Sparks Kerrelyn
Miłość na kołku 09
Jedz, poluj, kochaj
Poszukiwana: żona
Warunek: musi kochać dzieci.
I jeszcze coś: śmiertelniczkom dziękujemy.
Carlos szuka swojej bratniej duszy, kobiety, która pokocha
sieroty, którymi niedawno się zaopiekował. Piękna Caitlyn jest
jak promień słońca w ciemności. Nareszcie znalazł idealną
kobietę, tylko że…
Caitlyn jest śmiertelniczką. Co gorsza, jej ojciec jest szefem
agencji zwalczającej nieumarłych. Ale Caitlyn też czuje, że Carlos
jest dla niej stworzony – choć trzeba przyznać, że bywa nieco…
zmienny. Nie wiedzą jednak o sobie wszystkiego. I nie
przeczuwają, że połączy ich coś więcej niż dzikie
niebezpieczeństwo i zwierzęcy magnetyzm…
Rozdział 1
Caitlyn ostrzegano, żeby nigdy nie zbliżała się do tego budynku. Nie
wiedziała, czy jest odważna, czy tylko głupia, ale teraz było już za późno,
żeby się nad tym zastanawiać. Była na miejscu.
Reflektory wypożyczonego samochodu oświetlały gładki asfaltowy
podjazd. Drogę osłaniał tunel z wysokich drzew; ich nagie gałęzie
czepiały się rozgwieżdżonego nieba niczym powykręcane, kościste palce.
Caitlyn opanowała dreszcz i zamiast patrzeć na gałęzie skupiła wzrok na
kępach jaskrawożółtych żonkili, którymi usiany był trawnik.
Ona nazywała to dostrzeganiem pozytywnych stron. Niektórzy pewnie
nazwaliby to lekkomyślnością. Ale przez dwadzieścia sześć lat życia
nauczyła się, że w obliczu nieznanego zachowanie pozytywnego
nastawienia jest najważniejsze. To, że ogród wyglądał na zadbany, było
dobrym znakiem. A ochroniarz przy bramie wydawał się przyjazny -
sprawdził jej dokumenty i przywitał ją z uśmiechem.
Traktuj to jak przygodę. Uwielbiasz przygody, pomyślała.
Mimo to ścisnęła mocniej kierownicę, widząc we wstecznym lusterku,
jak brama z kutego żelaza zatrzaskuje się za nią. Metaliczny szczęk
rozległ się echem wśród nagich drzew i przeniknął ją do kości.
Była zamknięta.
Tato musiał się mylić. To miejsce nie mogło być niebezpieczne. Przed
przyjazdem sprawdziła je w Internecie. Firma Romatech Industries
wytwarzała syntetyczną krew i rozsyłała ją do szpitali i przychodni na
całym świecie. Dyrektor naczelny i wynalazca krwi, Roman Draganesti,
ratował tysiące ludzkich istnień każdego roku. Kto mógłby mieć coś
przeciwko temu?
Jechała długim podjazdem, wijącym się po rozległych ogrodach. Może
tacie chodziło o zamach bombowy, o którym czytała. Ale to miało
miejsce trzy lata temu i od tamtej pory nie wydarzyło się nic groźnego.
Jestem zupełnie bezpieczna, powiedziała sobie, kiedy jej oczom ukazał
się słabo oświetlony, rozłożysty budynek.
Schludnie przystrzyżone żywopłoty okalały skrzydła, rozchodzące się od
centralnej części. Latarnie oświetlały około tuzina samochodów na
parkingu; w kulistych plamach światła kłębiły się owady. Caitlyn
zaparkowała swoją wypożyczoną toyotę camry i nieufnie spojrzała na
wejście.
Tato przesadzał, i tyle. Ale dlaczego nie chciał, żeby spotkała się z
siostrą? Może martwił się, że spotkanie po latach za bardzo ją poruszy?
Caitlyn musiała przyznać, że nie wiedziała, czego spodziewać się po
siostrze, z którą nie miała kontaktu od sześciu lat.
Była w szoku, kiedy dwa dni wcześniej dostała kartkę od starszej siostry.
Shanna miała nowe nazwisko: Draganesti. Czyżby wyszła za dyrektora
Romatechu? I kiedy to się stało? Shanna dołączyła do listu zdjęcie syna i
córki, i zaprosiła Caitlyn na przyjęcie urodzinowe Constantine'a, który
pod koniec marca kończył cztery lata.
Caitlyn gapiła się osłupiała na zdjęcie przez dobre pięć minut. Nie
wiedziała, że ma siostrzeńca i siostrzenicę. Rodzice nigdy jej o tym nie
wspomnieli. Jak to możliwe, że nie pochwalili się wnukami? Zaproszenie
przyszło do pensjonatu, w którym Caitlyn znalazła pokój po powrocie
do Stanów przed tygodniem. Skąd Shanna wiedziała, gdzie jej szukać?
Ostatni raz odezwała się do Caitlyn w lipcu 2004; przysłała jej kartkę na
urodziny. Niedługo potem ślad po niej zaginął. Prawie rok później tato
oznajmił, że ją namierzył. Dostała nową tożsamość dzięki programowi
ochrony świadków.
Tato nie wdawał się w szczegóły, stwierdził tylko, że Shanna jest dla nich
stracona na zawsze. Że muszą trzymać się z daleka od miejsca zwanego
Romatech Industries. Że Shanna się zmieniła. Nie można jej ufać. Należy
jej unikać za wszelką cenę.
Mimo wszystko to moja siostra, pomyślała. Caitlyn musiała poznać
prawdę. Wysiadła z samochodu z torebką i prezentem dla Constantine'a.
Tato wpadłby w szał, gdyby się dowiedział, że tu przyjechała. Już i tak
był wkurzony jej ostatnią porażką. To, że popełniła błąd ze słusznych
powodów, nie miało znaczenia. Miała przechlapane. Złamała sobie
karierę. Była na czarnej liście Departamentu Stanu. Nie miała pracy, nie
miała domu; miała tylko konto oszczędnościowe, którego zawartość
kurczyła się szybko.
Przyjazd tutaj, żeby spotkać się z Shanną, mógł być kolejnym błędem,
ale, do diabła, chciała odzyskać siostrę. I nigdy nie uciekała przed
wyzwaniami. Trzasnęła drzwiczkami, żeby podkreślić swoją
buntowniczą determinację i pomaszerowała do wejścia.
Była spóźniona jakieś dwadzieścia minut, bo trochę pobłądziła. Umiała
się poruszać po Mińsku, Sankt Petersburgu, Bangkoku i Dżakarcie, ale
White Plains w stanie Nowy Jork było dla niej obcą ziemią. Słyszała w
oddali krzyki i śmiech, wyglądało więc na to, że przyjęcie trwa w
najlepsze. Zwolniła kroku, kiedy w jej myślach znów pojawiło się
pytanie, które nie dawało jej spokoju od chwili otwarcia zaproszenia. Kto
urządza przyjęcie urodzinowe
dla czterolatka o dziewiątej wieczorem? To prawda, nie miała żadnego
doświadczenia, jeśli chodzi o wychowanie dzieci, ale czy maluchy nie
powinny już o tej porze leżeć w łóżkach?
Zatrzymała się w pół kroku, kiedy drzwi wejściowe się otworzyły.
Buchnęła z nich kolumna blasku, podświetlająca od tyłu sylwetkę
potężnego mężczyzny.
- Panna Whelan? - Głos miał niski i ochrypły. Przesunął się na skraj snopu
światła i stał się bardziej widoczny.
- Tak. - Kolejny ochroniarz, założyła Caitlyn, jako że miał prawie dwa
metry wzrostu i wyglądał na niezniszczalnego jak czołg. Ubrany był w
takie same spodnie khaki i granatową koszulkę polo jak człowiek przy
bramie wjazdowej.
- Witam panią. Jestem Howard Barr. - Wskazał jej otwarte drzwi. -
Zapraszam.
- Mam nadzieję, że nie spóźniłam się za bardzo. - Caitlyn weszła do
obszernego holu i się rozejrzała. Rośliny w donicach, ładne obrazy na
ścianach, błyszcząca, marmurowa posadzka... i ani śladu Shanny. W
ogóle nikogo.
Przełknęła ślinę, kiedy potężny ochroniarz zamknął za nią drzwi na
zamek.
- Ale Shanna tu jest, prawda?
- Jasne. Przyjęcie jest w stołówce. Zaraz tam panią zaprowadzę. - Howard
spojrzał na nią przepraszająco, stając za stołem. - Ale najpierw muszę
przeszukać pani torebkę. Standardowa procedura, proszę nie brać tego do
siebie.
- Rozumiem. - Caitlyn położyła rzeczy na stole. - Ciągle macie problemy
z tymi ludźmi, którzy dokonali zamachu bombowego na Romatech?
Howard pokręcił głową, grzebiąc w czerwonej, jedwabnej torebce, którą
kupiła w Singapurze.
- Ostatnio było spokojnie.
- To dość dziwne miejsce na dziecięce przyjęcie urodzinowe.
Wzruszył ramionami.
- Shanna urządziła pokój dziecięcy koło swojego gabinetu, więc maluchy
spędzają tutaj dużo czasu.
- Ach tak. - Shanna miała gabinet w placówce badawczej? - Sądziłam, że
moja siostra jest dentystką.
- Bo jest. Ma tu gabinet dentystyczny. - Howard podsunął jej torebkę ze
zdziwioną miną. - Nie wiedziała pani?
- Nie. Byłam za granicą i... nie byłyśmy w kontakcie. Nie wiedziałam, że
ma dzieci, ani nawet że wyszła za mąż, dopóki nie dostałam zaproszenia
na tę imprezę. Jej mąż to Roman Draganesti?
- Tak. - Howard zmarszczył brwi, zanurzając wielkie, mięsiste łapska w
torbie z prezentami. - Nie do wiary, że pani nie wiedziała.
Caitlyn się skrzywiła. Dłonie Howarda rujnowały niebieską i czerwoną
krepinę, którą układała tak starannie.
- Z jakiegoś powodu ojciec mi o tym nie powiedział. Howard zacisnął
pięści, mnąc krepinę jeszcze bardziej.
- To... przepraszam. Chyba mogę pani powiedzieć. Pani ojciec nie jest tu
szczególnie lubiany.
- On chyba też za wami nie przepada.
Howard burknął i wyjął samochód strażacki, który kupiła dla
Constantine'a.
- Fajny. Miałem taki, jak byłem mały. Zmieniał temat. Myślał, że ona
tego nie zauważy?
- Sądzi pan, że spodoba się Constantine'owi? Nie wiedziałam, co mu
kupić. - Kupiła najróżniejsze rzeczy: książkę, DVD, dinozaura i wóz
strażacki, w nadziei, że jeśli obstawi wszystkie bazy, któraś będzie
punktowana.
- Tak, będzie zachwycony. - Howard wpakował samochód z powrotem do
torby i ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na zmiędloną krepinę.
Spróbował ją rozprostować, ale tylko ją podarł. - Do diabła. Tylko
pogarszam sprawę.
Mama zawsze mi powtarzała, że jestem jak niedźwiedź w składzie
porcelany.
- Myślałam, że to był słoń. Burknął i podsunął jej prezent.
- Przepraszam.
Śliczna, starannie spakowana torba wyglądała, jakby przeżuł ją grizzly.
Howard wyglądał na szczerze zawstydzonego, więc Caitlyn uśmiechnęła
się do niego przyjaźnie.
- Proszę się nie przejmować. Wątpię, żeby czterolatek dbał o estetykę.
Liczy się to, co w środku.
Skinął głową z wyraźną ulgą.
