Anitek13

  • Dokumenty163
  • Odsłony27 760
  • Obserwuję25
  • Rozmiar dokumentów187.6 MB
  • Ilość pobrań16 276

D.B. Reynolds - 5.2 - Vampire Vignette 9 Ślub

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :572.5 KB
Rozszerzenie:pdf

D.B. Reynolds - 5.2 - Vampire Vignette 9 Ślub.pdf

Anitek13 Dokumenty
Użytkownik Anitek13 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 55 stron)

Tłumaczenie dla: Translations_Club Tłumacz: canzone Korekta: Isiorek

09. Ślub

Nowy Jork, Manhattan Raj krążył po wąskiej przestrzeni między stolikiem a ścianą ze szkła w sali konferencyjnej swojego penthouse’u. Naprawdę musiał poszukać nowego domu. Uwielbiał witalność Manhattanu, ale potrzebował bezpieczniejszego miejsca. Domu z ogromnym murem i dużą przestrzenią do odpoczynku. Ale dlaczego, do diabła, myślał o organizowaniu mieszkania, kiedy miał większe problemy na głowie? Chociażby to, że się żenił. Żenił. Wampirzy lord Północnego- Wschodu miał zamiar przejść między ławami jak porządny człowiek. A wszystko z powodu małej kobietki, która trzymała jego serce w swoich rękach. Jego nastrój poprawił się na myśl o Sarze i jej podekscytowaniu tym wszystkim. Więc, w porządku, może to było tego warte. Gdyby tylko mógł przeżyć dzisiejszą noc. Dzisiaj był tak zwany próbny obiad, co oznaczało, że dwaj inni Wampirzy Lordowie najadą jego terytorium, a on nie mógł nic z tym zrobić. Nic! Cholera. Ruszył do drzwi sali konferencyjnej, ale otworzyły się zanim do nich doszedł. - Hej, szefie - do pokoju weszła jego porucznik, Emelie, wyglądając na zrelaksowaną i spokojną. Cóż, jasne, powinna być zrelaksowana. To nie ona będzie najeżdżana i żeniona w ten sam cholerny weekend. - Zgaduję, że trochę tu szalejesz – powiedziała. - Więc przyniosłam wieści. - Masz szczęście - warknął. Emelie uśmiechnęła się szeroko, wcale niezrażona jego niewdzięczną odpowiedzią.

- Taa, też tak sądzę. Zobaczmy, Duncan jest oczekiwany w ciągu godziny. Zaraz ruszam na lotnisko, aby dopilnować jego przybycia. Samolot Raphaela nie wyląduje, aż do zachodu słońca. Jest całkiem blisko, ale pokonał całą drogę bez przystanku. Duncan i jego ludzie zakwaterują się z Raphaelem. Bez niespodzianek, jak sądzę - dodała powątpiewająco. - Daj im trochę czasu - parsknął Raj. - Teraz są papużki nierozłączki, bo Duncan wciąż jest nowy na swoim terytorium. Daj mu jeszcze miesiąc, a jego instynkt będzie wrzeszczał jak skurwysyn, jeżeli będzie tak blisko drugiego lorda. Mogą wciąż być przyjaciółmi - pewnie będą, skoro Raphael jest jego Panem. Ale nie będą zdolni być tak blisko jak teraz, zwłaszcza dodając sprawę przebywania na terytorium innego lorda. - Taa, zdaję sobie z tego sprawę. Więc, jesteś pewien, że nie chcesz czynić honorów? Nie czułbyś się lepiej witając samoloty, abyś mógł wiedzieć gdzie są i kto jest z nimi, zamiast czekać tu i dreptać jak oczekujący ojciec? Raj spojrzał na nią wrogo. - Kiepskie porównanie, Em. Bardziej jak generał zmuszony do siedzenia i czekania, gdy wróg przejmuje jego pola bitwy. - Sarah jest podekscytowana, że przyjeżdżają - dodała Emelie. - Cyn jest jej najlepszą przyjaciółką. Poza tym, zawsze sądziłam, że ty i Duncan byliście pewnego rodzaju przyjaciółmi. - Byliśmy. Jesteśmy. Ale obecność dwóch Wampirzych Lordów to trochę za dużo do zniesienia, zwłaszcza, gdy jednym z nich jest Raphael. Sukinsyn ma za dużo mocy. Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale teraz rozumiem Krystofa, gdy gościł coroczne spotkanie Rady. Pomijając to całe gówno, oczywiście.

