Amanexx

  • Dokumenty240
  • Odsłony45 854
  • Obserwuję120
  • Rozmiar dokumentów420.3 MB
  • Ilość pobrań29 320

Władczyni snów

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Władczyni snów.pdf

Amanexx Nina Blazon
Użytkownik Amanexx wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 378 stron)

Blazon Nina Władczyni snów

CZĘŚĆ I NewYork, NewYork Dom snów - I on naprawdę oddycha? - zapytała Mo. - Byłoby dziwne, gdyby nie oddychał - odparła Night sucho. - Śpiący ludzie zazwyczaj oddychają, nawet jeśli po tym tego nie widać. Omiotła spojrzeniem łóżko chłopaka, ziewnęła, przeciągnęła się z rozkoszą. Mo dokładnie widziała sylwetkę przyjaciółki, zarysowaną ostro w prostokącie okna: silne ramiona i dłonie, początkowo drżące z napięcia, potem, opuszczane coraz niżej, zaciśnięte w pięści. Night poczuła na sobie jej spojrzenie, odwróciła się w jej stronę, uśmiechnęła. Jej ciemna karnacja stapiała się z półmrokiem pokoju, co sprawiało, że jej zęby wydawały się jeszcze bielsze. - Nie bój się go, księżycowa dziewczyno - powiedziała. - W każdym razie, póki ja jestem w pobliżu.

- Nie boję się - odparła Mo cicho. Choć oczywiście nie była to cała prawda. - No dobrze, obejrzałyśmy go sobie dokładnie - szepnęła Cinna z drugiego końca pokoju. -Chodźmy już. Dziwnie się tu czuję. Night się roześmiała. - W tej chwili nic nie może nam zrobić. Z tymi słowy podeszła do łóżka, zacisnęła palce na nadgarstku śpiącego chłopaka. Nie reagował, kiedy unosiła jego rękę, ale Mo odruchowo cofnęła się o krok. -Jeszcze go obudzisz - syknęła Cinna. Night puściła jego rękę, która osunęła się na jego pierś i tam została. Mo i Cinna wpatrywały się w śpiącego ze wstrzymanym tchem, ale się nie poruszył. - Widzicie? - rzuciła Night sucho. - Nie możemy go obudzić. Mogę się założyć, że choćbyśmy nawet zatańczyły mu na piersi, uzna to tylko za senny koszmar, choć pewnie i tak śpi na tyle głęboko, że nic mu się nie śni, jakby nie żył. Jednak ta wizja wcale nie uspokoiła Cinny. - No dobrze - mruknęła Night. - Widziałyście go. Lekcja jest prosta: kiedy spotkacie jednego z nich, macie się trzymać od nich z daleka. I nie słuchać głosów. Głosy są bardziej niebezpieczne niż duchy, pamiętajcie. Nie ma wyjątku od reguły. A teraz zmykajmy stąd. Pozostali pewnie już na nas czekają. Odwróciła się od chłopca, podeszła do okna, jednym zwinnym ruchem wskoczyła na parapet i na

zewnątrz, na konar drzewa rosnącego pod domem. Może i miała za sobą już trzy życia, ale we wspinaczce nadal nikt nie mógł się z nią równać. Cinna także podeszła do okna, tylko Mo ciągle tkwiła przy drzwiach. Całe pomieszczenie wypełniały sny, a kiedy zamknęła oczy, słyszała je nawet - ciche szepty opowiadające o nieznanych jej rzeczach. - Nie słuchaj głosów - powtórzyła szeptem przestrogę Night, Mo nie mogła jednak zignorować kuszących pomruków. Koledzy. Motocykl. Warsztat. Wymiana uczniowska. Wzdrygnęła się, otworzyła oczy. Cinna miała rację. To niesamowite, znajdować się w domu, który chwyta sny w pajęczą sieć, w której miotają się jak muchy i walczą o życie. A już na pewno nie powinna ich słuchać. Nie potrzebowała upomnienia Night, by wiedzieć, że te słowa mają szczególną moc, że uwodzą, niosą senność, pozbawiają woli, prowadzą na zatracenie. I jeszcze ten chłopiec, od którego musiała trzymać się z daleka. W świetle księżyca w pełni niełatwo było ustalić kolor jego skóry, ale na pewno była ciemniejsza niż karnacja Mo. Poza tym jej włosy były gładkie, a jego niesforne, długie. Jeden kosmyk zsunął się na rzęsy. Być może w świetle dnia jego włosy są brązowe, a może mienią się rdzawo - jak włosy jej siostry Cinny. Mo przełknęła ślinę i odważyła się wejść do pokoju.

