam to ostatni raz.
Odniosłem wrażenie, że moja pierś jednocześnie kurczy się i rozszerza. Zachowywałem
się jak samolubny prostak, jednak nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Livvie była
moja. Tak, sypiałem z innymi kobietami od czasu naszego rozstania. W moim sercu jednak
liczyły się tyle co nic. Złamałem obietnicę, ale i tak się oddałem. Oddałem się we władanie
Livvie. Zniszczyła moją potrzebę dominowania. Puściłem oparcie kanapy jedną ręką i złapałem
dziewczynę za głowę, by przysunąć ją do siebie. Musiałem w nią wejść. Potrzebowałem tego, by
poczuć swój język w jej ustach i penis w cipce, tak jak potrzebowałem następnego oddechu.
Jęczeliśmy ze szczepionymi ustami, podczas gdy nasze ciała poruszały się instynktownie.
Drugą rękę również podniosłem z oparcia i oplotłem nią Livvie w pasie. Przyszpiliłem ją do
siebie. Przetoczył się po mnie mroczny dreszcz, kiedy poddałem się prymitywnej potrzebie
zdobywania.
Przestałem całować Livvie i przytrzymałem ją, a potem zgiąłem nogi w kolanach
i wbiłem się w nią głęboko. Usłyszałem jej krzyk, ale nie prosiła, żebym przestał. Złapała mnie
mocno za głowę. Pchnąłem raz i drugi, i trzeci, aż w końcu wypełniłem po brzegi jej ciasne
i gorące wnętrze.
Nie potrafiłem wypowiedzieć żadnych słów. Pragnąłem jej od tak dawna. Śniłem o niej
w nocy i boleśnie tęskniłem za nią w dzień. Żadne słowa nie mogły równać się z tym uczuciem
ogromnej radości i satysfakcji, które towarzyszyło mi w chwili, gdy wreszcie dostałem to, czego
tak długo łaknąłem. Żadne słowa prócz...
– Kocham cię.
Nie planowałem powiedzieć tego na głos. Wiedziałem, że Livvie nie jest jeszcze gotowa,
by usłyszeć to wyznanie. A jednak czekałem na ten moment od naszego rozstania i nie mogłem
już dłużej wytrzymać.
Rozpłakała się i przycisnęła mnie jeszcze mocniej do swojej piersi, żeby nie patrzeć mi
w oczy.
– Nie przestawaj – załkała.
Zakołysała biodrami, wsuwając i wysuwając mojego penisa z pochwy, zmuszając mnie,
bym dostroił się do jej rytmu. Nie wiedziałem, co robić. Wyglądało na to, że dość już
powiedziałem i zrobiłem, więc pozostało mi tylko jedno: wykonywać polecenia.
Przyciśnięty tak mocno do Livvie, nie miałem kłopotów z odnalezieniem drogi do jej
sutków. Otoczyłem jeden z nich ustami i wznowiłem pieszczoty. Złapałem jej pośladki w obie
dłonie. W nagrodę usłyszałem jęki i wzdychania zamiast płaczu. Jednocześnie czułem, jak jej
cipka próbuje zmieścić mnie w sobie całego. Po chwili jej wydzieliny zaczęły płynąć wartkim
strumieniem. Wreszcie się rozluźniła. Mogłem poruszać się szybciej, wbijać się mocniej
i z każdym pchnięciem wędrować coraz głębiej. Odgłosy, z jakimi moje jądra spotykały się z jej
mokrym ciałem, jęki i stęknięcia, gorąco i ciasnota jej wnętrza – wszystko to sprawiło, że
znalazłem się na krawędzi.
Przekład Agnieszka Brodzik
Dla Kotków Caleba i ich Kocura
Jeden Piszę, bo mnie błagaliście. Wiecie, jak bardzo to lubię. Właściwie chyba wiecie o mnie zbyt wiele. Powinienem na samym początku uprzedzić, że nie należę do osób, które łatwo zdradzają swoje sekrety. Jednak Livvie opowiedziała mi, jak spisanie jej wersji naszej historii pomogło wyleczyć rany, co skłoniło mnie do poświęcenia się temu projektowi. Przynajmniej tyle mogłem dla niej zrobić, zważywszy na fakt, że to przeze mnie tak cierpiała. Dla mnie snucie tej opowieści nie służy temu samemu celowi, a jednak – oto ją spisuję. Minęło wiele czasu od wydarzeń z Dotyku ciemności. Dzisiaj mamy piątek, 8 lutego 2013 roku. W maju miną cztery lata, odkąd siedziałem w sedanie z przyciemnionymi szybami i zastanawiałem się nad uprowadzeniem Livvie. Skończyłem dwadzieścia dziewięć lat i wreszcie nie mam co do tego wątpliwości. Czasami żałuję, że się o tym dowiedziałem, bo w sierpniu skończę trzydziestkę, co nie będzie łatwe. Livvie jest ode mnie osiem lat młodsza, jednak czasami zwraca się do mnie, jakby było na odwrót (podejrzewam, że lubi karne klapsy). Nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi, o których czytaliście. Ponieważ jednak ładnie poprosiliście, opowiem historię, którą tak bardzo pragnęliście poznać. Zanim przejdę do sedna, chciałbym poświęcić chwilę kwestii imion. W książce Livvie stanowiły bardzo ważny element i warto o nich wspomnieć także teraz. „Czymże jest nazwa?”, pytał Szekspir[1], a ja odpowiem: piekielnie ważną sprawą. Livvie teraz nazywa się Sophia. Zmieniła imię i nazwisko po skorzystaniu z programu ochrony świadków w zamian za zeznawanie przeciwko swojemu porywaczowi i gwałcicielowi (czyli mnie). Jednak znacie ją jako Livvie, więc tak też będę ją nazywał w tej opowieści. Oczywiście łączy się z tym inne pytanie: kim ja jestem? Jestem Calebem? Jestem Jamesem? Często roztrząsałem tę kwestię i za każdym razem dochodziłem do innego wniosku. Być może jedyną prawdziwą odpowiedzią na te pytania jest: jednym i drugim. Caleb zawsze będzie stanowił jakąś część mnie, zapewne największą. Jednak pragnę być Jamesem.
James ma dwadzieścia dziewięć lat i pochodzi z Oregonu. Został wychowany przez matkę i zawsze zastanawiał się, kim jest jego ojciec. Nauczył się szanować kobiety, jednak odczuwał również potrzebę zaznaczenia swojej męskości, ze względu na brak ojca. Spotkał Sophię na Paseo de Colon i od razu się w niej zakochał. James nigdy nie poznał dziewczyny o imieniu Livvie. Nigdy też jej nie skrzywdził. Wiemy jednak, jak naprawdę to wyglądało. Nie tak jawi się prawda. Dlatego na potrzeby książki, o którą błagaliście – jestem Caleb. Jestem tym, który porwał Livvie. Jestem człowiekiem, który przez długie tygodnie więził ją w ciemności. Który przywiązał ją do łóżka i wychłostał. Który omal nie sprzedał jej do seksualnej niewoli. Jednak przede wszystkim jestem człowiekiem, którego pokochała. Kocha mnie. To chore, prawda? Oczywiście naszej historii nie da się podsumować w kilku krótkich zdaniach, jednak nie potrafię tłumaczyć mojego zachowania z tamtych czasów. Jeśli to czytasz, zakładam, że takie wyjaśnienia nie są potrzebne, bo już zdążyłaś mnie ocenić. Sięgnęłaś po tę książkę, ponieważ chciałaś poznać resztę historii. Chcesz wiedzieć, co się stało tamtego ciepłego, wrześniowego wieczoru w 2010 roku, kiedy to spotkałem się z Livvie w Paseo. W tamtej chwili moje życie raz jeszcze wywróciło się do góry nogami. Nie wydarzyło się to tak, jak opisywała to Livvie. Bardzo łaskawym okiem spojrzała na tę część naszej wspólnej historii. Prawda była znacznie bardziej... skomplikowana. Livvie dała wam do zrozumienia, że nie potrzebowaliśmy żadnych słów, wystarczył pocałunek. Chciałbym, żeby to było tak proste. Do pocałunku rzeczywiście doszło. Poczułem smak jej ust po dwunastu miesiącach bez jakiegokolwiek kontaktu. Cały rok po tym, jak zabiła dla mnie innego człowieka, a ja odpłaciłem jej, porzucając ją przed granicą z Meksykiem, umazaną krwią. Pocałowała mnie, aż zakręciło mi się w głowie. Mogę bez cienia wstydu powiedzieć, że nigdy wcześniej nie czułem się tak szczęśliwy. A potem mnie spoliczkowała. Mocno. Aż mi w uszach zadzwoniło. Pamiętam, że przyłożyłem dłoń do miejsca uderzenia i zastanawiałem się, czy zaraz trafię do więzienia. – Jak mogłeś? – zapytała Livvie; pod wpływem bólu w jej głosie poczułem ukłucie w sercu. Wierzyłem, że już o mnie zapomniała. Że ułożyła sobie życie, a ja wróciłem, żeby znowu je spieprzyć. Miałem wrażenie, że ta minuta ciągnie się w nieskończoność. W głowie zdążyłem odtworzyć każdą chwilę spędzoną z Livvie i karciłem się za choćby cień nadziei, że kiedykolwiek zdoła mi wybaczyć to wszystko, co jej zrobiłem. – Nie będę uciekał, Livvie. Pozwolę im się aresztować i nigdy więcej nie będziesz musiała mnie oglądać. Nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy. Marzyłem o tym spotkaniu od tak dawna, wyobrażając sobie uśmiech na twarzy Livvie. Nie zniósłbym widoku grymasu obrzydzenia. Nie chciałem zapamiętać jej takiej. Powoli minęła ta najdłuższa minuta mojego życia. Nie słyszałem policyjnych syren, nikt nie powalił mnie jeszcze na ziemię i nie zakuł w kajdanki. Co było dziwne. – Nigdy nie będę musiała cię oglądać? Naprawdę jesteś taki głupi? Nie możesz wrócić do mojego życia i oczekiwać, że znowu dam się porzucić. Nie pozwolę ci na to, Caleb. Nie tym razem. I, choć trudno w to uwierzyć, spoliczkowała mnie jeszcze raz. – Oszalałaś? Przestań mnie bić!