- Cieszę się, że pani tak uważa. Może... będzie pani musiała przypomnieć
to sobie, zanim skończy się ten wieczór.
Czy to było jakieś ostrzeżenie? Caitlyn przełożyła długi pasek torebki
przez głowę, wzięła torbę z prezentami i ruszyła za ochroniarzem na
koniec rozległego holu. Przeszli przez dwuskrzydłowe drzwi i znaleźli się
w długim korytarzu ze ścianą z okien. Przez szyby widać było dziedziniec
i ogród.
Po drugiej stronie dziedzińca, przez kolejną szklaną ścianę, widać było
stołówkę. Była jasno oświetlona, ale pęki kolorowych baloników w
oknach zasłaniały ludzi w środku.
Howard poprowadził ją na prawo, po czym skręcił w lewo, w prostopadły
korytarz, łączący pierwsze skrzydło z drugim. Ten korytarz obie ściany
miał ze szkła. Nie był dźwiękoszczelny, bo Caitlyn słyszała krzyki i
śmiechy dobiegające z zewnątrz. Zwolniła, spoglądając przez okna po
lewej.
Dość daleko, za stołówką, ujrzała boisko do koszykówki. Było jasno
oświetlone i pełne graczy.
- Niezły mecz. - Howard zatrzymał się obok niej, żeby popatrzeć. -
Roman kazał urządzić to boisko zeszłego lata, ale zwykle grają tylko on,
Tino i Phineas. Tino bardzo się cieszył, że na przyjęciu będzie
wystarczająco dużo chłopaków na dwie kompletne drużyny.
- Chce pan powiedzieć, że Constantine gra z nimi? -Caitlyn podeszła
bliżej do szyby. O ile mogła stwierdzić, wszyscy gracze byli dorosłymi
mężczyznami i nastolatkami.
- To Phineas, tam, właśnie robi wsad. - Howard wskazał lewy koniec
boiska.
Caitlyn uśmiechnęła się, kiedy młody mężczyzna zaczął świętować
zdobyty punkt, z zapałem udając tańczącego kurczaka. Wszyscy
najwyraźniej świetnie się bawili, ale byli tak potężni i atletycznie
zbudowani, że martwiła się, czy nie zadepczą jej małego siostrzeńca.
Zaczęła przepa-trywać boisko, szukając chłopca, gdy nagle jej wzrok padł
na najwspanialszy okaz męskości, jaki widziała w życiu.
Sprężysty i przebiegły, pomyślała, kiedy pędził przez boisko. Sunął
zupełnie bez wysiłku, z taką gracją, jakby stał w miejscu i tylko ziemia
poruszała się pod nim. Jego czarne włosy do ramion powiewały z tyłu,
odsłaniając klasyczny profil - prosty nos, ostre kości policzkowe, mocną
żuchwę.
Miała wrażenie, że czas zwolnił, a wzrok jej się wyostrzył, kiedy tak
chłonęła każdy szczegół. Dostrzegła jakiś tatuaż na jego karku. Ciemny
ślad zarostu na szczęce. Błysk złota w uchu. Miał kolczyk. Był
egzotyczny. Niebezpieczny. I taki męski.
Wielki rudzielec zastąpił mu drogę, żeby go zablokować, ale czarnowłosy
mężczyzna z łatwością ominął przeciwnika i biegł dalej. Pełen gracji, a
zarazem siły. Dotarł do linii rzutów wolnych i wybił się w powietrze,
obracając się, by chwycić piłkę rzuconą w jego kierunku; wykręcił się w
powietrzu i zręcznie umieścił piłkę w koszu.
Howard prychnął.
- Pozer.
Mężczyzna lekko wylądował na nogach przy akompaniamencie
radosnych okrzyków swojej drużyny. Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
A Caitlyn przepadła.
Powoli dotarto do niej, że Howard trąca ją łokciem.
- Tam jest Tino. Widzi go pani?
Co? Kto? Przycisnęła dłoń do szkła, zaskoczona, że kręci jej się w głowie.
Gwałtownie wciągnęła powietrze.
0 rany. Facet się uśmiechnął, a ona zapomniała, jak się oddycha.
Zapomniała, jak się myśli. Wpadła w jakiś trans.
Chwilowa niepoczytalność. To musiało być to, bo gość absolutnie nie był
w jej typie. Zawsze chodziła z ogolonymi, gładko uczesanymi
krawaciarzami w typie menedżera. Rozsądnymi i przewidywalnymi. Z
takimi łatwo było sobie poradzić, i łatwo zapomnieć, kiedy wzywała
przygoda. A zawsze wzywała.
Caitlyn nigdy nie potrafiła się oprzeć egzotyce. Egzotycznym językom,
zagranicznym placówkom. To dlatego podjęła pracę w Departamencie
Stanu. Pracowała w najróżniejszych miejscach świata i kwitła wśród
ekscytujących zadań. Ale choć chętnie narażała ciało i umysł na stresu-
jące sytuacje, nigdy nie robiła tego ze swoim sercem. Jeśli chodziło o
związki, zawsze grała ostrożnie.
Ten mężczyzna był niebezpieczny. Czuła to w kościach. Potrafił
wślizgnąć się kobiecie pod skórę i wziąć w posiadanie jej serce. Gdyby
miała choć odrobinę rozsądku, trzymałaby się od niego z daleka. Niestety,
jej rozsądek stał pod znakiem zapytania. Ostrzegano ją, żeby trzymała się
z daleka od Romatechu, a jednak tu przyjechała.
Jeszcze raz odetchnęła głęboko i rozluźniła palce zaciśnięte na torbie z
prezentami. Ściskała ją tak mocno, że uszy werżnęły jej się w dłoń.
- Tam jest Tino. Przy drugim koszu. - Howard wskazał palcem.
Teraz wreszcie dostrzegła siostrzeńca i uśmiechnęła się. Był jeszcze
bardziej uroczy niż na zdjęciu. Jasne loki
i anielska, słodka buzia. Znów dopadł ją niepokój sprzed chwili.
- Jest za mały, żeby grać z dorosłymi. Stratują go. Howard się roześmiał.
- Tino potrafi sobie poradzić. Ma... wyjątkowe zdolności.
Zdolności? Jakie zdolności mogły pomóc małemu chłopcu rywalizować z
facetami ponad dwa razy większymi od niego? I kim był ten tajemniczy
mężczyzna, przez którego zapomniała o wszystkim dookoła?
- Chodźmy. Zaprowadzę panią do Shanny. - Howard ruszył korytarzem w
stronę dwuskrzydłowych drzwi.
Caitlyn poszła za nim powoli, spoglądając przez okna, by się upewnić, że
jej siostrzeniec nie zostanie stratowany. Boski, tajemniczy mężczyzna
grał teraz w obronie; obstawiał wielkiego rudzielca, który przejął piłkę.
Constantine wciąż zajmował pozycję pod koszem. Rudy podał do niego
piłkę, i malec ją złapał. Pozostali gracze ruszyli biegiem w jego stronę i
Caitlyn zwolniła kroku, znów bojąc się o jego bezpieczeństwo.
Chłopiec podskoczył.
Howard chwycił ją za ramię.
- Chodźmy już.
Szczęka jej opadła, kiedy Constantine zaczął unosić się coraz wyżej i
wyżej.
- Co się...?
- Idziemy. - Howard pociągnął ją, aż potknęła się i przeleciała parę
kroków. - Shanna chce panią widzieć.
Serce Caitlyn zabiło jak szalone. Jej siostrzeniec był już na wysokości
kosza i z łatwością przełożył piłkę przez obręcz. Jego drużyna zaczęła
wiwatować, kiedy spokojnie wylądował na boisku.
Caitlyn osłupiała spojrzała na Howarda.
- Widział pan to? On skoczył trzy metry w górę!
- Hm, no tak. Mówiłem pani, że ma wyjątkowe zdolności.
- Czyli co, umie latać? - Jeszcze raz wyjrzała za okno. Zawodnicy grali
zupełnie normalnie, jakby nie wydarzyło się nic niezwykłego.
Poczuła zimny dreszcz na karku. To było naprawdę dziwne.
- Czy to ma jakiś związek z ostrzeżeniem mojego ojca, żebym tu nie
przyjeżdżała?
Howard się skrzywił.
- Proszę nie mówić ojcu, co pani widziała. Mógłby wyrzec się Tina, a to
by złamało malcowi serce. Tino to świetny dzieciak...
- Który umie latać?!
Howard otworzył jej drzwi, marszcząc czoło.
- Nie ja powinienem pani o tym mówić. Shanna wszystko wyjaśni.
Caitlyn zajrzała do stołówki pełnej wesołych baloników i radosnych
ludzi. Uczucie chłodu na karku zbiegło dreszczem po jej plecach. Totylko
przyjęcie urodzinowe małego chłopca. Nic strasznego. Więc dlaczego
czuła się, jakby za moment miała wpaść do króliczej nory?
To jest przygoda. A ty kochasz przygody, tłumaczyła sobie.
Wyprostowała plecy i weszła do stołówki. Była to wielka sala z dwiema
przeszklonymi ścianami, przez które widać było dziedziniec, boisko do
koszykówki, a dalej zadbany ogród.
Howard wskazał jej pierwszy stolik, na którym piętrzyły się prezenty.
Położyła na nim swoją zmiętą torbę z podarunkami. Na kolejnym stole
stały misa ponczu i tace z przekąskami. Na przeciwległym zaś widniał
wielki, prostokątny tort czekoladowy z napisem „Wszystkiego najlep-
szego, Constantine", wykonanym z jasnoczerwonego lukru. Jeszcze jeden
stół pełen był wiaderek z lodem, w którym tkwiły butelki. Pewnie piwo
dla dorosłych.
Wreszcie dotarła do stołów, przy których siedzieli ludzie. Same kobiety,
stwierdziła, szukając wzrokiem siostry. Otworzyła szeroko oczy na
widok kobiety ze sterczącymi, różowymi włosami. Naliczyła mniej
więcej dziesięć pań w swoim wieku, gawędzących radośnie. Między nimi
siedziały dziewczynki w różnym wieku.
Ale nie było Shanny.
- Ty na pewno jesteś siostrą Shanny! - Piękna brunetka wstała od stołu i
podeszła do niej.
- Tak, jestem Caitlyn. - Uśmiechnęła się przelotnie, kiedy wszystkie
kobiety ucichły i spojrzały na nią.
- Gdzie jest Shanna? - burknął Howard.
- Zaraz wróci - ciągnęła brunetka z czystym, brytyjskim akcentem. - Jest
w łazience, pomaga Heather. Obojgu bliźniakom trzeba było zmienić
pieluchy. - Błysnęła zębami w uśmiechu i wyciągnęła rękę. - Bardzo się
cieszę, że mogę cię poznać. Jestem Emma MacKay, matka chrzestna
Tina.
A wiedziałaś, że on umie latać? Caitlyn ugryzła się w język, żeby nie
zadać tego pytania na głos, i uścisnęła dłoń kobiety.
- To ja wracam do biura ochrony - burknął Howard.
- Dzięki - powiedziała do niego Emma. - Ale przyjdź później na tort.
- Na pewno. - Howard uśmiechnął się i pożegnał Caitlyn, po czym
ciężkim krokiem wyszedł z sali.
- Przedstawię ci wszystkich. - Emma zaczęła wymieniać imiona, ale było
ich zbyt wiele, żeby Caitlyn zapamiętała wszystkie od razu. Uśmiechała
się i machała do kobiet, które witały ją po kolei.
- A to jest twoja siostrzenica. - Emma stanęła za krzesłem, na którym
siedziała mała dziewczynka. - Sofio, to twoja ciocia Caitlyn.
