Jak zawsze, książkę tę dedykuję mojej
rodzinie A także wszystkim śniącym
i marzycielom wielu artystom,
muzykom i bajarzom
bez których nigdy nie doszłoby do tej podróży.
NA POCZĄTKU
HISTORIA ERAGONA,
NAJSTARSZEGO I BRISINGRA
Na początku były smoki: dumne, groźne i niezależne. Ich
łuski lśniły jak klejnoty i każdy, kto na nie spojrzał, czuł
rozpacz, bo wspaniała i straszliwa była ich uroda.
I przez niezliczone wieki żyły samotnie w krainie Alagaesii.
A potem bóg Helzvog stworzył z kamieni Pustyni
Haradackiej krępe, mocarne krasnoludy.
I dwie rasy zaczęły toczyć wojny.
Potem zaś zza srebrnego morza do Alagaesii
przypłynęły elfy. On e także ruszyły na wojnę ze
smokami. Elfy jednak były silniejsze od krasnoludów i
zniszczyłyby smoki, tak jak smoki zniszczyłyby elfy.
Zawarto rozejm i podpisano traktat między smokami i
elfami. Z połą- czenia obu ras powstali Smoczy Jeźdźcy,
którzy przez tysiące lat utrzymy- wali pokój w całej
Alagaesii.
Potem do Alagaesii przypłynęli ludzie. I rogate urgale. I
Ra zacowie, łow- cy w mroku, pożeracze ludzkiego
mięsa.
I ludzie także dołączyli do traktatu ze smokami.
Aż wreszcie w ich szeregach pojawił się młody Smoczy
Jeździec, Gal- batorix. Zniewolił czarnego smoka
Shruikana i przekonał trzynastu innych Jeźdźców, by
poszli w jego ślady. Tych trzynastu nazwano
Zaprzysiężonymi.
7
Galbatorix i Zaprzysiężeni obalili Jeźdźców i spalili ich
miasto na wyspie Vroengard, a także zabili wszystkie
smoki, prócz własnych, oszczędzając jedynie trzy jaja -
jedno czerwone, jedno niebieskie, jedno zielone. A każ-
dem u smokowi, którego dosięgli, odbierali serce serc -
Eldunari - kryjące w sobie potęgę i umysł smoków,
odłączone od ciała.
I przez osiemdziesiąt dwa lata Galbatorix władał
niepodzielnie ludźmi. Zaprzysiężeni umarli kolejno, ale nie
on, dysponował bowiem siłą wszyst- kich smoków i nikt nie
zdołałby go pokonać.
W osiemdziesiątym trzecim roku rządów Galbatorixa
pewien człowiek wykradł z jego zamku niebieskie smocze
jajo. Jajo to powierzono pieczy tych, którzy wciąż walczyli z
królem - Yardenom.
Elfka Arya przewoziła jajo pomiędzy Vardenami i elfami,
szukając czło- wieka bądź elfa, dla którego smok
zechciałby się wykluć. I tak upłynęło dwadzieścia pięć
wiosen.
Wted y to, gdy Arya podróżowała do elflckiego miasta
Osilon, grupa urgali zaatakowała ją i jej przybocznych.
Urgalami dowodził Cień Durzą: czarnoksiężnik opętany
przez duchy, które wezwał, by słuchały jego rozka- zów. Po
śmierci Zaprzysiężonych spośród wszystkich sług
Galbatorixa to on budził największy lęk. Urgale zabiły
strażników Aryi, nim jednak ją ujęty, Arya odesłała
magicznie jajo do kogoś, kto, jak liczyła, mógłby je
ochronić.
Niestety, jej zaklęcie zawiodło.
I stało się tak, że piętnastoletni Eragon, sierota, znalazł
jajo w górach Kośćca. Zabrał je na farmę, gdzie mieszkał z
wuje m Garrowem i swym je- dynym kuzynem, Roranem, i
z jaja wykluł się dla Eragona smok, a chłopak sam
wychował smocze pisklę. Smoczyca miała na imię Saphira.
Wówczas Galbatorix posłał dwóch Razaców, by
odszukali i odzyskali jajo. Ra'zacowie zabili Garrowa i
spalili do m Eragona. Eragon i Saphira wy- ruszyli szukać
zemsty na Razacach. Dołączył do nich bajarz Brom,
niegdyś sam będący Smoczym Jeźdźcem, jeszcze przed
ich upadkiem. To właśnie do Broma eflka Arya zamierzała
posłać niebieskie jajo.
Brom wiele nauczył Eragona o władaniu mieczem, o
magii i o honorze. Podarował mu też Zarroca , niegdyś
miecz Morzana, pierwszego i najpo - tężniejszego z
Zaprzysiężonych. Razacowie jednak zabili Broma przy ich
następnym spotkaniu. Eragonowi i Saphirze udało się
uciec jedynie dzięki pomoc y młodzieńca Murtagha, syna
Morzana.
W czasie ich podróży Cień Durzą schwytał Eragona w
mieście Gil'ead. Eragon zdołał się uwolnić, wyzwolił też
Aryę z jej celi. ElŁka była zatruta i ciężko ranna, toteż
Eragon, Murtagh i Saphira zabrali ją do Vardenow,
żyjących pośród krasnoludów w Górach Beorskich.
Tam magowie uleczyli Aryę, tam też Eragon
pobłogosławił zapłakane dziecko, Elvę, życząc jej, by była
chroniona przed nieszczęściem. Niestety, dobrał
niewłaściwe słowa i nieświadomie przeklął ją, klątwa ta zaś
zmusiła dziewczynkę, by stała się ochroną przed
nieszczęściami innych.
Wkrótc e pote m Galbatorix posłał wielką urgalską armię,
by zaatakowała krasnoludy i Vardenow. W bitwie, która
nastąpiła, Eragon zabił Cienia Durzę. Durzą jednak zadał
mu bolesną ranę w plecy i mim o zaklęć uzdro- wicieli
Vardenow Eragon cierpiał straszliwe męki.
Trawiony bólem usłyszał głos: „Przyjdź do mnie,
Eragonie. Przybądź do mnie, bo ma m odpowiedzi na
wszystkie twe pytania".
Trzy dni później przywódca Vardenow, Ajihad, wpadł w
pułapkę i zo- stał zabity przez urgale, dowodzone przez
parę bliźniaczych magów, którzy zdradzili Vardenow.
Bliźniacy porwali także Murtagh a i powiedli do Gal-
batorixa, lecz Eragonowi i wszystkim Vardenom zdawało
się, że Murtag h zginął, i Eragon opłakiwał jego śmierć.
A córka Ajihada, Nasuada, została przywódczynią
Vardenow. ZTronjheimu , największej twierdzy
krasnoludów, Eragon, Saphira i Arya
wyruszyli do północnej puszczy Du Weldenvarden, gdzie
żyją elfy. Towa- rzyszył im krasnolud Orik, siostrzeniec
krasnoludzkiego króla, Hrothgara.
W Du Weldenvarden Eragon i Saphira poznali Oromisa i
Glaedra: ostat- niego wolnego Jeźdźca i smoka, którzy żyli
w ukryciu przez minione stulecia, czekając, by mó c
nauczać następne pokolenie Smoczych Jeźdźców. Eragon
i Saphira spotkali się także z królową Islanzadi, władczynią
elfów i matką Aryi.
Podczas gdy Oromi s i Glaedr szkolili Eragona i Saphirę,
Galbatorix posłał Razaców wraz z oddziałem żołnierzy do
ojczystej wioski Eragona, Carvahall, tym razem po to, by
porwać jego kuzyna Rorana. Roran jednak ukrył się i nie
znaleźliby go, gdyby nie nienawiść rzeźnika Sloana. Sloan
bowiem zamordował wartownika, wpuszczając Razaców
do wioski, tak by mogli schwytać zaskoczonego Rorana.
Roran wywalczył sobie wolność, lecz Ra zacowie
uprowadzili Katrinę: ukochaną Rorana i córkę Sloana.
Wówczas Roran przekonał wieśniaków, by odeszli wraz z
nim . Razem podróżowali
9
przez góry Kośćca, wzdłuż wybrzeża Alagaesii, do
południowej krainy Sur- da, jak dotąd niezależnej od
Gaibatorixa.
Rana na plecach Eragona wciąż mu doskwierała, lecz w
czasie elfickiej ceremonii Przysięgi Krwi, podczas której
elfy świętują traktat pomiędzy Jeźdźcami i smokami,
widmowy smok przywołany na koniec uroczystości uleczył
go. Co więcej, zjawa obdarzyła Eragona siłą i szybkością
dorównu- jącą najpotężniejszym elfom.
Wówczas Eragon i Saphira polecieli do Surdy, gdzie
Nasuada powiodła Yardenów, by rozpocząć atak na
Imperium Gaibatorixa. Tam też urgale sprzymierzyły się z
Vardenami, twierdziły bowiem, że Galbatorix zaćmił im
umysły i że pragną się na nim zemścić. U Vardenow
Eragon spotkał ponownie dziewczynkę Elve, która rosła
niewiarygodnie szybko z powodu jego zaldęcia. Z
zapłakanego niemowlęcia stała się na oko trzy-,
czterolatką, a spojrzenie jej oczu wstrząsało wszystkimi,
znała bowiem cierpienia tych, którzy ją otaczali.
Niedaleko granicy Surdy, na czarnych Płonących
Równinach, Eragon, Saphira i Vardeni stoczyli wielką i
krwawą bitwę z armią Gaibatorixa.
