Amzai

  • Dokumenty216
  • Odsłony66 658
  • Obserwuję46
  • Rozmiar dokumentów337.6 MB
  • Ilość pobrań38 356

Harris Charlaine - Sookie Stackhouse 11 - Rozliczenie martwego [tłum.nieofic.]

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Harris Charlaine - Sookie Stackhouse 11 - Rozliczenie martwego [tłum.nieofic.].pdf

Amzai EBooki Czysta Krew
Użytkownik Amzai wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 208 stron)

Charlaine Harris Rozliczenie martwego (Dead Reckoning) Sookie Stachouse 11

Dedykuję tą książką pamięci mojej matki. Ona nie pomyślałaby, że poświęcanie jej powieści fantasy jest czymś dziwnym. Byłą moją największą fanką i najwierniejszą czytelniczką. Wiele można było w niej podziwiać. Tęsknię za nią każdego dnia. Charlaine Harris

Miło mi przedstawić Wam tłumaczenie 11 części serii o Sookie Stackhouse przetłumaczonej na polski jako „Rozliczenie Martwego”. Dzięki Wam, Czytelnikom, udało się w końcu doprowadzić do jego końca. Najważniejsze jednak podziękowania należą się całej grupie tłumaczek, które podjęły się trudu i poświęciły czas aby fani i fanki Sookie mogli na bieżąco śledzić jej losy bez konieczności biegłego posługiwania się angielskim. Pomimo ogromnych trudności z przygotowaniem książki po polsku, była to dla mnie przyjemność mieć kontakt z tak wieloma osobami i fanami, którzy doceniają to, co robimy. Szczególnie chciałabym podziękować Patrycji 2468, Pysior7, Nightsun oraz Milojce, które pomagały mi w ekspresowym tempie, kiedy inni zawodzili. Równie gorące podziękowania należą się: Aszka, Kamyla0709, Volx, weronia_siedlce, Nicoli i Elwence, za doprowadzenie do końca tego, czego się podjęły. Dziewczyny, jesteście wielkie! To nie jest profesjonalna praca tylko amatorskie tłumaczenie dla prawdziwych fanów książek i serialu ale mam nadzieję, że lektura będzie dla Was przyjemnościom. Madzialilka

Rozdział 1 Poddasze było zamknięte aż do następnego dnia po śmierci mojej babci. Znalazłam klucz i otworzyłam je aby spojrzeć na jej ślubną suknię tego okropnego dnia. Miałam szalony pomysł żeby ją w niej pochować. Weszłam tam na jeden krok, odwróciłam się i wyszłam zostawiając za sobą niezamknięte drzwi. *** Minęły dwa lata i znów otworzyłam te drzwi. Zawiasy zaskrzypiały złowrogo jakby była północ w święto Halloween a nie słoneczny środowy poranek na koniec maja. Szerokie deski podłogowe zaprotestowały pod moimi stopami, kiedy przekroczyłam próg. Otaczały mnie ciemne kształty i słaby odór stęchlizny – zapach od dawna zapomnianych rzeczy. Kiedy, dziesiątki lat temu, dobudowano drugie piętro do oryginalnego domu Stackhousów, nowe piętro podzielono na sypialnie, ale około jednej trzeciej przeznaczono na składowanie rzeczy ponieważ największe pokolenie Stackhousów kurczyło się. Kiedy Jason i ja przeprowadziliśmy się do babci po śmierci naszych rodziców, babcia zamknęła poddasze na kłódkę. Nie chciała po nas sprzątać jakby się z czasem okazało, że wybraliśmy strych na nasze ulubione miejsce do zabawy. Teraz to ja byłam właścicielką domu a klucz był zawieszony na wstążeczce na mojej szyi. Było tylko trzech spadkobierców: Jason, ja i syn mojej zmarłej kuzynki Headley, mały chłopiec imieniem Hunter. Wyciągnęłam rękę w cienistym półmroku żeby znaleźć wiszący łańcuszek, złapałam go i pociągnęłam. Żarówka nade mną oświetliła znoszoną odzież gromadzoną tu przez dziesiątki lat. Kuzyn Claude i stryjeczny pradziadek Dermot wkroczyli za mną. Dermot wciągnął powietrze tak głośno jakby parskał. Claude miał ponurą minę. Jestem pewna, że żałował że zaproponował pomoc przy sprzątaniu poddasza ale nie miałam zamiaru pozwolić mu się wycofać. Nie mogłam zrezygnować z kolejnych rąk do pomocy. Dermot poszedł w ślady Claude’a więc było dwóch w cenie jednego. Nie byłam w stanie przewidzieć jak długo potrwa ta sytuacja. Zdałam sobie nagle tego ranka sprawę, że wkrótce będzie zbyt gorąco, aby spędzać czas na piętrze. Klimatyzator mojej przyjaciółki Amelii został zainstalowany w jednej sypialni, dzięki czemu dało się w niej wytrzymać, ale oczywiście nigdy nie przyszło nam do głowy żeby wpakować pieniądze w kolejny na poddaszu. – Jak się do tego zabierzemy? – zapytał Dermot. Był blondynem a Claude szatynem. Wyglądali jak piękne przeciwieństwa. Raz zapytałam Claude’a ile ma lat, ale okazało się, że ma o tym tylko mgliste pojęcie. Wróżki nie noszą śladów upływu czasu tak jak my, ale Claude

był przynajmniej sto lat starszy ode mnie. W porównaniu z Dermotem, moim stryjecznym pradziadkiem, który liczył sobie ponad siedemset lat, Claude był jeszcze dzieckiem. Żaden z nich nie miał ani jednej zmarszczki ani siwego włosa. Ponieważ byli wróżami w dużo większym stopniu niż ja (ja jestem nią tylko w jednej ósmej) wszyscy wyglądaliśmy jakbyśmy byli mniej – więcej w tym samym wieku, trochę przed trzydziestką. Ale to miało się za kilka lat zmienić. Będę wyglądać na starszą niż moi starożytni krewni. Chociaż Dermot był bardzo podobny do mojego brata Jasona, Jason, co zauważyłam poprzedniego dnia, miał już kurze łapki w kącikach oczu. Dermot mógł z upływem czasu nie doświadczyć nawet takiej zmiany w wyglądzie. – Proponuję żebyśmy znieśli stąd rzeczy do salonu – odpowiedziałam powracając do rzeczywistości. – Na dole jest dużo więcej światła, będzie łatwiej zorientować się, co warto zatrzymać, a co wyrzucić. Po wyniesieniu tych rzeczy będzie mi łatwiej tu posprzątać jak już pójdziecie do pracy. Claude miał klub ze striptizem w Monroe i jeździł do niego codziennie a Dermot mu zawsze towarzyszył. – No to mamy trzy godziny – powiedział Claude. – Zabierajmy się do pracy – powiedziałam z radosnym uśmiechem. To mój awaryjny wyraz twarzy. Godzinę później ogarnęły mnie wątpliwości, ale było za późno żeby wycofać się z tego zadania (oglądanie Claude’a i Dermota bez koszulek sprawiało, że praca była dużo ciekawsza). Moja rodzina zamieszkiwała ten dom, od kiedy tylko Stackhousowie pojawili się w hrabstwie Renard a od tego czasu upłynęło ponad sto pięćdziesiąt lat, podczas których zgromadziliśmy trochę rzeczy. Salon szybko się zapełniał. Były tam pudła z książkami, kufry z ubraniami, meble, naczynia. Rodzina Stackhousów nigdy nie była bogata i najwyraźniej uważaliśmy, że wcześniej czy później wszystko się jeszcze przyda bez względu na to jak zużyte i zniszczone było. Nawet dwaj wróże chcieli zrobić sobie przerwę po zniesieniu po schodach niewiarygodnie ciężkiego drewnianego biurka. Wszyscy usiedliśmy na ganku. Oni usiedli na balustradzie a ja w bujanym fotelu. – Moglibyśmy zrobić z tego po prostu stos na podwórzu i go podpalić – zasugerował Claude. Wcale nie żartował. Poczucie humoru Claude’a było zazwyczaj dziwaczne i mikroskopijne. – Nie! – Starałam się nie pokazać, że jestem tak zirytowana jak byłam. – Wiem, że te rzeczy są bezwartościowe, ale jeśli inni Stackhousowie zdecydowali to zatrzymać i przechować powinniśmy przez wzgląd na nich przynajmniej przyjrzeć się tym rzeczom. – Najdroższa pra-bratanico – powiedział Dermot – obawiam się, że Claude ma rację. Nazywanie tych śmieci bezwartościowymi jest zbyt delikatne. – Kiedy Dermot mówił, można było się zorientować, że jego podobieństwo do Jasona jest tylko pozorne. – Oczywiście, dla was dwóch większość tych rzeczy to śmieci, ale dla ludzi to może mieć

