Amzai

  • Dokumenty216
  • Odsłony66 923
  • Obserwuję46
  • Rozmiar dokumentów337.6 MB
  • Ilość pobrań38 484

Sara Shepard - Pretty Little Liars 04,5 - Sekrety

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Sara Shepard - Pretty Little Liars 04,5 - Sekrety.pdf

Amzai EBooki Sara Shepard - Pretty Little Liars
Użytkownik Amzai wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 283 stron)

Dla K. „On wie, kiedy zasypiasz, Wie, kiedy budzisz się, Wie, gdy okropnie broisz. Błagam, zachowuj się!” Fragment piosenki Santa Claus Is Coming to Town, tłum. Mateusz Borowski ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk16SHFGZgtqDnQVZhJzQ3tLejpVZ0k5VQ==

BOŻONARODZENIOWY PRZEŚLADOWCA Oto scenka jak z wnętrza szklanej kuli z padającym śniegiem. Jest grudzień. Hanna, Emily, Aria i Spencer chodzą do trzeciej klasy liceum. Śnieg pada idealnie utrzymane trawniki przed domami w Rosewood i na dachy luksusowych samochodów W każdym oknie jarzą się lampki choinkowe, a dzieci o buziach aniołków piszą listy do Świętego Mikołaja. Na całe miasto, a szczególnie na nasze kłamczuchy, spłynął błogi spokój. Teraz, kiedy morderca Alison DiLaurentis wreszcie znalazł się za kratkami, a A. nie żyje, nasze dziewczyny mogą odetchnąć z ulgą. Przez myśl im nie przejdzie, że chcę kontynuować dzieło Zamierzam stać się Nowym A. i już robię własną listę największych rozrabiaków. Zgadnijcie, kto będzie na jej czele. Oczywiście Hanna, Emily, Aria i Spencer. Oj, nasze cztery kłamczuchy okropnie nabroiły! Hannę przyłapano na kradzieży, a potem skasowała samochód swojego byłego chłopaka. Emily do tego stopnia wkurzyła rodziców, że wysłali ją do Iowa. Aria tak ostro podrywała swojego nauczyciela od angielskiego, że wyleciał z pracy. Ale największym łobuzem z nich wszystkich chyba jest Spencer. Nie tylko odbiła narzeczonego swojej siostrze, lecz na dokładkę ukradła jej pracę z ekonomii. A kiedy Melissa dowiedziała się o plagiacie, Spencer zepchnęła ją ze schodów. Nieładnie! Takie kłamczuchy należy przykładnie ukarać. I właśnie ja zamierzam dopilnować, żeby dostały to, na co zasługują. Nasze kłamczuchy na pewno wkrótce znowu napytają sobie biedy. To tylko kwestia czasu. Myślą że skoro A. już ich nie śledzi, to są bezkarne. W jakie tarapaty teraz się wpakują? Pożyjemy zobaczymy. Muszę tylko dobrze się ukryć. Zamierzam obserwować je dopóty, dopóki się nie przekonam, z jakimi sukami mam do czynienia. Dowiem się o nich wszystkiego. A wtedy bez trudu zrujnuję im życie. Zacznijmy od... Hanny. W jej życiu zaszły kolosalne zmiany. Mama ją zostawiła i wyjechała do Singapuru. Tata, z którym dawno temu straciła kontakt, sprowadza się do jej domu razem ze swoją nową, cudowną narzeczoną i jej idealną córeczką Kate. Jedyną osobą, na którą Hanna zawsze może liczyć, jest jej chłopak Lucas. Ale czy na pewno? Zacznijmy nasze śledztwo! A. ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk16SHFGZgtqDnQVZhJzQ3tLejpVZ0k5VQ==

SŁODKI SEKRET HANNY ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk16SHFGZgtqDnQVZhJzQ3tLejpVZ0k5VQ==

1 FERIE TUŻ-TUŻ Była wietrzna środa w pierwszym tygodniu grudnia. Wielu mieszkańców Rosewood w stan Pensylwania, sielskiego miasteczka na przedmieściach Filadelfii, wycinało sosny na choinki w pobliskiej szkółce drzew albo ozdabiało swoje domy świątecznymi stroikami. Pod willę w stylu kolonialnym, przed którą stała skrzynka pocztowa z namalowanym od szablonu nazwiskiem „MARIN”, podjechał wóz meblowy. Wysiadło z niego trzech mężczyzn. Otworzyli tylne drzwi, za którymi ukazało się kilkadziesiąt równo poustawianych pudeł. Tom Marin, jego narzeczona Isa Randall i jej córka Kate stali na podwórku przed domem, kiedy pracownicy firmy przeprowadzkowej wnosili do środka pakunki. Hanna Marin, która od piątego roku życia mieszkała w tym domu obserwowała tę scenę z holu, nerwowo obgryzając paznokcie. – Tylko ostrożnie – Isabel skarciła krępego faceta, który gwałtownie podniósł średniej wielkości pudło. – To moja kolekcja starych lalek. – A to pudło proszę zanieść na górę! – zawołała Kate nerwowym tonem. – W środku są wszystkie moje torebki. Hanna gniewnym spojrzeniem obrzuciła Kate, swoją przyszłą przyrodnią siostrę, szczupłą dziewczynę o długich, lśniących, kasztanowych włosach i wielkich niebieskich oczach. Kate miała pod pachą torebkę od Chloé, którą Hanna widziała tylko na zdjęciu w „Vogue’u”. Kiedy Han zapytała, skąd ją wytrzasnęła, Kate zaszczebiotała, że to prezent pod choinkę, który w tym ro dostała z wyprzedzeniem, po czym posłała pełen wdzięczności uśmiech tacie Hanny. Co za tupet! – Hanno? – Pan Marin popchnął w jej stronę niewielkie pudełko opatrzone napisem „OSTROŻNIE”. – Możesz zanieść to do sypialni mamy, to znaczy do naszej sypialni? – Jasne – zgodziła się Hanna, byle tylko oddalić się od Isabel i Kate. Któraś z nich używ perfum wywołujących u Hanny napad kichania. Wyszła po schodach na górę, a w ślad za nią podreptał Dot, jej miniaturowy pinczer. Kil tygodni temu, tuż przed Świętem Dziękczynienia, Ashley, mama Hanny, oznajmiła, że wyjeżdża do Singapuru. Hanna jednak nie mogła z nią pojechać. A tak bardzo by chciała zacząć wszystko od nowa, w innym miejscu. Prześladował ją ktoś, kto przysyłał SMS-y podpisane tylko jedną literą – A. Jej dawna najlepsza przyjaciółka Alison

