Amanexx

  • Dokumenty240
  • Odsłony45 854
  • Obserwuję120
  • Rozmiar dokumentów420.3 MB
  • Ilość pobrań29 320

Żelazny Dwór Zew Zapomnienia - Tom I - Zaginiony Ksiażę

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :8.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Żelazny Dwór Zew Zapomnienia - Tom I - Zaginiony Ksiażę.pdf

Amanexx Julie Kagawa Żelazny dwór
Użytkownik Amanexx wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 453 stron)

2 Zaginiony Książę seria: Żelazny Dwór: Zew zapomnienia Tom 1 Tłumaczenie: qEDi Dhalia

3 Część I

4 Rozdział Pierwszy Nowy dzieciak Nazywam się Ethan Chase. I wątpię, abym dożył moich osiemnastych urodzin. To nie tak, że dramatyzuję. Tak jest naprawdę. Gdybym tylko nie wciągnął w cały ten bałagan tak wielu osób. Nie powinni cierpieć z mojego powodu. Szczególnie... nie ona. Boże, jeśli mógłbym cofnąć jakąkolwiek rzecz w moim życiu, to nigdy nie pokazałbym jej mojego świata. Ukrytej rzeczywistości istniejącej w pobliżu każdego z nas. Powinienem wykazać się wystarczającym rozsądkiem, żeby jej do niego nie dopuścić. Kiedy raz Ich ujrzysz, już nigdy nie zostawią cię w spokoju. Nigdy nie pozwolą ci odejść. Może gdybym był silny, nie byłaby tu ze mną. Nie odliczalibyśmy pozostałych nam sekund życia, oczekując na śmierć. A wszystko zaczęło się w dniu, kiedy przeniosłem się do nowej szkoły. Znowu. Budzik włączył się o 6:00, ale nie spałem już od godziny, przygotowując się na kolejny dzień mojego dziwnego, popieprzonego życia. Chciałbym należeć do tych chłopaków, którzy staczają się z łóżka, narzucają koszulkę i są gotowi do wyjścia. Niestety moje życie nie było na tyle normalne. Przykładowo dzisiaj napełniłem boczne kieszenie mojego

5 plecaka suszonymi kwiatami dziurawca zwyczajnego1, a w środku razem z zeszytami i długopisami umieściłem pojemnik z solą. Poza tym w obcasy butów, które mama kupiła mi na ten semestr, wbiłem trzy gwoździe, pod koszulką nosiłem na łańcuszku żelazny krzyżyk, a zeszłego lata przebiłem uszy metalowymi ćwiekami. Naturalnie załatwiłem sobie też kolczyki na wardze i na łuku brwiowym, ale tato dostał ataku szału, gdy wróciłem do domu i ćwieki były jednym, co mogłem zatrzymać. Wzdychając, rzuciłem szybkie spojrzenie na moje odbicie w lustrze, upewniając się, że wyglądałem tak nieprzystępnie, jak tylko się dało. Czasem przyłapywałem mamę na patrzeniu na mnie ze smutkiem, jak gdyby zastanawiała się, gdzie się podział jej mały chłopiec. Dostałem po tacie kręcone, brązowe włosy, ale pewnego razu wziąłem do ręki parę nożyczek i przyciąłem je w postrzępione, nierówne kosmyki. Moje oczy były dawniej jasnoniebieskie, podobnie jak mamy i siostry. Jednak na przestrzeni lat pociemniały, zmieniły barwę na szaro-niebieską, a wszystko to z powodu nieustannych, oślepiających żartów taty. Kiedyś nie spałem z nożem ukrytym pod materacem, solą rozsypaną dookoła okien, podkową pod drzwiami. Nie byłem „ponury”, „nieprzyjazny” i „niemożliwy”. Jako dziecko więcej się śmiałem, na mojej twarzy częściej gościł uśmiech. Teraz rzadko mi się to zdarza. Wiem, że mama się o mnie martwi. Tato mówi, że to typowy nastoletni bunt, że ciężko przechodzę etap dorastania, więc wreszcie z tego wyrosnę. Przepraszam, tato. Ale moje życie jest dalekie od normalnego. I radzę sobie z nim w jedyny sposób, jaki znam. 1 Roślina (nazywana też zielem św. Jana) o żółtych kwiatach, naturalnie występująca w Europie, zachodniej Azji i północnej Afryce. Dawniej przypisywano jej magiczne działanie, bowiem wierzono, że broni przez złymi duchami i czarami (ang. Saint-John’s-wort)