jakąś wartość – powiedziałam spoglądając na wróżów. – Mogę zadzwonić do trupy teatralnej z Shreveport żeby spytać czy nie chcą ubrań albo mebli. – To może pomóc nam pozbyć się trochę tego – Claude wzruszył ramionami – ale większość materiałów nie można nazwać nawet łachmanami. Kiedy do salonu nie dawało się prawie wejść, wystawiliśmy część kartonów na zewnątrz i Claude szturchnął jeden stopą. Na etykiecie było napisane, że to zasłony, ale patrząc na nie teraz można było tylko zgadywać jak kiedyś mogły wyglądać. – Masz rację – przyznałam. Odepchnęłam się nogą niezbyt energicznie i pobujałam się przez chwilę. Dermot wszedł do domu i wrócił ze szklanką brzoskwiniowej herbaty z mnóstwem lodu. Wręczył mi ją w milczeniu. Podziękowałam i zaczęłam gapić się smutno na te wszystkie rzeczy, które ktoś kiedyś zgromadził. – OK, zróbmy stos – powiedziałam, gdy mój zdrowy rozsądek powrócił. – Z tyłu gdzie zazwyczaj palę liście? Dermot i Claude obrzucili mnie gniewnym spojrzeniem. – OK, tutaj na żwirze będzie dobrze – powiedziałam. Mój podjazd został wysypany nowym żwirem, przed domem zostało zrobione miejsce do parkowania ogrodzone belkami i ono również zostało na nowo wysypane. – Przecież nie mam tak często gości. Do czasu, kiedy Claude i Dermot odmeldowali się, aby wziąć prysznic i przebrać się do pracy, w strefie parkingowej znalazła się góra bezużytecznych przedmiotów czekających na pochodnię. Żony Stackhousów gromadziły dodatkowe prześcieradła i narzuty ale większość nich była w takim samym stanie jak zasłony. Niestety ku mojemu najgłębszemu żalowi wiele książek zapleśniało i zostało nadgryzionych przez myszy. Westchnęłam i wyrzuciłam je na stos, choć sam pomysł spalenia książek przyprawiał mnie o mdłości. Natomiast połamane meble, zgniłe parasolki, poplamione maty, bardzo stara skórzana teczka z wielkimi dziurami... nikt nigdy nie będzie potrzebował czegoś takiego. Zdjęcia, które rozpakowaliśmy, w ramkach, albumach albo luzem schowaliśmy do kartonu w salonie. Dokumenty zostały włożone do innego pudła. Znalazłam też stare lalki. Wiem z telewizji, że ludzie kolekcjonują lalki i może te były coś warte. Była też stara broń i miecz. Gdzie jest ekipa programu „Forsa na strychu” kiedy jest potrzebna? Później tego wieczora w Merlotte’s opowiedziałam Samowi o swoim dniu. Sam, niewysoki facet, który był w istocie niezmiernie silny wycierał z kurzu butelki za barem. Tej nocy nie było dużego ruchu. Tak naprawdę biznes nie szedł dobrze od kilku tygodni. Nie wiedzieliśmy czy ten zastój ma związek z zamknięciem fabryki przetwórstwa drobiu czy może niektórzy ludzie bojkotowali Sama za bycie zmiennokształtnym. Zmiennokształtni starali się ujawnić w taki sam udany sposób jak wampiry, ale nie poszło im za dobrze. No i dziesięć mil na zachód od drogi międzystanowej powstał nowy bar, Vic’s Redneck Roadhouse. Słyszałam, że Redneck

Roadhouse organizował konkursy mokrego podkoszulka, cuchnące turnieje piwne i promocję zwaną „Przyprowadź kogoś na Noc Bubby” – tego rodzaju gówno. Bardzo popularne gówno. Gówno celujące w gusta klientów. Jakiekolwiek by były powody, Sam i ja mieliśmy czas na rozmowy o antykach i poddaszach. – Jest sklep w Shreveport, który nazywa się „Splendide” – powiedział Sam. – Obydwoje właściciele są rzeczoznawcami. Mogę do nich zadzwonić. – Skąd wiesz? – OK, to nie było bardzo taktowne. – Wiesz, znam się też na innych rzeczach poza prowadzeniem baru – powiedział Sam spoglądając na mnie z ukosa. Musiałam napełnić kufle klientów piwem przy jednym z moich stolików. – Oczywiście, że wiesz różne rzeczy. Nie wiedziałam po prostu, że interesujesz się antykami – powiedziałam po powrocie. – Nie interesuje się, ale Jannalynn tak. „Splendide” to jej ulubiony sklep. Mrugnęłam próbując nie wyglądać na zdziwioną. Jannalynn Hopper, która spotykała się z Samem od kilku tygodni, była tak bezwzględna, że nazywano ją gorylem stada Long Tooth, chociaż miała tylko dwadzieścia jeden lat i wyglądała jak siódmoklasistka. Było ciężko wyobrazić sobie jak Jannalynn odnawia starą ramę od obrazu albo planuje dopasować antyczny kredens kolonialny do swojego mieszkania w Shreveport. Wracając do tej myśli, uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia gdzie ona mieszka. Czy Jannalynn w ogóle ma jakiś dom? – Naprawdę nigdy bym się nie domyśliła – powiedziałam zmuszając się do uśmiechu. Osobiście uważałam, że Jannalynn nie jest wystarczająco dobra dla Sama. Oczywiście, zachowałam to dla siebie. Domy ze szła, kamienie, tak? Spotykałam się z wampirem, którego lista zabitych była z pewnością dłuższa od listy Jannalynn ponieważ Erie miał ponad tysiąc lat. W takich momentach, które przychodzą niewiadomo kiedy zdaję sobie sprawę, że wszyscy, z którymi się spotykałam, choć muszę przyznać, że nie było ich wielu, byli mordercami. I ja też nim byłam. Musiałam pozbyć się szybko tych myśli bo inaczej miałabym dół przez cały wieczór. – Masz nazwisko i numer do ludzi z tego sklepu? Miałam nadzieję, że sprzedawcy antyków zgodzą się przyjechać do Bon Temps. Musiałabym wypożyczyć ciężarówkę żeby przywieźć wszystkie starocie do Shreveport. – Tak, mam w biurze – powiedział Sam. – Rozmawiałem z Brendą, współwłaścicielką na temat kupienia Jannalynn czegoś specjalnego na urodziny. To już niedługo. Brenda, Brenda Hesterman zadzwoniła dziś rano żeby powiedzieć, że ma kilka rzeczy, które powinienem obejrzeć. – Może moglibyśmy jutro do niej pojechać? – zaproponowałam. – Mam stosy różnych rzeczy w całym salonie i trochę na ganku a dobra pogoda nie trwa wiecznie. – Czy Jason nie chce nic z tego? – zapytał Sam nieśmiało. – Mam na myśli pamiątki

rodzinne. – Dostał okrągły stolik jakiś miesiąc temu – odpowiedziałam. – Ale myślę, że mogę go jeszcze zapytać. Myślałam o tym. Dom i wyposażenie było moje, od kiedy babcia mi to zostawiła. Hmmm. Cóż, wszystko po kolei. – Zapytajmy pani Hesterman czy może przyjechać i to obejrzeć. Jeśli coś jest cokolwiek warte, przemyślę to. – OK. – powiedział Sam. – Brzmi nieźle. Przyjechać po ciebie jutro o dziesiątej? To było trochę za wcześnie dla mnie żeby wstać i się ubrać skoro dzisiaj miałam nocną zmianę, ale się zgodziłam. Sam wyglądał na zadowolonego. – Będziesz mogła powiedzieć, co sądzisz o rzeczach, które pokaże mi Brenda. Dobrze będzie znać zdanie kobiety. – Przejechał ręką po włosach, które (jak zwykle) były w nieładzie. Kilka tygodni temu obciął je naprawdę krótko a teraz znajdowały się w dziwnej fazie odrastania. Włosy Sama miały ładny kolor ciemnego blond, ale ponieważ naturalnie się kręciły odrastając nie mogły obrać wspólnego kierunku. Powstrzymywałam się żeby nie wyjąć szczotki i ich nie ułożyć. To jednak nie jest coś, co powinien robić pracownik swojemu szefowi. Kennedy Keyes i Danny Prideaux, którzy pracowali dla Sama na pół etatu, na stanowisku odpowiednio barmanki i ochroniarza przyszli, aby usiąść na dwóch wolnych wysokich stołkach barowych. Kennedy jest piękna. Była przed kilku laty pierwszą wice miss Luizjany i wciąż wygląda jak królowa piękności. Z orzechowymi włosami, błyszczącymi i grubymi i końcówkami, które się nie rozdwajają. Z perfekcyjnym makijażem. Regularnie robionym manicurem i pedicurem. Nie kupiłaby żadnego ubrania w Wal-Mart nawet jakby od tego zależało jej życie. Kilka lat temu jej przyszłość, którą był ślub w country klubie w sąsiednim hrabstwie i duży spadek od jej taty zboczyła z wytyczonego kursu, kiedy musiała odsiedzieć trochę czasu za nieumyślne spowodowanie śmierci. Tak jak wszyscy, których znałam, domyśliłam się patrząc na zdjęcia z jej zatrzymania, na których widnieje z opuchniętą twarzą w kolorze czarnym i fioletowym, że jej chłopak mógł się tego spodziewać. Sama zadzwoniła pod 911 i przyznała się, że to ona go postrzeliła, ale dla jego rodziny to był cios wiec nie było opcji żeby wypuszczono Kennedy bez odsiadki. Dostała niski wyrok i zwolnienie za dobre zachowanie, bo uczyła inne więźniarki ładnego poruszania się i ubierania. W końcu jej pobyt w więzieniu dobiegł końca. Po wyjściu wynajęła małe mieszkanie w Bon Temps, gdzie miała ciotkę, Marcie Albanese. Sam zaproponował jej pracę zaraz po tym jak się poznali a ona od razu ją przyjęła. – Hej człowieku – Danny zwrócił się do Sama. – Zrobisz nam dwa mojito? Sam wziął miętę z lodówki i zabrał się do pracy. Kiedy prawie kończył drinki wręczyłam mu pokrojone limonki. – Co planujecie na dzisiejszy wieczór? – zapytałam. Kennedy, wyglądasz bardzo ładnie. – Wreszcie zgubiłam pięć kilo! – odpowiedziała i kiedy Sam postawił przed nią szklankę,