DiLaurentis, która zaginęła trzy lata temu, we wrześniu została odnaleziona pod betonową płytą za swoim domem. Okazało się, że Ian Thomas, sekretny chłopak Ali – w którym Hanna i jej najlepsze przyjaciółki, czyli Spencer Hastings, Aria Montgomery i Emily Fields, potajemnie się podkochiwały, gdy on kończył liceum, a one chodziły do siódmej klasy – zamordował Ali w tę noc, kiedy świętowały zakończenie roku szkolnego. Kilka tygodni temu policja aresztowała Iana. Ta wiadomość spadła na wszystkich jak grom z jasnego nieba. Tymczasem Hanna utknęła w Rosewood z ojcem, który przyjechał razem ze swoją nową rodziną. Jego nowa partnerka Isabel, była pielęgniarka pogotowia ratunkowego, pod względem urody i osobowości nie dorastała do pięt pani Marin. A jej w każdym calu perfekcyjna córeczka Ka nienawidziła Hanny z całych sił i zajęła jej miejsce w sercu pana Marina. Hanna weszła do pustej sypialni. Unosił się w niej ledwie wyczuwalny zapach naftaliny, a dywanie było widać cztery głębokie wgniecenia, ślady po nowoczesnym łóżku jej mamy, proj jakiegoś duńskiego designera. Kiedy Hanna postawiła pudełko na podłodze, pokrywa lekko się uniosła, odsłaniając małe, niebieskie, ozdobne pudełeczko z pustym karnecikiem na życzenia. Hanna obejrzała się przez ramię, żeby sprawdzić, czy nikt jej nie widzi, i podniosła pokrywę. W pudełku znalazła otwierany wisiorek z białego złota, ozdobiony pośrodku kilkoma misternie oszlifowanymi diamentami. Hanna westchnęła. To był wisiorek od Cartiera, niegdyś należący do jej babci, którą cała rodzina i wszyscy znajomi nazywali Bubbe Marin. Bubbe nigdy się z nim nie rozstawała. Mawiała, że nie zdejmuje go nawet do kąpieli. Babcia umarła niedługo po rozwodzie państwa Marin, kiedy Hanna była w siódmej klasie i zerwała wszelkie kontakty ze swoim tatą. Nie wiedziała, co się stało z wisiorkiem ani komu został powierzony. Teraz się dowiedziała. Dotknęła pustego karneciku i poczuła, jak ogarnia ją gniew. Tata pewnie zamierzał dać go Isabel albo Kate pod choinkę. – Hanno!? – zawołał ktoś z dołu. Hanna szybko nałożyła pokrywkę na pudełko i wyszła do holu. Tata stał u stóp schodów. – Przyjechała pizza! Hanna poczuła kuszący zapach gorącej mozzarelli. „Zjem tylko jeden kawałeczek”, postanowiła. No cóż, dziś rano z trudem dopięła swoje dżinsy Citizens, ale to pewnie dlatego, że zbyt dłu trzymała je w suszarce. Zeszła po schodach akurat wtedy, gdy Isabel wnosiła pudełko z pizzą kuchni. Wszyscy zasiedli przy stole – stole Hanny – a pan Marin rozdał talerze i sztućce. Hanna zdziwiła, że tata pamięta, gdzie co jest. Popatrzyła na jego narzeczoną. Isabel na pewno nie miała prawa zasiadać na krześle pani Marin i używać jej płóciennej serwetki od Crate & Barrel. A Kate

nie miała prawa pić z kryształowej szklanki, którą mama przywiozła Hannie z Montrealu. Hanna znowu kichnęła, gdy tylko poczuła duszący zapach czyichś perfum. Nikt nie powiedział: „Na zdrowie”. – Kate, kiedy zdajesz egzaminy wstępne do Rosewood Day? – zapytał pan Marin, wyciąg kawałek pizzy z otwartego pudełka. Niestety, przyszła przyrodnia siostra miała zamiar chodzić do tej samej szkoły co Hanna. Kate ugryzła kawałeczek brzegu pizzy. – Za kilka dni. Uczę się teraz geometrii i ortografii. Isabel machnęła ręką. – Przecież to nie egzamin na studia. Na pewno pójdzie ci jak z płatka. – Przyjmą cię z otwartymi ramionami. – Pan Marin spojrzał na Hannę. – Wiesz, że Kate w zeszłym roku zdobyła nagrodę w konkursie na Ucznia Renesansu? Wśród swoich rówieśnik osiągnęła najlepsze wyniki z wszystkich przedmiotów. „Mówiłeś mi o tym już milion razy”, cisnęło się Hannie na usta. Ugryzła ogromny kawałek pizzy, byle tylko nie musieć się odzywać. – W Barnbury była prymuską – mówiła dalej Isabel, opowiadając o dawnej szkole Kate w Annapolis. – Barnbury ma znacznie lepszą opinię niż Rosewood Day. Tam przynajmniej ni nikogo nie prześladuje, nie podgląda i nie rozjeżdża samochodem. Wbiła wzrok w Hannę, która mimowolnie sięgnęła po kolejny kawałek pizzy i napchała nią usta. Jakie to urocze ze strony Isabel, że obwiniała Hannę za wszystkie przejścia z A., prześladowcą, który tej jesieni prawie zrujnował jej życie. I jeszcze sugerowała, że to Hanna nadszarpnęła nienaganną reputację Rosewood Day. Kate nachyliła się i przyjrzała Hannie szeroko otwartymi oczami. Hanna już wiedziała, jak pytanie teraz padnie. – Musiałaś poczuć się strasznie, gdy się okazało, że twoja najlepsza przyjaciółka to... No wiesz... – powiedziała Kate z fałszywą troską w głosie. – Jak sobie radzisz? – Na jej ustach pojawił ledwie widoczny uśmieszek, który dobitnie świadczył o tym, jakie pytanie naprawdę chciała zadać: „Jak się otrząsnęłaś po tym, gdy twoja najlepsza przyjaciółka chciała cię zabić?”. Hanna z desperacją spojrzała na swojego tatę, licząc na to, że on powstrzyma Isabel i Kate przed dalszymi wścibskimi pytaniami, ale on tylko patrzył na córkę ze smutkiem w oczach. – Jakoś sobie radzę – rzuciła na odczepnego Hanna. Jej odpowiedź nie miała wiele wspólnego z prawdą. Mona Vanderwaal nieźle namieszała w głowie. To z Moną przyjaźniła się od ósmej klasy i jak się okazało, to Mona ukrywała się pod pseudonimem A., groziła Hannie, że wyjawi jej najskrytsze sekrety, wielokrotnie publicznie poniżyła

