Alexandra_Black

  • Dokumenty369
  • Odsłony38 992
  • Obserwuję50
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań17 098

Laurie Faria Stolarz - Dotyk 03 - Smiertelne gierki

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :489.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Laurie Faria Stolarz - Dotyk 03 - Smiertelne gierki.pdf

Alexandra_Black EBooki Laurie Stolarz - Dotyk
Użytkownik Alexandra_Black wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 25 osób, 21 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 113 stron)

LAURIE FARIA STOLARZ ŚMIERTELNE GIERKI DOTYK 03 Kiedy zamykam oczy, mogę zobaczyć jego usta. Sposób w jaki jego górna warga jest nieco pełniejsza niż dolna. Spierzchnięta skóra na jego dolnej wardze. I jak kącik jego ust wygina się, nawet wtedy kiedy próbuje wyglądać poważnie. Moje palce całkowicie nasycają się gliną, kontynuuję rzeźbienie tego obrazu, przypominając sobie tę noc przed moim domem kiedy po prostu wiedziałam, że chciał mnie pocałować. To była jedna z naszych ostatnich randek, siedzieliśmy w jego samochodzie będąc w tej niezręcznej sytuacji, kiedy nie wiesz co będzie dalej. Biorąc mnie za rękę Adam pochylił się. Moja krew się wzburzyła, a serce zaczęło walić. Ale go nie pocałowałam. Odwróciłam się i jego pocałunek opadł na mój policzek. Czy jest to możliwe, że podświadomie ubolewam nad tym momentem? Otwieram oczy kilka minut później. Moja rzeźba wygląda niepokojąco realnie. Dotykam kredowej powierzchni warg jednocześnie mogąc czuć jego oddech pomiędzy palcami. - Zostało dziesięć minut - Pani Mazur informuje, ostrzegając o końcu zajęć z ceramiki. Oczyszczam gardło i siadam na moim stołku zastanawiając się czy gorąco, które czuje jest widoczne na mojej twarzy. Rozglądam się po klasie i reszcie uczniów pracujących nad swoimi rzeźbami i nagle czuję się zmieszana. Ponieważ wszystko co wyrzeźbiłam przez dziewięćdziesiąt minut to usta Adama. Adama, który pojawił się, by być moim chłopakiem z wielkiej nienawiści do Bena. Adama, którym nie jestem już nawet zainteresowana. Adama, który daje mi ponad 300 powodów, żeby nie poświęcać mu ani sekundy myśli, a o którym myślałam przez cały dzień. Zamykam ponownie oczy. Obraz ust Adama jest wciąż żywy w moich myślach - sposób w jaki jego usta były lekko rozchylone tamtej nocy i mała blizna, która przechodziła przez górną wargę może jeszcze z czasów, kiedy upadł jako dziecko. Próbuję sobie wyobrazić co mógłby powiedzieć, gdyby wiedział co robię. Czy on podejrzewa, że byłam nim zainteresowana? Czy myślałby, że to dziwne, że pamiętam tak dużo szczegółów z tamtej chwili? Czy powiedziałby Benowi co robiłam? Biorę głęboki oddech i próbuję się skupić na najlepszej odpowiedzi. Ale jedyne słowo, które miga mi w myślach, to jedno, którego nie mogę się pozbyć,

nie jest zaadresowane do pytań. - Zasługujesz na śmierć - szepczę, nagle zdając sobie sprawę, że powiedziałam te słowa na głos. - Co proszę? - pyta moja przyjaciółka Kimme. Siedzi dokładnie naprzeciwko mnie. - Nic. - Staram się wzruszyć ramionami, dodając dołek na brodzie Adama. - Nie nic tylko przed chwilą powiedziałaś, że zasługuję na bycie paszą dla robaków. - Nie paszą dla robaków tylko... - Śmierć! - przerywa mi. Jej blado niebieskie oczy podkreślone grubymi pierścieniami z czarnej kredki rozszerzają się z niedowierzanie. - Zapomnij - mówię, patrząc na panią Mazur siedzącą przy swoim biurku na przedzie klasy. - Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. To po prostu sen o śmierci, tak myślę. - Sen o mojej śmierci? - Zapomnij - powtarzam. - Jesteś pewna, że nie jesteś wciąż zła, że nie pożyczyłam ci moich leginsowatych kabaretek vintage? - Więcej, ja nawet nie chciałam ich pożyczać - mówię, biorąc pod uwagę jej głupi gust: frędzle, wypożyczona z szalonych lat dwudziestych sukienka i kilka ekstra długich perlistych naszyjników, tak długich, że leżących na stole. - Nawet jeśli wyglądałyby totalnie seksi z tą dzianinową tuniką, do zakupu której Cię namówiłam. To wciąż nie jest powód, żeby powiedzieć, że zasługuję na śmierć. - Przepraszam - mówię, nie chcąc dalej w to brnąć. Szczególnie odkąd te słowa zostały wciśnięte przed moje oczy, jak świecący neon przyprawiając mnie o ból głowy. - P.S. - kontynuuje Kimme, wskazując na rzeźbę ust Adama. - Zadaniem było wyrzeźbienie czegoś egzotycznego, a nie erotycznego. Jesteś pewna, że nie byłaś zbyt zajęta życzeniem mi śmierci, że nie słuchałaś co się tu działo? Plus, jeśli to był erotyzm jakiego poszukujesz, dlaczego nie ma języka kiwającego się w jego ustach? - A co egzotycznego jest w twoim kawałku? - Poważnie, to nie jest bardziej egzotyczne niż leopard, szczególnie jeśli ten leopard jest w postaci z wytworną parą kocich szpilek…, ale pomyślałam, że zacznę od czegoś mniejszego. - Racja - mówię patrząc na piłkę z gliny, na której pojawiają się cztery nogi, głowa wielkości piłeczki od golfa i kościsty, podłużny tułów. - A wracając do twojej rzeźby - kontynuuje, poprawiając koronkową chustkę w jej krótkich czarnych włosach. - Przypuszczam, że stęskniłaś się za Benem Burgerem właśnie teraz. Pytaniem jest czy ten Burger przyjdzie w zalewie czy między bułeczkami. - Jesteś chora – mówię, pomijając fakt, że moja rzeźba nie jest ustami Bena. - Poważnie? To ty jesteś tą, która życzy mi śmierci, fantazjując o ustach swojego chłopaka. Powiedz, czy to cię nie stawia wyżej w skali choroby? - Muszę iść - mówię, kładąc plastikową folię nad moją pracą. - Powinnam się martwić? - Czym? - Manią i śpiewaniem o śmierci. - Nie śpiewałam. - Żartujesz? Przez sekundę myślałam, że śpiewasz dla komercyjnego

płatnego zabójcy. Zasługujesz na śmierć! Zasługujesz na śmierć! Zasługujesz na śmierć! - Muszę iść - mówię ponownie. - Camelia, zaczekaj. Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Ale ja się nie odwracam. Zamiast tego wstaję i mówię pani Mazur, że nie czuję się dobrze i muszę iść do pielęgniarki. Na szczęście, nie kłóciła się. Nawet szczęśliwiej, że wiem gdzie znaleźć Bena. LEKARZ: Właśnie wcisnąłem przycisk nagrywania. Możemy zaczynać? Pacjent: Miejmy to już za sobą. LEKARZ: Dlaczego nie zaczniemy od powiedzenia mi jak mija ci weekend? Pacjent: Mój weekend jest do bani jak każdy inny. Następne pytanie. LEKARZ: Wciąż miewasz niepokojące myśli? Pacjent: One mnie nie niepokoją. LEKARZ: Pozwól mi to inaczej sformułować. Wciąż miewasz myśli o krzywdzeniu siebie? Pacjent: Wiesz, że z tym tylko żartowałem. LEKARZ: Ostatecznie to mi powiedziałeś. Pacjent: Uwierzyłeś. Jeśli pomyślałbyś, że zamierzam się zabić musiałbyś mnie obserwować. Znam zasady. LEKARZ: Dlaczego miałbyś żartować o czymś tak poważnym? Pacjent: Żartujesz? Uczucie depresji, uczucie żałości nad samym soba, brak poczucia własnej wartości, pragnienie uwagi, pragnienie przeżycia prawdziwego szoku… Mam wymieniać dalej? LEKARZ: Nie. Dziękuję. Pacjent: To twoja pierwsza terapia? LEKARZ: Próba obrażenia mnie to odpowiedź. Zadaję ci ważne pytanie i oczekuję odrobiny odpowiedzialności. Dlaczego miałbyś żartować o zabiciu siebie? Pacjent: Nuda. LEKARZ: Myślę, że coś jeszcze. Pacjent: Okej, czasem jestem naprawdę wkurzony, kiedy nie dostaję tego, czego chcę. LEKARZ: A czego chcesz? Pacjent: Przestać chodzić na sesje terapeutyczne, po pierwsze. LEKARZ: Nie zmuszam cię, żebyś tu przychodził. Musisz stąd coś wynieść. Pacjent: Lubię to nazywać samookaleczajacą torturą. LEKARZ: Tam są drzwi. Możesz wyjść kiedy tylko chcesz. Pacjent: Czy tego chcesz?