-Oczywiście - zgodziła się E. - Okay, zatem jedziemy na lotnisko. Dam ci znać, kiedy Duncan wyląduje, a potem znowu, kiedy będzie w domu Raphaela. Rozstawiłam ochronę całodobowo dookoła domu, tak przy okazji. Wiem, że Raphael przywiezie swoich, ale to dla swojego bezpieczeństwa. Ja chcę swoich ludzi, dla naszego. - Dobry pomysł. Czy coś jeszcze w rozkładzie, o czym muszę wiedzieć? - Cóż… Raj zatrzymał się i odwrócił, aby spojrzeć na swojego porucznika. Emma nigdy nie ukrywała niczego. - Em? - W porządku, jutro wieczorem jest wieczór panieński. - Że co? - Wieczór panieński. Cyn to zorganizowała i wszystkie idziemy. - Wszystkie? - zapytał Raj mając złe przeczucie. - Cóż… będzie Cyn, oczywiście. I partnerka Duncana, Emma - jeszcze jej nie spotkałam. I sądzę, że wampirzy ochroniarz Cyn, Elke tam będzie. To wieczór tylko dla dziewczyn, mamy ochroniarzy i gości w jednym. I… - Emma uśmiechnęła się słabo - Sarah - powiedziała przyglądając mu się uważnie. - Nie może być wieczoru panieńskiego bez panny młodej, prawda? A ja będę na wszystko mieć oko. Raj patrzył na nią. Jego słodka, mała Sarah zamierzała imprezować z Cyn i Emelie? Nie wiedział niczego o partnerce Duncana, ale miał pojęcie jak według Cyn i Emelie wyglądała impreza, a tego nie chciał. Otworzył usta, aby powiedzieć „nie”, ale zaraz zdał sobie sprawę, jaka będzie odpowiedź Sary na jego zdanie... i nic nie powiedział.

- Kurwa - zaklął w końcu i odwrócił wzrok. - Aw, daj spokój Raj. Nie będzie tak źle. - Taa, będzie, Em. Zdecydowanie będzie. ***** Cynthia Leighton pocałowała swojego śpiącego kochanka, gładząc dłonią z upodobaniem jego krótkie, czarne włosy. - Do zobaczenia, wampirku. Wszystko wskazywało na to, że spał, ale ona wiedziała, że był świadomy jej, że wiedział, że ona wychodzi. Gdy podróżowali, zwykle spała z nim w ciągu dnia, albo spała u jego boku, - ponieważ prowadziła życie wampira, wstawała nocą, przesypiała cały dzień - albo czasami wstawała i pracowała na swoim komputerze. Ale zawsze w tym samym pokoju. Kiedy byli w domu, bezpieczni w posiadłości w Malibu, czasami jechała do swojego domu, aby posiedzieć na słońcu czy spacerować po plaży, czy tylko zająć się interesami, które nie mogły być prowadzone w nocy. Ale nawet wtedy, jej dzienny, a zatem ludzki, ochroniarz, Robbie, był z nią. Nigdy nie wychodziła sama. A dzisiaj nie było wyjątkiem. Zwłaszcza dzisiaj, gdy nie tylko była daleko od domu, ale też na terytorium innego Wampirzego Lorda. Robbie będzie z nią, gdy pójdzie na zakupy, a potem Elke go zastąpi na wieczorne przyjęcie, które było tylko dla dziewczyn.

Ona i Raphael przylecieli z Zachodniego Wybrzeża ostatniej nocy, a dzisiaj była na Manhattanie, najlepszym centrum zakupowym na świecie. Dodając do tego, że jedna z jej najlepszych przyjaciółek wychodziła jutro za mąż, co w umyśle Cyn oznaczało jedno… dzisiaj był wieczór dla dziewczyn, a ona zamierzała zacząć wcześnie, od małych zakupów. Wyszła z podobnego do krypty pokoju, który został specjalnie zbudowany w nowoczesnym domu Raphaela na Manhattanie. To była jedna z trzech krypt w domu, aczkolwiek najbardziej elegancka. Druga była równie prywatna, ale nie tak duża i nie tak bogato umeblowana. Była przeznaczona dla Duncana i jego zupełnie nowej partnerki, Emmy. Cyn wątpiła w tę całą sytuację zanim nie spotkała Emmy. Wszystko zdarzyło się tak szybko, Duncan wyjechał do Waszyngtonu i nagle miał zarówno terytorium i nową partnerkę. Ale ona i Emma natychmiast się porozumiały, jakby odnalazła siostrę, której nigdy nie miała, i obie upajały się marzeniami o sposobach, w jakie będą torturować swoich szacownych partnerów. Cyn złapała swój plecak i szybko ruszyła przez wygłuszone pomieszczenia. Osobisty apartament Raphaela składał się z salonu, dodatkowej sypialni i sali konferencyjnej. Cyn przeszła przez wszystkie bez zatrzymywania się, aż doszła do podwójnych drzwi prowadzących na drugie piętro. Wprowadziła kod zabezpieczający, potem otworzyła drzwi i wyszła na podest, gdy ciężkie drzwi zamknęły się za nią. Cyn usłyszała głos Emmy na dole. Doskonale. Musiała tylko zadzwonić po Sarę i przyjęcie mogło się zacząć. Wyciągnęła telefon i wbiła numer Sary. - Cyn! - Sarah odpowiedziała po drugim dzwonku, trochę zasapana. Podekscytowana.

