AlekSob

  • Dokumenty879
  • Odsłony124 564
  • Obserwuję109
  • Rozmiar dokumentów1.9 GB
  • Ilość pobrań71 766

Thompson Vicki Lewis - Seks w Nowym Jorku

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :738.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Thompson Vicki Lewis - Seks w Nowym Jorku.pdf

AlekSob EBooki
Użytkownik AlekSob wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 114 stron)

Vicki Lewis Thompson SEKS W NOWYM JORKU

Prolog Trudno, musi pożegnać się ze swoimi planami. Trudy Baxter wzięła kolejny plastikowy kieliszek weselnego szampana i obiecała sobie, że nie podda się ogarniającemu ją przygnębieniu. Cóż, nie będzie już mogła wynająć mieszkania w Nowym Jorku wspólnie ze swoją najlepszą przyjaciółką, Meg. Sama będzie musiała stawić czoło styczniowej przeprowadzce. Przez sześć miesięcy miała nadzieję, że Meg w końcu odwoła ślub z „chłopakiem z miasta", Tomem Hennessym. Jednak odbył się on właśnie dziś rano, w kościele baptystów, na oczach prawie wszystkich mieszkańców Virtue (Nazwa miejscowości, z której pochodzi bohaterka jest znacząca. „Virtue" to cnota, prawość, a określenie „woman of Virtue" może oznaczać „kobietę z Virtue", jak i „kobietę cnotliwą" (przyp. tłum.)) w stanie Kansas. A potem ci sami ludzie wzięli udział we wspaniałym weselu w Grange Hall. Meg zapewniała ją, oczywiście, że zawsze będzie jej służyć pomocą w Nowym Jorku, ale Trudy wiedziała, że już nigdy nie będzie tak, jak to sobie zaplanowały w szkole średniej, gdy obie zdecydowały się na robienie kariery w wielkim mieście. Nie było to winą Meg. Przyjaciółka wyjechała z Virtue już trzy i pół roku temu, tak jak planowały, i rozpoczęła prawdziwie wielkomiejskie życie. To Trudy się spóźniła, nie mając serca, ot tak, od razu skończyć z rodzinnymi zobowiązaniami. Trudy kończyła więc kurs korespondencyjny i pomagała w domu, a Meg w tym czasie poznała Toma w trakcie bożonarodzeniowej wyprawy do Saks. Mimo szytego na miarę garnituru i mieszkania na Manhattanie stanowił on całkowite zaprzeczenie wielkomiejskiego modnisia. Trudy sama widziała, jak dwa dni temu żłopał piwsko w Pizza Palace, a potem ustawił się wraz ze wszystkimi, żeby odtańczyć macarenę. Uznała, że Meg najbardziej pociągało w nim pogodne usposobienie. To, że przy okazji był uzdolnionym maklerem giełdowym, stanowiło dodatkowy plus.

Jednak, przy swojej pozycji, Tom musiał stykać się z prawdziwą elegancją i Trudy zastanawiała się, co sobie myślał o przyjęciu w Grange Hall z jednorazowymi obrusami i ozdobami z bibuły. Meg twierdziła, że chciał, by wszyscy czuli się swobodnie. Na weselu podano więc sałatkę owocową zamiast kawioru i różowego szampana zamiast Dom Perignon. Wszyscy tańczyli przy muzyce z taśmy, a nie zespołu z Kansas City, a dzieci częstowano M&M - sami, a nie czekoladkami z bombonierek Lady Godiva. Tom wydawał się zadowolony z takiego stanu rzeczy. Ale Trudy zżymała się, myśląc o tym, jak Tom naprawdę odbiera to wszystko. Jego rodzice pochodzili z małego miasteczka w stanie Indiana, więc pewnie im to nie przeszkadzało, ale Trudy z wyraźną ulgą przyjęła wiadomość, że drużba Toma, również makler, nie może przyjechać. Właściwie nie powinna się cieszyć. Wietrzna ospa w wieku trzydziestu jeden lat musiała być czymś naprawdę okropnym. Poza tym Tomowi brakowało najlepszego kumpla. Jednak ktoś taki jak ów Linc Faulkner zupełnie nie pasowałby do tej małomiasteczkowej tandety. Zwłaszcza że jak dowiedziała się od Toma, pochodzi z bogatej i ustosunkowanej rodziny. - Hej, Trudy! Czas na jiga! - zawołał Tom z drugiego końca sali. - Zatańczysz? Jej brat, Kenny, parsknął śmiechem. - Od kiedy to Trudy umie tańczyć jiga? Ponieważ miała na sobie długą suknię i chciała uniknąć większej awantury, pogroziła mu tylko pięścią. - Cicho! - warknęła. - Widziałam, jak to się robi. Niestety, sama się tym przechwalała po paru piwach w Pizza Palace. Pomyślała jednak, że powinna sobie poradzić. Przecież oglądała kasetę z lekcją tańca chyba ze sto razy. A potem, w stodole, wypróbowała część kroków. Na drewnianej podłodze brzmiały one dokładnie jak kroki Michaela Flatleya. Tak jej się przynajmniej wydawało. - Stara, wideo to nie to samo, co... - Potrzymaj. - Podała Kenny'emu swój kieliszek. - Zaraz zobaczysz. Na szczęście wypiła akurat tyle, żeby nabrać pewności siebie, a nie stracić jeszcze poczucia równowagi. Poprawiła więc stroik, który uporczywie zsuwał jej się na jedno oko, i ruszyła na parkiet. Kenny'emu wydawało się, że jest taki ważny, ponieważ w ostatniej chwili musiał zastąpić chorego Faulknera. Dzięki niewielkim przeróbkom krawieckim zdołał nawet włożyć jego smoking. A wiadomo, siedemnastolatek w swoim pierwszym smokingu może być prawdziwym utrapieniem. Jej prawie trzyletnia siostra, Sue Ellen, zaczęła klaskać i wołać: „Za - cy - na - my! Za - cy - na - my!" - Już zaczynam - rzuciła w jej stronę. Trudy sama ją tego nauczyła. Uwielbiała malucha, chociaż to właśnie z powodu siostry musiała dłużej zostać w Virtue. Bez jej pomocy matka zupełnie by sobie nie poradziła z piątką dzieci poniżej czternastego roku życia. Zwłaszcza że ojciec dużo pracował, zmuszony zarobić na nich wszystkich. - Założę się o dziesięć dolarów, że jej się nie uda! - wrzasnął Clem Hogarth. - Czy ktoś przyjmuje zakład?! - Nie szkoda ci tych pieniędzy, Clem? - spytała. Pewnie chciał się na niej odegrać za to, że zerwała z nim pół roku temu. Powiedział jej wtedy, że ma dla niej niespodziankę. Myślała, że zdecydował się w końcu na wyprawę do jakiegoś odległego motelu, on tymczasem zmienił tapicerkę na tylnym siedzeniu swojego samochodu. Trudy powiedziała mu wówczas, że nie będzie się z nim kochać ani tego wieczoru, ani nigdy. Stwierdziła, że w ogóle nie interesuje jej seks w takich warunkach, co dla dziewcząt z Virtue oznaczało celibat. Nowy Jork to co innego. Coś zupełnie innego. Już nie mogła się doczekać.

- Przyjmuję zakład - powiedział Tom. - Jeśli Trudy twierdzi, że umie tańczyć jiga, to widocznie umie. - Ja też - dorzuciła Meg. Uśmiechnęła się do niej i pokazała zaciśnięte kciuki. Trudy rozpromieniła się, słysząc pierwsze takty skrzypiec. Od czasów szkoły średniej kierowały się z Meg jedną zasadą: „Jeśli czegoś nie umiesz, udawaj, że idzie ci to świetnie do momentu, kiedy się tego nie nauczysz". Jak do tej pory ta zasada świetnie się sprawdzała.

Rozdział pierwszy Sześć miesięcy później - Och, Tommy, masz sos na brodzie. - Meg pochyliła się czule do męża i wytarła mu twarz serwetką. Tommy! Linc skrzywił się z niesmakiem, pochyliwszy się mocniej nad kawałkiem pieczeni. Mógł tylko dziękować Bogu, że do tej pory się nie ożenił. Obrzydliwe zdrobnienia to tylko wierzchołek góry lodowej, jaką jest małżeństwo. Tom kompletnie zwariował, kiedy rok temu poznał Meg i zupełnie zapomniał o swoim najlepszym przyjacielu. Wyrzekł się wszystkiego, co dawniej sprawiało mu przyjemność. Przestał grywać z nim w tenisa, poniechał weekendowych wypraw na koszykowe zmagania Knicksów, a nawet wspólnych wypraw na mecze futbolowe. Po sześciu miesiącach małżeńskiej idylli Tom zaczął powoli normalnieć, ale Meg w dalszym ciągu była dla niego najważniejsza, co, zdaniem Linca, robiło z przyjaciela mięczaka. Tom spojrzał z oddaniem na żonę, która znajdowała się w widocznej już ciąży. - Może pobrudziłem się specjalnie... Żeby zobaczyć, czy go nie zliżesz. Linc odłożył sztućce. - Jesteście pewni, że nie wolelibyście zostać sarni? Przecież to, hm, półrocze waszego ślubu. Do głowy by mu nie przyszło, że ktoś chciałby świętować coś, co wydarzyło się zaledwie sześć miesięcy temu. Jego rodzice nie obchodzili żadnych rocznic. Matka mieszkała na stałe w Paryżu, a ojciec zaszył się w swojej wiejskiej posiadłości. Linc usłyszał kiedyś określenie „małżeństwo z wyrachowania" i uznał, że doskonale pasuje ono do jego rodziców. Zauważył, że to samo dotyczy wielu zamożnych małżeństw. - Jeszcze będziemy mieli czas. - Meg mrugnęła do Toma. - Poza tym zaprosiliśmy cię, bo mamy dla ciebie niespodziankę. - Naprawdę? - spytał, zastanawiając się, co im tam jeszcze zostało. Powiedzieli mu już o dziecku. Chyba że... - Wiem! Będziecie mieli bliźnięta! Tom zaśmiał się i pokręcił głową. - Ten drugi musiałby się dobrze schować.

