Amanexx

  • Dokumenty240
  • Odsłony45 854
  • Obserwuję120
  • Rozmiar dokumentów420.3 MB
  • Ilość pobrań29 320

Nieziemska - Tom III - Bezgraniczna

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Nieziemska - Tom III - Bezgraniczna.pdf

Amanexx Cynthia Hand
Użytkownik Amanexx wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 306 stron)

MoreThanBooks 1

MoreThanBooks 2 Cynthia Hand Nieziemska 03 „Bezgraniczna” Tłumaczenie: MoreThanBooks Umieszczanie tłumaczenia na innych stronach bez naszej zgody ZABRONIONE.

MoreThanBooks 3 Tytuł oryginału: Boundless Copyright © 2013 by Cynthia Hand Wydanie I Nieoficjalne tłumaczenie: Creative…x3

MoreThanBooks 4 DEDYKACJA Dla Roda, mojego taty

MoreThanBooks 5 On, który od strefy od strefy Prowadzi na nieskończonym niebie twój pewny lot, Na długiej drodze, po której muszę iść sama, Dobrze poprowadzi moje kroki. - William Cullen Bryant

MoreThanBooks 6 SPIS TREŚCI Prolog……………………………………………….…………...str.7 Rozdział 1…………………………………………….…………str.8 Rozdział 2………………………………………………..…...…str.21 Rozdział 3……………………………………………….....……str.29 Rozdział 4…………………………………………...………..…str.41 Rozdział 5……………………………………..………………...str.55 Rozdział 6……………………………..………………………...str.69 Rozdział 7……………………..……………………………...…str.85 Rozdział 8.…………………………………………..…………..str.98 Rozdział 9.…………………………………..…………………..str.109 Rozdział 10.…………………………..…………………………str.124 Rozdział 11.…………………..…………………………………str.135 Rozdział 12.…………..………………………………………....str.150 Rozdział 13……………………………………………………...str.165 Rozdział 14…………………………………………………..….str.185 Rozdział 15……………………………………………..……….str.203 Rozdział 16……………………………………..……………….str.214 Rozdział 17……...………………………..…………………......str.226 Rozdział 18………………………..…………………………….str.239 Rozdział 19………………..…………………………………….str.252 Rozdział 20……………………………………………………...str.268 Rozdział 21……………………………………………………...str.279 Rozdział 22……………………………………………………...str.293 Epilog…………………………………………………………...str.304

MoreThanBooks 7 PROLOG Pierwszą rzeczą, której jestem świadoma jest ciemność. Jakby ktoś po prostu wyłączył światło. Mrużę oczy w atramentowej nicości, wytężając wzrok, by coś zobaczyć, cokolwiek. Ale moje oczy nie mogą przystosować się do otoczenia. Na początku wyczuwam stopą podłogę, która jest dziwnie pochyła, zupełnie jakby pokój był przechylony z jednej strony w dół. Robię krok w tył i moja noga natrafia na coś twardego. Zatrzymuję się. Próbuję odzyskać równowagę. Nasłuchuję. Słyszę głosy, niewyraźne, dochodzące skądś z góry. Nie wiem jeszcze o czym jest ta wizja, gdzie jestem ani co powinnam robić ani przed kim się chować. Ale wiem jedno: chowam się. Stało się coś strasznego. Możliwe, że płaczę. Z nosa leci mi katar, ale nawet nie próbuję go wytrzeć. Nie ruszam się. Jestem przestraszona. Mogłabym wezwać chwałę, myślę, ale wtedy by mnie znaleźli. Zamiast tego zaciskam ręce w pięści, by powstrzymać ich drżenie. Ciemność się zbliża, zamyka się wokół mnie i przez chwilę walczę z chęcią przywołania chwały tak silną, że moje paznokcie przecinają skórę. Bądź spokojna, mówię sobie. Bądź cicho. Pozwalam całkowicie pochłonąć się ciemności.

MoreThanBooks 8 ROZDZIAŁ PIERWSZY Witamy na Farmie - Jak się trzymasz, Claro? Otrząsam się na środku swojej sypialni, stos starych magazynów piętrzy się dookoła moich stóp. Musiałam je upuścić, kiedy nadeszła wizja. Nadal nie mogę oddychać, a moje mięśnie są napięte, zupełnie jakby przygotowywały się do biegu. Światło wpadające przez okno rani moje oczy. Mrugam, patrząc na Billy, która opiera się o framugę drzwi mojego pokoju z wyrozumiałym uśmiechem. - Co jest, dziecino? – pyta, kiedy nie odpowiadam. – Wizja cię dopadła? Zachłystuję się powietrzem. - Skąd wiedziałaś? - Też je mam. W dodatku większość swojego życia spędziłam z ludźmi, którzy również ich doświadczali. Potrafię rozpoznać wyraz twarzy po wizji. – Łapie mnie za ramiona i siada ze mną na skraju łóżka. Czekamy aż mój oddech się uspokoi. – Chcesz o tym pogadać? – pyta. - To na razie niewystarczająco – mówię. Mam tą wizję całe lato, od czasu pobytu we Włoszech z Angelą. Jak na razie nie działo się w niej zbyt wiele nie licząc ciemności, przerażenia i dziwnie pochyłej podłogi. – Powinnam i tak ci powiedzieć? Billy kręci przecząco głową. - Możesz, jeśli tylko chcesz, jeśli to ci pozwoli wyrzucić to z siebie. Ale moim zdaniem wizje to prywatna sprawa, tylko i wyłącznie twoja. Czuję ulgę, że jest taka wyluzowana. - Jak ty to robisz? – pytam chwilę później. – Jak udaje ci się żyć jak gdyby nigdy nic, kiedy wiesz, że stanie się coś strasznego? W jej uśmiechu widzę cień bólu. Kładzie swoją ciepłą brązową rękę na mojej. - Nauczysz się odnajdywać swoje szczęście, dziecino – mówi. – Znajdziesz rzeczy, które nadadzą życiu sens i będziesz się ich

