Lois McMaster Bujold
Barrayar
Cykl: Barrayar tom 2
Przełożyła Paulina Braitner
Data wydania oryginalnego – 1991
Data wydania polskiego – 1996
Dla
Anne i Paula
Synopsis
Podczas misji zwiadowczej na nowo odkrytej planecie grupa badawcza komandor Cordelii Naismith została zaatakowana przez oddział
barrayarskich wojsk. Cordelia, schwytana przez osamotnionego dowódcę Barrayarczyków, kapitana Arala Vorkosigana, musiała zgodzić się na
współpracę, aby ocalić ciężko rannego podporucznika Dubauera.
Podczas wędrówki do barrayarskiego magazynu wojskowego dawni wrogowie zaprzyjaźnili się do tego stopnia, że ostatecznie Cordelia pomogła
Vorkosiganowi odzyskać dowództwo nad zbuntowaną załogą. Widząc rozmiary ukrytego magazynu domyśliła się, że Barrayarczycy zamierzają
zająć dziewiczą dotąd planetę. Już na pokładzie ich statku Vorkosigan oświadczył się jej, jednak zważywszy możliwe polityczne konsekwencje
planowanego przez Barrayar ataku na Escobar, najbliższego sojusznika Kolonii Beta, oboje uznali, że należy zaczekać.
Załoga Cordelii, zamiast - zgodnie z jej rozkazem - uciec, wróciła, pomagając gromadce buntowników opanować statek Vorkosigana, “Generała
Vorkrafta”; w wyniku ich działań jeden z oficerów, podporucznik Koudelka, został ciężko ranny. Spłacając dług honorowy, Cordelia przed ucieczką
podstępnie obezwładniła napastników.
Niedługo potem Cordelia Naismith, awansowawszy do stopnia kapitana, wypełniając tajną misję wojskową, znalazła się w przestrzeni nie opodal
Escobaru. Schwytana przez Barrayarczyków, trafiła w ręce sadystycznego admirała Vorrutyera, który próbował ją zgwałcić, lecz w ostatniej chwili
sierżant Bothari poderżnął mu gardło. Ukrywając się w kabinie Vorkosigana Cordelia była świadkiem całkowitej klęski Barrayarczyków i śmierci
następcy tronu, księcia Serga. Dopiero po rozmowie z Vorkosiganem, odkrywszy, iż cały czas wiedział on o przemyconej przez nią tajnej broni,
która przesądziła losy wojny, Cordelia pojęła, że inwazja na Escobar była tylko przykrywką - prawdziwy cel wojny, zaplanowanej osobiście przez
cesarza Ezara Vorbarrę, stanowiło pozbycie się księcia Serga i całego stronnictwa wojennego.
Odesłana wraz z jeszcze jedną więźniarką, poprzednią ofiarą Vorrutyera, do obozu jenieckiego, Cordelia mimo swych protestów została uznana za
bohaterkę. Wkrótce potem na planecie pojawił się Vorkosigan, przygotowując obóz do kapitulacji. Po rozmowie z nim Cordelia postanowiła przed
podjęciem ostatecznej decyzji wrócić do domu, na Kolonię Beta.
Tymczasem Escobarczycy, odebrawszy pierwszą partię więźniarek, odesłali Vorkosiganowi szesnaście symulatorów macicznych, w których
zamknięto płody, noszone przez ofiary barrayarskich gwałcicieli, w tym sierżanta Bothariego. Vorkosigan zobowiązał się, że dopilnuje, by wszystkie
dzieci bezpiecznie przyszły na świat.
Po powrocie na Kolonię Beta, witana jak przystało na bohaterkę Cordelia wpadła w depresję. Zdumieni jej zachowaniem przełożeni uznali, iż
najprawdopodobniej została poddana praniu mózgu przez Barrayarczyków i odesłana do domu jako szpieg. Odkrywszy to, Cordelia obezwładniła
przesłuchującą ją lekarkę i wykorzystując swoją nowo zdobytą sławę uciekła na Barrayar. Już jako małżeństwo lord i lady Vorkosigan asystowali w
Cesarskim Szpitalu Wojskowym przy narodzinach córeczki Bothariego, Eleny. Wezwani do Pałacu Cesarskiego, złożyli wizytę umierającemu
cesarzowi, który zmusił Vorkosigana, by ten przyjął po jego śmierci stanowisko regenta Barrayaru.
Rozdział pierwszy
Boję się.
Cordelia odsunęła zasłony w oknie salonu na trzecim piętrze Pałacu Vorkosiganów i wyjrzała na zalane promieniami słońca ulice. Długi srebrny
pojazd skręcał właśnie w półkolisty podjazd przed budynkiem, mijając najeżone szpikulcami ogrodzenie oraz importowane z Ziemi krzewy. Po
chwili zahamował. To był pojazd rządowy. Tylne drzwi otwarły się i ujrzała mężczyznę w zielonym mundurze. Mimo dość kiepskiego kąta widzenia
Cordelia natychmiast rozpoznała brązową głowę komandora Illyana, jak zawsze bez czapki.
Po sekundzie oficer zniknął jej z oczu, zasłonięty wystającym portykiem. Przypuszczam, że nie muszę się martwić, póki cesarska służba
bezpieczeństwa nie zjawi się tu wśrodku nocy.
Jednakże w ustach wciąż jeszcze czuła smak strachu. Czemu wogóle przyjechałam tu, na Barrayar? Co zrobiłam ze sobą, ze swoim życiem?
Na korytarzu rozległy się ciężkie kroki i drzwi salonu uchyliły się ze skrzypnięciem.
Sierżant Bothari wsunął głowę do środka. Na widok Cordelii mruknął z zadowoleniem:
- Milady, czas na nas.
- Dziękuję, sierżancie.
Puściła zasłonę i odwróciła się, aby po raz ostatni sprawdzić swoje odbicie w lustrze wiszącym ponad archaicznym kominkiem. Trudno uwierzyć,
że miejscowi ludzie wciąż jeszcze palą szczątki roślinne po to, by uwolnić zmagazynowane w nich chemicznie ciepło.
Uniosła podbródek nad sztywnym kołnierzem z białej koronki, poprawiła rękawy żakietu i z roztargnieniem poruszyła długą szeroką spódnicą,
przynależną kobietom z klasy Vorów. Kasztanowej barwy tkanina idealnie odpowiadała odcieniowi żakietu. Kolor ten dodał
Cordelii otuchy - bardzo przypominał jasny brąz jej starego kombinezonu Betańskiego Zwiadu Astronomicznego. Przygładziła dłonią rude włosy,
rozdzielone na środku i podtrzymywane parą emaliowanych grzebieni, i odrzuciła je do tyłu. Kaskada loków opadła jej do połowy pleców. Z bladej
twarzy w lustrze spoglądały na nią szare oczy. Nos odrobinę zbyt kościsty, podbródek nieco za długi, w sumie jednak to dobra twarz, porządna,
praktyczna.
Cóż, jeśli pragnęła wyglądać delikatnie i filigranowo, wystarczyło jedynie stanąć obok sierżanta Bothariego. Jego ciężka dwumetrowa postać
wznosiła się nad nią, rzucając żałobny cień. Cordelia uważała się za dość wysoką kobietę, jednakże czubek jej głowy sięgał zaledwie do ramienia
sierżanta. Bothari miał twarz kamiennego gargulca, nieodgadnioną, czujną, z wielkim sterczącym nosem. Krótko po wojskowemu obcięte włosy
podkreślały kanciastość jego rysów, nadając mu wygląd kryminalisty. Nawet elegancka liberia księcia Vorkosigana -
ciemnobrązowa, ozdobiona srebrnymi symbolami rodu - nie była w stanie złagodzić zdumiewającej brzydoty Bothariego. Niemniej to dobra twarz,
jak najbardziej praktyczna.
Służący w liberii. Cóż za dziwaczny koncept. Czemu właściwie służył? Co powieszna nasze życie, fortunę i święty honor? A to dopiero początek.
Pozdrowiła go serdecznym skinieniem głowy w lustrze, po czym odwróciła się i ruszyła w ślad za sierżantem przez labirynt korytarzy Pałacu
Vorkosiganów.
Musi jak najszybciej nauczyć się rozkładu pomieszczeń. To bardzo kłopotliwe zgubić się we własnym domu i prosić strażnika czy służącego, by
wskazał jej drogę, szczególnie w środku nocy, gdy była owinięta jedynie w ręcznik. Kiedyś dowodziłam statkiem kosmicznym.
Naprawdę. Jeśli potrafiła poradzić sobie z pięcioma wymiarami wisząc głową w dół, z pewnością zdoła opanować zaledwie trójwymiarową
przestrzeń w normalnej pozycji.
Dotarli do szczytu szerokich kręconych schodów, opadających wdzięcznie trzema biegami w dół, ku wyłożonemu czarno-białymi kamiennymi
płytkami holowi. Cordelia podążała lekko w ślad za ciężko stąpającym Botharim. Szeroka spódnica sprawiała, że sama Cordelia miała wrażenie,
jakby unosiła się w powietrzu, opadając nieubłaganie w dół spirali.
Na dźwięk ich kroków czekający w holu wysoki młodzieniec z laską uniósł wzrok.
Twarz porucznika Koudelki była równie przystojna i symetryczna, jak Bothariego wąska i nieprzyjazna. Młodzieniec uśmiechnął się ciepło do
Cordelii. Nawet drobne linie bólu w kącikach oczu i ust nie zdołały go postarzyć. Miał na sobie polowy mundur imperialny, różniący się jedynie
insygniami od uniformu komandora Illyana. Długie rękawy i wysoki kołnierz kryły sieć cienkich czerwonych blizn, oplatających połowę jego ciała,
lecz Cordelia ujrzała ją wyraźnie oczami duszy. Nagi, Koudelka mógł służyć za model poglądowy na wykładzie o budowie ludzkiego systemu
nerwowego, bowiem każda blizna oznaczała martwy nerw, zastąpiony sztuczną srebrną nicią. Porucznik Koudelka nie przywykł jeszcze do swojego
nowego systemu nerwowego. Mówprawdę. Tutejsi chirurdzy to tępi, niezdarni rzeźnicy. Ich dzieło z pewnością nie dorównywało osiągnięciom
medycyny betańskiej.
Cordelia nie pozwoliła jednak, aby te myśli znalazły odbicie na jej twarzy.
Porucznik odwrócił się niezręcznie i pozdrowił Bothariego skinieniem głowy.
- Witaj, sierżancie. Dzień dobry, lady Vorkosigan.
Nowe nazwisko nadal brzmiało dziwnie w jej uszach. Miała wrażenie, że do niej nie pasuje. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Dzień dobry, Kou. Gdzie jest Aral?