- Nie, nie spodziewamy się bliźniaków - powiedziała Meg. - Ale dostaliśmy album ze zdjęciami ze ślubu. - Naprawdę? - Linc próbował się ucieszyć. Zdjęcia ślubne działały na niego przygnębiająco. Ci wszyscy zadowoleni ludzie, którzy tak naprawdę nie wiedzą, na co się decydują, działali mu na nerwy, - Pomyśleliśmy, że zechcesz je obejrzeć, skoro nie udało ci się dotrzeć na ślub - zaszczebiotała Meg. - Są naprawdę fajne. - Tom poklepał go krzepiąco po plecach. - Brat Trudy wyglądał zupełnie nieźle w twoim smokingu. - Bardzo mi przykro z powodu tej ospy - rzucił skruszony, gotowy przeglądać nawet setki zdjęć. - Kto by pomyślał, że zachoruję. - Wszystko dlatego, że jego rodzice byli nadopiekuńczy w dzieciństwie. Inaczej przeszedłby ospę w wieku paru czy parunastu lat i miałby spokój. Chociaż czasami wydawało mu się, że choroba była zrządzeniem losu, które miało go uchronić przed koszmarem ceremonii ślubnej. Już samo przyglądanie się zalotom kumpla nie było dla niego zbyt przyjemne. Kto wie, czyby się nie załamał, widząc jak traci go bezpowrotnie. Bo przecież sam nigdy nie zamierzał się ożenić. Przykład rodziców był dostatecznie odstręczający. - Trudy jest na wielu zdjęciach - dodała szybko Meg. - Myślałam, że zechcesz ją zobaczyć przed jej przyjazdem w przyszłym tygodniu. - Ach, tak. - W głowie Linca odezwał się dzwonek alarmowy. Meg odsunęła swój talerz i pochyliła się z uśmiechem w jego stronę. - Muszę ci coś wyznać. - Naprawdę? - bąknął Linc. Dzwonek przeszedł nagle w ostre dzwonienie. Nienawidził wszelkiego rodzaju wyznań. Nie spodziewał się po nich niczego dobrego. - Miałam nadzieję, że zaopiekujesz się Trudy, kiedy przyjedzie do miasta. Linc patrzył na nią, zastanawiając się jak uprzejmie i taktownie powiedzieć jej, żeby się wypchała. Tom skorzystał z chwili przerwy z rozmowie. - Nigdy mi o tym nie mówiłaś, kochanie - zwrócił się do żony. - O co ci chodzi? - Nie mówiłam, bo bałam się, że zaczniesz się w tym dopatrywać różnych ukrytych intencji - wyjaśniła. - Co i tak robię właśnie w tej chwili - mruknął. Linc chrząknął. - No tak, powinniśmy coś jasno ustalić. Umówiliśmy się kiedyś z Tomem, że nie będziemy zastawiać na siebie tego rodzaju pułapek. - Nie przejmuj się, stary - wtrącił Tom. - Nikt nie będzie cię próbował usidlić. Rozmawiałem o tym z Meg. Prawda, kochanie? - spytał zaniepokojony. - Rozmawiałeś - przyznała. - O, świetnie. - Tom powoli odzyskiwał pewność siebie. - Sam widzisz. - Ale to nie jest żadna pułapka - dodała zaraz Meg. - Potrzebuję po prostu kogoś, komu można zaufać, żeby się nią zajął. Trudy nawet nie chce myśleć o jakimś stałym związku, po tym jak się namordowała ze swoim rodzeństwem - stwierdziła. Tom odetchnął z ulgą. - To prawda, że nie miała lekko. Ile ona ma tego rodzeństwa? Nie mogłem się ich doliczyć, bo ciągle się gdzieś kręcili. - Sześcioro - odparła Meg. - Razem z Trudy siedmioro dzieci. Ponieważ jest najstarsza, musiała we wszystkim pomagać. I ma już tego dosyć. - Siedmioro dzieci! - powtórzył z podziwem Linc. Nigdy nie znał rodziny z taką liczbą dzieci. Pomijając, oczywiście, telewizję, gdzie dawniej oglądał „Więzy rodzinne" i „Bill Cosby Show". Pewnie dlatego, że w dzieciństwie czuł się bardzo samotny jako jedynak.

- Czy... czy to z powodów religijnych? - spytał po chwili. Tom mrugnął do niego znacząco. - To dlatego, że w Virtue trudno o inne rozrywki. - Ale przecież można się jakoś zabezpieczyć... - Nie w Virtue. - Tom wskazał żonę. - Oto najlepszy przykład. - Na miłość boską! Przecież znamy metody zapobiegania ciąży i w naszym miasteczku. Rodzice Trudy mają po prostu bardzo udane dzieci i dlatego nie mogą przestać. A poza tym podejrzewam, że po cichu liczyli na to, że w ten sposób zatrzymają w Virtue najstarszą córkę. - Jak rozumiem, to się nie udało - powiedział Linc. - Skoro przyjeżdża... - Meg rozłożyła ręce. - Ale byli tego bliscy. Dobrze, że mieliśmy wejścia w Babcock and Trimball, inaczej mogła się nie zdecydować. Tom znowu chrząknął. Głośniej i aż dwa razy. - Moim zdaniem wystarczy, że załatwiłaś jej pracę jako public relations. Nie musisz w to jeszcze ładować Linca. - Nic nie rozumiesz! Trudy jest moją najlepszą przyjaciółką. Znamy się od trzeciej klasy. Obie marzyłyśmy o pracy w Nowym Jorku, od kiedy obejrzałyśmy „Pracującą dziewczynę". To ja miałam jej pomóc, ale w moim stanie to, niestety, niemożliwe. - Rozumiem - mruknął jej mąż. - Ale możesz przecież poprosić o to jakąś koleżankę z biura. - To delikatna sprawa. Nie wiem, kogo miałabym prosić. Trudy nigdy nie była na wschód od Misisipi. Zna tylko chłopców ze wsi. Boję się, że narobi tu sobie jakichś kłopotów. Linc zaczął się powoli odprężać. - Chcesz powiedzieć, że nigdy nie wyjeżdżała poza granice stanu? Meg potrząsnęła głową. - Nie. Kansas City to największe miasto, jakie do tej pory widziała. Rozumiesz więc chyba, o co mi chodzi? - Tak. Myślę, że tak. Ach, więc ta Trudy to jakaś wieśniaczka. Nie powinna stanowić większego zagrożenia. - Poczęstuj się jeszcze - zachęciła Meg. - Weź też trochę ziemniaków i surówki. - Dzięki. - Linc przeniósł na swój talerz ostatni kawałek mięsa, wiedząc, że w końcu zgodzi się również zająć Trudy. Nie chciał tylko tak od razu składać broni. - Muszę powiedzieć, że cała sprawa jest jednak dosyć podejrzana - stwierdził po kolejnym kęsie. Meg potrząsnęła głową. - Trudy naprawdę nie interesuje stały związek. Zapewniam cię, że po przyjeździe będzie miała wiele innych spraw na głowie. Być może jako jej przyjaciółka nie jestem obiektywna, ale nawet Tom przyzna, że jest fajna i miła, prawda, kochanie? - Tak, ale... - Zaraz przyniosę ten album ze zdjęciami. Kiedy wyszła, Linc pochylił się w kierunku przyjaciela. - Posłuchaj, stary, czy to jakaś małpa? - Nie, żeby to miało jakieś znaczenie, ale wiesz... Pewnie w końcu się zgodzę, ale chciałabym znać prawdę. - Nie, nie jest ani brzydka, ani niesympatyczna. Wręcz przeciwnie - odparł Tom. - Ale nie powiedziałbym też, żeby była w twoim typie. Ty lubisz wysokie, reprezentacyjne kobiety, a ona to... - szukał przez chwilę określenia - żywe srebro. - Myślisz, że to pułapka? - Meg mówi, że nie. Linc wiedział, że Tom musi być lojalny wobec żony. Postanowił więc zostawić ten temat. W końcu jest w stanie sam poradzić sobie z dziewczyną z Kansas. - Dobrze - mruknął. - Skoro jest energiczna, powinna sprostać obowiązkom public relations.