LEKARZ: Nie. Chcę ci pomóc. Pacjent: Na to jest za późno. LEKARZ: Dlaczego tak mówisz? Pacjent: Ponieważ ludzie, którzy myślą tak jak ja nigdy nie wracają. Oni nigdy nie mogą być jak normalni ludzie Dzwonek dzwoni kiedy spryskuję moją twarz wodą, próbując nad sobą zapanować. Mówię sobie, że wyrzeźbienie ust Adama to nic takiego i nie mam powodu, by wariować. Ale i tak nie mogę otrząsnąć się z uczucia, że coś jest rozpaczliwie nie tak. Wychodzę z łazienki, wzdłuż korytarza prosto do sali gimnastycznej. Nikogo nie ma jeszcze na boisku. Większość dzieciaków jest pewnie w szatni zakładając strój i trampki. Ale nie Ben. On ma pozwolenie od dyrektora Snella, by opuszczać ,, fizyczną” część zajęć. Zamiast tego dał mu upokarzające zadanie liczenia punktów z boku boiska. Snell, tak jak i większość nauczycieli w szkole, wierzy że Ben cierpi na lęk przed tłumami, strach sprawia, że takie rzeczy kontaktowe jak sport i przyłączanie do klas są w pewnym sensie dla niego wyzwaniem. W takim wypadku ma Licencje na Spóźnianie się - pozwalające mu na przybycie do jego klasy pięć minut później niż wszyscy inni, aby uniknąć pędzących ludzi na korytarzu. Prawdziwym powodem, dla którego Ben unika tłumów są jego psychometryczne zdolności: zdolności pozwalające na czytanie w rzeczach przez dotyk. Niektórzy mogliby pomyśleć, że posiadanie takich mocy skłania go do dotykania ludzi cały czas - by odkryć ich najgłębsze brudne sekrety. Nic nie mogłoby być dalsze od prawdy. Prawie trzy lata temu, w trakcie wędrówki przez las Ben dotknął ręki swojej dziewczyny i przeczytał, że ta go zdradza. Tracąc kontrolę nas sobą chciał wiedzieć więcej, ścisnął mocniej jej rękę. Julie odskoczyła, a Ben chciał ją przyciągnąć z powrotem. Skończyła spadając z klifu. I umierając prawie natychmiast. Po tym wszystkim Ben próbował zaprzestać dotykanie kogokolwiek. Przeniósł się ze szkoły publicznej na nauczanie indywidualne w domu, odciął się od każdego kogo znał i prawie nie wychodził z domu. Ale wtedy, kilka lat później pomyślał, że mógłby spróbować mieć znowu normalne życie i przeprowadził się wraz z ciotką, dwie godziny stamtąd, w pobliże naszej szkoły. I wtedy przypadkowo mnie dotknął. I wszystko się zmieniło. Ben przeczytał, że moje życie jest w niebezpieczeństwie. Miał rację. I tak we wrześniu zeszłego roku mój były chłopak Matt zniewolił mnie w próbie ponownego zdobycia. Następnie, trzy tygodnie temu Ben wiedział, że ktoś chce mnie oszukać. Jeśli by tego nie odkrył w obu tych przypadkach, to mogłoby mnie tu nie być. Zastanawiam się czy byłby zdolny przeczytać, że Adam gościł w moich myślach, że wyrzeźbiłam jego usta, wspominając pocałunek, który się nie wydarzył. I to, że zeszłej nocy kiedy nie mogłam spać zeszłam do mojej pracowni ceramicznej w piwnicy i wyrzeźbiłam oczy Adama z opadniętymi powiekami w taki sposób, jakby przed chwilą chciał mnie pocałować. Po kilku minutach chłopcy zaczynają się pojawiać na boisku od

koszykówki na rozgrzewkę, podczas gdy dziewczyny siadają na trybunach patrząc. I kilka minut po tym Ben w końcu przychodzi. Jak zawsze, wygląda niesamowicie. Ubrany w warstwy czarne jak węgiel, jego ciemno brązowe włosy perfekcyjnie rozczochrane i uśmiech, który niemal kradnie mi oddech. - Hej - mówi. - Co tu robisz? Nie powinnaś być w klasie? - W gabinecie pielęgniarki aktualnie - mówię, migając mu moją przepustką. - Wszystko w porządku? Przytakuję, zastanawiając się czy nie przesadzam. Zdecydowanie nie ma nic pomiędzy mną a Adamem. Ale jeśli tak to dlaczego czuję się taka winna? - Cóż, dobrze cię widzeć - mówi. - Ale wiesz Muse nie pozwoli ci zostać. - Wiem. - Pan Muse wziął sobie za punkt honoru wyrzucić wszelką zabawę podczas wuefu łącznie z tą o romantycznej naturze. -Więc, może mogłabym chociaż dostać uścisk na pożegnanie? - Pewnie -mówi, zbliżając się. Pachnie jak guma arbuzowa i opary z jego motocyklu. To zapach jaki chciałabym zabutelkować. I wchodzi na prawo, obok mnie. Ben przyciąga mnie bliżej. Jego ręce padają na dolną część moich pleców, zapalając każdy centymetr mnie. - Jesteś pewna, że wszystko w porządku? - Nic mi nie jest - szepczę, karcą siebie za okłamywanie go. - Ale wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko, prawda? - Wiem - mówię, i czuję się teraz jeszcze gorzej. Ben przesuwa palcami po końcówkach moich włosów i oddycha w zgięciu mojej szyi. - Po prostu chciałam cie zobaczyć - szepczę. Cofa się i patrzy mi w twarz. Jego ciemno szare oczy są rozszerzone i podejrzliwe. - Jak to jest czuć, że nie mówisz mi wszystkiego? Mój puls przyśpiesza, a moje usta stają się suche. Tymczasem, z boiska koszykówki za nami wydobywa się ciągły dziwny dźwięk. Patrzę przez ramiona Bena. Wszyscy chłopcy są na boisku grając w koszykówkę. John Kenneally i Davis Miller, obydwaj notorycznie dokuczają Benowi przez tę całą historię z Julią. Rzucają piłkę w przód i w tył. Staram się ich ignorować, echo ich głosów kiedy krzyczą, tracąc piłkę, która trafia w tablicę. Ale wtedy Ben chwyta moją rękę tak mocno, że prawie muszę ją wyciągnąć. Ale zanim zdążam to zrobić, on to robi. Cofa się jeszcze kilka kroków, puszczając moją rękę. - Coś nie tak? - pytam. - Dlaczego ty mi nie powiesz? - Cofa się jeszcze dalej, jakby nagle nie mógł wytrzymać bycia obok mnie. - Nic złego się nie dzieje - paplam. - Wszystko dobrze. - Biorę głęboki oddech, moje myśli się kotłują. Staram się wymyślić co powiedzieć, kiedy chłopcy na boisku są w drodze do zdobycia punktu i wpadają prosto w Bena. Upada na plecy na twardy grunt, co sprawia że drżę. - Ben! - śpieszę w jego stronę tak jak pan Muse, który wreszcie się pojawił odsuwając wszystkich z drogi. Wciąż jestem z nim, próbuję złapać jego rękę, ale odpycha mnie. Tymczasem odrobina chichotu wybucha od grupki chłopców, którzy zderzyli się z nim. - Po prostu odejdź - mówi Ben, unikając mojego wzroku. - Nigdzie nie idę. Nie, dopóki się nie upewnię, że wszytko w porządku.

- Odejdź - nalega. Pan Muse zmusza mnie do odejścia, grożąc wizytą u dyrektora Snella. - Gdzie powinnaś teraz być? - pyta mnie. Pomaga usiąść Benowi na krześle. Tymczasem, niechętnie kieruję się do pielęgniarki - naprawdę tym razem - ponieważ naprawdę czuję się, jakbym miała zachorować. Spędziłam resztę zajęć w gabinecie pielęgniarki zanim udałam się do kafeterii po lunch, gdzie Kimmie, Wes i ja siedzieliśmy na naszych stałych miejscach przy wyjściu. - Więc, pozwól mi to sprostować - powiedziała Kimmie. - Ty i Ben kłócicie się, ponieważ fantazjowałaś o swoim eks? - Poza tym, Adam nie jest dokładnie moim eks - przypomniałam jej. - Umówiliśmy się tylko kilka razy. - Ale ty wciąż chcesz poczuć jego język w swoich ustach - powiedział Wes, wskazując na mnie kawałkiem kiełbasy. Wbił w nią widelec, dokładnie w sam środek. Wes był naszym przyjacielem od pierwszego roku. W dzień jest raczej nieskomplikowanym chłopcem, większość z jego dramatów pojawia się w nocy. Jego ojciec, były sterydziarz przemienił się w głąba, nienawidzi faktu, że Wes nie jest dobrze zbudowany, mniej panienkowaty - on naprawdę tak mówi. On również nazywa go Wuss (tłum. mięczak) zamiast Wes. - Jesteś chory - powiedziałam mu. - Ale smaczny. - Bierze gryz kiełbasy. - Na początku myślałam, że te dotykowe moce Bena to tylko bonus. - mówi Kimmie. - Ale jeśli on może czytać w twoich myślach na zawołanie - ucząc się twoich brzydkich fantazji - to może to raczej wada. - Przede wszystkim, nie mam żadnych brudnych fantazji - mówię im. - Może właśnie to twój problem - mówi Wes. - Nie - mówię, poprawiając go - Moim problemem jest to, że myślę o Adamie, mimo że nie chcę, aby tak było. - Ty nie tylko o nim myślisz. - Kimmie unosi swoje rubinowe, przekute brwi na mnie. - Myślę, że te usta, które wyrzeźbiłaś w klasie ceramicznej są zbyt soczyste jak na Bena. - Wes pochyla się i poprawia swoje druciano oprawione okulary. - Co przegapiłem? - pyta, chętny plotek. - Trzy słowa - mówi Kimmie. - Więcej. Przypadkowy. Części ciała. - Tak ogólnie to cztery słowa - mówię. - Cóż, nieważne. - Przewraca oczami. - To wciąż znaczące. Nie wspominając o tym, że aż się włosy jeżą. - Ona oczywiście porównuje moją rzeźbę z ustami Adama do tej z ramieniem Bena, którą zrobiłam miesiąc temu, kiedy próbowałam zapamiętać bliznę biegnącą od jego łokcia do nadgarstka. Dzień albo dwa po tym wyrzeźbiłam oczy Bena jakby spoglądające na mnie przez szkło. Obie z tych rzeźb okazały się przeczuciami. Ben nie jest jedyna osobą, która potrafi wyczuwać rzeczy za pomocą dotyku. W ciągu ostatnich kilku miesięcy, zamiast robić moje zwykłe miski i wazony, rzeźbiłam rzeczy z mojej przyszłości. Najpierw był samochód - ten, który zauważyłam kiedy Matt mnie więził. Później była szyszka, która wyglądała dokładnie jak odświeżacz powietrza, który wisiał na wstecznym lusterku u Matta w samochodzie. Około miesiąc temu był miecznik, podobny do drewnianego wyłącznika umieszczonego nad drzwiami restauracji Finz - w pobliżu miejsca, gdzie Debbie Marcus została potrącona przez samochód. Debbie była dziewczyną w szkole, której przyjaciele zrobili głupi żart, że wyglądało to tak jakby była śledzona. Wysyłali jej straszne liściki, sprawiając,

