AlekSob

  • Dokumenty879
  • Odsłony124 244
  • Obserwuję109
  • Rozmiar dokumentów1.9 GB
  • Ilość pobrań71 619

Zelman L. H. - Tożsamość Anioła 03 - Grzechy anioła

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Zelman L. H. - Tożsamość Anioła 03 - Grzechy anioła.pdf

AlekSob Fantastyka
Użytkownik AlekSob wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 21 miesiące temu

Dziękuję bardzo :)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 128 stron)

L. H. Zelman Grzechy anioła Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA

KSIĄŻKI W SERII: TOŻSAMOŚĆ ANIOŁA BEZSENNOŚĆ ANIOŁA GRZECHY ANIOŁA

Moim rodzicom

*** Tysiąc razy widziałem, że anioły są postaciami ludzkimi, czyli ludźmi. Rozmawiałem z nimi jak człowiek z człowiekiem, czasem z jednym, czasem z kilkoma naraz, i nic różnego od człowieka pod względem postaci u nich nie widziałem; i dziwiłem się nieraz, że takimi były[1] . Jestem Azathra. Kiedyś byłam serafinem i ulubieńcem Boga. Siedem tysięcy lat temu, gdy doszło w niebie do buntu aniołów, które nie zaakceptowały stworzenia człowieka, poświęciłam swoją nieśmiertelność i życie w raju, by ratować ukochanego przed upadkiem. Stwórca przyjął moją ofiarę, jednak by nie tracić swego zaufanego posłańca, powierzył mi misję. Miałam strzec porządku na ziemi i chronić ludzi przed wpływami demonów, a w chwili, gdy ludzkość pogrąży się w mroku i nie będzie już dla niej nadziei, ogłosić upadek i powrócić przed Jego oblicze. Nie jestem już aniołem, ale nie jestem też człowiekiem. Nie mam już wstępu do Edenu i utraciłam możliwość przebywania w blasku bożej światłości, wciąż jednak żyję i mogę Mu służyć. Wybrał mnie spośród wielu swych wiernych posłańców, bowiem niejednokrotnie udowodniłam, że życie i dobro innych są dla mnie ważniejsze niż moje własne pragnienia. Jestem Azathra, Ostatni Nieskazitelny – Wybraniec. Od tysięcy lat żyję wśród śmiertelnych, strzegąc równowagi wszechświata. W dniu, kiedy Stwórca wezwie mnie do siebie, świat przestanie istnieć... [1] Emanuel Swedenborg O niebie i jego cudach. Również o piekle. Według tego co słyszano i widziano, przekład anonimowy za: Edward Lucie-Smith Anioły.

Rozdział I Biegłam coraz szybciej. Neony zlewały się w barwną pulsującą tęczę. Mimo zapadającego zmierzchu i mżawki ulice były zakorkowane, a chodniki pełne przechodniów. Starałam się ich omijać, ale nie zawsze skutecznie. Skręciłam w główną aleję, by uniknąć nieoświetlonych zaułków. Tu ruch był jeszcze większy. Wpadłam na kilku mężczyzn, wytrącając jednemu z nich aktówkę. Zaklął siarczyście i pogroził mi pięścią. Przeprosiłam, lecz nie byłam pewna, czy to usłyszał. Wciąż biegłam, gorączkowo spoglądając za siebie. Czułam, że demony są tuż za mną. Tropiły mnie od wyjścia z Casablanki – dwóch mężczyzn na kolorowych ścigaczach. Początkowo myślałam, że to młodzi ludzie, poszukujący mocnych wrażeń, kiedy jednak podjechali bliżej, nie miałam już wątpliwości. Zaczęłam uciekać. Na chwilę udało mi się ich zgubić, gdy wbiegłam między sklep a pralnię chemiczną, ale wiedziałam, że nadal gdzieś tam są i lada moment się pojawią. Minęłam skrzyżowanie i zdyszana zatrzymałam się przed witryną dużej pizzerii. Światła z wnętrza lokalu padały przez ogromne szyby, rozjaśniając półmrok panujący na ulicy. Pochyliłam się i oparłam dłonie o kolana. Brakowało mi tchu. Starałam się gorączkowo odtworzyć w głowie plan miasta, by znaleźć najkrótszą i w miarę bezpieczną drogę do domu. Musiałam unikać ciemnych i opustoszałych miejsc, bo tam stawałam się zbyt łatwym celem. Było dokładnie tak, jak przewidziałam. Bitwa na Megiddo między aniołami a Upadłymi niczego nie rozwiązała. Poniżony przywódca Upadłych tylko czekał na odpowiedni moment, by wziąć odwet za doznaną zniewagę. Upokorzyłam go w obecności innych demonów, zmuszając, by padł przede mną na kolana, a strażnicy Paktu rozgromili jego wojska – to było zbyt wiele jak dla Samaela, który uważał się za równego Bogu. Teraz wytoczył swą najcięższą broń. Znów zwrócił swój gniew przeciwko człowiekowi. Ulice zapełniły się demonami, miasto tonęło w mroku. Każdego dnia anioły w ludzkich wcieleniach patrolowały dzielnice, polując na tych, którzy nie przestrzegali postanowień Paktu. Przyłapanego na gorącym uczynku demona wykluczano – pozbawiano go ciała, które na powrót zamieniało się w proch, a duszę na wieczność odsyłano do Otchłani, gdzie pozostawała pod strażą Abaddona. Jednak nawet strach przed największą piekielną czeluścią nie powstrzymywał demonów przed szerzeniem zła. Zręcznie unikając anielskich strażników, realizowali plan doprowadzenia ludzkości do upadku. Złapani na łamaniu zasad, nie poddawali się karze, lecz stawiali zacięty opór, co prowadziło do kolejnych bezsensownych aktów przemocy. Choć sami nigdy nie atakowali aniołów, to z jakiegoś powodu tego wieczoru znalazło się dwóch śmiałków, którzy próbowali na mnie polować. W tym konflikcie nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Wyprostowałam się i usunęłam z drogi idącej pod dużym czarnym parasolem parze. Obrzuciłam ją nerwowym spojrzeniem i przylgnęłam plecami do zimnej szyby. Nie tak to wszystko powinno wyglądać. Bitwa na Megiddo miała poskromić Upadłych i przywrócić porządek, tymczasem sytuacja wymykała się spod kontroli. Czułam się po części temu winna. Nie tylko nie umiałam zapobiec tej walce, ale też sama przyczyniłam się do jej zaostrzenia. Kolejny raz uległam swojej słabości do Narthangela i pozwoliłam mu opuścić Otchłań. Teraz wracał, a świat płonął od jego gniewu. Nagle zza zakrętu wyjechał srebrno-fioletowy ścigacz. Motocyklista w kasku i skórzanym ubraniu w kolorach identycznych jak jego sportowa honda jechał bardzo wolno, obserwując ludzi na chodniku. Na sam dźwięk silnika zamarłam. Instynktownie pochyliłam głowę i wmieszałam się między przechodniów, dostosowując krok do ich tempa. Kątem oka ujrzałam, jak kierowca niebezpiecznie blisko podjeżdża do krawężnika i szuka mnie wzrokiem. Mięśnie pod skórą napięły mi się do granic wytrzymałości. Przyśpieszyłam. Przede mną było kolejne skrzyżowanie, a za nim postój taksówek. Musiałam tam tylko dotrzeć. Warkot motoru był coraz bliżej. Mokre od deszczu ubranie ciążyło i uwierało, a tykanie w głowie przypominało zegar z zapalnikiem do bomby. Czerwone światło. Zatrzymałam się i przymknęłam powieki. Honda zrównała się ze mną. Mimo przyciemnianej osłony w kasku czułam, że wzrok demona już mnie dosięgnął. Rozległ się ponaglający klakson samochodu i motor ruszył na pełnym gazie.

Spanikowana zawróciłam. Rzuciłam się pędem w stronę parkingu na tyłach pizzerii. Biegłam co sił w nogach, a moje buty miarowo uderzały o asfaltową nawierzchnię. Po kilku minutach ponownie usłyszałam warkot i drogę zajechał mi identyczny model ścigacza. Na mój widok zahamował z piskiem, a dookoła uniósł się smród spalonej gumy. Stanęłam jak wryta. Zdałam sobie sprawę, że ucieczka przez parking była błędem. Miejsce było słabo oświetlone i przylegało do zdewastowanego magazynu, który już z daleka odstraszał przypadkowych przechodniów. Zrobiłam kilka kroków w tył. Motocyklista w czarno-bordowym stroju zaczął wolno krążyć wokół mnie, dając do zrozumienia, że znalazłam się w pułapce. Chwilę później dołączyła do niego srebrna honda. Nagle odgłos silników ucichł i mężczyźni zsiedli ze swoich maszyn. – Anioł, który nie nosi broni... – Dobiegł mnie zgryźliwy rechot demonów i spod kasków wyłoniły się twarze wykrzywione w sarkastycznym uśmieszku. Krople potu wystąpiły mi na czoło, a w gardle poczułam drażniącą suchość. Upadli ruszyli w moim kierunku. Złowrogie skrzypienie skórzanych butów zgrzytało mi w uszach jak zapowiedź nadciągających kłopotów. – Nawet gdyby miała broń, nie umiałaby jej użyć. – Upadły zachichotał i ostrożnie zaszedł mnie od tyłu. Dźwięk jego głosu przewiercił mnie na wskroś. Instynktownie się cofnęłam, gdy naraz rozległo się głuche tąpnięcie. Powędrowałam wzrokiem za dźwiękiem i zobaczyłam wyłaniającą się z ciemności, od strony magazynów, sylwetkę wysokiego mężczyzny w szarej kurtce, z naciągniętym na głowę kapturem. Szedł zamaszystym i zdecydowanym krokiem, ale w jego chodzie nie było ciężkości. Poruszał się z taką gracją, że cienie pod jego stopami zdawały się tańczyć. Wychwyciłam znajome wibracje i odetchnęłam z ulgą. – Kim jesteś? – warknął właściciel hondy, który stał teraz pomiędzy mną a przybyszem i najwyraźniej nie zamierzał schodzić mu z drogi. Mężczyzna nie odpowiedział. Kiedy podszedł na tyle blisko, że mogliśmy mu się przyjrzeć, stanął i zsunął kaptur. Ciemnobrązowe włosy rozsypały się wokół jego twarzy, a przeraźliwie błękitne oczy zalśniły od gniewu. – A jak sądzisz? – zapytał Haniel tonem, od którego cierpła skóra. W tym samym momencie na parking wjechało rozpędzone czarne maserati i wyskoczył z niego Kaspar. Wyglądał, jakby w jego wnętrzu szalało tornado. Nawet z pewnej odległości czułam wrzącą w nim krew. – Dwa anioły i Nefilim! No to mamy małe przyjęcie. – Upadły silił się na żartobliwy ton, ale pewność siebie zdążyła z niego wyparować. – Wątpię, żebyś zdążył zrobić pamiątkowe zdjęcia – oznajmił beznamiętnie Haniel i odchylił poły kurtki, ukazując przypięty do pasa rząd sztyletów. Demony ostrożnie odsunęły się ode mnie i zwróciły w stronę anioła. Powietrze stało się gęste od napięcia. Niekształtne cienie rzucane przez stare hangary zdawały się teraz pełzać po ziemi i otaczać nas ciemnym kręgiem. Zrobiło się przeraźliwie cicho. Odgłosy miasta ustały, jakby metropolia wstrzymała oddech. Nawet wiatr szumiący w pobliskich drzewach ucichł. Dopiero przeciągły zgrzyt wysuwanych z pochew sztyletów boleśnie przeciął tę ciszę. – Nie marnujmy czasu – powiedział spokojnie Haniel i obrócił w palcach broń. Upadli ruszyli w kierunku anioła. Żołądek podszedł mi do gardła. Nagle jeden z demonów natarł na Haniela, a drugi błyskawicznie rzucił się w moją stronę. Nim zdążyłam zareagować, Kaspar mnie odepchnął, a ostrze ześlizgnęło się po jego piersi. Wydałam stłumiony jęk i upadłam na ziemię. Legrand zaklął siarczyście i wymierzył demonowi potężny cios w szczękę, po którym tamten zatoczył się w tył. W mgnieniu oka Haniel rzucił sztylet, a Nefilim zgrabnie go przejął. Zamroczona słyszałam już tylko grad uderzeń i dźwięk ścierającej się broni, który niósł się po parkingu posępnym echem. W głowie huczało mi od zderzenia z czymś twardym. Próbowałam wstać, lecz obraz przede mną stracił ostrość, a asfalt zaczął falować. Gdy wreszcie z trudem się podźwignęłam, niespodziewanie uderzyła mnie fala gorąca, a moich uszu dobiegł rozdzierający krzyk. Snop ognia wystrzelił na półtora metra w górę i zniknął równie szybko, jak się pojawił. Ciała

