4
Rozdział 21 - Doktryna Regisa ..................................................115
Rozdział 22 - Kapusta i winorośl ...............................................120
Rozdział 23 - Pub .......................................................................123
Rozdział 24 - Próżność pani Armstrongowej Flood ..................127
Rozdział 25 - Sierp księżyca ......................................................132
Kardynał .................................................................................134
CZĘŚĆ TRZECIA......................................................................136
Rozdział 26 - Zstąpienie anioła..................................................137
Rozdział 27 - Nowa dziewczyna................................................144
Rozdział 28 - Anioł Ciemności ..................................................149
Rozdział 29 - Nowe zasady........................................................154
Rozdział 30 - W roli dziewczyny...............................................158
Rozdział 31 - Całonocna impreza ..............................................162
Rozdział 32 - Przesłuchanie .......................................................166
Rozdział 33 - Opowieść o dwóch przyjaciółkach......................169
Rozdział 34 - Niezwiązana.........................................................173
Rozdział 35 - Druga ofiara .........................................................177
Rozdział 36 - Przygotowania .....................................................181
Rozdział 37 - Dom Kronik .........................................................185
Rozdział 38 - Wyznania .............................................................189
Rozdział 39 - Władca marionetek ..............................................195
Rozdział 40 - Wędrówka śmierci ...............................................197
Kochanka................................................................................202
CZĘŚĆ CZWARTA...................................................................203
Rozdział 41 - Zakon petruwiański (Schuyler) ...........................204
Rozdział 42 - Droga do Piekła (Mimi).......................................209
Rozdział 43 - Łowca i ofiara (Deming) .....................................213
Podziękowania............................................................................214
5
SSTTRREESSZZCCZZEENNIIEE
Zbłąkany anioł
Marzenia Schuyler nareszcie się spełniły: jest bezpieczna, u
boku ukochanego, który chce jej pomóc w wypełnieniu ostatniej woli
Lawrence’a Van Alena… Ale gościnne schronienie okazuje się złotą
klatką. Jack i Schuyler muszą znowu uciekać. Lawirując pomiędzy
venatorami hrabiny, a nasłanymi przez Mimi najemnikami, znajdują
nieoczekiwanego sprzymierzeńca - ale także natrafiają na ślad czegoś
całkowicie nowego. Co oznacza tajemniczy symbol?
Tymczasem w Nowym Jorku Mimi, nowa Regentka, nie ma
czasu, by poświęcić się wyłącznie zemście. Po jednej z licznych
imprez znika wampirza nastolatka, a w Internecie pojawia się dziwne
nagranie z pogróżkami. Porywacze zapowiadają unicestwienie
wampirzycy. Tocząca rozpaczliwy wyścig z czasem, Mimi musi
odłożyć na bok swoją dumę i poprosić o pomoc ostatnią osobę, na
której towarzystwo miałaby ochotę. Ale na ile może jej się przydać
Oliver, zwyczajny archiwista w Repozytorium? Czy za porwaniem
stoją znowu srebrnokrwiści? A może w grze pojawiła się nowa,
tajemnicza i nieprzewidywalna siła?
6
Dla Taty,
Alberta B. de la Cruz
(7 września 1949 - 25 października 2009),
który uważał, że dedykacje i podziękowania to najlepsze części moich
książek, ponieważ zawsze jest tam mowa o nim.
7
Misguided angel hanging over me,
Heart like a Gabriel, pure and white as ivory
Soul like a Lucifer, black and cold like a piece of lead.
Misguided angel, love you till I'm dead.
- Cowboy Junkies, Misguided Angel
Wszystko się zmienia, nic nie ginie.
- Owidiusz
8
Z osobistego dziennika Lawrence'a Van Alena
9
Pościg
Odgłos kroków na bruku rozbrzmiewał echem wśród pustych
ulic miasta. Tomasia w safianowych ciżmach stąpała niemal
bezgłośnie, słysząc za plecami stukot ciężkich butów Andreasa i
lżejsze kroki Giovanniego. Nie zwalniając, biegli jedno za drugim,
blisko siebie, przyzwyczajeni do tego rodzaju karności i
przyzwyczajeni do wtapiania się w ciemność. Na środku placu
rozdzielili się.
Tomi wzniosła się na gzyms najbliższego budynku i
przycupnęła, patrząc na rozległą panoramę miasta: od budowanej
właśnie bazyliki przez Most Złotników, aż do dzielnic za rzeką.
Wyczuła, że zbliża się do nich potwór i przygotowała się do ataku. Ich
cel jeszcze nie wiedział, że jest śledzony, a Tomasia miała zamiar
uderzyć szybko i niepostrzeżenie, wymazując i niszcząc każdy ślad
srebrnokrwistego. Zupełnie jakby bestia, przebrana za pałacowego
strażnika, nigdy nie istniała. Nawet umierając, nie mogła wydać
żadnego dźwięku. Tomasia nie ruszała się z miejsca, czekając, aż
bestia podejdzie bliżej i wpadnie w ich zasadzkę.
Usłyszała, że Dre odchrząkuje, lekko zadyszany. Obok niego
pojawił się Gio z obnażonym mieczem, sygnalizując, że wampir
znalazł się już w zaułku.
Teraz przyszła jej kolej. Tomasia zeskoczyła ze swojego
posterunku, trzymając w zębach sztylet.
Ale kiedy wylądowała na ulicy, nie zobaczyła ani śladu bestii.
- Gdzie...? - zaczęła szeptem, ale Gio położył palec na ustach,
wskazując ciemną uliczkę.
Tomi uniosła brwi. Coś niezwykłego. Srebrnokrwisty zatrzymał
się, aby porozmawiać z zamaskowanym nieznajomym. To dziwne:
Croatanie nienawidzili czerwonokrwistych i zwykle unikali ich albo
torturowali dla rozrywki.
- Ruszamy? - zapytała, kierując się w tamtą stronę.
- Czekaj - rozkazał Andreas. Miał dziewiętnaście lat, był wysoki
i dobrze zbudowany, wyrzeźbione muskuły i gęste brwi sprawiały, że
był zarazem przystojny i bezlitosny. Był ich przywódcą, jak zawsze.
W porównaniu z nim Gio wydawał się drobny, niemal jak elf, z
urodą, której nie mogły ukryć nawet postrzępiona broda i długie,
10
nieposłuszne włosy. Trzymał dłoń na rękojeści miecza, spięty i
gotowy do skoku.
Tomi zrobiła to samo, przesuwając palcem po ostrzu sztyletu.
Czuła się lepiej, mając go przy sobie.
- Zobaczmy, co będzie dalej - zdecydował Dre.
11
CCZZĘĘŚŚĆĆ PPIIEERRWWSSZZAA
SCHUYLER VAN ALEN I BRAMA OBIETNICY
U wybrzeży Włoch
Teraźniejszość
12
RROOZZDDZZIIAAŁŁ 11
-- CCIINNQQUUEE TTEERRRREE
Schuyler Van Alen najszybciej, jak mogła, wspięła się
spiralnymi schodkami z polerowanego brązu na górny pokład.
Pochwyciła spojrzenie stojącego na dziobie jachtu Jacka Force'a i
skinęła głową, osłaniając oczy przed palącym śródziemnomorskim
słońcem. Gotowe.
To dobrze, przekazał i zajął się rzucaniem kotwicy. Był spalony
słońcem i rozczochrany, jego skóra miała kolor ciemnego orzecha, a
włosy barwę lnu. Czarne włosy Schuyler także były zmierzwione i
zaniedbane po miesiącu wystawiania ich na słone morskie powietrze.
Miała na sobie starą koszulę Jacka, niegdyś białą i nieskazitelną,
obecnie zszarzałą i wystrzępioną na dole. Oboje otaczała aura luzu,
typowa dla ludzi będących na wiecznych wakacjach: leniwa,
zrelaksowana bezcelowość ukrywała ich determinację. Miesiąc
wystarczył. Musieli działać. Musieli działać dzisiaj.
Mięśnie ramion Jacka napięły się, kiedy szarpnął linę,
sprawdzając, czy kotwica zaczepiła o dno morskie. Nie miał
szczęścia.
Kotwica podniosła się, więc popuścił jeszcze kilka metrów liny.
Podniósł prawą rękę, sygnalizując Schuyler, żeby wrzuciła wsteczny
bieg. Jack wypuścił jeszcze kawałek liny i znowu szarpnął. Gruby
biały warkocz zacisnął się na jego ręce, kiedy ciągnął kotwicę ku
sobie.
Schuyler, która dawniej żeglowała latem w Nantucket,
wiedziała, że zwykły człowiek użyłby do zarzucenia
trzystukilogramowej kotwicy kołowrotu z silnikiem, ale oczywiście
Jack nie był w najmniejszym stopniu zwykłym człowiekiem.
Pociągnął mocniej, wykorzystując niemal całą swoją silę, a
ośmiotonowy jacht hrabiny jakby naprężył się na moment. Tym razem
13
kotwica wytrzymała, znajdując zaczepienie na skalistym dnie. Jack
rozluźnił mięśnie i puścił linę, a Schuyler odeszła od steru, żeby
pomóc mu owinąć ją wokół podstawy kołowrotu. Przez ostatni
miesiąc znajdowali niewielką pociechę w takich prostych zadaniach.
Pozwalało im to zająć się czymś konkretnym, podczas gdy planowali
ucieczkę.
Ponieważ Izabela Orleańska ofiarowała im wprawdzie
schronienie w swoim domu, ale dawno temu, w innym wcieleniu, była
ukochaną Lucyfera, Druzyllą, siostrą - żoną cesarza Kaliguli. To
prawda, że hrabina okazała im niezwykłą szczodrość, otaczając
wszelkimi luksusami - jacht na przykład był w pełni i obficie
zaopatrzony. Ale z każdym dniem stawało się coraz bardziej
oczywiste, że zaproponowane przez hrabinę schronienie szybko
przemienia się w więzienie. Był już listopad, a oni pozostawali
praktycznie znajdującymi się w jej mocy więźniami, których nigdy nie
pozostawiano samych, i którym nie pozwalano się oddalać. Schuyler i
Jack byli równie daleko od znalezienia Bramy Obietnicy, jak w dniu,
kiedy opuścili Nowy Jork.