że wierzyła, że Ben (który został oskarżony o zabójstwo swojej dziewczyny) chce, żeby była Ofiarą Numer Dwa. Debbie uwierzyła w to. Pewnej nocy kiedy wracała na nogach od przyjaciółki, bała się, że Ben może ją śledzić, nie zwracała dokładnie uwagi na to gdzie idzie i została uderzona przez samochód. Ten wypadek prawie odebrał jej życie. Kiedy wyszła ze śpiączki dwa miesiące później, mimo że Ben nie był winny, była zdeterminowana, żeby zapłacił - żeby ktoś zapłacił - za jej stracony czas. Tak więc próbowała wrobić go w śledzenie mnie w nadziei, że będzie zmuszony do opuszczenia szkoły raz na zawsze. - Poczekaj - mówi Wes. - Czy próbujesz sugerować, że nasz drogi Chameleon po raz kolejny ma przeczucia poprzez ceramikę? - Będę wdzięczna, jeśli nie będziesz mnie nazywał nazwą jaszczurki - mówię. - W takim razie wolisz, żebym cię nazywał dziwadłem? - Plus - mówię, nie reagując na jego pytanie odpowiedzą - to nie były tylko części ciała. Co z autem, miecznikiem i szyszką? - Cóż, ja wciąż podejrzewam, że coś mrocznego się tu dzieje - mówi Kimmie. - Chodzi mi o to, dlaczego usta Adama? Dlaczego nie Bena, albo twoje własne? I dlaczego one wyglądają jakby miały kwaśną minę, jakby chciał cie pocałować? - Jest więcej. - Opowiedziałam im o wczorajszej nocy. Kiedy nie mogłam zasnąć i wyrzeźbiłam oczy Adama. - Widzisz? - Kimmie skrzyżowała ręce. - Więcej części ciała. - Nieważne - wzdycham, nie chcąc się w to ponownie zagłębiać. - Myślisz, że rzeźbisz te rzeczy i myślisz o nim, ponieważ za nim tęsknisz? - pyta. - Albo to może być twój podświadomy sposób sabotażowania twojego życia miłosnego - sugeruje Wes. - Widziałem coś podobnego w Love Rehab. - Kimmie wywraca oczami - znowu - na tę sugestię. Złapała słomkę i próbowała uderzyć w ostatnio przerośnięte ale wciąż postawione na żelu ciemne włosy Wesa, lecz nie dało się przebić przez skorupiastą zewnętrzną powierzchnię włosów. - Camelia nawet nie ujawniła najbardziej niepokojącego kawałka swojego życia - mówi Kimmie. - Racja - potwierdzam dokładnie wiedząc o czym mówiła - Kiedy rzeźbiłam usta Adama, wyszeptałam słowa ''Zasługujesz na śmierć'' . - Do mnie - wskazuje Kimmie. - Raczej, w pobliżu ciebie - wyjaśniam. - To nie jest tak, że myślę, że zasługujesz na śmierć. - W takim razie kto? - pyta Wes. - Nikt. To jest tak jakby ktoś włożył te słowa w moje usta - jakby ta fraza utknęła w mojej głowie i jakbym nie mogła jej z niej wyrzucić. - Zatopiłam się z powrotem w krzesło, przypominając sobie jak to czasami, kiedy miałam jeden z tych moich psychometrycznych chwil - kiedy mogłam to nazywać. Jestem zdolna do słyszenia głosów. Około miesiąca temu wyrzeźbiłam konia kopiącego swoimi nogami do góry. Okazało się, że wyglądał dokładnie jak koń na wisiorku, który Ben dał Julii tuż przed tym jak ona zmarła. Przez cały czas kiedy rzeźbiłam konia ciągle słyszałam głos w mojej głowie - głos, który mówił mi, że mam być ostrożna. Wyszło na to, że koń którego wyrzeźbiłam był wskazówką do tego, że ktoś próbował mnie oszukać. Tym kimś był Adam. Dwa lata wcześniej, Adam (wtedy przyjaciel Bena) spotykał się z Julią za plecami Bena. Kiedy Julia zmarła, Adam, jak każdy inny obwiniał Bena i pragnął zemsty. I ostatniej jesieni, kiedy Adam dowiedział się, że Ben wraca do Freetown High

znowu szukając spokojnego życia, w tajemnicy podążył za nim. Adam zapisał się do pobliskiego colleg’u społecznego i poszukiwał teraźniejszej miłości Bena - mnie - aby sprawić, żeby był zazdrosny. - Więc, co teraz? - pyta Kimmie. - Może powinnaś zadzwonić do Adama - mówi Wes. - Jeśli nie życzysz sobie, żeby był martwy - w takim przypadku powinnaś prawdopodobnie być od niego tak daleko jak to tylko możliwe. - Wyrwał mi moje plastikowe naczynia. - Usłyszałem więzienne cierpienia w dupie. - Gra słów zamierzona - żartuje Kimmie. - Cóż, oczywiście, że nie życzę nikomu śmierci - mówię, jakby wyjaśnienie było kiedykolwiek potrzebne. - Czy Adam chce, żebyś była martwa? - pyta Kimmie. - Skąd miałabym wiedzieć? - Może ktoś chce, żeby Adam był martwy -Wes myśląc, drapie się po brodzie. - Albo może chcesz uratować Adama, w taki sposób jak Ben cie uratował przed tym zderzeniem. To znaczy, powiedziałaś, że wyrzeźbiłaś oczy Adama kiedy były zamknięte... oznaczając, że już mógł być martwy. - Nie mów mi, że to będzie kolejny semestr z psycho wiadomościami, strasznymi zdjęciami i tanią bielizną - mówi Kimmie nawiązując do tych kilku tajemniczych prezentów, które otrzymałam kiedy byłam śledzona. - Mówisz o przeszłości Camelii z Mattem, czy o swoich własnych barwnych historiach miłosnych? - pyta Wes Kimmie. - Zazdrosny, że mam miłosne historie? - posyła mu buziaka. - Może za bardzo wkopujemy się w te rzeczy? - mówię, przerywając ich kłótnie. - To możliwe - mówi Wes piskliwym głosem. - Twoje zakrawające na obsesję, nadające się do świątyni prześladowcze rzeźby mogą równie dobrze być sposobem twojej podświadomości do uporządkowania tego co ty i Adam macie do rozwiązania. A to pokręcone życzenie śmierci mogłoby być zaczerpnięte od wielu zbyt strasznych filmów. - Albo zbyt wiele koz z Mr. Muse - Kimmie chichocze. - Moja rada zadzwoń do Adama. Bądź całkowicie nieformalna i zapytaj się co u niego. - I czy nie dostał ostatnio jakichś śmiertelnych pogróżek - dodaje Wes. Potrząsnęłam głową na myśl o kolejnym kontaktowaniu się z nim. To nie tak, że skończyliśmy wszystko na totalnie okropnym poziomie. Po prostu, mimo tego jak bardzo żałował tego co zrobił, mimo przepraszających listów, które mi wysłał z prośbą o wybaczenie, to co zrobił było całkowicie okrutne. - Jak mam niby wytłumaczyć Benowi to, że dzwonię do jego największego wroga?… Kogoś z kim się spotykałam? - Kto powiedział, że Ben musi wiedzieć? - mówi Wes wzruszając ramionami. - Dotknie jej i będzie wiedział, Einsteinie. - Kimmie użyła supełka z jej naszyjnika, żeby uderzyć go w głowę. - Cóż, jeśli tak jest to jestem zaskoczony, że okłamałaś go w pierwszej kolejności - mówi Wes. - Mam na myśli to, że może się dowiedzieć prawdy tak czy siak? - Co mogę powiedzieć? Jestem idiotką. - Idiotka czy nie, to co czułaś musiało być bardzo silne - mówi Kimmie. - Chodzi mi o to, że czujesz się przez to taka winna, że uciekasz z lekcji, dostajesz notkę od pielęgniarki i z własnej woli rozwaliłaś śmierdzący blok Muse’a. Więc wyrzeźbiłaś rysy Adama. To wcale nie robi z ciebie idiotki, która bierze naraz MDMA i LSD.

- I nie wyjaśnia dokładnie dlaczego Ben tak zwariował w sali gimnastycznej - mówi Wes - Co prowadzi nas do najbardziej oczywistego pytania: czy jesteś pewna, że nie ukrywasz czegoś przed nami? Może wyrzeźbiłaś coś troszkę bardziej skandalicznego niż to co teraz nam właśnie mówisz? Seksowną małą miseczkę albo nagi garnek z naprawdę kształtnymi ustami? - Czy są jakieś interesujące części ciała, które wyrzeźbiłaś, o których chcesz nam powiedzieć? - pyta Kimmie ciągnąc grę. - Nie - mówię, wdzięczna za ich humor i za to, że mimo tej tchórzliwej sytuacji, mogą aktualnie doprowadzić mnie do śmiechu. - Czy w jakiś sposób można zablokować to, co Ben może wyczuć? - pyta Wes - Może szczypta czosnku wokół twojej szyi albo śpiewanie zaklęć przy blasku księżyca może się okazać skuteczne, w skutecznym odpieraniu jego umiejętności? - Wątpię w to - wyszczerzyłam się. Kimmie sięgnęła przez stół aby dotknąć mojego ramienia w pocieszającym geście. - Cóż, w takim razie nienawidzę być ta która ci to powie, ale tak długo jak Ben jest zainteresowany, wygląda na to, że to może być tą jedyna opcją. - Wstyd - Wes wzdycha, kiwając głową ze współczuciem. - Jeśli tylko może być inna opcja. Spoglądam na Bena kilka razy na chemii, czekając aż on popatrzy na mnie. W końcu napotka moje oczy ale tylko na sekundę. Nasz nauczyciel Pan Swenson, aka Człowiek-pot z oczywistych względów, zajął nasz dzisiaj robieniem płatków śniegu, używając boraksu i środka do czyszczenia rur. - To będzie musiało przeleżeć noc - wyjaśnia Człowiek-Pot. - A potem będziemy mogli zawiesić je w oknach. - Czy on nie ma już wystarczającej ilości płatków na sobie? - Tate, mój partner laboratoryjny, skinął na kawałki łupieżu sypiące sie na ramiona i plecy Człowieka-Pota. Ale byłam zbyt spięta, żeby się zaśmiać. Jak tylko Ben wstał, żeby położyć swój płatek śniegu na półce w głębi sali, poszłam za nim, celowo stając mu na drodze. - Musimy porozmawiać - mówię mu. Kiwa głową jakby wiedział, że to prawda. Robię krok bliżej, mogę poczuć czystą elektryczność między nami. - Jak tam twoje plecy, tak ogólnie? - Wydaje się, że o wiele trudniej niż na sali gimnastycznej. - Uśmiecha się lekko. - Więc wszystko w porządku? - pytam, całkowicie świadoma, że pytanie jest juz totalnie oklepane. - Nie wiem. - Jego oczy zmiękły. - Jest? - Schowałam zbłąkany kosmyk włosów za ucho, wiedząc, że jego pytanie też jest oklepane. Ale zamiast rozładować jedno z naszych pytań, postanawiamy wybrać sie po szkole do Press & Grind. * * *