6 – Ethan? – Głos mamy napłynął do pokoju zza drzwi, miękki i niepewny. – Już po szóstej. Wstałeś? – Tak. – Chwyciłem plecak i zarzuciłem na moją białą koszulę, który założyłem na lewą stronę, przez co metka wystawała zza kołnierzyka Kolejne małe dziwactwo, do którego moi rodzice zdążyli przywyknąć. – Zaraz wyjdę. Złapałem kluczyki i opuściłem pokój z opanowującym mnie, znajomym poczuciem rezygnacji połączonej z lękiem. Okej, do potem. Miejmy już ten dzień za sobą. Moja rodzina była dziwna. Patrząc na nas, nigdy byś tego nie powiedział. Wyglądaliśmy na całkowicie zwyczajnych. Miła, amerykańska rodzina żyjąca w przyzwoitej podmiejskiej okolicy z porządnymi, czystymi ulicami i uprzejmymi sąsiadami z każdej strony. Dziesięć lat temu mieszkaliśmy na bagnach, hodując świnie. Dziesięć lat temu należeliśmy do biednych, prowincjonalnych ludzi, ale czuliśmy się szczęśliwi. Było tak zanim przeprowadziliśmy się do miasta, zanim wróciliśmy do cywilizacji. Tacie z początku ten pomysł się nie spodobał. Całe swoje życie spędził jako rolnik. Trudno mu było się przystosować, ale ostatecznie się udało. Mama w końcu przekonała go, że musimy przenieść się bliżej ludzi, gdyż ja tego potrzebowałem i ponieważ ciągła izolacja miała na mnie zły wpływ. Przynajmniej taki powód wcisnęła tacie, ale znałem ten prawdziwy. Bała się. Bała się Ich i tego, że znowu mnie zabiorą, że zostanę porwany przez Elfy i zabrany do Nigdynigdy. Taa, mówiłem ci. Moja rodzina okazała się dziwna. A jeszcze nie dotarliśmy do najgorszej części.

7 Gdzieś tam miałem jeszcze siostrę. Przyrodnią siostrę, której nie widziałem od lat i to nie dlatego, że była zajęta pracą lub mężem, czy mieszkała za oceanem w jakimś innym kraju. Nie. To dlatego, że została królową. Królową Elfów, jedną z Nich, przez co nigdy nie będzie mogła wrócić do domu. I teraz powiedz mi, że to wszystko nie wyglądało na popieprzone. Oczywiście nie mogłem o tym komukolwiek powiedzieć. Dla zwykłych ludzi świat Czarownych był niewidzialny, ukryty za ścianą Uroku. Większość nie dostrzegłaby goblina, nawet gdyby ten do nich podbiegł i ugryzł ich w nos. Bardzo niewielu śmiertelników zostało obdarzonych Wzrokiem, dzięki czemu widzieli Elfy, czające się za ciemnymi rogami i pod łóżkami. Wiedzieli także, że to przerażające uczucie bycia obserwowanym nie było jedynie grą ich wyobraźni i że hałasy w piwnicy bądź na strychu nie były w rzeczywistości skrzypieniem domu. Szczęściarz ze mnie. Przypadkiem stałem się jednym z tych ludzi. Moi rodzice oczywiście się zamartwiali, w szczególności mama. Ludzie i tak już uważali mnie za dziwnego, niebezpiecznego, może nieco szalonego. Oto, co zrobi z ciebie umiejętność dostrzegania Czarownych. Ponieważ jeśli wiedzą, że możesz ich zobaczyć, uczynią z twojego życia piekło. Zeszłego roku zostałem wyrzucony ze szkoły za podpalenie biblioteki. Bo cóż mogłem powiedzieć? Że byłem niewinny, bo próbowałem uciec pstremu czerwonemu kapturkowi, który podążał za mną aż od ulicy? I to nie pierwszy raz, kiedy sprowadzili na mnie kłopoty. Uważano mnie za „złego chłopca”, takiego, o jakim nauczyciele rozmawiają ściszonymi głosami. Cichym, niebezpiecznym dzieckiem, o którym wszyscy spodziewali się usłyszeć w wieczornych wiadomościach z powodu paskudnego, szokującego przestępstwa. Co czasami doprowadzało mnie do szału. Nie

8 dbałem szczególnie o to, co inni o mnie myśleli, ale dla mamy było to trudne, więc starałem się zachowywać dobrze. Naturalnie na próżno. Tego semestru rozpoczynałem nową szkołę w nowym miejscu. Potrafiłem „zacząć od nowa”, ale to i tak było bez znaczenia. Tak długo, jak widziałem Elfy, nie miałem szansy na spokojne życie. Mogłem jedynie chronić siebie i swoją rodzinę oraz mieć nadzieję, że nie skrzywdzę nikogo innego. Gdy wszedłem do kuchni, mama siedziała przy stole, czekając na mnie. Taty nigdzie nie było widać. Pracował na nocną zmianę w UPS i zwykle spał do południa. Normalnie widywałem go tylko na kolacji i w weekendy. Co nie znaczy, że pozostawał szczęśliwie nieświadomy, przynajmniej jeśli chodziło o moje życie. Mama mogła znać mnie lepiej, ale tato nie miał problemów z rozdawaniem kar i szlabanów, gdy uważał, że okazywałem się leniwy lub gdy mama narzekała. Dwa lata temu dostałem dwóję z przedmiotów przyrodniczych. Ostatnia zła ocena, jaką kiedykolwiek otrzymałem. – To wielki dzień – powitała mnie mama, gdy rzuciłem plecak na ladę i otworzyłem lodówkę, sięgając po sok pomarańczowy. – Jesteś pewien, że znasz drogę do swojej nowej szkoły? Kiwnąłem głową. – Ustawiłem sobie GPS w komórce. To nie jest tak daleko. Poradzę sobie. Zawahała się. Wiedziałem, że nie chciała, abym jechał tam sam, nawet jeśli zaharowywałem się, oszczędzając na samochód. Zardzewiały, szaro- zielony pickup stał na podjeździe obok ciężarówki taty, reprezentując sobą całą moją letnią pracę, czyli przerzucanie burgerów, mycie naczyń, wycieranie rozlanych drinków, sprzątanie rozsypanego jedzenia i