Wreszcie podniosłem na nią wzrok, ale widziałem jak przez mgłę. Uderzyła mnie tak mocno, że do oczu napłynęły mi łzy (bo przecież nie płakałem; wszyscy wiedzą, jakim jestem twardzielem, a twardziele nie płaczą). Kiedy je wytarłem, zauważyłem w jej spojrzeniu gniew, ból, ale także – tęsknotę. Za mną. Wiedziałem o tym, ponieważ jej twarz była lustrzanym odbiciem mojej. – Jak mogłeś mnie zostawić, Caleb? Myślałam... myślałam, że nie żyjesz. Płakała. Objęła mnie rękami w pasie i przytuliła mocno. Czułem się cudownie, znowu tak blisko niej, i o niczym innym nie potrafiłem myśleć. – Przepraszam, Livvie. Przepraszam – wyszeptałem w jej włosy. Nie mogłem uwierzyć, że znowu jest przy mnie. Nie potrafię nawet opisać tego uczucia. Niech wystarczy tyle, że gdybym w tamtej chwili umarł, odszedłbym z tego świata szczęśliwy. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę. Ona się wtuliła we mnie, a ja w nią. Panująca między nami cisza mówiła to, czego nie potrafiliśmy wyrazić słowami. Myślę, że właśnie to miała na myśli, pisząc: „i nic nie musieli już mówić”. Towarzyszyły mi w tamtej chwili emocje, które poznałem jedynie dzięki Livvie: czułem się jednocześnie pusty i pełny do granic wytrzymałości. – Tęskniłem za tobą. Tęskniłem tak bardzo, że aż trudno w to uwierzyć. Nie chciałem jej opuszczać. Nigdy nie chciałem. Niestety zajęło mi całą wieczność zebranie w końcu odwagi, by jej to wyznać. Nie wiem, jak długo tam staliśmy, objęci, gdy mijali nas turyści. Dla nich byliśmy kolejną szczęśliwą parą, która korzysta z uroków ciepłego wieczora. Nikt nie miał pojęcia, kim jesteśmy i przez co przeszliśmy, żeby dotrzeć do tego punktu w naszym życiu. Jednak nawet w tej cudownie długiej chwili wiedziałem, że ona nie może trwać wiecznie. Miałem mnóstwo rzeczy do powiedzenia. Obawiałem się, co usłyszę w odpowiedzi. Poczułem, jak Livvie drży w moich objęciach, jak trzęsą się jej ramiona, i zrozumiałem, że płacze. Nie miałem jej tego za złe. Zasłużyła na te łzy. Ja niestety nie potrafiłem w ten sposób dać upustu kłębiącym się we mnie emocjom. Tak wiele przeżyłem przez te prawie trzydzieści lat. Wypłakałem już wszystkie łzy, jakie miałem. Mogłem jej ofiarować tylko moją siłę. Mogłem być dla niej silny. Mogłem ją utulić, ukołysać i ochronić przed tuzinem obserwujących nas oczu. Mijające nas kobiety patrzyły na mnie groźnie. „Coś ty jej zrobił?”, oskarżały ich spojrzenia. Mężczyźni spoglądali na mnie ze współczuciem. „Masz przechlapane, kolego”. Ignorowałem ich wszystkich. Nie byli warci mojej uwagi. – Może chodźmy stąd? – zapytałem. Poczułem nieznaczny, potakujący ruch głowy Livvie. Odsunąłem się powoli, nie mając pewności, czy jestem gotowy na to, co mogło się za chwilę wydarzyć. Nagle przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Podniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się przez łzy. Czekałem bardzo długo na ten uśmiech. Był wart każdej potwornej sekundy, którą musiałem spędzić bez niej. – Też za tobą tęskniłam. Bardzo – wyszeptała i wytarła oczy. – Przepraszam, nie chciałam płakać. Tylko... tak dobrze cię widzieć! Wtedy i ja się uśmiechnąłem. Złapałem ją za rękę i ruszyliśmy. Cały świat dokoła wydawał się nierealny. Pomyślałbym, że śnię, gdyby nie piekł mnie policzek. Chciałem o tym wspomnieć, zażartować jakoś, żeby rozładować napięcie, które czyhało tuż pod powierzchnią radości, jednak postanowiłem, że lepiej milczeć. Livvie szła u mojego boku i nic więcej się nie liczyło. – Przyjechałeś tu samochodem? – zapytała. – Tak – odparłem, nieco zakłopotany. – Chyba postąpiłem optymistycznie. Pomyślałem,
że albo to ostatnia okazja, żeby przejechać się po ulicach Barcelony, albo będę miał czym zawieźć cię do siebie – zaśmiałem się, nieco nerwowo. Im dłużej szliśmy do samochodu, tym bardziej niezręczna wydawała się cała sytuacja. Nagle Livvie się zatrzymała. – Chyba nie jestem na to gotowa... Rozejrzała się dokoła, jakby chciała się upewnić, że nie jesteśmy sami. Puściła moją rękę. Próbowałem się tym nie przejmować. Mogłem się spodziewać, że będzie się bała gdziekolwiek ze mną jechać, jednak i tak zabolało. Uśmiechnąłem się tak szczerze, jak tylko potrafiłem, i włożyłem ręce do kieszeni. – Nie musimy jechać do mnie. Zabiorę cię tam, gdzie zechcesz. Tylko... Cholera, nawet nie wiem, co właściwie chcę powiedzieć. Livvie posłała mi słaby uśmiech; jeden z tych, które nie odbijają się w oczach. Wyglądała tak pięknie i tak smutno. – Nie wiem, co jest ze mną nie tak. Przez ostatnie cztery godziny siedziałam jak na szpilkach, nie mogąc się doczekać chwili, kiedy cię zobaczę, a teraz... Skrzyżowała ręce na piersi i podniosła dłoń, by zacząć skubać dolną wargę. To był jeden z tych typowych dla niej, nieświadomych gestów. Najpierw przygryzała usta, a potem zaczynała skubać je palcami. W ten sposób przypomniała mi, że choć bardzo się zmieniła przez ostatni rok, pewne rzeczy pozostały i pozostaną niezmienne. Trudno było się nie spodziewać, że zacznie się zastanawiać, co u mnie pozostało takie samo. Szczerze mówiąc, ledwo powstrzymywałem się, żeby nie chwycić jej siłą w ramiona (czasami wciąż walczę z tym odruchem). Byłem tak blisko zdobycia tego, czego pragnąłem najbardziej na świecie, a teraz możliwe, że nawet nie dotrzemy do samochodu. Chciałem ją złapać i sprawić, żeby mnie wysłuchała. Mógłbym ją błagać, gdyby było to konieczne. Chciałem wrzasnąć jej prosto w twarz, że mogę się zmienić, że mogę być inny... że nic prócz niej już mi nie zostało. Jednak robiąc to, udowodniłbym tylko, że nie może mi ufać. Nagle sam straciłem do siebie zaufanie. – Może... może to był błąd? – zacząłem nieśmiało. Chciałem, żeby ona podjęła ostateczną decyzję, jednak bałem się odpowiedzi. Zamknęła oczy i objęła się nieco mocniej. Zmarszczyła brwi, co w moich oczach było wyrazem smutku. Pokręciła nieznacznie głową. Uznałem to za dobry znak. Jej gesty nie były świadomym wyborem, były odruchem. Cieszyłem się niezmiernie, że instynktownie czuła, iż nasze spotkanie nie było pomyłką. Na czubku języka miałem wyznanie wszystkich swoich uczuć. Wstrzymywałem te słowa od chwili, gdy patrzyłem, jak znika z mojego życia. Gdyby wtedy odwróciła się i spojrzała na mnie choć przez ułamek sekundy, nie potrafiłbym się powstrzymać i powiedziałbym jej wszystko. Kocham cię. Nie byłem tego pewien w Meksyku. Nie byłem pewien, czy naprawdę mnie kocha. Jednak bezdennej pustki, jaka zagościła w moim sercu po utracie Livvie, nie dało się niczym wypełnić. Ani zemstą, ani próbami zadośćuczynienia za błędy przeszłości, ani przypadkowymi kobietami czy alkoholem. Jedynie Livvie mogła sprawić, że znowu pozbieram się w całość, i kiedy zdałem sobie z tego sprawę, natychmiast zacząłem jej szukać. Wpadłem w obsesję przekonania się, czy naprawdę mnie kocha. – Wiem, czego pragnę, Livvie. Chcę, żebyś znowu stała się częścią mojego życia. Rozumiem, że nie możemy cofnąć tego, co się wydarzyło. Rozumiem, że masz pełne prawo chcieć mojej śmierci, jednak...