Ben wziął mnie na swój motocykl, a ja usiadłam tuż za nim trzymając się go blisko, złapałam się jego pasa i marząc, aby ta jazda się nigdy nie skończyła. Jesteśmy pod kawiarnią cztery minuty później. Ben zamawia mokkę dla mnie i dużą czarna kawę dla siebie, a potem usiedliśmy na dwóch wygodnych krzesłach ustawionych tyłem do kawiarni - jak na ironie na tych samych miejscach, na których ja i Adam usiedliśmy na jednej z randek. Ben wymieszał swoja kawę, nawet wiedząc, że nic w niej nie było do mieszania, tak jakby każda jego część była tak samo zdenerwowana jak ja. - Więc, chciałaś o czymś ze mną porozmawiać? - Jestem pewna, że już wiesz. Mogłeś to wyczuć, prawda? - Po prostu mi powiedz - stwierdził, wciąż skupiony na mieszaniu. Cisza pomiędzy nami trwała dobre trzy minuty zanim w końcu odważyłam się mu powiedzieć. - Myślałam dużo o Adamie - mówię, mój głos jest prawie szeptem. - A dokładnie o czym? - wygląda na niewzruszonego. - Nie chcesz tego słyszeć. Po prostu zaufaj mi kiedy mówię, że to ty jesteś tym z kim chcę być. - Chcę to usłyszeć - w końcu uniósł wzrok, sprawiając, że mówienie mu prawdy stało się nawet jeszcze cięższe dla mnie. Poluzowałam mój płaszcz, ale moja twarz wciąż była gorąca. - Myślę, że najczęściej myślałam o tym jak wyglądał - zaryzykowałam. - I o całowaniu go? - pyta, oczywiście wyczuwając szczegóły. Odwracam wzrok starając sie uniknąć pytania, pamiętając jak ja i Adam się pocałowaliśmy. Był on mały i szybki dokładnie przed tym jak przyniesiono nam pizze i piwo korzenne. - Camelia? - mówi Ben. - Myślę, że może mieć kłopoty - mówię, czując dziwne uczucie w sercu. Zdecydowałam powiedzieć mu o moich rzeźbach i o tym jak słowa zasługujesz na śmierć wciąż powtarzały się w moim umyśle. - Myślę, że nigdy tak naprawdę nie rozmawialiśmy o twoich mocach - mówi. - Różnią się od twoich. To jest tak jakby mój umysł zatrzymywał się na jakimś pomyśle, a ja po prostu zaczynam to rzeźbić. Nie ma w tym nawet dużo kreatywnego zaangażowania. To jest tak jakbym nie miała innego wyboru, aby się tego pozbyć - bo, ten obraz wciąż jest w mojej głowie - nieważne czy mi sie to podoba czy nie. - Czy zawsze słyszysz głosy kiedy to sie dzieje? - Nie zawsze, ale zdecydowanie czasami, i nie jestem jedyną której to sie zdarza. Opowiedziałam mu o blogu, który znalazłam kilka tygodni temu. Nazywał się Psychometryczna Suzy, a kobieta, która to napisała opowiedziała jak to pewnego dnia, kiedy dotknęła starej czapki swojego ojca, mogła usłyszeć jego głos nawet wiedząc, że on odszedł dawno temu. - Są też ludzie, którzy mogą wyczuć zapach albo doświadczyć niektórych wydarzeń i to wszystko związane jest z dotykiem - kontynuowałam. - Brzmi skomplikowanie. - I takie jest - mówię, marząc o tym, żeby te rzeczy były łatwiejsze. Sięgnęłam ręką, żeby dotknąć jego, ale ją cofnął. - Czy coś nie tak? Potrząsa głową. - Teraz twoje kolej żeby być szczerym. - Bierze głęboki wdech i powoli wypuszcza powietrze.

- Wyczułem, że ty i Adam znowu byliście razem. - Ale nie jesteśmy. - Ale może będziecie. - Nigdy - wyszeptałam, znowu sięgając żeby dotknąć jego dłoni. Tym razem mi na to pozwolił. Jego palce zacisnęły się wokół mojej dłoni. - Ta rzecz z rzeźbieniem związana jest z Adamem - kontynuuję - zdarzyła się tylko parę razy. I może zbytnio analizujemy rzeczy. Myślałam, że moje rzeźby mogłyby być nawet wynikiem opóźnionych reakcji, przeczuć, które przyszły zbyt późno... mam na myśli to, że to było tylko kilka tygodni temu kiedy ja i Adam byliśmy razem. - A co z tym głosem, który słyszałaś, z tą wiadomością zasługujesz na śmierć? Jeśli to jest wynik psychometrii - czegoś z twojej przyszłości - nie możesz tego tak po prostu zostawić. - Tak, ale to może być ten sam rodzaj rzeczy. Może odbierałam jakieś rzeczy z przeszłości, coś o czym Debbie Marcus myślała. Ta cała rzecz z „dotykiem” jest dla mnie nowa. Wciąż staram sie to zrozumieć. - Nie zniósłbym gdybym cie stracił - jego czarno szare oczy wyglądały na zranione. - Nigdy mnie nie stracisz - mówię, dołączając do niego na krześle. Przytuliłam moją głowę do jego piersi i słuchałam jak bije jego serce. - Jesteśmy sobie przeznaczeni, pamiętasz? Pochyliłam się żeby go pocałować, ale jego usta były zimne, wciąż, zamyślone. I wcale nie próbował oddać pocałunku. - Chodzi mi o to jakie są szanse żebyśmy się znowu spotkali? - kontynuuję. - Ci ludzie z psychometrycznymi mocami, mogliby siebie nawzajem w ogóle znaleźć? - Ben nic nie powiedział. I nie rozmawialiśmy o Adamie przez resztę czasu kiedy byliśmy razem. Tak naprawdę to nie zbyt dużo rozmawialiśmy. Pomiędzy nami była napięta cisza. Cisza, której nie mogliśmy wypełnić nawet krótką rozmową o szkole, czy o naszych rodzinach. Cisza, która zżera tę chwilę, i która skłania nas do odejścia wkrótce potem. Siadam w łóżku i włączam moją nocną lampkę. Ulica za moim oknem jest pusta i ciemna. Chciałabym, żeby Ben był tutaj - żeby przyszedł i usiadł obok mnie na moim łóżku i żebyśmy mogli omówić sprawy trochę lepiej. Bo wydaje mi się, że zostawiliśmy tak wiele rzeczy niedopowiedzianych. Chcę wierzyć w wymówki, które powiedziałam mu wcześniej - we wszystkie te logiczne powody, przez które byłam zafiksowana na Adamie. Ale nie mogę przestać myśleć, że może Wes i Kimmie mieli rację. Może powinnam zadzwonić do Adama, jeśli nie z innego powodu, to żeby uchronić się przed winą. Nie mogłabym sobie wybaczyć, gdyby przydarzyło mu się coś złego, ponieważ nie zrobiłam nic, żeby spróbować to zatrzymać. Patrzę na zegarek. Jest trochę po jedenastej, Adam pewnie jeszcze nie śpi. Sięgam po mój telefon komórkowy i szukam jego numeru. Z palcem umieszczonym nad przyciskiem połączenia, przyglądam się sobie w lustrze toaletki. Wyglądam tak jak zawsze: te same zbzikowane blond włosy, te same duże zielone oczy, te same kościste policzki. Ale jest coś we mnie, co teraz wydaje się inne. Zmienione. I nie jestem nawet taka pewna, czy będę mogła to kiedykolwiek zmienić z powrotem. Zamykam oczy, nadal mogę zobaczyć słowo suka nabazgrane w poprzek

lustra, w poprzek mojego odbicia, z czasów kiedy Matt włamał się do mojego pokoju. Ledwo pamiętam czas, kiedy sprawy nie były takie skomplikowane, kiedy część mnie nie bała się zasnąć. Albo kiedy byłam całkowicie pewna komu mogę ufać. W końcu naciskam przycisk połączenia, chcąc mieć to już z głowy. Telefon dzwoni od razu. Na początku myślę, że włączy się jego poczta głosowa. Ale potem słyszę jak odbiera. - Camelia? - mówi. - Czy to naprawdę ty? - Jak się masz? - pytam, próbując brzmieć lekko. - Chciałam tylko zadzwonić i sprawdzić… żeby zobaczyć jak wszystko się układa. - Teraz układa się lepiej - mówi. - Więc nie dzieje się nic złego? Żadnych niezdrowych związków? Żadnego dramatu w szkole? - Nie. Definitywnie nie. I bardzo rzadko. Dlaczego? - przycisza swój głos. - Czy jest coś, o czy mi nie mówisz? Jakaś moja eks dziewczyna opowiada każdemu w mieście jakim seksownym kobieciarzem jestem? - Poważnie? - Zgaduję, że nie - mówi, pozornie zawiedziony. - Ale nie wywiniesz mi się tak łatwo. Czy słyszałaś coś, o czym powinienem wiedzieć? - Nie - mówię, nagle czując się bardziej pewna siebie niż myślałam, że to jest w ogóle możliwe. - Więc, w takim razie, to jest tylko wymówka, którą wymyśliłaś, żeby do mnie zadzwonić? Bo wierz mi, kiedy mówię, że ty nie potrzebujesz wymówek. Bardzo się cieszę, że cię słyszę. - To ledwo wymówka - mówię, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na mojej twarzy. - Chciałam tylko sprawdzić czy wszystko jest w porządku. - Lepiej niż w porządku. Od czasu mojego czasowego, chociaż nadal boleśnie upokarzającego ataku zemsty i głupoty, jestem zreformowanym człowiekiem. A co u ciebie? Czy jest bezpiecznie przypuszczać, że życie beze mnie oznacza, że nie masz już ciężkiego roku? - Powiedziałam ci wcześniej: to jest raczej jak ciężkie życie. - Cóż, tęskniłem za tobą… i twoim ciężkim życiem. Przygryzam wargę, niepewna jak odpowiedzieć, czując jak dziesięciofuntowa pauza upada na połączenie między nami. Ale wtedy. - Naprawdę się cieszę, że zadzwoniłaś - mówi. - Bałem się, że już więcej cię nie usłyszę. Znaczy, nie winiłbym cię, gdyby tak było. To tylko… - Nie wracajmy do przeszłości. - Nie. Żadnego wracania tutaj. - Po prostu naprawdę bardzo się cieszę, że sprawy się układają. - Poczekaj, nie przygotowujesz się, żeby rozłączyć się ze mną, prawda? - pyta. - Rozmawiamy dopiero od kilku minut. - Cóż, naprawdę nie mam nic więcej do powiedzenia. - Żartujesz sobie? Możliwości są nieskończone. Na początek mogłabyś mi powiedzieć, że jeszcze do mnie zadzwonisz. Albo jeszcze lepiej, mogłabyś zaprosić mnie na kawę albo kawałek pizzy. Oczywiście mówiąc mi, że mogę do ciebie zadzwonić, kiedy tylko chcę, jest zawsze dobrą możliwością. Albo, jeśli czujesz się naprawdę łaskawa, mogłabyś mi powiedzieć, że też za mną tęsknisz. Znaczy, nawet by mi nie przeszkadzało, gdyby to było kłamstwo. - Naprawdę powinnam kończyć - mówię, powstrzymując się przed roześmianiem i myśląc jak, może w jakiś tyci, całkowicie platoniczny tylko przyjacielski sposób, naprawdę w pewnym sensie za nim tęsknię.