demonów spłonęły. Haniel pochylał się nad rozsypaną kupką popiołu, próbując wydobyć z niej sztylety. Wokół niego unosił się zapach spalenizny i drobiny prochu rozdmuchiwanego przez wiatr. W ciemnościach wyraz twarzy anioła nie był dobrze widoczny, ale czułam, że jest niespokojny. – Nic ci nie jest? – zapytał, kiedy się zorientował, że stoję tuż obok, wciąż dygocząc z emocji. – Będę miała najwyżej guza, ale Kaspar jest ranny. – Zerknęłam ukradkiem na Legranda i z przerażeniem stwierdziłam, że jego rana nadal krwawi. Szkarłatna ciecz zdążyła już utworzyć spore rozlewisko i pokryć niemal całą pierś. Poczułam, jak serce przestaje mi bić. Chciałam podejść i mu pomóc, ale jego lodowaty wzrok mnie powstrzymał. – To tylko draśnięcie. Sam się tym zajmę – oznajmił chłodno, podając aniołowi sztylet, który nadal trzymał w dłoni. – Jesteś pewien? Może powinniśmy to obejrzeć – zasugerował Haniel, udając, że nie dostrzega napięcia między nami. – Przeżyłem już gorsze ciosy. Marne szanse, że akurat ten mnie zabije – odparł Kaspar z nutą goryczy. Odwróciłam głowę, by ukryć łzy, które napłynęły mi do oczu. Wiedziałam o jakim „ciosie” mówił. Mimo że zaledwie przed chwilą narażał dla mnie życie, wciąż nie dawał mi zapomnieć o tym, co nas poróżniło. Haniel wsunął broń do pochwy za pasem i rozejrzał się po parkingu, jakby się upewniał, że miejsce jest już bezpieczne. – Ktoś ich musiał nasłać – powiedział, przerywając krępującą ciszę. – Nie byliby aż tak głupi, żeby zaatakować Wybrańca bez wyraźnego rozkazu. – Myślisz, że to Samael? – Legrand spoglądał na niego, celowo unikając mojego wzroku. – Tak, choć to trochę dziwne – strapił się anioł. – Gdyby naprawdę chciał się jej pozbyć, bardziej by się postarał. Otrząsnął kurtkę z szarego pyłu i spojrzał na mnie z ukosa. – Dlaczego nie zaczekałaś na Iliasa? Nie powinnaś sama chodzić po zmierzchu – rzucił oskarżycielsko, jakby dopiero zdał sobie sprawę, że znów złamałam jeden z anielskich zakazów. – Gdybym wiedziała, że zaczął się sezon polowań, pewnie bym zaczekała – odparłam, bardziej urażona tonem, jakim mnie skarcił, niż samymi słowami. – Zaoszczędzisz nam sporo zmartwień, jeśli w końcu zaczniesz poważnie traktować polecenia i przestaniesz testować naszą czujność – mruknął gniewnie. Rzadko widywałam Haniela w ludzkim wcieleniu, ale patrząc, jak groźnie wygląda z tym arsenałem wokół bioder, wcale nie żałowałam. Ostatnio przejawiał niebywałą tendencję do ciągłego pouczania mnie i choć tym razem miał rację, nie byłam w nastroju, by wysłuchiwać jego pretensji. – Przykro mi, że sprawiam tyle kłopotu... – burknęłam zawstydzona i zła, że dałam się wywieść demonom w pole. Spojrzenie anioła złagodniało, ale jego głos pozostał szorstki. – Azathra, nie zawsze możemy być przy tobie. Czas, żebyś w końcu zaczęła nas słuchać. – Raz już posłuchałam i dokąd nas to zaprowadziło? – przerwałam mu ostro. Haniel nie skomentował mojego wybuchu. Najwyraźniej uznał, że w tej sytuacji rozmowa ze mną nie ma sensu. Dał Kasparowi dyskretny znak, by odwiózł mnie do domu, a sam ruszył z powrotem w stronę hangarów. – Dokąd idziesz?! – zawołałam za nim. – Muszę coś sprawdzić. Odezwę się wkrótce. – Machnął ręką na pożegnanie i zniknął między drzewami. Byłam wściekła i miałam ochotę krzyczeć, ale mina Kaspara skutecznie mnie przed tym powstrzymała. Z chłodną obojętnością otworzył mi drzwi do samochodu, a sam zajął miejsce kierowcy. Westchnęłam zrezygnowana i skorzystałam z tego niemego zaproszenia. Całą drogę do domu milczeliśmy. Legrand zachowywał się tak, jakby mnie przy nim nie było. To mnie przytłaczało. Chłód między nami utrzymywał się od miesiąca i nic nie wskazywało

na to, by nasze relacje miały ulec poprawie. Kaspar ignorował mnie ostentacyjnie. Od naszej ostatniej kłótni nie interesował się niczym, co zrobiłam lub powiedziałam. Całym sobą dawał mi do zrozumienia, że jestem mu obojętna. Na początku próbowałam go przepraszać i wyjaśniać, że to, co powiedziałam o Nefilimach, nie było wymierzone w niego, ale w końcu dałam sobie spokój. Nie chciał mnie słuchać i nie mogłam mieć mu tego za złe. Ukradkiem zerknęłam na jego profil, gdy zaparkował samochód przed moim domem i czekał, aż wysiądę. Nawet w tym poszarpanym ubraniu i ze zmierzwionymi włosami wciąż wyglądał cudownie. Tęskniłam za jego uśmiechem i groźną miną, kiedy się wściekał, widząc, jak narażam się na niebezpieczeństwo. Teraz udawał, że to go w ogóle nie obchodzi. Był zimny i nieobecny. Nigdy nie sądziłam, że zatęsknię za jego nadopiekuńczością i ciągłymi pretensjami. Oddałabym wszystko, by okazał choć cień emocji, zamiast się przede mną zamykać. – Dlaczego nie chciałeś, żeby Haniel ci pomógł? – zapytałam, widząc, że rana na jego piersi jeszcze nie zaczęła się goić. – Nic mi nie jest – uciął i zacisnął kurczowo dłonie na kierownicy. – Mogłabyś już iść? Trochę się śpieszę. – Pozwól mi – szepnęłam i niepewnie wyciągnęłam dłoń w jego stronę. – Nie! – wzdrygnął się. – Obiecałem Barbs, że nie wdam się dziś w żadną bójkę i wrócę wcześniej. Jedną część obietnicy już złamałem, więc gdybyś mogła... – Wskazał na drzwi, dając mi tym samym do zrozumienia, że czas, abym sobie poszła. – Jak długo jeszcze będziesz mnie karał za to, co powiedziałam? Nie możemy żyć obok siebie w ten sposób. – Masz rację. Nie możemy. – Wrzucił bieg i pochylił się nade mną, żeby otworzyć mi drzwi. Kiedy jego twarz znalazła się blisko mojej, wstrzymałam oddech. Zapach krwi mieszał się ze słodką wonią skóry Kaspara. Chciałam go dotknąć, ale zamiast tego zacisnęłam palce na udach. – Już zawsze tak będzie? Nigdy mi nie wybaczysz? – wyszeptałam łamiącym się głosem. – Na szczęście „zawsze” dla jednego z nas nie musi oznaczać wieczności – rzucił wymijająco i zerknął w boczne lusterko, by upewnić się, czy nic nie nadjeżdża. Zrezygnowana i ze zbolałym sercem wysiadłam z samochodu. – Dobranoc – pożegnałam się smutno. Posłał mi tylko przelotne spojrzenie i ruszył z piskiem opon. Gdy weszłam do mieszkania, Josh już spał. Przemknęłam cicho do pokoju, w pośpiechu zrzuciłam ubranie i weszłam do łazienki. Odkręciłam kran i strumień gorącej wody uderzył o dno wanny. Pomieszczenie powoli zaczęło wypełniać się parą. Dopiero teraz poczułam, że znika napięcie w moich mięśniach. Nie potrafiłam zapanować nad ich drżeniem. Oparłam się o krawędź szafki pod lustrem i zacisnęłam powieki. Próbowałam być silna, ale nie umiałam powstrzymać szlochu, który rozsadzał moje wnętrze. Łzy napłynęły mi do oczu. Nienawidziłam tej wojny. Od bitwy na Megiddo upłynęło ponad trzydzieści dni i choć nie brałam udziału w walce, odbierała mi całą energię. Powrócił obraz płonącego demona wraz ze swądem palonego ciała. Wypuściłam głośno powietrze, jakby to miało uwolnić moje płuca od zalegającego w nich zapachu. Dziś po raz pierwszy widziałam, jak wyklucza się demony. Nie sądziłam, że zrobi to mnie takie wrażenie. Znałam procedury i wiedziałam, jak unicestwia się Upadłych, ale ten widok mną wstrząsnął. Nie byłam na to gotowa. Dotychczas anioły dbały o to, bym trzymała się z daleka od miejsc, gdzie było niebezpiecznie, i rzadko informowały mnie o bitwach, które toczyły się na ulicach. Chroniły mnie dlatego, że byłam po części człowiekiem, a jako serafin nie potrafiłam walczyć. Zostałam stworzona, by kochać, a miłość w tej wojnie okazała się bezużyteczna. To, co zobaczyłam tej nocy, boleśnie przywróciło mnie do rzeczywistości. Podeszłam do wanny i zakręciłam kran. Nad wodą unosił się słodki zapach płynu do kąpieli. Marzyłam, żeby się w niej zanurzyć i zmyć z siebie pot. Brzydziłam się przemocą, nawet jeśli

