AlekSob

  • Dokumenty879
  • Odsłony125 579
  • Obserwuję109
  • Rozmiar dokumentów1.9 GB
  • Ilość pobrań72 198

Malec J. A. - Jun

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :680.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Malec J. A. - Jun.pdf

AlekSob Fantastyka
Użytkownik AlekSob wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 171 stron)

J. A. Malec JUN

© Copyright by J. A. Malec & e-bookowo Grafika na okładce: shutterstock Projekt okładki: e-bookowo Korekta: Katarzyna Wróbel, Patrycja Żurek ISBN 978-83-7859-480-2 Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl Kontakt: wydawnictwo@e-bookowo.pl Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione Wydanie I 2015 Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Spis treści 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15

1 Jestem Jun, prawie trzydziestolatka, okrągła, wszystkiego we mnie za dużo (łącznie z za długim jęzorem) i jestem samotna. A teraz do tego całego bagna, jakim jest moje życie, doszły kłopoty. Cóż, jak wspominałam, czasami najpierw coś powiem nim pomyślę. W tej chwili wiszę jakieś pół metra nad ziemią, przyszpilona do ściany (dzięki Bogu za ramiona, a nie szyję, ale i tak będę miała mnóstwo siniaków, jak z tego wyjdę – jeśli z tego wyjdę)przez dupka, któremu ocaliłam brata. Cóż, poniekąd. Ale może od początku. Miesiąc wcześniej, czwartek – Eve, słuchaj, faceci nie spadają tak po prostu z nieba, a zresztą nawet taki by mnie nie chciał. Proszę cię. Mam sporą nadwagę i trzydzieści lat, a to o połowę za dużo, by się za mną oglądać. – Głupia jesteś – powiedziała. – Po trzydziestce życie się zaczyna. – Ta… i mówi to dwudziestotrzyletnia kobieta. – Sarkazm to moje drugie imię. – Tak i nie mogę się doczekać trzydziestki, wtedy faceci zaczynają traktować kobiety poważnie. – Buahaha, tak? Gdzie się naczytałaś takich bzdur? Jeszcze nie spotkałam faceta, który by był poważny, niezależnie od wieku. – Jesteś pesymistką i tyle. Mówię ci, że na ciebie też w końcu spadnie zasłona miłości, tylko nie zapomnij wtedy o mnie. – Ależ z niej romantyczka. – OK, OK, niech ci będzie, zakończmy ten nudny temat. Muszę lecieć, bo jak znowu się spóźnię do pracy, w końcu mnie wyleją. – Mówisz tak za każdym razem, a jeszcze nic ci nie zrobili. Szefuncio cały czas się do ciebie ślini, więc nie sądzę, żeby zrobił sobie krzywdę i cię wyrzucił. – On się ślini na widok każdej. Jest obleśny. – Aż przeszedł mnie dreszcz. – Nie przypominaj mi. Eve zaśmiała się, widząc moją minę. – Miłej pracy, skarbie, widzimy się w sobotę – rzuciła z głupim uśmieszkiem na

twarzy, co mnie zastanowiło. – Ty coś planujesz?! – Idź już, bo się spóźnisz – powiedziała, wypychając mnie z mieszkania. – Gadaj mi zaraz. – Po moim trupie. – Ej, nie możesz mnie pozostawić w niewiedzy. – Dowiesz się w sobotę, uwielbiam urodziny, szczególnie ryczące trzydziechy – odpowiedziała, zatrzaskując mi drzwi przed nosem. – Eve! – Miłej pracy – usłyszałam z zza zamkniętych drzwi. – Jesteś suką, wiesz? – Też cię kocham – odparła ze śmiechem. No cóż, jak Eve się uprze, wołami nic nie wyciągnę. Dobra, pora zbierać się do pracy. Rany, jak mi się nie chce. Gdybym chociaż miała po co wracać do domu, może bym jeszcze wycisnęła z siebie trochę wigoru. Pracuję w firmie pięć lat i nie dość, że bez podwyżki, to cały czas na tym samym stanowisku – księgowa ogólna. Jestem już zmęczona, ale starać się o inną pracę w tych czasach to jak szukanie igły w stogu siana. OK, to co to dzisiaj wziąć do pracy… No i w tym momencie urwał mi się film. Dlaczego? No cóż… Na moment przed utratą przytomności usłyszałam krzyk, potem nastąpiło uderzenie, co ciekawsze, nie potrącił mnie samochód, nie, to by było zbyt piękne. Po prostu moje słowa postanowiły się na mnie zemścić. I nie uwierzycie: spadł na mnie facet! Zobaczyłam tylko, że coś leci. Mózg nie zdążył tego zarejestrować – pewnie dlatego, że jestem blondynką. Zrobiłam tylko kroczek w bok, dzięki któremu wciąż żyję. Ale i tak o mnie zahaczył. Najbardziej ucierpiała chyba duma, no ale ciału też się oberwało. Trafiłam do szpitala ze złamaną prawą ręką w nadgarstku, złamaniem lewej nogi i kilku żeber oraz masą stłuczeń i wstrząśnieniem mózgu. Dwa dni przespałam na prochach. Mówię wam, morfina jest super, czułam się odprężona, spokojna, istny błogostan i mnóstwo euforii. Niestety podali mi ją tylko kilka razy, kiedy skręcałam się z bólu. No cóż, jestem delikatna, niezbyt dobrze toleruję ból. Później było już znośnie (jak na fakt, że bez pomocy nie dałam rady zrobić

