KERRELYN
SPARKS
Poszukiwany: żywy lub
nieumarły
Przekład BEATA HOROSIEWICZ
Mojemu ojcu Lesowi z bezgraniczną miłością zarówno w tym życiu,
jak i przyszłym.
Bądź silny.
Rozdział 1
Zejdź na ziemię, Phineas! Myślisz, że uwierzę w takie bzdety?!
Phineas McKinney rzucił chmurne spojrzenie młodszemu bratu, który
tak mocno ściskał kierownicę, że aż zbielały mu kostki. Nie spodziewał
się, że Freemont nie uwierzy w to, co wyznał mu poprzedniej nocy.
- Freemont, przecież wiesz, że nigdy cię nie okłamałem...
- Wiem! - Brat obrzucił go rozgorączkowanym wzrokiem i przestawił
wycieraczki na szybsze obroty. Nie nadążały zgarniać deszczu walącego
z impetem w maskę trzynastoletniego, sfatygowanego chevroleta impali.
- Ale nie mam wyboru, no nie? W pierwszej chwili pomyślałem, że ci
odbiło. A potem, że się naćpałeś. Chciałem pogadać z tobą po południu,
ale leżałeś jak martwy! No po prostu zimny trup!
- Nie zwariowałem - odburknął Phineas. - I nie ćpam. W aucie
narastało napięcie. Ciszę przeszywało jedynie
stłumione zgrzytanie wycieraczek niestrudzenie zgarniających wodę.
W tę i z powrotem. Irytujący chlupot, a potem ostry pisk gumy ślizgającej
się po szkle, jakby ktoś przejechał ostrymi paznokciami po szkolnej
tablicy.
Phineas się skrzywił. Czasami nadnaturalny słuch był tylko udręką.
Freemont spojrzał na niego nieufnie.
- To co? Jak to wytłumaczysz? Co z tym... umieraniem? Wycieraczki
piszczały bez chwili wytchnienia. Freemont przełknął z trudem.
- Nie byłeś martwy, no nie? Pisk wdzierał się do mózgu.
- Teraz żyję - odezwał się cicho Phineas i posłał bratu pocieszający
uśmiech. - Chyba nie wyglądam jak nieboszczyk?
Freemont patrzył bez przekonania. Wybałuszył oczy, aż białka
błyskały, gdy spoglądał to na brata, to na ruchliwą ulicę Bronksu.
- Teraz żyjesz? A jak mam to, do diabła, rozumieć?
- Moje serce bije. Oddycham...
- Ale po południu nie oddychałeś! Przestraszyłem się jak wszyscy
diabli! Chciałem wzywać ciotkę Ruth...
- Mówiłem ci, żebyś tego nie robił. - Phineas nie chciał, aby ciotka i
siostra poznały prawdę. Ta pierwsza pewnie zaciągnęłaby go do kościoła i
zmusiła wielebnego Washingtona, żeby odprawił nad nim egzorcyzmy.
Na szczęście kobiety wyjechały z chórem kościelnym na weekend do
Buffalo.
- Nie wiedziałem, co robić! Chciałem wezwać pogotowie, ale...
Freemont gwałtownie nacisnął hamulec. Auto zarzuciło na mokrej
nawierzchni, ale zatrzymało się w porę. Walnął pięścią w klakson, który
przeraźliwie zawył. Phineas zacisnął zęby.
- Po kiego diabła stajesz, dupku jeden?! - wrzasnął w kierunku
stojącego przed nimi samochodu.
- Kierowcy zazwyczaj stają na czerwonym świetle. Spróbuj czasami. -
Próba rozładowania napięcia żartem spełzła na niczym. Brat ciągle
przyglądał mu się tak, jakby wyrosła mu druga głowa. - Doskonale widzę
w ciemności. Może poprowadzę?
- Nie! - Freemon z błyskiem w oczach pochylił się zaborczo nad
kierownicą i mocno zacisnął pięści. - Ja poprowadzę. To mnie uspokaja.
Raczej niezbyt skutecznie. Phineas był zaskoczony tym atakiem
paniki. Wczoraj wieczorem brat wysłuchał go ze spokojem i tylko kiwał
raz po raz głową, jakby akceptował to, co usłyszał. Ale Phineas pomyślał
teraz, że jego zachowanie było co najmniej dziwne. Zazwyczaj nie
potrafił usiedzieć cicho
dłużej niż minutę. Freemont był po prostu tak zaszokowany, że
odebrało mu mowę.
- Ostrzegałem cię - przypomniał mu Phineas. - Mówiłem, żebyś nie
schodził do piwnicy.
- Myślałem, że to cytat z kiepskiego filmu.
- Po co miałbym to robić?
- A skąd niby mam wiedzieć?! - krzyknął Freemont. -Myślałem, że ci
odbiło!
- Przecież tłumaczyłem ci to wczoraj. Wyjaśniłem, w jaki sposób
stałem się wampirem. Powiedziałem, że muszę spędzać dni w piwnicy
przy zasłoniętych oknach. Zapadam w śmiertelny sen.
- No dobra, dobra, chyba nie zrozumiałem. Wiesz co? Jak
powiedziałeś, że jesteś wampirem, to pomyślałem, że ci kompletnie
odwaliło. I potem już nie słuchałem. Zastanawiałem się, skąd weźmiemy
pieniądze na umieszczenie cię w domu wariatów. Żeby ci poskładali
klepki.
- Nie jestem wariatem, Freemont. Po prostu byłem... martwy przez
kilka godzin.
- No przecież to nie jest normalne, brachol!
- Jest. Dla wampira.
Freemont wzdrygnął się i utkwił rozjuszone spojrzenie w
sygnalizatorze.
Pisk wycieraczek wywiercał dziurę w mózgu. Zapaliło się zielone
światło. Freemont powoli ruszył.
- Więc naprawdę wierzysz w te bzdury?
- Nie wciskam ci ciemnoty, Freemont. Przecież widziałeś, jak
wypiłem butelkę krwi.
- To ty powiedziałeś, że to krew. Ja tam nie wiem. Może to był sok
pomidorowy? Gdybyś był wampirem, to wgryzałbyś się ludziom w szyje,
no nie? Nie żebym ci coś doradzał...
- Jestem dobrym wampirem. Nie rzucamy się na ludzi. -Phineas
westchnął. Całą noc tłumaczył bratu, że złe wampiry go uwięziły i
przeobraziły. Ze udało mu się w końcu dołączyć do dobrych i pomaga im
teraz w walce ze złymi, które nazywano Malkontentami. Pokazał nawet
Freemontowi swoje kły,
chociaż nie w całej okazałości. Nie chciał go przestraszyć. -Przecież
pokazałem ci kły.
Freemont machnął niecierpliwie dłonią.
- Może je sobie doprawiłeś. To zupełny odlot, ale niektórzy wariaci
robią dziwaczne rzeczy. W telewizji pokazywali faceta, który rozszczepił
sobie język, żeby wyglądać jak wąż.
- Nie jestem wariatem.
- Ale myślisz, że jesteś wampirem. I to nie jest wariactwo? - Freemont
wziął głęboki oddech. - Zajmiemy się tobą, Phin. Pójdę do pracy na cały
etat, rzucę szkołę...
- Nie! Skończyłeś dopiero pierwszy rok i świetnie ci idzie. Nie
pozwolę ci rzucić szkoły.
Freemont znieruchomiał, z jego oczu biło oburzenie.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić. Przez osiem lat się nami
opiekowałeś, płaciłeś rachunki. Kolej na mnie. Dam radę.
- Masz skończyć college - zaczął ostro Phineas, ale zamilkł, widząc, że
Freemont z uporem zacisnął szczękę. Do licha. Jego młodszy brat wyrasta
na mężczyznę.
Kiedy pięć lat temu Phineas został zamieniony w wampira, miał
dwadzieścia trzy lata, a jego brat był chudym czternastolatkiem z
wystającymi kośćmi. Dla Phineasa proces starzenia się zatrzymał.
Zdarzało mu się zapominać, że jego młodszy brat i siostra nadal rosną.
Teraz on i Freemont wyglądali na facetów w tym samym wieku.
- Potrzebuję twojej pomocy, brachol - powiedział Phineas miękko.
- Co tylko zechcesz. Załatwię ci lekarza. Możesz na mnie liczyć.
Phineasa oblała fala ciepła. Jego brat wyrósł na dobrego człowieka.
Gdyby tylko potrafił go przekonać, że mówi prawdę.
- Skręć w prawo w następną przecznicę.
- Po co? Chciałeś przecież jechać na Brooklyn.
- Tak, ale musimy jeszcze coś załatwić.
- Nie ma sprawy.
Freemont skręcił w uliczkę, wzdłuż której ciągnął się szereg wąskich
drewnianych domków z podniszczonymi werandami.
- Zaparkuj tam. - Phineas wskazał na wolne miejsce między dwoma
autami.
- Zastawię bramę.
- Tylko na chwilę.
Freemont zatrzymał auto, po czym wjechał na puste miejsce. Phineas
zlustrował wzrokiem okolicę. Padało, więc nikt się nie kręcił. Dom
spowijała ciemność, z okien nie sączyło się światło.
- Chyba nikogo nie ma - stwierdził Freemont.
- Tym lepiej.
- To po co tu przyjechaliśmy?
- Chcę ci coś pokazać. - Phineas odpiął pas. - Zostań w samochodzie.
Obserwuj werandę.
- Nic tam nie ma.
- Ale będzie.
- Co ty wypr...? - Freemont urwał w pół słowa, gdy Phineas
teleportował się na werandę. Pomachał w stronę auta, po czym w ten sam
sposób wrócił na swoje miejsce.
Pobladły Freemont siedział z rozdziawioną buzią. Wycieraczki
niestrudzenie piszczały.
- Teraz mi wierzysz? - Phineas uśmiechał się z satysfakcją. Freemont
przełknął ślinę i znowu rozdziawił usta. Nieznośny pisk wycieraczek
działał na nerwy. Phineas zapiął pas.
- Mówiłem, że nie jestem wariatem.
- W takim razie to chyba ja zwariowałem - wyszeptał Freemont. -
Mam zwidy.
- Nie zwariowałeś. Freemont się otrząsnął.
- Nie widziałem, kiedy wysiadłeś z samochodu. Nie jesteś nawet
mokry, brachol. Jak się dostałeś na werandę?
- Teleportacja.
- Tele co? Jakieś gówniane triki z kosmosu? - Freemont
znieruchomiał. - Może porwali cię kosmici? Wsadzili ci sondę w tyłek?
- Nie! Freemont, zrozum, jestem wampirem! - Phineas skierował na
siebie wsteczne lusterko. - Widzisz mnie?
Freemont pochylił się i zerknął w lusterko. Ciężko odetchnął, rzucił
okiem na Phineasa i z powrotem w lusterko.
- Co jest, do diabła?
Phineas ustawił lusterko w poprzedniej pozycji.
- Teraz mi wierzysz?
- Na...naprawdę jesteś wampirem? - wyszeptał Freemont.
- Tak.
- Cholera jasna, Phineas. - Freemont oparł się, patrząc przerażonym
wzrokiem. - Jesteś tego pewny? To jest kompletnie porąbane, nie z tej
ziemi.
- Wiem, ale to prawda, brachol. Jestem wampirem.
- To do chrzanu!
- Na szczęście nie wysysam krwi, piję butelkowaną. - Phineas wskazał
na kierownicę. - Jedźmy już.
Ale Freemont nie odrywał od niego wzroku.