- Strasznie się cieszę, że mogę cię poznać, Sofio. - Serce ścisnęło się w
piesi Caitlyn, kiedy dziewczynka spojrzała
na nią wielkimi, niebieskimi oczami. Była śliczna. Oczy miała po
Shannie, ale czarne, lekko falujące włosy musiała odziedziczyć po ojcu.
- Cześć - powiedziała cicho Sofia i spojrzała przez ramię na Emmę. -
Myślałam, że ty jesteś moją ciocią.
Emma uśmiechnęła się i dłońmi zaczesała Sofii włosy za ramiona.
- Ja jestem przyszywaną ciocią. Caitlyn jest prawdziwą.
- A ja nie mam żadnych cioć - wymamrotała jedna z pozostałych
dziewczynek. - Wszystkie zostały zabite.
Oddech utknął Caitlyn w gardle. Próbowała przypomnieć sobie imię
dziewczynki, szkolnej koleżanki Tina. Emma podeszła do małej i
dotknęła jej ramienia.
- Coco, ja z przyjemnością będę twoją ciocią.
- Ja też. - Kobieta siedząca obok Coco uściskała ją. Wszystkie obecne
zawtórowały dwóm pierwszym, wyrażając chęć zostania ciociami Coco.
- Ja też! - krzyknęła Sofia. - Ja też chcę być ciocią. Caitlyn się
uśmiechnęła. Shanna była szczęściarą, skoro
miała takie przyjaciółki. Odnosiły się do siebie tak ciepło. Było jasne, że
to zżyta grupka.
Do Caitlyn dotarło nagle, że ci ludzie są teraz rodziną Shanny. Znali ją
lepiej niż ona.
Ta myśl zirytowała ją nieco. Miała zaledwie dziewięć lat, kiedy Shanna
skończyła piętnaście i wyjechała do szkoły z internatem na drugim końcu
świata. Caitlyn bardzo boleśnie tęskniła za swoją jedyną siostrą. Pisała do
niej listy, ale nigdy nie dostała odpowiedzi. Shanna po prostu opuściła
rodzinę. I znalazła sobie nową.
Caitlyn wiedziała, że powinna cieszyć się jej szczęściem, ale, do licha -
dlaczego ona nie była dość dobra dla Shanny? Niemal przez cały okres
dorastania czuła się samotna i opuszczona. Teraz było jasne, że ojciec nie
akceptuje Shanny ani jej nowej rodziny. A przecież nawet
nie wiedział wszystkiego; nie wiedział, że jej syn umie latać.
- O, jest Shanna. - Emma wskazała dwuskrzydłowe drzwi.
Caitlyn odwróciła się gwałtownie; serce zabiło jej szybciej. Na widok
siostry łzy stanęły jej w oczach. Shannie towarzyszyła druga kobieta,
każda z nich niosła w ramionach dziecko.
Shanna prawie nic się nie zmieniła, wciąż miała te same jasne, rudawe
włosy i niebieskie oczy. Oczywiście dojrzała od czasu, kiedy Caitlyn
widziała ją ostatni raz, ale te lata dodały jej tylko ciepła, urody i blasku.
Twarz Shanny pojaśniała na widok siostry.
- Caitlyn! - Podeszła do niej szybkim krokiem i przekazała dziecko
Emmie.
Caitlyn nie bardzo wiedziała, jak witać się z siostrą, której nie widziała od
lat, ale zażenowanie i wahanie szybko minęło, kiedy Shanna objęła ją i
uściskała mocno.
Kilka łez popłynęło z oczu Caitlyn, kiedy tuliła się do siostry. Minęło tyle
czasu, ale w końcu ją odzyskała.
- Pokaż się. - Shanna odchyliła się do tyłu; na jej policzkach też
błyszczały łzy. - Jesteś całkiem dorosła. I jaka piękna.
Caitlyn otarła twarz.
- Zawsze uważałam, że to ty jesteś tą piękniejszą siostrą. Tęskniłam za
tobą.
Shanna znów ją uściskała.
- Poznałaś wszystkich?
- Emma mnie przedstawiła. Twoja córeczka jest urocza.
- Zgadzam się z tobą całkowicie. - Shanna uśmiechnęła się szeroko. -
Musisz też poznać naszego solenizanta. Jest na dworze, gra w kosza.
I lata z piłką. Caitlyn musiała dopaść siostrę w cztery oczy, żeby móc
zadać jej kilka istotnych pytań.
- Och, nie poznałaś jeszcze Heather. - Shanna wskazała ładną, rudowłosą
kobietę, która trzymała w ramionach wiercącego się malucha. - Właśnie
pomagałam jej z bliźniętami, Jean-Pierre'em i Jillian.
- To jest Jillian. - Emma zapięła dziewczynkę w wysokim krzesełku i
podała jej krakersa.
- Są urocze - stwierdziła Caitlyn, podziwiając dwójkę ciemnowłosych
dzieci. - W jakim są wieku?
- Osiem miesięcy. - Heather opuściła na podłogę chłopczyka, który
natychmiast ruszył przed siebie, raczkując szybko. Westchnęła. - Zanim
skończy się impreza, będzie już w połowie drogi do Teksasu.
Kobiety się roześmiały.
- Ja go popilnuję. - Rudowłosa dziewczynka zerwała się z krzesła i
pobiegła za malcem.
- Dziękuję, skarbie. - Heather uśmiechnęła się do Caitlyn. - To moja
córka, Bethany, znana również jako Asystentka Mamusi i Wybawczyni w
Ciężkich Chwilach.
- Fajnie jest mieć starszą siostrę. - Caitlyn spojrzała na Shannę. I bardzo
boli, kiedy się ją traci, dodała w duchu.
Shanna zamrugała i spojrzała na nią badawczo.
- Już nigdy nie będziemy musiały się rozstawać. Caitlyn przełknęła ślinę.
Czyżby Shanna czytała w jej
myślach? W dzieciństwie były sobie tak bliskie, tak wyczulone na swoje
myśli i uczucia, że zastanawiała się, czy nie jest to jakiś niesamowity
rodzaj komunikacji. Dopiero kilka lat po wyjeździe Shanny, Caitlyn w
pełni zdała sobie sprawę ze swoich wyjątkowych zdolności. Pisała o nich
Shannie, wiedząc, że siostra ją zrozumie, ale nigdy nie dostała
odpowiedzi.
- Kiedy byłyśmy w łazience, Shanna opowiadała mi o waszej rodzinie -
powiedziała Heather. - Mieszkaliście w wielu krajach.
Caitlyn skinęła głową.
- Tak. W Polsce, na Białorusi, na Litwie, właściwie wszędzie w tamtym
rejonie.
- A mama uczyła nas w domu - dodała Shanna. -I przysięgam, za każdym
razem, kiedy Caitlyn wychodziła się pobawić, przychodził do niej jakiś
bezdomny pies albo kot. Mamę doprowadzało to do szału, bo było ich za
dużo, żebyśmy mogli je zatrzymać, i musiała szukać dla nich domów.
Caitlyn uśmiechnęła się na wspomnienie swojego ulubionego zwierzaka,
wielkiego, czarnego kocura o imieniu Pan Foofikins. Teraz rozumiała,
dlaczego zwierzaki do niej przychodziły, ale w tamtych czasach, w swojej
dziecięcej ignorancji zakładała, że każdy rozumie dźwięki wydawane
przez zwierzęta.
- I za każdym razem, kiedy przeprowadzaliśmy się w nowe miejsce,
Caitlyn pierwsza łapała nowy język. Była niesamowita. Przysięgam,
potrafiła nauczyć się języka w miesiąc.
Caitlyn zaczerwieniła się, słuchając wyrazów podziwu i zdumienia
kobiet.
Emma przyglądała jej się uważnie.
- To prawda, że znasz ponad tuzin języków? Caitlyn skinęła głową. Miała
przeczucie, że zainteresowanie Emmy to coś więcej niż tylko uprzejma
ciekawość.
- A teraz ile czasu potrzebujesz, żeby się nauczyć nowego języka? -
wypytywała Emma.
Caitlyn zawahała się, nim odpowiedziała.
- Kilka godzin. - Twarz zapłonęła jej jeszcze gorętszym rumieńcem,
kiedy kobiety krzyknęły z podziwem. To nie było tak, że opanowała jakąś
fantastyczną umiejętność. Był to po prostu dziwny dar, z którym się
urodziła. Kiedy już zorientowała się, że jest parapsychiczną lingwistką,
zaczęła szlifować swój talent, aż osiągnęła obecny poziom mistrzostwa.
Zwykle się tym nie chwaliła, bo większość ludzi nie
wierzyła, że rozumie każdy zasłyszany język. Myśleli, że jest kłamczuchą
albo zwyczajną wariatką.
- To na pewno było bardzo przydatne w pracy dla Departamentu Stanu -
stwierdziła Emma. - Chyba zgłupieli, skoro cię zwolnili.
Caitłyn zesztywniała i spojrzała na siostrę, która podeszła bliżej i zniżyła
głos.
- Powiedziałam Emmie, że szukasz pracy.
- Skąd to wiesz? - Departament Stanu skutecznie wyciszył jej „wielki
błąd".
- Zadzwoniłam do mamy, żeby zaprosić ją na urodziny Tina - ciągnęła po
cichu Shanna. - Kiedy już wykręciła się od przyjścia, powiedziała mi, co
cię spotkało, że jesteś w Nowym Jorku i że szukasz pracy. Powiedziała,
że tato chce cię przyjąć do swojego zespołu. Ja chciałam ci dać
alternatywę, więc poprosiłam Emmę, żeby cię odszukała.
Emma się uśmiechnęła.
- Jestem współwłaścicielką firmy MacKay, Usługi Ochroniarskie i
Detektywistyczne.
Więc to w ten sposób namierzyli ją w motelu. Mimo to Caitłyn była
zdumiona, że jej matka nie chciała przyjść na urodziny własnego wnuka.
- Nie rozumiem, dlaczego rodzice nie przyszli. Ani dlaczego tato
ostrzegał mnie, żebym tu nie przyjeżdżała.
Shanna się skrzywiła.
- Obawiałam się tego. - Pochyliła się jeszcze bliżej. -Chcę tylko, żebyś
wiedziała, że nie jesteś sama. I nie musisz mieszkać w motelu. Mamy
dom na Manhattanie, który stoi prawe całkiem pusty, i możesz tam
mieszkać tak długo, jak zechcesz.
Caitłyn z trudem przełknęła ślinę.
- To by mi bardzo pomogło.
- No i pomyślałyśmy z Emmą, że może chciałabyś się zatrudnić w
MacKay UOD - ciągnęła Shanna.
Propozycja pracy? To była ostatnia rzecz, jakiej spodziewała się na
przyjęciu urodzinowym siostrzeńca. Zwróciła się do Emmy.
- To bardzo miło z twojej strony, ale nie mam żadnego doświadczenia w
tej branży.
Emma machnęła ręką.
- Prowadzimy dochodzenia na całym świecie. Dzięki swoim zdolnościom
lingwistycznym idealnie się nadajesz do tego rodzaju pracy.
- Dziękuję. Chętnie to przemyślę. - Caitłyn rozejrzała się po twarzach
przyjaciółek Shanny i zdała sobie sprawę, że siostra próbuje wciągnąć ją
do swojej rodziny. Rodziny, której nie akceptował ojciec.
- Zanim zaczniesz o czymkolwiek myśleć - powiedziała Shanna z
zatroskanym wyrazem twarzy - musisz poznać wszystkie fakty. O nas.
