O książce
Odpowiedzi, których nie udzielił STARTER
PRZEŻYŁA PIEKŁO
POKONAŁA ENDERÓW
MOŻE WRESZCIE GODNIE ŻYĆ…
…ALE SĄ LUDZIE, KTÓRZY NIE ZAMIERZAJĄ
JEJ NA TO POZWOLIĆ
Los Angeles po wojnie bakteriologicznej jest rządzone przez Enderów, ludzi powyżej
sześćdziesiątego roku życia, którzy mogą zrobić wszystko, nawet kupić drugą młodość w ciele
obcego nastolatka…
Callie, dawniej bezdomna Starterka, teraz mieszka w okazałej rezydencji zapisanej jej przez bogatą
Enderkę, Helenę. Obie doprowadziły do tego, że zburzono i zdelegalizowano bank ciał, ale nosiciele
chipów umożliwiających zamianę ciał są wciąż porywani przez nieznanych prześladowców.
Niebezpieczeństwo grozi także Callie.
Czy uda się jej ocalić siebie i innych?
Spis treści
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Podziękowania
Dla Gene’a, mojego ulubionego Endera
Więcej na: www.ebook4all.pl
Rozdział pierwszy
Ręka sama powędrowała na tył głowy i mogłabym przysiąc, że tuż pod skórą wyczuwam
neurochip. Oczywiście było to niemożliwe, ponieważ był schowany głębiej, pod metalową płytką.
Dotykałam jedynie blizny, twardej i pozbawionej czucia.
Starałam się od tego powstrzymywać. Niestety, wpadłam w obsesyjny nawyk, natrętny niczym
gmeranie palcem przy zadartej skórce koło paznokcia. Prześladował mnie cały czas – nawet teraz,
gdy w kuchni szykowałam kanapki. W kuchni niegdyś należącej do Heleny.
Zapisała mi swoją rezydencję i mimo że sama już nie żyła, wszystko tutaj przypominało mi, że
była jej własnością. Wysmakowane kuchenne wnętrze – od glazury w kolorze morskiej zieleni po
przemyślaną w każdym szczególe wyspę kuchenną – było jej wyborem. I także Eugenia, gospodyni
rezydencji, która została z nami.
To Helena wymyśliła ten szalony plan, żeby działając w moim ciele, zabić senatora Harrisona
i w ten sposób pokrzyżować plany Starego Człowieka. Jednak pierwotny błąd popełniłam ja,
ponieważ dobrowolnie zgłosiłam się jako dawca ciała. Co prawda zdecydowałam się na to
w rozpaczy, aby uratować mojego braciszka Tylera. Tego kroku nie mogłam już cofnąć – tak samo,
jak nie mogłam się pozbyć przeklętego chipa wetkniętego w tył mojej głowy. Nienawidziłam go. Był
niczym telefon, przez który Stary Człowiek łączył się ze mną, a ja nie mogłam przerwać połączenia
i musiałam go słuchać. Taka bezpośrednia linia od niego do mnie, do Callie Woodland.
Ostatni raz dał o sobie znać dwa dni temu, kiedy obserwowałam, jak burzą prześwietny gmach
Prime Destinations. Mówił głosem mojego ojca, posłużył się nawet naszym umówionym hasłem:
„Groźne jastrzębie polują na gołębie”. Ani przez chwilę nie przestawałam o tym myśleć. Stojąc przy
kuchennym blacie i smarując masłem orzechowym ostatnie kanapki, doszłam do wniosku, że Stary
Człowiek bawił się, dręcząc mnie jedną ze swoich sztuczek. Okrutną, ale ten potwór nie mógł mnie
już niczym zadziwić.
– Skończyłaś? – spytała Eugenia.
Podskoczyłam, słysząc jej skrzekliwy, starczy głos Enderki. Nie wiedziałam, że weszła. Jak
długo mnie obserwowała? Gdy się odwróciłam, zobaczyłam dezaprobatę na jej pomarszczonej
twarzy. Gdybym była osobą z bajki, żyjącą w zamku, ona pełniłaby rolę brzydkiej macochy.
– Już dosyć. Opróżnisz całą spiżarnię – powiedziała.
Bzdura. Zrobiłam tylko kilkanaście kanapek, a nasza spiżarnia mogłaby nas wyżywić jeszcze
przez miesiąc. Włożyłam ostatnią kanapkę do próżniowej pakowarki – rozległ się świst zasysanego
powietrza i cienka folia błyskawicznie owinęła się szczelnie wokół chleba.
– Skończyłam. – Wrzuciłam kanapki do brezentowej torby.
Eugenia nawet nie czekała, aż wyjdę, natychmiast zaczęła wycierać blat. Popsułam jej nastrój na
resztę dnia.
– Nie jesteśmy w stanie wykarmić wszystkich głodujących na tym świecie – burknęła,
przecierając niewidoczne plamy.
– To prawda. Jedynie paru głodnych Starterów. – Zapięłam torbę i przewiesiłam ją przez ramię.
Gdy wkładałam torbę do bagażnika niebieskiego sportowego samochodu, wciąż prześladowało
mnie pełne nagany spojrzenie Eugenii. Powinna być bardziej wyrozumiała, wiedząc, że jestem
sierotą. Niestety, uważała, że to ja przyczyniłam się do śmierci Heleny. A przecież to nie była moja
wina. W rzeczywistości to Helena była bliska wyprawienia mnie na tamten świat. Zatrzasnęłam
bagażnik. Wiedziałam, że Eugenia została z nami, ponieważ uwielbiała Tylera. Więc jest okay,
pomyślałam. Nie muszę być jej posłuszna. Nie ona jest moim opiekunem prawnym.
Ręka powędrowała znowu na tył głowy i bezmyślnie zaczęłam drapać bliznę. Gdy
oprzytomniałam i cofnęłam dłoń, zobaczyłam pod paznokciami ślady krwi. Wzdrygnęłam się.
Wyciągnęłam chusteczkę i dokładnie wytarłam palce, po czym wyszłam z garażu drzwiami
prowadzącymi na ogród. Omszały chodniczek wilgotny od porannej mgły wiódł do domku
gościnnego schowanego w krzakach dzikiej róży. Przywitała mnie cisza, żadnego ruchu za oknami.
Zastukałam do drzwi z surowych desek. Żadnej reakcji. Więc nie wrócił.
Ze zgrzytem przekręciłam gałkę i wsunęłam głowę do środka.
– Michael?
Nie byłam w jego chatce, odkąd przeprowadziliśmy się do rezydencji. Wnętrze przenikał jego
specyficzny zapach: farb malarskich i świeżo obrabianego drewna. Michael zawsze ładnie pachniał,
nawet wtedy, gdy zamieszkiwaliśmy rudery jako dzicy lokatorzy.
Jednak o tym, że to jego teren, świadczyły przede wszystkim zdumiewające obrazy na ścianach.
Jeden przedstawiał chudych Starterów o głodnych, udręczonych spojrzeniach, ubranych w kilka
warstw łachmanów, obwieszonych butelkami z wodą, z nieodłącznymi latarkami na rękach.
Na drugim obrazie przedstawiona została scena walki trzech Starterów o jabłko. Jeden leżał na
ziemi – pobity i unieszkodliwiony. Tak kilka miesięcy temu wyglądało moje życie. Dlatego jeszcze
trudniej było mi patrzeć na kolejny obraz.
Była na nim moja przyjaciółka Sara, której nie udało mi się uratować. Opowiadałam o niej
Michaelowi. Spędziłyśmy jakiś czas razem w Zakładzie numer 37 – koszmarnym miejscu dla
osieroconych Starterów, po których nie zgłosili się dziadkowie. Tam umieściła mnie policja
prewencyjna. Obraz wyobrażał Sarę, porażoną śmiertelnie taserem, zawieszoną na drucie kolczastym
po tym, jak symulowała ucieczkę, by odwrócić uwagę strażników ode mnie. Michael nigdy się z nią
nie zetknął, ale jak większość Starterów widział niejeden akt desperackiej odwagi. W oczach Sary
upamiętnił gotowość poświęcenia dla kogoś życia.
Oczy mi się zaszkliły i obraz rozmazał. Choćbym żyła milion lat, tak lojalnej przyjaciółki już
nigdy nie znajdę. Oddała mi wszystko, a ja pozwoliłam jej zginąć.
Czułam się winna.
Ktoś wszedł do domku. Odwróciłam się. W drzwiach stał Tyler.
– Jesteś, Małpko! – zawołał.
Szybko wytarłam oczy, a on podbiegł i objął mnie rączkami za nogi. Wtedy dojrzałam stojącego
za nim na progu uśmiechniętego Michaela. Zamknął drzwi i postawił na podłodze torbę podróżną.
– Wróciłeś nareszcie – powiedziałam.
Potrząsnął głową, odrzucając z twarzy niesforne blond loki, i zobaczyłam, jak się dziwi, słysząc
troskę w moim głosie.
Tyler odsunął się ode mnie.
– Zobacz, co mi przywiózł Michael.
Pomachał małą ciężarówką i przesunął nią po oparciu kanapy.
– Gdzie byłeś? – zapytałam Michaela. Po raz ostatni widziałam go w tłumie, gdy wyburzano
gmach Prime Destinations.
Wzruszył ramionami.
– Potrzebowałem odetchnąć przestrzenią.
Wiedziałam, że nic nie powie w obecności chłopca. Miałam także świadomość, że widział mnie
i Blake’a, wnuka senatora Harrisona, trzymających się za ręce w chwili, gdy tamten gmach się walił.
Dwie marionetki Starego Człowieka.
– Uwierz mi, że to nic nie znaczyło – odezwałam się ściszonym głosem. – Poza tym ty, ty
i Florina…
– Z tym koniec.
Patrzyliśmy sobie w oczy. Tyler bawił się dalej i choć naśladował warkot samochodu, mógł nas
słyszeć. Zastanawiałam się, jak opisać Michaelowi, co czuję, ale szczerze mówiąc, sama tego nie
mogłam zrozumieć. Stary Człowiek, Blake, Michael – wszystko się pogmatwało.
Bipnęła moja komórka, sygnalizując trzy nieodebrane wiadomości.
– Ktoś się do ciebie dobija? – spytał Michael.
SMS-y były od Blake’a. Bezskutecznie próbował skontaktować się ze mną od dnia wyburzenia
Prime.
– To on, tak? – dopytywał się Michael.
Wsunęłam komórkę do kieszeni, przekrzywiłam głowę i posłałam mu spojrzenie mówiące: „Nie
przypieraj mnie do muru”.
Tyler niespokojnie zerknął najpierw na Michaela, potem na mnie.
– Idziemy do sklepu – odezwał się Tyler. – Kupić mi buty.
– Nie pytając mnie o zdanie? – Przewiesiłam torbę przez ramię i spojrzałam na Michaela.
– Bardzo prosił – wyjaśnił. – Jego ukochane buty są już za małe.
– Szybko teraz rośnie, kupcie od razu drugą parę o rozmiar większą.
Ku naszej wielkiej radości Tyler powrócił do zdrowia, odkąd przestaliśmy pomieszkiwać na
dziko w nieogrzewanych pustostanach.
– Chodź z nami – poprosił mnie.
– Bardzo bym chciała, ale muszę ruszać w drogę.
– Dokąd? – spytał Michael.
– W nasze stare okolice. Nakarmić Starterów.
– Nie chcesz asysty?
– A niby po co? Nie mogę pojechać sama?
Ledwie mu odburknęłam, a już chciałam cofnąć te słowa, bo wyglądał na głęboko urażonego.
Nawet Tyler otworzył na moment usta ze zdziwienia.
– Przepraszam. Dzięki za dobre chęci. Naprawdę. Wydaje mi się jednak, że sobie poradzę.
A wy ruszajcie do supermarketu.
– Zjedzmy chociaż razem lunch – poprosił Tyler. – Po tym, jak kupimy buty.
Chwycił Michaela za rękę, a mnie posłał błagalne spojrzenie. Zastępowaliśmy mu rodziców
i robił wszystko, żebyśmy trzymali się razem. Marzyłam, żeby za sprawą jakiegoś cudu powrócili
nasi rodzice i byśmy znowu byli normalną rodzinę. Ale w tym momencie miałam się pospieszyć, żeby
spełnić drobną prośbę mojego braciszka.
Z brezentową torbą na ramieniu otwierałam boczne drzwi opuszczonego biurowca, który nie tak
dawno był domem Michaela i Tylera, i Floriny, gdy ja w tym czasie zarabiałam jako dawca ciała.
Weszłam do lobby. Jak zwykle za ladą recepcji nie było nikogo. Za nic nie zwierzyłabym się z tego
Michaelowi, ale serce zaczęło mi bić mocniej. Szybciej. Wstrzymałam oddech, nasłuchując oznak
ewentualnego zagrożenia. Znałam to miejsce, ale sytuacje się zmieniają. Kto wie, jacy Starterzy teraz
tu mieszkają?
Podeszłam do recepcji, żeby sprawdzić, czy aby ktoś gotowy do ataku nie kryje się za
kontuarem. Nikogo. Postawiłam torbę, rozsunęłam zamek błyskawiczny i wyjęłam ręcznik. Gdy
wycierałam z brudu blat, usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Zanim się zorientowałam, co się dzieje,
ktoś podbiegł i złapał moją torbę.
– Hej! – krzyknęłam.
Niski, pucułowaty Starter biegł do wyjścia, ściskając zdobycz, z której na podłogę wypadło
kilka kanapek.
– Miały być dla wszystkich, ty rozbójniku! – wrzasnęłam.
Tylko śmignął przez drzwi; nie miałam szans go dogonić.
Wybiegłam zza lady i schyliłam się, żeby pozbierać leżące na podłodze kanapki. Sięgałam po
jedną z nich, gdy ktoś stanął mi na dłoni.
– Zostaw to! – Napastnikiem była Starterka, może o rok młodsza ode mnie.
Trzymała w ręku drewnianą pałkę wielkości kija bejsbolowego i przymierzała się do uderzenia.
Zardzewiałe gwoździe na końcu pałki nie zachęcały do konfrontacji. Kiwnęłam głową. Zwolniła
ucisk stopy i pozwoliła mi wysunąć spod niej rękę.
– Weź ją – powiedziałam, wskazując na zgniecioną kanapkę.
Chwyciła tę i jeszcze dwie inne. Wgryzła się w chleb przez folię i zaczęła jeść jak dzikie
zwierzę. Chuda, z krótkimi tłustymi włosami, prawdopodobnie jeszcze niedawno była dziewczyną
z klasy średniej. Jak ja.
Znałam taki straszliwy głód, ale nikt nie przychodził wtedy do naszego budynku z jedzeniem.
Teraz zrozumiałam dlaczego.
Przełknęła jeden kęs.
– No, no. – Podeszła bliżej i dotknęła moich włosów. – Jakie czyste. – Potem przyjrzała się
mojej twarzy. – Idealna. Jesteś Metal, hę?
– Co jestem?
– No wiesz, Metal. Jedna z tych z banku ciał. Masz w głowie chip. – Znowu ugryzła kanapkę,
tym razem odwijając folię. – Jak się z tym czujesz? – Okrążyła mnie, żeby przyjrzeć się tyłowi mojej
głowy.
