Aniapotapczyk

  • Dokumenty7
  • Odsłony508
  • Obserwuję0
  • Rozmiar dokumentów6.8 MB
  • Ilość pobrań257

18. Quick Amanda (Krentz Jayne Ann) - Od drugiego wejrzenia (Arcane Society 01)

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :829.7 KB
Rozszerzenie:pdf

18. Quick Amanda (Krentz Jayne Ann) - Od drugiego wejrzenia (Arcane Society 01).pdf

Aniapotapczyk
Użytkownik Aniapotapczyk wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 224 stron)

AMANDA QUICK OD DRUGIEGO WEJRZENIA Cathie Linz: wspaniałej pisarce, wspaniałemu fotografowi, wspaniałej przyjaciółce

Ostatnie lata panowania królowej Wiktorii... Szkielet spoczywał na bogato rzeźbionym złoconym łożu, pośrodku staroświeckiego laboratorium, które stało się grobowcem alchemika. Na kościach sprzed dwustu lat wciąż jeszcze widniały resztki szat uszytych z materii, które z pewnością były niegdyś kosztownym jedwabiem i aksamitem. Haftowane złotą nicią rękawiczki i pantofle kryły szczątki widmowych dłoni i stóp. - Krawiec musiał go wprost uwielbiać - mruknął Gabriel Jones. - Nawet jeśli klient jest alchemikiem, nie musi to znaczyć, że nie zna się na modzie - zauważył Caleb Jones. Gabriel spojrzał na strój kuzyna, a potem na swoje ubranie. Ich spodnie i koszule pokrywały wprawdzie pył i brud, ale zarówno odzież, jak i buty, były ręcznej roboty i szyte na miarę. - Najwyraźniej to cecha rodzinna - stwierdził. - Owszem, gość nieźle pasuje do legendy Jonesów. Gabriel podszedł do łoża i uniósł wyżej latarnię, usiłując odczytać w migotliwym blasku alchemiczne symbole rtęci, srebra i złota, które zdobiły szerokie brzegi szat szkieletu. Identyczne znaki widniały na drewnianym wezgłowiu. Na posadzce koło łóżka stał ciężki okuty kufer. W ciągu dwóch stuleci rdza nagromadziła się na jego ścianach, lecz wieko okrywała cienka warstwa nierdzewnego metalu. Złoto, pomyślał Gabriel. Nachylił się i wciąż jeszcze czystą chustką starł z wieka kurz. Światło wydobyło z mroku liściasty, ozdobny ornament i tajemnicze łacińskie słowa wyryte na cienkiej złotej folii. - Wprost trudno uwierzyć, że tego miejsca nie odnaleziono i nie ograbiono podczas ostatnich dwustu lat. Sądząc z pogłosek, alchemik miał za życia licznych rywali i wrogów, nie mówiąc już o członkach Towarzystwa Wiedzy Tajemnej i rodziny Jonesów, którzy szukali go przez całe dziesięciolecia. - Miał zasłużoną opinię człowieka sprytnego i skrytego - przypomniał mu Caleb. - Kolejny rys rodzinny. - Istotnie - zgodził się kuzyn. Jego głos nie zabrzmiał wesoło. Różnimy się od siebie pod wieloma względami, pomyślał Gabriel. Caleb miał skłonność do pogrążania się w rozmyślaniach. Wolał spędzać czas samotnie w laboratorium. Irytowały go wizyty gości i nie miał cierpliwości do nikogo, kto oczekiwałby od niego choćby krzty uprzejmości czy zalet towarzyskich.

Gabriel zawsze był bardziej otwarty i mniej posępny, ostatnio jednak też coraz dłużej przebywał w czterech ścianach swojej biblioteki. Wiedział, że szuka tam nie tylko wiedzy, lecz i rozrywki, a może nawet zapomnienia. Każdy z nich na własną rękę chciał się odciąć od tych swoich cech, które można by określić jako paranormalne. Gabriel wątpił jednak, czy któremuś z nich uda się cokolwiek odkryć w laboratorium czy w bibliotece. Caleb przyjrzał się uważnie jednej ze starych ksiąg. - Nie obejdziemy się bez pomocy przy pakowaniu tych staroci. - Możemy wynająć ludzi z wioski - powiedział Gabriel i zaczął już układać w myśli plan spakowania i przewozu zawartości laboratorium alchemika, które było zarazem jego grobem. W snuciu planów działania był zaś naprawdę dobry. Ojciec niejednokrotnie mu mówił, że zręczność ta ściśle się łączy z jego niezwykłymi, parapsychicznymi uzdolnieniami. Gabriel wolał jednak myśleć, że zawdzięczają raczej tej normalnej, nie paranormalnej części swej osobowości. Rozpaczliwie pragnął wierzyć, że jest logicznie myślącym, racjonalnym, nowoczesnym człowiekiem, a nie jakimś pierwotnym, niecywilizowanym przeżytkiem z wcześniejszego stadium ewolucji. Porzucił więc niepokojące rozmyślania i skupił się na transporcie znalezisk. Najbliższa wieś leżała kilka kilometrów dalej, była mała i bez wątpienia zawdzięczała swoje przetrwanie wiekom przemytnictwa. Tutejsi ludzie umieli trzymać język za zębami, zwłaszcza za sowitą zapłatę. Gabriel uznał, że Towarzystwo Wiedzy Tajemnej stać na zapewnienie sobie milczenia wieśniaków. Alchemik postanowił umieścić swoją pracownię w niewielkiej, lecz niedostępnej niczym twierdza siedzibie w odludnej okolicy, która dwieście lat temu musiała być jeszcze dzikszym pustkowiem. Laboratorium i zarazem jego grób znajdowały się w krypcie ukrytej pod ruinami starego zamku. Kiedy wreszcie udało się im otworzyć drzwi, powiało stamtąd taką stęchlizną, że musieli odstąpić na bok, dusząc się i kaszląc. Obydwaj uznali, że należy poczekać z wejściem, póki zaduchu nie wywieje morska bryza. Wewnątrz znaleźli komnatę urządzoną na wzór pracowni naukowej. Na półkach stały oprawne w skórę tomy o zniszczonych, popękanych grzbietach. Obok książek umieszczono dwa świeczniki, jakby czekające na zapalenie światła. Przyrządy sprzed dwustu lat, których alchemik używał do doświadczeń, ustawione były równym szeregiem na długim blacie. Szklane retorty pokrywał brud. Metalowe palniki i dmuchawy przeżarła rdza.