anioły stosowały ją w słusznej sprawie. Odnosiłam niejasne wrażenie, że wyprawa Michała na Megiddo nieodwracalnie wszystko zmieniła. Miasto było niespokojne. W ludziach narastały lęk i agresja. Nieświadomie reagowali na wydarzenia, o których istnieniu nie mieli pojęcia. Upadli byli coraz bardziej pewni zwycięstwa, a anioły stawały się bezwzględne. To, co istniało między mną a Kasparem, dogorywało. Na myśl o nim znów mimowolnie wstrzymałam oddech. Tęsknota za nim szalała w moim sercu jak dziki mustang, którego nie umiałam okiełznać. Chciałam z nim być. Chciałam, żeby mi wybaczył. Wmawiałam sobie, że tylko próbuje mnie ukarać za to, co powiedziałam o Nefilimach, i tak naprawdę nie przestał mnie kochać. Jednak czas nie leczył jego ran, a on zdawał się coraz bardziej ode mnie oddalać. Czułam jego złość i smutek, ale nie umiałam temu zaradzić. Nie przyjmował mojej pomocy. Koił swój ból w walce. Przyłączył się do aniołów i razem z nimi co noc wyruszał w miasto, by unicestwiać demony, podczas gdy ja drżałam ze strachu, że pewnego dnia już nie wróci. Prawie zapomniałam, jak to jest przytulać się do niego i widzieć w jego oczach czułość. Teraz nawet na mój przelotny dotyk reagował niechęcią. Weszłam do wanny i zanurzyłam się po sam czubek głowy, żeby stłumić szloch. Kaspar już mnie nie chciał, Upadli niszczyli miasto, a ja niewiele mogłam zrobić, by temu zapobiec. Nie ma nic bardziej przytłaczającego niż bezsilność. Podźwignęłam się z wody i sięgnęłam po ręcznik. Nie byłam w stanie utopić swoich myśli ani zmyć dręczących mnie wyrzutów sumienia. Weszłam do sypialni i stanęłam przy oknie. Ciemna, prawie bezgwiezdna noc spowijała niebo nad moim ogrodem. Drżenie mięśni ustąpiło i ogarnęło mnie zmęczenie. Musiałam być silna. Ta wojna odebrała mi Kaspara, ale nasza miłość nie była jedyną jej ofiarą. Straciłam Carmen, przyjaźń Barbs i wiarę w samą siebie. Za to mój wróg stawał się coraz silniejszy i czekał na dzień, kiedy ujrzy mnie pokornie błagającą o litość. Pociągnęłam za koraliki i roleta z szelestem opadła w dół. W pomieszczeniu zapanował mrok. Zacisnęłam powieki i splotłam palce na karku. „Musisz być silna” – powtarzałam uparcie, bo wiedziałam, że najgorsze ma dopiero nadejść. Narthangel opuścił Otchłań i zmierzał do miasta. Droga pod jego stopami płonęła i zamieniała się w zgliszcza. Wszędzie czułam jego obecność. Niemal każdej nocy nawiedzał mnie ten sam koszmarny sen. Biegłam w nim przez gęsty las, potykałam się i wpadałam w mroczną czeluść. Na jej dnie czekał na mnie Upadły... – Wyglądasz jak stara łajba po przebytym sztormie. Źle spałaś? – powitał mnie w kuchni rozentuzjazmowany głos Josha, mojego współlokatora. – To miało być zabawne? – Spojrzałam na niego znad patelni, na której smażyłam jajecznicę. Po wydarzeniach poprzedniej nocy wciąż byłam skołowana i nie miałam ochoty na poranne przepychanki słowne. – A zabrzmiało jak dowcip? – Niezrażony posłał mi rozbrajający uśmiech i rozsiadł się wygodnie na stołku barowym. – Wyglądało raczej jak żałosna próba zwrócenia mi uwagi, że późno wróciłam. – A gdzie byłaś tak długo? – W pracy – ucięłam, by nie wdawać się w zbędne dyskusje. Ostatnio z trudem udawało mi się ukrywać przed nim swoją podwójną tożsamość, a miałam dość tworzenia naprędce historii, w których potem sama się gubiłam. – Nie powinnaś wracać o tak późnej porze. W mieście aż się roi od podejrzanych typów. W zeszłym tygodniu kilka przecznic stąd znaleźli martwą dziewczynę. – Potrącił ją samochód – przypomniałam mu. – A kierowca zbiegł i nie udzielił jej pomocy. – To jeszcze nie morderstwo. – Tego nie wiadomo. Okolica jest niebezpieczna i nie warto tak ryzykować – powiedział Josh z pochmurną miną. – Do tej pory miałaś szczęście i nic ci się nie stało, ale nie możesz kusić losu. – Mieszkam z tobą pod jednym dachem i twój bałagan mnie nie zabił, to dopiero szczęście!

– Przewróciłam oczami. – Jesteś złośliwa! – Skądże znowu! Tylko szczera. – Uśmiechnęłam się zgryźliwie. – Zrzęda – parsknął. – Bałaganiarz! – Rzuciłam w niego ścierką do naczyń, ale Josh zdążył zrobić unik i wylądowała ona na stole. Zachichotałam, widząc jego zaskoczoną minę. – Zamiast się wymądrzać, mógłbyś zrobić przegląd lodówki. Dziś twoja kolej na wyprawę do sklepu – powiedziałam, tłumiąc śmiech. – Znów zakupy? – jęknął. – Co w tym dziwnego? Przecież musimy jeść. – Ze względów ekonomicznych i zdrowotnych powinniśmy ograniczyć jedzenie. W czasach, kiedy ludzie na świecie głodują, obżarstwo jest podwójnym grzechem. – Byłabym szczerze wzruszona twoją troską o dobro innych, gdyby nie kryło się za tym zwyczajne lenistwo. Przestań więc narzekać, bo szukanie wymówek w niczym ci nie pomoże. – Dlaczego to wszystko spotyka właśnie mnie? – Josh westchnął ciężko. – Bo uparłeś się, żeby tu zamieszkać. – Uśmiechnęłam się szelmowsko i postawiłam przed nim talerz z jajecznicą. – Pracuję dziś do późna, więc ty będziesz czynił honory pana domu. – Jeśli honorem nazywasz wynoszenie śmieci... – burknął. – Josh! – Tak! Wiem! – zakomunikował pojednawczo i zapchał sobie usta jedzeniem. Przez chwilę pałaszował swoją porcję w milczeniu, zagadkowo łypiąc na mnie znad talerza. – Wpaść po ciebie po pracy czy jesteś już umówiona? – zapytał niby mimochodem. – Umówiona? – zdziwiłam się. – Tak. Z tym... no, jak mu tam? Zmarszczyłam brwi, próbując sobie przypomnieć, czy znam kogoś o tak dziwacznie skonstruowanym nazwisku, ale nic nie przychodziło mi do głowy. – Pytam, bo może chcesz, żebym po ciebie przyszedł? Wiesz, groźna okolica... podejrzane typki... – A, racja! – przyznałam, przełykając kęs. – Ktoś już się zadeklarował, że mnie odprowadzi. – Ciekawe, czy ten „ktoś” nie jest mniej niebezpieczny niż gangi grasujące po nocach – mruknął pod nosem. Popatrzyłam na niego, wyłapując tę subtelną aluzję. – Tylko nie zaczynaj! – powiedziałam kategorycznie, chcąc w zarodku zdławić nadciągającą dyskusję na temat Iliasa. – Andrea, nie chcę mieszać się w twoje sprawy, ale sądzę, że ten złotowłosy Adonis, którego nazywasz przyjacielem z dzieciństwa, ma zły wpływ na ciebie i twój związek z Legrandem. – Ilias nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się między mną a Kasparem – podkreśliłam ostro i wstałam od stołu, by odnieść naczynia do zmywarki. Moje kiepskie relacje z Kasparem nie umknęły uwadze Josha i korzystał z każdej nadarzającej się okazji, aby zmusić mnie do zwierzeń. – Przyznasz jednak, że to trochę zastanawiające? Pojawił się przyjaciel, zniknął narzeczony. Od kiedy ten... jak mu tam... zaczął cię odwiedzać, ciągle gdzieś znikasz, a Kaspar już prawie do ciebie nie przychodzi. – To czysty przypadek – odparowałam. – Cieszę się, że polubiłeś Kaspara i tak dotkliwie brakuje ci jego obecności, ale nie będę z tobą omawiać swoich sercowych spraw! – Nie wydaje ci się podejrzane, że ten gość nie widział cię przez kilka lat, a teraz nagle zapragnął odnowić z tobą znajomość? – dociekał Josh. – Nie sądzisz chyba, że czyha na mój majątek? – zaśmiałam się. – Może nie na majątek, ale ten koleś jest dość dziwny. Powinnaś być ostrożna. – Zapewniam cię, że nie ma wobec mnie żadnych nieuczciwych zamiarów. – Akurat – prychnął. Zrezygnowana oparłam się o szafkę i pokręciłam głową. Nie wiedziałam, jak sensownie

wytłumaczyć Joshowi, że Ilias nie może być powodem mojego rozstania z Kasparem. I choć przyczyna była pozornie prosta, wyjaśnienie jej stwarzało mi spory problem. Bo niby jak powiedzieć śmiertelnemu, że odwiedza mnie anioł? Byłam zła na siebie, że nie przedstawiłam współlokatorowi Sandalfona jako członka rodziny. Uniknęłabym niezręcznych sytuacji i niedorzecznych podejrzeń. Od bitwy na Megiddo strażnicy często przybierali ludzkie wcielenia. Rzadko pojawiali się w nich w moim domu z wyjątkiem Sandalfona, który stał się moim najbliższym powiernikiem. W ten sposób mogłam swobodnie komunikować się z pozostałymi aniołami, nie wzbudzając niezdrowych podejrzeń, że mówię sama do siebie. Cały problem polegał na tym, że o ile Josh z łatwością zaakceptował kuzyna Azariasza, o tyle przyjaciel z dzieciństwa – Ilias, z jakichś powodów nie przypadł mu do gustu. – Myślę, że niepotrzebnie się do niego uprzedziłeś – próbowałam ratować reputację Iliasa. – Ja się do nikogo nie uprzedzam! – Josh udał oburzenie. – Pamiętaj, że mam szósty zmysł, który pozwala mi wyczuć, że coś jest nie tak. – Od kiedy to tak żywo interesujesz się moim życiem prywatnym? – zapytałam buntowniczo, opierając dłonie na biodrach. – Odkąd wynoszę nasze wspólne śmieci – oświadczył z powagą, a po chwili oboje parsknęliśmy śmiechem. Troska Josha była wzruszająca. Nawet gdybym chciała, nie umiałabym się na niego gniewać. Mimo całego zamętu panującego w jego nieokrzesanej głowie z prawdziwą radością odkrywałam rodzący się w niej zdrowy rozsądek. – Dzięki za rady, ale muszę już iść – powiedziałam, dławiąc resztki śmiechu. – Za godzinę muszę być za barem i lepiej, żebym się nie spóźniła. – Może w zamian za te cenne porady zrobisz za mnie zakupy?! – krzyknął, kiedy biegłam po schodach do sypialni. – Mowy nie ma! Godzinę później byłam już w barze. W zasadzie nie musiałam się śpieszyć, ponieważ od jakiegoś czasu bar był tylko marną atrapą knajpy. Tuż po bitwie na Megiddo Agares, jeden z podwładnych Samaela, wykupił magazyn w pobliżu Casablanki i przekształcił go w świetnie prosperujący klub nocny. Odbierał nam prawie wszystkich klientów i z dnia na dzień bar Morisa zaczął świecić pustkami. Nawet piątki, w które urządzaliśmy jam session, nie przyciągały już do nas gości. Ludzie woleli bawić się w ekskluzywnym klubie, gdzie serwowano dobry alkohol w niskich cenach, niż przesiadywać w knajpce, której urok wyblakł wraz z kolorem farby na ścianach. To była forma zemsty za to, że nie dopuściłam Upadłych do przejęcia lokalu. Wytworne zagranie Agaresa doprowadziło do tego, że Casablanca popadła w finansową ruinę, i to na mnie spoczywała cała odpowiedzialność. Zależało mi na tych ludziach i nie chciałam, by stracili pracę. Doceniałam, że nikt nie robił mi wymówek z tego powodu, ale i tak czułam się winna. Wystarczyło popatrzeć na zbolałą minę Morisa. – Andrea, zagrasz w lotki?! – zawołała do mnie Yvette, barmanka, moja zmienniczka. W towarzystwie kucharza Dino i Eriki rozgrywała partię rzutek. – Nie, dzięki. Posprzątam na półkach. – Daj spokój, sprzątałaś je wczoraj. – Dziewczyna wydęła zabawnie dolną wargę. Wzruszyłam ramionami i nie dając się zwieść jej niemym perswazjom, zabrałam się za polerowanie szklanek. Potrzebowałam zajęcia, żeby dać ujście tłumionej wściekłości. Ostatnie miesiące były dla mnie trudne. Walki na ulicach, rozstanie z Kasparem, upadający bar... to wszystko sprawiało, że czułam się zupełnie bezużyteczna. Przekazałam Michałowi dowodzenie, a sama zepchnęłam się do roli biernego obserwatora. Straciłam kontrolę nad tym, co działo się w mieście, i coraz bardziej zaczynało mi to doskwierać. Zwłaszcza że poczynania strażników nie przynosiły żadnych efektów, a Upadli wykorzystywali ten zamęt do własnych celów. Usłyszałam donośny śmiech Dino i zobaczyłam, jak Erika próbuje wydostać rzutkę, która utknęła dziesięć centymetrów od tarczy. Zezłoszczona burknęła coś do kucharza i znów wycelowała. Zaśmiałam się i wróciłam do porządków. Lubiłam swoją pracę i przebywanie między ludźmi, ale bolało mnie, że tak niewiele mogę dla nich zrobić. To, co powiedział demon na