Caitłyn znów poczuła dreszcz na karku. Intuicja ostrzegała ją. Wejście do
króliczej nory znów zamajaczyło jej przed oczami, coraz szersze,
zapraszające, by w nią wpaść. Ale choć uwielbiała przygody, nie była
pewna, czy chce się znaleźć w tym miejscu. Ojciec wyraźnie ją ostrzegał,
żeby nie zadawała się z tymi ludźmi.
Ale jej siostra tu była. Caitłyn nie chciała znów stracić Shanny. Nie
chciała stracić siostrzenicy i siostrzeńca. Widziałam, jak Constantine
latał, pomyślała. Jak Shanna zdoła to wyjaśnić?
Shanna się skrzywiła.
- Zrobię, co w mojej mocy. Caitłyn zesztywniała.
- Czytasz mi w myślach.
Rozdział 2
Caitlyn wzięła głęboki oddech, żeby uspokoić łomoczące serce. Może nie
powinna być tak zszokowana. Ona sama była parapsychiczną lingwistką,
więc możliwe, że jej siostra też ma zdolności parapsychiczne.
Shanna kiwnęła na nią i poprowadziła ją do stołu z przekąskami.
- Nie staram się świadomie czytać ci w myślach. Chcę szanować twoją
prywatność, ale niektóre twoje myśli są tak intensywne, że je
wychwytuję.
Caitlyn obejrzała się na resztę kobiet po drugiej stronie stołówki. Były
zajęte rozmową, więc na szczęście mogła wreszcie porozmawiać z siostrą
w cztery oczy.
- Masz zdolności telepatyczne.
- Zwykle lepiej mi idzie blokowanie przekazów niż ich wysyłanie czy
odbieranie - wyznała Shanna. - Ale z tobą zawsze łączyła mnie silna więź.
Pamiętasz, że kiedy byłyśmy małe, zawsze...
- .. .kończyłyśmy nawzajem swoje zdania - powiedziała Caitlyn z
uśmiechem. Ale skoro łączyła je tak silna więź, dlaczego siostra ją
opuściła?
- Ty też jesteś telepatką? - spytała Shanna.
- Nie wydaje mi się. Moje parapsychiczne zdolności koncentrują się
głównie na języku.
- Posiadasz rzadki dar. - Shanna nalała ponczu do dwóch czerwonych,
plastikowych kubków. - Kiedy byłam w szkole, często o tobie myślałam i
śniłam w nocy. Otaczał cię śnieg i nosiłaś jasnoczerwoną, wełnianą
kurtkę i rękawiczki z jednym palcem.
Caitlyn wstrzymała oddech. Od dziesiątego do dwunastego roku życia
nosiła jasnoczerwoną kurtkę. Shanna podała jej kubek z ponczem.
- Później widywałam cię w Waszyngtonie, a potem znów w tych
śniegach. Kilka lat później sny się zmieniły. Widziałam plaże z białym
piaskiem i palmy. Słonie i tygrysy.
Caitlyn wypiła trochę ponczu.
- Zanim zatrudniłam się w Departamencie Stanu, skończyłam studia na
Uniwersytecie Georgetown. Dostałam placówkę w Mińsku, a potem w
Bangkoku i Dżakarcie.
W oczach Shanny zabłysły łzy.
- Zawsze miałam nadzieję, że widuję obrazy z twojego prawdziwego
życia. Strasznie za tobą tęskniłam.
To dlaczego mnie zostawiłaś? Caitlyn zamrugała, żeby rozgonić łzy i
wzięła plastikowy talerzyk z samochodzikiem z kreskówki.
- Ja nie wiem nic o twoim życiu. Nie wiedziałam nawet, że masz męża i
dzieci.
- Tato ci nie powiedział?
- Nie. - Caitlyn nałożyła na talerzyk parę krakersów i plasterków sera. -
Ostrzegł mnie tylko, że mam tu nie przyjeżdżać.
Shanna westchnęła.
- No cóż, cieszę się, że jednak przyjechałaś. I dziękuję ci za to.
Caitlyn wypiła jeszcze jeden łyk ponczu.
- Dlaczego rodzice się nie zjawili?
- Mama robi to, co każe jej ojciec. A on... on nie akceptuje mojego życia.
- Shanna wskazała krzesła przy stole ze stertą prezentów. - Wiesz, że tato
pracuje w CIA?
- Tak. - Caitlyn postawiła kubek i talerzyk na stole i usiadła. - Kiedyś
myślałam, że pracuje w Departamencie Stanu, ale kiedy pomógł mi
dostać u nich posadę, przyznał się, że to tylko kamuflaż i że zawsze był
agentem CIA.
Shanna skinęła głową.
- Od jakichś sześciu lat prowadzi tajny zespół o nazwie Trumna. Emma
MacKay pracowała kiedyś dla niego.
- Naprawdę? - Caitlyn spojrzała na Emmę, która karmiła właśnie małą
Jilłian.
- Podwładnym taty był jeszcze jeden pracownik MacKay UOD, Austin
Erickson.
- Mogę spytać, dlaczego odeszli? - Caitlyn domyślała się, że miało to
związek z apodyktycznym charakterem ojca. Myśl, że miałby być jej
szefem, kazała jej się mocno zastanawiać, zanim przyjęła jego propozycję
pracy. Nałożyła sobie ser na krakersa i ugryzła kawałek.
- Nie mogli się pogodzić z misją komórki Trumna -wyjaśniła Shanna. -
Tato rozpracowuje pewną grupę... ludzi, a jego ostatecznym celem jest
wytropienie ich co do jednego i całkowita eliminacja.
Caitlyn przełknęła z trudem, bo krakers utknął jej w gardle.
- Terroryści?
- Niektórzy z nich są terrorystami. Dobrze znam temat, bo mnie tato też
próbował zwerbować. Czy wiesz, że zdolności parapsychiczne mamy po
nim? Tylko nasz brat chyba ich nie odziedziczył.
- Wiem, ale co to ma...
- Wszyscy członkowie komórki Trumna muszą mieć wystarczające moce
parapsychiczne, by móc oprzeć się kontroli umysłu - ciągnęła Shanna. -
Wrogowie taty mają zdolność kontrolowania umysłów i wymazywania
wspomnień. Uważa, że są zagrożeniem dla rodzaju ludzkiego.
- Z tego, co mówisz, chyba są niebezpieczni. Shanna westchnęła.
- Niektórzy, owszem, ale nie wszyscy. Ci, których znam, są dobrymi
ludźmi.
Dobrzy władcy umysłów? Caitlyn nie mogła nie zadać sobie pytania, czy
mózg Shanny też nie jest pod ich kontrolą, skoro uważała ich za dobrych
ludzi. Z pewnością właśnie to było źródłem tarć między ojcem i jej
siostrą.
- O kim my właściwie mówimy?
Shanna zawahała się, ale w końcu szepnęła:
- O wampirach. Caitlyn zamrugała.
- Że co proszę?
- Tato poluje na wampiry.
Caitlyn odchyliła się na krześle. Musiała źle usłyszeć.
- Chcesz powiedzieć, że zwariował?
- Nie, jest całkowicie zdrowy na umyśle. Dlatego jego zespół nazywa się
Trumna. No wiesz, taki żarcik w stylu taty.
Caitlyn dostała gęsiej skórki na rękach. Jej ojciec i siostra byli obłąkani.
Wstała z krzesła.
- To ma być jakiś dowcip? Jakaś... gierka salonowa? Bo mnie to nie bawi.
- To nie jest dowcip. - Shanna patrzyła na nią z powagą. - Wampiry
istnieją.
- Wampiry to wymysł.
- Istnieją naprawdę. - Shanna uniosła rękę, by uciszyć kolejne protesty. -
Wiem, że to dla ciebie szok. Jeśli nie wierzysz mnie, zapytaj kogokolwiek
z obecnych. Albo tatę. Chce cię zwerbować, więc zapewne planował ci
powiedzieć.
Dreszcz przebiegł Caitlyn po plecach. To nie mogła być prawda. Jak
Shanna mogła ją okłamywać w taki sposób? Chociaż, z drugiej strony, co
miałaby zyskać przez zmyślenie tej historyjki? Caitlyn była w kropce.
Czy mogła ufać siostrze? Przecież nie widziała się z nią od lat.
Postanowiła, że porozmawia na ten temat z ojcem. Ale jeśli on potwierdzi
to wszystko i powie, że naprawdę poluje na wampiry?
Jej myśli miotały się ze skrajności w skrajność, od wiary do niewiary,
coraz szybciej i szybciej, aż zrobiło jej się słabo. Klapnęła na krzesło.
- Ty naprawdę chcesz mi powiedzieć, że wampiry istnieją?
- Tak. - Shanna kiwnęła głową. - A wiem coś o tym. Niepokój
zelektryzował ciało Caitlyn; zerwała się na
równe nogi. To dlatego ojciec ostrzegał ją przed przyjazdem tutaj.
„Shanna się zmieniła. Nie można jej już ufać. Trzymaj się od niej daleko
za wszelką cenę".
- Jesteś wampirzycą? Shanna otworzyła szeroko oczy.
- Nie. Jestem taka sama, jak przedtem.
- Och, Bogu dzięki. - Caitlyn przycisnęła dłoń do piersi i znów klapnęła
na krzesło. - Śmiertelnie mnie wystraszyłaś.
Shanna się uśmiechnęła.
- Spokojnie, skarbie. Ja nie jestem wampirzycą. - Poklepała ją po ręce. -
Jestem tylko żoną wampira.
- Aaa! - Caitlyn zerwała się na nowo. - Jesteś... jesteś żoną trupa?
- Nie jest trupem. Jest na dworze, gra w kosza.
- Ale... - Caitlyn zmarszczyła brwi, próbując to wszystko zrozumieć. -
Czy nie jest poniekąd... martwy?
- Jest nieumarłym.
Mdłości wróciły, Caitlyn znów usiadła.
- Chyba nie widzę różnicy.
- Martwy człowiek jest martwy przez cały czas. Roman jest martwy tylko
za dnia.
Caitlyn roztarta czoło. Wciąż leciała na łeb, na szyję do króliczej nory i
nie wiedziała gdzie góra, gdzie dół.
- Więc jest martwy w pięćdziesięciu procentach? Shanna się roześmiała.
- Cóż, chyba można tak powiedzieć. Ale, dziewczyno, kiedy jest żywy... -
Westchnęła z rozmarzoną miną. - Jest żywy w stu procentach. Przez całą
noc.
Caitlyn chwyciła kubek drżącymi palcami i jednym haustem dopiła
poncz. Wyglądało na to, że wampiry są dobre w łóżku. Kto by się
spodziewał? Wróciła myślami do tajemniczego mężczyzny z boiska. Czy
on też był nieumarłym? Czy był wolny? Czy potrafiłby sprawić, by na jej
twarzy pojawił się taki sam rozmarzony wyraz zaspokojenia, jak u
Shanny?
Caitlyn skarciła się w duchu. O czym ona myśli? Ledwie dziesięć sekund
temu dowiedziała się o istnieniu wampirów i już wyobraża sobie, jak by
to było uprawiać z kimś takim seks? To było właśnie jej cholerne
zamiłowanie do egzotyki. Zawsze kusiła ją egzotyka.
- Gryzie cię?
Usta Shanny drgnęły.
- Nie dla pożywienia. Roman i wszystkie dobre wampiry piją syntetyczną
krew.
- I jesteś szczęśliwa jako żona wampira?
- Och, tak. I nie ja jedna. - Shanna z szerokim uśmiechem wskazała
pozostałe kobiety. - Wiele moich przyjaciółek ma wampirzych mężów.