Miałam na sobie najskromniejsze ciuchy, jakie udało mi się znaleźć w garderobie Heleny. Lecz
nic nie mogłam poradzić na to, że moja cera była bez skazy, włosy lśniły i rysy twarzy miałam
idealne. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że zostałam zachipowanym niewolnikiem.
– Jak czyjaś własność – odparłam.
Mieniące się kolorami centrum handlowe stanowiło skrajne przeciwieństwo okrutnego świata
wyjętych spod prawa dzikich lokatorów. Przed sklepami na straży stali Enderzy, obrzucając zimnymi
spojrzeniami przechodzących Starterów. Jeden ze strażników obserwował grupkę nastolatków,
których brudne twarze i poplamione dżinsy były niczym reklama ich statusu – dzieci nieobjętych
opieką dziadków. Po chwili dał sygnał ochroniarzom centrum, a ci bez ceregieli doprowadzili
chłopaków do wyjścia.
To było miejsce zakupów dla elity, a wojna bakteriologiczna pogłębiła jeszcze przepaść między
bogatymi a biednymi. Chociaż nie wszyscy Enderzy byli bogaci, a nie wszyscy Starterzy biedni,
najczęściej tak to właśnie wyglądało. Lecz to także tutaj mijałam wielu Starterów w szpanerskich
magicznych kurtkach i dżinsach, które pod wpływem ruchu zmieniały kolor i fakturę. Wydawali się
egzotycznymi ptakami. Nosili designerskie okulary oraz szaliki i kapelusze z cienką warstwą paneli
słonecznych ładujących baterie. Niektórzy w swoich metalicznie połyskujących kurtkach mieli chipy
kontrolujące temperaturę. Inni używali gadżetów błyskawicznie zwijających ciepłą kurtkę do takich
rozmiarów, że mieściła się w portfelu. Mówiło się, że chodzą w takich ubraniach, żeby się odróżnić
od Starterów bezdomnych. Miałam szafę pełną takich ubrań, odziedziczonych po wnuczce Heleny.
Jednak to nie był mój styl.
Starterzy, po których zgłosili się dziadkowie, mieszkali w równie bogatych rezydencjach jak
moja. Byli często nie do odróżnienia od osób, które jak ja przeszły upiększające zabiegi w banku
ciał. Od Metalów, jak nazwała mnie tamta dziewczyna. Ci Starterzy, którzy wałęsali się tutaj, po
centrum, mieli piękne twarze, ponieważ było ich na to stać. Chodzili do najlepszych dermatologów,
dentystów i stylistów, używali najdroższych kosmetyków – wszystko to opłacali ich dziadkowie.
Wojna bakteriologiczna w minimalnym stopniu ograniczyła nawyk szastania pieniędzmi.
Skarciłam się w duchu. Bo oto osądzałam swoich rówieśników, a przecież oni też stracili
rodziców. Być może nie są kochani, tylko traktowani chłodno przez dziadków, którym jest ciężko na
sercu, gdy na co dzień oglądają twarze przypominające im zmarłych synów i córki.
Ta wojna zmieniła wszystkich.
Drapiąc znowu bliznę, rozejrzałam się w poszukiwaniu sklepu z butami. Miałam się spotkać
z Michaelem i Tylerem w barze, ale przyszłam wcześniej, bo moja misja się nie powiodła. Z goryczą
przełknęłam ślinę. Michael miał rację – nie powinnam była wybierać się tam sama. Do tego
zlekceważyłam elementarne reguły ulicy: nigdy nie wypuszczaj torby z ręki; nie stawaj plecami do
wejścia; bądź zawsze gotowa do walki. Tyle pracy włożonej w kanapki i nakarmiłam zaledwie
dwoje Starterów, którzy nawet mi nie podziękowali.
Skupiłam uwagę na interaktywnym ekranie informacyjnym.
– Buty – powiedziałam do niewidzialnego mikrofonu.
W powietrzu zawisł pobrany z mapy centrum hologram sklepu z obuwiem. Jedynego z butami
sportowymi. Tyler, jak go znałam, z pewnością przymierzał każdą parę. Musiałam spieszyć
Michaelowi na ratunek.
Ruszyłam w kierunku sklepu, wyprzedzając po drodze Enderkę wspartą na ramieniu ślicznej
Starterki, prawdopodobnie wnuczki.
Ślicznotka przyciągająca oczy.
Zatrzymałam się.
Znowu ten sztuczny elektroniczny głos w mojej głowie, który przyprawiał mnie o ciarki.
Stary Człowiek.
Halo, Callie. Tęsknisz do mnie?
– Nie. Ani trochę. – Siliłam się na lekki ton głosu. – Co z oczu, to z serca.
Mądra dziewczynka.
Nagle przypomniałam sobie, że on patrzy moimi oczami. Czym prędzej schowałam ręce do tyłu,
by nie widział, że mi drżą.
Nie kupuję tego. Jestem pewien, że myślisz o mnie każdego dnia. Każdej godziny. Każdej
minuty.
Jakbym nie miała o kim myśleć! – Miałam ochotę to wywrzeszczeć, ale ochroniarze marketu
wzięliby mnie za wariatkę. Rzuciłam okiem w ich stronę. Czy patrzą na mnie, bo mówię sama do
siebie? Spoko, mogę przecież mówić do słuchawki w uchu. Być może ich uwagę zwróciło moje
zdenerwowanie.
– Czego chcesz?
Twojej pełnej uwagi. I z pewnością zechcesz mi ją poświęcić.
Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach.
Spójrz na lewo i powiedz, co widzisz.
– Sklepy.
Wytęż wzrok.
Odwróciłam głowę w lewo.
– Widzę… sklep z czekoladą, jubilera, zamknięty butik.
Nieuważnie patrzysz. Co jeszcze widzisz?
Zrobiłam parę kroków do przodu.
– Widzę ludzi. Enderów, niektórzy są z wnukami, są też Starterzy…
Trafione. Starterzy. Patrz uważnie.
Rozejrzałam się wokół. Czy chce, żebym zwróciła uwagę na jakiegoś Startera?
– Czy gramy w ciepło-zimno?
Raczej w gorąco, bardzo gorąco. Chociaż za chwilę przekonasz się, że to wcale nie jest
zabawa.
Stałam dalej w miejscu, z obu stron mijali mnie Starterzy i Enderzy. Chciał, żebym wypatrzyła
kogoś spośród Starterów. Wiele młodzieży się tu kręciło… O kogo może chodzić? Nagle dostrzegłam
dziewczynę z długimi rudymi włosami. Znałam ją.
Reece.
Dawczyni jak ja. Lauren, moja prawna opiekunka, wynajęła jej ciało i jako Reece poszukiwała
swojej wnuczki. Zaprzyjaźniłam się z Reece, ale w rzeczywistości to była Lauren. Prawdziwa Reece
nie mogła mnie znać. A tyle miałam jej do powiedzenia.
– Reece! – zawołałam.
Wyglądała jak zawsze pięknie, ubrana w krótką, wzorzystą sukienkę i srebrne szpilki. Starając
się nie potrącać ludzi, pobiegłam za nią. Dzieliły nas jakieś trzy metry, gdy zatrzymała się
i odwróciła. Co chwila ktoś przechodził między nami.
– Jestem Callie – przedstawiłam się. – Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie.
Obrzuciła mnie przedziwnym spojrzeniem, jakiego wcześniej u niej nie widziałam. Kącik ust
podniósł się jej z jednej strony w półuśmiechu, lecz nie był to płynny ruch. Jakiś taki mechaniczny.
Coś jest nie tak, pomyślałam.
Nagle odwróciła się i poszła dalej.
– Poczekaj! – krzyknęłam.
Nie zareagowała. Zauważyłam, że idzie za nią jakiś Ender i byłabym nie zwróciła na niego
uwagi, gdyby nie rzucił mi się w oczy duży srebrny tatuaż na jego szyi. Głowa jakiegoś zwierzęcia.
Widziałam ją niedokładnie. Pantery?
– To była Reece, tak? Ją miałam wypatrzyć w tłumie?
Zawsze mogę na ciebie liczyć, Callie.
Czy Reece wie, że idzie za nią Ender z wytatuowaną panterą? Nie byłam pewna. Weszła do
sklepu. On stanął przy sąsiedniej witrynie, udając wielkie zainteresowanie naszyjnikiem z pereł.
Podeszłam bliżej.
Stop, zostaw ją w spokoju.
Wyszła po chwili, a wytatuowany mężczyzna ruszył za nią. Trzymając się kilka kroków z tyłu,
obserwowałam obydwoje.
– Ona jest w niebezpieczeństwie – powiedziałam do Starego Człowieka.
Przekonasz się.
Ogarnęła mnie fala paniki.
– Czy ktoś jest w jej ciele?
Bank ciał został zburzony, a jednak Stary Człowiek miał dostęp do mnie. Równie dobrze mógł
spowodować, że w ciele Reece znajdował się ktoś inny. Ścisnął mi się żołądek. Ten tatuaż. Ciało
Reece miało zostać do czegoś wykorzystane.
Reece zbliżała się do sklepu z obuwiem. Zobaczyłam, że Michael i Tyler właśnie do niego
wchodzą.
– Michael! – zawołałam z nadzieją, że mnie usłyszy mimo gwaru i głośnej muzyki. Dzieliło nas
jakieś sześć czy siedem sklepów. Zatrzymał się, rozejrzał, ale mnie nie dostrzegł. Wszedł do środka.
Natomiast dosłyszała mnie Reece, ponieważ się odwróciła i popatrzyła na mnie. Niechcący
zrobiłam coś złego: dałam szansę wytatuowanemu prześladowcy, by ją dogonił. Powiedział jej coś
do ucha, potrząsnęła głową w ten nienaturalny, mechaniczny sposób. Dotknął jej ramienia, a ona –
lub osoba znajdująca się w jej ciele – strząsnęła jego rękę.
– Co się dzieje? – Zesztywniałam cała, próbując rozwikłać zagadkę. – Powiedz mi.
Zniszczyłaś Prime, ale to nie znaczy, że zniszczyłaś także mnie. To nie była moja jedyna baza.
W dalszym ciągu mam dostęp do każdego chipa.
Reece wymknęła się mężczyźnie i podbiegła pod sklep z obuwiem.
Ten dostęp to moja broń.
– Nie! – krzyknęłam do niego, do siebie, do ludzi wokół.
Wstrzymałam oddech, czas jakby się zatrzymał i wszystko rozegrało się niemal równocześnie.
Rzuciłam się za nią w stronę sklepu, tłum naokoło zlał mi się w bezbarwną plamę. Miałam wrażenie,
że biegnę zbyt wolno, jakbym poruszała się w stawiającej opór wodzie.
Dwa sklepy dzieliły mnie od celu, gdy dopadł mnie czarnowłosy Starter w błyszczącej
nadmuchiwanej kamizelce. Mignęła mi przed oczami jego twarz – kwadratowa szczęka, świdrujące
oczy. Rzucił się na mnie, chwycił obiema rękami w pasie i energicznie pociągnął do tyłu.
Zanim zdążyłam zareagować, rozległ się rozrywający czaszkę straszliwy huk wybuchu.
Dochodził z miejsca, gdzie stała Reece. Siła eksplozji uniosła mnie w powietrze, oczy poraził
oślepiająco jasny blask.
Rozdział drugi
Kawałki szkła i metalu spadały z góry jak deszcz i odbijały się od posadzki. Leżałam na
plecach, a przykucnięty nade mną Starter osłaniał mnie niczym tarcza. Zamknęłam oczy i zakryłam
twarz rękami. Jakaś Enderka krzyczała, że jest ranna.
Krzyki zranionych i przerażonych dochodziły ze wszystkich stron. Nie byłam pewna, czy jeden
z nich nie wydobywa się z moich ust. Wydawało mi się, że to trwa w nieskończoność,
a prawdopodobnie to były zaledwie sekundy.
Wreszcie przeraźliwe huki i trzaski ustały. W centrum na moment zaległa cisza, jakby wszyscy
wstrzymali oddech. Potem nastąpił zbiorowy wydech i ciszę wyparł harmider, który docierał do mnie
przytłumiony niby upiorne echo. Starzy jęczeli, młodzi głośno szlochali, a niektórzy Starterzy
wzywali matki i ojców, którzy już dawno zginęli podczas wojny bakteriologicznej.
Otworzyłam oczy. Starter, który mnie ochraniał, przyjrzał się skrupulatnie mojej twarzy.
– Nic ci nie jest – powiedział. Coś go zaalarmowało, odwrócił głowę. – Wkracza policja –
rzucił i poderwał się na nogi.
– Zaczekaj. – Zaczęłam podnosić się z ziemi.
– Jeszcze się zobaczymy.
Gdy wstałam, jego już nie było. Strząsnęłam z siebie okruchy szkła.
Dłonie miałam w kilku miejscach skaleczone. Jak to się mogło stać? W jaki sposób Stary
Człowiek zrobił z chipa bombę?
Tyler. Michael.
Boże, błagam, nie!
W mgnieniu oka w miejscu największego spustoszenia zlokalizowałam sklep z obuwiem.
Ruszyłam tam, potykając się na rumowisku. Przed sklepem strażnik narzucił własną kurtkę na to, co
zostało z ciała Reece. Jeden but ofiary – dopiero co podziwiałam te szpilki – leżał na posadzce
wśród odłamków szkła, jakby Kopciuszek zgubił swój pantofelek.
Trzeszczało mi pod butami, gdy wchodziłam do środka. Ludzie obsiedli ławki przeznaczone do
przymierzania obuwia. Poszkodowani siedzieli z przyłożonymi do ran chusteczkami, ręcznikami
papierowymi, nawet ze sklepowymi skarpetkami, przy których wciąż wisiały metki.
Michaela dostrzegłam za ladą w głębi sklepu. Stał z pochyloną nisko głową, patrzył pod nogi.
Pobiegłam do niego, lawirując między stoiskami.
– Michael!
Spojrzał na mnie z ulgą w oczach.
– Callie.
– Gdzie Tyler?! – wykrzyczałam.
Mały podniósł się z podłogi i ujrzałam jego głowę nad kontuarem. Miał tylko kilka zadrapań.
Okrążyłam ladę i objęłam go mocno.
– Co się stało? – spytał.
– Była eksplozja – powiedziałam cicho.
– Dlaczego?
Zobaczyłam lęk w jego oczach. Nie odniósł wprawdzie większych szkód na ciele, ale
wiedziałam, że ten incydent pozostawi ślad w jego psychice.
– Sama chciałabym wiedzieć – odparłam.
Minęło parę godzin, policja zatarasowała wejście do sklepu, a na zewnątrz zaaranżowała salę
przesłuchań. Policyjni detektywi w garniturach zamiast mundurów wypożyczyli stoliki i krzesła
z sąsiadujących butików i zorganizowali szereg punktów tak oddalonych jeden od drugiego, żeby
świadkowie nie mogli się nawzajem słyszeć. Stojąc z Tylerem w kolejce, trzymałam ręce na jego
ramionach i przytulałam go do siebie. Czy powinnam wyjawić, co wiem? Co mogliby ze mną zrobić,
gdybym zdradziła, że w głowie słyszę jakieś głosy? Czy mi uwierzą? A może pomyślą, że
zwariowałam?