podniosła ją, aby wznieść z Dannym toast. – Za moją starą figurę! Jestem na drodze, aby ją odzyskać! Danny potrząsnął głową i powiedział. – Hej, nie musisz nic robić żeby pięknie wyglądać. – Musiałam się odwrócić żeby nie powiedzieć „łaaaaaa”. Danny był twardzielem, który wyrastał w zupełnie innym środowisku niż Kennedy, jedynym wspólnym doświadczeniem, jakie mieli było więzienie. Ale, rany, cały dla niej płonął. Z miejsca, w którym stałam czułam żar. Nie trzeba było być telepatą żeby zobaczyć oddanie Dannego. Jeszcze nie zasłoniliśmy zasłon na frontowych oknach i kiedy dotarło do mnie, że już jest ciemno ruszyłam naprzód. Spojrzałam przez okno z jasno oświetlonego baru na ciemny parking, który był oświetlony tylko latarniami i zauważyłam, że coś się porusza... szybko w kierunku baru. Miałam ułamek sekundy na myśl „dziwne” a potem zobaczyłam iskrę i płomień. – Na dół! – krzyknęłam, ale słowa nawet nie wyszły jeszcze z moich ust, kiedy okno zostało roztrzaskane i ognista butelka wylądowała na stoliku, przy którym nikt nie siedział, łamiąc pojemnik na serwetki i rozrzucając solniczkę i pieprzniczkę. Płonące serwetki poleciały na podłogę, krzesła i w kierunku ludzi. Sam stolik był jak płonąca pochodnia. Danny poruszał się z taką szybkością jakiej jeszcze nigdy nie widziałam u człowieka. Zgarnął Kennedy z jej stołka, podniósł, przełożył ją za bar i tam zostawił. Doszło do krótkiego ścisku, kiedy Sam poruszając się jeszcze szybciej zerwał gaśnicę ze ściany i próbował przebić się w kierunku źródła ognia, aby ugasić pożar. Poczułam gorąco na biodrach i spojrzałam w dół. Mój fartuch zajął się ogniem przez jedną ze spadających serwetek. Wstyd mi przyznać, ale zaczęłam krzyczeć. Sam okrążył mnie żeby spryskać mnie gaśnicą i odwrócił się do płomieni. Klienci krzyczeli, pełzające płomienie przesuwały się w kierunku przejścia do łazienek i biura Sama a następnie wychodzącego na tylni parking. Jedna z naszych nieustających bywalczyń, Jane Bodehouse, silnie krwawiła, i przytrzymywała ręką swoją poszarpaną skórę na głowie. Siedziała przy oknie, a nie jak zwykle przy barze, więc domyślam się, że skaleczyło ją przelatujące szkło. Jane się zachwiała i upadłaby gdybym nie złapała jej za ramię. – Biegnij tam – krzyknęłam jej do ucha i pokazałam kierunek. Sam spryskiwał gaśnicą największe płomienie realizując słuszne założenie, ale serwetki, które latały wszędzie powodowały dużo mniejszych pożarów. Złapałam dzbanki z wodą i z herbatą, które stały na barze i zaczęłam metodycznie śledzić płomienie na podłodze. Dzbanki były pełne a ja byłam dość skuteczna. Jedna z zasłon płonęła, więc podeszłam trzy kroki, skutecznie wycelowałam i wylałam resztę herbaty. Płomień nie zgasł całkowicie. Złapałam szklankę z wodą ze stolika i zbliżyłam się bliżej niż chciałam do płomieni. Cały czas uchylając się, wylałam wodę na poplamioną zasłonę. Poczułam dziwne uderzenie gorąca za sobą i poczułam coś obrzydliwego. Jakby potężny wybuch chemikaliów i dziwne poruszenie za moimi plecami. Odwróciłam się żeby spróbować

zorientować się w sytuacji i zobaczyłam Sama wirującego z gaśnicą. Spojrzałam na kuchnię przez okienko do wydawania posiłków. Kucharz Antoine wyłączał wszystkie urządzenia. Mądrze. Z oddali słyszałam syrenę strażacką, ale byłam zbyt zajęta wypatrywaniem żółtych migoczących płomieni, aby poczuć ulgę. Moje oczy pełne łez od dymu i chemikaliów, obracały się dookoła niczym piłeczki, kiedy wypatrywałam płomyków i jak szalona kasłałam. Przesuwaliśmy się z jednej strony na drugą na nogach gotowi przystąpić do akcji, kiedy pojawi się nowy płomień. Nikt z nas nie zauważył nic więcej. Sam wycelował jeszcze raz strumieniem z gaśnicy w butelkę, która wywołała pożar i odłożył gaśnicę. Oparł się, położył ręce na biodrach i westchnął ciężko. Zaczął kasłać. Po chwili nachylił się nad butelką. – Nie dotykaj tego – powiedziałam nagle a jego ręce cofnęły się w połowie drogi. – Oczywiście, że nie – odpowiedział, upominając się i prostując się na nogach. – Widziałaś, kto to wrzucił? – Nie – odpowiedziałam. Byliśmy ostatnimi ludźmi w barze. Słyszałam zbliżające się wozy strażackie, więc wiedziałam, że mamy tylko chwilę żeby porozmawiać bez świadków. – To mogli być ci sami ludzie, którzy demonstrowali na parkingu. Chociaż nie wiem czy ludzie z kościoła znają się na bombach zapalających. – Nie wszyscy w tej okolicy cieszyli się z faktu, że po wielkim ujawnieniu mieli wokół siebie wilkołaki i zmiennokształtnych a Świątynia Świętego Słowa z Clarice wysyłała swoich członków, aby demonstrowali, co jakiś czas przed Merlotte’s. – Sookie – powiedział Sam. – Przykro mi z powodu Twoich włosów. – A co z nimi? – Zapytałam podnosząc rękę w kierunku głowy. Szok docierał właśnie do mnie. Ciężko mi było właściwie pokierować ręką. – Koniec twojego kucyka jest osmalony – powiedział Sam. I nagle usiadł. To był dobry pomysł. – Wiec to tak śmierdzi – powiedziałam i runęłam na podłogę obok niego. Oparliśmy się plecami o podstawę baru, ponieważ stołki zostały porozrzucane przez tłum wychodzący tylnym wyjściem. Moje włosy spłonęły. Czułam łzy spływające mi po policzkach. Wiedziałam, że to głupie, ale nic nie mogłam poradzić. Sam złapał moją rękę, uścisnął ją i tak siedzieliśmy, kiedy strażacy weszli do środka. Pomimo tego, że Merlotte’s jest poza granicami miasta mamy tu zawodową jednostkę straży pożarnej a nie ochotniczą. – Nie sądzę żeby sikawki były potrzebne – zawołał Sam – już chyba po wszystkim. – Był zdeterminowany żeby uchronić bar przed dalszym zniszczeniem. – Wy dwoje potrzebujecie pierwszej pomocy? – zapytał Truman La Salle, szef straży pożarnej, ale jego oczy biegały a słowa były prawie pozbawione emocji. – Wszystko w porządku – powiedziałam po zerknięciu na Sama. – Ale Jane wyszła z rozciętą głową od szkła. A ty Sam?