Hrabina dawała im wszystko oprócz tego, czego potrzebowali
najbardziej: wolności. Schuyler nie przypuszczała, by Izabela, wielka
przyjaciółka Lawrence'a i Cordelii i jedna z najbardziej szanowanych
wdów w europejskiej wampirzej społeczności, miała okazać się
srebrnokrwistym zdrajcą. Jednak po zdradzie Forsytha Llewellyna w
Nowym Jorku wszystko wydawało się możliwe. Tak czy inaczej, nie
mogli pozwolić sobie na czekanie i sprawdzenie, czy hrabina planuje
uwięzić ich na stałe.
Schuyler spojrzała nieśmiało na Jacka. Byli razem już od
miesiąca, nareszcie jako oficjalna para, ale wszystko nadal wydawało
jej się całkowicie nowe - jego dotyk, głos, towarzystwo, lekki dotyk
ręki na jej ramionach. Stała obok niego, opierając się o barierkę, a
Jack objął ją ramieniem, przyciągając bliżej, żeby pocałować w
czubek głowy.
Takie pocałunki lubiła najbardziej, ciesząc się w głębi serca
pewnością, z jaką ją trzymał.
Należeli teraz do siebie.
Schuyler pomyślała, że może to właśnie miała na myśli Allegra,
kiedy powiedziała jej, żeby wróciła do domu i przestała ze sobą
14
walczyć, przestała uciekać przed swoim szczęściem. Może to właśnie
matka chciała jej przekazać.
Jack cofnął rękę, a Schuyler popatrzyła za jego wzrokiem, na
niedużą szalupę, którą „chłopcy” opuszczali z rufy na spienioną wodę
na dole. Dwaj radośni Włosi, Drago i Iggy (zdrobnienie od Ignazio),
byli venatorami pracującymi dla hrabiny i wedle wszelkich znaków na
niebie i ziemi ich strażnikami więziennymi. Ale Schuyler polubiła ich
niemal jak przyjaciół. Myśl o tym, co ona i Jack planowali, sprawiała,
że jej nerwy były nieźle skołatane. Miała nadzieję, że uda im się nie
zrobić krzywdy venatorom, ale wiedziała też, że w razie czego nie
mogą się wahać. Zadziwiał ją spokój Jacka, sama z trudem zmuszała
się, żeby stać nieruchomo i z niecierpliwości gimnastykowała nogi w
kostkach, wspinając się na palce i opadając.
Podeszła za Jackiem na krawędź pokładu. Iggy przycumował
łódkę do jachtu, a Drago wyciągnął rękę, żeby pomóc Schuyler. Ale
Jack wślizgnął się pierwszy i odsunął Włocha, dżentelmeńskim
gestem oferując Schuyler swoją rękę. Przytrzymała się jej,
przechodząc przez barierkę do łódki. Drago wzruszył ramionami i
wyrównał balans łodzi, podczas gdy Iggy na dziobie pakował ostatnie
zapasy - kilka koszy piknikowych i plecaki z kocami i wodą.
Schuyler obróciła się, aby po raz pierwszy przyjrzeć się uważnie
poszarpanemu włoskiemu wybrzeżu. Od kiedy usłyszeli, że Cinque
Terre to ulubione miejsce Iggy'ego, nalegali na tę całodniową
wycieczkę. Cinque Terre było fragmentem włoskiej riwiery, na
którym położonych było pięć średniowiecznych miasteczek. Iggy, o
szerokiej twarzy i okazałym brzuchu, opowiadał z nostalgią o czasach,
kiedy biegał po ścieżkach na krawędziach klifów, a potem wracał do
domu na obiad, jedzony na tarasie z widokiem na zachód słońca nad
zatoką.
Schuyler nigdy nie była w tej części Włoch i nie wiedziała o niej
za wiele - ale wiedziała, jak mogą wykorzystać sentyment Iggy'ego do
rodzinnego miasta na swoją korzyść. Nie potrafił oprzeć się
propozycji odwiedzenia tego miejsca i zgodził się, żeby spędzili dzień
z dala od pływającego więzienia. Było to miejsce idealne dla ich
planów, ponieważ szlaki kończyły się starożytnymi schodami,
ciągnącymi się setki metrów w górę. O tej porze roku ścieżki były
opuszczone - sezon turystyczny się skończył. Jesień przyniosła
chłodniejszą pogodę i w popularnych latem kurortach nie było już
15
prawie nikogo. Górskie szlaki mogły odprowadzić ich daleko od
jachtu.
- Spodoba ci się tutaj, Jack - powiedział Iggy, wiosłując
energicznie. - Tobie też, signorina - dodał. Włosi mieli problemy z
wymawianiem imienia „Schuyler”.
Jack odpowiedział pomrukiem, unosząc wiosło, a Schuyler
starała się wyglądać, jakby nie mogła się doczekać. Powinni
szykować się na udany piknik. Schuyler zauważyła, że Jack patrzy z
namysłem na morze, przygotowując się do tego, co miał przynieść ten
dzień. Z uśmiechem poklepała go po ramieniu. To miał być
wyczekiwany oddech od życia na statku, okazja do spędzenia dnia na
wędrówce.
Powinni wyglądać jak szczęśliwa i pozbawiona jakichkolwiek
trosk para, a nie jak dwoje skazańców, planujących ucieczkę z
więzienia.
16
RROOZZDDZZIIAAŁŁ 22
-- UUCCIIEECCZZKKAA
Schuyler poczuła, że humor jej się poprawia, kiedy wpłynęli do
zatoki przy miasteczku Vernazza. Widok zachwyciłby każdego i
nawet pochmurne oblicze Jacka trochę się rozjaśniło. Skalne półki
były niesamowicie efektowne, a przycupnięte na nich domy sprawiały
wrażenie równie starych, jak otaczające je głazy. Zacumowali łódź i
cała czwórka wspięła się na szczyt urwiska, kierując się w stronę
szlaku.
Pięć miast tworzących Cinque Terre połączonych było
kamienistymi ścieżkami - na niektóre z nich praktycznie nie dawało
się wspiąć, jak wyjaśnił Iggy, kiedy szli wzdłuż szeregu maleńkich
otynkowanych domków. Venator był w wyśmienitym humorze i
opowiadał im historię każdego z mijanych domów.
- Ten tutaj moja ciotka Clara sprzedała w 1977 roku bardzo
sympatycznej rodzinie z Parmy, a tu obok mieszkała najpiękniejsza
dziewczyna we Włoszech (odgłosy cmokania), tylko... wiecie,
czerwonokrwiste damy, potrafią być takie... wybredne... o, a tutaj...
Szli pomiędzy ogródkami i polami, a Iggy witał się z mijanymi
mieszkańcami i klepał zwierzęta, kiedy przechodzili przez pastwiska.
Szlak prowadził tam i z powrotem od trawiastych pastwisk do domów
na samej krawędzi nadmorskiego urwiska. Kiedy wspinali się
naprzód, Schuyler widziała małe kamyczki, osypujące się ze zbocza.
Iggy podtrzymywał rozmowę, podczas gdy Drago przytakiwał
tylko i uśmiechał się do siebie, jakby odbył tu już za dużo wycieczek i
nie chciał psuć zabawy przyjacielowi. Rozwlekłe opowieści Iggy'ego
zajęły większość poranka. Wspinaczka była męcząca, ale Schuyler
cieszyła się, że ma okazję rozprostować nogi i była pewna, że Jack
także to docenia. Za dużo czasu spędzili na łodzi, a chociaż mogli
pływać w morzu, nie mogło się to równać z porządną wędrówką na
17
świeżym, lądowym powietrzu. Kilka godzin zajęło im dojście z
Vemazzy do Corniglii, a potem do Manaroli. Schuyler zauważyła, że
przez cały dzień nie widzieli ani jednego samochodu czy ciężarówki,
żadnej linii telefonicznej ani trakcji elektrycznej.
- To jest to - przekazał Jack. - Tutaj.
Schuyler wiedziała, że Jack oszacował, iż znaleźli się niemal w
połowie drogi między dwoma miasteczkami. Nadszedł właściwy czas.
Schuyler poklepała Iggy'ego w ramię i wskazała na urwiste
wyniesienie nad klifem.
- Lunch? - zatrzepotała rzęsami.
Iggy uśmiechnął się.
- Jasne! Tak się rozgadałem, że zapomniałbym się zatrzymać i
coś zjeść!
Punkt, do którego zaprowadziła ich Schuyler, był ciekawie
położony. Szlak wybiegał na cypel, więc po obu stronach wąskiej
ścieżki znajdowało się urwisko.
Venatorzy rozłożyli jeden ze śnieżnobiałych obrusów hrabiny na
trawie pomiędzy głazami i cała czwórka stłoczyła się na tej
niewielkiej przestrzeni. Schuyler starała się nie gapić w dół, zajmując
miejsce jak najbliżej krawędzi.
Jack usiadł naprzeciwko niej, spoglądając ponad jej głową na
wybrzeże poniżej. Obserwował plażę, podczas gdy Schuyler
pomagała rozpakować koszyk. Wyjęła szynkę parmeńską, salami
finocchiona, mortadelę i suszoną wołowinę. Wędliny w postaci
długich walców lub pocięte w małe plasterki zapakowane były w
papier pergaminowy.
W koszu znajdował się też bochenek chleba z rozmarynem oraz
brązowa papierowa torba, pełna ciasteczek z migdałami i placuszków
z dżemem. Aż szkoda, że to wszystko miało się zmarnować. Drago
wyjął kilka plastikowych pudełek zawierających włoskie sery,
pecorino i świeżą burratę, zapakowane w zielone liście. Schuyler
odkroiła i skosztowała kawałek burraty. Maślano - mleczny smak
mógł swoją doskonałością rywalizować z rozciągającym się wokół
widokiem.