Długi lot, zdjęcia, bracia, Dwa Serca, szeptały głosy. Matka, telefon, pożegnanie. Jakby mimo ostrożności dała się złapać w lepką sieć cudzych myśli. Nie mogła postąpić inaczej. Musiała się zatrzymać. Nawet teraz, kiedy leżał, chłopiec wydawał się duży i silny. Ze zdumieniem stwierdziła, że jest też na specyficzny, szorstki sposób przystojny. Widziała napięcie na jego twarzy, lekko ściągnięte brwi i zaciśnięte usta, jakby za wszelką cenę chciał zatrzymać w nich słowa, które być może uwolniłyby się we śnie. Na zewnątrz szeleściły liście, trzeszczały konary. Night schodziła na ziemię, zeskoczyła z najniższej gałęzi. Mo słyszała głuche uderzenie i niskie, surowe głosy; Coy i Ban. Czekali przed domem, teraz przywitali się z Night. Gdzieś w oddali zawyło jakieś zwierzę. - Idziesz w końcu? - Siostra siedziała na parapecie, niecierpliwiła się. W jej prawym oku odbijał się księżyc - zadziwiająco jasna wyspa w morzu ciemności. - Pospiesz się. Zaraz będzie jasno. Mo chciała posłuchać. Ruszyła z miejsca. Podłoga była twarda i zimna, zupełnie inna niż miękka ziemia lasów. Przyłapała się na tym, że przemyka się strachliwie, starając się prawie nie dotykać posadzki. Była już niemal przy oknie, gdy jednak uległa i obejrzała się za siebie. Dziwne, ale patrząc na chłopca, czuła się, jakby spogląda-

la w księżyc z szeroko otwartymi oczami. Było to kojące, łagodne - i budziło w niej ciepło, jasność, gdzieś między piersią a gardłem. -Jak myślisz, Cinna, ma oczy takie jak ja? A może błękitne jak Wendigo? - Czemu cię to obchodzi? -Ja... sama Nie wiem. Po prostu jestem ciekawa. Siostra prychnęła pogardliwie. - Myślisz, że naprawdę coś mu się śni? - dopytywała dalej Mo. - Oni wszyscy śnią - zbyła ją Cinna ze zniecierpliwieniem. - A potem duchy tych snów nie dają nam spokoju. Byłoby najlepiej, gdyby Ban skręcił mu kark, mielibyśmy jeden problem z głowy. - Nie! - Mo zawróciła, stanęła przy posłaniu chłopaka, zasłoniła go własnym ciałem. Cinna się roześmiała. - Przecież tylko żartowałam, skarbie. Naprawdę sądzisz, że stary chciałby go dotknąć? Uwierz mi, gardzi ludzkim mięsem. A jednak Mo się wzdrygnęła. Oczywiście, że los ludzi jest jej obojętny, ale na samą myśl, że temu tutaj mogłoby coś się stać, budziła w niej dziwny niepokój. - Chodź już - warknęła Cinna. - Nie znoszę tej okolicy, nienawidzę domów. A ten tutaj to istna kopalnia snów. Jakby ten tam je kolekcjonował. - Z trudem ukrywała strach za ostrymi słowami. Ale Mo już zawróciła, odeszła od okna i lekko podeszła do posłania. Pogrążony w głębokim śnie

chłopak był bezbronny. Ale przecież jeszcze nigdy nie była tak blisko człowieka. Czuła strach na skórze - muśnięcie niebezpieczeństwa, powiew śmierci. Szepty przybrały na sile, śmiały się, żartowały. Wydawały się przyjaźnie nastawione. Telefon komórkowy. Śniadanie. Stryj. Łapacz snów. Mo uległa im, tylko na chwilę - i oto unosiła się bezwładnie, ze zdumieniem, w nurcie cudzego życia. Chłopiec odetchnął głęboko i Mo przyłapała się na tym, że robi to samo. Przez chwilę oddychali tym samym rytmem i było tak, jakby połączyła ich specyficzna magia. Ciekawe, czyjego skóra jest ciepła? - Nie, Mo! Ale dzisiaj nie słuchała starszych. Choć wszystkie włoski na jej ciele stanęły dęba, ostrożnie ułożyła się obok chłopaka. Delikatnie, jakby jej bliskość naprawdę mogła go obudzić, wyciągnęła się wzdłuż jego ciała. Nie przejęła się oburzonym krzykiem siostry, bo jego bliskość niosła poczucie bezpieczeństwa i, co dziwne, wydawała się właściwa, słuszna. W przypływie odwagi - a także po to, żeby jeszcze bardziej zdenerwować Cinnę - Mo przytuliła się do chłopca i przywarła czołem do zagłębienia pod jego brodą. Zakręciło jej się w głowie, aż musiała na chwilę zamknąć oczy. Jej rzęsy delikatnie musnęły jego skórę. Pewnie poczuł łaskotanie, ale się nie obudził.