LEKARZ: Więc jak sprawy się układają? Radzisz sobie trochę lepiej z rodzicami? PACJENT: Oni myślą, że tak długo jak nie jestem w więzieniu albo nie mieszkam na ulicy, wszystko jest dobrze. Podsłuchałem nawet matkę jak opowiadała o mnie swoim przyjaciołom, przechwalając się jak wspaniale idzie mi w szkole i jak wielu mam przyjaciół. Ona jest kompletnie ciemna… wszystkiemu zaprzecza. LEKARZ: Czy to jest zaprzeczenie? A może ona naprawdę wierzy w te rzeczy o tobie? PACJENT: Kiedyś powiedziałem jej, że czuję się taki samotny, że nie przeszkadzałoby, gdybym odebrał sobie życie, ponieważ nikt nawet by nie zauważył. LEKARZ: I jak ona zareagowała? PACJENT: Powiedziała, że mogę spróbować, ale wtedy nie będę wiedział czy to była prawda czy nie, bo już będę martwy. LEKARZ: Byłeś poważny mówiąc o odebraniu sobie życia, czy tylko próbowałeś zwrócić jej uwagę? PACJENT: Mówienie o śmierci nie czyni nikogo od razu samobójcą. LEKARZ: Nadal czujesz się samotny? PACJENT: Cały czas. Nawet kiedy jestem z innymi ludźmi. LEKARZ: Czy oni o tym wiedzą? PACJENT: Nie sądzę. Mogę wystawić całkiem niezłe przedstawienie. LEKARZ: I jakie są z tego korzyści? PACJENT: Myślę, że nie uważają mnie za dziwaka. Czasami prawie udaje mi się siebie oszukać i wierzę, że jestem kimś innym, że moje życie nie jest do bani i że jestem bardziej jak oni. LEKARZ: Ale jeśli ciągle wystawiasz przedstawienia, jak kiedykolwiek oczekiwałeś, że zbliżysz się do kogoś, że pozwolisz im podejść i poznać prawdziwego ciebie? PACJENT: Prosto. Nie oczekiwałem tego. LEKARZ: Nigdy nie chciałeś prawdziwego przyjaciela? PACJENT: Chcieć i móc mieć to są dwie różne sprawy. LEKARZ: Cóż, co powiesz na to? Możesz mieć co chcesz pozbywając się tego swojego alter ego… pozwalając ludziom, żeby poznali prawdziwego ciebie. PACJENT: Nikt nie polubi prawdziwego mnie. Jeśli będę chciał być kiedykolwiek z kimś naprawdę blisko, to będzie musiało być z przymusu. LEKARZ: Co masz na myśli? PACJENT: Będę musiał ich zmusić, żeby mnie kochali. LEKARZ: Nie możesz kogoś zmusić, żeby cię kochał.

PACJENT: To jest twoje zdanie. Kiedy rozłączyłam się z Adamem, zauważyłam moją mamę opierającą się o framugę drzwi mojej sypialni. Ma spięte do góry włosy. Jej kasztanowe anglezy są zebrane wysoko na czubku głowy, dodając przynajmniej cztery cale do jej w innym wypadku drobnej figury. - Przepraszam, że nie byłam na obiedzie - mówi. - Musiałam zastąpić Ivy w studiu. - Pełnia zajęć z jogi? Kiwa głową. - Pełno wycia. Moje gardło nadal chrypi. Czy ty i tata zjedliście sur-violi, które zostawiłam w lodówce? - Tak jakby. Znaczy, rozważaliśmy zjedzenie go. Znalazło się na stole. Ale zamiast tego skończyliśmy z resztkami Surowej sur-zagna (Surowa sur-sagna: żałosne usprawiedliwienie dla prawdziwej lasagna przygotowanej z nieupieczonych plasterków dyni, pomidorów oraz masy nerkowca i podane na - cóż by innego? - na talerzach z Elvis’em.) Nie miałam serca, żeby powiedzieć jej, że tata wyrzucił obydwa obiady i zamówił nam pizzę. Moja matka krzywi się najwyraźniej z powodu mojej GP1. Ona jest, można by to nazwać, fanatyczką zdrowia razy sto, od pełnej surowizny kuchni do której nas zmusza, po jej robione ręcznie podpaski (to nie żart: ta kobieta w rzeczywistości używa gąbek kuchennych), więc obłożona pepperoni i serem pizza plasuje się na wysokości z tym, czym futra są dla PETA2. - Z kim rozmawiałaś? - pyta. - Z Adamem. - Tak późno? - Zadzwoniłam tylko, żeby zobaczyć co u niego. - Rozumiem. - Jej usta drżą z irytacji. - Myślałam, że wy dwoje już nie rozmawiacie. - To nic nie znaczyło. - To nie będzie kolejny semestr z sekretami, prawda Camelio? Kręcę głową myśląc o sur-zagna. - Żadnych sekretów - mówię krzyżując palce za plecami wdzięczna, że przynajmniej nie muszę już kłamać o Benie. Na początku moja matka była nieszczególnie zadowolona z tego, żebym umawiała się z kimś, kto już raz miał proces o zabójstwo swojej dziewczyny. Ale, biorąc pod uwagę to, że został uniewinniony, nie wspominając faktu, że nie raz, a trzy razy uratował moje życie, żadne z moich rodziców nie może 1 Gówniana Prawda/Gówno Prawda – od BS - bullshit 2 PETA – organizacja walcząca o prawa zwierząt zaprzeczyć, że naprawdę moje dobro leży mu na sercu. - Od teraz będę mówić ci wszystko - kontynuuję. Albo przynajmniej tyle ile myślę, że ona da radę znieść. Mama kiwa głową z pozornym wyrazem ulgi i mówi, że planuje wyjazd do Detroit, żeby zobaczyć swoją siostrę przyrodnią. - To tylko na kilka dni. Twój ojciec będzie w domu. Moja ciocia Alexia, opatrzona przez swoich lekarzy etykietą „niezrównoważonej kobiety z tendencjami samobójczymi, atakami paranoi i która twierdzi, że słyszy głosy”, była w i poza umysłowymi instytucjami tak

długo, jak ją znam. - Nadal jest w szpitalu? - Pytam. - Tam jest jej miejsce. - Mama zamyka oczy i przerywa, żeby zaczerpnąć oddech, co jest dziwnie a propos słów wyhaftowanych na jej koszulce: NIE ŚPIESZ SIĘ… I ODDYCHAJ ŚWIADOMIE KUNDHALINI3. - Dobrze będzie ją zobaczyć - mówi mama. - Jej lekarz mówi, że robi postępy i dalej pracuje nad swoją sztuką. Nawet jeśli nie jest całkowicie ekspresyjna w słowach, lekarz może patrzeć na jej obrazy i próbować monitorować jej postęp. - Kiedy jedziesz? - W przyszłym tygodniu. W piątek. Rzucam się z powrotem na łóżko, zastanawiając się jakby to było porozmawiać z ciocią Alexią - porozmawiać z kimś, kto może zrozumieć przez co naprawdę przechodzę. Patrzę na pamiętnik na moim nocnym stoliku mając nadzieję, że mama go nie zauważyła. Należy do mojej cioci, pisała go, kiedy była w moim wieku. Znalazłam go na strychu, kiedy odkładałam świąteczne dekoracje i czytam go od tamtej pory. Pamiętnik opisuje zmagania mojej cioci z jej chorobą. Ale mogę się założyć, że to jest bardziej walka z psychometrią. - Tak czy inaczej, dam ci znać, kiedy wszystko zorganizuję - mama kontynuuje. - Brzmi dobrze. Jak tylko mama mówi dobranoc i wychodzi z pokoju, dzwonię do Kimmie, żeby opowiedzieć jej o Adamie. - Widzisz, mówiłam ci - mówi. - Nie czujesz się teraz lepiej? Wiesz, że u niego jest w porządku. - Chyba tak. - Więc, może teraz kiedy sobie porozmawialiście, on przestanie zajmować twoje myśli, a ty przestaniesz rzeźbić i podśpiewywać dziwne rzeczy. - Mam nadzieję. - A ja mam nadzieję, że mój tata odzyska rozum i wprowadzi się z powrotem. - To tylko separacja - przypominam jej. - Jest czasowa. 3 Kundalini - moc i potęga twórcza, podstawa indyjskiej tantry - Powiedz to jemu. Powinnaś zobaczyć jego apartament w mieście: lampy z lawą, zasłony ozdobione koralikami, fioletowe światła… i nawet nie każ mi zaczynać o jego nowym sprzęcie do karaoke. Zmusił mnie, żebym słuchała jak śpiewa „A Hard Day’s Night” the Beatles więcej razy niż chciałabym pamiętać. Nadal czuję się trochę traumatycznie. - Mówiąc o traumie, jak twoja mama? - To zombie, przez większość czasu. Ale jej dobrzy przyjaciele Jack i Daniel pomagają jej. - Poważnie? - Nie zupełnie, ale tam to zmierza. Imprezowali wczoraj wieczorem przy kolacji. - Zdefiniuj „imprezowali”. - Opróżniła szklankę zanim Easy Mac był w ogóle na jej talerzu. - Szklanka nie oznacza dokładnie imprezy. - Dopóki ta szklanka nie przypomina gigantycznej szklanki w kształcie SpongeBob’a z naprawdę długą słomką. Tylko ciągle powtarza, że mój ojciec był miłością jej życia, że razem tańczyli na dnie morza na balu w szkole średniej

i że nie może sobie wyobrazić życia bez niego, bla, bla, bla. Naprawdę go nie cierpię za to, że tak ją skrzywdził. - Przykro mi - mówię z braku lepszych słów. - Wiem. To jest do dupy. Ale życie idzie dalej, prawda? - Wiesz, że możesz dzwonić albo wpadać, kiedy tylko chcesz. - I będę - mówi rozweselając się trochę. - Jesteś moją jedyną przyjaciółką z TiVo4. - I nie zapominaj o tym - mówię zadowolona, że chociaż nie mogę sprowadzić jej taty do domu, to mogę na szczęście pomóc poprawić jej nastrój. 4 TiVo – rodzaj telewizji satelitarnej Cały tydzień upływa bez ponownego myślenia o Adamie. Aż do dziś. Jestem już po zajęciach i siedzę w Knead, sklepie garncarskim, pokazując Swietłanie, nowozatrudnionej przez mojego szefa, Spencera, pracownicy, jak wyrabiać garnki. Celem dla niej powinno być raczej pomaganie dzieciom w lekcjach, bo w studiu nie idzie jej za dobrze, o czym świadczą jeszcze niewypalone, a już zniszczone garnki, stale za małe przychody w kasie i bałagan na zapleczu. Ale jej wygląd rekompensuje braki w doświadczeniu, więc zakładam, że to właśnie dlatego Spencer nalegał, by ją od razu zatrudnić. Mierząc co najmniej sześć stóp, Swietłana miała długie nogi i proste złocistobrązowe włosy, fiołkowe oczy i cycki wielkości kul do kręgli. - Dobrze? - pyta, trzymając w ręku kulkę gliny przypominającą mi raczej przypieczone cukierki piankowe. Rozciągnęła swoje usta w pełnym zadowolenia z siebie uśmiechu. - Świetnie - kłamię, by nie ostudzić jej entuzjazmu. - Zrobię następny? - pyta. Jej rosyjski akcent jest tak samo uroczy jak ona. - Jeśli chcesz - mówię, czując jak pod moimi dłońmi zaczynam formować swój własny wazonik. Zgniatam to w kulkę i rzucam na moje stanowisko pracy. - Praktyka czyni mistrza, prawda? Swietłana przytakuje, znów zabierając się do pracy. W tym czasie ja zamykam oczy, próbując odpędzić z głowy myśli o Adamie. Ale one wciąż powracają. Rozwałkowywuję glinę, odwzorowując sobie w myślach jego obraz. Jego nieśmiały uśmiech, fałdki wokół oczu i sposób, w jaki wieszał kciuk za szlufkę paska. Wracam myślami do naszego pierwszego spotkania, gdy zaskoczył mnie tu, w Knead. Kilka tygodni później, powiedział mi, jak bardzo mu na mnie zależy. A potem poprosił mnie, bym pokazała mu koło. Pamiętam tę niezręczność, gdy usiadł za mną na taborecie, po czym przylgnął do mnie i pocałował w kark. Zamykam oczy, niemal czując jak jego palce suną po moim ramieniu. - Co robisz? - pyta Swietłana, wyrywając mnie z moich snów na jawie. Otwieram oczy i wzruszam ramionami. Moja twarz jest czerwona. - Jeszcze nie wiem. Czasami najlepszym wyjściem jest podążanie za impulsem, zobaczyć dokąd zaprowadzi cię natchnienie. Dobrze przypominać o tym uczniom, bo wtedy nie czują się pod ciągłą presją tworzenia czegoś konkretnego. Swietłana kiwa głową, ale nie jestem pewna, czy do końca załapała. Zamiast tego kopiuje kształt, który tworzę. - Jak wąż, tak? - Tak - mówię, zwijając mojego węża do muszli i dodając mu antenki rozsunięte szeroko, tak jakby ślimak coś wyczuwał.