Na moment pochwyciła spojrzenie Jacka. Szykuj się, przekazał.
Nadal uśmiechała się i jadła, chociaż żołądek zaczął się jej zaciskać.
Obejrzała się szybko, żeby zobaczyć, na co patrzył Jack. Przy plaży w
dole zacumowała niewielka motorówka. Kto mógłby zgadnąć, że
18
nastoletni północnoafrykański pirat z wybrzeży Somalii okaże się tak
godnym zaufania pomocnikiem? - pomyślała Schuyler. Nawet z tej
odległości widziała, że przyprowadził to, o co go prosili: jedną z
najszybszych motorówek, jakimi dysponowali piraci, wysmukłą i z
groteskowo wielkim silnikiem.
Iggy otworzył butelkę wina Prosecco i cała czwórka z
uśmiechem wzniosła toast za skąpane w słońcu wybrzeże. Szerokim
gestem wskazał rozłożoną między nimi ucztę.
- Zaczynamy?
Na ten moment czekali. Schuyler zaczęła działać. Odchyliła się
do tylu i udała, że traci równowagę, a potem pochyliła się do przodu i
chlusnęła całą zawartością szklanki wina w twarz Drago. Sprawiał
wrażenie ogłupiałego, gdy alkohol zapiekł go w oczy, ale zanim
zdążył zareagować, Iggy klepnął go w plecy i zarechotał z całego
serca, jakby Schuyler opowiedziała szczególnie śmieszny dowcip.
Jack zerwał się, korzystając z tego, że Drago był chwilowo
oślepiony, a Iggy zamknął oczy ze śmiechu. Wyciągnął drewniany
nóż z rękawa, obrócił go i wbił głęboko w pierś Drago. Włoch
rozciągnął się na ziemi, krwawiąc obficie z rany. Schuyler pomogła
Jackowi zrobić tę broń z obluzowanej deski, którą wyjął ze schodów,
szlifując ją na kamieniu wyłowionym przez nią podczas nurkowania.
Deska była zrobiona z drzewa żelaznego i zmieniła się w
niebezpieczny i śmiercionośny sztylet.
Schuyler rzuciła się do drugiego venatora, ale Iggy zerwał się na
nogi, zanim zdążyła wstać. Tego nie brali pod uwagę. Tłuścioch umiał
się naprawdę szybko ruszać. W jednej chwili wyrwał ostrze z piersi
przyjaciela, aby wykorzystać ją jako własną broń, i odwrócił się do
Schuyler. Jego oczy były całkowicie poważne.
- Jack! - krzyknęła, kiedy venator zaatakował. Nie mogła się
ruszyć, Iggy rzucił na nią zaklęcie unieruchamiające, kiedy sięgał po
nóż, który teraz wznosił nad jej piersią. Za moment miał przeszyć jej
serce, ale Jack zanurkował pomiędzy nich i przyjął na siebie pełne
impetu uderzenie.
Schuyler musiała wyrwać się spod działania zaklęcia. Szarpnęła
się do przodu, wykorzystując każdy pozostały jej gram energii,
walcząc z przytrzymującą ją niewidzialną pajęczyną. Miała uczucie,
że porusza się w zwolnionym tempie przez gęstą ciecz, ale znalazła
19
słaby punkt zaklęcia i przełamała je. Wrzasnęła i rzuciła się do Jacka,
który leżał jak pozbawiony życia.
Iggy był tam pierwszy i przewrócił go na plecy, ale cofnął się
zdumiony. Cały i zdrowy chłopak uśmiechnął się ponuro.
Jack zerwał się na nogi.
- Nieładnie, venatorze. Jak mogłeś zapomnieć, że anioła nie
można zranić ostrzem, które sam stworzył? - podwinął rękawy i stanął
twarzą w twarz z przeciwnikiem. - Może ułatwisz sobie życie? -
zapytał łagodniej. - Proponuję, żebyś wrócił i powtórzył hrabinie, że
nie jesteśmy parą kolczyków, które może trzymać w szkatułce.
Odejdź, a nie zrobimy ci krzywdy.
Przez moment wydawało się, że venator rozważa tę ofertę, ale
Schuyler wiedziała, że jest zbyt starą duszą na tak tchórzliwe wyjście.
Włoch wyjął z kieszeni paskudnie wyglądające zakrzywione ostrze i
skoczył w stronę Jacka, nieoczekiwanie zatrzymując się w powietrzu.
Przez sekundę wisiał nieruchomo, z dziwnym wyrazem twarzy, na
której malowały się jednocześnie zmieszanie i porażka.
- Niezła robota z tym unieruchomieniem - powiedział Jack do
Schuyler.
- Zawsze do usług - uśmiechnęła się. Zebrała zaklęcie, które
przed chwilą ją sparaliżowało, i rzuciła je na venatora. Jack zajął się
resztą, potężnym gestem strącając grubego strażnika z urwiska, żeby
roztrzaskał się o skały na dole.
- Zajęłaś się zbiornikiem? - zapytał, kiedy pospiesznie schodzili
na dół, do czekającej na nich pirackiej łodzi.
- Jasne - skinęła głową. Dobrze zaplanowali swoją ucieczkę:
Jack osadził kotwicę jachtu tak głęboko w dnie morskim, że wyrwanie
jej nie będzie możliwe, a Schuyler opróżniła zbiornik paliwa.
Poprzedniej nocy uszkodzili żagle i radio.
Przebiegli przez plażę do pirackiej łodzi, w której czekał ich
nowy przyjaciel, Ghedi. Schuyler spotkała go podczas jednej z
nadzorowanych wypraw na targ w St. Tropez, gdzie były członek
samozwańczych „Somalijskich Marines” pomagał przy rozładunku
świeżych ryb w dokach. Ghedi tęsknił za dawnymi dniami pełnymi
przygód i natychmiast skorzystał z okazji, by pomóc dwójce
uwięzionych Amerykanów.
- Zgodnie z zamówieniem, szefowo - uśmiechnął się Ghedi,
odsłaniając rząd olśniewająco białych zębów. Poruszał się zwinnie i
20
szybko. Wyskoczył z motorówki - miał zamiar wrócić później na targ
promem.
- Dzięki, stary - Jack ujął ster. - Zajrzyj jutro na swoje konto.
Somalijczyk uśmiechnął się jeszcze szerzej, a Schuyler
pomyślała, że frajda z kradzieży łodzi była dla niego niemal
wystarczającą zapłatą.
Potężny silnik ożył z rykiem, przyspieszyli, oddalając się od
wybrzeża. Schuyler spojrzała na dwóch venatorów, unoszących się
nieruchomo w wodzie. Pocieszyła się pewnością, że obaj to przeżyją:
byli starożytnymi istotami i żaden upadek z urwiska nie mógł ich
naprawdę uszkodzić. Jedyny cios otrzyma tylko ich duma. Ale
potrzebują czasu, żeby dojść do siebie, a przez ten czas ona i Jack
będą już daleko.
Odetchnęła. Nareszcie. Teraz do Florencji, żeby zacząć
poszukiwania odźwiernego i zabezpieczyć bramę, zanim znajdą ją
srebrnokrwiści. Mogli znowu wziąć się do roboty.
- Wszystko dobrze? - Jack prowadził motorówkę przez
wzburzone fale z profesjonalną łatwością. Wziął ją za ręką i mocno
uścisnął. Przytuliła jego dłoń do policzka, rozkoszując się dotykiem
zgrubiałych odcisków na jej skórze. Udało im się. Byli razem.
Bezpieczni. Wolni. I nagle zamarła.
- Jack, za nami.
- Wiem. Słyszę silniki - powiedział, nawet się nie oglądając.
Schuyler wpatrywała się w horyzont, zza którego wyłoniły się trzy
ciemne kształty. Kolejni venatorzy, na ścigaczach z czarno - srebrnym
herbem na szybach. Kształty rosły coraz bardziej i bardziej w miarę,
jak się do nich zbliżali. Najwyraźniej Iggy i Drago nie byli ich
jedynymi strażnikami.
Ucieczka miała się okazać trudniejsza, niż przypuszczali.
21
RROOZZDDZZIIAAŁŁ 33
-- WW GGŁŁĘĘBBIINNĘĘ
Pierwsze krople spadły na policzek Schuyler jak delikatne
pocałunki. Miała nadzieję, że to będzie tylko przelotny deszcz, ale rzut
oka na ciemniejące coraz bardziej niebo powiedział jej, że tak się nie
stanie. Spokojny, błękitny dotąd horyzont nabierał szybko odcieni
szarości, czerwieni i czerni, skłębione chmury zbijały się w ciężką,
jednolitą masę. Deszcz, początkowo lekki, uderzył nagle w pokład w
narastającym staccato. Rozległ się grzmot, a niski, dudniący dźwięk
sprawił, że dziewczyna podskoczyła.
Oczywiście musiało się rozpadać, żeby wszystko bardziej
skomplikować. Schuyler sięgnęła za plecy Jacka po niewielki łuk.
Poprosili Ghediego, żeby go przygotował dla nich i ukrył w schowku
przemytników, znajdującym się w zęzie.
Przez miesiąc spędzony na morzu przygotowywali ucieczkę.
Jack godzinami uczył Schuyler tajników sztuki venatorów (takich jak
podstępy czy rodzaje amunicji), a za zgodą Iggy'ego i Drago pokazał
jej także podstawy łucznictwa. Dzięki pewnej ręce i dobremu
wzrokowi okazała się w tym nawet lepsza od niego. Teraz wyjęła z
plecaka kilka strzał z drzewa żelaznego, wykonanych ręcznie w
trakcie ich uwięzienia. Wybrała jedną i zajęła pozycję strzelecką.