- Jeśli jest tu w ogóle cokolwiek wartościowego, bez wątpienia znajduje się w tym kufrze - powiedział Caleb. - Nie widzę jednak klucza. Czy wyłamiemy zamek teraz, czy dopiero w Domu Wiedzy Tajemnej? - Lepiej przekonajmy się, z czym mamy do czynienia - odparł Gabriel. Przykucnął przy ciężkiej skrzyni, chcąc przyjrzeć się żelaznemu zamkowi. - Jeśli w środku są drogie kamienie i złoto, trudno nam będzie ich upilnować podczas transportu. - Musimy podważyć wieko jakimś narzędziem. - Gabriel spojrzał na szkielet alchemika. Z okrytej rękawiczką dłoni wystawał żelazny przedmiot. - Chyba widzę ten klucz. Ostrożnie rozgiął kości palców. Rozległ się głuchy chrzęst i dłoń odpadła od nadgarstka. Gabriel trzymał w ręku rękawiczkę wypełnioną kośćmi. - Niech to licho! - mruknął Caleb. - Dreszcz przebiegł mi po grzbiecie, całkiem jak w powieści. - Przecież to tylko szkielet. - Gabriel odłożył rękawiczkę z makabryczną zawartością na posłanie. - Co najmniej sprzed dwustu lat. - Ale to przecież szkielet Sylvestra Jonesa, naszego przodka i założyciela towarzystwa - odparł Caleb. - Najwyraźniej był człowiekiem przebiegłym i bardzo niebezpiecznym. Może mu się nie podoba, że po tylu latach odnaleziono jego pracownię? Gabriel znów przykucnął przed kufrem. - Jeśli tak zazdrośnie strzegł swoich tajemnic, to po co zostawił wskazówki, jak ją odkryć, w tylu listach, które napisał przed śmiercią? Listy przez długie lata pokrywał kurz w archiwach towarzystwa, póki kilka miesięcy wcześniej Caleb ich nie znalazł i nie odcyfrował szyfru alchemika. Teraz próbował włożyć klucz do zamka, ale szybko się zorientował, że nic z tego. - Zanadto zardzewiał. Tu trzeba narzędzi. Dziesięć minut później zdołali wspólnie podważyć wieko. Opornie uniosło się do góry. Zawiasy zaskrzypiały przenikliwie. Obyło się jednak bez wybuchu, płomieni czy innych niemiłych niespodzianek. Gabriel i Caleb zajrzeli do środka. - Nici z klejnotów i złota - oznajmił Caleb. - Szczęściem nie spodziewaliśmy się znaleźć skarbów - przytaknął Gabriel. Wewnątrz leżał jedynie mały, oprawny w skórę notatnik. Gabriel otworzył go z największą pieczołowitością. - Może zawiera recepturę, o której alchemik wspomniał w swoich listach. Uważał ją przecież za dużo ważniejszą od złota i klejnotów.

Na pożółkłych kartach widniały tajemnicze łacińskie formuły zapisane wyraźnym, starannym charakterem pisma. Caleb odstąpił kilka kroków dalej, chcąc przyjrzeć się pozornie pozbawionej sensu plątaninie liter, cyfr, symboli i słów pokrywającej pierwszą stronę. - Zapisał to którymś ze swoich przeklętych szyfrów. - Pokiwał głową. Gabriel przewrócił kilka stron. - Umiłowanie tajemniczości i szyfrów to tradycja, którą członkowie towarzystwa z entuzjazmem podtrzymują od dwóch stuleci. - W całym życiu nigdy nie spotkałem podobnej gromady pełnych obsesji i zamkniętych w sobie ekscentryków. Gabriel z pietyzmem zamknął notatnik i spojrzał kuzynowi w oczy. - Ktoś mógłby powiedzieć, że ty i ja jesteśmy większymi ekscentrykami niż członkowie towarzystwa. - „Ekscentryk” nie jest tu może najwłaściwszym słowem. - Caleb zacisnął wargi. - Tylko że jak dotąd nie znalazłem lepszego. Gabriel wolał się z nim nie sprzeczać. Kiedy byli młodzi, delektowali się swoją ekscentrycznością, uważając ją za coś zupełnie oczywistego, lecz gdy dorośli, ujrzeli ją w odmiennej perspektywie, która nakazywała znacznie większą rozwagę. A teraz, żeby sobie jeszcze bardziej skomplikować życie, Gabriel pokłócił się ze swoim nowocześnie nastawionym ojcem, entuzjastycznym zwolennikiem teorii Darwina. Hippolyte Jones stanowczo życzył sobie, by jego syn i dziedzic ożenił się możliwie jak najszybciej. Gabriel doszedł w końcu do wniosku, że ojciec pragnie się skrycie przekonać, czy niezwykła wrażliwość jego syna okaże się cechą dziedziczną. Postanowił sobie, że nigdy nie pozwoli się wykorzystać dla eksperymentu i że sam wybierze sobie żonę. - Czyżby cię martwiło - zwrócił się do Caleba - że jesteśmy członkami towarzystwa ekscentryków, zainteresowanych wszystkim, co tajemnicze i niesamowite? - To nie nasza wina - oświadczył Caleb, przypatrując się uważnie jednemu ze starych przyrządów. - Wypełniamy jedynie synowskie obowiązki, którymi nas obarczono. Równie dobrze jak ja wiesz, że obaj nasi ojcowie byliby zgorszeni, gdybyśmy odmówili wstąpienia do ich szacownego towarzystwa. A poza tym na co właściwie narzekasz? Przecież to ty namówiłeś mnie do uczestniczenia w tej przeklętej ceremonii. Gabriel spojrzał na czarno - złoty pierścień z onyksu, który zdobił jego prawą dłoń. Na kamieniu wyryty był symbol ognia.

- Doskonale o tym wiem. Caleb westchnął ciężko. - Rozumiem, że musiałeś tam wstąpić, zważywszy na ogromną presję okoliczności. - Istotnie. - Gabriel opuścił masywne wieko, chcąc odcyfrować słowa wyryte na złotej blaszce. - Mam nadzieję, że nie jest to jakaś alchemiczna klątwa w rodzaju: „Kto ośmieli się otworzyć ten kufer, zginie okropną śmiercią następnego dnia o świtaniu”. - Hm, zapewne mamy tu jednak do czynienia z jakąś klątwą albo swoistym ostrzeżeniem. - Caleb wzruszył ramionami. - Wiadomo, że dawni alchemicy zawsze coś takiego pisali, ale ty i ja jesteśmy przecież nowoczesnymi ludźmi i nie wierzymy w podobne nonsensy. Pierwszy człowiek zmarł trzy dni później. Nazywał się Riggs i był jednym z wieśniaków, których Gabriel z Calebem wynajęli do spakowania zawartości pracowni alchemika i przeniesienia jej w skrzyniach na wozy. Ciało znaleziono w zaułku niedaleko portu. Riggs zginął od dwóch ciosów nożem. Pierwszy przebił mu klatkę piersiową, drugim poderżnięto mu gardło. Mnóstwo zaschniętej krwi pokrywało stare, kamienne płyty, gdzie upadł. Zabito go jego własnym nożem, leżącym teraz przy zwłokach. - Dowiedziałem się, że był odludkiem, choć lubił gorzałkę i dziwki, wdawał się też w bójki po karczmach - mówił Caleb. - Wcześniej czy później i tak marnie by skończył. Można stąd wnosić, że trafił na szybszego od siebie przeciwnika, któremu bardziej sprzyjało szczęście. Spojrzał na Gabriela, czekając, co powie. Gabriel zrezygnowany przykucnął nad ciałem. Niechętnie ujął rękojeść noża, wpatrując się w narzędzie mordu. Czuł, jak rośnie w nim napięcie. Spodziewał się go. Rękojeść zachowała jeszcze sporo energii. W końcu zbrodnię popełniono ledwie kilka godzin temu. Gdzieś w głębi jego istoty rodziło się mroczne zarzewie. Wszystkie zmysły uległy nagłemu wyostrzeniu w nieokreślony, ponadnaturalny sposób. Pierwotne, prymitywne pragnienie łowu wzburzyło w nim krew. Zawsze go to zresztą niepokoiło. Prędko odrzucił od siebie nóż, pozwalając mu paść na kamienie, i wstał. Caleb spojrzał na niego uważnie. - No i co? - Riggs nie padł ofiarą nieznanego napastnika, nikt nie zabił go wskutek nagłego przypływu wściekłości czy strachu. - Gabriel odruchowo zacisnął w pięść dłoń, którą wcześniej chwycił nóż. To był odruch, jakby daremna próba zatarcia piętna zła i przemożnej