- Jak to się stało?
Phineas machnął lekceważąco ręką.
- Napadły na mnie złe wampiry. Możemy jechać?
- Napadły? - Freemont się skrzywił. - Co ci zrobiły?
- Nie chcę o tym rozmawiać. Bałem się jak cholera. To było
obrzydliwe. Freemont wybałuszył oczy.
- Wsadziły ci sondę w tyłek?
- Nie, kurde! Rozerwały mi gardło, zadowolony? Chciałeś
makabrycznych szczegółów, to masz. A teraz zamknij się i zawieź mnie
na Brooklyn.
- No dobra, dobra. - Freemont odpalił silnik i włączył się do ruchu. -
Do licha. Zachowujesz się tak, jakbyś miał sondę w...
- Nie kończ!
Freemont kręcił głową i mruczał pod nosem.
- Wampir? Cholera jasna. Myślałem, że jesteś ochroniarzem jakiegoś
starego białasa.
- Ten stary białas to wampir, który ma pięćset lat. Nazywa się Angus
MacKay. Wspólnie z żoną Emmą prowadzi firmę MacKay, Usługi
Ochroniarskie i Detektywistyczne.
- Pięćset lat? Ja nie mogę! I jeszcze mu staje?
- Chyba tak, bo są szczęśliwym małżeństwem, ale nie pytałem.
Phineas zapatrzył się na deszcz spływający strugami z markiz
sklepowych i rozpryskujący się na krzywych chodnikach. To dzięki
Angusowi i Emmie miał okazję poznać dobre wampiry. Zawdzięczał im
nie tylko pracę. Zyskał też nową rodzinę, złożoną w większości z
facetów. Razem się śmiali, walczyli, opłakiwali tych, których utracili.
Byli dla niego jak bracia.
Z początku tworzyli wielki klub kawalerów, ale w ciągu ostatnich
kilku lat odpadali kolejni mężczyźni. Nawet Gregori, słynny playboy w
świecie wampirów, związał się na stałe z córką prezesa.
Phineas lubił im dokuczać. Żartował, że odnaleźli szczęście w
małżeństwie dzięki jego dobrym poradom. W końcu był Doktorem Kłem,
specjalistą od miłości. Ale żart miał drugie dno, bo Phineas przypominał
malarza, którego dom jako jedyny w całej okolicy stał niepomalowany.
Wszyscy potrafili znaleźć miłość oprócz specjalisty od tych spraw.
A przecież próbował. Umawiał się na randki z wampirzycami
poznanymi w klubach. Przez jakiś czas odpowiadała mu popularność,
jaką cieszył się wśród kobiet. Wkrótce jednak zorientował się, że widzą w
nim tylko nową ciekawostkę, którą trzeba wypróbować. Szybko się
nudziły i szukały kolejnych podniet.
Pragnął czegoś więcej. Chciał poznać dziewczynę, dla której nie
będzie ważna jedynie jego powierzchowność, ale też wnętrze. Chciał być
dla niej kimś wyjątkowym. Wartym tego, by poświęcić mu całe życie, a
nie tylko jedną noc.
Podejmował kolejne próby, nawet ze śmiertelniczką, La-Toyą.
Wierzył, że jego wytrwałość w końcu się opłaci. Ale nic z tego.
Dokuczała mu. Powtarzała, że specjalista od miłości nie ma pojęcia, czym
ona jest.
Bzdury.
Tymczasem jego kumple spotykali fantastyczne laski, a taki Connor
podbił serce prawdziwego anioła. Carlos znalazł
dziewczynę, która zaryzykowała dla niego życie, aby przemienić się
w panterołaczkę i upodobnić do niego. Dziewczyny, które poślubiały
wampiry, chętnie porzucały śmiertelną postać, aby być ze swoimi
mężami. Żona Angusa, Emma, była wampirem, a ostatnio stała się nim
także Shanna, żona Romana. Zrobiły to z miłości.
Czy specjalista od miłości znajdzie w końcu swoją miłość? Czy ktoś
dostrzeże jego wartość? Z pewnością nie ta...
- Jesteś wkurzony - odezwał się Freemont, przerywając jego
przygnębiające myśli. - Trudno jest być... no wiesz...
- Wampirem? - Phineas rzucił bratu drwiące spojrzenie. -Nie bój się,
to słowo nie gryzie. O tak, czasem jest trudno.
Mógł co prawda żyć setki lat, ale tylko w ciemności. Freemont się
skrzywił.
- Gdybym był wampirem, brakowałoby mi smażonego kurczaka. I
gofrów.
- A ja tęsknię za... błękitem. Już nigdy nie zobaczę błękitnego nieba.
Natychmiast przypłynęło wspomnienie jej ładnych niebieskich oczu.
Znowu o niej myślał. Szybko wyrzucił ją z głowy.
Brynley Jones była piękna, odważna i bystra - kobieta niemal idealna.
Niemal, bo istniało jedno ale. Czasami przestawała być człowiekiem. I
nienawidziła wampirów, a uczucie to było tak wielkie jak jej nochal po
przemianie. Najgorszy wybór z możliwych. I co z tego? I tak ciągle o niej
myślał.
Jego brat głęboko odetchnął.
- No dobra. Możesz na mnie liczyć, brachol. Jak mogę ci pomóc?
- Już pomagasz. Muszę znaleźć jakieś lokum. I cztery kółka. Wczoraj
rzuciłem robotę.
Freemont wytrzeszczył oczy.
- Co się stało? Ten stary pierdoła cię wkurzył? Phineas wzruszył
ramionami.
- Nieważne. Mam już inne zajęcie. Jedziemy do Digital Vampire
Network na Brooklynie. To stacja telewizyjna dla wampirów.
- Ej, wciskasz mi kit.
- Nie. Dwa tygodnie temu zagrałem w reklamie napoju o nazwie
Blardonnay, to mieszanka syntetycznej krwi i chardonnay.
- Robisz sobie jaja, co?
- Wcale nie. To prawda. - Zaczęło się od tego, że Phi-neas nagrał dla
żartu reklamę, w której partnerowała mu córka prezesa. Poszło tak
dobrze, że reżyser zaprosił go do udziału w prawdziwej reklamie. Jego
partnerką została wampirzyca Tiffany. Reklama błyskawicznie odniosła
sukces, a Phineas McKinney stał się sensacyjnym odkryciem w świecie
wampirów. - Nazywają mnie Facetem od Blardonnay. Jestem dość
popularny.
- Dzięki reklamie? - Freemont zatrzymał się na czerwonym świetle. -
Czemu jej nie widziałem?
-Toreklama stacji DVN. Tylko wampiry to widzą. Mam dziś wystąpić
w ich programie telewizyjnym.
Freemont zamrugał.
- Jasna cholera! To znaczy, że jesteś sławny?
- Chyba... tak. Ale tylko wśród wampirów.
- Niezły odlot. - Oczy Freemonta błyszczały z dumy. -Zawsze
wiedziałem, że kiedyś będziesz sławny, ale myślałem że jako bokser. Do
dziś nie wiem, czemu to rzuciłeś.
Phineas szybko zmienił temat.
- Jedziemy do siedziby DVN, bo będzie ze mną specjalny wywiad po
Nocnych wiadomościach.
- Będziesz dziś w telewizji? - Kiedy Phineas przytaknął, Freemont
zmierzył go od stóp do głów i zmarszczył brwi. - No nie, do diabła. Nie w
tym stroju.
Phineas obrzucił wzrokiem swoje dżinsy i jasnopomarańczową
koszulkę Knicksów z numerem siódmym.
- Co ci się nie...? - Przerwał w pół zdania, gdy brat dodał gazu i
zawrócił. - Dokąd jedziesz?
- To proste, chłopie. Jak chcesz być celebrytą, to musisz odpowiednio
wyglądać. Nie jak wielki pomarańczowy chips. Zostaw to mnie. Wiem,
co robię.
- W porządku, mój agencie - powiedział Phineas z uśmiechem.
- Zgadzasz się, żebym nim był? - Oczy Freemonta rozbłysły. -
Wszystkim się zajmę, brachol. Możesz na mnie liczyć.
Dziesięć minut później Phineas wbijał się w czarną marynarkę od
smokingu w przymierzalni Leroy House of Class.
- Nie znam się na tym. - W tej białej koszuli z falbankami przy
mankietach wyglądam jak żigolak albo Szkot, pomyślał, parskając
śmiechem. Niektóre wampiry, z Angusem na czele, wkładały koszule z
falbankami do swoich wymyślnych kiltów. -Nie sądzisz, że to przegięcie?
- Wyglądasz świetnie, brachol. - Freemont zacisnął pięść. -Solidny
gość. Jak James Bond w drodze do kasyna. Chcesz się przejrzeć?
Phineas zerknął drwiąco do lustra. Freemont się skrzywił.
- Przepraszam, zapomniałem. Do licha. Jak sobie radzisz z porannym
goleniem?
- Po wschodzie słońca nic nie robię.
- Cholera. - Freemont podał mu czarny jedwabny krawat. -Umiesz to
zawiązać?
- Chyba tak.
- Chcesz nowe buty?
- Nie, butów nie zmienię. - Phineas zawiązał krawat na szyi. - Ile mnie
to będzie kosztowało?
- Wszystko za friko, brachol. Leroy należy do ojca Lamon-ta.
Pamiętasz Lamonta?
Phineas skinął głową z uśmiechem. Lamont był najlepszym
przyjacielem Freemonta z liceum. Stanowili nierozłączną parę.
- Nie wiedziałem, że jego ojciec ma wypożyczalnię smokingów.
- Nie tylko smokingów. Znajdziesz tu wszystko! Suknie ślubne i
wieczorowe. Wytworne kostiumy z renesansu i stroje dla dziwek. Ma
nawet hawajskie spódniczki i lampiony na imprezy w tym stylu.
Znajdziesz tu baldachimy, krzesła, dziwaczne
obrusy. - Freemont zdjął koszulkę i włożył złocistą jedwabną koszulę.
- Lamont pracuje tu na cały etat. A ja przychodzę do pracy, kiedy mogę.
- Co tu robisz?
Freemont strząsnął z siebie dżinsy i wciągnął czarne skórzane
legginsy.
- Rozwożę towar, pomagam ustawiać stoły i krzesła. W sobotę
wieczorem zazwyczaj pracuję jako kierowca jednej z limuzyn, ale dziś
nie ma zleceń, więc nie jestem potrzebny. I to jest dobra wiadomość, bo
Leroy pozwolił nam wypożyczyć auto.
- Super. Dzięki. - Phineas zamilkł na chwilę, podczas gdy brat wkładał
błyszczące czarne mokasyny. - Cieszę się, że pracujesz i pomagasz
opłacić czesne. Ale nie zaniedbuj nauki.
Freemont przewrócił oczami, jak to miał w zwyczaju, gdy Phineas
zaczynał odgrywać rolę ojca. Dzieliło ich dziewięć łat i czasami trudno
mu było tego nie robić. Sam przecież wyrzucił z domu ich ojca, więc czuł
się odpowiedzialny za młodsze rodzeństwo.
Freemont wzruszył ramionami na widok fioletowej marynarki z
aksamitu, z brzegami obszytymi sztucznym futrem lamparta, ale nie
pogardził filcowym kapeluszem w cętki. Wsunął go na głowę.
- No, teraz wyglądam jak twój agent.
- Prędzej jak alfons - skrzywił się Phineas.
- Alfons czy agent, co za różnica? - Freemont nastawił kołnierz. -
Pokaż mi kasę!