9 wymiocin. Obrazował weekendy spędzone na pracy do późna, obserwowanie, jak inni chłopcy w moim wieku spędzali czas poza domem, całowali się z dziewczynami, wydawali pieniądze, jakby rosły na drzewach. Zarobiłem na tę furgonetkę i z pewnością nie zamierzałem jechać do szkoły cholernym autobusem. Ale z powodu smutku w oczach mamy, niemal lękliwego wyrazu jej twarzy, westchnąłem i wymamrotałem: – Chcesz, żebym zadzwonił, kiedy dotrę na miejsce? – Nie, skarbie. – Mama wyprostowała się, pozbywając się tego spojrzenia. – W porządku, nie musisz tego robić. Tylko... Proszę, uważaj na siebie. – Dosłyszałem w jej głosie niewypowiedziane słowa. Strzeż się Ich. Nie przyciągaj ich uwagi. Nie pozwól, byś popadł przez Nich w kłopoty. Tym razem postaraj się utrzymać w szkole. – Będę uważał. Wahała się jeszcze przez moment, po czym dała mi szybkiego całusa w policzek i oddaliła się do salonu, udając zajętą. Opróżniłem mój sok, napełniłem kolejną szklankę i otworzyłem lodówkę, żeby z powrotem schować karton. Gdy zamknąłem drzwiczki, jeden z magnesów wyśliznął się i upadł z brzdękiem na podłogę, a karteczka, którą przytrzymywał, sfrunęła na ziemię. Pokaz kali2, Sob., przeczytałem. Podniosłem ją i trochę poczułem się nerwowo. Zacząłem pobierać lekcje kali, filipińskiej sztuki walki, już siedem lat temu, żeby lepiej bronić się przed rzeczami, które gdzieś tam na mnie czyhały. Wciągnąłem się, ponieważ uczono nie tylko tego, jak obronić się 2 Sztuka walki pochodząca z Filipin, bardziej znana pod nazwą arnis. Stosuje się tam noże oraz bambusowe kije (ciekawostka: uważa się, że podróżnik Ferdynand Magellan został zabity przez mistrza właśnie tej sztuki).

10 gołymi rękami, ale także pracy z kijem, nożem czy mieczem. A w świecie z dzierżącymi sztylety goblinami i noszącą miecze szlachtą chciałem być gotowy na wszystko. W ten weekend moja klasa wystawiała pokaz na turnieju sztuk walki, a ja miałem wziąć w nim udział. Oczywiście, o ile zdołam do tego czasu trzymać się z dala od kłopotów. Jeśli o mnie chodzi, stanowiło to większą trudność, niż się wydawało. Rozpoczynanie nowej szkoły w środku jesiennego semestru było do kitu. Powinienem wiedzieć. Już przez to przechodziłem. Zmagania ze znalezieniem szafki, ciekawskie spojrzenia na korytarzu, zawstydzające przejście do swojej ławki w nowej klasie, około dwadzieścia par oczu podążających za tobą od przejścia. Może za trzecim razem wdzięcznie opadnę na krzesło, które szczęśliwie będzie stało w bardzo odległym końcu klasy, pomyślałem nieprzekonany. Czułem na sobie gorące spojrzenia dwóch tuzinów oczu, wpatrujących się w tył mojej głowy, co całkowicie zignorowałem. Być może tym razem uda mi się przebrnąć przez semestr bez zostania wyrzuconym. Jeszcze jeden rok, jeden rok i zyskam wolność. Przynajmniej nauczyciel nie kazał mi stanąć przed klasą i się przedstawiać. To dopiero byłoby niezręczne. Za Chiny ludowe nie mogłem zrozumieć, dlaczego uważali takie poniżenie za konieczne. Już bez tych reflektorów, którymi oświetlają cię pierwszego dnia, wpasowanie się okazywało się wystarczająco trudne. Nie, żebym planował jakiekolwiek „dopasowywanie się”.

11 Nieustannie czułem, skierowane we mnie zaciekawione spojrzenia, więc skoncentrowałem się na nie podnoszeniu wzroku, nie nawiązywaniu z nikim kontaktu wzrokowego. Słyszałem, jak szeptali i zgarbiłem się jeszcze bardziej, studiując okładkę książki od angielskiego. Coś wylądowało na mojej ławce. Pół kartki wyrwanej z zeszytu, złożonej w kwadrat. Nie podniosłem wzroku, nie chcąc wiedzieć, kto tym we mnie rzucił. Wsuwając ją pod ławkę, otworzyłem i spojrzałem w dół. Ty jesteś gościem, który spalił szkołę? Pytało czyjeś niechlujne pismo. Wzdychając, zgniotłem kartkę w pięści. Zatem plotki dotarły już wszędzie. Idealnie. Najwyraźniej musieli o mnie pisać w lokalnej gazecie: młodociany złodziej, którego widziano, jak uciekał z miejsca zbrodni. Ale jako że nikt właściwie nie mógł poświadczyć, że to ja podpaliłem bibliotekę, udało mi się uniknął więzienia. O mały włos. Wychwyciłem chichot i szepty gdzieś po prawej stronie, po czym w moje ramię uderzył kolejny kawałek papieru. Zirytowany, zamierzałem zniszczyć notatkę bez sprawdzania, co na niej napisano, ale ciekawość wzięła nade mną górę i zerknąłem szybko. Naprawdę dźgnąłeś nożem tego gościa w Juvie? – Panie Chase. Panna Singer szła w moją stronę. Jej surowa mina sprawiała, że twarz za okularami wyglądała na ściągniętą. A może to wina ciemnego, ciasnego koka, naciągającego skórę głowy, który powodował, że jej oczy się zwężały. Bransoletki wiszące na dłoni zabrzęczały, gdy wyciągnęła ją i pomachała palcami w moim kierunku. Ton jej głosu był rzeczowy. – Proszę mi to pokazać, panie Chase.