W trakcie bitwy do Vardenow dołączyli Roran i reszta
wieśniaków, po- dobnie krasnoludy, które
przymaszerowały z Gór Beorskich.
Wtedy ze wschodu nadleciała postać zakuta w
błyszczącą zbroję. Postać dosiadała lśniącego
czerwonego smoka. Przybysz ów jednym zaklęciem za-
bił króla Hrothgara.
Wówczas Eragon i Saphira starli się z Jeźdźcem i jego
czerwonym smo- kiem. I odkryli, że owym Jeźdźcem był
Murtagh, obecnie związany z Gal- batorixem przysięgą,
której nie da się złamać. Smok zaś to Cierń, wykluty z
drugiego z trzech jaj.
Murtagh pokonał Eragona i Saphirę dzięki sile Eldunari,
które powierzył mu Galbatorix. Pozwolił jednak odejść im
wolno, bo nadal darzył Eragona przyjaźnią. i dlatego że,
jak go poinformował, byli braćmi, urodzonymi przez
ulubioną nałożnicę Morzana, Selenę.
Wówczas Murtagh odebrał Eragonowi Zar'roca, miecz
ich ojca, i wraz z Cierniem wycofali się z Płonących
Równin, to samo uczyniła armia Gai- batorixa.
Po zakończonej bitwie Eragon, Saphira i Roran udali się
do mrocznej ka- miennej wieży, Helgrindu, służącej za
kryjówkę Razacom. Zabili jednego
z nich - i jego odrażających rodziców, Lethrblaki - i z
jaskiń Helgrindu uwolnili Katrinę. A w jednej z cel Eragon
odkrył ojca Katriny, ślepego i półżywego.
Eragon rozważał zabicie Sloana za jego zdradę, ale
odrzucił ten pomysł. Zamiast tego uśpił go głęboko i
powiadomił Rorana i Katrinę, że jej ojciec nie żyje.
Następnie poprosił Saphirę, by zabrała oboje do
Yardenów, on tymczasem zapoluje na ostatniego z
Razaców.
Już sam, Eragon zabił ostatniego Razaca. Potem zabrał
Sloana z Hel- grindu i po długim namyśle odkrył
prawdziwe imię rzeźnika w pradawnej mowie, języku
mocy i magii. Zniewolił go też jego imieniem, nakazując
rzeźnikowi przysiąc, że nigdy już nie zobaczy córki.
Wówczas Eragon posłał go, by zamieszkał pośród elfów.
Nie powiedział jednak rzeźnikowi, że jeśli odpokutuje za
swą zdradę i morderstwo, elfy uzdrowią mu oczy.
Arya spotkała się z Eragonem w połowie drogi do
Yardenów, razem po- wrócili pieszo przez ziemie wroga.
U Yardenów Eragon dowiedział się, że królowa Islanzadi
wysłała dwuna- stu elficlcich magów dowodzonych przez
elfa Blodhgarma, by strzegli jego i Saphiry. Następnie
Eragon zdjął z dziewczynki tak wielką część klątwy, jaką
zdołał, Elva jednak zachowała zdolność wyczuwania bólu
innych, choć nie czuła już przymusu ratowania ich przed
nieszczęściem.
Roran poślubił Katrinę, która nosiła w łonie dziecko. Po
raz pierwszy od bardzo dawna Eragon czuł się
szczęśliwy.
Wówczas Murtagh, Cierń i oddział ludzi Galbatorixa
zaatakowali Yar- denów. Z pomocą elfów Eragon i
Saphira zdołali ich powstrzymać, lecz ani Eragon, ani
Murtagh nie byli w stanie pokonać drugiego. Bitwa
okazała się trudna, bo Galbatorix zaczarował swych
żołnierzy, tak by nie czuli bólu, i Yardeni ponieśli ciężkie
straty.
Po wszystkim Nasuada wysłała Eragona jako
przedstawiciela Vardenów do krasnoludów na czas
wyboru nowego króla. Eragon bardzo nie chciał
wyjeżdżać, Saphira musiała bowiem zostać i chronić obóz
Yardenów. Po- słuchał jednak.
Roran zaś służył u Yardenów i awansował w ich
szeregach, okazał się bowiem zręcznym wojownikiem i
dowódcą.
Podczas pobytu Eragona u krasnoludów siedmiu z nich
próbowało go zabić. Śledztwo wykazało, że za atakami
stał klan Az Sveldn rak Anhuin.
11
Rada klanów trwała jednak dalej i krasnoludy wybrały
następcą tronu Ori- ka. Podczas koronacji do Eragona
dołączyła Saphira i wypełniła przyrzecze- nie, naprawiając
ukochany gwieździsty szafir krasnoludów, który strzaskała
podczas walki Eragona z Cieniem Durzą.
Wówczas Eragon i Saphira wrócili do Du
Weldenvarden. Tam Oromis ujawnił im prawdę o
pochodzeniu Eragona: że nie był on wcale synem
Morzana, lecz Broma, choć istotnie mieli z Murtaghiem tę
samą matkę Selenę. Oromis i Glaedr wyjaśnili im także,
czym są Eldunari, które smok może zechcieć wydalić za
życia, choć musi to uczynić z wielką ostrożnością, bo
ktokolwiek posiada Eldunari, może posłużyć się nim do
zapanowania nad smokiem.
Podczas pobytu w puszczy Eragon zdecydował, że jest
mu potrzebny miecz, który zastąpi Zar roca. Pamiętny
rady kotołaka Solembuma, spot- kanego podczas podróży
z Bromem, udał się do myślącego drzewa Menoa w Du
Weldenvarden. Przemówił do niego i drzewo zgodziło się
oddać mu ukrytą pod korzeniami jasnostal, w zamian za
dar, którego jednak nie nazwało.
Wtedy elfia kowalka Rhunó n - która wykuła wszystkie
miecze Jeźdź- ców - pracując z Eragonem, stworzyła dla
niego nową klingę. Miecz był niebieski, Eragon nazwał go
Brisingr - „Ogień". Za każdym razem, gdy wymawiał jego
imię, ostrze stawało w płomieniach.
Glaedr powierzył swe serce serc Eragonowi i Saphirze,
którzy razem po- wrócili do Vardenów. Tymczasem Glaedr
i Oromis dołączyli do reszty swe- go ludu, przypuszczając
od północy atak na Imperium.
Podczas oblężenia Feinster Eragon i Arya natknęli się
na trzech wrogich magów, jeden z nich przerodził się w
Cienia, Varaugha. Z pomocą Eragona Arya zabiła nowego
Cienia.
W tym samym czasie Oromis i Glaedr walczyli z
Murtaghiem i Cier- niem. Ale Galbatorix sięgnął ku nim i
opanował umysł Murtagha. Posłu- gując się jego rękami,
powalił Oromisa, a Cierń zabił ciało Glaedra.
Choć zatem Vardeni odnieśli zwycięstwo pod Feinster,
Eragon i Saphira opłakiwali utratę nauczyciela, Oromisa.
Vardeni jednak nie ustawali w wal- ce, maszerowali dalej,
zbliżając się do stolicy, Uru baenu, w której na tronie
zasiada Galbatorix, dumny, pewny siebie i gardzący
innymi, do niego bo- wiem należy siła smoków.
PRZEZ WYŁOM
Smoczyca Saphira ryknęła i żołnierze przeciwnika zadrżeli.
- Za mną! - Eragon uniósł wysoko nad głowę Brisingra.
Błękitny miecz zalśnił jaskrawym, oślepiającym blaskiem
na tle zwału czarnych chmu r nadciągających z zachodu. -
Za Yardenów!
Obo k niego śmignęła strzała; w ogóle jej nie dostrzegł.
Wojownicy zebrani u podstawy gruzowiska, na szczycie
którego stali
Eragon z Saphirą, odpowiedzieli chóralnym okrzykiem:
- Za Yardenów!
Unieśli broń i ruszyli naprzód, gramoląc się po
zwalonych kamiennych blokach.
Eragon odwrócił się do nich plecami. Po drugiej stronie
sterty znaj- dował się szeroki dziedziniec. Pośrodku niego
skupiło się około dwustu żołnierzy Imperium. Za ich
plecami ciemniała wysoka mroczna twierdza o wąskich
szczelinach okien i kilku kanciastych wieżach; w pokojach
na szczycie najwyższej z nich płonęła latarnia. Eragon
wiedział, że gdzieś za murami twierdzy kryje się lord
Bradburn, gubernator Belatony - miasta, które od
kilkunastu godzin próbowali zdobyć Yardeni.
Z donośnym krzykiem zeskoczył z gruzów ku
żołnierzom. Tamci cof- nęli się szybko, nadal jednak nie
opuścili włóczni i pik, celujących wprost
13
w poszarpaną szczelinę, którą Saphira wyłamała w
zewnętrznym murze zamku.
Podczas lądowania skręcił kostkę. Osuną ł się na
kolano i szybko podparł dzierżącą miecz ręką.
Jeden z żołnierzy wykorzystał sposobność: śmignął
naprzód, wymierza- jąc cios włócznią w odsłonięte gardło
przeciwnika.
Eragon sparował cios drobnym ruchem przegubu,
władając Brisingrem szybciej, niż potrafiłby tego dokonać
jakikolwiek człowiek bądź elf. Twarz żołnierza stężała ze
zgrozy, gdy pojął swój błąd. Próbował uciec, zanim jednak
zdołał pokonać choćby kilka cali, Eragon rzucił się
naprzód i trafił go prosto w brzuch.