Cyn uśmiechnęła się szeroko. - Saro, kochanie, jesteś gotowa, aby świętować ostatnią noc wolności? - Sarah roześmiała się. - Trudno tak to nazwać, ale tak. Jestem w drodze, ochroniarz na miejscu. - Mężczyzna czy kobieta? - Eddie - usłyszała, jak Sarah kogoś pyta. - Cyn chce wiedzieć czy jesteś kobietą czy mężczyzną - szorstki głos wymamrotał coś w tle, a Sarah roześmiała się znowu. - Mówi, że zdecydowanie jest mężczyzną i proponuje pokazanie ci wielkiego Eddiego, aby to udowodnić, jeżeli to konieczne. - Podziękuj mu, ale nie. Okay, Emma też kogoś ma, więc wygląda na to, że mamy ochroniarzy. Myślę, że bezpiecznie możemy uderzyć w niebezpieczeństwa sklepów Manhattanu, co ty na to? - Ye - wykrzyknęła Sarah, na tyle głośno, że Cyn odsunęła telefon od ucha i zamrugała. - Zakupy, to jest to! - Zatem przyjeżdżaj. Czekamy. Cyn rozłączyła się i wrzuciła telefon do kieszeni. - Prawda, Emmo? - dodała, gdy stanęła na szczycie schodów i zwróciła się przodem do małego salonu w pobliżu drzwi. Partnerka Duncana spojrzała znad komputera, jej niezwykłe fiołkowe oczy błyszczały. - Nie wiem, czy nadążam, ale spróbuję. - Jasne. Wszystko gotowe. Kim jest twój osiłek? - zapytała spoglądając na wielkiego mężczyznę właśnie mierzącego się z Robbiem.

- Marlon - zawołała Emma przez pokój do swojego ochroniarza. - Przywitaj się z Cyn Leighton, partnerką Raphaela. Marlon spojrzał i zatrzymał wzrok na Cyn na dłuższą chwilę. - Madame - powiedział w końcu. Cyn skinęła, potem spojrzała na Robbiego, aby spotkać jego wzrok. Mrugnął do niej. Najwidoczniej Marlon był w porządku. W tej chwili zabrzmiał dzwonek. Cyn podbiegła, ale jeden z dziennych strażników Raphaela powstrzymał ją, spoglądając z dezaprobatą. Ona nie była przeznaczona do otwierania drzwi. Wiedziała o tym, ale do diabła. Ktokolwiek to był, to przeszedł już przez dwa rzędy zewnętrznej ochrony, aby dojść do drzwi. Poza tym, to była Sarah, już słyszała jej głos. Strażnik otworzył drzwi i weszła Sarah. - Wychodzę za mąż! - obwieściła niepotrzebnie. Poza tym, to był powód, z jakiego wszyscy się tu znaleźli, ale Sarah najwidoczniej potrzebowała tego. Cyn roześmiała się, a potem cofnęła i powiedziała. - Chodźmy na zakupy, Emmo! - Yo! - powiedziała Emma przechodząc przez hol przed Robbiem i Marlonem. Podeszła od razu do Sary i uścisnęła ją. Spotkały się podczas ostatniej Rady w Kalifornii, gdzie Sarah była z Rajmundem. - Wszyscy, to jest Eddie - powiedziała Sarah, wskazując na ochroniarza stojącego przed drzwiami. Był wielkim facetem i górował nad Sarą, ale ponieważ Raj i jego wszystkie wampiry też ją przewyższali, Cyn zdawała sobie sprawę, że Sarah do tego przywykła.

- Okay, taki jest plan - powiedziała Cyn, wyciągając swój zimowy płaszcz z szafy i zakładając go. - Najpierw zakupy, potem wczesny obiad. Kiedy słońce zajdzie, Emelie i Elke spotkają się z nami w Chopin, którego zgodnie z informacjami od Emelie, Raj zgodził się unikać tej nocy, na korzyść dzisiejszego imprezowania dziewczyn. Sarah zatańczyła, a Cyn roześmiała się. - Poza tym – kontynuowała, - to całonocne przyjęcie i niech się leje alkohol. - Co z chłopcami? - zapytała Emma, wskazując na ludzkich ochroniarzy, których twarze pozostały zupełnie obojętne przed wizją całodziennych zakupów. - I mój wampirzy ochroniarz też jest facetem. Duncan nie ma jeszcze żadnej kobiety w swojej drużynie. - Też mogą przyjść na przyjęcie - powiedziała Emma uderzając Robbiego w ramię. - Faceci są w porządku, oprócz Wampirzych Lordów, partnerów i przyszłych mężów! Gotowe na zabawę? - Tak! - krzyknęły jednocześnie Emma i Sarah. - Robbie - powiedziała Cyn odwracając się do wielkiego rangersa, - wszystko gra z twojej strony? Robbie patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a potem westchnął i powiedział. - Kończmy z tym. - Oto duch - powiedziała Cyn, uderzając go w drugie ramię. - Będziesz się świetnie bawił. Zobaczysz. *****