Nie pachniał burzą ani liśćmi nagrzanymi słońcem, tylko czymś innym, świeżym, odwilżą i ociepleniem. Pod jej zamkniętymi powiekami przewijały się odzwierciedlenia snów, które wypełniały jego marzenia. Niespokojne, wyraziste wspo- mnienia słońca, błękitnego nieba, stali, szkła i dziewczęcego śmiechu Dziewczyna. Zabolało, choć sama nie wiedziała dlaczego. - O, jemu naprawdę coś się śni - szepnęła zdumiona. - Dziewczyna, którą zna. Ma długie ciemne włosy i coś, co nazwał indiańskimi oczami. Podoba mu się i to bardzo. Bawi się z innymi ludźmi, czymś okrągłym, ale nie jest to ani czaszka, ani kamień. 1 jeszcze żółty kojot... nie, to nie kojot, to... pies? Woła go po imieniu... Feathers... 1... - Mo, uważaj! - przeraził ją głośny krzyk. Gwałtownie uniosła powieki, wyrwała się z mocy sennych obrazów, gotowa poderwać się i uciekać. Ale było już za późno. Poczuła rękę na piersi, na barku. Obejmował ją! - Night! - Słyszała panikę w głosie Cinny- Obudził się i zaatakował Mo! Chłopiec jej nie słyszał. Odwrócił się przez sen, i teraz leżeli twarzą w twarz. Obejmował Mo. Czuła bicie ich serc - jego biło równo, mocno, jej trzepotało się bojaźliwie, jak ptak w potrzasku. Już nie zaciskał gniewnie ust, nie, rozchylił je miękko, jakby chciał się uśmiechnąć.

- Zabije ją! - piszczała Cinna, ale jej głos dobiegał z oddali, Mo słyszała go z trudem, nie wiedziała już, co jest jego snem, a co jej światem. - Przestań wrzeszczeć - mruknęła. - Przecież nic mi nie zrobił, tylko odwrócił się przez sen. Nie wie nawet, że tu jestem. W tym momencie chłopiec zamrugał i otworzył oczy. Na zewnątrz gałąź załamała się pod ciężarem Night. Nocne ptaki wbiły się w powietrze, ale Mo niczego nie słyszała, pogrążona w zdumieniu. Ich oddechy zlały się w jeden strumień, gdy patrzyli sobie w oczy. Światło księżyca padało na jego twarz, rozświetlało prawe oko. Nie było ani niebieskie, ani złoto-brązowe jak jej oczy. Jego były jasne, może zielone. Patrzył na nią ze zdumieniem - a potem się uśmiechnął. Jej serce fiknęło salto, ale zaraz uświadomiła sobie, że on nadal śpi, tyle że z otwartymi oczami. Wcale mnie nie widzi, nadal śni o tamtej dziewczynie. O tej ładnej, z indiańskimi oczami. Opuścił powieki, zsunął z niej rękę, musnął przy tym jej szyję, i ułożył dłoń na swoim udzie. - Wyciągnij ją stamtąd, Night! - krzyczała Cinna. -1 to szybko! Mo przysunęła się bliżej, spragniona bicia jego serca, jego życia, jego snów. W tym momencie silne palce zacisnęły się boleśnie na jej udzie. Night złapała ją za nogę. Mo

wstrzymała oddech, gdy przyjaciółka brutalnie ściągała ją z posłania. - Puść mnie! - syknęła. - Nie, dopóki nie odzyskasz rozumu! Mo szarpała się i walczyła, chciała wyzwolić się z jej uścisku, ale Night była od niej o wiele silniejsza. Zabolało, gdy ciężko, głośno upadła na podłogę, a potem Night pociągnęła ją w stronę okna. Chciała zaprotestować, ale nie mogła oddychać. Night zaciskała jej dłonie na gardle i obejmowała w talii. Podniosła ją brutalnie i pchnęła do okna. - Nie! - krzyknęła przerażona Cinna. - Oszalałaś? - wykrztusiła Mo. - Nie możesz mnie przecież... - Uwierz mi, nie jestem tak szalona jak ty - syknęła Night i pchnęła ją przez okno. Mo nawet nie krzyknęła, była za bardzo przerażona. Instynktownie usiłowała się przytrzymać gałęzi, ale nie dała rady. Czuł wiatr we włosach, nieświadoma, że koziołkuje w powietrzu, ale rozpaczliwie starała się upaść na nogi. Przez chwilę widziała księżyc pod dziwnym kątem -a potem było lądowanie, twarde i miękkie zarazem. Straciła oddech. Bolało ją czoło, którym uderzyła w czyjś bark, ale teraz spoczywała bezpiecznie w silnych ramionach. - Cześć, Mo. - Niski głos Bana przy jej uchu. -Uczysz się latać? Szarpała się i miotała, wyrwała się z jego objęć, odskoczyła. Dysząc ciężko, stała na drżących nogach.