chęci łowów, którą w nim ono wzbudziło. - Ktoś, kto spotkał się z nim w tym zaułku, przybył tu z zamiarem mordu i zabił go z zimną krwią. - Może zdradzany mąż albo stary wróg? - To najbardziej prawdopodobna ewentualność - zgodził się Gabriel, lecz nadal czuł w sobie wzburzenie, od którego jeżyły mu się włosy. Nie, ta śmierć nie była przypadkowa. - Zważywszy na reputację Riggsa, policja dojdzie na pewno do takiego wniosku. Myślę jednak, że powinniśmy sprawdzić, czy ze skrzyń nic nie zginęło. Caleb z powątpiewaniem uniósł brwi. - Sądzisz, że Riggs coś zwędził i próbował tę rzecz sprzedać komuś, kto go następnie zamordował? - Być może. - Chyba się zgodzisz, że w pracowni alchemika nie było nic wartego znacznej sumy, a co dopiero ludzkiego życia. - Zawiadom policję. Zażądaj też, żeby otwarto skrzynie - odparł beznamiętnym tonem Gabriel. Odwrócił się i szybko ruszył na koniec zaułka, pragnąc znaleźć się możliwie najdalej od miejsca przemocy. Zdołał co prawda stłumić chęć wściekłej pogoni, lecz czuł, że nadal jeszcze w nim pulsuje, zmuszając go do otwarcia się na tę część jego natury, która - jak się obawiał - nie miała nic wspólnego z nowoczesnością. Skontrolowanie zawartości starannie zapakowanych i gotowych już do transportu skrzyń zabrało wiele czasu. Zniknęła tylko jedna rzecz. - Zwędził ten przeklęty notatnik! - sarkał zirytowany Caleb. - Niełatwo nam przyjdzie wytłumaczyć się z tego przed naszymi ojcami, a co dopiero przed całą Radą Towarzystwa! Gabriel wpatrywał się w puste wnętrze kufra. - Ułatwiliśmy mu to, wyłamując zamek. Nie musiał się natrudzić, żeby znaleźć notatnik. Ale po co komu ten notatnik? Przecież te bezsensowne bazgroły zbzikowanego alchemika mogą zainteresować jedynie człowieka nauki. Mają znaczenie tylko dla członków towarzystwa, i to wyłącznie dlatego, że Sylvester był jego założycielem. Caleb pokręcił głową. - Najwyraźniej ktoś inny też się interesuje recepturami Sylvestra i to tak bardzo, że nie wahał się popełnić zbrodni z ich powodu. - Pewne jest jedno. Byliśmy świadkami powstawania nowego rozdziału w legendzie towarzystwa. - Klątwa alchemika Sylvestra! - Caleb się skrzywił.

- Na to wygląda, nie sądzisz?

1 Dwa miesiące później... Był mężczyzną, na którego czekała od dawna, kochankiem, którego przeznaczeniem było ją uwieść. Przedtem jednak chciała go sfotografować. - Nie - odparł Gabriel Jones. Przemierzył pełną setek tomów bibliotekę, sięgnął po karafkę z brandy i nalał trunek do dwóch kieliszków. - Nie po to się pani tutaj znalazła, panno Milton, żeby robić mój portret, tylko żeby fotografować obiekty ze zbiorów towarzystwa zebrane w Domu Wiedzy Tajemnej. Może pani sądzi, że nie mam racji, ale nie jestem gotów do tego, by można mnie było zaklasyfikować jako ciekawy zabytek. Z pewnością nim nie jest, pomyślała Venetia. Przeciwnie, wyczuwała w nim siłę i pewność siebie człowieka w szczytowym okresie życia. Był w najodpowiedniejszym wieku, aby wręcz mdlała z miłości do niego. Długo czekała na kogoś takiego. Zgodnie z konwencją towarzyską przekroczyła już wiek, w którym dama może się spodziewać zawarcia małżeństwa. Półtora roku temu, kiedy jej rodzice zginęli w katastrofie kolejowej, stanęła wobec konieczności utrzymywania bliskich. Niewielu godnych szacunku dżentelmenów kwapiłoby się do ożenku z kobietą dobiegającą trzydziestki, która w dodatku ma na karku dwoje młodszego rodzeństwa i niezamężną ciotkę. Postępowanie ojca zniechęciło ją zaś radykalnie do samej instytucji małżeństwa. Nie chciała jednak spędzić reszty życia, nie zaznawszy miłości fizycznej. Dama w jej położeniu ma chyba prawo zaaranżować to na własną rękę! Zamiar uwiedzenia Gabriela był wielkim wyzwaniem, gdyż Venetia nie miała pod tym względem praktycznie żadnego doświadczenia. Owszem, zdarzał się jej niekiedy jakiś flirt, ale nic z tego nie wynikło poza kilkoma przypadkowymi całusami. Prawda zaś wyglądała, jak następuje: nigdy jeszcze nie spotkała mężczyzny, który byłby wart zaryzykowania romansu. Po śmierci rodziców konieczność uniknięcia skandalu nabrała jeszcze większej wagi. Zabezpieczenie bytu rodziny zależało teraz wyłącznie od jej kariery fotografa, a tej nie mogła narazić na szwank. Magiczny pobyt w Domu Wiedzy Tajemnej spadł jej jak z nieba. Był to dar, jakiego wcale się nie spodziewała. Wszystko zaczęło się bardzo zwyczajnie. Pewien członek towarzystwa ujrzał jej prace w Bath i polecił ją kierującej towarzystwem Radzie. Rada zaś, jak się okazało, postanowiła utrwalić zawartość swego muzeum na fotografiach. Intratne zlecenie, jakie jej zaoferowano,

okazało się z kolei nieoczekiwaną sposobnością do ożywienia najskrytszych, romantycznych fantazji Venetii. - Nie zażądałabym dodatkowej zapłaty za pański portret - odparła pospiesznie. - Wynagrodzenie, które otrzymałam z góry, pokryje wszelkie koszty. I dużo więcej, pomyślała, usiłując nie okazywać zadowolenia. Wciąż jeszcze zdumiewała ją wysokość kwoty, którą towarzystwo wpłaciło na jej rachunek bankowy. Niespodziewane szczęście mogło zmienić całą przyszłość Venetii i jej bliskich. Uważała jednak, że niemądrze byłoby wyjawiać to Gabrielowi. W jej zawodzie, jak nigdy nie zapominała podkreślać ciotka Beatrice, pozytywny wizerunek był wszystkim. Musi więc robić na swoim kliencie wrażenie, że jej praca jest warta każdego pensa z tej imponującej sumy. Gabriel uśmiechnął się typowym dla niego chłodnym, zagadkowym uśmiechem i podał jej kieliszek. Kiedy ich palce się zetknęły, poczuła, że dreszcz przenika ją na wskroś. Nie po raz pierwszy zresztą. Nigdy jeszcze nie spotkała takiego mężczyzny, jak Gabriel Jones, z oczami godnymi czarodzieja sprzed wieków, pełnymi niezgłębionych, mrocznych sekretów. Ogień w potężnym, kamiennym kominku oświetlał jego wyraziste rysy. Gabriel poruszał się z niezwykłą gracją, wyglądał też niesłychanie męsko i elegancko w doskonale skrojonym, wieczorowym stroju. W sumie świetnie pasował do ideału, jaki sobie wymarzyła. - Nie chodzi mi o koszt, panno Milton, i pewien jestem, że pani o tym wie. Venetia upiła szybko łyczek brandy, chcąc ukryć zakłopotanie. Pomodliła się w duchu, żeby przyćmione światło nie zdradziło jej rumieńca. Tak, nie chodziło o koszt. Sądząc z umeblowania, jakie ją otaczało, towarzystwo musiało dysponować imponującymi funduszami. Dom Wiedzy Tajemnej mieścił się w wiekowej, kamiennej budowli. Przybyła tu ledwie sześć dni temu. Przywiózł ją nowoczesny, prywatny powóz, wyposażony w świetne resory, który Gabriel wysłał po nią na stację. Masywnie zbudowany woźnica o groźnym wyglądzie spytał ją tylko o nazwisko. Potem nie okazał się zbyt rozmowny, lecz sakwojaż z jej ubraniami, kliszami oraz statyw i wywoływacze wniósł do pojazdu tak lekko, jakby ważyły tyle co piórko. Venetia uparła się, że kamerą zajmie się sama. Jazda ze stacji trwała blisko dwie godziny. Zapadała już noc, gdy z pewnym zaniepokojeniem stwierdziła, że zagłębiają się w coraz bardziej odludną, niezamieszkaną