Skończyli przesłuchiwać jedną ze Starterek, która już odeszła od stolika. Policjant kiwnął na nas
i wskazał Tylerowi jej miejsce. Podeszłam do następnego wolnego punktu i usiadłam na krześle
naprzeciwko detektywa, tak wysokiego, że nawet w pozycji siedzącej patrzył na mnie z góry.
Wyglądał na mniej więcej sto lat, był nieźle umięśniony jak na Endera, a jego opalenizna
kontrastowała z gęstwą białych włosów. Zauważyłam, że ma pistolet, ale dopiero widok tasera mnie
zmroził.
– Nazwisko? – zapytał.
– Callie Woodland.
Na ekran wielkości dłoni nagrywał się słowny zapis tego, co mówię. Mogłam czytać od prawej
do lewej pojawiający się powoli, słowo po słowie tekst.
– Wiek?
– Szesnaście lat.
– Dziadkowie?
Potrząsnęłam głową i wyjaśniłam, że od niedawna moją prawną opiekunką jest Lauren, więc nie
mam statusu bezdomnej sieroty, podałam swój adres i numer telefonu.
– Co robiłaś tu, w centrum?
– Miałam się spotkać z bratem, Tylerem, żeby kupić mu buty.
– Czy on jest tutaj?
Kiwnęłam głową. Wskazał na ekran.
– Muszę to usłyszeć – powiedział.
– Rozumiem. Jest przesłuchiwany przy innym stoliku.
Podrapałam się bezmyślnie z tyłu głowy, ale na szczęście uprzytomniłam sobie, co robię.
Detektyw przyjrzał mi się – czy zauważył? Wsunęłam dłoń pod udo.
– Powiedz, co widziałaś.
Wzięłam głęboki oddech. Przygotowywałam się na to pytanie, stojąc w kolejce. Czy odpowiem
rzeczowo?
– Widziałam dziewczynę idącą wzdłuż wystaw.
– Czy potrafisz ją opisać?
– Miała długie rude włosy, wzrost około stu sześćdziesięciu pięciu, śliczna…
Do oczu napłynęły mi łzy. Usiłowałam je powstrzymać. Nie chciałam, by się domyślił, że ją
znałam.
Zerknął na mnie.
– W porządku. Poczekam, aż będziesz mogła mówić.
Kiwnęłam głową.
– Okay, już mogę.
– Jak była ubrana?
– Hm, w zieloną wzorzystą sukienkę. I srebrne szpilki. – Głos mi się załamał.
Nasze spojrzenia się spotkały. Zawahałam się.
– I…?
– Dziwnie się zachowywała.
– Jak?
Nic nie mów.
Ten głos mnie zelektryzował. Detektyw uniósł głowę znad ekranu.
– Dobrze się czujesz?
Już wiesz, Callie, co potrafię. Rozumiemy się?
Kiwnęłam głową.
– Możemy kontynuować? – spytał detektyw.
– Dziewczyna wydawała się zdenerwowana. Rozglądała się.
Oczy przesłuchującego się zwęziły.
– Mów dalej.
– Stanęła przed sklepem z butami i nagle rozległ się wybuch. Zamknęłam oczy. I… po chwili
zobaczyłam, że ona nie żyje. Musiała mieć na sobie bombę. – Głos mi się załamał… Wróciło
straszliwe wspomnienie tamtej sceny.
Spojrzał na mnie. Twarz mu złagodniała i nawet wydał mi się sympatyczny. Byłam bliska
powiedzenia mu prawdy. Jednak zabrakło mi odwagi.
– To wszystko, co wiem – dodałam.
Przytrzymał mnie jeszcze przez chwilę. Widziałam, że Tyler wstaje z krzesła. Podszedł do niego
Michael i ruszyli w stronę wyjścia.
Stary Człowiek dał mi wreszcie spokój – jeszcze zanim wyszłam z centrum. Rozpoznawałam to
po pustce w głowie, totalnej ciszy, która zalegała, ilekroć się rozłączał. Domyślałam się, że musiał
porozumieć się ze swoimi pomocnikami, na pewno z kimś, kto monitorował biedną Reece.
Jakakolwiek była przyczyna, odetchnęłam, bo przestał mnie dręczyć.
Wędrując przez opustoszały pasaż, czułam się jak duch. Przypomniałam sobie, co mówił
Redmond, zaprzyjaźniony Ender, spec komputerowy, z którego usług korzystała Helena. Był zdania,
że chipy w naszych głowach będą mogły wybuchać jak bomby.
Biedna Reece. W jaki sposób Stary Człowiek tego dokonał? Dlaczego? Żeby udowodnić, że
choć byliśmy w stanie zniszczyć Prime, jego nie zniszczymy? A może po prostu chciał mnie
zastraszyć?
Ścisnął mi się żołądek. Nienawidziłam tego chipa – tej rzeczy – w mojej głowie. Nie
zamierzałam pogodzić się z tym, że jakiś odrażający Ender będzie mnie kontrolował przez resztę
życia.
Wielkie słowa, ale wciąż jeszcze trzęsłam się ze strachu.
Źle się czułam. Weszłam do korytarza, z którego odchodziły służbowe drzwi, i zrobiłam kilka
głębokich wdechów. Wciąż przed oczami miałam Reece i jej leżącą samotnie szpilkę. Nie mogłam
się pozbyć tego obrazu. Czy mogłam zrobić coś, żeby ją uratować? Przycisnęłam rękami brzuch, żeby
zdusić to w sobie, uspokoić się, wziąć się w garść.
Rozejrzałam się. Byłam daleko od miejsca eksplozji, nikt nie mógł mnie tu zobaczyć.
Wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do senatora Bohna. Starałam się zachować spokojny
i rzeczowy ton. Byłam pewna, że udało mi się to drugie – rozmawiałam rzeczowo.
Senator pomógł mi w zniszczeniu Prime. Był jedną z niewielu osób, które poznały całą historię,
i miał odpowiednie koneksje, żeby coś teraz z tym zrobić. Sam próbował zlokalizować Starego
Człowieka, jak dotąd bez powodzenia. Opowiedziałam mu, co się teraz zdarzyło. Wyjaśniłam, że to
była jego sprawka.
– Mam pomysł, jak go znaleźć – dodałam i przedstawiłam swój plan.
Senator Bohn wysłuchał mnie uważnie.
– Callie – rzekł. – Zobaczę, co uda mi się zrobić. Potrzebny nam będzie list gończy. Jeżeli
pociągnę za sznurki, będę go miał za kilka godzin.
Kiedy skończyliśmy rozmowę, zadzwoniłam do Lauren, mojej opiekunki prawnej, i jej także
opowiedziałam o wszystkim. Czekało mnie coś jeszcze – musiałam złamać daną obietnicę.
Michael i Tyler czekali na mnie przy wyjściu z centrum. Widziałam przez przeszklone drzwi, że
stojący na zewnątrz policjanci zagradzają drogę do środka. Zatrzymaliśmy się na chwilę
i popatrzyliśmy na siebie – wyglądaliśmy jak nieboskie stworzenia.
– Jak wam poszło? – spytałam.
Michael wyrzucił ręce do góry.
– Niewiele mogliśmy im powiedzieć.
– Tylko że był wielki wybuch – dodał Tyler, także podnosząc do góry ręce i zataczając nimi
wielki krąg.
Nie mogłam go nie uściskać.
– Złamiesz mi nos – jęknął stłumionym głosem.
Wydawało się, że zniósł całe wydarzenie lepiej, niż mogłam się spodziewać. Być może
zahartowało go życie na ulicy. Wypuściłam małego z uścisku i zwróciłam się do Michaela.
– Czy weźmiesz Tylera do domu i pomożesz mu umyć się i przebrać?
Michael przekrzywił głowę.
– A ty gdzie się wybierasz?
– Idę do toalety, też potrzebuję się trochę obmyć. Potem muszę coś załatwić.
Nie wyglądał na uszczęśliwionego.
– Idziemy, Tyler. Ona nas dogoni.
Rozłożyłam ramiona i uściskałam ich obydwu naraz. Od Michaela biło przyjemne ciepło.
– Nie wiem, co bym bez was zrobiła, chłopaki.
– O to nie musisz się martwić – szepnął mi Michael do ucha.
Spojrzałam na niego.
– Dziękuję. – Poklepałam go delikatnie po plecach, ucałowałam Tylera w policzek
i pozwoliłam im odejść.
Gdy się oddalili, westchnęłam z wdzięczności do losu, że dał mi Michaela, który może
zaopiekować się moim bratem. Potem wyjęłam komórkę i przeczytałam wiadomości od Blake’a.
Jechałam na spotkanie z nim, gdy nagle oczy zaczęła mi zasnuwać mgła. Wiedziałam już, co
będzie dalej, ponieważ już mi się to zdarzało. Zaparkowałam przy krawężniku.
Atakowały mnie wspomnienia z życia Heleny, jakby to były moje własne. Działo się tak
w następstwie transferu umysł–ciało, jakiemu zostałyśmy poddane.
W moim umyśle ożywały jej wspomnienia – widziałam obrazy z jej życia i czułam, co ona
wtedy czuła. Helena wchodzi po raz pierwszy do Prime Destinations. Witają ją uśmiechy:
recepcjonistki, pana Tinnenbauma, na koniec Starego Człowieka. Jej myśli stają się moimi, ale nie
dlatego, że słyszę jej głos – autentycznie przeżywam jej rozpacz. Jak ci ludzie mogli ukraść mi
Emmę, wyrwać ją z domu i zmienić jej wygląd laserem, i rozciąć jej ciało, i całkiem ją odmienić.
To przez nich ją straciłam. Odeszła. Zniknęła. Pewnie nie żyje.
Czułam pustkę, w jakiej żyła Helena. Jej bezbrzeżną samotność. Jak większość wspomnień i to
było krótkotrwałe – szybko się skończyło. Przetoczyła się jednak przeze mnie fala emocji i smutek
nie opuszczał mnie przez resztę drogi. Dlaczego to się zdarzało? Czy spośród dawców ciała tylko ja
zostałam skazana na te dziwne pamiątki po transferze umysł–ciało?
Na spotkanie z Blakiem wybrałam park Beverly Glen. Serce zaczęło mi bić szybciej, gdy
zobaczyłam go siedzącego na stole piknikowym w oczekiwaniu na mnie.
Zachodzące słońce podświetlało od tyłu jego włosy i ten widok przywołał wspomnienie
naszego niegdysiejszego spotkania tutaj. Ale wtedy w ciele Blake’a był Stary Człowiek. Wybrałam to
miejsce, gdyż było niedaleko i miało prywatną ochronę. Być może jednak wybór tego samego parku
podyktowała mi podświadomość.
Podchodząc, obserwowałam go przez cały czas. Siedział z zaciśniętymi dłońmi, opierając
łokcie na udach – tak jak poprzednim razem. Musiałam powtarzać sobie, że to nie jest ta sama osoba
co przedtem. Teraz czekał na mnie wnuk senatora Harrisona, prawdziwy Blake, który myślał, że
wtedy ciężko chorował, który nic nie wiedział o banku ciał, dla którego jedynym dowodem na naszą
znajomość było wspólne zdjęcie w komórce.
Wyciągnął rękę i pomógł mi wgramolić się na stół.
– Cieszę się, że przyszłaś.
– Przykro mi, ale nie mam zbyt wiele czasu.
– Dlaczego?
– Czekam na ważny telefon. – Zdawałam sobie sprawę, że to kiepska wymówka. – Przyszłam,
bo muszę ci coś powiedzieć.
– A ja muszę cię o coś zapytać. Ty wiesz o nas wszystko, a ja nie wiem nic.
– Dzisiaj to już nie ma znaczenia.
– Dla mnie ma. – Wyciągnął swoją komórkę. – Co powiesz na to zdjęcie?
Pokazał mi sielankowy obrazek nas dwojga objętych ramionami. Lecz to był fałsz. W ciele
Blake’a na zdjęciu znajdował się Stary Człowiek. Oglądanie tego sprawiało mi ból.
– Co robiliśmy? – dopytywał się. – Tamtego dnia.
– Jeździliśmy konno.
– Na ranczu mojego dziadka?
– Tak. – Dziś nienawidziłam tego wspomnienia, a przecież wtedy uważałam, że to jeden
z najwspanialszych dni w moim życiu.
– Wydaje się, że dobrze się razem bawiliśmy.
Westchnęłam.
– I tak było.
Popatrzył mi w oczy.
– Co jeszcze robiliśmy?
– Byliśmy w Centrum Muzycznym, w restauracji drive-in. Oglądaliśmy zachód słońca.
Nie przekazywałam mu szczegółów, choć pamięć podsuwała mi wyraziste obrazy.
Obserwujemy słońce zachodzące za góry, nasze konie stoją obok siebie, grzebiąc kopytami ziemię.
On wręcza mi cętkowaną orchideę, pierwszy kwiat, jaki w ogóle dostałam od chłopaka. Te
ożywające wspomnienia raniły mi serce. Nie dlatego, że należały do przeszłości, tylko że nie
odpowiadały rzeczywistości. To nie działo się z nim.
– Nie o to chodzi. Pytam, czy robiliśmy coś więcej? – Wyciągnął szyję, jakby go uciskał
kołnierzyk. – Coś… no wiesz?
– Nic takiego. Pocałowaliśmy się tylko.
Wtedy to nie był dla mnie „tylko” pocałunek. Ale o tym nie musiał wiedzieć.
– Żałuję, że tego nie pamiętam.
– Szkoda, że nie pamiętasz.
Zmarszczył czoło, jakby zastanawiał się nad szczerością tego, co powiedziałam. Potem
ostrożnie nachylił się ku mnie, jakby czekając przyzwolenia.
Przysunęłam do niego głowę i gdy nasze twarze niemal się dotykały, poczułam ten sam co
niegdyś cudowny zapach lasu i trawy.
Pocałowaliśmy się. To było… nie tak jak wtedy.
Na początku tak samo – miękki dotyk warg, zapach jego skóry. Lecz zabrakło tamtego iskrzenia.
Odżyło jedynie w mojej pamięci. Spróbowałam raz jeszcze. Może jednak się powtórzy. Może tego
nie wyczułam. Może to moja wina. Mojego zdenerwowania.
Rozluźnij się, nakazałam sobie. Spróbuj.
Powstrzymałam się jednak i odsunęłam.
Nie, nie było tak samo.
On także się odsunął i spojrzał gdzieś w dal. Siedzieliśmy wyprostowani obok siebie, unikając
dotyku. Przeczesał dłonią włosy. Ja spojrzałam na komórkę. Żadnej wiadomości.
– Zdaje się, że chcesz już iść – rzekł ze zrezygnowaną miną.
– Nie to, że chcę, tylko mam coś bardzo ważnego… – Schowałam telefon.
– Ale miałaś dla mnie jakąś informację?