- Już się świetnie bawisz? - wymamrotał Marlon, gdy trzej ochroniarze podążali swoje podopieczne przez centrum handlowe pełne butików. Ogromna przestrzeń została podzielona na małe sklepiki, a każdy z nich oferował ostatnie kolekcje mody. - Hej, przynajmniej nie próbuje się zabić - odpowiedział Robbie, gdy wchodzili do następnego małego sklepiku, wypełnionego gustownymi wystawami. - Aczkolwiek jeszcze jest wcześnie. Z drugiej strony okrągłego wieszaka, Eddie trzymał na oku Sarę. - Wygląda na to, że masz ręce pełne roboty - drażnił się przez ramię bez odwracania się - Nie masz pojęcia nawet o połowie tego - zgodził się Robbie, śledząc wzrokiem Cyn idącą wzdłuż stołu z kaszmirowymi swetrami. To były ładne swetry, w ładnych kolorach. Może kupi jeden swojej żonie, Irinie. Lubiła zakładać jasne kolory, aby zrekompensować sobie życie nocne wampira. Cyn powiedziała coś do Emmy i podążyła do przebieralni na tyle sklepu. Robbie wyprzedził ją i zajrzał przez zasłonę sprawdzając pustą przebieralnię. - Nie możesz tu wchodzić, Robbie - powiedziała Cyn, uśmiechając się do niego przez ramię, gdy ruszył za nią. - Dlaczego nie? - domagał się, przytrzymując ją za ramię. - To przebieralnia - powiedziała cierpliwie. - Damska przebieralnia. - I co? Jest pusta. Sprawdziłem. Emma ukazała się w tej chwili. - Może moglibyście chronić stąd, żeby nikt nie wszedł do środka. Marlon zachmurzył się.

- Może. Pozwól, że sprawdzę najpierw. - Poczekam tutaj - zapewniła go Emma. Marlon zniknął za kurtyną, gdy Cyn podeszła do Robbiego. - Wiem, o czym myślisz - powiedziała przechylając się do jego ramienia. - Ale zauważ, Robbie. Będziesz znudzony do łez, jeżeli będę chciała. - Tydzień – wymamrotał. - Daj mi tydzień na próbę. - Może zaskoczę cię na twoje urodziny. Robbie parsknął z niedowierzaniem, ale Cyn uśmiechnęła się szeroko, spoglądając pytająco na Emmę, gdy śliczna brunetka wyszła z czeluści damskiej przebieralni. - Bezpiecznie? - zapytała Cyn. - Nic tam nie ma - potwierdził Marlon ignorując Cyn i mówiąc do Robbiego i Eddiego. - Nikogo w środku, żadnego wyjścia. - Okay - powiedział Robbie. - Proszę bardzo. ***** - Kurwa, kurwa, Ez, musisz to zobaczyć! - Frankie Ryan rzucał słowa przez ramię nie oglądając się za siebie, nie chcąc stracić z oka monitoru stojącego przed nim. Oczywiście, monitor nie pokazywał tego, do czego był przeznaczony. Był bardziej prywatnym narzędziem służącym podglądaniu bogatych suk. Ale tylko on i Ez wiedzieli o tym.

- Oj, mamusiu - Ezio Galarza, lepiej znany jako Ez, zajęczał, gdy spojrzał przez ramię Frankiego i widząc rozbierającą się piękność w przebieralni numer pięć, jednej z kilku w której prowadzili swoją działalność. Działalność, która zajmowała im większość czasu. I nie tylko w cel oglądania nagich kobiet. - To te - powiedział Ez głosem ochrypłym z podniecenia. - Popatrz na nie, Frankie. Kurwa, spójrz na te pierścionki i naszyjnik na tej. Te suki mają kasę, albo się w nią wżeniły. W każdym razie dla mnie to pasuje. - Są trzy - wskazał Frankie, nie chcąc tego powiedzieć, ale nie cierpiąc pogardy w głosie Eza. - Planowaliśmy tylko dwie. - Więc, poczekamy, aż jedna wyjdzie po inny rozmiar i złapiemy dwie. Nikt nie będzie wiedział, co się stało. Chryste, muszę o wszystkim myśleć! - to niecałkiem tak, pomyślał Frankie. Cały pomysł był jego. Aczkolwiek musiał przyznać, ż wykonanie leżało po stronie Eza. Po to zaangażował w to przyjaciela. Frankie znał swoje możliwości, a Ez był głową całego przedsięwzięcia. Frankie patrzył łakomie na małą blondynkę rozbierającą się w przymierzalni i podającą ubrania ładnej brunetce, zanim założyła jedwabną bluzkę z wieszaka. Odwróciła się do kamery, a wtedy oczy niemal wyszły mu z orbit. Jak na taką małą dziewczynę, miała najpiękniejszy biust, jaki kiedykolwiek widział, a widział ich dużo w tym pokoju. Zdał sobie sprawę, że się ślini i przełknął głośno. - Okay – zabulgotał. - Ale tylko, jeżeli ta blondynka będzie jedną z nich. Jeżeli ona wyjdzie, to poczekamy. - Wpadła ci w oko, co? - powiedział Ez, pukając go w ramię. - No problemo. Zobaczymy, co będzie.