– Może moja prawa ręka została lekko poparzona – powiedział a jego twarz wyglądała jakby dopiero teraz poczuł ból. Puścił moją rękę żeby dotknąć swoją lewą rękę prawą i zdecydowanie wzdrygnął się tym razem. – Musisz się tym zająć – doradziłam. – Poparzone miejsca bolą jak cholera. – Tak, właśnie się zorientowałem – powiedział zaciskając powieki. Bud Dearborn wszedł jak tylko Truman krzyknął „OK!”. Szeryf musiał zostać zerwany z łóżka, ponieważ miał zaspany wyraz twarzy i nie miał czapki, nieodłącznej części swojego stroju. Szeryf Dearborne był teraz pewnie przed sześćdziesiątką i było po nim widać każdą minutę. Zawsze wyglądał jak Pekińczyk. Teraz wyglądał jak siwy Pekińczyk. Spędził kilka minut okrążając bar, oglądając ślady stóp, prawie obwąchując zamęt w barze. W końcu poczuł się usatysfakcjonowany i stanął naprzeciwko mnie. – Co tu się dotąd wydarzyło? – zapytał. – Ktoś wrzucił bombę zapalającą przez okno – powiedziałam. – Nie moja robota. – Byłam w zbyt wielkim szoku żeby być zła. – Sam, celują w ciebie? – zapytał szeryf i oddalił się nie czekając na odpowiedź. Sam wstał powoli i zwrócił swoją lewą rękę w moim kierunku. Złapałam ją a on pociągnął. Ponieważ Sam jest dużo silniejszy niż wygląda, w mgnieniu oka byłam na nogach. Czas zatrzymał się na kilka minut. Pomyślałam, że jestem chyba w lekkim szoku. Jak tylko szeryf Dearborn skończył okrążać bar wolno i dokładnie, wrócił do Sama i mnie. Do tego czasu pojawił się jeszcze jeden szeryf. Erie Northman, mój chłopak i wampirzy szeryf Strefy Piątej, która zawierała Bon Temps, przeszedł przez drzwi tak szybko, że jak tylko Bud i Truman zorientowali się, że tam jest podskoczyli i wydawało mi się, że Bud zamierza wyciągnąć broń. Erie złapał mnie za ramiona i pochylił się przyglądając się mojej twarzy. – Jesteś ranna? – zażądał odpowiedzi. Czułam jakby jego zainteresowanie pozwoliło mi porzucić moją dzielność. Poczułam łzę płynącą po policzku. Tylko jedną. – Mój fartuch zaczął płonąć, ale nogi są chyba w porządku. – Powiedziałam bardzo starając się mówić spokojnie. – Straciłam tylko trochę włosów, więc nic wielkiego mi się nie stało. Bud, Truman, nie pamiętam czy poznaliście już mojego chłopaka, Erica Northmana ze Shreveport – w tym zdaniu zawahałam się kilka razy. – Skąd pan się dowiedział, że coś się tu dzieje, panie Northman? – zapytał Truman. – Sookie zadzwoniła do mnie ze swojej komórki – odpowiedział Erie. To było kłamstwo, ale nie bardzo chciałam tłumaczyć naszych powiązań krwi szefowi straży i naszemu szeryfowi a Erie nigdy dobrowolnie nie udzielał informacji ludziom. Jedną z najcudowniejszych i najbardziej zatrważających rzeczy w miłości Erica do mnie jest fakt, że wszystkich innych miał głęboko gdzieś. Zignorował zrujnowany bar, poparzenia Sama, policjantów i strażaków (którzy wodzili za nim wzrokiem przez cały czas) wciąż badając

budynek. Erie obrócił mnie żeby ocenić kondycję włosów. Po dłuższej chwili powiedział: – Obejrzę teraz twoje nogi. Potem poszukamy lekarza i fryzjera. – Jego głos był absolutnie zimny i spokojny, ale wiedziałam, że w środku z gniewu kipi wulkan. To przepływało przez połączenie krwi, które mieliśmy, tak samo jak mój strach spowodował, że przybył mi na ratunek. – Kochanie, mamy inne rzeczy, o których trzeba pomyśleć – powiedziałam zmuszając się do uśmiechu i spokoju. Połowa mojego umysłu wyobraziła sobie różową karetkę z piskiem zatrzymującą się przed barem, z której wylewają się fryzjerzy w roli pielęgniarek z walizkami nożyczek, grzebieni i lakierów do włosów. – Spalone włosy mogą poczekać do jutra. Znacznie ważniejsze jest dowiedzenie się, kto to zrobił i dlaczego. Erie spojrzał gniewnie na Sama jakby Sam był odpowiedzialny za ten atak. – Tak, ten bar jest dużo ważniejszy niż twoje bezpieczeństwo i dobre samopoczucie – powiedział. Sam wyglądał na zdziwionego tym skarceniem a na jego twarzy można było zauważyć początki gniewu. – Gdyby Sam nie zadziałałby tak szybko z gaśnicą wszyscy bylibyśmy w złym stanie – powiedziałam utrzymując spokój i uśmiech na twarzy. – Tak naprawdę bar i ludzie w nim byliby w dużo większych kłopotach. – Kończył mi się udawany spokój i oczywiście Erie zdawał sobie z tego sprawę. – Zabieram cię do domu – powiedział. – Najpierw z nią porozmawiam – Bud pokazał sporą odwagę upominając się o swoje. Erie był wystarczająco przerażający, kiedy był w „nastroju”, wtedy kły wychodziły mu mniej więcej tak jak teraz. Silne emocje tak działają na wampiry. – Kochanie – powiedziałam hamując z trudem swój temperament. Objęłam Erica ramieniem w pasie i spróbowałam znowu. – Kochanie, Bud i Truman dowodzą tutaj i mają procedury, których muszą przestrzegać. Wszystko ze mną w porządku. – Choć drżałam tak, że oczywiście to czuł. – Byłaś przerażona – powiedział Erie. Czułam jego własny gniew, że mogło mi się coś stać, czemu on nie mógł zapobiec. Zdusiłam westchnięcie, że muszę niańczyć emocje Erica, kiedy chciałam wreszcie dać upust swoim. Wampiry są zaborcze, jeśli roszczą sobie prawo do kogoś, ale jednocześnie martwią się będąc w związku z członkiem ludzkiej populacji nie powodując żadnych niepotrzebnych konsekwencji. To była jeszcze silniejsza reakcja. Erie był wściekły, ale z natury był też dosyć pragmatyczny. Wiedział, że poważnie nie ucierpiałam. Spojrzałam w górę na niego, był skołowany. Mój wielki Wiking nie był sobą od tygodnia albo dwóch. Martwiło go coś innego poza śmiercią swojego stwórcy, ale nie miałam wystarczająco dużo odwagi żeby spytać go, co mu jest. Dałam sobie trochę luzu. Po prostu chciałam się cieszyć spokojem, który mieliśmy od kilku tygodni. Może to był błąd. Zmagał się z czymś wielkim, a cały gniew był tego pochodną. – Jak to możliwe, że dotarł pan tak szybko? – Bud spytał Erica.

– Przyleciałem – odpowiedział normalnie Erie a Bud z Trumanem spojrzeli na siebie wielkimi oczyma. Erie miał tą zdolność (chcąc – nie chcąc) od tysiąca lat, więc zignorował ich zaskoczenie. Był skupiony na mnie, jego kły wciąż wystawały. Nie wiedzieli, że Erie poczuł moje przerażenie w chwili, kiedy zobaczyłam biegnącą postać. Nie musiałam po wszystkim do niego dzwonić. – Im wcześniej to ustalimy – powiedziałam szczerząc zęby w okropnym uśmiechu – tym wcześniej stąd wyjdziemy. Starałam się, niezbyt subtelnie, wysłać Ericowi wiadomość. W końcu uspokoił się na tyle, aby odebrać podtekst. – Oczywiście, najdroższa – powiedział. – Masz absolutną rację. – Ale jego ręka złapała moją i ścisnęła za mocno a jego oczy były tak błyszczące, że świeciły jak małe błękitne latarnie. Bud i Truman wyglądali jakby im trochę ulżyło. Skala napięcia trochę się obniżyła. Kiedy Samowi opatrywano rękę a Truman robił zdjęcia tego, co zostało z butelki, Bud zapytał, co widziałam. – Widziałam przez chwilę kogoś biegnącego w stronę budynku od strony parkingu, a potem do baru wpadła butelka – powiedziałam. – Nie wiem, kto ją wrzucił. Kiedy szyba została zbita i pożar rozprzestrzeniał się poprzez płonące serwetki nic już nie zauważyłam. Ludzie próbowali uciekać a Sam starał się to ugasić. Bud zapytał mnie o to samo kilkanaście razy na kilkanaście różnych sposobów, ale nie mogłam mu bardziej pomóc. – Czy myślisz, że ktoś chciał to zrobić Merlotte’s, Samowi? – zapytał Bud. – Nie rozumiem tego – odpowiedziałam. – Wiesz, że mieliśmy tu na parkingu demonstracje kościoła kilka tygodni temu. Od tamtej pory tylko raz wrócili. Nie wyobrażam sobie żadnego z nich wrzucającego – czy to był koktajl Mołotowa? – Skąd o tym wiesz, Sookie? – Cóż, po pierwsze czytam książki. Po drugie, Terry niewiele mówi o wojnie, ale co jakiś czas mówi o broni. – Terry Bellefleur, kuzyn detektywa Andiego Bellefleura był odznaczonym i zniszczonym przez wojnę w Wietnamie weteranem. Sprzątał bar, kiedy wszyscy wychodzili i czasem zastępował Sama przy barze. Czasem tylko kręcił się w barze obserwując wchodzących i wychodzących ludzi. Terry nie miał specjalnie życia osobistego. Jak tylko Bud poczuł się usatysfakcjonowany, poszliśmy z Ericem do mojego samochodu. Wyjął kluczyki z mojej drżącej ręki a ja usiadłam na miejscu pasażera. Miał rację, nie powinnam prowadzić zanim nie otrząsnę się z szoku. Erie rozmawiał przez komórkę, podczas gdy ja rozmawiałam z Budem i nie byłam zupełnie zaskoczona widząc samochód na moim podjeździe. To była Pam i miała pasażera. Erie pojechał za dom gdzie zawsze parkowałam a ja szybko wygrzebałam się ze środka i pobiegłam przez dom otworzyć frontowe drzwi. Erie kroczył za mną bez pośpiechu. Po drodze nie zamieniliśmy ani słowa. Był zamyślony i wciąż uspokajał swój temperament. Ja byłam w