Odwróciłam się do niego. Mogłam wreszcie powiedzieć, z czym przyszłam.
– Jesteś w niebezpieczeństwie. Obydwoje jesteśmy.
– Co? – Popatrzył na mnie, jakbym oznajmiła, że ziemia jest płaska.
Zrozumiałam, że trzeba zacząć od czegoś, o czym już wie.
– Słyszałeś newsa o bombie w centrum handlowym?
Zmarszczył brwi.
– O bombie? W wiadomościach informowali, że to był wybuch. Podobno wyciek gazu.
– To była bomba. Całkiem możliwe, że od wybuchu takiej bomby możemy oboje zginąć.
Odsunął się ode mnie. Przekonanie go nie będzie łatwym zadaniem, pomyślałam.
– Obiecałam twojemu dziadkowi, że nic ci nie powiem. On chce cię trzymać z dala od tego, ale
teraz musisz wszystko wiedzieć. Obserwowaliśmy wyburzanie tamtego gmachu w Beverly Hills,
pamiętasz? To było Prime Destinations.
Kiwnął głową.
– Porwali cię do Prime. Wszczepili ci do głowy chip. Twojego ciała używał, mieszkając w nim,
szef Prime Destinations. Tę procedurę nazywają transpozycją. Dlatego nie pamiętasz wydarzeń
związanych z tym zdjęciem. Ciebie tam nie było.
– A gdzie byłem?
– Najprościej mówiąc, twój mózg był wtedy uśpiony. Ale dość o tym. – Machnęłam ręką. –
Teraz najważniejsze, żebyś unikał tego mężczyzny. Nazywają go Starym Człowiekiem. Rozpoznasz
go, ponieważ ma na twarzy elektroniczną maskę i mówi przyprawiającym o gęsią skórkę sztucznym
głosem. Planował wynajem tysięcy Starterów na zawsze, nigdy by nas nie wybudzono. Na szczęście
położyliśmy kres tym planom.
Blake zareagował nerwowym śmiechem.
– To jakieś wariactwo.
– Może tak się wydawać, ale to prawda. Ja również mam wszczepiony chip. – Dotknęłam
miejsca nad karkiem.
Potarł skronie, jakby zabolała go głowa od słuchania o tych niesamowitych rzeczach. Moja
komórka sygnalizowała wiadomość z biura senatora Bohna.
„Załatwiłem list gończy. Zadzwoń do mnie”.
– Muszę iść – powiedziałam do Blake’a.
– Już? – Przygarbił się i posmutniał. – Mam milion pytań.
– Przykro mi, ale musimy działać, powstrzymać go. Pytaj o wszystko swojego dziadka. Bądź tak
dobry i nie mów, że ja ci o tym powiedziałam.
Byłam wściekła, że zostawiam go po takim praniu mózgu. Niestety, czekano na mnie.
– Nie rozmawiaj z nikim, dopóki nie porozmawiasz z dziadkiem – dodałam jeszcze.
Gdy biegłam do auta, czułam bolesne kłucie w klatce piersiowej, jakby wyrywano mi serce. Nie
mogłam się okłamywać – tęskniłam do Blake’a.
Ale nie do tego.
To oznaczało, że tęskniłam do… Nie. Nie chciałam nawet o tym myśleć. To było zbyt straszne.
Odrażające. Musiałam natychmiast otrząsnąć się z tych myśli i skupić na naszym zadaniu –
zatrzymaniu Starego Człowieka.
Siedziałam z tyłu limuzyny z szefem biura senatora i z Lauren. Jeszcze przed tragicznym
wybuchem senator Bohn kierował z ramienia Kongresu badaniem działalności Prime Destinations,
lecz nie dało ono rezultatów. Skonfiskowane w Prime komputery okazały się dokładnie
wyczyszczone z danych i nie odzyskano z nich żadnych informacji. Zespół Bohna znalazł się w ślepej
uliczce.
Eksplozja w centrum stała się dla nas impulsem do wznowienia poszukiwań Starego Człowieka.
Z listem gończym, załatwionym przez senatora, jechaliśmy do miejsca, które zgodnie z naszą wiedzą
miało biznesowe powiązania z Prime Destinations. Szkopuł polegał na tym, że list gończy z uwagi na
tak szybkie jego wydanie zezwalał jedynie na przeszukanie, co oznaczało, że na miejscu będziemy
mogli przejrzeć ich dokumenty i komputery, ale bez prawa sporządzania kopii. Miałam więc do
odegrania najważniejszą rolę spośród nas trojga, gdyż tylko ja przebywałam jakiś czas w tym
miejscu.
– Reece… to potworna tragedia – odezwała się Lauren. – Czuję się odpowiedzialna.
– To nie twoja wina – pocieszałam ją. – Reece zdecydowała się zostać dawczynią, zanim ty
wynajęłaś jej ciało. – W duchu zastanawiałam się jednak, dlaczego Stary Człowiek to zrobił. Czy
przez przypadek wybrał na ofiarę dawczynię mojej prawnej opiekunki? Te wątpliwości zachowałam
dla siebie, nie chcąc pogarszać samopoczucia Lauren.
– Mówiłaś, że ona dziwnie się zachowywała, tak? – spytała Lauren.
– Odniosłam wrażenie, że jest zdalnie sterowana. Nie wykazali się jednak profesjonalizmem.
Jej mimika i ruchy były mechaniczne. Wyglądało to nienaturalnie.
Lauren zadrżała.
– No i jeszcze ten Ender – mówiłam dalej. – Mężczyzna, z którym przez chwilę rozmawiała, tuż
przed wybuchem.
– Jak on wyglądał? – spytał szef biura.
– Wysoki, silny, na oko ze sto lat. Na szyi miał wytatuowaną panterę. Tuż przed wybuchem
szedł za nią pasażem.
– Jak długo rozmawiali? – pytał dalej.
– Kilka sekund. – Przełknęłam ślinę. – Wybuch w centrum handlowym, jakby nie było innego
miejsca. Gdzie nie ma tylu małych dzieci.
– Chciał pokazać, że jego nie zniszczymy, chociaż zburzyliśmy Prime – powiedział szef biura.
Dla mnie było jasne, że to nie Lauren miała czuć się winna, tylko ja. Stary Człowiek wybrał
miejsce, do którego się wybierałam, na ofiarę wytypował dawczynię mojej prawnej opiekunki,
osobę, którą znałam, i udowodnił, że nadal potrafi w nas uderzyć. Przeze mnie zostało rannych wielu
ludzi, a Reece poniosła śmierć.
Na moment zamknęłam oczy.
Kierowca zaparkował. Byliśmy na miejscu. Nie poruszyłam się.
– Nie musisz tam wchodzić – powiedziała Lauren.
– Wejdę. Po to tu jestem. Znam go lepiej niż wy. Być może trafię na jakiś trop, coś, co ma
związek z tym, co do mnie mówił. Nie możecie niczego skopiować, potrzebujecie więc moich oczu.
Nienawidziłam tego miejsca, ale musiałam tam wejść. Wysiadłam z auta i spojrzałam na Zakład
numer 37. Widok masywnych szarych murów, żelaznej bramy i budki wartownika mnie przytłoczył.
Kompleks budynków wyglądał jak więzienie i w istocie nim był. Ściany patrzyły na mnie szyderczo,
rzucając wyzwanie. Miałam ochotę się cofnąć. Czyżbym do reszty zgłupiała, żeby tu wracać? Gdy
byłam tu ostatni raz, straciłam najlepszą przyjaciółkę.
Lauren stanęła obok mnie. Uśmiechnęła się, delikatnie marszcząc kąciki oczu.
– Będzie dobrze, Callie. Jesteśmy z tobą.
Kierowca został w samochodzie, a my troje podeszliśmy do bramy. Czy mogło mi cokolwiek
grozić? Mieliśmy wpływy i pieniądze znacznie większe niż ci straszni ludzie tutaj. O niebo większe
niż ta nędznica Beatty, szefowa ochrony, która znęcała się nade mną, gdy tu byłam więziona.
Więc dlaczego trzęsły mi się ręce?
Lauren zauważyła to i dotknęła mojego ramienia.
– Nie martw się. Nie zobaczysz jej. Będziemy rozmawiać z dyrektorką.
Kiwnęłam głową. Prześladowały mnie wspomnienia o Beatty, ale była szansa, że się na nią nie
napatoczymy. Prawdopodobnie dręczyła w ponurej celi na oddziale więziennym jakiegoś biednego
Startera.
Brama otworzyła się z przeraźliwym zgrzytem, a ja zacisnęłam zęby. Spojrzałam na swoje ręce
– przestały drżeć.
Wkrótce znaleźliśmy się w głównym budynku, czekając na przybycie dyrektorki. Szef biura
senatora i Lauren usiedli w starych skórzanych fotelach. Ja byłam zbyt podenerwowana, żeby
siedzieć. Przemierzałam pokój, w którym nie było żadnego kolorowego akcentu. Na ścianie wisiał
wyblakły obraz przedstawiający scenę angielskiego polowania. Jeden z myśliwych trzymał w ręku
martwego lisa. Pasuje do tego miejsca, pomyślałam.
Coś błyszczącego na biurku przyciągnęło moją uwagę. Sztylecik do listów z trzonkiem
w kształcie węża, który miał oczy z kamieni w szmaragdowym kolorze. Po chwili przeniosłam wzrok
na wygaszacz powietrznego ekranu – zamiast typowego wodospadu czy krajobrazu zobaczyłam ujęcie
ze strzelanki, w której grający polował na bezdomnych Starterów. Wiedziałam lepiej niż ktokolwiek
inny, jak brutalni ludzie tu pracują, ale ten widok zaszokował nawet mnie.
Zrobiło mi się niedobrze. Fatalnie się tu czułam. Obyśmy jak najszybciej uzyskali potrzebną
informację i mogli stąd wyjść. Tak naprawdę wystarczyłby nam adres, numer telefonu, nawet
rachunek bankowy. Jakiś konkret, który doprowadziłby nas do Starego Człowieka.
– Callie? Nie chcesz usiąść? – spytała Lauren.
Otworzyły się drzwi i zesztywniałam. Znalazłam się twarzą w twarz z Beatty.
– Callie – odezwała się swoim szorstkim głosem. – Miło cię znowu widzieć.
Wyciągnęła do mnie sękatą rękę. Oszpecające jej twarz pieprzyki chyba się znacznie
powiększyły. Skrzyżowałam ręce na piersi. Gdyby mój nienawistny wzrok mógł wzniecać ogień,
zostałaby spalona na popiół.
Szef biura senatora wstał i stanął obok mnie.
– Oczekujemy na dyrektorkę – rzekł.
Uśmieszek pojawił się na twarzy Beatty.
– Wiem, właśnie przed wami stoi.
– Co?! – wykrzyknęłam.
– Tak, zostałam awansowana na to stanowisko.
Cofnęłam się o krok i chyba jęknęłam, bo szef biura dotknął uspokajająco mojego ramienia. Nie
mogłam uwierzyć w awans, ponieważ, moim zdaniem, powinna być aresztowana za wydanie
polecenia strzelania do Sary taserem. Wiedziała, że dziewczynka ma chore serce.
– Pani jest tu teraz dyrektorką? – spytałam, nie dowierzając.
– Tak jest, Callie. – Wymówiła moje imię tak, jakby wzywała mnie na egzekucję.
Miała siwe włosy, krótko przycięte po bokach głowy, na szczycie zaś dłuższe, sterczące do
góry. Nie nosiła już ponurego szarego uniformu i plakietki. Ubrana była w kosztowny wełniany
kostium, ożywiony pomarańczowym szaliczkiem.
Miałam ochotę chwycić za jego końce i zaciągać je, póki by jej twarz nie zsiniała.
– Jesteśmy tutaj w sprawie dyrektora generalnego Prime Destinations – wyjaśnił szef biura
senatora.
– A bliżej o co chodzi? – spytała Beatty.
Lauren wstała i podeszła do nas. Szef biura kontynuował:
– Mamy dla niego wezwanie do stawienia się przed senacką komisję śledczą – mówił,
pokazując kopertę. – I nakaz przeszukania dokumentów dotyczących związków tego zakładu z Prime
Destinations.
– Czego szukacie? – burknęła Beatty, otwierając kopertę. – Czego konkretnie?
– Musimy wiedzieć, gdzie on się ukrywa – powiedziałam.
– Z pewnością wiecie, jak można się z nim skontaktować – wtrąciła Lauren. – Macie z nim
powiązania biznesowe.
Beatty potrząsnęła głową tak energicznie, jakbyśmy prosili o milion dolarów.
– To on inicjuje każdy kontakt. Poprzednia dyrektorka nie miała żadnego namiaru na niego.
– A nie ma tu kogoś, kto wiedziałby więcej, powiedzmy sekretarka poprzedniej dyrektorki? –
spytała Lauren.
– Ona też odeszła. – Beatty uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją i oddała kopertę szefowi
biura.
– Jak widać, w tym miejscu ludzie, ot tak sobie, znikają. – Nie mogłam powstrzymać się od tej
uwagi.
– Coś wiesz o tym, prawda? – Beatty nachyliła się tuż nad moją twarzą.
Miałam ochotę ją spoliczkować.
W tym momencie do gabinetu weszło trzech rosłych Enderów. Ustawili się tak, że każde z nas
miało jednego za plecami. Jeden z nich wręczył Beatty jakieś pismo, które podała szefowi biura.
– Co to jest? – spytał.
– Nakaz wstrzymania postępowania – ochoczo odpowiedziała Beatty.
– Na czym to polega? – spytałam Lauren.
– Sprawę blokuje sąd wyższej instancji, uniemożliwiając nam dostęp do informacji – wyjaśnił
szef biura i spojrzał sponad pisma na Beatty. – Ma pani wysoko ustosunkowanych przyjaciół.
Uśmiech wypełzł na jej twarz.
– Nie pana sprawa. – Zwróciła się do ochroniarzy. – Wyprowadźcie ich.
Najpierw pod eskortą ruszyli do drzwi szef biura i Lauren. Mój ochroniarz wziął mnie za łokieć
i prowadził za nimi, ale Beatty coś do niego szepnęła, wtedy puścił mnie i wyszedł sam, zamykając
za sobą drzwi gabinetu i zostawiając mnie w środku.
Zostałam sam na sam z Beatty. Serce waliło mi jak szalone. Chwyciła mnie za rękę, odciągnęła
od drzwi i popchnęła w stronę biurka.
– Jak śmiałaś tu przyjść i próbować węszyć w moich prywatnych dokumentach? Powinnaś się
wreszcie uspokoić i siedzieć cicho w tej rezydencji w Bel Air.
Wiedziała, gdzie mieszkam. Nie byłam tym zaskoczona, ale wyczułam groźbę. Mocniej ścisnęła
mnie za rękę.
– Chcę stąd wyjść! – krzyknęłam, ale drzwi były grube i zbyt oddalone, żeby ktoś mógł mnie
usłyszeć.
– Masz teraz wiele do stracenia, Callie. – Jej pełne nienawiści oczy wlepiały się we mnie
z pocętkowanej pieprzykami twarzy. – I stracisz wszystko. Nie upłynie wiele czasu, jak się
poślizgniesz. Zobaczę cię znowu zapuszkowaną tutaj, bo tu jest twoje miejsce.