parkingu o moim posługiwaniu się bronią, ubodło mnie bardziej, niż mogłam się tego spodziewać. Czy tak właśnie mnie postrzegali? Bez arsenału sztyletów wokół pasa nie stanowiłam dla nich zagrożenia? Czy w związku z tym nie potrafiłam ochronić przed nimi swoich „ziemskich” przyjaciół? Znów zerknęłam na grających i ze zdziwieniem zobaczyłam, że podekscytowana Yvette idzie w moją stronę, szybkim ruchem poprawiając swoje długie blond włosy. – Andrea! Masz gościa! – pisnęła uradowana. Nim zdążyłam ją zapytać o powód jej entuzjazmu, w drzwiach wejściowych pojawił się wysoki mężczyzna w eleganckiej koszuli i dopasowanych dżinsach. Jasne włosy swobodnie opadały mu na ramiona, a nienaturalnie biała cera wyraźnie kontrastowała z błękitem oczu. Patrząc na niego, można było odnieść wrażenie, że jest postacią żywcem wyjętą z ilustrowanej książki. Musiałam przyznać, że nawet w ludzkim ciele Sandalfon wciąż wyglądał jak anioł. W przeciwieństwie do pozostałej szóstki, która w swych ziemskich wcieleniach nie różniła się zbytnio od zwykłych śmiertelników, był nieludzko piękny. Yvette wydała stłumiony jęk zachwytu, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. – Witaj, Ilias, miło, że wpadłeś – szepnęła zalotnie i zamrugała powiekami, rzucając mu powłóczyste spojrzenie spod długich rzęs. – Dzień dobry, Yvette – odparł grzecznie anioł i odwzajemnił jej uśmiech. Tylko moje wprawne oko zdołało dostrzec, że pod tym doskonale wystudiowanym grymasem kryje się zniecierpliwienie. Ilias najwyraźniej nie miał ochoty wdawać się w wymianę uprzejmości, łypnął bowiem na mnie znacząco. – Możemy porozmawiać? Przeszło mi przez myśl, że czeka mnie ostra reprymenda. Odstawiłam szklanki na miejsce i posłusznie wyszłam za aniołem na zewnątrz. Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie, wiedząc, że Yvette obserwuje nas przez okno. – Coś się stało? – zapytałam, mrużąc oczy przed słońcem. – Poza tym, że polowali na ciebie Upadli? – Złe wieści szybko się rozchodzą. – Westchnęłam, nie przestając się uśmiechać. – Miałam nadzieję, że Michał się nie dowie, ale, jak widać, Haniel nie omieszkał was o wszystkim poinformować. – Zgrzytnęłam zębami, niezadowolona, że nic się przed nimi nie ukryje. Za nic w świecie nie chciałam mieć znowu całodobowej eskorty i po cichu liczyłam, że Haniel nie rozgłosi wszem wobec mojego spotkania z demonami. – To poważna sprawa, nie bagatelizuj tego! – Twarz anioła przybrała srogi wyraz. – Do tej pory żaden Upadły nie zaatakował strażnika sam. Albo ci dwaj byli wyjątkowo głupi, albo Samael przeszedł do kontrofensywy, a to już spory problem. – Domyślam się, że przyjęliście tę drugą ewentualność – zauważyłam z lekkim przekąsem, bo Michał zawsze zakładał najgorsze. Ilias przestąpił z nogi na nogę, po czym pomachał Yvette, która prawie przylgnęła do szyby, żeby na niego popatrzeć. Spłoszona, że została zdemaskowana w tak idiotycznej pozie, szybko się wycofała. – Pozostaje jeszcze Narthangel – powiedział cicho Ilias. – Jego też nie możemy wyłączyć z kręgu podejrzeń. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że zbliża się do miasta. Jest wściekły i trudno przewidzieć, co zamierza. Robi się nieciekawie i powinnaś być ostrożniejsza. – Znam tę formułkę – ucięłam. – Najwyraźniej nie dość dobrze – obruszył się moją arogancką odzywką. – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że Michał przysłał cię tu po to, żebyś siedział przez cały dzień w barze i mnie pilnował. – Zagotowałam się na myśl, że będę musiała odganiać od niego Yvette albo, co gorsza, zmagać się z jego niewidzialnością. Anioł uśmiechnął się promiennie, ukazując śnieżnobiałe zęby. – Mowy nie ma! – krzyknęłam. – I tak jestem już wystarczająco dziwna dla większości śmiertelników. Twoja obecność do reszty zepsuje mój wizerunek. – Będę dyskretny. – Wątpię – prychnęłam.

– Jestem tak dyskretny, że nawet nie wspomniałem o wyjeździe Kaspara... Serce podeszło mi do gardła. – Mógłbyś powtórzyć? – wyjąkałam w nadziei, że się przesłyszałam. Twarz anioła spochmurniała. – Postanowił opuścić miasto – powiedział łagodnie i złapał mnie za rękę, jakby się obawiał, że zaraz zemdleję. – Chce wywieźć Barbs, zanim wróci Narthangel. Musisz to zrozumieć i pozwolić mu odejść. – Kiedy? – zapytałam, odwracając wzrok, by Ilias nie widział, że zaczynam panikować. – Dziś. Haniel poprowadzi ich w bezpieczne miejsce. Wyszarpnęłam rękę z jego uścisku i nie zwracając uwagi na protesty, pobiegłam w stronę domu Legranda. W tej jednej chwili nic nie miało dla mnie znaczenia, chciałam go zobaczyć. Nie mógł tak po prostu odejść. Czułam, jak ogarnia mnie wściekłość. Uciekał przede mną. Nie zamierzał się nawet pożegnać. Po tym wszystkim, co nas kiedyś łączyło, nie był w stanie zebrać się na odwagę i powiedzieć mi wprost, że już mnie nie chce. Biegłam tak szybko, że nie zauważyłam, kiedy minęłam budynek uczelni, w której razem studiowaliśmy. Zatrzymałam się cztery przecznice dalej, gdzie na horyzoncie majaczył wysoki apartamentowiec, w którym mieszkał Kaspar. Spojrzałam na budynek i wzięłam głęboki wdech. Zaniosłam się głośnym szlochem. Odchodził, bo to ja zawiniłam. Szalało we mnie poczucie winy. Rozsądek podpowiadał mi, dlaczego wyjeżdża, ale emocje brały górę. Nie chciałam go stracić. Nie mógł odejść przekonany, że Nefilimy znaczą dla mnie mniej niż ludzie. Miałam tak mało czasu, żeby mu powiedzieć, co naprawdę czuję. Ale czy on będzie w ogóle chciał tego słuchać? Musiałam mu powiedzieć, że go kocham! Kaspar stał przy samochodzie i pakował walizki Barbs do bagażnika. Miał na sobie ciemne bojówki i T-shirt, co oznaczało, że przygotowywał się do długiej podróży. Wiedziałam, że jest spięty. Mięśnie pod jego skórą pracowały rytmicznie, ale ruchy były sztywne i nerwowe. Nie wyglądał na uciekiniera, który w popłochu zbiera swój dobytek, by zniknąć niezauważenie. Przypominał raczej kogoś, kto z rozmysłem próbuje zamknąć pewien rozdział swojego życia. Poczułam, jak serce ściska mi się z żalu. Nie mogłam go zatrzymać. Tak naprawdę od dawna nie było go już przy mnie. Tylko jego fizyczna obecność utrzymywała mnie w złudnym przeświadczeniu, że nadal jesteśmy razem, choć poróżnieni. Kiedy kolejna torba podróżna wylądowała w bagażniku, ogarnęło mnie zwątpienie. Stałam za nim, na tyle daleko, że jeszcze mogłam się wycofać. Może wcale nie potrzebowaliśmy tego pożegnania? Łzy znów napłynęły mi pod powieki. – Wiem, że tu jesteś – usłyszałam głos Kaspara i przez ułamek sekundy poczułam na sobie ciepło jego przenikliwych oczu. Po chwili jednak odwrócił wzrok i znów zaczął się pakować. – Zamierzałem wpaść do baru, zanim opuszczę miasto – oznajmił chłodno. – „Wpaść”? – powtórzyłam po nim. – „Przyjechać”, jeśli to słowo bardziej ci odpowiada. – Odchrząknął. – Skoro jednak sama postanowiłaś przyjść, nie będę musiał się fatygować. Łykałam każde słowo jak gorzką pigułkę, która zatrzymywała się i grzęzła w przełyku. – Sądziłam, że zasługuję przynajmniej na tyle, żebyś osobiście poinformował mnie o swoich planach – powiedziałam niepewnie. – No to jesteśmy kwita, bo ja do tej pory sądziłem, że mnie kochasz – odparł, zamykając z hukiem bagażnik i rzucając mi przelotne spojrzenie w drodze do drzwi samochodu. – Kocham cię... – szepnęłam prawie bezgłośnie. – I dlatego uwolniłaś Upadłego, a mnie skazałaś na wygnanie? Dziwnie okazujesz uczucia. – Przykro mi, że tak się stało. – I to, oczywiście, załatwia sprawę – uciął szorstko i zajął się upychaniem podręcznych bagaży pod siedzenie pasażera. Patrzyłam, jak pakuje rzeczy i znika z mojego życia. Moja nadzieja i jego miłość gasły z każdą sekundą tego żałosnego pożegnania. Zebrałam się na odwagę i podeszłam bliżej. – Chciałam ci tylko życzyć szerokiej drogi. Wbrew temu, co myślisz, nadal jesteś dla mnie