okolicę. Kiedy wreszcie ponury stangret zatrzymał powóz przed frontem starego dworu, wzniesionego na szczątkach jeszcze starszego opactwa, Venetia ledwie mogła ukryć zdenerwowanie. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy zgoda na niesłychanie wysokie wynagrodzenie nie była z jej strony błędem. Wszystko załatwiono korespondencyjnie. Młodsza siostra Venetii, Amelia, która była również jej asystentką, zamierzała pojechać razem z nią, lecz tuż przed podróżą przeziębiła się mocno. Ciotka Beatrice niepokoiła się samotną wyprawą Venetii, lecz względy finansowe przeważyły. Odkąd pieniądze wpłynęły do banku, Venetia nie próbowała nawet myśleć o odłożeniu podróży. Dom na odludziu wzbudził w niej sporo wątpliwości, ale już przy pierwszym spotkaniu z Gabrielem Jonesem wszystkie uprzedzenia rozwiały się jak dym. Już pierwszego wieczoru, gdy znalazła się w jego obecności wraz z niemal milczącą gospodynią, owładnęło nią przeczucie, które obudziło i wyostrzyło wszystkie jej zmysły, i ten niezwykły rodzaj wzroku, którego istnienie ukrywała przed wszystkimi, z wyjątkiem najbliższych. Wtedy też zaczęta snuć swoje uwodzicielskie plany. To był właściwy mężczyzna, właściwe miejsce i właściwy czas po temu. Kiedy opuści Dom Wiedzy Tajemnej, zapewne nie spotka już nigdy więcej Gabriela Jonesa. A gdyby nawet jakimś cudem tak się zdarzyło, z pewnością jako dżentelmen nie zdradzi jej sekretu. Podejrzewała zresztą, że on ma więcej sekretów. Rodzina, klienci i sąsiedzi z Bath nigdy się nie dowiedzą, do czego tu doszło. W Domu Wiedzy Tajemnej była wolna od ograniczeń narzucanych przez jej sferę. Coś takiego nigdy się już nie powtórzy. Aż dotąd miała nadzieję, że mimo braku doświadczenia zdoła uwieść Gabriela. Nagłe, nieoczekiwane błyski w jego oczach i podniecająca aura energii, która ich ogarniała, gdy znajdowali się w tym samym pomieszczeniu, świadczyły, że coś go do niej przyciąga. Przez ostatnie kilka dni długo siedzieli razem przy obiedzie i wiedli niekończące się rozmowy na różne tematy. Razem też jadali rano śniadania, podawane przez małomówną gospodynię i drobiazgowo omawiali plany fotografowania. Gabriel zdawał się lubić jej towarzystwo tak samo, jak ona jego. Był tylko jeden wielki problem. Już całe sześć nocy spędziła w Domu Wiedzy Tajemnej, a jednak Gabriel nie zdradzał chęci, żeby wziąć ją w objęcia i zanieść na górę do jednej z sypialń.

Prawda, dochodziło między nimi do wielu podniecających, lecz przelotnych chwil bliskości. Czuła jego ciepłe, mocne dłonie na swoim łokciu, kiedy odprowadzał ją do pokoju, zdarzały się przypadkowe, z pozoru niezamierzone dotknięcia, a czasami jakiś zmysłowy uśmiech, który obiecywał więcej, niż dawał. Wszystko to mogło się wydawać obiecujące, brakło jednak wyraźnych oznak, świadczących o tym, że Gabriel pragnie jej na tyle, aby się z nią namiętnie kochać. Zaczęła się już martwić, że zmarnowała okazję. Za parę dni opuści Dom Wiedzy Tajemnej na zawsze. Jeśli nie zacznie działać szybko, jej marzenia pozostaną niespełnione. - Zrobiła pani wielkie postępy w pracy - odezwał się Gabriel. Stał właśnie przed oknem, patrząc na światło księżyca. - Czy zdoła pani skończyć wszystko, zgodnie z harmonogramem? - Najpewniej tak - stwierdziła. Na nieszczęście, dodała w duchu. Dałaby wiele za jakiś pretekst do przedłużenia swego pobytu. - Jeśli nadal utrzyma się tak piękna pogoda, jak przez kilka ostatnich, słonecznych dni, nie będę miała żadnych kłopotów z oświetleniem. - Ono zawsze sprawia ich najwięcej, prawda? - Owszem. - We wsi mówią, że pogoda się utrzyma. Fatalna wiadomość, pomyślała smętnie. Zła pogoda byłaby powodem do przedłużenia pracy. Głośno powiedziała jednak: - To świetnie. Czas uciekał. Venetia czuła, że ogarnia ją rozpacz. Może Gabriel istotnie się nią interesuje, ale jest zbyt szlachetny, żeby przejść do działania? Marzenia o namiętnej nocy rozwiewały się w oczach. Musiała coś zrobić. Desperacko wysączyła resztki brandy. Alkohol palił ją w gardle, lecz jednocześnie dodał jej odwagi, której potrzebowała, żeby ruszyć z miejsca. Odstawiła kieliszek tak stanowczo, że aż zadźwięczał o blat. Teraz albo nigdy! Czy Gabriel przerazi się, gdy ona po prostu padnie mu w ramiona? Chyba tak. Każdy prawdziwy dżentelmen byłby do głębi wstrząśnięty tak gorszącym zachowaniem. A jeśli ją odrzuci? Nie zniosłaby podobnego upokorzenia. Sytuacja wymagała przemyślnego działania. Szukała na oślep jakiejś wskazówki. Na zewnątrz światło księżyca padało na taras, romantyczne i urokliwe. - Jeśli już mowa o warunkach atmosferycznych - podjęła, siląc się na lekki ton - jest tu chyba trochę za gorąco. Chętnie zaczerpnęłabym świeżego powietrza, nim się położę. Czy zechce mi pan towarzyszyć?