- Freemont...
- Wiem, co robię, brachol. - Chwycił drewnianą laseczkę ze złotą
rączką i przerzucał ją między palcami. - Mam poprosić Leroya, żeby
wypożyczył nam jakieś dziewczyny do towarzystwa na imprezkę?
Celebryta lepiej wygląda z dziewczyną przy boku.
- Dziewczyny do towarzystwa? - Phineas zmarszczył brwi.
Zastanawiał się, czy Leroy nie prowadzi na boku innego biznesu.
- Czysta sprawa, chłopie. Czasami przydają się ładne laski. Siedzą
przy barze albo pilnują stolików na przyjęciach. Nie wolno im się
spoufalać. Wiem, co mówię, bo to sprawdziłem.
Phineas parsknął.
- Daj spokój z dziewczynami. W DVN roi się od nich i wszystkie mają
parcie na szkło. I będzie tam moja partnerka. Tiffany.
- Jak wygląda?
- Blondynka. Duuuuże, niebieskie oczy...
- Niech mnie licho! - Freemont zrobił żółwia z Phineasem. - Masz
farta! - Poprowadził brata do tylnych drzwi sklepu Leroya. - Jako twój
nowy agent muszę mieć odjechany pseudonim. Ty też, brachol.
- W świecie wampirów jestem znany jako Doktor Kieł, specjalista od
miłości.
Freemont przytaknął, mrużąc oczy.
- Pewnie się pieprzysz na okrągło.
Phineas wzdrygnął się w myślach. Głupie przezwiska pomagały
poderwać laskę na jedną noc, ale miał już dość tego, że traktowały go jak
jednorazową rozrywkę.
Freemont zdjął kluczyki z haczyka przy tylnych drzwiach.
- Przedstawisz mnie tej małej? Tiffany?
- Jasne. Ale pamiętaj, że jest wampirzycą. Może cię potraktować jak
przekąskę, a nie ogiera.
Freemont przełknął i przejechał palcem wzdłuż kołnierza złotej
jedwabnej koszuli.
- Masz dziwne życie, brachol.
- Nie przejmuj się. Nie pozwolę, żeby ktoś cię skrzywdził. -Phineas
klepnął go w plecy. - I jestem wdzięczny za pomoc.
Dzięki bratu wydawał się teraz bardziej przekonujący w roli
telewizyjnej gwiazdy.
Freemont otworzył drzwi i ruszył na parking.
- No to skoro ty jesteś Doktor Kieł...
Phineas poszedł za nim, omijając kałuże, żeby nie zamoczyć butów.
Deszcz na szczęście w końcu przestał padać. Freemont stanął w miejscu
jak wryty.
- Już wiem! Będę Da Freeze. Coś jak Freemont, tylko lepiej. Da
Freeze, Człowiek z Lodu. Co ty na to?
Phineas przygryzł wargi, żeby powstrzymać uśmiech. Widział w
bracie samego siebie sprzed pięciu lat.
- Jest... super.
- Bardziej niż super. Jestem jak podmuch lodowatej świeżości! -
Freemont otworzył drzwi fioletowej limuzyny. - Wszystko, co najlepsze,
dla sławnego brata.
- Ile napalonych lasek! - powiedział szeptem Freemont, kiedy weszli
do holu DVN. - Jesteś pewien, że wszystkie są...?
- O tak - odszepnął Phineas. -1 mają nadnaturalny słuch, więc uważaj,
co mówisz.
Freemont skinął głową i omiatał wybałuszonymi oczami tłum
wypełniający hol.
- Prowadzisz naprawdę niesamowite życie.
- To jeszcze nic - odparł pod nosem Phineas, prowadząc brata do
recepcji.
- Och, nie mogę, to Facet od Blardonnay! - pisnęła ładna brunetka.
W holu jak na zawołanie rozbrzmiały piski i westchnienia skąpo
ubranych dziewczątek, które noc w noc wyczekiwały tu z nadzieją, że
zostaną dostrzeżone. Wszystkie ruszyły w stronę Phineasa, paplając jedna
przez drugą.
- Uwielbiam twoją reklamę!
- W rzeczywistości jesteś jeszcze przystojniejszy!
- Mogę prosić o autograf?
Phineas podniósł ręce, aby powstrzymać napierającą falę, ale nim
zdołał coś powiedzieć, Freemont zatrzymał dziewczyny, podnosząc
laseczkę.
- Dziewczyny! - Błysnął do nich szerokim uśmiechem. -Cieszy nas to
entuzjastyczne powitanie, ale Doktor Kieł ma za chwilę wywiad. Jeśli
poczekacie, aż skończy, to może poświęci wam kilka minut.
- Poczekamy! - Blondynka uniosła butelkę blardonnay. -Podpisze się
pan na butelce, Doktorze Kieł?
Brunetka w stroju cheerleaderki mrugnęła okiem do Phi-neasa.
- I na moim udzie?
- A ja dam pierś do podpisania! - wtrąciła kolejna, demonstrując swoje
walory, ledwie przykryte opiętą koszulką ze stretchem.
- Wszystko da się zrobić. - Freemont za pomocą laski odpychał je do
tyłu. - Ale będę musiał dokładnie zbadać wszystkie materiały, zanim mój
klient złoży na nich autograf. Względy bezpieczeństwa, same rozumiecie.
Phineas parsknął i podszedł do kontuaru recepcji.
- Hej, co słychać? Jesteś Susie, tak?
Dziewczyna oblała się rumieńcem niemal tak czerwonym jak
pasemka na jej czarnych włosach.
- Pamięta pan moje imię. Uwielbiam pana reklamę, Doktorze Kieł.
- Jestem jego agentem. - Freemont przesunął chudym kciukiem i
palcem wskazującym wzdłuż brzegu kapelusika. -Możesz do mnie mówić
Da Freeze.
- Miło pana poznać. Ze względów bezpieczeństwa nasi goście muszą
nosić identyfikatory. - Susie uśmiechnęła się nieśmiało do Phineasa. -
Oczywiście pana to nie dotyczy, Doktorze Kieł. Wszyscy pana znają. -
Zapisała nowe imię Freemonta na plakietce. - Bardzo proszę, panie
DeVries.
- Nie, nie, Da Freeze. Człowiek z Lodu.
- Och - zmieszała się Susie, po czym wypisała nową plakietkę. - Pan
Theismann. - Podała mu plakietkę i pomknęła w stronę podwójnych
drzwi za swoimi plecami.
Freemont spojrzał krzywo na plakietkę i spytał cicho:
- Czy ona nie rozumie ludzkiego języka?
- Musimy się pospieszyć. - Susie przytrzymała drzwi. -W
charakteryzatorni od pięciu minut czekają na Doktora Kła.
Phineas oddał się w ręce charakteryzatorki, a po kilku minutach
zaprowadzono go do studia nagrań, gdzie przywitał się z reżyserem
Gordonem.
- Cześć, Phineas. - Gordon podał mu rękę. Następnie wymienił uścisk
dłoni z Freemontem, zerkając z ciekawością na plakietkę.
- Jestem agentem Doktora Kła - wypalił z dumą Freemont.
- I moim bratem - dodał Phineas z uśmiechem. Gordon skinął głową, a
jego oczy błyszczały z podniecenia.
On i Stone Cauffyn jako jedyni z DVN zostali wtajemniczeni w to, co
miało się wydarzyć w studiu.
- Stone i Tiffany już czekają. Powodzenia.
Phineas zbliżył się do przykrytego dywanem podestu, na którym stały
trzy krzesła. Tiffany zerwała się na równe nogi, a jej piersi zakołysały się,
jakby chciały wyskoczyć z seksownej czerwonej sukienki.
- Doktorze Kieł! - Z szerokim uśmiechem zarzuciła mu ręce na szyję. -
Czy to nie cudowne? Jesteśmy sławni! Mam ochotę cię pocałować, ale to
by zrujnowało makijaż.
- Rozumiem.
- Dostaję maile od fanów, kumasz? A wszystkie dziewczyny chcą
wiedzieć, czy z tobą spałam. Mogę powiedzieć, że tak? Nie masz nic
przeciwko temu? - Przysunęła się bliżej i ocierała o niego piersiami,
przesuwając dłonie po jego klatce z góry na dół. - Wolałabym, żeby to
była prawda.
- No cóż, ja... - Phineas złapał jej dłonie, zanim dotarły w dolne rejony.
Jak miał jej to powiedzieć? Nie chciał uprawiać z nią seksu tylko po to,
żeby miała się czym chwalić przed fanami.
- Na miejsca! - krzyknął Gordon. - Wchodzimy za trzy minuty.
- Pogadamy później - powiedział Phineas do Tiffany, po czym zajął
swoje miejsce między nią a Stone'em Cauffynem, prezenterem, który
właśnie zakończył Nocne wiadomości w innym studiu.
Dźwiękowiec przypiął im mikrofony do klap marynarek, ale z trudem
znalazł miejsce na przymocowanie go do garderoby Tiffany.
- Och, to łaskocze. - Zachcichotała.
- Jak moje włosy? W porządku? - Stone rzucił pytanie makijażystce.
- Wyglądasz doskonale - odparła, po czym mrugnęła do Phineasa. - Ty
też.
- Dwie minuty - oznajmił Gordon.
- Raz, dwa, raz, dwa - powiedział Stone, a dźwiękowiec uniósł oba
kciuki. - Jazda, jazda.
Phineas rzucił mu zdziwione spojrzenie, zanim pojął, że prezenter się
w ten sposób rozgrzewa.
- Rozkoszny wampir wyruszył na wieczorny wypad - obwieścił Stone
poważnym tonem. - Król Karol kupił królowej Karolinie korale koloru
koralowego.
Phineas zerknął na brata, którego zaprowadzono w drugi koniec
studia. Freemont wyszczerzył zęby i zamachał pięściami w powietrzu.
- W Hiszpanii mży, gdy dżdżyste przyjdą dni - stwierdził Stone, po
czym dopowiedział przyciszonym głosem: - Mam nadzieję, że to się uda.
- Na pewno.
Phineas poprawił się w krześle i odpiął smoking. Wziął głęboki
oddech i powoli wypuścił powietrze. Dasz radę.
- Dziesięć sekund - obwieścił Gordon, uniósł dłoń i zaczął odliczać
mijające sekundy, pięć, cztery, trzy, dwa, po czym wskazał na nich
palcem.
Byli na wizji.
Rozdział 2
Dobry wieczór. - Stone skupił wzrok na kamerze, na której świeciło
czerwone światełko. - Za chwilę dzięki stacji DVN przeżyjecie chwilę, na
którą czekaliście. Nasz specjalny prezent dla telewidzów.
Zaświeciło czerwone światełko w drugiej kamerze i Stone przeniósł
spojrzenie.
- Ponieważ aż do wschodu słońca wampiry nie muszą się obawiać
globalnej apokalipsy, nieumarli mogą skierować uwagę na zupełnie inne
tematy. Mam na myśli ostatnią sensację DVN. Nie jest nią kolejny show,
ale reklama nowego produktu, który zasili kuchnię fuzyjną wampirów, a
mianowicie mieszanki syntetycznej krwi i wina chardonnay, czyli
blardonnay. Została ona, oczywiście, wypuszczona na rynek przez
jednego z naszych sponsorów, firmę Romatech Industries.
Stone zwrócił się do swoich gości, gdy kamera objęła szerszy plan.
- Mam przyjemność przedstawić państwu aktorów grających w tej
reklamie: Doktora Kła i Tiffany, znanych także jako Facet i Dziewczyna
od Blardonnay.