- Razem z komandorem Illyanem poszedł do biblioteki, aby ustalić najlepsze miejsce do zamontowania nowej zabezpieczonej konsoli
komunikacyjnej. Zaraz powinni wrócić. O, właśnie nadchodzą - dodał, słysząc kroki w korytarzu.
Cordelia powiodła wzrokiem za ruchem jego głowy. Illyan, szczupły, miły i uprzejmy, zdawał się jeszcze drobniejszy - wręcz nikł - w cieniu mężczyzny
w sile wieku odzianego we wspaniały galowy mundur Imperium. Oto powód, dla którego przybyła na Barrayar.
Admirał lord Aral Vorkosigan, w stanie spoczynku. Ściślej biorąc, to ostatnie było prawdziwe do wczoraj. Wczoraj ich życie nagle stanęło na głowie.
Założę się jednak, że zczasem wylądujemy na czterech łapach. W krępej postaci Vorkosigana kryła się moc, jego ciemne włosy były
przyprószone siwizną. Ciężką szczękę znaczyła stara blizna w kształcie litery L. Poruszał się ze stłumioną energią, jego szare oczy spoglądały
czujnie wokół, póki nie rozbłysły na widok Cordelii.
- Bądź pozdrowiona, moja pani - zaintonował, ujmując jej dłoń.
Słowa zabrzmiały oficjalnie, lecz w oczach, lśniących niczym zwierciadła, wyraźnie odbijało się prawdziwe uczucie. W lustrze jego oczu jestem
naprawdę piękna, uświadomiła sobie nagle Cordelia. Wyglądam znacznie lepiej niżwzwierciadle na ścianie. Odtąd powinnam tylko wnich się
przeglądać. Jego masywna ręka, sucha i gorąca - cóż za przyjemne, tętniące życiem ciepło! - zamknęła się wokół chłodnych wąskich palców
Cordelii.
Mój mąż. To określenie pasowało idealnie, przylegając do niego równie gładko, jak dłoń Vorkosigana do jej własnej ręki, choć nowe nazwisko,
lady Vorkosigan, nadal zdawało się ześlizgiwać z jej ramion niczym świeżo kupiony płaszcz.
Obserwowała Bothariego, Koudelkę i Vorkosigana, stojących przez chwilę obok siebie. Gromada rannych, raz, dwa, trzy. I dama, która przy nich
tkwi. Ci, którzy przeżyli.
Wszyscy trzej odnieśli niemal śmiertelne rany podczas ostatniej wojny o Escobar. Kou ucierpiał na ciele, Bothari na umyśle, Vorkosigan otrzymał
cios prosto w duszę. Życie toczy się dalej. Maszeruj bądźzgiń. Czy wkońcu wszyscy zaczniemy wracać do zdrowia? Taką miała nadzieję.
- Gotowa, moja droga pani kapitan? - spytał Vorkosigan swym ciepłym barytonem z wyraźnym barrayarskim akcentem.
- Bardziej gotowa już nie będę.
Illyan i porucznik Koudelka ruszyli przodem. Koudelka dreptał niezgrabnie na uginających się nogach obok żwawo maszerującego komandora. Na
ten widok Cordelia zmarszczyła brwi. Ujęła ramię męża i oboje powędrowali w ślad za nimi, pozostawiając Bothariego jego obowiązkom
domowym.
- Jaki mamy plan zajęć na najbliższych kilka dni? - spytała.
- Cóż, najpierw oczywiście audiencja - odparł Vorkosigan. - Potem muszę spotkać się z paroma osobami. Zajmie się tym książę Vortala. Za kilka
dni odbędzie się głosowanie połączonych Rad i moje zaprzysiężenie. Od stu dwudziestu lat nie mieliśmy regenta i Bóg jeden wie, jakie ceremonie
odkurzą na te okazje.
Koudelka usiadł obok umundurowanego kierowcy, komandor Illyan zajął miejsce naprzeciwko Cordelii i Vorkosigana, tyłem do kierunku jazdy. Wóz
jest opancerzony, uznała Cordelia, widząc niezwykłą grubość zamykającej się nad ich głowami przezroczystej osłony.
Na sygnał Illyana kierowca ruszył, gładko skręcając w ulicę. Z zewnątrz nie dobiegał ich niemal żaden dźwięk.
- Regentka małżonka - Cordelia smakowała to określenie. - Czy tak brzmi mój oficjalny tytuł?
- Owszem, milady - odparł Illyan.
- Towarzyszą mu jakiekolwiek oficjalne obowiązki?
Illyan spojrzał na Vorkosigana, który rzekł:
- Hm, tak i nie. Musimy uczestniczyć w wielu uroczystościach - czy też w twoim przypadku, uświetnić je swą obecnością. Poczynając od pogrzebu
cesarza, niewątpliwie ponurego wydarzenia dla wszystkich zainteresowanych - prawdopodobnie z wyjątkiem samego Ezara Vorbarry. Z tym jednak
trzeba poczekać, by wydał ostatnie tchnienie. Nie wiem, czy zaplanował już sobie, kiedy ma to nastąpić. Ale niczego innego bym się po nim nie
spodziewał.
Które imprezy chcesz traktować jako obowiązki zależy wyłącznie od ciebie.
Przemowy, uroczystości, ważne śluby, chrzciny i pogrzeby, witanie delegacji poszczególnych okręgów - krótko mówiąc, funkcje reprezentacyjne.
Księżniczka wdowa Kareen wykonuje je z prawdziwym talentem. - Vorkosigan urwał, widząc przerażoną minę Cordelii, po czym dodał pospiesznie.
- Albo, jeśli wolisz, możesz prowadzić całkowicie prywatne życie. W
chwili obecnej masz po temu idealny pretekst - jego ręka, opasująca talię żony, w sekrecie pogładziła jej wciąż jeszcze płaski brzuch. - W istocie
wolałbym nawet, abyś oszczędzała siły.
Natomiast co do politycznego aspektu twojego stanowiska... Byłbym bardzo rad, gdybyś została moją łączniczką z księżniczką wdową i... młodym
cesarzem. Jeśli zdołasz, zaprzyjaźnij się z nią. To kobieta zachowująca niezwykłą rezerwę. Wychowanie chłopca jest kwestią najwyższej wagi. Nie
wolno nam powtórzyć błędów Ezara Vorbarry.
- Mogę spróbować - westchnęła. - Widzę, że życie barrayarskich Vorów to ciężka praca.
- Nie staraj się przesadnie naginać. Nie chciałbym, abyś zmuszała się do czegoś. Poza tym, istnieje jeszcze jeden aspekt sprawy.
- Czemu mnie to nie dziwi? Mów dalej.
Zawahał się, starannie dobierając słowa.
- Kiedy nieżyjący już książę Serg nazwał księcia Vortalę pseudo-postępowcem, w pewnym sensie miał rację. Szczególnie bolesne wyzwiska
zawsze zawierają w sobie krztynę prawdy. Książę Vortala starał się utworzyć partię postępową wyłącznie spośród członków klas wyższych. Jak
mawiał, chodziło mu o ludzi, którzy liczą się w społeczeństwie.
Dostrzegasz drobną lukę w jego rozumowaniu?
- Mniej więcej rozmiarów betańskiego kanionu Hogartha? Owszem.
- Jesteś Betanką, kobietą o galaktycznej reputacji.
- Daj spokój.
- Za taką tu uchodzisz. Nie sądzę, abyś uświadamiała sobie w pełni, jak postrzegają cię ludzie. Tak się składa, że dla mnie to bardzo korzystne.
- Miałam nadzieję, że zniknę ludziom z oczu. Nie przypuszczałam, iż mogę się tu stać popularna po tym, jakie szkody wyrządziłam waszej stronie na
Escobarze.
- To kwestia naszej kultury. Moi ludzie wybaczą niemal wszystko odważnemu żołnierzowi. Zaś ty łączysz w sobie dwie przeciwstawne frakcje -
wojskową arystokrację i progalaktyczny plebs. Naprawdę uważam, że gdybyś zechciała rozegrać dla mnie tę partię, zdołałbym przeciągnąć na swą
stronę cały trzon Ligi Obrońców Ludu.
- Wielkie nieba. Od jak dawna zastanawiałeś się nad tym?
- Nad samym problemem? Bardzo długo. Rola, jaką mogłabyś odegrać w jego rozwiązaniu, przyszła mi do głowy dopiero dziś.
- Chciałbyś zrobić ze mnie figurantkę, kierującą czymś w rodzaju partii konstytucyjnej?
- Nie, nie. Wkrótce złożę przysięgę na mój honor, nakazującą unikać mi czegoś takiego. Przekazanie księciu Gregorowi stanowiska cesarza bez
oddania władzy naruszałoby ducha regenckiej przysięgi. Pragnę jedynie... pragnę jedynie znaleźć sposób, aby ściągnąć w służbę cesarza
najlepszych ludzi ze wszystkich klas, grup językowych i partii. Wśród Vorów jest po prostu zbyt mało utalentowanej młodzieży. Chciałbym
przekształcić rząd na wzór wojska w jego najlepszym okresie, kiedy zdolności zapewniały promocję bez względu na pochodzenie. Cesarz Ezar
usiłował przeprowadzić podobne zmiany, wzmacniając ministerstwa kosztem książąt, jednakże sprawy posunęły się za daleko. Teraz książęta są
bezsilni, a ministerstwa - przeżarte korupcją. Musi istnieć jakiś sposób odzyskania równowagi.
Cordelia westchnęła.
- Wygląda na to, że będziemy musieli zgodzić się na zachowanie rozbieżnych stanowisk wobec konstytucji. Mnie nikt nie mianował regentem
Barrayaru. Ostrzegam cię jednak, że nie ustanę w próbach zmiany twojego zdania.
Na te słowa Illyan uniósł brwi. Cordelia, czując nagłą słabość, wyprostowała się na siedzeniu, obserwując przesuwającą się za oknami panoramę
stolicy. Cztery miesiące temu nie poślubiła regenta Barrayaru. Wyszła za mąż za zwykłego żołnierza w stanie spoczynku.
Owszem, po ślubie mężczyźni podobno zawsze się zmieniali, zazwyczaj na gorsze. Ale tak bardzo? Tak szybko? Nie do tych obowiązkówsię
godziłam, mój panie.
- Cesarz Ezar okazał ci wczoraj prawdziwe zaufanie, mianując cię regentem. Nie wydaje mi się, aby był tak bezwzględnym pragmatykiem, jakim mi
go przedstawiłeś -
zauważyła.
- Owszem. To oznaka zaufania. Powodowała nim jednak konieczność. Nie dostrzegłaś chyba znaczenia przekazania kapitana Negriego
księżniczce.