12 Uniosłem notkę dwoma palcami, nie patrząc na nią. Wyrwała ją z mojej dłoni i wymruczała po chwili: – Zostań po lekcji. Cholera. Trzydzieści minut w nowej szkole i już kłopoty. Nie wróżyło to dobrze, a przede mną jeszcze cały semestr. Przygarbiłem się jeszcze bardziej, kuląc się pod naporem wścibskich spojrzeń, podczas gdy panna Singer wróciła na swoje miejsce i kontynuowała lekcję. Kiedy pozostali uczniowie zostali zwolnieni, ja pozostałem na swoim miejscu, słuchając szurania krzesłami i kroków odchodzących osób, narzucania plecaków na plecy. Głosy kłębiły się dookoła mnie, uczniowie rozmawiali i śmiali się pomiędzy sobą, zbijając się w mniejsze grupki. Gdy zaczęli wylewać się na zewnątrz klasy, wreszcie spojrzałem do góry, pozwalając mojemu wzrokowi wędrować między kilkoma, którzy zwlekali z wyjściem. Jeden blondyn w okularach stał przy biurku pani Singer, rozwodząc się nad czymś, czego ona słuchała ze spokojem i rozbawieniem. Z ochoczego, szczenięcego spojrzenia jego oczu oczywistym było, że albo się zadurzył, albo zabiegał o zostanie pupilkiem nauczycielki. Przy drzwiach sterczała grupka dziewcząt, które zgromadziły się tam niczym stado gołębi, gruchając i chichocząc. Zauważyłem, że kilku chłopaków gapiło się na nie, gdy wychodzili, mając nadzieję na zwrócenie na siebie uwagi tylko po to, żeby się rozczarować. Prychnąłem. Powodzenia. Przynajmniej trzy z dziewcząt okazały się blondynkami, smukłymi i pięknymi, a parę z nich nosiło niesamowicie krótkie spódniczki, które dawały niezły widok na ich długie, opalone nogi. Z pewnością stały tam

13 szkolne cheerleaderki, u których chłopcy mojego pokroju – i każdy inny, kto nie był bogaty lub wysportowany – nie mieli szans. Wtedy jedna z nich odwróciła się i spojrzała wprost na mnie. Odwróciłem wzrok, mając nadzieję, że nikt nie zauważył. Odkryłem, że cheerleaderki zwykle umawiały się z umięśnionymi, przesadnie opiekuńczymi gwiazdami footballu, którzy zwyczajowo najpierw uderzali cię pięścią w twarz, a dopiero potem zadawali pytania. Nie chciałem już pierwszego dnia zostać przygwożdżonym do mojej szafki albo kabiny w łazience, po czym uderzyć w nią głową, tylko dlatego, że odważyłem się spojrzeć na dziewczynę jakiegoś rozgrywającego. Usłyszałem więcej szeptów, wyobrażałem sobie wskazujące na mnie palce, a potem do mojego kąta dotarł chór zszokowanych pisków i gwałtownych wdechów. – Ona naprawdę zamierza to zrobić – wysyczał ktoś, a potem klasę przecięły czyjeś kroki. Jedna z dziewczyn oderwała się od paczki i zbliżała do mnie. Wspaniale. Odejdź, pomyślałem, przysuwając się bliżej ściany. Nie mam nic, czego pragniesz albo potrzebujesz. Nie jestem tu po to, abyś mogła udowodnić, że nie boisz się trudnego, nowego dzieciaka i nie chcę wdawać się w bójkę z twoim mięso-głowym chłopakiem. Zostaw mnie w spokoju. – Hej. Zrezygnowany, odwróciłem się i popatrzyłem jej w twarz. Wyglądała na niższą od reszty dziewczyn. Bardziej radosna i słodka niż wdzięczna i piękna. Jej długie, proste włosy były czarne jak atrament, choć kilka pasm przy twarzy zafarbowała na szafirowo. Nosiła trampki i ciemne dżinsy wystarczająco obcisłe, by ściskać jej szczupłe nogi, a mimo to