Hannę i próbowała przejechać ją samochodem. Bywały takie dni, kiedy Hanna budziła się, chwytała za telefon i zaczynała pisać do Mony SMS-a o tym, jakie buty zamierza włożyć do szkoły, i dopiero po chwili przypominała sobie niedawne wydarzenia. Na pogrzebie Mony płakała, choć wszysc wokół gapili się na nią jak na wariatkę. Wiedziała, że powinna z całego serca gardzić Moną. I niewątpliwie nią gardziła. Lecz jednocześnie nie potrafiła zapomnieć tego czasu, który spędz razem, plotkując, knując intrygi mające zapewnić im popularność w szkole i planując wystawn przyjęcia. Zanim zaczął się cały ten cyrk z A. w roli głównej, Mona była dla Hanny o wiele lepszą przyjaciółką niż Ali. Przynajmniej się nie wywyższała. Teraz jednak Hanna już wiedziała, że Mona tylko udawała przyjaźń. Hanna wlepiła wzrok w swój talerz. W kałuży tłuszczu leżały dwa kawałki brzegu od pizzy, choć w ogóle nie pamiętała, żeby aż tyle zjadła. W żołądku zaburczało jej donośnie. Pan Marin wytarł usta. – Teraz czeka nas rozpakowywanie. – Dotknął ramienia Kate. – Ale wy zróbcie sobie przerwę. Może pojedziecie razem do tego nowo otwartego centrum handlowego? Jak ono się nazywa? – Devon Crest – odparła automatycznie Hanna. – Och, słyszałam, że tam jest przepięknie – zaszczebiotała Isabel. – Ja już tam byłam – rzekła Kate. Isabel zrobiła zdumioną minę. – Kiedy? – Mhm, wczoraj. – Kate bawiła się wisiorkiem przy srebrnej bransoletce od Davida Yurmana, którą dostała od Isabel za wygranie konkursu na najlepszą pracę roczną i którą chwaliła się na prawo i lewo. – Byliście wtedy zajęci. – Możecie pojechać razem, żeby się lepiej poznać. – Pan Marin spoglądał to na Hannę, to Kate. – Jedźcie na zakupy. Kupcie sobie coś fajnego. Rozpakowywanie zostawcie nam. Co wy na to? Kate napiła się wody z butelki. – Dzięki, Tom. To fantastyczny pomysł. Hanna ukradkiem zerknęła na Kate. Nie wyczuła w jej głosie nieszczerości. Czy to możliwe, że Kate zmieniła się od ich ostatniego spotkania przy kolacji w Filadelfii, kiedy to doniosła pan Marinowi, że Hanna ukradła fiolkę Percocetu z kliniki leczenia poparzeń? Hanna zaczęła znow spotykać się ze swoimi dawnymi przyjaciółkami, Emily, Arią i Spencer, ale żadna z nich nie interesowała się modą. A ona tak bardzo pragnęła, żeby ktoś zastąpił Monę na stanowisku je kumpeli od serca. Szczególnie od chwili, kiedy razem z dawnymi przyjaciółkami zaczęły chodzić na terapię grupową. Tak bardzo potrzebowała czegoś, co odciągnęłoby jej myśli od Ali i całej afery

z A. – Ja mam dziś dużo wolnego czasu – oznajmiła Hanna. – Świetnie. W takim razie ruszajcie w drogę. – Pan Marin wstał od stołu i zebrał talerze. – Izz? Od czego chcesz zacząć rozpakowywanie? – Hm, zacznijmy od kuchni. Jak można pić z czegoś takiego? – Zmarszczyła nos, patrząc na jeden z ulubionych kubków Hanny, pucharek z majoliki, który rodzice kupili jej w czasie wycieczk Toskanii. Oboje wyszli z kuchni, zastanawiając się na głos, w którym pudle znajdują się kieliszki do wina. Hanna wstała od stołu. – Powiedz, kiedy chcesz jechać. Ja jestem gotowa – powiedziała do Kate. – Czy w tamtejszym Nordstromie mają dobre zaopatrzenie? A w Uniqlo? Można tam za grosze kupić fantastyczne kaszmirowe swetry. Kate prychnęła z pogardą. – O Boże, Hanno – powiedziała ze złowieszczą miną, głosem ociekającym jadem. – Zgodziłam się pojechać z tobą na zakupy tylko dlatego, żeby twój tata i moja mama dali mi święty spo Naprawdę myślałaś, że mam zamiar pokazać się publicznie w twoim towarzystwie? Dumnym krokiem wyszła z kuchni, odrzucając włosy za ramię. Hanna bezradnie otworzyła usta. Kate zastawiła na nią pułapkę, a ona w nią wlazła jak głupia. Kate stanęła w holu, nacisnęła guzik w swoim telefonie i przyłożyła słuchawkę do ucha. – Cześć – wyszeptała do tego, kto odebrał. – To ja. – Zaśmiała się kokieteryjnie. No tak. Kate mieszkała w Rosewood od dwóch dni, a już znalazła sobie chłopaka. Hanna szarpnęła serwetkę tak mocno, że o mało jej nie rozdarła. Trudno, pewnie ich wspólne zakupy i tak zakończyłyby się kłótnią. Nagle usłyszała, że nieopodal ktoś śmieje się cicho i szyderczo. Instynktownie wyjrzała przez okno, spodziewając się, że za którymś drzewem zobaczy dziewczynę o długich blond włosach. Ale po chwili skarciła się w myślach. Przecież Mona – czyli A. – już nie żyła. ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk16SHFGZgtqDnQVZhJzQ3tLejpVZ0k5VQ==

2 SOLARNIANA ZDZIRA Kilka dni później Hanna siedziała na miękkiej sofie obitej mikrofibrą w domu swojego chłopaka Lucasa Beattiego, przed choinką obwieszoną ozdobami i jarzącą się ciepłym światłem. W telewizji na kanale z telezakupami prezentowano właśnie nowy przyrząd do ćwiczeń mięśni brzucha. – W Nowy Rok zachwycisz wszystkich piękną figurą! – wołał sprzedawca z nieudolnie udawanym entuzjazmem. Na podłodze przed nimi stała puszka pełna popcornu z masłem, serem i karmelem, ozdob świątecznymi ornamentami. – Wczoraj przy kolacji achów i ochów na temat Kate było więcej niż zwykle – jęknęła Hanna, wkładając od ust kolejną garść popcornu z serem. – Mój tata i Isabel gadali tylko i wyłącznie o tym, jakie to wspaniałe przemówienie wygłosiła Kate na rozpoczęcie poprzedniego roku szkolnego. A ona siedziała dumna jak paw, z miną, która mówiła: „Tak, wiem, że jestem boska”. – Tak mi przykro, Han. – Lucas napił się oranżady z puszki. – Naprawdę sądzisz, że nie możecie się zaprzyjaźnić? – To wykluczone. – Hanna postanowiła, że oszczędzi Lucasowi historii o tym, jak Kate odmówiła wyprawy na wspólne zakupy. Pluła sobie w brodę, że była tak naiwna i dała się nabrać Kate, która tylko podlizywała się jej tacie. – Nie chcę mieć z nią nic wspólnego. I chyba jestem uczulona na jej perfumy. Od kiedy się wprowadziła, kichnęłam z pięćset razy. Niedługo dostanę wysypki. Teatralnie opadła na kanapę i bezmyślnie wpatrywała się w kalendarz adwentowy z postaciami z filmów Disneya wiszący na przeciwległej ścianie. W domu Hanny nie wieszało się na ścian żadnych świątecznych ozdób. Była Żydówką, ale od kiedy tata wyjechał, razem z mamą nie świętowały Chanuki zbyt hucznie. Natomiast mama Lucasa miała bzika na punkcie kalendarzy adwentowych. Trzy wisiały na lodówce, jeden, uszyty z płótna, z dwudziestoma pięcioma kieszeniami, w których mieściły się pluszowe maskotki, był przywiązany do balustrady schodó a mały, pokryty brokatem, wisiał w łazience. Lucas przytulił Hannę i zaczął ją głaskać po głowie. Hanna zamknęła oczy i westchnęła, bo trochę jej ulżyło. Kiedy blisko przyjaźniły się z Moną – i wodziły za nos całą szkołę – nazwisko Lucasa n