- A miało to jakieś znaczenie?
- O tak. Ito bardzo wyraźne. Negri nadal będzie pełnił swe dawne obowiązki szefa cesarskiej ochrony. Oczywiście jego raporty nie trafią do
czteroletniego chłopca, lecz do mnie. Komandor Illyan pozostanie jedynie jego asystentem. - Vorkosigan i Illyan wymienili ironiczne skinienia głowy.
- Nie ma jednak żadnych wątpliwości co do lojalności Negriego.
Gdybym, powiedzmy, oszalał i próbował przejąć władzę nie tylko faktyczną, ale i tytularną, bez wątpienia cesarz wydał mu tajne rozkazy, aby w
takim wypadku pozbył się mnie.
- No cóż. Zapewniam cię, że absolutnie nie mam ochoty zostać cesarzową Barrayaru.
To na wypadek, gdybyś się nad tym zastanawiał.
- Tak też sądziłem.
Samochód zatrzymał się przed bramą w kamiennym murze. Czterech wartowników dokładnie zbadało pojazd, sprawdziło przepustkę Illyana, po
czym pozwoliło im przejechać.
Wszyscy ci strażnicy, tutaj, w Pałacu Vorkosigana - przed czym nas strzegą? Zapewne przed innymi Barrayarczykami w owym podzielonym na
liczne frakcje krajobrazie politycznym.
Nagle Cordelia przypomniała sobie jakże barrayarskie powiedzenie, którego użył kiedyś stary książę. Wówczas rozbawiło ją, teraz jednak
wzbudziło nagły niepokój. “Przy wszystkich tych stosach nawozu, gdzieś tu musi się kryć jakiś koń”. Na Kolonii Beta właściwie nie znano koni,
zachowało się tylko kilka sztuk hodowanych w zoo. Przy wszystkich tych strażnikach...
Ale jeśli nie jestem niczyim wrogiem, jak ktokolwiek może żywić wrogie zamiary wobec mnie?
Illyan, który wiercił się niespokojnie na swym fotelu, przemówił wreszcie:
- Proponowałbym, milordzie - powiedział z wahaniem do Vorkosigana - więcej, nawet błagałbym, aby zmienił pan zdanie i zgodził się osiąść na
stałe w cesarskiej rezydencji. W ten sposób łatwiej przyszłoby mi kontrolować problemy związane z bezpieczeństwem pańskiej osoby - a są one
także moimi problemami. - Uśmiechnął się lekko, co nie posłużyło jego wizerunkowi surowego oficera; zadarty nos sprawiał, że uśmiechnięty
komandor przypominał
rozradowanego szczeniaka.
- O którym apartamencie myślałeś? - spytał Vorkosigan.
- Cóż, kiedy Gregor wstąpi na tron, wraz z matką przeniesie się do komnat cesarskich.
Wówczas zwolni się apartament Kareen.
- Chcesz powiedzieć księcia Serga - Vorkosigan spojrzał na niego ponuro. - Chyba wolę osiąść oficjalnie w Pałacu Vorkosiganów. Mój ojciec
spędza teraz więcej czasu na wsi, w Posiadłości. Nie przypuszczam, aby przeszkadzała mu zamiana.
- Nie mogę poprzeć tego pomysłu. Oczywiście wyłącznie ze względów bezpieczeństwa. To najstarsza część miasta. Tutejsze ulice tworzą
prawdziwy labirynt. W
okolicy przebiegają co najmniej trzy rodzaje starych tuneli, należących do dawnych systemów kanalizacyjnych i transportowych. Poza tym wokół stoi
zbyt wiele wysokich budynków, dających widok na całą okolicę. Trzeba by sześciu pełnych patroli, aby zapewnić choćby pobieżną ochronę.
- Masz tylu ludzi?
- Owszem, ale...
- Zostańmy zatem przy Pałacu Vorkosiganów. - Widząc rozczarowanie oficera, Vorkosigan dodał pocieszająco. - To może nie posłuży naszemu
bezpieczeństwu, ale z pewnością polepszy wizerunek. Doda nowej regencji aury wojskowej pokory. Powinno też zmniejszyć nieco paranoiczne
obawy przed przewrotem pałacowym.
Ioto znaleźli się przed wspomnianym pałacem. W porównaniu z cesarską siedzibą rezydencja Vorkosiganów wydawała się niewielka. Szerokie
skrzydła wznoszące się na dwa, a miejscami na cztery piętra, wieńczyły liczne wieże. Dodatki z przeróżnych epok sąsiadowały ze sobą tworząc
rozległe i maleńkie dziedzińce, niektóre symetryczne, inne dziwnie nieproporcjonalne i sprawiające wrażenie przypadkowości. Wschodnia fasada
była najbardziej jednorodna stylistycznie i ciężka od kamiennych rzeźb. Wzdłuż północnej, załamującej się pod dziwnymi kątami, rozciągały się
starannie zadbane klasyczne ogrody.
Najstarsza cześć pałacu leżała na zachodzie, najnowsza - na południu.
Pojazd zahamował przed dwupiętrowym gankiem po południowej stronie i Illyan mijając kolejne posterunki poprowadził swych towarzyszy
szerokimi kamiennymi schodami do rozległego apartamentu na piętrze. Powoli wspinali się na górę, dostosowując kroki do niezręcznego marszu
porucznika Koudelki. Koudelka posłał im przepraszające spojrzenie, po czym ponownie schylił głowę skupiony - czy może zawstydzony? Czy nie
mają tu windy?
pomyślała z irytacją Cordelia. Po drugiej stronie tego kamiennego labiryntu, w pokoju którego okna wychodziły na północne ogrody, bezsilny biały
starzec leżał w swym ogromnym staroświeckim łożu czekając na śmierć...
W przestronnym korytarzu na górze, wyściełanym dywanami i ozdobionym obrazami oraz licznymi stolikami, pełnymi przeróżnych drobiazgów -
Cordelia uznała, że zapewne są to drogocenne bibeloty - czekał już na nich kapitan Negri. Rozmawiał właśnie zniżonym głosem ze stojącą obok
kobietą. Cordelia poznała sławnego - czy może niesławnego - szefa cesarskiej służby bezpieczeństwa zaledwie poprzedniego dnia; po
historycznej rozmowie Vorkosigana z jeszcze nie świętej pamięci Ezarem Vorbarrą. Negri był mężczyzną o twardej twarzy, twardym ciele i krągłej
łysej czaszce, który służył swemu cesarzowi ciałem i duszą przez niemal czterdzieści lat, złowrogą legendą o niezgłębionych oczach.
Teraz nachylił się nad jej dłonią i nazwał ją milady. Moja pani - a jednak zabrzmiało to szczerze. Kryła się w tym zwrocie nie większa ironia niż w
normalnym tonie kapitana.
Czujna jasnowłosa kobieta - dziewczyna? - wysoka i silnie umięśniona, ubrana w zwykłą cywilną suknię spoglądała na Cordelię z ogromnym
zainteresowaniem.
Vorkosigan i Negri wymienili krótkie pozdrowienia w telegraficznym stylu mężczyzn, którzy porozumiewają się od tak dawna, że zdołali
wydestylować ze wszystkich grzeczności czystą esencję.
- A to jest panna Droushnakov.
Negri nie tyle przedstawił Cordelii swą towarzyszkę, co dokonał oficjalnej identyfikacji.
- Droushnakov, czyli kto? - spytała zdesperowana Cordelia.
Najwyraźniej wszyscy oprócz niej orientowali się, co się dzieje, choć Negri nie przedstawił także porucznika Koudelki; Koudelka i Droushnakov
przyglądali się sobie ukradkiem.
- Należę do służby Kancelarii Wewnętrznej, milady - Droushnakov złożyła jej półukłon-półdygnięcie.
- A komu dokładnie służysz, oprócz kancelarii?
- Księżniczce Kareen, milady. To mój oficjalny tytuł. Na liście personelu kapitana Negriego figuruję jako członek ochrony pierwszej klasy.
Trudno było stwierdzić, który tytuł budził w niej większą dumę i radość. Cordelia podejrzewała, że ten drugi.
- Jestem pewna, że musisz być bardzo dobra, skoro tak cię określił.
Słowa te wywołały uśmiech na twarzy dziewczyny.
- Dziękuję, milady. Staram się.
Wszyscy podążyli w ślad za Negrim do leżącej tuż obok słonecznej, dużej komnaty.
Jej liczne okna wychodziły na południe. Cordelia zaciekawiona, zastanawiała się, czy eklektyczna mieszanina sprzętów stanowi zbiór bezcennych
antyków, czy może drugorzędnych rupieci. Nie potrafiła tego stwierdzić. Po drugiej stronie komnaty, na obitym żółtym jedwabiem szezlongu
siedziała kobieta, obserwująca z powagą zbliżających się gości.
Księżniczka wdowa Kareen była szczupłą, znużoną trzydziestolatką. Miała piękne ciemne włosy, ułożone w misterną fryzurę, natomiast jej szara
suknia została skrojona z zadziwiającą prostotą. Prostotą i elegancją. Na podłodze, rozciągnięty na brzuchu, leżał
ciemnowłosy chłopiec, na oko czterolatek. Mruczał coś do mechanicznego stegozaura wielkości kota, który mamrotał w odpowiedzi. Księżniczka
poleciła mu wstać i wyłączyć zabawkę. Chłopiec posłusznie przycupnął obok matki, choć w dłoniach nadal ściskał
skórzanego zwierzaka. Cordelia z ulgą stwierdziła, że młody książę jest ubrany odpowiednio do swego wieku w wygodny strój sportowy.
Negri oficjalnym tonem przedstawił Cordelię księżniczce i księciu Gregorowi.
Cordelia nie była pewna, czy powinna się ukłonić, dygnąć, czy może zasalutować.
Ostatecznie skłoniła głowę jak wcześniej Droushnakov. Gregor, poważny i milczący, spojrzał
na nią zalęknionym wzrokiem, toteż próbowała uśmiechnąć się w najbardziej ujmujący sposób.
Vorkosigan ukląkł przed chłopcem na jedno kolano - tylko Cordelia dostrzegła, jak gwałtownie przełknął ślinę - i powiedział:
- Czy wiesz kim jestem, książę Gregorze?
Gregor skulił się lekko, przywierając do matki. Księżniczka skinęła głową.
- Lord Aral Vorkosigan - odparł chłopiec nieśmiało.
Vorkosigan przemówił łagodniejszym tonem, rozluźniając ręce i starając się przybrać pogodniejszą niż zwykle minę.
- Twój dziadek poprosił mnie, abym został twoim regentem. Czy ktoś wyjaśnił ci, co to oznacza?