szoku przez to całe zajście. Teraz powoli wracałam do siebie wychodząc na ganek żeby zawołać. – Wejdźcie! Pam i jej pasażer wyszli z samochodu. Był młodym człowiekiem, mógł mieć jakieś dwadzieścia jeden lat i chudym do granic wyniszczenia. Jego włosy były przefarbowane na niebiesko obcięte wyjątkowo geometrycznie jakby założył sobie pudło na głowę i skrócił wszystko, co z niego wystawało. Co nie zmieściło się pod spodem zostało ogolone. Przykuwał uwagę, muszę to przyznać. Pam uśmiechnęła się na widok wyrazu mojej twarzy, który szybko zmieniłam na bardziej zapraszający. Pam była wampirem od czasów, kiedy Wiktoria zasiadała na tronie brytyjskim i była prawą ręką Erica, od kiedy wezwał ją z tułaczki po północnej Ameryce. Był jej stwórcą. – Witam – powiedziałam do młodego człowieka jak tylko przekroczył próg domu. Był wybitnie zdenerwowany. Jego rozbiegane oczy spoczęły na mnie, potem odwrócił wzrok, spojrzał na Erica, potem wchłaniał wzrokiem zagracony salon. Iskra pogardy przemknęła po jego ogolonej na gładko twarzy, kiedy omiatał wzrokiem salon, który nie był bardziej przytulny nawet jak był posprzątany. Pam pacnęła go w tył głowy. – Odpowiadaj jak do ciebie mówią, Immanuel! – zawarczała. Stała lekko za nim, więc nie widział, jak do mnie mrugnęła. – Witam panią – powiedział do mnie dając krok do przodu. Wykrzywił nos. – Śmierdzisz Sookie – powiedziała Pam. – Był pożar – wytłumaczyłam. – Zaraz mi o tym opowiesz – powiedziała unosząc swoje jasne brwi. – Sookie, to jest Immanuel Earnest – rzekła. – Strzyże w Death by Fashion w Shreveport. Jest bratem mojej kochanki Miriam. To było dużo informacji jak na jedno zdanie. Ledwo to przyswoiłam. Erie spoglądał na fryzurę Immanuela z fascynacją i obrzydzeniem. – To jest ten, który ma naprawić fryzurę Sookie? – zapytał Pam. Jego ściągnięte usta przypominały cienką linię. Mogłam poczuć jego sceptycyzm pulsujący przez nasze połączenie krwi. – Miriam mówi, że jest najlepszy – powiedziała Pam wzruszając ramionami. – Nie obcinałam włosów od stu pięćdziesięciu lat. Skąd mam wiedzieć? – Spójrz na niego! Zaczynałam się trochę martwić. Nawet jak na te okoliczności Erie był w straszliwie złym nastroju. – Podobają mi się jego tatuaże – powiedziałam. – Ładne kolory. Oprócz tego, że Immanuel miał ekstremalną fryzurę jego ciało było również pokryte wyrafinowanymi tatuażami. Żadnego typu „MAMA” albo „BETTY SUE” albo nagich kobiet. Były to złożone i kolorowe wzory sięgające od nadgarstków do ramion. Nawet jak był nagi wyglądało jakby miał ubranie. Fryzjer pod swoim chudym ramieniem trzymał płaską skórzaną teczkę.

– Więc zamierzasz odciąć zniszczone kawałki? – powiedziałam promiennie. – Twoich włosów – powiedział uważnie (nie byłam pewna czy to szczególne zapewnienie jest mi potrzebne). Spojrzał na mnie a potem na podłogę. – Czy masz wysoki stołek? – Tak, w kuchni – odpowiedziałam. Kiedy odbudowałam moją spaloną kuchnię, przyzwyczajenie kazało mi kupić wysokie krzesło takie, jakie miała babcia do przysiadania podczas rozmów przez telefon. Nowy telefon był bezprzewodowy i nie musiałam mieć takiego krzesła w kuchni, kiedy przez niego rozmawiałam, ale kuchenna lada zwyczajnie nie wyglądała w porządku, jeśli nie stał przy niej stołek. Moi trzej goście przyszli za mną a ja przeniosłam stołek na środek kuchni. Kiedy Pam z Ericem usiedli z drugiej strony stołu było wystarczająco dużo miejsca dla wszystkich. Erie spoglądał na Immanuela złowrogo a Pam po prostu chciała się rozerwać naszą emocjonalną huśtawką. Wdrapałam się na stołek i wyprostowałam siadając. Nogi mnie piekły, oczy kuły a gardło było podrażnione ale zmusiłam się do uśmiechu w stronę stylisty. Immanuel był poważnie zdenerwowany. To nie jest pożądany stan u osoby z ostrymi nożyczkami. Immanuel zdjął z moich włosów gumkę. Nastąpiła długa chwila ciszy, podczas której oceniał zniszczenia. Nie był dobrej myśli. Próżność mną zawładnęła. – Czy jest bardzo źle? – zapytałam starając się powstrzymać od łkania. Reakcja była zdecydowanie bardziej pozytywna, więc znów poczułam się bezpieczniej. – Zamierzam odciąć jakieś trzy cale – powiedział cicho jakby komunikował mi, że ktoś z mojej rodziny jest śmiertelnie chory. Wstyd mi, ale zareagowałam jakby mi to faktycznie zakomunikował chorobę u najbliższych. Czułam łzy napływające mi do oczu, moje usta zaczęły drżeć. „ – To śmieszne!” – Powtarzałam sobie. Moje oczy zwróciły się na lewo, kiedy Immanuel położył swoją skórzaną teczkę na stole. Odsunął suwak i wyjął grzebień. Było tam również kilkanaście par nożyczek w specjalnych kieszonkach i elektryczna maszynka do strzyżenia owinięta starannie kablem. Miał walizkę do pielęgnacji włosów a nie do podróżowania. Pam sms-owała z niewiarygodną szybkością. Uśmiechała się jakby jej wiadomości były przezabawne. Erie wpatrywał się we mnie mając czarne myśli. Nie mogłam ich usłyszeć, ale czułam, że jest ogromnie nieszczęśliwy. Westchnęłam i znów zaczęłam patrzeć przed siebie. Kochałam Erica, ale w tym momencie chciałam zabrać mu jego przemyślenia i je głęboko schować. Poczułam, że Immanuel dotyka moich włosów i zaczyna je rozczesywać. Dziwne uczucie, kiedy dotarł do ich końca i lekko szarpnął a zabawny dźwięk uświadomił mi, że część spalonych włosów spadła na podłogę jak tylko grzebień ich dotknął. – Są tak zniszczone, że nie da się ich naprawić – wymamrotał Immanuel. – Obetnę je a potem umyjesz włosy. Potem zetnę znowu. – Musisz rzucić tę robotę – powiedział Erie nagle, a grzebień zatrzymał się zanim Immanuel

zorientował się, że Erie mówi do mnie. Miałam zamiar rzucić czymś ciężkim w mojego misia pysia. I miałam nadzieję, że trafiłabym go prosto w jego upartą, piękną głowę. – Porozmawiamy później – powiedziałam nie patrząc na niego. – Co się stanie następnym razem? Jesteś taka bezbronna! – Porozmawiamy później. Kątem oka zobaczyłam jak Pam się odwraca żeby Erie nie zauważył jej uśmieszku. – Czy nie powinieneś jej czegoś założyć? – Erie warknął na Immanuela. – Czegoś, co przykryje jej ubranie? – Erie – powiedziałam – ponieważ cała cuchnę dymem i jestem pokryta substancją z gaśnicy, nie sądzę żeby ochranianie odzieży przed spalonymi włosami było aż tak istotne. Erie nie prychnął, ale był temu bliski jednakże wyczuł moje odczucia na jego temat mówiące mu, że jest koszmarnym wrzodem na tyłku i powinien siedzieć cicho i panować nad sobą. Ulga była ogromna. Immanuel, którego ręce były zaskakująco pewne biorąc pod uwagę, że znajdował się w kuchni z dwoma wampirami (z których jeden był wybitnie zirytowany) i nadpaloną barmanką, czesał mnie aż moje włosy były gładkie jak tylko się dało. Wtedy podniósł nożyczki. Czułam jak fryzjer skupia się całkowicie na swoim zadaniu. Immanuel był mistrzem koncentracji, co odkryłam, kiedy otworzył całkowicie swój umysł. To rzeczywiście nie trwało długo, ponieważ spalone kawałki spadały na podłogę niczym płatki śniegu. – Musisz iść teraz pod prysznic i wrócić z czystymi, mokrymi włosami – powiedział Immanuel. – Wtedy je wyrównam. Gdzie masz szczotkę i śmietniczkę? Powiedziałam mu gdzie je znaleźć i poszłam przez sypialnię do mojej łazienki. Zastanawiałam się czy Erie mi potowarzyszy, bo wiedziałam z doświadczenia jak lubi mój prysznic. Przy moim samopoczuciu lepiej będzie jednak żeby został w kuchni. Zrzuciłam z siebie śmierdzące ubranie i weszłam pod tak gorącą wodę, jaką tylko mogłam znieść. Przyniosło mi ulgę wejście pod prysznic gdzie było gorąco i otaczała mnie wilgoć. Kiedy ciepła woda znalazła się na moich nogach poczułam jak parzy. Przez kilka chwil nie było mi przyjemnie. Przypomniałam sobie jak się wystraszyłam. Ale jak tylko się przyzwyczaiłam, coś przyszło mi do głowy. Postać biegnąca w kierunku baru, którą zobaczyłam, nie byłam całkiem pewna, ale podejrzewam, że nie była człowiekiem.