ważny i niełatwo mi będzie znieść tę rozłąkę. – Kiedy pojawi się Narthangel, utuli cię w żalu – sarknął. – Nie wątpię, że znajdzie sposób, by cię pocieszyć. – To podłe! Jak możesz tak mówić?! – krzyknęłam. Mógł się na mnie złościć, ale to było okrucieństwo. – Podłe? – prychnął nonszalancko. – Przecież wciąż do niego potajemnie wzdychasz. Tylko ślepy by nie zauważył, że odwzajemniasz jego uczucia. – Nieprawda! – zirytowałam się. – Widziałem to! – Odwrócił się gwałtownie w moją stronę i podszedł tak blisko, że poczułam jego oddech na twarzy. – Nawet podobizna demona na ścianie budzi twoje pragnienia. Wystarczy, że usłyszysz jego szept, i już płoniesz dla niego. Otwierasz przed nim serce, tak samo jak wrota Otchłani... – Nagle zamilkł, bo zdał sobie sprawę, że przemawia przez niego nie tylko złość, ale i zazdrość. A tej najwyraźniej nie zamierzał przede mną ujawniać. – To przez niego muszę stąd wyjechać! – dodał wzburzony i jednocześnie zmieszany. – Nie poświęcę kolejnego członka rodziny tylko dlatego, że nie potrafisz wyrzucić Narthangela ze swojego życia. Przed oczami jak żywy stanął mi obraz tamtej nocy, gdy rozgorzała bitwa na Megiddo. Przerażająca i piękna podobizna Narthangela na ścianie w pokoju Josha, która ożyła w mojej wyobraźni. Uległam mu. Pragnął mnie tak szaleńczo, że nie umiałam mu się oprzeć. Prosił, bym go uwolniła i pozwoliła mu wrócić na ziemię. Zrobiłam to. Rumieniec wstydu wystąpił mi na twarz. Kaspar był świadkiem tego, co się wtedy stało. Nie sądziłam jednak, że dostrzegł w tej scenie coś więcej niż moje zmagania z dręczącą mnie przeszłością. Poczułam się okropnie. – Pozwoliłam mu opuścić Otchłań, bo tylko on może mi pomóc odnaleźć Carmen! Wiedziałbyś o tym, gdyby nie zaślepiała cię zazdrość! – krzyknęłam zdesperowana. – Każdy pretekst jest dobry, by dostać to, na czym ci zależy. – Zależy mi tylko na tobie. – Aż boję się pomyśleć, co byś zrobiła, gdybyś mnie naprawdę kochała – odciął się złośliwie. Tysiące kolorowych plamek zamigotało mi przed oczami. Tylko potężne uderzenie w głowę mogło równać się z ciosem, który właśnie mi zadał. – To boli – powiedziałam łamiącym się głosem. – Nie rań mnie w ten sposób. Podeszłam do Kaspara i próbowałam go dotknąć, ale odsunął się, jakby moja bliskość go raziła. Oparł się o samochód i przeczesał nerwowo włosy. Był zagubiony, ale nie chciał tego okazać. Spuścił głowę, wpatrując się uparcie w czubki swoich butów, i milczał. Chciałam cofnąć czas i wymazać wszystko, co sprawiło, że tak bardzo oddaliliśmy się od siebie. Nie wyobrażałam sobie wieczności bez niego, ale miał rację – wypuściłam na wolność potwora, nad którym nie umiałam panować. – Chcę, żebyś wiedział, że bardzo mi przykro z powodu Carmen i zrobię wszystko co w mojej mocy, aby ją odnaleźć. – Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać. Jesteś aniołem, nie możesz wejść do Otchłani i tak po prostu jej stamtąd zabrać. – Znajdę na to jakiś sposób. – Skoro jesteś taka wszechmocna, to dlaczego nie znalazłaś sposobu, żebyśmy mogli być razem? – Podniósł wzrok i po raz pierwszy od tak dawna zobaczyłam w nim znajomy blask. Jego usta drżały z emocji, a pierś falowała w nierównym oddechu. To jedno spojrzenie wystarczyło mi za milion niewypowiedzianych słów. – Starałam się... – jęknęłam, wpatrując się w ciepłą zieleń jego oczu z obawą, że zaraz zniknie. – Wciąż to powtarzasz. Tylko nic z tego nie wynikło. Zawsze były dla ciebie rzeczy ważniejsze niż ja: ludzie, twoja misja, Królestwo... – Podszedł do mnie i kciukiem delikatnie uniósł moją brodę. – Pomyślałaś kiedyś o mnie? Nie jestem człowiekiem. Mam w sobie demona. Nie masz pojęcia, ile mnie kosztuje okiełznanie tego zwierzęcia, które we mnie siedzi.

– Wiem... – To dlaczego wciąż wystawiasz mnie na próbę? Chciałam odwrócić wzrok, by nie zobaczył łez ukradkiem wymykających się spod moich powiek, ale mi nie pozwolił. Wsunął dłonie w moje włosy i przyciągnął mnie do siebie. Żar jego skóry elektryzował. Poczułam delikatne muśnięcia palców na karku i zadrżałam. Pragnęłam, żeby mnie objął, marzyłam, by zniknąć w jego ramionach i nie czuć nic poza jego czułym uściskiem. On jednak wpatrywał się we mnie z takim niepokojem i pragnieniem, jakby chciał zapamiętać najdrobniejsze szczegóły w mojej twarzy. – Dlaczego tak trudno cię kochać? – wyszeptał. – Dlaczego nie mogę po prostu o tobie zapomnieć? – Otarł łzę, która mimowolnie spłynęła mi po policzku, wprost pod jego palec. – Gdybym miał jeszcze wybór, wolałbym cię nigdy nie spotkać... Opuścił dłoń i ciepło zastąpił przejmujący chłód. – Kocham cię, Azathro, ale miłość do anioła to wyzwanie, a ja nie jestem w stanie mu sprostać. – Rzucił mi zbolałe spojrzenie i cofnął się, dając mi do zrozumienia, że podjął ostateczną decyzję. Poczułam, jakby nastąpiło trzęsienie ziemi i walące się gruzy przygniotły mnie swoim ciężarem. Nie mogłam oddychać. – Wrócisz? – wymamrotałam w nadziei, że zostawi mi choć cień szansy na to, że zdołam jeszcze kiedyś naprawić swój błąd. Kaspar jednak unikał mojego wzroku. W jednej chwili niewidzialne drzwi między nami zatrzasnęły się z hukiem. Czułam, jakby skończyła się jakaś epoka. Nie byłam przekonana, czy któreś z nas odnajdzie się w tym świecie bez drugiego. Zdjęłam z palca pierścionek, który mi kiedyś podarował, i oddałam mu go. – Prawdziwa miłość potrafi przetrwać bez symboli. Ja w naszą wierzę, więc to tobie będzie on potrzebny – oświadczyłam najbardziej oficjalnym tonem, na jaki udało mi się zdobyć. Uśmiechnęłam się smutno i nie czekając na to, co powie, odeszłam, zostawiając go samego. Całe popołudnie błądziłam po mieście bez celu. Nie było takiego miejsca, do którego chciałabym się udać, ani takiego, w którym czułabym się bezpiecznie. Zabrakło mi w końcu łez. Nagle zrozumiałam, dlaczego Kaspar rzucił się w wir walki z demonami. Adrenalina działała jak lek uśmierzający. Na krótką chwilę pozwalała zapomnieć o bólu. „Przemoc jako antidotum na miłość” – wzdrygnęłam się, bo ta myśl wydała mi się żałosna i odkrywcza zarazem. Potrzebowałam jednak czegoś, co zapełni pustkę po Kasparze. Czegoś, co uwolni mnie od tego przytłaczającego poczucia winy. Kiedy zaczęło się ściemniać, powłócząc nogami, dotarłam do domu. Światła były pogaszone, co oznaczało, że Josh jeszcze nie wrócił. Widok pustego mieszkania tonącego w ciemności nie nastrajał optymistycznie. Nie chciałam być sama. Usiadłam na schodach przed wejściem, oparłam łokcie na kolanach i zwiesiłam głowę. – Nareszcie! – usłyszałam ciche westchnienie. Odwróciłam się i zobaczyłam stojącego w drzwiach Iliasa. – Nie masz dla mnie litości – powiedział z udawanym żalem i podszedł do mnie. – Cały boży dzień wśród spalin i hałasu. Ledwie to wytrzymałem. – Chodziłeś za mną? – Zerknęłam na niego, niechętnie unosząc głowę. – Dzięki tobie znam to miasto lepiej niż ktokolwiek. – Uśmiechnął się przekornie. – Skoro szedłeś za mną, to jakim cudem... – Wskazałam na drzwi, z których przed chwilą wyszedł. – Na ostatnich metrach trochę cię wyprzedziłem, żeby sprawdzić, czy dom jest bezpieczny – wyjaśnił i podał mi torebkę, którą zostawiłam w Casablance, kiedy w popłochu pognałam do Kaspara. – O rany! Bar! – krzyknęłam, bo nagle zdałam sobie sprawę, że wyszłam z pracy i nikomu nic nie powiedziałam. Byłam tak wstrząśnięta wyjazdem Kaspara, że zupełnie zapomniałam o Yvette i całej reszcie. – Wytłumaczyłem cię. Bez obaw. Przyjęli to ze zrozumieniem. – Powiedziałeś im prawdę?

– Częściowo. Twoja koleżanka była tak miła, że nie wnikała w szczegóły. – Wyobrażam sobie – jęknęłam. Mógłby zdradzić jej największe tajemnice Królestwa, a ona i tak nic by z tego nie zrozumiała, dostałaby małpiego rozumu od samego patrzenia na niego. – Wspaniałomyślnie postanowiła cię zastąpić – odparł, udając, że nie dostrzegł ironii. – Klient w tym barze to rzadki ptak, ona jednak postanowiła zostać, by obsłużyć waszych niewidzialnych gości. – Dziękuję, że mi przypomniałeś, czyja to wina – fuknęłam rozżalona. – Wybacz, nie chciałem cię urazić. – A te kwiaty są w ramach przeprosin? – Zerknęłam na gałązkę, którą obracał w palcach. – Kwiaty? – zdziwił się. – A, to! – Podał mi je. – Znalazłem w twoim pokoju, kiedy szukałem intruzów. Leżały na parapecie. – To pewnie od Josha. Ciągle mi je podrzuca. – Lubi cię. – Przynajmniej on... – Posmutniałam, bo przed oczami znów pojawiła mi się twarz Kaspara. – Jak się masz? – zapytał z troską, widząc, że emocje po spotkaniu z Legrandem wciąż jeszcze nie opadły. Wyjęłam z torebki breloczek z kluczami i zaczęłam nerwowo obracać go w palcach. Nie musiałam niczego wyjaśniać Iliasowi, doskonale wiedział, co się wydarzyło i jak bardzo jestem przygnębiona. Byłam mu wdzięczna, że przez cały dzień był w pobliżu i wstrzymał się od prób pocieszania mnie. Wystarczająco sama się nad sobą użalałam. Potrzebowałam czegoś innego. – Ilias, chcę walczyć – oznajmiłam po chwili tonem, który nie pozostawiał wątpliwości, że mówię poważnie. – Co? – Anioł prychnął, jakby zakrztusił się jedzeniem. – To co słyszałeś. Chcę walczyć u waszego boku. – Chyba nawet ty wiesz, jak niedorzecznie brzmi to w twoich ustach! – Skrzywił się z dezaprobatą. – Mam gdzieś, jak to brzmi! Mam dość biernego przyglądania się wszystkiemu! Nad niczym już nie panuję! Muszę coś zrobić, zanim oszaleję. – Przykro mi, że Kaspar odszedł, ale wkrótce się pozbierasz... – Tu nie chodzi tylko o niego! – krzyknęłam zirytowana. – Spójrz, co stało się z Carmen, co dzieje się z barem. Jestem aniołem, a nie mogę ochronić najbliższych. Po co komu taki anioł? – Azathro, w tym ludzkim wcieleniu nie umiesz utrzymać równo tacy z czterema szklankami, a chciałabyś władać bronią? Rozumiem, że jesteś rozgoryczona tym, co się dzieje, lecz walkę zostaw archaniołom. – Uważasz, że tylko mieczem można zwyciężać? – Cóż... nie ukrywam, że tak właśnie myślę, ale pewnie spróbujesz mnie oświecić. Urażona tonem jego głosu i uwagami na temat tacy ze szklankami, zerwałam się i weszłam do domu. Wiedziałam, że ma rację, ale tylko w jeden sposób mogłam zagłuszyć swą rozpacz. Musiałam poczuć, że panuję nad sytuacją. – Nie złość się, ale to nie jest dobry pomysł – powiedział pojednawczo anioł, wchodząc za mną do kuchni. – Michał się na to nie zgodzi. – Na co? – zapytałam, marszcząc gniewnie brwi. – Cokolwiek planujesz, robisz to pod wpływem impulsu. Pozwól emocjom opaść, a potem zastanowisz się, co dalej. – Chcę czuć się bezpiecznie. – Uderzyłam otwartą dłonią w blat stołu. – Bez ciągłego nadzoru i waszego oddechu na plecach. Chcę, by Upadli zostawili w spokoju ludzi, którzy są pod moją opieką. Nie będę stała z boku i czekała, aż poskromicie Samaela. – I co zrobisz? – Zacznę od Agaresa i jego nocnego klubu. Zmuszę go, żeby się stąd wyniósł, a potem zadbam, żeby żaden inny demon nigdy więcej się tu nie zbliżał. Ta dzielnica należy do mnie. To moja przestrzeń i wara demonom od tego miejsca! – Szlachetne to i odważne, ale raczej mało prawdopodobne, że Agares będzie