Zakryła mi dłonią usta. – Przestań. Na to też nie jestem gotowa – oznajmiła. Wydawała się wręcz rozgniewana. Choćbym nie wiem, co napisał, i tak nie oddałbym piękna i głębi spojrzenia Livvie. Mógłbym patrzeć jej w oczy przez całą wieczność, aż zapomnę, jak się nazywam (co też, nie oszukujmy się, nie zajęłoby mi zbyt wiele czasu). Wyciągnąłem lewą rękę z kieszeni i przykryłem dłoń Livvie, którą dotykała moich ust. Pocałowałem jej palce i kiwnąłem głową. Był to najbardziej błagalny gest, na jaki mogłem się poważyć, nie robiąc z siebie głupca. Chociaż zrobiłbym to bez zastanowienia, gdybym miał w ten sposób skłonić Livvie do tego, by wsiadła do mojego samochodu (wszyscy dobrze wiemy, że jestem bezwstydny). Powoli odsunęła rękę od ust i splotła palce z moimi. Pokręciła głową i uśmiechnęła się smutno. – Ja też nie wiem, co robię, Caleb. Pragnęłam tego od tak dawna. Pewne obszary mojego życia pozostały w zawieszeniu, ponieważ myślałam... miałam nadzieję, że któregoś dnia znowu mnie odnajdziesz. A teraz jesteś tutaj i, szczerze mówiąc... boję się. Zbliżyłem się do niej. Ucieszyłem się niezmiernie, gdy się nie cofnęła. Czułem ciepło jej dłoni, widziałem czerwone usta, które wydawały się błagać o pocałunek. Tym pierwszym mnie zaskoczyła, więc teraz byłem zdeterminowany, by uczynić drugi o wiele dłuższym. Nie chciałem jednak odstręczać jej od siebie; nie teraz, gdy znalazłem się tak blisko. – Rozumiem. Nie oczekuję od ciebie zaufania, Livvie, ale przysięgam, że nigdy więcej cię nie skrzywdzę. Daj mi drugą szansę, żebym mógł to udowodnić. Co mam zrobić? Nie potrafiłem się powstrzymać przed pogłaskaniem jej opalonego ramienia. Wyglądała jak bogini. Jak chodzący seksapil na długich nogach. Jej koci języczek – dokładnie tak, jak zapamiętałem – przejechał po dolnej wardze, gdy zastanawiała się nad odpowiedzią. – Nie mogę wytrzymać, gdy tak robisz. Pochyliła lekko głowę na bok. – Co takiego robię? Skorzystałem z okazji i przysunąłem ją nieco bliżej. Wyciągnąłem drugą rękę z kieszeni i przeciągnąłem kciukiem po jędrnym łuku jej wargi. Oboje głośno przełknęliśmy ślinę. – Chcę cię znowu pocałować, ale boję się, że cię tym wystraszę. – Cofnąłem się o krok, a ona się wyraźnie spięła. – Więc powstrzymam się. Ledwo mi się udało. Drzemiący we mnie drapieżnik, przyzwyczajony do brania tego, czego pragnie, za wszelką cenę próbował przejąć kontrolę nad sytuacją. Zdałem sobie sprawę, że po lekturze poprzedniej części mogliście odnieść wrażenie, iż moje instynkty zostały jakimś sposobem uśpione, jednak spodziewając się tego w tamtym momencie, bardzo byście się pomylili. Cały rok przed naszym ponownym spotkaniem spędziłem na naprawianiu dawnych błędów i czasami potrzebowałem do tego cech, które zaszczepił we mnie Rafiq. – Jak mnie odnalazłeś, Caleb? – zapytała cicho Livvie, czym bardzo mnie zirytowała, ponieważ wyraźnie słyszałem w jej głosie strach, a ja wiedziałem, że słusznie się boi. Zależało jej na mnie. Nie pojawiłaby się tutaj, gdyby było inaczej, jednak bez względu na to i tak nienawidziłem jej trwogi. – Co mam powiedzieć? Przecież wiesz, kim jestem. Wiesz, do czego jestem zdolny. Puściłem jej rękę, zanim sama postanowiłaby to zrobić. Cały wieczór szybko zmierzał ku beznadziejnemu zakończeniu. Cieszyłem się, że nie zostałem aresztowany, lecz właściwie nie przygotowałem się na taką wersję wydarzeń, w której jestem niesamowicie podniecony i zakłopotany.
– Hej – szepnęła. – Nie o to mi chodziło. Cieszę się, że cię widzę, naprawdę! Jeśli jednak tobie udało się mnie znaleźć... skąd masz pewność, że innym się to nie uda? Poczułem się jak idiota. – To nie było łatwe. Gdyby nie nasze rozmowy i różne rzeczy, których się o tobie dowiedziałem, nie wydaje mi się, żebym był w stanie cię wyśledzić. Jesteś bezpieczna, Livvie. Nikt cię nie ściga. Przysięgam. Nie wspomniałem o tym, że zabiłem każdego, komu mogłoby zależeć na jej odnalezieniu. – Jakich rzeczy? – zapytała z wyraźnym wahaniem. – Naprawdę chcesz wiedzieć? Bo jeśli ci powiem, nie będę mógł tego cofnąć. Spojrzałem jej w oczy. Byłem gotów na wiele, żeby ją do siebie przekonać, jednak musiała zaakceptować gorzką prawdę, że nie jestem i nigdy nie będę człowiekiem, który ceni moralność. – Skrzywdziłeś kogoś? Jej wzrok błagał, żebym odpowiedział przecząco. – Nie – przyznałem szczerze i nawet uśmiechnąłem się figlarnie. Również się uśmiechnęła. – No to nie muszę nic więcej wiedzieć. Wyciągnęła do mnie rękę i pociągnęła w stronę, w którą mieliśmy się udać. – To nadal nie rozwiązuje problemu, gdzie pojedziemy, gdy już trafimy do samochodu. – Masz ręczną skrzynię biegów? – Tak. A czemu pytasz? Czyżbyś wreszcie nauczyła się prowadzić? – zaśmiałem się pod wpływem wspomnienia z chwili, gdy przyznała, że tego nie potrafi. Zarechotałem jeszcze głośniej, kiedy spojrzała na mnie spode łba i wymierzyła bolesnego kuksańca w ramię. – Dupek. – Mhm, uwielbiasz, kiedy się z tobą droczę. – Nie. Wcale nie. – To dlaczego się uśmiechasz? – wyszeptałem jej do ucha, gdy szliśmy obok siebie. Mój świat wydał się nagle przyjemniejszy, gdy szturchnęła mnie ramieniem, a jej dłoń ścisnęła moją nieco mocniej. – Potrafię prowadzić. Niestety słabo mi idzie z ręczną skrzynią biegów. – Nie przypominam sobie, żebyś miała problem z przerzucaniem biegów moim lewarkiem. Popatrzyła na mnie z szeroko otwartymi ustami, ale widziałem, że ma ochotę się roześmiać. W jednej rzeczy na pewno jestem mistrzem: we flirtowaniu. – Widziałam, jak ty radzisz sobie ze swoim lewarkiem, Caleb. Jesteś w tym o wiele lepszy niż ja. Nie odwróciła wzroku, gdy spojrzałem na nią, zszokowany, a jednak zaczerwieniła się jak burak. Chciałem coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Zamiast tego tylko się uśmiechnąłem i pokręciłem głową. Livvie potrafiła wprawić mnie w przyjemne zakłopotanie. Najwyraźniej tylko ona posiadła tę umiejętność. Wiem, że to brzmi szczeniacko, ale to prawda. Wreszcie dotarliśmy do samochodu. Skłamałbym, mówiąc, że nie spodziewałem się zobaczyć na twarzy Livvie wyrazu podziwu. Ten, kto stanąłby przed Lamborghini Gallardo Superleggera i nie doznał lekkiego mrowienia między nogami, musiałby być bardzo młody, bardzo stary albo zwyczajnie ślepy. – Fajna fura – rzuciła Livvie. Widziałem, że próbuje być nonszalancka. Niezbyt jej to szło. Tak naprawdę wyglądała dokładnie tak, jak wtedy, gdy ma mokrą cipkę.
– Poczekaj, aż wsiądziesz. W środku wygląda najlepiej. Ach, tak, drodzy czytelnicy. Rzucam aż tak słabe teksty. Nie otworzyłem przed nią drzwi, jednak to i tak duży postęp, bo jestem przyzwyczajony, że to kobiety otwierają drzwi przede mną. Zasiadłem na czarnym, skórzanym fotelu i sięgnąłem po pas po stronie pasażera. W ograniczonej przestrzeni samochodu zapach Livvie przyprawiał mnie o zawroty głowy. Nie śpieszyłem się z zapięciem jej pasów. Czułem jej niepokój jak fizyczną pieszczotę. Nie sądziłem, by przyczyną był strach. Znajdowałem się ledwie kilka centymetrów od jej czerwonych ust. Były nieznacznie rozchylone. Słyszałem jej cichy oddech. Spojrzałem jej w oczy i zauważyłem w nich zarówno podniecenie, jak i czujność. Bardzo uważnie przyglądała się każdemu mojemu ruchowi. Nachyliłem się bliżej; bardzo powoli, dając jej dość czasu, żeby mogła zaprotestować albo mnie odepchnąć. Ostrożnie oparłem się jedną ręką o drzwi. Nie chciałem jeszcze, żeby poczuła na sobie mój ciężar. Otarłem czubkiem nosa jej nos, zachęcając do podniesienia głowy. Poczułem jej oddech na ustach, szybszy i cięższy niż wcześniej. I wreszcie zobaczyłem, jak zamyka oczy, pochylając się do przodu. Koniuszkiem języka przejechałem po jej dolnej wardze w nadziei, że rozchyli usta. Nie chciałem niczego przyśpieszać. No, właściwie to chciałem, i to bardzo, ale zdawałem sobie sprawę, że to nie jest dobry pomysł. Tak naprawdę pragnąłem ją podnieść i przycisnąć do drzwi, zerwać z niej majtki i wbić się w nią z całej siły, jednak z jej strony spodziewałem się nieco mniejszego entuzjazmu. W tamtej chwili wystarczało mi to, że rozchyliła dla mnie swoje usta. Nachyliłem się jeszcze bardziej, a ona jęknęła cicho. Pragnęła mnie. Pragnęła mnie tak bardzo, jak ja jej. Całowałem Livvie bardzo długo. Nie miałem dość jej jęków. Podobało mi się, gdy udawałem, że chcę się odsunąć, a ona pochylała się do przodu, goniąc moje usta. Byłem pewien, że gdybym wykorzystał swoje umiejętności w odpowiedni sposób, mógłbym zaciągnąć ją do łóżka. Mógłbym zobaczyć każdy skrawek jej cudownego ciała. Mógłbym posmakować jej cipki, a potem poczuć, jak oplata mnie nogami, i pieprzyć ją, aż nie zostanie we mnie nawet kropla nasienia. Usłyszałem swój własny jęk, ale miałem to gdzieś. Nie uprawiałem seksu od kilku miesięcy, a i te wcześniejsze przygody, jakie miałem od czasu rozstania z Livvie, nie są warte wzmianki. Ulżyłem sobie przed przyjściem na to spotkanie, a i tak czułem ciężar w jądrach. Postanowiłem zaryzykować i zdjąłem rękę z drzwi. Pogłaskałem dziewczynę po ramieniu, żeby zobaczyć, jak zareaguje na mój dotyk. – Caleb – westchnęła. Złapała za krawędzie fotela i przysunęła się nieco do mnie. Jej język wepchnął się głębiej w moje usta. Ja pierdolę, tak! Chciałem krzyczeć, a zamiast tego sięgnąłem do jej piersi i poczułem pulsowanie w kroczu, gdy zdałem sobie sprawę, jaki ma nabrzmiały sutek. Nie nałożyła stanika, więc mogłem przez cienki materiał wyczuć dokładnie kształt biustu. Tak szybko, jak tylko potrafiłem, nacisnąłem przycisk i uwolniłem Livvie z pasów. Odsunąłem materiał sukienki i pierś Livvie ukazała się w pełnej krasie. – Caleb! Tym razem to nie było westchnienie. Wyraźnie spanikowała. To mnie nie powstrzymało. Wciąż słyszałem w jej głosie podniecenie. Objąłem pierś palcami i złapałem w usta twardy sutek, a potem zacząłem chciwie ssać. Jęknąłem głośno i chwyciłem ją mocniej, gdy w samochodzie rozległ się jej krzyk, a dłonie Livvie przyciągnęły