jednego kroku) i po południu wyszłam do domu. – Jak to spadł na mnie facet?! – krzyknęłam. – Bosz... Widać, że wracasz do zdrowia. O mało nie ogłuchłam i przypominam, że jesteśmy w szpitalu. Nie krzycz – warknęła Eve. – Och, przepraszam. Zapomniałam. Jak to spadł na mnie facet? Skąd? Cholera, nic nie pamiętam – wyszeptałam łapiąc się za głowę. – No i tu jest zagadka. Mówią, że nie wiadomo, jak to się stało, bo stałaś daleko od jakiegokolwiek budynku. Może wypadł z samolotu? – Nie, to niemożliwe, oglądałam o tym program. Nie dość, że zamarzłby w drodze na ziemię, to jeszcze zostałaby ze mnie mokra plama – odpowiedziałam w zamyśleniu. – Fuj, jak tak to przedstawiasz to od razu mi niedobrze. – No chyba, że wypadł z awionetki albo innego małego samolotu – dodałam, nie zwracając uwagi na Eve. – Latają dość nisko. – To możliwe. – A on przeżył? – Tak, a żeby było ciekawiej, nic mu się nie stało oprócz wstrząśnienia mózgu. Leży nieprzytomny od dwóch dni na sali obok. Chcesz go zobaczyć? – zaproponowała. – No co ty? Nie będę włazić komuś do sali. A jeśli ma gości, to co wtedy? – To powiemy, że uratowałaś mu życie – poddała pomysł, podnosząc mnie z łóżka. – W końcu to prawda. – No dobra, ale tylko zerkniemy, OK? – OK, na moment. No i pojechałyśmy do jego pokoju (musiałam użyć wózka inwalidzkiego, co za żenada, czułam się jak staruszka). Otworzyłam drzwi, wcześniej delikatnie pukając. W środku nie było nikogo poza nim. Wjechałam wózkiem (konkretnie Eve mnie wepchnęła), i weszła za mną. Podjechałam do łóżka. Mężczyzna nie miał podłączonych kroplówek ani aparatury i, o dziwo, nie leżał na plecach, jak niby powinien, będąc nieprzytomnym (chyba naoglądałam się za dużo filmów), tylko na prawym boku, twarzą do drzwi. Jakby otworzył wtedy oczy, dostałabym zawału (dobrze, że byłyśmy w szpitalu). Okazało się, że spadło na mnie niezłe ciasteczko. Blondyn, przystojna twarz

pocałowana słońcem, prosty nos, wyraźne kości policzkowe, lekki zarost, który dodawał mu uroku. Cóż, przykryty był prawie cały, więc za wiele ciała nie widziałam, ale patrząc na budowę rąk (jedynych widocznych) nie żałował siłowni. – Niezłe ciacho na ciebie spadło, co? – odezwała się Eve, jakby czytała w moich myślach. – Całkiem, całkiem. Mężczyzna się poruszył. – Eve, spadamy. – Zaczęłam szarpać za kółka wózka, próbując wyjechać, a wtedy się odezwał. – Kim jesteś? – Miał ochrypły od snu głos. – Em… – To na nią spadłeś, uratowała ci życie – wyrzuciła Eve. – Och, tak, mówiono mi, że na kogoś upadłem. Dziękuję, chyba. Nic ci nie jest? – Spojrzał na mnie. Miałam wrażenie, że jestem nago. Nie mogłam wydusić słowa. Dzięki ci, Panie, za Eve. – Jest trochę połamana i poobijana, ale oprócz tego wszystko OK – odpowiedziała za mnie. – Czy ona jest niemową? – zapytał Eve. – Nie, nie jestem -oburzyłam się. - Powinno się zagoić w ciągu kilku tygodni. A z panem w porządku? – Tak, tak sądzę. Przespałem się trochę, ale widzę, że poturbowałem panią. Jest mi bardzo przykro z tego powodu, nie miałem w planach na nikogo upadać. – Upadać? Pan nie upadł, tylko spadł. – Proszę mi wierzyć, upadłem. – Dobra, nieważne, ale ciekawi mnie, skąd pan spadł. – Z nieba oczywiście – odparł ze śmiertelną powagą. – Chyba mu się pomieszało w głowie po tym upadku – wyszeptała mi do ucha Eve. – Nic mi się nie pomieszało – wypalił gniewnie. Jakim cudem usłyszał, co powiedziała Eve, skoro sama ledwie ją słyszałam? – Bardzo przepraszamy pana za najście. Proszę odpoczywać. Mój ubezpieczyciel skontaktuje się z panem. Do widzenia. Życzę powrotu do zdrowia. – Zamierzałam

się wycofać. – Przepraszam, nie chciałem unieść głosu. Dziękuję za uratowanie życia – powiedział i się uśmiechnął uśmiechem za milion dolarów. Proste białe zęby i te dołeczki w policzkach. Cholera, wiedziałam, że jak spadł na mnie facet, to taki, u którego nie będę miała szans. Oni nigdy nawet nie zerkają na takie jak ja, bo tylko szukają czegoś „szybkiego”. Za stara jestem na to. – Tak, proszę, do widzenia. I wyjechałam stamtąd, jakby się paliło. – Słodki jest, nie uważasz? – To rekin, polujący, by w coś się wgryźć, pobawić i wypluć, trzymaj się z daleka, bo złamie ci serce – ostrzegłam. – Myślałam raczej o tobie, może byś się trochę odstresowała. Czasami szybki numerek lepszy niż żaden – stwierdziła ze śmiechem Eve. – Ale z ciebie suka, wiesz? – Obrzuciłam ją morderczym spojrzeniem. – Ach, no i seks działa znieczulająco. – Zaraz cię ukatrupię, jak się nie zamkniesz. – Musiałabyś mnie dogonić na tym wózeczku – powiedziała, szczerząc zęby. – Niech tylko wyzdrowieję – zagroziłam. – Nie odnajdziesz dupy przez tydzień. – Och, już się boję. – Teraz już śmiała się ze mnie bez oporów, a ja razem z nią. – Sucz. Wredna, paskudna, nieznośna, rozwydrzona, chamska suka. – Ej, tylko nie paskudna. – OK, OK – ryknęłam śmiechem. – Paskudna nie, ale reszta się zgadza. – I tak mnie kochasz. – Niestety. I wróciłyśmy do sali, śmiejąc się jak wariatki.