Ich prześladowcy nadal byli daleko z tyłu. Widziała ich
wyraźnie pomimo wiatru i mgły. Ugięła kolana i zastygła jak
nieruchomy posąg na wzburzonym morzu, podnosząc łuk i napinając
cięciwę do granic możliwości. Kiedy była pewna, że dobrze
wycelowała, wypuściła strzałę. Ale ścigacz uniknął jej bez trudu.
Niezniechęcona sięgnęła po kolejną strzałę. Tym razem trafiła
dokładnie w kolano venatora, a ślizgacz zadygotał przez chwilę na
powierzchni wody. Poczuła przypływ triumfu, ale venator
22
wyprostował się momentalnie, nie zwracając uwagi na odniesioną
ranę.
W tym czasie Jack wpatrywał się prosto przed siebie, pewną
ręką regulując szybkość. Wyciskał wszystko, co się dało, z
przegrzanego silnika, który pracował na zbyt wysokich obrotach -
wyrzucając fontanny iskier i wydając przy tym okropny, syczący
dźwięk.
Schuyler znów się obejrzała. Ich piracka łódź robiła, co w jej
mocy, ale niedługo i tak ich dościgną. Venatorzy byli coraz bliżej,
najwyżej w odległości kilkunastu metrów.
Deszcz wzmagał się, Schuyler i Jack przemokli do suchej nitki, a
wiatr chłostał fale, sprawiając, że łódź wznosiła się i opadała z
niebezpieczną gwałtownością niczym kolejka górska.
Przesunęła stopy, mając nadzieję znaleźć lepsze oparcie wśród
hektolitrów wody wdzierających się na rufę. Zostały jej tylko dwie
strzały i nie mogła ich zmarnować. Napięła łuk. Nagle dostrzegła
ognisty, płonący pocisk, wycelowany prosto w nią.
- Schuyler! - krzyknął Jack, ściągając ją w dół, podczas gdy coś
eksplodowało w powietrzu w miejscu, gdzie przed chwilą stała. Boże,
venatorzy byli niesamowicie szybcy - nie zauważyła nawet, żeby
któryś z nich do niej celował.
Jack jedną ręką trzymał ster, a drugą obejmował ją opiekuńczo.
- Ogień piekielny - mruknął, kiedy łódką wstrząsnęła kolejna
eksplozja, tuż za sterburtą. Pociski miały postać najbardziej
śmiercionośnej broni w arsenale venatorów: czarnego ognia
piekielnego, jedynej rzeczy na świecie zdolnej do zniszczenia
nieśmiertelnej krwi, płynącej w ich żyłach.
- Ale dlaczego chcą nas zabić? - Schuyler, przekrzykiwała ryk
fal, przyciskając do siebie łuk. Hrabina nie mogła przecież życzyć im
aż tak źle. Czyżby nienawidziła ich do tego stopnia?
- Jesteśmy teraz przypadkowymi ofiarami - odparł Jack. -
Trzymała nas przy życiu, dopóki to było dla niej wygodne. Ale teraz,
skoro uciekliśmy, jej duma została zraniona. Zabije nas, żeby
postawić na swoim. Żeby dowieść, że nikt nie może bezkarnie
sprzeciwić się hrabinie.
Łódź podskakiwała na wznoszących się falach, opadając z
gwałtownym wstrząsem i trzaskiem metalowych łączeń i gwoździ,
23
trących o drewno i wodę. Trafiony silnik umilkł. Wydawało się, że
tylko siła ich woli utrzymuje motorówkę w całości.
Kolejny wybuch, tym razem bliższy, zachwiał łódką. Następny
ich zatopi. Schuyler wyskoczyła z ukrycia i z nadludzką szybkością
wypuściła dwie ostatnie strzały. Zbiornik paliwa najbliższego ścigacza
eksplodował.
Nie mieli czasu się z tego cieszyć, ponieważ następny pocisk
przeleciał tuż nad dziobem, a Jack ostro obrócił ster w prawo,
wpadając wprost na trzymetrową falę, która przykryła ich w całości.
Piracka łódź wyłoniła się po drugiej stronie, jakimś cudem nietknięta.
Schuyler obejrzała się. Dwaj venatorzy byli tak blisko, że
widziała zarysy ich gogli i srebrne szwy na skórzanych rękawicach.
Ich twarze nie wyrażały niczego. Nie obchodziło ich, czy ona i Jack
przeżyją, czy też zginą, czy są niewinni, czy winni. Wykonywali tylko
rozkazy, a rozkazy mówiły, że mają strzelać, aby zabić.
Załamująca się fala niebezpiecznie wytrąciła ściganych z
równowagi, łódź pochyliła się do przodu niemal do pionu, a potem z
całej siły opadła na wodę. W każdej chwili mogli się wywrócić. Nie
mieli już strzał. Nie mieli już żadnych możliwości.
- Musimy porzucić łódkę. Będziemy szybciej, jeśli popłyniemy -
przekazała Schuyler. Wiedziała, że Jack myślał tak samo, tylko trudno
mu było to powiedzieć. Ponieważ jeśli popłyną, będą musieli się
rozdzielić. - Nie martw się. Jestem silna. Tak samo, jak ty. -
Wymieniła z ukochanym kwaśne uśmiechy. Jack przytrzymał koło
sterowe, zaciskając szczęki.
- Jesteś pewna?
Spotkamy się w Genui - przekazała, mając na myśli nadmorskie
miasto położone najbliżej miejsca, w którym się znajdowali.
Pięćdziesiąt kilometrów na północ.
Skinął głową, a w myślach Schuyler pokazał się obraz przesłany
przez niego, na dowód, że wie, o czym ona mówi. Zatłoczone miasto
portowe otoczone górami, kolorowe łódki kołyszące się w przystani.
Stamtąd mogli przejść górskimi ścieżkami do Florencji.
- Odpłyń tak daleko, jak zdołasz. Ja skieruję łódź na pozostałe
ścigacze. - Jack przez moment odwzajemnił jej spojrzenie.
Schuyler skinęła głową.
- Odliczam.
24
Mogę to zrobić, pomyślała Schuyler. Wiem, że zobaczę znowu
Jacka. Wierzę w to.
Nie było czasu na ostatni pocałunek czy jakiekolwiek ostatnie
słowa. Bardziej wyczuwała niż słyszała odliczanie Jacka - jej ciało
zaczęło działać, zanim umysł zdążył zarejestrować komendę. Na
„trzy” skoczyła już z burty, nurkując głęboko w ciemną wodę,
odpychając się nogami od fali i planując kolejny oddech. Jako wampir
mogła płynąć pod wodą znacznie dłużej niż ludzie, ale musiała
uważać, żeby nie marnować sił.
Nad powierzchnią usłyszała koszmarny trzask pirackiej łodzi
zderzającej się z ich prześladowcami. Ciemność morza wydawała się
nieprzenikniona, ale po chwili oczy Schuyler przywykły do niej.
Odepchnęła się rękami, płynąc, napinając mięśnie bolące od walki z
oporem wody. Widziała unoszące się ku powierzchni bąbelki. Mogła
wytrzymać pięć minut bez powietrza i zamierzała wykorzystać ten
czas. W końcu jej płuca zaczęły domagać się tlenu, więc skierowała
się ku górze - pragnęła teraz tylko odetchnąć - była tak blisko - tak
blisko - tak - jeszcze jeden ruch nogami i wynurzy się - tak...
Zimna, koścista dłoń chwyciła jej nogę, ciągnąc ją w dół, wlekąc
z powrotem pod wodę. Schuyler wiła się i kopała. Zdołała się
przekręcić na tyle, żeby zobaczyć, kto ją trzyma. Poniżej venatorka
unosiła się bez wysiłku w ciemnej wodzie. Napastniczka oszacowała
chłodno jej możliwości i nie wypuszczała z uścisku.
- Znajdujesz się pod opieką hrabiny. Odrzucenie jej ochrony to
działanie przeciwko Zgromadzeniu. Poddaj się lub zostaniesz
zniszczona.
Dłoń trzymała jej kostkę jak imadło. Miała wrażenie, że jej płuca
zaraz eksplodują. Zaczynało się jej kręcić w głowie, poczuła przypływ
paniki. Przestań, powiedziała sobie. Musiała się uspokoić.
Urok. Musi użyć uroku.
- PUŚĆ MNIE - zażądała, wysyłając przymus tak silny, że czuła,
jakby każde słowo przybrało fizyczną postać, każda litera atakowała
mózg venatorki. Dłoń na jej kostce lekko zadrżała. Tego właśnie
Schuyler potrzebowała. Wyrwała się w momencie, kiedy venatorka
wysłała własny przymus. Schuyler zrobiła unik i odesłała go,
dziesięciokrotnie silniejszy. - ZATOŃ!
Przymus był jak uderzenie w żołądek, venatorka poleciała w
głąb morza, jakby ciągnięta przez tonącą kulę armatnią, przywiązaną
25
do nóg. Dotrze na samo dno, a Schuyler miała nadzieję, że zyska dość
czasu na ucieczkę.
Z całej siły płynęła w górę, wreszcie wynurzyła się na
powierzchnię i chwyciła oddech. Deszcz, zimny jak palce
nieboszczyka, chłostał jej policzki. Odważyła się spojrzeć za siebie.
Ich mała motorówka stała w ogniu. Płonęła, a iskry z czarnych
płomieni strzelały do nieba.
Jack się wydostał, powiedziała sobie Schuyler. Na pewno.
Musiał.
Kilka metrów dalej zobaczyła ostatni ścigacz, okrążający
płonącą łódź. Zastanowiła się, dlaczego venator nie popłynął za
Jackiem. Chyba... Chyba że on już...
Nie mogła dokończyć tej myśli.
Nie była w stanie.
Zanurkowała pod fale. Port w Genui. Zaczęła płynąć.