- Tak. - Tom z ulgą stwierdził, że udało im się wreszcie zmienić temat. - Na pewno da sobie radę. Meg zmusza ludzi, by jej słuchali, siłą swego autorytetu, ale Trudy potrafi za to oczarować i rozśmieszyć. Tak jak ty, pomyślał Linc i poczuł, że jest już zupełnie zrelaksowany. Perspektywa spędzenia paru dni z żeńskim odpowiednikiem Toma wydała mu się nawet interesująca. - Ma ładne, kręcone włosy, dołeczki w policzkach i uwielbia gadać. Bez przerwy o czymś nawija. Linc poczuł, że znowu ma wątpliwości. - Powiedz szczerze, potrafi wywiercić dziurę w brzuchu, co? - Nie, raczej nie. - Tom potrząsnął głową. - Chyba że na czymś rzeczywiście jej zależy. Wtedy potrafi być bardzo uparta. - Energiczna i uparta - westchnął Linc. - Są zdjęcia! - zawołała triumfalnie Meg od drzwi. Po chwili położyła przed nimi oprawny w skórę album wielkości sporej encyklopedii. Linc zaczął przeglądać fotografie. Natychmiast poczuł, że bolą go zęby, takie były słodkie. Gdyby jeszcze potrafiły zapewnić szczęście nowożeńcom! A tak, były jedynie świadectwem rozrzutności i obłudy. - To ona, idzie za mną do ołtarza. Linc posłusznie spojrzał na zdjęcie. Dziewczyna, którą zobaczył zupełnie nie pasowała do takiego starego cynika jak on. Była zbyt czysta i niewinna. Miała na sobie lawendową suknię z bufiastymi rękawkami, a jej uduchowione oczy kierowały się gdzieś w górę. Przypominała raczej księżniczkę z bajki niż dziewczynę z krwi i kości. Chociaż z drugiej strony, w jej twarzy było coś wesołego i rzeczywiście miała dołeczki na buzi i loczki. Wyglądała bardziej na osobę, która marzy o białym domku z dużym ogrodem, niż kogoś zainteresowanego seksem w wielkim mieście. - Widzisz, jest naprawdę ładna. - Meg wskazała kolejne zdjęcie. - Nie będziesz chyba cierpiał, jeśli zabierzesz ją gdzieś parę razy. - Chyba nie - rzekł Linc z ociąganiem, przyglądając się następnej fotografii. Na innych zdjęciach nie wyglądała już tak słodko jak w kościele, a poza tym zauważył, że ma ładny biust i wąskie biodra. Nie wiedział natomiast nic o jej nogach, ponieważ suknia druhny sięgała niemal do kostek. Oczywiście nie miało to większego znaczenia, chociaż łatwiej by mu było ją gdzieś zabrać, gdyby wyglądała przyzwoicie. - Więc zgadzasz się? - - spytała jeszcze Meg. - A czy orientujesz się, na jak długo będzie potrzebowała wsparcia? - Sama nie wiem, ale pewnie nie dłużej niż tydzień lub dwa. Trudy szybko się uczy. Linc skinął głową. To przecież nie tak długo. Zwłaszcza że dziewczyna nie stanowi zagrożenia dla jego kawalerskiego stanu. Skoro nie uległ kobietom, które znały po trzy języki i nosiły kostiumy znanych projektantów, z pewnością zdoła się oprzeć komuś, komu słoma wystaje z butów. - Mówiłaś, że przyjeżdża w najbliższy czwartek? - Tak - potwierdziła Meg, kartkując album. - W czasie weekendu będziemy pomagali jej z Tomem w przeprowadzce. - Zerknęła na Linca. - Gdybyś się do nas przyłączył, szybciej by poszło. I moglibyście wieczorem wyskoczyć na pizzę. - Niech będzie - mruknął Linc, nie bardzo uważając na to, co mówi, ponieważ jedno ze zdjęć w albumie przykuło jego uwagę. - To ona? - spytał, wskazując palcem. Meg roześmiała się. - Tak, we własnej osobie. To było pod koniec przyjęcia i sporo już wypiliśmy. I Trudy chciała udowodnić, że potrafi zatańczyć jiga. Robiliśmy nawet zakłady. - Tańczyła okropnie. - Tom ze śmiechem pokręcił głową. - Ale facet, który się z nami założył, patrzył tylko na jej nogi, więc udało nam się wygrać dwadzieścia dolców.

Ze zdjęcia nie wynikało, czy Trudy tańczyła dobrze, czy źle. Natomiast jasne było, że ma wspaniałe nogi. Nic dziwnego, że zdołała oczarować nimi jakiegoś chłopaka. Linc poczuł mrowienie na plecach, co mu się wcale nie podobało. Stroik Trudy opadł jej na jedno oko i wyglądała teraz bardziej jak zalotny elf niż uduchowiona niewinność. Aż chciał spojrzeć na pierwsze zdjęcie, żeby upewnić się, że to ta sama osoba. Z trudem przełknął ślinę. Zaczynał powoli rozumieć, dlaczego Meg niepokoiła się o losy przyjaciółki w Nowym Jorku. Nowy Jork! Nareszcie! Trudy uśmiechnęła się do Meg i Toma, kiedy znaleźli się w podniszczonej windzie. Wjechali na trzecie piętro. Tam, gdzie znajdowało się jej pierwsze własne mieszkanie. Cały dobytek dziewczyny znajdował się w torbach, które Tom poustawiał na wypożyczonym wózku. Co za wspaniała chwila! - Masz klucz? - zwróciła się Meg do przyjaciółki. - Jasne! - Trudy sięgnęła po swój plecaczek, który kupiła wczoraj po tym, jak w końcu dotarło do niej, że torebki już zupełnie wyszły z mody. - Jest tu, mój skarb. - Ucałowała go siarczyście po wydobyciu z kieszonki. - Czy to jakiś rytuał? - spytał Tom. - Niezupełnie - odparła. - Ale to mój pierwszy klucz do mojego pierwszego mieszkania. - Otworzyła drzwi na oścież. - Ojej, jak tu zimno. Trzeba trochę dogrzać. Podeszła do termostatu i przekręciła go o parę kresek. Mieszkanie było zimne, puste i dosyć szare, podobnie jak cały styczniowy dzień. Ale Trudy była cała w skowronkach. Na pewno sobie poradzi. Zresztą i tak już dokonała najważniejszego zakupu: wspaniałe, wielkie łoże z baldachimem. Pracownik sklepu obiecał, że dostarczą je jeszcze tego samego dnia. Przymknęła na chwilę oczy, zastanawiając się, ile pieniędzy zostało jej jeszcze na koncie. Postanowiła jednak nie przejmować się drobiazgami. Gdyby mogła, pokazałaby to łoże Clemowi Hogarthowi, żeby wiedział, że nie interesuje jej już szybki seks na tylnym siedzeniu samochodu. - Będzie tu zupełnie ładnie, jak już się zagospodarujesz - rzuciła Meg, rozglądając się po pustych kątach. - Oczywiście. - Nagle zauważyła, że Tom przeniósł już wszystkie bagaże z wózka. - Dzięki, Tom. Posłała mu uśmiech. To naprawdę miły facet. Meg dobrze zrobiła, że za niego wyszła. Zrobiło jej się trochę głupio, że na początku obgadywała go przed przyjaciółką. Po prostu była trochę zazdrosna. Spojrzała na przyjaciółkę. Ciężarną przyjaciółkę. - Powinnaś usiąść - zauważyła. - Nie mam tu żadnych krzeseł, ale możesz usiąść na pudle albo walizce. Powinny wytrzymać twój ciężar. - Dziękuję ci bardzo - rzekła Meg, siadając. - Też będę ci dogryzać, jak w końcu wpadniesz. - Przepraszam, nie chciałam, żeby tak wyszło. Wyglądasz naprawdę ładnie z tym wielkim brzuchem. - Trudy zakryła twarz dłonią. - O Boże! Znowu palnęłam! Prawda, Tom, że bardzo jej z tym do twarzy? - Tak, chociaż nie chce w to wierzyć. - No dobra, zejdźcie już z mojego brzucha - westchnęła Meg. - A w każdym razie, zróbcie coś, żeby go jeszcze bardziej napełnić. Jestem głodna. Tom, mógłbyś zejść do baru na dół po kanapki? Zaraz poszukamy jakichś talerzy. - Tak, na pudle z naczyniami powinien być jakiś napis - rzuciła Trudy. - Pomyślcie tylko, mój pierwszy posiłek w moim pierwszym mieszkaniu. - Mam kupić szampana? - spytał Tom.

- Nie, bo byłoby mi przykro, że Meg nie może pić z nami. Ale kup może trochę piwa. Będzie ci szkoda piwa, Meg? - zwróciła się do przyjaciółki. - Tak, ale nie tak bardzo jak szampana. Zresztą chętnie napiję się bezkofeinowej kawy. - Dobrze, kupię kawę i więcej piwa. Linc też się pewnie napije. - Linc? - Trudy odniosła wrażenie, że już gdzieś słyszała to imię. - Kto to taki? Tom popatrzył ze zdziwieniem na żonę. - Nic jej nie powiedziałaś? - Miałam taki zamiar. - Spojrzała na niego niechętnie. - Jak wyjdziesz. To rozmowa nie dla chłopaków. - Ale rozmawiałaś przecież z Lincem i wcale nie miałaś... - Tom, kanapki! Wzruszył ramionami. - Dobrze. Chcę tylko powiedzieć... - Poproszę o pastrami na krążkach ryżowych. Co dla ciebie, Trudy? Wzruszyła ramionami. - Może być to samo. - Już idę. - Tom wreszcie zniknął za drzwiami. Trudy natychmiast zdjęła kurtkę i usiadła po turecku na podłodze przed przyjaciółką. - Dobra, gadaj. - Wpadłam na wspaniały pomysł! - Mhm. - Trudy odniosła się do tego dosyć sceptycznie. - Chodzi o tego Linca, tak? - Właśnie. To ten facet, który miał być drużbą Toma, ale zachorował, pamiętasz? Trudy skinęła ostrożnie głową. - Tak, przypominam sobie. Lincoln Faulkner. Pamiętam, że musiałam wykreślić go i wpisać Kenny'ego. Miał ospę. Podobno jego starzy są bardzo bogaci. - Tak. - Meg oparła się na kolanach i pochyliła w jej stronę. - Linc jest naprawdę wspaniały. Ma uśmiech chłopca, ale jest prawdziwym mężczyzną. Pracuje razem z Tomem. Jest jego najlepszym przyjacielem. - Zaczekaj. - Trudy położyła dłoń na jej ramieniu. - Czy to nie jest zbyt niebezpieczne? Wiesz, że nie chcę się z nikim wiązać. A temu Lincowi może zależeć na stałej dziewczynie albo, nie daj Boże, żonie. - Nie, nie! Nic podobnego... - Dobrze, ale to przyjaciel Toma. Chcę poznać zupełnie nowych ludzi. - Potrząsnęła głową, żeby podkreślić wagę swych słów. - Czy wiesz, od ilu lat nie poznałam nikogo nowego?! W moim życiu brakuje tajemnicy i przygody. Zamierzam tego wszystkiego spróbować. Zrobiłam sobie nawet listę. Na początek chciałabym poznać jakiegoś maklera z Wall Street. - To właśnie Linc. Trudy ciągnęła dalej: - A potem artystę, i inżyniera, i strażaka, i jeszcze... - Tak, ale przecież miałyśmy to zrobić razem. - Rozumiem, teraz jesteś zazdrosna, bo nie masz już takich możliwości jak ja! - Niczego ci nie zazdroszczę. Boję się tylko, że wpakujesz się w jakieś tarapaty. Trudy potrząsnęła energicznie głową. - Poradzę sobie. Jestem teraz starsza i mądrzejsza. - A w każdym razie na pewno starsza. - Chcesz powiedzieć, że sobie nie poradzę? Meg spojrzała na nią czule. - Bardzo długo czekałaś na tę przeprowadzkę i wiem, że chciałabyś teraz sobie użyć. Ale na początek powinnaś zadowolić się kimś takim, jak Linc. Nowy Jork jest zupełnie inny niż Virtue. On ci to wszystko pokaże i nauczy, jak się poruszać w tym mieście. Trudy zerknęła na nią podejrzliwie. - Powoli robisz się taka, jak moja matka. Meg roześmiała się serdecznie.

