PROLOG
To była łatwizna.
Yusuf Ahmed uśmiechnął się do dziewczyny, która usiadła obok niego na welwetowej
kanapie. W jego oczach był głód znacznie przekraczający zwykłe pożądanie. Dotknął jej
policzka i delikatnie przeciągnął palcem wzdłuż jej podbródka; hipnotyzując tym dotykiem i
ją, i siebie, czuł narastający głód i pozwalał mu rosnąć.
- Jeszcze raki? - uniósł karafkę.
- Sądzę, że wypiłam już dość - powiedziała kokieteryjnym tonem.
Zaśmiał się miękko. Tak, pomyślał. Tak, myślę, że to prawda.
Odsunął się od niej nieznacznie, pozwalając sobie na masochistyczną przyjemnością
płynącą z przedłużania czekania. Był głodny, ale nie aż tak, by się spieszyć.
Wyjrzał przez otwarte okno, patrząc na kojącą noc, pozwolił sobie rozkoszować się jej
pięknem: księżycem nad Bosforem, światłami wycieczkowego statku, błyszczącymi jak
naszyjnik z diamentami. W ciepłym wieczornym powietrzu kopuła i minarety Błękitnego
Meczetu migotały i błyszczały jak chalcedon.
W ogólnym zarysie przypomniał mu paryską bazylikę Sacre Coeur, którą widział w
czasie ostatniego zimowego semestru, kiedy wszystko się zmieniło. Kiedy sprawy
Wybranych, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, zaczęły iść niezgodnie z planem.
Kiedy stypendystka Cassie Bell, ten niechlujny bezdomny pies, pojawiła się w akademii i -
szokujące - została wybrana przez Estelle Azzedine, a potem podstępem zmuszona do bycia
nowym gospodarzem potężnego ducha.
Teraz żałował, że był w to zamieszany... mimo że wciąż z pewnym upodobaniem
wspominał dreszczyk podniecenia, który czuł podczas ceremonii połączenia, poczucie
posiadania prawa, poczucie arogancji i mocy. Pamiętał jak dziś wściekłość tej Bell, gdy
trzymali ją, oddając na łaskę Estelle, i pamiętał też niespodziewaną litość - i strach - które
wtedy poczuł. Ponieważ tak szybko wszystko zaczęło iść źle. Rytuał został zakłócony, część
ducha Estelle połączyła się z Cassie, część została zamknięta w pustce, a Wybrani przeżyli
szok, jakby w ich obecności wybuchła bomba.
Yusuf pokręcił głową. Zaczął się nowy semestr i wydawało się, że Bell powoli
przyzwyczaja się do bycia jedną z Wybranych. Był z tego naprawdę zadowolony. Wszyscy
byli. No, przynajmniej większość... Więc kto wie, może los znowu zacznie sprzyjać
Wybranym? Czyli także jemu.
Zamknął oczy i wciągnął w płuca ciepłe powietrze, pachnące nocnymi kwiatami,
morską bryzą, oparami paliwa i palonego węgla. Bogowie, będzie mu się podobało, tu, w
Stambule.
To był ostatni semestr, który miał spędzić w akademii, i odczuwał żal połączony z
niecierpliwym oczekiwaniem. Jego przyszłość błyszczała jasno bogactwem, sukcesem,
wpływami - jak mogłoby być inaczej? Ale mimo to będzie mu brakowało tego braterstwa,
tajemnic, władzy wynikającej z bycia Wybranym w akademii. Dobrze się tu bawił.
Musnęła go delikatna dłoń. Yusuf odwrócił się do dziewczyny, nagle czując tęsknotę
za piękną nocą i trawiący go głód.
Dziewczyna zamrugała. Jej spojrzenie było nieco zamglone i odległe, a na ustach igrał
uśmiech, jakby zapomniała, że się uśmiecha.
Dobrze...
Postawił swój kieliszek i objął jej twarz rękami. Była prześliczna, miała złotą skórę,
buzię w kształcie serca i duże ciemne oczy. Otworzyła usta i jęknęła cicho: to mogło być
pożądanie lub oszołomienie, ale jemu było już wszystko jedno. Wypiła, co dał jej do wypicia.
Nie będzie pamiętała.
Jeszcze przez chwilę się wahał. Pożywianie się w ten sposób było zakazane, ponieważ
rodziło zbyt duże niebezpieczeństwo. Ale z tego samego powodu dreszcz podniecenia czynił
je nieodpartą pokusą. A Yusuf miał w tym doświadczenie. Był silny i zdolny. I, do diabła, był
głodny.
Przytrzymując jej głowę, mocno przycisnął jej usta do własnych. Przez moment czuł
zwykłą przyjemność pocałunku. Potem duch w jego piersi się poruszył i w żyłach zaczęła
płynąć energia. Jego oczy się rozszerzyły i zaszły czerwienią.
Kiedy dziewczyna jęknęła cicho, protestując, zmusił się, by przerwać. Nie zrobi jej
krzywdy, nie to go podniecało.
Rozluźnił uścisk i skupił się na pocałunku, życiowa energia wzmacniała jego
doznania. Och, to było pożywianie, satysfakcja, to była rozkosz.
Jego zmysły się wyostrzyły, węch i smak nagle stały się bardzo czułe. Słyszał
dudnienie i pulsowanie miasta, wibracje silników statków. Słyszał ciche kroki. A potem szept
wymawiający jego imię.
„Yusuf Ahmeeed..
Czyżby źle usłyszał? Puścił dziewczynę i zamarł, intensywnie nasłuchując.
Starannie wybrał to miejsce: ustronny pokój z tymi romantycznymi lukami i
zakamarkami, mieszczący się nad restauracją w najstarszej dzielnicy Stambułu. Wyjątkowo
dobrze zapłacił właścicielowi, ponieważ dokładnie mu wyjaśnił, że nie chce, by mu
przeszkadzano. Skąd znali jego imię? Czy to ktoś, kto go zna z akademii...?
Wzdrygnął się na tę myśl. To oznaczało kłopoty, których nie potrzebował, nie tuż
przed końcem jego szkolnej kariery. Pożywianie się w niedozwolony sposób? Nie można było
wykluczyć, że zostałby za to wyrzucony jak Katerina Svensson, po tym gdy chciała załatwić
tę Bell. Sir Alric bardzo, bardzo poważnie traktował swoje zasady...
Cicho, wytężając wszystkie zmysły, odwrócił się i spojrzał w ciemność rozciągającą
się za łukowatym oknem. Podszedł bliżej i stanął w nienaturalnym bezruchu, przeszukując
wzrokiem noc. Za oknem było podwórko i balkon z tego piętra, spowity cieniami, rozciągał
się na trzy strony budynku. Tam. Pod jedną z popękanych ścian jakiś cień przemknął szybko.
Ktoś go śledził. Ktoś, kto wiedział, jak się nazywa. Drażnił się z nim, jednym z
najpotężniejszych Wybranych w akademii! Jego duch ponownie się rozpalił, tym razem z
furią. Ze też mają czelność!
Zaspokoił głód, a teraz jego romantyczna schadzka też została przerwana: jeszcze
jeden powód, by wściekać się na intruza. Dotknął twarzy dziewczyny. Powoli, delikatnie
doszła do siebie, jej wzrok się wyostrzył, usta ułożyły w bardziej zdecydowany uśmiech.
- To co? Nie pocałujesz mnie?
Gdybyś tylko wiedziała, pomyślał sucho.
- Przykro mi, habibi. Właśnie dostałem wiadomość, to coś pilnego. Musisz już iść.
Jej smutna mina była uroczym widokiem. Zaśmiał się.
- Zobaczymy się jutro wieczorem. Wynagrodzę ci to, dobrze?
- O, tak. Zdecydowanie tak - mrugnęła. Na pożegnanie pociągnęła palcem wzdłuż jego
piersi, posłała namiętny pocałunek i wyszła.
Yusuf po raz ostatni westchnął tęsknie, ale już przygotowywał się do pościgu. Lekko i
szybko wyskoczył przez okno na rozwalający się balkon. Ciemna postać miała mnóstwo
czasu, żeby uciec, ale dopiero gdy Yusuf zeskoczył na podwórko, zobaczył, że ten ktoś
zaczyna biec. Głupiec, pomyślał.
Intruz zdołał utrzymać się kilka metrów przed nim, kiedy ścigał go wzdłuż ulic
Sultanhmetu; jego kroki były niemal tak samo zręczne i lekkie jak Yusufa. Coraz bardziej się
ściemniało i wokoło było coraz mnie ludzi, kiedy biegli ulicami. Odgłosy miasta coraz
bardziej się oddalały, jakby Wybrany wbiegł za ciemną postacią do innej strefy czasowej. W
okolicy nie było już nikogo.
Zwolnił, gdy zobaczył, że nieznajomy wbiega na schody budynku obok Hagia Sophia.
To było mauzoleum? Ale Yusuf nie czuł strachu. Podszedł do wejścia i zdał sobie sprawę, że
krypta jest pusta, zamknięta do renowacji. Ale gdy wszedł do środka, wnętrze, wbrew jego
oczekiwaniom, nie było ciemne. Bizantyjskie sklepienie było oświetlone światłem tysiąca
świec.
Świec...?
Zatrzymał się, przymrużył oczy. Wszystkie inkrustowane drzwi prowadzące na
zewnątrz pomieszczenia były otwarte.
Yusuf zachowywał największą czujność. Za szerokim atrium rozciągał się labirynt
łuków i korytarzy i kimkolwiek był intruz, teraz się schował. I był w tym bardzo dobry...
Yusuf podniecił się tym tajemniczym pościgiem. To jednak nie był zmarnowany
wieczór. Da temu zarozumialcowi nauczkę.
Ha! Ruch, szybki, złapany kątem oka. Tam, za łukowatym przejściem z obłupanym i
wyblakłym złoceniem. Yusuf ruszył, zwinny i cichy jak kot.
Przedpokój był mały, z pokrytym ornamentem krużgankiem i w połowie zniszczoną
niebieską mozaiką. Blask świec nie dosięgał cieni za kolumnami. Nie było wyjścia: to
pułapka. Yusuf zatrzymał się, uśmiechając czujnie. Czas odkryć karty i wypłoszyć tego
bezczelnego podglądacza.
- Pokaż się - jego głos, wyraźny i rozkazujący, odbił się echem po łukowatych
korytarzach.
Jedyną odpowiedzią była cisza. Powoli zatoczył koło, zaglądając w każdy kąt, każdy
cień.
- Nie masz dokąd uciec. Zrozum to.
Wciąż nic. Migoczące złote powietrze, ciężkie od bezruchu.
- Gdzie, do cholery, jesteś? Pokaż się natychmiast!
Ruch, jakiś dźwięk za jego plecami. Może to był tylko odgłos kroku, ale był blisko.
Zbyt blisko.
Yusuf odwrócił się na pięcie, gotów do uderzenia, wściekły z powodu tej
bezczelności. Zobaczył błysk uśmiechu, a potem drugi, bardziej złowieszczy uśmiech.
- Ty? Co do cholery...
Zatoczył się do tyłu, machając z przerażeniem rękami. Nie miał nawet czasu krzyknąć.
Nie mógł uciec. Nie mógł zamknąć przepełnionych strachem oczu. Czuł tylko, po raz
pierwszy i ostatni w życiu, miażdżącą i obezwładniającą grozę, kiedy ten ktoś rzucił się na
niego.
A potem zgasły wszystkie świece w mauzoleum i świat Yusufa pogrążył się w
ciemnościach.
ROZDZIAŁ 1
Trzy tygodnie wcześniej
- Tęsknię za nim.
Cassie Bell się nie odezwała. Jej przyjaciółka jeszcze raz na nią popatrzyła.
- Za Jakiem. Tęsknię za nim.
- Wiem, Isabello - odpowiedziała. Jak mogłaby zapomnieć...?
Czując, jak zalewa ją palące poczucie winy, wbiła wzrok w niebieską wodę i skąpany
w słońcu Stambuł. Nie miała prawa irytować się na swoją umierającą z miłości
współlokatorkę. W końcu to częściowo jej wina, że ukochany Isabelli Caruso, Jake, nie wróci
w tym semestrze do ich szkoły.
Chciałaby, żeby przyjaciółka była szczęśliwsza, i tyle. Nie chodziło tylko o to, że nie
mogła znieść widoku jej tak przygaszonej; sama też chciała przestać czuć się z tym tak
fatalnie. Miały przed sobą zupełnie nowy semestr, zupełnie nowe miasto do odkrycia. I
zupełnie nową Cassie, jeśli tylko będzie w stanie się skupić na zaczęciu od nowa swojego
szkolnego życia.
- Pięknie tu, prawda? - szturchnęła Isabellę i uśmiechnęła się, wskazując głową
krajobraz.
Ta z widocznym trudem pozbierała się i skupiła uwagę na błękitnym Bosforze i
mieście rozciągającym się przed dziobem jachtu - mglistymi kopułami i minaretami. Powoli
na jej ustach pojawił się uśmiech, jakby nie mogła go powstrzymać.
- Tak, masz rację, widok jest olśniewający.
Cassie nigdy nie widziała takiego krajobrazu - choć to nie było zbyt zaskakujące,
skoro ledwo rok temu zaczęła poznawać egzotyczne miasta świata. Do tamtej pory jej życie
upływało między domami zastępczymi, w których nie udało jej się zagrzać miejsca, i domem
opieki w Cranlake Crescent. Dzięki Bogu, ta część jej życia się skończyła.
Kolejne ukłucie winy. Nabrała tchu i zacisnęła ręce na poręczy. Cranlake Crescent
zupełnie nie przypominało Akademii Darkea, ale bardzo długo było dla niej domem i nie
zawsze było tam źle. Miała tam znajomych i młodsze dzieciaki, które na nią liczyły, i
oczywiście Patricka Malonea. Jej przyjaciela, jej mentora, opiekującego się nią pracownika
opieki społecznej. Miłego, wspierającego Patricka.
Patricka, który ją zdradził - wysyłając do Akademii Darkea, nawet nie zająknął się o
strasznym sekrecie szkoły...
Wzdrygnęła się. Nieustanne wracanie do tego szokującego odkrycia nie pomagało - że
jej opiekun wiedział o mrocznych duchach akademii, wiedział, że zamieszkują ciała
niektórych uczniów, a pożywiają się energią innych. Wiedział o tym niebezpieczeństwie, ale i
tak ją posłał.
Trudno było mu wybaczyć, ale mimo to wszystko, co się wydarzyło, w trakcie tych
wakacji Cassie była skłonna to zrobić. Patrick był jej łącznikiem z przeszłością, kimś na
kształt rodziny. Szlag, tęskniła za nim. Problem polegał na tym, że nie wiedziała, od czego
zacząć. Kompletnie go olała w poprzednim semestrze, powiedziała mu, że nigdy więcej nie
chce go widzieć. Właśnie z tego powodu nie mogła wrócić do Cranlake Crescent w trakcie
przerwy wielkanocnej - nie wiedziała, czy będzie potrafiła spojrzeć w twarz Patrickowi.
Dlatego też gdy Isabella przedłużyła swoje zaproszenie na wakacje, Cassie z radości niemal
się na nią rzuciła.
Rzuciła się na swoją karmicielkę.