Caitlyn musiała przyznać, że wszystkie wyglądały na szczęśliwe. I
wszystkie były bardzo ładne. Najwyraźniej wampirom podobały się
piękne kobiety. Czy ten tajemniczy mężczyzna uznałby ją za atrakcyjną?
Czy w ogóle by ją zauważył? Jęknęła w duchu. Musiała przestać o nim
myśleć. Ale o ileż łatwiej było myśleć o boskim facecie niż radzić sobie z
tą dziwną, nową rzeczywistością, która dopadła ją bez ostrzeżenia?
Wampiry. Jej szwagier jest wampirem. Więc kim są jej siostrzeniec i
siostrzenica?
- Widziałam, jak Constantine podfruwa do kosza. Jest wampirem w
wersji mini?
Shanna się roześmiała.
- Jest całkiem normalnych chłopcem. Je, śpi i chodzi do szkoły.
- I lata?
- Nie lata. Lewituje.
Oczywiście. W takim razie wszystko w porządku.
Sparks Kerrelyn Miłość na kołku 09 Jedz, poluj, kochaj Poszukiwana: żona Warunek: musi kochać dzieci. I jeszcze coś: śmiertelniczkom dziękujemy. Carlos szuka swojej bratniej duszy, kobiety, która pokocha sieroty, którymi niedawno się zaopiekował. Piękna Caitlyn jest jak promień słońca w ciemności. Nareszcie znalazł idealną kobietę, tylko że… Caitlyn jest śmiertelniczką. Co gorsza, jej ojciec jest szefem agencji zwalczającej nieumarłych. Ale Caitlyn też czuje, że Carlos jest dla niej stworzony – choć trzeba przyznać, że bywa nieco… zmienny. Nie wiedzą jednak o sobie wszystkiego. I nie przeczuwają, że połączy ich coś więcej niż dzikie niebezpieczeństwo i zwierzęcy magnetyzm…
Rozdział 1 Caitlyn ostrzegano, żeby nigdy nie zbliżała się do tego budynku. Nie wiedziała, czy jest odważna, czy tylko głupia, ale teraz było już za późno, żeby się nad tym zastanawiać. Była na miejscu. Reflektory wypożyczonego samochodu oświetlały gładki asfaltowy podjazd. Drogę osłaniał tunel z wysokich drzew; ich nagie gałęzie czepiały się rozgwieżdżonego nieba niczym powykręcane, kościste palce. Caitlyn opanowała dreszcz i zamiast patrzeć na gałęzie skupiła wzrok na kępach jaskrawożółtych żonkili, którymi usiany był trawnik. Ona nazywała to dostrzeganiem pozytywnych stron. Niektórzy pewnie nazwaliby to lekkomyślnością. Ale przez dwadzieścia sześć lat życia nauczyła się, że w obliczu nieznanego zachowanie pozytywnego nastawienia jest najważniejsze. To, że ogród wyglądał na zadbany, było dobrym znakiem. A ochroniarz przy bramie wydawał się przyjazny - sprawdził jej dokumenty i przywitał ją z uśmiechem. Traktuj to jak przygodę. Uwielbiasz przygody, pomyślała. Mimo to ścisnęła mocniej kierownicę, widząc we wstecznym lusterku, jak brama z kutego żelaza zatrzaskuje się za nią. Metaliczny szczęk rozległ się echem wśród nagich drzew i przeniknął ją do kości. Była zamknięta.
Tato musiał się mylić. To miejsce nie mogło być niebezpieczne. Przed przyjazdem sprawdziła je w Internecie. Firma Romatech Industries wytwarzała syntetyczną krew i rozsyłała ją do szpitali i przychodni na całym świecie. Dyrektor naczelny i wynalazca krwi, Roman Draganesti, ratował tysiące ludzkich istnień każdego roku. Kto mógłby mieć coś przeciwko temu? Jechała długim podjazdem, wijącym się po rozległych ogrodach. Może tacie chodziło o zamach bombowy, o którym czytała. Ale to miało miejsce trzy lata temu i od tamtej pory nie wydarzyło się nic groźnego. Jestem zupełnie bezpieczna, powiedziała sobie, kiedy jej oczom ukazał się słabo oświetlony, rozłożysty budynek. Schludnie przystrzyżone żywopłoty okalały skrzydła, rozchodzące się od centralnej części. Latarnie oświetlały około tuzina samochodów na parkingu; w kulistych plamach światła kłębiły się owady. Caitlyn zaparkowała swoją wypożyczoną toyotę camry i nieufnie spojrzała na wejście. Tato przesadzał, i tyle. Ale dlaczego nie chciał, żeby spotkała się z siostrą? Może martwił się, że spotkanie po latach za bardzo ją poruszy? Caitlyn musiała przyznać, że nie wiedziała, czego spodziewać się po siostrze, z którą nie miała kontaktu od sześciu lat. Była w szoku, kiedy dwa dni wcześniej dostała kartkę od starszej siostry. Shanna miała nowe nazwisko: Draganesti. Czyżby wyszła za dyrektora Romatechu? I kiedy to się stało? Shanna dołączyła do listu zdjęcie syna i córki, i zaprosiła Caitlyn na przyjęcie urodzinowe Constantine'a, który pod koniec marca kończył cztery lata. Caitlyn gapiła się osłupiała na zdjęcie przez dobre pięć minut. Nie wiedziała, że ma siostrzeńca i siostrzenicę. Rodzice nigdy jej o tym nie wspomnieli. Jak to możliwe, że nie pochwalili się wnukami? Zaproszenie przyszło do pensjonatu, w którym Caitlyn znalazła pokój po powrocie
do Stanów przed tygodniem. Skąd Shanna wiedziała, gdzie jej szukać? Ostatni raz odezwała się do Caitlyn w lipcu 2004; przysłała jej kartkę na urodziny. Niedługo potem ślad po niej zaginął. Prawie rok później tato oznajmił, że ją namierzył. Dostała nową tożsamość dzięki programowi ochrony świadków. Tato nie wdawał się w szczegóły, stwierdził tylko, że Shanna jest dla nich stracona na zawsze. Że muszą trzymać się z daleka od miejsca zwanego Romatech Industries. Że Shanna się zmieniła. Nie można jej ufać. Należy jej unikać za wszelką cenę. Mimo wszystko to moja siostra, pomyślała. Caitlyn musiała poznać prawdę. Wysiadła z samochodu z torebką i prezentem dla Constantine'a. Tato wpadłby w szał, gdyby się dowiedział, że tu przyjechała. Już i tak był wkurzony jej ostatnią porażką. To, że popełniła błąd ze słusznych powodów, nie miało znaczenia. Miała przechlapane. Złamała sobie karierę. Była na czarnej liście Departamentu Stanu. Nie miała pracy, nie miała domu; miała tylko konto oszczędnościowe, którego zawartość kurczyła się szybko. Przyjazd tutaj, żeby spotkać się z Shanną, mógł być kolejnym błędem, ale, do diabła, chciała odzyskać siostrę. I nigdy nie uciekała przed wyzwaniami. Trzasnęła drzwiczkami, żeby podkreślić swoją buntowniczą determinację i pomaszerowała do wejścia. Była spóźniona jakieś dwadzieścia minut, bo trochę pobłądziła. Umiała się poruszać po Mińsku, Sankt Petersburgu, Bangkoku i Dżakarcie, ale White Plains w stanie Nowy Jork było dla niej obcą ziemią. Słyszała w oddali krzyki i śmiech, wyglądało więc na to, że przyjęcie trwa w najlepsze. Zwolniła kroku, kiedy w jej myślach znów pojawiło się pytanie, które nie dawało jej spokoju od chwili otwarcia zaproszenia. Kto urządza przyjęcie urodzinowe
dla czterolatka o dziewiątej wieczorem? To prawda, nie miała żadnego doświadczenia, jeśli chodzi o wychowanie dzieci, ale czy maluchy nie powinny już o tej porze leżeć w łóżkach? Zatrzymała się w pół kroku, kiedy drzwi wejściowe się otworzyły. Buchnęła z nich kolumna blasku, podświetlająca od tyłu sylwetkę potężnego mężczyzny. - Panna Whelan? - Głos miał niski i ochrypły. Przesunął się na skraj snopu światła i stał się bardziej widoczny. - Tak. - Kolejny ochroniarz, założyła Caitlyn, jako że miał prawie dwa metry wzrostu i wyglądał na niezniszczalnego jak czołg. Ubrany był w takie same spodnie khaki i granatową koszulkę polo jak człowiek przy bramie wjazdowej. - Witam panią. Jestem Howard Barr. - Wskazał jej otwarte drzwi. - Zapraszam. - Mam nadzieję, że nie spóźniłam się za bardzo. - Caitlyn weszła do obszernego holu i się rozejrzała. Rośliny w donicach, ładne obrazy na ścianach, błyszcząca, marmurowa posadzka... i ani śladu Shanny. W ogóle nikogo. Przełknęła ślinę, kiedy potężny ochroniarz zamknął za nią drzwi na zamek. - Ale Shanna tu jest, prawda? - Jasne. Przyjęcie jest w stołówce. Zaraz tam panią zaprowadzę. - Howard spojrzał na nią przepraszająco, stając za stołem. - Ale najpierw muszę przeszukać pani torebkę. Standardowa procedura, proszę nie brać tego do siebie. - Rozumiem. - Caitlyn położyła rzeczy na stole. - Ciągle macie problemy z tymi ludźmi, którzy dokonali zamachu bombowego na Romatech? Howard pokręcił głową, grzebiąc w czerwonej, jedwabnej torebce, którą kupiła w Singapurze. - Ostatnio było spokojnie. - To dość dziwne miejsce na dziecięce przyjęcie urodzinowe. Wzruszył ramionami. - Shanna urządziła pokój dziecięcy koło swojego gabinetu, więc maluchy spędzają tutaj dużo czasu.
- Ach tak. - Shanna miała gabinet w placówce badawczej? - Sądziłam, że moja siostra jest dentystką. - Bo jest. Ma tu gabinet dentystyczny. - Howard podsunął jej torebkę ze zdziwioną miną. - Nie wiedziała pani? - Nie. Byłam za granicą i... nie byłyśmy w kontakcie. Nie wiedziałam, że ma dzieci, ani nawet że wyszła za mąż, dopóki nie dostałam zaproszenia na tę imprezę. Jej mąż to Roman Draganesti? - Tak. - Howard zmarszczył brwi, zanurzając wielkie, mięsiste łapska w torbie z prezentami. - Nie do wiary, że pani nie wiedziała. Caitlyn się skrzywiła. Dłonie Howarda rujnowały niebieską i czerwoną krepinę, którą układała tak starannie. - Z jakiegoś powodu ojciec mi o tym nie powiedział. Howard zacisnął pięści, mnąc krepinę jeszcze bardziej. - To... przepraszam. Chyba mogę pani powiedzieć. Pani ojciec nie jest tu szczególnie lubiany. - On chyba też za wami nie przepada. Howard burknął i wyjął samochód strażacki, który kupiła dla Constantine'a. - Fajny. Miałem taki, jak byłem mały. Zmieniał temat. Myślał, że ona tego nie zauważy? - Sądzi pan, że spodoba się Constantine'owi? Nie wiedziałam, co mu kupić. - Kupiła najróżniejsze rzeczy: książkę, DVD, dinozaura i wóz strażacki, w nadziei, że jeśli obstawi wszystkie bazy, któraś będzie punktowana. - Tak, będzie zachwycony. - Howard wpakował samochód z powrotem do torby i ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na zmiędloną krepinę. Spróbował ją rozprostować, ale tylko ją podarł. - Do diabła. Tylko pogarszam sprawę.