- Jakie urocze! - zachwyca się, zaczynając robić to samo. - Dobre dla dzieci. Kiwam głową, ciesząc się, że ona się cieszy. Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie nie ulepiłam ślimaka odkąd sama byłam dzieckiem. Ale z jakiegoś powodu, to właśnie ślimakiem chce być moja kupka gliny. A kimże ja jestem, żeby się temu sprzeciwiać? Po pracy, Ben czeka na mnie na motorze zaparkowanym przed studiem. Nosząc okulary przeciwsłoneczne i uśmiechając się znacząco wygląda jak gwiazda filmowa. I tak też całuje. Zwiększa obroty silnika i wyjeżdża na ulicę. Skręcamy i mijamy plażę Salt Marsh. Morskie powietrze dotyka moją skórę i sprawia, że czuję się bardziej żywa niż kiedykolwiek. Zastanawiam się, co czuje Ben. Przesuwa się kilka razy do przodu na swoim siedzeniu, jakby intensywność między nami była ciężka do zniesienia. Może ciężko mu się skoncentrować na drodze. A może wyczuł coś innego. Gdy docieramy do domu, znajdujemy moich rodziców w salonie. Mama torturuję tatę sesją wyginania kończyn podczas jogi dla par, która wydaje się mu prawie podobać. Leży na plecach z uniesionymi nogami, a mama wygina się, balansując na piłce u jego stóp. Ben i ja wymieniamy z nimi uprzejmości i odmawiamy mniej niż zachęcającej oferty mojej mamy na jej perfekcyjny kompost, po czym idziemy do mojego pokoju. Ben zdejmuje kurtkę i siada na łóżku. Jedyne co mogę zrobić, to powstrzymać się przed dołączeniem do niego, choć część mnie obawia się, o czym on może myśleć. Mam ochotę zapytać go o jeżdżenie rowerami, bo zastanawiam się, czy przez dwie pary jeansów, bądź jego skórzaną kurtkę był w stanie odkryć, że rozmyślałam w studio o Adamie. Ale zanim podejmuję się, by go spytać, jego ręka ląduje na pamiętniku mojej ciotki, wystającym spod poduszki. - Co to? - Przebiega palcem po wyblakłej czerwonej okładce. - To mojej ciotki, Alexii - mówię. - Pochodzi z czasów, kiedy była w naszym wieku. Chwyta książkę mocniej, jakby przez to miał się dowiedzieć, co jest w środku. - Moja ciotka i ja mamy ze sobą wiele wspólnego, to znaczy... mam na myśli psychometrię. - Przechodzę do przedstawienia mu podstawowych rzeczy, które są szczegółowo opisane w dzienniku. - Gdzie ona jest teraz? - pyta. - W ośrodku psychiatrycznym w Detroit. Moja mama zamierza odwiedzić ją w piątek. Ma być tam tylko przez weekend, ale myślałam, czy by jej nie spytać, czy mogłabym lecieć z nią. Może udałoby mi się wykupić bilet last- minute. - A bo ja wiem. Dwa dni bez widzenia się z tobą? - Chwyta mnie za ręce i przyciąga do siebie. Jego pocałunek smakuje jak sól i miód. Ześlizguję się na jego kolana, przebiegam dłonią po jego klacie, ale już po kilku sekundach on odsuwa się. Jego oddech jest ciężki i szybki. - Wszystko w porządku? - pytam wstając z łóżka. Ben uspokaja się po chwili, ale jego nastrój się zmienia. - Myślałaś dziś o Adamie, prawda? Kiwam niechętnie głową, zastanawiając się, czy powinnam mu powiedzieć o rozmowie telefonicznej. - Ale tym razem nie wyrzeźbiłam nic związanego z nim, więc te myśli były przypadkowe.

- Jesteś pewna, że nie myślisz o nim dlatego, że za nim tęsknisz? - To właśnie to wyczuwasz? Ben waha się, wpatrując się w moje oczy, jakby chciał z nich coś wyczytać. - Ufam ci - mówi w końcu. - Dobrze, bo jesteś jedynym, za którym tęsknię. - Ale przecież jestem tutaj. Znów siadam na jego kolanach, krzyżując nogi za jego plecami. Zamykam oczy przywołując na myśl obraz nas, na jego motorze, jadących po słonecznej plażowej dróżce, o siedzeniu naciskającym na moje uda, gdy przysuwam się bliżej niego. Całujemy się przez kilka minut, aż znów się nie odsuwa. - Chyba powinienem już pójść - mówi. - Czemu? - pytam, dając mu trochę przestrzeni. Zsuwam z jego kolan i wstaję z łóżka. - Coś nie tak? - Mógłbym cię spytać o to samo. Potrząsam głową czując, jakby w moim gardle stanęła jakaś bryła. Ben patrzy w bok, wyraźnie rozczarowany, jakby wiedział, że mam przed nim sekrety. - Tak sobie myślę, że dlaczego byś nie miała lecieć do Michigan ze swoją mamą? Trochę czasu z dala od domu dobrze by ci zrobiło. Dobrze by zrobiło nam obojgu. - Chwila, co ty mówisz? - Mówię, że muszę już iść. - Wstaje i zakłada kurtkę. - Ben, nie. Porozmawiajmy o tym. - Może jutro - mówi, wyraźnie wstrząśnięty. Ja też jestem wstrząśnięta, nie do końca pewna, co się właśnie stało. Albo jak mogę to rozwiązać. Po tym incydencie z Benem, udaję się do Kimmie, by wypłakać się na jej ramieniu. Siedzimy w jej sypialni, pośród rolek różowej tafty i syntetycznego włókna o wzorze w panterkę, gdy pracuje nad swoim ostatnim projektem. Celem dla Kimmie jest wydać kiedyś swoją własną linię ubrań. Udała się kiedyś nawet na weekendowe warsztaty do Instytutu Mody, by rozwinąć swój wewnętrzny gust. - Nazwę to, Balerina Spotyka Złą Dziewczynę – mówi, drąc krawędzie spódnicy tak, by pozostawić je poszarpane. - Twoja szczera opinia: wydaje ci się, że z batem byłoby za dużo dodatków? Bo według mnie, bicz wyglądałby w tym zestawie uroczo, gdyby miał różową rączkę. - Może troszkę - mówię, rzucając się na łóżku, przypadkiem lądując na torbie piór. - Naprawdę się martwisz, prawda? - Siada na swoich nożyczkach krawieckich. - A jak miałabym się nie martwić? - Racja - mówi, podając mi chusteczkę. - Ale mówiłam ci, że uczciwość jest dla ciebie jedynym wyjściem i na tym zależy Benowi. - To chyba nie najlepszy moment, by mówić "a nie mówiłam". Ale przecież nie okłamałam go specjalnie. To znaczy, tak, Ben to mój chłopak, ale nie jestem jego własnością. Nie mam prawa zachować czegoś dla siebie? - Nie, kiedy fantazjujesz o swoim byłym, umawiając się z kolesiem czytającym w myślach. - On niezupełnie czyta w myślach - mówię, poprawiając ją. - A ja

niezupełnie fantazjowałam. - Okej, więc, perwersyjne myśli. - Wywraca oczami, jakby wkurzało ją moje czepianie się nazewnictwa. - Pomyśl o darze Bena, jak o małym zadośćuczynieniu. Chodzi mi o to, żebyś spojrzała prawdzie w oczy, koleś wygląda świetnie na tym swoim motorze. - To totalnie odbiega od tematu - mówię, nie mogąc się z nią nie zgodzić. - Musisz spoglądać na rzeczy z perspektywy - kontynuuje - bo to musi być dla niego trudne. Są pewne sprawy, których nie chciałby wiedzieć o swojej drugiej połówce. Tak jak ja, gdy kiedyś umawiałam się z kolesiem, który wyznał mi, że lubi czyścić zęby nićmi, a potem badać je pod mikroskopem. Powiedz mi, czy ja serio musiałam o tym wiedzieć? - A czy ja musiałam się o tym dowiedzieć? - pytam, broniąc się przed nasuwającym się przez wyobraźnię obrazem. - Ale nie sądzę, że cała ta moc Bena jest taka przypadkowa. To znaczy, czasem wyczuwa jakieś nieprzewidywalne rzeczy. - Gra słów przypadkowa - żartuje kimmie. - Ale najważniejsze: intensywnie wyczuwa rzeczy z głębi ludzkiego umysłu. - Rzeczy, które wolelibyśmy zachować dla siebie - mówi Kimmie. Kiwam głową wdzięczna za jej przyjaźń i za to, że nigdy nie muszę nic przed nią ukrywać. Ona i ja, zawsze przez wszystko przechodzimy razem: od zerwania Barbie i Kena, i noszenia stałego aparatu na zęby, aż do czasu Billego Hortona, mojego obiektu westchnień, i naszego pierwszego pocałunku, po którym powiedział wszystkim pierwszoklasistom, że pocałunek smakował jak przepocona skarpeta. - Myślisz, że można się komuś podobać i nawet o tym nie wiedzieć? - zagaduję. - W sensie, czy podobasz się Adamowi? - Nie. - Potrząsam głową nad tym, jak śmiesznie brzmi ten pomysł, wypowiedziany na głos. - Może gdzieś, są ukryte jeszcze jakieś iskierki między wami - mówi z diabelskim uśmieszkiem. - Ale przecież między nami nigdy nie iskrzyło. Adam to świetny facet, ale nigdy nie czułam do niego nic w tym sensie. - Więc czemu wciąż o nim myślisz? - Pytanie za milion dolarów - mówię, chwytając z jej łóżka poduszkę i przytulając się do niej. - Ale przecież nie chcę narażać na szwank tego, co jest między mną, a Benem. - Daj sobie spokój, Chameleon. - Podaje mi w połowie pustą torbę z cukierkami kukurydzianymi, które ma praktycznie zawsze odłożone na stoliku nocnym. - Nic nie poradzisz na to, jakie masz myśli. To znaczy, serio, gdyby ktokolwiek mógł czytać w moich myślach, pewnie zamknęłabym się w sobie. Wrzucam do ust trochę cukierków, czując się już trochę lepiej. - Oto, jak to widzę - kontynuuje - to po prostu kwestia zaufania. On musi ci ufać, a ty nie możesz robić nic, by miał powody, by tego nie robić. - Zdajesz sobie sprawę, że to prawdopodobnie najrozsądniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek mi powiedziałaś? - Rozsądniejsze nawet od analogii czyszczenia zębów nicią dentystyczną? - Uśmiecha się, jej nowo nabyty kolczyk na wardze uderza o przedni ząb. - Podsumowując: założę się, że ta cała afera z Benem zniknie, zwłaszcza, że przez cały tydzień nie myślałaś o Adamie. Poza tymi kilkoma przypadkowymi myślami, gdy jesteś w pracy.