MoreThanBooks 9 trzymać. Staraj się nie martwić tak bardzo o sprawy, nad którymi nie masz kontroli. - Łatwo powiedzieć – wzdycham. - To wymaga praktyki – klepie mnie po ramieniu, po czym je ściska. – Wszystko już w porządku? Gotowa dojść do siebie? Wymuszam słaby uśmiech. - Tak jest. - W porządku, więc bierz się do pracy – mówi figlarnie. Kontynuuję pakowanie, które zaczęłam zanim wizja dała mi popalić, a Billy łapie pistolet z taśmą i zaczyna zaklejać gotowe pudła. – Wiesz, pomagałam twojej mamie pakować się do Stanford, kiedy tam jechała. 1963 rok. Byłyśmy współlokatorkami, mieszkałyśmy w San Luis Obispo w małym domku przy plaży. Będę tęsknić za Billy, myślę, kiedy mówi dalej. Przeważnie kiedy na nią patrzę, nie mogąc nic na to poradzić, widzę w niej moją mamę. Nie dlatego, że wyglądają podobnie. Ich wspólnymi cechami są jedynie wysoki wzrost oraz piękno. Ale dlatego, że jako najlepsza przyjaciółka mojej matki przez sto lat, Billy ma milion wspomnień jak to o Stanfordzie, zabawnych historii i tych smutnych, z czasów kiedy mama źle ścięła włosy albo kiedy wywołała pożar w kuchni, próbując zrobić bananowy falmbe albo kiedy razem były pielęgniarkami podczas wojny, a mama uratowała pewnemu mężczyźnie życie za pomocą jedynie wsuwki i gumowej opaski. Spędzanie czasu z Billy jest drugą najlepszą rzeczą, zaraz po spędzaniu czasu z mamą. To tak jakby przez te kilka minut, kiedy opowiada historie, mama znów była wśród nas. - Hej, wszystko dobrze? – pyta Billy. - Prawie skończyłam – kaszlę, żeby ukryć drżenie w głosie, po czym składam ostatni sweter, kładę go w pudle i rozglądam się dookoła. Nawet pomimo tego, że nie spakowałam jeszcze wszystkiego, mimo że zostawiłam na ścianie plakaty i niektóre moje rzeczy leżały jeszcze niezapakowane, pokój wyglądał pusto, jakbym już się stąd wyprowadziła. Nie mogę uwierzyć, że od jutra nie będę już tu mieszkać. - Możesz przyjechać do domu, kiedy tyko chcesz, dziecino – mówi Billy. – Pamiętaj o tym. To twój dom. Zadzwoń tyko do mnie, że jesteś w drodze, a ja polecę założyć świeżą pościel.

MoreThanBooks 10 Klepie moją dłoń i kieruje się na dół, żeby załadować pudła do swojej ciężarówki. Też jedzie jutro do Californii, a mama Angeli, Anna, oraz ja będziemy jechać za nią moim samochodem. Wychodzę na korytarz. W domu jest cicho, ale wydaje się on być pełen jakieś energii, jakby był pełen duchów. Patrzę na zamknięte drzwi sypialni Jeffrey’a. Powinien tutaj być. Powinien zacząć już swój pierwszy rok w Jackson hole High School. Powinien być pochłonięty treningami piłki nożnej i piciem swoich obrzydliwych porannych proteinowych szejków i tonami swoich niedopasowanych, śmierdzących po treningach skarpetek w koszu na pranie. Powinnam móc podejść teraz do tych drzwi, zapukać i usłyszeć go, mówiącego „Idź sobie”, ale i tak weszłabym do środka, a on popatrzałby na mnie znad komputera i może ściszyłby swoją dudniącą muzykę o stopień lub dwa, uśmiechnął by się głupio i powiedział „Jeszcze tu jesteś?” i być może wymyśliłabym jakąś ripostę, ale ostatecznie oboje byśmy wiedzieli, że będzie za mną tęsknił. A ja za nim. Tęsknię za nim. Na parterze trzasnęły frontowe drzwi. - Oczekujesz towarzystwa? – woła Billy. Słyszę dźwięk samochodu parkującego na podjeździe. - Nie – odkrzykuję. – Kto to? - Do ciebie – mówi. Schodzę na dół. - O, świetnie – mówi Wendy, kiedy otwieram drzwi. – Bałam się, że się spóźniłam. Instynktownie rozglądam się za Tuckerem, a moje serce tańczy jakiś głupi taniec. - Nie ma go tutaj – mówi cicho Wendy. – On yy… Oh. Nie chciał mnie widzieć. Próbuję się uśmiechnąć, ale coś w mojej klatce piersiowej boleśnie się zaciska. No tak, myślę. Dlaczego miałby chcieć mnie widzieć? Zerwaliśmy ze sobą. Pogodził się z tym. Skupiam się na Wendy. Przyciska kartonowe pudełko do piersi, jakby bała się, że może od niej uciec. Przenosi ciężar ciała z jednej nogi na drugą. - Co jest? – pytam. - Miałam jakieś twoje rzeczy – mówi. – Jadę jutro do szkoły i… myślałam, że będziesz je chciała.