Tak mocno ściskała mnie za nadgarstek, że aż mi zbielała ręka, a im bardziej próbowałam się
wyrwać, tym bardziej jej paznokcie wbijały mi się w ciało. Mogłam ugryźć ją w ramię, żeby się
O książce Odpowiedzi, których nie udzielił STARTER PRZEŻYŁA PIEKŁO POKONAŁA ENDERÓW MOŻE WRESZCIE GODNIE ŻYĆ… …ALE SĄ LUDZIE, KTÓRZY NIE ZAMIERZAJĄ JEJ NA TO POZWOLIĆ Los Angeles po wojnie bakteriologicznej jest rządzone przez Enderów, ludzi powyżej sześćdziesiątego roku życia, którzy mogą zrobić wszystko, nawet kupić drugą młodość w ciele obcego nastolatka… Callie, dawniej bezdomna Starterka, teraz mieszka w okazałej rezydencji zapisanej jej przez bogatą Enderkę, Helenę. Obie doprowadziły do tego, że zburzono i zdelegalizowano bank ciał, ale nosiciele chipów umożliwiających zamianę ciał są wciąż porywani przez nieznanych prześladowców. Niebezpieczeństwo grozi także Callie. Czy uda się jej ocalić siebie i innych?
Tego autora STARTER ENDER
Tytuł oryginału: ENDERS Copyright © Lissa Price 2014 All rights reserved Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c. 2015 Polish translation copyright © Elżbieta Piotrowska 2015 Redakcja: Agnieszka Łodzińska Character illustration and cover design copyright: © 2013 by Bob Lea Circuity artwork copyright: © 2012 by Michael Wagner Opracowanie graficzne okładki polskiej: PLUS 2 Witold Kuśmierczyk ISBN 978-83-7985-257-4 Wydawca WYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURYŁOWICZ S.C. Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawa www.wydawnictwoalbatros.com Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom. Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, 88em
Spis treści Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty Rozdział osiemnasty Rozdział dziewiętnasty Rozdział dwudziesty Rozdział dwudziesty pierwszy Rozdział dwudziesty drugi Rozdział dwudziesty trzeci Rozdział dwudziesty czwarty Rozdział dwudziesty piąty Rozdział dwudziesty szósty Podziękowania
Dla Gene’a, mojego ulubionego Endera
Więcej na: www.ebook4all.pl Rozdział pierwszy Ręka sama powędrowała na tył głowy i mogłabym przysiąc, że tuż pod skórą wyczuwam neurochip. Oczywiście było to niemożliwe, ponieważ był schowany głębiej, pod metalową płytką. Dotykałam jedynie blizny, twardej i pozbawionej czucia. Starałam się od tego powstrzymywać. Niestety, wpadłam w obsesyjny nawyk, natrętny niczym gmeranie palcem przy zadartej skórce koło paznokcia. Prześladował mnie cały czas – nawet teraz, gdy w kuchni szykowałam kanapki. W kuchni niegdyś należącej do Heleny. Zapisała mi swoją rezydencję i mimo że sama już nie żyła, wszystko tutaj przypominało mi, że była jej własnością. Wysmakowane kuchenne wnętrze – od glazury w kolorze morskiej zieleni po przemyślaną w każdym szczególe wyspę kuchenną – było jej wyborem. I także Eugenia, gospodyni rezydencji, która została z nami. To Helena wymyśliła ten szalony plan, żeby działając w moim ciele, zabić senatora Harrisona i w ten sposób pokrzyżować plany Starego Człowieka. Jednak pierwotny błąd popełniłam ja, ponieważ dobrowolnie zgłosiłam się jako dawca ciała. Co prawda zdecydowałam się na to w rozpaczy, aby uratować mojego braciszka Tylera. Tego kroku nie mogłam już cofnąć – tak samo, jak nie mogłam się pozbyć przeklętego chipa wetkniętego w tył mojej głowy. Nienawidziłam go. Był niczym telefon, przez który Stary Człowiek łączył się ze mną, a ja nie mogłam przerwać połączenia i musiałam go słuchać. Taka bezpośrednia linia od niego do mnie, do Callie Woodland. Ostatni raz dał o sobie znać dwa dni temu, kiedy obserwowałam, jak burzą prześwietny gmach Prime Destinations. Mówił głosem mojego ojca, posłużył się nawet naszym umówionym hasłem: „Groźne jastrzębie polują na gołębie”. Ani przez chwilę nie przestawałam o tym myśleć. Stojąc przy kuchennym blacie i smarując masłem orzechowym ostatnie kanapki, doszłam do wniosku, że Stary Człowiek bawił się, dręcząc mnie jedną ze swoich sztuczek. Okrutną, ale ten potwór nie mógł mnie już niczym zadziwić. – Skończyłaś? – spytała Eugenia. Podskoczyłam, słysząc jej skrzekliwy, starczy głos Enderki. Nie wiedziałam, że weszła. Jak długo mnie obserwowała? Gdy się odwróciłam, zobaczyłam dezaprobatę na jej pomarszczonej twarzy. Gdybym była osobą z bajki, żyjącą w zamku, ona pełniłaby rolę brzydkiej macochy. – Już dosyć. Opróżnisz całą spiżarnię – powiedziała. Bzdura. Zrobiłam tylko kilkanaście kanapek, a nasza spiżarnia mogłaby nas wyżywić jeszcze
przez miesiąc. Włożyłam ostatnią kanapkę do próżniowej pakowarki – rozległ się świst zasysanego powietrza i cienka folia błyskawicznie owinęła się szczelnie wokół chleba. – Skończyłam. – Wrzuciłam kanapki do brezentowej torby. Eugenia nawet nie czekała, aż wyjdę, natychmiast zaczęła wycierać blat. Popsułam jej nastrój na resztę dnia. – Nie jesteśmy w stanie wykarmić wszystkich głodujących na tym świecie – burknęła, przecierając niewidoczne plamy. – To prawda. Jedynie paru głodnych Starterów. – Zapięłam torbę i przewiesiłam ją przez ramię. Gdy wkładałam torbę do bagażnika niebieskiego sportowego samochodu, wciąż prześladowało mnie pełne nagany spojrzenie Eugenii. Powinna być bardziej wyrozumiała, wiedząc, że jestem sierotą. Niestety, uważała, że to ja przyczyniłam się do śmierci Heleny. A przecież to nie była moja wina. W rzeczywistości to Helena była bliska wyprawienia mnie na tamten świat. Zatrzasnęłam bagażnik. Wiedziałam, że Eugenia została z nami, ponieważ uwielbiała Tylera. Więc jest okay, pomyślałam. Nie muszę być jej posłuszna. Nie ona jest moim opiekunem prawnym. Ręka powędrowała znowu na tył głowy i bezmyślnie zaczęłam drapać bliznę. Gdy oprzytomniałam i cofnęłam dłoń, zobaczyłam pod paznokciami ślady krwi. Wzdrygnęłam się. Wyciągnęłam chusteczkę i dokładnie wytarłam palce, po czym wyszłam z garażu drzwiami prowadzącymi na ogród. Omszały chodniczek wilgotny od porannej mgły wiódł do domku gościnnego schowanego w krzakach dzikiej róży. Przywitała mnie cisza, żadnego ruchu za oknami. Zastukałam do drzwi z surowych desek. Żadnej reakcji. Więc nie wrócił. Ze zgrzytem przekręciłam gałkę i wsunęłam głowę do środka. – Michael? Nie byłam w jego chatce, odkąd przeprowadziliśmy się do rezydencji. Wnętrze przenikał jego specyficzny zapach: farb malarskich i świeżo obrabianego drewna. Michael zawsze ładnie pachniał, nawet wtedy, gdy zamieszkiwaliśmy rudery jako dzicy lokatorzy. Jednak o tym, że to jego teren, świadczyły przede wszystkim zdumiewające obrazy na ścianach. Jeden przedstawiał chudych Starterów o głodnych, udręczonych spojrzeniach, ubranych w kilka warstw łachmanów, obwieszonych butelkami z wodą, z nieodłącznymi latarkami na rękach. Na drugim obrazie przedstawiona została scena walki trzech Starterów o jabłko. Jeden leżał na ziemi – pobity i unieszkodliwiony. Tak kilka miesięcy temu wyglądało moje życie. Dlatego jeszcze trudniej było mi patrzeć na kolejny obraz. Była na nim moja przyjaciółka Sara, której nie udało mi się uratować. Opowiadałam o niej Michaelowi. Spędziłyśmy jakiś czas razem w Zakładzie numer 37 – koszmarnym miejscu dla osieroconych Starterów, po których nie zgłosili się dziadkowie. Tam umieściła mnie policja prewencyjna. Obraz wyobrażał Sarę, porażoną śmiertelnie taserem, zawieszoną na drucie kolczastym po tym, jak symulowała ucieczkę, by odwrócić uwagę strażników ode mnie. Michael nigdy się z nią nie zetknął, ale jak większość Starterów widział niejeden akt desperackiej odwagi. W oczach Sary upamiętnił gotowość poświęcenia dla kogoś życia. Oczy mi się zaszkliły i obraz rozmazał. Choćbym żyła milion lat, tak lojalnej przyjaciółki już nigdy nie znajdę. Oddała mi wszystko, a ja pozwoliłam jej zginąć.
Czułam się winna. Ktoś wszedł do domku. Odwróciłam się. W drzwiach stał Tyler. – Jesteś, Małpko! – zawołał. Szybko wytarłam oczy, a on podbiegł i objął mnie rączkami za nogi. Wtedy dojrzałam stojącego za nim na progu uśmiechniętego Michaela. Zamknął drzwi i postawił na podłodze torbę podróżną. – Wróciłeś nareszcie – powiedziałam. Potrząsnął głową, odrzucając z twarzy niesforne blond loki, i zobaczyłam, jak się dziwi, słysząc troskę w moim głosie. Tyler odsunął się ode mnie. – Zobacz, co mi przywiózł Michael. Pomachał małą ciężarówką i przesunął nią po oparciu kanapy. – Gdzie byłeś? – zapytałam Michaela. Po raz ostatni widziałam go w tłumie, gdy wyburzano gmach Prime Destinations. Wzruszył ramionami. – Potrzebowałem odetchnąć przestrzenią. Wiedziałam, że nic nie powie w obecności chłopca. Miałam także świadomość, że widział mnie i Blake’a, wnuka senatora Harrisona, trzymających się za ręce w chwili, gdy tamten gmach się walił. Dwie marionetki Starego Człowieka. – Uwierz mi, że to nic nie znaczyło – odezwałam się ściszonym głosem. – Poza tym ty, ty i Florina… – Z tym koniec. Patrzyliśmy sobie w oczy. Tyler bawił się dalej i choć naśladował warkot samochodu, mógł nas słyszeć. Zastanawiałam się, jak opisać Michaelowi, co czuję, ale szczerze mówiąc, sama tego nie mogłam zrozumieć. Stary Człowiek, Blake, Michael – wszystko się pogmatwało. Bipnęła moja komórka, sygnalizując trzy nieodebrane wiadomości. – Ktoś się do ciebie dobija? – spytał Michael. SMS-y były od Blake’a. Bezskutecznie próbował skontaktować się ze mną od dnia wyburzenia Prime. – To on, tak? – dopytywał się Michael. Wsunęłam komórkę do kieszeni, przekrzywiłam głowę i posłałam mu spojrzenie mówiące: „Nie przypieraj mnie do muru”. Tyler niespokojnie zerknął najpierw na Michaela, potem na mnie. – Idziemy do sklepu – odezwał się Tyler. – Kupić mi buty. – Nie pytając mnie o zdanie? – Przewiesiłam torbę przez ramię i spojrzałam na Michaela. – Bardzo prosił – wyjaśnił. – Jego ukochane buty są już za małe. – Szybko teraz rośnie, kupcie od razu drugą parę o rozmiar większą. Ku naszej wielkiej radości Tyler powrócił do zdrowia, odkąd przestaliśmy pomieszkiwać na dziko w nieogrzewanych pustostanach. – Chodź z nami – poprosił mnie. – Bardzo bym chciała, ale muszę ruszać w drogę. – Dokąd? – spytał Michael. – W nasze stare okolice. Nakarmić Starterów. – Nie chcesz asysty? – A niby po co? Nie mogę pojechać sama? Ledwie mu odburknęłam, a już chciałam cofnąć te słowa, bo wyglądał na głęboko urażonego.