14 nie wyglądały, jakby namalowała je na ciele. Na wysokości oczu miałem jej brązowe włosy o ciepłym odcieniu, gdy stała z rękami za plecami, przestępując z jednej nogi na drugą, jakby ustanie w miejscu było dla niej niemożliwe. – Przykro mi z powodu tej notatki – ciągnęła dalej, gdy odchyliłem się na krześle, aby popatrzeć na nią ostrożnie. – Mówiłam Regan, żeby tego nie robiła. Panna Singer ma jastrzębi wzrok. Nie zamierzałyśmy ściągać na ciebie kłopotów. – Jej uśmiech rozjaśnił pomieszczenie. Moje serce zatonęło w nim, czego nie oczekiwałem. Nie chciałem zauważać czegokolwiek, co dotyczyłoby tej dziewczyny, a już szczególnie faktu jej niezwykłej atrakcyjności. – Nazywam się Kenzie. Cóż, Mackenzie to moje pełne imię, ale wszyscy je zdrabniają. I nie mów na mnie Mac, bo inaczej ci przyłożę. Za jej plecami pozostałe dziewczyny gapiły się na nas i szeptały między sobą, rzucając ukradkowe spojrzenia. Nagle poczułem się jak jakiś okaz w zoo. Gotowało się we mnie z oburzenia. Dla nich stanowiłem jedynie osobliwość. Niebezpieczny, nowy dzieciak do obserwowania i plotkowania. – A ty jesteś...? – podpowiedziała Kenzie. Odwróciłem wzrok. – Niezainteresowany. – Okej. Łał. – Brzmiała na zaskoczoną, ale nie na złą. Jeszcze nie. – Nie tego się spodziewałam. – Przyzwyczajaj się. Skuliłem w duchu się na dźwięk własnego głosu. Zachowywałem się jak dupek i miałem tego świadomość. Rozumiałem też, że w tej chwili zabijałem ostatnią nadzieję na zostanie zaakceptowanym w nowej szkole.

15 Nie można odnosić się w taki sposób do uroczej, popularnej cheerleaderki bez skończenia jako społeczny wyrzutek. Ona wróci do swoich przyjaciółek, poplotkują razem, po czym rozejdzie się jeszcze więcej pogłosek i wszyscy zaczną mnie unikać aż do końca roku. Dobrze, pomyślałem, starając się przekonać samego siebie. Właśnie tego chcę. W ten sposób nikt nie zostanie zraniony. Wszyscy mogą mnie po prostu zostawić w spokoju. Tylko że... ta dziewczyna nigdzie się nie wybierała. Kątem oka zauważyłem, że odchyliła się do tyłu i skrzyżowała ramiona, wciąż mając na twarzy ten krzywy uśmieszek. – Nie trzeba być niemiłym – powiedziała, wydając się nie przejmować agresywnością. – Nie zapraszam cię na randkę, twardzielu, tylko pytam o imię. Dlaczego wciąż do mnie mówiła? Czy nie wyraziłem się jasno? Nie miałem ochoty na pogaduszki. Nie chciałem odpowiadać na jej pytania. Im dłużej z kimś rozmawiałem, tym istniała większa szansa, że Oni to zauważą i cały ten koszmar rozpocznie się od nowa. – Ethan – wysyczałem, ciągle utrzymując wzrok na ścianie. Wymusiłem z siebie kolejne słowa: – Teraz się odczep. – Hm, cóż, nie musimy okazywać sobie wrogości. – Moje słowa nie wywarły oczekiwanego efektu. Nie zostawiła mnie w spokoju, a zamiast tego wydawała się niemal... podekscytowana. Co do cholery? Uparłem się pokusie, by spojrzeć, mimo to nadal czułem, jak się do mnie uśmiecha. – Po prostu próbowałam zachować się uprzejmie, zwłaszcza, że to twój pierwszy dzień i w ogóle. Jesteś taki wobec każdego, kogo spotykasz? – Panno St. James. – Pokój wypełnił głos nauczycielki. Kiedy Kenzie odwróciła się, zerknąłem na nią ukradkiem. – Muszę porozmawiać z panem

16 Chase – ciągnęła panna Singer, uśmiechając się do Kenzie. – Proszę, idź na swoją następną lekcję. Dziewczyna skinęła głową. – Oczywiście, panno Singer. – Odwróciwszy wzrok, przyłapała mnie na patrzeniu na nią. Uśmiechnęła się, zanim zdążyłem spojrzeć w inną stronę. – Do później, twardzielu. Obserwowałem, jak wracała do swojej paczki. Koleżanki otoczyły ją, chichocząc i szepcząc. Rzuciwszy mi szorstkie spojrzenia, wyszły na korytarz, pozostawiając mnie samego z nauczycielką. – Podejdź, panie Chase. Nie chcę krzyczeć na całą klasę. Podniosłem się i podszedłem do pierwszego rzędu ławek, opadając na miejsce przy jednej z nich. Surowe, czarne oczy panny Singer przyglądały mi się zza okularów, zanim wdała się w wykład o jej nietolerancji wobec braku kultury i o tym, jak bardzo rozumiała moją sytuację i jak mógłbym się rozwinąć, gdybym się postarał. Jakby to wystarczyło. Dzięki, ale równie dobrze mogłabyś się nie wysilać. Słyszałem to już wcześniej. Całe to gadanie o tym, jak trudne musi być przenoszenie się do nowej szkoły, zaczynanie od nowa. Jak złe musi być moje życie w domu. Nie udawaj, że masz pojęcie, przez co przechodzę. Nie znasz mnie. Nie wiesz niczego o moim życiu. Nikt nie wie. Jeśli miałbym w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia, nikt nigdy nie poznałby prawdy. Kolejne dwie lekcje także upłynęły na ignorowaniu wszystkich wokół. Kiedy zbliżał się lunch, obserwowałem, jak inni uczniowie wypełniali