figurowało na jej liście ciach do zaliczenia. Nie przyjaźnił się z odpowiednimi ludźmi, nie uprawiał żadnych fajnych sportów, takich jak piłka nożna czy lacrosse, i czas po szkole wolał spędzać udzielając się w kółkach zainteresowań albo w Klubie Wędrowca, niż szalejąc na dzikich imprezach. W szóstej klasie Ali rozpuściła plotkę, że Lucas jest hermafrodytą, co stało się tematem niezliczonych plotek i docinków. Niedawno Mona drwiła z przyjaźni Hanny i Lucasa, ostrzegając ją, że tak znajomości doprowadzą do spadku jej popularności. Ale Mona i Ali odeszły, a Lucas okazał się najlepszym chłopakiem, jakiego Hanna kiedykolwiek miała. Ilu facetów wysłuchiwałoby całymi godzinami jej mękolenia na temat tego, jak Mona zrobiła ją w konia i jak beznadziejna była jej obecna sytuacja rodzinna? Ilu facetów otworzyłoby drz takiego wieczoru jak dziś, spojrzało na Hannę ubraną w workowate dżinsy i za dużą bluzę z emblematem Philadelphia Eagles i powiedziało, że wygląda zabójczo? – Mogę ukryć się u ciebie przez bliżej nieokreślony czas? – błagała Hanna. – Chyba nie zniosę powrotu do domu. – Byłoby bosko – powiedział Lucas. – Ale... – Byłoby bosko – przerwała mu Hanna, siadając prosto. – Możemy umawiać się po szkole, co wieczór chodzić do Rive Gauche, wystroić się i pójść bez zaproszenia na świąteczny bal do klubu golfowego... Lucas zagryzł wargi. – Hanno, ja... – Może nawet tata pozwoliłby mi tu nocować! – dodała Hanna coraz bardziej podekscytowana. – Mogłabym powiedzieć, że mam straszną, doprawdy nieznośną alergię na perfumy Kate. Myślisz, że twoi rodzice by się zgodzili? Mogłabym spać w pokoju gościnnym... ale zawsze mógłbyś się do mnie zakraść w środku nocy. – Puściła do niego oko. – Hanno. – Kiedy Lucas usiadł, jego blond włosy zasłoniły mu oczy. – Powoli. Wyjeżdżam. Jutro Hanna zamrugała z niedowierzaniem. – Wyjeżdżasz? – Tata właśnie nam to oznajmił. To jego prezent świąteczny. Zabiera nas na dwutygodnio wycieczkę na półwysep Jukatan. Jedziemy razem z rodziną jego najlepszego przyjaciela ze studiów. Hanna poczuła nagle gorycz w ustach. – Dwa tygodnie... czyli czternaście dni? – Mhm – przytaknął Lucas, uśmiechając się niewyraźnie. – Już zaczynam świrować. – Ale szkoła jeszcze się nie skończyła – zauważyła ostrożnie Hanna, sięgając po kolejną garść popcornu. Był siódmy grudnia, a w Rosewood Day ferie zaczynały się w drugiej połowie miesiąca. – Dlaczego twój tata nie poczeka na przerwę świąteczną?

Lucas bezradnie wzruszył ramionami. – Znalazł jakąś bardzo korzystną, promocyjną ofertę przelotu i zakwaterowania. Mój brat przyjedzie na kilka dni ze swojej uczelni. Tata załatwił mi zwolnienie ze szkoły. Podejdę do egzaminów między świętami a Nowym Rokiem. A najważniejsze, że większość ferii świątecznych spędzę tutaj. – Lucas wziął jej dłonie i delikatnie uścisnął. – Nie rozstaniemy się ani na chwilę. Hanna wyrwała ręce z uścisku Lucasa, czując, jak w gardle rośnie jej wielka gula. – Ale ja cię potrzebuję teraz. Lucas uniósł ręce w geście kapitulacji. – Przepraszam, ale od lat marzyłem, żeby pojechać na Jukatan. Tam są fantastyczne teren pieszych wędrówek. Wspaniałe plaże. Poza tym tata nie może już zmienić rezerwacji. Zanim Hanna zdążyła coś powiedzieć, rozległ się dzwonek do drzwi, który zagrał melodię Jingle Bells. Lucas zerwał się na równe nogi i rozsunął zasłony. Stalowobłękitny mercedes kombi zatrzymał się na podjeździe. – To Rumsonowie, rodzina, z którą wyjeżdżamy. Przyjechali omówić plan podróży. Spodobają ci się. Założę się, że z Brooke zaraz znajdziesz wspólny język. – Brooke? – zapytała ostrożnie Hanna, nie wstając z kanapy. Pan Beattie wyszedł z kuchni i otworzył drzwi na oścież, wpuszczając do środka mroźny podmuch. – Wade! Patricia! Kopę lat! Pani Beattie z promiennym uśmiechem zeszła z pierwszego piętra. – Tak się cieszymy! – radośnie przywitała parę, która właśnie wchodziła do holu. – Lucas też! Wypchnęła Lucasa na środek holu. Wade, ubrany w elegancką kurtkę Burberry, miał oślepiająco białe zęby. Uścisnął mocno rękę Lucasa. Jego żona Patricia, o ramionach tak kościstych, że widać to było nawet pod dopasowanym kaszmirowym płaszczem, cmoknęła Lucasa na powitanie w policzek. – O. Mój. Boże – powiedział ktoś na ganku. Wade i Patricia odsunęli się od siebie, a między nimi stanęła za mocno opalona, przeraźliwie chuda nastolatka z długimi, prostymi włosami, lśniącą czerwoną szminką na ustach i falującym biustem. Ostentacyjnie żuła gumę. Podeszła do Lucasa i zacisnęła na jego ramionach pomalowane na czerwono pazury. – Luki! – zawołała nosowym głosem. – Wyglądasz fantastycznie! Luki? – Och, Brooke. – Lucas uśmiechnął się niewyraźnie. – Wyglądasz... zupełnie inaczej.

Rumsonowie i rodzice Lucasa poszturchiwali się i spoglądali na siebie porozumiewawczo. – Oboje urośliście od naszego ostatniego spotkania – powiedziała pani Rumson. – Pamiętacie, jak razem psocili? – Mama Lucasa cmoknęła z niedowierzaniem. – Pamiętac wszystkie tajne kluby, które razem zakładali? – Byli nierozłączni. Zawsze powtarzałam, że któregoś dnia wezmą ślub – zamruczała pani Rumson, a potem z mężem i państwem Beattie poszła do kuchni. Hanna nie wierzyła własnym uszom. Ślub? Brooke szturchnęła Lucasa w ramię. – Oczywiście, że wyglądam „zupełnie inaczej”, bo wyładniałam! – Przesunęła palcem po jego klatce piersiowej, aż jej dłoń zatrzymała się przy pasie jego dżinsów. – Ktoś tu chyba chodzi siłownię? Skąd wytrzasnąłeś te superseksowne cichy? – Mhm – chrząknęła znacząco Hanna, a potem wstała i wkroczyła do holu. Ten flirt i tak trwał już za długo. To ona w butiku Armani Exchange zachęciła Lucasa do kupna dżinsów True Religion i drogiego polo, które teraz miał na sobie. – Och. – Lucas spojrzał na Hannę. – Brooke, to moja dziewczyna Hanna. – Miło mi. Brooke od razu zauważyła brudne włosy Hanny, jej byle jaką bluzę i stare, znoszone dżin Zrobiła taką minę, jakby chciała powiedzieć: „Nie jesteś dla mnie żadną konkurencją”. Podesz bliżej do Lucasa. – Fajnie, że jedziemy na tę wycieczkę, prawda? Słyszałam, że tamtejsze imprezy na plaży boskie. Marzę o tym, żeby się poopalać. Hanna musiała mocno zacisnąć wargi, by nie rzucić jakiegoś zjadliwego komentarza. Ta dziewczyna miała tak pomarańczową cerę, jakby się urodziła w kabinie w solarium. – Zabalujemy – powiedział Lucas. – Właśnie opowiadałem o tym Hannie. Na Jukatanie czeka na nas tyle zabytków, które warto zwiedzić... No i to jedzenie... – ... i plaże nudystów – dodała Brooke, oblizując wargi. – Słucham? – Hanna nie wytrzymała. Brooke objęła Lucasa ramieniem. – Luki, czeka cię wyprawa życia. Tam wszyscy opalają się nago. A co wieczór będziemy szoty z pępków. Hanna poczuła, jak zjedzony przez nią popcorn z serem podchodzi jej do gardła. Musiała położyć kres tej konwersacji. – Możemy pogadać?