Podeszła do oszklonych drzwi wychodzących na taras. Poruszała się przy tym w sposób, który - jak przypuszczała - miał być żywy i zachęcający. - Oczywiście. To dodało jej otuchy. Może ten sposób poskutkuje? Ruszył za nią i otworzył drzwi, żeby mogła przez nie wyjść. Gdy jednak znalazła się na kamiennym tarasie, stwierdziła, że nocny chłód jest nadspodziewanie ostry. Optymizm Venetii prysnął. Nic nie wyjdzie z mojej sprytnej intrygi, pomyślała. Było zbyt zimno, żeby rozpalić w Gabrielu namiętność. - Szkoda, że nie wzięłam ze sobą szala - powiedziała, kuląc się i obejmując ramionami, żeby się rozgrzać. Gabriel wsparł nogę na niskim, kamiennym murku otaczającym taras i spojrzał prosto w rozgwieżdżone niebo, przypatrując mu się z uwagą. - Chłód i czyste powietrze dzisiejszej nocy jest kolejną wskazówką, że jutro będziemy mieli piękną, słoneczną pogodę - odparł. - Znakomicie. Spojrzał na nią bystro. W świetle księżyca mogła dostrzec jego zagadkowy uśmieszek. Dobry Boże, czyżby rozbawiła go nieudolność jej podboju? Ta refleksja była jeszcze bardziej przygnębiająca niż myśl, że mógłby ją odrzucić. Skuliła się jeszcze bardziej, wyobrażając sobie portret fotograficzny, który chętnie by mu zrobiła, gdyby tylko dał jej po temu sposobność. Na odbitce dominowałyby całe połacie intensywnego cienia, odpowiedniki niewidzialnej, mrocznej energii, która z niego emanowała. Nie zaniepokoiło jej to spostrzeżenie. Wiedziała, że metafizyczny mrok, który go spowijał, świadczy o jego silnej woli i panowaniu nad sobą. Nie była to groźna energia promieniująca ze złowrogiej umysłowości. Nieraz zdarzało jej się dostrzegać tę szczególną, budzącą lęk poświatę u niektórych osób pozujących jej do zdjęć. Było to przerażające doznanie, które zawsze wzbudzało w niej wstręt i strach. Gabriel Jones był zupełnie inny. Venetia myślała o nocy i nieudanej próbie romansu. Nic jej nie przyjdzie z tego, że będzie tu stała i dygotała z zimna. Trzeba uznać własną porażkę i powrócić do ciepłego wnętrza biblioteki. - Jeszcze się pani zaziębi - powiedział. - Proszę mi pozwolić się okryć. Ku jej zaskoczeniu zdjął z siebie elegancki płaszcz i gestem pełnym męskiego wdzięku otulił jej ramiona. Miękka wełna zachowała ciepło jego ciała i ogrzała ją natychmiast. Venetia wciągnęła w nozdrza zapach Gabriela.

Nie obiecuj sobie zbyt wiele, to tylko przejaw galanterii, przemknęło jej przez myśl. Gabriel tylko odgrywał wobec niej rolę dżentelmena. Mimo to intymny charakter całej sytuacji ucieszył ją. Miała ochotę nigdy już się nie wynurzyć z tego płaszcza. - Muszę przyznać, że tę sesję fotograficzną uważam za niezwykle ciekawą - powiedziała, owijając się połami. - Zarówno z artystycznego, jak i edukacyjnego punktu widzenia. Nim tu przybyłam, nie miałam najmniejszego pojęcia o istnieniu Towarzystwa Wiedzy Tajemnej. - Członkowie z zasady unikają wszelkiego rozgłosu. - Dał mi pan wyraźnie do zrozumienia, że nie powinno mnie to obchodzić, i mam to na uwadze, ale nadal się dziwię, dlaczego towarzystwo tak usilnie pragnie pozostawać w cieniu. - Winę ponosi tradycja. - Gabriel znowu się uśmiechnął. - Towarzystwo założył blisko dwieście lat temu pewien alchemik, który miał istną obsesję na punkcie tajemniczości. Członkowie z biegiem lat nauczyli się postępować podobnie. - Tak, ale żyjemy przecież w innych czasach. Nikt już teraz nie bierze na serio alchemików. Nawet u schyłku XVI wieku uważano alchemię za dziedzinę czarnej magii, a nie za prawdziwą naukę. - Nauka miewa czasem mroczne zakamarki, panno Milton. Granica pomiędzy tym, co znane i co nieznane, jest co najmniej płynna. Dziś tych, którzy penetrują jej mroczne rubieże, uznaje się za badaczy psychiki lub metafizyków, ale w gruncie rzeczy są to współcześni alchemicy, tyle że w nowych kostiumach. - Czy Towarzystwo Wiedzy Tajemnej prowadzi badania nad spirytyzmem? Przez chwilę sądziła, że Gabriel nie odpowie na to pytanie. Kiwnął jednak głową. - Tak właśnie jest. Venetia drgnęła nerwowo. - Proszę mi wybaczyć, lecz w takim razie owa obsesja na punkcie zachowywania tajemnicy wydaje mi się nader osobliwa. W końcu te badania są dzisiaj całkowicie uznaną i szanowaną dziedziną. Mówi się nawet, że w Londynie co wieczór można brać udział w seansie spirytystycznym, a wiele naukowych pism każdego miesiąca rozpisuje się o badaniach zjawisk paranormalnych. - Członkowie towarzystwa uważają większość ludzi, którzy głoszą, iż posiadają takie zdolności, za oszustów i naciągaczy. - Doprawdy? - Badacze i naukowcy należący do towarzystwa traktują swoją działalność bardzo serio - dodał Gabriel. - I nie życzą sobie, żeby ich utożsamiać z tymi szalbierzami.

Z jego tonu wynikało jasno, że sam ma równie zdecydowane poglądy. Z pewnością nie była to odpowiednia pora na wyjawienie, że jej też zdarza się widywać aury. Owinęła się jeszcze ciaśniej płaszczem i pogrążyła w bezpiecznym rozpamiętywaniu własnych sekretów. Tego tylko brakowało, żeby jej wyimaginowany kochanek uznał ją za oszustkę i naciągaczkę. Mimo to nie potrafiła tak zostawić sprawy. - Ja wolę mieć otwarty umysł. Nie mogę uwierzyć, że wszyscy, którzy twierdzą, iż mają parapsychiczne zdolności, muszą być kłamcami i oszustami. Gabriel zmierzył ją spojrzeniem. - Źle mnie pani zrozumiała, panno Milton. Członkowie towarzystwa jak najchętniej przyznają, że niektóre osoby posiadają takie uzdolnienia. Właśnie to jest powodem, że towarzystwo nadal istnieje. - Jeśli istotnie bada ono zjawiska parapsychiczne, to dlaczego gromadzi tak osobliwe obiekty, jak eksponaty w tym muzeum? Wzruszył ramionami. - Wszystkie te stare zabytki mają ponoć jakiś metafizyczny sens, prawdziwy lub wyimaginowany. Najbezpieczniej byłoby powiedzieć, że w większości wypadków chodzi właśnie o to drugie. Inaczej mówiąc, każda z tych rzeczy ma naukowe lub historyczne znaczenie i to decyduje, że cieszą się one zainteresowaniem towarzystwa. - Muszę panu powiedzieć, że wiele z nich wzbudza we mnie odrazę, a nawet w pewien sposób mnie niepokoi. - Doprawdy, panno Milton? - spytał, zniżając głos. - Przepraszam, jeśli pana uraziłam - odparła pospiesznie - nie chciałam krytykować ani pańskich upodobań, ani zamiłowań innych członków towarzystwa. Wyglądał na rozbawionego. - Proszę się nie obawiać, panno Milton, mnie nie tak łatwo urazić, a pani wydaje mi się bardzo spostrzegawczą damą. Tych obiektów nie gromadzono ze względu na ich piękno czy walory artystyczne. Każdy znalazł się tutaj po to, by służyć badaniom naukowym. - Dlaczego więc towarzystwo postanowiło sfotografować swoją kolekcję? - W Anglii, a także w różnych innych krajach, jest wielu członków towarzystwa, którzy chętnie by ją przebadali, lecz nie stać ich na podróż do naszej siedziby. Mistrz zadecydował więc, że fotograf powinien utrwalić obiekty na kliszach, tak by tym, którzy nie mogą zobaczyć ich na własne oczy, stworzyć możliwość zapoznania się z nimi za pośrednictwem zdjęć. - Czy towarzystwo zamierza opublikować fotografie w formie albumu i rozesłać go wśród swoich członków?