Rozdział 2 Wepchnęłam swoje zabrudzone i cuchnące ubrania do pojemnika na brudne rzeczy w łazience. Musiałbym namoczyć je w jakimś Cloroxie zanim w ogóle by nadawały się do prania, ale oczywiście nie mogłam wrzucić ich przed praniem i oceną szkód. Nie byłam optymistką, jeśli chodzi o przyszłość w mojej szafie czarnych spodni. Nie zauważyłam, ze są nadpalone aż do chwili zdjęcia ich z moich podrażnionych i różowych ud. Dopiero wtedy przypomniałam sobie jak patrzyłam na mój palący się fartuch. Po dokładnym obejrzeniu swych nóg, dotarło do mnie, że mogło być dużo gorzej. Iskry spadły na fartuch a nie na spodnie, a Sam działał szybko z gaśnicą. Teraz dopiero doceniłam, że sprawdza, co roku sprawność gaśnic, że jeździ do straży pożarnej, aby je napełniać, doceniłam alarmy przeciwpożarowe. Miałam przebłysk tego, co się mogło stać. Weź głęboki wdech, tłumaczyłam sobie, kiedy wycierałam nogi do sucha. Głęboki wdech. Pomyśl, jak miło być czystym. Wspaniale było zmyć z siebie cały smród, wetrzeć pianę we włosy, aby spłukać wraz z szamponem cały ten zapach. Nie mogłam przestać martwić się tym, co zobaczyłam, kiedy wyjrzałam przez okno w Merlotte’s: niską postać biegnącą w kierunku budynku, która trzymała coś w jednej ręce. Nie byłam w stanie określić czy biegnąca osoba była mężczyzną czy kobietą, ale jednej rzeczy byłam pewna – to był supernaturalny, podejrzewałam również, ze on lub ona był również zmiennokształtnym. To podejrzenie stało się silniejsze, kiedy dodałam do siebie szybkość i zwinność biegacza oraz celność rzutu. Butelka wpadła przez okno z większą siłą niż jakikolwiek człowiek mógłby ją wrzucić rozbijając okno. Nie mogłam jednak mieć 100-procentowej pewności, ale wampiry nie lubią ognia. Jest coś w naturze wampirów, co powoduje, że są bardzo łatwopalni. Wampir musiałby być bardzo pewny siebie lub bardzo lekkomyślny żeby użyć koktajlu Mołotowa jako broni. Tylko z tego powodu, mogłabym postawić pieniądze, że zamachowiec był zmiennokształtnym. Oczywiście jest wielu przedstawicieli istot supernaturalnych jak elfy, wróżki czy gobliny i wszystkie są szybsze od ludzi. Żałuję, że ten cały incydent wydarzył się tak szybko, że nie zdążyłam zajrzeć do umysłu zamachowca. To by przesądziło sprawę, bo wampiry są dla mnie jak czarna dziura, nie umiem również czytać w myślach wróżek, choć odczuwam je inaczej. Myśli niektórych zmiennokształtnych mogę czytać zupełnie nieźle a niektórych nie, ale odbieram ich umysły jako ciepłe i aktywne. Normalnie, nie jestem niezdecydowaną osobą. Ale jak wytarłam się i wyczesałam mokre włosy (czułam się dziwnie, kiedy grzebień kończył swój bieg po włosach dużo szybciej) zaczęłam się martwić możliwością podzielenia się tymi spostrzeżeniami z Ericem. Kiedy wampir cię kocha (nawet jeśli tylko czuje, że jesteś jego własnością) jego pojmowanie ochrony może być nieco drastyczne. Erie uwielbiał bitwy; czasem musiał walczyć w imię politycznej poprawności z

silnym instynktem każącym mu skoczyć na przeciwnika z mieczem wahadłowym. Chociaż nie uważam, że mógłby dać się ponieść temu instynktowi przy jakimś przedstawicielu zmiennokształtnych, w jego obecnym nastroju wyglądało na to, że mądrzej będzie, jeśli zachowam swoje poglądy dla siebie do momentu, aż nie zbiorę dowodów potwierdzających lub wykluczających moją teorię. Założyłam spodnie od pidżamy i podkoszulek Bon Temps Lady Falcons. Tęsknie spojrzałam na łóżko zanim wyszłam z pokoju, aby wrócić do dziwnej grupy w mojej kuchni. Erie i Pam popijali z butelki syntetyczną krew, którą miałam w lodówce a Immanuel pił Colę. Dotarło do mnie, że nie zaproponowałam im nic do picia, ale Pam ściągnęła mój wzrok i obrzuciła mnie spojrzeniem z góry. Wyręczyła mnie. Skinęłam wdzięcznie. – Już jestem gotowa – powiedziałam do Immanuela. Ruszył swoją chudą sylwetkę z krzesła i wskazał stołek. Potem mój nowy fryzjer rozwinął cienką zakrywającą ramiona plastikową pelerynę i zawiązał ją wokół mojej szyi. Zaczął własnoręcznie czesać moje włosy intensywnie im się przyglądając. Próbowałam się uśmiechnąć do Erica żeby pokazać mu, że nie jest ze mną tak źle, ale nie włożyłam w to serca. Pam skrzywiła się patrząc na wyświetlacz swojej komórki. Tekst jej nie ucieszył. Najwyraźniej Immanuel wcześniej zabijał czas czesząc Pam. Jasna grzywa, prosta i wyraźna była odsunięta z czoła przez niebieską opaskę. Nie mogła być bardziej podobna do Alicji. Nie miała na sobie niebieskiej sukienki i białego fartuszka, ale założyła jasnoniebieską prostą, krótką sukienkę, być możne z lat 60-tych i szpilki na trzycalowym obcasie oraz perły. – Co jest, Pam? – zapytałam, ponieważ cisza w mojej kuchni stała się przytłaczająca. – Ktoś przysłał ci wrednego SMS-a? – Nic – warknęła a ja starałam się nie wzdrygać. – Absolutnie nic się nie dzieje. Victor jest wciąż naszym szefem. Nasza sytuacja się nie poprawia. Nie odpowiada na nasze prośby. Gdzie jest Felipe? Potrzebujemy go. Erie spojrzał na nią z gniewem. Stop, kłopoty w raju. Nigdy nie widziałam ich poważnie pokłóconych. Pam była jedynym „dzieckiem” Erica, które znałam. Zaczęła żyć samodzielnie po tym, jak przez kilka lat spędziła z nim. Radziła sobie dobrze, ale, powiedziała mi, że ucieszyła się, gdy Erie wezwał ją do powrotu, aby pomóc mu w Strefie Piątej, kiedy była królowa zaproponowała mu stanowisko szeryfa. Napięta atmosfera udzieliła się Immanuelowi, który miał problem ze skupieniem się na swojej pracy, którą było obcinanie moich włosów. – Uspokójcie się – powiedziałam dobitnie. – A co jest w tej kupie rzeczy na twoim podjeździe? – zapytała, Pam z silnie przebijającym brytyjskim akcentem. – Nie wspominając nawet o twoim salonie i ganku. Zamierzasz urządzić wyprzedaż garażową? Można było wyczuć, że jest dumna z odpowiedniego zastosowania słownictwa. – Prawie skończone – wymamrotał Immanuel, przeskakując nożyczkami w szaleńczym

tempie w odpowiedzi na rosnące napięcie. – Pam, to wszystko było na moim poddaszu. – Powiedziałam ciesząc się, że możemy porozmawiać o czymś tak przyziemnym i (miałam nadzieję) uspokajającym. – Claude i Dermot pomagają to uprzątnąć. Rano zamierzam pojechać do sprzedawcy antyków z Samem... cóż, mieliśmy zamiar tam pojechać ale teraz nie wiem czy Sam da radę. – Właśnie! Sam widzisz! – Pam zwróciła się do Erica. – Mieszka z innymi mężczyznami. Chodzi na zakupy z innymi. Co z ciebie za mąż? I Erie przeskoczył przez stół, z rękami skierowanymi w kierunku gardła Pam. Przez kolejne sekundy tarzali się po podłodze z poważnym zamiarem uszkodzenia siebie nawzajem. Nie byłam pewna czy Pam w ogóle może próbować skrzywdzić Erica, ponieważ jest jego dzieckiem, ale intensywnie się broniła. Pomiędzy tymi dwiema rzeczami jest cienka granica. Nie dałam rady zejść ze stołka wystarczająco szybko, aby uniknąć dodatkowych szkód. Wydało się nieuniknione, że uderzą w stołek i oczywiście to się stało sekundę później. Następnie dołączyłam do nich na podłodze uderzając ramieniem w ladę. Immanuel bardzo inteligentnie odskoczył w tył. Na nasze szczęście nie upuścił swoich nożyczek. Jeden z wampirów mógł potraktować je jako broń chyba, że lśniące nożyczki wylądowałyby w jakiejś części mnie. Immanuel złapał moje ramię z zaskakującą siła i podniósł mnie do góry. Wydostaliśmy się z kuchni i poszliśmy do salonu. Staliśmy zdyszani, na środku bałaganu w pokoju, wpatrując się w korytarz, na wypadek gdyby bitwa miała przenieść się z nami. Słyszałam upadki i uderzenia i gardłowe dźwięki przeradzające się w stałe warczenie. – Brzmi to jakby jeden pitbull zaatakował drugiego. – Powiedział Immanuel. Przyjmował to wszystko z niesamowitym spokojem. Cieszyło mnie towarzystwo innego człowieka. – Nie wiem, co im się stało – powiedziałam. – Nigdy nie widziałam ich w takim stanie. – Pam jest sfrustrowana – powiedział z pewnością, która mnie zaskoczyła. – Ona chce stworzyć swoje własne dziecko, ale są jakieś wampirze sprawy, przez które nie może. Nie mogłam opanować zdziwienia. – A ty o tym wszystkim wiesz, skąd? Wybacz, jeśli to brzmi niegrzecznie, ale spędzam z Pam i Ericem sporo czasu a nawet cię dotąd nie poznałam. – Pam spotyka się z moją siostrą. – Immanuel dzięki bogu, nie poczuł się dotknięty moją bezpośredniością. – Moją siostrą, Miriam. Moja mama jest religijna. – Wyjaśnił. – I trochę szalona. Sytuacja wygląda tak, że moja siostra jest coraz bardziej chora i Pam chce ją przemienić zanim jej się jeszcze pogorszy. Zostaną z niej na wieki skóra i kości, jeśli Pam się nie pospieszy. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. – Na co choruje twoja siostra? – zapytałam. – Ma białaczkę – odpowiedział Immanuel. Chociaż starał się utrzymać normalną twarz, czułam pod nią ból, strach i zmartwienie.