2 Następne tygodnie były drogą przez mękę. Wiecie, jak trudno jest się umyć, mając sprawną tylko jedną rękę, jedną nogę i diabelnie bolesne żebra? Dobrze, że pomagała mi Eve, bo chodziłabym śmierdząca przez co najmniej dwa tygodnie, dopóki żebra nie pozwoliłyby mi się schylić na tyle, by dosięgnąć nóg. Spróbujcie się wykąpać pod prysznicem z jedną nogą za brodzikiem i jedną ręką uniesioną wysoko, by nie zamoczyć gipsu. Gimnastyczka by poległa. No nic, koniec użalania się nad sobą. Oprócz ogólnej katastrofy były też ciekawe momenty. Na przykład moje urodziny. Płonne okazały się nadzieje, że Eve zapomniała. O imprezach zawsze pamięta. Zaczęło się niewinnie, a skończyło niegrzecznie i boleśnie. Eve rządziła się w kuchni, gdy nagle usłyszałam, jak krzyczy, że wpadł jej do zlewu kolczyk. Narobiła hałasu, jakby co najmniej zlew zjadł pięćdziesięciokaratowy diament. Wezwałyśmy hydraulika, a konkretnie to ona wezwała. Przyjechało ich trzech. Wszyscy wyglądali, jakby wyszli z okładki magazynu mody, no może oprócz roboczych ubrań. W tym momencie naszły mnie dziwne podejrzenia. Szef całej brygady tłumaczył, że ma uczniów i pytał, czy nie będzie mi przeszkadzało, jeśli wszyscy wejdą. No cóż, jakoś się muszą nauczyć. Weszli. Pokręcili się trochę, popukali w rury i już miałam zapytać, czy się w końcu za to wezmą, gdy za plecami rozległa się muzyka, a oni odwrócili się z diabelskimi uśmieszkami. Chippendales! Wiedziałam, że coś tu śmierdzi. Nagle do kuchni wparowało kilkoro znajomych z okrzykiem: „Wszystkiego najlepszego, Jun” na ustach i zaczęli mnie ściskać (co bolało, zabiję Eve). Zaprowadzono mnie na fotel, żebym w wygodnej pozycji mogła obejrzeć przedstawienie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że tych dwóch to faktycznie uczniowie. Dowodem była ich niezdarność. Jeden zaplątał się w odpinane po bokach spodnie i poleciał jak długi na plecy. No nie można się było nie śmiać… a nie mogłam. Drugi podszedł do mnie, by zatańczyć „na kolanach” i po prostu w pewnym momencie zabrakło mu weny w wygibasach, więc wstał, przeprosił i odsunął się w cień. Ich nauczyciel spisał się dobrze, no może nie licząc zerkania co chwilę na Eve, która posyłała mu karcące spojrzenia.

Po pokazie chłopcy się zebrali, a ja błagałam o środek przeciwbólowy. Żebra zostały naruszone, bo nie udało mi się powstrzymać od śmiechu. Wszyscy rozeszli się migiem na widok mojej zbolałej miny. Eve przepraszała ze sto razy, a ja, tak prawdę mówiąc, pierwszy raz bawiłam się tak dobrze na urodzinach. Swoje jednak odpokutowałam. Spałam prawie cały kolejny dzień. Innego dnia Eve wyciągnęła mnie do cafeterii, mówiąc: „Zapuścisz korzenie i będę musiała buldożer wzywać, żeby cię stąd wyciągnąć”. Oczywiście oburzyłam się, jak to ja, i skierowałam w jej stronę wszystkie brzydkie określenia pań lekkich obyczajów, a ona tylko śmiała się, patrząc . Eve jest nienormalna. No ale cóż, oburzanie się na nic się nie zdało. Nie poszła sobie, lecz wyciągnęła mnie do kawiarni. Było miło do momentu, aż do środka nie wszedł mężczyzna, który na mnie „upadł”. Prosiłam niebiosa, by nas nie zauważył, ale przecież zawsze mogę polegać na mojej kumpeli, prawda? – Ooo, cześć, co tu robisz, człowieku, który upadłeś? – nabijała się. Za jakie grzechy? W tej chwili najchętniej schowałabym się pod stół. Zauważył Eve i się uśmiechnął. Teraz już wiem, co skrywała szpitalna pościel. Było na co popatrzeć. Dwa metry czystych mięśni, w koszulce i dżinsach. Wyglądał apetycznie z trochę przydługimi blond włosami i niebieskimi oczami. Czyniło to z niego pociągającego surfera. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że wszystkie kobiety ślinią się na jego widok. – Witam, drogie panie. Miło was widzieć. W końcu znajome twarze. Jak się pani czuje? Widzę, że nadal w gipsie. Jak długo jeszcze? – Wyglądał na skruszonego. – Witam, jakieś dwa, dwa i pół tygodnia. – Bardzo panią poturbowałem, jest mi niezmiernie przykro. Może pozwoli pani postawić sobie i koleżance kawę? O matko, zaczyna się. – My właściwie… – Bardzo chętnie się napijemy – powiedziała Eve, zanim doszłam do słowa. – Jaką kawę panie preferują? – O matko. – Poproszę latte, a Jun nie pije kawy, więc dla niej zielona herbata. – Tak, poproszę – dodałam z westchnieniem. Mężczyzna odszedł, by złożyć zamówienie. – Co ty, do cholery, wyprawiasz? – warknęłam szeptem do Eve.