Coy przyglądał się jej rozbawiony. Jego pociągła twarz o żółtych oczach wydawała się dziwnie ponura w świetle księżyca. - Kłótnia z czarnulką - domyślił się. - Musiałaś ją nieźle wkurzyć, skoro wyrzuciła cię przez okno. W tej chwili Night i Cinna jednocześnie wylądowały na szeleszczącej ściółce. - Oszalałaś? - wrzasnęła Cinna. - Przecież Mo mogła połamać sobie wszystkie kości! - Lepsza złamana kość niż ludzka magia - odparła Night ostro. - Przecież mówiłam wam, jakie są zasady. - Koniecznie chciałaś go nam pokazać - zauważyła Mo. - Dlaczego ciągnęłaś nas tutaj, skoro tak panicznie się go boisz? W oczach Night zapłonęły mroczne ognie, które zwyczaj onieśmielały nawet Mo. - Zależy mi, żebyście się uczyły, żółtodzioby. Dlatego go wam pokazałam. Miałyście się nauczyć, kiedy możemy się do nich zbliżać bez ryzyka. Mówiłam wam przecież, że nigdy, ale to nigdy nie wolno nam dotykać ich snów. - A co takiego zrobiła? - zainteresował się Coy. - Dotknęła go - syknęła Night. Ban się wyprostował. Do tej pory spokojnie przysłuchiwał się tej wymianie zdań, ale teraz zajął miejsce u boku Night. Choć wysoka, przy nim wydawała się malutka. Jego okrągła, dobroduszna twarz nagle wydawała się obca. Skryte w cieniu

oczodoły, w których migotały nieco za małe brązowe oczy. - Dotykam kogo i czego chcę - oznajmiła Mo. -Zresztą, to Night zaczęła. - Ale ja umiem z nimi się obchodzić - odcięła się przyjaciółka. - I jestem na tyle dojrzała, że wiem, jak chronić się przed ich snami. Wy nie, jesteście młode, macie za sobą tylko jedno lato, nie wiecie, na czym polega niebezpieczeństwo. A poza tym -zniżyła głos do groźnego szeptu. - Kiedy się obudzi, będę silniejsza niż on. Mo się wzdrygnęła. Night umiała zabijać i nie zwracała sobie głowy rozważaniem wszelkich za i przeciw. I nagle coś, co do tej pory jej umykało, stało się całkowicie jasne: bała się o tego chłopca! 1 chciała wrócić do tamtego pokoju, do zapachu jego skóry i odwilży. Cinna chyba wyczuła w niej tę tęsknotę, bo spojrzała na nią z irytacją, ale stanęła u jej boku. I tak ramię w ramię stały naprzeciwko starszyzny. Tak było przy każdej kłótni - Ban i Night po jednej stronie; oboje mroczni, silni i spokojni w specy- ficzny, niebezpieczny sposób. Po przeciwnej stronie barykady - jasne siostry. Coy jak zawsze trzymał się nieco z boku, czekał, obserwował, nie zajmował stanowiska, póki nie było widać, na czyją korzyść przechyli się szala zwycięstwa. - Najbardziej przerażające jest to, że przecież w ogóle nie powinien był się poruszyć - stwierdziła Night. - Nie mam pojęcia, jak to zrobiłaś,