- Wątpię, czy jakaś matka namawiałaby swoją córkę na spotkanie z Lincem. Jest bardzo przystojny i seksowny, a przy okazji potwornie cyniczny i zblazowany. W całym Nowym Jorku nie znajdziesz większego uwodziciela. - Naprawdę? - spytała wyraźnie zainteresowana Trudy. - W dodatku nie chce się angażować w stały związek. To wszystko brzmiało coraz ciekawiej. Być może wcale jej nie zaszkodzi, jeśli przez tydzień będzie się spotykać z maklerem. W końcu i tak zamierzała od tego zacząć. Musiała się jednak upewnić, czy Linc spełnia wszystkie jej wymagania. - Jesteś pewna, że nie szuka żony? Przecież jest przyjacielem Toma. - Tak, zgadzają się w większości spraw, ale małżeństwo to osobna kwestia. Linc jest jego zaciekłym przeciwnikiem. Czasami mam wrażenie, że tylko czeka, aż coś nam nie wyjdzie z Tomem. Trudy wytrzeszczyła ze zdziwienia oczy. - Ale po co? Przecież widać, że doskonale do siebie pasujecie! - Mam wrażenie, że jest to po prostu silniejsze od niego. Pewnie ze względu na rodzinę, w jakiej się wychował. Jego rodzice nawet ze sobą nie mieszkają. - Hm. - Trudy podciągnęła kolana i oparła na nich brodę. - Przecież nie można tak uogólniać. - Racja, tyle że Linc tego nie wie. - To smutne - bąknęła Trudy. - Nie wszyscy muszą się żenić. Przecież sama postanowiłaś nie wychodzić za mąż. - No, przez jakichś parę lat. Ale potem pewnie jednak zdecyduję się na małżeństwo. - Uśmiechnęła się do Meg. - Jak się już wyszaleję. - Wiedziałam, że masz na to ochotę, i właśnie dlatego pomyślałam o Lincu, Powinien ci pomóc w czasie pierwszych dni... - Sama nie wiem. To trochę tak, jakbym potrzebowała niańki. Chciałabym... - Trudy urwała, ponieważ mieszkanie wypełnił odgłos dzwonka. Skoczyła na równe nogi. - Mój dzwonek! - wrzasnęła. Sięgnęła do klamki. - Popatrz najpierw przez wizjer! - zawołała Meg. - Nawet jeśli wiem, że to Tom? - spytała ze zdziwieniem, a potem sama sobie odpowiedziała: - Ale równie dobrze może to być jakiś psychopatyczny zabójca albo gwałciciel. Podekscytowana aż klasnęła w ręce, a potem pochyliła się w stronę rybiego oczka. Po chwili odskoczyła od drzwi. - Co się stało? - Meg spojrzała na nią z niepokojem. - To chyba jednak gwałciciel - szepnęła. - Bardzo przystojny. - Ciemnowłosy, wysoki? - Tak. - To Linc. - Moja niańka? - Jeszcze raz wyjrzała na zewnątrz. - Dżinsy, szara bluza, granatowa kurtka. - Wpuścisz go czy nie? - Już wpuszczam. - Przekręciła zasuwę i nacisnęła klamkę. Jej pierwszy nowojorski gość w jej pierwszym nowojorskim mieszkaniu.

Rozdział drugi Drzwi się otworzyły i Linc stanął twarzą w twarz z Trudy Baxter z Virtue w stanie Kansas. Z tą jej otwartą, pełną słonecznego ciepła twarzą na pewno nie wziąłby dziewczyny za mieszkankę Nowego Jorku. Raczej za dziecko, któremu ktoś obiecał wycieczkę do Disneylandu. Wyglądała na niewinną i kruchą, czego można się było spodziewać po kimś, kto wychował się daleko od cywilizacji. Miała upstrzony piegami nosek i wielkie zielone oczy. Prawie się nie malowała. Na jej pięknie wykrojonych ustach zostały jakieś resztki szminki. Nie miała warkoczy ani końskiego ogona, jak się spodziewał, ale mimo to wyglądała niezwykle świeżo w dżinsach i dopasowanym do figury swetrze. Dżinsy wyglądały na stare, ale sweter był nowy. To znaczyło, że już zajęła się zakupami. Linc nawet jej trochę zazdrościł. Nie pamiętał, żeby coś ostatnio sprawiło mu aż tak wielka frajdę jak tej dziewczynie przeprowadzka do Nowego Jorku. - Pewnie jesteś Linc - rzekła. - Meg mówiła mi, że masz być moją niańką, dopóki nie zadomowię się tu na dobre. Uśmiechnął się do siebie, słysząc jej akcent. Właśnie czegoś takiego się spodziewał. - Czujesz się dotknięta? - spytał. Trudy ukazała zęby w uśmiechu. - Trochę. Tom uprzedzał ją, że Linc to podrywacz, który potrafi owinąć sobie kobietę wokół palca. Nie odniosła jednak takiego wrażenia. Wyglądał nawet na nieco zbitego z tropu, może dlatego, że tak bardzo różniła się od kobiet, które znał. Nawet Meg, która mówiła z podobnym akcentem, zachowywała się inaczej. Trudy w pełni zdała sobie z tego sprawę w czasie przygotowań do jej ślubu. - Trudy nie ma się o co obrażać - dobiegł do nich głos z mieszkania. - W głębi duszy wie... - Jedzenie! - huknął tubalnie Tom. - Możecie się trochę przesunąć? Trudy, musisz się nauczyć zamykać drzwi, inaczej będziesz ogrzewać cały ten cholerny korytarz. Cześć, Linc. Wziąłem dla ciebie pastrami z pieczywem ryżowym na wszelki wypadek. I kupiłem trzy rodzaje importowanego piwa, żeby Trudy miała zapas.

- Trzy rodzaje? - powtórzyła Meg. - A widziałeś jej lodówkę? Nie będzie miała gdzie go trzymać. Meg podeszła do drzwi i wzięła kanapki z rąk męża. Położyła je na kontuarze, który oddzielał miniaturową kuchnię od pokoju. - Mogę je trzymać w szafkach - wtrąciła Trudy. - Importowane piwo nie jest złe. Ale zaraz, muszę jeszcze poszukać talerzy. Odwróciła się i zaczęła grzebać między pudłami. - Napij się, stary. - Tom podał butelkę kumplowi. - Musimy wypić jak najwięcej, żeby Trudy miała gdzie trzymać jedzenie. - Co? A, dzięki. - Linc przyjął piwo. W tym momencie za bardzo interesowała go zawartość dżinsów Trudy, pochylającej się nad kolejnymi pudłami, żeby zwracać uwagę na coś innego. W głębi duszy musiał przyznać, że jest pociągająca. - Wątpię, żebym gotowała. - Zaczerwieniona Trudy zerknęła na nich przez ramię. - Wolę raczej kupować jedzenie na wynos. - Po jakimś czasie ci się znudzi - stwierdziła Meg. - Tak, może po paru latach. - Skierowała wzrok na Linca. - W Virtue nawet do McDonald'sa trzeba jechać trzydzieści kilometrów. Powróciła do grzebania wśród pudeł. - No nie, musiałam zalepić ten napis - westchnęła z żalem. - Nie mogę znaleźć talerzy. - Daj sobie spokój - powiedział Tom. - Skorzystamy z serwetek. Przyniosłem je z baru. - Świetny pomysł - zgodził się Linc. Nigdy jeszcze nie uczestniczył w czymś takim. Tom był najbiedniejszym człowiekiem, jakiego znał, ale nawet on wynajął firmę, która pomogła mu w przeprowadzce. - Hm, nie pomyślałam o tym, żeby kupić stół i krzesła - westchnęła Trudy. - Mogę ci pożyczyć stolik do gry i rozkładane krzesła - powiedział Linc zupełnie wbrew swojej woli. Co też najlepszego zrobił? To nie był dobry sposób na to, żeby szybko wyplątać się z tej znajomości. - Wspaniale, dzięki. - Uśmiechnęła się do niego ponownie. - Trochę za dużo wydałam na łóżko, więc muszę teraz oszczędzać. Więc na tym jej przede wszystkim zależy, pomyślał Linc. Na łóżku. Na miłość boską, co się z nim dzieje?! Czyżby zaczęły go podniecać kobiety, które wydają wszystkie pieniądze na zakup łóżka?! - A właśnie, kiedy mamy się spodziewać tego maleństwa? - spytał Tom. Trudy spojrzała na zegarek. - Lada moment. Tom westchnął i spojrzał na Linca. - Będziesz mógł mi pomóc je złożyć? W sklepie chcieli, żeby za to dopłacać, więc powiedziałem Trudy, że jakoś sobie poradzimy, skoro ma narzędzia. - O, z przyjemnością - odparł Linc, chociaż nie miał najmniejszego pojęcia, jak to się robi. Sam nigdy nie miał problemów finansowych. Najpierw korzystał z funduszu powierniczego, który założyli mu rodzice, a potem, kiedy zaczął pracować, mógł już się sam utrzymać. Jednak wcześniej widział, jak Tom i Meg cieszyli się ze swego sukcesu. Pracowali ciężko, nie mając żadnych zabezpieczeń finansowych, i w końcu dopięli swego. Miał nadzieję, że Trudy też to czeka. W czasie paru lat znajomości z Tomem wypili morze piwa i parę jezior innych alkoholi, a także grywali w tenisa i chodzili do różnych klubów, ale nigdy niczego nie składali. Nawet