Nawet Tyler otworzył na moment usta ze zdziwienia. – Przepraszam. Dzięki za dobre chęci. Naprawdę. Wydaje mi się jednak, że sobie poradzę. A wy ruszajcie do supermarketu. – Zjedzmy chociaż razem lunch – poprosił Tyler. – Po tym, jak kupimy buty. Chwycił Michaela za rękę, a mnie posłał błagalne spojrzenie. Zastępowaliśmy mu rodziców i robił wszystko, żebyśmy trzymali się razem. Marzyłam, żeby za sprawą jakiegoś cudu powrócili nasi rodzice i byśmy znowu byli normalną rodzinę. Ale w tym momencie miałam się pospieszyć, żeby spełnić drobną prośbę mojego braciszka. Z brezentową torbą na ramieniu otwierałam boczne drzwi opuszczonego biurowca, który nie tak dawno był domem Michaela i Tylera, i Floriny, gdy ja w tym czasie zarabiałam jako dawca ciała. Weszłam do lobby. Jak zwykle za ladą recepcji nie było nikogo. Za nic nie zwierzyłabym się z tego Michaelowi, ale serce zaczęło mi bić mocniej. Szybciej. Wstrzymałam oddech, nasłuchując oznak ewentualnego zagrożenia. Znałam to miejsce, ale sytuacje się zmieniają. Kto wie, jacy Starterzy teraz tu mieszkają? Podeszłam do recepcji, żeby sprawdzić, czy aby ktoś gotowy do ataku nie kryje się za kontuarem. Nikogo. Postawiłam torbę, rozsunęłam zamek błyskawiczny i wyjęłam ręcznik. Gdy wycierałam z brudu blat, usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Zanim się zorientowałam, co się dzieje, ktoś podbiegł i złapał moją torbę. – Hej! – krzyknęłam. Niski, pucułowaty Starter biegł do wyjścia, ściskając zdobycz, z której na podłogę wypadło kilka kanapek. – Miały być dla wszystkich, ty rozbójniku! – wrzasnęłam. Tylko śmignął przez drzwi; nie miałam szans go dogonić. Wybiegłam zza lady i schyliłam się, żeby pozbierać leżące na podłodze kanapki. Sięgałam po jedną z nich, gdy ktoś stanął mi na dłoni. – Zostaw to! – Napastnikiem była Starterka, może o rok młodsza ode mnie. Trzymała w ręku drewnianą pałkę wielkości kija bejsbolowego i przymierzała się do uderzenia. Zardzewiałe gwoździe na końcu pałki nie zachęcały do konfrontacji. Kiwnęłam głową. Zwolniła ucisk stopy i pozwoliła mi wysunąć spod niej rękę. – Weź ją – powiedziałam, wskazując na zgniecioną kanapkę. Chwyciła tę i jeszcze dwie inne. Wgryzła się w chleb przez folię i zaczęła jeść jak dzikie zwierzę. Chuda, z krótkimi tłustymi włosami, prawdopodobnie jeszcze niedawno była dziewczyną z klasy średniej. Jak ja. Znałam taki straszliwy głód, ale nikt nie przychodził wtedy do naszego budynku z jedzeniem. Teraz zrozumiałam dlaczego. Przełknęła jeden kęs. – No, no. – Podeszła bliżej i dotknęła moich włosów. – Jakie czyste. – Potem przyjrzała się mojej twarzy. – Idealna. Jesteś Metal, hę? – Co jestem? – No wiesz, Metal. Jedna z tych z banku ciał. Masz w głowie chip. – Znowu ugryzła kanapkę,
tym razem odwijając folię. – Jak się z tym czujesz? – Okrążyła mnie, żeby przyjrzeć się tyłowi mojej głowy. Miałam na sobie najskromniejsze ciuchy, jakie udało mi się znaleźć w garderobie Heleny. Lecz nic nie mogłam poradzić na to, że moja cera była bez skazy, włosy lśniły i rysy twarzy miałam idealne. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że zostałam zachipowanym niewolnikiem. – Jak czyjaś własność – odparłam. Mieniące się kolorami centrum handlowe stanowiło skrajne przeciwieństwo okrutnego świata wyjętych spod prawa dzikich lokatorów. Przed sklepami na straży stali Enderzy, obrzucając zimnymi spojrzeniami przechodzących Starterów. Jeden ze strażników obserwował grupkę nastolatków, których brudne twarze i poplamione dżinsy były niczym reklama ich statusu – dzieci nieobjętych opieką dziadków. Po chwili dał sygnał ochroniarzom centrum, a ci bez ceregieli doprowadzili chłopaków do wyjścia. To było miejsce zakupów dla elity, a wojna bakteriologiczna pogłębiła jeszcze przepaść między bogatymi a biednymi. Chociaż nie wszyscy Enderzy byli bogaci, a nie wszyscy Starterzy biedni, najczęściej tak to właśnie wyglądało. Lecz to także tutaj mijałam wielu Starterów w szpanerskich magicznych kurtkach i dżinsach, które pod wpływem ruchu zmieniały kolor i fakturę. Wydawali się egzotycznymi ptakami. Nosili designerskie okulary oraz szaliki i kapelusze z cienką warstwą paneli słonecznych ładujących baterie. Niektórzy w swoich metalicznie połyskujących kurtkach mieli chipy kontrolujące temperaturę. Inni używali gadżetów błyskawicznie zwijających ciepłą kurtkę do takich rozmiarów, że mieściła się w portfelu. Mówiło się, że chodzą w takich ubraniach, żeby się odróżnić od Starterów bezdomnych. Miałam szafę pełną takich ubrań, odziedziczonych po wnuczce Heleny. Jednak to nie był mój styl. Starterzy, po których zgłosili się dziadkowie, mieszkali w równie bogatych rezydencjach jak moja. Byli często nie do odróżnienia od osób, które jak ja przeszły upiększające zabiegi w banku ciał. Od Metalów, jak nazwała mnie tamta dziewczyna. Ci Starterzy, którzy wałęsali się tutaj, po centrum, mieli piękne twarze, ponieważ było ich na to stać. Chodzili do najlepszych dermatologów, dentystów i stylistów, używali najdroższych kosmetyków – wszystko to opłacali ich dziadkowie. Wojna bakteriologiczna w minimalnym stopniu ograniczyła nawyk szastania pieniędzmi. Skarciłam się w duchu. Bo oto osądzałam swoich rówieśników, a przecież oni też stracili rodziców. Być może nie są kochani, tylko traktowani chłodno przez dziadków, którym jest ciężko na sercu, gdy na co dzień oglądają twarze przypominające im zmarłych synów i córki. Ta wojna zmieniła wszystkich. Drapiąc znowu bliznę, rozejrzałam się w poszukiwaniu sklepu z butami. Miałam się spotkać z Michaelem i Tylerem w barze, ale przyszłam wcześniej, bo moja misja się nie powiodła. Z goryczą przełknęłam ślinę. Michael miał rację – nie powinnam była wybierać się tam sama. Do tego zlekceważyłam elementarne reguły ulicy: nigdy nie wypuszczaj torby z ręki; nie stawaj plecami do wejścia; bądź zawsze gotowa do walki. Tyle pracy włożonej w kanapki i nakarmiłam zaledwie dwoje Starterów, którzy nawet mi nie podziękowali. Skupiłam uwagę na interaktywnym ekranie informacyjnym. – Buty – powiedziałam do niewidzialnego mikrofonu.
W powietrzu zawisł pobrany z mapy centrum hologram sklepu z obuwiem. Jedynego z butami sportowymi. Tyler, jak go znałam, z pewnością przymierzał każdą parę. Musiałam spieszyć Michaelowi na ratunek. Ruszyłam w kierunku sklepu, wyprzedzając po drodze Enderkę wspartą na ramieniu ślicznej Starterki, prawdopodobnie wnuczki. Ślicznotka przyciągająca oczy. Zatrzymałam się. Znowu ten sztuczny elektroniczny głos w mojej głowie, który przyprawiał mnie o ciarki. Stary Człowiek. Halo, Callie. Tęsknisz do mnie? – Nie. Ani trochę. – Siliłam się na lekki ton głosu. – Co z oczu, to z serca. Mądra dziewczynka. Nagle przypomniałam sobie, że on patrzy moimi oczami. Czym prędzej schowałam ręce do tyłu, by nie widział, że mi drżą. Nie kupuję tego. Jestem pewien, że myślisz o mnie każdego dnia. Każdej godziny. Każdej minuty. Jakbym nie miała o kim myśleć! – Miałam ochotę to wywrzeszczeć, ale ochroniarze marketu wzięliby mnie za wariatkę. Rzuciłam okiem w ich stronę. Czy patrzą na mnie, bo mówię sama do siebie? Spoko, mogę przecież mówić do słuchawki w uchu. Być może ich uwagę zwróciło moje zdenerwowanie. – Czego chcesz? Twojej pełnej uwagi. I z pewnością zechcesz mi ją poświęcić. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Spójrz na lewo i powiedz, co widzisz. – Sklepy. Wytęż wzrok. Odwróciłam głowę w lewo. – Widzę… sklep z czekoladą, jubilera, zamknięty butik. Nieuważnie patrzysz. Co jeszcze widzisz? Zrobiłam parę kroków do przodu. – Widzę ludzi. Enderów, niektórzy są z wnukami, są też Starterzy… Trafione. Starterzy. Patrz uważnie. Rozejrzałam się wokół. Czy chce, żebym zwróciła uwagę na jakiegoś Startera? – Czy gramy w ciepło-zimno? Raczej w gorąco, bardzo gorąco. Chociaż za chwilę przekonasz się, że to wcale nie jest zabawa. Stałam dalej w miejscu, z obu stron mijali mnie Starterzy i Enderzy. Chciał, żebym wypatrzyła kogoś spośród Starterów. Wiele młodzieży się tu kręciło… O kogo może chodzić? Nagle dostrzegłam dziewczynę z długimi rudymi włosami. Znałam ją. Reece. Dawczyni jak ja. Lauren, moja prawna opiekunka, wynajęła jej ciało i jako Reece poszukiwała swojej wnuczki. Zaprzyjaźniłam się z Reece, ale w rzeczywistości to była Lauren. Prawdziwa Reece nie mogła mnie znać. A tyle miałam jej do powiedzenia. – Reece! – zawołałam. Wyglądała jak zawsze pięknie, ubrana w krótką, wzorzystą sukienkę i srebrne szpilki. Starając
się nie potrącać ludzi, pobiegłam za nią. Dzieliły nas jakieś trzy metry, gdy zatrzymała się i odwróciła. Co chwila ktoś przechodził między nami. – Jestem Callie – przedstawiłam się. – Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie. Obrzuciła mnie przedziwnym spojrzeniem, jakiego wcześniej u niej nie widziałam. Kącik ust podniósł się jej z jednej strony w półuśmiechu, lecz nie był to płynny ruch. Jakiś taki mechaniczny. Coś jest nie tak, pomyślałam. Nagle odwróciła się i poszła dalej. – Poczekaj! – krzyknęłam. Nie zareagowała. Zauważyłam, że idzie za nią jakiś Ender i byłabym nie zwróciła na niego uwagi, gdyby nie rzucił mi się w oczy duży srebrny tatuaż na jego szyi. Głowa jakiegoś zwierzęcia. Widziałam ją niedokładnie. Pantery? – To była Reece, tak? Ją miałam wypatrzyć w tłumie? Zawsze mogę na ciebie liczyć, Callie. Czy Reece wie, że idzie za nią Ender z wytatuowaną panterą? Nie byłam pewna. Weszła do sklepu. On stanął przy sąsiedniej witrynie, udając wielkie zainteresowanie naszyjnikiem z pereł. Podeszłam bliżej. Stop, zostaw ją w spokoju. Wyszła po chwili, a wytatuowany mężczyzna ruszył za nią. Trzymając się kilka kroków z tyłu, obserwowałam obydwoje. – Ona jest w niebezpieczeństwie – powiedziałam do Starego Człowieka. Przekonasz się. Ogarnęła mnie fala paniki. – Czy ktoś jest w jej ciele? Bank ciał został zburzony, a jednak Stary Człowiek miał dostęp do mnie. Równie dobrze mógł spowodować, że w ciele Reece znajdował się ktoś inny. Ścisnął mi się żołądek. Ten tatuaż. Ciało Reece miało zostać do czegoś wykorzystane. Reece zbliżała się do sklepu z obuwiem. Zobaczyłam, że Michael i Tyler właśnie do niego wchodzą. – Michael! – zawołałam z nadzieją, że mnie usłyszy mimo gwaru i głośnej muzyki. Dzieliło nas jakieś sześć czy siedem sklepów. Zatrzymał się, rozejrzał, ale mnie nie dostrzegł. Wszedł do środka. Natomiast dosłyszała mnie Reece, ponieważ się odwróciła i popatrzyła na mnie. Niechcący zrobiłam coś złego: dałam szansę wytatuowanemu prześladowcy, by ją dogonił. Powiedział jej coś do ucha, potrząsnęła głową w ten nienaturalny, mechaniczny sposób. Dotknął jej ramienia, a ona – lub osoba znajdująca się w jej ciele – strząsnęła jego rękę. – Co się dzieje? – Zesztywniałam cała, próbując rozwikłać zagadkę. – Powiedz mi. Zniszczyłaś Prime, ale to nie znaczy, że zniszczyłaś także mnie. To nie była moja jedyna baza. W dalszym ciągu mam dostęp do każdego chipa. Reece wymknęła się mężczyźnie i podbiegła pod sklep z obuwiem. Ten dostęp to moja broń. – Nie! – krzyknęłam do niego, do siebie, do ludzi wokół. Wstrzymałam oddech, czas jakby się zatrzymał i wszystko rozegrało się niemal równocześnie. Rzuciłam się za nią w stronę sklepu, tłum naokoło zlał mi się w bezbarwną plamę. Miałam wrażenie, że biegnę zbyt wolno, jakbym poruszała się w stawiającej opór wodzie. Dwa sklepy dzieliły mnie od celu, gdy dopadł mnie czarnowłosy Starter w błyszczącej nadmuchiwanej kamizelce. Mignęła mi przed oczami jego twarz – kwadratowa szczęka, świdrujące
oczy. Rzucił się na mnie, chwycił obiema rękami w pasie i energicznie pociągnął do tyłu. Zanim zdążyłam zareagować, rozległ się rozrywający czaszkę straszliwy huk wybuchu. Dochodził z miejsca, gdzie stała Reece. Siła eksplozji uniosła mnie w powietrze, oczy poraził oślepiająco jasny blask.
Rozdział drugi Kawałki szkła i metalu spadały z góry jak deszcz i odbijały się od posadzki. Leżałam na plecach, a przykucnięty nade mną Starter osłaniał mnie niczym tarcza. Zamknęłam oczy i zakryłam twarz rękami. Jakaś Enderka krzyczała, że jest ranna. Krzyki zranionych i przerażonych dochodziły ze wszystkich stron. Nie byłam pewna, czy jeden z nich nie wydobywa się z moich ust. Wydawało mi się, że to trwa w nieskończoność, a prawdopodobnie to były zaledwie sekundy. Wreszcie przeraźliwe huki i trzaski ustały. W centrum na moment zaległa cisza, jakby wszyscy wstrzymali oddech. Potem nastąpił zbiorowy wydech i ciszę wyparł harmider, który docierał do mnie przytłumiony niby upiorne echo. Starzy jęczeli, młodzi głośno szlochali, a niektórzy Starterzy wzywali matki i ojców, którzy już dawno zginęli podczas wojny bakteriologicznej. Otworzyłam oczy. Starter, który mnie ochraniał, przyjrzał się skrupulatnie mojej twarzy. – Nic ci nie jest – powiedział. Coś go zaalarmowało, odwrócił głowę. – Wkracza policja – rzucił i poderwał się na nogi. – Zaczekaj. – Zaczęłam podnosić się z ziemi. – Jeszcze się zobaczymy. Gdy wstałam, jego już nie było. Strząsnęłam z siebie okruchy szkła. Dłonie miałam w kilku miejscach skaleczone. Jak to się mogło stać? W jaki sposób Stary Człowiek zrobił z chipa bombę? Tyler. Michael. Boże, błagam, nie! W mgnieniu oka w miejscu największego spustoszenia zlokalizowałam sklep z obuwiem. Ruszyłam tam, potykając się na rumowisku. Przed sklepem strażnik narzucił własną kurtkę na to, co zostało z ciała Reece. Jeden but ofiary – dopiero co podziwiałam te szpilki – leżał na posadzce wśród odłamków szkła, jakby Kopciuszek zgubił swój pantofelek. Trzeszczało mi pod butami, gdy wchodziłam do środka. Ludzie obsiedli ławki przeznaczone do przymierzania obuwia. Poszkodowani siedzieli z przyłożonymi do ran chusteczkami, ręcznikami papierowymi, nawet ze sklepowymi skarpetkami, przy których wciąż wisiały metki. Michaela dostrzegłam za ladą w głębi sklepu. Stał z pochyloną nisko głową, patrzył pod nogi. Pobiegłam do niego, lawirując między stoiskami. – Michael!