17 korytarz prowadzący do stołówki, a potem sam skręciłem w przeciwną stronę. Moi szkolni koledzy zaczynali mnie wkurzać. Nie chciałem się uspołeczniać. Pragnąłem znaleźć się z dala od tłumów i ciekawskich spojrzeń. Nie zamierzałem tkwić przy ławce, gdyż obawiałem się, że ktoś podejdzie i zagada. Byłem przekonany, że nikt nie zrobiłby tego, żeby okazać uprzejmość. Do tego czasu, tamta dziewczyna i jej przyjaciółki rozniosły pewnie po całej szkole historię naszego pierwszego spotkania, upiększając prawdę o kilka rzeczy. Na przykład, jak złośliwie wymówiłem jej nazwisko, a ona w jakiś sposób to dosłyszała. Poza tym, nie chciałem przejmować się wściekłymi chłopakami i pełnymi oburzenia pytaniami. Miałem nadzieję, że zostawią mnie w spokoju. Skręciłem w kolejny korytarz z zamiarem znalezienia odosobnionego miejsca w szkole, gdzie mógłbym zjeść w ciszy, i natknąłem się na to, czego tak bardzo próbowałem unikać. O szafki opierał się chłopak o przygarbionych, szczupłych ramionach i o urażonej minie. Przed nim stało dwóch większych chłopaków o szerokich barkach i cienkich szyjach, łypiących z góry na dzieciaka, którego przyszpilili do ściany. Przez chwilę zdawało mi się, że dzieciak miał kocie wąsy. Potem spojrzał na mnie z niemym błaganiem i poprzez szopę włosów w kolorze słomy uchwyciłem błysk pomarańczowych oczu i dwoje futrzanych uszu wyrastających z jego głowy. Przekląłem cicho, używając słowa, za które mama urwałaby mi głowę. Ci dwaj idioci nie mieli pojęcia, co wyrabiali. Oczywiście nie mogli dostrzec, czym on był naprawdę. „Człowiek”, którego zapędzili w kozi róg, był jednym z Nich, jednym z Elfów, a przynajmniej musiał należeć do pół-Elfów.

18 Przez umysł przemknęło mi określenie mieszaniec i zacisnąłem pięści wokół torebki z lunchem. Dlaczego? Dlaczego nie mogłem się od nich uwolnić? Dlaczego prześladowali mnie na każdym kroku mojego życia? – Nie okłamuj mnie, dziwaku – mówił jeden z mięśniaków, popychając chłopaka w stronę szafek. Miał krótkie, miedziane włosy i był nieco mniejszy od swojego byczego kumpla. – Regan widziała cię wczoraj, jak kręciłeś się koło mojego auta. Bawi cię to, że niemal spowodowałeś wypadek? Co? – Popchnął go jeszcze raz, na co szafki szczęknęły głucho. – Tamten wąż sam tam nie wpełznął. – Ja tego nie zrobiłem! – zaprotestował mieszaniec, wzdrygając się przed ciosem. Kiedy otworzył usta, dostrzegłem błysk ostrych kłów, których ci dwaj twardziele oczywiście nie mogli zobaczyć. – Brian, przysięgam, że to nie ja. – Ta? Więc nazywasz Regan kłamczuchą? – zapytał mniejszy, po czym odwrócił się do przyjaciela. – Myślę, że dziwak właśnie nazwał Regan kłamczuchą, słyszałeś to, Tony? – Tony popatrzył wilkiem i strzelił knykciami, a Brian ponownie zwrócił się do mieszańca. – Nie było to zbyt mądre, niedorajdo. Może przejdziemy się do łazienki? Złożysz kolejną wizytę Pani Toalecie. Och, świetnie. Właśnie tego unikałem. Powinienem się odwrócić i odejść. On jest po części Elfem, pomyślała racjonalna część mnie. Wmieszaj się w to i na pewno przyciągniesz Ich uwagę. Mieszaniec skulił się, wyglądając nędznie, lecz najwyraźniej pogodził się z losem. Jakby przyzwyczaił się do takiego traktowania. Westchnąłem. A potem przystąpiłem do mojego głupiego pomysłu.

19 – Cóż, jestem niezmiernie szczęśliwy, że, tak samo jak w mojej starej szkole, mogę tu znaleźć kretynów o małpich twarzach – powiedziałem, nie ruszając się z miejsca. Obrócili się w moją stronę, rozszerzając oczy i rozdziawiając się głupkowato. – O co chodzi? Tatuś odciął wam kieszonkowe w tym miesiącu, więc musicie wyżyć się na niedołęgach i dziwakach? Siłowanie się na treningach już wam nie wystarcza? – A kim ty do cholery jesteś? – Mniejszy osiłek, Brian, zrobił groźny krok do przodu, stając przede mną. Odwzajemniłem jego spojrzenie, wciąż się uśmiechając. – To twój chłopak, co? – podniósł głos. – Szukasz śmierci, stary? Naturalnie zaczęliśmy przyciągać uwagę. Uczniowie, którzy wcześniej odwracali wzrok i ignorowali trio przy szafkach, teraz zaczęli się wahać, jak gdyby wyczuwając przemoc w powietrzu. Przez tłum przebiegły pomruki o walce, nabierając prędkości do momentu, aż wydawało się, że cała szkoła oglądała to przedstawienie wystawiane pośrodku korytarza. Chłopak, którego się czepiali, ten mieszaniec, posłał mi bojaźliwe, przepraszające spojrzenie i zwiał, znikając w zbiorowisku. Nie ma za co, pomyślałem, opierając się pokusie, żeby przewrócić oczami. Skoro już wdepnąłem w to gówno, równie dobrze mogę z niego wyjść. – Nowy – burknął kumpel Briana, oddalając się od szafek i górując nad drugim. – Ten z Soutside. – Ach, tak. – Brian zerknął na przyjaciela, a potem znowu na mnie. Wykrzywił usta w pogardzie. – Ty jesteś tym, który dźgnął nożem kolegę w poprawczaku – ciągnął, podnosząc głos na korzyść tłumu. – Tuż po tym, jak podłożyłeś w szkole ogień i groziłeś nauczycielowi nożem. Uniosłem brew. Serio? To coś nowego.