Tiffany zachichotała i pomachała w stronę kamery, a Phineas posłał
uśmiech do widzów.
- Wasza kariera rozwija się w błyskawicznym tempie - mówił dalej
Stone. - Powiedzcie, czy to zmieniło w jakiś sposób wasze życie?
- Och, jestem teraz bardzo szczęśliwa! - Tiffany klasnęła w dłonie. -
Zawsze wiedziałam, że bycie gwiazdą to moje przeznaczenie. Jeśli ma się
odpowiednie warunki - przybrała prowokacyjną pozę - to znaczy, że
twoje miejsce jest przed kamerą.
- Faktycznie. - Stone wpatrywał się w nią z kamiennym wyrazem
twarzy. - Istnieje teoria, że osoby, które bardzo dobrze się prezentują, są
również uważane za atrakcyjniejsze od innych.
Phineas uniósł kącik ust.
- Śmiała teoria, panie redaktorze.
- Tak, rzeczywiście zostałam hojnie obdarzona przez naturę, ale... -
Tiffany wydała z siebie pełne żałości westchnienie, od którego zafalował
jej obfity biust - ...niestety, taka uroda jest przytłaczająca. Można ją nawet
nazwać... przekleństwem. -Pociągnęła nosem i starła niewidoczną łzę.
Phineas poklepał Tiffany po ręce, starając się zachować powagę.
- Nie załamuj się, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Przechyliła się
na bok, żeby go uścisnąć, co jeszcze uwydatniło jej piersi.
- Jesteś taki cudowny, Doktorze Kieł. I muszę powiedzieć, że jestem
ogromnie wdzięczna stacji DVN, że dała mi możliwość zaprezentowania
całemu wampirycznemu światu mojego prawdziwego talentu. Każdy
może się teraz sam przekonać, że mam o wiele więcej do zaoferowania
niż wyjątkowo piękna twarz.
Wzrok Stone'a zjechał na jej piersi.
- Faktycznie, zostałaś hojnie obdarzona.
- Dziękuję. - Zachichotała. - Jestem zachwycona, że wszyscy traktują
mnie teraz poważnie.
- Coś podobnego! - Phineas mrugnął do niej. Z tego, co wiedział,
połowa męskiego personelu stacji DVN traktowała Tiffany całkiem
poważnie. Nie miał zamiaru do nich dołączać.
- A co nam powie Doktor Kieł? - zapytał Stone. - Czy twoje życie też
zmieniło się na lepsze?
- Tak, oczywiście. W końcu mogłem rzucić poprzednią pracę.
Stone skinął głową.
- W telewizji krąży plotka, że zgodziłeś się zagrać w jednej z naszych
popularnych oper mydlanych.
- To nie plotka. - Phineas posłał do kamery olśniewający uśmiech. -
Negocjuję warunki kontraktu. Mam zagrać w serialu Jak się kręci świat
wampirów.
Tiffany wydała z siebie głośny pisk i uczepiła się jego ramion, żeby go
znowu uściskać.
- Och, Doktorze Kieł! Tak się cieszę z twojego sukcesu. -
Uśmiechnęła się szeroko do Stone'a. - Ja też mam dobre wiadomości.
Dostałam rolę w reklamie vamposów, pastylek miętowych, które
likwidują zapach krwi.
- A ja planuję występy w dalszych reklamach blardonnay -dodał
Phineas i dotknął dłoni Tiffany. - Oczywiście z tobą.
- Och, tak, Doktorze Kieł! Uwielbiam z tobą pracować. -Ścisnęła jego
ramię i rzuciła wymowne spojrzenie do kamery. -Staliśmy się sobie
bardzo bliscy.
- Proszę nam powiedzieć, Doktorze Kieł - włączył się Stone. - Skąd
wziął się ten interesujący pseudonim? Czy naprawdę jesteś lekarzem?
- Przyjąłem ten pseudonim pięć lat temu, kiedy zostałem
przemieniony - wyjaśnił Phineas. - To wyłącznie tytuł honorowy, który
ma podkreślać, że jestem wysokiej klasy specjalistą od wszystkich
rodzajów miłości.
- Doprawdy? - powiedział Stone z obojętnym wyrazem twarzy.
- Tak. Nazywają mnie specjalistą od miłości. - To był stek bzdur i
Phineas czuł, że jest nieszczery, ale wiedział, że te teksty pasują do jego
nowego wizerunku wschodzącej superseksownej gwiazdy. - Nie chcę się
przechwalać, ale jestem wyczulony na miłosne wibracje, a to mi daje
nieprawdopodobną umiejętność odgadywania kobiecych potrzeb i
spełniania pragnień.
- Och, tak! - Tiffany przycisnęła się do jego ramienia. -Nikt nie daje
mi takiego spełnienia jak Doktor Kieł.
- Coś podobnego - wtrącił Stone. - Mogę zaświadczyć, że Doktor Kieł
rzeczywiście jest bardzo popularny. Stacja DVN została zarzucona
mailami i telefonami. Kobiety cię uwielbiają, zwłaszcza w tym ręczniku
na biodrach, a mężczyźni chcą wiedzieć, czy stosujesz jakieś specjalne
ćwiczenia.
- Ma cudowną klatkę. - Tiffany z pomrukiem przejechała dłonią po
jego smokingu.
Phineas złapał ją za rękę, żeby powstrzymać jej zapędy.
- Kiedy zostałem zmieniony, byłem w dobrej formie. Trenowałem
boks. - I handlowałem na boku narkotykami. Nie chciał, żeby dowiedziała
się o tym jego rodzina. Do diabła, nikomu nie chciał o tym mówić.
- Byłeś bokserem? Fascynujące - kontynuował Stone beznamiętnym
głosem. - Wspomniałeś, że rzuciłeś pracę. Czy nie pracowałeś
przypadkiem w firmie MacKay, Usługi Ochroniarskie i
Detektywistyczne?
Phineas przytaknął. Nareszcie. Stone znalazł w końcu okazję, aby
dojść do sedna wywiadu.
- Tak, pracowałem dla Angusa MacKaya. Przez pięć parszywych lat.
- Parszywych? - powtórzył pytająco Stone.
- I to jak! Siedem dni w tygodniu, zero wolnego, żadnego urlopu. I bez
dodatku za niebezpieczną pracę! Ciągle musiałem ryzykować życie. I za
co? Za minimalne wynagrodzenie?
Po raz pierwszy z twarzy Stone'a zniknął obojętny wyraz.
- Nie miałem pojęcia, że Angus MacKay jest złym pracodawcą. -
Zmarszczył brwi.
- Złym? - żachnął się Phineas. - Najgorszym z możliwych. Wiesz, co
mnie najbardziej wkurza? Ze ma czelność udawać, że jest przyzwoitym
facetem!
Stone oparł się w krześle zaszokowany.
- A uważasz, że nie jest?
- No pewnie, że nie! Przez te pięć lat nie widziałem, żeby któryś z jego
pracowników został zabity. Ale przecież to oni wyrzynają inne wampiry.
- Masz na myśli Malkontentów zabitych podczas bitwy? -zapytał
Stone.
Phineas machnął ręką.
- To Angus ich tak nazywa, ale ja wolę na nich mówić tak jak należy:
Prawdziwi. Od kiedy trzymanie się dawnych tradycji jest przestępstwem?
Prawdziwi chcą tylko, żeby dać im spokój, żeby mogli się odżywiać w
tradycyjny sposób.
- Czyli wypijać krew ludzi i doprowadzać ich do śmierci -mruknął
Stone.
Phineas wzruszył ramionami.
- Na świecie jest dosyć śmiertelników. Poza tym to podstawowe
prawo wampirów. Powinniśmy się odżywiać tak, jak chcemy. Angus i
jego świętoszkowate towarzystwo... Kim oni są, do licha, żeby
decydować za nas, w jaki sposób mamy żyć?
- Więc nie widzisz nic złego w postępowaniu tak zwanych
Malkontentów? - zapytał Stone.
- Oczywiście, że nie. Tooni mnie przemienili. Jestem im wdzięczny za
to, że dali mi życie wieczne.
- Ale pracowałeś kilka lat dla MacKaya - przypomniał mu Stone. - To
wróg numer jeden Malkontentów.
- Musiałem jakoś zarabiać. Jestem młodym wampirem. Nie miałem
kilkuset lat, żeby zgromadzić majątek, jak ci starzy bogaci pierdziele,
którzy robią ze mnie chłopca na posyłki. Ale znalazłem nowe zajęcie. W
końcu mogę robić to, czego od dawna pragnąłem. - Phineas wbił
spojrzenie pełne złości w obiektyw kamery. - Angusie MacKay, ty stary
gnojku, niech cię diabli!
- Mocne słowa. - Stone zmarszczył brwi.
- Mówię poważnie - nie ustępował Phineas. - Te jego wampiry
przyprawiają mnie o mdłości. Odgrywają autorytety moralne, bo piją z
butelki. A tymczasem mordują inne wampiry. To zgraja hipokrytów!
Wiesz, że nawet nie pozwolili Casimirowi się poddać, tylko od razu go
zabili? Jak tak można?
Stone poruszył się w krześle.
- Cóż, ja...
- Wiesz, co jest najzabawniejsze? - mówił dalej Phineas. - Przez kilka
lat Angus myślał, że jeden z Malkontentów, Stanisław Serpukow, zdradza
rosyjski sabat na Brooklynie i jest moim informatorem. Ale tak naprawdę
to ja byłem jego informatorem.
Przez studio przeleciał szmer przestrachu. Tiffany przechyliła z
zakłopotaniem głowę, a Stone wpatrywał się w niego z rozdziawionymi
ustami.
Phineas spojrzał w kamerę zmrużonymi oczami.
- Hej, wy, nie zabijajcie Stanisława. Odpuśćcie sobie. On nie jest
zdrajcą.
Stone odchrząknął.
- Chcesz powiedzieć, że byłeś podwójnym agentem?
- Jasne. Zmieniam pracę, więc mogę zdradzić tę tajemnicę bez
większej szkody. - Phineas mrugnął do kamery. - Lubię ryzykowne życie.
- Rozumiem. - Stone wziął głęboki oddech. - Na tym zakończymy
nasz program. Chciałbym podziękować naszym
gościom za przybycie i jeszcze raz pogratulować im fenomenalnego
rozwoju kariery.
- Tak! - Tiffany posłała pocałunek do kamery. - Chciałabym
podziękować wszystkim ludziom, którzy mnie tak bardzo podziwiają.
- Oglądaliście program stacji DVN, największej telewizji wampirów -
dodał Stone z beznamiętnym uśmiechem.
- Koniec! - oznajmił Gordon. - Dobra robota. - Podniósł kciuki w
stronę Phineasa.
- Naprawdę lubisz ryzyko. - Stone wstał, odczepiając mikrofon.
- Ryzyko się opłaci.
Phineas oddał mikrofon dźwiękowcowi i podszedł do brata, który
wpatrywał się w niego zdziwionym wzrokiem.
- Zaczekaj. - Tiffany zawisła na jego ramieniu.
- Co to miało być, do licha? - zapytał Freemont.
- Wszystko ci wyjaśnię. - Phineas wskazał na Tiffany uczepioną jego
ramienia. - Chciałeś poznać moją uroczą partnerkę, prawda? Tiffany, to
mój brat i agent, Da Freeze.