2 MELISSA DE LA CRUZ ZZaabbłłąąkkaannyy aanniioołł TOM V SERII BŁĘKITNOKRWIŚCI Tłumaczenie Małogorzata Kaczarowska
3 SSPPIISS TTRREEŚŚCCII Streszczenie ....................................................................................5 Z osobistego dziennika Lawrence'a Van Alena .........................8 Pościg..........................................................................................9 CZĘŚĆ PIERWSZA.....................................................................11 Rozdział 1 - Cinque Terre ............................................................12 Rozdział 2 - Ucieczka...................................................................16 Rozdział 3 - W głębinę.................................................................21 Rozdział 4 - Dryf ..........................................................................26 Rozdział 5 - Dzielony chleb .........................................................32 Rozdział 6 - Osieroceni chłopcy ..................................................35 Rozdział 7 - Wędrówka................................................................38 Mężczyzna z Cytadeli...............................................................45 Rozdział 8 - Dzikie kwiaty...........................................................47 Rozdział 9 - Zasadzka ..................................................................51 Rozdział 10 - Ukryta ....................................................................55 Rozdział 11 - Piekielne Gardło ....................................................59 Rozdział 12 - Symbol ...................................................................61 Rozdział 13 - Czas anioła.............................................................66 Pracownia artysty .....................................................................69 CZĘŚĆ DRUGA...........................................................................72 Rozdział 14 - Gniazdo żmij..........................................................73 Rozdział 15 - Przesłane wideo .....................................................79 Rozdział 16 - Konspiracja ............................................................84 Rozdział 17 - Rekrut.....................................................................92 Rozdział 18 - Główni podejrzani..................................................96 Rozdział 19 - Kwatera venatorów..............................................101 Rozdział 20 - Krwawy dom........................................................106 Zmiennokształtny ...................................................................113
4 Rozdział 21 - Doktryna Regisa ..................................................115 Rozdział 22 - Kapusta i winorośl ...............................................120 Rozdział 23 - Pub .......................................................................123 Rozdział 24 - Próżność pani Armstrongowej Flood ..................127 Rozdział 25 - Sierp księżyca ......................................................132 Kardynał .................................................................................134 CZĘŚĆ TRZECIA......................................................................136 Rozdział 26 - Zstąpienie anioła..................................................137 Rozdział 27 - Nowa dziewczyna................................................144 Rozdział 28 - Anioł Ciemności ..................................................149 Rozdział 29 - Nowe zasady........................................................154 Rozdział 30 - W roli dziewczyny...............................................158 Rozdział 31 - Całonocna impreza ..............................................162 Rozdział 32 - Przesłuchanie .......................................................166 Rozdział 33 - Opowieść o dwóch przyjaciółkach......................169 Rozdział 34 - Niezwiązana.........................................................173 Rozdział 35 - Druga ofiara .........................................................177 Rozdział 36 - Przygotowania .....................................................181 Rozdział 37 - Dom Kronik .........................................................185 Rozdział 38 - Wyznania .............................................................189 Rozdział 39 - Władca marionetek ..............................................195 Rozdział 40 - Wędrówka śmierci ...............................................197 Kochanka................................................................................202 CZĘŚĆ CZWARTA...................................................................203 Rozdział 41 - Zakon petruwiański (Schuyler) ...........................204 Rozdział 42 - Droga do Piekła (Mimi).......................................209 Rozdział 43 - Łowca i ofiara (Deming) .....................................213 Podziękowania............................................................................214
5 SSTTRREESSZZCCZZEENNIIEE Zbłąkany anioł Marzenia Schuyler nareszcie się spełniły: jest bezpieczna, u boku ukochanego, który chce jej pomóc w wypełnieniu ostatniej woli Lawrence’a Van Alena… Ale gościnne schronienie okazuje się złotą klatką. Jack i Schuyler muszą znowu uciekać. Lawirując pomiędzy venatorami hrabiny, a nasłanymi przez Mimi najemnikami, znajdują nieoczekiwanego sprzymierzeńca - ale także natrafiają na ślad czegoś całkowicie nowego. Co oznacza tajemniczy symbol? Tymczasem w Nowym Jorku Mimi, nowa Regentka, nie ma czasu, by poświęcić się wyłącznie zemście. Po jednej z licznych imprez znika wampirza nastolatka, a w Internecie pojawia się dziwne nagranie z pogróżkami. Porywacze zapowiadają unicestwienie wampirzycy. Tocząca rozpaczliwy wyścig z czasem, Mimi musi odłożyć na bok swoją dumę i poprosić o pomoc ostatnią osobę, na której towarzystwo miałaby ochotę. Ale na ile może jej się przydać Oliver, zwyczajny archiwista w Repozytorium? Czy za porwaniem stoją znowu srebrnokrwiści? A może w grze pojawiła się nowa, tajemnicza i nieprzewidywalna siła?
6 Dla Taty, Alberta B. de la Cruz (7 września 1949 - 25 października 2009), który uważał, że dedykacje i podziękowania to najlepsze części moich książek, ponieważ zawsze jest tam mowa o nim.
7 Misguided angel hanging over me, Heart like a Gabriel, pure and white as ivory Soul like a Lucifer, black and cold like a piece of lead. Misguided angel, love you till I'm dead. - Cowboy Junkies, Misguided Angel Wszystko się zmienia, nic nie ginie. - Owidiusz
8 Z osobistego dziennika Lawrence'a Van Alena
9 Pościg Odgłos kroków na bruku rozbrzmiewał echem wśród pustych ulic miasta. Tomasia w safianowych ciżmach stąpała niemal bezgłośnie, słysząc za plecami stukot ciężkich butów Andreasa i lżejsze kroki Giovanniego. Nie zwalniając, biegli jedno za drugim, blisko siebie, przyzwyczajeni do tego rodzaju karności i przyzwyczajeni do wtapiania się w ciemność. Na środku placu rozdzielili się. Tomi wzniosła się na gzyms najbliższego budynku i przycupnęła, patrząc na rozległą panoramę miasta: od budowanej właśnie bazyliki przez Most Złotników, aż do dzielnic za rzeką. Wyczuła, że zbliża się do nich potwór i przygotowała się do ataku. Ich cel jeszcze nie wiedział, że jest śledzony, a Tomasia miała zamiar uderzyć szybko i niepostrzeżenie, wymazując i niszcząc każdy ślad srebrnokrwistego. Zupełnie jakby bestia, przebrana za pałacowego strażnika, nigdy nie istniała. Nawet umierając, nie mogła wydać żadnego dźwięku. Tomasia nie ruszała się z miejsca, czekając, aż bestia podejdzie bliżej i wpadnie w ich zasadzkę. Usłyszała, że Dre odchrząkuje, lekko zadyszany. Obok niego pojawił się Gio z obnażonym mieczem, sygnalizując, że wampir znalazł się już w zaułku. Teraz przyszła jej kolej. Tomasia zeskoczyła ze swojego posterunku, trzymając w zębach sztylet. Ale kiedy wylądowała na ulicy, nie zobaczyła ani śladu bestii. - Gdzie...? - zaczęła szeptem, ale Gio położył palec na ustach, wskazując ciemną uliczkę. Tomi uniosła brwi. Coś niezwykłego. Srebrnokrwisty zatrzymał się, aby porozmawiać z zamaskowanym nieznajomym. To dziwne: Croatanie nienawidzili czerwonokrwistych i zwykle unikali ich albo torturowali dla rozrywki. - Ruszamy? - zapytała, kierując się w tamtą stronę. - Czekaj - rozkazał Andreas. Miał dziewiętnaście lat, był wysoki i dobrze zbudowany, wyrzeźbione muskuły i gęste brwi sprawiały, że był zarazem przystojny i bezlitosny. Był ich przywódcą, jak zawsze. W porównaniu z nim Gio wydawał się drobny, niemal jak elf, z urodą, której nie mogły ukryć nawet postrzępiona broda i długie,
10 nieposłuszne włosy. Trzymał dłoń na rękojeści miecza, spięty i gotowy do skoku. Tomi zrobiła to samo, przesuwając palcem po ostrzu sztyletu. Czuła się lepiej, mając go przy sobie. - Zobaczmy, co będzie dalej - zdecydował Dre.