ale prawie go obudziłaś. - Ciszej dodała: - Zdaję sobie sprawę, że jesteście bliżej ludzi niż my, ale nie wiedziałam, że naprawdę możecie do nich dotrzeć. Ban spojrzał w okno, co nie spodobało się Mo. - Brzmi niedobrze - mruknął. - Skoro tak, musimy dopilnować, żeby nigdy więcej... - Nie waż się go tknąć! - wrzasnęła Mo. Ogarnęła ją taka złość, że wydawało się, że nawet księżyc pociemniał. Night i Ban patrzyli na nią takim wzrokiem, jakby zupełnie straciła rozum. Nawet Coy był tak zaskoczony, że darował sobie kolejną kąśliwą uwagę. Gdzieś w pobliżu głośno walczyły dwa kocury. Może naprawdę oszalałam, pomyślała Mo. Tylko że to wydawało się takie... słuszne. - Co się z tobą dzieje? - zapytał Ban. - Nic! Po prostu mam was dosyć. Dosyć ciągłego ględzenia o niebezpieczeństwie. 1 twoich pouczeń, Night. Ban zmrużył oczy, Night zacisnęła pięści. Mo była przekonana, że lada chwila potężny cios zwali ją z nóg. Cinna także wstrzymała oddech, ale nie odstąpiła jej ani na krok. A Mo, choć dygotała ze strachu, była szczęśliwa, że siostra zawsze jest u jej boku. I nie tylko to: Cinna kłamała o wiele lepiej niż ona. - Dosyć tego - powiedziała zaskakująco swobodnie. - Zapędzacie ją w ślepy zaułek, a wiecie, że to najgorsze, co możecie zrobić, jeśli chcecie ją powstrzymać przed zrobieniem tego, co chce.

- Spojrzała na Mo i dodała: - Ty też się uspokój. Idziemy nad rzekę. Ban jeszcze przez chwilę przyglądał się jej z namysłem. I podjął decyzję. - Chodź - powiedział do Night. - Ruda ma rację. Nasza nerwuska wkrótce ochłonie. - Odwrócił głowę i odszedł. Night wahała się jeszcze przez chwilę, ale w końcu otworzyła zaciśnięte dłonie. Odetchnęła głęboko i ruszyła w ślad za Banem, który już niknął z pola widzenia. Coy stał jeszcze przez chwilę, niezdecydowany, za kim iść, aż w końcu ruszył za starszymi. - Chodźmy - syknęła Cinna. I Mo posłuchała. Ostatnie spojrzenie przez ramię ujawniło, że Night także zerka za siebie, jakby chciała się upewnić, że siostry nie wracają do tego domu, a potem jej postać zniknęła w mroku. Cinna i Mo szły w stronę rzeki, biegły ramię w ramię, ale nie rozmawiały. Kiedy poczuły zapach wody, Cinna zatrzymała się i spojrzała gniewnie na siostrę. - Co tam się działo? Co jest w nim takiego, że z jego powodu sprzeciwiasz się starszyźnie? Grozisz im. Mo przełknęła ślinę. - Nie wiem. On... był tak blisko. Night powtarza nam w kółko, że są skołowani i bezwartościowi, że nie mają pojęcia o świecie. Ale jego oczami widziałam tak wiele. Także to, że leciał. - Bzdura! Ludzie nie umieją latać.

-A jednak. Pokonał niebiosa. Patrzył z góry na ziemię i morze jak orzeł. Pochodzi z innego kraju, w którym słońce świeci w nocy, a księżyc wschodzi za dnia. A poza tym - obniżyła głos do szeptu. - Miałaś rację. On chwyta sny! W płaskich, kanciastych naczyniach, w których przechowuje je w formie okrągłych płytek, srebrnych jak księżyc. A potem ich światło pada na jasną ścianę, znowu jak światło księżyca, ale kolorowe, jasne, w po- staci wielkich obrazów. Cinna otworzyła oczy z oburzenia. -Jest łowcą snów? - Może. - Dlaczego mi tego od razu nie powiedziałaś? - A po co? Nie chcę, żeby Ban coś mu zrobił. Cinna przyglądała jej się ze zdumieniem. - Dlaczego go chronisz? Mo nie odpowiedziała od razu, ale po chwili na twarzy Cinny pojawiło się zrozumienie. 1 strach. - On ci się podoba - wykrztusiła z trudem. Mo cały czas milczała. Zresztą co mogłaby powiedzieć, skoro to dotarło do niej dopiero w tej chwili. - Tak, i muszę zobaczyć go jeszcze raz. - Night ma rację - stwierdziła Cinna. - Oszalałaś. I jak zawsze przesadzasz! Jesteś lekkomyślna, wyciągasz rękę do każdego węża, każdego płatka śniegu, każdy listek zwraca twoją uwagę, sama ściągasz na siebie niebezpieczeństwo...