- Cześć! - Uśmiechnęła się szeroko do Freemonta. - Ale z ciebie
ciacho! Wyglądasz jak Phineas, tylko młodszy i bardziej... ożywiony. -
Jej wzrok powędrował na jego szyję.
Freemont się cofnął.
- Przed chwilą zjadłem kilka ząbków czosnku. Tiffany zachichotała.
- Musimy znaleźć spokojny kąt - powiedział Phineas.
- Chcesz się zabawić w trójkę? - zapytała Tiffany, robiąc okrągłe oczy.
- Nie, muszę porozmawiać z bratem.
- O tak. - Freemont spojrzał na niego spode łba.
- To nie mogę z wami iść? - Tiffany zwiesiła ramiona.
- No dobrze. - Phineas westchnął. - Możesz z nami iść. Ożywiła się i
posłała mu wylewny uśmiech.
- Znam doskonałe miejsce. Chodźcie!
Wyszli ze studia. Poprowadziła ich korytarzem do nieoznaczonych
drzwi.
KERRELYN SPARKS Poszukiwany: żywy lub nieumarły Przekład BEATA HOROSIEWICZ
Mojemu ojcu Lesowi z bezgraniczną miłością zarówno w tym życiu, jak i przyszłym. Bądź silny.
Rozdział 1 Zejdź na ziemię, Phineas! Myślisz, że uwierzę w takie bzdety?! Phineas McKinney rzucił chmurne spojrzenie młodszemu bratu, który tak mocno ściskał kierownicę, że aż zbielały mu kostki. Nie spodziewał się, że Freemont nie uwierzy w to, co wyznał mu poprzedniej nocy. - Freemont, przecież wiesz, że nigdy cię nie okłamałem... - Wiem! - Brat obrzucił go rozgorączkowanym wzrokiem i przestawił wycieraczki na szybsze obroty. Nie nadążały zgarniać deszczu walącego z impetem w maskę trzynastoletniego, sfatygowanego chevroleta impali. - Ale nie mam wyboru, no nie? W pierwszej chwili pomyślałem, że ci odbiło. A potem, że się naćpałeś. Chciałem pogadać z tobą po południu, ale leżałeś jak martwy! No po prostu zimny trup! - Nie zwariowałem - odburknął Phineas. - I nie ćpam. W aucie narastało napięcie. Ciszę przeszywało jedynie stłumione zgrzytanie wycieraczek niestrudzenie zgarniających wodę. W tę i z powrotem. Irytujący chlupot, a potem ostry pisk gumy ślizgającej się po szkle, jakby ktoś przejechał ostrymi paznokciami po szkolnej tablicy. Phineas się skrzywił. Czasami nadnaturalny słuch był tylko udręką. Freemont spojrzał na niego nieufnie. - To co? Jak to wytłumaczysz? Co z tym... umieraniem? Wycieraczki piszczały bez chwili wytchnienia. Freemont przełknął z trudem.
- Nie byłeś martwy, no nie? Pisk wdzierał się do mózgu. - Teraz żyję - odezwał się cicho Phineas i posłał bratu pocieszający uśmiech. - Chyba nie wyglądam jak nieboszczyk? Freemont patrzył bez przekonania. Wybałuszył oczy, aż białka błyskały, gdy spoglądał to na brata, to na ruchliwą ulicę Bronksu. - Teraz żyjesz? A jak mam to, do diabła, rozumieć? - Moje serce bije. Oddycham... - Ale po południu nie oddychałeś! Przestraszyłem się jak wszyscy diabli! Chciałem wzywać ciotkę Ruth... - Mówiłem ci, żebyś tego nie robił. - Phineas nie chciał, aby ciotka i siostra poznały prawdę. Ta pierwsza pewnie zaciągnęłaby go do kościoła i zmusiła wielebnego Washingtona, żeby odprawił nad nim egzorcyzmy. Na szczęście kobiety wyjechały z chórem kościelnym na weekend do Buffalo. - Nie wiedziałem, co robić! Chciałem wezwać pogotowie, ale... Freemont gwałtownie nacisnął hamulec. Auto zarzuciło na mokrej nawierzchni, ale zatrzymało się w porę. Walnął pięścią w klakson, który przeraźliwie zawył. Phineas zacisnął zęby. - Po kiego diabła stajesz, dupku jeden?! - wrzasnął w kierunku stojącego przed nimi samochodu. - Kierowcy zazwyczaj stają na czerwonym świetle. Spróbuj czasami. - Próba rozładowania napięcia żartem spełzła na niczym. Brat ciągle przyglądał mu się tak, jakby wyrosła mu druga głowa. - Doskonale widzę w ciemności. Może poprowadzę? - Nie! - Freemon z błyskiem w oczach pochylił się zaborczo nad kierownicą i mocno zacisnął pięści. - Ja poprowadzę. To mnie uspokaja. Raczej niezbyt skutecznie. Phineas był zaskoczony tym atakiem paniki. Wczoraj wieczorem brat wysłuchał go ze spokojem i tylko kiwał raz po raz głową, jakby akceptował to, co usłyszał. Ale Phineas pomyślał teraz, że jego zachowanie było co najmniej dziwne. Zazwyczaj nie potrafił usiedzieć cicho
dłużej niż minutę. Freemont był po prostu tak zaszokowany, że odebrało mu mowę. - Ostrzegałem cię - przypomniał mu Phineas. - Mówiłem, żebyś nie schodził do piwnicy. - Myślałem, że to cytat z kiepskiego filmu. - Po co miałbym to robić? - A skąd niby mam wiedzieć?! - krzyknął Freemont. -Myślałem, że ci odbiło! - Przecież tłumaczyłem ci to wczoraj. Wyjaśniłem, w jaki sposób stałem się wampirem. Powiedziałem, że muszę spędzać dni w piwnicy przy zasłoniętych oknach. Zapadam w śmiertelny sen. - No dobra, dobra, chyba nie zrozumiałem. Wiesz co? Jak powiedziałeś, że jesteś wampirem, to pomyślałem, że ci kompletnie odwaliło. I potem już nie słuchałem. Zastanawiałem się, skąd weźmiemy pieniądze na umieszczenie cię w domu wariatów. Żeby ci poskładali klepki. - Nie jestem wariatem, Freemont. Po prostu byłem... martwy przez kilka godzin. - No przecież to nie jest normalne, brachol! - Jest. Dla wampira. Freemont wzdrygnął się i utkwił rozjuszone spojrzenie w sygnalizatorze. Pisk wycieraczek wywiercał dziurę w mózgu. Zapaliło się zielone światło. Freemont powoli ruszył. - Więc naprawdę wierzysz w te bzdury? - Nie wciskam ci ciemnoty, Freemont. Przecież widziałeś, jak wypiłem butelkę krwi. - To ty powiedziałeś, że to krew. Ja tam nie wiem. Może to był sok pomidorowy? Gdybyś był wampirem, to wgryzałbyś się ludziom w szyje, no nie? Nie żebym ci coś doradzał... - Jestem dobrym wampirem. Nie rzucamy się na ludzi. -Phineas westchnął. Całą noc tłumaczył bratu, że złe wampiry go uwięziły i przeobraziły. Ze udało mu się w końcu dołączyć do dobrych i pomaga im teraz w walce ze złymi, które nazywano Malkontentami. Pokazał nawet Freemontowi swoje kły,
chociaż nie w całej okazałości. Nie chciał go przestraszyć. -Przecież pokazałem ci kły. Freemont machnął niecierpliwie dłonią. - Może je sobie doprawiłeś. To zupełny odlot, ale niektórzy wariaci robią dziwaczne rzeczy. W telewizji pokazywali faceta, który rozszczepił sobie język, żeby wyglądać jak wąż. - Nie jestem wariatem. - Ale myślisz, że jesteś wampirem. I to nie jest wariactwo? - Freemont wziął głęboki oddech. - Zajmiemy się tobą, Phin. Pójdę do pracy na cały etat, rzucę szkołę... - Nie! Skończyłeś dopiero pierwszy rok i świetnie ci idzie. Nie pozwolę ci rzucić szkoły. Freemont znieruchomiał, z jego oczu biło oburzenie. - Nie będziesz mi mówił, co mam robić. Przez osiem lat się nami opiekowałeś, płaciłeś rachunki. Kolej na mnie. Dam radę. - Masz skończyć college - zaczął ostro Phineas, ale zamilkł, widząc, że Freemont z uporem zacisnął szczękę. Do licha. Jego młodszy brat wyrasta na mężczyznę. Kiedy pięć lat temu Phineas został zamieniony w wampira, miał dwadzieścia trzy lata, a jego brat był chudym czternastolatkiem z wystającymi kośćmi. Dla Phineasa proces starzenia się zatrzymał. Zdarzało mu się zapominać, że jego młodszy brat i siostra nadal rosną. Teraz on i Freemont wyglądali na facetów w tym samym wieku. - Potrzebuję twojej pomocy, brachol - powiedział Phineas miękko. - Co tylko zechcesz. Załatwię ci lekarza. Możesz na mnie liczyć. Phineasa oblała fala ciepła. Jego brat wyrósł na dobrego człowieka. Gdyby tylko potrafił go przekonać, że mówi prawdę. - Skręć w prawo w następną przecznicę. - Po co? Chciałeś przecież jechać na Brooklyn. - Tak, ale musimy jeszcze coś załatwić. - Nie ma sprawy. Freemont skręcił w uliczkę, wzdłuż której ciągnął się szereg wąskich drewnianych domków z podniszczonymi werandami.
- Zaparkuj tam. - Phineas wskazał na wolne miejsce między dwoma autami. - Zastawię bramę. - Tylko na chwilę. Freemont zatrzymał auto, po czym wjechał na puste miejsce. Phineas zlustrował wzrokiem okolicę. Padało, więc nikt się nie kręcił. Dom spowijała ciemność, z okien nie sączyło się światło. - Chyba nikogo nie ma - stwierdził Freemont. - Tym lepiej. - To po co tu przyjechaliśmy? - Chcę ci coś pokazać. - Phineas odpiął pas. - Zostań w samochodzie. Obserwuj werandę. - Nic tam nie ma. - Ale będzie. - Co ty wypr...? - Freemont urwał w pół słowa, gdy Phineas teleportował się na werandę. Pomachał w stronę auta, po czym w ten sam sposób wrócił na swoje miejsce. Pobladły Freemont siedział z rozdziawioną buzią. Wycieraczki niestrudzenie piszczały. - Teraz mi wierzysz? - Phineas uśmiechał się z satysfakcją. Freemont przełknął ślinę i znowu rozdziawił usta. Nieznośny pisk wycieraczek działał na nerwy. Phineas zapiął pas. - Mówiłem, że nie jestem wariatem. - W takim razie to chyba ja zwariowałem - wyszeptał Freemont. - Mam zwidy. - Nie zwariowałeś. Freemont się otrząsnął. - Nie widziałem, kiedy wysiadłeś z samochodu. Nie jesteś nawet mokry, brachol. Jak się dostałeś na werandę? - Teleportacja. - Tele co? Jakieś gówniane triki z kosmosu? - Freemont znieruchomiał. - Może porwali cię kosmici? Wsadzili ci sondę w tyłek? - Nie! Freemont, zrozum, jestem wampirem! - Phineas skierował na siebie wsteczne lusterko. - Widzisz mnie?