Spojrzał na mnie z ulgą w oczach. – Callie. – Gdzie Tyler?! – wykrzyczałam. Mały podniósł się z podłogi i ujrzałam jego głowę nad kontuarem. Miał tylko kilka zadrapań. Okrążyłam ladę i objęłam go mocno. – Co się stało? – spytał. – Była eksplozja – powiedziałam cicho. – Dlaczego? Zobaczyłam lęk w jego oczach. Nie odniósł wprawdzie większych szkód na ciele, ale wiedziałam, że ten incydent pozostawi ślad w jego psychice. – Sama chciałabym wiedzieć – odparłam. Minęło parę godzin, policja zatarasowała wejście do sklepu, a na zewnątrz zaaranżowała salę przesłuchań. Policyjni detektywi w garniturach zamiast mundurów wypożyczyli stoliki i krzesła z sąsiadujących butików i zorganizowali szereg punktów tak oddalonych jeden od drugiego, żeby świadkowie nie mogli się nawzajem słyszeć. Stojąc z Tylerem w kolejce, trzymałam ręce na jego ramionach i przytulałam go do siebie. Czy powinnam wyjawić, co wiem? Co mogliby ze mną zrobić, gdybym zdradziła, że w głowie słyszę jakieś głosy? Czy mi uwierzą? A może pomyślą, że zwariowałam? Skończyli przesłuchiwać jedną ze Starterek, która już odeszła od stolika. Policjant kiwnął na nas i wskazał Tylerowi jej miejsce. Podeszłam do następnego wolnego punktu i usiadłam na krześle naprzeciwko detektywa, tak wysokiego, że nawet w pozycji siedzącej patrzył na mnie z góry. Wyglądał na mniej więcej sto lat, był nieźle umięśniony jak na Endera, a jego opalenizna kontrastowała z gęstwą białych włosów. Zauważyłam, że ma pistolet, ale dopiero widok tasera mnie zmroził. – Nazwisko? – zapytał. – Callie Woodland. Na ekran wielkości dłoni nagrywał się słowny zapis tego, co mówię. Mogłam czytać od prawej do lewej pojawiający się powoli, słowo po słowie tekst. – Wiek? – Szesnaście lat. – Dziadkowie? Potrząsnęłam głową i wyjaśniłam, że od niedawna moją prawną opiekunką jest Lauren, więc nie mam statusu bezdomnej sieroty, podałam swój adres i numer telefonu. – Co robiłaś tu, w centrum? – Miałam się spotkać z bratem, Tylerem, żeby kupić mu buty. – Czy on jest tutaj? Kiwnęłam głową. Wskazał na ekran. – Muszę to usłyszeć – powiedział. – Rozumiem. Jest przesłuchiwany przy innym stoliku. Podrapałam się bezmyślnie z tyłu głowy, ale na szczęście uprzytomniłam sobie, co robię.
Detektyw przyjrzał mi się – czy zauważył? Wsunęłam dłoń pod udo. – Powiedz, co widziałaś. Wzięłam głęboki oddech. Przygotowywałam się na to pytanie, stojąc w kolejce. Czy odpowiem rzeczowo? – Widziałam dziewczynę idącą wzdłuż wystaw. – Czy potrafisz ją opisać? – Miała długie rude włosy, wzrost około stu sześćdziesięciu pięciu, śliczna… Do oczu napłynęły mi łzy. Usiłowałam je powstrzymać. Nie chciałam, by się domyślił, że ją znałam. Zerknął na mnie. – W porządku. Poczekam, aż będziesz mogła mówić. Kiwnęłam głową. – Okay, już mogę. – Jak była ubrana? – Hm, w zieloną wzorzystą sukienkę. I srebrne szpilki. – Głos mi się załamał. Nasze spojrzenia się spotkały. Zawahałam się. – I…? – Dziwnie się zachowywała. – Jak? Nic nie mów. Ten głos mnie zelektryzował. Detektyw uniósł głowę znad ekranu. – Dobrze się czujesz? Już wiesz, Callie, co potrafię. Rozumiemy się? Kiwnęłam głową. – Możemy kontynuować? – spytał detektyw. – Dziewczyna wydawała się zdenerwowana. Rozglądała się. Oczy przesłuchującego się zwęziły. – Mów dalej. – Stanęła przed sklepem z butami i nagle rozległ się wybuch. Zamknęłam oczy. I… po chwili zobaczyłam, że ona nie żyje. Musiała mieć na sobie bombę. – Głos mi się załamał… Wróciło straszliwe wspomnienie tamtej sceny. Spojrzał na mnie. Twarz mu złagodniała i nawet wydał mi się sympatyczny. Byłam bliska powiedzenia mu prawdy. Jednak zabrakło mi odwagi. – To wszystko, co wiem – dodałam. Przytrzymał mnie jeszcze przez chwilę. Widziałam, że Tyler wstaje z krzesła. Podszedł do niego Michael i ruszyli w stronę wyjścia. Stary Człowiek dał mi wreszcie spokój – jeszcze zanim wyszłam z centrum. Rozpoznawałam to po pustce w głowie, totalnej ciszy, która zalegała, ilekroć się rozłączał. Domyślałam się, że musiał porozumieć się ze swoimi pomocnikami, na pewno z kimś, kto monitorował biedną Reece. Jakakolwiek była przyczyna, odetchnęłam, bo przestał mnie dręczyć.
Wędrując przez opustoszały pasaż, czułam się jak duch. Przypomniałam sobie, co mówił Redmond, zaprzyjaźniony Ender, spec komputerowy, z którego usług korzystała Helena. Był zdania, że chipy w naszych głowach będą mogły wybuchać jak bomby. Biedna Reece. W jaki sposób Stary Człowiek tego dokonał? Dlaczego? Żeby udowodnić, że choć byliśmy w stanie zniszczyć Prime, jego nie zniszczymy? A może po prostu chciał mnie zastraszyć? Ścisnął mi się żołądek. Nienawidziłam tego chipa – tej rzeczy – w mojej głowie. Nie zamierzałam pogodzić się z tym, że jakiś odrażający Ender będzie mnie kontrolował przez resztę życia. Wielkie słowa, ale wciąż jeszcze trzęsłam się ze strachu. Źle się czułam. Weszłam do korytarza, z którego odchodziły służbowe drzwi, i zrobiłam kilka głębokich wdechów. Wciąż przed oczami miałam Reece i jej leżącą samotnie szpilkę. Nie mogłam się pozbyć tego obrazu. Czy mogłam zrobić coś, żeby ją uratować? Przycisnęłam rękami brzuch, żeby zdusić to w sobie, uspokoić się, wziąć się w garść. Rozejrzałam się. Byłam daleko od miejsca eksplozji, nikt nie mógł mnie tu zobaczyć. Wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do senatora Bohna. Starałam się zachować spokojny i rzeczowy ton. Byłam pewna, że udało mi się to drugie – rozmawiałam rzeczowo. Senator pomógł mi w zniszczeniu Prime. Był jedną z niewielu osób, które poznały całą historię, i miał odpowiednie koneksje, żeby coś teraz z tym zrobić. Sam próbował zlokalizować Starego Człowieka, jak dotąd bez powodzenia. Opowiedziałam mu, co się teraz zdarzyło. Wyjaśniłam, że to była jego sprawka. – Mam pomysł, jak go znaleźć – dodałam i przedstawiłam swój plan. Senator Bohn wysłuchał mnie uważnie. – Callie – rzekł. – Zobaczę, co uda mi się zrobić. Potrzebny nam będzie list gończy. Jeżeli pociągnę za sznurki, będę go miał za kilka godzin. Kiedy skończyliśmy rozmowę, zadzwoniłam do Lauren, mojej opiekunki prawnej, i jej także opowiedziałam o wszystkim. Czekało mnie coś jeszcze – musiałam złamać daną obietnicę. Michael i Tyler czekali na mnie przy wyjściu z centrum. Widziałam przez przeszklone drzwi, że stojący na zewnątrz policjanci zagradzają drogę do środka. Zatrzymaliśmy się na chwilę i popatrzyliśmy na siebie – wyglądaliśmy jak nieboskie stworzenia. – Jak wam poszło? – spytałam. Michael wyrzucił ręce do góry. – Niewiele mogliśmy im powiedzieć. – Tylko że był wielki wybuch – dodał Tyler, także podnosząc do góry ręce i zataczając nimi wielki krąg. Nie mogłam go nie uściskać. – Złamiesz mi nos – jęknął stłumionym głosem. Wydawało się, że zniósł całe wydarzenie lepiej, niż mogłam się spodziewać. Być może zahartowało go życie na ulicy. Wypuściłam małego z uścisku i zwróciłam się do Michaela. – Czy weźmiesz Tylera do domu i pomożesz mu umyć się i przebrać? Michael przekrzywił głowę. – A ty gdzie się wybierasz? – Idę do toalety, też potrzebuję się trochę obmyć. Potem muszę coś załatwić. Nie wyglądał na uszczęśliwionego. – Idziemy, Tyler. Ona nas dogoni.
Rozłożyłam ramiona i uściskałam ich obydwu naraz. Od Michaela biło przyjemne ciepło. – Nie wiem, co bym bez was zrobiła, chłopaki. – O to nie musisz się martwić – szepnął mi Michael do ucha. Spojrzałam na niego. – Dziękuję. – Poklepałam go delikatnie po plecach, ucałowałam Tylera w policzek i pozwoliłam im odejść. Gdy się oddalili, westchnęłam z wdzięczności do losu, że dał mi Michaela, który może zaopiekować się moim bratem. Potem wyjęłam komórkę i przeczytałam wiadomości od Blake’a. Jechałam na spotkanie z nim, gdy nagle oczy zaczęła mi zasnuwać mgła. Wiedziałam już, co będzie dalej, ponieważ już mi się to zdarzało. Zaparkowałam przy krawężniku. Atakowały mnie wspomnienia z życia Heleny, jakby to były moje własne. Działo się tak w następstwie transferu umysł–ciało, jakiemu zostałyśmy poddane. W moim umyśle ożywały jej wspomnienia – widziałam obrazy z jej życia i czułam, co ona wtedy czuła. Helena wchodzi po raz pierwszy do Prime Destinations. Witają ją uśmiechy: recepcjonistki, pana Tinnenbauma, na koniec Starego Człowieka. Jej myśli stają się moimi, ale nie dlatego, że słyszę jej głos – autentycznie przeżywam jej rozpacz. Jak ci ludzie mogli ukraść mi Emmę, wyrwać ją z domu i zmienić jej wygląd laserem, i rozciąć jej ciało, i całkiem ją odmienić. To przez nich ją straciłam. Odeszła. Zniknęła. Pewnie nie żyje. Czułam pustkę, w jakiej żyła Helena. Jej bezbrzeżną samotność. Jak większość wspomnień i to było krótkotrwałe – szybko się skończyło. Przetoczyła się jednak przeze mnie fala emocji i smutek nie opuszczał mnie przez resztę drogi. Dlaczego to się zdarzało? Czy spośród dawców ciała tylko ja zostałam skazana na te dziwne pamiątki po transferze umysł–ciało? Na spotkanie z Blakiem wybrałam park Beverly Glen. Serce zaczęło mi bić szybciej, gdy zobaczyłam go siedzącego na stole piknikowym w oczekiwaniu na mnie. Zachodzące słońce podświetlało od tyłu jego włosy i ten widok przywołał wspomnienie naszego niegdysiejszego spotkania tutaj. Ale wtedy w ciele Blake’a był Stary Człowiek. Wybrałam to miejsce, gdyż było niedaleko i miało prywatną ochronę. Być może jednak wybór tego samego parku podyktowała mi podświadomość. Podchodząc, obserwowałam go przez cały czas. Siedział z zaciśniętymi dłońmi, opierając łokcie na udach – tak jak poprzednim razem. Musiałam powtarzać sobie, że to nie jest ta sama osoba co przedtem. Teraz czekał na mnie wnuk senatora Harrisona, prawdziwy Blake, który myślał, że wtedy ciężko chorował, który nic nie wiedział o banku ciał, dla którego jedynym dowodem na naszą znajomość było wspólne zdjęcie w komórce. Wyciągnął rękę i pomógł mi wgramolić się na stół. – Cieszę się, że przyszłaś. – Przykro mi, ale nie mam zbyt wiele czasu. – Dlaczego? – Czekam na ważny telefon. – Zdawałam sobie sprawę, że to kiepska wymówka. – Przyszłam, bo muszę ci coś powiedzieć. – A ja muszę cię o coś zapytać. Ty wiesz o nas wszystko, a ja nie wiem nic.
– Dzisiaj to już nie ma znaczenia. – Dla mnie ma. – Wyciągnął swoją komórkę. – Co powiesz na to zdjęcie? Pokazał mi sielankowy obrazek nas dwojga objętych ramionami. Lecz to był fałsz. W ciele Blake’a na zdjęciu znajdował się Stary Człowiek. Oglądanie tego sprawiało mi ból. – Co robiliśmy? – dopytywał się. – Tamtego dnia. – Jeździliśmy konno. – Na ranczu mojego dziadka? – Tak. – Dziś nienawidziłam tego wspomnienia, a przecież wtedy uważałam, że to jeden z najwspanialszych dni w moim życiu. – Wydaje się, że dobrze się razem bawiliśmy. Westchnęłam. – I tak było. Popatrzył mi w oczy. – Co jeszcze robiliśmy? – Byliśmy w Centrum Muzycznym, w restauracji drive-in. Oglądaliśmy zachód słońca. Nie przekazywałam mu szczegółów, choć pamięć podsuwała mi wyraziste obrazy. Obserwujemy słońce zachodzące za góry, nasze konie stoją obok siebie, grzebiąc kopytami ziemię. On wręcza mi cętkowaną orchideę, pierwszy kwiat, jaki w ogóle dostałam od chłopaka. Te ożywające wspomnienia raniły mi serce. Nie dlatego, że należały do przeszłości, tylko że nie odpowiadały rzeczywistości. To nie działo się z nim. – Nie o to chodzi. Pytam, czy robiliśmy coś więcej? – Wyciągnął szyję, jakby go uciskał kołnierzyk. – Coś… no wiesz? – Nic takiego. Pocałowaliśmy się tylko. Wtedy to nie był dla mnie „tylko” pocałunek. Ale o tym nie musiał wiedzieć. – Żałuję, że tego nie pamiętam. – Szkoda, że nie pamiętasz. Zmarszczył czoło, jakby zastanawiał się nad szczerością tego, co powiedziałam. Potem ostrożnie nachylił się ku mnie, jakby czekając przyzwolenia. Przysunęłam do niego głowę i gdy nasze twarze niemal się dotykały, poczułam ten sam co niegdyś cudowny zapach lasu i trawy. Pocałowaliśmy się. To było… nie tak jak wtedy. Na początku tak samo – miękki dotyk warg, zapach jego skóry. Lecz zabrakło tamtego iskrzenia. Odżyło jedynie w mojej pamięci. Spróbowałam raz jeszcze. Może jednak się powtórzy. Może tego nie wyczułam. Może to moja wina. Mojego zdenerwowania. Rozluźnij się, nakazałam sobie. Spróbuj. Powstrzymałam się jednak i odsunęłam. Nie, nie było tak samo. On także się odsunął i spojrzał gdzieś w dal. Siedzieliśmy wyprostowani obok siebie, unikając dotyku. Przeczesał dłonią włosy. Ja spojrzałam na komórkę. Żadnej wiadomości. – Zdaje się, że chcesz już iść – rzekł ze zrezygnowaną miną. – Nie to, że chcę, tylko mam coś bardzo ważnego… – Schowałam telefon. – Ale miałaś dla mnie jakąś informację? Odwróciłam się do niego. Mogłam wreszcie powiedzieć, z czym przyszłam. – Jesteś w niebezpieczeństwie. Obydwoje jesteśmy. – Co? – Popatrzył na mnie, jakbym oznajmiła, że ziemia jest płaska.