Chwyciła Lucasa za ramię i zaciągnęła go do saloniku w suterenie, gdzie na podłodze walały się pudełka po grach wideo, stare czasopisma i trzy następne kalendarze adwentowe, z których je wyglądał tak, jakby go zrobiono z kolorowej pianki. Lucas uśmiechał się niewinnie. – Wszystko w porządku? Czy wszystko było w porządku? Hanna wzięła kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić. – Co ty sobie wyobrażasz, Luki? Lucas przeczesał włosy dłonią. – Brooke tak mnie nazywała, gdy była mała. Nie potrafiła wymówić mojego imienia. – Idiotyczne zdrobnienie. Luki to ona ma w mózgu. A on z taką opaloną na pomarańczowo idiotką jedzie na jakiś durny Jukatan. Lucas wzruszył ramionami. – To tylko głupia ksywka. Hanna zamknęła oczy. – Naprawdę jedziesz na wycieczkę z nią? – Jesteś zazdrosna? O mnie? – Lucas uśmiechnął się od ucha do ucha, jakby nigdy nie słyszał niczego zabawniejszego. – Hanno, nie masz się o co martwić. Brooke to prawie kuzynka. „Niektórzy sypiają ze swoimi kuzynkami, szczególnie gdy opalają się z nimi na golasa”, pomyślała Hanna z goryczą. Rzuciła okiem na Brooke, która się kręciła po sąsiednim pokoju. Przeglądała się w okrągł lustrze wiszącym obok drzwi, wydymając usta i nakładając na nie jeszcze więcej błyszczyku. Gdyby tu była Mona, pewnie szturchnęłaby Hannę i razem wyśmiałyby tandetne tipsy Brooke. A gdyby tu była Ali, zaraz zapędziłaby Brooke w kozi róg i tak jej nagadała, że ta poczułaby się jak największa wieśniara pod słońcem. W Hannie wzbierała gorycz. Gdyby chodziła z jakimś popularnym chłopakiem, byłoby oczywiste że może czuć się niepewnie i stale musi go pilnować, bo każda dziewczyna stanowiłaby potencjalne zagrożenie. Ale przecież taki frajer jak Lucas nigdy, przenigdy nie dawał jej powodu do zazdrości. Jednak co z tego, że nie każda dziwka rzucała się na niego, zdzierając z siebie bluzkę i namawiając go do picia szota z jej pępka? To przecież wcale nie oznaczało, że on był odporny na tego zaloty. Tyle osób zniknęło z życia Hanny w ciągu ostatnich lat: jej tata, jej były chłopak Sean Ackard Ali, Mona i mama. A ona chciała tylko mieć kogoś, kto na pewno przy niej zostanie. Teraz okazało się, że nawet na Lucasa nie ma co liczyć... i nie mogła w żaden sposób wybić mu z głowy wyjazdu. ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk16SHFGZgtqDnQVZhJzQ3tLejpVZ0k5VQ==

3 PRZYZWYCZAJENIE DRUGĄ NATURĄ Hanna minęła Brooke, wyszła z domu i z piskiem opon odjechała spod domu państwa Beattie. Nie miała najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie opowieści o planach Brooke – o opalaniu się na golasa i piciu szotów z pępka – ani słabo zawoalowanych aluzji do tego, że Brooke zamierza zaciągnąć Lucasa do łóżka. Jej telefon się odezwał, kiedy skręciła na końcu ulicy, przy której mieszkał Lucas. Na ekr pojawiło się jego imię. Hanna już miała odrzucić rozmowę, ale westchnęła i odebrała. – Nie masz się czym martwić – zapewniał ją Lucas. – Naprawdę. Hanna nic nie odpowiedziała. Ścisnęła tylko kierownicę tak mocno, jakby chciała zostawić na niej odcisk swoich dłoni. – Tata powiedział mi właśnie, że w hotelu mamy zagwarantowany dostęp do bezprzewodowego internetu. Możemy codziennie rozmawiać na Skypie. Będę ci wysyłał tysiące zdjęć na Facebo i pisał, jak bardzo cię uwielbiam. – Może co godzinę? – Jeśli Lucas będzie z nią stale w kontakcie, to na pewno nie wpakuje się w żadne tarapaty, prawda? – I obiecaj, że przywieziesz mi prezent. Coś dobrego. A na plaży nudystów nie będziesz się gapił na kobiece piersi. Kiedy kilka minut później się rozłączyli, Hanna czuła się już lepiej. Jechała ulicami Rosewood, a w samochodzie słychać było tylko szum klimatyzacji. Gdy przejeżdżała przez zatłoczoną dziel handlową, zauważyła z tyłu dwa reflektory. Ten sam samochód jechał za nią, kiedy mijała szkołę, rozświetloną, elegancką włoską restaurację Otto i sklep Dary Pól. Auto trzymało się blisko. Z coraz szybciej bijącym sercem spojrzała we wstecznym lusterku na ciemną postać za kierownicą. Czy ktoś ją śledził? A jeśli to Ian? Jeśli uciekł z więzienia? Zatrzymała się na skrzyżowaniu i czekała. Samochód wyminął ją bez zatrzymywania się i Hanna odetchnęła z ulgą. Spojrzała na tablicę informacyjną i zdała sobie sprawę, gdzie się znalazła. Zajechała na ulicę, przy której kiedyś mieszkała Mona. I Ali. Niektóre domy były już odświętnie udekorowane. Na dachu willi Hastingsów świeciły się lampki rozwieszone wzdłuż krawędzi dachu. W oknach domu Jenny Cavanaugh melancholijnie paliły świece. Na drzwiach frontowych dawnego domu DiLaurentisów, w którym teraz mieszkała no