Mama zawsze mi powtarzała, że jestem jak niedźwiedź w składzie porcelany. - Myślałam, że to był słoń. Burknął i podsunął jej prezent. - Przepraszam. Śliczna, starannie spakowana torba wyglądała, jakby przeżuł ją grizzly. Howard wyglądał na szczerze zawstydzonego, więc Caitlyn uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. - Proszę się nie przejmować. Wątpię, żeby czterolatek dbał o estetykę. Liczy się to, co w środku. Skinął głową z wyraźną ulgą. - Cieszę się, że pani tak uważa. Może... będzie pani musiała przypomnieć to sobie, zanim skończy się ten wieczór. Czy to było jakieś ostrzeżenie? Caitlyn przełożyła długi pasek torebki przez głowę, wzięła torbę z prezentami i ruszyła za ochroniarzem na koniec rozległego holu. Przeszli przez dwuskrzydłowe drzwi i znaleźli się w długim korytarzu ze ścianą z okien. Przez szyby widać było dziedziniec i ogród. Po drugiej stronie dziedzińca, przez kolejną szklaną ścianę, widać było stołówkę. Była jasno oświetlona, ale pęki kolorowych baloników w oknach zasłaniały ludzi w środku. Howard poprowadził ją na prawo, po czym skręcił w lewo, w prostopadły korytarz, łączący pierwsze skrzydło z drugim. Ten korytarz obie ściany miał ze szkła. Nie był dźwiękoszczelny, bo Caitlyn słyszała krzyki i śmiechy dobiegające z zewnątrz. Zwolniła, spoglądając przez okna po lewej. Dość daleko, za stołówką, ujrzała boisko do koszykówki. Było jasno oświetlone i pełne graczy. - Niezły mecz. - Howard zatrzymał się obok niej, żeby popatrzeć. - Roman kazał urządzić to boisko zeszłego lata, ale zwykle grają tylko on, Tino i Phineas. Tino bardzo się cieszył, że na przyjęciu będzie wystarczająco dużo chłopaków na dwie kompletne drużyny. - Chce pan powiedzieć, że Constantine gra z nimi? -Caitlyn podeszła bliżej do szyby. O ile mogła stwierdzić, wszyscy gracze byli dorosłymi mężczyznami i nastolatkami.
- To Phineas, tam, właśnie robi wsad. - Howard wskazał lewy koniec boiska. Caitlyn uśmiechnęła się, kiedy młody mężczyzna zaczął świętować zdobyty punkt, z zapałem udając tańczącego kurczaka. Wszyscy najwyraźniej świetnie się bawili, ale byli tak potężni i atletycznie zbudowani, że martwiła się, czy nie zadepczą jej małego siostrzeńca. Zaczęła przepa-trywać boisko, szukając chłopca, gdy nagle jej wzrok padł na najwspanialszy okaz męskości, jaki widziała w życiu. Sprężysty i przebiegły, pomyślała, kiedy pędził przez boisko. Sunął zupełnie bez wysiłku, z taką gracją, jakby stał w miejscu i tylko ziemia poruszała się pod nim. Jego czarne włosy do ramion powiewały z tyłu, odsłaniając klasyczny profil - prosty nos, ostre kości policzkowe, mocną żuchwę. Miała wrażenie, że czas zwolnił, a wzrok jej się wyostrzył, kiedy tak chłonęła każdy szczegół. Dostrzegła jakiś tatuaż na jego karku. Ciemny ślad zarostu na szczęce. Błysk złota w uchu. Miał kolczyk. Był egzotyczny. Niebezpieczny. I taki męski. Wielki rudzielec zastąpił mu drogę, żeby go zablokować, ale czarnowłosy mężczyzna z łatwością ominął przeciwnika i biegł dalej. Pełen gracji, a zarazem siły. Dotarł do linii rzutów wolnych i wybił się w powietrze, obracając się, by chwycić piłkę rzuconą w jego kierunku; wykręcił się w powietrzu i zręcznie umieścił piłkę w koszu. Howard prychnął. - Pozer. Mężczyzna lekko wylądował na nogach przy akompaniamencie radosnych okrzyków swojej drużyny. Wyszczerzył zęby w uśmiechu. A Caitlyn przepadła.
Powoli dotarto do niej, że Howard trąca ją łokciem. - Tam jest Tino. Widzi go pani? Co? Kto? Przycisnęła dłoń do szkła, zaskoczona, że kręci jej się w głowie. Gwałtownie wciągnęła powietrze. 0 rany. Facet się uśmiechnął, a ona zapomniała, jak się oddycha. Zapomniała, jak się myśli. Wpadła w jakiś trans. Chwilowa niepoczytalność. To musiało być to, bo gość absolutnie nie był w jej typie. Zawsze chodziła z ogolonymi, gładko uczesanymi krawaciarzami w typie menedżera. Rozsądnymi i przewidywalnymi. Z takimi łatwo było sobie poradzić, i łatwo zapomnieć, kiedy wzywała przygoda. A zawsze wzywała. Caitlyn nigdy nie potrafiła się oprzeć egzotyce. Egzotycznym językom, zagranicznym placówkom. To dlatego podjęła pracę w Departamencie Stanu. Pracowała w najróżniejszych miejscach świata i kwitła wśród ekscytujących zadań. Ale choć chętnie narażała ciało i umysł na stresu- jące sytuacje, nigdy nie robiła tego ze swoim sercem. Jeśli chodziło o związki, zawsze grała ostrożnie. Ten mężczyzna był niebezpieczny. Czuła to w kościach. Potrafił wślizgnąć się kobiecie pod skórę i wziąć w posiadanie jej serce. Gdyby miała choć odrobinę rozsądku, trzymałaby się od niego z daleka. Niestety, jej rozsądek stał pod znakiem zapytania. Ostrzegano ją, żeby trzymała się z daleka od Romatechu, a jednak tu przyjechała. Jeszcze raz odetchnęła głęboko i rozluźniła palce zaciśnięte na torbie z prezentami. Ściskała ją tak mocno, że uszy werżnęły jej się w dłoń. - Tam jest Tino. Przy drugim koszu. - Howard wskazał palcem. Teraz wreszcie dostrzegła siostrzeńca i uśmiechnęła się. Był jeszcze bardziej uroczy niż na zdjęciu. Jasne loki i anielska, słodka buzia. Znów dopadł ją niepokój sprzed chwili.
- Jest za mały, żeby grać z dorosłymi. Stratują go. Howard się roześmiał. - Tino potrafi sobie poradzić. Ma... wyjątkowe zdolności. Zdolności? Jakie zdolności mogły pomóc małemu chłopcu rywalizować z facetami ponad dwa razy większymi od niego? I kim był ten tajemniczy mężczyzna, przez którego zapomniała o wszystkim dookoła? - Chodźmy. Zaprowadzę panią do Shanny. - Howard ruszył korytarzem w stronę dwuskrzydłowych drzwi. Caitlyn poszła za nim powoli, spoglądając przez okna, by się upewnić, że jej siostrzeniec nie zostanie stratowany. Boski, tajemniczy mężczyzna grał teraz w obronie; obstawiał wielkiego rudzielca, który przejął piłkę. Constantine wciąż zajmował pozycję pod koszem. Rudy podał do niego piłkę, i malec ją złapał. Pozostali gracze ruszyli biegiem w jego stronę i Caitlyn zwolniła kroku, znów bojąc się o jego bezpieczeństwo. Chłopiec podskoczył. Howard chwycił ją za ramię. - Chodźmy już. Szczęka jej opadła, kiedy Constantine zaczął unosić się coraz wyżej i wyżej. - Co się...? - Idziemy. - Howard pociągnął ją, aż potknęła się i przeleciała parę kroków. - Shanna chce panią widzieć. Serce Caitlyn zabiło jak szalone. Jej siostrzeniec był już na wysokości kosza i z łatwością przełożył piłkę przez obręcz. Jego drużyna zaczęła wiwatować, kiedy spokojnie wylądował na boisku. Caitlyn osłupiała spojrzała na Howarda. - Widział pan to? On skoczył trzy metry w górę! - Hm, no tak. Mówiłem pani, że ma wyjątkowe zdolności.
- Czyli co, umie latać? - Jeszcze raz wyjrzała za okno. Zawodnicy grali zupełnie normalnie, jakby nie wydarzyło się nic niezwykłego. Poczuła zimny dreszcz na karku. To było naprawdę dziwne. - Czy to ma jakiś związek z ostrzeżeniem mojego ojca, żebym tu nie przyjeżdżała? Howard się skrzywił. - Proszę nie mówić ojcu, co pani widziała. Mógłby wyrzec się Tina, a to by złamało malcowi serce. Tino to świetny dzieciak... - Który umie latać?! Howard otworzył jej drzwi, marszcząc czoło. - Nie ja powinienem pani o tym mówić. Shanna wszystko wyjaśni. Caitlyn zajrzała do stołówki pełnej wesołych baloników i radosnych ludzi. Uczucie chłodu na karku zbiegło dreszczem po jej plecach. Totylko przyjęcie urodzinowe małego chłopca. Nic strasznego. Więc dlaczego czuła się, jakby za moment miała wpaść do króliczej nory? To jest przygoda. A ty kochasz przygody, tłumaczyła sobie. Wyprostowała plecy i weszła do stołówki. Była to wielka sala z dwiema przeszklonymi ścianami, przez które widać było dziedziniec, boisko do koszykówki, a dalej zadbany ogród. Howard wskazał jej pierwszy stolik, na którym piętrzyły się prezenty. Położyła na nim swoją zmiętą torbę z podarunkami. Na kolejnym stole stały misa ponczu i tace z przekąskami. Na przeciwległym zaś widniał wielki, prostokątny tort czekoladowy z napisem „Wszystkiego najlep- szego, Constantine", wykonanym z jasnoczerwonego lukru. Jeszcze jeden stół pełen był wiaderek z lodem, w którym tkwiły butelki. Pewnie piwo dla dorosłych.