Nie. Rzuciła się na okazję. Lepiej tak to ująć. A pływanie po Morzu Śródziemnym
luksusowym jachtem ojca Isabelli z jednego egzotycznego portu do drugiego zdecydowanie
nie przypominało pokuty. Mimo to obserwowanie przyjaciółki w otoczeniu rodziny, tak z nią
zżytej i kochającej, poruszało w Cassie jakieś czułe miejsce. Zdała sobie sprawę, że musi
pogodzić się z tymi, których uważała za własną rodzinę. Potrzebowała Patricka.
Wyciągnęła telefon z kieszeni. Zagryzła wargę i przewinęła listę do jego imienia. No
dalej, pomyślała. Tyko krótki esemes. Nic zbyt wylewnego...
Odetchnęła głęboko i nacisnęła kilka klawiszy.
Hej. Co słychać?
Nacisnęła „wyślij”, zanim mogła zmienić zdanie, po czym wsunęła telefon do
kieszeni. Po, jak jej się wydawało całej wieczności, ale prawdopodobnie tak naprawdę jakichś
siedmiu czy ośmiu minutach zawibrował i zapiszczał. Nerwowo sprawdziła odpowiedź.
„Od: Patrick Malone”
Cassie. Tak się cieszę, że się odzywasz. Wszystko ok.? Wszyscy tęsknimy za tobą.
Uśmiechnęła się smutno. Widziała, że był raczej ostrożny, i wcale jej to nie
zaskoczyło. Nie dała mu za bardzo powodu do nadziei, że odezwie się do niego w
najbliższym czasie. Szybko napisała kolejną wiadomość.
Ja też za wam tęsknię. Sorry, że się nie kontaktowałam.
Kolejna krótka przerwa, a potem jej telefon znowu zawibrował.
Rozumiem. Cassie, mogę się z tobą zobaczyć? Nie naciskam, ale mam kilka wolnych
dni. Mogę do ciebie przyjechać.
Nie mogła powstrzymać się od szerokiego uśmiechu, gdy odpisywała.
Tak! Chciałabym. Wyślij mi mail ze szczegółami. Całuski.
Rany, dobrze było się pogodzić...
Wciąż się uśmiechała, gdy zerknęła na pokład, na którym już opalała się mama
Isabelli, pochłonięta jakąś książką. Chociaż nie byli jej rodziną, Carusowie byli najmilszymi,
wielkodusznymi ludźmi, jakich spotkała. W sumie to dość oczywiste: skądś musiał się wziąć
charakter Isabelli. Mimo konieczności ukrywania pożywiania się na przyjaciółce - Cassie
czuła się fatalnie z powodu oszukiwania państwa Caruso - od pierwszego dnia czuła się u nich
jak w domu i wiedziała, że będzie za nimi tęsknić. Będzie tęsknić za morzem, za leniwie
spędzanymi dniami i za samym „Tancerzem Mistralu”.
A jednak. Stambuł!
Nie wiedziała, gdzie patrzeć najpierw, gdy jej oczom ukazywał się ląd: na piękne wille
i meczety, i małe wioski po stronie azjatyckiej czy też na okazałe kopuły i minarety na tle
błękitnego nieba po stronie europejskiej. Niemal kusiło ją, aby zwyczajnie wyskoczyć za
burtę i popłynąć do brzegu, tak bardzo pragnęła zacząć zwiedzać to starożytne miasto. I
mogłaby to zrobić. Nie utopiłaby się, dysponując siłą, którą dawał jej zamieszkujący ją duch,
nie teraz, kiedy nareszcie zaczęła regularnie się pożywiać.
Dzięki Isabelli duch Cassie nie bywał głodny. Przestała ignorować potrzeby Estelłe,
przeciwnie niż na początku poprzedniego semestru. No, z wyjątkiem największej prośby
Estelle, aby pozwoliła rozdzielonym kawałkom jej ducha połączyć się w sobie, jak to na
chwilę zrobiły podczas tej koszmarnej nocy...
Potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się tego wspomnienia. Nie zamierzała teraz o tym
wszystkim myśleć. Nareszcie jakoś się ułożyło - nawet Estelle chyba zaakceptowała, że jej
nosicielka twardo odmawia pozwolenia jej na stanie się „całością”. Przynajmniej na razie
wydawała się zadowolona z tego, jak potoczyły się sprawy. Cassie zerknęła ukradkiem na
Isabellę i poczuła przypływ wdzięczności i ciepłych uczuć. Co by się stało bez jej
wspaniałomyślnej oferty? Isabella z własnej woli zaproponowała, że zostanie jej źródłem
życia. Nie chciała otym nawet myśleć.
A teraz wyglądała na tak nieszczęśliwą, zagubioną bez swojego Jakea. Ich namiętny,
przelotny romans skończył się, gdy pozwoliła przyjaciółce pożywiać się swoją energią wbrew
zrozumiałemu i ostremu sprzeciwowi chłopaka. Jak to się stało, że oni, trójka przyjaciół, tak
skończyli? Cassie pomyślała, że zaraz sama wybuchnie płaczem, jeśli nie zrobi czegoś, by
poprawić ich nastroje. Odetchnęła głęboko.
- To... myślisz, że mają tam jakieś fajne sklepy? - zapytała, uśmiechając się do
Isabelli.
Ta otrząsnęła się, odsuwając z twarzy rozwiane wiatrem włosy, a kąciki jej ust lekko
się uniosły.
- Trochę o tym myślałam, przyznaję. Mogłybyśmy od razu załatwić Wielki Bazar,
prawda? - Jej uśmiech się poszerzył; z kolejnym przypływem ciepłych uczuć Cassie zdała
sobie sprawę, że przyjaciółka się stara. - A potem butiki! Galerie! Cudowni projektanci!
- Lekcje matematyki... - Cassie pogroziła jej palcem i obie zachichotały.
- Och, one też, jak sądzę - Isabella wzięła ją pod rękę. - Spróbujemy sprawić, żeby
było nam tu dobrze, no nie?
- Oczywiście, że tak. To będzie cudowny semestr!
- Tak. Nawet jeśli musi być bez niego. - Smutek jeszcze raz pojawił się na jej twarzy. -
Oj, przepraszam, że jestem takim pobitym ponurakiem. Nic nie mogę na to poradzić.
- Przybitym ponurakiem! I w porządku, naprawdę. To oczywiste, że za nim tęsknisz. -
Cassie szturchnęła Isabellę, jeszcze raz próbując ją rozweselić. - Ale Jake jest bezpieczny, to
najważniejsze. Znacznie bezpieczniejszy, niż gdyby wrócił do szkoły, zwłaszcza w jego
stanie ducha. Spójrz na to w ten sposób - ma znacznie mniejszą szansę wpakować się w
kłopoty w Nowym Jorku, zgadza się? Będzie mógł nabrać dystansu do całego tego pomysłu z
zemstą za siostrę... i więcej czasu, żeby za tobą zatęsknił.
- To prawda - Isabella uśmiechnęła się delikatnie, ale jej uśmiech szybko zniknął. -
Jeśli w ogóle o mnie myśli. Ale martwię się. To znaczy, on ciągle ma ten dziwny nóż
Wybranych, jesteśmy tego całkiem pewne, no nie? A ja...
- Cii! - Cassie zacisnęła dłoń na ręce przyjaciółki, zerkając nerwowo w stronę kokpitu,
i zobaczyła, jak podchodzi do nich tata Isabelli.
- Dziewczęta! Widziałyście akademię? O tam!
Señor Caruso stanął za nimi, wskazując swoim wiecznie obecnym cygarem - Cassie
nigdy nie widziała, żeby je zapalił - na coś znajdującego się w linii prostej przed eleganckim
dziobem „Tancerza”. Po raz ostatni zerknęła na przyjaciółkę i popatrzyła w stronę, którą
wskazywał jej ojciec.
Myślała, że będzie miała więcej ostrzeżenia, ale była zbyt zajęta rozmową i
przyglądaniem się obu brzegom Stambułu. Teraz przed nimi rozciągała się mała wyspa, tak
blisko, że Cassie wydawało się, iż może wyciągnąć rękę i jej dotknąć. Kapitan łódki zwalniał
już i obracał „Tancerza” sterburtą, podpływając do pomostu, przy którym w połyskującej
wodzie cumowało kilka małych promów. Teraz, kiedy stali burtą do wyspy, Cassie mogła z
zachwytem przyglądać się budynkowi, który będzie siedzibą Akademii Darkea.
Wyglądał na stary - znacznie starszy niż ten w Paryżu. Złote rzeźbienia błyszczały w
porannym słońcu, a iglice i kolumnady zdobiły zawiłe wzory z mozaiki, niebieskozłote z
akcentami krwistej czerwieni. Cassie widziała masywne rzeźbione drzwi w kształcie
strzelistego złotego łuku, a cały budynek wieńczyła ogromna połyskująca kopuła. Wydawało
się, że ten budynek wzniesiono, aby onieśmielał. Czym kiedyś był - pałacem sułtana? Nawet
señor Caruso zdawał się pod wrażeniem. Włożył niezapalone cygaro do ust i zmrużył oczy,
przyglądając się nowej siedzibie szkoły.
- Myślę, że miło spędzicie ten semestr, moje panie!
- I, Isabello, postarasz się bardzo dobrze opanować matematykę, prawda, mija? -
wtrąciła señora Caruso, mrugając do Cassie, gdy stanęła obok męża. - Będę za wami bardzo
tęskniła, za wami obiema.
Cassie odwzajemniła uśmiech, jak zwykle lekko onieśmielona okazywanym ciepłem
oraz niezwykłą atrakcyjnością tej pary: oria z ciemnobrązową grzywką, tak bardzo
przypominała córkę, on z tą szczupłą sylwetką gracza w polo i błyszczącymi oczami. Rany,
pomyślała, bogowie genów naprawdę uśmiechnęli się do Isabelli. Urodę Cassie nieco
poprawiło dołączenie do Wybranych - na ten efekt tej sprawy nie mogła narzekać. Może w
tym semestrze odkryje kolejne. Była zdecydowana znaleźć coś pozytywnego w tym
doświadczeniu...
Isabella ściskała już rodziców, a załoga przekładała jej eleganckie walizki do jednej z
motorówek. Nieszczęście spowodowane nieobecnością Jakea chwilowo zniknęło wśród
zamieszania i podniecenia spowodowanych przyjazdem do szkoły.
Nowa szkoła, nowy początek, pomyślała znowu Cassie i zorientowała się, że
wyczekuje okazji, by odcisnąć swój ślad w Akademii Darkea. Jej podekscytowanie wzrastało,
gdy razem z Isabellą żegnały się, ona wylewnie dziękowała i wszyscy wszystkich ściskali.
Wydawało się, że właściwie nie minęła nawet chwila, a Carusowie machali im ze swojego
jachtu, podczas gdy motorówka z dwiema dziewczynami na pokładzie przecinała niebieską
wodę w drodze do pomostu.
Ta wyspa i ten imponujący zabytkowy pałac miał być ich szkołą: to było coś zupełnie
innego niż to, czego Cassie doświadczyła podczas dwóch poprzednich semestrów. A jednak
gdy razem z przyjaciółką szła przez ogrodzone murami ogrody w stronę ocienionej
kolumnady, też zdobionej zawiłymi wzorami i złoceniami, dostrzegła kilka znajomych
elementów. Zaskakujące, ale ją to ucieszyło. Niewielki basenik, ciemny i chłodny, z fontanną
tryskającą wodą na czarne orchidee. W niszy po lewej stronie stała znajoma rzeźba
przedstawiająca Achillesa, który wciąż spuszczał lanie Hektorowi. Były też pewne szczegóły,
których być może Isabella nie zauważyła, ale Cassie jak najbardziej: poskręcane mitologiczne
stwory wyrzeźbione wokół filaru lub wyryty na drzwiach zawiły symbol, na który składały
się splecione linie, a który bardzo przypominał niedokończony znak Wybranych wypalony na
jej łopatce.
Tak, wiele rzeczy pozostawało takich samych. I bardzo chciała udowodnić, że jej
relacja z Isabellą nie zmieniła się, od kiedy się poznały - gdy Cassie po raz pierwszy
przyjechała do szkoły. Mimo wszystko była przekonana, że zdołają utrzymać przyjaźń i na
pewno nic tego nie zmieni. Na pewno.
Zadrżała, próbując sobie wyobrazić, jakby dawała radę bez najlepszej przyjaciółki.
Isabella była jej kotwicą, gdy wszystko inne się zmieniało.
Jake odszedł. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, tak miało być między nimi,
ale nowa rola Isabelli w życiu Cassie to dla Jake’a zbyt wiele, zwłaszcza po tym jak odkrył
udział Wybranych w śmierci jego siostry w Kambodży kilka lat wcześniej. Jednak ten obrót
sprawy to nie była wina ani Cassie, ani Isabelli. Gdyby był prawdziwym przyjacielem, toby
ich nie opuścił. Nie zostawiłby swojej dziewczyny, Akademii Darkea; nie usiłowałby za
wszelką cenę pomścić Jess kosztem związku z Isabellą i przyjaźni z Cassie. Od rozstania w
Nowym Jorku nie dawał znaku życia. Kto wiedział, co teraz planował?
Znowu poczuła bolesne ukłucie winy. Isabella tak długo czekała, aż Jake się w niej
zakocha, ale jak tylko to się stało, ona - nieważne, że tego nie chciała - stanęła między nimi.
Od tego czasu wielokrotnie się zastanawiała, czy gdyby role się odwróciły, poświęciłaby
miłość dla przyjaźni? Była prawie pewna, że zrobiłaby to samo dla Isabelli. Prawie.
A jednak były takie chwile, gdy serce Cassie, całe jej ciało wciąż bolało z tęsknoty za
Ranjitem Singhem. Nic nie mogła na to poradzić. Jednak jej życie miłosne nie okazało się
dużo bardziej szczęśliwe niż przyjaciółki. Między nią a Ranjitem wszystko było skończone -
dla niej zaczęcie od początku oznaczało zaczęcie bez niego. Estelle też twierdziła, że mogą
żyć bez niego: niebezpieczny duch, który po części ją opętał, był całkowicie za tym, by
radziły sobie same. W końcu Ranjit zdradził Cassie, zdradził je obie...
Oczywiście, moja droga Cassandro! Musimy przeć naprzód.
Zatrzymując się w przejściu, Cassie zesztywniała. Isabella zatrzymała się kilka
kroków dalej i odwróciła zdezorientowana.
No proszę, pomyślała zjadliwie Cassie. Tu jesteś, Estelle. Wróciłaś akurat na czas, by
zobaczyć starych kumpli, co?
W trakcie wakacji duch zachowywał się bardzo cicho, najwyraźniej po prostu
szczęśliwy i usatysfakcjonowany regularnymi dostawami energii życiowej. Można było
liczyć się z tym, że stary babsztyl pojawi się, gdy tylko zacznie się szkoła.
No, no, Cassandro! To nieładnie tak zwracać się do starej przyjaciółki.
Nie mogła się powstrzymać od krzywego uśmiechu, który pojawił się na jej ustach.
- Cassie? Wszystko w porządku?
- Wszystko okej. Przepraszam - podeszła do przyjaciółki.
- Jesteśmy na miejscu. Zobacz! - Isabella wskazała na ścianę obok ciężkich
rzeźbionych drzwi. Była tam znajoma tabliczka.
CASSANDRA BELL ISABELLA CARUSO
Cassie odstawiła jedną ze swoich poobijanych walizek i położyła rękę na ciepłym
starym drewnie drzwi. Uniosła brew, patrząc na przyjaciółkę.
- Zajrzymy? Czy po prostu idziemy na kawę i się nie przejmujemy?