MoreThanBooks 11 - Dzięki. Ja też jutro wyjeżdżam. – mówię jej. Kiedyś, kiedy jej brat i ja zaczęliśmy być parą, Wendy powiedziała mi, że jeśli skrzywdzę Tuckera, zakopie mnie w końskim oborniku. Od kiedy ze sobą zerwaliśmy, jakaś część mnie oczekiwała, że pokaże się tu z łopatą i zdzieli mnie nią po głowie. Jakaś część mnie uważa, że może na to zasługuję. Jednak ona stoi tu delikatna i pełna nadziei, jakby tęskniła za mną tego lata. Jakby nadal chciała być moją przyjaciółką. - Dzięki – mówię znowu. Uśmiecham się i sięgam po pudełko. Nieśmiało odwzajemnia uśmiech i podaje mi je. W środku jest kilka płyt DVD, parę gazet, moja kopia „Akademii Wampirów” i kilka innych książek oraz para butów, którą pożyczyłam jej na szkolny bal. - Jak było we Włoszech? – pyta, kiedy stawiam pudełko przy drzwiach. – Dostałam twoją kartkę. - Było pięknie. - Mogę się założyć – mówi z zazdrosnym westchnieniem. – Zawsze marzyłam, żeby zwiedzić Europę. Chciałam zobaczyć Londyn, Paryż, Wiedeń... – uśmiecha się. – Może pokażesz mi zdjęcia, które zrobiłaś? Chciałabym je zobaczyć. Jeśli masz czas. - Oh, pewnie. – biegnę na górę po mój laptop, potem siadam z nią na sofie w salonie i przeglądam zdjęcia zrobione tego lata. Jej ramię jest przyciśnięte do mojego, kiedy oglądany fotografie Coloseum, rzymskich sklepień lukowych, katakumb, Tuscany z jej winnicami i wzgórzami, Florencji, mnie, robiącą tą głupią pozę, jakbym trzymała Krzywą Wieżę w Pizie. I wtedy wyskakuje zdjęcie Angeli i Phena w katedrze Św. Piotra. - Czekaj, wróć – mówi Wendy, kiedy je mijam. Niechętnie wciskam przycisk wstecz. - Kto to? – wzdycha. Rozumiem. Phen jest seksowny. Jest coś magnetycznego w jego brązowych oczach, perfekcyjnej męskiej twarzy, ale do licha. Tylko nie Wendy też. - Jakiś chłopak, którego poznałyśmy w Rzymie – mówię jej. To tak bliskie prawdy, jak tylko może być bez mówienia o szczegółach dotyczących Angeli i jej sekretnego „obiecaj że nikomu nie powiesz, Claro” chłopaka. Który jest, według niej, tylko wakacyjnym romansem. Cały czas zachowuje się jak „Phen jaki?” od kiedy tylko wróciłyśmy do Wyoming, jakby nigdy go nie spotkała.

MoreThanBooks 12 - Wspominałam już, że chcę jechać do Włoch? – pyta Wendy, unosząc brwi. – Łał. - Ta, jest tam wielu gorących facetów – przyznaję. – Oczywiście później stają się facetami w średnim wieku z dużym brzuchem w garniturach od Armaniego z błyszczącymi, zaczesanymi do tyłu włosami, którzy zarywają co ciebie, mówiąc „Jak się masz?” – posyłam jej swój najlepszy perwersyjny włoski uśmiech, unoszę podbródek i posyłam całusa w jej kierunku. - Ble – śmieje się. Zamykam laptopa, ciesząc się, że zeszłyśmy z tematu Phena. - Więc takie były Włochy – klepię swój brzuch. – Pochłonęłam jakieś pięć kilo makaronu. - Cóż, i tak wcześniej byłaś zbyt koścista – mówi Wendy. - Dzięki. - Nienawidzę być osobą, która psuje zabawę, ale powinnam już iść – mówi. – Mam dużo do zrobienia w domu przed jutrem. Wstajemy i odwracam się jej stronę nagle przytłoczona tym, że musimy się pożegnać. - Poradzisz sobie świetnie w Waszyngtonie i będziesz się świetnie bawić i zostaniesz najlepszym weterynarzem na świecie, ale będę za tobą tak bardzo tęsknić – mówię. W jej oczach również zbierają się łzy. - Będziemy się widywać w wakacje, prawda? Zawsze możesz do mnie napisać maila. Odezwij się czasem. - Odezwę. Obiecuję. Przytula mnie. - Pa, Claro – szepcze. – Trzymaj się. Kiedy znika, podnoszę pudełko, zabieram je do mojego pokoju i zamykam drzwi. Rzucam je na łóżko. Pomiędzy rzeczami, które pożyczyłam Wendy, znajduję niektóre od Tuckera: przynętę, którą kupiłam mu w sklepie wędkarskim w Jackson; jego szczęśliwą karotkową przynętę, ususzonego kwiatka z jednego w wianków, które dla mnie kiedyś robił, CD z mieszanką piosenek, którą dla niego nagrałam w zeszłym roku pełną piosenek o kowbojach i o lataniu i o miłości, których słuchaliśmy niezliczoną ilość razy, mimo że z pewnością uważał, że były staromodne. Oddał to wszystko z powrotem. Nienawidziłam tego, jak bardzo mnie to bolało, jak bardzo najwyraźniej trzymałam się tego, co było między nami. Włożyłam