domku dla lalek. Linc chciał się nawet do tego przyznać, milczał więc, czekając na dalszy rozwój wypadków. - Tak sobie pomyślałam, że wy zajmiecie się łóżkiem, a ja z Trudy zacznę rozpakowywać te wszystkie rzeczy. - Meg wskazała pudła. - Zanim się obejrzymy, wszystko będzie gotowe. - Tak, gotowe - powtórzyła Trudy, wyraźnie z tego zadowolona. - Nie wiem, czy zauważyłeś, Linc, ale przez to okno widać drzewa w Central Parku. Na razie są gołe, ale wiosną będzie tu naprawdę przyjemnie. - Tak, na pewno - potwierdził. Nie chciał mówić, że to aż cała przecznica od parku. Dziewczyna przechyliła trochę głowę. - Hej, słyszycie? - Co takiego? - Meg wypiła trochę przyniesionej przez Toma kawy. - Samochody! Posłuchajcie, jaki tu ruch uliczny. Autobusy, taksówki, limuzyny, samochody dostawcze... Dzisiaj sobota, a mimo to jeżdżą. Słyszałam je nawet w nocy. Tom westchnął. - Niestety, nic na to nie można poradzić. - Przygotuję ci jakieś zasłony. To powinno nieco wytłumić hałas - dodała Meg. - Poza tym już niedługo się do tego przyzwyczaisz - zapewnił ją Linc. Trudy wytrzeszczyła na nich swoje zielone oczy. - Wcale nie chcę się do niego przyzwyczaić! Uwielbiam hałas! Linc spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Ludzie czasami mówią, że hałas im nie przeszkadza albo że się przyzwyczaili, ale nie spotkałem jeszcze nikogo, kto by go lubił. - Nie powiedziałam, że go lubię, ale uwielbiam. - Zmrużyła oczy, wpatrując się w Linca. - Czy mieszkałeś kiedyś na wsi albo w małym miasteczku? - Oczywiście. Zarówno we Francji, jak i wzdłuż wybrzeża Hiszpanii. A także w tych najbardziej malowniczych w północnej Kalifornii, położonych wśród tamtejszych winnic. Nie mówiąc już o wioskach w Szwajcarii, które wspominał ze szczególnym sentymentem. Dorastał w posiadłości położonej w małym miasteczku koło Nowego Jorku, ale miał w zasięgu dwudziestu kilometrów wszystkie wielkomiejskie atrakcje. - Więc powiedz szczerze, czy wolałbyś mieszkać w małym miasteczku, gdzie znasz wszystkich i gdzie nic się nie dzieje, czy w mieście? - W mieście - odparł, chociaż podejrzewał, że z zupełnie innych powodów. - A widzisz! - triumfowała dziewczyna. - A ja chciałbym mieszkać i tu, i tu - wtrącił Tom. - To moje największe marzenie. Chciałbym mieć tyle pieniędzy, żeby kupić sobie letni domek z dobrym dojazdem do Nowego Jorku. - Ale nie będzie to wówczas takie miasteczko jak Virtue - dodała Meg, która do tej pory była zajęta swoją kanapką. - U nas nikt nie dojeżdżał do pracy w mieście. To coś zupełnie innego. - Zupełnie. - Trudy odstawiła butelkę z resztką piwa. - Nikt w Virtue nigdzie nie dojeżdża. Wszyscy mieszkają, pracują i kochają się na miejscu. Dlatego cieszę się, że stamtąd wyjechałam. To musi być jakieś straszne zadupie, pomyślał Linc. - Virtue wcale nie jest takie złe - łagodził Tom. - Świetnie się tam bawiłem. - Tu mam najlepszy dowód. - Meg pogładziła swój brzuch. - I te wszystkie boczne drogi są świetne, jeśli ma się ochotę na seks.

Meg wywróciła oczami. - Aż mi się nie chce wierzyć, że miałeś na to ochotę. Taka niewygoda! - Wiesz, seks na tylnym siedzeniu samochodu jest tak amerykański, jak Disney i McDonald's - dowodził Tom. - Jest w tym cała gama uczuć: podniecenie, świadomość, że się próbuje zakazanego owocu, strach, że cię złapią. Prawda, Linc? - Ee, tak. Linc nigdy nie kochał się z dziewczyną w samochodzie i teraz zaczynał tego żałować. Domyślił się, że Trudy próbowała już tego zakazanego owocu. Pewnie złamała serca paru chłopakom z Virtue. Być może właśnie w tej chwili ktoś orał pole i tęsknił za jej kształtnym ciałem. Zaraz, czy pola orze się w styczniu? Linc nie miał o tym pojęcia, ale facet na traktorze wydał mu się niezwykle malowniczy. Niestety, cała ta rozmowa o kochaniu się w samochodzie podsunęła mu obraz półnagiej Trudy na skórzanym siedzeniu jego luksusowego merca. Fala podniecenia przebiegła przez całe jego ciało. A Linc wcale nie chciał być podniecony. W tym momencie zadzwonił dzwonek i Trudy skoczyła na równe nogi. - Łóżko! - krzyknęła, podbiegając do drzwi. - Najpierw wizjer - przypomniała jej Meg. - Dobrze... E, otwieram. Już nie mogę się doczekać. Linc pochylił się do Meg i zniżył głos: - Czy ona zawsze jest taka? - To znaczy, jaka? Przysunął się jeszcze bliżej. - No wiesz, taka... nabuzowana. - Dzisiaj jest bardzo podniecona z powodu tych bagaży i łóżka, ale rzeczywiście jest bardzo energiczna. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Mówiliśmy ci, żywe srebro. Trudy nie mogła uwierzyć swojemu szczęściu. Dopiero się przeprowadziła do Nowego Jorku, a już miała w łóżku faceta takiego, jak Linc. Co prawda, wlazł on do tego łóżka, a raczej do ramy, na której miało być osadzone, po to, żeby pomóc Tomowi przy jego montażu, ale był to już pierwszy sukces. Poza tym zakładała, że skoro Linc pojawił się niemal natychmiast, to w mieście pełno jest facetów jej marzeń. - Widzę, że ci się spodobał - rzuciła Meg od zlewu. Płukała właśnie kolejne, podawane jej przez Trudy naczynia i ustawiała je na suszarce. Zdecydowały, że zrobią to ręcznie, bo zmywarka i tak nie pomieściłaby tego wszystkiego. - I pewnie domyślałaś się, że tak będzie. - Trudy wyjęła już ostatnie naczynia i teraz zabrała się do przecierania wiszących szafek. - Wygląda jak Harrison Ford w „Pracującej dziewczynie". - Powinnaś go zobaczyć w trzyczęściowym garniturze. Trudy spojrzała w dół i uśmiechnęła się do Meg. - Nie wiem, czy takie uwagi przystoją mężatce przy nadziei. - Przecież wciąż mam oczy. Tyle mojego, co sobie popatrzę. - Daj spokój, przyznaj, że jesteś trochę zazdrosna, bo ja dopiero zaczynam, a ty masz to już za sobą. - Nic podobnego. - No, chociaż odrobinę. - Trudy przetarła półkę papierowym ręcznikiem. - Dlatego tak się pasjonujesz tą całą sytuacją. - Wiem, że mi nie uwierzysz, ale jest mi w tej chwili lepiej w łóżku niż wtedy, kiedy mogłam się kochać z kim chciałam - odparowała Meg. - Nie wierzę! - Trudy skończyła przecieranie szafek i zaczęła schodzić z blatu. - Sprawdźmy lepiej, co robią panowie - powiedziała, odkładając ściereczkę. Jednak, zanim zdołały przejść do pokoju, w drzwiach pojawił się Tom.

- Nic z tego. Nie pasuje. - Chcesz powiedzieć, że przysłano mi złe części? Tuż za Tomem pojawił się Linc z śrubokrętem w dłoni. - Nie, części pasują. - Tom wytarł zroszone potem czoło. - Są jak najbardziej w porządku, nie, Linc? - No jasne. - Ale łóżko nie pasuje do tego pokoju. Jest za duże. - Pokażcie. - Trudy odepchnęła ich i przeszła do swojej Sypialni. Już od progu zauważyła, że Tom ma rację. Szerokie wezgłowie po prostu nie mieściło się w miniaturowym pokoju. - Nie rozumiem - powiedziała. - Przecież to jest sypialnia. Czemu nie chce się tutaj zmieścić zwykłe łóżko? - Zwykłe pewnie by się zmieściło - mruknął Tom. - Ale to wygląda tak, jakbyś chciała na nim przenocować całą swoją rodzinę. Po co ci takie łoże, Trudy? - Po prostu ładnie wyglądało w sklepie meblowym. Nie miała zamiaru zdradzać prawdy. Zresztą wątpiła, czy Tom by ją zrozumiał, skoro tak lubił kochać się w samochodzie. Ona jednak chciała mieć do tego jak najwięcej przestrzeni. Meg spojrzała jej przez ramię. - Może zadzwonisz do sklepu i spytasz, czy nie mają czegoś mniejszego w tym samym stylu. - Nie chcę niczego mniejszego. - Trudy podjęła już decyzję. - Ustawimy je w salonie. Wszyscy wyglądali na trochę zdziwionych, ale na szczęście mężczyźni od razu zabrali się do roboty i nikt nie kwestionował jej decyzji. - Możecie je przystawić do tamtej ściany, żeby widać było drzewa w Central Parku? - Jasne - odparł Tom. - Chodź, Linc, pójdziemy po następne części. Trudy lubiła patrzeć na pracujących mężczyzn. Prawdopodobnie sama poradziłaby sobie ze złożeniem łóżka, ale bała się, że niektóre części mogą być dla niej za ciężkie. Poza tym cieszyło ją to, że jej łóżko składały dwa rekiny nowojorskiej finansjery. Przynajmniej będzie miała o czym opowiadać w przyszłości. Cieszył ją też widok bicepsów i pośladków Linca. Meg stanęła tuż za nią. - Widziałam, jak na niego patrzysz - szepnęła. - Chętnie bym go schrupała. - Nikt ci nie będzie przeszkadzać. - Podaj mi kombinerki - poprosił Tom przyjaciela. - Nie sądzę, żeby Linc miał ochotę na dziewczynę ze wsi. Przywykł pewnie do... Zaniemówiła, widząc narzędzie, jakie Linc podał Tomowi. Nie były to wcale kombinerki, tylko wielki klucz francuski. Tom spojrzał na narzędzie i pokręcił głową. Następnie narysował coś obłego w powietrzu. Linc natychmiast odłożył klucz francuski i wyjął kombinerki. Tom skinął z uznaniem głową. Trudy wymieniła spojrzenie z Meg. To, co przed chwilą zobaczyła, wymagało wyjaśnienia. Meg wskazała głową sypialnię, chcąc jej pokazać, że tam będą mogły spokojnie porozmawiać. Starannie zamknęły za sobą drzwi. - To niesamowite! Linc nie odróżnia klucza francuskiego od kombinerek? - zaśmiała się Trudy. - Nie znałam jeszcze nikogo takiego. - Co ważniejsze, nie chce się przed tobą z tym zdradzić. To znaczy, że zależy mu na twojej opinii. - I co mam z tym zrobić? - Trudy czuła, jak serce bije jej z podniecenia. - Czy muszę ci mówić? - Meg przycisnęła dłonie do wydatnego brzucha.