Isabella się zaśmiała. Złapała za ciężką żelazną kołatkę i otworzyła drzwi.
Cassie przez chwilę milczała, bo zaparło jej dech w piersiach, natomiast przyjaciółka
przeszła przez pokój i postawiła swoją torbę.
W końcu odzyskała głos:
- Wystrój robi się coraz lepszy...
Patrzyła na wielki pokój wypełniony ozdobnymi mahoniowymi meblami, kolorowymi
dywanami i gobelinami, kilimami pokrywającymi kanapy. Naprzeciwko niej znajdowało się
łukowate okno, okiennice były szeroko otwarte, a za nimi rozciągały się bujne ogrody oraz
błyszczący Bosfor i Stambuł.
Isabella rzuciła się już na jedno z łóżek z baldachimem, okrywając się zasłonami jak
peleryną. Zakryła dolną część twarzy, żeby wyglądać jak kusicielka z haremu. Cassie, która
wciąż oglądała wszystko dookoła, zignorowała ją.
- Rany boskie! Umywalka jest z prawdziwego marmuru - sapnęła i udała, że się
potyka z zaskoczenia. - Wanna też!
- A sedes?
- Nie. Zwykła ceramika.
- Co za rozczarowanie - rzuciła Isabella, uśmiechając się lekko, gdy odrzucała ciężką
drapowaną zasłonę. - Przynajmniej jest tu zupełnie inaczej niż w Nowym Jorku, no nie?
Niewiele rzeczy przypomina poprzedni semestr. Podoba mi się.
- Uhm - Cassie przerwała, próbując wprowadzić trochę wesołości do rozmowy. - Ty
jesteś przyzwyczajona do takiego wystawnego otoczenia. Wyobraź sobie, jak bardzo to
podoba się mnie. - Stanęła przy oknie, rozłożyła ramiona i odetchnęła pachnącym solą
powietrzem. - Niedługo będziesz w znacznie radośniejszym nastroju, obiecuję. Już brzmisz
lepiej - powiedziała, zerkając z nadzieją na przyjaciółkę.
- Uhm - Isabella nie odwzajemniła spojrzenia, wciąż wbijając wzrok w jedwabny
baldachim nad łóżkiem. - Chciałabym tylko...
Niech to szlag, Cassie, nie kuś losu! Złapała jeden z kilimów i zarzuciła go na
przyjaciółkę, a ta zaskrzeczała i zaczęła wyplątywać się z tkaniny.
- Chodź, słonko - uśmiechnęła się, gdy ta wyłoniła się spod ciężkiego materiału. - Jest
trudno, ale będziemy się tu dobrze bawić. Wciąż masz jeszcze mnie, prawda?
Isabella potarła oko i uśmiechnęła się uśmiechem, który był nieco wymuszony, ale to
lepsze niż nic.
- Tak, wciąż mam ciebie. I wiesz lepiej niż ktokolwiek, co robię, żeby zacząć dobrze
się bawić, Cassie Bell...
ROZDZIAŁ 2
Zakupy. Powinna była się domyślić. Naprawdę pełno tu turystów, pomyślała Cassie,
ale przynajmniej oczy Isabelli znów zdobiła odrobina blasku.
Pod eleganckim łukiem ozdobnego dachu Wielki Bazar wypełniała mieszanina hałasu
i egzotycznych zapachów: dymu tytoniu, pieczonych orzechów, przypraw. Straciła rachubę
sklepów sprzedających biżuterię, dywany i ceramikę z Izniku. Ceny były absurdalne i nie
zamierzała kupować niczego poza pistacjami, które jadły po drodze, ale Isabella robiła, co
mogła, żeby wrócić do normalności, a dla niej to oznaczało terapię zakupową.
Ożywiona weszła do jednego ze sklepów i zaczęła się targować o wyjątkowo piękny
kilim. Oczywiście stać ją było na zapłacenie ceny dla turystów, ale Cassie czuła, że
przyjaciółka chciała powykłócać się dla sportu - a przynajmniej zazwyczaj by tak było. Tym
razem Isabella jednak nie wkładała w to serca. Po pięciu minutach sklepikarz, wzruszywszy
ramionami, dał sobie z nią spokój. Depresyjny nastrój Isabelli udzielił się też Cassie.
To wszystko moja wina, pomyślała, to wszystko moja wina...
Zatrzymując się, by bezmyślnie poprzerzucać kolorowe szale, Isabella z
westchnieniem oddała przyjaciółce paczkę z pistacjami:
- Dokończ je. Nie jestem głodna.
- Ale nic nie jadłaś cały ranek!
- Nic mi nie jest. Zwyczajnie nie jestem głodna. - Żeby upewnić Cassie, że wszystko
w porządku, ścisnęła jej ramię i mrugnęła. - A ty zawsze potrzebujesz się najeść.
W głowie Cassie rozległo się zdegustowane prychnięcie.
Musi być silna dla nas, moja droga. Jest taka samolubna...
- Zamknij się, Estelle - mruknęła.
Isabella spojrzała na nią z mieszaniną niepokoju i troski, ale nie miała czasu zadać
żadnego pytania. Gdzieś za ich plecami ktoś przekrzykiwał hałas i szum rozmów.
- Isabella! Cassie!
Cassie odwróciła się w stronę, z której dobiegał podekscytowany głos, i za grupką
niemieckich turystów zobaczyła czyjąś machającą dłoń. Znajoma twarz pojawiła się, a potem
znowu zniknęła, gdy ktoś jeszcze raz podskoczył, aby lepiej je zobaczyć, i Cassie
uśmiechnęła się szeroko.
- Ayeesha, hej! Cormac!
Barbadoska i Irlandczyk przedzierali się przez tłum, cały czas trzymając się za ręce.
Wciąż są razem, pomyślała Cassie. Poczuła niespodziewane ukłucie zazdrości: to mogłaby
być ona z Ranjitem, gdyby on miał odwagę o nią walczyć. Zirytowana odsunęła od siebie tę
myśl. Tu nie chodziło o Ranjita Singha. Nowy początek...
- Cześć! Dobrze was widzieć. - Dała się uściskać Cormacowi, a potem sama objęła
Ayeeshę, gdy Cormac ciepło przytulił Isabellę.
Ayeesha uśmiechnęła się olśniewająco, przerzucając swoje długie warkoczyki za
ramię.
- I nawzajem, Cassie. Dobrze wyglądasz, dziewczyno! Odpowiednio się pożywiasz! -
odsunęła się i pogroziła jej palcem. - Najwyższy czas!
- Hm. Tak. - Cassandra uśmiechnęła się z zażenowaniem, unikając wzroku Isabelli.
Ayeesha puściła dłoń swojego chłopaka i wzięła obie dziewczyny pod ręce.
- Chodźmy na kawę, dobrze? Kilkoro znajomych siedzi w takiej małej kafejce za
rogiem - powiedziała, a jej delikatny, harmonijny głos przyspieszył z podniecenia.
- Wybranych znajomych, to masz na myśli? - zapytała Cassie sucho.
Cormac się zaśmiał.
- Jasne, ale ty przypilnujesz, żebyśmy zachowywali się odpowiednio. A jak nie ty, to z
pewnością zrobi to Isabella. Chodźcie, dziewczyny!
Cassie, ku własnemu zaskoczeniu, stwierdziła, że nie potrzebuje dalszej zachęty.
Wybrani nie byli jej ulubionym typem ludzi, zupełnie nie, ale niektórych z nich chętnie
zobaczy. Rozumiała ich lepiej, teraz kiedy poznała ich motywację, łączące ich braterstwo oraz
ten niezwykły głód, który musiał zostać zaspokojony. W końcu była jedną z nich - a
przynajmniej jej część była jedną z nich.
Gdy Ayeesha prowadził ich do kafejki, Cassie stwierdziła, że niemal z
niecierpliwością wyczekuje zobaczenia kilku znajomych twarzy. Na szczęście, nie było tam
Michaiła, podobnie jak okropnej Sary, która w poprzednim semestrze ostrzegła wredną
Katerinę i jej matkę o poczynaniach Cassie, co niemal doprowadziło do śmierci jej, Isabelli i
Jake’a.
Ale siedzieli tam, plotkując, Vassily i Yusuf, a India i Hamid pomachali do nowo
przybyłych. Wśród deszczu składanych w powietrzu pocałunków, niezależnie od tego, czy
były szczere, czy nie, Cassie rozluźniła się i uśmiechnęła. Mimowolnie wyczuła świeżo
zdobyty szacunek - i szczerze się cieszyła ze spotkania z niektórymi z Wybranych. Och, co za
ironia. W sumie, biorąc pod uwagę to, co początkowo o nich sądziła, teraz była zaskoczona,
że czuje aż taki luz. Tak jakby za nimi tęskniła.
Zdała sobie sprawę, że czy chciała, czy nie, teraz tu właśnie należała. Więc może
Ranjit miał rację. Może gdyby wcześniej pogodziła się z byciem półWybraną, wciąż byliby
razem? Może...
Nie. Nie chciała o nim myśleć. Zdecydowanie nie w tej chwili. Potrząsnęła głową,
żeby oczyścić myśli, a potem uśmiechnęła się i odwzajemniła formalny uścisk dłoni
Vassily’ego. Kątem oka zobaczyła kolejną osobę, która odwróciła się i wstała. Przystojny,
zawadiacki, otoczony charakterystyczną aurą nieprzyzwoitości...
- Richard. Cześć.
Próbowała być powściągliwa, ale na jej twarzy pojawił się uśmiech, zanim zdążyła go
stłumić. Nieśmiało, prawie jakby obawiał się jej reakcji, Anglik odwzajemnił uśmiech, ale
raczej bez śladu swojej zwyczajnej beztroskiej arogancji.
Uśmiech Cassandry szybko zbladł. Nowe nastawienie owszem, ale pewne rzeczy się
nie zmieniają. Mimo nieustannych w poprzednim semestrze próśb Richarda o wybaczenie
oraz dostarczonej bezcennej informacji, która pomogła jej w znalezieniu Jake a, zanim został
wrzucony do Żywej Gleby, z jedną sprawą nie mogła do końca się pogodzić. To Richard
podstępem zwabił ją do Łuku Triumfalnego, przez co została nosicielką ducha Estelle. Nie
była pewna, czy kiedykolwiek mu to wybaczy - nieważne, jak wiele się zmieniło od tamtego
brzemiennego w skutki wieczoru. Pochylając się, aby z nim się przywitać, zacisnęła usta,
chcąc uniknąć kontaktu z jego policzkiem.
- Cassie - uśmiechnął się ostrożnie - miło cię widzieć.
- Tak. Ciebie też.
Z radością przywitał się z Isabellą, ale gdy wszyscy usiedli, trzymał się na dystans od
Cassie. Ich głosy mieszały się, kiedy zaczęli rozmawiać i wymienić się wrażenia co do nowej
siedziby akademii.
- Co sądzicie o dziedzińcu? Wreszcie postawili te rzeźby na zewnątrz!
- Święta prawda, ale widzieliście szklarnię sir Alrica? Musiał zadbać o specjalne
miejsce na swoje cholerne ukochane orchidee!
- Mnie bardziej martwi jedzenie. Czy dostaniemy coś więcej poza serem i oliwkami?
- Cormac, skarbie, nie myślisz o niczym innym poza własnym żołądkiem? - Ayeesha
żartobliwie poklepała szczupły brzuch swojego chłopaka. - Swoją drogą, najwyraźniej w tym
semestrze będzie spory nacisk na historię i archeologię. Dodatkowe lekcje - przewróciła
oczami z przesadą.
- Mówisz poważnie? Starożytne ruiny i kurz wykopalisk? Nie, dziękuję.
- Może być fajnie!
- Taa, jasne.
W trakcie tych słownych potyczek wzrok Cassandry więcej niż raz powędrował ku
Richardowi. Zaskoczona, stwierdziła, że wydawał się skoncentrowany na poprawieniu
humoru Isabelli; jej obojętne, ponure spojrzenie stopniowo znikało, gdy żartował i ją
zagadywał. Obserwując go, Cassie poczuła przypływ niechętnego podziwu.
Podziwu z powodu jego troskliwości, to wszystko. Nie sympatii.
Powiedziała sobie, że nie pozwoli, aby znów ją oczarował. Jak dotąd, zachowywał się
w jej obecności dość potulnie, ale tak powinno być - ma czuć się niekomfortowo. Dobra, był
teraz milutki dla Isabelli, ale to nic go nie kosztowało. Słodycz i urok były jego bronią, takie
było zdanie Cassie. Próbował grać na wszystkie fronty, nawet podlizywał się nikczemnej
Katerinie i jej sługusom, kiedy mu to pasowało.
Jednak Cassie trudno było cały czas podgrzewać ogień urazy. Od kiedy potrafiła
dostrzec ducha Richarda, zaczęła nieco lepiej go rozumieć, wbrew sobie samej. Jego duch
wyglądał na jednego z najsłabszych starożytnych i nieśmiertelnych duchów Wybranych, które
połączyły się z ludzkimi nosicielami, więc może nic dziwnego, że tak ostrożnie rozgrywał
swoją grę.
Jeszcze raz spojrzała w jego stronę. W dalszym ciągu odwracał od niej wzrok i
uśmiech, nieufnie reagując na jej spojrzenia.
Poczuła, jak jej uczucia do niego łagodnieją jeszcze odrobinę. Mimo że próbowała, nie
była na niego tak zła, jak myślała. Może się myliła, może jej nowe podejście pozwoli jej
pogodzić się z przeszłością także w stosunku do Richarda. Może tego chciała.
- Kiedy przyjechałyście? - zapytał Cormac.
Cassie zerknęła na Isabellę, ale ta milczała.
- Dziś rano. Przypłynęłyśmy... hm, jachtem taty Isabelli.
- Nieźle! To była piękna łódka - Vassily uśmiechnął się do Cassie, tylko przelotnie
zerkając na Isabellę, co sprawiło, że Cassandra poczuła się nieswojo.
Jeszcze raz spojrzała na Isabellę, próbując wciągnąć ją do rozrfiowy.
- Rodzice Isabelli są niesamowici. To naprawdę miłe z ich strony, że pozwolili mi ze
sobą popłynąć. Jestem pewna, że moja przyjaciółka nie zostawiła im zbyt dużego wyboru.
Isabella zachichotała i uśmiechnęła się do Cassie, ale poza tym nie wzięła udziału w
wymianie zdań. Cassie westchnęła.
- Ej, teraz jesteś jedną z nas, albo prawie - powiedział, śmiejąc się, Hamid. - Musisz
przyzwyczajać się do takiego stylu życia.
- Tak, ja... - znowu się uśmiechnęła, ponownie rzucając okiem na przyjaciółkę. -
Jeszcze tego nie opanowałam, jak sądzę i jak z pewnością powie wam Isabella.
Ta odwzajemniła uśmiech i wreszcie otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale rozmowa
zeszła już na inny temat. Ayeesha teatralnym gestem odstawiła maleńką filiżaneczkę mocnej
kawy, wytrzeszczając oczy.
- Ożeż, to naprawdę daje z rana kopa. Cały dzień będę na przyspieszonych obrotach!
- I całą noc, jeśli będziemy mieć szczęście - dodał Cormac.
- Ha! Nie chcesz wystawiać na próbę tego swojego irlandzkiego szczęścia, skarbie, bo
Ayeesha mogłaby się tobą znudzić - wtrąciła India z szerokim uśmiechem.