MoreThanBooks 13 więc wszystko z powrotem do pudełka, zakleiłam je taśmą i wcisnęłam w kąt szafy. I pożegnałam się. Claro. Usłyszałam głos w głowie, wołający moje imię zanim doszedł do moich uszu. Stoję na dziedzińcu na Uniwersytecie Stanford, w tłumie składającym się z ponad piętnastu setek nowych uczniów i ich rodziców, ale słyszę go głośno i wyraźnie. Przepycham się przez tłum, szukając jego falowanych, ciemnych włosów, błysku jego zielonych oczu. Nagle niedaleko pojawia się luka między otaczającymi mnie ludźmi i widzę go, jakieś dwadzieścia stóp dalej, stojącego plecami do mnie. Jak zwykle. I jak zwykle widok ten powoduje, że go rozpoznaję. Przykładam ręce do ust i wołam: - Christian! Odwraca się. Machamy do siebie przez tłum. W mgnieniu oka jestem obok niego, szczerząc zęby w uśmiechu, prawie śmiejąc się na głos, ponieważ to tak dobre uczucie znowu być blisko po tak długim czasie. - Cześć – mówi. Musi mówić głośno, żeby udało mi się go usłyszeć ponad głosami ludzi dookoła. – Miło cię tu spotkać. - Tak, miło. Aż do tej chwili nie docierało do mnie, jak bardzo za nim tęskniłam. Byłam tak zajęta tęsknotą za innymi – mamą, Jeffreyem, Tuckerem, tatą – wszystkim, co zostawiłam za sobą. Ale teraz… to tak jakby część mnie przestała cierpieć i nagle byłam znów sobą, zdrową i całą, i dopiero wtedy zrozumiałam, że cierpiałam przez jakiś czas. Tęskniłam za jego głosem w mojej głowie, w moich uszach. Za jego twarzą. Jego uśmiechem. - Ja za tobą też tęskniłem – powiedział speszony, pochylając się, żeby powiedzieć mi to do ucha, żebym go usłyszała. Jego ciepły oddech na mojej szyi sprawił, że zadrżałam. Niezręcznie zrobiłam krok w tył, nagle onieśmielona. - Jak było na odludziu? – jedynie to przyszło mi do głowy. Jego wujek zawsze zabiera go w góry podczas lata, gdzie spędza cały czas na intensywnych treningach, z daleka od internetu i telewizji i wszystkich innych rozproszeń. Wujek zmusza go do ćwiczeń wzywania chwały i latania i innych anielskich zdolności. Christian

MoreThanBooks 14 nazywa to „letnim stażem” i zachowuje się jakby to był tylko krok dalej od obozu dla żołnierzy. - Jak zwykle – odpowiada. – Walter był nawet jeszcze bardziej zaciekły w tym roku, jeśli możesz w to uwierzyć. Przez większość dni sprawiał, że byłem na skraju sił. Trenował mnie jak psa. - Dlaczego? – zaczęłam pytać, po czym lepiej to przemyślałam. Do czego cię trenuje? Jego oczy przybrały poważny wyraz. Powiem ci później, dobra? - Jak było we Włoszech? – zapytał na głos, ponieważ dziwnie wyglądałoby, gdybyśmy stali twarzą w twarz, nie mówiąc nic, tylko przeprowadzając konwersację w głowach. - Interesująco – mówię. Co było nieporozumieniem roku. Angela wybrała ten moment, by pojawić się przy moim boku. - Cześć, Chris – powiedziała, unosząc podbródek w powitaniu. – Jak leci? Wskazuje na tłum podekscytowanych pierwszoroczniaków tłoczących się naokoło. - To sprawia, że dociera do mnie, że będę tu chodził. - Wiem, co masz na myśli – mówi. – Musiałam się uszczypnąć, kiedy jechaliśmy przez Palm Drive. W jakim jesteś akademiku? - Cedro. - Clara i ja obie jesteśmy w Roble. To chyba naprzeciwko twojego w kampusie. - To prawda – mówi. – Sprawdziłem. Cieszy się, że trafił do akademika naprzeciw nas, widzę to, kiedy na niego patrzę. Ponieważ myśli, że może mi się nie spodobać, że zawsze jest w pobliżu, podrzucając mi przypadkowe myśli w głowie. Chce mi dać trochę przestrzeni. Przesyłam mu mentalny odpowiednik uścisku, który go zaskakuje. Za co to było? pyta. - Potrzebujemy rowerów – mówi Angela. – Ten kampus jest taki duży. Każdy ma rower. Bo cieszę się, że tu jesteś, mówię do Christiana. Cieszę się, że tu jestem. Cieszę się, że się cieszysz, że tu jesteś. Uśmiechamy się.

MoreThanBooks 15 - Hej, skończyliście już to łączenie się umysłami czy coś? – pyta Angela, po czym tak głośno jak tylko może myśli: Bo to takie denerwujące. Christian śmieje się zaskoczony. Od kiedy ona rozmawia telepatycznie? Od kiedy zaczęłam ją uczyć. Przynajmniej było co robić podczas jedenastogodzinnego lotu. Naprawdę myślisz, ze to dobry pomysł? I tak jest wystarczająco głośna… Żartuje, ale wiem, że nie bardzo podoba mu się myśl o Angeli jako części naszych sekretnych konwersacji. To tylko pomiędzy nami. To nasza rzecz. Jak na razie nie potrafi odbierać wiadomości, mówię, żeby go uspokoić. Umie je tylko wysyłać. Tak samo potrafi mówić, ale nie słuchać. Jak dogodnie. De-ner-wu-ją-ce mówi Angela, krzyżując ręce na piersi i patrząc na niego. Oboje się śmiejemy. - Przepraszam, Ange – obejmuję ją ramieniem. – Christian i ja mamy dużo do nadrobienia. Cień zmartwienia przesuwa się po jej twarzy, ale znika tak szybko, że zastanawiam się, czy sobie tego nie wyobraziłam. - Cóż, myślę, że to niegrzeczne – mówi. - Okej, okej. Żadnego łącznia się umysłami. Rozumiem. - Przynajmniej nie dopóki ja też się tego nie nauczę. Czyli niedługo. Ćwiczyłam – mówi. - Bez wątpienia – komentuje Christian. Widzę śmiech w jego oczach, odwzajemniam go uśmiechem. - Spotkałeś już swojego współlokatora? – pytam go. Przytakuje. - Charlie. Chce być programistą komputerowym. Ożeniony z Xboxem. A ty? - Nazywa się Wan Chen i jest na kierunku przed-medycznym i traktuje to bardzo poważnie. – oświadczam. – Pokazała mi dziś swój plan lekcji. Poczułam się jak zupełny leń. - Cóż, jesteś zupełnym leniem – wytyka Angela. - To prawda. - A co z twoją współlokatorką? – Christian pyta Angelę. Biedne bezbronne stworzonko, dodaje w cicho, przez co parskam.