- Nie byłam w niebezpieczeństwie - sprzeciwiła się Mo. - Zresztą łamanie im karków chyba nie jest rozwiązaniem. Skąd mamy wiedzieć, o co naprawdę z nimi chodzi, skoro Ban i Night ot tak zabijają każdego, który nie śpi? Cinna zaklęła, odwróciła się na pięcie i po chwili zniknęła w zaroślach. Mo westchnęła. To cała Cinna - ucieka, gdy ogarnia ją strach. Walczyła z tym, jak pociągał ją chłopiec i dom pełen snów. Udało się. Pobiegła za siostrą. Znalazła ją na dachu budynku, już blisko rzeki. Była to stara budowla w kształcie sześcianu, z brązowego piaskowca o spróchniałym dachu. Pełnia księżyca oświetlała sylwetkę Cinny. Szczupłe, długie członki, biała skóra i włosy, czerwone, ale z miękkim cynamonowym połyskiem, któremu zawdzięczała swoje imię - Cinnamon. Gdyby ktoś nas dzisiaj zobaczył, w pierwszej chwili wziąłby nas za ludzi, pomyślała Mo. A Cinna doskonale o tym wie. Może dlatego tak bardzo się boi? Miękko przeszła wzdłuż dachu i usiadła koło siostry. Cinna nie poruszyła się, nieruchomo wpatrywała się w drugi brzeg rzeki, tylko przyspieszony oddech zdradzał, jak bardzo jest poruszona. - Kiedy się poruszył, bałam się, że cię zabije - powiedziała po chwili. Jej głos drżał i to napięcie udzieliło się Mo. Czasami, zwłaszcza podczas pełni księżyca, bardziej intensywnie odczuwały swoją bliskość.

- Wiem - szepnęła Mo i chrząknęła. - Nigdy więcej tak mnie nie strasz! Mo kiwnęła głową. Ostrożnie poszukała dłoni siostry. Ich palce splotły się; nietypowy dotyk, który jednak niósł ukojenie. - Popatrz tylko. - Cinna wskazała ręką w stronę rzeki. Wskazywała dziwną wieżę, wysoką i bardzo wąską. Im wyżej, tym była węższa, na końcu przechodziła w wąski szpic, który z ich pozycji wyglądał jak sopel lodu, tyle że zamiast zwisać w dół, wskazywał gwiazdy. Na szczycie tej dziwnej wieży płonęło jasne światło. Przez dłuższy czas siedziały wpatrzone w ten najbardziej charakterystyczny znak obecności ludzi w tej okolicy. - Dlaczego tak bardzo lubią światło? Przecież ono tłumi księżyc i gwiazdy i noc nie jest już taka ciemna. - Night twierdzi, że nie lubią ciemności - odparła Mo. - Ze niektórzy nie znoszą nawet tych spośród nich, którzy mają ciemną skórę, bo już to niesie przypomnienie czerni, której się boją. Cinna uśmiechnęła się pogardliwie. - Mówi się, że boją się wszystkiego. Tchórze. -Ajeśli to nieprawda? -Jak to? Mo przełknęła ślinę, zwilżyła lekko usta. Oznaka zmieszania i nieśmiałości, która zawsze ją zaskakiwała. Muszę Go znowu zobaczyć. Te słowa były

jak zaklęcie. Wydawało się, że nawet wieża pojaśniała. Jakby ludzie dopuszczali ją do siebie, wabili, przyciągali. - No wiesz, zastanawiam się... a gdybym mogła go naprawdę obudzić i z nim porozmawiać? Poznać go i... -Mo! Kiedy przyglądała się wystarczająco długo, dostrzegła, że w wieży są okna, a w nich ludzie. A wiatr niósł szept z nazwą wieży: Empire State Building.... - Nie patrz tam - krzyknęła Cinna. - Popatrz na mnie! Mówisz, jakby księżyc rzucił ci się na mózg. - Może mamy wystarczającą moc, by tego dokonać, a Night i Ban nie mają o tym pojęcia. A może o tym wiedzą, tylko nie chcą przyjąć tego do wiadomości, nie mogą pogodzić się z tym, że nasza moc jest silniejsza i że... Cinna gwałtownie zaczerpnęła tchu. Poderwała się z miejsca. W tej samej chwili policzek Mo przeszył ból. Oburzona, krzyknęła i poderwała się na równe nogi. Siostra złapała ją za ramię i siłą odwróciła plecami do rzeki. - Daj sobie z tym spokój! - krzyknęła. - Nie będziesz mi rozkazywać! - Mo uwolniła się energicznym ruchem, ale siostra była od niej większa i lepsza w walce. Mo ani się obejrzała, a po raz drugi tej nocy trzymały ją silne ramiona. - Obiecaj mi, że nie zrobisz żadnego głupstwa - syknęła Cinna. - Obiecaj mi, że nie wrócisz