Saphira, ciągnąc za sobą proporzec tryskającego z
pyska złocisto-błę- kitnego ognia, skoczyła na dziedziniec
w ślad za Eragonem. Gdy uderzy- ła o kamienne płyty,
przykucnęła, napinając mięśnie nóg. Siła zderzenia
wstrząsnęła całym dziedzińcem. Wiele odłamków szkła,
tworzących wielką barwną mozaikę na fasadzie twierdzy,
odprysnęło i wystrzeliło w powietrze, wirując niczym
monety odbite od bębna. W górze trzasnęły otwierane i
za- mykana okiennice.
Tuż po Saphirze pojawiła się elfka Arya. Długie czarne
włosy tańczyły szaleńczo wokół kanciastej twarzy, gdy
zeskoczyła ze sterty gruzów. Jej ręce i szyję pokrywały
smugi i rozbryzgi krwi, klinga miecza także ociekała po-
soką. Elfka wylądowała z miękkim szelestem skóry o
kamień.
Jej obecność uradowała Eragona. U boku swego i
Saphiry nie wolałby widzieć nikogo innego. Pomyślał, że
jest idealną towarzyszką broni.
Posłał jej szybki uśmiech. Arya odpowiedziała tym
samym, promienio- wała radością i groźną energią. W
bitwie jej rezerwa znikała bez śladu; poza walką rzadko
się zdarzało, by elfka tak bardzo się otworzyła.
Eragon uskoczył za tarczę, gdy między nimi pojawiła się
falująca zasłona błękitnego ognia. Spod rąbka hełmu
patrzył, jak Saphira zalewa skulo- nych żołnierzy rzeką
płomieni, która otoczyła ich, nie czyniąc najmniejszej
szkody.
Ustawieni w szeregu na blankach zamku łucznicy
wypuścili grad strzał, celując w smoczycę. Okalające ją
gorąco było tak potężne, że garść pocis- ków już w
powietrzu stanęła w ogniu i rozpadła się w proch, rzucone
przez Eragona czary ochronne odbiły resztę. Jeden ze
zbłąkanych grotów trafił
w tarcze Eragona i odbił się od niej z głuchym łoskotem,
pozostawiając zagłębienie.
Pióropusz ognia spowił nagle trzech żołnierzy, zabijając
ich tak szybko, że nie zdążyli nawet krzyknąć. Pozostali
stłoczyli się w samym sercu pie- kielnej pożogi; w
jaskrawobłękitnym blasku groty ich włóczni i pik lśniły
jasno.
Mim o usilnych starań, Saphira nie zdołała nawet zranić
reszty wrogów. W końcu zrezygnowała i z donośnym
kłapnięciem zamknęła pysk. Pod nieobecność ognia na
dziedzińcu zapadła przejmująca cisza.
Eragon, jak już kilka razy wcześniej, pojął, że ktokolwiek
przygotował zaklęcia ochronne żołnierzy, musiał być
zręcznym i potężnym magiem. Czy to robota Murtagha? -
zastanawiał się w myślach. Jeśli tak, czemu wraz z
Cierniem nie bronią Belatony? Czyżby Galbatorixowi nie
zależało na utrzymaniu miasta?
Popędził naprzód i jednym uderzeniem Brisingra
odrąbał czubki tuzina włóczni równie łatwo, jak za młodu
odcinał nasienne końcówki chmielu. Chlasnął najbliższego
żołnierza przez pierś, przebijając kolczugę niczym
zwiewny jedwab. Trysnęła fontann a krwi. Potem Eragon
pchnął następne- go żołnierza i uderzył tarczą kolejnego
po lewej, odrzucając go na trzech towarzyszy i
wywracając całą czwórkę.
Reakcje przeciwników wydały mu się powolne i
niezgrabne - tańczył pośród szeregów wroga, powalając
bezkarnie nieprzyjaciół. Saphira ruszyła do walki po lewej
- wyrzucała żołnierzy w powietrze olbrzymimi łapami,
tłukła kolczastym ogonem, gryzła i zabijała, szybko
poruszając głową - a po prawicy Arya poruszała się
błyskawicznie, każdy ruch jej miecza zwiastował śmierć
kolejnemu słudze Imperium. Kiedy Eragon zawirował w
piruecie, unikając kontaktu z dwiema włóczniami, ujrzał
tuż za ich plecami futrza- stego elfa Blódhgarma, a także
jedenaście innych elfów, których zadaniem było strzeżenie
jego i smoczycy.
Nieco dalej, przez szczelinę w murze zewnętrznym, na
dziedziniec wle- wali się Vardeni, nie atakowali jednak -
zbyt niebezpiecznie było zbliżać się do Saphiry. Zresztą,
smoczyca, Eragon ani elfy nie potrzebowali pomocy w
starciu z żołnierzami.
W wirze bitwy szybko się rozdzielili, lądując na
przeciwległych koń- cach dziedzińca. Eragon nie martwił
się o towarzyszkę. Nawet pozbawiona
ochrony czarów, Saphira była w pełni zdolna pokonać
samodzielnie od- dział dwudziestu czy trzydziestu ludzi.
Włócznia trafiła w tarczę Eragona, która boleśnie
uderzyła go w ramię. Obrócił się w stronę jej właściciela,
wysokiego mężczyzny o twarzy zry- tej bliznami,
odsłaniającego w grymasie dziury w miejscu dolnych
przed- nich zębów, i pomkną ł ku niemu. Tamten usiłował
dobyć zza pasa sztylet. W ostatniej chwili Eragon obrócił
lekko tułów, napiął ręce i pierś i rąbnął obolałym
ramieniem prosto w mostek napastnika.
Siła zderzenia odrzuciła żołnierza o kilkanaście jarów.
Runął na ziemię, trzymając się za serce.
A potem z nieba posypał się grad czarnopiórych strzał,
zabijając bądź ra- niąc wielu walczących. Eragon osłonił
się tarczą przed pociskami i przykuc- nął, choć był
pewien, że magia go ochroni. Nie zamierzał pozwalać
sobie na nieostrożność: nie mógł przewidzieć, kiedy
czarownik strony przeciwnej wystrzeli ku niemu zaklętą
strzałę, która mogłaby przebić ochronne czary.
Jego wargi wygięły się w gorzkim uśmiechu. Łucznicy
na murach pojęli już, że mogliby zwyciężyć tylko gdyby
udało im się zabić jego samego i elfy, nieważne ilu swoich
musieliby przy tym poświęcić.
Już za późno, pomyślał z ponurą satysfakcją. Trzeba było
odłączyć się od
Imperium póki jeszcze mieliście sposobność.
Deszcz grzechoczących strzał pozwolił mu chwile
odpocząć i Eragon chętnie z tego skorzystał. Atak na
miasto zaczął się o brzasku, a on sam wraz z Saphira od
początku postępował na czele.
Kiedy ostrzał ustał, Eragon przerzucił Brisingra do lewej
dłoni, pod- niósł jedną z włóczni przeciwnika i cisnął w
stojących czterdzieści stóp wyżej łuczników. Włócznia to
broń, którą ciężko rzucać celnie bez długiej praktyki. Nie
zdziwił się zatem, odkrywszy, że chybił człowieka, w
którego celował. Zaskoczyło go natomiast to, że nie trafił
w żadnego z łuczników. Włócznia poszybowała nad ich
głowami i roztrzaskała się o mur zamku w górze. Łucznicy
zaczęli śmiać się głośno i drwić, podkreślając słowa wul-
garnymi gestami.
Uwagę Eragona przyciągnął szybki ruch na skraju pola
widzenia. Obej- rzał się akurat, gdy Arya także cisnęła
włócznią, przebijając dwóch stoją- cych obok siebie
łuczników. Następnie wycelowała w nich miecz.
- Brisingr! - rzuciła i włócznia zapłonęła
szmaragdowozielonym og- niem.
Pozostali łucznicy cofnęli się przed płonącymi trupami i
jak jeden mąż umknęli z blanków, tłocząc się w przejściu
wiodącym na wyższe piętra zamku.
- To niesprawiedliwe - mrukną ł Eragon. - Ja nie mogę
użyć tego zaklę- cia, bo mó j miecz zacznie płonąć jak
ognisko.
Arya zerknęła na niego z lekkim rozbawieniem.
Walka trwała jeszcze kilka minut, a potem pozostali przy
życiu żołnierze albo się poddali, albo próbowali uciec.
Eragon pozwolił pięciu z nich umknąć, wiedział, że nie
pobiegną daleko. Sprawdziwszy szybko leżące wokół
zwłoki, by się upewnić, że wojownicy naprawdę nie żyją,
obejrzał się i zerknął na drugi koniec dziedzińca. Kilku
Vardenów otworzyło bramę w murze zewnętrznym i
wtaszczyło do środka taran, maszerując ulicą wiodącą do
zamku. Inni zebrali się w nierównych szeregach niedaleko
wejścia do twierdzy, gotowi wtargnąć do środka i pod - jąć
walkę z ukrytymi wewnątrz żołnierzami. Wśród nich był
też kuzyn Eragona, Roran - gestykulował swym
nieodłącznym młotem, jednocześnie wydając rozkazy
podległemu sobie oddziałowi. Na drugim końcu Saphira
przycupnęła nad trupami zabitych przez siebie żołnierzy -
otaczało ją praw- dziwe pobojowisko. Krople krwi
przywarły do mieniących się jak klejnoty łusek smoczycy,
czerwień kontrastowała ostro z błękitem jej ciała. Saphira
uniosła kolczastą głowę i ryknęła tryumfalnie, zagłuszając
dobiegający zza murów hurgot.