współpracował – zauważył anioł z lekkim uśmiechem. Odczytywałam z jego miny, że wątpi w szanse powodzenia mojego pomysłu. – Masz jakieś plany na wieczór? – zapytałam niezrażona. – Mam plany na najbliższe tysiąclecie i wyprawa do klubu Agaresa nie mieści się w nich – odparł nieco zaskoczony moją determinacją. – Więc pójdę sama – rzuciłam hardo i wróciłam do salonu. – To zły pomysł. Pozostałym aniołom też by się nie spodobał – próbował protestować, ale wiedziałam, że jego opór słabnie wobec mojej zdecydowanej postawy. – No to im o tym nie powiemy. – Uśmiechnęłam się szelmowsko i sięgnęłam po torebkę, która leżała na oparciu kanapy. – Dlaczego dałem się w to wciągnąć? – mruknął niechętnie anioł i ruszył za mną do wyjścia. Za nic nie pozwoliłby mi pójść tam samej. Do klubu dotarliśmy kilka minut przed północą. Ku mojemu zaskoczeniu spotkałam tam wiele osób, które kiedyś były gośćmi baru Faricciego. Już samo to wzbudziło moją irytację. Usiedliśmy z Iliasem przy stoliku i zamówiliśmy napoje. Rozejrzałam się po imponującym lokalu, który urządzono w stylu vintage. Ekskluzywne meble, piękne dekoracje, precyzyjne wykończenia motywów ozdobnych na ścianach. To musiało przyciągać klientów. Tu każdy czuł się ważny, skoro otaczało go tyle wspaniałości. Bar Faricciego wyglądał przy tym jak tania knajpka z poprzedniej epoki. – Coraz mniej mi się to podoba – powiedział Ilias, gdy skąpo ubrana kelnerka postawiła przed nami szklanki z sokiem i kołysząc biodrami, oddaliła się, rzucając mu na odchodne powłóczyste spojrzenie. – Taaa, półnaga blondynka roznosząca drinki to objaw całkowitego bezguścia – udałam, że nie zrozumiałam jego aluzji. Anioł groźnie zmarszczył brwi. – Na twoim miejscu nie byłbym taki beztroski. Ktoś chciał cię zgładzić i być może spróbuje ponownie. Powinniśmy stąd wyjść, zanim wpakujemy się w kłopoty – zniżył głos do szeptu i badawczo rozejrzał się po lokalu. W tej samej chwili obok nas przeszło dwóch Upadłych w otoczeniu paru młodych dziewczyn. Kiedy zorientowali się, kim jesteśmy, usiedli kilka stolików dalej i zaczęli podejrzliwie na nas zerkać. – Myślisz, że zaatakują? – zapytałam, widząc, jak Ilias dyskretnie sprawdza broń ukrytą pod obszerną marynarką. – Po ostatnich wydarzeniach trudno to przewidzieć. Wolę mieć się na baczności – powiedział, nie odrywając wzroku od demonów. Jego piękna anielska twarz pozostawała niewzruszona, ale ciało zdradzało gotowość, by w mgnieniu oka zerwać się do walki. – Jak udaje wam się złapać Upadłych na gorącym uczynku? Przecież oni zawsze czują naszą obecność – zaciekawiłam się, bo nigdy nie zdradzali mi szczegółów swoich potyczek z podwładnymi Samaela. – Gdy przybieramy ludzką postać, często nie dostrzegają nas wśród śmiertelnych. Muszą znaleźć się naprawdę blisko, żeby poczuć nasze światło. Wtedy zazwyczaj jest już dla nich za późno – wyjaśnił oględnie. Zamyśliłam się. – Świta Samaela chyba jest bardziej czujna niż tacy szeregowcy. – Kiwnęłam nieznacznie głową w kierunku demonów. – Tak, ale nawet szeregowcy wiedzą, że dopóki nie udowodnimy im, że naruszyli zasady Paktu, nie możemy ich wykluczyć. Musimy zgromadzić dowody, wydać wyrok, a dopiero potem unicestwiać. – Przecież to Upadli, wiadomo, że są winni. – Byłam zdziwiona, że anioły tak drobiazgowo

przestrzegają procedur wykluczania. Ilias uśmiechnął się i pokręcił głową z uznaniem. – Miło, że w końcu to zrozumiałaś. Ale, jak wiesz, Stwórca po upadku pozwolił im przebywać na ziemi, pod warunkiem, że podporządkują się ustalonym w Pakcie regułom. To, że jesteśmy w stanie wojny, nie zwalnia nas z obowiązku respektowania prawa. Zagotowało się we mnie ze złości. – Mam już dość ich panoszenia się w mieście – burknęłam. – Nie zamierzam tolerować tego, że przywłaszczają sobie wszystko, co im się żywnie podoba, i doprowadzają ludzi, takich jak Faricci, na skraj bankructwa. My działamy zgodnie z prawem, a oni mają je w nosie... – Przepraszam – zwróciłam się do przechodzącej obok kelnerki. – Chciałabym porozmawiać z właścicielem lokalu. Zaskoczona dziewczyna bąknęła coś, co zabrzmiało jak „przekażę” i zniknęła w tłumie, który o tej porze zaczynał wypełniać lokal. – Czy ty planujesz jakąś awanturę? – Ilias energicznie poruszył się na skórzanym fotelu, niezadowolony z mojego prowokacyjnego zachowania. Nim jednak zdążyłam mu odpowiedzieć, przy naszym stoliku zjawił się młody mężczyzna w eleganckim garniturze, który przedstawił się jako menedżer i z przesadną manierą wyrecytował dobrze wyuczony tekst, usprawiedliwiający nieobecność właściciela. Wysłuchałam go z należytą uwagą, po czym łagodnym i zdecydowanym tonem poprosiłam, by przekazał Agaresowi, że w podanym mi w jego klubie napoju pływa czarne pióro. Zdziwiony mężczyzna zobowiązał się przekazać moją wiadomość i oddalił się w stronę biura na piętrze. – Czarne pióro? – zdumiał się anioł. – Co to za pomysł? – Jest tylko jedna kobieta, która odważyłaby się przesłać mu tak sformułowane zaproszenie. Nie będzie miał wątpliwości, że to ja – powiedziałam, wygodnie rozpierając się w fotelu. – Myślisz, że przyjdzie? Popatrzyłam na zegar nad barem. – Ciekawość nie da mu spokoju. Poza tym nie będzie chciał uchodzić za tchórza. Rozejrzałam się dookoła, żeby się upewnić, ile demonów znajduje się w pomieszczeniu. Nie zauważyłam jednak nikogo więcej z wyjątkiem tych dwóch, którzy nas mijali. Za to gości z każdą chwilą przybywało i gwar stawał się coraz głośniejszy. – Kim są ci dwaj? – Wskazałam na sąsiedni stolik. – To demony niższego rzędu. Ten z prawej to Zavebe, drugi nazywa się Orus. Metatron ma ich od jakiegoś czasu na oku. Namawiają do kradzieży i oszustw. Liczą, że przebywając w pobliżu Agaresa, załapią się na awans w hierarchii. Zerknęłam na nich i stwierdziłam, że na pozór wyglądają normalnie. Ten, którego Ilias wskazał jako Zavebe’a, był wysokim szczupłym rudzielcem z niezdrowymi rumieńcami na twarzy. W pierwszym momencie skojarzył mi się z natrętnym akwizytorem, próbującym sprzedać coś, czego nikt nie chce kupić. Orus przypominał nastolatka. Nastroszona fryzura, pomalowane na czarno oczy i paznokcie oraz dziwaczny strój ozdobiony setkami połyskujących ćwieków nie odróżniały go od większości młodych ludzi. Obaj mieli w sobie coś, co przykuwało uwagę. Mimo że brakowało im wdzięku i klasy Upadłych z kręgu Samaela, ich pewność siebie i arogancja mogły pociągać śmiertelnych. – To bezmyślne i nieopierzone czarty, które w swojej głupocie są gotowe zaatakować anioła, by tylko wykazać się przed Samaelem. Lepiej na nich uważać – wyjaśnił Ilias, widząc moje zaciekawienie. – Przecież nie mają szans w starciu ze strażnikami – zauważyłam. – Kieruje nimi niezdrowa ambicja, więc nie należy ich lekceważyć, zwłaszcza jeśli jest się Wybrańcem w ludzkim ciele. – Spojrzał na mnie znacząco, dając mi tym samym do zrozumienia, że już raz miałam okazję się o tym przekonać. – To jakiś koszmar. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko zaszło aż tak daleko – zdążyłam głośno wyrazić swoją dezaprobatę, gdy zza moich pleców dobiegł głos Agaresa: – No proszę, proszę, jakież to szacowne istoty przyszło mi gościć w moim klubie. – Stanął