Freemont pochylił się i zerknął w lusterko. Ciężko odetchnął, rzucił okiem na Phineasa i z powrotem w lusterko. - Co jest, do diabła? Phineas ustawił lusterko w poprzedniej pozycji. - Teraz mi wierzysz? - Na...naprawdę jesteś wampirem? - wyszeptał Freemont. - Tak. - Cholera jasna, Phineas. - Freemont oparł się, patrząc przerażonym wzrokiem. - Jesteś tego pewny? To jest kompletnie porąbane, nie z tej ziemi. - Wiem, ale to prawda, brachol. Jestem wampirem. - To do chrzanu! - Na szczęście nie wysysam krwi, piję butelkowaną. - Phineas wskazał na kierownicę. - Jedźmy już. Ale Freemont nie odrywał od niego wzroku. - Jak to się stało? Phineas machnął lekceważąco ręką. - Napadły na mnie złe wampiry. Możemy jechać? - Napadły? - Freemont się skrzywił. - Co ci zrobiły? - Nie chcę o tym rozmawiać. Bałem się jak cholera. To było obrzydliwe. Freemont wybałuszył oczy. - Wsadziły ci sondę w tyłek? - Nie, kurde! Rozerwały mi gardło, zadowolony? Chciałeś makabrycznych szczegółów, to masz. A teraz zamknij się i zawieź mnie na Brooklyn. - No dobra, dobra. - Freemont odpalił silnik i włączył się do ruchu. - Do licha. Zachowujesz się tak, jakbyś miał sondę w... - Nie kończ! Freemont kręcił głową i mruczał pod nosem. - Wampir? Cholera jasna. Myślałem, że jesteś ochroniarzem jakiegoś starego białasa. - Ten stary białas to wampir, który ma pięćset lat. Nazywa się Angus MacKay. Wspólnie z żoną Emmą prowadzi firmę MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne. - Pięćset lat? Ja nie mogę! I jeszcze mu staje?
- Chyba tak, bo są szczęśliwym małżeństwem, ale nie pytałem. Phineas zapatrzył się na deszcz spływający strugami z markiz sklepowych i rozpryskujący się na krzywych chodnikach. To dzięki Angusowi i Emmie miał okazję poznać dobre wampiry. Zawdzięczał im nie tylko pracę. Zyskał też nową rodzinę, złożoną w większości z facetów. Razem się śmiali, walczyli, opłakiwali tych, których utracili. Byli dla niego jak bracia. Z początku tworzyli wielki klub kawalerów, ale w ciągu ostatnich kilku lat odpadali kolejni mężczyźni. Nawet Gregori, słynny playboy w świecie wampirów, związał się na stałe z córką prezesa. Phineas lubił im dokuczać. Żartował, że odnaleźli szczęście w małżeństwie dzięki jego dobrym poradom. W końcu był Doktorem Kłem, specjalistą od miłości. Ale żart miał drugie dno, bo Phineas przypominał malarza, którego dom jako jedyny w całej okolicy stał niepomalowany. Wszyscy potrafili znaleźć miłość oprócz specjalisty od tych spraw. A przecież próbował. Umawiał się na randki z wampirzycami poznanymi w klubach. Przez jakiś czas odpowiadała mu popularność, jaką cieszył się wśród kobiet. Wkrótce jednak zorientował się, że widzą w nim tylko nową ciekawostkę, którą trzeba wypróbować. Szybko się nudziły i szukały kolejnych podniet. Pragnął czegoś więcej. Chciał poznać dziewczynę, dla której nie będzie ważna jedynie jego powierzchowność, ale też wnętrze. Chciał być dla niej kimś wyjątkowym. Wartym tego, by poświęcić mu całe życie, a nie tylko jedną noc. Podejmował kolejne próby, nawet ze śmiertelniczką, La-Toyą. Wierzył, że jego wytrwałość w końcu się opłaci. Ale nic z tego. Dokuczała mu. Powtarzała, że specjalista od miłości nie ma pojęcia, czym ona jest. Bzdury. Tymczasem jego kumple spotykali fantastyczne laski, a taki Connor podbił serce prawdziwego anioła. Carlos znalazł
dziewczynę, która zaryzykowała dla niego życie, aby przemienić się w panterołaczkę i upodobnić do niego. Dziewczyny, które poślubiały wampiry, chętnie porzucały śmiertelną postać, aby być ze swoimi mężami. Żona Angusa, Emma, była wampirem, a ostatnio stała się nim także Shanna, żona Romana. Zrobiły to z miłości. Czy specjalista od miłości znajdzie w końcu swoją miłość? Czy ktoś dostrzeże jego wartość? Z pewnością nie ta... - Jesteś wkurzony - odezwał się Freemont, przerywając jego przygnębiające myśli. - Trudno jest być... no wiesz... - Wampirem? - Phineas rzucił bratu drwiące spojrzenie. -Nie bój się, to słowo nie gryzie. O tak, czasem jest trudno. Mógł co prawda żyć setki lat, ale tylko w ciemności. Freemont się skrzywił. - Gdybym był wampirem, brakowałoby mi smażonego kurczaka. I gofrów. - A ja tęsknię za... błękitem. Już nigdy nie zobaczę błękitnego nieba. Natychmiast przypłynęło wspomnienie jej ładnych niebieskich oczu. Znowu o niej myślał. Szybko wyrzucił ją z głowy. Brynley Jones była piękna, odważna i bystra - kobieta niemal idealna. Niemal, bo istniało jedno ale. Czasami przestawała być człowiekiem. I nienawidziła wampirów, a uczucie to było tak wielkie jak jej nochal po przemianie. Najgorszy wybór z możliwych. I co z tego? I tak ciągle o niej myślał. Jego brat głęboko odetchnął. - No dobra. Możesz na mnie liczyć, brachol. Jak mogę ci pomóc? - Już pomagasz. Muszę znaleźć jakieś lokum. I cztery kółka. Wczoraj rzuciłem robotę. Freemont wytrzeszczył oczy. - Co się stało? Ten stary pierdoła cię wkurzył? Phineas wzruszył ramionami. - Nieważne. Mam już inne zajęcie. Jedziemy do Digital Vampire Network na Brooklynie. To stacja telewizyjna dla wampirów.
- Ej, wciskasz mi kit. - Nie. Dwa tygodnie temu zagrałem w reklamie napoju o nazwie Blardonnay, to mieszanka syntetycznej krwi i chardonnay. - Robisz sobie jaja, co? - Wcale nie. To prawda. - Zaczęło się od tego, że Phi-neas nagrał dla żartu reklamę, w której partnerowała mu córka prezesa. Poszło tak dobrze, że reżyser zaprosił go do udziału w prawdziwej reklamie. Jego partnerką została wampirzyca Tiffany. Reklama błyskawicznie odniosła sukces, a Phineas McKinney stał się sensacyjnym odkryciem w świecie wampirów. - Nazywają mnie Facetem od Blardonnay. Jestem dość popularny. - Dzięki reklamie? - Freemont zatrzymał się na czerwonym świetle. - Czemu jej nie widziałem? -Toreklama stacji DVN. Tylko wampiry to widzą. Mam dziś wystąpić w ich programie telewizyjnym. Freemont zamrugał. - Jasna cholera! To znaczy, że jesteś sławny? - Chyba... tak. Ale tylko wśród wampirów. - Niezły odlot. - Oczy Freemonta błyszczały z dumy. -Zawsze wiedziałem, że kiedyś będziesz sławny, ale myślałem że jako bokser. Do dziś nie wiem, czemu to rzuciłeś. Phineas szybko zmienił temat. - Jedziemy do siedziby DVN, bo będzie ze mną specjalny wywiad po Nocnych wiadomościach. - Będziesz dziś w telewizji? - Kiedy Phineas przytaknął, Freemont zmierzył go od stóp do głów i zmarszczył brwi. - No nie, do diabła. Nie w tym stroju. Phineas obrzucił wzrokiem swoje dżinsy i jasnopomarańczową koszulkę Knicksów z numerem siódmym. - Co ci się nie...? - Przerwał w pół zdania, gdy brat dodał gazu i zawrócił. - Dokąd jedziesz? - To proste, chłopie. Jak chcesz być celebrytą, to musisz odpowiednio wyglądać. Nie jak wielki pomarańczowy chips. Zostaw to mnie. Wiem, co robię.
- W porządku, mój agencie - powiedział Phineas z uśmiechem. - Zgadzasz się, żebym nim był? - Oczy Freemonta rozbłysły. - Wszystkim się zajmę, brachol. Możesz na mnie liczyć. Dziesięć minut później Phineas wbijał się w czarną marynarkę od smokingu w przymierzalni Leroy House of Class. - Nie znam się na tym. - W tej białej koszuli z falbankami przy mankietach wyglądam jak żigolak albo Szkot, pomyślał, parskając śmiechem. Niektóre wampiry, z Angusem na czele, wkładały koszule z falbankami do swoich wymyślnych kiltów. -Nie sądzisz, że to przegięcie? - Wyglądasz świetnie, brachol. - Freemont zacisnął pięść. -Solidny gość. Jak James Bond w drodze do kasyna. Chcesz się przejrzeć? Phineas zerknął drwiąco do lustra. Freemont się skrzywił. - Przepraszam, zapomniałem. Do licha. Jak sobie radzisz z porannym goleniem? - Po wschodzie słońca nic nie robię. - Cholera. - Freemont podał mu czarny jedwabny krawat. -Umiesz to zawiązać? - Chyba tak. - Chcesz nowe buty? - Nie, butów nie zmienię. - Phineas zawiązał krawat na szyi. - Ile mnie to będzie kosztowało? - Wszystko za friko, brachol. Leroy należy do ojca Lamon-ta. Pamiętasz Lamonta? Phineas skinął głową z uśmiechem. Lamont był najlepszym przyjacielem Freemonta z liceum. Stanowili nierozłączną parę. - Nie wiedziałem, że jego ojciec ma wypożyczalnię smokingów. - Nie tylko smokingów. Znajdziesz tu wszystko! Suknie ślubne i wieczorowe. Wytworne kostiumy z renesansu i stroje dla dziwek. Ma nawet hawajskie spódniczki i lampiony na imprezy w tym stylu. Znajdziesz tu baldachimy, krzesła, dziwaczne
obrusy. - Freemont zdjął koszulkę i włożył złocistą jedwabną koszulę. - Lamont pracuje tu na cały etat. A ja przychodzę do pracy, kiedy mogę. - Co tu robisz? Freemont strząsnął z siebie dżinsy i wciągnął czarne skórzane legginsy. - Rozwożę towar, pomagam ustawiać stoły i krzesła. W sobotę wieczorem zazwyczaj pracuję jako kierowca jednej z limuzyn, ale dziś nie ma zleceń, więc nie jestem potrzebny. I to jest dobra wiadomość, bo Leroy pozwolił nam wypożyczyć auto. - Super. Dzięki. - Phineas zamilkł na chwilę, podczas gdy brat wkładał błyszczące czarne mokasyny. - Cieszę się, że pracujesz i pomagasz opłacić czesne. Ale nie zaniedbuj nauki. Freemont przewrócił oczami, jak to miał w zwyczaju, gdy Phineas zaczynał odgrywać rolę ojca. Dzieliło ich dziewięć łat i czasami trudno mu było tego nie robić. Sam przecież wyrzucił z domu ich ojca, więc czuł się odpowiedzialny za młodsze rodzeństwo. Freemont wzruszył ramionami na widok fioletowej marynarki z aksamitu, z brzegami obszytymi sztucznym futrem lamparta, ale nie pogardził filcowym kapeluszem w cętki. Wsunął go na głowę. - No, teraz wyglądam jak twój agent. - Prędzej jak alfons - skrzywił się Phineas. - Alfons czy agent, co za różnica? - Freemont nastawił kołnierz. - Pokaż mi kasę! - Freemont... - Wiem, co robię, brachol. - Chwycił drewnianą laseczkę ze złotą rączką i przerzucał ją między palcami. - Mam poprosić Leroya, żeby wypożyczył nam jakieś dziewczyny do towarzystwa na imprezkę? Celebryta lepiej wygląda z dziewczyną przy boku. - Dziewczyny do towarzystwa? - Phineas zmarszczył brwi. Zastanawiał się, czy Leroy nie prowadzi na boku innego biznesu.