- Plus, nie wyrzeźbiłam nic dotyczącego go. - Właśnie - mówi. - Nie wspominając już o tym, że tym razem nie słyszysz żadnych głosów, ani żadnych psychicznych skandowań. - Ale, jeśli moje myśli o Adamie są całkowicie przypadkowe i nic nieznaczące, to dlaczego Ben od razu się o nich dowiedział? - Bo czujesz się winna. Ben wyczuwa tę winę, która jest spowodowana twoją potrzebą bycia z wobec niego kompletnie szczerą. Im bardziej jesteś szczera, tym mniej czujesz się ocenianą. - Wow - mówię, nieznacznie się uspokajając. - Jesteś w tych sprawach ekspertem. - Jestem ekspertem w wielu dziedzinach - mówi, tnąc spandex. - Więc, co jeśli problemy z Benem się nie skończą? - Znajdziesz nowego chłopaka? - Mówię poważnie - mówię. - Nie chcę go stracić. - Może powinnaś wyjechać na jakiś czas. W końcu, rozstanie sprawia, że bardziej pożądamy, prawda? - Nie dokładnie tak brzmiało to przysłowie. - Ale powinno, bo to prawda. Jeśli wyjedziesz na parę dni, Ben nie będzie wiedział, co ze sobą zrobić. - Może masz rację – mówię, wrzucając do ust więcej słodyczy (zawartość torby jest moją terapią). - Do cholery, oczywiście, że mam. Teraz ważniejsze pytanie: mogę się schować w twojej walizce? Bo naprawdę nie chce mi się tu samej zostawać. - Nie jesteś sama. Masz Nate'a, pamiętasz? - Wkurzający młodszy brat się nie liczy. - Ale ten wkurzający młodszy brat cię teraz bardzo potrzebuje. - Ponieważ moja matka jest całkowicie do niczego. Mówiłam ci? Babka nawet poszła dziś szukać pracy. Dlatego jej nie ma w domu. Serio, jest jakaś praca dla kogoś, kogo szesnastoletnie doświadczenie obejmuje tylko robienie naleśników, składanie prania i robienie za szofera swoich dzieci całymi dniami? - Tak, nazywa się je nianiami. - Powinna być w domu - upierała się Kimmie - a nie szukać pracy za najniższą stawkę. - Od kiedy uznajesz styl życia z lat pięćdziesiątych? - Odkąd moja matka zaczęła robić z siebie totalną kretynkę. Gryzę się w język, przypominając samej sobie, że świat Kimmie został wywrócony do góry nogami. Teraz jej mama nie będzie na każde jej zawołanie, co nie jest dla niej najlepszą perspektywą. - Może znalezienie pracy pomoże twojej mamie - stwierdzam. - Może odsunęłoby to myśli o twoim tacie. Kimmie szarpie rąbek materiału, pozwalając spłynąć pojedynczej łzie. Po chwili ktoś puka do drzwi jej sypialni. - Czego chcesz? - krzyczy Kimmie. Drzwi otwierają się ze skrzypnięciem. To jej ośmioletni brat, Nate, w koszulce z Legolandu. - Mamy wciąż nie ma - mówi do Kimmie - a ja jestem głodny. Zrobisz mi zapiekany ser? - Widzisz? - pyta Kimmie innym tonem. - Już muszę wykonywać jej robotę. Później, w domu, wchodzę do kuchni, gdzie tata siedzi nad swoją własną robotą. Pracuje przy kuchennej wyspie, mając kilka dni wolnego od pracy w biurze jako radca podatkowy, by spędzić więcej czasu z mamą, przed jej wyjazdem. Chciał jechać z nią, ale oboje wiedzieli, że lepiej, żeby został. Innymi słowy, nie ufają mi. I czy jest ktoś, kto mógłby ich za to winić?

Ostatnim razem, gdy oboje wyjechali, mój prześladowca włamał się do naszego domu i zrobił w piwnicy scenę jak z "Fight Night”, a ja niemal sprawiłam, że mój chłopak doznał wstrząśnienia mózgu. - Cześć - mówi tata, odrywając się od papierkowej roboty i spogląda na mnie. Zdejmuje swoje okulary w metalowych oprawkach i pociera swoje przepracowane oczy. Mama też jest w kuchni, starając się nie spalić porcji krówek ciągutek. - Hej - mówię, siadając na taborecie obok wyspy. - Czy ktoś do mnie dzwonił? - Tata i ja mieliśmy świetny dzień, dzięki, że pytasz. - Mama uśmiecha się sztucznie. - Jak wam minął dzień? Czy ktoś do mnie dzwonił? - Uśmiecham się. Wlewa sporą ilość oleju kokosowego do, już i tak, spalonej mikstury. - Ktoś, czyli Ben? - Tak łatwo mnie przejrzeć? - Po prostu też miałam kiedyś szesnaście lat. - Racja - mówię, drżąc na samą myśl o jej życiu przed czterdziestką, przede mną, przed tatą, kiedy było tylko jej hipisowskie "ja", palenie kadzidełek, chodzenie topless i randkowanie z poetami. - Przykro mi skarbie, ale było w miarę spokojnie - mówi. - Co u Kimmie? - Totalnie przybita, ale stara się sobie wszystko poukładać. Mama wstrzymuje swoją pracę, by na mnie spojrzeć. - Możesz rozwinąć wypowiedź? - Możesz zabrać mnie ze sobą do Detroit? Tata też się we mnie wpatruje. - Raczej nie owijasz w bawełnę. - Sami chcieliście, żebym była do bólu szczera. - Sądzę, że jesteśmy po prostu trochę zaskoczeni - mówi mama. - To znaczy, skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł? - Nie wiem. - Wzruszam ramionami. - Po prostu pomyślałam, że miło by mi było odwiedzić ciocię Alexię. Nabrać szerszej perspektywy. Urwać się na parę dni. - To właśnie tyle, na ile możesz liczyć - mówi mama. - Kilka dni. Potem muszę wracać do pracy. - Wiem - mówię, zaskoczona, że nawet jest zadowolona z tego pomysłu. - Wiesz też zapewne, że mama będzie przez większość waszej wycieczki zajęta - dodaje tata. - Ona i jej siostra mają wiele do obgadania. Kiwam głową, patrząc jak mama miesza to swoje kakaowe nic. Jej czoło marszczy się w, jak się domyślam, głębokim zamyśleniu i koncentracji. W tym czasie, oczy taty wciąż są skupione na mnie, być może chce mnie rozgryźć. - Więc, trzeba będzie spróbować załatwić ci bilet last-minute - mówi. - Ale czemu nie - kontynuuje mama. Podchodzi do taty i przytula go od tyłu. - Miło będzie mieć towarzystwo. - Serio? - pytam. - Czemu nie? - odpowiada, popychając w moją stronę miskę z krówkami o rzadkiej konsystencji. Jem ten rzadki posiłek łyżką, niemal zaskoczona, jak łatwo poszło przekonanie ich. I jak pyszna może być czysta uczciwość. Następnego dnia po szkole Kimmie i Wes przychodzą do mnie, by pomóc mi się spakować. Siedzimy w mojej sypialni przewalając moją szafę w

poszukiwaniu czegoś co Kimmie nazywa ,,gotowe na podróż”. Wes wącha jeden z moich kaszmirowych sweterków pod pachą i tuli tkaninę do policzka. - Jaka ma być pogoda w Dertoit, w te dni? - Kogo obchodzi pogoda? - Kimmie robi dziwną minę do pary starych rozciągniętych spodni, wyciągniętych z dna mojej szafy. - Upewnij się, że nie powiesz niczego odlecianego. Żadnego śpiewania, żadnego grożenia śmiercią, a już na pewno rozpowiadania o słyszeniu głosów jakiegokolwiek rodzaju. - Albo skończysz jako pacjent Wesołych Jaj, a nie tylko jako gość. - To nie jest śmieszne - mówię im. - A i dla twojej wiadomości to się nazywa Lendgewood Hause. - Czy Ben się pożegnał? - pyta. - “Chwila milczenia na do widzenia” - mówi Kimmie. - Zdecydowanie bolesny temat. - Jest okej - poprawiam. - Ben i ja mamy problemy. Zdarza się. Życie płynie dalej. Czy to nie twoje motto? - Zgadza się - mówi, wpychając bolerko w zebrę, które kupiła mi na zeszłoroczną gwiazdkę, do mojej torby. - I tak jak ja, jesteś kupą niewiadomych. - Cóż, miejmy nadzieję, że kilka dni z dala sprawi, że będzie ze mnie coś więcej niż niewiadoma, i że otrzymam więcej odpowiedzi. Kiedy zobaczyłam wcześniej Bena w szkole, powiedziałam mu, że rodzice zgodzili się posłać mnie do Detroit. Powiedziałam mu, że będę za nim tęsknić i myślałam, że on powie to samo. Ale nie powiedział. Jedynie życzył mi powodzenia i powiedział, że się zobaczymy się jak wrócę. - Możesz do niego zadzwonić - sugeruje Wes. - Dlaczego masz być widzem w grze o miłość? Przejmij dowodzenie. Nie czekaj i nie zostawiaj chłopakowi wykonanie wszystkich strzałów. - Tak samo kiepskie jak brzmi - dodaje Kimmie. - Kiepskie czy nie, wiem o czym mówię. - Wes nadyma się. - Przeżyłem to. Nauczyłem się tego. Kimmie wybucha śmiechem. - Z kim, Romeo? Z tą Wendy, której płaciłeś za umawianie się z tobą? To prawda. Wes z desperacji, aby jego tata przestał z tym nie- wystarczająco-twardy, raz zapłacił przypadkowej dziewczynie z college, by udawała jego dziewczynę. To działało przez jakiś czas, ale wtedy ta mniej-niż- szczęśliwa-para zerwała przez finansowego rodzaju różnice nie do pokonania. - Oh i tylko dlatego, że nie mam historii przeszłych związków, tak dużej jak twoje usta, to ci nie dorównuję? - pyta. - Nie chcę cię załamywać, ale to nie jedyna rzecz, przez którą mi nie dorównujesz. - Pomachała do niego małym palcem. - Czyż nie chciałbym wiedzieć? - Uśmiecha się. - Myślę, że mam wszystko - przerywam, zasuwając moją torbę. - Nie zapomnij tego. - Wciąż przytulając mój sweter, Wes mruczy kilka razy zanim podrzuca mi go. - Tak, nie mogę sobie wyobrazić dlaczego twój tata myśli, że jesteś kobiecy - drwi Kimmie. - Nie kobiecy. Po prostu wrażliwy na delikatne tkaniny. A to różnica. - No dobra - mówi, zawierając cichy rozejm. Przytulają mnie przed wyjściem. Po wszystkim leżę na łóżku kuszona przez radę Wesa, aby zadzwonić do Bena. Sięgam po telefon i wybieram jego