MoreThanBooks 16 - Mam dwie współlokatorki: szczęściara ze mnie – mówi Angela. – Totalne blondynki. - Hej! – sprzeciwiam się jej zdaniu na temat blondynek. - Jedna specjalizuje się w komunikacji – cokolwiek to znaczy – a druga jest jeszcze niezdecydowana. - Nie ma nic złego w byciu niezdecydowanym – zerkam na Christiana, trochę zawstydzona moim niezdecydowaniem. - Ja jestem niezdecydowany – mówi. Angela i ja spoglądamy na niego zszokowane. – Co, nie mogę? - Zakładałam, że wybierzesz biznes jako specjalizację. – mówi Angela. - Dlaczego? - Bo wyglądasz olśniewająco w garniturze i krawacie – mówi z fałszywą słodkością. – Jesteś taki ładny. Powinieneś brać pod uwagę swoje mocne strony. Nie łapie się na tą przynętę. - Biznes to specjalizacja Waltera. Nie moja. - A co jest twoją? – pyta Angela. - Tak jak powiedziałem, nie zdecydowałem jeszcze – spogląda na mnie uważnie, światło wydobywa z jego zielonych oczu złote refleksy, a ja czuję jak gorąco wypływa na moje policzki. - A tak w ogóle to gdzie jest Walter? – pytam, żeby zmienić temat. - Z Billy – odwraca się i wskazuje na sekcję dla rodziców na dziedzińcu, gdzie Walter i Billy wyglądają na zajętych zaciekłą rozmową. - Są słodką parą – mówię, patrząc jak Billy śmieje się i kładzie dłoń na ramieniu Waltera. – Oczywiście byłam zaskoczona, kiedy Billy zadzwoniła do mnie tego lata, żeby powiedzieć, że ona i Walter się pobierają. Tego się nie spodziewałam. - Czekaj, Billy i Walter biorą ślub? – wykrzykuje Angela. – Kiedy? - Już się pobrali – wyjaśnia Christian. – W lipcu. Na łące. To było zupełnie nieoczekiwane. - Nie wiedziałam nawet, że się lubili – mówię, zanim Angela zacznie żartować o tym jak Christian i ja jesteśmy teraz czymś w rodzaju dziwnego rodzeństwa od kiedy jego prawny opiekun ożenił się z moją prawną opiekunką, co widziałam, że planuje.

MoreThanBooks 17 - Oh, lubili się – mówi Christian. – Zgaduję, że ze względu na mnie starali się być dyskretni. Ale Walter nie mógł przestać o niej myśleć. Głośno. I o różnych stadiach rozbierania, jeśli wiecie o co chodzi. - Ble. Nie mów mi. Musiałam wyszorować swój mózg po odrobinie, którą widziałam w tym tygodniu w jej myślach. Czy masz w domu dywan ze skóry niedźwiedzia? - Myślę, że właśnie zrujnowałaś dla mnie mój salon. – mówi z jękiem, ale nie ma tego wcale na myśli. Cieszy się z sytuacji Billy- Walter. Uważa, że to dla niego dobre. Rozprasza go. Od czego? pytam. Później, mówi. Opowiem ci wszystko. Później. Angela wzdycha z rozdrażnieniem. - O mój Boże, ludzie. Znowu to robicie. Po wstępnych przemowach o tym, jak bardzo powinniśmy być z siebie dumni, jakie mają nadzieje na naszą przyszłość i o wspaniałych okazjach, jakie mamy, przebywając na „Farmie”, jak nazwali Stanford, kazali nam skierować się do akademików i oswoić się ze sobą. To moment, kiedy mówią rodzicom, żeby jechali do domów. Mama Angeli, Anna, która jest bardzo cichą osobą, siedziała na tylnym siedzeniu mojego samochodu i czytała Biblię przez całą tysiecznomilową podróż. Teraz nagle wybuchła płaczem. Angela była upokorzona, a jej policzki były czerwone, kiedy odprowadzała swoją podciągającą nosem mamę na parking. Ale według mnie to było miłe. Chciałabym, żeby moja mama była tutaj, żeby za mną płakać. Billy po raz kolejny obdarza mnie pokrzepiającym uściskiem. - Połamania nóg, dziecino – powiedziała prosto i także zniknęła. Wybrałam wygodną kanapę w holu i udawałam, że studiuję wzory na dywanie, kiedy reszta uczniów kończyła swoje łzawe pożegnania. Po chwili chłopak z krótkimi, rozjaśnianymi blond włosami podszedł i usiadł naprzeciw mnie, ustawiając stos folderów na stoliku do kawy. Uśmiechnął się i wyciągnął dłoń, żeby uścisnąć moją. - Jestem Pierce. - Clara Gardner. Kiwnął głową.

MoreThanBooks 18 - Wydaje mi się, że widziałem twoje imię na kilku listach. Jesteś w skrzydle B, prawda? - Trzecie piętro. - Jestem tu na opłacie (ang. fee) w Roble – mówi. Patrzę na niego pustym wzrokiem. - P-H-E – wyjaśnia. – czyli zajmuję się edukacją zdrowotną (ang. peer health educator). Coś jak doktor w akademiku. To do mnie należy się kierować po pomoc. - A, tak. Patrzy się na moja twarz w taki sposób, że zastanawiam się, czy nie mam na niej resztek jedzenia. - Co? Mam na czole wytatuowane nieświadomy pierwszak? – pytam. Uśmiecha się i kręci głową. - Nie wyglądasz na przestraszoną. - Słucham? - Pierwszaki zwykle wydają się przerażone przez pierwszy tydzień w kampusie. Wędrują wszędzie jak małe zagubione szczeniaczki. Ale ty nie. Wyglądasz jakbyś miała to wszystko pod kontrolą. - Oh, dzięki. – mówię. – Niestety muszę ci powiedzieć, ze to tylko gra. W środku jestem kłębkiem nerwów. Prawdę mówiąc, nie jestem. Chyba w porównaniu do upadłych aniołów, pogrzebów i płonących lasów Stanford wydaje się całkiem bezpiecznym miejscem. Wszystko jest tu znajome: California pachnie spalinami i eukaliptusem oraz różami, są tu palmy, z daleka słychać dźwięk pociągu, rosną tu takie same rośliny, jakie widziałam przez okno w dzieciństwie. To inne rzeczy mnie przerażają: ciemność, pokój bez okien w mojej wizji, to, co ma się w nim wydarzyć, złe rzeczy, które już miały miejsce zanim wylądowałam tutaj. Możliwość, że to będzie całe moje życie: jedna niejasna, przerażająca wizja po drugiej przez następne sto lat. To było przerażające. Bardzo starałam się o tym nie myśleć. Pierce zapisuje pięciocyfrowy numer na kartce i podaje mi ją. - Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała. Do usług. Flirtuje, myślę. Biorę kartkę. - Okej.