rodzina, wisiał świąteczny stroik. Kapliczka ku czci Ali, postawiona przez jej przyjaciół i nieznajomych niedługo po tym, jak znaleziono jej ciało, jarzyła się na chodniku. Nie wiadomo, kto dbał o to, by świece nigdy nie gasły. Na posesji Vanderwaalów nie paliło się ani jedno światło. Hanna w ciemności dostrzegła tylko długi garaż na pięć samochodów. Kiedyś weszły z Moną na jego dach i napisały na nim: „HM + MV = WWWWP” białymi literami. – Obiecaj mi, że na zawsze zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami – poprosiła Mona, kied skończyły i wodą z ogrodowego szlauchu zmywały z dłoni białą farbę. – Obiecuję – odparła Hanna. I naprawdę wierzyła, że tak będzie. Teraz, gdyby mogła, zbombardowałaby ten garaż. Albo weszłaby na dach i zostawiła kwiaty dla Mony. Jej emocje zmieniały się z minuty na minutę i sama już nie wiedziała, co tak naprawdę czuje. Nagle powróciło do niej wspomnienie sprzed dwóch miesięcy. Na parkingu prosto na nią jechał samochód z ryczącym silnikiem. Hanna próbowała uciekać, ale napastnik okazał się szybszy. Pamiętała potworny, paraliżujący strach, gdy zdała sobie sprawę, że auto zaraz ją przejedzie. kierownicą siedziała Mona. – Nie myśl o tym – wyszeptała Hanna sama do siebie. Przez resztę drogi do domu jechała bardzo powoli, oddychając głęboko, żeby się uspokoić. Kiedy parkowała na podjeździe przed swoim rodzinnym domem, o mało nie wjechała w stojące rzęd samochody, których nigdy wcześniej nie widziała. Na półkolistym podjeździe zaparkowało jak piętnaście sedanów, mercedesów i innych aut. Nagle zauważyła migające światło obok garażu. To były lampki choinkowe. Czy na podwórzu stał rozświetlony Święty Mikołaj z dmuchanym reniferem Ostrożnie podeszła pod dom. Dot, z przedziwnym stroikiem na głowie, zaczął biegać wokół jej nóg, kiedy tylko weszła do środka. Zaraz, zaraz. Czy to rogi jelenia? Hanna podniosła pieska i zobaczyła, że do głowy miał przypięte dwa pluszowe rogi. Do każdego był przyczepiony dzwoneczek. – Kto ci to zrobił? – wyszeptała Hanna, ściągając głupią ozdobę. Dot polizał ją po twarzy. Rozejrzała się po salonie i westchnęła. Wokół balustrady wiły się gałązki ostrokrzewu. Mechaniczny Święty Mikołaj machał do niej z komody, na której niegdyś stała należąca do jej mamy kolekcja bardzo eleganckich ceramicznych waz. W rogu stała przeładowana ozdobami choinka w kominku, którego nikt w rodzinie Hanny nie używał od niepamiętnych czasów, teraz jarzył ogień. Z głośników wieży ryczała piosenka Rudolfa Czerwononosego Renifera, a w całym do pachniało szynką pieczoną w miodzie.

– Hej! – zawołała Hanna. Z kuchni dobiegł śmiech. Najpierw gęgający śmiech Isabel, a potem tubalny – pana Marin Hanna weszła do środka. W kuchni było pełno ludzi z kieliszkami szampana w dłoniach, a na stole stało kilka talerzy z tartinkami i kawałkami sera brie. Mnóstwo osób, w tym tata Hanny, miało na głowie czapeczki Świętego Mikołaja. W rogu stała Isabel w czerwonej aksamitnej sukni, które mankiety i dół były obszyte białym futerkiem. Kate miała na sobie obcisłą czerwoną sukienkę z dżerseju i czarno-białe szpilki od Kate Spade. Z żyrandola zwisała jemioła, na blacie kuchennym stała karafka z cydrem, a obok mnóstwo talerzy z bardzo apetycznie wyglądającymi świąteczn ciasteczkami i zakąskami. Isabel zauważyła Hannę i podeszła do niej. – Hanna! Feliz Navidad! Frohe Weihnachten! Wesołych Świąt! Hanna prychnęła pogardliwie. – Jestem Żydówką. Tak jak mój ojciec. Isabel zrobiła idiotyczną minę, jakby nie mieściło się jej w głowie, że ktoś, a szczególnie narzeczony, może nie obchodzić Bożego Narodzenia. U boku Isabel pojawił się pan Marin. – Cześć, kochanie – powiedział, mierzwiąc Hannie włosy. Hanna spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Od kiedy to obchodzisz Boże Narodzenie? – Ostatnie słowa wypowiedziała takim tonem, jakby mówiła o urodzinach szatana. Pan Marin założył ręce na piersi w obronnym geście. – Od kilku lat świętujemy Boże Narodzenie z Isabel i Kate. Prosiłem Kate, żeby cię o ty poinformowała. – No cóż, nie zrobiła tego – odparła Hanna bez ogródek. – Co roku dochowujemy wszystkich tradycji i rozpoczynamy od wielkiej imprezy. – Isabel napiła się szampana. – To wspaniały zwyczaj. W tym roku postanowiliśmy zacząć wcześniej i połąc imprezę świąteczną z parapetówką. – I oczywiście chcielibyśmy, żebyś świętowała razem z nami – dodał pan Marin. Hanna spojrzała na wszystkie czerwono-zielone ozdoby. Jej rodzina nigdy nie była bardzo religijna, ale w każdy chanukowy wieczór zapalali kolejną świecę w menorze. W pierwszy dz świąt zamawiali do domu chińskie jedzenie i urządzali maraton filmowy, a jeśli pogoda dopisywała, wybierali się na rodzinną wycieczkę rowerową. Bardzo lubiła tę tradycję. Rozległ się dzwonek i Isabel z panem Marinem poszli otworzyć. Hanna podeszła do stolik

z napojami, zastanawiając się, czy bardzo by się jej dostało, gdyby nalała sobie wielką szklan szkockiej. Nagle stanęła przed nią znajoma postać w czerwonej dżersejowej sukience. – Bardzo interesujący strój na imprezę. – Kate przyjrzała się obszernej, bezkształtnej bluzi Hanny. – Dla Toma to przyjęcie wiele znaczy. Przyszło wielu jego kolegów z nowej pracy. Mogłaś się trochę bardziej postarać. Hanna miała ochotę walnąć Kate przez łeb wielką kiełbasą pepperoni leżącą obok talerzy z przekąskami. – Nie wiedziałam o tym przyjęciu. – Naprawdę? – Kate uniosła swoje idealnie wyregulowane brwi. – Ja wiem już od tygodn Chyba zapomniałam ci o tym powiedzieć. Odwróciła się na pięcie i odeszła. Hanna wzięła z tacy ciasteczko i zjadła je tak błyskawicznie, że nie zdążyła poczuć smaku. Spojrzała na tatę stojącego po drugiej stronie kuchni. Wylewnie witał się z siwowłosym mężczyzną w szytym na miarę czarnym garniturze i szczupłą kobietą, która w uszach miała kolczyki z gigantycznymi brylantami. Kiedy podeszła do nich Kate, pan Marin położy jej dłoń na ramieniu i przedstawił ją z dumną miną. Nie odwrócił się i nie pomachał do Hanny, jakby jej nie chciał nikomu przedstawiać. Nic dziwnego, bo w tej chwili wyglądała jak wielki kloc w starej bluzie z emblematem Eagles. Takiej dziewczyny nawet jej własna rodzina nie zapraszała na domowe przyjęcia. Czuła się jak Lady, bohaterka Zakochanego kundla, jednego ze swych ulubionych filmów z dzieciństwa. Kiedy Jimowi i Darling urodziło się dziecko, wykopali Lady na bruk. Tylko że Hanna nie znała żadnego oberwańca i przybłędy bez grosza przy duszy, do którego mogłaby uciec i jeść z nim spaghetti, bo jej chłopak planował wyprawę na koniec świata i miał zamiar opalać się na plaży nudystów u boku jakie głupiej zdziry. Z ciężkim sercem usiadła na krześle w najdalszym kącie, obok Edith, starszej pani w wielkich okularach, która zawsze wyglądała tak, jakby właśnie połknęła swoją sztuczną szczękę. – Kim pani jest? – zapytała Edith, nachylając się do Hanny. Pachniała fiołkami. – Hanna Marin – odparła Hanna głośno. – Pamięta mnie pani? – Och, tak, Hanna, oczywiście. – Edith poklepała Hannę po dłoni. – Miło cię widzieć, kochanie. – Przesunęła po stole zawinięty w folię spożywczą papierowy talerz pełen ciasteczek czekoladowych. – Weź ciasteczko. Sama upiekłam. Chciałam je położyć na stole, obok innych słodyczy, ale nowej pani domu ten pomysł chyba się nie spodobał. – Zmarszczyła nos, jakby wyczuła jakiś nieprzyjemny zapach. – Dziękuję – szepnęła Hanna. Miała ochotę ucałować Edith za to, że ona również znienawidziła Isabel. Ugryzła kawałek ciasteczka, delektując się smakiem cukru, masła i czekolady. – Przepyszne.