***** - Jak sądzisz? - Sarah spoglądała w swoje odbicie w lustrze. - Bluzka jest ładna - powiedziała Emma stojąc za nią i patrząc krytycznie w lustro. - Ale spódnica jest za duża. Potrzebujesz mniejszej. - Schudłaś, Saro? - zapytała Cyn, wciągając sweter przez głowę i potrząsając włosami. - Kiedy ostatnio mierzyłaś suknię? - Dwa dni temu - powiedziała Sarah, wygładzając dłońmi spódnicę na swoich biodrach. - Masz rację, Emmo. Jest za duża. - Tam leżą ich tony - skomentowała Emma. - Pójdę sprawdzić. - Nie musisz… - Daj spokój, Saro. Zaraz wracam. Sarah słyszała jak Emma mówi coś do facetów stojących na zewnątrz. Wyobraziła sobie trzech ochroniarzy stojących przed przebieralnią i miała nadzieję, że nikt inny nie chciał skorzystać. Musiała się upewnić, że na wszelki wypadek zostawią tu trochę pieniędzy. Sklepy takie jak ten pracowały na małej marży. Rozpięła zbyt dużą spódnicę i powiesiła ją na wieszaku, a potem zdjęła też bluzkę. Mogła założyć ten wełniany golf czekając na powrót Emmy. Wyglądał na ciepły, a na Manhattanie wciąż było zimno, zwłaszcza nocami. Spojrzała krytycznie na Cyn stojącą w swetrze i zamierzającą go zdjąć przez głowę. - To dla ciebie świetny kolor, Cyn - powiedziała patrząc na zielony kaszmir.

- Będę wyglądała morsko, jeżeli coś takiego założę - Cyn roześmiała się. - To ładny kolor - zgodziła się. - Raphaelowi będzie się podobał. - Raphaelowi ty się podobasz. Podobałby mu się worek, gdybyś go założyła - wyraz twarzy Cyn rozmarzył się w sposób, jakiego jeszcze Sarah nie widziała. Zrobiło jej się ciepło na sercu, aczkolwiek to mogła być ta cała sprawa ze ślubem. Ostatnio czuła się taka naiwna. Założyła sukienkę przez głowę, wygładzając ją na piersiach i biodrach, marszcząc się na sposób, w jaki się układała. Spódnica mogła być zbyt duża, ale ta sukienka... odwróciła się w kierunku lustra i przechyliła, aby spojrzeć na swój tyłek, gdy usłyszała niespodziewany odgłos. Spojrzała, aby zobaczyć jak oczy Cyn otwierają się szeroko, a potem wypełnia je złość, a potem... już nic. ***** - Mam misję - obwieściła Emma wychodząc z przebieralni w poszukiwaniu właściwego rozmiaru spódnicy dla Sary. Jak do tej pory, miała ubaw. Zakupy z Cyn i Sarą były prawie tak jak z Lacey. Nie takie same, oczywiście. Nikt nie mógł zastąpić Lacey. Ale odnalazła bratnie dusze w Cyn i Sarze, które były jedynymi kobietami na świecie, a przynajmniej na tej półkuli, które mogły zrozumieć, co znaczyło bycie partnerką dla potężnego wampira.

Marlon ruszył za nią, gdy przebierała stosy spódnic, czekając cierpliwie, aż wybrała właściwy rozmiar. Złapała kilka innych w różnych stylach, na wszelki wypadek. I zatrzymała się przy stole wypełnionym swetrami, myśląc, że może lepiej będą pasować niż jedwabna bluzka, zwłaszcza o tej porze roku. Marlon nic nie mówił, jego wzrok przeczesywał mały sklepik, trzymając wszystkich na odległość swoim wzrostem i wyglądem. To była z pewnością niezamierzona korzyść z robienia zakupów w towarzystwie trzech ochroniarzy. Nikt, nawet skupieni na wyprzedażach ludzie, nie przeszkadzali im. Emma wzięła kilka nowych sztuk i ruszyła z powrotem do przymierzalni, zostawiając Marlona na straży z innymi, podczas, gdy ona w końcu wróciła do wielkiej przymierzalni na końcu. Nasłuchiwała, spodziewając się usłyszeć głosy Cyn i Sary podążając krótkim korytarzem. Cały dzień paplały. Sarah była tak podekscytowana swoim ślubem, co było bardzo słodkie. Ale obie były niespodziewanie cicho, więc Emma zachmurzyła się i pchnęła drzwi znajdując... pusty pokój. Przez chwilę patrzyła pustym wzrokiem, a potem machinalnie wyszła i sprawdziła dla pewności czy wybrała właściwą przymierzalnię. - Cyn? – zawołała. - Sarah? Wchodząc z powrotem do środka, zobaczyła, że to zdecydowanie właściwa przymierzalnia. Obie kobiety zostawiły swoje torebki i płaszcze, i leżał tam sweter Cyn, który miała na sobie wychodząc tego ranka. Prawie upadła, gdy ogarnęło ją przerażenie, jej serce zaczęło walić szybko i mocno. - Marlon! Wróciła do krótkiego korytarza, wybiegając za róg do wyjścia i prawie uderzając w swojego ochroniarza.