- Nie jestem jeszcze gotowa. - Dlaczego nie? Myślałam, że właśnie na tym ci zależy. - To prawda, ale nie chciałabym wszystkiego zepsuć od razu na początku. Zwłaszcza z kimś takim, jak Linc. Z czasem nabiorę ogłady, ale na razie jestem tym, kim jestem. - Pamiętasz naszą zasadę? Udawaj, zanim nie zaczniesz tego robić dobrze. Przecież nie masz nic do stracenia. - A moja duma, to co? Nie mogłabym ci spojrzeć w oczy, gdybym skrewiła. - Wyciągnęła ręce na boki. - Jestem przecież zwykłą dziewczyną z Kansas. - Nie taką znowu zwykłą. Wykazałaś wielki hart ducha, że się tu w końcu znalazłaś. - Być może mam nawet parę zalet, tylko że ich nie widać. Natomiast doskonale widać to, że nie jestem z miasta. Meg nie mogła temu, niestety, zaprzeczyć. - Posłuchaj, przecież to tylko facet.. Wystarczy, że postarasz się być dla niego miła. - Wolałabym wypróbować to po raz pierwszy z kimś, kto nie będzie wiedział, że pochodzę z Virtue w stanie Kansas i że miałam trzydzieści kilometrów do najbliższego McDonald'sa. Meg westchnęła ciężko. - Zaręczam, że Linc w ogóle nie będzie o tym myślał - rzuciła. - Dobrze, spróbuję - mruknęła Trudy.

Rozdział trzeci - Widziała mnie z tym cholernym kluczem francuskim - mruknął Linc, patrząc na Toma. - Nic wielkiego. - Tom kończył dokręcanie drugiego boku do wezgłowia. - Założę się, że śmieje się ze mnie w kułak - rzekł płaczliwie Linc. - Jest jedyną kobietą, jaką znam, która ma skrzynkę z narzędziami. - A ona nie zna pewnie nikogo, kto ma własny pakiet akcji, więc się trochę wyluzuj. A poza tym, co się tak nią przejmujesz? Tom, jak zawsze, trafił w sedno. Musiał więc kłamać. - Masz rację, wcale się nie będę nią przejmował. - To dobrze. Potrzymaj tutaj, muszę to dokręcić. - Jasne. - Linc kopnął płat styropianu i klęknął przy wskazanym miejscu. - Chodzi po prostu o to, że mam się nią opiekować. Trudno opiekować się kimś, kto ma o tobie nie najlepsze mniemanie. Rozumiesz, o co mi chodzi? - Złapał wskazany fragment okucia. - Przecież masz jej pokazać Nowy Jork - odparł Tom. - To nie kurs majsterkowania. - Tak, racja. Rozmowa robiła się coraz bardziej krępująca i dlatego Linc zmienił temat i zaczął mówić o łóżku wyposażonym w wysokie kolumny, na których miał zawisnąć baldachim. Linc poklepał jedną z nich. - Robi wrażenie - mruknął. - Nie mam pojęcia, dlaczego Trudy zdecydowała się na tego mamuta. - Może chce tu urządzać orgie - rzucił Linc i ta myśl wcale mu się nie spodobała. W ogóle nie odpowiadało mu to, że od jakiegoś czasu bez przerwy myśli o seksie. - Mam nadzieję, że nie - powiedział Tom. - Meg wcale nie byłaby z tego zadowolona. - Ja chyba też - dodał Linc, zanim zdołał się zorientować, że nie powinien tego mówić. Sam był szalenie konserwatywny w tym względzie i nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby to robić więcej niż z jedną partnerką naraz. Nie miał jednak pojęcia, jakie myśli lęgły się w szalonej głowie Trudy. Wydawało mu się, że zna kobiety, ale przy niej czuł się zupełnie zagubiony i niepewny.

- Powinieneś wczuć się chyba w jej sytuację - ciągnął Tom, zabierając się za dokręcanie kolejnych okuć. - Miała przecież sześcioro rodzeństwa i podejrzewam, że musiała dzielić łóżko z siostrami. Co to za życie dla dwudziestoparoletniej dziewczyny! - Na pewno frustrujące - przyznał Linc. Pomyślał, że Trudy zechce sobie teraz odbić lata seksualnej abstynencji, i wcale mu się to nie spodobało. - W miasteczkach takich jak Virtue nie ma zbyt wielu okazji, żeby się zabawić we dwoje. Są tylko samochody, o których mówiłem, ale żadnych hoteli. A nawet, jak coś jest, to i tak wszyscy cię tam znają. - To okropne. - Moi starzy mówili, że Virtue przypomina im lata pięćdziesiąte. - Tom przesunął się dalej. Linc wiedział już, co ma robić, dlatego bez dalszej zachęty podtrzymywał kolejne części łóżka, pomagając kumplowi. - Chyba nie byłem nigdy w takim miasteczku - westchnął Linc. - Ja myślę. Wyobraź sobie, że mogłem spędzić z Meg dopiero noc poślubną. Wcześniej spałem na rozkładanej kanapie na dole i w ogóle nie mogłem się do niej zakraść. Podłoga skrzypiała jak cholera, a podejrzewam, że jej matka rozmieściła też miny. - Zadziwiające! W świecie bogatych nie było takich problemów. Kiedy Linc zdał egzamin na prawo jazdy, dostał też od rodziców złotą kartę uprawniającą do wynajmowania domków i apartamentów w spokojnych pensjonatach. Rodzice w ogóle się nim nie interesowali. Bardziej zajmowały ich sprawy rozpadającego się małżeństwa. Czasami na jakiejś potańcówie ktoś mówił, że starzy kazali mu wcześniej wrócić, a Linc żałował, że nigdy nie dostał podobnego polecenia. - To zabawne, że nasze pierwsze dziecko zostało prawdopodobnie poczęte na tylnym siedzeniu dodge'a rodziców Meg - ciągnął Tom. - To mi przypomina piątkowe wieczory po dyskotekach. Ale u ciebie pewnie było podobnie. Linc spojrzał w stronę zamkniętych drzwi do sypialni i przysunął się do przyjaciela. - Nigdy nie uprawiałem seksu w samochodzie - szepnął konfidencjonalnie. Tom aż otworzył usta ze zdziwienia. - Żartujesz chyba! Nawet w tej twojej limuzynie? - Daj spokój! Przecież Cecil siedział za kierownicą. - Pal licho Cecila. - Tom wrócił do pracy. - Planowaliśmy nawet z Meg wynajęcie limuzyny. To byłoby lepsze niż dodge. - Myślę, że żadna z dziewczyn, z którymi chodziłem, nie zgodziłaby się na coś podobnego. - Linc wolał to powiedzieć niż przyznać, że nigdy nawet nie zastanawiał się nad taką ewentualnością. - Szkoda. To zupełnie niezwykłe doświadczenie. Przypomniałem to sobie dokładnie z Meg. - Cóż, tak się złożyło. Linc pomyślał o Trudy. Na pewno by na to poszła. Tyle że on nie planował aż tak bliskiej znajomości. - Spróbujesz? - Tom wyciągnął w jego stronę kombinerki i dużą śrubę. Linc wahał się, ale krótko. - Może być. - Próbował naśladować Toma i wkrótce śruba znalazła się na swoim miejscu. Nie sądził, że sprawi mu to aż taką radość. - Kto by przypuszczał, że pieprzenie się z takim łóżkiem może dać tyle satysfakcji - westchnął na koniec. Tom machnął ręką.