MoreThanBooks 19 Wtedy pojawia się Angela, ręce wyciera w swoje legginsy, jakby chciała z nich zetrzeć emocje swojej mamy. Zatrzymuje się, kiedy dostrzega Pierce’a. Ona też nie wygląda na przestraszoną. Wygląda jakby chciała kogoś pobić. - Zerbino, Angela – mówi kiedy Pierce otwiera usta, żeby ją przywitać. Rzuca okiem na foldery na stole. – Masz coś w tym stosie z moim nazwiskiem? - Tak, pewnie – mówi speszony i szpera, dopóki nie natrafia na plik dla Angeli. Potem ja dostaję swój. Pierce wstaje. Sprawdza swój zegarek. - Miło było was poznać, dziewczyny. Rozgośćcie się. Pewnie za jakieś pięć minut zaczną się gry poznajmy-się. - Co to? – Angela wskazuje na kartkę, kiedy Pierce odchodzi. - Pierce – patrzę na jego oddalające się plecy. – Cokolwiek będę potrzebowała, jest do usług. Zerka na niego przez ramię, uśmiechając się w zamyśleniu. - Oh, naprawdę? Jest słodki. - Chyba. - Racja, zapomniałam. Nadal patrzysz tylko na Tuckera. Czy może na Christiana? Nigdy nie mogę nadążyć. - Hej. Auć. – mówię. – Jesteś dziś okropnie nieuprzejma. Jej wyraz twarzy łagodnieje. - Przepraszam. Jestem spięta. Zmiany są dla mnie trudne, nawet te dobre. - Dla ciebie? Niemożliwe. Opada na siedzenie obok mnie. - Wydajesz się zrelaksowana. Rozciągam ręce nad głową, ziewając. - Postanowiłam przestać się wszystkim stresować. Zacznę od nowa. Zobacz. – Grzebię w torbie, szukając zmiętej kartki i wyciągam ją, żeby mogła ją przeczytać. – Spójrz, mój wstępny plan lekcji. Jej oczy szybko prześlizgują się po papierze. - Widzę, że posłuchałaś mojej rady i zapisałaś się na Wstęp do nauk humanistycznych, tak jak ja. Poeci tworzą świat od nowa. Spodoba ci się, obiecuję – mówi. – Interpretacja poezji jest łatwa, bo możesz nadać jej znaczenie jakie tylko chcesz. To będzie bułka z masłem.

MoreThanBooks 20 Szczerze w to wątpiłam. - Hmm – Angela marszczy brwi, kiedy czyta dalej. – Historia sztuki? – trąca mnie łokciem – Nauki ścisłe, Technologia i Współczesne społeczeństwo? Wstęp do studiów filmowych? Nowoczesny taniec? Wszystko po trochu, C. - Lubię sztukę – mówię obronnie. – Dla ciebie to proste, bo historia jest twoją specjalnością, więc wybierasz historyczne zajęcia. Ale ja jestem… - Niezdecydowana – dokańcza. - Tak, i nie wiem co wybrać, więc Doktor Day powiedziała mi, żebym zapisała się na różne zajęcia, a potem odpuściła sobie te, które mi się nie spodobają. Ale spójrz na to – pokazuję ostatnie zajęcia na liście. - Gimnastyka 196 – czyta nad moim placem – Ćwiczenia szczęścia. - Zajęcia szczęścia. - Bierzesz zajęcia ze szczęścia – mówi, jakby to były najbardziej bezużyteczny kierunek we wszechświecie. - Moja mama powiedziała, że będę szczęśliwa w Stanford – wyjaśniam – Wiec tak będzie. Mam zamiar znaleźć moje szczęście. - Gratulacje. Trzymaj się mocno. To będzie szalony czas. - Wiem – mówię i naprawdę mam to na myśli. – Jestem gotowa przestać żegnać się ze wszystkim. Teraz czas zacząć się witać.

MoreThanBooks 21 ROZDZIAŁ DRUGI Bieg z orkiestrą Tej nocy o drugiej nad ranem obudziło mnie pukanie do drzwi. - Halo? – zawołałam ostrożnie. Z zewnątrz dochodziła mieszanina dźwięków: muzyki, krzyczących ludzi i oszalałych kroków w holu. Wan Chen i ja obie usiadłyśmy i wymieniłyśmy zmartwione spojrzenia, po czym wyślizgnęłam się z łóżka, żeby otworzyć drzwi, - Pobudka, drogie pierwszaczki – mówi nasza przełożona Stacy radosnym głosem. Ma na szyi neonowe zielone plastikowe koła i tęczowe włosy klauna na głowie. Szczerzy zęby w uśmiechu. – Załóżcie buty i wyjdźcie na zewnątrz. Na dworze czekała na nas scena rodem z tych nieudanych wycieczek, które widzi się z filmach: orkiestra Stanford, jak się okazało mająca na sobie jedynie bieliznę i świecące w ciemności naszyjniki i bransoletki, grała na swoich instrumentach. Rozbrzmiewały trąbki, perkusje, cymbały, a szkolna maskotka w swoim zielonym kostiumie sosny buczała jak szalona dookoła półnagich, gdzieniegdzie świecących uczniów, skacząc i wyjąc i śmiejąc się. Było niewiarygodnie ciemno, jakby lampy uliczne zostały zgaszone specjalnie na tę okazję. Udało mi się jednak odszukać bardzo poirytowaną Angelę, stojącą w towarzystwie dwóch blondynek – zgaduję, że swoich współlokatorek. Zaczęłam przeciskać się w ich stronę. - Hej! – krzyczy Anglea. – Masz straszne włosy. - To jest szaleństwo! – wykrzykuję, przeczesując włosy palcami, przez co udało mi się je odrobinę doprowadzić do ładu. - Co? – krzyczy. - Szaleństwo! – próbuję znowu. Tu jest tak niewiarygodnie głośno. Jedna z współlokatorek Angeli gapi się na coś za moimi plecami i wskazuje na to palcem. Odwracam się i widzę faceta mającego na sobie meksykańską zapaśniczą maskę, która zakrywa całą jego twarz. Świecącą, złotą zapaśniczą maskę. I nic poza tym.