Wybrani wybuchli śmiechem, nawet Ayeesha, chociaż czule ścisnęła ramię Cormaca.
Cassie dołączyła do nich, lecz z niepokojem zauważyła, że śmiech Isabelli był wymuszony i
mało przekonujący. Wyglądała, jakby zaczynała czuć się pominięta.
Boże, Cassandra naprawdę chciała, żeby Isabella po prostu znowu była szczęśliwa.
Jeśli pogodzi się z tym, co zaszło między nią a Jakiem, może wszystko będzie dobrze, ale
teraz Cassie jakoś nie widziała, aby miało do tego dojść. Gdy przyjechała do akademii, to
Isabella bardzo długo starała się, by dobrze poczuła się w szkole, a teraz ich role się
odwróciły. Ponieważ, jak zdała sobie sprawę, uśmiechając się w myślach, to się właściwie
stało. Czuła się bardziej zadomowiona, bardziej niż u siebie. Jakby znalazła swoje miejsce.
Dobra dziewczynka! Dobra dziewczynka, Cassandra! Najwyższy czas, żebyśmy
zaczęły się tu urządzać...
Nawet obecność Estelle nie mogła zepsuć jej nastroju. Cassie jeszcze raz się zaśmiała,
nieco nie w porę, co sprawiło, że Richard rzucił jej zagadkowe spojrzenie. A jednak, gdy się
odwróciła do niego, znowu skupił się na Isabelli, opierając nonszalancko rękę na oparciu jej
krzesła.
- Nie wiem jak wam, ale mnie się tu szaleńczo podoba! - wykrzyknęła India. - Co za
wspaniałe miejsce na mój ostatni semestr w szkole! Myślę, że może dziś po południu pójdę
obejrzeć Hagia Sophia. Kto jeszcze ma ochotę?
- Żałuję, ale nie mogę - powiedział Yusuf, puszczając oko i chowając pod koszulkę
swój krzykliwy wisiorek z zębem rekina. - Spotykam się z kimś.
- Jak zwykle - wytknęła mu Ayeesha, wywołując kolejne chichoty.
- No cóż, nie pamiętam, żeby kiedyś próbował swojego uroku na mnie - powiedział
Richard, udając, że to rani jego uczucia. - Co ja jestem, siekana wątróbka?
Yusuf zarechotał, się krzywiąc.
- Może po prostu ma lepszy gust - dodała Cassie, ale uśmiechnęła się, by złagodzić
cios.
Richard wzruszył ramionami i szturchnął Isabellę.
- Trochę ostra ta twoja przyjaciółka, prawda? - zażartował, ale w jego oczach
brakowało radosnego błysku. Cassie próbowała to zignorować, co nie było trudne, bo
odezwała się India.
- Mówiąc o gorących randkach, Isabella! Kiedy zjawi się ten przystojny Amerykaniec
Jake?
Szlag. India próbowała tylko włączyć moją przyjaciółkę do rozmowy, pomyślała
Cassie, czując, jak serce opada jej aż do podłogi. Gdy wszyscy spojrzeli na Isabellę, jej
ciemna skóra stała się blada.
- Hm... ja... nie wiem - Isabella spojrzała w desperacji na przyjaciółkę, a potem na
zegarek. Zaśmiała się słabo. - Ale jestem niemądra. Zapomniałam, że czekam na telefon od...
od mamy. Lepiej już wrócę do szkoły. Miło było was spotkać.
Wstała tak szybko, że prawie przewróciła krzesło. Richard złapał je i przytrzymał. On,
Vasily i Yusuf wstali niezdarnie, ale uprzejmie, gdy Isabella zaczęła szybko podnosić torbę i
kurtkę. Cassie też wstała, aby z nią iść.
- Czy w takim razie mogę was odprowadzić, drogie panie? - zapytał Richard, ale
Isabella stała już w drzwiach kafejki.
- Nie. Nie, w porządku. Zostań. To tylko telefon. Obiecałam, że, hm, dam jej znać, jak
się zadomowimy. Pa! - Pomachała im, a potem szybko zanurkowała pod niską drewnianą
framugą.
- Co jest? - Cassie dobiegł głos Indii. - Coś nie tak powiedziałam?
- Chyba właśnie wlazłaś ze swoimi buciorami Louboutina w sam środek jej
prywatnego życia, słoneczko. - To Richard, jednak Cassie też zdążyła już wyjść, spiesząc się,
by ją dopędzić:
- Poczekaj, Isabella! Idę z tobą! - zawołała, zrównując krok z przyjaciółką i biorąc ją
pod rękę. Poczuła ulgę, że nie musiała jej gonić w tym tłumie.
- Przepraszam, Cassie - powiedziała nieszczęśliwym tonem Isabella. Brzmiała, jakby
za chwilę miała się rozpłakać. - Dobrze się bawiłaś. Nie chciałam...
- Nie wygłupiaj się. Wszystko spoko i tak zaczynałam się trochę nudzić - uśmiechnęła
się szeroko.
- Ja też.
Ktoś za nimi zwolnił, a potem zrównał się. Richard.
- Pomyślałem, że możecie potrzebować wielkiego, silnego mężczyzny, aby ochronił
was przed kłębiącymi się tu hordami.
Cassie zerknęła na niego lekko zdziwiona, ale wbrew sobie odwzajemniła jego
ironiczny uśmiech.
- Tak - odpowiedziała. - Wiesz, gdzie możemy takiego znaleźć?
- To takie miłe z twojej strony, Richardzie. Przepraszam - Isabella pociągnęła nosem,
ignorując ich przekomarzania i idąc bardzo szybko.
- Przestań przepraszać, głuptasku - powiedział radośnie, długimi krokami bez trudu
dotrzymując narzuconego przez nią tempa.
- A poza tym bella Isabella... naprawdę mi przykro, że Jake nie wraca. Co za
pierwszorzędny dupek, nieprawdaż? I nie mam na myśli tylko jego szczupłego tyłeczka.
Jesteś dla niego zdecydowanie zbyt śliczna, zawsze to mówiłem. Jeśli szukasz sposobu, żeby
się trochę pocieszyć... - przerwał, unosząc sugestywnie brwi.
Cassie prawie spodziewała się, że przyjaciółka zatrzyma się i wymierzy mu policzek,
ale ona tylko zachichotała i wytarła nos.
- Hm, dam ci znać. Dziękuję, Richardzie.
- Oczywiście - rzucił, choć jego wzrok cały czas przeskakiwał do Cassie, jakby
sprawdzał jej reakcję. Zmarszczyła brwi. Co ją to obchodziło, jeśli flirtował z Isabellą?
A poza tym i tak robił to tylko po to, by poprawić jej humor, no nie?
Nawet poza bazarem ulice były zatłoczone i gorące, a przez szum rozmów i hałas
zaczynały się już przebijać wezwania na modlitwę. Richard podtrzymywał rozmowę, gdy szli
w stronę portu - wskazywał różne miejsca, wspominał ohistorycznych ciekawostkach, rzucał
kiepskie żarty. Kiedy dotarli do brzegu, Isabella była akurat o tyle rozbawiona, aby bez
drżenia w głosie wezwać przewoźnika.
Gdy zaczęli wchodzić na pokład łódki, Cassandra złapała Richarda za ramię, gestem
prosząc, by na chwilę został z tyłu.
- Słuchaj, Richardzie, dzięki - zaczęła. - Naprawdę. Doceniam to. Potrzebowała, żeby
ją trochę rozruszać - wskazała głową Isabellę.
- Nie ma sprawy. - Odchrząknął z zakłopotaniem. - Poza tym naprawdę tak uważam.
Jake to dupek.
- Ma dobry powód - przypomniała mu ponuro.
- Wiem. I przykro mi, że jego siostra um... została zabita - poprawił się. - Ale nie musi
się za to wyżywać na Isabelli. Ta biedaczka za nim szaleje. Czasami trudno o kimś
zapomnieć, nieważne, co między wami zaszło. - Wymamrotał ostatnie zdanie, więc Cassie nie
była pewna, czy dobrze usłyszała.
- Zgadzam się co do Jakea - westchnęła. - Ale sądzę, że cała ta sytuacja jest więcej niż
w połowie moją winą, więc trochę mi ciężko o tym z nią rozmawiać.
Znowu zerknęła na Isabellę przyjaźnie gawędzącą z przewoźnikiem, który pomógł jej
wejść na pokład. Richard zniżył głos.
- A czy ty dobrze się czujesz?
Wydawało się, że to pytanie jest tak naładowane znaczeniem, że mogłoby zatopić
prom.
- Wszystko w porządku - odpowiedziała sztywno.
- Naprawdę? Mam taką nadzieję, szczerze.
Odsunął kosmyk włosów z twarzy. Cassie, która się temu przyglądała, poczuła
irytację, gdy zdała sobie sprawę, że ten gest jest dla niej atrakcyjny.
- Ponieważ jeśli mówimy o winie - ciągnął - to sam mam sporo na sumieniu.
Odetchnęła głęboko. Nawiązywał do spraw między nimi, a to był równie dobry
moment co każdy.
- To prawda. Ale słuchaj... za to też chciałam ci podziękować - rzuciła szybko. - Za to,
co zrobiłeś w ostatnim semestrze. Za to, że powiedziałeś mi tamtej nocy, gdzie znaleźć
Jake’a, o tym teatrze marionetek. Gdyby nie ty, prawdopodobnie byłby martwy, zanim do
niego dotarłyśmy.
- Taa, no cóż, jest sporo rzeczy, których żałuję w życiu - mrugnął.
- Serio. Nieważne, co o nim powiedzieliśmy, jestem wdzięczna. No i oczywiście
Isabella też.
- Nawet jeśli same prawie przez to zginęłyście?
- Ale tak się nie stało. Zrobiłeś coś dobrego. - I więcej niż Ranjit cholerny Singh,
pomyślała gorzko.
- Byłem ci winien choć tyle, prawda? - zrobił smutą minę.
Zaśmiała się sucho.
- Tak, pewnie tak.
Bardzo delikatnie dotknął jej ramienia, a potem opuścił rękę.
- I słuchaj, Cassie, wiem, że w ostatnim semestrze byłem upierdliwy, cały czas
prosząc, żebyś mi wybaczyła, ale obiecuję, że już nie będę ci się naprzykrzał. Okej? Teraz
zostawię cię w spokoju. Obiecuję na swój honor.
- Richard, to nie...
- Tak, wiem. Mój honor nie jest wart zbyt wiele.
Nie to próbowałam powiedzieć, pomyślała, uśmiechając się z odrobiną żalu. Ale on
już uśmiechał się szeroko i szedł w stronę łódki, na której Isabella machała z rufy.
Słaby, wtrącił się głos Estelle. Słaba jednostka, moja droga. Donikąd nas nie
doprowadzi.
Ignorując ją, Cassie wskoczyła na pokład za Richardem. Gdy z łatwością zaczął
gawędzić z młodym przewodnikiem, wymieniając uwagi o jakimś nudnym meczu piłki
nożnej, ona podeszła do przyjaciółki.
- Boże, Cassie, przesadziłam? Muszę przestać o nim myśleć - rzuciła gwałtownie
Isabella ze wzrokiem wbitym w horyzont, podczas gdy morska bryza szarpała jej mahoniowe
włosy.
Cassandra się zawahała.
- No cóż, myślę, że możesz mieć rację. Chociaż ja rozumiem, dziecino. Naprawdę.
Isabella przez chwilę milczała, a potem znowu się odezwała:
- A ty musisz zrobić to samo, wiesz o tym.
- Hę?
- Może się mylę, ale czy gdzieś głęboko, w środku, cały czas nie myślisz o Ranjicie? -
popatrzyła na nią z troską.
- Nie.
Policzki Cassie zarumieniły się, gdy jej przyjaciółka uniosła brew.
- Dobra. Mam nadzieję, że nie. Poważnie - powiedziała Isabella, łącząc swoje palce z
palcami Cassie i ściskając jej dłoń. - Bo to byłoby po prostu świetne, no nie? Gdybyśmy były
w jednym z najbardziej ekscytujących miast na świecie i obie cierpiały z tęsknoty za dwoma
frajerami, którzy na nas nie zasługują? Nie. Cassie, obiecuję, że spróbuję się z tego otrząsnąć.
Będę taka jak ty. Singielka gotowa na nowe dorwania. Cassie wybuchnęła śmiechem.
- Doznania!
Isabella wyszczerzyła zęby.
- Celowa pomyłka.
- Raczej freudowska! - Cassie razem z przyjaciółką zachichotały. - Frajerzy, którzy na
nas nie zasługują, co? Więc Richard cię przekonał!
- Myślę, że ciebie też przekonuje - Isabella zaserwowała jej swoje zabójcze
szturchnięcie w żebra.
Cassie sapnęła i zaśmiała się.
- Akurat!
- Skoro tak twierdzisz, Cassie Bell. Ale może jednak powinnaś mu pozwolić... -
Isabella odwróciła się wyniośle, ale na jej ustach igrał niewielki uśmieszek.
Cassie zmarszczyła brwi, gdy zbliżali się do wyspy. Nie myślała o Richardzie i na sto
procent nie myślała o Ranjicie. Zupełnie nie. Z wyjątkiem tego, że była zła, nie, wściekła na
niego. Poza tym nie mogła znieść myśli o tym chłopaku.
Nie wolno jej. Nie mogła poradzić sobie z myślą o jego zdradzie, jego tchórzostwie;
nie teraz.
Cichy chichot przerwał jej rozmyślania.
Wszystko w porządku, skarbie. Zajmę się naszymi sprawami za nas obie!
ROZDZIAŁ 3
- Wyczujcie glinę, panie i panowie! Wyczujcie, czym pragnie się stać!
Signora Poldina wypełniała radość wczesnej wiosny, co chwila z ekscytacją unosił się
na piętach. Czy temu człowiekowi kiedykolwiek kończy się energia?, zastanawiała się Cassie.
Światło wpadające przez otwarte okno eleganckiego pokoju było zabarwione zielenią bujnych
ogrodów; widziała też przebłyski niebieskiego nieba, jednak skoro musiała siedzieć w klasie,
ta była jedną z najlepszych.
Słyszała zduszone chichoty za swoimi plecami - uczestnicy zajęć z rzeźby ledwo
powstrzymywali zbiorowe rozbawienie z powodu czegoś, nad czym pracował Richard, ale
nauczyciel sztuki zdawał się tego nie zauważać. Cassie z całych sił starała się nie oglądać,
żeby nie patrzeć mu w oczy. Na prawo od niej Cormac z uwagą lepił gigantyczne nogi.
Wydawał się nietypowo poważny, dopóki półgębkiem nie zażartował:
- Na glinianych nogach, Cassie.
- Ha, ha - odszepnęła sarkastycznie.
- Wiesz, co czuję, lepiąc z tej gliny? - szepnęła stojąca obok Isabella, przyglądając się
swojemu dziełu. - Czuję się, jakbym za chwilę miała wczołgać się pod stół i umrzeć. Popatrz
na to coś. Jest koszmarne!
I naprawdę było czymś bliżej nieokreślonym i okropnym. Cassie wzruszyła
ramionami.
- Nie wiem - odpowiedziała. - Myślałam, że to może pastisz Rodina! - zaczęła się
śmiać, ale śmiech zamarł jej na ustach. To było tak, jakby ktoś zarzucił na jej głowę czarny
welon, oddzielając w ten sposób od reszty klasy, i nagle jej radosny humor zniknął bez śladu.