mnie bliżej. Gdzieś w zakamarkach wypełnionego żądzą umysłu zdawałem sobie sprawę, że sytuacja nie jest najlepsza. Chociaż lamborghini to bardzo seksowne auto, wnętrze nie należało do zbyt przestronnych i z pewnością nie nadawało się do festiwalu pieprzenia, jaki miałem w planach. Zebrałem resztki samokontroli i puściłem smakowity sutek Livvie. O wiele trudniej było nie wrócić do niego, gdy zobaczyłem, w jakim stanie zostawiam swoją towarzyszkę. Jej ciało wygięło się w bok, głowę oparła o drzwi, a sukienka zsunęła się, odsłaniając jedną z piersi. Sutek był nabrzmiały i mokry od mojej śliny. Za to szminka Livvie zasługiwała na uznanie, ponieważ trzymała się zaskakująco dobrze, a powinna przecież rozmazać się po całej twarzy. – Zawiozę cię do domu, Livvie. Nie mogę znieść tego, że jesteś tak blisko, a ja nie mogę w ciebie wejść. Zarzuciłem ostrożność i wprost powiedziałem jej, czego chcę. Dopiero po chwili odzyskała dech. Jej ciemne oczy spojrzały na mnie z pożądaniem, ale też setką innych emocji. – Co się stało? Przecież wiem, że pragniesz tego tak samo, jak ja. Starałem się nie zabrzmieć, jakbym był poirytowany, jednak trudno jest nie być dupkiem, kiedy mój kutas jest twardy jak stal, a wyższe funkcje mózgu zdążyły się wyłączyć. Livvie przyjrzała mi się badawczo. Niestety zdążyłem dobrze poznać to spojrzenie. Zapewne zauważyła, że jestem zirytowany, i przestraszyła się. Ostrożnie poprawiła sukienkę, chowając odkrytą pierś. Nie przestawała się wiercić i z każdym nerwowym ruchem stawało się coraz bardziej oczywiste, że gra na zwłokę. Potem, gdy nie mogłem już podziwiać jej cudnej piersi, a wyprostowana sukienka skryła, co trzeba, żeby tworzyć bardziej skromny strój, Livvie wreszcie się odezwała: – Chcę ci zadać kilka pytań, Caleb, i musisz być ze mną zupełnie szczery. Możesz to dla mnie zrobić? – zapytała, patrząc na mnie tymi smutnymi, brązowymi oczami. Uwaga na marginesie – czy kobiety ćwiczą smutny wyraz twarzy przed lustrem? Odnoszę wrażenie, że wszystkie opanowałyście do perfekcji sztukę wyglądania jednocześnie cudownie i żałośnie. W każdym razie, nie mogłem odmówić jej prośbie. Postawiła mnie w przedziwnej sytuacji i byłem gotów zrobić absolutnie wszystko, żeby ją uszczęśliwić. – Pytaj mnie o wszystko, co naprawdę chcesz wiedzieć. Lecz tylko wtedy, gdy wydaje ci się, że jesteś w stanie znieść prawdę. Musiałem podkreślić wagę tej kwestii. Nie mogła prosić mnie o szczerość, a potem wściekać się, że przychyliłem się do jej prośby. No, technicznie rzecz biorąc, mogła, ale to bardzo niefajny sposób na traktowanie faceta. – Dobra – oznajmiła pewnie. – Ty prowadzisz, a ja zadaję pytania. Uniosłem brew, nie dowierzając. – Nie byłoby łatwiej zapytać teraz, kiedy nie muszę dzielić uwagi między ciebie a inne samochody? I gdzie właściwie mam cię zabrać? Livvie uśmiechnęła się z fałszywą skromnością i aż mnie ścisnęło w żołądku. Czasami potrafiła cholernie się ze mną droczyć. – Chcę, żebyś miał rozproszoną uwagę, Caleb. Nie dam ci szansy na przemyślenie odpowiedzi i kształtowanie swojej wersji prawdy. Jesteś w tym zbyt dobry. Po prostu wybierzmy się na przejażdżkę po okolicy, a ja powiem ci, kiedy masz się zatrzymać. Tylko nie wyjeżdżaj z miasta. Sięgnęła po pasy i zapięła je.
Nie wiem, czy bardziej mnie uraziła, czy mi zaimponowała, jednak postanowiłem nie odmawiać współpracy. – Nie ufasz mi? – zapytałem z uśmiechem; zawsze lubiła moje uśmiechy. – Nie do końca – przyznała bez zająknięcia. – Ufam ci na tyle, żeby wsiąść do twojego samochodu, ale chyba nie dziwisz się, że na tym się kończy. Poczułem, jak na mojej twarzy i szyi wykwita gorący rumieniec. Nie byłem całkiem odporny na poczucie winy. Wciąż miałem wyrzuty sumienia z powodu różnych rzeczy, które zrobiłem Livvie, i słusznie się martwiła. Powinna być więcej niż ostrożna. Chrząknąłem, żeby rozładować nieco napięcie. Poprawiłem dyskretnie spodnie w kroczu, zapiąłem pasy i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Livvie złapała za klamkę i zawołała z zachwytem, gdy zamruczał silnik i fotele się zatrzęsły. Uśmiechnąłem się na myśl, że jej cipka właśnie stała się nieco bardziej mokra. Mojemu kroczu też spodobała się liczba koni mechanicznych w aucie. Wyjechałem z miejsca parkingowego i próbowałem skupić się na jeździe po pełnych turystów drogach. Gdzieś głęboko w trzewiach grzmiał niepokój, wywołując mdłości. – Dobra, jestem cały twój. Zapytaj mnie o wszystko, co jesteś gotowa usłyszeć. Kątem oka zauważyłem uśmiech błąkający się na ustach Livvie. – Jesteś cały mój? – zapytała. Spojrzałem na nią. – Ty tak na poważnie? To jest twoje pierwsze pytanie? Myślałem, że będą trudniejsze. Tak, Livvie, jestem cały twój. Puściłem do niej oko dla lepszego efektu. Mój brzuch poczuł się nieco lepiej, gdy zobaczyłem radość wymalowaną na jej twarzy. – Dobrze wiedzieć. Niestety, kolejne pytania nie będą takie proste. Kiedy zaproponowałeś, że odwiedziesz mnie do domu, miałeś na myśli mój dom? – W jej głosie dało się słyszeć obawę. Nagle zrozumiałem, do czego zmierzała ta rozmowa. Jednak obiecałem szczerość, a ponieważ chciałem nad sobą pracować, musiałem dochować tajemnicy. – Nie chciałaś pojechać do mnie, więc pomyślałem, że u ciebie będzie lepiej. – Wiesz, gdzie mieszkam? – zapytała oskarżycielskim tonem. Przewróciłem oczami. – Tak. Przez chwilę nic nie mówiła. Próbowałbym odgadnąć jej myśli, gdybym nie musiał prowadzić samochodu po wąskich, nieregularnych ulicach. – Dobra – rzekła w końcu. – To ma sens, że wiesz, gdzie mieszkam. W końcu długo mnie szukałeś. – Owszem. Znowu się uśmiechnąłem, lecz nie miałem pewności, że szczerze. Nie lubię odpowiadać na pytania; zwłaszcza takie, które wydają się podchwytliwe. – Od jak dawna wiesz, gdzie jestem? Jej ton nie był do końca przyjacielski. – Livvie... – Caleb. Obiecałeś. Zacisnąłem zęby. – Już od kilku tygodni. Wdepnąłem pedał hamulca, żeby nie wjechać w grupkę pijanych idiotów, którzy właśnie
przechodzili przez ulicę. Pieprzone nastolatki, zachowują się jak królowie świata. Opuściłem szybę i bez zastanowienia krzyknąłem: – Wypad z ulicy! Jeden z nich pokazał mi środkowy palec i nazwał po hiszpańsku pedziem. – Zaraz ci dam, ty gówniarzu. Jak cię trzasnę w łeb, to się złożysz w pół. – Caleb! – zawołała Livvie, łapiąc mnie za rękę. Gwałtownie obróciłem się w jej stronę i zobaczyłem, że jest wyraźnie wystraszona. Zirytowało mnie to, czego wtedy nie rozumiałem. Popatrzyłem na zidiociałych fanów piłki nożnej, którzy szli ulicą. Wciąż się śmieli i krzyczeli coś do mnie. Miałem ochotę powystrzelać im kolana. Ktoś za mną nacisnął na klakson. Dodałem gazu i trochę za szybko wjechałem na rondo. – Nasze spotkanie nie idzie tak dobrze, jak miałem nadzieję. Wyraźnie się mnie boisz, a ja tylko się przez to denerwuję. Może powinienem odstawić cię do domu. Mówiąc to, poczułem ukłucie w sercu. Nie chciałem wcale zawozić jej do domu, a przynajmniej nie zostawiać jej samej. Jednak nie mogłem już znieść tej gry w kotka i myszkę. To kłóciło się z moją naturą. – Jeśli tego chcesz, lepiej, żebyś tak zrobił – odparła, wyraźnie rozgniewana. – Nie, wcale tego nie chcę. Nie wypruwałbym sobie żył, żeby cię odnaleźć, gdybym chciał tylko przejechać się z tobą samochodem. Proszę, pomyśl trochę. – To ty pomyśl, Caleb. Pojawiasz się znikąd i spodziewasz się, że od razu rozłożę przed tobą nogi? Nie! Nie, dopóki nie dowiem się, co robiłeś przez ostatni pieprzony rok. Dopóki nie dowiem się, dlaczego wróciłeś do mojego życia i czego ode mnie oczekujesz. Dobra, to miało sens, nawet jeśli mi się nie podobało. Całe moje życie się zmieniło. Porzuciłem wszystko, co znałem, i ostatnią rzeczą, na jaką miałem ochotę, było mówienie o tym. Dlaczego kobiety muszą tyle gadać? Jeśli jesteś głodna, jedz. Jeśli jesteś spragniona, pij. Jeśli chcesz, żeby ktoś pieprzył cię przez całą noc, wystarczy tylko słowo! Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że gdybym to powiedział na głos, strzeliłbym sobie w stopę. Mógłbym się przed nią płaszczyć. Wziąłem głęboki wdech i zwolniłem do 60 kilometrów na godzinę. – Wcale nie oczekuję, że rozłożysz przede mną nogi – powiedziałem spokojnie. – Ale nie obraziłbym się. Zerknąłem na nią, posyłając wyjątkowo sugestywny uśmiech. Spojrzała na mnie spode łba, ale też się uśmiechnęła. – Nie wiem, czego się spodziewałem, Kotku. Myślałem o tobie już od dawna. Chyba po prostu chciałem cię przeprosić. Wiem, że nie wymażę przeszłości. Nie mogę też przyrzec ci, że jestem teraz kimś zupełnie innym niż kiedyś. Jestem porąbany w sposób, którego większość ludzi nie byłoby w stanie nawet zrozumieć, ale zależy mi na tobie. Musiałem cię odnaleźć i powiedzieć ci, że na nikim i niczym więcej mi nie zależy. Cały czas patrzyłem przed siebie i głośno przełknąłem ślinę. Niestety nie było mi łatwo schować dumę do kieszeni. Livvie westchnęła. – Mnie... mnie też na tobie zależy, Caleb. Ostatni rok nie był dla mnie łatwy. Nie tylko przez przeprowadzkę i porzucenie rodziny czy przyjaciół... – Przez minutę milczała, a kiedy znowu się odezwała, w jej głosie słyszałem łzy. – Zdradziłeś mnie. Równie dobrze mogłaby mnie znowu spoliczkować. Albo uderzyć z całej siły w brzuch. Przecież wiedziała, jak bardzo zaboli mnie posądzenie o zdradę. – Jak? – wydusiłem z siebie, próbując nie pokazywać, jak bardzo mnie poruszyła.