20 Przez zbiorowisko uczniów przeszły zgorszone westchnienia i pomruki rozprzestrzeniające się niczym ogień. Do jutra rozniesie się to po całej szkole. Zastanawiałem się, ile jeszcze zbrodni będę mógł dodać do mojej już długiej, wyimaginowanej listy. – Myślisz, że jesteś twardzielem, co? – Dopingowany przez tłum, Brian podszedł bliżej, osaczając mnie ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. – Zatem jesteś podpalaczem i przestępcą. Wielka sprawa. Myślisz, że się ciebie boję? Przynajmniej jedno więcej. Wyprostowałem się, podszedłem i stanąłem bezpośrednio przed nim. – Podpalacz, mówisz? – powiedziałem, przywdziewając na twarz niemal identyczny, szyderczy uśmiech. – A już myślałem, że jesteś tak głupi, na jakiego wyglądasz. Nauczyłeś się tego mądrego słowa dziś na lekcji? Wykrzywił twarz w grymasie i zamierzył się na mnie. Staliśmy niezwykle blisko siebie, więc wymierzył w moją szczękę nieprzyjemnie wyglądający prawy sierpowy. Uchyliłem się, gdy pięść mnie minęła, a potem uderzyłem go w ramię, popychając na ścianę. Dookoła nas podniosły się pohukiwania i okrzyki dopingu, a Brian odwrócił się z furią i spróbował trafić mnie drugi raz. Zawirowałem, trzymając zaciśnięte pięści blisko twarzy, tak jak robili to bokserzy, żeby się obronić. – Wystarczy! Nauczyciele pojawili się znikąd, odciągając nas od siebie. Brian przeklinał i walczył, żeby się do mnie dostać, próbując przepchnąć się między nauczycielami, podczas gdy ja pozwoliłem odciągnąć się na bok. Ten, który mnie trzymał, chwycił mocno kołnierz, jakbym zamierzał się uwolnić i go pobić.

21 – Do biura dyrektora, Kingston – nakazał nauczyciel, prowadząc Briana w dół korytarzem. – Ruszaj się. – Odwrócił się, by na mnie spojrzeć. – Ty też, nowy. I lepiej módl się, żebyś nie miał gdzieś ukrytego noża, inaczej zostaniesz zawieszony, zanim zdążysz zamrugać. Gdy prowadzili mnie w stronę biura dyrektora, ujrzałem mieszańca obserwującego mnie pośród tłumu. Nie spuszczał ze mnie swoich pomarańczowych oczu, poważnych i ponurych, dopóki nie skręciliśmy za róg i straciłem go z pola widzenia.

22 Rozdział Drugi Mieszaniec Opadłem na fotel w biurze dyrektora. Skrzyżowawszy ramiona, czekałem, aż facet po drugiej stronie biurka nas zauważy. Złota sygnatura na mahoniowej powierzchni blatu głosiła: „Richard S. Hill, Dyrektor”. Jednakże od czasu naszego przybycia jej właściciel nie zaszczycił nas niczym więcej niż pojedynczym spojrzeniem. Niski, łysiejący mężczyzna, z haczykowatym nosem i brwiami grubości brzytwy, usiadł z oczami przyklejonymi do ekranu komputera. Zaciskał usta, obserwując monitor i każąc nam czekać. Po jakiejś minucie lub dwóch, osiłek siedzący obok mnie wydał z siebie niecierpliwe westchnienie. – Zatem, uch, czy jestem tu jeszcze potrzebny? – zapytał, pochylając się do przodu, jakby przygotowywał się do wstania. – Mogę już iść, prawda? – Kingston – powiedział dyrektor, wreszcie unosząc wzrok. Zamrugał, patrząc na Briana, po czym zmarszczył brwi. – W tym tygodniu czeka cię wielki mecz, nieprawdaż? Tak, możesz iść. Tylko nie wpadaj więcej w kłopoty. Nie chcę słyszeć o bijatykach na korytarzach, zrozumiano? – Oczywiście, panie Hill. – Brian wstał, uśmiechnął się do mnie szyderczo i tryumfująco, po czym zawadiackim krokiem wyszedł z biura. Och, to takie sprawiedliwe. To ten osiłek pierwszy się na mnie rzucił, ale przecież nikt nie chciałby narażać na szwank szansy na wygranie meczu przez szkolną drużynę, no nie?