11 CCZZĘĘŚŚĆĆ PPIIEERRWWSSZZAA SCHUYLER VAN ALEN I BRAMA OBIETNICY U wybrzeży Włoch Teraźniejszość
12 RROOZZDDZZIIAAŁŁ 11 -- CCIINNQQUUEE TTEERRRREE Schuyler Van Alen najszybciej, jak mogła, wspięła się spiralnymi schodkami z polerowanego brązu na górny pokład. Pochwyciła spojrzenie stojącego na dziobie jachtu Jacka Force'a i skinęła głową, osłaniając oczy przed palącym śródziemnomorskim słońcem. Gotowe. To dobrze, przekazał i zajął się rzucaniem kotwicy. Był spalony słońcem i rozczochrany, jego skóra miała kolor ciemnego orzecha, a włosy barwę lnu. Czarne włosy Schuyler także były zmierzwione i zaniedbane po miesiącu wystawiania ich na słone morskie powietrze. Miała na sobie starą koszulę Jacka, niegdyś białą i nieskazitelną, obecnie zszarzałą i wystrzępioną na dole. Oboje otaczała aura luzu, typowa dla ludzi będących na wiecznych wakacjach: leniwa, zrelaksowana bezcelowość ukrywała ich determinację. Miesiąc wystarczył. Musieli działać. Musieli działać dzisiaj. Mięśnie ramion Jacka napięły się, kiedy szarpnął linę, sprawdzając, czy kotwica zaczepiła o dno morskie. Nie miał szczęścia. Kotwica podniosła się, więc popuścił jeszcze kilka metrów liny. Podniósł prawą rękę, sygnalizując Schuyler, żeby wrzuciła wsteczny bieg. Jack wypuścił jeszcze kawałek liny i znowu szarpnął. Gruby biały warkocz zacisnął się na jego ręce, kiedy ciągnął kotwicę ku sobie. Schuyler, która dawniej żeglowała latem w Nantucket, wiedziała, że zwykły człowiek użyłby do zarzucenia trzystukilogramowej kotwicy kołowrotu z silnikiem, ale oczywiście Jack nie był w najmniejszym stopniu zwykłym człowiekiem. Pociągnął mocniej, wykorzystując niemal całą swoją silę, a ośmiotonowy jacht hrabiny jakby naprężył się na moment. Tym razem
13 kotwica wytrzymała, znajdując zaczepienie na skalistym dnie. Jack rozluźnił mięśnie i puścił linę, a Schuyler odeszła od steru, żeby pomóc mu owinąć ją wokół podstawy kołowrotu. Przez ostatni miesiąc znajdowali niewielką pociechę w takich prostych zadaniach. Pozwalało im to zająć się czymś konkretnym, podczas gdy planowali ucieczkę. Ponieważ Izabela Orleańska ofiarowała im wprawdzie schronienie w swoim domu, ale dawno temu, w innym wcieleniu, była ukochaną Lucyfera, Druzyllą, siostrą - żoną cesarza Kaliguli. To prawda, że hrabina okazała im niezwykłą szczodrość, otaczając wszelkimi luksusami - jacht na przykład był w pełni i obficie zaopatrzony. Ale z każdym dniem stawało się coraz bardziej oczywiste, że zaproponowane przez hrabinę schronienie szybko przemienia się w więzienie. Był już listopad, a oni pozostawali praktycznie znajdującymi się w jej mocy więźniami, których nigdy nie pozostawiano samych, i którym nie pozwalano się oddalać. Schuyler i Jack byli równie daleko od znalezienia Bramy Obietnicy, jak w dniu, kiedy opuścili Nowy Jork. Hrabina dawała im wszystko oprócz tego, czego potrzebowali najbardziej: wolności. Schuyler nie przypuszczała, by Izabela, wielka przyjaciółka Lawrence'a i Cordelii i jedna z najbardziej szanowanych wdów w europejskiej wampirzej społeczności, miała okazać się srebrnokrwistym zdrajcą. Jednak po zdradzie Forsytha Llewellyna w Nowym Jorku wszystko wydawało się możliwe. Tak czy inaczej, nie mogli pozwolić sobie na czekanie i sprawdzenie, czy hrabina planuje uwięzić ich na stałe. Schuyler spojrzała nieśmiało na Jacka. Byli razem już od miesiąca, nareszcie jako oficjalna para, ale wszystko nadal wydawało jej się całkowicie nowe - jego dotyk, głos, towarzystwo, lekki dotyk ręki na jej ramionach. Stała obok niego, opierając się o barierkę, a Jack objął ją ramieniem, przyciągając bliżej, żeby pocałować w czubek głowy. Takie pocałunki lubiła najbardziej, ciesząc się w głębi serca pewnością, z jaką ją trzymał. Należeli teraz do siebie. Schuyler pomyślała, że może to właśnie miała na myśli Allegra, kiedy powiedziała jej, żeby wróciła do domu i przestała ze sobą
14 walczyć, przestała uciekać przed swoim szczęściem. Może to właśnie matka chciała jej przekazać. Jack cofnął rękę, a Schuyler popatrzyła za jego wzrokiem, na niedużą szalupę, którą „chłopcy” opuszczali z rufy na spienioną wodę na dole. Dwaj radośni Włosi, Drago i Iggy (zdrobnienie od Ignazio), byli venatorami pracującymi dla hrabiny i wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi ich strażnikami więziennymi. Ale Schuyler polubiła ich niemal jak przyjaciół. Myśl o tym, co ona i Jack planowali, sprawiała, że jej nerwy były nieźle skołatane. Miała nadzieję, że uda im się nie zrobić krzywdy venatorom, ale wiedziała też, że w razie czego nie mogą się wahać. Zadziwiał ją spokój Jacka, sama z trudem zmuszała się, żeby stać nieruchomo i z niecierpliwości gimnastykowała nogi w kostkach, wspinając się na palce i opadając. Podeszła za Jackiem na krawędź pokładu. Iggy przycumował łódkę do jachtu, a Drago wyciągnął rękę, żeby pomóc Schuyler. Ale Jack wślizgnął się pierwszy i odsunął Włocha, dżentelmeńskim gestem oferując Schuyler swoją rękę. Przytrzymała się jej, przechodząc przez barierkę do łódki. Drago wzruszył ramionami i wyrównał balans łodzi, podczas gdy Iggy na dziobie pakował ostatnie zapasy - kilka koszy piknikowych i plecaki z kocami i wodą. Schuyler obróciła się, aby po raz pierwszy przyjrzeć się uważnie poszarpanemu włoskiemu wybrzeżu. Od kiedy usłyszeli, że Cinque Terre to ulubione miejsce Iggy'ego, nalegali na tę całodniową wycieczkę. Cinque Terre było fragmentem włoskiej riwiery, na którym położonych było pięć średniowiecznych miasteczek. Iggy, o szerokiej twarzy i okazałym brzuchu, opowiadał z nostalgią o czasach, kiedy biegał po ścieżkach na krawędziach klifów, a potem wracał do domu na obiad, jedzony na tarasie z widokiem na zachód słońca nad zatoką. Schuyler nigdy nie była w tej części Włoch i nie wiedziała o niej za wiele - ale wiedziała, jak mogą wykorzystać sentyment Iggy'ego do rodzinnego miasta na swoją korzyść. Nie potrafił oprzeć się propozycji odwiedzenia tego miejsca i zgodził się, żeby spędzili dzień z dala od pływającego więzienia. Było to miejsce idealne dla ich planów, ponieważ szlaki kończyły się starożytnymi schodami, ciągnącymi się setki metrów w górę. O tej porze roku ścieżki były opuszczone - sezon turystyczny się skończył. Jesień przyniosła chłodniejszą pogodę i w popularnych latem kurortach nie było już
15 prawie nikogo. Górskie szlaki mogły odprowadzić ich daleko od jachtu. - Spodoba ci się tutaj, Jack - powiedział Iggy, wiosłując energicznie. - Tobie też, signorina - dodał. Włosi mieli problemy z wymawianiem imienia „Schuyler”. Jack odpowiedział pomrukiem, unosząc wiosło, a Schuyler starała się wyglądać, jakby nie mogła się doczekać. Powinni szykować się na udany piknik. Schuyler zauważyła, że Jack patrzy z namysłem na morze, przygotowując się do tego, co miał przynieść ten dzień. Z uśmiechem poklepała go po ramieniu. To miał być wyczekiwany oddech od życia na statku, okazja do spędzenia dnia na wędrówce. Powinni wyglądać jak szczęśliwa i pozbawiona jakichkolwiek trosk para, a nie jak dwoje skazańców, planujących ucieczkę z więzienia.
16 RROOZZDDZZIIAAŁŁ 22 -- UUCCIIEECCZZKKAA Schuyler poczuła, że humor jej się poprawia, kiedy wpłynęli do zatoki przy miasteczku Vernazza. Widok zachwyciłby każdego i nawet pochmurne oblicze Jacka trochę się rozjaśniło. Skalne półki były niesamowicie efektowne, a przycupnięte na nich domy sprawiały wrażenie równie starych, jak otaczające je głazy. Zacumowali łódź i cała czwórka wspięła się na szczyt urwiska, kierując się w stronę szlaku. Pięć miast tworzących Cinque Terre połączonych było kamienistymi ścieżkami - na niektóre z nich praktycznie nie dawało się wspiąć, jak wyjaśnił Iggy, kiedy szli wzdłuż szeregu maleńkich otynkowanych domków. Venator był w wyśmienitym humorze i opowiadał im historię każdego z mijanych domów. - Ten tutaj moja ciotka Clara sprzedała w 1977 roku bardzo sympatycznej rodzinie z Parmy, a tu obok mieszkała najpiękniejsza dziewczyna we Włoszech (odgłosy cmokania), tylko... wiecie, czerwonokrwiste damy, potrafią być takie... wybredne... o, a tutaj... Szli pomiędzy ogródkami i polami, a Iggy witał się z mijanymi mieszkańcami i klepał zwierzęta, kiedy przechodzili przez pastwiska. Szlak prowadził tam i z powrotem od trawiastych pastwisk do domów na samej krawędzi nadmorskiego urwiska. Kiedy wspinali się naprzód, Schuyler widziała małe kamyczki, osypujące się ze zbocza. Iggy podtrzymywał rozmowę, podczas gdy Drago przytakiwał tylko i uśmiechał się do siebie, jakby odbył tu już za dużo wycieczek i nie chciał psuć zabawy przyjacielowi. Rozwlekłe opowieści Iggy'ego zajęły większość poranka. Wspinaczka była męcząca, ale Schuyler cieszyła się, że ma okazję rozprostować nogi i była pewna, że Jack także to docenia. Za dużo czasu spędzili na łodzi, a chociaż mogli pływać w morzu, nie mogło się to równać z porządną wędrówką na