Gregor w milczeniu potrząsnął głową. Vorkosigan spojrzał na Negriego, z dezaprobatą unosząc brwi. Kapitan nie zareagował.
- Znaczy to, że będę wykonywał pracę twojego dziadka, póki nie dorośniesz na tyle, aby sam się nią zająć. Nastąpi to, gdy skończysz dwadzieścia
lat. Przez następnych szesnaście lat będę opiekował się tobą i twoją matką w zastępstwie dziadka. Dopilnuję też, abyś zdobył
wykształcenie, które pomoże ci dobrze rządzić. Równie dobrze, jak twój dziadek.
Czy ten dzieciak w ogóle wie, co oznacza rządzenie? Cordelia zauważyła, że Vorkosigan nie powiedział “w zastępstwie twojego ojca”. Uważał,
żeby w ogóle nie wspomnieć imienia księcia. Wyglądało na to, iż Serg już wkrótce zniknie z historii Barrayaru równie doszczętnie, jak wcześniej
jego ciało, unicestwione w bitwie na orbicie.
- Na razie - ciągnął dalej Vorkosigan - musisz się jedynie pilnie uczyć i słuchać poleceń matki. Potrafisz to zrobić?
Gregor przytaknął, przełykając ślinę.
- Myślę, że sobie poradzisz. - Vorkosigan odpowiedział krótkim skinieniem głowy, identycznym jak to, którym obdarzał swych oficerów sztabowych,
i wstał.
Ty chyba sobie teżporadzisz, Aralu, pomyślała Cordelia.
- Ponieważ już pan tu jest - zaczął Negri po krótkiej chwili ciszy upewniając się, że nie wejdzie Vorkosiganowi w słowo - chciałbym, aby odwiedził
pan centrum dowodzenia.
Pragnąłbym omówić z panem kilka raportów. Najnowsze doniesienia z Darkoi wskazują na to, że książę Vorlakai już nie żył, kiedy podpalono jego
rezydencję, co rzuca nowe światło -
lub raczej cień - na tę sprawę. Poza tym jest jeszcze problem odbudowy Ministerstwa Edukacji Politycznej.
- Raczej demontażu - mruknął Vorkosigan.
- Wszystko jedno. No i, jak zwykle, najnowsza próba sabotażu z Komarru...
- Rozumiem. Chodźmy. Cordelio...
- Może lady Vorkosigan zechciałaby przez jakiś czas dotrzymać mi towarzystwa? -
odezwała się jak na zawołanie księżniczka Kareen.
W jej głosie zabrzmiała leciutka nuta ironii.
Vorkosigan posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie.
- Dziękuję, milady.
Kareen pogładziła z roztargnieniem palcem swe pełne wargi. Kiedy mężczyźni opuścili komnatę, odprężyła się lekko.
- Doskonale. Miałam nadzieję, że zdołamy poznać się bliżej. - jej twarz ożywiła się nieco, oczy uważnie obserwowały Cordelię.
Na przyzwalający gest matki chłopiec zsunął się z szezlonga i co chwila oglądając się za siebie wrócił do przerwanej zabawy.
Droushnakov zmarszczyła brwi.
- Co się stało temu porucznikowi? - spytała Cordelię.
- Porucznik Koudelka został trafiony z porażacza nerwowego - odparła sztywno Cordelia niepewna, czy osobliwy ton głosu dziewczyny nie oznacza
przypadkiem skrywanej dezaprobaty. - Rok temu, kiedy służył u Arala na “Generale Vorkrafcie”. Tutejsza neurochirurgia najwyraźniej nie dorasta do
galaktycznych standardów.
Ugryzła się w język w obawie, że gospodyni uzna to za krytykę. Nie żeby księżniczka Kareen odpowiadała za wątpliwy poziom medycznej wiedzy
na Barrayarze.
- Ach, tak. Został ranny jeszcze przed wojną o Escobar?
- W istocie można by rzec, że stanowiło to pierwszy wystrzał wojny o Escobar. Choć przypuszczam, że wy nazwalibyście go ofiarą mimo woli.
- Lady Vorkosigan - czy może powinnam rzec: kapitan Naismith - była tam - wtrąciła księżniczka Kareen. - Toteż wie najlepiej.
Cordelia nie potrafiła odczytać wyrazu twarzy gospodyni. Jak wiele słynnych raportów Negriego trafiło także i do jej rąk?
- Cóż za okropna tragedia! Najwyraźniej kiedyś był bardzo wysportowany -
zauważyła strażniczka.
- Bo był - Cordelia uśmiechnęła się nieco cieplej, opuszczając nastroszone kolce. - W
mojej opinii porażacze nerwowe to paskudna broń.
Z roztargnieniem podrapała się w martwe i nieczułe miejsce na udzie, muśnięte zaledwie aurą pola porażacza, która na szczęście nie przeniknęła
podskórnego tłuszczu i nie uszkodziła mięśnia. Powinna była wyleczyć to sobie przed wyjazdem.
- Proszę usiąść, lady Vorkosigan - księżniczka poklepała miejsce obok siebie, dopiero co zwolnione przez przyszłego cesarza. - Drou, czy
zechciałabyś zabrać Gregora na drugie śniadanie?
Droushnakov ze zrozumieniem skinęła głową, jakby w owej prostej prośbie została zawarta dodatkowa zakodowana wiadomość. Zabrała chłopca i
wyszła, prowadząc go za rękę.
Obie kobiety usłyszały jeszcze echo dziecinnego głosu:
- Droushie, czy mógłbym dostać kremówkę? Ijedną dla Steggiego?
Cordelia usiadła ostrożnie, myśląc o raportach Negriego i barrayarskiej dezinformacji, dotyczącej niedawnej inwazji na Escobar. Escobar, sąsiada
i sprzymierzeńca Kolonii Beta...
Broń, która zabiła księcia Serga i zniszczyła jego statek wysoko nad Escobarem, została przemycona przez barrayarską blokadę dzięki odwadze i
poświęceniu niejakiej kapitan Cordelii Naismith z Betańskich Sił Ekspedycyjnych. Wszyscy o tym wiedzieli i nie musiała za nic przepraszać.
Natomiast tajna historia, skrywane knowania najwyższego barrayarskiego dowództwa - to właśnie było tak... zdradzieckie, zdecydowała Cordelia.
Oto najlepsze określenie. Niebezpieczne, niczym źle przechowywane odpady toksyczne.
Ku zdumieniu Cordelii księżniczka Kareen nachyliła się ku niej, ujęła jej prawą rękę, uniosła ją do ust i mocno pocałowała.
- Poprzysięgłam sobie - powiedziała - że ucałuję dłoń, która zabiła Gesa Vorrutyera.
Dziękuję ci, dziękuję. - W jej zduszonym głosie brzmiała szczerość. Wyglądało na to, że księżniczka jest bliska łez. Na twarzy Kareen Cordelia
dostrzegła głęboką, nieskrywaną wdzięczność. Po chwili gospodyni wyprostowała się, na powrót chłodna i opanowana. -
Dziękuję. Niech cię Bóg błogosławi.
- Och... - Cordelia roztarła pocałowane miejsce. - Cóż, ja... ten honor należy się komuś innemu, milady. Byłam obecna przy śmierci admirała
Vorrutyera, jednak to nie moja ręka podcięła mu gardło.
Dłonie Kareen zacisnęły się na kolanach. Jej oczy rozbłysły.
- Więc jednak to lord Vorkosigan go zabił!
- Nie! - usta Cordelii zbielały ze skrywanej złości. - Negri powinien był przekazać ci prawdziwy raport. To był sierżant Bothari. Ocalił mi wtedy życie.
- Bothari? - Kareen wyprostowała się gwałtownie. - Potwór Bothari? Szalone narzędzie Vorrutyera?
- Nie mam nic przeciwko temu, aby to mnie obwiniano, bowiem gdyby prawda przedostała się do opinii publicznej, musieliby skazać go za bunt i
morderstwo. Ta wersja wydarzeń pozwoliła sierżantowi uniknąć egzekucji. Ale... ale nie powinnam przypisywać sobie jego zasług. Jeśli chcesz,
przekażę mu twoje podziękowania. Nie jestem jednak pewna, czy w ogóle pamięta całe zdarzenie. Po wojnie, zanim zwolniono go z wojska,
przeszedł
drakońską terapię - a przynajmniej to, co u was na Barrayarze uchodzi za terapię. - Cordelia obawiała się, że jej poziom był porównywalny z
neurochirurgią. - Z tego zaś co wiem, przedtem też nie był zupełnie normalny.
- Nie - potwierdziła Kareen. - Z całą pewnością nie. Sądziłam, że był pionkiem Vorrutyera.
- Dokonał innego wyboru. Myślę, że stanowiło to największy akt bohaterstwa, jaki kiedykolwiek widziałam. Z głębi trzęsawiska zła i szaleństwa
sięgnąć ku... - Cordelia urwała, wstydząc się rzec “ku zbawieniu”. Po chwili spytała: - Czy obwiniasz admirała Vorrutyera za deprawację księcia
Serga?
Skoro już postanowiły wyjaśnić wszystko do końca... Nikt nie wspomina o księciu.
Jeszcze niedawno postanowił, na skróty, poprzezkrew, sięgnąć po koronę, a terazpo prostu...
zniknął.
- Ges Vorrutyer... - Kareen wyłamywała palce - znalazł w Sergu godnego siebie przyjaciela. Izdolnego ucznia, towarzysza zboczonych zabaw. Może
nie wszystko było winą Vorrutyera. Nie wiem.
Cordelia wyczuwała szczerość w jej słowach. Księżniczka dodała cicho:
- Kiedy zaszłam w ciążę, Ezar ochraniał mnie przed Sergiem. Ostatni raz widziałam mojego męża na rok przed jego śmiercią.
Może ja teżnie będę jużwspominać o księciu?
- Ezar był potężnym protektorem. Mam nadzieję, że Aral spisze się równie dobrze. -
Czy powinna wyrażać się o cesarzu w czasie przeszłym? Wszyscy inni tak robili.
Kareen nagle otrząsnęła się z zamyślenia.
- Herbaty, lady Vorkosigan? - spytała z uśmiechem.
Dotknęła komunikatora ukrytego w cennej broszy na ramieniu i wydała rozkazy służbie. Najwyraźniej prywatna audiencja dobiegła końca. Kapitan
Naismith musi przywdziać skórę lady Vorkosigan, pijącej herbatę z księżniczką.
Gregor i jego strażniczka zjawili się w chwili, kiedy podano kremówki i chłopiec oczarował obie damy do tego stopnia, że zdołał uprosić je o drugie
ciastko. Kareen stanowczo odmówiła mu trzeciego. Syn księcia Serga sprawiał wrażenie zupełnie normalnego chłopca, choć towarzystwo obcych
wyraźnie go onieśmielało. Cordelia obserwowała go z głębokim zainteresowaniem. Macierzyństwo. Wszystkim się przytrafiało. Jak trudne się
okaże?