– Cieszę się, że ci smakują. – Edith podsunęła jej kolejne ciastko. – Weź jeszcze. Jesteś o wiele za chuda. Choć Hanna słyszała to od Edith nawet wtedy, gdy była tłustą i brzydką frajerką, to i tak ucieszyły ją te słowa. Cukier ją uspokajał. A może po trzecim ciasteczku wpadnie w euforię? „Nie powinnaś – napominał ją jakiś głos w jej głowie. – U Lucasa zjadłaś tonę popcornu. Masz na sobie obszerne dżinsy, a nawet one cisną cię w pasie”. Ale ciasteczka pachniały tak kusząco. Gdy Hanna spojrzała na Kate, która z miną słodkiej idiotki witała kolejnego kolegę taty z pracy, coś w niej pękło. „Nie”, powtarzała w myślach, ale jej ręce poruszały się wbrew jej woli i zawinęły w serwetkę sześć ciasteczek. Jej nogi też robiły, co chciały. Wstała i wyszła z kuchni, wymijając tłum gości. W pustym holu odwinęła serwetkę i zaczęła wpychać ciasteczka do ust, jedno po drugim. Chrupała je i łykała z desperacją. Na jej bluzę sypały się okruszki. Palce i usta miała umorusane roztopioną czekoladą. Coś jej mówiło, że nie przestanie się opychać, póki nie zje wszystkiego do końca. Dopiero wtedy zaspokoi głód. Podobna sytuacja miała miejsce, gdy po raz pierwszy odwiedziła Kate i Isabel w Annapoli Była tak zdenerwowana i niepewna siebie, że ukoiła skołatane nerwy, wpychając w siebie ogromne ilości jedzenia. Kate i Ali, którą Hanna zabrała z sobą, gapiły się na nią jak na egzotyczne zwierzątko. A kiedy Hanna się skuliła, bo rozbolał ją żołądek, pan Marin zażartował: „Mała świnka nie czuje się dobrze?”. Wtedy po raz pierwszy, ale bynajmniej nie ostatni, Hanna wywołała u siebie wymioty. Po przez kilka lat usilnie próbowała zerwać z tym nawykiem, czasem jednak nie potrafiła nad so zapanować. W głębi holu rozległ się wysoki chichot i Hanna zamarła z przerażenia. Tak śmiała się A Wyjrzała przez okno i mogłaby przysiąc, że zobaczyła, jak ktoś się porusza w krzakach. Hanna wpatrywała się w ciemność. Nagle na plecach poczuła czyjś wzrok i się odwróciła Z kuchni patrzyli na nią tata i Kate. Przyglądali się usmarowanym czekoladą ustom Hanny, okruszkom na jej bluzie i ciastkom, które wciąż trzymała w rękach. Kate uśmiechnęła się szyderczo. Pan Marin zmarszczył brwi. Po ch podniósł dłoń i gestem pokazał Hannie, żeby wytarła buzię. Hanna natychmiast starła kawałek czekolady, który przykleił się jej do policzka. Kate odwróciła się i zasłoniła usta, powstrzymując się od śmiechu. Pozostałe ciasteczka wypadły Hannie z ręki na podłogę. Z purpurową twarzą pobiegła na górę do swojego pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Pokazała środkowy palec w kierunku, z którego dochodziły głośne śmiechy i rozmowy gości oraz ryk Binga Crosby’ego, który śpiewał z płyty jakąś kolędę. Przysięgła sobie w duchu, że do końca życia nie weźmie udziału w żadnym świątecz

przyjęciu. ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk16SHFGZgtqDnQVZhJzQ3tLejpVZ0k5VQ==

4 W TYM SKLEPIE NIE MASZ CZEGO SZUKAĆ We wtorek po szkole Hanna przeszła przez dwuskrzydłowe oszklone drzwi, na których widniał napis: „DZIŚ WIELKIE OTWARCIE CENTRUM HANDLOWEGO DEVON CREST! WITAMY!” Weszła do przestronnego atrium i wzięła głęboki oddech. Zapach świeżo pieczonych obwarzanków mieszał się z aromatem kawy ze Starbucksa i drogich perfum najbardziej ekskluzywnych firm. Duża fontanna szemrała cicho, a obok Hanny przechodziły świetnie ubrane dziewczyny z torbami pełnymi zakupów, ozdobionymi emblematami Tiffany & Co., Tory Burch i Cole Haan. Podobna atmos panowała w centrum handlowym King James, gdzie Hanna bywała regularnie. Lecz to miejsce zarazem wyglądało na tyle inaczej, że nic nie przywoływało jej wspomnień o wspólnych wyprawach na zakupy z Moną. W otoczeniu tylu luksusowych towarów Hanna od razu poczuła się lepiej. Już dawno tem powinna była tu przyjechać, ale ostatnio nie miała czasu. Wczoraj, w ramach tygodnia atrakcj przedświątecznych, musiała jechać z tatą, Isabel i Kate na koncert i wysłuchać oratorium Mesj Händla. Wynudziła się jak mops. Dzień wcześniej wszyscy poszli na degustację likierów do pobliskiej winiarni, ale ku jej rozpaczy ona i Kate mogły się napić jedynie bezalkoholowego eggnoga, który smakował jak śmietanka do kawy w proszku. Dziś wieczorem mieli jechać do domu handlowego w Filadelfii, żeby obejrzeć jakiś beznadziejny spektakl świetlny, lecz budynek zos zamknięty z powodu inwazji pluskiew. Doprawdy, jaka szkoda. Hanna minęła kilka stolików wystawionych przed kawiarenką, w której podawano dwieście osiem gatunków herbaty i bezglutenowe ciasta. Wyciągnęła telefon, żeby jeszcze raz sprawdzić, czy nie napisał albo nie zadzwonił do niej Lucas, nie dostała jednak żadnego e-maila ani wiadomości głosowej, a na jej profilu na Twitterze nie pojawił się żaden wpis. Jej chłopak wyjechał dwa dni temu i już zapomniał o swojej obietnicy. Ale co tam. Przecież mogła zaufać Lucasowi, prawda? Uniosła wysoko głowę, próbując zachować spokój, i zatrzymała się przed planem centrum handlowego. Była tu filia Szyku, jej ulubionego butiku. Postanowiła, że wyleczy swoją frustrację, kupując najbardziej nieziemski st w całym sklepie. – Hej, ślicznotko!