- Zniknęły! - krzyknęła drżącym głosem. - Cyn i Sarah... - nie mogła dobyć słów, zanim Marlon nie złapał jej, a dwaj pozostali ruszyli obok nich. - Marlon - powiedziała, szarpiąc się w jego uścisku. - Puść mnie, muszę zobaczyć. - Poczekaj - warknął. - Mogę pomóc! Proszę! Klnąc cicho, wciągnął ją do pustej przymierzalni, trzymając ją jednym ramieniem tak mocno, że ledwie dotykała stopami podłogi. Robbie i Eddie wpadali od jednego pokoju do drugiego, trzaskając drzwiami. - Boże dopomóż, Cyn - mamrotał Robbie. - Jeżeli to jakiś żart… Ruszył z powrotem do wyjścia, najwyraźniej myśląc, że Cyn mogła prześliznąć się jakoś obok niego, aczkolwiek Emma wiedziała, że to niemożliwe. Coś się stało. Coś złego. A ona nie mogła tego znieść. Nie ponownie. W chwili, gdy Robbie wrócił spojrzał na Emmę jak bóg zemsty. - Czy to żart? - domagał się stojąc nad nią. - Spokój, koleś - ostrzegł go Marlon, odwracając się tak, by zasłonić Emmę swoim ciałem. - W porządku - zapewniła go Emma. Wyszła zza niego i spojrzała na Robbiego. - Jeżeli to żart, nikt mi o tym nie powiedział. Nie sądzę, aby Cyn mogła zrobić coś takiego, prawda? Zacisnął zęby. - Nie. Do diabła, nie. Więc, gdzie do diabła... - nagle rozległ się trzask i Eddie krzyknął. - Spójrzcie na to!

Ruszyli z powrotem do przymierzalni, gdzie Emma stanęła w szoku. Eddie odsunął wielkie lustro, za którym była kamera. A nawet więcej, bo trzask pochodził od Eddiego, który otwierał coś, co wyglądało jak cienkie drzwi. Przechylał się do środka pół otwartych drzwi, które mogły służyć pracownikom. Emma pomyślała o Sarze i Cyn rozbierających się przed lustrem i chciało jej się wymiotować. A potem zaczęła zastanawiać się, czego ktoś mógł chcieć od dwóch bezbronnych kobiet - bo wiedziała, że teraz były bezbronne, nie znała dobrze Sary, ale wiedziała, że nie było mowy, aby Cyn dała porwać się bez słowa. Ktokolwiek to zrobił, użył siły, tak, że Cyn nie miała szans krzyknąć, lub walczyć. A Emma nie chciała myśleć, jakie wobec tego były zamiary porywaczy. Robbie rozpiął kamerę i podał ją Eddiemu, odsunął urządzenia na bok robiąc sobie wejście. Ledwie mieścił się w wąskim przejściu, ale przecisnął się, a potem zniknął na kilka minut. Kiedy wrócił, otrzepywał ubranie z kurzu z bardzo poważnym wyrazem twarzy. - Przejście - powiedział z obrzydzeniem i wskazał na cienkie drzwi tłumacząc, dokąd prowadzą. - Prowadzą wzdłuż tego korytarza do klatki schodowej, która wychodzi na ulicę. Pewnie mieli czekający tam samochód. Musiał być więcej niż jeden, aby zabrać obie kobiety na raz. A Cyn jest tygrysicą. Nie poszłaby łatwo - dodał, nieświadomie wypowiadając to, co myślała wcześniej Emma. - Nie usłyszałem nawet pisku żadnej z nich - dodał Ed. - Sarah może nie walczy, ale wie jak krzyczeć. Albo zostały zaskoczone, albo jakoś pozbawione świadomości. - Kurwa! - zaklął Robbie, a potem zaczął przeszukiwać rzeczy, które kobiety po sobie zostawiły. - Komórki – powiedział. - Jeżeli miałyby

swoje... kurwa! - znowu zaklął. Trzymał w ręku telefon, który Emma wiedziała, że należał do Cyn. - Ed? Ed trzymał w jednym ręku płaszcz Sary i klepał po kieszeniach. Zamarł, a potem sięgnął do kieszeni. - Sary - powiedział ponuro. Robbie kopnął zajadle połamane drzwi, niszcząc to, co zostało z przejścia. Nie tracił już czasu, ruszył korytarzem, z Emmą za sobą i Marlonem, który trzymał ją warcząc z tyłu. Ed przecisnął się koło nich tak zasłaniając wszystko, że Emma nic nie widziała wpadając na plecy Eda, gdy zatrzymał się nagle. - Tędy wyszli - usłyszała jak mówi Robbie, a potem otworzyły się drzwi. Zimny wiatr wtargnął do wąskiego korytarza niosąc ze sobą zapach benzyny i śmieci. Drzwi zamknęły się, a oni ruszyli dalej. Korytarz rozszerzył się i stał się jaśniejszy. - Biuro ochrony - wymamrotał Robbie. - Sukinsyn. To ma sens. Która godzina? - zapytał bez emocji. - Prawie czwarta - odpowiedział Ed. - O której słońce tutaj zachodzi? Koło szóstej? - Siódmej, robi się ciemno. - Okay, to nam daje trzy godziny, aby je obie znaleźć zanim nastąpi katastrofa. Jakieś pomysły? - Spójrzmy na to z logicznego punktu widzenia - powiedziała Emma, czując niespodziewany spokój, gdy minął pierwszy przypływ paniki. Pozostali trzej mężczyźni natomiast patrzyli na nią jakby straciła rozum. Spojrzała na nich z niecierpliwością. - Cóż, lepsze to, niż