17 świeżym, lądowym powietrzu. Kilka godzin zajęło im dojście z Vemazzy do Corniglii, a potem do Manaroli. Schuyler zauważyła, że przez cały dzień nie widzieli ani jednego samochodu czy ciężarówki, żadnej linii telefonicznej ani trakcji elektrycznej. - To jest to - przekazał Jack. - Tutaj. Schuyler wiedziała, że Jack oszacował, iż znaleźli się niemal w połowie drogi między dwoma miasteczkami. Nadszedł właściwy czas. Schuyler poklepała Iggy'ego w ramię i wskazała na urwiste wyniesienie nad klifem. - Lunch? - zatrzepotała rzęsami. Iggy uśmiechnął się. - Jasne! Tak się rozgadałem, że zapomniałbym się zatrzymać i coś zjeść! Punkt, do którego zaprowadziła ich Schuyler, był ciekawie położony. Szlak wybiegał na cypel, więc po obu stronach wąskiej ścieżki znajdowało się urwisko. Venatorzy rozłożyli jeden ze śnieżnobiałych obrusów hrabiny na trawie pomiędzy głazami i cała czwórka stłoczyła się na tej niewielkiej przestrzeni. Schuyler starała się nie gapić w dół, zajmując miejsce jak najbliżej krawędzi. Jack usiadł naprzeciwko niej, spoglądając ponad jej głową na wybrzeże poniżej. Obserwował plażę, podczas gdy Schuyler pomagała rozpakować koszyk. Wyjęła szynkę parmeńską, salami finocchiona, mortadelę i suszoną wołowinę. Wędliny w postaci długich walców lub pocięte w małe plasterki zapakowane były w papier pergaminowy. W koszu znajdował się też bochenek chleba z rozmarynem oraz brązowa papierowa torba, pełna ciasteczek z migdałami i placuszków z dżemem. Aż szkoda, że to wszystko miało się zmarnować. Drago wyjął kilka plastikowych pudełek zawierających włoskie sery, pecorino i świeżą burratę, zapakowane w zielone liście. Schuyler odkroiła i skosztowała kawałek burraty. Maślano - mleczny smak mógł swoją doskonałością rywalizować z rozciągającym się wokół widokiem. Na moment pochwyciła spojrzenie Jacka. Szykuj się, przekazał. Nadal uśmiechała się i jadła, chociaż żołądek zaczął się jej zaciskać. Obejrzała się szybko, żeby zobaczyć, na co patrzył Jack. Przy plaży w dole zacumowała niewielka motorówka. Kto mógłby zgadnąć, że
18 nastoletni północnoafrykański pirat z wybrzeży Somalii okaże się tak godnym zaufania pomocnikiem? - pomyślała Schuyler. Nawet z tej odległości widziała, że przyprowadził to, o co go prosili: jedną z najszybszych motorówek, jakimi dysponowali piraci, wysmukłą i z groteskowo wielkim silnikiem. Iggy otworzył butelkę wina Prosecco i cała czwórka z uśmiechem wzniosła toast za skąpane w słońcu wybrzeże. Szerokim gestem wskazał rozłożoną między nimi ucztę. - Zaczynamy? Na ten moment czekali. Schuyler zaczęła działać. Odchyliła się do tylu i udała, że traci równowagę, a potem pochyliła się do przodu i chlusnęła całą zawartością szklanki wina w twarz Drago. Sprawiał wrażenie ogłupiałego, gdy alkohol zapiekł go w oczy, ale zanim zdążył zareagować, Iggy klepnął go w plecy i zarechotał z całego serca, jakby Schuyler opowiedziała szczególnie śmieszny dowcip. Jack zerwał się, korzystając z tego, że Drago był chwilowo oślepiony, a Iggy zamknął oczy ze śmiechu. Wyciągnął drewniany nóż z rękawa, obrócił go i wbił głęboko w pierś Drago. Włoch rozciągnął się na ziemi, krwawiąc obficie z rany. Schuyler pomogła Jackowi zrobić tę broń z obluzowanej deski, którą wyjął ze schodów, szlifując ją na kamieniu wyłowionym przez nią podczas nurkowania. Deska była zrobiona z drzewa żelaznego i zmieniła się w niebezpieczny i śmiercionośny sztylet. Schuyler rzuciła się do drugiego venatora, ale Iggy zerwał się na nogi, zanim zdążyła wstać. Tego nie brali pod uwagę. Tłuścioch umiał się naprawdę szybko ruszać. W jednej chwili wyrwał ostrze z piersi przyjaciela, aby wykorzystać ją jako własną broń, i odwrócił się do Schuyler. Jego oczy były całkowicie poważne. - Jack! - krzyknęła, kiedy venator zaatakował. Nie mogła się ruszyć, Iggy rzucił na nią zaklęcie unieruchamiające, kiedy sięgał po nóż, który teraz wznosił nad jej piersią. Za moment miał przeszyć jej serce, ale Jack zanurkował pomiędzy nich i przyjął na siebie pełne impetu uderzenie. Schuyler musiała wyrwać się spod działania zaklęcia. Szarpnęła się do przodu, wykorzystując każdy pozostały jej gram energii, walcząc z przytrzymującą ją niewidzialną pajęczyną. Miała uczucie, że porusza się w zwolnionym tempie przez gęstą ciecz, ale znalazła
19 słaby punkt zaklęcia i przełamała je. Wrzasnęła i rzuciła się do Jacka, który leżał jak pozbawiony życia. Iggy był tam pierwszy i przewrócił go na plecy, ale cofnął się zdumiony. Cały i zdrowy chłopak uśmiechnął się ponuro. Jack zerwał się na nogi. - Nieładnie, venatorze. Jak mogłeś zapomnieć, że anioła nie można zranić ostrzem, które sam stworzył? - podwinął rękawy i stanął twarzą w twarz z przeciwnikiem. - Może ułatwisz sobie życie? - zapytał łagodniej. - Proponuję, żebyś wrócił i powtórzył hrabinie, że nie jesteśmy parą kolczyków, które może trzymać w szkatułce. Odejdź, a nie zrobimy ci krzywdy. Przez moment wydawało się, że venator rozważa tę ofertę, ale Schuyler wiedziała, że jest zbyt starą duszą na tak tchórzliwe wyjście. Włoch wyjął z kieszeni paskudnie wyglądające zakrzywione ostrze i skoczył w stronę Jacka, nieoczekiwanie zatrzymując się w powietrzu. Przez sekundę wisiał nieruchomo, z dziwnym wyrazem twarzy, na której malowały się jednocześnie zmieszanie i porażka. - Niezła robota z tym unieruchomieniem - powiedział Jack do Schuyler. - Zawsze do usług - uśmiechnęła się. Zebrała zaklęcie, które przed chwilą ją sparaliżowało, i rzuciła je na venatora. Jack zajął się resztą, potężnym gestem strącając grubego strażnika z urwiska, żeby roztrzaskał się o skały na dole. - Zajęłaś się zbiornikiem? - zapytał, kiedy pospiesznie schodzili na dół, do czekającej na nich pirackiej łodzi. - Jasne - skinęła głową. Dobrze zaplanowali swoją ucieczkę: Jack osadził kotwicę jachtu tak głęboko w dnie morskim, że wyrwanie jej nie będzie możliwe, a Schuyler opróżniła zbiornik paliwa. Poprzedniej nocy uszkodzili żagle i radio. Przebiegli przez plażę do pirackiej łodzi, w której czekał ich nowy przyjaciel, Ghedi. Schuyler spotkała go podczas jednej z nadzorowanych wypraw na targ w St. Tropez, gdzie były członek samozwańczych „Somalijskich Marines” pomagał przy rozładunku świeżych ryb w dokach. Ghedi tęsknił za dawnymi dniami pełnymi przygód i natychmiast skorzystał z okazji, by pomóc dwójce uwięzionych Amerykanów. - Zgodnie z zamówieniem, szefowo - uśmiechnął się Ghedi, odsłaniając rząd olśniewająco białych zębów. Poruszał się zwinnie i
20 szybko. Wyskoczył z motorówki - miał zamiar wrócić później na targ promem. - Dzięki, stary - Jack ujął ster. - Zajrzyj jutro na swoje konto. Somalijczyk uśmiechnął się jeszcze szerzej, a Schuyler pomyślała, że frajda z kradzieży łodzi była dla niego niemal wystarczającą zapłatą. Potężny silnik ożył z rykiem, przyspieszyli, oddalając się od wybrzeża. Schuyler spojrzała na dwóch venatorów, unoszących się nieruchomo w wodzie. Pocieszyła się pewnością, że obaj to przeżyją: byli starożytnymi istotami i żaden upadek z urwiska nie mógł ich naprawdę uszkodzić. Jedyny cios otrzyma tylko ich duma. Ale potrzebują czasu, żeby dojść do siebie, a przez ten czas ona i Jack będą już daleko. Odetchnęła. Nareszcie. Teraz do Florencji, żeby zacząć poszukiwania odźwiernego i zabezpieczyć bramę, zanim znajdą ją srebrnokrwiści. Mogli znowu wziąć się do roboty. - Wszystko dobrze? - Jack prowadził motorówkę przez wzburzone fale z profesjonalną łatwością. Wziął ją za ręką i mocno uścisnął. Przytuliła jego dłoń do policzka, rozkoszując się dotykiem zgrubiałych odcisków na jej skórze. Udało im się. Byli razem. Bezpieczni. Wolni. I nagle zamarła. - Jack, za nami. - Wiem. Słyszę silniki - powiedział, nawet się nie oglądając. Schuyler wpatrywała się w horyzont, zza którego wyłoniły się trzy ciemne kształty. Kolejni venatorzy, na ścigaczach z czarno - srebrnym herbem na szybach. Kształty rosły coraz bardziej i bardziej w miarę, jak się do nich zbliżali. Najwyraźniej Iggy i Drago nie byli ich jedynymi strażnikami. Ucieczka miała się okazać trudniejsza, niż przypuszczali.