- Co pani sądzi o swym nowym domu, lady Vorkosigan? - zagadnęła uprzejmie księżniczka.
Typowa rozmowa przy herbacie. Żadnego odsłaniania uczuć. Nie przy dzieciach.
Cordelia zastanowiła się.
- Rezydencja wiejska na południu, w Posiadłości Vorkosiganów jest po prostu cudowna. Wspaniałe jezioro. Większe niż jakikolwiek otwarty
zbiornik wodny na całej Kolonii Beta. A przecież Aral traktuje je jak coś oczywistego. Wasza planeta jest niewiarygodnie piękna.
Wasza planeta? Nie moja? W umyśle Cordelii słowo “dom” nadal przywoływało hasło
“Kolonia Beta”. A jednak mogłaby spędzić wieki w objęciach Vorkosigana nad jeziorem.
- Tutejsza stolica... cóż, jest bez wątpienia bardziej zróżnicowana, niż jakiekolwiek miasto w do... Niż na Kolonii Beta. Choć - zaśmiała się z
zakłopotaniem - wszędzie widzę tylu żołnierzy. Ostatnio tak wiele zielonych mundurów otaczało mnie w obozie jenieckim.
- Czy nadal w pani oczach wyglądamy na wrogów? - zapytała księżniczka.
- Przestaliście być dla mnie wrogami, zanim jeszcze skończyła się wojna. Już wtedy ujrzałam w was jedynie zbiór ofiar, dotkniętych różnorodną
ślepotą.
- Ma pani bystry wzrok, lady Vorkosigan - księżniczka wypiła łyk herbaty, uśmiechając się do swej filiżanki.
- Bywa, że w Pałacu Vorkosiganów także panuje koszarowa atmosfera. Szczególnie kiedy przebywa w nim książę Piotr - skomentowała. -
Wszyscy ci słudzy w liberiach. Mam wrażenie, że dostrzegłam parę kobiet, przemykających gdzieś po kątach, ale dotąd żadnej nie udało mi się
zagadnąć. Bez wątpienia to tutejsza specyfika. W betańskiej służbie sytuacja wyglądała inaczej.
- Armia otwarta dla obu płci - wtrąciła Droushnakov. Czyżby w jej oczach zabłysła iskra zazdrości? - Kobiety i mężczyźni służący razem.
- Pobór na podstawie testów zdolności - uzupełniła Cordelia. - Wyłącznie. Oczywiście prace wymagające większej siły fizycznej przypadają
mężczyznom, ale nie ma w tym nic z tutejszej dziwnej obsesji. Stanowiska nie wiążą się ze statusem społecznym.
- Szacunkiem - westchnęła Droushnakov.
- Cóż, jeśli ludzie oddają swe życie w służbę społeczności, powinni cieszyć się szacunkiem - odparła spokojnie Cordelia. - Brakuje mi moich sióstr-
oficerów, tak je chyba można nazwać. Mądrych, inteligentnych kobiet, techniczek, przyjaciółek, które zostały w domu. - Znów to niebezpieczne
słowo, dom. - Oprócz mądrych mężczyzn, muszą tu być równie inteligentne kobiety. Czemu się ukrywają?
Cordelia ugryzła się w język, bowiem nagle przyszło jej na myśl, że Kareen może błędnie potraktować tę ostatnią uwagę jako przycinek.
Jeśli jednak Kareen poczuła się urażona, zachowała to dla siebie, zaś powrót Arala i Illyana uratował Cordelię przed dalszymi potencjalnymi
gafami. Goście pożegnali się uprzejmie i wrócili do Pałacu Vorkosiganów.
***
Tego wieczoru komandor Illyan zjawił się w pałacu, prowadząc ze sobą Droushnakov.
Dziewczyna dźwigała w dłoni wielką walizkę i rozglądała się ciekawie.
- Kapitan Negri wyznaczył pannę Droushnakov do ochrony regentki-małżonki -
wyjaśnił krótko Illyan.
Aral z aprobatą skinął głową.
Później Droushnakov wręczyła Cordelii zapieczętowany liścik na grubym kremowym papierze. Unosząc brwi Cordelia złamała pieczęć. Pismo było
drobne i eleganckie, podpis czytelny i pozbawiony wszelkich ozdóbek.
Na pewno będzie ci odpowiadała. Pozdrowienia.
Kareen.
Rozdział drugi
Następnego ranka Cordelia obudziwszy się ujrzała, że Vorkosigan zdążył już zniknąć.
Po raz pierwszy musiała samotnie stawić czoło Barrayarowi bez wsparcia męża. Postanowiła poświęcić ten dzień zakupom - przyszło jej to do
głowy, gdy poprzedniego wieczoru obserwowała Koudelkę wspinającego się mozolnie na kręcone schody. Podejrzewała, że Droushnakov będzie
idealną przewodniczką w zaplanowanej przez nią wyprawie.
Ubrała się i ruszyła na poszukiwania strażniczki. Jej znalezienie okazało się niezbyt trudne. Droushnakov siedziała w korytarzu tuż za drzwiami
sypialni, na widok Cordelii zerwała się na równe nogi. Dziewczyna naprawdę powinna nosić mundur, stwierdziła w duchu Cordelia. Sukienka
nadawała jej wysokiej postaci pozór ociężałości. Cordelia zastanawiała się, czy jako regentka-małżonka mogłaby odziać służbę w wymyśloną
przez siebie liberię. Podczas śniadania zabawiała się wizjami kostiumu, który podkreślałby godną Walkirii urodę Droushnakov.
- Czy wiesz, że jesteś pierwszą kobietą-strażnikiem jaką spotkałam na Barrayarze? -
zauważyła, unosząc wzrok znad jajek, kawy i gotowanej na parze omaszczonej kaszy, stanowiącej żelazny element każdego śniadania. - Jak
trafiłaś do tej pracy?
- No cóż, nie jestem prawdziwą strażniczką, tak jak mężczyźni w liberiach...
Ach, i znowu ta magia munduru.
-...jednakże mój ojciec i wszyscy trzej bracia służą w wojsku. To, co robię, jest najbliższe bycia prawdziwym żołnierzem, tak jak pani.
Zwariowana na punkcie armii, podobnie jak cała reszta Barrayaru.
- Tak?
- Kiedy byłam młodsza, trenowałam dżudo, dla rozrywki. Okazałam się jednak za wysoka jak na kobiecą grupę. Żadna z dziewcząt nie była dla
mnie równym przeciwnikiem, poza tym same kata to okropne nudziarstwo. Bracia przemycali mnie ze sobą na zajęcia w grupie mężczyzn. Idalej
już poszło. Jeszcze w szkole dwukrotnie zdobyłam tytuł mistrzyni Barrayaru. A potem, trzy lata temu, jeden z ludzi kapitana Negriego zwrócił się do
mojego ojca, oferując mi pracę. Wtedy właśnie przeszłam szkolenie z bronią. Najwyraźniej księżniczka od lat prosiła o to, by do straży przyjąć parę
kobiet, mieli jednak kłopoty ze znalezieniem kogoś, kto przeszedłby wszystkie testy. Choć - uśmiechnęła się nieśmiało -
damie, która zabiła admirała Vorrutyera, nie potrzeba raczej moich nędznych usług.
Cordelia ugryzła się w język.
- Hm, miałam wtedy szczęście. Poza tym, w tej chwili wolałabym trzymać się z dala od wszelkich fizycznych starć. Wiesz chyba, że jestem w ciąży.
- Owszem, milady. Przeczytałam o tym w jednym z...
-...raportów kapitana Negriego - dokończyła Cordelia, wpadając jej w słowo. - Nigdy w to nie wątpiłam. Prawdopodobnie dowiedział się o mojej
ciąży jeszcze przede mną.
- Tak, milady.
- Czy jako dziecko zachęcano cię do rozwijania twoich zainteresowań?
- Niespecjalnie. Wszyscy uważali, że jestem dość dziwna - Droushnakov zmarszczyła czoło i Cordelia domyśliła się, że poruszyła nieprzyjemne
wspomnienia.
Z namysłem przyjrzała się dziewczynie.
- Starsi bracia?
Dziewczyna zerknęła na nią ze zdumieniem.
- Owszem.
- Tak przypuszczałam. - A ja bałam się Barrayaru widząc, jak traktuje swoich synów.
Nic dziwnego, że mieli kłopoty ze znalezieniem kogoś, kto zdołałby przejść wszystkie testy. -
Zatem odbyłaś szkolenie w posługiwaniu się bronią. Doskonale. Będziesz więc moim przewodnikiem podczas dzisiejszych zakupów.
Twarz Droushnakov przybrała lekko sztuczny wyraz.
- Tak, milady. Jakie stroje panią interesują? - spytała uprzejmie, nie do końca skrywając rozczarowanie, jakie wzbudziły w niej zainteresowania
“prawdziwej” kobiety-
żołnierza.
- Gdzie można kupić porządną laskę z ukrytą szpadą?
Sztuczny entuzjazm zniknął jak zdmuchnięty.
- Och, znam doskonałe miejsce. Chodzą tam oficerowie z klasy Vorów oraz książęta, kupując sprzęt dla swoich ludzi. To znaczy... sama nigdy nie
byłam w środku. Moja rodzina nie należy do Vorów, więc oczywiście nie wolno nam posiadać osobistej broni. Tylko sprzęt wojskowy. Ale podobno
to najlepszy sklep.
***
Jeden z członków straży książęcej zawiózł je na miejsce. Cordelia, odprężona, chłonęła widoki miasta, Droushnakov natomiast zachowała
czujność. Jej oczy bezustannie śledziły przelewający się wokół tłum. Cordelia miała wrażenie, że niewiele ujdzie bystremu wzrokowi jej towarzyszki.
Od czasu do czasu dłoń Droushnakov wędrowała ku rękojeści paralizatora, ukrytego wewnątrz jej haftowanego bolerka.