Uczucie, które pojawiło się w jej piersi, było ciemne i intensywne i... pełne tęsknoty.
Coś ją przyzywało, ciągnęło jak magnes. Podniosła głowę i obejrzała się, chociaż wiedziała,
kogo zobaczy.
*
Ranjit.
Wstrząsnęło nią gwałtowne uderzenie żądzy i musiała stłumić mimowolny dreszcz
podniecenia. Skąd on się tu wziął? Jak długo tam był? Z pewnością nie widziała go przed
rozpoczęciem lekcji, właściwie w ogóle go nie widziała na terenie akademii w trakcie tych
kilku dni przed rozpoczęciem zajęć. Nie żeby go szukała, oczywiście. Cassie założyła, że
zajmował się gdzieś byciem mrocznym i tajemniczym albo wykonywaniem rozkazów sir
GABRIELLA POOLE AKADEMIA MROKU 03 ROZDARTE DUSZE
PROLOG To była łatwizna. Yusuf Ahmed uśmiechnął się do dziewczyny, która usiadła obok niego na welwetowej kanapie. W jego oczach był głód znacznie przekraczający zwykłe pożądanie. Dotknął jej policzka i delikatnie przeciągnął palcem wzdłuż jej podbródka; hipnotyzując tym dotykiem i ją, i siebie, czuł narastający głód i pozwalał mu rosnąć. - Jeszcze raki? - uniósł karafkę. - Sądzę, że wypiłam już dość - powiedziała kokieteryjnym tonem. Zaśmiał się miękko. Tak, pomyślał. Tak, myślę, że to prawda. Odsunął się od niej nieznacznie, pozwalając sobie na masochistyczną przyjemnością płynącą z przedłużania czekania. Był głodny, ale nie aż tak, by się spieszyć. Wyjrzał przez otwarte okno, patrząc na kojącą noc, pozwolił sobie rozkoszować się jej pięknem: księżycem nad Bosforem, światłami wycieczkowego statku, błyszczącymi jak naszyjnik z diamentami. W ciepłym wieczornym powietrzu kopuła i minarety Błękitnego Meczetu migotały i błyszczały jak chalcedon. W ogólnym zarysie przypomniał mu paryską bazylikę Sacre Coeur, którą widział w czasie ostatniego zimowego semestru, kiedy wszystko się zmieniło. Kiedy sprawy Wybranych, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, zaczęły iść niezgodnie z planem. Kiedy stypendystka Cassie Bell, ten niechlujny bezdomny pies, pojawiła się w akademii i - szokujące - została wybrana przez Estelle Azzedine, a potem podstępem zmuszona do bycia nowym gospodarzem potężnego ducha. Teraz żałował, że był w to zamieszany... mimo że wciąż z pewnym upodobaniem wspominał dreszczyk podniecenia, który czuł podczas ceremonii połączenia, poczucie posiadania prawa, poczucie arogancji i mocy. Pamiętał jak dziś wściekłość tej Bell, gdy trzymali ją, oddając na łaskę Estelle, i pamiętał też niespodziewaną litość - i strach - które wtedy poczuł. Ponieważ tak szybko wszystko zaczęło iść źle. Rytuał został zakłócony, część ducha Estelle połączyła się z Cassie, część została zamknięta w pustce, a Wybrani przeżyli szok, jakby w ich obecności wybuchła bomba. Yusuf pokręcił głową. Zaczął się nowy semestr i wydawało się, że Bell powoli przyzwyczaja się do bycia jedną z Wybranych. Był z tego naprawdę zadowolony. Wszyscy byli. No, przynajmniej większość... Więc kto wie, może los znowu zacznie sprzyjać
Wybranym? Czyli także jemu. Zamknął oczy i wciągnął w płuca ciepłe powietrze, pachnące nocnymi kwiatami, morską bryzą, oparami paliwa i palonego węgla. Bogowie, będzie mu się podobało, tu, w Stambule. To był ostatni semestr, który miał spędzić w akademii, i odczuwał żal połączony z niecierpliwym oczekiwaniem. Jego przyszłość błyszczała jasno bogactwem, sukcesem, wpływami - jak mogłoby być inaczej? Ale mimo to będzie mu brakowało tego braterstwa, tajemnic, władzy wynikającej z bycia Wybranym w akademii. Dobrze się tu bawił. Musnęła go delikatna dłoń. Yusuf odwrócił się do dziewczyny, nagle czując tęsknotę za piękną nocą i trawiący go głód. Dziewczyna zamrugała. Jej spojrzenie było nieco zamglone i odległe, a na ustach igrał uśmiech, jakby zapomniała, że się uśmiecha. Dobrze... Postawił swój kieliszek i objął jej twarz rękami. Była prześliczna, miała złotą skórę, buzię w kształcie serca i duże ciemne oczy. Otworzyła usta i jęknęła cicho: to mogło być pożądanie lub oszołomienie, ale jemu było już wszystko jedno. Wypiła, co dał jej do wypicia. Nie będzie pamiętała. Jeszcze przez chwilę się wahał. Pożywianie się w ten sposób było zakazane, ponieważ rodziło zbyt duże niebezpieczeństwo. Ale z tego samego powodu dreszcz podniecenia czynił je nieodpartą pokusą. A Yusuf miał w tym doświadczenie. Był silny i zdolny. I, do diabła, był głodny. Przytrzymując jej głowę, mocno przycisnął jej usta do własnych. Przez moment czuł zwykłą przyjemność pocałunku. Potem duch w jego piersi się poruszył i w żyłach zaczęła płynąć energia. Jego oczy się rozszerzyły i zaszły czerwienią. Kiedy dziewczyna jęknęła cicho, protestując, zmusił się, by przerwać. Nie zrobi jej krzywdy, nie to go podniecało. Rozluźnił uścisk i skupił się na pocałunku, życiowa energia wzmacniała jego doznania. Och, to było pożywianie, satysfakcja, to była rozkosz. Jego zmysły się wyostrzyły, węch i smak nagle stały się bardzo czułe. Słyszał dudnienie i pulsowanie miasta, wibracje silników statków. Słyszał ciche kroki. A potem szept wymawiający jego imię. „Yusuf Ahmeeed.. Czyżby źle usłyszał? Puścił dziewczynę i zamarł, intensywnie nasłuchując. Starannie wybrał to miejsce: ustronny pokój z tymi romantycznymi lukami i
zakamarkami, mieszczący się nad restauracją w najstarszej dzielnicy Stambułu. Wyjątkowo dobrze zapłacił właścicielowi, ponieważ dokładnie mu wyjaśnił, że nie chce, by mu przeszkadzano. Skąd znali jego imię? Czy to ktoś, kto go zna z akademii...? Wzdrygnął się na tę myśl. To oznaczało kłopoty, których nie potrzebował, nie tuż przed końcem jego szkolnej kariery. Pożywianie się w niedozwolony sposób? Nie można było wykluczyć, że zostałby za to wyrzucony jak Katerina Svensson, po tym gdy chciała załatwić tę Bell. Sir Alric bardzo, bardzo poważnie traktował swoje zasady... Cicho, wytężając wszystkie zmysły, odwrócił się i spojrzał w ciemność rozciągającą się za łukowatym oknem. Podszedł bliżej i stanął w nienaturalnym bezruchu, przeszukując wzrokiem noc. Za oknem było podwórko i balkon z tego piętra, spowity cieniami, rozciągał się na trzy strony budynku. Tam. Pod jedną z popękanych ścian jakiś cień przemknął szybko. Ktoś go śledził. Ktoś, kto wiedział, jak się nazywa. Drażnił się z nim, jednym z najpotężniejszych Wybranych w akademii! Jego duch ponownie się rozpalił, tym razem z furią. Ze też mają czelność! Zaspokoił głód, a teraz jego romantyczna schadzka też została przerwana: jeszcze jeden powód, by wściekać się na intruza. Dotknął twarzy dziewczyny. Powoli, delikatnie doszła do siebie, jej wzrok się wyostrzył, usta ułożyły w bardziej zdecydowany uśmiech. - To co? Nie pocałujesz mnie? Gdybyś tylko wiedziała, pomyślał sucho. - Przykro mi, habibi. Właśnie dostałem wiadomość, to coś pilnego. Musisz już iść. Jej smutna mina była uroczym widokiem. Zaśmiał się. - Zobaczymy się jutro wieczorem. Wynagrodzę ci to, dobrze? - O, tak. Zdecydowanie tak - mrugnęła. Na pożegnanie pociągnęła palcem wzdłuż jego piersi, posłała namiętny pocałunek i wyszła. Yusuf po raz ostatni westchnął tęsknie, ale już przygotowywał się do pościgu. Lekko i szybko wyskoczył przez okno na rozwalający się balkon. Ciemna postać miała mnóstwo czasu, żeby uciec, ale dopiero gdy Yusuf zeskoczył na podwórko, zobaczył, że ten ktoś zaczyna biec. Głupiec, pomyślał. Intruz zdołał utrzymać się kilka metrów przed nim, kiedy ścigał go wzdłuż ulic Sultanhmetu; jego kroki były niemal tak samo zręczne i lekkie jak Yusufa. Coraz bardziej się ściemniało i wokoło było coraz mnie ludzi, kiedy biegli ulicami. Odgłosy miasta coraz bardziej się oddalały, jakby Wybrany wbiegł za ciemną postacią do innej strefy czasowej. W okolicy nie było już nikogo. Zwolnił, gdy zobaczył, że nieznajomy wbiega na schody budynku obok Hagia Sophia.
To było mauzoleum? Ale Yusuf nie czuł strachu. Podszedł do wejścia i zdał sobie sprawę, że krypta jest pusta, zamknięta do renowacji. Ale gdy wszedł do środka, wnętrze, wbrew jego oczekiwaniom, nie było ciemne. Bizantyjskie sklepienie było oświetlone światłem tysiąca świec. Świec...? Zatrzymał się, przymrużył oczy. Wszystkie inkrustowane drzwi prowadzące na zewnątrz pomieszczenia były otwarte. Yusuf zachowywał największą czujność. Za szerokim atrium rozciągał się labirynt łuków i korytarzy i kimkolwiek był intruz, teraz się schował. I był w tym bardzo dobry... Yusuf podniecił się tym tajemniczym pościgiem. To jednak nie był zmarnowany wieczór. Da temu zarozumialcowi nauczkę. Ha! Ruch, szybki, złapany kątem oka. Tam, za łukowatym przejściem z obłupanym i wyblakłym złoceniem. Yusuf ruszył, zwinny i cichy jak kot. Przedpokój był mały, z pokrytym ornamentem krużgankiem i w połowie zniszczoną niebieską mozaiką. Blask świec nie dosięgał cieni za kolumnami. Nie było wyjścia: to pułapka. Yusuf zatrzymał się, uśmiechając czujnie. Czas odkryć karty i wypłoszyć tego bezczelnego podglądacza. - Pokaż się - jego głos, wyraźny i rozkazujący, odbił się echem po łukowatych korytarzach. Jedyną odpowiedzią była cisza. Powoli zatoczył koło, zaglądając w każdy kąt, każdy cień. - Nie masz dokąd uciec. Zrozum to. Wciąż nic. Migoczące złote powietrze, ciężkie od bezruchu. - Gdzie, do cholery, jesteś? Pokaż się natychmiast! Ruch, jakiś dźwięk za jego plecami. Może to był tylko odgłos kroku, ale był blisko. Zbyt blisko. Yusuf odwrócił się na pięcie, gotów do uderzenia, wściekły z powodu tej bezczelności. Zobaczył błysk uśmiechu, a potem drugi, bardziej złowieszczy uśmiech. - Ty? Co do cholery... Zatoczył się do tyłu, machając z przerażeniem rękami. Nie miał nawet czasu krzyknąć. Nie mógł uciec. Nie mógł zamknąć przepełnionych strachem oczu. Czuł tylko, po raz pierwszy i ostatni w życiu, miażdżącą i obezwładniającą grozę, kiedy ten ktoś rzucił się na niego. A potem zgasły wszystkie świece w mauzoleum i świat Yusufa pogrążył się w
ciemnościach. ROZDZIAŁ 1 Trzy tygodnie wcześniej - Tęsknię za nim. Cassie Bell się nie odezwała. Jej przyjaciółka jeszcze raz na nią popatrzyła. - Za Jakiem. Tęsknię za nim. - Wiem, Isabello - odpowiedziała. Jak mogłaby zapomnieć...? Czując, jak zalewa ją palące poczucie winy, wbiła wzrok w niebieską wodę i skąpany w słońcu Stambuł. Nie miała prawa irytować się na swoją umierającą z miłości współlokatorkę. W końcu to częściowo jej wina, że ukochany Isabelli Caruso, Jake, nie wróci w tym semestrze do ich szkoły. Chciałaby, żeby przyjaciółka była szczęśliwsza, i tyle. Nie chodziło tylko o to, że nie mogła znieść widoku jej tak przygaszonej; sama też chciała przestać czuć się z tym tak fatalnie. Miały przed sobą zupełnie nowy semestr, zupełnie nowe miasto do odkrycia. I zupełnie nową Cassie, jeśli tylko będzie w stanie się skupić na zaczęciu od nowa swojego szkolnego życia. - Pięknie tu, prawda? - szturchnęła Isabellę i uśmiechnęła się, wskazując głową krajobraz. Ta z widocznym trudem pozbierała się i skupiła uwagę na błękitnym Bosforze i mieście rozciągającym się przed dziobem jachtu - mglistymi kopułami i minaretami. Powoli na jej ustach pojawił się uśmiech, jakby nie mogła go powstrzymać. - Tak, masz rację, widok jest olśniewający. Cassie nigdy nie widziała takiego krajobrazu - choć to nie było zbyt zaskakujące, skoro ledwo rok temu zaczęła poznawać egzotyczne miasta świata. Do tamtej pory jej życie upływało między domami zastępczymi, w których nie udało jej się zagrzać miejsca, i domem opieki w Cranlake Crescent. Dzięki Bogu, ta część jej życia się skończyła. Kolejne ukłucie winy. Nabrała tchu i zacisnęła ręce na poręczy. Cranlake Crescent zupełnie nie przypominało Akademii Darkea, ale bardzo długo było dla niej domem i nie zawsze było tam źle. Miała tam znajomych i młodsze dzieciaki, które na nią liczyły, i oczywiście Patricka Malonea. Jej przyjaciela, jej mentora, opiekującego się nią pracownika opieki społecznej. Miłego, wspierającego Patricka. Patricka, który ją zdradził - wysyłając do Akademii Darkea, nawet nie zająknął się o
strasznym sekrecie szkoły... Wzdrygnęła się. Nieustanne wracanie do tego szokującego odkrycia nie pomagało - że jej opiekun wiedział o mrocznych duchach akademii, wiedział, że zamieszkują ciała niektórych uczniów, a pożywiają się energią innych. Wiedział o tym niebezpieczeństwie, ale i tak ją posłał. Trudno było mu wybaczyć, ale mimo to wszystko, co się wydarzyło, w trakcie tych wakacji Cassie była skłonna to zrobić. Patrick był jej łącznikiem z przeszłością, kimś na kształt rodziny. Szlag, tęskniła za nim. Problem polegał na tym, że nie wiedziała, od czego zacząć. Kompletnie go olała w poprzednim semestrze, powiedziała mu, że nigdy więcej nie chce go widzieć. Właśnie z tego powodu nie mogła wrócić do Cranlake Crescent w trakcie przerwy wielkanocnej - nie wiedziała, czy będzie potrafiła spojrzeć w twarz Patrickowi. Dlatego też gdy Isabella przedłużyła swoje zaproszenie na wakacje, Cassie z radości niemal się na nią rzuciła. Rzuciła się na swoją karmicielkę. Nie. Rzuciła się na okazję. Lepiej tak to ująć. A pływanie po Morzu Śródziemnym luksusowym jachtem ojca Isabelli z jednego egzotycznego portu do drugiego zdecydowanie nie przypominało pokuty. Mimo to obserwowanie przyjaciółki w otoczeniu rodziny, tak z nią zżytej i kochającej, poruszało w Cassie jakieś czułe miejsce. Zdała sobie sprawę, że musi pogodzić się z tymi, których uważała za własną rodzinę. Potrzebowała Patricka. Wyciągnęła telefon z kieszeni. Zagryzła wargę i przewinęła listę do jego imienia. No dalej, pomyślała. Tyko krótki esemes. Nic zbyt wylewnego... Odetchnęła głęboko i nacisnęła kilka klawiszy. Hej. Co słychać? Nacisnęła „wyślij”, zanim mogła zmienić zdanie, po czym wsunęła telefon do kieszeni. Po, jak jej się wydawało całej wieczności, ale prawdopodobnie tak naprawdę jakichś siedmiu czy ośmiu minutach zawibrował i zapiszczał. Nerwowo sprawdziła odpowiedź. „Od: Patrick Malone” Cassie. Tak się cieszę, że się odzywasz. Wszystko ok.? Wszyscy tęsknimy za tobą. Uśmiechnęła się smutno. Widziała, że był raczej ostrożny, i wcale jej to nie zaskoczyło. Nie dała mu za bardzo powodu do nadziei, że odezwie się do niego w najbliższym czasie. Szybko napisała kolejną wiadomość. Ja też za wam tęsknię. Sorry, że się nie kontaktowałam. Kolejna krótka przerwa, a potem jej telefon znowu zawibrował. Rozumiem. Cassie, mogę się z tobą zobaczyć? Nie naciskam, ale mam kilka wolnych