Jakby w odpowiedzi, w zamku rozległ się szczęk
łańcuchów i kół zęba- tych, a po nim zgrzyt odciąganych
ciężkich drewnianych belek. Dźwięk ów przyciągnął
uwagę wszystkich, którzy skupili wzrok na drzwiach
twierdzy.
Z głuchym łoskotem wrota otwarły się i rozchyliły. Ze
środka wypłynęła ciemna chmura dymu z pochodni, tak
gęsta, że najbliżsi Yardeni zaczęli kasłać i zasłaniać
twarze. Gdzieś w głębi mrok u rozległ się stukot okutych
żelazem ko pyr na kamiennych płytach, a potem z serca
chmury wypadł koń i jeździec. W lewej dłoni jeździec
trzymał coś, co Eragon w pierwszej chwili wziął za zwykłą
lancę, szybko jednak zauważył, że wykuto ją z osob-
liwego zielonego materiału i zakończono niezwykłym
zębatym grotem.
Głowicę lancy otaczała słaba aura nienaturalnego światła,
zdradzająca obecność magii.
Jeździec ściągnął wodze i skierował wierzchowca w
stronę Saphiry, któ- ra zaczęła wznosić się na tylnych,
nogach, gotowa do zadania prawą łapą straszliwego,
morderczego ciosu.
Nagle Eragona ogarnęła trwroga. Jeździec był zbyt pewny
siebie, jego lan-
ca zbyt dziwna i niesamowita. Choć zaklęcia powinny
ochronić smoczycę, był pewien, że Saphirze grozi
śmiertelne niebezpieczeństwo.
Nie zdołam dotrzeć do niej na czas, uświadomił sobie
nagle. Posłał myśli ku jeźdźcowi, tamten jednak był zbyt
skupiony na swym zadaniu i nawet nie zauważył
obecności Eragona, a całkowita koncentracja przeciwnika
nie pozwoliła Eragonowi wyniknąć głębiej w jego
świadomość. Wycofawszy się, przywołał pół tuzina słów w
pradawnej mowie i ułożył z nich proste zaklęcie, mające
powstrzymać w biegu galopującego rumaka. Był to akt
rozpaczy - Eragon nie wiedział bowiem, czy to jeździec
jest magiem, ani też jakie mógł podjąć środki chroniące
go przed działaniem czarów - nie zamierzał jednak stać
bezczynnie, gdy życiu Saphiry groziło niebezpie-
czeństwo.
Zaczerpnął tchu. Przypomniał sobie właściwą wymowę
kilku trudnych dźwięków pradawnej mowy. A potem
otworzył usta, by rzucić zaklęcie.
Cho ć działał szybko, elfy okazały się szybsze. Ni m
zdołał wypowiedzieć choćby jedno słowo, zza jego
pleców dobiegł szaleńczy chór niskich gło- sów, które,
nakładając się na siebie, tworzyły niesamowitą,
dysonansową melodię.
- Mae... - zdążył wymówić, a potem magia elfów zaczęła
działać. Mozaika tuż przed koniem poruszyła się i
przesunęła, odłamki szkła za-
falowały niczym tafla wody. W ziemi otwarła się długa
szczelina, poszar-
pane głębokie pęknięcie. Koń z głośnym rżeniem runą ł w
dziurę i upadł, łamiąc obie przednie nogi.
W chwili, gdy jeździec z wierzchowcem padali,
mężczyzna w siodle uniósł rękę i cisnął lśniącą lancą
wprost w Saphirę.
Smoczyca nie mogła uciec. Nie mogła uskoczyć.
Zamachnęła się zatem łapą w nadziei, że odtrąci pocisk.
Chybiła jednak - zaledwie o parę cali - i Eragon patrzył ze
zgrozą, jak lanca wbija się na ponad jard w jej pierś tuż
pod obojczykiem.
Jego oczy przesłoniła pulsującą zasłona furii. Zaczął
czerpać ze wszyst- kich dostępnych źródeł energii -
własnego ciała; szafiru osadzonego w gło- wicy miecza;
dwunastu diamentów ukrytych w pasie Belotha Mądrego
owiniętym wokół jego talii i olbrzymich zapasów
zgromadzonych w Are- nie - pierścieniu elfów zdobiącym
prawą dłoń - szykując się do unicestwie- nia jeźdźca, bez
względu na ryzyko.
Powstrzymał się jednak, bo nagle ujrzał Blódhgarma
przeskakującego nad lewą przednią łapą Saphiry. Elf
wylądował na jeźdźcu niczym pantera na jeleniu i powalił
go na bok. Gwałtownym szarpnięciem głowy Blódh- garm
rozdarł gardło przeciwnika długimi białymi zębami.
Z okna umiejscowionego wysoko nad otwartymi wrotami
wieży dobiegł okrzyk przejmującej rozpaczy. Po sekundzie
ognista eksplozja wyrzuciła w powietrze kamienne bloki,
które runęły na zebranych Vardenów, miaż- dżąc członki i
ciała niczym suche gałązki.
Eragon, nie zwrażając na sypiący się z góry deszcz
kamieni, popędził do
Saphiry, ledwie świadom obecności Aryi i jej kompanów.
Inne elfy zdąży- ły już zgromadzić się wokół smoczycy,
zapatrzone w sterczącą z jej piersi wrłócznię.
- Jak ciężko...? Czy ona...? - zaczął Eragon, zbyt
poruszony, by dokoń- czyć zdanie. Bardzo pragnął
pomówić z Saphirą w myślach, lecz dopóki w pobliżu
mogli czaić się czarodzieje przeciwnika, nie śmiał odsłonić
swej świadomości, by wrogowie nie wniknęli do jego
umysłu ani nie przejęli władzy nad ciałem.
Po długiej nieznośnie się ciągnącej chwili, Wyrden,
jeden z elfów, uniósł głowę.
- Możesz podziękować losowi, Cieniobójco. Lanca
ominęła główne żyły i tętnice jej szyi. Przebiła jedynie
mięsień, a mięśnie możemy naprawić.
- Zdołacie ją usunąć? Czy jest chroniona zaklęciami,
które mogłyby was powstrzymać przed...?
- Zajmiemy się tym, Cieniobójco.
Wszystkie elfy, prócz Blódhgarma, poważne niczym
kapłani zgroma- dzeni przed ołtarzem, przyłożyły dłonie
do piersi Saphiry i zaśpiewały ci- cho niczym szept wiatru
pośród kępy wierzb. Śpiewały o cieple i wzroście, o
mięśniach, ścięgnach i pulsującej krwi, a także o wielu
bardziej tajemni- czych sprawach. Saphira najwyższym
wysiłkiem woli trwała nieruchomo
podczas ich zaklęcia, choć co parę sekund jej ciałem
wstrząsały gwałtowne dreszcze. Z otworu w piersi, w
którym wciąż tkwiło drzewce włóczni, spły- wała struga
krwi.
Kiedy Blódhgarm podszedł i stanął obok, Eragon
obejrzał się na elfa. Fu- tro na jego brodzie pociemniało
od posoki, mieniąc się granatem i czernią.
- Co to było? - Eragon wskazał ręką płomienie, wciąż
tańczące w oknie nad dziedzińcem.
Blódhgarm oblizał wargi, odsłaniając kocie kły.
- Tuż przed śmiercią tego żołnierza zdołałem wtargnąć
do jego umysłu i poprzez niego do umysłu maga, który
mu pomagał.
- Zabiłeś go?
- W pewnym sensie. Zmusiłem, by sam się zabił. W
zwykłych okolicz- nościach nie uciekłbym się do tak
dramatycznych popisów, ale byłem... zirytowany.
Eragon ruszył naprzód i zatrzymał się, gdy Saphira
wydała z siebie długi przeciągły jęk, a potem bez niczyjej
pomocy lanca zaczęła wysuwać się z jej piersi. Powieki
smoczycy zatrzepotały, kilka razy odetchnęła szybko i
płyt- ko, gdy ostatnie sześć cali broni wyłoniło się z ciała.
Zębaty grot, okolony słabą szmaragdową poświatą, runął
na ziemię i odbił się od kamienia z od- głosem
charakterystycznym raczej dla wypalonej gliny niż metalu.
Gdy elfy przestały śpiewać i oderwały dłonie od ciała
Saphiry, Eragon podbiegł i dotknął jej szyi. Chciał ją
pocieszyć, powiedzieć, jak bardzo się przeraził, złączyć z
nią swój umysł. Zamiast tego zadowolił się jedynie spoj-
rzeniem w jedno błękitne oko i pytaniem:
- Dobrze się czujesz?
Słowa te wydawały się mizernie słabe w porównaniu z
głębią jego uczuć. Saphira odpowiedziała jednym
mrugnięciem, a potem pochyliła głowę, pieszcząc jego
twarz delikatnym obłoczkiem ciepłego powietrza z
nozdrzy.
Eragon uśmiechnął się. Odwrócił się szybko do elfów.
- Eka elrun ono, alfya wiol fórn thornessa - podziękował
im za pomoc w pradawnej mowie.