Wreszcie skręcili w schludną wąską uliczkę. Po obu stronach wznosiły się stare budynki z rzeźbionymi kamiennymi frontonami. Sklep z bronią był
oznaczony jedynie skromnym szyldem “Siegling”, wypisanym dyskretnymi złotymi literami. Najwyraźniej jeśli ktoś nie wiedział gdzie trafił, nie
powinien tam wchodzić. Ich kierowca zaczekał na zewnątrz, podczas gdy Cordelia i Droushnakov weszły do środka. W wyściełanym grubym
dywanem i obitym drewnem wnętrzu unosił się słaby zapach zbrojowni; Cordelii przywiódł on na myśl jej statek Zwiadu, znajomy element w obcym
świecie. Ukradkiem przyjrzała się boazeriom, próbując oszacować ich wartość i przełożyć na betańskie dolary. Na Barrayarze drewno wydawało
się niemal równie powszechne, co plastyk. Na ścianach, w eleganckich gablotach, wystawiono broń osobistą, jaką mógł mieć legalnie każdy
członek klas wyższych. Oprócz paralizatorów i broni myśliwskiej Cordelia ujrzała imponujący zestaw szpad i noży; najwyraźniej surowe edykty
cesarskie, znoszące pojedynki, zabraniały jedynie użycia rapierów, nie zaś ich posiadania.
Sprzedawca, starszy mężczyzna o wąskich oczach i kocich ruchach, wyszedł im na spotkanie.
- Co mogę dla was zrobić, moje panie? - spytał uprzejmie.
Cordelia przypuszczała, że kobiety z klasy Vorów muszą czasami odwiedzać to miejsce, aby kupić prezenty dla swych krewnych płci męskiej.
Jednakże sprzedawca tym samym tonem mógł rzec “co mogę dla was zrobić, moje dzieci?”. Lekceważenie wyrażone samą mową ciała? Daj
spokój.
- Szukam laski z ostrzem dla mężczyzny około metra dziewięćdziesiąt dwa wzrostu.
Powinna być mniej więcej tej długości - dodała, przypominając sobie długość rąk i nóg Koudelki. Wskazała na wysokość biodra. -
Prawdopodobnie uruchamiana sprężyną.
- Tak jest, proszę pani. - Sprzedawca zniknął i po chwili wrócił z kawałkiem misternie rzeźbionego jasnego drewna.
- Wygląda... Sama nie wiem. - Fircykowato? Jak to działa?
Sprzedawca zademonstrował ukrytą sprężynę. Drewniana osłona odpadła, ukazując długie cienkie ostrze. Cordelia wyciągnęła rękę i mężczyzna z
pewnym wahaniem podał jej broń. Kilka razy poruszyła szpadą, obejrzała ją uważnie, po czym oddała swej towarzyszce.
- Co o tym sądzisz?
Droushnakov najpierw uśmiechnęła się, potem jednak z powątpiewaniem zmarszczyła brwi.
- Nie jest zbyt dobrze wyważona. - Zerknęła niepewnie na sprzedawcę.
- Pamiętaj, pracujesz dla mnie, nie dla niego - wtrąciła Cordelia dostrzegając w tym przejaw działania mechanizmów klasowych.
- Uważam, że to nie najlepsze ostrze.
- Wręcz przeciwnie, to wspaniała darkoińska robota, proszę pani - zaprotestował
chłodno sprzedawca.
Cordelia z uśmiechem odebrała broń strażniczce.
- Sprawdźmy twoją hipotezę.
Nagle uniosła szpadę w gwałtownym salucie i ostro zaatakowała ścianę. Ostrze uwięzło w drewnie i Cordelia oparła się na nim całym ciężarem.
Brzeszczot pękł. Z
wdzięcznym uśmiechem oddała sprzedawcy kawałki.
- Jakim cudem utrzymujecie się w branży, jeśli wasi klienci nie dożywają następnych zakupów? “Siegling” z pewnością nie zyskał sobie reputacji
sprzedając podobne zabawki.
Przynieś mi coś godnego żołnierza, nie ozdóbkę dla alfonsa.
- Proszę pani - powiedział sztywno sprzedawca. - Muszę nalegać, aby pokryła pani koszty uszkodzonego towaru.
Cordelia odparła rozdrażniona:
- Doskonale. Poślij rachunek mojemu mężowi, admirałowi Aralowi Vorkosiganowi, zamieszkałemu w Pałacu Vorkosiganów. A skoro już przy tym
jesteśmy, możesz mu również wyjaśnić, dlaczego usiłowałeś wcisnąć podobny śmieć jego żonie - bosmanie.
To ostatnie było jedynie domysłem, jednakże zdziwienie malujące się w oczach mężczyzny powiedziało jej, że słusznie oceniła jego wiek i chód.
Sprzedawca ukłonił się głęboko.
- Stokrotnie przepraszam, milady. Myślę, że mam coś odpowiedniego, jeśli milady zechce zaczekać.
Ponownie zniknął i Cordelia westchnęła.
- Kupowanie z automatów jest zdecydowanie łatwiejsze. Przynajmniej jednak odwołanie do Mitycznych Władz Wyższych działa tu równie dobrze,
jak w domu.
Następna laska zrobiona była z prostego ciemnego drewna i wypolerowana gładko jak atłas. Sprzedawca podał ją z kolejnym ukłonem.
- Trzeba nacisnąć tutaj, milady.
Laska była znacznie cięższa niż poprzednia. Drewniana powłoka odskoczyła gwałtownie, uderzając w ścianę po drugiej stronie pomieszczenia.
Już samo to mogło stanowić niezłą broń. Cordelia ponownie powiodła wzrokiem wzdłuż ostrza. Dziwny delikatny wzór wygrawerowany na klindze
zamigotał lekko. Raz jeszcze zasalutowała ścianie, kątem oka spoglądając na sprzedawcę.
- Czy straty są wliczone do twojej pensji?
- Proszę, milady. - W jego oczach zabłysła satysfakcja. - Tego nie zdoła pani złamać.
Cordelia poddała szpadę tej samej próbie, co poprzednią. Tym razem ostrze zagłębiło się znacznie dalej, zaś napierając na nie całym ciężarem
zdołała tylko lekko wygiąć klingę.
Nawet wtedy czuła jednak, że daleko jej jeszcze do punktu krytycznego. Podała broń Droushnakov, która obejrzała ją czule.
- Ta jest piękna, milady. Godna.
- Z pewnością częściej będzie służyła jako laska, niż jako szpada. Mimo wszystko, istotnie powinna być godna. Weźmiemy ją.
Kiedy sprzedawca pakował jej zakup, Cordelia przystanęła przed gablotą pełną inkrustowanych emalią paralizatorów.
- Myśli pani o jednym dla siebie, milady? - spytała Droushnakov.
- Chyba nie. Barrayar ma już wystarczająco wielu żołnierzy. Nie musi importować ich z Kolonii Beta. Nie przybyłam tu po to, by oddawać się
wojaczce. Widzisz coś, co by cię interesowało?
Droushnakov powiodła wokół tęsknym wzrokiem i potrząsnęła głową. Jej dłoń ponownie powędrowała ku bolerku.
- Sprzęt kapitana Negriego jest bezkonkurencyjny. Nawet “Siegling” nie ma na składzie nic lepszego. Wyłącznie ładniejsze.
***
Tego wieczoru do obiadu zasiedli bardzo późno. Przy stole było ich troje: Vorkosigan, Cordelia i porucznik Koudelka. Nowy osobisty sekretarz
Arala sprawiał wrażenie nieco zmęczonego.
- Co robiliście przez cały dzień? - spytała Cordelia.
- Głównie przeganialiśmy ludzi z kąta w kąt - odparł Vorkosigan. - Premier Vortala przecenił nieco gotowość kilku członków do głosowania zgodnie
z naszym życzeniem, toteż pracowaliśmy nad nimi kolejno za zamkniętymi drzwiami. To, co zobaczysz jutro w komnatach Rady, nie będzie
barrayarską polityką, a jedynie efektem jej działania. Jak się dziś bawiłaś?
- Świetnie. Byłam na zakupach. Zobacz, co kupiłam. - Wyciągnęła laskę. - Żebyś nie zamęczył Kou na śmierć.
Koudelka podziękował uprzejmie z wdzięczną miną, która pokrywała rozdrażnienie.
Wyraz jego twarzy zmienił się jednak gwałtownie, gdy porucznik ujął w dłoń laskę i niemal ją upuścił, zdumiony jej ciężarem.
- Hej! To nie jest...
- Naciskasz rękojeść w tym miejscu. Tylko nie celuj...
Łup!
-...w okno.
Na szczęście drewniana osłona uderzyła we framugę i odbiła się z trzaskiem. Kou i Aral podskoczyli gwałtownie.
Oczy Koudelki rozbłysły, kiedy uważnie oglądał ostrze, podczas gdy Cordelia podniosła z ziemi osłonę.
- Och, milady! - Nagle jego twarz posmutniała. Schował szpadę i oddał ją z żalem. -
Przypuszczam, że nie wiedziała pani o tym. Nie jestem Vorem. Nie wolno mi posiadać prywatnego miecza.
- Och - westchnęła Cordelia.
Vorkosigan uniósł brwi.
- Czy mógłbym to zobaczyć, Cordelio? - Dokładnie obejrzał jej zakup, ostrożnie zsuwając osłonę. - Hm, zgaduję, że to ja za nią zapłaciłem.
- No cóż, zapłacisz, kiedy przyjdzie rachunek. Choć według mnie nie powinieneś uwzględniać szpady, którą złamałam. Wygląda jednak na to, że
równie dobrze mogę oddać tę laskę do sklepu.
- Rozumiem - uśmiechnął się lekko. - Poruczniku, jako twój dowódca i wasal secundus po Ezarze Vorbarrze, niniejszym oficjalnie przekazuję ci tę
oto moją broń, abyś używał jej w służbie cesarza, oby żył jak najdłużej. - Nieunikniona ironia zawarta w tych oficjalnych słowach sprawiła, że usta
Vorkosigana zacisnęły się mocno. Po chwili jednak otrząsnął się i oddał laskę Koudelce, który ponownie się rozpromienił.
- Dziękuję panu!
Cordelia pokręciła głową.
- Chyba nigdy nie zrozumiem tego miejsca.
- Poproszę Kou, żeby znalazł ci jakąś oficjalną historię. Ale nie dzisiaj. Ledwie starczy mu czasu, aby uporządkować notatki. Wieczorem ma się tu
zjawić Vortala z jeszcze paroma zbłąkanymi duszami. Idź do biblioteki księcia, mojego ojca, Kou; spotkamy się tam później.
Obiad dobiegł końca. Koudelka wycofał się do biblioteki, natomiast Vorkosigan i Cordelia przeszli do sąsiadującego z nią salonu, aby nieco
poczytać przed wieczornym spotkaniem. Vorkosigan miał ze sobą kilkanaście raportów, z którymi zapoznał się pobieżnie za pomocą ręcznej
przeglądarki. Cordelia dzieliła swój czas pomiędzy sączące się ze słuchawki słówka i zwroty w barrayarskim a jeszcze bardziej onieśmielający
dysk, dotyczący opieki nad dziećmi. Ciszę od czasu do czasu przerywało mruknięcie Vorkosigana, który raczej do siebie niż do żony, mówił: “Aha!