dni. Mogę do ciebie przyjechać. Nie mogła powstrzymać się od szerokiego uśmiechu, gdy odpisywała. Tak! Chciałabym. Wyślij mi mail ze szczegółami. Całuski. Rany, dobrze było się pogodzić... Wciąż się uśmiechała, gdy zerknęła na pokład, na którym już opalała się mama Isabelli, pochłonięta jakąś książką. Chociaż nie byli jej rodziną, Carusowie byli najmilszymi, wielkodusznymi ludźmi, jakich spotkała. W sumie to dość oczywiste: skądś musiał się wziąć charakter Isabelli. Mimo konieczności ukrywania pożywiania się na przyjaciółce - Cassie czuła się fatalnie z powodu oszukiwania państwa Caruso - od pierwszego dnia czuła się u nich jak w domu i wiedziała, że będzie za nimi tęsknić. Będzie tęsknić za morzem, za leniwie spędzanymi dniami i za samym „Tancerzem Mistralu”. A jednak. Stambuł! Nie wiedziała, gdzie patrzeć najpierw, gdy jej oczom ukazywał się ląd: na piękne wille i meczety, i małe wioski po stronie azjatyckiej czy też na okazałe kopuły i minarety na tle błękitnego nieba po stronie europejskiej. Niemal kusiło ją, aby zwyczajnie wyskoczyć za burtę i popłynąć do brzegu, tak bardzo pragnęła zacząć zwiedzać to starożytne miasto. I mogłaby to zrobić. Nie utopiłaby się, dysponując siłą, którą dawał jej zamieszkujący ją duch, nie teraz, kiedy nareszcie zaczęła regularnie się pożywiać. Dzięki Isabelli duch Cassie nie bywał głodny. Przestała ignorować potrzeby Estelłe, przeciwnie niż na początku poprzedniego semestru. No, z wyjątkiem największej prośby Estelle, aby pozwoliła rozdzielonym kawałkom jej ducha połączyć się w sobie, jak to na chwilę zrobiły podczas tej koszmarnej nocy... Potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się tego wspomnienia. Nie zamierzała teraz o tym wszystkim myśleć. Nareszcie jakoś się ułożyło - nawet Estelle chyba zaakceptowała, że jej nosicielka twardo odmawia pozwolenia jej na stanie się „całością”. Przynajmniej na razie wydawała się zadowolona z tego, jak potoczyły się sprawy. Cassie zerknęła ukradkiem na Isabellę i poczuła przypływ wdzięczności i ciepłych uczuć. Co by się stało bez jej wspaniałomyślnej oferty? Isabella z własnej woli zaproponowała, że zostanie jej źródłem życia. Nie chciała otym nawet myśleć. A teraz wyglądała na tak nieszczęśliwą, zagubioną bez swojego Jakea. Ich namiętny, przelotny romans skończył się, gdy pozwoliła przyjaciółce pożywiać się swoją energią wbrew zrozumiałemu i ostremu sprzeciwowi chłopaka. Jak to się stało, że oni, trójka przyjaciół, tak skończyli? Cassie pomyślała, że zaraz sama wybuchnie płaczem, jeśli nie zrobi czegoś, by poprawić ich nastroje. Odetchnęła głęboko.
- To... myślisz, że mają tam jakieś fajne sklepy? - zapytała, uśmiechając się do Isabelli. Ta otrząsnęła się, odsuwając z twarzy rozwiane wiatrem włosy, a kąciki jej ust lekko się uniosły. - Trochę o tym myślałam, przyznaję. Mogłybyśmy od razu załatwić Wielki Bazar, prawda? - Jej uśmiech się poszerzył; z kolejnym przypływem ciepłych uczuć Cassie zdała sobie sprawę, że przyjaciółka się stara. - A potem butiki! Galerie! Cudowni projektanci! - Lekcje matematyki... - Cassie pogroziła jej palcem i obie zachichotały. - Och, one też, jak sądzę - Isabella wzięła ją pod rękę. - Spróbujemy sprawić, żeby było nam tu dobrze, no nie? - Oczywiście, że tak. To będzie cudowny semestr! - Tak. Nawet jeśli musi być bez niego. - Smutek jeszcze raz pojawił się na jej twarzy. - Oj, przepraszam, że jestem takim pobitym ponurakiem. Nic nie mogę na to poradzić. - Przybitym ponurakiem! I w porządku, naprawdę. To oczywiste, że za nim tęsknisz. - Cassie szturchnęła Isabellę, jeszcze raz próbując ją rozweselić. - Ale Jake jest bezpieczny, to najważniejsze. Znacznie bezpieczniejszy, niż gdyby wrócił do szkoły, zwłaszcza w jego stanie ducha. Spójrz na to w ten sposób - ma znacznie mniejszą szansę wpakować się w kłopoty w Nowym Jorku, zgadza się? Będzie mógł nabrać dystansu do całego tego pomysłu z zemstą za siostrę... i więcej czasu, żeby za tobą zatęsknił. - To prawda - Isabella uśmiechnęła się delikatnie, ale jej uśmiech szybko zniknął. - Jeśli w ogóle o mnie myśli. Ale martwię się. To znaczy, on ciągle ma ten dziwny nóż Wybranych, jesteśmy tego całkiem pewne, no nie? A ja... - Cii! - Cassie zacisnęła dłoń na ręce przyjaciółki, zerkając nerwowo w stronę kokpitu, i zobaczyła, jak podchodzi do nich tata Isabelli. - Dziewczęta! Widziałyście akademię? O tam! Señor Caruso stanął za nimi, wskazując swoim wiecznie obecnym cygarem - Cassie nigdy nie widziała, żeby je zapalił - na coś znajdującego się w linii prostej przed eleganckim dziobem „Tancerza”. Po raz ostatni zerknęła na przyjaciółkę i popatrzyła w stronę, którą wskazywał jej ojciec. Myślała, że będzie miała więcej ostrzeżenia, ale była zbyt zajęta rozmową i przyglądaniem się obu brzegom Stambułu. Teraz przed nimi rozciągała się mała wyspa, tak blisko, że Cassie wydawało się, iż może wyciągnąć rękę i jej dotknąć. Kapitan łódki zwalniał już i obracał „Tancerza” sterburtą, podpływając do pomostu, przy którym w połyskującej wodzie cumowało kilka małych promów. Teraz, kiedy stali burtą do wyspy, Cassie mogła z
zachwytem przyglądać się budynkowi, który będzie siedzibą Akademii Darkea. Wyglądał na stary - znacznie starszy niż ten w Paryżu. Złote rzeźbienia błyszczały w porannym słońcu, a iglice i kolumnady zdobiły zawiłe wzory z mozaiki, niebieskozłote z akcentami krwistej czerwieni. Cassie widziała masywne rzeźbione drzwi w kształcie strzelistego złotego łuku, a cały budynek wieńczyła ogromna połyskująca kopuła. Wydawało się, że ten budynek wzniesiono, aby onieśmielał. Czym kiedyś był - pałacem sułtana? Nawet señor Caruso zdawał się pod wrażeniem. Włożył niezapalone cygaro do ust i zmrużył oczy, przyglądając się nowej siedzibie szkoły. - Myślę, że miło spędzicie ten semestr, moje panie! - I, Isabello, postarasz się bardzo dobrze opanować matematykę, prawda, mija? - wtrąciła señora Caruso, mrugając do Cassie, gdy stanęła obok męża. - Będę za wami bardzo tęskniła, za wami obiema. Cassie odwzajemniła uśmiech, jak zwykle lekko onieśmielona okazywanym ciepłem oraz niezwykłą atrakcyjnością tej pary: oria z ciemnobrązową grzywką, tak bardzo przypominała córkę, on z tą szczupłą sylwetką gracza w polo i błyszczącymi oczami. Rany, pomyślała, bogowie genów naprawdę uśmiechnęli się do Isabelli. Urodę Cassie nieco poprawiło dołączenie do Wybranych - na ten efekt tej sprawy nie mogła narzekać. Może w tym semestrze odkryje kolejne. Była zdecydowana znaleźć coś pozytywnego w tym doświadczeniu... Isabella ściskała już rodziców, a załoga przekładała jej eleganckie walizki do jednej z motorówek. Nieszczęście spowodowane nieobecnością Jakea chwilowo zniknęło wśród zamieszania i podniecenia spowodowanych przyjazdem do szkoły. Nowa szkoła, nowy początek, pomyślała znowu Cassie i zorientowała się, że wyczekuje okazji, by odcisnąć swój ślad w Akademii Darkea. Jej podekscytowanie wzrastało, gdy razem z Isabellą żegnały się, ona wylewnie dziękowała i wszyscy wszystkich ściskali. Wydawało się, że właściwie nie minęła nawet chwila, a Carusowie machali im ze swojego jachtu, podczas gdy motorówka z dwiema dziewczynami na pokładzie przecinała niebieską wodę w drodze do pomostu. Ta wyspa i ten imponujący zabytkowy pałac miał być ich szkołą: to było coś zupełnie innego niż to, czego Cassie doświadczyła podczas dwóch poprzednich semestrów. A jednak gdy razem z przyjaciółką szła przez ogrodzone murami ogrody w stronę ocienionej kolumnady, też zdobionej zawiłymi wzorami i złoceniami, dostrzegła kilka znajomych elementów. Zaskakujące, ale ją to ucieszyło. Niewielki basenik, ciemny i chłodny, z fontanną tryskającą wodą na czarne orchidee. W niszy po lewej stronie stała znajoma rzeźba
przedstawiająca Achillesa, który wciąż spuszczał lanie Hektorowi. Były też pewne szczegóły, których być może Isabella nie zauważyła, ale Cassie jak najbardziej: poskręcane mitologiczne stwory wyrzeźbione wokół filaru lub wyryty na drzwiach zawiły symbol, na który składały się splecione linie, a który bardzo przypominał niedokończony znak Wybranych wypalony na jej łopatce. Tak, wiele rzeczy pozostawało takich samych. I bardzo chciała udowodnić, że jej relacja z Isabellą nie zmieniła się, od kiedy się poznały - gdy Cassie po raz pierwszy przyjechała do szkoły. Mimo wszystko była przekonana, że zdołają utrzymać przyjaźń i na pewno nic tego nie zmieni. Na pewno. Zadrżała, próbując sobie wyobrazić, jakby dawała radę bez najlepszej przyjaciółki. Isabella była jej kotwicą, gdy wszystko inne się zmieniało. Jake odszedł. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, tak miało być między nimi, ale nowa rola Isabelli w życiu Cassie to dla Jake’a zbyt wiele, zwłaszcza po tym jak odkrył udział Wybranych w śmierci jego siostry w Kambodży kilka lat wcześniej. Jednak ten obrót sprawy to nie była wina ani Cassie, ani Isabelli. Gdyby był prawdziwym przyjacielem, toby ich nie opuścił. Nie zostawiłby swojej dziewczyny, Akademii Darkea; nie usiłowałby za wszelką cenę pomścić Jess kosztem związku z Isabellą i przyjaźni z Cassie. Od rozstania w Nowym Jorku nie dawał znaku życia. Kto wiedział, co teraz planował? Znowu poczuła bolesne ukłucie winy. Isabella tak długo czekała, aż Jake się w niej zakocha, ale jak tylko to się stało, ona - nieważne, że tego nie chciała - stanęła między nimi. Od tego czasu wielokrotnie się zastanawiała, czy gdyby role się odwróciły, poświęciłaby miłość dla przyjaźni? Była prawie pewna, że zrobiłaby to samo dla Isabelli. Prawie. A jednak były takie chwile, gdy serce Cassie, całe jej ciało wciąż bolało z tęsknoty za Ranjitem Singhem. Nic nie mogła na to poradzić. Jednak jej życie miłosne nie okazało się dużo bardziej szczęśliwe niż przyjaciółki. Między nią a Ranjitem wszystko było skończone - dla niej zaczęcie od początku oznaczało zaczęcie bez niego. Estelle też twierdziła, że mogą żyć bez niego: niebezpieczny duch, który po części ją opętał, był całkowicie za tym, by radziły sobie same. W końcu Ranjit zdradził Cassie, zdradził je obie... Oczywiście, moja droga Cassandro! Musimy przeć naprzód. Zatrzymując się w przejściu, Cassie zesztywniała. Isabella zatrzymała się kilka kroków dalej i odwróciła zdezorientowana. No proszę, pomyślała zjadliwie Cassie. Tu jesteś, Estelle. Wróciłaś akurat na czas, by zobaczyć starych kumpli, co? W trakcie wakacji duch zachowywał się bardzo cicho, najwyraźniej po prostu
szczęśliwy i usatysfakcjonowany regularnymi dostawami energii życiowej. Można było liczyć się z tym, że stary babsztyl pojawi się, gdy tylko zacznie się szkoła. No, no, Cassandro! To nieładnie tak zwracać się do starej przyjaciółki. Nie mogła się powstrzymać od krzywego uśmiechu, który pojawił się na jej ustach. - Cassie? Wszystko w porządku? - Wszystko okej. Przepraszam - podeszła do przyjaciółki. - Jesteśmy na miejscu. Zobacz! - Isabella wskazała na ścianę obok ciężkich rzeźbionych drzwi. Była tam znajoma tabliczka. CASSANDRA BELL ISABELLA CARUSO Cassie odstawiła jedną ze swoich poobijanych walizek i położyła rękę na ciepłym starym drewnie drzwi. Uniosła brew, patrząc na przyjaciółkę. - Zajrzymy? Czy po prostu idziemy na kawę i się nie przejmujemy? Isabella się zaśmiała. Złapała za ciężką żelazną kołatkę i otworzyła drzwi. Cassie przez chwilę milczała, bo zaparło jej dech w piersiach, natomiast przyjaciółka przeszła przez pokój i postawiła swoją torbę. W końcu odzyskała głos: - Wystrój robi się coraz lepszy... Patrzyła na wielki pokój wypełniony ozdobnymi mahoniowymi meblami, kolorowymi dywanami i gobelinami, kilimami pokrywającymi kanapy. Naprzeciwko niej znajdowało się łukowate okno, okiennice były szeroko otwarte, a za nimi rozciągały się bujne ogrody oraz błyszczący Bosfor i Stambuł. Isabella rzuciła się już na jedno z łóżek z baldachimem, okrywając się zasłonami jak peleryną. Zakryła dolną część twarzy, żeby wyglądać jak kusicielka z haremu. Cassie, która wciąż oglądała wszystko dookoła, zignorowała ją. - Rany boskie! Umywalka jest z prawdziwego marmuru - sapnęła i udała, że się potyka z zaskoczenia. - Wanna też! - A sedes? - Nie. Zwykła ceramika. - Co za rozczarowanie - rzuciła Isabella, uśmiechając się lekko, gdy odrzucała ciężką drapowaną zasłonę. - Przynajmniej jest tu zupełnie inaczej niż w Nowym Jorku, no nie? Niewiele rzeczy przypomina poprzedni semestr. Podoba mi się. - Uhm - Cassie przerwała, próbując wprowadzić trochę wesołości do rozmowy. - Ty jesteś przyzwyczajona do takiego wystawnego otoczenia. Wyobraź sobie, jak bardzo to podoba się mnie. - Stanęła przy oknie, rozłożyła ramiona i odetchnęła pachnącym solą
powietrzem. - Niedługo będziesz w znacznie radośniejszym nastroju, obiecuję. Już brzmisz lepiej - powiedziała, zerkając z nadzieją na przyjaciółkę. - Uhm - Isabella nie odwzajemniła spojrzenia, wciąż wbijając wzrok w jedwabny baldachim nad łóżkiem. - Chciałabym tylko... Niech to szlag, Cassie, nie kuś losu! Złapała jeden z kilimów i zarzuciła go na przyjaciółkę, a ta zaskrzeczała i zaczęła wyplątywać się z tkaniny. - Chodź, słonko - uśmiechnęła się, gdy ta wyłoniła się spod ciężkiego materiału. - Jest trudno, ale będziemy się tu dobrze bawić. Wciąż masz jeszcze mnie, prawda? Isabella potarła oko i uśmiechnęła się uśmiechem, który był nieco wymuszony, ale to lepsze niż nic. - Tak, wciąż mam ciebie. I wiesz lepiej niż ktokolwiek, co robię, żeby zacząć dobrze się bawić, Cassie Bell...