Elfy uczestniczące w uzdrowieniu, łącznie z Aryą,
ukłoniły się i obróciły prawymi dłońmi nad środkiem piersi
w geście pozdrowienia właściwym swojej rasie. Zauważył,
że ponad połowa oddziału wyznaczonego do ochro- ny
jego i Saphiry jest blada, słaba i słania się na nogach.
Christopher paolinI DZIEDZICTWO DZIEDZICTWA KSIEGA CZWARTA TOM I PRZEŁOŻYŁA PAULINA BRAITER Wydawnictwo MAG Warszawa 2011
Tytu ł oryginału: Inheritance. Inheritance, Book Four Copyright © 2011 by Christopher Paolini This Translation published by arrangement with Random House Children's Books, a division of Random House, Inc. Copyright for the Polish translation © 201 1 by Wydawnictwo MA G Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Ilustracja na okładce: John Jude Palancar Opracowanie graficzne okładki: Jarosław Musiał Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-232- 1 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MA G ul. Krypska 21 m. 63, 04-08 2 Warszawa tel/fa x 22 8 13474 3 e-mail: kurz@mag.com.pl http://www. mag. co m. p 1 Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-85 0 Ożarów Maz. tel. 22721300 0 www.olesiej uk. pl Dru k i oprawa: drukarnia@dd-w.pl
Jak zawsze, książkę tę dedykuję mojej rodzinie A także wszystkim śniącym i marzycielom wielu artystom, muzykom i bajarzom bez których nigdy nie doszłoby do tej podróży.
NA POCZĄTKU HISTORIA ERAGONA, NAJSTARSZEGO I BRISINGRA Na początku były smoki: dumne, groźne i niezależne. Ich łuski lśniły jak klejnoty i każdy, kto na nie spojrzał, czuł rozpacz, bo wspaniała i straszliwa była ich uroda. I przez niezliczone wieki żyły samotnie w krainie Alagaesii. A potem bóg Helzvog stworzył z kamieni Pustyni Haradackiej krępe, mocarne krasnoludy. I dwie rasy zaczęły toczyć wojny. Potem zaś zza srebrnego morza do Alagaesii przypłynęły elfy. On e także ruszyły na wojnę ze smokami. Elfy jednak były silniejsze od krasnoludów i zniszczyłyby smoki, tak jak smoki zniszczyłyby elfy. Zawarto rozejm i podpisano traktat między smokami i elfami. Z połą- czenia obu ras powstali Smoczy Jeźdźcy, którzy przez tysiące lat utrzymy- wali pokój w całej Alagaesii. Potem do Alagaesii przypłynęli ludzie. I rogate urgale. I Ra zacowie, łow- cy w mroku, pożeracze ludzkiego mięsa. I ludzie także dołączyli do traktatu ze smokami. Aż wreszcie w ich szeregach pojawił się młody Smoczy Jeździec, Gal- batorix. Zniewolił czarnego smoka Shruikana i przekonał trzynastu innych Jeźdźców, by poszli w jego ślady. Tych trzynastu nazwano Zaprzysiężonymi. 7
Galbatorix i Zaprzysiężeni obalili Jeźdźców i spalili ich miasto na wyspie Vroengard, a także zabili wszystkie smoki, prócz własnych, oszczędzając jedynie trzy jaja - jedno czerwone, jedno niebieskie, jedno zielone. A każ- dem u smokowi, którego dosięgli, odbierali serce serc - Eldunari - kryjące w sobie potęgę i umysł smoków, odłączone od ciała. I przez osiemdziesiąt dwa lata Galbatorix władał niepodzielnie ludźmi. Zaprzysiężeni umarli kolejno, ale nie on, dysponował bowiem siłą wszyst- kich smoków i nikt nie zdołałby go pokonać. W osiemdziesiątym trzecim roku rządów Galbatorixa pewien człowiek wykradł z jego zamku niebieskie smocze jajo. Jajo to powierzono pieczy tych, którzy wciąż walczyli z królem - Yardenom. Elfka Arya przewoziła jajo pomiędzy Vardenami i elfami, szukając czło- wieka bądź elfa, dla którego smok zechciałby się wykluć. I tak upłynęło dwadzieścia pięć wiosen. Wted y to, gdy Arya podróżowała do elflckiego miasta Osilon, grupa urgali zaatakowała ją i jej przybocznych. Urgalami dowodził Cień Durzą: czarnoksiężnik opętany przez duchy, które wezwał, by słuchały jego rozka- zów. Po śmierci Zaprzysiężonych spośród wszystkich sług Galbatorixa to on budził największy lęk. Urgale zabiły strażników Aryi, nim jednak ją ujęty, Arya odesłała magicznie jajo do kogoś, kto, jak liczyła, mógłby je ochronić. Niestety, jej zaklęcie zawiodło.
I stało się tak, że piętnastoletni Eragon, sierota, znalazł jajo w górach Kośćca. Zabrał je na farmę, gdzie mieszkał z wuje m Garrowem i swym je- dynym kuzynem, Roranem, i z jaja wykluł się dla Eragona smok, a chłopak sam wychował smocze pisklę. Smoczyca miała na imię Saphira. Wówczas Galbatorix posłał dwóch Razaców, by odszukali i odzyskali jajo. Ra'zacowie zabili Garrowa i spalili do m Eragona. Eragon i Saphira wy- ruszyli szukać zemsty na Razacach. Dołączył do nich bajarz Brom, niegdyś sam będący Smoczym Jeźdźcem, jeszcze przed ich upadkiem. To właśnie do Broma eflka Arya zamierzała posłać niebieskie jajo. Brom wiele nauczył Eragona o władaniu mieczem, o magii i o honorze. Podarował mu też Zarroca , niegdyś miecz Morzana, pierwszego i najpo - tężniejszego z Zaprzysiężonych. Razacowie jednak zabili Broma przy ich następnym spotkaniu. Eragonowi i Saphirze udało się uciec jedynie dzięki pomoc y młodzieńca Murtagha, syna Morzana. W czasie ich podróży Cień Durzą schwytał Eragona w mieście Gil'ead. Eragon zdołał się uwolnić, wyzwolił też Aryę z jej celi. ElŁka była zatruta i ciężko ranna, toteż Eragon, Murtagh i Saphira zabrali ją do Vardenow, żyjących pośród krasnoludów w Górach Beorskich. Tam magowie uleczyli Aryę, tam też Eragon pobłogosławił zapłakane dziecko, Elvę, życząc jej, by była chroniona przed nieszczęściem. Niestety, dobrał niewłaściwe słowa i nieświadomie przeklął ją, klątwa ta zaś zmusiła dziewczynkę, by stała się ochroną przed nieszczęściami innych.
Wkrótc e pote m Galbatorix posłał wielką urgalską armię, by zaatakowała krasnoludy i Vardenow. W bitwie, która nastąpiła, Eragon zabił Cienia Durzę. Durzą jednak zadał mu bolesną ranę w plecy i mim o zaklęć uzdro- wicieli Vardenow Eragon cierpiał straszliwe męki. Trawiony bólem usłyszał głos: „Przyjdź do mnie, Eragonie. Przybądź do mnie, bo ma m odpowiedzi na wszystkie twe pytania". Trzy dni później przywódca Vardenow, Ajihad, wpadł w pułapkę i zo- stał zabity przez urgale, dowodzone przez parę bliźniaczych magów, którzy zdradzili Vardenow. Bliźniacy porwali także Murtagh a i powiedli do Gal- batorixa, lecz Eragonowi i wszystkim Vardenom zdawało się, że Murtag h zginął, i Eragon opłakiwał jego śmierć. A córka Ajihada, Nasuada, została przywódczynią Vardenow. ZTronjheimu , największej twierdzy krasnoludów, Eragon, Saphira i Arya wyruszyli do północnej puszczy Du Weldenvarden, gdzie żyją elfy. Towa- rzyszył im krasnolud Orik, siostrzeniec krasnoludzkiego króla, Hrothgara. W Du Weldenvarden Eragon i Saphira poznali Oromisa i Glaedra: ostat- niego wolnego Jeźdźca i smoka, którzy żyli w ukryciu przez minione stulecia, czekając, by mó c nauczać następne pokolenie Smoczych Jeźdźców. Eragon i Saphira spotkali się także z królową Islanzadi, władczynią elfów i matką Aryi. Podczas gdy Oromi s i Glaedr szkolili Eragona i Saphirę, Galbatorix posłał Razaców wraz z oddziałem żołnierzy do ojczystej wioski Eragona, Carvahall, tym razem po to, by porwać jego kuzyna Rorana. Roran jednak ukrył się i nie znaleźliby go, gdyby nie nienawiść rzeźnika Sloana. Sloan
bowiem zamordował wartownika, wpuszczając Razaców do wioski, tak by mogli schwytać zaskoczonego Rorana. Roran wywalczył sobie wolność, lecz Ra zacowie uprowadzili Katrinę: ukochaną Rorana i córkę Sloana. Wówczas Roran przekonał wieśniaków, by odeszli wraz z nim . Razem podróżowali 9 przez góry Kośćca, wzdłuż wybrzeża Alagaesii, do południowej krainy Sur- da, jak dotąd niezależnej od Gaibatorixa. Rana na plecach Eragona wciąż mu doskwierała, lecz w czasie elfickiej ceremonii Przysięgi Krwi, podczas której elfy świętują traktat pomiędzy Jeźdźcami i smokami, widmowy smok przywołany na koniec uroczystości uleczył go. Co więcej, zjawa obdarzyła Eragona siłą i szybkością dorównu- jącą najpotężniejszym elfom. Wówczas Eragon i Saphira polecieli do Surdy, gdzie Nasuada powiodła Yardenów, by rozpocząć atak na Imperium Gaibatorixa. Tam też urgale sprzymierzyły się z Vardenami, twierdziły bowiem, że Galbatorix zaćmił im umysły i że pragną się na nim zemścić. U Vardenow Eragon spotkał ponownie dziewczynkę Elve, która rosła niewiarygodnie szybko z powodu jego zaldęcia. Z zapłakanego niemowlęcia stała się na oko trzy-, czterolatką, a spojrzenie jej oczu wstrząsało wszystkimi, znała bowiem cierpienia tych, którzy ją otaczali. Niedaleko granicy Surdy, na czarnych Płonących Równinach, Eragon, Saphira i Vardeni stoczyli wielką i krwawą bitwę z armią Gaibatorixa.