do tamtego domu. Wiem przecież, że o tym myślisz! A potem krzyknęła i ją puściła. Na jej bladych ramionach widniały ślady zębów, wianuszek wgłębień, które wkrótce znikną. Mo odskoczyła. Ostra krawędź dachu wbiła się w jej stopę. Cinna patrzyła na nią pustym wzrokiem, a potem odwróciła się i zostawiła Mo samą. - Cinna, poczekaj! Próchniejący dach trzeszczał jej pod stopami, gdy pobiegła za siostrą. Wylądowała na czworakach w suchej jesiennej ściółce. Dysząc ciężko, czekała, napinając mięśnie. Na chwilę zapomniała o chłopcu, ale to pojawiło się znowu, to przyciąganie, tęsknota. Wszystko w niej chciało do niego wrócić, ale inna cząstka podpowiadała, że musi iść za siostrą. Musi. Więc tylko na chwilę zamknęła oczy i wryła sobie jego rysy w pamięć. Usta, uśmiech oczy, które we śnie widziały inną dziewczynę. - Jutro znowu do ciebie przyjdę - szepnęła. -Obejmowałam cię. Jesteś mój. Indiańskie oczy Jay sądził, że zmiana czasu już nie daje mu się we znaki, ale przenikliwy dźwięk przychodzące-

go esemesa sprawił, że zmienił zdanie. Z trudem ocknął się z dziwnego, męczącego snu. No cóż, to coś nowego. Teraz przysypiał też w środku dnia, jakby nadal nie uporał się ze zmianą czasu i odległością od domu. Już nie śpię, wszystko w porządku. Ale jawa niewiele się różniła od króciutkiej drzemki; jego myśli były niespokojne, rozedrgane, pulsowały, wirowały jak kawałki układanki, które raz do siebie pasują, by po chwili zniknąć. Pewnie tak czuje się człowiek pobity, który odzyskuje przytomność i nie ma pojęcia, gdzie jest i jak się tu znalazł. Chociaż on także zadawał sobie to pytanie: gdzie ja jestem? Otaczał go zapach papieru, a więc nie był w swoim pokoju. Czuł napięcie w karku i coś pod policzkiem. Zaskoczony, uniósł głowę i kartka papieru, która przywarła mu do policzka, powoli opadła na podłogę. A konkretnie na linoleum. W paskudnym odcieniu szarości. Do rzeczywistości wracał powoli, stopniowo: po prawej automat z napojami, dalej przeszklone drzwi, stoliki i zielone pla- stikowe krzesła, zapewne relikty z lat osiemdziesiątych. Przy sąsiednich stolikach inni uczniowie, urywki angielskich zdań. Williamsburg, Nowy Jork, pomyślał Jay. Szkoła średnia, piąty dzień. Świetlica, na którą tutaj mówią common. Zaraz będziemy pracować nad wspólnym projektem. Witamy w moim nowym życiu. Dziewczyna, z którą chodził na matematykę, uśmiechnęła się znacząco z sąsiedniej ławki, zakładając plecak na ramię, ale pozostali chyba nie

zauważyli, że na chwilę odpłynął. Na szczęście jeszcze nie przyszły dziewczyny z jego grupy. Jay spojrzał na swoją ławkę; jej powierzchnię niemal całkowicie pokrywały równe napisy; pewnie teraz na jego policzku odbiły się stwierdzenia typu: Barney jest do bani. Świetnie. Speszony energicznie potarł policzek, a potem schylił się po kartkę. W zasięgu jego wzroku znalazły się sportowe buty. Rozmiar 48. Przynajmniej teraz wiedział od razu, kogo ma przed sobą. - Cześć, Alex - powiedział i się wyprostował. Alex się uśmiechnął. Nawet dzisiaj mógłby wystąpić w reklamie szkoły sportowej. Wielu uczniów zrobiłoby wszystko, byle znaleźć się w jego ekipie, ale Alex nie robił z tego wielkiej sprawy. Wydawało się, że próżność była mu całkowicie obca i dlatego Jay go polubił. - No i co? Wchodzisz w to? - Alex trzymał w ręku listę graczy. Jay musiał odchrząknąć, tak bardzo zaschło mu w gardle. To pewnie skutki uboczne klimatyzacji w samolocie. Albo może ma to coś wspólnego z tym, że wujek Matt uważał, że ogrzewanie jest dla mięczaków. -Jasne - wykrztusił w końcu. Alex uśmiechnął się jeszcze szerzej i pochylił nad stolikiem. - Super. Mam nadzieję, że masz niezłą kondycję, bo w mojej drużynie gramy na poważnie. Jay tylko uśmiechnął się ironicznie.