– Załatwiam ci randkę z ciasteczkiem. –Ani mi się waż. Jesteś niepoważna. - Tak i dzięki temu pamiętam, co to jest seks. - Ty mała… -syknęłam, ale nie dane mi było dokończyć. – Już jestem, proszę, twoja kawa i twoja herbata, Jun. – Dziękuję. – Może więc zdradzisz nam swoje imię, nieznajomy, czy dalej mamy nazywać cię upadłym? – odezwała się Eve. Co dziwne, zrzedła mu mina, jakby Eve powiedziała coś przykrego. Co ten człowiek ukrywa? Stop – nie interesuj się, tacy faceci to kłopoty. – Mam na imię Ariel – przedstawił się z powagą. Eve parsknęła kawą, opluwając stół. Naprawdę, za jakie grzechy? – Masz imię jak Mała Syrenka? – śmiała się Eve, dopóki nie zobaczyła mojej miny. – To również męskie imię – naprostowałam Eve, co automatycznie poprawiło wyraz twarzy naszego gościa. – Jestem Jun, a ta opluta tutaj to Eve, nie zwracaj na nią uwagi, czasami nie panuje nad swoim zachowaniem. Cecha wrodzona. – Huh, dziękuję – szepnął. – Ariel, skąd pochodzisz? – zapytałam. – Z daleka – odpowiedział dyskretnie. Zainteresowało mnie to. Byłam ciekawa, co ukrywa. Nie wyglądał na bandziora, nie miał żadnych widocznych tatuaży, które mogłyby świadczyć o przynależności do gangu. Nie zachowywał się niegrzecznie, był czysty i ładnie pachniał. Ubrania miał wyprasowane, może nie pochodziły od znanych projektantów, ale były zrobione z dobrych materiałów. Moja ciekawość zwykle sprowadzała na mnie kłopoty, więc postanowiłam odpuścić. – Jesteś tu w interesach czy w odwiedziny? A może przypadkiem wpadłeś do miasta? – zapytała Eve. – Raczej to ostatnie – odpowiedział z niewyraźną miną. – Spoko, bez krępacji, dziewięćdziesiąt procent z nas wpadła tutaj na chwilę – uśmiechnęłam się grzecznie, co go trochę rozluźniło. Spędziliśmy w ten sposób ponad godzinę, rozmawiając o wszystkim i o niczym.

Trzy herbaty później postanowiłam wyjść. Byłam zmęczona, wiedziałam też, że Eve jest umówiona na randkę, a przygotowanie zajmuje jej kilka godzin. – Eve, pora na nas, przypominam ci o twojej kolacji dzisiaj. Eve zrobiła przerażoną minę i spojrzała na zegarek. – Och, nie, nie, nie. Nie zdążę się przygotować! – krzyknęła przerażona. Zostały jej ponad cztery godziny, a że była naprawdę piękna i do tego naturalnie ruda, nie potrzebowała się za bardzo szykować. Średniego wzrostu, chuda, lecz zaokrąglona we wszystkich odpowiednich miejscach. Mężczyźni ją uwielbiali, wyglądała bowiem bardzo delikatnie i niewinnie. Każdy chciał jej bronić i ją chronić. Faceci od zawsze kleili się do niej jak lep do muchy, ale nie zazdrościłam jej tego, ponieważ bardzo często kończyło się to babskim wieczorem u mnie, z dużą ilością lodów, białego wina i chusteczek higienicznych. Oglądać załamaną przyjaciółkę było trudnym przeżyciem, nie wspomnę o tym, że od tych wizyt rósł mi tyłek. A spotkania wypadały co najmniej raz w tygodniu. – To może odwiozę Jun do domu, a ty spokojnie będziesz mogła pójść się szykować? – zapytał Ariel. – Serio, zrobisz to dla mnie? Jesteś wspaniały, dziękuję. Pa, Jun. Zobaczymy się jutro. Wpadnę, żeby podzielić się pikantnymi szczegółami. – I uciekła, jakby goniło ją stado dzikich psów. Zostałam z otwartą buzią i nie wiedziałam, co powiedzieć. – Ja… hm… sobie poradzę, nie kłopocz się – wydukałam. – Ależ nalegam. Dość się przeze mnie nacierpiałaś. Pora, bym się choć trochę odwdzięczył – odpowiedział z uśmiechem. – OK. Gdzie stoi twoje auto? Zrobił dziwną minę i odpowiedział. – Cóż, nie mam samochodu, ale sprawnie potrafię wezwać taksówkę – uśmiechnął się tym stuwatowym uśmiechem. – Oczywiście stawiam. Popatrzyłam jak na wariata i po chwili ryknęłam śmiechem, co go rozluźniło i zaczął się śmiać razem ze mną. Pomógł mi wstać i wyjść z kawiarni. Tak jak mówił, bardzo szybko złapał taksówkę, którą pojechaliśmy do mnie do domu. Zaprosiłam go na kawę, ale odmówił, by po chwili powiedzieć, że wpadnie następnego dnia i sprawdzi, co słychać. Pożegnaliśmy się. Nazajutrz pojawił się koło południa, z zieloną herbatą i pyszną czekoladową babeczką, za którą powinnam była go znienawidzić, ale nie mogłam.

Przesiedzieliśmy pół dnia, rozmawiając o głupotach. Przez kolejne dwa tygodnie przychodził co dwa, trzy dni, ale nic między nami nie zaiskrzyło. Szkoda, fajne ciacho, ale cóż, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Zaprzyjaźniliśmy się. Gdy nadszedł dzień zdjęcia gipsu, zawiózł mnie do szpitala i siedział ze mną do samego końca. Później coś się zmieniło. Zrobił się nerwowy i małomówny. – Ariel, co się dzieje? – Hm? Nic, a co ma się dziać? – Nie ściemniaj, przecież widzę. Gdyby nie fakt, że już cię palce bolą, obgryzłbyś całe paznokcie. – Spojrzał na dłonie i uśmiechnął się krzywo. – No gadaj i to już. – Hm, bo ja… nie wiem… – Wydukaj to w końcu. – Jun, miałabyś coś przeciwko, gdybym się umówił z Eve? – Tak. – Skrzywił się. – Jeśli masz zamiar ją skrzywdzić. – Nigdy, przysięgam. – Oj, nie bądź taki pewien. Znam cię, więc musisz liczyć się z tym, że się zemszczę, jeżeli nie dotrzymasz słowa. – Przysięgam na wszystkie świętości, że będę grzecznym chłopcem – powiedział, salutując. – No nie, jak będziesz za dobry, to ciebie będę musiała pocieszać. Wypośrodkuj, kobiety lubią mieć w łóżku miks. Poczerwieniał. – Ale ja… znaczy tak… ale nie od razu – zająknął się. – Spokojnie, nie panikuj, przecież widziałam, jak na siebie ukradkiem spoglądacie. – Ten uśmiech mnie powalił. – Też na mnie patrzy? – Proszę cię. – Zaczęłam się śmiać. – Czasami się zastanawiam, czy ty wciąż nie jesteś nastolatkiem. – Och, skarbie, wiecznie. I za to mnie kobiety kochają – powiedział z szerokim uśmiechem. – No, lepiej, żeby od tej pory była tylko jedna – stwierdziłam z powagą. – Tak jest, madame. Przysięgam. Śmiejąc się, odwiózł mnie do domu, oczywiście taksówką.