W trakcie bitwy do Vardenow dołączyli Roran i reszta wieśniaków, po- dobnie krasnoludy, które przymaszerowały z Gór Beorskich. Wtedy ze wschodu nadleciała postać zakuta w błyszczącą zbroję. Postać dosiadała lśniącego czerwonego smoka. Przybysz ów jednym zaklęciem za- bił króla Hrothgara. Wówczas Eragon i Saphira starli się z Jeźdźcem i jego czerwonym smo- kiem. I odkryli, że owym Jeźdźcem był Murtagh, obecnie związany z Gal- batorixem przysięgą, której nie da się złamać. Smok zaś to Cierń, wykluty z drugiego z trzech jaj. Murtagh pokonał Eragona i Saphirę dzięki sile Eldunari, które powierzył mu Galbatorix. Pozwolił jednak odejść im wolno, bo nadal darzył Eragona przyjaźnią. i dlatego że, jak go poinformował, byli braćmi, urodzonymi przez ulubioną nałożnicę Morzana, Selenę. Wówczas Murtagh odebrał Eragonowi Zar'roca, miecz ich ojca, i wraz z Cierniem wycofali się z Płonących Równin, to samo uczyniła armia Gai- batorixa. Po zakończonej bitwie Eragon, Saphira i Roran udali się do mrocznej ka- miennej wieży, Helgrindu, służącej za kryjówkę Razacom. Zabili jednego z nich - i jego odrażających rodziców, Lethrblaki - i z jaskiń Helgrindu uwolnili Katrinę. A w jednej z cel Eragon odkrył ojca Katriny, ślepego i półżywego. Eragon rozważał zabicie Sloana za jego zdradę, ale odrzucił ten pomysł. Zamiast tego uśpił go głęboko i powiadomił Rorana i Katrinę, że jej ojciec nie żyje. Następnie poprosił Saphirę, by zabrała oboje do
Yardenów, on tymczasem zapoluje na ostatniego z Razaców. Już sam, Eragon zabił ostatniego Razaca. Potem zabrał Sloana z Hel- grindu i po długim namyśle odkrył prawdziwe imię rzeźnika w pradawnej mowie, języku mocy i magii. Zniewolił go też jego imieniem, nakazując rzeźnikowi przysiąc, że nigdy już nie zobaczy córki. Wówczas Eragon posłał go, by zamieszkał pośród elfów. Nie powiedział jednak rzeźnikowi, że jeśli odpokutuje za swą zdradę i morderstwo, elfy uzdrowią mu oczy. Arya spotkała się z Eragonem w połowie drogi do Yardenów, razem po- wrócili pieszo przez ziemie wroga. U Yardenów Eragon dowiedział się, że królowa Islanzadi wysłała dwuna- stu elficlcich magów dowodzonych przez elfa Blodhgarma, by strzegli jego i Saphiry. Następnie Eragon zdjął z dziewczynki tak wielką część klątwy, jaką zdołał, Elva jednak zachowała zdolność wyczuwania bólu innych, choć nie czuła już przymusu ratowania ich przed nieszczęściem. Roran poślubił Katrinę, która nosiła w łonie dziecko. Po raz pierwszy od bardzo dawna Eragon czuł się szczęśliwy. Wówczas Murtagh, Cierń i oddział ludzi Galbatorixa zaatakowali Yar- denów. Z pomocą elfów Eragon i Saphira zdołali ich powstrzymać, lecz ani Eragon, ani Murtagh nie byli w stanie pokonać drugiego. Bitwa okazała się trudna, bo Galbatorix zaczarował swych żołnierzy, tak by nie czuli bólu, i Yardeni ponieśli ciężkie straty. Po wszystkim Nasuada wysłała Eragona jako przedstawiciela Vardenów do krasnoludów na czas wyboru nowego króla. Eragon bardzo nie chciał wyjeżdżać, Saphira musiała bowiem zostać i chronić obóz
Yardenów. Po- słuchał jednak. Roran zaś służył u Yardenów i awansował w ich szeregach, okazał się bowiem zręcznym wojownikiem i dowódcą. Podczas pobytu Eragona u krasnoludów siedmiu z nich próbowało go zabić. Śledztwo wykazało, że za atakami stał klan Az Sveldn rak Anhuin. 11 Rada klanów trwała jednak dalej i krasnoludy wybrały następcą tronu Ori- ka. Podczas koronacji do Eragona dołączyła Saphira i wypełniła przyrzecze- nie, naprawiając ukochany gwieździsty szafir krasnoludów, który strzaskała podczas walki Eragona z Cieniem Durzą. Wówczas Eragon i Saphira wrócili do Du Weldenvarden. Tam Oromis ujawnił im prawdę o pochodzeniu Eragona: że nie był on wcale synem Morzana, lecz Broma, choć istotnie mieli z Murtaghiem tę samą matkę Selenę. Oromis i Glaedr wyjaśnili im także, czym są Eldunari, które smok może zechcieć wydalić za życia, choć musi to uczynić z wielką ostrożnością, bo ktokolwiek posiada Eldunari, może posłużyć się nim do zapanowania nad smokiem. Podczas pobytu w puszczy Eragon zdecydował, że jest mu potrzebny miecz, który zastąpi Zar roca. Pamiętny rady kotołaka Solembuma, spot- kanego podczas podróży z Bromem, udał się do myślącego drzewa Menoa w Du Weldenvarden. Przemówił do niego i drzewo zgodziło się oddać mu ukrytą pod korzeniami jasnostal, w zamian za dar, którego jednak nie nazwało. Wtedy elfia kowalka Rhunó n - która wykuła wszystkie
miecze Jeźdź- ców - pracując z Eragonem, stworzyła dla niego nową klingę. Miecz był niebieski, Eragon nazwał go Brisingr - „Ogień". Za każdym razem, gdy wymawiał jego imię, ostrze stawało w płomieniach. Glaedr powierzył swe serce serc Eragonowi i Saphirze, którzy razem po- wrócili do Vardenów. Tymczasem Glaedr i Oromis dołączyli do reszty swe- go ludu, przypuszczając od północy atak na Imperium. Podczas oblężenia Feinster Eragon i Arya natknęli się na trzech wrogich magów, jeden z nich przerodził się w Cienia, Varaugha. Z pomocą Eragona Arya zabiła nowego Cienia. W tym samym czasie Oromis i Glaedr walczyli z Murtaghiem i Cier- niem. Ale Galbatorix sięgnął ku nim i opanował umysł Murtagha. Posłu- gując się jego rękami, powalił Oromisa, a Cierń zabił ciało Glaedra. Choć zatem Vardeni odnieśli zwycięstwo pod Feinster, Eragon i Saphira opłakiwali utratę nauczyciela, Oromisa. Vardeni jednak nie ustawali w wal- ce, maszerowali dalej, zbliżając się do stolicy, Uru baenu, w której na tronie zasiada Galbatorix, dumny, pewny siebie i gardzący innymi, do niego bo- wiem należy siła smoków. PRZEZ WYŁOM
Smoczyca Saphira ryknęła i żołnierze przeciwnika zadrżeli. - Za mną! - Eragon uniósł wysoko nad głowę Brisingra. Błękitny miecz zalśnił jaskrawym, oślepiającym blaskiem na tle zwału czarnych chmu r nadciągających z zachodu. - Za Yardenów! Obo k niego śmignęła strzała; w ogóle jej nie dostrzegł. Wojownicy zebrani u podstawy gruzowiska, na szczycie którego stali Eragon z Saphirą, odpowiedzieli chóralnym okrzykiem: - Za Yardenów! Unieśli broń i ruszyli naprzód, gramoląc się po zwalonych kamiennych blokach. Eragon odwrócił się do nich plecami. Po drugiej stronie sterty znaj- dował się szeroki dziedziniec. Pośrodku niego skupiło się około dwustu żołnierzy Imperium. Za ich plecami ciemniała wysoka mroczna twierdza o wąskich szczelinach okien i kilku kanciastych wieżach; w pokojach na szczycie najwyższej z nich płonęła latarnia. Eragon wiedział, że gdzieś za murami twierdzy kryje się lord Bradburn, gubernator Belatony - miasta, które od kilkunastu godzin próbowali zdobyć Yardeni. Z donośnym krzykiem zeskoczył z gruzów ku żołnierzom. Tamci cof- nęli się szybko, nadal jednak nie opuścili włóczni i pik, celujących wprost 13 w poszarpaną szczelinę, którą Saphira wyłamała w zewnętrznym murze zamku.