– Byłam gotowa odejść z tobą. Po tym wszystkim, co mi zrobiłeś. A ty po prostu... porzuciłeś mnie. Nie masz pojęcia, przez co musiałam przejść. Jak bardzo pracowałam nad tym, by na powrót stać się... człowiekiem – wyszeptała i spojrzała przez okno na kolejny już raz mijaną przez nas ulicę. Nie wiem, gdzie zawędrowały moje myśli. Wciąż objeżdżałem to samo osiedle, w kółko. Nie zapomniałem tamtego dnia. Oczami wyobraźni oglądałem go milion razy w ciągu ostatniego roku. Co miałem jej powiedzieć? Prawda była potworna. Dzień wcześniej zabiłem Rafiqa. Pochowałem jedyną bliską mi osobę i wciąż przeżywałem odkrycie, że przyczynił się do wszystkich tych potworności, które mi się przydarzyły. Kochałem go. Zabiłem go. Nie mogłem patrzeć na Livvie, nie porównując się do Rafiqa. Porwałem ją, torturowałem, zgwałciłem i zabrałem z dala od wszystkiego, co było jej znane. A ona wyznała mi miłość. To było najgorsze. – Chciałem, żebyś się upewniła. Moje słowa brzmiały obco. Myślę, że gdybym potrafił, rozpłakałbym się wtedy. Płakałem tamtego dnia w Meksyku. Miałem ku temu dobry powód. Poczułem dotyk dłoni Livvie na ramieniu. Zaskoczyła mnie i sprawiła, że wróciłem myślami do samochodu. Przez krótką chwilę tylko patrzyłem na nią. Była tak cholernie piękna, nie tylko na zewnątrz, ale też wewnątrz. Była ode mnie silniejsza. Odważniejsza. Nie pragnęła zemsty. – Rozumiem, dlaczego kazałeś mi wysiąść. Potrzebowałam dużo czasu, lecz w końcu to zaakceptowałam i zrozumiałam. Wiem, że w ten sposób chciałeś zachować się bezinteresownie, poświęcić się dla mojego dobra. Jednak twoja decyzja sprawiła, że ja też musiałam coś poświęcić. Straciłam ciebie. Posłała mi uśmiech przez łzy. Złapała mnie mocniej za przedramię, dodając nam obojgu otuchy. Zawsze była w tym dobra. – Omal im uwierzyłam, że to wszystko była nieprawda. Niewiele brakowało, a zupełnie bym oszalała. Uśmiechnęła się szczerze, a ja, nie potrafiąc się powstrzymać, odpowiedziałem tym samym. – Jesteś szalona, Livvie. Ale nie chciałbym cię innej. – Wyciągnąłem do niej rękę, a ona ją chwyciła. To głupie, jak bardzo mnie tym uszczęśliwiła. – Jakbyś nie zauważyła, sam nie jestem wzorem zdrowia psychicznego. – Och, uwierz mi, zauważyłam. – Jędza – rzuciłem żartobliwie. – Dupek. Kocham ją. Chciałem to powiedzieć na głos, ale zdawałem sobie sprawę, że to nie będzie takie proste. Musieliśmy zacząć wszystko od początku. Musieliśmy na powrót odkryć wszystkie powody, dla których staliśmy się sobie bliscy. Szczerze mówiąc, przerażało mnie to. Nie miałem pojęcia, jak żyć normalnie. Nigdy wcześniej nie umówiłem się z nikim na randkę. – Tęskniłem za tobą. Ścisnęła moją dłoń. – Zabierz mnie do hotelu, Caleb. Wyraźnie się wyprostowałem. Przez ułamek sekundy walczyłem sam ze sobą, zastanawiając się nad udzieleniem odpowiedzi na niezadane przez nią pytania, jednak ostatecznie musiałem po prostu być sobą. Jestem mistrzem półprawd. – Znam odpowiednie miejsce.
[1] Romeo i Julia, tłum. Józefa Paszkowskiego.
Dwa Kiedy otworzyłem drzwi kartą, nie byłem pewien, czego się spodziewać. Oczywiście wiedziałem, jak będzie wyglądał pokój. Wiedziałem, że Livvie się spodoba. Wiedziałem, że ogromne łóżko tylko czekało, żeby zmiąć na nim pościel. Nie mogłem za to przewidzieć, czy wykorzystamy je tak, jak sobie tego życzyłem. – O rany, Caleb. – Livvie weszła do środka i położyła torebkę na stoliku do kawy. – Wiesz, jak zrobić wrażenie. Najpierw samochód, teraz ten pokój. Wzruszyłem ramionami, wciąż stojąc na korytarzu. – Auto wypożyczyłem. Pokój też jest tylko wynajęty. Mam jednak dobry gust i nikt nie może temu zaprzeczyć. – Ano, nie może. Podeszła do okna i odsunęła zasłony. W moich oczach był to wyraźny znak, że mi nie ufa. Przyjąłem tę zniewagę najlepiej, jak potrafiłem. Właściwie to czy słusznie czułem się urażony? Wiedziałem, że jej zdaniem hotel jest bezpiecznym miejscem na spotkanie. Wystarczyło, że zacznie krzyczeć, a wtedy ktoś nas zapewne usłyszy. Oczywiście kluczem było słowo „zapewne”. Kusiło mnie, żeby jej przypomnieć, że gdybym zechciał, nie zdążyłaby nawet podnieść głosu. Uznałem jednak, że tego rodzaju uwaga nie leżała w moim interesie. Podszedłem do części salonowej i usiadłem na kanapie. Chciałem jak najszybciej mieć już za sobą wstęp i przejść do przyjemniejszej części wieczoru. Tymczasem przyglądałem się Livvie. Jak zawsze była ciekawskim koteczkiem. Patrzyłem ze swojego miejsca, jak przeciąga palcami po meblach, kotarach i lampie od Tiffany’ego, która stała na biurku. – Livvie – powiedziałem, żeby to na mnie skupiła swoją uwagę. Odwróciła się, wyraźnie nerwowo. – Chodź, usiądź obok mnie. Pokręciła nieznacznie głową. – Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Oparłem głowę na zaciśniętej pięści i zacząłem się wpatrywać w Livvie. Nie zamierzałem na ten temat dyskutować. Wyraziłem się jasno i oczekiwałem, że wypełni moją prośbę bez gadania. Nie chciałem zajmować się oczywistościami. Wielką przyjemność sprawiało mi wykorzystywanie swojej dominacji. Miło było patrzeć, jak dziewczyna się wije pod wpływem
mojego wzroku. Połknęła haczyk i poczuła, że musi przerwać ciszę. – Caleb... daj spokój. Doskonale wiesz, że gdy tylko usiądę obok ciebie, zaraz zaczniesz mnie obłapiać. – Znowu zagryzała wargę, nerwowo skubiąc ją też palcami. – Powiesz coś w końcu? Dobra, czyli zamierzasz po prostu siedzieć i rzucać mi to spojrzenie „przecież wiesz, że mnie pragniesz”, prawda? Nie boję się ciebie. – Skrzyżowała ręce na piersi i starała się wyglądać groźnie. – Mam gaz pieprzowy w torebce! Nie mogłem się powstrzymać. Wybuchnąłem śmiechem. – O mój Boże, ale z ciebie dupek – powiedziała, a potem podeszła do mnie i bezceremonialnie opadła na kanapę. – Świetnie! Zadowolony? Wciąż trzymałem się za brzuch, kiedy mój śmiech wreszcie ucichł i mogłem znowu spojrzeć jej w oczy. – Przepraszam, Livvie, naprawdę. Rozbroiłaś mnie. Gaz pieprzowy? Szukałem cię po całym świecie i myślisz, że powstrzyma mnie gaz pieprzowy? – Nie musi od razu cię powstrzymywać. Wystarczyłoby, gdybym mogła popatrzeć, jak wijesz się po podłodze i ryczysz. – Wzruszyła ramionami. – Dałoby mi to dużo frajdy. Śmialiśmy się przez chwilę i całe napięcie opadło. Kiedy kwestia gazu pieprzowego przestała nas już bawić, poczułem się zupełnie wyluzowany i wiem, że Livvie też. Nie napinała już ramion i nie poruszała nerwowo palcami. – Tęskniłam za tobą, Caleb. – Ja za tobą też, Livvie. Zdjęła szpilki i postawiła je obok kanapy. Uśmiechnęła się, wciskając stopy w dywan i łapiąc puchaty materiał między palce. Potem wyprostowała się i podciągnęła nogi pod siebie. Przyjęła w ten sposób luźną, swobodną pozę. To dobrze rokowało. – Po całym świecie? Opowiedz mi o tym. Gapiłem się na nią przez chwilę, ale potem się poddałem. Lepiej mieć już tę kwestię z głowy. Zdjąłem buty i sam też usiadłem nieco wygodniej. Nie ma nic bardziej nieatrakcyjnego jak przerwa na zdjęcie butów w trakcie rozbierania się. Lubię myśleć perspektywicznie. – Tak. Szukałem cię dosłownie wszędzie, w każdym miejscu, które przyszło mi do głowy. Jeśli naprawdę chciałaś, żebym cię odnalazł, mogłaś mi zostawić wiadomość w Meksyku. Właśnie tam zgłosiłem się w pierwszej kolejności. Wyciągnąłem prawą rękę i pogłaskałem Livvie po policzku. Podobało mi się to, że mi pozwoliła na ten gest. – Uznałam, że to nie jest dobry pomysł. FBI wiedziało, że zostawiłeś mi pieniądze. Bałam się, że jeśli przechwycą moją wiadomość do ciebie, domyślą się, że żyjesz. Nie mogłam ryzykować. Uśmiechnęła się, choć oczy mówiły coś innego. Po wysłuchaniu jej słów zalały mnie różne emocje. Byłem wzruszony. Rozgniewany. Smutny. – Przykro mi, że musiałaś przez to przejść. Że z mojego powodu musiałaś zmienić nazwisko. Nie liczyłem na nią. Za bardzo przeżywałem śmierć Rafiqa, żeby wierzyć, że Livvie spróbuje mnie ochronić. – Podoba mi się to nowe. – Złapała mnie za rękę i położyła ją na swoim kolanie. – Zrobiłabym to jeszcze raz, Caleb, bez wahania. Nie wiem, co o tym wszystkim myślisz, ale chcę ci powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Mam wspaniałe życie. – Dobre i to. Gdybym pozwolił ci wtedy odjechać ze mną... Sam nie wiem. Chyba nie