- Czysta sprawa, chłopie. Czasami przydają się ładne laski. Siedzą przy barze albo pilnują stolików na przyjęciach. Nie wolno im się spoufalać. Wiem, co mówię, bo to sprawdziłem. Phineas parsknął. - Daj spokój z dziewczynami. W DVN roi się od nich i wszystkie mają parcie na szkło. I będzie tam moja partnerka. Tiffany. - Jak wygląda? - Blondynka. Duuuuże, niebieskie oczy... - Niech mnie licho! - Freemont zrobił żółwia z Phineasem. - Masz farta! - Poprowadził brata do tylnych drzwi sklepu Leroya. - Jako twój nowy agent muszę mieć odjechany pseudonim. Ty też, brachol. - W świecie wampirów jestem znany jako Doktor Kieł, specjalista od miłości. Freemont przytaknął, mrużąc oczy. - Pewnie się pieprzysz na okrągło. Phineas wzdrygnął się w myślach. Głupie przezwiska pomagały poderwać laskę na jedną noc, ale miał już dość tego, że traktowały go jak jednorazową rozrywkę. Freemont zdjął kluczyki z haczyka przy tylnych drzwiach. - Przedstawisz mnie tej małej? Tiffany? - Jasne. Ale pamiętaj, że jest wampirzycą. Może cię potraktować jak przekąskę, a nie ogiera. Freemont przełknął i przejechał palcem wzdłuż kołnierza złotej jedwabnej koszuli. - Masz dziwne życie, brachol. - Nie przejmuj się. Nie pozwolę, żeby ktoś cię skrzywdził. -Phineas klepnął go w plecy. - I jestem wdzięczny za pomoc. Dzięki bratu wydawał się teraz bardziej przekonujący w roli telewizyjnej gwiazdy. Freemont otworzył drzwi i ruszył na parking. - No to skoro ty jesteś Doktor Kieł... Phineas poszedł za nim, omijając kałuże, żeby nie zamoczyć butów. Deszcz na szczęście w końcu przestał padać. Freemont stanął w miejscu jak wryty.
- Już wiem! Będę Da Freeze. Coś jak Freemont, tylko lepiej. Da Freeze, Człowiek z Lodu. Co ty na to? Phineas przygryzł wargi, żeby powstrzymać uśmiech. Widział w bracie samego siebie sprzed pięciu lat. - Jest... super. - Bardziej niż super. Jestem jak podmuch lodowatej świeżości! - Freemont otworzył drzwi fioletowej limuzyny. - Wszystko, co najlepsze, dla sławnego brata. - Ile napalonych lasek! - powiedział szeptem Freemont, kiedy weszli do holu DVN. - Jesteś pewien, że wszystkie są...? - O tak - odszepnął Phineas. -1 mają nadnaturalny słuch, więc uważaj, co mówisz. Freemont skinął głową i omiatał wybałuszonymi oczami tłum wypełniający hol. - Prowadzisz naprawdę niesamowite życie. - To jeszcze nic - odparł pod nosem Phineas, prowadząc brata do recepcji. - Och, nie mogę, to Facet od Blardonnay! - pisnęła ładna brunetka. W holu jak na zawołanie rozbrzmiały piski i westchnienia skąpo ubranych dziewczątek, które noc w noc wyczekiwały tu z nadzieją, że zostaną dostrzeżone. Wszystkie ruszyły w stronę Phineasa, paplając jedna przez drugą. - Uwielbiam twoją reklamę! - W rzeczywistości jesteś jeszcze przystojniejszy! - Mogę prosić o autograf? Phineas podniósł ręce, aby powstrzymać napierającą falę, ale nim zdołał coś powiedzieć, Freemont zatrzymał dziewczyny, podnosząc laseczkę. - Dziewczyny! - Błysnął do nich szerokim uśmiechem. -Cieszy nas to entuzjastyczne powitanie, ale Doktor Kieł ma za chwilę wywiad. Jeśli poczekacie, aż skończy, to może poświęci wam kilka minut. - Poczekamy! - Blondynka uniosła butelkę blardonnay. -Podpisze się pan na butelce, Doktorze Kieł?
Brunetka w stroju cheerleaderki mrugnęła okiem do Phi-neasa. - I na moim udzie? - A ja dam pierś do podpisania! - wtrąciła kolejna, demonstrując swoje walory, ledwie przykryte opiętą koszulką ze stretchem. - Wszystko da się zrobić. - Freemont za pomocą laski odpychał je do tyłu. - Ale będę musiał dokładnie zbadać wszystkie materiały, zanim mój klient złoży na nich autograf. Względy bezpieczeństwa, same rozumiecie. Phineas parsknął i podszedł do kontuaru recepcji. - Hej, co słychać? Jesteś Susie, tak? Dziewczyna oblała się rumieńcem niemal tak czerwonym jak pasemka na jej czarnych włosach. - Pamięta pan moje imię. Uwielbiam pana reklamę, Doktorze Kieł. - Jestem jego agentem. - Freemont przesunął chudym kciukiem i palcem wskazującym wzdłuż brzegu kapelusika. -Możesz do mnie mówić Da Freeze. - Miło pana poznać. Ze względów bezpieczeństwa nasi goście muszą nosić identyfikatory. - Susie uśmiechnęła się nieśmiało do Phineasa. - Oczywiście pana to nie dotyczy, Doktorze Kieł. Wszyscy pana znają. - Zapisała nowe imię Freemonta na plakietce. - Bardzo proszę, panie DeVries. - Nie, nie, Da Freeze. Człowiek z Lodu. - Och - zmieszała się Susie, po czym wypisała nową plakietkę. - Pan Theismann. - Podała mu plakietkę i pomknęła w stronę podwójnych drzwi za swoimi plecami. Freemont spojrzał krzywo na plakietkę i spytał cicho: - Czy ona nie rozumie ludzkiego języka? - Musimy się pospieszyć. - Susie przytrzymała drzwi. -W charakteryzatorni od pięciu minut czekają na Doktora Kła. Phineas oddał się w ręce charakteryzatorki, a po kilku minutach zaprowadzono go do studia nagrań, gdzie przywitał się z reżyserem Gordonem.
- Cześć, Phineas. - Gordon podał mu rękę. Następnie wymienił uścisk dłoni z Freemontem, zerkając z ciekawością na plakietkę. - Jestem agentem Doktora Kła - wypalił z dumą Freemont. - I moim bratem - dodał Phineas z uśmiechem. Gordon skinął głową, a jego oczy błyszczały z podniecenia. On i Stone Cauffyn jako jedyni z DVN zostali wtajemniczeni w to, co miało się wydarzyć w studiu. - Stone i Tiffany już czekają. Powodzenia. Phineas zbliżył się do przykrytego dywanem podestu, na którym stały trzy krzesła. Tiffany zerwała się na równe nogi, a jej piersi zakołysały się, jakby chciały wyskoczyć z seksownej czerwonej sukienki. - Doktorze Kieł! - Z szerokim uśmiechem zarzuciła mu ręce na szyję. - Czy to nie cudowne? Jesteśmy sławni! Mam ochotę cię pocałować, ale to by zrujnowało makijaż. - Rozumiem. - Dostaję maile od fanów, kumasz? A wszystkie dziewczyny chcą wiedzieć, czy z tobą spałam. Mogę powiedzieć, że tak? Nie masz nic przeciwko temu? - Przysunęła się bliżej i ocierała o niego piersiami, przesuwając dłonie po jego klatce z góry na dół. - Wolałabym, żeby to była prawda. - No cóż, ja... - Phineas złapał jej dłonie, zanim dotarły w dolne rejony. Jak miał jej to powiedzieć? Nie chciał uprawiać z nią seksu tylko po to, żeby miała się czym chwalić przed fanami. - Na miejsca! - krzyknął Gordon. - Wchodzimy za trzy minuty. - Pogadamy później - powiedział Phineas do Tiffany, po czym zajął swoje miejsce między nią a Stone'em Cauffynem, prezenterem, który właśnie zakończył Nocne wiadomości w innym studiu. Dźwiękowiec przypiął im mikrofony do klap marynarek, ale z trudem znalazł miejsce na przymocowanie go do garderoby Tiffany.
- Och, to łaskocze. - Zachcichotała. - Jak moje włosy? W porządku? - Stone rzucił pytanie makijażystce. - Wyglądasz doskonale - odparła, po czym mrugnęła do Phineasa. - Ty też. - Dwie minuty - oznajmił Gordon. - Raz, dwa, raz, dwa - powiedział Stone, a dźwiękowiec uniósł oba kciuki. - Jazda, jazda. Phineas rzucił mu zdziwione spojrzenie, zanim pojął, że prezenter się w ten sposób rozgrzewa. - Rozkoszny wampir wyruszył na wieczorny wypad - obwieścił Stone poważnym tonem. - Król Karol kupił królowej Karolinie korale koloru koralowego. Phineas zerknął na brata, którego zaprowadzono w drugi koniec studia. Freemont wyszczerzył zęby i zamachał pięściami w powietrzu. - W Hiszpanii mży, gdy dżdżyste przyjdą dni - stwierdził Stone, po czym dopowiedział przyciszonym głosem: - Mam nadzieję, że to się uda. - Na pewno. Phineas poprawił się w krześle i odpiął smoking. Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. Dasz radę. - Dziesięć sekund - obwieścił Gordon, uniósł dłoń i zaczął odliczać mijające sekundy, pięć, cztery, trzy, dwa, po czym wskazał na nich palcem. Byli na wizji. Rozdział 2 Dobry wieczór. - Stone skupił wzrok na kamerze, na której świeciło czerwone światełko. - Za chwilę dzięki stacji DVN przeżyjecie chwilę, na którą czekaliście. Nasz specjalny prezent dla telewidzów.
Zaświeciło czerwone światełko w drugiej kamerze i Stone przeniósł spojrzenie. - Ponieważ aż do wschodu słońca wampiry nie muszą się obawiać globalnej apokalipsy, nieumarli mogą skierować uwagę na zupełnie inne tematy. Mam na myśli ostatnią sensację DVN. Nie jest nią kolejny show, ale reklama nowego produktu, który zasili kuchnię fuzyjną wampirów, a mianowicie mieszanki syntetycznej krwi i wina chardonnay, czyli blardonnay. Została ona, oczywiście, wypuszczona na rynek przez jednego z naszych sponsorów, firmę Romatech Industries. Stone zwrócił się do swoich gości, gdy kamera objęła szerszy plan. - Mam przyjemność przedstawić państwu aktorów grających w tej reklamie: Doktora Kła i Tiffany, znanych także jako Facet i Dziewczyna od Blardonnay. Tiffany zachichotała i pomachała w stronę kamery, a Phineas posłał uśmiech do widzów. - Wasza kariera rozwija się w błyskawicznym tempie - mówił dalej Stone. - Powiedzcie, czy to zmieniło w jakiś sposób wasze życie? - Och, jestem teraz bardzo szczęśliwa! - Tiffany klasnęła w dłonie. - Zawsze wiedziałam, że bycie gwiazdą to moje przeznaczenie. Jeśli ma się odpowiednie warunki - przybrała prowokacyjną pozę - to znaczy, że twoje miejsce jest przed kamerą. - Faktycznie. - Stone wpatrywał się w nią z kamiennym wyrazem twarzy. - Istnieje teoria, że osoby, które bardzo dobrze się prezentują, są również uważane za atrakcyjniejsze od innych. Phineas uniósł kącik ust. - Śmiała teoria, panie redaktorze. - Tak, rzeczywiście zostałam hojnie obdarzona przez naturę, ale... - Tiffany wydała z siebie pełne żałości westchnienie, od którego zafalował jej obfity biust - ...niestety, taka uroda jest przytłaczająca. Można ją nawet nazwać... przekleństwem. -Pociągnęła nosem i starła niewidoczną łzę.