A to sukinsyn! A zatem o to mu chodziło!”, albo
“Do diabła! Ten wynik wygląda dość dziwnie. Muszę go sprawdzić”, czy też ze strony Cordelii: “O jej, ciekawe czy wszystkie dzieci to robią?”, oraz
okazjonalne “łup!” przenikające przez ścianę z biblioteki. Po każdym z trzasków oboje spoglądali na siebie i wybuchali śmiechem.
- Boże - powiedziała Cordelia po trzecim czy czwartym wstrząsie. - Mam nadzieje, że nie odwiodłam go zanadto od jego obowiązków.
- Da sobie radę, kiedy już oswoi się z sytuacją. Osobisty sekretarz Vorbarry uczy go właściwej organizacji pracy. Kiedy Kou zapozna się z
protokołem pogrzebowym, będzie gotowy podjąć się wszystkiego. A tak przy okazji, ta laska to genialny pomysł. Dziękuję.
- Zauważyłam, że jest dość przewrażliwiony na punkcie swego kalectwa. Uznałam, że to pomoże nieco załagodzić jego ból.
- Chodzi o nasze społeczeństwo. Mamy tendencję do dość... brutalnego traktowania wszystkich, którzy nie potrafią dotrzymać kroku innym.
- Rozumiem. Dziwne, ale teraz, kiedy o tym wspomniałeś, uświadomiłam sobie, że ani razu nie dostrzegłam na ulicy ułomnego. Widywałam ich
jedynie w szpitalu. Żadnych foteli powietrznych ani pustych twarzy dzieci, drepczących za rodzicami...
- Inie zobaczysz. - Vorkosigan popatrzył na nią ponuro. - Wszystkie wykrywalne problemy są eliminowane przed urodzeniem.
- My też to robimy, choć zazwyczaj jeszcze przed poczęciem.
- A także w chwili urodzenia. Ipo nim, zwłaszcza na prowincji.
- Och.
- Co do okaleczonych dorosłych...
- Wielkie nieba, chyba nie stosujecie eutanazji?
- Twój podporucznik Dubauer nie miałby u nas żadnych szans.
Dubauer został trafiony w głowę z porażacza nerwowego i przeżył. W pewnym sensie.
- A jeśli chodzi o rannych, takich jak Koudelka czy w jeszcze gorszym stanie... ciąży na nich ogromny społeczny stygmat. Przyjrzyj się kiedyś, jak
zachowuje się w większej grupie, nie w gronie przyjaciół. To nie przypadek, że wśród żołnierzy zwolnionych ze służby ze względów zdrowotnych
notuje się wysoką liczbę samobójstw.
- Okropieństwo.
- Kiedyś traktowałem to jako coś oczywistego. Teraz... Już nie. Ale dla wielu to wciąż naturalne.
- A co z problemami takimi jak u Bothariego?
- To zależy. Bothari był użytecznym szaleńcem, natomiast nieużyteczni... - urwał, wpatrując się w czubki swych butów.
Cordelia poczuła nagły chłód.
- Często wydaje mi się, że zaczynam przywykać do tego miejsca. Inagle natykam się na coś takiego.
- Minęło dopiero osiemdziesiąt lat od czasu, gdy Barrayar ponownie nawiązał kontakt z szerszą cywilizacją galaktyczną. W Okresie Izolacji
utraciliśmy nie tylko technologię. Tę zresztą przyswoiliśmy sobie z powrotem bardzo szybko. Ubraliśmy się w nią niczym w pożyczony płaszcz.
Jednak pod spodem wciąż jeszcze jesteśmy nadzy. Po czterdziestu czterech latach zaczynam dopiero dostrzegać, jak bardzo.
Później pojawił się książę Vortala wraz ze swymi “zbłąkanymi duszami” i Vorkosigan zniknął w bibliotece. Wieczorem do pałacu przybył też książę
Piotr Vorkosigan, ojciec Arala.
Porzucił swój okręg, aby uczestniczyć w głosowaniu.
- Cóż, możemy przynajmniej liczyć jutro na jeden głos - zażartowała Cordelia, pomagając teściowi zdjąć kurtkę. Oboje stali w wykładanym
kamiennymi płytami przedsionku.
- Ha. Będzie miał szczęście, jeśli go dostanie. Przez ostatnich kilka lat wytrzasnął
skądś sporo radykalnych pomysłów. Gdybym nie był jego ojcem, mógłby pożegnać się z moim głosem. - Jednak pomarszczona twarz Piotra
promieniała dumą.
Cordelię zdumiał ów zwięzły opis politycznych poglądów Arala Vorkosigana.
- Przyznaję, że nigdy nie uważałam go za rewolucjonistę. Wygląda na to, że określenie “radykalny” jest bardziej pojemne, niż sądziłam.
- On sam bynajmniej nie uważa się za radykała. Sądzi, że można zatrzymać się w połowie drogi. Myślę, że za kilka lat odkryje, iż zamiast zwykłego
rumaka dosiadł tygrysa. -
Książę ponuro potrząsnął głową. - Dajmy mu jednak spokój, moja droga. Usiądź i powiedz, czy dobrze się czujesz. Wyglądasz świetnie - czy
wszystko w porządku?
Stary książę przejawiał ogromne zainteresowanie rozwojem swojego wnuka. Cordelia odkryła wkrótce, że ciąża podniosła jej status w oczach
teścia. Z ledwie tolerowanego kaprysu Arala stała się kimś niebezpiecznie graniczącym z istotą półboską. Książę wręcz zasypywał ją dowodami
uczucia. Nie mogła się temu oprzeć i nigdy się z niego nie śmiała, choć nie miała wobec niego żadnych złudzeń.
Reakcja księcia na wieść o jej ciąży okazała się zgodna z wizją nakreśloną przez Arala w dniu, kiedy przyniosła do domu oficjalną lekarską
diagnozę. Tego letniego popołudnia po powrocie do Posiadłości Vorkosiganów ruszyła na poszukiwanie męża. Znalazła go na przystani. Krzątał
się przy swej łodzi, drepcząc wokół w przemoczonych butach; właśnie rozłożył żagle, aby wysuszyć je na słońcu.
Natychmiast uniósł wzrok ku jej uśmiechniętej twarzy, nie potrafiąc ukryć zdenerwowania.
- Ico? - zakołysał się lekko na piętach.
- Cóż - usiłowała przyjąć smutną i zawiedzioną minę, aby się z nim podroczyć, jednakże nie zdołała powstrzymać szerokiego uśmiechu.
- Twój lekarz twierdzi, że to chłopak.
- Och.
Z jego ust wydarło się długie donośne westchnienie. Bez słowa porwał ją w ramiona i okręcił wokół siebie.
- Aralu! Au! Tylko mnie nie upuść!
Nie był wyższy od niej, choć nieco, hm, tęższy.
- Nigdy.
Łagodnie postawił ją na ziemi.
- Mój ojciec wpadnie w ekstazę.
- Sam też sprawiasz wrażenie zadowolonego.
- Nic jeszcze nie widziałaś. Poczekaj, aż zobaczysz staroświeckiego barrayarskiego ojca rodziny wpadającego w trans na wieść o powiększeniu
drzewa genealogicznego. Biedak od lat święcie wierzył, że na mnie zakończy się nasz ród.
- Czy wybaczy mi moje pozaświatowe plebejskie pochodzenie?
- Nie chciałbym cię obrazić, ale przypuszczam, że w tej chwili nie przejąłby się nawet, gdyby moja żona należała do innego gatunku, byle tylko była
płodna. Myślisz, że przesadzam? - Dodał słysząc jej śmiech. - Przekonasz się.
- Pewnie jest jeszcze za wcześnie na to, by myśleć o imionach?
- Nie ma co myśleć. Zwyczaj nakazuje, aby pierworodny syn został nazwany po obu dziadkach. Pierwsze imię po dziadku ze strony ojca, drugie ze
strony matki.
- Ach, to dlatego lektura waszej historii jest tak myląca. Zawsze musiałam dopisywać daty obok tych wszystkich podwójnych imion, żeby się nie
pogubić. Piotr Miles. Hm, chyba zdołam do tego przywyknąć. Myślałam jednak...
- Może następnym razem?
- O, co za ambicja.
Wdali się w krótkie zapasy. Cordelia już wcześniej zdołała dokonać niezwykle pożytecznego odkrycia, że w pewnych momentach Vorkosigan ma
większe łaskotki, niż ona.
Zemściła się na nim solidnie, aż w końcu oboje wylądowali na trawie, zmęczeni śmiechem.
- Trudno to nazwać dystyngowanym zachowaniem - poskarżył się Aral, gdy wreszcie go puściła.
- Boisz się, że zszokuję wędkarzy Negriego?
- Gwarantuję ci, że niełatwo nimi wstrząsnąć.
Cordelia pomachała ręką w stronę odległego poduszkowca, którego pasażer całkowicie zignorował jej gest. Z początku złościła się na myśl, że
Aral pozostaje pod stałą obserwacją cesarskiej służby bezpieczeństwa, w końcu jednak przywykła do tej myśli.
Uznała, że to cena, jaką płaci za swe zaangażowanie w tajnych manewrach politycznych wojny o Escobar i kara za głoszone publicznie, nie
najlepiej widziane, opinie.
- Zaczynam rozumieć, dlaczego kiedyś twoim hobby stało się podpuszczanie ochrony.
Może powinniśmy zaprosić ich na obiad, czy coś w tym stylu? Do tej pory znają mnie już tak dobrze, że sama też chciałabym ich poznać. - Czy
ludzie Negriego zarejestrowali przeprowadzoną przed chwilą rozmowę? Czy zainstalowali podsłuch w ich sypialni? W
łazience?
Aral uśmiechnął się szeroko.
- Nie wolno by im było przyjąć podobnego zaproszenia. Nie piją ani nie jadają niczego poza tym, co przygotują sami.
- Na niebiosa, co za paranoja. Czy to naprawdę konieczne?
- Czasami. Wybrali niebezpieczny zawód. Nie zazdroszczę im.
- Myślę, że tkwienie tu i obserwowanie twojej osoby to całkiem przyjemne wakacje.
Zapewne wspaniale się opalą.
- Tkwienie w miejscu stanowi najtrudniejszą część ich pracy. Mogą tak czekać przez rok, po czym nagle, na pięć minut wkroczyć do akcji, która
zaważy na ich życiu bądź śmierci.
Jednak przez cały ten rok muszą być gotowi na owe pięć minut. Paskudne napięcie. Osobiście wolę atak niż obronę.