Podczas lądowania skręcił kostkę. Osuną ł się na kolano i szybko podparł dzierżącą miecz ręką. Jeden z żołnierzy wykorzystał sposobność: śmignął naprzód, wymierza- jąc cios włócznią w odsłonięte gardło przeciwnika. Eragon sparował cios drobnym ruchem przegubu, władając Brisingrem szybciej, niż potrafiłby tego dokonać jakikolwiek człowiek bądź elf. Twarz żołnierza stężała ze zgrozy, gdy pojął swój błąd. Próbował uciec, zanim jednak zdołał pokonać choćby kilka cali, Eragon rzucił się naprzód i trafił go prosto w brzuch. Saphira, ciągnąc za sobą proporzec tryskającego z pyska złocisto-błę- kitnego ognia, skoczyła na dziedziniec w ślad za Eragonem. Gdy uderzy- ła o kamienne płyty, przykucnęła, napinając mięśnie nóg. Siła zderzenia wstrząsnęła całym dziedzińcem. Wiele odłamków szkła, tworzących wielką barwną mozaikę na fasadzie twierdzy, odprysnęło i wystrzeliło w powietrze, wirując niczym monety odbite od bębna. W górze trzasnęły otwierane i za- mykana okiennice. Tuż po Saphirze pojawiła się elfka Arya. Długie czarne włosy tańczyły szaleńczo wokół kanciastej twarzy, gdy zeskoczyła ze sterty gruzów. Jej ręce i szyję pokrywały smugi i rozbryzgi krwi, klinga miecza także ociekała po- soką. Elfka wylądowała z miękkim szelestem skóry o kamień. Jej obecność uradowała Eragona. U boku swego i Saphiry nie wolałby widzieć nikogo innego. Pomyślał, że jest idealną towarzyszką broni. Posłał jej szybki uśmiech. Arya odpowiedziała tym samym, promienio- wała radością i groźną energią. W bitwie jej rezerwa znikała bez śladu; poza walką rzadko
się zdarzało, by elfka tak bardzo się otworzyła. Eragon uskoczył za tarczę, gdy między nimi pojawiła się falująca zasłona błękitnego ognia. Spod rąbka hełmu patrzył, jak Saphira zalewa skulo- nych żołnierzy rzeką płomieni, która otoczyła ich, nie czyniąc najmniejszej szkody. Ustawieni w szeregu na blankach zamku łucznicy wypuścili grad strzał, celując w smoczycę. Okalające ją gorąco było tak potężne, że garść pocis- ków już w powietrzu stanęła w ogniu i rozpadła się w proch, rzucone przez Eragona czary ochronne odbiły resztę. Jeden ze zbłąkanych grotów trafił w tarcze Eragona i odbił się od niej z głuchym łoskotem, pozostawiając zagłębienie. Pióropusz ognia spowił nagle trzech żołnierzy, zabijając ich tak szybko, że nie zdążyli nawet krzyknąć. Pozostali stłoczyli się w samym sercu pie- kielnej pożogi; w jaskrawobłękitnym blasku groty ich włóczni i pik lśniły jasno. Mim o usilnych starań, Saphira nie zdołała nawet zranić reszty wrogów. W końcu zrezygnowała i z donośnym kłapnięciem zamknęła pysk. Pod nieobecność ognia na dziedzińcu zapadła przejmująca cisza. Eragon, jak już kilka razy wcześniej, pojął, że ktokolwiek przygotował zaklęcia ochronne żołnierzy, musiał być zręcznym i potężnym magiem. Czy to robota Murtagha? - zastanawiał się w myślach. Jeśli tak, czemu wraz z Cierniem nie bronią Belatony? Czyżby Galbatorixowi nie zależało na utrzymaniu miasta? Popędził naprzód i jednym uderzeniem Brisingra
odrąbał czubki tuzina włóczni równie łatwo, jak za młodu odcinał nasienne końcówki chmielu. Chlasnął najbliższego żołnierza przez pierś, przebijając kolczugę niczym zwiewny jedwab. Trysnęła fontann a krwi. Potem Eragon pchnął następne- go żołnierza i uderzył tarczą kolejnego po lewej, odrzucając go na trzech towarzyszy i wywracając całą czwórkę. Reakcje przeciwników wydały mu się powolne i niezgrabne - tańczył pośród szeregów wroga, powalając bezkarnie nieprzyjaciół. Saphira ruszyła do walki po lewej - wyrzucała żołnierzy w powietrze olbrzymimi łapami, tłukła kolczastym ogonem, gryzła i zabijała, szybko poruszając głową - a po prawicy Arya poruszała się błyskawicznie, każdy ruch jej miecza zwiastował śmierć kolejnemu słudze Imperium. Kiedy Eragon zawirował w piruecie, unikając kontaktu z dwiema włóczniami, ujrzał tuż za ich plecami futrza- stego elfa Blódhgarma, a także jedenaście innych elfów, których zadaniem było strzeżenie jego i smoczycy. Nieco dalej, przez szczelinę w murze zewnętrznym, na dziedziniec wle- wali się Vardeni, nie atakowali jednak - zbyt niebezpiecznie było zbliżać się do Saphiry. Zresztą, smoczyca, Eragon ani elfy nie potrzebowali pomocy w starciu z żołnierzami. W wirze bitwy szybko się rozdzielili, lądując na przeciwległych koń- cach dziedzińca. Eragon nie martwił się o towarzyszkę. Nawet pozbawiona ochrony czarów, Saphira była w pełni zdolna pokonać samodzielnie od- dział dwudziestu czy trzydziestu ludzi. Włócznia trafiła w tarczę Eragona, która boleśnie
uderzyła go w ramię. Obrócił się w stronę jej właściciela, wysokiego mężczyzny o twarzy zry- tej bliznami, odsłaniającego w grymasie dziury w miejscu dolnych przed- nich zębów, i pomkną ł ku niemu. Tamten usiłował dobyć zza pasa sztylet. W ostatniej chwili Eragon obrócił lekko tułów, napiął ręce i pierś i rąbnął obolałym ramieniem prosto w mostek napastnika. Siła zderzenia odrzuciła żołnierza o kilkanaście jarów. Runął na ziemię, trzymając się za serce. A potem z nieba posypał się grad czarnopiórych strzał, zabijając bądź ra- niąc wielu walczących. Eragon osłonił się tarczą przed pociskami i przykuc- nął, choć był pewien, że magia go ochroni. Nie zamierzał pozwalać sobie na nieostrożność: nie mógł przewidzieć, kiedy czarownik strony przeciwnej wystrzeli ku niemu zaklętą strzałę, która mogłaby przebić ochronne czary. Jego wargi wygięły się w gorzkim uśmiechu. Łucznicy na murach pojęli już, że mogliby zwyciężyć tylko gdyby udało im się zabić jego samego i elfy, nieważne ilu swoich musieliby przy tym poświęcić. Już za późno, pomyślał z ponurą satysfakcją. Trzeba było odłączyć się od Imperium póki jeszcze mieliście sposobność. Deszcz grzechoczących strzał pozwolił mu chwile odpocząć i Eragon chętnie z tego skorzystał. Atak na miasto zaczął się o brzasku, a on sam wraz z Saphira od początku postępował na czele. Kiedy ostrzał ustał, Eragon przerzucił Brisingra do lewej dłoni, pod- niósł jedną z włóczni przeciwnika i cisnął w stojących czterdzieści stóp wyżej łuczników. Włócznia to broń, którą ciężko rzucać celnie bez długiej praktyki. Nie zdziwił się zatem, odkrywszy, że chybił człowieka, w którego celował. Zaskoczyło go natomiast to, że nie trafił
w żadnego z łuczników. Włócznia poszybowała nad ich głowami i roztrzaskała się o mur zamku w górze. Łucznicy zaczęli śmiać się głośno i drwić, podkreślając słowa wul- garnymi gestami. Uwagę Eragona przyciągnął szybki ruch na skraju pola widzenia. Obej- rzał się akurat, gdy Arya także cisnęła włócznią, przebijając dwóch stoją- cych obok siebie łuczników. Następnie wycelowała w nich miecz. - Brisingr! - rzuciła i włócznia zapłonęła szmaragdowozielonym og- niem. Pozostali łucznicy cofnęli się przed płonącymi trupami i jak jeden mąż umknęli z blanków, tłocząc się w przejściu wiodącym na wyższe piętra zamku. - To niesprawiedliwe - mrukną ł Eragon. - Ja nie mogę użyć tego zaklę- cia, bo mó j miecz zacznie płonąć jak ognisko. Arya zerknęła na niego z lekkim rozbawieniem. Walka trwała jeszcze kilka minut, a potem pozostali przy życiu żołnierze albo się poddali, albo próbowali uciec. Eragon pozwolił pięciu z nich umknąć, wiedział, że nie pobiegną daleko. Sprawdziwszy szybko leżące wokół zwłoki, by się upewnić, że wojownicy naprawdę nie żyją, obejrzał się i zerknął na drugi koniec dziedzińca. Kilku Vardenów otworzyło bramę w murze zewnętrznym i wtaszczyło do środka taran, maszerując ulicą wiodącą do zamku. Inni zebrali się w nierównych szeregach niedaleko wejścia do twierdzy, gotowi wtargnąć do środka i pod - jąć walkę z ukrytymi wewnątrz żołnierzami. Wśród nich był też kuzyn Eragona, Roran - gestykulował swym nieodłącznym młotem, jednocześnie wydając rozkazy