ROZDZIAŁ 2 Zakupy. Powinna była się domyślić. Naprawdę pełno tu turystów, pomyślała Cassie, ale przynajmniej oczy Isabelli znów zdobiła odrobina blasku. Pod eleganckim łukiem ozdobnego dachu Wielki Bazar wypełniała mieszanina hałasu i egzotycznych zapachów: dymu tytoniu, pieczonych orzechów, przypraw. Straciła rachubę sklepów sprzedających biżuterię, dywany i ceramikę z Izniku. Ceny były absurdalne i nie zamierzała kupować niczego poza pistacjami, które jadły po drodze, ale Isabella robiła, co mogła, żeby wrócić do normalności, a dla niej to oznaczało terapię zakupową. Ożywiona weszła do jednego ze sklepów i zaczęła się targować o wyjątkowo piękny kilim. Oczywiście stać ją było na zapłacenie ceny dla turystów, ale Cassie czuła, że przyjaciółka chciała powykłócać się dla sportu - a przynajmniej zazwyczaj by tak było. Tym razem Isabella jednak nie wkładała w to serca. Po pięciu minutach sklepikarz, wzruszywszy ramionami, dał sobie z nią spokój. Depresyjny nastrój Isabelli udzielił się też Cassie. To wszystko moja wina, pomyślała, to wszystko moja wina... Zatrzymując się, by bezmyślnie poprzerzucać kolorowe szale, Isabella z westchnieniem oddała przyjaciółce paczkę z pistacjami: - Dokończ je. Nie jestem głodna. - Ale nic nie jadłaś cały ranek! - Nic mi nie jest. Zwyczajnie nie jestem głodna. - Żeby upewnić Cassie, że wszystko w porządku, ścisnęła jej ramię i mrugnęła. - A ty zawsze potrzebujesz się najeść. W głowie Cassie rozległo się zdegustowane prychnięcie. Musi być silna dla nas, moja droga. Jest taka samolubna... - Zamknij się, Estelle - mruknęła. Isabella spojrzała na nią z mieszaniną niepokoju i troski, ale nie miała czasu zadać żadnego pytania. Gdzieś za ich plecami ktoś przekrzykiwał hałas i szum rozmów. - Isabella! Cassie! Cassie odwróciła się w stronę, z której dobiegał podekscytowany głos, i za grupką niemieckich turystów zobaczyła czyjąś machającą dłoń. Znajoma twarz pojawiła się, a potem znowu zniknęła, gdy ktoś jeszcze raz podskoczył, aby lepiej je zobaczyć, i Cassie uśmiechnęła się szeroko. - Ayeesha, hej! Cormac! Barbadoska i Irlandczyk przedzierali się przez tłum, cały czas trzymając się za ręce.
Wciąż są razem, pomyślała Cassie. Poczuła niespodziewane ukłucie zazdrości: to mogłaby być ona z Ranjitem, gdyby on miał odwagę o nią walczyć. Zirytowana odsunęła od siebie tę myśl. Tu nie chodziło o Ranjita Singha. Nowy początek... - Cześć! Dobrze was widzieć. - Dała się uściskać Cormacowi, a potem sama objęła Ayeeshę, gdy Cormac ciepło przytulił Isabellę. Ayeesha uśmiechnęła się olśniewająco, przerzucając swoje długie warkoczyki za ramię. - I nawzajem, Cassie. Dobrze wyglądasz, dziewczyno! Odpowiednio się pożywiasz! - odsunęła się i pogroziła jej palcem. - Najwyższy czas! - Hm. Tak. - Cassandra uśmiechnęła się z zażenowaniem, unikając wzroku Isabelli. Ayeesha puściła dłoń swojego chłopaka i wzięła obie dziewczyny pod ręce. - Chodźmy na kawę, dobrze? Kilkoro znajomych siedzi w takiej małej kafejce za rogiem - powiedziała, a jej delikatny, harmonijny głos przyspieszył z podniecenia. - Wybranych znajomych, to masz na myśli? - zapytała Cassie sucho. Cormac się zaśmiał. - Jasne, ale ty przypilnujesz, żebyśmy zachowywali się odpowiednio. A jak nie ty, to z pewnością zrobi to Isabella. Chodźcie, dziewczyny! Cassie, ku własnemu zaskoczeniu, stwierdziła, że nie potrzebuje dalszej zachęty. Wybrani nie byli jej ulubionym typem ludzi, zupełnie nie, ale niektórych z nich chętnie zobaczy. Rozumiała ich lepiej, teraz kiedy poznała ich motywację, łączące ich braterstwo oraz ten niezwykły głód, który musiał zostać zaspokojony. W końcu była jedną z nich - a przynajmniej jej część była jedną z nich. Gdy Ayeesha prowadził ich do kafejki, Cassie stwierdziła, że niemal z niecierpliwością wyczekuje zobaczenia kilku znajomych twarzy. Na szczęście, nie było tam Michaiła, podobnie jak okropnej Sary, która w poprzednim semestrze ostrzegła wredną Katerinę i jej matkę o poczynaniach Cassie, co niemal doprowadziło do śmierci jej, Isabelli i Jake’a. Ale siedzieli tam, plotkując, Vassily i Yusuf, a India i Hamid pomachali do nowo przybyłych. Wśród deszczu składanych w powietrzu pocałunków, niezależnie od tego, czy były szczere, czy nie, Cassie rozluźniła się i uśmiechnęła. Mimowolnie wyczuła świeżo zdobyty szacunek - i szczerze się cieszyła ze spotkania z niektórymi z Wybranych. Och, co za ironia. W sumie, biorąc pod uwagę to, co początkowo o nich sądziła, teraz była zaskoczona, że czuje aż taki luz. Tak jakby za nimi tęskniła. Zdała sobie sprawę, że czy chciała, czy nie, teraz tu właśnie należała. Więc może
Ranjit miał rację. Może gdyby wcześniej pogodziła się z byciem półWybraną, wciąż byliby razem? Może... Nie. Nie chciała o nim myśleć. Zdecydowanie nie w tej chwili. Potrząsnęła głową, żeby oczyścić myśli, a potem uśmiechnęła się i odwzajemniła formalny uścisk dłoni Vassily’ego. Kątem oka zobaczyła kolejną osobę, która odwróciła się i wstała. Przystojny, zawadiacki, otoczony charakterystyczną aurą nieprzyzwoitości... - Richard. Cześć. Próbowała być powściągliwa, ale na jej twarzy pojawił się uśmiech, zanim zdążyła go stłumić. Nieśmiało, prawie jakby obawiał się jej reakcji, Anglik odwzajemnił uśmiech, ale raczej bez śladu swojej zwyczajnej beztroskiej arogancji. Uśmiech Cassandry szybko zbladł. Nowe nastawienie owszem, ale pewne rzeczy się nie zmieniają. Mimo nieustannych w poprzednim semestrze próśb Richarda o wybaczenie oraz dostarczonej bezcennej informacji, która pomogła jej w znalezieniu Jake a, zanim został wrzucony do Żywej Gleby, z jedną sprawą nie mogła do końca się pogodzić. To Richard podstępem zwabił ją do Łuku Triumfalnego, przez co została nosicielką ducha Estelle. Nie była pewna, czy kiedykolwiek mu to wybaczy - nieważne, jak wiele się zmieniło od tamtego brzemiennego w skutki wieczoru. Pochylając się, aby z nim się przywitać, zacisnęła usta, chcąc uniknąć kontaktu z jego policzkiem. - Cassie - uśmiechnął się ostrożnie - miło cię widzieć. - Tak. Ciebie też. Z radością przywitał się z Isabellą, ale gdy wszyscy usiedli, trzymał się na dystans od Cassie. Ich głosy mieszały się, kiedy zaczęli rozmawiać i wymienić się wrażenia co do nowej siedziby akademii. - Co sądzicie o dziedzińcu? Wreszcie postawili te rzeźby na zewnątrz! - Święta prawda, ale widzieliście szklarnię sir Alrica? Musiał zadbać o specjalne miejsce na swoje cholerne ukochane orchidee! - Mnie bardziej martwi jedzenie. Czy dostaniemy coś więcej poza serem i oliwkami? - Cormac, skarbie, nie myślisz o niczym innym poza własnym żołądkiem? - Ayeesha żartobliwie poklepała szczupły brzuch swojego chłopaka. - Swoją drogą, najwyraźniej w tym semestrze będzie spory nacisk na historię i archeologię. Dodatkowe lekcje - przewróciła oczami z przesadą. - Mówisz poważnie? Starożytne ruiny i kurz wykopalisk? Nie, dziękuję. - Może być fajnie! - Taa, jasne.
W trakcie tych słownych potyczek wzrok Cassandry więcej niż raz powędrował ku Richardowi. Zaskoczona, stwierdziła, że wydawał się skoncentrowany na poprawieniu humoru Isabelli; jej obojętne, ponure spojrzenie stopniowo znikało, gdy żartował i ją zagadywał. Obserwując go, Cassie poczuła przypływ niechętnego podziwu. Podziwu z powodu jego troskliwości, to wszystko. Nie sympatii. Powiedziała sobie, że nie pozwoli, aby znów ją oczarował. Jak dotąd, zachowywał się w jej obecności dość potulnie, ale tak powinno być - ma czuć się niekomfortowo. Dobra, był teraz milutki dla Isabelli, ale to nic go nie kosztowało. Słodycz i urok były jego bronią, takie było zdanie Cassie. Próbował grać na wszystkie fronty, nawet podlizywał się nikczemnej Katerinie i jej sługusom, kiedy mu to pasowało. Jednak Cassie trudno było cały czas podgrzewać ogień urazy. Od kiedy potrafiła dostrzec ducha Richarda, zaczęła nieco lepiej go rozumieć, wbrew sobie samej. Jego duch wyglądał na jednego z najsłabszych starożytnych i nieśmiertelnych duchów Wybranych, które połączyły się z ludzkimi nosicielami, więc może nic dziwnego, że tak ostrożnie rozgrywał swoją grę. Jeszcze raz spojrzała w jego stronę. W dalszym ciągu odwracał od niej wzrok i uśmiech, nieufnie reagując na jej spojrzenia. Poczuła, jak jej uczucia do niego łagodnieją jeszcze odrobinę. Mimo że próbowała, nie była na niego tak zła, jak myślała. Może się myliła, może jej nowe podejście pozwoli jej pogodzić się z przeszłością także w stosunku do Richarda. Może tego chciała. - Kiedy przyjechałyście? - zapytał Cormac. Cassie zerknęła na Isabellę, ale ta milczała. - Dziś rano. Przypłynęłyśmy... hm, jachtem taty Isabelli. - Nieźle! To była piękna łódka - Vassily uśmiechnął się do Cassie, tylko przelotnie zerkając na Isabellę, co sprawiło, że Cassandra poczuła się nieswojo. Jeszcze raz spojrzała na Isabellę, próbując wciągnąć ją do rozrfiowy. - Rodzice Isabelli są niesamowici. To naprawdę miłe z ich strony, że pozwolili mi ze sobą popłynąć. Jestem pewna, że moja przyjaciółka nie zostawiła im zbyt dużego wyboru. Isabella zachichotała i uśmiechnęła się do Cassie, ale poza tym nie wzięła udziału w wymianie zdań. Cassie westchnęła. - Ej, teraz jesteś jedną z nas, albo prawie - powiedział, śmiejąc się, Hamid. - Musisz przyzwyczajać się do takiego stylu życia. - Tak, ja... - znowu się uśmiechnęła, ponownie rzucając okiem na przyjaciółkę. - Jeszcze tego nie opanowałam, jak sądzę i jak z pewnością powie wam Isabella.