byłabyś tą samą osobą. Wątpię, żebyś była taka szczęśliwa, jak się teraz wydajesz. Przez chwilę sam się zastanowiłem nad swoimi słowami. Słusznie zrobiłem, zostawiając ją. Czy słusznie postępuję, wracając do jej życia? Spojrzała na mnie z ukosa. Jej uśmieszek sugerował rozbawienie, ale w oczach dojrzałem obietnicę zapłaty. – Nie darowałam ci jeszcze, Caleb. Gdybyś nie zostawił mnie wtedy na granicy z bronią, nie musiałabym robić całej tej szopki, wracając do kraju. Nikt mnie prawie nie szukał. Dlatego nie wciskaj mi kitu z tym całym „dobre, co się dobrze kończy”. Zaśmiałem się na to. – Zrozumiałem. A jak ci się współpracowało z FBI? Byłem naprawdę ciekaw jej odpowiedzi. Sam w ciągu ostatniego roku kilka razy ledwo im się wywinąłem. Wtedy zakładałem, że to FIA z Pakistanu mnie poszukuje. Byłem pewien, że nie spodobało im się zniknięcie Rafiqa ani jego powiązania z Zahra Bay. Ryzykowałem własne życie za każdym razem, gdy wracałem do kraju. Teraz zacząłem się zastanawiać, czy FBI też miało mnie wtedy na celowniku. Livvie przez moment wydawała się smutna, lecz po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Przejdę do tego później. Będę miała ci wiele do opowiedzenia. Ale najpierw masz mi wytłumaczyć, jak mnie znalazłeś. Chcę też wiedzieć, co robiłeś przez cały ten czas. Nie mam ochoty na kolejną zmianę nazwiska. – A co ze „zrobiłabym to jeszcze raz bez wahania”? – droczyłem się. – Nie zgrywaj idioty – powiedziała i trąciła mnie kolanem. Westchnąłem, pokonany. – Po nieudanej próbie w Meksyku postanowiłem pojechać na twoje dawne osiedle. – Livvie spojrzała na mnie z przerażeniem, więc szybko ją zapewniłem, że nikt nie ucierpiał. – Z nikim nie rozmawiałem. Nie chciałem ryzykować. Poczekałem pod twoim blokiem, ale szybko zdałem sobie sprawę, że twoja rodzina już tam nie mieszka. – Przysunąłem się odrobinę do niej, poruszając się tak nieznacznie, że nie zauważyła; przynajmniej nie od razu. – Obserwowałem przystanek autobusowy przez całe tygodnie, pełen głupiej nadziei. To oczywiście było bez sensu, bo dlaczego niby miałabyś tam wrócić? Potem przypomniałem sobie, jak wspominałaś o koleżance, Nicole. I zanim się znowu zagotujesz: z nią też nie rozmawiałem. Po prostu ukradłem jej laptop. – Caleb! – zawołała karcąco. Wzruszyłem ramionami, nie przejmując się zupełnie. – Cieszysz się, że cię znalazłem, czy nie? Przecież nie mogłem czekać, aż adres sam spadnie mi z nieba. – Wręcz otwarcie ją prowokowałem, żeby zaczęła tłumaczyć, że istniało jakieś inne wyjście. – Znalazłem e-mail, który wyglądał jak napisany przez ciebie. – Zbliżyłem się do niej jeszcze odrobinkę. Chyba nie zdała sobie z tego sprawy. – Sprawiałaś wrażenie bardzo smutnej. Wspomniałaś, że w pojedynkę wybrałaś się na wieżę Eiffla. I że ktoś ci ukradł portfel. Minęło kilka miesięcy od tamtego incydentu, a ja i tak się o ciebie martwiłem. Napisałaś, że nie przestałaś o mnie myśleć. Livvie odwróciła wzrok. Miała łzy w oczach i bardzo się starała, żebym ich nie zauważył. Chociaż niekoniecznie podobało mi się, że czuje ból na wspomnienie tamtych chwil, był to dla mnie dobry znak. Zaczynałem wierzyć, że mamy jeszcze szansę. Chrząknęła i dyskretnie wytarła oczy kciukiem. – Uch! Myślałam, że to już za mną. Przysięgam, że nie jestem już tak wrażliwa jak kiedyś. – Uśmiechnęła się. – Chyba ty to we mnie wyzwalasz. Podobają mi się twoje włosy. Dokąd ci sięgają?
– To element kamuflażu. Związuję je, bo mnie irytują, gdy wiszą z przodu. – Nie chciałem mówić o włosach. Wyciągnąłem rękę i zebrałem łzę spływającą jej po policzku. Zlizałem ją. Wiedziałem, że dla niej ten gest nie ma sensu. Jeśli już, to tylko wzmagał jej zakłopotanie. Jednak był to mój sposób na uwolnienie jej od bólu. To obietnica. Nie zlizywałem łez przypadkowych ludzi. Nie jestem aż tak porąbany. Livvie wzięła głęboki wdech, w potem powoli wypuściła powietrze. Nasza intymna chwila na powrót stawała się pełna napięcia. – Niektóre rzeczy chyba nigdy się nie zmieniają – szepnęła. Zbliżyłem się do niej, nasze kolana otarły się o siebie. Rękę opierałem o kanapę tak, że mogłem dotykać włosów Livvie. Gdy zobaczyłem, jak zamyka oczy, rozpłynęła się po mnie fala ciepła. – W każdej chwili każda rzecz jest w trakcie zmieniania się w coś innego. Na tym polega zmienność natury. – Szybko ucałowałem jej powiekę, zanim zdążyła otworzyć oczy. – Ja też właśnie się staję kimś innym. Mam nadzieję, że kimś lepszym, w niczym nieprzypominającym potwora, którego poznałaś. – Caleb! – zawołała. Nie umiała już opanować płaczu i pod jego wpływem odsunęła się ode mnie. – Cholera jasna, Caleb. Jak mam być spokojna, kiedy mówisz mi takie rzeczy? Nawet nie wiem, jak się czuć. Uśmiechnąłem się i wróciłem na swoje miejsce. Była tam, gdzie jej pragnąłem, lecz więcej nawet: była tam, gdzie jej potrzebowałem. W miejscu, gdzie mogła przyznać się, że potrafi wybaczyć mi błędy przeszłości. W miejscu, gdzie wszystko było możliwe. Przez kilka następnych godzin pokazywałem jej wszystkie bilety lotnicze, jakie zakupiłem w trakcie poszukiwań. Wskazałem miejsca, gdzie niewiele brakowało, żebyśmy się spotkali. Opowiedziałem jej o niemieckiej kawiarni. Nie była szczególnie zadowolona z tej konkretnej informacji, ale zrozumiała, że nie byłem wtedy jeszcze gotowy na kontakt. Próbowała wypytywać mnie o nasze ostatnie dni spędzone w Meksyku. Odparłem jej szczerze, że nie potrafiłem jeszcze rozmawiać na ten temat. Obiecałem, że kiedyś jej powiem. Nie spodobało jej się to, ale użyła tego jako karty przetargowej do wymigania się z tłumaczeń na temat współpracy z FBI i informacji, które od nich uzyskała. Przez większość czasu staraliśmy się unikać kwestii, które były zbyt bolesne dla któregoś z nas. Bardziej chodziło o zrozumienie, co do siebie nawzajem czujemy po tak długiej rozłące. Kiedy nasze emocje stały się bardziej zrozumiałe, mogliśmy porozmawiać o teraźniejszości, a nie o przeszłości. Ta część podobała mi się o wiele bardziej. Miło się słuchało opowieści Livvie o uczelni. Gdy zaczęła wymieniać przeróżne ścieżki, jakimi mogłoby potoczyć się jej życie w przyszłości, poczułem się nieco lepiej w związku z... cóż, wszystkim. Skłamałbym, mówiąc, że już poradziłem sobie ze śmiercią Rafiqa – bynajmniej. A jednak odrobinę otuchy dała mi świadomość, że gdyby nie zginął, życie Livvie nie rysowałoby się tak dobrze. Godziny mijały zbyt szybko. Zapadła cicha noc i niedługo miało zacząć świtać. Moje myśli zaczęły krążyć wokół bardziej cielesnych uciech i mówienie straciło swój powab. – Już późno – szepnęła. Trzymała stopy na kanapie, kolana podciągnęła pod brodę. Jej ciemne oczy błagały, żebym się zbliżył, a nogi ostrzegały, że w każdej chwili mogą mnie odepchnąć. Poczułem sztywniejący wzwód i nie walczyłem z tym. Penis pulsował zgodnie z rytmem uderzeń serca. Myślami wróciłem do plantacji Felipego koło Madery. Zacząłem wspominać pierwszą noc, gdy wychłostałem Livvie. Wiedziała, że zasłużyła na karę, i schowała się pod umywalkę. Przyjęła bardzo podobną pozę co teraz; patrzyła na mnie znad lekko drżących kolan. Przypomniałem sobie frajdę, jaką dało mi zmuszenie jej do poddania się.