tuż obok nas z ustami wykrzywionymi w cynicznym uśmieszku. Od razu można było dostrzec różnicę między demonami niższego rzędu a świtą Samaela. Agares miał nienagannie skrojone ubranie i roztaczał wokół siebie taki urok, że oczy niemal wszystkich śmiertelnych wędrowały w jego kierunku. – Mam nadzieję, że dobrze się bawicie – oświadczył z lekceważeniem, spoglądając na mnie z góry. – Jeśli mam być szczera, to fatalnie – odparłam. Byłam nieco zdumiona, że tak szybko się zjawił. – Przykro słyszeć, że mój nowy lokal nie spełnia twoich oczekiwań – podkreślił słowo „nowy”, po czym zasiadł w fotelu, kiwając jednocześnie na kelnera, który już do niego zmierzał ze szklanką whisky. Najwyraźniej znał upodobania właściciela. – Czemu zatem zawdzięczam ten zaszczyt? Bo, jak rozumiem, nie zaprosiłaś mnie na miłą pogawędkę. – Usta drgnęły mu ironicznie. – Chcę, żebyś zamknął lokal i wyprowadził się z tej dzielnicy – oświadczyłam bez ogródek. Donośny śmiech Agaresa wypełnił salę, przyciągając wzrok demonów przy sąsiednim stoliku. – Masz tupet, aniołku – sarknął, upijając łyk ze szklanki. – Ale tupet i odwaga nie wystarczą, by siadać ze mną do negocjacji. – Źle mnie zrozumiałeś. Nie przyszłam z tobą negocjować – wyjaśniłam. – Więc jesteś tu, żeby mnie prosić. To już brzmi lepiej. – Mylisz się – warknęłam i pochyliłam się w jego stronę, opierając się władczo o dzielący nas stolik. – Masz dwa dni, by opuścić moją dzielnicę. Od dziś ustalam tu bezpieczną strefę – moją strefę. Nie waż się jej przekroczyć. – Wciąż mnie zaskakujesz – pokiwał głową z uznaniem – potrafisz być jednocześnie taka anielsko wyniosła i tak szatańsko niebezpieczna. Niesamowita mieszanka. Trochę jak lody z gorącą polewą – kpił, wolno sącząc alkohol. – Nie igraj ze mną, Agares, bo... – ...bo rzucisz mnie na kolana, jak Samaela? – W oczach demona zaiskrzył ogień. – Chcesz nas wszystkich zobaczyć u swoich stóp? Czyżby przemawiała przez ciebie żądza władzy? – Żal mi cię – powiedziałam ze współczuciem. – Nie próbuj jednak wciągać mnie w swoje gierki, bo nic w ten sposób nie zyskasz. Masz dwa dni. Potem nie chcę cię tu widzieć. – Co, jeśli nie posłucham? – rzucił prowokacyjnie, rozpierając się wygodnie w skórzanym fotelu, który aż zatrzeszczał pod jego ciężarem. – Jeśli cię złapię na najmniejszym wykroczeniu, osobiście dopilnuję, żebyś trafił do Otchłani. A za każdego Upadłego, którego tu spotkam, będę dodawać ci setkę lat do wyroku. – Myślisz, że możesz stawiać warunki? – Myślę, że jesteś w mojej strefie, a tu ja ustalam zasady. Jeżeli nie zostawisz tego miejsca w spokoju, staniesz się jedynym demonem w historii, który będzie mógł się poszczycić własnym aniołem stróżem. Pójdę za tobą wszędzie i będę cierpliwie czekać, aż złamiesz któreś z postanowień Paktu. A wierz mi, determinacji mi nie brakuje. – Cóż, muszę przyznać, że potrafisz być przekonująca. Może rozważę twoją propozycję. – Nie zastanawiaj się zbyt długo. Czas ucieka – fuknęłam. Demon wstał i zbliżył się do mnie na tyle, że wyraźnie mogłam obejrzeć jego szpetną bliznę na prawym policzku. W tej samej chwili jak spod ziemi wyrosły tuż obok cztery demony, które otoczyły nas półkolem. Ilias zerwał się z siedzenia i skrzyżował ręce pod marynarką na znak, że jeśli się ruszą, użyje broni. – Wiesz, że to jeszcze nie koniec? – szepnął Agares ochrypłym głosem, nie spuszczając z oczu gotowego do walki anioła. – Wiem! – oświadczyłam krnąbrnie. – Musisz mi jeszcze powiedzieć, co stało się z Carmen. – I sądzisz, że dowiesz się tego ode mnie po tym, co od ciebie usłyszałem? – syknął i dał znak swej obstawie, by się cofnęła; Ilias najwyraźniej nie budził jego zaufania.

– Kto kazał ją zabrać do Otchłani? – zapytałam ostro. – Nie mam pojęcia! – Uśmiechnął się arogancko i dumnie wyprężył swoją potężną sylwetkę. – Kłamiesz! – Jestem demonem, czego się spodziewałaś? – zakpił. – Dowiem się, który z was jej to zrobił! A wtedy strzeżcie się mojego gniewu! – Będę czekał z niecierpliwością – oświadczył, sięgnął po whisky i dopił ją z szyderczym uśmieszkiem na twarzy. Miałam już na końcu języka ciętą ripostę, ale uznałam, że wszczynanie awantury w klubie pełnym śmiertelnych to nie najlepszy pomysł. Zwłaszcza że temperatura wokół nas zdecydowanie się podniosła. – Do zobaczenia, aniołku... – usłyszałam ociekający ironią głos demona i zobaczyłam, jak szeregowcy ostrożnie rozpoczęli odwrót, osłaniając dumnie oddalającego się przywódcę. Gdy był już w połowie drogi do drzwi, nie wytrzymałam i zawołałam za nim: – Agares! Odwrócił się. – Zapomniałeś szklanki... – Wskazałam na puste naczynie. Mogłabym przysiąc, że charakterystyczne tarcie, które dobiegło mych uszu, było zgrzytem jego zębów. Zmierzył mnie wrogim spojrzeniem i wyszedł. Zaraz za nim czmychnęli Orus i Zavebe; najwyraźniej stracili ochotę na przebywanie w pobliżu rozgniewanego anioła. – A więc to miałaś na myśli, mówiąc, że można walczyć bez broni – powiedział z dezaprobatą Ilias, który wciąż trzymał dłonie zaciśnięte na sztyletach i wzrokiem odprowadzał demony. – Na mój gust w ten sposób zdobywa się wrogów, a nie wygrywa wojny – spuentował z groźnym błyskiem w oku. – Przy takim oblężeniu jeden wróg więcej nie robi różnicy – oznajmiłam beznamiętnie. Kiedy Upadli zniknęli z pola widzenia, anioł złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą, przeciskając się przez tłum w kierunku wyjścia. Czułam, że jest niezadowolony, że dał mi się namówić na tę wyprawę. Gdy przechodziliśmy obok baru dostrzegłam mężczyznę, który wspierając się o kontuar, przyglądał mi się z zainteresowaniem. Wzrost i mocna budowa ciała wyróżniały go spośród kłębiących się wokół niego ludzi. Wydał mi się dziwnie znajomy. – Znasz tego człowieka? – spytałam Iliasa, który wciąż torował mi drogę. – Którego? – Tego z długimi włosami, w czarnym płaszczu. Nim jednak zdążyłam wskazać mu miejsce, gdzie stał mężczyzna, ten zniknął. – Człowiek czy Upadły? – dociekał anioł. – Nie wiem – przyznałam zdumiona, że nie zdołałam tego w pełni ocenić. – Chyba gdzieś już go widziałam – szepnęłam z uczuciem lekkiego niepokoju, bo z jakiegoś powodu widok tego mężczyzny mnie poruszył...

Rozdział II Obudziły mnie pierwsze promienie wschodzącego słońca. Przeciągnęłam się leniwie i spojrzałam na zegarek. Było zdecydowanie zbyt wcześnie, żeby wstawać. Z niechęcią wysunęłam się z łóżka i powędrowałam do łazienki. Lodowaty prysznic ożywił wciąż ospałe ciało. Haniel wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że anioły czekają na mnie w salonie. Jego głos, choć przyjemny i ciepły, natrętnie rozbrzmiewał w mojej głowie. – Już schodzę – jęknęłam i z ociąganiem wcisnęłam się w dżinsy i kolorową tunikę. Domyśliłam się, że nasza nocna eskapada już się wydała i że będzie to wyjątkowo nieprzyjemny poranek. Od pamiętnej nocy, podczas której rozegrała się bitwa na Megiddo, anioły rzadko mnie odwiedzały. Poza Hanielem, Sandalfonem i Rafaelem, którzy roztaczali nade mną opiekę, prawie ich nie widywałam w pełnym składzie. Michał i Kamael byli zbyt pochłonięci wykluczaniem Upadłych, by marnować czas na przekonywanie mnie do swoich racji, a Zadkiel i Metatron całymi dniami przemierzali miasto, skrzętnie notując wszelkie przewinienia demonów, którym potem wymierzano karę. Teraz wyczuwałam obecność całej siódemki, co oznaczało, że strażnikom nie spodobała się moja wyprawa do klubu Agaresa. Splotłam włosy w luźny warkocz i zeszłam do salonu. Poza Sandalfonem wszyscy pojawili się w swych naturalnych postaciach. Anioły na ziemi ukazywały się jako niematerialne byty, niewidzialne dla oczu śmiertelników. Choć swym wyglądem poniekąd przypominały ludzi, w rzeczywistości bardzo wiele je od nich różniło. Miały nieskazitelne piękne rysy i proporcje. Ich widok za każdym razem napawał mnie zachwytem. Kiedy na nie patrzyłam, odzywała się we mnie tęsknota za rajem. Byłam zazdrosna, że anioły mogą cieszyć się jego widokiem, podczas gdy ja musiałam zadowalać się jedynie ulotnymi wrażeniami z przeszłości. – Nie za wcześnie na wizytę? – zapytałam radośnie, próbując ukryć lekkie zdenerwowanie. – Nie sądzę – odparł poważnie Michał. – Wiemy o twoim wczorajszym wyczynie i musimy porozmawiać. – Zdaje się, że nasza nocna wyprawa miała być tajemnicą – szepnęłam do Sandalfona, który stanął obok mnie, ale ten tylko wzruszył ramionami. – Jestem aniołem, nie mogę kłamać. Rozgniewany Michał spiorunował nas spojrzeniem. – Wiesz, że nie wolno ci podejmować takiego ryzyka! – zagrzmiał. – Nie możesz bez porozumienia z nami chodzić w miejsca, gdzie aż roi się od Upadłych. To było niemądre i nie może się więcej powtórzyć. – Był ze mną Ilias – powiedziałam chłodno. – Nie traktujcie mnie, jakbym była dzieckiem, które trzeba pilnować. – Czy uważasz, że tak postępuje rozsądny anioł? – zapytał Michał z przyganą. – Twoje ziemskie życie jest kruche, a demony niższego rzędu są bezmyślne, każdy z nich mógł cię zaatakować. Nie wspominając już o Agaresie. Pomyślałaś o tym? Nie potrafisz się sama bronić, a my nie możemy wciąż drżeć o twoje bezpieczeństwo, kiedy ty postanawiasz bez uprzedzenia bawić się w pogromcę Upadłych. – Nie byłam w niebezpieczeństwie, bo Ilias poszedł tam ze mną – powtórzyłam z naciskiem. – A gdyby tego wieczoru go nie było, zrezygnowałabyś z pomysłu? Zawahałam się. – Tak myślałem... – jęknął z rezygnacją. – Azathro, martwimy się o ciebie. – Rafael próbował załagodzić sytuację. – Nie możesz postępować tak nierozważnie. Demony już raz cię zaatakowały. Nie mamy pewności, że sytuacja się nie powtórzy. Dopóki nie ustalimy, co się wtedy stało, nie wolno ci tak lekkomyślnie szafować swoim życiem. Poczułam, jak wzbiera we mnie złość. Znów byłam spychana do narożnika. – Nie zamierzam siedzieć z założonymi rękami – oznajmiłam dobitnie. – A wy nie możecie