Ta odwzajemniła uśmiech i wreszcie otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale rozmowa zeszła już na inny temat. Ayeesha teatralnym gestem odstawiła maleńką filiżaneczkę mocnej kawy, wytrzeszczając oczy. - Ożeż, to naprawdę daje z rana kopa. Cały dzień będę na przyspieszonych obrotach! - I całą noc, jeśli będziemy mieć szczęście - dodał Cormac. - Ha! Nie chcesz wystawiać na próbę tego swojego irlandzkiego szczęścia, skarbie, bo Ayeesha mogłaby się tobą znudzić - wtrąciła India z szerokim uśmiechem. Wybrani wybuchli śmiechem, nawet Ayeesha, chociaż czule ścisnęła ramię Cormaca. Cassie dołączyła do nich, lecz z niepokojem zauważyła, że śmiech Isabelli był wymuszony i mało przekonujący. Wyglądała, jakby zaczynała czuć się pominięta. Boże, Cassandra naprawdę chciała, żeby Isabella po prostu znowu była szczęśliwa. Jeśli pogodzi się z tym, co zaszło między nią a Jakiem, może wszystko będzie dobrze, ale teraz Cassie jakoś nie widziała, aby miało do tego dojść. Gdy przyjechała do akademii, to Isabella bardzo długo starała się, by dobrze poczuła się w szkole, a teraz ich role się odwróciły. Ponieważ, jak zdała sobie sprawę, uśmiechając się w myślach, to się właściwie stało. Czuła się bardziej zadomowiona, bardziej niż u siebie. Jakby znalazła swoje miejsce. Dobra dziewczynka! Dobra dziewczynka, Cassandra! Najwyższy czas, żebyśmy zaczęły się tu urządzać... Nawet obecność Estelle nie mogła zepsuć jej nastroju. Cassie jeszcze raz się zaśmiała, nieco nie w porę, co sprawiło, że Richard rzucił jej zagadkowe spojrzenie. A jednak, gdy się odwróciła do niego, znowu skupił się na Isabelli, opierając nonszalancko rękę na oparciu jej krzesła. - Nie wiem jak wam, ale mnie się tu szaleńczo podoba! - wykrzyknęła India. - Co za wspaniałe miejsce na mój ostatni semestr w szkole! Myślę, że może dziś po południu pójdę obejrzeć Hagia Sophia. Kto jeszcze ma ochotę? - Żałuję, ale nie mogę - powiedział Yusuf, puszczając oko i chowając pod koszulkę swój krzykliwy wisiorek z zębem rekina. - Spotykam się z kimś. - Jak zwykle - wytknęła mu Ayeesha, wywołując kolejne chichoty. - No cóż, nie pamiętam, żeby kiedyś próbował swojego uroku na mnie - powiedział Richard, udając, że to rani jego uczucia. - Co ja jestem, siekana wątróbka? Yusuf zarechotał, się krzywiąc. - Może po prostu ma lepszy gust - dodała Cassie, ale uśmiechnęła się, by złagodzić cios. Richard wzruszył ramionami i szturchnął Isabellę.
- Trochę ostra ta twoja przyjaciółka, prawda? - zażartował, ale w jego oczach brakowało radosnego błysku. Cassie próbowała to zignorować, co nie było trudne, bo odezwała się India. - Mówiąc o gorących randkach, Isabella! Kiedy zjawi się ten przystojny Amerykaniec Jake? Szlag. India próbowała tylko włączyć moją przyjaciółkę do rozmowy, pomyślała Cassie, czując, jak serce opada jej aż do podłogi. Gdy wszyscy spojrzeli na Isabellę, jej ciemna skóra stała się blada. - Hm... ja... nie wiem - Isabella spojrzała w desperacji na przyjaciółkę, a potem na zegarek. Zaśmiała się słabo. - Ale jestem niemądra. Zapomniałam, że czekam na telefon od... od mamy. Lepiej już wrócę do szkoły. Miło było was spotkać. Wstała tak szybko, że prawie przewróciła krzesło. Richard złapał je i przytrzymał. On, Vasily i Yusuf wstali niezdarnie, ale uprzejmie, gdy Isabella zaczęła szybko podnosić torbę i kurtkę. Cassie też wstała, aby z nią iść. - Czy w takim razie mogę was odprowadzić, drogie panie? - zapytał Richard, ale Isabella stała już w drzwiach kafejki. - Nie. Nie, w porządku. Zostań. To tylko telefon. Obiecałam, że, hm, dam jej znać, jak się zadomowimy. Pa! - Pomachała im, a potem szybko zanurkowała pod niską drewnianą framugą. - Co jest? - Cassie dobiegł głos Indii. - Coś nie tak powiedziałam? - Chyba właśnie wlazłaś ze swoimi buciorami Louboutina w sam środek jej prywatnego życia, słoneczko. - To Richard, jednak Cassie też zdążyła już wyjść, spiesząc się, by ją dopędzić: - Poczekaj, Isabella! Idę z tobą! - zawołała, zrównując krok z przyjaciółką i biorąc ją pod rękę. Poczuła ulgę, że nie musiała jej gonić w tym tłumie. - Przepraszam, Cassie - powiedziała nieszczęśliwym tonem Isabella. Brzmiała, jakby za chwilę miała się rozpłakać. - Dobrze się bawiłaś. Nie chciałam... - Nie wygłupiaj się. Wszystko spoko i tak zaczynałam się trochę nudzić - uśmiechnęła się szeroko. - Ja też. Ktoś za nimi zwolnił, a potem zrównał się. Richard. - Pomyślałem, że możecie potrzebować wielkiego, silnego mężczyzny, aby ochronił was przed kłębiącymi się tu hordami. Cassie zerknęła na niego lekko zdziwiona, ale wbrew sobie odwzajemniła jego
ironiczny uśmiech. - Tak - odpowiedziała. - Wiesz, gdzie możemy takiego znaleźć? - To takie miłe z twojej strony, Richardzie. Przepraszam - Isabella pociągnęła nosem, ignorując ich przekomarzania i idąc bardzo szybko. - Przestań przepraszać, głuptasku - powiedział radośnie, długimi krokami bez trudu dotrzymując narzuconego przez nią tempa. - A poza tym bella Isabella... naprawdę mi przykro, że Jake nie wraca. Co za pierwszorzędny dupek, nieprawdaż? I nie mam na myśli tylko jego szczupłego tyłeczka. Jesteś dla niego zdecydowanie zbyt śliczna, zawsze to mówiłem. Jeśli szukasz sposobu, żeby się trochę pocieszyć... - przerwał, unosząc sugestywnie brwi. Cassie prawie spodziewała się, że przyjaciółka zatrzyma się i wymierzy mu policzek, ale ona tylko zachichotała i wytarła nos. - Hm, dam ci znać. Dziękuję, Richardzie. - Oczywiście - rzucił, choć jego wzrok cały czas przeskakiwał do Cassie, jakby sprawdzał jej reakcję. Zmarszczyła brwi. Co ją to obchodziło, jeśli flirtował z Isabellą? A poza tym i tak robił to tylko po to, by poprawić jej humor, no nie? Nawet poza bazarem ulice były zatłoczone i gorące, a przez szum rozmów i hałas zaczynały się już przebijać wezwania na modlitwę. Richard podtrzymywał rozmowę, gdy szli w stronę portu - wskazywał różne miejsca, wspominał ohistorycznych ciekawostkach, rzucał kiepskie żarty. Kiedy dotarli do brzegu, Isabella była akurat o tyle rozbawiona, aby bez drżenia w głosie wezwać przewoźnika. Gdy zaczęli wchodzić na pokład łódki, Cassandra złapała Richarda za ramię, gestem prosząc, by na chwilę został z tyłu. - Słuchaj, Richardzie, dzięki - zaczęła. - Naprawdę. Doceniam to. Potrzebowała, żeby ją trochę rozruszać - wskazała głową Isabellę. - Nie ma sprawy. - Odchrząknął z zakłopotaniem. - Poza tym naprawdę tak uważam. Jake to dupek. - Ma dobry powód - przypomniała mu ponuro. - Wiem. I przykro mi, że jego siostra um... została zabita - poprawił się. - Ale nie musi się za to wyżywać na Isabelli. Ta biedaczka za nim szaleje. Czasami trudno o kimś zapomnieć, nieważne, co między wami zaszło. - Wymamrotał ostatnie zdanie, więc Cassie nie była pewna, czy dobrze usłyszała. - Zgadzam się co do Jakea - westchnęła. - Ale sądzę, że cała ta sytuacja jest więcej niż w połowie moją winą, więc trochę mi ciężko o tym z nią rozmawiać.
Znowu zerknęła na Isabellę przyjaźnie gawędzącą z przewoźnikiem, który pomógł jej wejść na pokład. Richard zniżył głos. - A czy ty dobrze się czujesz? Wydawało się, że to pytanie jest tak naładowane znaczeniem, że mogłoby zatopić prom. - Wszystko w porządku - odpowiedziała sztywno. - Naprawdę? Mam taką nadzieję, szczerze. Odsunął kosmyk włosów z twarzy. Cassie, która się temu przyglądała, poczuła irytację, gdy zdała sobie sprawę, że ten gest jest dla niej atrakcyjny. - Ponieważ jeśli mówimy o winie - ciągnął - to sam mam sporo na sumieniu. Odetchnęła głęboko. Nawiązywał do spraw między nimi, a to był równie dobry moment co każdy. - To prawda. Ale słuchaj... za to też chciałam ci podziękować - rzuciła szybko. - Za to, co zrobiłeś w ostatnim semestrze. Za to, że powiedziałeś mi tamtej nocy, gdzie znaleźć Jake’a, o tym teatrze marionetek. Gdyby nie ty, prawdopodobnie byłby martwy, zanim do niego dotarłyśmy. - Taa, no cóż, jest sporo rzeczy, których żałuję w życiu - mrugnął. - Serio. Nieważne, co o nim powiedzieliśmy, jestem wdzięczna. No i oczywiście Isabella też. - Nawet jeśli same prawie przez to zginęłyście? - Ale tak się nie stało. Zrobiłeś coś dobrego. - I więcej niż Ranjit cholerny Singh, pomyślała gorzko. - Byłem ci winien choć tyle, prawda? - zrobił smutą minę. Zaśmiała się sucho. - Tak, pewnie tak. Bardzo delikatnie dotknął jej ramienia, a potem opuścił rękę. - I słuchaj, Cassie, wiem, że w ostatnim semestrze byłem upierdliwy, cały czas prosząc, żebyś mi wybaczyła, ale obiecuję, że już nie będę ci się naprzykrzał. Okej? Teraz zostawię cię w spokoju. Obiecuję na swój honor. - Richard, to nie... - Tak, wiem. Mój honor nie jest wart zbyt wiele. Nie to próbowałam powiedzieć, pomyślała, uśmiechając się z odrobiną żalu. Ale on już uśmiechał się szeroko i szedł w stronę łódki, na której Isabella machała z rufy. Słaby, wtrącił się głos Estelle. Słaba jednostka, moja droga. Donikąd nas nie
doprowadzi. Ignorując ją, Cassie wskoczyła na pokład za Richardem. Gdy z łatwością zaczął gawędzić z młodym przewodnikiem, wymieniając uwagi o jakimś nudnym meczu piłki nożnej, ona podeszła do przyjaciółki. - Boże, Cassie, przesadziłam? Muszę przestać o nim myśleć - rzuciła gwałtownie Isabella ze wzrokiem wbitym w horyzont, podczas gdy morska bryza szarpała jej mahoniowe włosy. Cassandra się zawahała. - No cóż, myślę, że możesz mieć rację. Chociaż ja rozumiem, dziecino. Naprawdę. Isabella przez chwilę milczała, a potem znowu się odezwała: - A ty musisz zrobić to samo, wiesz o tym. - Hę? - Może się mylę, ale czy gdzieś głęboko, w środku, cały czas nie myślisz o Ranjicie? - popatrzyła na nią z troską. - Nie. Policzki Cassie zarumieniły się, gdy jej przyjaciółka uniosła brew. - Dobra. Mam nadzieję, że nie. Poważnie - powiedziała Isabella, łącząc swoje palce z palcami Cassie i ściskając jej dłoń. - Bo to byłoby po prostu świetne, no nie? Gdybyśmy były w jednym z najbardziej ekscytujących miast na świecie i obie cierpiały z tęsknoty za dwoma frajerami, którzy na nas nie zasługują? Nie. Cassie, obiecuję, że spróbuję się z tego otrząsnąć. Będę taka jak ty. Singielka gotowa na nowe dorwania. Cassie wybuchnęła śmiechem. - Doznania! Isabella wyszczerzyła zęby. - Celowa pomyłka. - Raczej freudowska! - Cassie razem z przyjaciółką zachichotały. - Frajerzy, którzy na nas nie zasługują, co? Więc Richard cię przekonał! - Myślę, że ciebie też przekonuje - Isabella zaserwowała jej swoje zabójcze szturchnięcie w żebra. Cassie sapnęła i zaśmiała się. - Akurat! - Skoro tak twierdzisz, Cassie Bell. Ale może jednak powinnaś mu pozwolić... - Isabella odwróciła się wyniośle, ale na jej ustach igrał niewielki uśmieszek. Cassie zmarszczyła brwi, gdy zbliżali się do wyspy. Nie myślała o Richardzie i na sto procent nie myślała o Ranjicie. Zupełnie nie. Z wyjątkiem tego, że była zła, nie, wściekła na
niego. Poza tym nie mogła znieść myśli o tym chłopaku. Nie wolno jej. Nie mogła poradzić sobie z myślą o jego zdradzie, jego tchórzostwie; nie teraz. Cichy chichot przerwał jej rozmyślania. Wszystko w porządku, skarbie. Zajmę się naszymi sprawami za nas obie!
ROZDZIAŁ 3 - Wyczujcie glinę, panie i panowie! Wyczujcie, czym pragnie się stać! Signora Poldina wypełniała radość wczesnej wiosny, co chwila z ekscytacją unosił się na piętach. Czy temu człowiekowi kiedykolwiek kończy się energia?, zastanawiała się Cassie. Światło wpadające przez otwarte okno eleganckiego pokoju było zabarwione zielenią bujnych ogrodów; widziała też przebłyski niebieskiego nieba, jednak skoro musiała siedzieć w klasie, ta była jedną z najlepszych. Słyszała zduszone chichoty za swoimi plecami - uczestnicy zajęć z rzeźby ledwo powstrzymywali zbiorowe rozbawienie z powodu czegoś, nad czym pracował Richard, ale nauczyciel sztuki zdawał się tego nie zauważać. Cassie z całych sił starała się nie oglądać, żeby nie patrzeć mu w oczy. Na prawo od niej Cormac z uwagą lepił gigantyczne nogi. Wydawał się nietypowo poważny, dopóki półgębkiem nie zażartował: - Na glinianych nogach, Cassie. - Ha, ha - odszepnęła sarkastycznie. - Wiesz, co czuję, lepiąc z tej gliny? - szepnęła stojąca obok Isabella, przyglądając się swojemu dziełu. - Czuję się, jakbym za chwilę miała wczołgać się pod stół i umrzeć. Popatrz na to coś. Jest koszmarne! I naprawdę było czymś bliżej nieokreślonym i okropnym. Cassie wzruszyła ramionami. - Nie wiem - odpowiedziała. - Myślałam, że to może pastisz Rodina! - zaczęła się śmiać, ale śmiech zamarł jej na ustach. To było tak, jakby ktoś zarzucił na jej głowę czarny welon, oddzielając w ten sposób od reszty klasy, i nagle jej radosny humor zniknął bez śladu. Uczucie, które pojawiło się w jej piersi, było ciemne i intensywne i... pełne tęsknoty. Coś ją przyzywało, ciągnęło jak magnes. Podniosła głowę i obejrzała się, chociaż wiedziała, kogo zobaczy. * Ranjit. Wstrząsnęło nią gwałtowne uderzenie żądzy i musiała stłumić mimowolny dreszcz podniecenia. Skąd on się tu wziął? Jak długo tam był? Z pewnością nie widziała go przed rozpoczęciem lekcji, właściwie w ogóle go nie widziała na terenie akademii w trakcie tych kilku dni przed rozpoczęciem zajęć. Nie żeby go szukała, oczywiście. Cassie założyła, że zajmował się gdzieś byciem mrocznym i tajemniczym albo wykonywaniem rozkazów sir