21 RROOZZDDZZIIAAŁŁ 33 -- WW GGŁŁĘĘBBIINNĘĘ Pierwsze krople spadły na policzek Schuyler jak delikatne pocałunki. Miała nadzieję, że to będzie tylko przelotny deszcz, ale rzut oka na ciemniejące coraz bardziej niebo powiedział jej, że tak się nie stanie. Spokojny, błękitny dotąd horyzont nabierał szybko odcieni szarości, czerwieni i czerni, skłębione chmury zbijały się w ciężką, jednolitą masę. Deszcz, początkowo lekki, uderzył nagle w pokład w narastającym staccato. Rozległ się grzmot, a niski, dudniący dźwięk sprawił, że dziewczyna podskoczyła. Oczywiście musiało się rozpadać, żeby wszystko bardziej skomplikować. Schuyler sięgnęła za plecy Jacka po niewielki łuk. Poprosili Ghediego, żeby go przygotował dla nich i ukrył w schowku przemytników, znajdującym się w zęzie. Przez miesiąc spędzony na morzu przygotowywali ucieczkę. Jack godzinami uczył Schuyler tajników sztuki venatorów (takich jak podstępy czy rodzaje amunicji), a za zgodą Iggy'ego i Drago pokazał jej także podstawy łucznictwa. Dzięki pewnej ręce i dobremu wzrokowi okazała się w tym nawet lepsza od niego. Teraz wyjęła z plecaka kilka strzał z drzewa żelaznego, wykonanych ręcznie w trakcie ich uwięzienia. Wybrała jedną i zajęła pozycję strzelecką. Ich prześladowcy nadal byli daleko z tyłu. Widziała ich wyraźnie pomimo wiatru i mgły. Ugięła kolana i zastygła jak nieruchomy posąg na wzburzonym morzu, podnosząc łuk i napinając cięciwę do granic możliwości. Kiedy była pewna, że dobrze wycelowała, wypuściła strzałę. Ale ścigacz uniknął jej bez trudu. Niezniechęcona sięgnęła po kolejną strzałę. Tym razem trafiła dokładnie w kolano venatora, a ślizgacz zadygotał przez chwilę na powierzchni wody. Poczuła przypływ triumfu, ale venator
22 wyprostował się momentalnie, nie zwracając uwagi na odniesioną ranę. W tym czasie Jack wpatrywał się prosto przed siebie, pewną ręką regulując szybkość. Wyciskał wszystko, co się dało, z przegrzanego silnika, który pracował na zbyt wysokich obrotach - wyrzucając fontanny iskier i wydając przy tym okropny, syczący dźwięk. Schuyler znów się obejrzała. Ich piracka łódź robiła, co w jej mocy, ale niedługo i tak ich dościgną. Venatorzy byli coraz bliżej, najwyżej w odległości kilkunastu metrów. Deszcz wzmagał się, Schuyler i Jack przemokli do suchej nitki, a wiatr chłostał fale, sprawiając, że łódź wznosiła się i opadała z niebezpieczną gwałtownością niczym kolejka górska. Przesunęła stopy, mając nadzieję znaleźć lepsze oparcie wśród hektolitrów wody wdzierających się na rufę. Zostały jej tylko dwie strzały i nie mogła ich zmarnować. Napięła łuk. Nagle dostrzegła ognisty, płonący pocisk, wycelowany prosto w nią. - Schuyler! - krzyknął Jack, ściągając ją w dół, podczas gdy coś eksplodowało w powietrzu w miejscu, gdzie przed chwilą stała. Boże, venatorzy byli niesamowicie szybcy - nie zauważyła nawet, żeby któryś z nich do niej celował. Jack jedną ręką trzymał ster, a drugą obejmował ją opiekuńczo. - Ogień piekielny - mruknął, kiedy łódką wstrząsnęła kolejna eksplozja, tuż za sterburtą. Pociski miały postać najbardziej śmiercionośnej broni w arsenale venatorów: czarnego ognia piekielnego, jedynej rzeczy na świecie zdolnej do zniszczenia nieśmiertelnej krwi, płynącej w ich żyłach. - Ale dlaczego chcą nas zabić? - Schuyler, przekrzykiwała ryk fal, przyciskając do siebie łuk. Hrabina nie mogła przecież życzyć im aż tak źle. Czyżby nienawidziła ich do tego stopnia? - Jesteśmy teraz przypadkowymi ofiarami - odparł Jack. - Trzymała nas przy życiu, dopóki to było dla niej wygodne. Ale teraz, skoro uciekliśmy, jej duma została zraniona. Zabije nas, żeby postawić na swoim. Żeby dowieść, że nikt nie może bezkarnie sprzeciwić się hrabinie. Łódź podskakiwała na wznoszących się falach, opadając z gwałtownym wstrząsem i trzaskiem metalowych łączeń i gwoździ,
23 trących o drewno i wodę. Trafiony silnik umilkł. Wydawało się, że tylko siła ich woli utrzymuje motorówkę w całości. Kolejny wybuch, tym razem bliższy, zachwiał łódką. Następny ich zatopi. Schuyler wyskoczyła z ukrycia i z nadludzką szybkością wypuściła dwie ostatnie strzały. Zbiornik paliwa najbliższego ścigacza eksplodował. Nie mieli czasu się z tego cieszyć, ponieważ następny pocisk przeleciał tuż nad dziobem, a Jack ostro obrócił ster w prawo, wpadając wprost na trzymetrową falę, która przykryła ich w całości. Piracka łódź wyłoniła się po drugiej stronie, jakimś cudem nietknięta. Schuyler obejrzała się. Dwaj venatorzy byli tak blisko, że widziała zarysy ich gogli i srebrne szwy na skórzanych rękawicach. Ich twarze nie wyrażały niczego. Nie obchodziło ich, czy ona i Jack przeżyją, czy też zginą, czy są niewinni, czy winni. Wykonywali tylko rozkazy, a rozkazy mówiły, że mają strzelać, aby zabić. Załamująca się fala niebezpiecznie wytrąciła ściganych z równowagi, łódź pochyliła się do przodu niemal do pionu, a potem z całej siły opadła na wodę. W każdej chwili mogli się wywrócić. Nie mieli już strzał. Nie mieli już żadnych możliwości. - Musimy porzucić łódkę. Będziemy szybciej, jeśli popłyniemy - przekazała Schuyler. Wiedziała, że Jack myślał tak samo, tylko trudno mu było to powiedzieć. Ponieważ jeśli popłyną, będą musieli się rozdzielić. - Nie martw się. Jestem silna. Tak samo, jak ty. - Wymieniła z ukochanym kwaśne uśmiechy. Jack przytrzymał koło sterowe, zaciskając szczęki. - Jesteś pewna? Spotkamy się w Genui - przekazała, mając na myśli nadmorskie miasto położone najbliżej miejsca, w którym się znajdowali. Pięćdziesiąt kilometrów na północ. Skinął głową, a w myślach Schuyler pokazał się obraz przesłany przez niego, na dowód, że wie, o czym ona mówi. Zatłoczone miasto portowe otoczone górami, kolorowe łódki kołyszące się w przystani. Stamtąd mogli przejść górskimi ścieżkami do Florencji. - Odpłyń tak daleko, jak zdołasz. Ja skieruję łódź na pozostałe ścigacze. - Jack przez moment odwzajemnił jej spojrzenie. Schuyler skinęła głową. - Odliczam.
24 Mogę to zrobić, pomyślała Schuyler. Wiem, że zobaczę znowu Jacka. Wierzę w to. Nie było czasu na ostatni pocałunek czy jakiekolwiek ostatnie słowa. Bardziej wyczuwała niż słyszała odliczanie Jacka - jej ciało zaczęło działać, zanim umysł zdążył zarejestrować komendę. Na „trzy” skoczyła już z burty, nurkując głęboko w ciemną wodę, odpychając się nogami od fali i planując kolejny oddech. Jako wampir mogła płynąć pod wodą znacznie dłużej niż ludzie, ale musiała uważać, żeby nie marnować sił. Nad powierzchnią usłyszała koszmarny trzask pirackiej łodzi zderzającej się z ich prześladowcami. Ciemność morza wydawała się nieprzenikniona, ale po chwili oczy Schuyler przywykły do niej. Odepchnęła się rękami, płynąc, napinając mięśnie bolące od walki z oporem wody. Widziała unoszące się ku powierzchni bąbelki. Mogła wytrzymać pięć minut bez powietrza i zamierzała wykorzystać ten czas. W końcu jej płuca zaczęły domagać się tlenu, więc skierowała się ku górze - pragnęła teraz tylko odetchnąć - była tak blisko - tak blisko - tak - jeszcze jeden ruch nogami i wynurzy się - tak... Zimna, koścista dłoń chwyciła jej nogę, ciągnąc ją w dół, wlekąc z powrotem pod wodę. Schuyler wiła się i kopała. Zdołała się przekręcić na tyle, żeby zobaczyć, kto ją trzyma. Poniżej venatorka unosiła się bez wysiłku w ciemnej wodzie. Napastniczka oszacowała chłodno jej możliwości i nie wypuszczała z uścisku. - Znajdujesz się pod opieką hrabiny. Odrzucenie jej ochrony to działanie przeciwko Zgromadzeniu. Poddaj się lub zostaniesz zniszczona. Dłoń trzymała jej kostkę jak imadło. Miała wrażenie, że jej płuca zaraz eksplodują. Zaczynało się jej kręcić w głowie, poczuła przypływ paniki. Przestań, powiedziała sobie. Musiała się uspokoić. Urok. Musi użyć uroku. - PUŚĆ MNIE - zażądała, wysyłając przymus tak silny, że czuła, jakby każde słowo przybrało fizyczną postać, każda litera atakowała mózg venatorki. Dłoń na jej kostce lekko zadrżała. Tego właśnie Schuyler potrzebowała. Wyrwała się w momencie, kiedy venatorka wysłała własny przymus. Schuyler zrobiła unik i odesłała go, dziesięciokrotnie silniejszy. - ZATOŃ! Przymus był jak uderzenie w żołądek, venatorka poleciała w głąb morza, jakby ciągnięta przez tonącą kulę armatnią, przywiązaną
25 do nóg. Dotrze na samo dno, a Schuyler miała nadzieję, że zyska dość czasu na ucieczkę. Z całej siły płynęła w górę, wreszcie wynurzyła się na powierzchnię i chwyciła oddech. Deszcz, zimny jak palce nieboszczyka, chłostał jej policzki. Odważyła się spojrzeć za siebie. Ich mała motorówka stała w ogniu. Płonęła, a iskry z czarnych płomieni strzelały do nieba. Jack się wydostał, powiedziała sobie Schuyler. Na pewno. Musiał. Kilka metrów dalej zobaczyła ostatni ścigacz, okrążający płonącą łódź. Zastanowiła się, dlaczego venator nie popłynął za Jackiem. Chyba... Chyba że on już... Nie mogła dokończyć tej myśli. Nie była w stanie. Zanurkowała pod fale. Port w Genui. Zaczęła płynąć.