– Więc stąd Pam cię zna. – Tak, ale miała rację. Jestem najlepszym fryzjerem w Shreveport. – Wierzę ci – powiedziałam. – I przykro mi z powody twojej siostry. Pewnie ci nie powiedzieli, dlaczego Pam nie może przemienić Miriam? – Nie, ale nie sądzę, aby przeszkodę stanowił Erie. – Pewnie nie. – Usłyszałam krzyk i łoskot dobiegające z kuchni. – Ciekawe czy powinnam zainterweniować. – Na twoim miejscu, zostawiłbym ich. – Mam nadzieję, że mają w planach zapłatę za pełnię praw do mojej kuchni. – Powiedziałam starając się brzmieć bardziej na wściekłą niż przestraszoną. – Wiesz, że mógł kazać jej uspokoić się i ona musiałaby posłuchać. – Immanuel brzmiał całkiem zwyczajnie. Miał całkowitą rację. Jako dziecko Erica, Pam musiała być posłuszna jego rozkazom. Ale z sobie znanych powodów Erie nie powiedział magicznych słów. W międzyczasie, moja kuchnia była roznoszona. Kiedy zdałam sobie sprawę, że on może zakończyć to wszystko w każdej chwili, straciłam cierpliwość. Ponieważ Immanuel wykonał nieudany chwyt mojej ręki, boso poszłam do łazienki, złapałam dzbanek, którego używał Claude, kiedy mył wannę, napełniłam go zimną wodą i wkroczyłam do kuchni (szłam nieco chwiejnie po upadku ze stołka, ale jakoś sobie poradziłam). Erie właśnie znajdował się na Pam i okładał ją pięściami. Jego twarz była we krwi. Ręce Pam znajdowały się na jego ramionach nie pozwalając mu się bardziej zbliżyć. Może obawiała się, że ją ugryzie. Zajęłam pozycję obliczając trajektorię. Kiedy miałam pewność, że dobrze to zaplanowałam, chlusnęłam wodą na walczące wampiry. Tym razem wywołałam inny rodzaj pożaru. Pam wrzasnęła jak czajnik kiedy zimna woda znalazła się na jej twarzy, a Erie powiedział coś co zabrzmiało wulgarnie w języku, którego nie znałam. Przez krótką chwilę myślałam, że skierują swoją agresję na mnie. Stojąc bosymi stopami z pustym dzbankiem w dłoni obrzucaliśmy się gniewnymi spojrzeniami się na siebie. Potem obróciłam się na pięcie i odeszłam. Immanuel był zdziwiony faktem, że wracam w jednym kawałku. Pokręcił głową. Najwyraźniej nie był pewien czy mnie podziwiać czy uznać za idiotkę. – Kobieto, jesteś stuknięta – powiedział. – Ale przynajmniej dzięki mnie Twoje włosy dobrze wyglądają. Powinnaś przyjść do mnie, to zrobię ci pasemka. Dostaniesz rabat. Biorę więcej niż inni fryzjerzy w Shreveport. Dodał rzeczowym tonem. – O, dzięki. Zastanowię się. Wykończona dniem i dawką gniewu i strachu, padłam w pusty róg kanapy i wskazałam Immanuelowi fotel, drugie i jedyne siedzenie niezawalone rzeczami z poddasza.

Byliśmy cicho nasłuchując czy w kuchni nie zaczyna się toczyć kolejna bitwa. Na szczęście odgłosy nie powróciły. Po chwili Immanuel powiedział. – Wyszedłbym już gdybym nie przyjechał tu samochodem z Pam. Wyglądał przepraszająco. – Nie ma problemu – odpowiedziałam powstrzymując ziewnięcie. – Szkoda, że nie mogę dostać się do kuchni. Mogłabym zrobić ci coś jeszcze do picia lub do jedzenia jakby ich nie było. Potrząsnął głową. – Cola mi wystarczy, dzięki. Nie jem wiele. Jak myślisz, co oni tam robią? Uprawiają seks? Mam nadzieję, że nie wyglądałam na tak zszokowaną jak byłam. To prawda, że Pam i Erie byli kochankami zaraz po tym jak Pam została przemieniona. Prawdę mówiąc opowiadała mi jak bardzo jej się to wtedy podobało, ale kilka dziesięcioleci później odkryła, że woli kobiety. Więc to raczej nie to, do tego Erie był teraz moim mężem w niezobowiązujący wampirzy sposób i byłam przekonana, że nawet ludzko-wampirze małżeństwo wyklucza uprawianie seksu z innym partnerem w kuchni żony? Z drugiej jednak strony... – Pam zazwyczaj woli kobiety – powiedziałam starając się brzmieć bardziej pewnie siebie niż w rzeczywistości byłam. Jak pomyślałam sobie o Ericu z kimś innym miałam ochotę rwać mu wszystkie te jego piękne włosy razem z korzeniami. W kępkach. – Pam jest dosyć wszechstronna – zaproponował Immanuel. – Moja siostra i Pam poszły do łóżka jeszcze z mężczyzną. – Ach, ok. – Podniosłam rękę w geście „stop”. To coś, czego nie chciałam sobie wyobrażać. – Jak na kogoś, kto spotyka się z wampirem, jesteś dosyć pruderyjna. Zauważył Immanuel. – Tak, jestem. – Nigdy tak o sobie nie myślałam, ale w porównaniu do Immanuela i Pam zdecydowanie byłam pruderyjna. Wolałam myśleć, że mam silniejszą potrzebę zachowania prywatności. W końcu Pam i Erie przyszli do salonu a Immanuel i ja usiedliśmy na przeciwko na brzegu naszych siedzeń, nie wiedząc, czego możemy się spodziewać. Chociaż obydwa wampiry zachowywały twarze bez wyrazu, mowa ich ciał wskazywała na to, że byli zawstydzeni utratą kontroli nad sobą. Zauważyłam z odrobiną zazdrości, że już zaczęli się uzdrawiać. Włosy Erica były rozczochrane a jeden rękaw od koszuli wyrwany. Sukienka Pam była poszarpana a w ręku trzymała buty, jeden ze złamanym obcasem. Erie otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale ja wyskoczyłam pierwsza. – Nie wiem, o co poszło – powiedziałam, – ale jestem zbyt zmęczona żeby w to wnikać. Obydwoje jesteście odpowiedzialni za wszystko, co zniszczyliście i chce żebyście natychmiast opuścili mój dom. Jeśli będę musiała, cofnę wam zaproszenia. Erie wyglądał buntowniczo. Byłam pewna, że zaplanował, że zostanie u mnie na noc. Tej nocy jednak nic takiego nie nastąpi. Zobaczyłam samochodowe światła zbliżające się po podjeździe. Byłam pewna, że to Claude i