- Wolę to robić „w", a nie „z" - mruknął. - Ale skoro tak ci się podoba, to może podokręcasz szyny łączące te słupy, żebyśmy mogli na nich zawiesić baldachim. Linc spojrzał w górę. - Ba, ale jak to zrobić?! Tom wskazał na kilka nierozpakowanych pudeł. - Sądząc po ciężarze, są pełne książek. Musimy je ustawić jedno na drugim. - Świetny pomysł. - Lincowi nigdy nie przyszłoby to do głowy. Zaraz też zabrał się do dzieła. Poprzesuwał pudła i z pomocą Toma ustawił jedno na drugim. W końcu sam wdrapał się na czubek tej piramidy. - Wystarczy - powiedział, mając nadzieję, że Trudy zajrzy zaraz do pokoju. Wówczas zobaczyłaby, jaki jest dzielny. - Podaj mi pierwszą szynę. - A potem jeszcze zawiesimy baldachim. Myślę, że Trudy chciałaby zobaczyć całość. - Żaden problem - rzucił Linc, kończąc dokręcanie. - Nareszcie wiem, jak to się robi i nie jest to wcale takie trudne. Chociaż trochę głupio, że facet po trzydziestce musi się uczyć takich rzeczy. Zlazł na dół i zabrał się do przesuwania pudeł do drugiego końca łóżka. - Niby dlaczego? - spytał Tom, pchając książki wraz z nim. - Ludzie uczą się takich rzeczy z konieczności. Widocznie do niczego nie było ci to potrzebne. Trudy ma pewnie własne narzędzia tylko dlatego, że jest najstarszym dzieckiem. Musiała pomagać ojcu we wszystkim i w końcu nauczyła się różnych czynności. Linc szybko skończył dokręcanie i spojrzał w dół. - Mówisz tak, jakby to nie było nic wielkiego. Mój ojciec nauczył mnie tylko czytania wyników giełdowych Dow Jonesa - poskarżył się. - Dzięki czemu mogłeś zarobić znacznie więcej pieniędzy niż gdybyś pracował przy składaniu łóżek - odparował Tom. Znowu zabrali się do przesuwania piramidy. Praca szła im sprawnie aż do chwili, gdy najwyższe pudło spadło na podłogę. Taśma zerwała się i zawartość wysypała się na podłogę. - Miałeś rację, to jednak książki - rzekł z podziwem Linc. - Myślałem, że blefujesz. - Znam się na tym. Przeprowadzałem się ładnych parę razy. Linc przykucnął i zaczął podnosić z podłogi kolejne tomy. Odruchowo zerknął na pierwszy tytuł: „Erotyczne fantazje współczesnych kobiet". Zaraz też sięgnął po następne: „Orgazm i jego znaczenie" oraz „Seksualne przygody dla bezpruderyjnych". Linc włożył książki do pudła i dokleił odstającą taśmę. - To nie są takie zwykłe książki - rzekł z tajemniczą miną. - Co chcesz przez to powiedzieć? Wyglądały zupełnie normalnie. - Wszystkie są na temat seksu - szepnął. - To może powinniśmy je jednak zostawić przy łóżku - zaśmiał się Tom. - Ha, ha! Świetny dowcip. - Linc uśmiechnął się sztucznie. - Czytałeś kiedyś takie książki? Tom westchnął i położył ręce na biodrach. - Meg ma parę. Kilka przekartkowałem. - Znalazłeś w nich coś nowego? - Parę rzeczy. - Tom wzruszył ramionami. - Ciekawe - mruknął Linc. Nie dał się nabrać na nonszalancki ton przyjaciela. Mógł się założyć, że przeczytał je od deski do deski, ale nie chciał się do tego przyznać. - No, bierzmy się do roboty - rzucił Tom. - Tak, jasne. Oto spragniona wrażeń młoda osoba przyjechała do miasta. Przywiozła ze sobą książki na temat seksu i od razu kupiła sobie to olbrzymie łoże. Zapewne nie miała pojęcia, w jakie

kłopoty może się wpakować, ganiając za mężczyznami. Zwłaszcza jeśli rzuci się w oczy jakiemuś psycholowi. Linc myślał o tym wszystkim, zmagając się z wielkim, gwarantującym szczęśliwe pożycie, materacem. Umieszczenie go w ramie wcale nie było takie łatwe. W końcu jednak zdołali tego dokonać. - Sam mam duże łóżko, ale to jest jeszcze większe - mruknął Linc. Tom pokręcił głową. - To pewnie z powodu tych słupów - rzucił. - Poza tym ten pokój jest dosyć mały i dlatego wygląda tu jak Guliwer w kraju Liliputów. I tak ma szczęście, że dostała mieszkanie w starym budownictwie i ma wysoko sufit. - Udało się! Hura! Trudy podbiegła do łóżka, zrzuciła kapcie i wskoczyła na materac. - Wspaniałe! - Zaczęła na nim podskakiwać. - Jest jeszcze lepsze niż myślałam! Linc miał olbrzymią ochotę skoczyć za nią, ale tylko odwrócił głowę. Jeśli on, przy całym, swoim opanowaniu, tak reaguje na Trudy, to co zrobi ktoś, kto ma mniej skrupułów? Nie chciał nawet o tym myśleć. Łóżko stanowiło jasny i oczywisty sygnał. Jeśli w przyszłości zdecyduje się zaprosić faceta na kawę, to nie powinna oczekiwać, żeby na tym poprzestał. Linc zaryzykował kolejne spojrzenie w stronę łóżka. Trudy siedziała po turecku na jego środku. Wciąż wyglądała bardzo pociągająco, ale przynajmniej jej biust nie falował już w rytm podskoków. - Dziękuję za pomoc - zwróciła się do obu mężczyzn. - To łóżko jest cudowne! - Nie ma za co - rzekł szarmancko Linc. Trudy odwróciła się w stronę okna. - Tak jak myślałam! Widać stąd drzewa w Central Parku. A poza tym będę widziała światła i zawsze będę pamiętać, że jestem w Nowym Jorku. - Tak jak chciałaś - podchwyciła Meg, a potem spojrzała na zegarek i zawołała. - Ojej! Tom, musimy już iść. Linc wpadł w panikę. Nie chciał pozwolić im odejść. Wolał nie zostawać sam na sam z Trudy. Tom wytrzeszczył oczy na żonę. - Gdzie jedziemy? - Nie pamiętasz? Koleżanka z pracy obiecała pożyczyć mi prawdziwą drewnianą kołyskę. Musimy ją odebrać przed trzecią. - Ja też już pójdę - dodał szybko Linc. - Mam ważne...ee... - To miało być dzisiaj? - zdziwił się jeszcze bardziej Tom. - Myślałem, że dopiero jutro. Meg pogładziła go delikatnie po barku. - I co ty byś beze mnie zrobi? Wszystko by ci się pomieszało! Weź nasze kurtki, dobrze, kochanie? Linc, nie musisz się wcale spieszyć. Trudy zaczęła znowu skakać po materacu. - A może pomóc wam z tą kołyską? Po tym wszystkim, co dla mnie zrobiliście... - Poradzimy sobie. - Meg nie pozwoliła jej skończyć. - Przykro mi tylko, że nie możemy zawiesić baldachimu. Wiem, że na to liczyłaś. Tom zaczął rozpinać kurtkę, którą zdążył już włożyć. - Zajmiemy się tym z Lincem. To zajmie najwyżej parę minut - stwierdził. - Niestety, musimy się spieszyć - powiedziała kategorycznie Meg. - Wiesz, jaką Connie jest dziwaczką. Jeszcze nie da nam tej malowanej ręcznie kołyski. - Spojrzała znacząco na Linca. - Założę się, że poradzą sobie we dwójkę. - Jesteś pewna, że to miało być dzisiaj? - wtrącił Tom, pocierając czoło. - Założyłbym się, że... - Dzisiaj! - przerwała mu kategorycznie żona, a potem spojrzała raz jeszcze na Linca. - No i jak, poradzisz sobie?

- Nie ma takiej potrzeby - powiedziała Trudy. - Linc i tak bardzo mi pomógł. Baldachim może poczekać. Albo sama się nim zajmę. Linc wyobraził sobie, jak balansuje na pudłach pełnych książek o seksie, a potem spada. W takiej sytuacji nie miałaby nikogo, kto by jej pomógł. - Możecie iść - zwrócił się do Meg i Toma. - Zostanę, żeby założyć ten baldachim. - To wcale nie jest konieczne. Spojrzał na Trudy i pokręcił głową. - Żaden problem. - Dobrze, to my idziemy - rzekł Tom i zapiął guziki przy kurtce. Popchnął wózek w stronę drzwi. - Jak byś czegoś potrzebowała, to dzwoń - rzuciła Meg do przyjaciółki. - To na razie, do poniedziałku - Linc pożegnał przyjaciela. - My też jesteśmy umówione na poniedziałek, prawda? - Trudy spytała wychodzącą Meg. - Jasne. Na lunch. Po chwili państwo Hennessy zniknęli za drzwiami. Trudy wiedziała, że mogła się tego spodziewać. Przyjaciółka realizowała swój plan. Zostawiła ją razem z Lincem, w nadziei że zacznie między nimi iskrzyć. I iskrzyło. Połączenie Linca ze wspaniałym łożem, które powoli ukazywało jej się w całym przepychu, bardzo działało jej na wyobraźnię. Jednak wciąż trwała w swoim postanowieniu, z którym zdradziła się przed Meg. Jeśli zdecyduje się na seks, to z kimś, kto nie wie, że pochodzi ze wsi. - Myślę, że Meg zrobiła to specjalnie - odezwał się Linc. - Ja też tak sądzę. Ale nie przejmuj się, nie mam względem ciebie żadnych planów. Gdy tylko to powiedziała, zniknęło gdzieś całe zdenerwowanie. Od razu jej ulżyło. - Tak? - Wyglądał na trochę rozczarowanego. - To dobrze, bo nie chcę... - Wiem. Meg mówiła mi, że jesteś wolnym ptakiem. Ja też - dodała z uśmiechem. Pomyślała, że wygląda bardzo pociągająco z tą swoją zawiedzioną miną. Omal się na to nie nabrała. Wszyscy w rodzinie wiedzieli, że mogą liczyć na jej czułe serce. Linc chrząknął. - Nie powiedziałbym, że jestem, hm, wolnym ptakiem - mruknął. - Więc kim? - Człowiekiem ostrożnym. Przynajmniej staram się nim być. Jaka szkoda, że to powiedział. Mieszkańcy Virtue bardzo cenili sobie ostrożność. Sami byli aż do przesady ostrożni. Przyjeżdżając do Nowego Jorku, Trudy liczyła na coś innego. Odrobinę szaleństwa i brawury, których tak bardzo brakowało jej w rodzinnym miasteczku. - Pewnie dlatego zostałeś moim opiekunem - westchnęła. - Możliwe. Trudy raz jeszcze pochyliła się nad materacem. Pomyślała, że uwielbia to łóżko. Było ono symbolem jej wolności i niezależności. Do diabła z ostrożnością i ostrożnymi ludźmi! - A może jednak po to, żeby mnie uwieść?