Wreszcie dotarła do stołów, przy których siedzieli ludzie. Same kobiety, stwierdziła, szukając wzrokiem siostry. Otworzyła szeroko oczy na widok kobiety ze sterczącymi, różowymi włosami. Naliczyła mniej więcej dziesięć pań w swoim wieku, gawędzących radośnie. Między nimi siedziały dziewczynki w różnym wieku. Ale nie było Shanny. - Ty na pewno jesteś siostrą Shanny! - Piękna brunetka wstała od stołu i podeszła do niej. - Tak, jestem Caitlyn. - Uśmiechnęła się przelotnie, kiedy wszystkie kobiety ucichły i spojrzały na nią. - Gdzie jest Shanna? - burknął Howard. - Zaraz wróci - ciągnęła brunetka z czystym, brytyjskim akcentem. - Jest w łazience, pomaga Heather. Obojgu bliźniakom trzeba było zmienić pieluchy. - Błysnęła zębami w uśmiechu i wyciągnęła rękę. - Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać. Jestem Emma MacKay, matka chrzestna Tina. A wiedziałaś, że on umie latać? Caitlyn ugryzła się w język, żeby nie zadać tego pytania na głos, i uścisnęła dłoń kobiety. - To ja wracam do biura ochrony - burknął Howard. - Dzięki - powiedziała do niego Emma. - Ale przyjdź później na tort. - Na pewno. - Howard uśmiechnął się i pożegnał Caitlyn, po czym ciężkim krokiem wyszedł z sali. - Przedstawię ci wszystkich. - Emma zaczęła wymieniać imiona, ale było ich zbyt wiele, żeby Caitlyn zapamiętała wszystkie od razu. Uśmiechała się i machała do kobiet, które witały ją po kolei. - A to jest twoja siostrzenica. - Emma stanęła za krzesłem, na którym siedziała mała dziewczynka. - Sofio, to twoja ciocia Caitlyn. - Strasznie się cieszę, że mogę cię poznać, Sofio. - Serce ścisnęło się w piesi Caitlyn, kiedy dziewczynka spojrzała
na nią wielkimi, niebieskimi oczami. Była śliczna. Oczy miała po Shannie, ale czarne, lekko falujące włosy musiała odziedziczyć po ojcu. - Cześć - powiedziała cicho Sofia i spojrzała przez ramię na Emmę. - Myślałam, że ty jesteś moją ciocią. Emma uśmiechnęła się i dłońmi zaczesała Sofii włosy za ramiona. - Ja jestem przyszywaną ciocią. Caitlyn jest prawdziwą. - A ja nie mam żadnych cioć - wymamrotała jedna z pozostałych dziewczynek. - Wszystkie zostały zabite. Oddech utknął Caitlyn w gardle. Próbowała przypomnieć sobie imię dziewczynki, szkolnej koleżanki Tina. Emma podeszła do małej i dotknęła jej ramienia. - Coco, ja z przyjemnością będę twoją ciocią. - Ja też. - Kobieta siedząca obok Coco uściskała ją. Wszystkie obecne zawtórowały dwóm pierwszym, wyrażając chęć zostania ciociami Coco. - Ja też! - krzyknęła Sofia. - Ja też chcę być ciocią. Caitlyn się uśmiechnęła. Shanna była szczęściarą, skoro miała takie przyjaciółki. Odnosiły się do siebie tak ciepło. Było jasne, że to zżyta grupka. Do Caitlyn dotarło nagle, że ci ludzie są teraz rodziną Shanny. Znali ją lepiej niż ona. Ta myśl zirytowała ją nieco. Miała zaledwie dziewięć lat, kiedy Shanna skończyła piętnaście i wyjechała do szkoły z internatem na drugim końcu świata. Caitlyn bardzo boleśnie tęskniła za swoją jedyną siostrą. Pisała do niej listy, ale nigdy nie dostała odpowiedzi. Shanna po prostu opuściła rodzinę. I znalazła sobie nową. Caitlyn wiedziała, że powinna cieszyć się jej szczęściem, ale, do licha - dlaczego ona nie była dość dobra dla Shanny? Niemal przez cały okres dorastania czuła się samotna i opuszczona. Teraz było jasne, że ojciec nie akceptuje Shanny ani jej nowej rodziny. A przecież nawet
nie wiedział wszystkiego; nie wiedział, że jej syn umie latać. - O, jest Shanna. - Emma wskazała dwuskrzydłowe drzwi. Caitlyn odwróciła się gwałtownie; serce zabiło jej szybciej. Na widok siostry łzy stanęły jej w oczach. Shannie towarzyszyła druga kobieta, każda z nich niosła w ramionach dziecko. Shanna prawie nic się nie zmieniła, wciąż miała te same jasne, rudawe włosy i niebieskie oczy. Oczywiście dojrzała od czasu, kiedy Caitlyn widziała ją ostatni raz, ale te lata dodały jej tylko ciepła, urody i blasku. Twarz Shanny pojaśniała na widok siostry. - Caitlyn! - Podeszła do niej szybkim krokiem i przekazała dziecko Emmie. Caitlyn nie bardzo wiedziała, jak witać się z siostrą, której nie widziała od lat, ale zażenowanie i wahanie szybko minęło, kiedy Shanna objęła ją i uściskała mocno. Kilka łez popłynęło z oczu Caitlyn, kiedy tuliła się do siostry. Minęło tyle czasu, ale w końcu ją odzyskała. - Pokaż się. - Shanna odchyliła się do tyłu; na jej policzkach też błyszczały łzy. - Jesteś całkiem dorosła. I jaka piękna. Caitlyn otarła twarz. - Zawsze uważałam, że to ty jesteś tą piękniejszą siostrą. Tęskniłam za tobą. Shanna znów ją uściskała. - Poznałaś wszystkich? - Emma mnie przedstawiła. Twoja córeczka jest urocza. - Zgadzam się z tobą całkowicie. - Shanna uśmiechnęła się szeroko. - Musisz też poznać naszego solenizanta. Jest na dworze, gra w kosza. I lata z piłką. Caitlyn musiała dopaść siostrę w cztery oczy, żeby móc zadać jej kilka istotnych pytań.
- Och, nie poznałaś jeszcze Heather. - Shanna wskazała ładną, rudowłosą kobietę, która trzymała w ramionach wiercącego się malucha. - Właśnie pomagałam jej z bliźniętami, Jean-Pierre'em i Jillian. - To jest Jillian. - Emma zapięła dziewczynkę w wysokim krzesełku i podała jej krakersa. - Są urocze - stwierdziła Caitlyn, podziwiając dwójkę ciemnowłosych dzieci. - W jakim są wieku? - Osiem miesięcy. - Heather opuściła na podłogę chłopczyka, który natychmiast ruszył przed siebie, raczkując szybko. Westchnęła. - Zanim skończy się impreza, będzie już w połowie drogi do Teksasu. Kobiety się roześmiały. - Ja go popilnuję. - Rudowłosa dziewczynka zerwała się z krzesła i pobiegła za malcem. - Dziękuję, skarbie. - Heather uśmiechnęła się do Caitlyn. - To moja córka, Bethany, znana również jako Asystentka Mamusi i Wybawczyni w Ciężkich Chwilach. - Fajnie jest mieć starszą siostrę. - Caitlyn spojrzała na Shannę. I bardzo boli, kiedy się ją traci, dodała w duchu. Shanna zamrugała i spojrzała na nią badawczo. - Już nigdy nie będziemy musiały się rozstawać. Caitlyn przełknęła ślinę. Czyżby Shanna czytała w jej myślach? W dzieciństwie były sobie tak bliskie, tak wyczulone na swoje myśli i uczucia, że zastanawiała się, czy nie jest to jakiś niesamowity rodzaj komunikacji. Dopiero kilka lat po wyjeździe Shanny, Caitlyn w pełni zdała sobie sprawę ze swoich wyjątkowych zdolności. Pisała o nich Shannie, wiedząc, że siostra ją zrozumie, ale nigdy nie dostała odpowiedzi. - Kiedy byłyśmy w łazience, Shanna opowiadała mi o waszej rodzinie - powiedziała Heather. - Mieszkaliście w wielu krajach. Caitlyn skinęła głową.
- Tak. W Polsce, na Białorusi, na Litwie, właściwie wszędzie w tamtym rejonie. - A mama uczyła nas w domu - dodała Shanna. -I przysięgam, za każdym razem, kiedy Caitlyn wychodziła się pobawić, przychodził do niej jakiś bezdomny pies albo kot. Mamę doprowadzało to do szału, bo było ich za dużo, żebyśmy mogli je zatrzymać, i musiała szukać dla nich domów. Caitlyn uśmiechnęła się na wspomnienie swojego ulubionego zwierzaka, wielkiego, czarnego kocura o imieniu Pan Foofikins. Teraz rozumiała, dlaczego zwierzaki do niej przychodziły, ale w tamtych czasach, w swojej dziecięcej ignorancji zakładała, że każdy rozumie dźwięki wydawane przez zwierzęta. - I za każdym razem, kiedy przeprowadzaliśmy się w nowe miejsce, Caitlyn pierwsza łapała nowy język. Była niesamowita. Przysięgam, potrafiła nauczyć się języka w miesiąc. Caitlyn zaczerwieniła się, słuchając wyrazów podziwu i zdumienia kobiet. Emma przyglądała jej się uważnie. - To prawda, że znasz ponad tuzin języków? Caitlyn skinęła głową. Miała przeczucie, że zainteresowanie Emmy to coś więcej niż tylko uprzejma ciekawość. - A teraz ile czasu potrzebujesz, żeby się nauczyć nowego języka? - wypytywała Emma. Caitlyn zawahała się, nim odpowiedziała. - Kilka godzin. - Twarz zapłonęła jej jeszcze gorętszym rumieńcem, kiedy kobiety krzyknęły z podziwem. To nie było tak, że opanowała jakąś fantastyczną umiejętność. Był to po prostu dziwny dar, z którym się urodziła. Kiedy już zorientowała się, że jest parapsychiczną lingwistką, zaczęła szlifować swój talent, aż osiągnęła obecny poziom mistrzostwa. Zwykle się tym nie chwaliła, bo większość ludzi nie
wierzyła, że rozumie każdy zasłyszany język. Myśleli, że jest kłamczuchą albo zwyczajną wariatką. - To na pewno było bardzo przydatne w pracy dla Departamentu Stanu - stwierdziła Emma. - Chyba zgłupieli, skoro cię zwolnili. Caitłyn zesztywniała i spojrzała na siostrę, która podeszła bliżej i zniżyła głos. - Powiedziałam Emmie, że szukasz pracy. - Skąd to wiesz? - Departament Stanu skutecznie wyciszył jej „wielki błąd". - Zadzwoniłam do mamy, żeby zaprosić ją na urodziny Tina - ciągnęła po cichu Shanna. - Kiedy już wykręciła się od przyjścia, powiedziała mi, co cię spotkało, że jesteś w Nowym Jorku i że szukasz pracy. Powiedziała, że tato chce cię przyjąć do swojego zespołu. Ja chciałam ci dać alternatywę, więc poprosiłam Emmę, żeby cię odszukała. Emma się uśmiechnęła. - Jestem współwłaścicielką firmy MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne. Więc to w ten sposób namierzyli ją w motelu. Mimo to Caitłyn była zdumiona, że jej matka nie chciała przyjść na urodziny własnego wnuka. - Nie rozumiem, dlaczego rodzice nie przyszli. Ani dlaczego tato ostrzegał mnie, żebym tu nie przyjeżdżała. Shanna się skrzywiła. - Obawiałam się tego. - Pochyliła się jeszcze bliżej. -Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nie jesteś sama. I nie musisz mieszkać w motelu. Mamy dom na Manhattanie, który stoi prawe całkiem pusty, i możesz tam mieszkać tak długo, jak zechcesz. Caitłyn z trudem przełknęła ślinę. - To by mi bardzo pomogło. - No i pomyślałyśmy z Emmą, że może chciałabyś się zatrudnić w MacKay UOD - ciągnęła Shanna.
Propozycja pracy? To była ostatnia rzecz, jakiej spodziewała się na przyjęciu urodzinowym siostrzeńca. Zwróciła się do Emmy. - To bardzo miło z twojej strony, ale nie mam żadnego doświadczenia w tej branży. Emma machnęła ręką. - Prowadzimy dochodzenia na całym świecie. Dzięki swoim zdolnościom lingwistycznym idealnie się nadajesz do tego rodzaju pracy. - Dziękuję. Chętnie to przemyślę. - Caitłyn rozejrzała się po twarzach przyjaciółek Shanny i zdała sobie sprawę, że siostra próbuje wciągnąć ją do swojej rodziny. Rodziny, której nie akceptował ojciec. - Zanim zaczniesz o czymkolwiek myśleć - powiedziała Shanna z zatroskanym wyrazem twarzy - musisz poznać wszystkie fakty. O nas. Caitłyn znów poczuła dreszcz na karku. Intuicja ostrzegała ją. Wejście do króliczej nory znów zamajaczyło jej przed oczami, coraz szersze, zapraszające, by w nią wpaść. Ale choć uwielbiała przygody, nie była pewna, czy chce się znaleźć w tym miejscu. Ojciec wyraźnie ją ostrzegał, żeby nie zadawała się z tymi ludźmi. Ale jej siostra tu była. Caitłyn nie chciała znów stracić Shanny. Nie chciała stracić siostrzenicy i siostrzeńca. Widziałam, jak Constantine latał, pomyślała. Jak Shanna zdoła to wyjaśnić? Shanna się skrzywiła. - Zrobię, co w mojej mocy. Caitłyn zesztywniała. - Czytasz mi w myślach.