Wysiedliśmy przed mieszkaniem i od razu poczułam, że coś jest nie tak. Zatrzymałam się przed drzwiami i przez dłuższą chwilę wahałam się, czy otworzyć. Podszedł Ariel. – Coś się stało? – Nie, nic, takie tam złe przeczucie. Zmarszczył brwi i się zamyślił. Zanim zareagował, otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Wszystko było w porządku. Obeszłam cały dom i nie znalazłam nic dziwnego oprócz zwyczajowego bałaganu. – Chyba wszystko OK – powiedziałam. – Tak, chyba masz ra… – Odwrócił się w moją stronę i skamieniał, patrząc ponad moim ramieniem. Chwilę później tkwiłam przyszpilona do ściany niewidzialnymi rękoma. – Hej, hej, hej. To nie wróg, zostaw ją – odezwał się Ariel do tego czegoś. Z wielkimi oczyma i otwartą buzią patrzyłam, jak Ariel mówi do powietrza. Zrobiłam jeszcze większe, gdy przede mną zmaterializował się wielki mężczyzna. Dyndałam jakieś pół metra nad ziemią i patrzyłam mu w oczy. Mięśniak, o podobnych do Ariela oczach i rysach twarzy. Wydedukowałam, że to pewnie jego krewny, ale nie mogłam nic powiedzieć, bo totalnie mnie zatkało. Kiedy odzyskałam mowę, oczywiście musiałam palnąć co głupiego. – Co tu się, do kurwy, dzieje? – wykrzyczałam w twarz napastnikowi. – Jun, to mój brat, David. David to Jun. Puść ją proszę, jest niegroźna. – Co ty tu robisz z tą kobietą? – warknął gardłowo David. (Hm, miły głos, gdyby jeszcze nie był taki gwałtowny). – To przyjaciółka, proszę, zostaw ją w spokoju. Uratowała mi życie, jak upadłem. Dosłownie na nią i zrobiłem jej krzywdę. Dopiero pozbyła się gipsu. Puść – błagał Ariel. – Starszy braciszek, co? – wypaliłam wściekła i spiorunowałam Dawida wzrokiem. – Puść mnie, gorylu. Chyba mu się to nie spodobało. – Nie dziwię się, że w nią trafiłeś, jest dość duża. – Bezczelnie zmierzył mnie wzrokiem. Zapaliłam się, zapłonęłam. – Jesteś burakiem, Davidzie – wkurzył się Ariel.

Tego już jednak nie zarejestrowałam. Kopnęłam go z całej siły w krocze, dzięki czemu mnie puścił. Gdy zgiął się wpół, uderzyłam go kolanem w nos. Krew pociekła strumieniem. Na koniec kopnęłam w kolana, aż zaczął jęczeć. – To, że jestem gruba – wysapałam – nie upoważnia cię, dupku – kolejny wdech – do ubliżania mi! Stałam tam z zaciśniętymi pięściami, czekając, aż się podniesie. Ariel stał z otwartymi ustami i przerażeniem w oczach. Czułam taką wściekłość, że było mi wszystko jedno, co się ze mną stanie. Gdy nagle ten dupek zaczął się śmiać. Spojrzałam na niego i nie wiedziałam, co zrobić. Bez podnoszenia się z podłogi, powiedział: – Pani wybaczy, nie chciałem pani urazić. – Uśmiech nie schodził mu z zakrwawionych ust. – Mój brat ma tendencję do zadawania się z niewłaściwymi osobami, przez co się tu zapewne znajduje. Zresztą ponownie. Ariel rozdziawił jeszcze bardziej usta i wyglądał teraz na naprawdę zaskoczonego. – Co tu się, do kurwy nędzy, dzieje? – zapytałam przerażona. – Ostrożnie ze słowami przy aniołach, prze pani – zastrzegł David. – Że co? To jakiś chory żart? – spojrzałam na Ariela, miał minę skruszonego psa. – Potrzebuję czegoś mocniejszego. – Odwróciłam się i odeszłam. – Jun, przepraszam, nie wiedziałem, jak to powiedzieć – wytłumaczył, biegnąc za mną do kuchni. – Wybacz. – Poczekaj z przeprosinami, jeszcze nic nie wyjaśniłeś. – Wskazałam palcem, zbladł. – No bo… my… tak jakby… – zaczął. – Jesteśmy aniołami, choć Ariel w tej chwili upadłym, po raz piąty zresztą – wyjaśnił David, trzymając się za nos. – Masz jakieś mrożonki? Wolałbym, żeby moje orzeszki nie spuchły, no i na nos by się coś przydało. – Tam jest zamrażarka – wskazałam. – Poczęstuj się i mi też przynieś, bo będę miała na ramionach sińce w kształcie twoich odcisków palców. – Przepraszam – jęknął i podążył we wskazanym kierunku. Wzięłam najmocniejszy alkohol, jaki miałam, i napiłam się bezpośrednio z butelki. Spaliłam przełyk. – Dobra, gdzie jest ukryta kamera? To reality show, prawda? – zapytałam.