Wspomnienie to wywołało we mnie sprzeczne emocje. Maltretowałem ją. Zabrałem jej coś, czego nie chciała dać. Czułem się winny, a jednocześnie rozpamiętywałem tamte chwile z przyjemnością. To właśnie wtedy zacząłem poznawać Livvie. Nawet gdy chowała się pod umywalką, nie bała się patrzeć mi w oczy. Walczyła ze mną bez słów. Nie chciała mi się oddać. Właśnie w takich chwilach dostrzegałem w niej odbicie chłopca, którym kiedyś byłem. Wiedziałem, co chce mi powiedzieć tym spojrzeniem: możesz posiąść moje ciało, ale nigdy nie zdobędziesz mnie. Podziwiałem ją nawet wtedy, gdy próbowałem przymusić ją do poddania się mojej woli. Zamknęła oczy, kiedy pierwszy raz się dotknęliśmy, zbierając się na odwagę. Spójrz na mnie. W cichym pokoju hotelowym, z Livvie na wyciągnięcie ręki, popatrzyłem w jej błagające oczy i raz jeszcze odczytałem z nich przesłanie. Tym razem nie mogłem po prostu wziąć tego, czego pragnąłem. Tym razem musiałem zasłużyć na nią. – Nie chcę, żeby ta noc już się kończyła – oznajmiłem. Dałem jej wyraźnie do zrozumienia, czego bym sobie życzył. Decyzja należała do niej. – I co teraz? Podniosła rękę do ust i zaczęła skubać dolną wargę. W jej oczach dostrzegłem przebiegłe błyski. – Cóż, moim zdaniem masz trzy możliwości. Możesz bardzo mnie zasmucić, prosząc o odwiezienie cię do domu. Możesz mnie pożałować i zostać do rana. Możesz też przyznać otwarcie, że chcesz, żebym cię pieprzył, aż zaczniesz prosić o łaskę. Odchyliłem się do tyłu i rozpostarłem ręce na oparciu kanapy. Pokazałem jej, jak bardzo jestem podniecony, jak bardzo pragnąłem w nią wejść. Wciągnęła gwałtownie powietrze do płuc. Na jej policzki wkradł się rumieniec. Zerknąłem na jej stopy i zauważyłem, że podwinęła palce. – Wciąż... wciąż potrafisz być bardzo dosadny. Nieco dyszała, ale mówiła pewnym głosem. – Po prostu jestem szczery – oznajmiłem, puszczając do niej oko. Nie miałem zbyt dużych wątpliwości co do jej wyboru. A jednak potrafiła mnie czasami zaskoczyć. – Wciąż mam gaz pieprzowy – rzuciła. – Skoro to lubisz... Zaśmialiśmy się. Wiedziałem, że mnie pragnie. Miała to wymalowane na twarzy. Widziałem, jak oblizuje usta, przygotowując się do pocałunku. Widziałem, jak ciemnieją jej oczy. Zawahałem się. Nie potrafiłem zgadnąć, czego ode mnie oczekiwała. Z jednej strony z przyjemnością wydawałbym jej polecenia. Lubiłem dominować. Lubiłem wiedzieć, że poddaje mi się z własnej woli. Z drugiej strony, nie byłem pewien, czy to zaakceptuje. W żadnym wypadku nie chciałem jej straszyć. Nie chciałem przypominać jej, że kiedyś nie miała wyboru. – Więc jak będzie, Kotku? – Kotku? – zapytała, unosząc brew. Przydomek nie wydawał się jej odstręczać, nawet jeśli w jej głosie słyszałem cień groźby. – Przyzwyczajenie – szepnąłem, jednak nie kajając się. – Masz wiele złych przyzwyczajeń, Caleb. – Ale nie wszystkie moje przyzwyczajenia są złe, prawda? Złapałem się za krocze. Podążyła wzrokiem za ruchem ręki. Przełknęła głośno ślinę. – Nie, kilka z nich bardzo lubię. Spojrzała mi w oczy i nie pozwalała odwrócić wzroku.
– Powiedz które. – Daj mi trochę czasu, Caleb, a zrobię to. Ale dzisiaj musisz wiedzieć tylko tyle: nie jestem już tą wystraszoną dziewczynką, którą pamiętasz. Opuściła nogi i rozsunęła je. Sukienka nie pozwalała mi dojrzeć najważniejszego, ale przekaz Livvie stał się jasny, gdy dotknęła ręką cipki. Serce waliło mi jak młotem pod wpływem jej lubieżnego zachowania. Poczułem, jak penis próbuje wydostać się na zewnątrz przez rozporek. – Pamiętam, że byłaś odważna – wydusiłem, chociaż podniecenie mnie zatykało. – Pamiętam, że lubiłeś patrzeć, jak się dotykam. – Uniosła nieco sukienkę, odkrywając uda. Krótkie, spiłowane paznokcie zostawiły czerwone ślady na gładkiej, opalonej skórze. – Pamiętam, że ja też lubiłam cię podglądać. Położyła się na kanapie, a jej głowa wylądowała na oparciu. Nie mogłem tego dłużej znieść. W ustach mi zaschło od dyszenia z szeroko otwartymi ustami. Żebra bolały od upartego, mocnego bicia serca. Niżej, moje ciało zesztywniało zupełnie i zaczęło wydzielać pierwsze krople nasienia. – Chciałbym zrobić o wiele więcej, niż tylko patrzeć. Pochyliłem się do przodu i natychmiast natrafiłem na opór. Livvie pchnęła stopą moją pierś, każąc mi wracać na swoje miejsce. – Robimy to po mojemu albo w ogóle – droczyła się ze mną. Wiedziałem, że tej bitwy nie wygram. Skinąłem głową, dając jej to do zrozumienia. – Akceptuję te warunki – powiedziałem, wracając do poprzedniej pozycji. – Czekam na twój ruch. Zachęciłem ją uśmiechem. – Świetnie. – Wyraźnie się rozluźniła. Jej palce delikatnie przesuwały się po cipce. – Ty pokaż mi swoje, a ja pokażę swoje. Zaśmiałem się cicho. Jeśli dało się uwielbiać ją jeszcze bardziej, chyba bym tego nie zniósł. Westchnąłem, rozpinając rozporek. – O ile dobrze pamiętam, nieśmiałość była przeszkodą u ciebie, nie u mnie. Szybko ściągnąłem spodnie, a moje podniecenie jeszcze wzrosło, gdy penisa owionęło powietrze. Zdusiłem w sobie chęć dotknięcia go. Z ogromną satysfakcją usłyszałem, jak Livvie wzdycha. Musiałem jednak przyznać, że szybko nad sobą zapanowała. – Bardzo ładnie, Caleb. Rozumiem, że oboje jesteśmy w trakcie poważnych zmian, ale cieszę się, że pewne rzeczy na zawsze pozostaną takie same. Przyciągnęła kolano bliżej kanapy. Sukienka zadarła się aż do pasa. Livvie rozsunęła nogi, eksponując gołą cipkę. Nie miała na sobie bielizny! Złapałem za penisa i ścisnąłem. Nie bałem się kompromitacji; po prostu nie mogłem się powstrzymać. Wziąłem głęboki wdech i powoli wypuściłem powietrze. Przesunąłem ręką raz i drugi, a potem znieruchomiałem. – Jesteś cholernie piękna. Zarumieniła się. – Dziękuję. Ty też. Nie byłem pewien, czy nazwałbym się pięknym, ale przyjąłem to jako komplement. Miałem w głowie o wiele bardziej interesujące rzeczy. – Co teraz? Szczerze mówiąc, nie wiem, czy będę w stanie siedzieć i patrzeć, jak się pieścisz. Samokontrola nie jest moją dobrą stroną. – Zmusiłbyś mnie? – szepnęła. Palcami rozsunęła wargi sromowe, pokazując, jaka jest w środku różowa i mokra.