Rozdział 2 Caitlyn wzięła głęboki oddech, żeby uspokoić łomoczące serce. Może nie powinna być tak zszokowana. Ona sama była parapsychiczną lingwistką, więc możliwe, że jej siostra też ma zdolności parapsychiczne. Shanna kiwnęła na nią i poprowadziła ją do stołu z przekąskami. - Nie staram się świadomie czytać ci w myślach. Chcę szanować twoją prywatność, ale niektóre twoje myśli są tak intensywne, że je wychwytuję. Caitlyn obejrzała się na resztę kobiet po drugiej stronie stołówki. Były zajęte rozmową, więc na szczęście mogła wreszcie porozmawiać z siostrą w cztery oczy. - Masz zdolności telepatyczne. - Zwykle lepiej mi idzie blokowanie przekazów niż ich wysyłanie czy odbieranie - wyznała Shanna. - Ale z tobą zawsze łączyła mnie silna więź. Pamiętasz, że kiedy byłyśmy małe, zawsze... - .. .kończyłyśmy nawzajem swoje zdania - powiedziała Caitlyn z uśmiechem. Ale skoro łączyła je tak silna więź, dlaczego siostra ją opuściła? - Ty też jesteś telepatką? - spytała Shanna. - Nie wydaje mi się. Moje parapsychiczne zdolności koncentrują się głównie na języku. - Posiadasz rzadki dar. - Shanna nalała ponczu do dwóch czerwonych, plastikowych kubków. - Kiedy byłam w szkole, często o tobie myślałam i śniłam w nocy. Otaczał cię śnieg i nosiłaś jasnoczerwoną, wełnianą kurtkę i rękawiczki z jednym palcem. Caitlyn wstrzymała oddech. Od dziesiątego do dwunastego roku życia nosiła jasnoczerwoną kurtkę. Shanna podała jej kubek z ponczem.
- Później widywałam cię w Waszyngtonie, a potem znów w tych śniegach. Kilka lat później sny się zmieniły. Widziałam plaże z białym piaskiem i palmy. Słonie i tygrysy. Caitlyn wypiła trochę ponczu. - Zanim zatrudniłam się w Departamencie Stanu, skończyłam studia na Uniwersytecie Georgetown. Dostałam placówkę w Mińsku, a potem w Bangkoku i Dżakarcie. W oczach Shanny zabłysły łzy. - Zawsze miałam nadzieję, że widuję obrazy z twojego prawdziwego życia. Strasznie za tobą tęskniłam. To dlaczego mnie zostawiłaś? Caitlyn zamrugała, żeby rozgonić łzy i wzięła plastikowy talerzyk z samochodzikiem z kreskówki. - Ja nie wiem nic o twoim życiu. Nie wiedziałam nawet, że masz męża i dzieci. - Tato ci nie powiedział? - Nie. - Caitlyn nałożyła na talerzyk parę krakersów i plasterków sera. - Ostrzegł mnie tylko, że mam tu nie przyjeżdżać. Shanna westchnęła. - No cóż, cieszę się, że jednak przyjechałaś. I dziękuję ci za to. Caitlyn wypiła jeszcze jeden łyk ponczu. - Dlaczego rodzice się nie zjawili? - Mama robi to, co każe jej ojciec. A on... on nie akceptuje mojego życia. - Shanna wskazała krzesła przy stole ze stertą prezentów. - Wiesz, że tato pracuje w CIA? - Tak. - Caitlyn postawiła kubek i talerzyk na stole i usiadła. - Kiedyś myślałam, że pracuje w Departamencie Stanu, ale kiedy pomógł mi dostać u nich posadę, przyznał się, że to tylko kamuflaż i że zawsze był agentem CIA. Shanna skinęła głową. - Od jakichś sześciu lat prowadzi tajny zespół o nazwie Trumna. Emma MacKay pracowała kiedyś dla niego.
- Naprawdę? - Caitlyn spojrzała na Emmę, która karmiła właśnie małą Jilłian. - Podwładnym taty był jeszcze jeden pracownik MacKay UOD, Austin Erickson. - Mogę spytać, dlaczego odeszli? - Caitlyn domyślała się, że miało to związek z apodyktycznym charakterem ojca. Myśl, że miałby być jej szefem, kazała jej się mocno zastanawiać, zanim przyjęła jego propozycję pracy. Nałożyła sobie ser na krakersa i ugryzła kawałek. - Nie mogli się pogodzić z misją komórki Trumna -wyjaśniła Shanna. - Tato rozpracowuje pewną grupę... ludzi, a jego ostatecznym celem jest wytropienie ich co do jednego i całkowita eliminacja. Caitlyn przełknęła z trudem, bo krakers utknął jej w gardle. - Terroryści? - Niektórzy z nich są terrorystami. Dobrze znam temat, bo mnie tato też próbował zwerbować. Czy wiesz, że zdolności parapsychiczne mamy po nim? Tylko nasz brat chyba ich nie odziedziczył. - Wiem, ale co to ma... - Wszyscy członkowie komórki Trumna muszą mieć wystarczające moce parapsychiczne, by móc oprzeć się kontroli umysłu - ciągnęła Shanna. - Wrogowie taty mają zdolność kontrolowania umysłów i wymazywania wspomnień. Uważa, że są zagrożeniem dla rodzaju ludzkiego. - Z tego, co mówisz, chyba są niebezpieczni. Shanna westchnęła. - Niektórzy, owszem, ale nie wszyscy. Ci, których znam, są dobrymi ludźmi. Dobrzy władcy umysłów? Caitlyn nie mogła nie zadać sobie pytania, czy mózg Shanny też nie jest pod ich kontrolą, skoro uważała ich za dobrych ludzi. Z pewnością właśnie to było źródłem tarć między ojcem i jej siostrą. - O kim my właściwie mówimy? Shanna zawahała się, ale w końcu szepnęła: - O wampirach. Caitlyn zamrugała. - Że co proszę? - Tato poluje na wampiry. Caitlyn odchyliła się na krześle. Musiała źle usłyszeć. - Chcesz powiedzieć, że zwariował?
- Nie, jest całkowicie zdrowy na umyśle. Dlatego jego zespół nazywa się Trumna. No wiesz, taki żarcik w stylu taty. Caitlyn dostała gęsiej skórki na rękach. Jej ojciec i siostra byli obłąkani. Wstała z krzesła. - To ma być jakiś dowcip? Jakaś... gierka salonowa? Bo mnie to nie bawi. - To nie jest dowcip. - Shanna patrzyła na nią z powagą. - Wampiry istnieją. - Wampiry to wymysł. - Istnieją naprawdę. - Shanna uniosła rękę, by uciszyć kolejne protesty. - Wiem, że to dla ciebie szok. Jeśli nie wierzysz mnie, zapytaj kogokolwiek z obecnych. Albo tatę. Chce cię zwerbować, więc zapewne planował ci powiedzieć. Dreszcz przebiegł Caitlyn po plecach. To nie mogła być prawda. Jak Shanna mogła ją okłamywać w taki sposób? Chociaż, z drugiej strony, co miałaby zyskać przez zmyślenie tej historyjki? Caitlyn była w kropce. Czy mogła ufać siostrze? Przecież nie widziała się z nią od lat. Postanowiła, że porozmawia na ten temat z ojcem. Ale jeśli on potwierdzi to wszystko i powie, że naprawdę poluje na wampiry? Jej myśli miotały się ze skrajności w skrajność, od wiary do niewiary, coraz szybciej i szybciej, aż zrobiło jej się słabo. Klapnęła na krzesło. - Ty naprawdę chcesz mi powiedzieć, że wampiry istnieją?
- Tak. - Shanna kiwnęła głową. - A wiem coś o tym. Niepokój zelektryzował ciało Caitlyn; zerwała się na równe nogi. To dlatego ojciec ostrzegał ją przed przyjazdem tutaj. „Shanna się zmieniła. Nie można jej już ufać. Trzymaj się od niej daleko za wszelką cenę". - Jesteś wampirzycą? Shanna otworzyła szeroko oczy. - Nie. Jestem taka sama, jak przedtem. - Och, Bogu dzięki. - Caitlyn przycisnęła dłoń do piersi i znów klapnęła na krzesło. - Śmiertelnie mnie wystraszyłaś. Shanna się uśmiechnęła. - Spokojnie, skarbie. Ja nie jestem wampirzycą. - Poklepała ją po ręce. - Jestem tylko żoną wampira. - Aaa! - Caitlyn zerwała się na nowo. - Jesteś... jesteś żoną trupa? - Nie jest trupem. Jest na dworze, gra w kosza. - Ale... - Caitlyn zmarszczyła brwi, próbując to wszystko zrozumieć. - Czy nie jest poniekąd... martwy? - Jest nieumarłym. Mdłości wróciły, Caitlyn znów usiadła. - Chyba nie widzę różnicy. - Martwy człowiek jest martwy przez cały czas. Roman jest martwy tylko za dnia. Caitlyn roztarta czoło. Wciąż leciała na łeb, na szyję do króliczej nory i nie wiedziała gdzie góra, gdzie dół. - Więc jest martwy w pięćdziesięciu procentach? Shanna się roześmiała. - Cóż, chyba można tak powiedzieć. Ale, dziewczyno, kiedy jest żywy... - Westchnęła z rozmarzoną miną. - Jest żywy w stu procentach. Przez całą noc. Caitlyn chwyciła kubek drżącymi palcami i jednym haustem dopiła poncz. Wyglądało na to, że wampiry są dobre w łóżku. Kto by się spodziewał? Wróciła myślami do tajemniczego mężczyzny z boiska. Czy on też był nieumarłym? Czy był wolny? Czy potrafiłby sprawić, by na jej twarzy pojawił się taki sam rozmarzony wyraz zaspokojenia, jak u Shanny?
Caitlyn skarciła się w duchu. O czym ona myśli? Ledwie dziesięć sekund temu dowiedziała się o istnieniu wampirów i już wyobraża sobie, jak by to było uprawiać z kimś takim seks? To było właśnie jej cholerne zamiłowanie do egzotyki. Zawsze kusiła ją egzotyka. - Gryzie cię? Usta Shanny drgnęły. - Nie dla pożywienia. Roman i wszystkie dobre wampiry piją syntetyczną krew. - I jesteś szczęśliwa jako żona wampira? - Och, tak. I nie ja jedna. - Shanna z szerokim uśmiechem wskazała pozostałe kobiety. - Wiele moich przyjaciółek ma wampirzych mężów. Caitlyn musiała przyznać, że wszystkie wyglądały na szczęśliwe. I wszystkie były bardzo ładne. Najwyraźniej wampirom podobały się piękne kobiety. Czy ten tajemniczy mężczyzna uznałby ją za atrakcyjną? Czy w ogóle by ją zauważył? Jęknęła w duchu. Musiała przestać o nim myśleć. Ale o ileż łatwiej było myśleć o boskim facecie niż radzić sobie z tą dziwną, nową rzeczywistością, która dopadła ją bez ostrzeżenia? Wampiry. Jej szwagier jest wampirem. Więc kim są jej siostrzeniec i siostrzenica? - Widziałam, jak Constantine podfruwa do kosza. Jest wampirem w wersji mini? Shanna się roześmiała. - Jest całkiem normalnych chłopcem. Je, śpi i chodzi do szkoły. - I lata? - Nie lata. Lewituje. Oczywiście. W takim razie wszystko w porządku.