rozrzucanie dookoła ubrań i jęczenie! - warknęła. No dobra, może nie była taka spokojna. - W porządku - powiedział Robbie. - Pomyśl logicznie za nas. - Okay - Emma wciągnęła powietrze i wypuściła je. - Po pierwsze, ktokolwiek to zrobił, nie wiedział, kogo porywa. To... - wskazała na rozmontowaną kamerę i zniszczone drzwi - było tu jakiś czas... pieprzeni perwersi - dodała zajadle. - W każdym razie, nie mogli mieć na celu nas trzech. Nie było sposobu, abyśmy weszły do tej konkretnie przymierzalni, gdy pozostałe były puste. Więc to przestępstwo z okazji. Nie mówię, że nie planowali tego w końcu zrobić, ale niekoniecznie dzisiaj i nie specjalnie Cyn i Sarę. Zgadzacie się ze mną dotąd? - Ed i Marlon pokiwali, podczas, gdy Robbie machnął ponaglająco rękę. Zegar tykał. - Więc. To butik. Większość rzeczy markowych. To oznacza pieniądze i w to celowali. Obserwowali bogate kobity i czekali na okazję, aby porwać jedną, może dwie i domagać się okupu. - Okay. Sądzę, że masz rację. W czym nam to pomoże? - powiedział niecierpliwie Robbie. - Cóż, po pierwsze, to znaczy, że ich nie skrzywdzą. - To wcale tego nie oznacza - warknął Robbie. - To tylko znaczy, że ich od razu nie zabiją. Potrzebują ich żywych, aby mieć dowód. To wcale nie znaczy, że ich nie skrzywdzą, nie... - Robbie zamknął się, zaciskając mocno zęby w widocznym gniewie czy strachu... może jednym i drugim. - Ale w jednym masz rację - powiedział w końcu. - Te dupki nie wiedzą, z kim zadarli. Emma zamrugała na myśl o porywaczach, którzy mogli już robić straszne rzeczy Cyn i Sarze. Pewnie były śmiertelnie przerażone.

***** - Sukinsyn - krzyknęła Sarah. Uderzała twardymi obcasami butów w drzwi ich więzienia. Słyszała ich głosy, zwierzęcy śmiech dwóch idiotów, którzy porwali ją i Cyn. Nie mieli pojęcia, z kim mają do czynienia. Jej ślub był jutro i będzie przeklęta, jeżeli dwóch idiotów to spieprzy. Obok niej, Cyn zajęczała cicho po raz pierwszy, od kiedy zostały porwane. - Cyn! - syknęła Sarah, wdzięczna, że jej przyjaciółka wreszcie się budziła. Już zaczynała się martwić. Uderzyli Cyn całkiem mocno, gdy je wyciągali przez tajne drzwi. Pieprzeni perwersi. Zadrżała, myśląc o podglądaczach, gdy one się przebierały. Cyn znów jęknęła, głośniej, potem przekręciła się, a jej związane ręce próbowały dosięgnąć głowy, gdzie Sarah widziała wielkiego guza pod ciemnymi włosami. - Cyn? - powiedziała znowu. - Wszystko w porządku, kochanie? Powieki Cyn zadrżały. Otworzyła oczy odrobinę, patrząc na siedzącą obok Sarę, ze związanymi z tyłu rękami, związanymi nogami, opartą o ścianę. - Żartujesz sobie ze mnie - wymamrotała Cyn i znowu zamknęła oczy. Trzymała je zamknięte przez minutę, potem otworzyła je z jękiem. - Cholera. Miałam nadzieję, że jestem pijana i mam halucynacje - Sarah roześmiała się słabo. - Nie, przykro mi. To prawda. Jak twoja głowa? - Powiem ci, jak usiądę.

Cyn uniosła się do pozycji siedzącej, co było trudne ze związanymi rękami i nogami, tak jak u Sary. Oparła się wolno o ścianę, oddychając ciężko. - Więc - powiedziała - ten cały bajzel za lustrem... to była prawda? - Taa. Cyn myślała przez chwilę. - Pieprzone perwersy. - To samo powiedziałam. - Twój ślub jest jutro. - Wiem - powiedziała zgodnie Sarah. - A my musimy się stąd wydostać do zachodu słońca. - Nie gadaj. Chłopcy oszaleją. Cyn parsknęła. - Można tak powiedzieć. - Cyn. - Taa. - Czy powinnyśmy być bardziej zmartwione? To znaczy... Nie jestem wcale przestraszona. Czy mamy się bać? - Niee. Po pierwsze, nie jesteśmy bezradne. Wydostaniemy się stąd. Po drugie, nie znam twojego Eda, ale Robbie przewróci to miasto do góry nogami szukając nas, i totalnie mu ufam. A, w końcu, to jest naprawdę ważne, ty i ja jesteśmy partnerkami dwóch najgroźniejszych wampirów na planecie. Gdy tylko zajdzie słońce zrobią z tego gównianego miejsca jatkę i urwą głowy tym dupkom. Jeżeli wciąż tu będziemy, oczywiście. Ale nie będziemy.