Phineas poklepał Tiffany po ręce, starając się zachować powagę. - Nie załamuj się, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Przechyliła się na bok, żeby go uścisnąć, co jeszcze uwydatniło jej piersi. - Jesteś taki cudowny, Doktorze Kieł. I muszę powiedzieć, że jestem ogromnie wdzięczna stacji DVN, że dała mi możliwość zaprezentowania całemu wampirycznemu światu mojego prawdziwego talentu. Każdy może się teraz sam przekonać, że mam o wiele więcej do zaoferowania niż wyjątkowo piękna twarz. Wzrok Stone'a zjechał na jej piersi. - Faktycznie, zostałaś hojnie obdarzona. - Dziękuję. - Zachichotała. - Jestem zachwycona, że wszyscy traktują mnie teraz poważnie. - Coś podobnego! - Phineas mrugnął do niej. Z tego, co wiedział, połowa męskiego personelu stacji DVN traktowała Tiffany całkiem poważnie. Nie miał zamiaru do nich dołączać. - A co nam powie Doktor Kieł? - zapytał Stone. - Czy twoje życie też zmieniło się na lepsze? - Tak, oczywiście. W końcu mogłem rzucić poprzednią pracę. Stone skinął głową. - W telewizji krąży plotka, że zgodziłeś się zagrać w jednej z naszych popularnych oper mydlanych. - To nie plotka. - Phineas posłał do kamery olśniewający uśmiech. - Negocjuję warunki kontraktu. Mam zagrać w serialu Jak się kręci świat wampirów. Tiffany wydała z siebie głośny pisk i uczepiła się jego ramion, żeby go znowu uściskać. - Och, Doktorze Kieł! Tak się cieszę z twojego sukcesu. - Uśmiechnęła się szeroko do Stone'a. - Ja też mam dobre wiadomości. Dostałam rolę w reklamie vamposów, pastylek miętowych, które likwidują zapach krwi. - A ja planuję występy w dalszych reklamach blardonnay -dodał Phineas i dotknął dłoni Tiffany. - Oczywiście z tobą.
- Och, tak, Doktorze Kieł! Uwielbiam z tobą pracować. -Ścisnęła jego ramię i rzuciła wymowne spojrzenie do kamery. -Staliśmy się sobie bardzo bliscy. - Proszę nam powiedzieć, Doktorze Kieł - włączył się Stone. - Skąd wziął się ten interesujący pseudonim? Czy naprawdę jesteś lekarzem? - Przyjąłem ten pseudonim pięć lat temu, kiedy zostałem przemieniony - wyjaśnił Phineas. - To wyłącznie tytuł honorowy, który ma podkreślać, że jestem wysokiej klasy specjalistą od wszystkich rodzajów miłości. - Doprawdy? - powiedział Stone z obojętnym wyrazem twarzy. - Tak. Nazywają mnie specjalistą od miłości. - To był stek bzdur i Phineas czuł, że jest nieszczery, ale wiedział, że te teksty pasują do jego nowego wizerunku wschodzącej superseksownej gwiazdy. - Nie chcę się przechwalać, ale jestem wyczulony na miłosne wibracje, a to mi daje nieprawdopodobną umiejętność odgadywania kobiecych potrzeb i spełniania pragnień. - Och, tak! - Tiffany przycisnęła się do jego ramienia. -Nikt nie daje mi takiego spełnienia jak Doktor Kieł. - Coś podobnego - wtrącił Stone. - Mogę zaświadczyć, że Doktor Kieł rzeczywiście jest bardzo popularny. Stacja DVN została zarzucona mailami i telefonami. Kobiety cię uwielbiają, zwłaszcza w tym ręczniku na biodrach, a mężczyźni chcą wiedzieć, czy stosujesz jakieś specjalne ćwiczenia. - Ma cudowną klatkę. - Tiffany z pomrukiem przejechała dłonią po jego smokingu. Phineas złapał ją za rękę, żeby powstrzymać jej zapędy. - Kiedy zostałem zmieniony, byłem w dobrej formie. Trenowałem boks. - I handlowałem na boku narkotykami. Nie chciał, żeby dowiedziała się o tym jego rodzina. Do diabła, nikomu nie chciał o tym mówić. - Byłeś bokserem? Fascynujące - kontynuował Stone beznamiętnym głosem. - Wspomniałeś, że rzuciłeś pracę. Czy nie pracowałeś przypadkiem w firmie MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne?
Phineas przytaknął. Nareszcie. Stone znalazł w końcu okazję, aby dojść do sedna wywiadu. - Tak, pracowałem dla Angusa MacKaya. Przez pięć parszywych lat. - Parszywych? - powtórzył pytająco Stone. - I to jak! Siedem dni w tygodniu, zero wolnego, żadnego urlopu. I bez dodatku za niebezpieczną pracę! Ciągle musiałem ryzykować życie. I za co? Za minimalne wynagrodzenie? Po raz pierwszy z twarzy Stone'a zniknął obojętny wyraz. - Nie miałem pojęcia, że Angus MacKay jest złym pracodawcą. - Zmarszczył brwi. - Złym? - żachnął się Phineas. - Najgorszym z możliwych. Wiesz, co mnie najbardziej wkurza? Ze ma czelność udawać, że jest przyzwoitym facetem! Stone oparł się w krześle zaszokowany. - A uważasz, że nie jest? - No pewnie, że nie! Przez te pięć lat nie widziałem, żeby któryś z jego pracowników został zabity. Ale przecież to oni wyrzynają inne wampiry. - Masz na myśli Malkontentów zabitych podczas bitwy? -zapytał Stone. Phineas machnął ręką. - To Angus ich tak nazywa, ale ja wolę na nich mówić tak jak należy: Prawdziwi. Od kiedy trzymanie się dawnych tradycji jest przestępstwem? Prawdziwi chcą tylko, żeby dać im spokój, żeby mogli się odżywiać w tradycyjny sposób. - Czyli wypijać krew ludzi i doprowadzać ich do śmierci -mruknął Stone. Phineas wzruszył ramionami. - Na świecie jest dosyć śmiertelników. Poza tym to podstawowe prawo wampirów. Powinniśmy się odżywiać tak, jak chcemy. Angus i jego świętoszkowate towarzystwo... Kim oni są, do licha, żeby decydować za nas, w jaki sposób mamy żyć? - Więc nie widzisz nic złego w postępowaniu tak zwanych Malkontentów? - zapytał Stone.
- Oczywiście, że nie. Tooni mnie przemienili. Jestem im wdzięczny za to, że dali mi życie wieczne. - Ale pracowałeś kilka lat dla MacKaya - przypomniał mu Stone. - To wróg numer jeden Malkontentów. - Musiałem jakoś zarabiać. Jestem młodym wampirem. Nie miałem kilkuset lat, żeby zgromadzić majątek, jak ci starzy bogaci pierdziele, którzy robią ze mnie chłopca na posyłki. Ale znalazłem nowe zajęcie. W końcu mogę robić to, czego od dawna pragnąłem. - Phineas wbił spojrzenie pełne złości w obiektyw kamery. - Angusie MacKay, ty stary gnojku, niech cię diabli! - Mocne słowa. - Stone zmarszczył brwi. - Mówię poważnie - nie ustępował Phineas. - Te jego wampiry przyprawiają mnie o mdłości. Odgrywają autorytety moralne, bo piją z butelki. A tymczasem mordują inne wampiry. To zgraja hipokrytów! Wiesz, że nawet nie pozwolili Casimirowi się poddać, tylko od razu go zabili? Jak tak można? Stone poruszył się w krześle. - Cóż, ja... - Wiesz, co jest najzabawniejsze? - mówił dalej Phineas. - Przez kilka lat Angus myślał, że jeden z Malkontentów, Stanisław Serpukow, zdradza rosyjski sabat na Brooklynie i jest moim informatorem. Ale tak naprawdę to ja byłem jego informatorem. Przez studio przeleciał szmer przestrachu. Tiffany przechyliła z zakłopotaniem głowę, a Stone wpatrywał się w niego z rozdziawionymi ustami. Phineas spojrzał w kamerę zmrużonymi oczami. - Hej, wy, nie zabijajcie Stanisława. Odpuśćcie sobie. On nie jest zdrajcą. Stone odchrząknął. - Chcesz powiedzieć, że byłeś podwójnym agentem? - Jasne. Zmieniam pracę, więc mogę zdradzić tę tajemnicę bez większej szkody. - Phineas mrugnął do kamery. - Lubię ryzykowne życie. - Rozumiem. - Stone wziął głęboki oddech. - Na tym zakończymy nasz program. Chciałbym podziękować naszym
gościom za przybycie i jeszcze raz pogratulować im fenomenalnego rozwoju kariery. - Tak! - Tiffany posłała pocałunek do kamery. - Chciałabym podziękować wszystkim ludziom, którzy mnie tak bardzo podziwiają. - Oglądaliście program stacji DVN, największej telewizji wampirów - dodał Stone z beznamiętnym uśmiechem. - Koniec! - oznajmił Gordon. - Dobra robota. - Podniósł kciuki w stronę Phineasa. - Naprawdę lubisz ryzyko. - Stone wstał, odczepiając mikrofon. - Ryzyko się opłaci. Phineas oddał mikrofon dźwiękowcowi i podszedł do brata, który wpatrywał się w niego zdziwionym wzrokiem. - Zaczekaj. - Tiffany zawisła na jego ramieniu. - Co to miało być, do licha? - zapytał Freemont. - Wszystko ci wyjaśnię. - Phineas wskazał na Tiffany uczepioną jego ramienia. - Chciałeś poznać moją uroczą partnerkę, prawda? Tiffany, to mój brat i agent, Da Freeze. - Cześć! - Uśmiechnęła się szeroko do Freemonta. - Ale z ciebie ciacho! Wyglądasz jak Phineas, tylko młodszy i bardziej... ożywiony. - Jej wzrok powędrował na jego szyję. Freemont się cofnął. - Przed chwilą zjadłem kilka ząbków czosnku. Tiffany zachichotała. - Musimy znaleźć spokojny kąt - powiedział Phineas. - Chcesz się zabawić w trójkę? - zapytała Tiffany, robiąc okrągłe oczy. - Nie, muszę porozmawiać z bratem. - O tak. - Freemont spojrzał na niego spode łba. - To nie mogę z wami iść? - Tiffany zwiesiła ramiona. - No dobrze. - Phineas westchnął. - Możesz z nami iść. Ożywiła się i posłała mu wylewny uśmiech. - Znam doskonałe miejsce. Chodźcie! Wyszli ze studia. Poprowadziła ich korytarzem do nieoznaczonych drzwi.