Ariel się skrzywił, a David ucichł. – Nie, skarbie, to prawda – przekonywał Ariel, przeczesując palcami włosy. – Nie skarbuj mi tu! – krzyknęłam. Zaczynało mnie ponosić. – Chyba nie myślicie, że uwierzę. – Davidzie, ratuj, nie mam jak udowodnić, a gdyby nie ty, nie musiałbym – dodał z nutą irytacji. – No cóż, słodziutka, to prawda… – odezwał David. Aż podskoczyłam, gdyż nie słyszałam, jak podszedł. – Nie słodź… – zaczęłam, odwracając się. Stwierdziłam jednak z zadziwieniem, że nie było go za mną. – …więc postaraj się uwierzyć – usłyszałam go ponownie za plecami. Odwróciłam się tak szybko, że zakręciło mi się w głowie, ale jego tam nie było. Po chwili pojawił się przede mną, a dokładnie stanął ze mną nos w nos, przez co mało nie upadłam na tyłek – złapał mnie, zanim to się stało. Wyglądało to tak, jakbym nic nie ważyła. Nie napiął się, nie sapnął, jasna cholera, musiał być silny. Patrzyliśmy sobie, przez dobre pół minuty, w oczy, aż odezwał się Ariel. – Puść ją, Davidzie, to nie jest zabawne – zezłościł się. – To moja przyjaciółka, nie skrzywdź jej. Puścił i się odsunął. – Proszę, groszek – powiedział, podając go. – Nie zamierzam jej skrzywdzić, braciszku. Jest niewinna. – Więc co cię tutaj sprowadza? – Ty, oczywiście. Co tym razem zrobiłeś, że upadłeś? – zapytał ze złością w głosie. – To już piąty raz, Arielu. Litości, rodzice przez ciebie włosy wyrywają – rozpoczął tyradę. – Nie uczyłem cię, byś uważał, co robisz? Co tym razem? Nie zgodziłeś się odebrać duszy, czy może znowu kląłeś jak szewc w niebiosach? – Yhm… to nic wielkiego, przysięgam – oznajmił Ariel. Patrzyłam zafascynowana, jak zdenerwowany David chodzi po pokoju, strofując brata. Był bardzo przystojny. Ponad dwa metry wzrostu, zbudowany jak czołg, twarz i oczy przypominające wygląd Ariela, ale włosy czarne jak pióra u kruka. Byli podobni, a jednocześnie zupełnie różni. W czarnych spodniach i koszulce David wyglądał bosko, ale i niebezpiecznie. Tak, on zdecydowanie na mnie działał. Niedobrze.

– No więc, czekam? Co tym razem? Nikt nie chciał nic powiedzieć. Gdy wróciłem do domu, wysłali mnie do ciebie. Co się, u licha, stało? – Ja… eksperymentowałem. Chciałem wypróbować fajerwerki, żeby rozgonić trochę nudę. Jak podpaliłem lont, jeden się przewrócił i zamiast polecieć w górę, wystrzelił do przodu, prosto w Michaela, no i go trochę podpaliłem… przez co musiał wbiec do Fontanny Młodości… Trochę się odmłodził. – Jak bardzo? Dwudziestka? Nastolatek? – Nie… trochę bardziej. – Ariel pokazał dwa palce: wskazujący i kciuk i zaczął zmniejszać odległość między nimi, aż pozostało około pół centymetra. – Niemowlę?! – wrzasnął David. – Zmieniłeś Michaela w niemowlę? To się ciesz, że tylko upadłeś, że Michael cię nie rozerwał na strzępy. Słuchałam całej tej rozmowy z niedowierzaniem. Chyba mówili serio. Po prostu nie mogłam uwierzyć. – Nie miał jak tymi malutkimi raczkami… – Ariel pomachał dłońmi przed nosem Davida. Parsknęłam śmiechem. – Nie zachęcaj go! – warknął David. Zacisnęłam usta, by się już nie śmiać, co było niezmiernie trudne, patrząc na minę Ariela, który ani trochę nie wyglądał na skruszonego. – Będę robiła w moim domu, co zechcę. Łaskawie ci przypominam, że właśnie się w nim znajdujesz. Jeśli ci się to nie podoba, możesz wyjść. Odwrócił się i obrzucił morderczym spojrzeniem. O nie, w moim domu żaden dupek nie będzie się odgrażać. Już miałam coś powiedzieć, ale odezwał się Ariel. – Dobrze mu tak. Zbyt długo chodził z głową w chmurach. Zrobił się zbyt pewny siebie – dodał. Myślałam, że rozjuszy to Davida, ale tylko zaczął się śmiać, najpierw tylko trochę, a później rozkręcił się na dobre. Miał słodki śmiech, taki ciepły. Opamiętaj się, kobieto. Co ci odbiło? – krzyknęłam na siebie w myślach. Podeszłam do blatu i wlałam wodę do dzbanka. – Kto chce kawę? – zapytałam – Albo melisę? – dodałam ciszej. Pora rozładować nieco napięcie. Rozsiedli się na krzesłach przy stole kuchennym i nagle mój dom zrobił się bardzo ciasny. Mam niewielką kuchnię. Mieszczą się w niej szafki kuchenne, piecyk i stół z trzema krzesłami, więc z dwoma potężnymi facetami w pomieszczeniu po prostu brakowało miejsca do swobodnego poruszania