MoreThanBooks 22 - Moje oczy, moje oczy! – wrzeszczy Angela i zaczynamy się histerycznie śmiać. W tym momencie kończy się piosenka i mogę znów słyszeć. Każą nam biec. - Biegnijcie, małe pierwszoroczniaki, biegnijcie! – krzyczą, a my dokładnie to robimy, jak zdezorientowane i zagubione bydło w ciemności. Kiedy w końcu się zatrzymujemy, jesteśmy przy kolejnym akademiku, a orkiestra zaczyna ponownie grać. Wkrótce kolejny tłum zbitych z tropu pierwszoroczniaków wylewa się przez drzwi. Zgubiłam Angelę. Rozglądam się dookoła, ale jest zbyt ciemno, a tłum jest zbyt duży, bym mogła ją dostrzec. Udaje mi się znaleźć wzrokiem jedną z jej współlokatorek, stojącą kilka stóp dalej. Macham do niej. Uśmiecha się i przepycha w moją stronę. Wygląda, jakby ulżyło jej na widok znajomej twarzy. Bez przekonania kołyszemy się w rytm muzyki przez kilka minut, zanim pochla się w moją stronę i krzyczy mi koło ucha: - Jestem Amy. Ty jesteś przyjaciółką Angeli z Wyoming? - Tak. Clara. Skąd jesteś? - Pheonix! – owija się ciaśniej bluzą. – Ale zimno! Nagle znowu się przemieszczamy. Tym razem uważam na to, żeby trzymać się blisko Amy. Staram się nie myśleć, jak bardzo ta sytuacja przypomina mi w pewien sposób moją wizję: bieganie w ciemności, niewiedza gdzie jestem, ani w jakiej sytuacji się znajdę. Wiem, że to miała być zabawa, ale dla mnie ta cala rzecz jest odrobinę straszna. - Masz jakiś pomysł, gdzie możemy być? - krzyczę do Amy, kiedy znowu się zatrzymujemy. - Co? – nie słyszy mnie. - Gdzie jesteśmy? – krzyczę. - Oh – potrząsa głową. – Nie mam pojęcia. Zgaduję, że każą nam przebiec cały kampus. Przypomniałam sobie jak na wycieczce mówiono nam, że Stanford posiada największy kampus na świecie, nie licząc jednego uniwersytetu w Rosji. To może być długa noc. Nadal nigdzie nie było ani śladu Angeli oraz drugiej współlokatorki, która, jak powiedziała mi Amy, miała na imię Robin. Tak więc Amy i ja trzymałyśmy się razem, tańczyłyśmy i śmiałyśmy się z nagiego faceta i prowadziłyśmy rozmowę najlepiej jak

MoreThanBooks 23 potrafiłyśmy w tym hałasie. Oto co dowiedziałam się o Amy przez kolejne pół godziny: obie zostałyśmy wychowane przez samotne matki, miałyśmy młodszych braci, byłyśmy zachwycone, że każdego dnia na śniadanie w Roble podają tater tots i przerażone jak małe i klaustrofobiczne są prysznice w łazienkach, obie również miałyśmy problem z niesfornymi włosami. Mogłybyśmy być przyjaciółkami, zdaję sobie sprawę. Mogłam nawiązać pierwszą nową przyjaźń w Stanford, tak po prostu. Może jednak coś w tym biegu jest. - Więc jaka jest twoja specjalizacja? – pyta mnie, kiedy truchtamy. - Nie zdecydowałam – odpowiadam. Uśmiecha się radośnie. - Ja też nie. Coraz bardziej zaczynam ją lubić. Ale wtedy zdarza się katastrofa. Kiedy zbliżamy się do kolejnego akademika, Amy potyka się i upada na chodnik. Robię, co mogę, żeby upewnić się, że rosnący potok pierwszoroczniaków jej nie zatrampie, a potem opadam na chodnik obok niej. Jest źle. Mogę to powiedzieć po tym, jak blada jest jej twarz i po sposobie, w jaki ściska kostkę. - Źle stanęłam – jęczy. – Mój Boże, to takie zawstydzające. - Możesz wstać? – pytam. Próbuje to zrobić, a jej twarz robi się jeszcze bardziej blada. Ciężko siada z powrotem na chodniku. - Okej, to znaczy nie – wnioskuję. – Nigdzie się nie ruszaj, zaraz wracam. Krążę w tłumie, rozglądając się za kimś, kto wydałby się choć odrobinę pomocny i jakimś cudem zauważam Pierce’a na krawędzi tłumu. Czas wykorzystać jego lekarskie zdolności. Podbiegam do niego i dotykam jego ramienia, chcąc zwrócić jego uwagę. Uśmiecha się na mój widok. - Dobrze się bawisz? – krzyczy. - Potrzebuję twojej pomocy – odkrzykuję. - Co? – woła. Biorę go za rękę i ciągnę w stronę Amy, wskazując na jej kostkę, która zaczęła już puchnąć. Kilka minut spędza, klęcząc obok niej i delikatnie trzymając jej kostkę w dłoniach. Okazuje się, że jest na kierunku przed-medycznym.