Dermot. Wampiry i wróżki nie mogły jednocześnie znajdować się w tym samym domu. Jedni i drudzy byli silni i bezwzględni, ale wampiry po prostu nie mogły oprzeć się wróżkom, jak koty kocimiętce. Nie byłam gotowa na kolejną przepychankę. – Za drzwi. – Powiedziałam, ponieważ nie zbierali się do wyjścia. – A sio! Dzięki za strzyżenie, Immanuelu. Erie, doceniam, że troszczysz się o moje włosy. (Mogłam powiedzieć to z czymś więcej niż tylko nutą sarkazmu. ) – Byłoby miło gdybyś trochę pomyślał zanim zdemolowałeś moją kuchnię. Bez dalszych ceregieli, Pam skinęła na Immanuela i wyszli przez drzwi razem, Immanuel wyglądał na trochę rozbawionego. Pam mijając mnie spojrzała na mnie powłóczyście. Wiem, że chciała żeby to był znaczący gest, ale nie byłam w stanie określić, co próbowała mi powiedzieć. – Spałabyś w moich ramionach – powiedział Erie. – Czy jesteś ranna? Przykro mi. – Był dziwnie zakłopotany. Innym razem przyjęłabym jego rzadkie przeprosiny, ale nie dzisiejszej nocy. – Musisz już iść do domu, Erie. Porozmawiamy jak zaczniesz się kontrolować. To było dla wampira czymś w rodzaju nagany, więc jego plecy się wyprostowały. Przez chwilę myślałam, że wywiąże się kolejna kłótnia, ale Erie w końcu wyszedł przez frontowe drzwi. Kiedy był na ganku dodał. – Porozmawiamy wkrótce, żono. Wzruszyłam ramionami. Jak chcesz. Byłam zbyt zmęczona i zła żeby zdobyć się na jakiś miłosny gest. Sądzę, że Erie wrócił do Shreveport z Pam i fryzjerem, bo pewnie był zbyt zmęczony żeby polecieć. Co to do cholery było, pomiędzy Pam a Ericem? Próbowałam sobie wmówić, że to nie mój problem, ale czułam, że tak naprawdę jest mój. Claude i Dermot weszli tylnym wejściem chwilę później, ostentacyjnie wąchając powietrze. – Zapach dymu i wampirów – powiedział Claude wyraźnie przewracając oczyma. – A twoja kuchnia wygląda jakby odwiedził ją niedźwiedź w poszukiwaniu miodu. – Nie mam pojęcia jak ty to wytrzymujesz – powiedział Dermot. – Pachną gorzko i słodko jednocześnie. Nie wiem czy mi się to podoba czy nie znoszę tego. – Złapał się nagle za nos. – Czy wyczuwam również zapach spalonych włosów? – Spokojnie panowie – powiedziałam padając ze zmęczenia. Przedstawiłam im skróconą wersję wydarzeń z bombą w Merlotte’s i walką w kuchni. – Po prostu mnie przytulcie i pozwólcie mi iść spać bez żadnych dodatkowych komentarzy na temat wampirów – powiedziałam. – Chcesz żebyśmy z tobą spali, bratanico? – zapytał Dermot w kwiecisty sposób, w jaki robią to wróżki, które nie spędziły zbyt wiele czasu w towarzystwie ludzi. Bliskość jednej wróżki z drugą jest uzdrawiająca i kojąca. Nawet przy niewielkiej obecności krwi wróżek we mnie, obecność Claude’a i Dermota odczuwałam jako pocieszenie. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, kiedy po raz pierwszy spotkałam Claude’a i jego siostrę Claudine, ale im dłużej ich znałam i im

częściej byliśmy blisko tym lepiej się czułam w ich obecności. Kiedy mój prapradziadek Niall objął mnie, poczułam szczerą miłość. I bez względu na to, co zrobił Niall lub jak wątpliwe były jego decyzje, zawsze, gdy przy nim byłam czułam się kochana. Miałam chwile, kiedy żałowałam, że mogę go już nigdy nie zobaczyć, ale nie pozostały już we mnie żadne emocje. – Dzięki, Dermot, ale wydaje mi się, że lepiej jak pójdę spać sama. Śpijcie dobrze. – Ty też, Sookie – powiedział Claude. Uprzejmość Dermota udzielała się mojemu zrzędliwemu kuzynowi. Pukanie do drzwi obudziło mnie następnego ranka. Z rozczochraną głową i czerwonymi oczyma zwlokłam się z łóżka i wyjrzałam przez wizjer. Sam. Otworzyłam drzwi i ziewnęłam mu w twarz. – Co mogę dla ciebie zrobić, Sam? Wejdź do środka. Ogarnął wzrokiem zagracony salon i zauważyłam, że próbuje powstrzymać uśmiech. – Nie wybieramy się do Shreveport? – zapytał. – Mój Boże! – Nagle się obudziłam. – Moją ostatnią myślą wczoraj było, że nie będziesz w stanie pojechać przez pożar w barze. Możesz? Chcesz? – Tak. Komendant straży rozmawiał z moją firmą ubezpieczeniową i zaczęli procedurę. W międzyczasie wynieśliśmy z Dannym spalone stoły i krzesła, Terry naprawiał podłogę a Antoine sprawdzał czy kuchnia nadaje się do gotowania. Upewniłem się czy mamy więcej czynnych gaśnic. – Przez pewną chwilę uśmiechał się słabo. – Gdybym miał jakichkolwiek klientów do obsłużenia. Ludzie niechętnie będą przychodzili do baru, w którym mogą się spalić. Nie winiłam ludzi za takie podejście. Ten incydent nie był nikomu wcale potrzebny. To może się przyczynić do upadku interesu Sama. – Więc muszą złapać tego, kto to zrobił. – Powiedziałam starając się żeby to zabrzmiało pozytywnie. – Ludzie będą wiedzieli, że już jest bezpiecznie i lokal znowu się zapełni. Claude zszedł na dół rzucając opryskliwie. – Głośno tu na dole – wymamrotał idąc do łazienki w korytarzu. Nawet człapanie w pogniecionych jeansach wychodziło mu z gracją, która podkreślała jego urodę. Sam nieświadomie westchnął i potrząsnął głową odprowadzając wzrokiem Claude’a, kiedy sunął przez korytarz jakby miał łożyska w stawach biodrowych. – Hej – powiedziałam jak tylko drzwi od łazienki się zamknęły. – Sam! On nie jest lepszy od ciebie. – Niektórzy faceci..... – zaczął zmieszany Sam, a potem przerwał. – Oj, zapomnij o tym. Oczywiście nie mogłam, nie, kiedy słyszałam w głowie Sama, że jest, nie do końca może zazdrosny, ale przytłoczony fizyczną atrakcyjnością Claude’a chociaż Sam wiedział równie dobrze jak wszyscy, że Claude jest wrzodem na tyłku. Czytam w myślach facetów od lat, i sądzę, że są bardziej podobne do kobiecych niż by się mogło wydawać, serio, chyba, że rozmawiają o ciężarówkach. Zaczęłam tłumaczyć Samowi, że

jest bardzo atrakcyjny tak, że kobiety w barze krążą wokół niego bardziej niż sądzi, ale ostatecznie zamknęłam buzię. Musiałam pozwolić Samowi na zachowanie prywatności, jeśli chodzi o jego myśli. Ponieważ miał naturę zmiennokształtnego, większość tego, co miał w głowie Sam, zostawało w jego głowie... mniej – więcej. Mogłam wyłapać jakieś dziwne myśli, ogólny nastrój, ale rzadko coś bardziej konkretnego. – Zaraz zrobię kawy – powiedziałam i ruszyłam do kuchni, Sam poszedł za mną, zatrzymałam się jak wryta. Całkiem zapomniałam o wczorajszej bitwie. – Co się stało? – zapytał Sam. – Claude to zrobił? – Zaczął rozglądać się na boki z przerażeniem. – Nie, Erie i Pam. – Powiedziałam. – Zombi. – Sam spojrzał na mnie dziwnie, zaśmiał się i zaczął podnosić rzeczy. Było to jedno z przekleństw, Pam, które mogłam przytoczyć, bo nie było specjalnie przerażające. Nie mogłam powstrzymać się przed refleksją, że byłoby naprawdę miło, jeśli Claude i Dermot posprzątaliby pomieszczenie przed położeniem się poprzedniej nocy. Taki mały upominek. Z drugiej strony jednak, to nie była ich kuchnia. Postawiłam stołek na nogi a Sam postawił przewrócone krzesło. Wzięłam szczotkę i śmietniczkę i zamiotłam całą sól, pieprz i cukier, który leżał na podłodze i zanotowałam w pamięci żeby pojechać do supermarketu Wal-Mart żeby kupić nowy toster, jeśli Erie dzisiaj nie przyśle nowego. Mój serwetnik, który przetrwał zeszłoroczny pożar kuchni teraz też był zniszczony. Westchnęłam podwójnie. – Przynajmniej stół jest cały. – Powiedziałam. – I tylko jedna noga krzesła została złamana – powiedział Sam. – Erie zamierza naprawić to czy odkupić? – Mam nadzieję, że to zrobi – powiedziałam i zauważyłam, że ekspres jest nietknięty podobnie jak kubki widzące na wieszakach obok, zaraz, jeden się stłukł. Cóż, zostało jeszcze pięć, i tak sporo. Zrobiłam kawę, podczas gdy Sam wynosił śmieci i poszłam do swojego pokoju żeby się ubrać. Prysznic wzięłam poprzedniego wieczora, więc musiałam tylko uczesać się, umyć zęby, założyć jeansy i koszulkę z napisem „Fight Like a Girl”. Nie wygłupiałam się z makijażem. Sam widział mnie w różnym stanie. – Co z włosami? – zapytał, kiedy wróciłam. Dermot również był w kuchni. Najwyraźniej był już w mieście, ponieważ jedli z Samem świeże pączki. Wnioskując z dźwięku płynącej wody, Claude był pod prysznicem. Spojrzałam na pudełko z pączkami tęsknym wzrokiem, ale byłam zbyt świadoma, że moje jeansy stały się ostatnio ciasne. Poczułam się jak męczennica, kiedy sypałam do miseczki Special K dodawałam, Equal oraz dwuprocentowe mleko. Sam widząc to chciał pokusić się o komentarz, ale spojrzałam na niego z ukosa. Uśmiechnął się tylko przeżuwając pączka nadziewanego dżemem.