- Przede wszystkim musimy się stąd wydostać. Raj będzie musiał dostosować się, jeżeli się obudzi, a ja znów będę porwana. - Nawet nie mów - zgodziła się ponuro Cyn. - Do diabła, jeżeli Raj jest podobny do Raphaela, żadna z nas nie zobaczy słońca przez całe lata. Może nawet dekady. - Sarah pokiwała zgodnie. - I to zupełnie zrujnuje mój ślub. - I to jest numer jeden z powodów, dlaczego to się nie zdarzy. Nie zadzierasz z kobietą w dniu jej ślubu. Więc, ruszajmy się. Cyn zacisnęła zęby na ogromny ból głowy i odepchnęła się od ściany, klękając na brudnym dywanie, aż jej stopy znalazły się przy rękach Sary. Sarah patrzyła na nią ze zdumieniem, ale Cyn uśmiechnęła się do niej szeroko. - Włóż rękę do mojego buta, dziewczynko - powiedziała do Sary. - Mam coś dla ciebie. - Coś większego niż łapka? - Sarah przesuwała się, aż przekręciła swoje związane ręce w dziwną pozycję, która pozwalała wsunąć palce w cholewkę buta Cyn. - Ooo, twarde. Odsunęła ręce, a potem odkręciła je patrząc na znalezisko. To był mały, składany nóż, stalowy z perłową rączką. Sarah zachmurzyła się. - Ładny, ale spodziewałam się czegoś większego. Cyn roześmiała się. - Podaj. Może jest mały, ale poręczny. Wzięła nóż i obracała go, aż poczuła guzik pod ozdobną rączką. Nacisnęła go i poczuła jak wysuwa się ostrze z prawie bezgłośnym świstem.

- To sprężynowiec! - syknęła podekscytowana Sarah. - Nie wiedziałam, że nosisz taki! - To długa historia. Powiedzmy po prostu, że odkryłam, że są takie chwile, kiedy dziewczyna musi mieć w swoim bucie nóż. Cyn skupiała się, gdy manewrowała ostrzem między swoimi rękami. Dzięki Bogu, że ci frajerzy używali plastykowych linek. Pewnie myśleli, że są telewizyjnymi gliniarzami. Idioci. Mogłoby być gorzej, gdyby używali więzów, a nawet jeszcze gorzej przy taśmie. Wiedziała z doświadczenia, że srebrna taśma wymagała więcej wysiłku, aby ją przeciąć, zwłaszcza, gdy była na nadgarstkach. Ostrze było ostre. Ale mogło zająć Cyn dużo więcej czasu, aby się uwolnić i kosztowałoby kilka kropel krwi. A Raphael i tak będzie wkurzony, gdy to się skończy. Nie potrzebowała dodatkowo utraty krwi do jego listy pretensji. Sarah ucichła, gdy Cyn pracowała, ale Cyn czuła jak jej przyjaciółka przygląda się jej. Przedstawiła Sarze optymistyczną wersję ich tarapatów, nie chcąc jej martwić i wkurzać Raja. Ponieważ jeżeli Raj będzie wkurzony to i Raphael będzie wkurzony, a tego nie potrzebował. Nie po tym, jak prawie stracił Cyn nie tak dawno temu. Nie potrzebowała Duncana mówiącego jej, jak bardzo to wstrząsnęło Raphaelem, gdy Cyn prawie umarła. Połączenie partnerskie między nimi było potężną rzeczą i miało kilka tajemnic. A mówiąc o Duncanie, gdzie była Emma? Wyszła z przymierzalni, gdy uderzyli porywacze. Cała nadzieja w tym, że udało jej się uniknąć takiego losu. To była dobra i zła wiadomość. Dobra, ponieważ Emma była bezpieczna, a zła, ponieważ jej ochroniarz natychmiast dostarczy ją do Duncana, a Duncan zatrzymał się w domu Raphaela. Cyn westchnęła. Sama się oszukiwała. Nieważne jak bardzo będzie się uspokajać,

nieważne ile włoży wysiłku w utrzymanie swojego połączenia z Raphaelem na zasadzie „nie martw się o mnie”, on będzie wiedział dokładnie o co chodzi. I nie będzie potrzebował pomocy Duncana czy Raja, aby mu powiedzieli. Więc, Cyn musiała się upewnić, że wróci do domu zanim on obudzi się, albo naprawdę zacznie się zadyma. Grube, plastykowe więzy poddały się tak nagle, że Cyn prawie przecięła sobie ramię. Potrząsnęła szybko ramionami, pocierając nadgarstki i zaczęła pracować nad więzami Sary. - Założę się, że będą zaskoczeni - wymamrotała Sarah. - Nie przyszło wam do głowy, że uciekniemy, dupki? - Myślę, że myślenie ich nie dotyczy. Jesteś pewna, że są tam? - Cyn wskazała głową pokój obok, a potem skrzywiła się. - Cholera- powiedziała, zamykając szybko oczy. - Przypomnij mi, aby tak nie robić. Pochyliła się ostrożnie i znów zaczęła ciąć więzy Sary na nadgarstkach. - Taa, słyszałam jak wcześniej się kłócili, a teraz oglądają Maury, jak sądzę. Coś o matce i dwóch potencjalnych ojcach - nadgarstki Sary były wolne i pocierała je delikatnie, gdy Cyn uwalniała najpierw swoje, a potem jej kostki. - Jest ich tylko dwóch? - sprawdzała Cyn. - Tylko tylu widziałam w sklepie, a potem po drodze, nie słyszałam nikogo innego. - Widziałaś jakąś broń, gdy nas porywali? - Jeden pistolet. Uderzyli cię nim w głowę, a potem wycelowali we mnie. Czuję się trochę urażona, że najwyraźniej uważali ciebie za groźniejszą.