Hanna się odwróciła, licząc na to, że ta zaczepka padła z ust jakiegoś mijającego ją studenta, ale nikogo takiego nie zauważyła. Dostrzegła tylko Krainę Świętego Mikołaja, a w niej mnóstwo nadmuchiwanych zabawek w kształcie cukierków, chatkę z piernika i kilka śmiertelnie znudzonych elfów, najprawdopodobniej przebranych studentek, w spiczastych butach i kapeluszach. Na zło tronie siedział Święty Mikołaj w czapce na bakier. – Piękny uśmiech, moja droga – odezwał się ten sam głos i wtedy Hanna zdała sobie sprawę, że mówi do niej sam Święty Mikołaj. Przywołał ją skinieniem dłoni w białej rękawiczce. – Chcesz mi usiąść na kolanach? – Żartujesz? – wyszeptała Hanna i czym prędzej się oddaliła. Gdy szła do windy, słyszała za sobą jego tubalny śmiech. Na końcu korytarza dostrzegła rozświetloną wystawę Szyku, która obiecywała prawdziwą przygodę z modą. Hanna weszła do środka, kołysząc się w takt wolnej muzyki. Podniosła jedwabny szal i przesunęła nim po policzku. Poczuła maślany zapach bardzo drogich toreb z impregnowanej skóry od Kooba, musnęła dłonią obcisłe dżinsy i zawiązywane w talii sukienki od Marca Jacobsa. Jej serce biło coraz bardziej miarowo. Czuła, jak z każdą chwilą opuszcza ją stres. – Czym mogę służyć? – zaszczebiotał ktoś. Obok niej stanęła niewysoka blondynka w ołówkowe spódnicy z wysokim stanem i w jedwabnej bluzce w kropki, którą to bluzkę Hanna przed ch podziwiała na wieszaku. – Szuka pani czegoś konkretnego? – Na pewno przydadzą mi się dżinsy. – Hanna poklepała parę obcisłych dżinsów od J Br leżących na stoliku. – I może jeszcze ta sukienka. – Pokazała na kaszmirową sukienkę od Ali Olivia. – Och, to piękna rzecz – zachwyciła się sprzedawczyni. – Ma pani doskonały gust. Może chce pani, żebym przygotowała kilka rzeczy do przymierzenia, a pani w tym czasie obejrzy nasze ubrania? – Wspaniale – odparła Hanna. – To świetnie. – Sprzedawczyni zmierzyła Hannę od stóp do głów i pokiwała głową. – Proszę mi zaufać. Mam na imię Lauren. – Hanna – uśmiechnęła się od ucha do ucha. Tak się zaczynały piękne przyjaźnie. Może Lauren będzie zostawiać dla niej wybrane stro z nowych kolekcji, zanim inne dziewczyny zdążą położyć na nich łapę. Tak robiła Sasha, ekspedientka w Szyku, w centrum handlowym King James. Hanna obejrzała cały asortyment sklepu i wybrała jeszcze kilka swetrów i sukienek. Laure wyszukała mnóstwo rzeczy, które Hannie mogły się spodobać, w tym całą górę dżinsów, i zaniosła je do przymierzalni na tyłach butiku. Zanim Hanna wzięła się do przymierzania, zauważyła, że Lauren wybrała dla niej największą kabinę, w rogu. Trzy pozostałe były znacznie mniejsze, tak jakby

przebierające się w nich dziewczyny nie były tak ważne jak Hanna. Hanna zasunęła zasłonę, wygładziła włosy i spojrzała na przepiękne ubrania wiszące na stojaku na kółkach. Najwyższa pora skorzystać z karty kredytowej. Nagle jej wzrok zatrzymał się na metce obcisłych dżinsów, które Lauren wybrała dla niej i położyła na fotelu obitym kwiecistą tkaniną. Rozmiar trzydzieści osiem. Uniosła brwi i przyjrzała się kolejnej parze dżinsów przyniesionej przez Lauren. Również miały rozmiar trzydzieści osiem. Spojrzała na metki sukienek. Trzydzieści osiem. Nie ma nic złego w tym rozmiarze – dla większości dziewczyn – Hanna jednak nie nosiła tak wielkich ubrań, od kied w ósmej klasie razem z Moną przeszły metamorfozę. – Lauren? – Hanna wyjrzała z przymierzalni. Lauren stanęła w małym korytarzu, a Hanna uśmiechnęła się do niej przepraszająco. – To chyba jakaś pomyłka. Noszę rozmiar trzydzieści cztery. Lauren spojrzała na nią zakłopotana. – Myślę, że najpierw powinna pani przymierzyć trzydzieści osiem. Te wąskie dżinsy od J Brand mają trochę mniejszą rozmiarówkę. Hanna powoli traciła cierpliwość. – Mam trzy pary dżinsów od J Brand i świetnie znam ich rozmiarówkę. Lauren zacisnęła usta. Minęła długa chwila. W sąsiedniej garderobie ktoś prychnął pogardliwie. – No dobrze – powiedziała w końcu Lauren, wzruszając ramionami. – Zobaczę, czy mamy zapleczu trzydzieści cztery i trzydzieści sześć. Zasłona się zasunęła. Kiedy Lauren szła korytarzykiem, Hanna mogłaby przysiąc, że słyszy zduszony chichot. Czy Lauren się z niej naśmiewała? Dziewczyny w sąsiednich przebieralniac milczały, jakby podsłuchiwały i oceniały Hannę. Lauren wróciła po kilku sekundach z nowymi dżinsami. Hanna wyrwała je jej z rąk i zasunęła zasłonę. Żeby byle sprzedawczyni ośmieliła się z niej nabijać! Zmierzyła Hannę wzrokiem i uznała, że nosi rozmiar trzydzieści osiem? Dobra sprzedawczyni powinna umieć na pierwszy rzut oka oszacować, jaki rozmiar nosi klientka. Czy nikt tu ich nie szkolił? W tym drugim Szyku nikt by się ni ośmielił potraktować jej w taki sposób. Hanna postanowiła, że gdy tylko wyjdzie ze sklepu, zadzwoni do głównego biura Szyku i złoży skargę. Dżinsowe spodnie w rozmiarze trzydzieści cztery miękko opinały jej kostki. Hanna naciągn nogawki na łydki, ale kiedy wbiła w nie uda, materiał nie chciał się rozciągnąć. Przejrzała si w lustrze. Ta para zdecydowanie miała jakiś defekt. Z trudem zdjęła dżinsy i włożyła o rozmiar większe. Tym razem wciągnęła je na pośladki, ale o dopięciu ich w pasie nie było mowy. Co to, do cholery, miało znaczyć?