MoreThanBooks 24 - To prawdopodobnie zwichnięcie – wnioskuje. – Zadzwonię po kogoś, żeby cię podwiózł do Roble, a potem ją nastawimy i obłożymy lodem. Później powinnaś pójść do Vaden – studenckiej kliniki – żeby rano zrobili ci prześwietlenie. Wytrzymaj jeszcze trochę, okej? Odchodzi, żeby znaleźć jakieś ciche miejsce, by wykonać telefon. Orkiestra kończy piosenkę i rusza dalej, prowadząc tłum z dala od nas. W końcu mogę usłyszeć własne myśli. Amy zaczyna płakać. - Tak mi przykro – mówię, siadając obok niej. - To aż tak nie boli – podciąga nosem, ocierając go krawędzią bluzy. – Mam na myśli, boli, i to bardzo, ale to nie dlatego płaczę. Płaczę, bo zrobiłam coś tak głupiego jak założenie japonek, kiedy kazali nam zakładać buty, a to dopiero pierwszy tydzień szkoły. Nawet nie zaczęłam jeszcze zajęć a już będę chodzić o kulach, a każdy będzie myślał o mnie jak o niezdarze, która zrobiła sobie krzywdę. - Nikt nie będzie źle o tobie myślał. Naprawdę. – mówię. – Założę się, że dziś było wiele kontuzji. To wszystko jest dość szalone. Potrząsa głową, posyłając blond loki za ramię. Jej warga drży. - Nie tak chciałam wszystko zacząć – wykrztusza i kryje twarz w dłoniach. Rozglądam się. Tłum odszedł już tak daleko, że ledwo go słychać. Pierce stoi niedaleko budynku zwrócony plecami do nas, rozmawiając przez telefon. Jest ciemno. Nikogo nie ma w pobliżu. Delikatnie kładę dłoń na kostce Amy. Spina się, jakby nawet tak lekki dotyk ją bolał, ale nie podnosi głowy. Przez moją empatię mogę poczuć jej ból, nie tylko jak mentalnie dobija się za zniszczenie swojej reputacji, ale też ten fizyczny, sposób w jaki więzadła w jej kostce są oderwane od kości. Od razu wiem, że to poważna kontuzja. Może chodzić o kulach cały semestr. Mogłabym jej pomóc, myślę. Leczyłam wcześniej ludzi. Moją mamę, po tym jak zaatakował ją Samjeeza. Tuckera po naszym wypadku samochodowym po balu szkolnym w zeszłym roku. Ale wtedy miałam całą chwałę wokół siebie, światło emanujące z moich włosów i ciała, świecącego jak latarnia. Zastanawiałam się, czy jest możliwość zlokalizowania chwały jedynie w, na przykład, palcach, żeby przelać ja szybko, tak by nikt nie zauważył.

MoreThanBooks 25 Oczyszczam głowę z myśli, wdzięczna za panującą tu stosunkową ciszę i skupiam się na mojej dłoni. Tylko palce, myślę. Jedyne, co mi trzeba, to chwała w palcach. Tylko raz. Koncentruję się tak bardzo, że strużka potu spływa mi po czole i spada na beton, a po kilku minutach końce moich palców zaczynają błyszczeć, na początku niewyraźnie, później coraz jaśniej. Dociskam rękę do kostki Amy. Potem przesyłam chwałę jako odrobinę światła z siebie do niej. Nie za dużo, ale mam nadzieję, że dosyć, żeby coś zdziałać. Amy wzdycha, po czym przestaje płakać. Prostuję się i obserwuję ją. Nie potrafię powiedzieć, czy w ogóle coś pomogłam. Pierce wraca do nas, patrząc przepraszającym wzrokiem. - Nie mogę znaleźć nikogo, kto by po ciebie przyjechał. Będę musiał pobiec po moje auto, ale jest po drugiej stronie kampusu, więc to może chwilę zająć. Jak się trzymasz? - Lepiej – mówi. – Już nie boli tak bardzo jak wcześniej. Klęka obok niej po raz kolejny i bada jej kostkę. - Właściwie wygląda też lepiej, nie jest już tak spuchnięta. Może tylko ją skręciłaś. Możesz chodzić? Amy wstaje i ostrożnie przesuwa ciężar ciała na swoją kontuzjowaną nogę. Pierce i ja patrzymy, jak kuśtyka kilka kroków, a potem wraca do nas. - Wydaje się już w porządku – przyznaje. – O mój Boże, jestem królową dramatu czy co? – śmieje się, a jej głos jest pełen ulgi. - Wracajmy do twojego pokoju – mówię szybko. – Nadal musisz to obłożyć lodem, prawda, Pierce? - Oczywiście – mówi, po czym stajemy po obu stronach Amy i powoli odprowadzamy ją do Roble. - Dzięki, że mi dziś pomogłaś – mówi Amy, kiedy leży już w swoim pokoju z nogą ciasno zabandażowaną i obłożoną lodem, oparta o stos poduszek. – Nie wiem co byś bez ciebie zrobiła. Uratowałaś mnie. - Nie ma za co – mówię i nie mogę poradzić nic na wypływający mi na usta promienny uśmiech. Pomogłam jej, myślę później, kiedy wracam z powrotem do swojego pokoju. Słońce już prawie wstało, ale Wan Chen jeszcze nie wróciła. Leżę na moim małym bliźniaczym łóżku i patrzę na szkody, jakie woda wyrządziła na suficie. Chciałabym zasnąć, ale nadal mam zbyt wiele adrenaliny w organizmie po użyciu swojej mocy tak