Rozdział czwarty Trudy z przyjemnością patrzyła, jak otwiera coraz szerzej usta. A potem jego wzrok spoczął na pudłach z książkami. Czyżby znał ich zawartość? - Ale nie przejmuj się - rzuciła. - Wcale nie o to mi chodzi. - Czemu nie? To znaczy, jasne, że nie. Przecież dopiero przyjechałaś. W ogóle się nie znamy. - Patrzył uporczywie w stronę książek. W końcu zdecydowała się o to spytać. - Zaglądałeś do środka? - Nie. To znaczy tak. Używaliśmy tych pudeł przy zakładaniu szyn. Jedno spadło i musiałem potem pozbierać książki, które się wysypały - tłumaczył się jak uczniak. - Dobrze, skoro masz się mną opiekować, to chciałabym postawić sprawę jasno. Przyjechałam do Nowego Jorku, żeby nasiąknąć atmosferą wielkiego miasta. To znaczy, że będę się spotykała z mężczyznami... - Ale jeśli zaprosisz tutaj mężczyznę, takie łóżko będzie dla niego wyraźnym sygnałem - wtrącił Linc. - Że chodzi mi o seks? To bardzo dobrze. Właśnie tego oczekuję od mężczyzn. Oczywiście, pomijając ciebie. - To dobrze - rzekł podekscytowany. - Bo wątpię, żeby po tym, co tutaj zobaczą, mieli ochotę ograniczyć się do kawy. Nawet jeśli zmienisz zdanie. - Nie zmienię. Bardzo rzadko zmieniam zdanie. Po to go tutaj zaproszę, żeby poszerzyć zakres moich seksualnych doświadczeń. - Świetnie! Zresztą nie ma tu nawet mebli, więc nie moglibyście robić nic innego - ciągnął, jeszcze bardziej czerwony. - To przecież jasne! - Linc, czy kochałeś się kiedyś na tylnym siedzeniu małego samochodu? - Nie, ja... - No jasne! Meg mówiła, że twoi rodzice są obrzydliwie bogaci. Ojej! Przepraszam, mam nadzieję, że cię nie obraziłam. - Nie, wcale. Rzeczywiście są obrzydliwie bogaci. Prawdę mówiąc, nigdy nawet nie jeździłem małym autem, nie mówiąc już o uprawianiu w nim seksu.

- Nie masz czego żałować - zapewniła go z przekonaniem. - Seks powinien być przyjemny, ale w takich warunkach wcale nie jest. Można się uderzyć w głowę albo coś innego. W zimie jest zimno, a w lecie nie można otworzyć okna, bo zjedzą cię żywcem... - Kto? Niedźwiedzie? - wpadł jej w słowo. - Nie wiedziałem, że w Kansas są niedźwiedzie. - Nie, komary - wyjaśniła. - A poza tym, jest zawsze możliwość, że w kluczowym momencie pojawi się przedstawiciel prawa i zaświeci latarką przez szybę. Nie masz pojęcia, jakie to nieprzyjemne. - Wyobrażam sobie. - Właśnie dlatego kupiłam największe łóżko, jakie udało mi się znaleźć. Przyglądał jej się przez dłuższy czas. - Chciałem tylko, żebyś zdawała sobie sprawę z tego, jaki sygnał wysyłasz. Miał urzekająco niebieskie oczy. Trudy raz jeszcze pożałowała, że poznała go tak wcześnie. Kto wie, co by było, gdyby spotkali się parę tygodni później... Uśmiechnęła się do niego. Meg miała rację, to miły i sumienny facet. - Nie przejmuj się, Linc. Będę uważać, kogo wpuszczam do tego mieszkania. I wcale nie musisz mi pomagać z baldachimem. Pewnie masz jakieś plany na popołudnie. - Nie ma sprawy. Chętnie ci pomogę. Gdzie jest ten baldachim? - W tym płaskim pudle. Ale naprawdę mogę to zrobić sama. Wolałabym zachować cię na noc. Rozkaszlał się gwałtownie. - Słu... słucham? Poczuła się nagle jak idiotka. - Chciałam powiedzieć, że chętnie bym się z tobą wybrała do jakiegoś klubu. Ale pewnie jesteś już umówiony, prawda? - spytała smutno. - Nie, nie jestem. Możemy gdzieś wyskoczyć. - Mówisz poważnie?! Hura! Z jakichś powodów Meg i Tom nie zwrócili uwagi na to, że będzie to jej pierwszy weekend w Nowym Jorku, a ona nie chciała im o tym przypominać. A może Meg liczyła na to, że Linc ją gdzieś zaprosi, co właśnie się stało. Prawdę mówiąc, było jej wszystko jedno, kto ją dzisiaj zaprasza. Nie chciała po prostu siedzieć w domu. Wolała przejść się po Broadwayu czy wejść na drinka do jakiegoś klubu jazzowego. Albo przejechać się windą na szczyt Empire State Building. Oczywiście pod warunkiem, że Linc nie uzna tego za zbyt prowincjonalną rozrywkę. - Na co masz ochotę? - Na wszystko! - Już nie mogła się doczekać. - Na kluby muzyczne, kabarety... I założę się, że koło centrum Rockefellera jest czynna ślizgawka. - Czy chciałabyś zobaczyć coś na Broadwayu? Zastanawiała się nad tym przez chwilę. - Tak, ale nie dzisiaj. Zajęłoby to za dużo czasu. Poza tym na pewno nie dostalibyśmy biletów na nic naprawdę ciekawego. - Nie przejmuj się, mogę załatwić bilety. - I zapłacisz za nie jak za zboże. Nie, dziękuję. Zabrakłoby mi pieniędzy na inne rozrywki. - Wcale nie chciałem, żebyś za nie płaciła. Nagle zrozumiała, że mają jeszcze jedną sprawę do omówienia. - Posłuchaj, to bardzo miło z twojej strony, ale wolę płacić za wszystko sama. Latami oszczędzałam, żeby mieć pieniądze na różne przyjemności. Jeszcze w Kansas wymieniłam w banku dziesięć słoików bilonu na szeleszczące banknoty. Jeśli nie będę szalała, powinno mi na długo wystarczyć.

- Przecież to nie ma sensu - zaprotestował. - Ja będę płacił za rozrywki, a ty kup sobie jakieś meble albo coś, czego potrzebujesz. Skrzyżowała ręce na piersi. Nie chciała, żeby ktoś, kogo znała zaledwie od półtorej godziny, mówił jej, co ma, a co nie ma sensu. - Chodzi mi o to, żeby mieć jakąś przyjemność z mieszkania w Nowym Jorku. Mam już mebel, który jest mi do tego potrzebny. Być może oszczędzanie jest dla kogoś takiego jak ty pozbawione sensu, ale ja miałam przy tym wielką frajdę. A będę miała jeszcze większą, kiedy wydam pieniądze właśnie tak, jak to sobie zaplanowałam. - Ale... - I tak wiele dla mnie zrobiłeś, poświęcając mi czas, który mógłbyś przeznaczyć na randki. To ja powinnam za ciebie płacić. I naprawdę zamierzam... - Nawet o tym nie myśl. Robię to dla moich przyjaciół, a nie po to, żeby się przy okazji nachapać. - No dobrze - zgodziła się, przyznając w duchu, że trochę przesadziła. Podobał jej się jego zdecydowany ton. Linc nagle wyprostował się, a jego oczy błysnęły gniewnie. Nareszcie zobaczyła, że ma przed sobą nie tylko kogoś miłego, ale faceta z klasą. Niestety, on pewnie uważał ją za prowincjonalną gęś. I było już za późno, żeby to zmienić. Cóż, stało się. Ale nie może mu pozwolić, by zawiesił baldachim. Może kiedy zobaczy skończone łoże, uzna je za zupełnie nową jakość, mimo że sam pomagał je składać? - Jeśli mamy dziś wyjść, to muszę wziąć długą kąpiel - powiedziała. - Zostawmy więc ten baldachim. - Lepiej od razu załatwić wszystko - stwierdził. - Potem będziesz miała spokój. - To nieważne. - Machnęła ręką. - I tak chyba nikogo dzisiaj tu nie zaproszę. Linc zgrzytnął zębami. - Oczywiście! Musimy ustalić jeszcze jedną zasadę. Jeśli ze mną wychodzisz, to również ze mną wracasz, jasne? - Tak, oczywiście. To, że jestem z małego miasteczka, wcale nie znaczy, że nie wiem, jak się zachować. Jeśli spotkam jakiegoś fajnego chłopaka, to po prostu wymienimy się telefonami. A jak spyta o ciebie, to powiem, że jesteś gejem. - Co takiego?! - Nie chciałabym, żeby sobie pomyślał, że chodzę z tobą i jednocześnie kombinuję z kim innym na boku. Jestem porządną dziewczyną! Linc miał co do tego pewne wątpliwości. - Wobec tego powiedz, że jestem twoim bratem lub kuzynem. - Przeszył ją swymi błękitnymi oczami. - Nowy Jork jest mniejszy niż przypuszczasz. - Nie wyglądamy na kuzynów - protestowała słabo. - Wszystko jedno. Nikt nie zwróci na to uwagi. - Dobrze, jeśli uważasz, że tak będzie lepiej - zgodziła się w końcu. Linc westchnął i zaczął rozcierać sobie szyję. - Wiesz co, wcale mi się nie podoba, że masz zamiar wymieniać się numerami telefonów. Czuję się trochę tak, jakbym był alfonsem. Patrzyła na niego przez chwilę. - Więc może powinniśmy dać sobie spokój? Meg na pewno zrozumie, jak jej powiem, że do siebie nie pasujemy. A ty będziesz miał spokój. Meg zna moje zwariowane pomysły, więc wszystko i tak będzie na mnie. Potrząsnął głową.