- Istotnie, taki był zamiar, ale towarzystwo nie chce udostępniać zdjęć amatorom ciekawostek i szerokiej publiczności. Właśnie dlatego, w myśl naszej umowy, negatywy muszą pozostać moją własnością. W ten sposób można będzie kontrolować liczbę odbitek. - Zdaje pan sobie chyba sprawę, że ta umowa ma bardzo osobliwy charakter. Jak dotąd, wszystkie negatywy wykonanych przeze mnie zdjęć pozostawały moją własnością. - Pojmuję, że zmiana profesjonalnych nawyków może budzić pani opory. - Uniósł lekko brwi. - Myślę jednak, że towarzystwo wynagrodziło pani tę przykrość w należyty sposób. Zarumieniła się. - Istotnie. Gabriel zdjął stopę z murka. Ten całkiem przypadkowy ruch sprawił, że odległość między nimi zmalała, nabierając intymnego charakteru. Serce zabiło jej żywiej. Wyciągnął ku niej rękę i lekko ujął klapy płaszcza, który ją okrywał. - Cieszę się, że jest pani zadowolona z finansowych warunków umowy. Stała bez ruchu, zaskoczona faktem, że mocne palce Gabriela znalazły się tak blisko jej szyi. Z pewnością zrobił to nieprzypadkowo, pomyślała. - Mam nadzieję, że pan będzie równie zadowolony z mojej pracy. - Przez ostatnie kilka dni zobaczyłem dostatecznie wiele, by się przekonać, że jest pani znakomitym fotografem, panno Milton. Fotografie robione przez panią są wyjątkowo wyraźne i pod każdym względem dopracowane w szczegółach. Z trudem przełknęła ślinę. Koniecznie chciała zrobić na nim wrażenie kobiety obytej w świecie. - Powiedział pan przecież, że życzy sobie, aby można było dojrzeć każdy napis czy ryt na wszelkich eksponatach. - Szczegółowość i wyrazistość mają tu zasadnicze znaczenie. Uchwycił obie klapy i przyciągnął ją ku sobie. Nawet nie próbowała się opierać. Przecież właśnie tego rozpaczliwie pragnęła przez kilka ostatnich dni i nocy. Nie powinna w tych okolicznościach tracić głowy! - Uważam, że... że moja praca tutaj... była bardzo... pouczająca - wyszeptała, wpatrzona w jego wargi. - Czy rzeczywiście? - Och, tak! - Niemal zabrakło jej tchu. Przyciągnął ją jeszcze bliżej. - Czy mogę z tego wysnuć wniosek, że ja również wydaję się pani interesujący? A może niewłaściwie postrzegam to, co wyczuwam między nami? Poczuła podniecenie silniejsze niż rozbłysk magnezji, której używała do oświetlania fotografowanych przedmiotów. Zaschło jej w ustach.

- Uważam, że... że jest pan... najzupełniej fascynujący. Lekko rozchyliła usta, zachęcając go do pocałunku, i przysunęła się bliżej. Odpowiedział na to, przyciskając usta do jego warg, powoli i badawczo. Usłyszała, jak z jej gardła wydobywa się jakiś cichy, choć gwałtowny dźwięk, a potem, dodając sobie śmiałości, oplotła mu szyję ramionami i przywarła do niego tak, jakby od tego zależało całe jej życie. Ciepły płaszcz ześlizgnął się jej z ramion, ale nie zauważyła tego. Nie potrzebowała już żadnej osłony. Mocny uścisk Gabriela, ciepło jego ciała i niewidzialna energia aury ogarnęły ją całą. Pocałunek przewyższył najśmielsze rojenia i fantazje. Wiele w Gabrielu pozostało dla niej nadal zagadką, lecz wiedziała już, że pragnął jej naprawdę. Zamiar uwiedzenia go okazał się oszałamiającym sukcesem. - Myślę - szepnął z ustami tuż przy jej ustach - że czas, żebyśmy wrócili do środka. Wziął ją na ręce tak swobodnie, jakby nic nie ważyła, i wniósł przez otwarte drzwi do ciepłej, ogrzanej przez kominek biblioteki.

2 Postawił ją na ziemi tuż przed kominkiem i nie przerywając pocałunku, zaczął rozpinać haftki usztywnionego stanika sukni. Znów przeniknął ją dreszcz mimo żaru ognia na palenisku. Nagle poczuła się zadowolona, że podobnie jak wiele kobiet uważała gorset za strój niezdrowy i niewygodny. Jakież by to było strasznie krępujące i kłopotliwe, gdyby Gabriel musiał teraz rozplątywać tasiemki! Dziwnie zdezorientowana i niepewna, instynktownie objęła go ramionami. Kiedy wyczuła pod tkaniną koszuli gładkie muskuły, gdzieś wewnątrz jej ciała zaczęło narastać nieznane jej przedtem ciepło. Odruchowo wbiła w jego ramiona końce palców. Gabriel uśmiechnął się lekko. - Ach, moja miła panno Milton, dziś wieczór doprowadza mnie pani do szaleństwa. Ciężka suknia opadła z niej, nim zdała sobie sprawę, że ją rozpiął. Ciemnoczerwona halka osunęła się do jej stóp. Nabrała gwałtownie tchu, gdy ujął w dłonie jej piersi. Przez cienką warstwę bielizny czuła jego palce prześlizgujące się wokół sutków. Włosy opadły jej ciężką masą na obnażone ramiona. Wyjął z nich widocznie szpilki, pomyślała przelotnie. Zaświtało jej, że to nie ona go uwodzi, że to Gabriel przejął całą inicjatywę. Z pewnością jako kobieta światowa powinna się okazać nieco bardziej pewna siebie. Schwyciła kraniec jego krawata i pociągnęła. Trochę zbyt energicznie. Gabriel parsknął zduszonym śmiechem. - Czy zamierza mnie pani udusić, zanim jeszcze zaczniemy coś robić, panno Milton? - Przepraszam - szepnęła przerażona. - Proszę pozwolić, żebym ja to zrobił. Sprawnie rozwiązał krawat, zręcznie poruszając palcami, a potem ku zdumieniu Venetii owinął go lekko wokół jej szyi. W poświacie kominka ujrzała, że jego oczy pociemniały pod wpływem czegoś, co - jak się domyśliła - było pożądaniem. Wkrótce miała już na sobie tylko ten wąski, długi pasek czarnego jedwabiu. Zamknęła oczy, zdając sobie sprawę, że stoi naga przed swoim wymarzonym kochankiem. - Jesteś bardzo piękna - szepnął jej prosto w usta. Wiedziała, że przesadza, ale pomimo to poczuła się kobietą przepiękną. Sprawiły to głębokie przekonanie w głosie kochanka i nastrój panujący w pokoju. - Ty również. Zaśmiał się z cicha, a potem uniósł ją i posadził na welwetowych poduszkach sofy