Zrozumiałam, że trzeba zacząć od czegoś, o czym już wie. – Słyszałeś newsa o bombie w centrum handlowym? Zmarszczył brwi. – O bombie? W wiadomościach informowali, że to był wybuch. Podobno wyciek gazu. – To była bomba. Całkiem możliwe, że od wybuchu takiej bomby możemy oboje zginąć. Odsunął się ode mnie. Przekonanie go nie będzie łatwym zadaniem, pomyślałam. – Obiecałam twojemu dziadkowi, że nic ci nie powiem. On chce cię trzymać z dala od tego, ale teraz musisz wszystko wiedzieć. Obserwowaliśmy wyburzanie tamtego gmachu w Beverly Hills, pamiętasz? To było Prime Destinations. Kiwnął głową. – Porwali cię do Prime. Wszczepili ci do głowy chip. Twojego ciała używał, mieszkając w nim, szef Prime Destinations. Tę procedurę nazywają transpozycją. Dlatego nie pamiętasz wydarzeń związanych z tym zdjęciem. Ciebie tam nie było. – A gdzie byłem? – Najprościej mówiąc, twój mózg był wtedy uśpiony. Ale dość o tym. – Machnęłam ręką. – Teraz najważniejsze, żebyś unikał tego mężczyzny. Nazywają go Starym Człowiekiem. Rozpoznasz go, ponieważ ma na twarzy elektroniczną maskę i mówi przyprawiającym o gęsią skórkę sztucznym głosem. Planował wynajem tysięcy Starterów na zawsze, nigdy by nas nie wybudzono. Na szczęście położyliśmy kres tym planom. Blake zareagował nerwowym śmiechem. – To jakieś wariactwo. – Może tak się wydawać, ale to prawda. Ja również mam wszczepiony chip. – Dotknęłam miejsca nad karkiem. Potarł skronie, jakby zabolała go głowa od słuchania o tych niesamowitych rzeczach. Moja komórka sygnalizowała wiadomość z biura senatora Bohna. „Załatwiłem list gończy. Zadzwoń do mnie”. – Muszę iść – powiedziałam do Blake’a. – Już? – Przygarbił się i posmutniał. – Mam milion pytań. – Przykro mi, ale musimy działać, powstrzymać go. Pytaj o wszystko swojego dziadka. Bądź tak dobry i nie mów, że ja ci o tym powiedziałam. Byłam wściekła, że zostawiam go po takim praniu mózgu. Niestety, czekano na mnie. – Nie rozmawiaj z nikim, dopóki nie porozmawiasz z dziadkiem – dodałam jeszcze. Gdy biegłam do auta, czułam bolesne kłucie w klatce piersiowej, jakby wyrywano mi serce. Nie mogłam się okłamywać – tęskniłam do Blake’a. Ale nie do tego. To oznaczało, że tęskniłam do… Nie. Nie chciałam nawet o tym myśleć. To było zbyt straszne. Odrażające. Musiałam natychmiast otrząsnąć się z tych myśli i skupić na naszym zadaniu – zatrzymaniu Starego Człowieka. Siedziałam z tyłu limuzyny z szefem biura senatora i z Lauren. Jeszcze przed tragicznym wybuchem senator Bohn kierował z ramienia Kongresu badaniem działalności Prime Destinations,
lecz nie dało ono rezultatów. Skonfiskowane w Prime komputery okazały się dokładnie wyczyszczone z danych i nie odzyskano z nich żadnych informacji. Zespół Bohna znalazł się w ślepej uliczce. Eksplozja w centrum stała się dla nas impulsem do wznowienia poszukiwań Starego Człowieka. Z listem gończym, załatwionym przez senatora, jechaliśmy do miejsca, które zgodnie z naszą wiedzą miało biznesowe powiązania z Prime Destinations. Szkopuł polegał na tym, że list gończy z uwagi na tak szybkie jego wydanie zezwalał jedynie na przeszukanie, co oznaczało, że na miejscu będziemy mogli przejrzeć ich dokumenty i komputery, ale bez prawa sporządzania kopii. Miałam więc do odegrania najważniejszą rolę spośród nas trojga, gdyż tylko ja przebywałam jakiś czas w tym miejscu. – Reece… to potworna tragedia – odezwała się Lauren. – Czuję się odpowiedzialna. – To nie twoja wina – pocieszałam ją. – Reece zdecydowała się zostać dawczynią, zanim ty wynajęłaś jej ciało. – W duchu zastanawiałam się jednak, dlaczego Stary Człowiek to zrobił. Czy przez przypadek wybrał na ofiarę dawczynię mojej prawnej opiekunki? Te wątpliwości zachowałam dla siebie, nie chcąc pogarszać samopoczucia Lauren. – Mówiłaś, że ona dziwnie się zachowywała, tak? – spytała Lauren. – Odniosłam wrażenie, że jest zdalnie sterowana. Nie wykazali się jednak profesjonalizmem. Jej mimika i ruchy były mechaniczne. Wyglądało to nienaturalnie. Lauren zadrżała. – No i jeszcze ten Ender – mówiłam dalej. – Mężczyzna, z którym przez chwilę rozmawiała, tuż przed wybuchem. – Jak on wyglądał? – spytał szef biura. – Wysoki, silny, na oko ze sto lat. Na szyi miał wytatuowaną panterę. Tuż przed wybuchem szedł za nią pasażem. – Jak długo rozmawiali? – pytał dalej. – Kilka sekund. – Przełknęłam ślinę. – Wybuch w centrum handlowym, jakby nie było innego miejsca. Gdzie nie ma tylu małych dzieci. – Chciał pokazać, że jego nie zniszczymy, chociaż zburzyliśmy Prime – powiedział szef biura. Dla mnie było jasne, że to nie Lauren miała czuć się winna, tylko ja. Stary Człowiek wybrał miejsce, do którego się wybierałam, na ofiarę wytypował dawczynię mojej prawnej opiekunki, osobę, którą znałam, i udowodnił, że nadal potrafi w nas uderzyć. Przeze mnie zostało rannych wielu ludzi, a Reece poniosła śmierć. Na moment zamknęłam oczy. Kierowca zaparkował. Byliśmy na miejscu. Nie poruszyłam się. – Nie musisz tam wchodzić – powiedziała Lauren. – Wejdę. Po to tu jestem. Znam go lepiej niż wy. Być może trafię na jakiś trop, coś, co ma związek z tym, co do mnie mówił. Nie możecie niczego skopiować, potrzebujecie więc moich oczu. Nienawidziłam tego miejsca, ale musiałam tam wejść. Wysiadłam z auta i spojrzałam na Zakład numer 37. Widok masywnych szarych murów, żelaznej bramy i budki wartownika mnie przytłoczył. Kompleks budynków wyglądał jak więzienie i w istocie nim był. Ściany patrzyły na mnie szyderczo, rzucając wyzwanie. Miałam ochotę się cofnąć. Czyżbym do reszty zgłupiała, żeby tu wracać? Gdy byłam tu ostatni raz, straciłam najlepszą przyjaciółkę. Lauren stanęła obok mnie. Uśmiechnęła się, delikatnie marszcząc kąciki oczu. – Będzie dobrze, Callie. Jesteśmy z tobą. Kierowca został w samochodzie, a my troje podeszliśmy do bramy. Czy mogło mi cokolwiek
grozić? Mieliśmy wpływy i pieniądze znacznie większe niż ci straszni ludzie tutaj. O niebo większe niż ta nędznica Beatty, szefowa ochrony, która znęcała się nade mną, gdy tu byłam więziona. Więc dlaczego trzęsły mi się ręce? Lauren zauważyła to i dotknęła mojego ramienia. – Nie martw się. Nie zobaczysz jej. Będziemy rozmawiać z dyrektorką. Kiwnęłam głową. Prześladowały mnie wspomnienia o Beatty, ale była szansa, że się na nią nie napatoczymy. Prawdopodobnie dręczyła w ponurej celi na oddziale więziennym jakiegoś biednego Startera. Brama otworzyła się z przeraźliwym zgrzytem, a ja zacisnęłam zęby. Spojrzałam na swoje ręce – przestały drżeć. Wkrótce znaleźliśmy się w głównym budynku, czekając na przybycie dyrektorki. Szef biura senatora i Lauren usiedli w starych skórzanych fotelach. Ja byłam zbyt podenerwowana, żeby siedzieć. Przemierzałam pokój, w którym nie było żadnego kolorowego akcentu. Na ścianie wisiał wyblakły obraz przedstawiający scenę angielskiego polowania. Jeden z myśliwych trzymał w ręku martwego lisa. Pasuje do tego miejsca, pomyślałam. Coś błyszczącego na biurku przyciągnęło moją uwagę. Sztylecik do listów z trzonkiem w kształcie węża, który miał oczy z kamieni w szmaragdowym kolorze. Po chwili przeniosłam wzrok na wygaszacz powietrznego ekranu – zamiast typowego wodospadu czy krajobrazu zobaczyłam ujęcie ze strzelanki, w której grający polował na bezdomnych Starterów. Wiedziałam lepiej niż ktokolwiek inny, jak brutalni ludzie tu pracują, ale ten widok zaszokował nawet mnie. Zrobiło mi się niedobrze. Fatalnie się tu czułam. Obyśmy jak najszybciej uzyskali potrzebną informację i mogli stąd wyjść. Tak naprawdę wystarczyłby nam adres, numer telefonu, nawet rachunek bankowy. Jakiś konkret, który doprowadziłby nas do Starego Człowieka. – Callie? Nie chcesz usiąść? – spytała Lauren. Otworzyły się drzwi i zesztywniałam. Znalazłam się twarzą w twarz z Beatty. – Callie – odezwała się swoim szorstkim głosem. – Miło cię znowu widzieć. Wyciągnęła do mnie sękatą rękę. Oszpecające jej twarz pieprzyki chyba się znacznie powiększyły. Skrzyżowałam ręce na piersi. Gdyby mój nienawistny wzrok mógł wzniecać ogień, zostałaby spalona na popiół. Szef biura senatora wstał i stanął obok mnie. – Oczekujemy na dyrektorkę – rzekł. Uśmieszek pojawił się na twarzy Beatty. – Wiem, właśnie przed wami stoi. – Co?! – wykrzyknęłam. – Tak, zostałam awansowana na to stanowisko. Cofnęłam się o krok i chyba jęknęłam, bo szef biura dotknął uspokajająco mojego ramienia. Nie mogłam uwierzyć w awans, ponieważ, moim zdaniem, powinna być aresztowana za wydanie polecenia strzelania do Sary taserem. Wiedziała, że dziewczynka ma chore serce. – Pani jest tu teraz dyrektorką? – spytałam, nie dowierzając. – Tak jest, Callie. – Wymówiła moje imię tak, jakby wzywała mnie na egzekucję. Miała siwe włosy, krótko przycięte po bokach głowy, na szczycie zaś dłuższe, sterczące do góry. Nie nosiła już ponurego szarego uniformu i plakietki. Ubrana była w kosztowny wełniany kostium, ożywiony pomarańczowym szaliczkiem. Miałam ochotę chwycić za jego końce i zaciągać je, póki by jej twarz nie zsiniała. – Jesteśmy tutaj w sprawie dyrektora generalnego Prime Destinations – wyjaśnił szef biura
senatora. – A bliżej o co chodzi? – spytała Beatty. Lauren wstała i podeszła do nas. Szef biura kontynuował: – Mamy dla niego wezwanie do stawienia się przed senacką komisję śledczą – mówił, pokazując kopertę. – I nakaz przeszukania dokumentów dotyczących związków tego zakładu z Prime Destinations. – Czego szukacie? – burknęła Beatty, otwierając kopertę. – Czego konkretnie? – Musimy wiedzieć, gdzie on się ukrywa – powiedziałam. – Z pewnością wiecie, jak można się z nim skontaktować – wtrąciła Lauren. – Macie z nim powiązania biznesowe. Beatty potrząsnęła głową tak energicznie, jakbyśmy prosili o milion dolarów. – To on inicjuje każdy kontakt. Poprzednia dyrektorka nie miała żadnego namiaru na niego. – A nie ma tu kogoś, kto wiedziałby więcej, powiedzmy sekretarka poprzedniej dyrektorki? – spytała Lauren. – Ona też odeszła. – Beatty uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją i oddała kopertę szefowi biura. – Jak widać, w tym miejscu ludzie, ot tak sobie, znikają. – Nie mogłam powstrzymać się od tej uwagi. – Coś wiesz o tym, prawda? – Beatty nachyliła się tuż nad moją twarzą. Miałam ochotę ją spoliczkować. W tym momencie do gabinetu weszło trzech rosłych Enderów. Ustawili się tak, że każde z nas miało jednego za plecami. Jeden z nich wręczył Beatty jakieś pismo, które podała szefowi biura. – Co to jest? – spytał. – Nakaz wstrzymania postępowania – ochoczo odpowiedziała Beatty. – Na czym to polega? – spytałam Lauren. – Sprawę blokuje sąd wyższej instancji, uniemożliwiając nam dostęp do informacji – wyjaśnił szef biura i spojrzał sponad pisma na Beatty. – Ma pani wysoko ustosunkowanych przyjaciół. Uśmiech wypełzł na jej twarz. – Nie pana sprawa. – Zwróciła się do ochroniarzy. – Wyprowadźcie ich. Najpierw pod eskortą ruszyli do drzwi szef biura i Lauren. Mój ochroniarz wziął mnie za łokieć i prowadził za nimi, ale Beatty coś do niego szepnęła, wtedy puścił mnie i wyszedł sam, zamykając za sobą drzwi gabinetu i zostawiając mnie w środku. Zostałam sam na sam z Beatty. Serce waliło mi jak szalone. Chwyciła mnie za rękę, odciągnęła od drzwi i popchnęła w stronę biurka. – Jak śmiałaś tu przyjść i próbować węszyć w moich prywatnych dokumentach? Powinnaś się wreszcie uspokoić i siedzieć cicho w tej rezydencji w Bel Air. Wiedziała, gdzie mieszkam. Nie byłam tym zaskoczona, ale wyczułam groźbę. Mocniej ścisnęła mnie za rękę. – Chcę stąd wyjść! – krzyknęłam, ale drzwi były grube i zbyt oddalone, żeby ktoś mógł mnie usłyszeć. – Masz teraz wiele do stracenia, Callie. – Jej pełne nienawiści oczy wlepiały się we mnie z pocętkowanej pieprzykami twarzy. – I stracisz wszystko. Nie upłynie wiele czasu, jak się poślizgniesz. Zobaczę cię znowu zapuszkowaną tutaj, bo tu jest twoje miejsce. Tak mocno ściskała mnie za nadgarstek, że aż mi zbielała ręka, a im bardziej próbowałam się wyrwać, tym bardziej jej paznokcie wbijały mi się w ciało. Mogłam ugryźć ją w ramię, żeby się