23 Czekałem, aż dyrektor mnie zauważy, ale on zamiast tego powrócił do czytania czegoś na swoim komputerze. Odchylając się do tyłu, skrzyżowałem nogi i spoglądałem tęsknie na drzwi. W tym niewielkim pomieszczeniu słychać było wyłącznie tykanie zegara, a uczniowie zatrzymywali się na chwilę, żeby spojrzeć na mnie przez okienko w drzwiach, zanim ponownie ruszali korytarzem. – Masz niezłą kartotekę, panie Chase – powiedział Hill bez podnoszenia wzroku. Zwalczyłem grymas. – Bijatyki, wagarowanie, ukryta broń, podpalenie. – Odchylił się na siedzeniu, więc jego czarne oczy w końcu spojrzały na mnie. – Cokolwiek, co chciałbyś dodać? Na przykład napaść na głównego szkolnego rozgrywającego już swojego pierwszego dnia pobytu tutaj? Ojciec pana Kingstona należy do szkolnej rady, jeśli jeszcze tego nie wiedziałeś. – To nie ja zacząłem tę walkę – wymamrotałem. – To on się na mnie rzucił. – Och? W takim razie ty tylko zajmowałeś się swoimi sprawami? – Żółtawe wargi dyrektora wykrzywiły się w bladym uśmiechu. – Rzucił się na ciebie znikąd? Napotkałem jego wzrok. – On i jego futbolowy koleżka zamierzali wetknąć głowę jakiegoś dzieciaka do toalety. Powstrzymałem ich, zanim do tego doszło. Temu mięśniakowi nie spodobało się, że zepsułem im zabawę, więc próbował zmiażdżyć mi głowę. – Wzruszyłem ramionami. – Proszę mi wybaczyć, ale lubię moją twarz taką, jaka jest.

24 – Twoja postawa nie przynosi ci korzyści, panie Chase – powiedział Hill, marszcząc brwi. – Powinieneś poinformować nauczyciela, by się tym zajął. Stąpasz po kruchym lodzie. – Położył blade, pająkowate dłonie na blacie biurka i pochylił się do przodu. – Jako iż jest to twój pierwszy dzień tutaj, dostaniesz jedynie ostrzeżenie. Lecz będę cię obserwował, panie Chase. Jeszcze jedno przekroczenie i nie będę równie pobłażliwy. Rozumiemy się? Ponownie wzruszyłem ramionami. – Wszystko jedno. Jego oczy się roziskrzyły. – Sądzisz, że jesteś wyjątkowy, panie Chase? – Do jego głosu wtargnęła nuta pogardy. – Myślisz, że jesteś jedynym spośród „trudnej młodzieży”, która tu zasiada? Widziałem już osoby twojego pokroju. Wszyscy podążają tą samą drogą, prosto do więzienia lub na ulicę, albo kończą martwi gdzieś w rynsztoku. Jeśli takiego życia pragniesz, zatem wszelkimi sposobami dalej podążaj tą ścieżką. Rzuć szkołę. Zatrudnij się w jakiejś pracy bez perspektyw. Nie marnuj czasu tej szkoły, która próbuje cię czegoś nauczyć. I nie pociągaj za sobą innych. Szarpnął nagle głową w stronę drzwi. – A teraz wynoś się z mojego biura. I nie dopuść do tego, żebym kiedykolwiek znów cię tu zobaczył. Wściekły, podniosłem się i wyślizgnąłem z gabinetu. Korytarze były puste. Wszyscy siedzieli już w swoich klasach, odrętwiali z przejedzenia po porze lunchu, i odliczali minuty do ostatniego dzwonka. Przez chwilę rozważałem pójście do domu, mając wymówkę w postaci nowej szkoły i nowego początku, akceptując fakt, że nigdy się nie wpasuję i nie będę taki jak inni. Nigdy nie dostałem takiej szansy.

25 Jednak nie mogłem wrócić do domu, w którym czekała mama. Nie skomentowałaby mojego wcześniejszego powrotu ze szkoły, ale patrzyłaby na mnie tym smutnym, zawiedzionym, pełnym winy wzrokiem, bo tak bardzo pragnęła, żeby udało mi się zaadoptować. Żywiła nadzieję, że tym razem wszystko się uda. Jeśli wrócę do domu szybciej, niezależnie od powodu, mama powie, że jutro mogę spróbować ponownie, a potem zamknie się w swoim pokoju i rozpłacze. Nie mogłem się z tym zmierzyć. Byłoby to gorsze nawet od wykładu ojca, który dowiedziałby się, że wagarowałem. Poza tym ostatnimi czasy stał się fanem uziemiania młodzieży w domu, a nie chciałem znowu ryzykować szlabanem. Przede mną jeszcze tylko kilka godzin, powiedziałem sobie i niechętnie ruszyłem w kierunku klasy, do której pewnie wejdę w połowie lekcji. Cudownie. Dlaczego każdy człowiek układający program nauczania uważał, że matematyka tuż po lunchu, po którym każdy usypiał, była dobrym pomysłem? Dasz radę przetrwać te kilka godzin. Co takiego może się stać? Powinienem był wiedzieć lepiej. Gdy skręciłem za róg, poczułem na karku to chłodne, drażniące uczucie, które mówiło, że ktoś mnie obserwował. Normalnie bym je zignorował, ale w tamtej chwili byłem rozgniewany i skupiony mniej niż zwykle. Odwróciłem się, spoglądając za siebie. Na krańcu korytarza, niedaleko wejścia do łazienki, stał mieszaniec i obserwował mnie z framugi drzwi. Jego oczy jarzyły się na pomarańczowo, a koniuszki futrzanych uszy drgały jakby w moją stronę. Coś unosiło się w powietrzu obok niego. Coś małego, o ludzkim kształcie, z brzęczącymi skrzydłami ważki i ciemnozieloną skórą. Stwór