podległemu sobie oddziałowi. Na drugim końcu Saphira przycupnęła nad trupami zabitych przez siebie żołnierzy - otaczało ją praw- dziwe pobojowisko. Krople krwi przywarły do mieniących się jak klejnoty łusek smoczycy, czerwień kontrastowała ostro z błękitem jej ciała. Saphira uniosła kolczastą głowę i ryknęła tryumfalnie, zagłuszając dobiegający zza murów hurgot. Jakby w odpowiedzi, w zamku rozległ się szczęk łańcuchów i kół zęba- tych, a po nim zgrzyt odciąganych ciężkich drewnianych belek. Dźwięk ów przyciągnął uwagę wszystkich, którzy skupili wzrok na drzwiach twierdzy. Z głuchym łoskotem wrota otwarły się i rozchyliły. Ze środka wypłynęła ciemna chmura dymu z pochodni, tak gęsta, że najbliżsi Yardeni zaczęli kasłać i zasłaniać twarze. Gdzieś w głębi mrok u rozległ się stukot okutych żelazem ko pyr na kamiennych płytach, a potem z serca chmury wypadł koń i jeździec. W lewej dłoni jeździec trzymał coś, co Eragon w pierwszej chwili wziął za zwykłą lancę, szybko jednak zauważył, że wykuto ją z osob- liwego zielonego materiału i zakończono niezwykłym zębatym grotem. Głowicę lancy otaczała słaba aura nienaturalnego światła, zdradzająca obecność magii. Jeździec ściągnął wodze i skierował wierzchowca w stronę Saphiry, któ- ra zaczęła wznosić się na tylnych, nogach, gotowa do zadania prawą łapą straszliwego, morderczego ciosu. Nagle Eragona ogarnęła trwroga. Jeździec był zbyt pewny siebie, jego lan- ca zbyt dziwna i niesamowita. Choć zaklęcia powinny
ochronić smoczycę, był pewien, że Saphirze grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie zdołam dotrzeć do niej na czas, uświadomił sobie nagle. Posłał myśli ku jeźdźcowi, tamten jednak był zbyt skupiony na swym zadaniu i nawet nie zauważył obecności Eragona, a całkowita koncentracja przeciwnika nie pozwoliła Eragonowi wyniknąć głębiej w jego świadomość. Wycofawszy się, przywołał pół tuzina słów w pradawnej mowie i ułożył z nich proste zaklęcie, mające powstrzymać w biegu galopującego rumaka. Był to akt rozpaczy - Eragon nie wiedział bowiem, czy to jeździec jest magiem, ani też jakie mógł podjąć środki chroniące go przed działaniem czarów - nie zamierzał jednak stać bezczynnie, gdy życiu Saphiry groziło niebezpie- czeństwo. Zaczerpnął tchu. Przypomniał sobie właściwą wymowę kilku trudnych dźwięków pradawnej mowy. A potem otworzył usta, by rzucić zaklęcie. Cho ć działał szybko, elfy okazały się szybsze. Ni m zdołał wypowiedzieć choćby jedno słowo, zza jego pleców dobiegł szaleńczy chór niskich gło- sów, które, nakładając się na siebie, tworzyły niesamowitą, dysonansową melodię. - Mae... - zdążył wymówić, a potem magia elfów zaczęła działać. Mozaika tuż przed koniem poruszyła się i przesunęła, odłamki szkła za- falowały niczym tafla wody. W ziemi otwarła się długa szczelina, poszar- pane głębokie pęknięcie. Koń z głośnym rżeniem runą ł w dziurę i upadł, łamiąc obie przednie nogi. W chwili, gdy jeździec z wierzchowcem padali, mężczyzna w siodle uniósł rękę i cisnął lśniącą lancą wprost w Saphirę.
Smoczyca nie mogła uciec. Nie mogła uskoczyć. Zamachnęła się zatem łapą w nadziei, że odtrąci pocisk. Chybiła jednak - zaledwie o parę cali - i Eragon patrzył ze zgrozą, jak lanca wbija się na ponad jard w jej pierś tuż pod obojczykiem. Jego oczy przesłoniła pulsującą zasłona furii. Zaczął czerpać ze wszyst- kich dostępnych źródeł energii - własnego ciała; szafiru osadzonego w gło- wicy miecza; dwunastu diamentów ukrytych w pasie Belotha Mądrego owiniętym wokół jego talii i olbrzymich zapasów zgromadzonych w Are- nie - pierścieniu elfów zdobiącym prawą dłoń - szykując się do unicestwie- nia jeźdźca, bez względu na ryzyko. Powstrzymał się jednak, bo nagle ujrzał Blódhgarma przeskakującego nad lewą przednią łapą Saphiry. Elf wylądował na jeźdźcu niczym pantera na jeleniu i powalił go na bok. Gwałtownym szarpnięciem głowy Blódh- garm rozdarł gardło przeciwnika długimi białymi zębami. Z okna umiejscowionego wysoko nad otwartymi wrotami wieży dobiegł okrzyk przejmującej rozpaczy. Po sekundzie ognista eksplozja wyrzuciła w powietrze kamienne bloki, które runęły na zebranych Vardenów, miaż- dżąc członki i ciała niczym suche gałązki. Eragon, nie zwrażając na sypiący się z góry deszcz kamieni, popędził do Saphiry, ledwie świadom obecności Aryi i jej kompanów. Inne elfy zdąży- ły już zgromadzić się wokół smoczycy, zapatrzone w sterczącą z jej piersi wrłócznię. - Jak ciężko...? Czy ona...? - zaczął Eragon, zbyt poruszony, by dokoń- czyć zdanie. Bardzo pragnął pomówić z Saphirą w myślach, lecz dopóki w pobliżu
mogli czaić się czarodzieje przeciwnika, nie śmiał odsłonić swej świadomości, by wrogowie nie wniknęli do jego umysłu ani nie przejęli władzy nad ciałem. Po długiej nieznośnie się ciągnącej chwili, Wyrden, jeden z elfów, uniósł głowę. - Możesz podziękować losowi, Cieniobójco. Lanca ominęła główne żyły i tętnice jej szyi. Przebiła jedynie mięsień, a mięśnie możemy naprawić. - Zdołacie ją usunąć? Czy jest chroniona zaklęciami, które mogłyby was powstrzymać przed...? - Zajmiemy się tym, Cieniobójco. Wszystkie elfy, prócz Blódhgarma, poważne niczym kapłani zgroma- dzeni przed ołtarzem, przyłożyły dłonie do piersi Saphiry i zaśpiewały ci- cho niczym szept wiatru pośród kępy wierzb. Śpiewały o cieple i wzroście, o mięśniach, ścięgnach i pulsującej krwi, a także o wielu bardziej tajemni- czych sprawach. Saphira najwyższym wysiłkiem woli trwała nieruchomo podczas ich zaklęcia, choć co parę sekund jej ciałem wstrząsały gwałtowne dreszcze. Z otworu w piersi, w którym wciąż tkwiło drzewce włóczni, spły- wała struga krwi. Kiedy Blódhgarm podszedł i stanął obok, Eragon obejrzał się na elfa. Fu- tro na jego brodzie pociemniało od posoki, mieniąc się granatem i czernią. - Co to było? - Eragon wskazał ręką płomienie, wciąż tańczące w oknie nad dziedzińcem. Blódhgarm oblizał wargi, odsłaniając kocie kły. - Tuż przed śmiercią tego żołnierza zdołałem wtargnąć do jego umysłu i poprzez niego do umysłu maga, który
mu pomagał. - Zabiłeś go? - W pewnym sensie. Zmusiłem, by sam się zabił. W zwykłych okolicz- nościach nie uciekłbym się do tak dramatycznych popisów, ale byłem... zirytowany. Eragon ruszył naprzód i zatrzymał się, gdy Saphira wydała z siebie długi przeciągły jęk, a potem bez niczyjej pomocy lanca zaczęła wysuwać się z jej piersi. Powieki smoczycy zatrzepotały, kilka razy odetchnęła szybko i płyt- ko, gdy ostatnie sześć cali broni wyłoniło się z ciała. Zębaty grot, okolony słabą szmaragdową poświatą, runął na ziemię i odbił się od kamienia z od- głosem charakterystycznym raczej dla wypalonej gliny niż metalu. Gdy elfy przestały śpiewać i oderwały dłonie od ciała Saphiry, Eragon podbiegł i dotknął jej szyi. Chciał ją pocieszyć, powiedzieć, jak bardzo się przeraził, złączyć z nią swój umysł. Zamiast tego zadowolił się jedynie spoj- rzeniem w jedno błękitne oko i pytaniem: - Dobrze się czujesz? Słowa te wydawały się mizernie słabe w porównaniu z głębią jego uczuć. Saphira odpowiedziała jednym mrugnięciem, a potem pochyliła głowę, pieszcząc jego twarz delikatnym obłoczkiem ciepłego powietrza z nozdrzy. Eragon uśmiechnął się. Odwrócił się szybko do elfów. - Eka elrun ono, alfya wiol fórn thornessa - podziękował im za pomoc w pradawnej mowie. Elfy uczestniczące w uzdrowieniu, łącznie z Aryą, ukłoniły się i obróciły prawymi dłońmi nad środkiem piersi w geście pozdrowienia właściwym swojej rasie. Zauważył, że ponad połowa oddziału wyznaczonego do ochro- ny jego i Saphiry jest blada, słaba i słania się na nogach.