się. – Poproszę, słodziutka – odezwał się David – herbatę, jeśli masz. – Ej, słodzić mogę jej tylko ja, ty jej nawet nie znasz – oburzył się ze śmiechem Ariel. – Ariel ma rację, słodzić mogą tylko przyjaciele, a ty jesteś dupkiem, który narobił mi siniaków. – Przeprosiłem – burknął pod nosem. – Jeszcze żadna kobieta nie powaliła go na ziemię. Chyba mu trochę rozdeptałaś dumę – wtrącił Ariel. – Widocznie nigdy nie miał do czynienia z wściekłą kobietą, a zresztą wyglądało, jakby mu się to podobało. – Chyba masz rację, zaczynam myśleć, że lubi SM. – Myślisz? – Ej, nadal tu jestem! – Och, patrz, faktycznie, a już miałam nadzieję, że zniknąłeś – odpysknęłam. Uśmiechnął się chytrze i rzekł: – Chcesz się bawić, kocico? Lubię zabawy, ale możesz tego nie przetrwać. Zmrużyłam oczy i popatrzyłam swoim najbardziej wrednym spojrzeniem. – Bo się sparzysz. Jak na grzecznego aniołka, nie zachowujesz się należycie. Uważaj, bo i ty upadniesz. – Mogę zaryzykować. Nie ma to jak odrobina zabawy. Ariel odchrząknął. – Znajdźcie sobie pokój. Rzuciłam w niego ścierką. Uchylił się w samą porę, ale uśmieszek nie schodził mu z ust. David spojrzał na mnie, uśmiechnął się i powrócił do rozmowy z Arielem. Po kilku chwilach swobodnej rozmowy David podniósł głos. – Zakochałeś się? Naprawdę? – zapytał zaskoczony. – Bo co? Skoro to ja to nie mogę? – Ariel wydawał się urażony. – Nie, nie o to chodzi, ale ostatnie kilka razy o mało nie upadłeś przez kobiety i też twierdziłeś, że chyba je kochasz. – Tak, ale wtedy było „chyba”, a teraz jest „na pewno”. David spojrzał sceptycznie na Ariela. – Nie patrz tak, przedstawię ci ją i zobaczysz. To wspaniała kobieta.

– To czemu nie jesteś z nią, tylko tutaj? – No bo ona teraz… no, ych… jest na randce – wyjaśnił speszony Ariel. – Czekaj, czegoś nie rozumiem. Jak to jest na randce? To ty chyba też powinieneś tam być? Nie mogłam patrzeć, jak Ariel próbuje wyjść z tego z twarzą. W końcu sama się odezwałam. – Ariel jeszcze się z nią nie umówił. Na razie wiemy o jego uczuciu tylko my, ale patrząc z boku, muszę stwierdzić, że to obustronne zainteresowanie. – To ty ją znasz? – Tak, to moja przyjaciółka. – Jak jest podobna do ciebie, to nie wiem, czy Ariel długo z nią wytrzyma. – Ty się normalnie prosisz o powtórkę. Odzywaj się tak dalej do mnie, a uwierz, że twoje orzeszki ci zgniją i odpadną – syknęłam przez zęby. – Chyba zaryzykuję – uśmiechnął się półgębkiem. – Ariel, czyli to coś poważnego? – Tak, jeszcze nigdy mnie tak nie wzięło – odparł z rozmarzonym wzrokiem. – OK, ale zostanę i upewnię się, żebyś czegoś znowu nie spieprzył. Gdzie się zatrzymałeś? – Hm, mieszkam nka stancji, u pewnego małżeństwa, ale oni nie mają już innych pokoi, musimy ci czegoś poszukać. No chyba że… Jun użyczy ci pokoju. Zachłysnęłam się herbatą. – Kochasz brata? – zapytałam, gdy już się ogarnęłam. – Czasami – odpowiedział Ariel z głupkowatym uśmiechem, za co oberwał w tył głowy od Davida. – Bo możesz być pewny, że jeśli tu zostanie, to zapewne go zamorduję we śnie. Mogę poszukać hotelu lub czegoś w tym stylu, ale będzie żył, prawda? – zapytałam z nadzieją. – Sezon w pełni, więc pewnie będziesz musiał jechać godzinę. – Ariel spojrzał błagalnie. – Jun, szukałem mieszkania lub pokoju przez dwa długie pieprzone dni, a wtedy było jeszcze przed sezonem. Spałem pod mostem. – No, twojemu braciszkowi też by się przydała mała lekcja pokory – stwierdziłam z sarkazmem. – Jun, proszę. – Zrobił maślane oczy.

– Ty go jednak nie kochasz. David patrzył z taką samą prośbą w oczach. Boże, zamorduję go, jak tu zostanie. Och, nie, nie, nie, to zły pomysł. Baaardzo zły. – Argh, to zły pomysł. – Wiesz, że teraz nic nie znajdzie. Ten wasz sezon to jakieś wariactwo. Kto zjeżdżałby na sezon rybacki i to tak tłumnie. Miej sumienie, Jun. – Ty mi nie wchodź na sumienie, bo zmienię o tobie zdanie. – Jun, proszę, proszę, proszę. Odwdzięczę się. – Proszę, Jun – powiedział David. – To zły pomysł, bardzo zły, koszmarnie zły – mamrotałam po nosem, wychodząc z kuchni. Chłopcy poszli za mną jak grzeczne szczeniaki. Otworzyłam drzwi do pokoju gościnnego. – Czysta pościel jest w szafie. To tylko na kilka dni. Jeśli postanowisz zostać na dłużej, masz sobie coś znaleźć. Dlaczego nie wrócisz do siebie i nie pojawisz się, gdy będziesz potrzebny? – Bo nie mogę. Skoro postanowiłem zostać na trochę na ziemi, nie mogę wrócić do nieba, dopóki nie uznają, że zakończyłem misję. – Jaką misję? Zresztą nieważne – machnęłam rękami, jakbym odganiała muchę. – A twoje rzeczy? – To jest coś, co jest proste. Po prostu je na sobie materializujemy – odpowiedział Ariel. – Dobrze, że mi tego nie zabrano. – A jedzenie? Nie będę cię karmić. – Nie martw się, poradzę sobie. – Dobrze – westchnęłam. – A teraz wynocha – machnęłam na Ariela. – Jestem zmęczona. – Wpadnę jutro rano – oznajmił Ariel, wychodząc. – Nawet się nie waż. Do dwunastej nie chcę cię widzieć. Uśmiechnął się. – OK. Wyśpij się. Davidzie, nie zamęcz jej – krzyknął na odchodnym. – Co? Ach, nieważne. Mam dość, dobranoc – mruknęłam do siebie i skierowałam się do pokoju. – Dobranoc – usłyszałam Davida, zanim zamknął drzwi.