– Cholera! Nie, ale zachowałbym się jak dzieciak. Zrobiłem minę zbolałego psa i Livvie roześmiała się. – O mój Boże – powiedziała z uśmiechem. – Bardzo mi to utrudniasz. Nie psuj moich wyobrażeń. Przestałem się wygłupiać. – Przepraszam. Kontynuuj. Nie zamierzam przeszkadzać ci w realizacji kolejnej fantazji. Ostatnia bardzo mi się podobała. – Popatrzyłem na jej usta i przypomniałem sobie, jak obejmowały mojego penisa. – A może powtórzymy tamtą? – Może – droczyła się. – Jeśli do ciebie przyjdę, będziesz trzymał ręce na kanapie? Przełknąłem głośno ślinę. – Postaram się. Podniosłem ramiona i złapałem za oparcie. Robię się sztywny na samo wspomnienie, jak seksownie podczołgała się w moją stronę. Livvie stała się drapieżnikiem. Kiedy po raz pierwszy dotknęła mojej klatki piersiowej, odruchowo zamknąłem oczy. Wiedziałem, że czuje, jak mocno bije mi serce. Mogłem być bardziej zdenerwowany niż ona. Rąbek jej sukienki delikatnie pieścił mojego penisa. – Pobrudzisz sobie zupełnie sukienkę. Lepiej ją zdejmij – wyszeptałem tak kusząco, jak tylko potrafiłem. – Ciii – uciszyła mnie z ustami tuż przy moim uchu. Zapach jej skóry owładnął moje zmysły. Zacisnąłem mocniej ręce na oparciu kanapy. – Chcę tego właśnie tak. Dosiadła mnie i poczułem jej mokrą cipkę w kroczu. Podniosłem biodra, nie mogłem się powstrzymać. – Cholera jasna, Kotku! Pozwól się wreszcie pieprzyć. Byłem gotowy porzucić całą galanterię i samokontrolę. Byłem gotowy zedrzeć z niej ubranie i wbić się w nią tak głęboko, aż poczuje, że stanowimy jedność. Powstrzymał mnie tylko niespodziewany ból, jaki towarzyszył ciągnięciu za gumkę, którą związałem włosy. Rozpuściwszy je, wczepiła się w nie palcami. Szarpnęła moją głowę do tyłu i nowa fala bólu sprawiła, że na powrót się skoncentrowałem. Jej oczy były prawie całe czarne, źrenice rozszerzyły się pod wpływem pożądania. Dobrze się bawiła. Nie chciałem, żeby kończyła. Pocałowała mnie kilka razy w usta, delikatnie, między słowami: – Proszę, Caleb. Oddaj mi się. Wciąż próbujesz przejąć kontrolę. – Jej biodra kołysały się, dotykając moich. Jej gorąca cipka ocierała się o mojego penisa. – Jesteś większy, silniejszy. Wiem o tym. Podnieca mnie, że pozwalasz mi to robić. Nigdy wcześniej mi na to nie pozwoliłeś. Zaciskałem kurczowo ręce na kanapie, bo nagle zrozumiałem, dlaczego to tak ważne dla Livvie. W tym akcie nie chodziło o skłonienie jej do dobrowolnego poddania – tym razem to ja miałem się poddać. Właśnie przechodziłem sprawdzian i nie zamierzałem go oblać. – Dobra – wydyszałem tuż przy jej ustach. – Zrobimy to tak, jak chcesz. Jej język znalazł się między moimi wargami i pocałowaliśmy się. – Możesz mnie nazywać Kotkiem, jeśli masz na to ochotę. Brakowało mi tego – zamruczała. Nie dała mi szansy na odpowiedź, raz jeszcze atakując mnie swoim językiem. Nie protestowałem, kołysząc się pod ciężarem jej ciała. Wreszcie chyba miała dość tego dręczenia. Odchyliła się szybko do tyłu i sięgnęła ręką za kark, żeby odpiąć guziki, a po chwili przed moimi oczami pojawiły się jej jędrne i pełne piersi z nabrzmiałymi sutkami. Na ich widok oblizałem usta. – Pozwól – nakłaniałem ją. Z rękami opartymi o moje ramiona, podniosła się na kolana. Poczułem powiew chłodnego
powietrza, gdy jej cipka odsunęła się od mojego penisa. Tylko obietnica posmakowania piersi mogła zapobiec rozczarowaniu. Livvie jest miękka, absurdalnie miękka, a dotyk jej biustu na mojej twarzy był jak niebo. Pocałowałem najpierw jedną, a potem drugą, ignorując nieartykułowane zachęty Livvie do zajęcia się jej sutkami. Ja też potrafię kusić i dręczyć! – Caleb! – powiedziała z irytacją, a ja się uśmiechnąłem. – Tak, Kotku? – Proszę. – Chwyciła się za pierś i przejechała sutkiem po moich ustach. – Ssij mnie. Rozchyliłem wargi i wsunąłem do środka sutek. Smakowała jeszcze lepiej, niż pachniała. Ssałem chyba mocniej, niż powinienem, nie mogąc się powstrzymać pod wpływem żądzy. Livvie złapała mnie za głowę, przyciągając jeszcze bardziej do siebie i nie pozwalając się odsunąć – chociaż nie miałem na to najmniejszej ochoty. Przestałem pożerać ją tak natarczywie. Językiem drażniłem jej sutek, powoli i rytmicznie. Wiedziałem, że wtedy będzie chciała więcej. Livvie uwodziła mnie powoli i z premedytacją, doprowadzając mnie do szaleństwa. Chociaż wiła się tuż przy mojej piersi, dosłownie błagając mnie o przejęcie kontroli, dała mi wyraźnie do zrozumienia, że mam nie zdejmować rąk z oparcia. Najpierw nakarmiła mnie jedną piersią, a potem drugą. Przypomniała, że lubi patrzeć. Chociaż oboje chcieliśmy, żeby było inaczej, nigdy nie będziemy w stanie wymazać przeszłości. Wiedziałem, że teraz karała mnie za wszystko, co jej zrobiłem. A jeśli chodzi o wszelkiej maści kary, ta była wyjątkowo lekka. Powoli mnie odepchnęła i zsunęła się, a potem położyła mi głowę na ramieniu. Jęknęła, gdy jej cipka na powrót wylądowała na moim penisie. Ja tylko postarałem się zmusić swoje ciało do zachowania spokoju. Byłem gotów. Byłem więcej niż gotów. Chciałem jej dotykać. Przestawałem już rozumieć, dlaczego nie mogę. – Boję się – szepnęła mi do ucha. – Przestań. Wystarczy, że mi powiesz, gdzie mam cię dotknąć. I tak niewiele brakowało, żebym zaczął to robić. – Nie. Ciągle jestem na ciebie wściekła. Zaśmiała się cicho. – Ktoś kiedyś mi powiedział, że nie można żyć zemstą. – Ten ktoś zapewne nigdy nie przyszpilił cię w ten sposób do kanapy. – Uniosła głowę i zaczęła mi się przyglądać. – Gdyby wiedział, że zemsta może być tak słodka, nigdy nie przestałby do niej dążyć. Uśmiechnąłem się. – Miejmy nadzieję, że nie przestanie. Straciłem zdolność logicznego myślenia, kiedy poczułem, jak ręka Livvie wędruje w dół mojego tułowia, w stronę jej rozsuniętych ud i mojego penisa. Odchyliłem głowę, kiedy nieśmiałe palce oplotły i wsunęły nabrzmiałego członka do cipki. Była tak gorąca, tak mokra, a do tego tak ciasna, że musiała się natrudzić, by wprowadzić główkę do środka. – Livvie – powiedziałem z naciskiem. – Proszę, pozwól się dotknąć. Jej słodkie usta pocałowały mnie w szyję. – Powiedz mi jeszcze raz, jak bardzo za mną tęskniłeś. Zakołysała biodrami w przód i w tył, by zmieścić mnie w sobie więcej. Jęknęła, jednak nie chciała otwarcie przyznać się, że ma kłopot. Podniosłem głowę i spojrzałem na nią. Na jej twarzy malowała się mieszanka przyjemności i bólu, a jednak w oczach płonęła determinacja. Z trudem przełknąłem ślinę. – Tęskniłem za tobą każdego dnia, Kotku. Każdego pieprzonego dnia. Uniosłem biodra, żeby wślizgnąć się w nią nieco głębiej. – O Boże! – Pochyliła się do przodu i oparła rękami na mojej klatce. – Caleb –
westchnęła; już zaczęła dyszeć. – Powoli. Dawno tego nie robiłam. Jej słowa mnie zdumiały. Nagle zrobiłem się zazdrosny i wściekły, ale nie chciałem dać po sobie tego poznać. Nie miałem prawa się gniewać, ale mój gniew się tym nie przejmował. Zamarłem. Livvie odzyskała dech i powoli znowu zaczęła się kołysać. Starałem się ignorować przyjemność, z jaką mój penis wsunął się jeszcze głębiej. Uśmiechnęła się do mnie, lecz zmarszczyła też brwi. – Nie wściekaj się, Caleb. – Podniosła się nieco, a potem pozwoliła, by ciężar ciała zsunął ją w dół po moim członku. Nie zdołałem powstrzymać jęku zadowolenia. – Miałam na myśli ciebie. Z tobą robiłam to ostatni raz. Odniosłem wrażenie, że moja pierś jednocześnie kurczy się i rozszerza. Zachowywałem się jak samolubny prostak, jednak nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Livvie była moja. Tak, sypiałem z innymi kobietami od czasu naszego rozstania. W moim sercu jednak liczyły się tyle co nic. Złamałem obietnicę, ale i tak się oddałem. Oddałem się we władanie Livvie. Zniszczyła moją potrzebę dominowania. Puściłem oparcie kanapy jedną ręką i złapałem dziewczynę za głowę, by przysunąć ją do siebie. Musiałem w nią wejść. Potrzebowałem tego, by poczuć swój język w jej ustach i penis w cipce, tak jak potrzebowałem następnego oddechu. Jęczeliśmy ze szczepionymi ustami, podczas gdy nasze ciała poruszały się instynktownie. Drugą rękę również podniosłem z oparcia i oplotłem nią Livvie w pasie. Przyszpiliłem ją do siebie. Przetoczył się po mnie mroczny dreszcz, kiedy poddałem się prymitywnej potrzebie zdobywania. Przestałem całować Livvie i przytrzymałem ją, a potem zgiąłem nogi w kolanach i wbiłem się w nią głęboko. Usłyszałem jej krzyk, ale nie prosiła, żebym przestał. Złapała mnie mocno za głowę. Pchnąłem raz i drugi, i trzeci, aż w końcu wypełniłem po brzegi jej ciasne i gorące wnętrze. Nie potrafiłem wypowiedzieć żadnych słów. Pragnąłem jej od tak dawna. Śniłem o niej w nocy i boleśnie tęskniłem za nią w dzień. Żadne słowa nie mogły równać się z tym uczuciem ogromnej radości i satysfakcji, które towarzyszyło mi w chwili, gdy wreszcie dostałem to, czego tak długo łaknąłem. Żadne słowa prócz... – Kocham cię. Nie planowałem powiedzieć tego na głos. Wiedziałem, że Livvie nie jest jeszcze gotowa, by usłyszeć to wyznanie. A jednak czekałem na ten moment od naszego rozstania i nie mogłem już dłużej wytrzymać. Rozpłakała się i przycisnęła mnie jeszcze mocniej do swojej piersi, żeby nie patrzeć mi w oczy. – Nie przestawaj – załkała. Zakołysała biodrami, wsuwając i wysuwając mojego penisa z pochwy, zmuszając mnie, bym dostroił się do jej rytmu. Nie wiedziałem, co robić. Wyglądało na to, że dość już powiedziałem i zrobiłem, więc pozostało mi tylko jedno: wykonywać polecenia. Przyciśnięty tak mocno do Livvie, nie miałem kłopotów z odnalezieniem drogi do jej sutków. Otoczyłem jeden z nich ustami i wznowiłem pieszczoty. Złapałem jej pośladki w obie dłonie. W nagrodę usłyszałem jęki i wzdychania zamiast płaczu. Jednocześnie czułem, jak jej cipka próbuje zmieścić mnie w sobie całego. Po chwili jej wydzieliny zaczęły płynąć wartkim strumieniem. Wreszcie się rozluźniła. Mogłem poruszać się szybciej, wbijać się mocniej i z każdym pchnięciem wędrować coraz głębiej. Odgłosy, z jakimi moje jądra spotykały się z jej mokrym ciałem, jęki i stęknięcia, gorąco i ciasnota jej wnętrza – wszystko to sprawiło, że znalazłem się na krawędzi.