odebrać mi prawa do tego, by walczyć o śmiertelnych. Mam gdzieś, czy polują na mnie demony niższego, czy wyższego rzędu, nie będę się przed nimi kryła! – To sługusy – odezwał się milczący dotąd Metatron. Zwany był Kronikarzem przez wzgląd na to, że spisywał dzieje świata. – Tak ich nazywają Upadli z kręgu Samaela, sami o sobie mówią, że są „panami”. Spojrzeliśmy na Metatrona zaskoczeni jego znajomością diabelskiej hierarchii. Ten anioł, który zazwyczaj siedział pochylony nad księgami, nagle oderwał się od swojego zajęcia i odwrócił się w naszą stronę. – Samael jest królem – kontynuował. – Jego zaufani poplecznicy to arystokracja, a reszta to sługusy, których wykorzystuje do najgorszej roboty. To oni najczęściej narażają się, łamiąc zasady Paktu. Od początku są spisywani na straty. Gdy ich przyłapujemy, Samael odcina się od nich, twierdząc, że to głupcy, którzy nie działali z jego rozkazu. W ten sposób on nigdy nie łamie postanowień Paktu. – Przecież to jasne, że żaden Upadły nie odważyłby się zrobić niczego bez zgody Samaela – zauważyłam, bo byłam niemal pewna, że to sam „król” nasłał na mnie demony tamtego wieczoru, kiedy uratował mnie Haniel. – Tak, ale nie jesteśmy w stanie tego udowodnić. Nawet sługus złapany na gorącym uczynku nie przyzna się, że działał z rozkazu swych „panów”. I tym sposobem stają się oni bezkarni. Jeśli Samael wyda polecenie, by cię zgładzić, każdy sługus w tym mieście będzie na ciebie polował, a my nie udowodnimy winy Upadłemu. Dlatego, Światło, nie powinnaś sama chodzić w miejsca, które nie są bezpieczne. – Popatrzył na mnie z taką troską, że poczułam się skarcona jak mała dziewczynka. – Doceniam waszą troskę, ale nie dam Samaelowi satysfakcji i nie będę przed nim uciekać – powiedziałam stanowczo. – Nie uznaję przemocy i nie podoba mi się sposób, w jaki wymierzacie sprawiedliwość, lecz jestem jedną z was i powinnam coś zrobić. – Czy ty chcesz walczyć? – Michał nie krył zdumienia, a na twarzach aniołów pojawiło się niedowierzanie. Zdziwieni byli wszyscy poza Sandalfonem, który skrzętnie próbował ukryć, że wyjawiłam mu już ten pomysł. – Azathro, jesteś serafinem. Nie zostałaś stworzona, by walczyć, tym zajmują się archanioły – oznajmił Haniel, uprzedzając moją odpowiedź. – Nie masz pojęcia o władaniu bronią. – Samael nie potrzebuje armii, by sprawować kontrolę nad ludzkimi duszami, a ja nie potrzebuję broni, aby go pokonać – powiedziałam z naciskiem. – Niewątpliwie nasz rację – przyznał Michał. – Ale do czasu, zanim będziesz gotowa się z nim zmierzyć, musisz podporządkować się rozkazom. – Co oznacza, że nie mogę zrobić nic bez waszej zgody. – Co oznacza, że zrobisz to, o co prosimy. Przestaniesz się narażać. – Michał był nieprzejednany, wobec czego wdawanie się z nim w dyskusje nie miało najmniejszego sensu. – Więc jako Wybraniec jestem całkowicie bezużyteczna – jęknęłam i opadłam ciężko na kanapę. – Nikt z nas nigdy nie wątpił w to, jak bardzo jesteś wyjątkowa – oświadczył Metatron, wstając znad swoich ksiąg. – Zostałaś wybrana. Wierzymy, że nadejdzie dzień, gdy twoje Światło poprowadzi nas do zwycięstwa. Bądź cierpliwa. Powiodłam wzrokiem po twarzach aniołów. Podobnie jak przed bitwą na Megiddo wszystkie zdawały się jednomyślne. Wszystkie z wyjątkiem mnie. – Co mam robić? – szepnęłam, patrząc na Metatrona. – Ludzkie ciało, które dostałaś, jest naczyniem na duszę anioła, a nie jego więzieniem. Kiedy to zrozumiesz, rozwiązanie nasunie się samo... – W tej samej chwili dobiegł nas głos Josha, który nagle pojawił się na schodach prowadzących z piętra do salonu. – Andrea, nie widziałaś... – Na widok Iliasa mina mojego sublokatora zrzedła. Niewyraźnym chrząknięciem odpowiedział na grzeczne pozdrowienie anioła i ostentacyjnie unosząc głowę, pomaszerował do kuchni. – To byłoby na tyle – zwróciłam się do strażników, którzy zaczęli kolejno znikać z salonu.

Zdążyli się już przyzwyczaić do takich sytuacji. – Andrea, czy mógłbym cię prosić na moment?! – zawołał do mnie Josh. Posłałam Iliasowi porozumiewawcze spojrzenie i weszłam do kuchni. – A on tu czego? – szepnął oskarżycielsko mój współlokator, gdy znalazłam się obok niego. – Wpadł z poranną wizytą. – Nie za wcześnie na towarzyskie spotkania? – Był w pobliżu i postanowił mnie odwiedzić. Nie mógłbyś być dla niego trochę milszy? To niegrzeczne tak burczeć, kiedy ktoś się z tobą wita – zwróciłam mu uwagę, robiąc przy tym groźną minę. – Przepraszam, ale to wszystko, na co mnie stać, jeśli chodzi o tego gościa – fuknął niezadowolony. – Dlaczego go nie lubisz? – On jest jakiś podejrzany – Josh jeszcze bardziej zniżył głos, żeby Ilias nie mógł go usłyszeć. – Podejrzany? O co? – zdziwiłam się, próbując jednocześnie ukryć rozbawienie. – Nie o co, a dlaczego? – poprawił mnie. – Spójrz na niego. Wygląda, jakby go ktoś podrasował w Photoshopie. Jest w nim coś nieludzkiego. – Nie wiem, o czym mówisz. Znam go od dawna, to mój przyjaciel. – Ja mu nie ufam i ty też nie powinnaś. – Josh wyjrzał ostrożnie zza ściany oddzielającej kuchnię od salonu, jakby chciał sprawdzić, czy Ilias przypadkiem czegoś akurat nie kradnie. – Przesadzasz! To jest mój gość i chcę, abyś traktował go z należytym szacunkiem. Liczę, że weźmiesz to sobie do serca, bo będzie mnie często odwiedzał. – A więc jednak? – Jednak co? – zniecierpliwiłam się. – Miałem rację! Rozstałaś się z Kasparem dla tego wymuskanego gogusia! – Josh! Doprowadzasz mnie do rozpaczy tymi swoimi podejrzeniami. Lubię Iliasa, przyjaźnimy się, to wszystko! – rzuciłam szorstko i wróciłam do salonu. Anioł spoglądał właśnie przez okno na ogród; zdawał się nie przejmować dziwnym zachowaniem mojego współlokatora. – Słyszałeś? – zapytałam, stając obok niego. – Każde słowo. – Uśmiechnął się. – Nic na to nie poradzę. Uprzedził się do ciebie. – Taki już los aniołów. Ludzie nas nie widzą, nie słyszą, a kiedy ich odwiedzamy, to najchętniej wyrzuciliby nas z domu. Westchnęłam. Nie mogłam się z nim nie zgodzić. – Wezmę torebkę i możemy iść. – Zniesmaczona nietaktownym zachowaniem sublokatora poszłam do sypialni po swoje rzeczy. Kiedy po chwili wróciłam, Josh niczym zawodowy śledczy przesłuchiwał Iliasa. – ...więc nie chodziliście razem do szkoły? – Nie przypominam sobie, żebym w ogóle do niej chodził – z anielskim wdziękiem odpowiedział Ilias. – Czyli nie masz żadnego wykształcenia? – dopytywał mój współlokator. – Mam wrodzoną mądrość, jeśli można tak powiedzieć. – I pewnie jesteś bezrobotny? – Zarobkowanie nie leży w mojej naturze – tłumaczył anioł. – To zupełnie jak z Joshem. W jego mniemaniu praca to zajęcie niegodne artysty – przerwałam im rozmowę, posyłając współlokatorowi gniewne spojrzenie. – Jestem gotowa. Idziemy? – zwróciłam się do Iliasa, który jak na rozkaz pożegnał się z chłopakiem i ruszył do wyjścia. – Ten facet to nieudacznik – szepnął konspiracyjnie Josh, gdy anioł zniknął z pola widzenia. – Nie skończył żadnej szkoły, nie ma domu ani pracy. Uważaj na niego. – Dziękuję za troskę – wymamrotałam i wyszłam.

W drodze do baru starałam się wytłumaczyć aniołowi, jak ważne są dla mnie relacje z Joshem i dlaczego nie powinien być aż tak oględny w swych odpowiedziach. Mój współlokator uwielbiał wymyślać najdziwniejsze teorie, co zdecydowanie nie służyło moim celom. Miałam już wystarczająco dużo problemów. Anioł odniósł się do tego ze zrozumieniem, ale po jego minie widziałam, że rozmowy z Joshem dostarczają mu sporo przyjemności i z niechęcią z nich zrezygnuje. – Anioły! – jęknęłam w duchu, wchodząc do środka. – Ich prostolinijność w ziemskim wydaniu to istna udręka... – Dlaczego nie zaprosiłaś Iliasa do środka? – Rozczarowana Yvette spoglądała przez okno za oddalającym się aniołem. – Spieszył się – ucięłam, zaskoczona jej reakcją. – Chętnie poznałabym go bliżej. Nigdy nie widziałam tak przystojnego mężczyzny... – Westchnęła z zachwytem. Przewróciłam oczami w odpowiedzi. – Jesteś pewna, że nie ma dziewczyny? – Nie sądzę – odparłam z konieczności. – Myślisz, że mogłabym mu się spodobać? – Uwodzicielsko zarzuciła swoimi blond włosami. Wyglądała przy tym tak komicznie, że z trudem powstrzymałam się od śmiechu. Zamierzałam powiedzieć coś, co ją zniechęci do mojego przyjaciela, ale nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów. Yvette była ładną dziewczyną o ujmującym uśmiechu, ale mimo swojej urody i łatwości w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi wciąż nie mogła znaleźć wymarzonego chłopaka. Większość jej związków kończyła się rozczarowaniem już po kilku randkach. Wciąż trafiała na mężczyzn, którzy albo szukali przygód, albo porzucali ją dla innych dziewczyn. Ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu dość często spoglądała rozmarzonym wzrokiem na Iliasa, a nie chciałam, żeby przytrafił jej się kolejny zawód miłosny. – On nie skończył żadnej szkoły i nie ma pracy – wygłosiłam pierwszą myśl, jaka przyszła mi do głowy. – Niewiarygodne – mruknęła Yvette. – Sprawia wrażenie bardzo inteligentnego. – Krótko z nim rozmawiałaś. – Nie bądź złośliwa! – skarciła mnie. – Poza tym jest tu tylko przejazdem. To typ podróżnika i rzadko zatrzymuje się gdzieś na dłużej. Na twoim miejscu nie zawracałabym sobie nim głowy. – Szkoda, byłaby z nas świetna para... – Westchnęła z przejęciem. – Yvette, nie możesz oceniać ludzi po wyglądzie. Nawet go nie znasz. Skąd wiesz, że polubiłabyś go? – Ty go lubisz, to dla mnie wystarczająca rekomendacja – zakomunikowała otwarcie. – Poza tym kiedyś muszę znaleźć tego jedynego. – Ilias nim nie jest! – podkreśliłam dobitnie ostatnie słowa i stanęłam za barem, zabierając się za polerowanie szklanek. – Masz, to dla ciebie. – Położyła na kontuarze niewielką kopertę i wzięła się za porządkowanie napojów w lodówce. – Co to jest? – zapytałam, patrząc na kopertę. – Nie wiem. Przyniósł to rano jakiś człowiek i kazał ci oddać. Odłożyłam ścierkę i badawczo przyjrzałam się przesyłce. – Spodziewasz się zamachu? – Zachichotała. – Na bombę mi to nie wygląda. – Nigdy nie wiadomo. – Ostrożnie wzięłam do ręki list i obróciłam go w palcach. Nie było na nim ani adresata, ani nadawcy. Moja ostrożność wzbudziła ciekawość dziewczyny. Podeszła do mnie i zajrzała mi przez ramię. – Zobacz, co jest w środku – ponagliła. Z lekkim ociąganiem wyjęłam zawartość koperty. Było to zaproszenie na wieczorny spektakl do teatru. Zerknęłam na podpis i serce mi zamarło. W prawym dolnym rogu widniała