numer, ale zaraz potem rozłączam się po pojawieniu się ostatniej cyfry. Ponieważ rozmowa z nim nie jest teraz najlepszym rozwiązaniem. Ale może wzięcie krótkiej przerwy jest. LEKARZ: Więc, chciałbym cię zapytać o coś co pojawiło się na naszej ostatniej sesji. Co miałeś na myśli mówiąc, że możesz kogoś zmusić do pokochania siebie? PACJENT: Miałem na myśli to co powiedziałem: jeśli chcesz kogoś wystarczająco mocno, możesz go uczynić swoim. LEKARZ: Nawet jeśli, ten ktoś, nie chce być z tobą? PACJENT: Pewnie. LEKARZ: Próbowałeś tego kiedyś? PACJENT: Jeszcze nie. LEKARZ: Planujesz spróbować. PACJENT: Nie wiem. (Pacjent się śmieje) LEKARZ: Dlaczego to cię śmieszy? PACJENT: Cała ta rozmowa jest śmieszna. LEKARZ: Zmuszanie kogoś do robienia czegoś, czego nie chce robić jest mało zabawne... przynajmniej dla mnie. PACJENT: Czasami ludzie nie wiedzą czego chcą. Czasami potrzebują trochę pocierpieć , aby zrozumieć co jest naprawdę dla nich dobre. LEKARZ: Czy według ciebie tak to działa? PACJENT: Co masz na myśli? LEKARZ: Czy cierpienie twojego ojca pomogło ci zobaczyć, to czego naprawdę chcesz? PACJENT: To pomogło mi zobaczyć czego nie chce. LEKARZ: Cóż, a nie myślisz, że zmuszanie kogoś do zrobienia czegoś, czego on albo ona nie chcą, będzie miało taki sam efekt jak w twoim wypadku? PACJENT: (Pacjent nie odpowiada) LEKARZ: Chcesz pomówić o twoim cierpieniu? PACJENT: Nie ma co tu dużo mówić. Mój ojciec bił mnie. Moja matka udawała, że nie widzi. LEKARZ: A teraz? PACJENT: Teraz nie widuje już ojca. A moja matka w zasadzie mnie ignoruje. LEKARZ: Więc, gdzie cie zostawili? PACJENT: To chyba pomieszane. (Pacjent się śmieje) LEKARZ: Znowu się śmiejesz.

PACJENT: Przepraszam, ale po prostu myślę że cały ten scenariusz jest całkiem zabawny. LEKARZ: Jak to możliwe? PACJENT: To znaczy, jeśli ktokolwiek teraz wie co siedzi mi w głowie.... LEKARZ: Chcesz mnie oświecić? PACJENT: Nie specjalnie. Będziesz musiał poczekać i zobaczysz to jak wszyscy inni. Kiedy lądujemy w Detroit zamiast w pierwszej kolejności sprawdzić nasze łożko-i-śniadanie, dostajemy wynajęty samochód i udajemy się do obiektu, gdzie przebywa ciocia Alexia. Jest po dziewiątej, więc myślę, że wyznaczone godzinny odwiedzin się skończyły, ale mama nalega ponieważ jak twierdzi, jesteśmy rodziną i mamy prawo ją zobaczyć kiedykolwiek chcemy. Budynek jest zupełnie inny, niż sobie wyobrażałam, o ironio, wygląda bardziej jak dom pogrzebowy, miejsce, gdzie przynosi się martwych niż na miejsce, gdzie powstrzymuje się samobójców przed śmiercią. Wjeżdżamy na ceglany parking, który prowadzi do dużego białego domu. Reflektory i latarnie oświetlają obszar, ale przed budynkiem nie palą się żadne światła, a wszystkie okna są zasłonięte. Mama zostawia auto w parku i kierujemy się do głównego wejścia. Starsza pani wita nas przedstawiając się jako pani Connolly, przełożona pielęgniarek. Zaprasza nas do środka, ,,dom pogrzebowy” utrzymuje się nadal w kolorze ciemnego mahoniu, półki pełne starych zakurzonych książek i antyczne meble. - To niesamowite - mówi Pani Connolly, obrzucając mnie spojrzeniem. - Wyglądasz dokładnie jak twoja ciotka. Jeśli nie wiedziałabym lepiej, powiedziałabym, że z pewnością jesteście siostrami. - Możemy się zobaczyć z Alexią? - pyta mama, chcąc zakończyć tę krótkę rozmowę. Jej ręce drżą, a ona nie może przestać bawić się z rozdrażnieniem szalikiem. I nagle ja też się denerwuje. - Przykro mi - mówi Pani Connolly. - Ale Alexia miała dzisiaj ciężki dzień i została posłana do łóżka, po kolacji. - Co to znaczy? - pyta mama. - Dostała coś, co troszkę pomogło jej zasnąć - tłumaczy pani Connolly. - Ale nie rozumiem. Wiedziała, że przyjeżdżamy. Kobieta kiwa głową. Jej czarne oczy się zwężają, a ona przygryza wargę, co sprawia, że prawda jest całkiem jasna - to przez nasza wizytę dzień cioci Alexi był ciężki. - Rozumiem - mówi mama, zaciskając zęby. Pani Connolly zmusza się do zachęcającego uśmiechu. - Jestem pewna, że będzie bardziej gotowa się z wami zobaczyć jutro rano. Mama spędza kolejne piętnaście minut, nadal starając się ją przekonać, żeby nas wpuściła, ale pani Connolly jest nieugięta. Nawet nie drgnęła. W międzyczasie kobiecy głos krzyczy z dołu korytarza. - Chcę moją poduszkę. Po prostu dajcie mi te cholerne poduszki. - W tym samym momencie coś uderza w drzwi w korytarzu z tak głośnym i ciężkim hukiem że sprawia, że podskakuję. Zdecydowanie czas, by wyjść.

Mama zawozi nas na noc na Bed and Breakfast5. Próbuję namówić ją do rozmowy o tym całym gównie - o tym jak frustrująca jest ta sytuacja, i o tym jak zestresowana musi być ciocia Alexia. Ale mama nie chce o tym słyszeć. Zamiast tego bierze to, co musi być najdłuższym prysznicem w historii wody, a następnie idzie prosto do łóżka rzucając zwykłe dobranoc, zapominając o swoich zwykłych sennych życzeniach. Przed pójściem spać sprawdzam widomości na telefonie. Mam jedno nieodebrane połączenie od Bena. Wskazuje na to, że dzwonił krótko przed tym jak wsiadłam do samolotu, ale nie zostawił wiadomości. Część mnie zastanawia się czy to dobry znak. Druga tajemna część mnie ma cichą nadzieję, że to była prośba, bym została. Kusiło mnie, by oddzwonić, aby poznać odpowiedź. Ale idę za przykładem mojej matki i kładę się do łóżka. Po śniadaniu, następnego dnia rano mama i ja idziemy do szpitala, aby zobaczyć ciocię Alexię. Tym razem pozwolono nam zostać. Aktualnie jest organizowane spotkanie dla mamy, cioci Alexi i jej lekarza. Mama pyta czy chcę poczekać w lobby, ale na samą myśl o siedzeniu w tym całym wystroju a la dom pogrzebowy w połączeniu z możliwością pisku, że komuś brakuje poduszki, ten pomysł jest jeszcze bardziej niepokojący niż spędzenie poranka w samotności, w obcym mieście. Więc zgodnie z radą pani Connolly kieruję się w dół drogi w stronę jarmarku. Kilka godzin później mama i ja spotykamy się na lunchu w pobliskiej kawiarni. - Więc, jak było? - pytam ją. - Dobrze – uśmiecha się. - Pierwszy uśmiech jaki u niej widzę od dobrych kilku dni. Jej lekarz pytał mnie o to całe gówno związane z naszym dzieciństwem, więc powiedziałam mu o tym wszystkim z mojej perspektywy. - A ciocia Alexia jej opowiadała? Mama kręci głową. - W większości słuchała. Ale to też dobrze. Przynajmniej wie, jak bardzo mi przykro. - Nawet jeśli to nie była twoja wina. Moja mam przytakuje, ale nie jestem pewna czy w to wierzy. Dorastając, ciocia Alexia była znienawidzona przez jej matkę - moją babcie. Jak wynika z pamiętnika cioci Alexi i kilku detali powiedzianych prze mamę, babcia uważała, że urodzenie się Alexi było powodem, dla którego jej mąż je zostawił. Tymczasem moja mam była kochana i rozpieszczana w sposób, o jaki ciocia Alexia była zazdrosna. 5 "Bed and Breakfast"; B&B (ang. łóżko i śniadanie) – jeden z najpopularniejszych rodzajów zakwaterowania turystycznego w Wielkiej Brytanii i Irlandii, sensem przypomina polskie powiedzenie " wikt i opierunek". - Ona naprawdę chce cię zobaczyć - mówi mama. Odgryzam kawałek rożka, wracając do czasu kiedy ostatni raz widziałam ciocie Alexię - prawdopodobnie kiedy miałam 7 albo 8 lat. I pamiętam całą sztukę jaką ze sobą niosła. Chciałam, by mnie uczyła tego, co wie, chciałam umieć wykonywać takie pociągnięcia pędzlem jak ona, ale ciocia Alexia nie pozwoliła mi brać w tym udziału, twierdząc że sztuka jest dla złych dziewczyn, i że będę lepsza bawiąc się lalkami. Wyjechała wkrótce po tym, nawet jeśli mama błagała, by została. Utrzymywała, że musi wrócić do domu na wywiad, o którym zapomniała. Ostatecznie mama się złamała i odwiozła ją na stację kolejową.