Zamknęła ponownie oczy, oszołomiona przypływem pulsującego w niej podniecenia. Skraj sofy ugiął się pod ciężarem jego ciała. Usłyszała, jak jeden z jego butów, a potem drugi, ląduje na podłodze. Potem wstał. Otwarła oczy i zdążyła jeszcze zobaczyć, jak ściąga z siebie koszulę. W złotawym odblasku ognia dostrzegła, że jest świetnie zbudowany. Teraz zdjął spodnie i odrzucił je na bok. Kiedy odwrócił się ku niej, zdrętwiała na widok jego pobudzenia. Zatrzymał się. - Co się stało? - spytał. - Nic, nic - zdołała wyjąkać. Nie mogła mu przecież powiedzieć, że po raz pierwszy widzi dorosłego mężczyznę bez odzienia, i to w dodatku podnieconego. Kobieta światowa winna być obyta z podobnym widokiem, upomniała się w myślach. - Czy coś ci się we mnie nie podoba? - spytał, stojąc nadal bez ruchu. Zaczerpnęła gwałtownie tchu i uśmiechnęła się niepewnie. - Wygląda pan... bardzo... pouczająco... - wyszeptała. - Pouczająco? - Zabrzmiało to, jakby nie wiedział, co począć z takim oświadczeniem, a potem znów uśmiechnął się zagadkowo. - Zdaje się, że użyła pani tego słowa, mówiąc o swojej pracy w Domu Wiedzy Tajemnej. Czy to ma znaczyć, że chciałaby pani posłużyć się kamerą... nim zaczniemy? - Panie Jones! Podszedł do niej, śmiejąc się z cicha, i wsunął muskularne udo między jej nogi. Szeptał jakieś gwałtowne, uwodzicielskie, szokująco nieprzyzwoite słowa, wsparty na jej nagich piersiach. Odpowiedziała na to odruchowo, nie słowami wprawdzie, bo nie była w stanie mówić, lecz własnym ciałem. Wygięła się w łuk pod jego ciężarem i przywarła do niego. Zamilkł, a jego oddech zaczął przyspieszać. Czuła, jak pod jej dłonią napinają się jego mięśnie. Przeszył ją dreszcz tak intensywny, że nie zdołała poczuć, gdy sięgnął dłonią niżej. Potrzebowała tego dotyku. Właśnie takiego. Prawdę mówiąc, potrzebowała go wciąż więcej i więcej. - Tak - szepnęła. - Proszę, o, tak. - Wszystko... wszystko, czego tylko chcesz - wykrztusił ochryple. - Wystarczy, że powiesz. I robił to, póki nie poprosiła, żeby przestał. Pojęła, że i on czuje coś podobnego, bo jęknął, jakby dopadł go jakiś wewnętrzny ból. Już nie dotykał jej z niesłychaną czułością dżentelmeńskiego kochanka, lecz toczył z nią walkę, nękał ją, rzucał jej wyzwanie. Odwzajemniała mu się taką samą walką.

- Jesteś jak stworzona dla mnie - odezwał się nagle, wyrzucając z siebie słowa. - Jesteś moja. Było to stwierdzenie, a nie wyraz uczucia. Oznajmienie o czymś, co stało się niepodważalnym faktem. Ujął jej twarz w obie dłonie. - Powtórz to. Powiedz, że jesteś moja. - Jestem twoja - powiedziała. Dzisiejszej nocy, dodała w myśli. Przejechała mu paznokciami po plecach. Energia wirowała wokół nich. Jej aura, jak zdołała wyczuć odległą częścią umysłu, w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób stworzyła niezwykłą burzę, która pochłonęła ich oboje. Kiedy zmrużyła oczy, zdała sobie sprawę, że jej parapsychiczna wizja zaczęła rozbłyskiwać i gasnąć na przemian. Jasność i ciemność nieustannie zamieniały się kolejnością. Gabriel objął ją jedną ręką i przywarł do niej. Zagłębił się w nią od jednego razu, wnikając w nią jednym bezlitosnym pchnięciem. Ból przeniknął ją całą, niwecząc trans. Gabriel zesztywniał, wszystkie jego mięśnie stwardniały niczym skała. - Niech to piekło pochłonie! - stęknął głucho. Uniósł głowę i spojrzał na nią oczami równie pociemniałymi, jak jego mroczna aura. - Czemu mi nic nie powiedziałaś?! - Bo wiedziałam, że byś przerwał - szepnęła. Przesunęła palcami po jego włosach. - A tego nie chciałam. - Venetio! Energia, którą obydwoje wytworzyli, raz jeszcze dała znać o sobie. Gabriel pocałował ją, a w tym pocałunku zawarł całą swoją chęć posiadania i namiętność. Gdy skończył, zaczerpnęła tchu, by sprostać temu, co czuła wewnątrz siebie. - Nie! - zażądał zduszonym głosem. - Poruszaj się! Uśmiechnęła się słabo, objęła go za szyję i przyciągnęła mocniej do siebie. - Rozumiesz chyba, że zapłacisz za to? - spytał. - Nie wątpię. Zaczął się cofać, bardzo powoli. - Nie! - zawołała, chcąc zatrzymać go dłużej w sobie. - Przecież ci nie ucieknę! Słowa te były zarazem obietnicą i łagodną groźbą. Wniknął w nią znowu, wypełnił ją do granic. Choć rozpaczliwie tego pragnęła, czuła, że długo nie wytrzyma. Nagle potężny nacisk ustąpił w niej miejsca zniewalającym falom doznania tak

intensywnego, że graniczyło z bólem. Z gwałtownym jękiem Gabriel wniknął w nią po raz ostatni, a szczyt jego doznań wyzwolił tyle parapsychicznego żaru i był tak potężny, iż zdumiało ją, że nie zajął się od tego płomieniem cały Dom Wiedzy Tajemnej.

3 Znacznie później poczuła, że Gabriel się poruszył. Podniósł się powoli, wciąż jeszcze trzymając rękę na jej piersiach. Długo patrzył uważnie na jej twarz w świetle kominka, wreszcie nachylił się, pocałował ją i wstał. Zebrał z podłogi bieliznę i podał Venetii. Potem sięgnął po swoje spodnie. - Myślę - zaczął - że jesteś mi winna kilka słów wyjaśnienia. Venetia gniotła kurczowym ruchem cienkie płótno koszuli. - Gniewasz się, bo ci nie powiedziałam, że nigdy tego nie robiłam? Wyglądał niemal na rozbawionego. - To nie jest odpowiednie słowo. Jestem zadowolony, że nie robiłaś tego dotąd z żadnym innym mężczyzną. Powinnaś jednak jasno postawić sprawę od samego początku. Venetia z wysiłkiem zdołała włożyć na siebie koszulę. - A czy gdybym to zrobiła, nie zrezygnowałbyś ze swoich zamiarów? - Nie, moja miła. Na pewno nie. Spojrzała na niego zaskoczona. - Naprawdę? - Naprawdę. - Uśmiechnął się lekko. - Myślę jednak, że byłbym znacznie oględniejszy. - Ach... tak. Rozumiem. Patrzył na jej twarz oświetloną blaskiem ognia. - Czy to było dla ciebie wielkim wstrząsem? - Sama nie wiem. No... myślę, że jednak tak. - Dlaczego? Czy sądziłaś, że jestem idealnym dżentelmenem? - Przyznaję, że istotnie tak było. - A ja miałem panią za damę z pewnym doświadczeniem. Jak mi się zdaje, obydwoje pomyliliśmy się trochę. - Trochę? - powtórzyła chłodno. - Teraz to nie ma już znaczenia. - Włożył spodnie. - Proszę mi powiedzieć, co panią skłoniło, żeby mnie uwodzić. Tego było już za wiele. Poczuła się zażenowana tym, że mu się narzuciła. - Biorąc pod uwagę mój wiek i okoliczności, nie wyjdę nigdy za mąż. To oczywiste. Nie widzę jednak żadnego powodu, czemu nie miałabym się przekonać, czym jest namiętność. Gdybym była mężczyzną, nikt nie żądałby ode mnie zachowania czystości przez całe życie.