– Tak, branoc. Po gorącym prysznicu i obejrzeniu siniaków, które zdobiły ramiona, wsunęłam się nago do łóżka, bo nie chciało mi się nawet szukać piżamy. Byłam wyczerpana. Rano się obudzę i okaże się, że to był sen, popieprzony, ale sen. Nie ma aniołów, a jeśli są, to na pewno nie takie. Ziewnęłam i wtuliłam się w poduszkę. Zasnęłam w minutę. Byłam tak zmęczona, że chyba nie zmieniłam pozycji przez całą noc.

3 Cholera, co mnie podkusiło – łajałem się w myślach. Zachowujesz się jak szczeniak, nie wytrzymasz z tą kobietą pod jednym dachem ani dnia! Ciągnąłem tyradę, rzucając się w ubraniu na łóżko. Ładna, ale zupełnie nie w moim typie. Wolę wysokie i chude, a ona taka okrągła, słodko okrągła. Strzeliłem się ręką w czoło, zauważając, w którą stronę kierują się myśli. Co się dzieje? To nie może być moja partnerka. To niemożliwe, nie teraz. Obecnie jest czas Ariela. Znalazł partnerkę, nawet w niebiosach o tym mówią. Ariel jest kochliwym aniołkiem, był zakochany w takiej liczbie kobiet, że trudno zliczyć. Gdyby nie anielska cierpliwość Najwyższych, wracałby na ziemię co najmniej raz w miesiącu w ciągu wielotysięcznego życia. Tym razem upewnili się, by trafił na tę, co trzeba. Ten wypadek z fajerwerkami nie był przypadkowy. Co zabawne, uczestniczenie w tym Michaela nie było zamierzone, ale dodało temu lepszego efektu. Faktycznie już za bardzo zadzierał nosa i mam wrażenie, że maczali w tym palce Najwyżsi. Podobnie jak przy fajerwerkach. Wystarczyło jedno skinienie, by przewrócić jeden z nich w dobrym kierunku i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Gdy się o tym dowiedziałem, leżałem na ziemi i śmiałem się, dopóki wysoka rangą anielica nie strzeliła mnie w tył głowy i nie powiedziała, że mam pomóc bratu, by niczego nie schrzanił. Wydawało się to podejrzane, bo jak się znajdzie partnerkę, po prostu jest to już przesądzone, co by się nie działo i tak będą razem. Ariel jest może niezdarą i chodzącą naiwnością, ale w tej sprawie po prostu nie uda mu się niczego zepsuć. Czyżby i na mnie zagięli parol? Ale co im zrobiłem? Nie łajdaczyłem się, nie sprawiałem kłopotów, wykonywałem obowiązki. Ne jestem gotowy na związek. Nie znam się na kobietach. Przelotny numerek co jakiś czas nie przygotowuje do małżeństwa. Nie, nie, nie, to na pewno nie to. Ariel to ciamajda i to jego mam pilnować. Wstałem, potrząsając głową, by wyrzucić kłębiące się myśli. Pora na prysznic, przynajmniej rozgoni bzdety. Tak, to świetny pomysł – myślałem, kierując się do skromnej łazienki przylegającej do pokoju. Była urządzona bez przepychu. Normalne kafelki i ceramika. Nic niezwykłego, czyste ręczniki w szafce, pasta do zębów, nowa szczoteczka. Jak w hotelu – świetnie. Wzruszyłem ramionami i

poszedłem pod prysznic, po którym wskoczyłem prosto do łóżka. Jutro będzie lepszy dzień, postaram się być miły – postanowiłem i zasnąłem.

4 Obudził mnie zapach ulubionej herbaty. Hm, tak z samego rana, milusio. Moment. Coś do mnie dotarło. Skoro jestem w łóżku, kto zrobił herbatę? – Dzień dobry, śliczna. Poderwałam się, przestraszona, na łóżku, w ostatniej chwili przypominając sobie, że jestem naga. – Co, do diabła, robisz u mnie w pokoju?! – wrzasnęłam na Davida. – Przyniosłem herbatę – odpowiedział, jakby nigdy nic. – Wyjdź stąd! – krzyczałam. – Wiesz, co to, do cholery, jest prywatność? – Zaraz takie ostre słowa. – Zabije cię – wycedziłam przez zęby – jak stąd zaraz nie pójdziesz. Wywalę cię na zbity pysk i będę miała w dupie, że śpisz pod mostem. – Dobrze, dobrze, uspokój się śliczna – powiedział, wycofując się. – Ładny tatuaż. Tatuaż? Widział mój tatuaż, cholera. Mam tatuaż. Mały, śliczny tatuaż, tyle że bardzo nisko na plecach, co świadczy o tym, że byłam prawie całkiem odkryta, kiedy wszedł. Cholera jasna. Rzuciłam się na poduszkę i zaczęłam kląć na czym świat stoi, mając nadzieję, że David usłyszy. Ubrałam się szybko i wypadłam jaka burza do salonu. Siedział na kanapie i popijał kawę? – Coś ty, do cholery, myślał, wchodząc do mojego pokoju bez pukania i zaproszenia? – fuknęłam. – Ale… – Mogłam być, do kurwy nędzy, naga. – Byłaś – potwierdził. – Jeśli jeszcze raz się to powtórzy, nie ręczę za siebie, możesz być pewny, że stąd wylecisz. Rozumiemy się? – Skończyłaś? – zapytał, wstając. – Tak – syknęłam. Zaczął się zbliżać. – Po pierwsze pukałem i czekałem, a skoro się nie odezwałaś, bałem się, że