Alex zrozumiał - wyzwanie zostało przyjęte. Skinął głową. - Do zobaczenia, szwabie - rzucił z wystudiowaną arogancją. Szwab - negatywne określenie Niemca. Co było o tyle zabawne, że w Niemczech przyjaciele nazywali Jaya jankesem, jeśli chcieli go sprowokować. - Do zo, Łamaczu Kości - odparł spokojnie. Alex był tylko przez chwilę zdumiony, że Jay zna przezwisko, jakie nadali mu kumple z drużyny po tym, jak o mały włos nie doszło do wypadku podczas ostatniego meczu. A potem roześmiał się i na pożegnanie uderzył pięścią w ławkę. Jay odprowadzał go wzrokiem. Fajnie, że w końcu nie jest jedynym, który zwraca uwagę swoim wzrostem. Starannie złożył listę i schował do tylnej kieszeni dżinsów. Gdzieś w pobliżu rozległ się drażniący dźwięk, który nie dawał mu spokoju. Cały czas miał watę w głowie. Obejrzał się niespokojnie i zobaczył, jak jeden z uczniów wyjmuje komórkę z kieszeni. Widok jasnego ekranu przypomniał Jayowi o esemesie. Pospiesznie sięgnął po telefon i natychmiast pożałował, że nie wyłączył go wcześniej. Zadzwoń do mnie, do cholery. C. Niepokój zapłonął, jakby ktoś zapalił światło. Super, wyrzuty sumienia działają nawet z odległości sześciu tysięcy kilometrów i przy sześciu godzinach różnicy czasu. Zerknął na zegar nad drzwiami. Kilka minut po dziesiątej, więc w Berlinie jest

czwarta nad ranem. Błąd logiczny. Na samą myśl, że Charlie nie śpi o tej porze, zrobiło mu się słabo. Widział ją dokładnie - pewnie siedzi w czerwonym szlafroku na kanapie, zapłakana i z twardym, zawziętym wyrazem twarzy, przez który wydawała się taka nieszczęśliwa. Ciekawe, jak daleko ma wyjechać, żeby uciec przed tym widokiem? - Złe wieści, Jay? Odruchowo schował telefon. Przed jego ławką stały dziewczyny, z którymi chodził na historię, i zarazem grupa, z którą pracował nad wspólnym projektem. - Wszystko w porządku - odparł. - Idziemy? Przywódczyni grupy, Jenna, usiadła koło niego. Jak zawsze była ubrana na czarno, miała też mocno umalowane oczy, nieco w gockim stylu. - Nie, sala będzie wolna dopiero kwadrans po dziesiątej. Stary, fatalnie wyglądasz! - Położyła stertę książek na ławce i napis „Barney jest do bani" zniknął pod podręcznikiem do historii. - Zmiana czasu - wychrypiał Jay. Nagle jeszcze bardziej zaschło mu w gardle, a angielskie słowa niemal całkowicie wyleciały mu z głowy. Jenna się uśmiechnęła. - Słyszałam, że grasz w drużynie Alexa? Wieści rozchodziły się szybko. Najwyraźniej dzięki Alexowi jego notowania szły w górę. Jeśli dodać do tego to, że zawsze podobał się dziewczynom, a tutaj otaczała go jeszcze aura egzotyki - był jedynym uczniem-obcokrajowcem w tej

szkole - zajmował całkiem niezłą pozycję na skali popularności. W każdym razie w oczach Jenny i jej przyjaciółki. Obie uśmiechały się znacząco. Trzecia dziewczyna, Madison, niemal nie zwracała na niego uwagi, przeglądała notatki. Co wystarczyło, by znowu się zdenerwował i nie za bardzo udawało mu się płynnie wypowiadać w obcym języku. - To tylko trening - wyjaśnił. - A potem zobaczymy. Może jednak wybiorę piłkę nożną. -Alejutro przyjdziesz na imprezę, prawda? Jay skinął głową i starał się przy tym nie patrzeć na Madison, ale i tak widział ją bardzo wyraźnie: długie, ciemne proste włosy, z kilkoma warkoczykami, skóra koloru miedzi, wysokie kości policzkowe i skośne oczy, które tylko podkreślały jej egzotyczną urodę. Indiańskie oczy, pomyślał zafascynowany. Ale najbardziej intrygował go nie tyle jej wygląd, ile fakt, że uśmiechała się tak rzadko. I to, że po czterech dniach właściwie go ignorowała. Nie wiedział, jak ją podejść. Nie miała konta na Face-booku, a jeśli wierzyć Jennie, nie miała nawet komórki. Zazwyczaj to wystarczyło, by uznać kogoś za dziwaka, ale jej nikt tak nie traktował. - Skserowałeś? - zapytała Sally. W porównaniu z mrocznym głosem Jenny Sally szczebiotała jak ptaszek. Zresztą była przeciwieństwem Jenny pod każdym względem: drobna, o jasnorudych włosach, piegowata. Kiedy rozmawiała z chłop-