- Oczywiście, ma pani rację. Pod pewnymi względami społeczeństwo wyznacza mężczyznom inne reguły zachowania niż kobietom. - Pozostają one jednak regułami - westchnęła. - A kto ich nie przestrzega, wiele ryzykuje. Mam pewne obowiązki względem mojej rodziny. Muszę być ostrożna i wystrzegać się wszelkiego skandalu, który mógłby zrujnować moją karierę, nasze jedyne źródło utrzymania. - A kiedy przyjechała pani tutaj, nadarzyła się sposobność dokonania wielkiego eksperymentu z zakazaną namiętnością? - Tak. - Venetia włożyła suknię i usiłowała poradzić sobie z haftkami. - Tylko że pan nie miał nic przeciwko temu! I w gruncie rzeczy chętnie mi pan umożliwił ten eksperyment. - Nie przeczę, chętnie. - No cóż, masz w takim razie, czego chciałeś! - Poczuła ulgę, tak logicznie zabrzmiały jej słowa, i zdobyła się na uśmiech. - Nie musimy się chyba specjalnie przejmować tym, co zaszło tej nocy. Wkrótce każde z nas pójdzie własną drogą. Kiedy wrócę do Bath, wszystko to wyda mi się snem. - Nie wiem, jak ty - powiedział Gabriel z nieoczekiwanym smutkiem - ale ja tęsknię za świeżym powietrzem. - Proszę mi wybaczyć, czy wszyscy mężczyźni są w takim złym humorze po... tej czynności? - Jestem chyba człowiekiem obdarzonym pewną delikatnością uczuć. Ujął jej dłoń i razem wyszli na taras. Płaszcz, którym okrył ją przedtem, leżał porzucony na kamiennych płytach. Gabriel podniósł go i ponownie otulił jej ramiona. - No, a teraz - rzekł, chwytając raz jeszcze za klapy; chciał, żeby stanęła tam, gdzie pragnął ją widzieć - według twojej teorii to, co się zdarzyło dzisiejszej nocy, wkrótce będzie jedynie wspomnieniem. - I co się stanie? - Muszę ci coś powiedzieć, moja miła. Nasza wspólna sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana, niż ci się wydaje. - Nie rozumiem. - Możesz mi wierzyć, zdaję sobie z tego sprawę aż za dobrze. Nie sądzę jednak, żeby należało wszystko dokładnie wyjaśniać akurat teraz. Wystarczy, że zrobię to jutro. Nachylił się, by znów ją pocałować, tym razem jednak nie pozwoliła sobie zatracić się w jego objęciach. Ogarnęły ją wątpliwości. A może jednak robi straszliwy błąd? Gabriel był w jakimś dziwnym, zmiennym nastroju. Zachowywał się w sposób

doprawdy osobliwy jak na mężczyznę, który dopiero co uległ porywowi gwałtownej namiętności. Cóż ona jednak wiedziała o tym, jak mężczyźni się zachowują po podobnych uniesieniach? Pocałował ją. Otworzyła oczy, wsparła dłonie na jego ramionach i odepchnęła go energicznie. Z równym skutkiem mogłaby próbować ruszyć z posad górę. Gabriel ani drgnął. Uniósł jedynie głowę. - Czemu odmawiasz mi pocałunku na dobranoc? Nie odpowiedziała. Chciała najpierw ujrzeć jego aurę. W ten sposób zdoła, być może, poznać prawdziwe uczucia kochanka. Przez sekundę czy dwie jej wizja wahała się pomiędzy normalną a paranormalną. Potem światło i mrok zamieniły się miejscami, przybierając postać negatywu fotograficznego. Ujrzała aurę Gabriela, ale też i kogoś innego. Zaskoczona, spojrzała w mroczny las za ogrodem. - Co się stało? - spytał spokojnym tonem Gabriel. Zrozumiała, że od razu wyczuł zmianę w jej zachowaniu. - Ktoś tam jest, w lesie - szepnęła. - Pewnie któryś ze służących - zauważył i odwrócił się, żeby spojrzeć w tamtą stronę. - Nie. W Domu Wiedzy Tajemnej nie było licznej służby. Podczas ostatnich dni po prostu z ciekawości próbowała zaobserwować ich aury. Ktoś, kto znajdował się w gęstwinie drzew, nie był jej znany. Pojawiła się druga aura, szybko podążająca za pierwszą. Nie miało sensu mówić Gabrielowi, co dostrzegła. Lepiej, żeby uważał, że ma wyjątkowo bystry wzrok, co zresztą nie mijało się z prawdą. - Tam jest dwóch ludzi - powiedziała stłumionym głosem. - Ukryli się w cieniu. Myślę, że zmierzają ku wejściu do cieplarni. - A, tak. Teraz ich widzę. Spojrzała na niego zaskoczona. Aury intruzów dostrzegła dzięki swym paranormalnym zdolnościom - Nie wierzyła, by Gabriel zdołał zobaczyć postacie dwóch mężczyzn, posługując się zwykłym wzrokiem. Las wokół Domu Wiedzy Tajemnej oświetlał tylko blask księżyca. Nie zdążyła jednak zadać mu żadnego pytania, bo natychmiast zaczął działać. - Chodź ze mną. - Odwrócił się i ujął ją za ramię. Odruchowo chwyciła poły płaszcza, żeby nie zsunął się z ramion. Gabriel poprowadził ją pospiesznie przez balkonowe drzwi do cieplej biblioteki. - Dokąd idziemy? - spytała niemal bez tchu.

- Nie wiem, kim są ci dwaj ani czego tu szukają. Musisz natychmiast stąd zniknąć. - Moje rzeczy... - Zapomnij o nich. Nie ma czasu na pakowanie. - Mój aparat! - próbowała protestować. - Nie mogę go zostawić! - Możesz sobie kupić inny za pieniądze ze swojego honorarium. Była to prawda, ale przerażała ją myśl o pozostawieniu cennego ekwipunku, nie mówiąc już o strojach. Przywiozła tu ze sobą swoje najlepsze suknie. - Dlaczego? Chyba przesadzasz? Zaalarmujemy służbę, włamywacze z pewnością nie dostaną się do środka. - Nie przypuszczam, żeby byli to dwaj pospolici złodzieje. - Gabriel przystanął przy biurku, chwycił za aksamitny sznur od dzwonka i trzykrotnie szarpnął nim krótko, ale mocno. - To postawi na nogi służbę, która jest pouczona, co ma robić w takim wypadku. Wyciągnął dolną szufladę biurka, szukając w niej czegoś. Kiedy się wyprostował, zobaczyła, że trzyma w dłoni pistolet. - Chodź za mną - powiedział stanowczo. - Chcę, żebyś się stąd bezpiecznie wydostała, a potem rozprawię się ze złoczyńcami. Przemknęło jej przez myśl mnóstwo pytań, ale nie mogła ignorować jednoznacznego polecenia. Cokolwiek miało się tu zdarzyć, z pewnością było gorsze niż pospolite włamanie. Prędko zebrała wokół siebie ciężką suknię i pospieszyła za Gabrielem. Spodziewała się, że pójdą ku drzwiom, które wychodziły na długi, centralny hol, ale ku jej zdumieniu Gabriel podszedł do posągu greckiego bóstwa koło regałów i poruszył jednym z kamiennych ramion. Gdzieś wewnątrz ściany rozległ się głuchy skrzyp zawiasów i część drewnianej boazerii odsłoniła wąskie schody. Venetia mogła dojrzeć tylko początkowe stopnie. Reszta tonęła w ciemnościach. Gabriel uniósł w górę latarnię, która stała u szczytu schodów, i zapalił ją. Żółty blask padł na ciemną połać poniżej stopni. Poczekał, aż Venetia stąpnęła ostrożnie na pierwszy, a potem zamknął przejście za nimi. - Proszę uważać - powiedział, zstępując w głąb. - Te schody są bardzo stare, z najbardziej wiekowej części opactwa. - Dokąd prowadzą? - Do ukrytego tunelu, który niegdyś służył jako droga ucieczki w razie ataku. - Czy rzeczywiście ci dwaj złoczyńcy nie są pospolitymi opryszkami?