- Nadal nie rozumiem, czemu ktoś miałby cię niepokoić? Jesteś przecież oficerem w stanie spoczynku, żyjącym na wsi. Muszą istnieć setki
podobnych tobie ludzi. Nawet Vorów najwyższych rodów.
- Hm. - Vorkosigan uniósł wzrok ku łodzi, nie odpowiadając na jej pytanie. Po chwili zerwał się na nogi. - Chodź, przekażmy ojcu radosne wieści.
Cóż, teraz już rozumiała. Książę Piotr ujął ją pod ramię i zawlókł do jadalni, gdzie pomiędzy kęsami spóźnionej kolacji dopytywał się o najnowsze
wyniki badań i podsuwał jej przywiezione ze wsi ogrodowe smakołyki. Posłusznie zjadła kilka winogron.
Gdy po kolacji oboje przeszli do holu, usłyszała nagle dobiegające z biblioteki podniesione głosy. Nie zdołała odróżnić poszczególnych słów,
jednakże brzmiały one ostro, gniewnie. Przystanęła zaniepokojona.
Po chwili rozmowa - kłótnia? - urwała się, drzwi biblioteki otworzyły się gwałtownie i wypadł stamtąd mężczyzna. Cordelia dostrzegła siedzących w
środku Arala i księcia Vortalę.
Twarz Arala stężała w gniewie, jego oczy płonęły. Vortala, skurczony ze starości mężczyzna o łysiejącej, obrzeżonej wianuszkiem białych włosów
głowie pokrytej plamami wątrobowymi, był czerwony ze złości. Mężczyzna szorstkim gestem wezwał oczekującego w korytarzu służącego w liberii,
który ruszył za nim z obojętną miną.
Cordelia oceniła, że gość ma jakieś czterdzieści lat. Ciemnowłosy mężczyzna ubrany był w kosztowny strój, typowy dla wyższej klasy. Jego twarz z
profilu przypominała nieco półksiężyc, dzięki wypukłemu czołu i silnej szczęce, której nie potrafił zrównoważyć nos oraz bujny wąs. Nie był brzydki
ani przystojny; w innych okolicznościach można by go nazwać człowiekiem o zdecydowanych rysach, w tej chwili jednak jego oblicze wykrzywiał
gniewny grymas. Natknąwszy się na księcia Piotra przystanął, pozdrawiając go niemal niedostrzegalnym skinieniem głowy.
- Vorkosigan - rzucił ponuro.
Sztywny półukłon zastąpił niechętne “dobry wieczór”.
W odpowiedzi stary książę przechylił głowę, unosząc brwi.
- Vordarian. - W jego głosie wyczuwało się pytanie.
Usta Vordariana zbielały z gniewu, jego dłonie zaciskały się, naśladując rytm poruszeń szczęki.
- Zapamiętaj moje słowa - zagrzmiał. - Ty, ja i wszyscy godni szacunku ludzie na Barrayarze pożałują jeszcze tego, co się jutro zdarzy.
Piotr ściągnął wargi, jego otoczone zmarszczkami oczy spoglądały czujnie na przybysza.
- Mój syn nie zdradzi swojej klasy, Vordarianie.
- Oszukujesz sam siebie.
Spojrzenie gościa omiotło Cordelię. Nie zatrzymało się na niej dość długo, by można je było uznać za obraźliwe, jednakże wyczuła w nim
przejmujący, odstręczający chłód.
Nieznajomy z najwyższym trudem zdobył się na pożegnalny ukłon, zawrócił i wyszedł
frontowymi drzwiami. Sługa postępował za nim niczym cień.
Aral z Vortalą wyłonili się z biblioteki. Aral przeszedł do przedsionka i stanął w drzwiach, spoglądając w ciemność przez płytę kryształowego szkła.
Vortala uspokajającym gestem położył mu dłoń na ramieniu.
- Daj spokój - rzekł. - Przeżyjemy bez jego głosu.
- Nie zamierzam gonić za nim po ulicy - warknął Aral. - Mimo wszystko następnym razem zachowaj swój dowcip dla ludzi, którzy mają dość rozumu,
aby go docenić, dobrze?
- Kim był ten drażliwy gość? - spytała lekko Cordelia, usiłując rozładować atmosferę.
- Książę Vidal Vordarian. - Aral obrócił się do niej i zmusił do uśmiechu. - Komodor Vordarian. Kiedy byłem członkiem Sztabu Generalnego, od
czasu do czasu współpracowaliśmy ze sobą. Obecnie jest przywódcą drugiego pod względem konserwatyzmu stronnictwa na Barrayarze. Nie
szaleńców pragnących powrotu do Okresu Izolacji, ale, nazwijmy to, ludzi szczerze wierzących, że każda zmiana stanowi zmianę na gorsze. -
Zerknął ukradkiem na księcia Piotra.
- Jego imię pojawiało się często podczas spekulacji kto zostanie regentem - zauważył
Vortala. - Obawiam się, że liczył na objęcie tego stanowiska. Poczynił wiele starań, aby wkraść się w łaski Kareen.
- Powinien był raczej próbować zjednać sobie Ezara - zauważył sucho Aral. - Cóż, może przez noc nieco otrzeźwieje. Spróbuj pomówić z nim rano,
Vortalo - tym razem nieco oględniej.
- Ukojenie ego Vordariana może okazać się trudnym zadaniem - mruknął Vortala. -
Cholernie dużo czasu spędza na studiowaniu drzewa genealogicznego swego rodu.
Aral przytaknął, krzywiąc się znacząco.
- Nie on jeden
- Sądząc z jego słów, nikt inny nie może się z nim równać - warknął Vortala.
Rozdział trzeci
Następnego dnia Cordelia udała się na sesję połączonych Rad pod eskortą kapitana lorda Padmy Xava Vorpatrila. Okazało się, że Vorpatril jest
nie tylko zaufanym współpracownikiem jej męża, ale także jego kuzynem, synem młodszej siostry dawno już nieżyjącej matki Arala. Lord Vorpatril
był pierwszym bliskim krewnym Arala, jakiego poznała - oczywiście oprócz księcia Piotra. Z początku Cordelia obawiała się, iż rodzina męża unika
jej, wkrótce jednak odkryła, jak niewielu jej członków pozostało przy życiu. Z
najmłodszej generacji przeżyli tylko Aral i Vorpatril, poprzednie pokolenie reprezentował
samotny książę Piotr. Vorpatril był potężnym wesołym mężczyzną, na oko mniej więcej trzydziestopięcioletnim. Na tę okazję przywdział elegancki
zielony mundur. Kiedyś służył
jako młodszy oficer na pierwszym statku Vorkosigana, jeszcze przed zwycięską wojną o Komarr, zakończoną polityczną katastrofą.
Cordelia usiadła między Vorpatrilem a Droushnakov na galerii oddzielonej misternie rzeźbioną poręczą od rozciągającej się na dole komnaty
Rady. Samo pomieszczenie było zdumiewająco proste, ozdobione jedynie ciężką drewnianą boazerią, która w betańskich oczach Cordelii
wydawała się niewiarygodnym luksusem. Wypełniały je ustawione w krąg drewniane ławki i pulpity. Poranne światło wpadało do środka przez
wysokie, wyglądające na wschód witrażowe okna. Same obrady odbywały się ściśle wedle odwiecznego rytuału.
Ministrowie mieli na sobie archaiczne czarno-fioletowe szaty; ich szyje zdobiły złote łańcuchy - oznaki urzędów. Zdawali się bardzo nieliczni,
przytłoczeni obecnością niemal sześćdziesięciu książąt ze wszystkich okręgów, olśniewających w szkarłacie i srebrze.
Kilkunastu mężczyzn, dość młodych, by pozostawać jeszcze w służbie czynnej, wyróżniało się czerwono-niebieskimi paradnymi mundurami.
Cordelia pomyślała, że Vorkosigan miał
rację określając je jako krzykliwe, lecz we wspaniałym otoczeniu tej staroświeckiej komnaty wydawały się jak najbardziej na miejscu. Uznała też, że
Vorkosigan wygląda całkiem dobrze w swoim mundurze.
Książę Gregor i jego matka siedzieli na podwyższeniu. Księżniczka wybrała na tę okazję czarną suknię ozdobioną srebrnym haftem, z wysokim
kołnierzem i długimi rękawami.
Jej ciemnowłosy syn w czerwono-niebieskim mundurze przypominał psotnego chochlika.
Cordelia pomyślała, że zważywszy okoliczności nawet nie wiercił się przesadnie.
Cesarz także był obecny na tej sesji - nie ciałem wprawdzie, lecz za pomocą przekazu ze swej rezydencji. Holowid ukazywał Ezara siedzącego i w
mundurze. Cordelia bała się oceniać, ile musiało go to kosztować. Rurki i czujniki przeszywające jego ciało zniknęły -
przynajmniej na czas relacji. Jego twarz była biała jak papier, skóra niemal przezroczysta, zupełnie jakby dosłownie znikał ze sceny, na której tak
długo grał pierwsze skrzypce.
Galerię wypełniały żony, członkowie świt i strażnicy. Kobiety miały na sobie eleganckie stroje i mnóstwo biżuterii. Cordelia przyglądała się im z
zainteresowaniem. Po chwili jednak wróciła do wyciągania z Vorpatrila informacji.
- Czy mianowanie Arala regentem stanowiło dla ciebie niespodziankę? - spytała.
- Nie do końca. Spora część ludzi potraktowała poważnie jego rezygnację i przejście w stan spoczynku po klęsce na Escobarze, ale ja nigdy tak
nie sądziłem.
- Zdawało mi się, że całkiem serio wycofał się ze służby.
- Nie wątpię. Pierwszą osobą, którą Aral oszukuje swą pozą niezłomnego żołnierza, jest on sam. Myślę, że zawsze pragnął być kimś takim. Jak
jego ojciec.
- Hm. Owszem. Dostrzegłam, że w rozmowie zawsze powraca do polityki. Ito w najdziwniejszych okolicznościach. Na przykład w środku
oświadczyn.
Vorpatril roześmiał się.
- Wyobrażam sobie. W młodości był prawdziwym konserwatystą. Jeśli chciałaś wiedzieć, co Aral sądzi o czymkolwiek, wystarczyło jedynie zapytać
o zdanie księcia Piotra i pomnożyć to przez dwa. Kiedy jednak zacząłem służyć na jego statku, zaszła w nim pewna zmiana. Oczywiście jeśli
umiało się pociągnąć go za język...
W jego oczach rozbłysła psotna iskierka.
- W jaki sposób to robiliście? - spytała Cordelia, głęboko zainteresowana. - Sądziłam, że oficerom nie wolno prowadzić dyskusji politycznych.
Vorpatril prychnął.
- Równie dobrze mogliby zabronić oddychania. Ów zakaz rzadko bywa egzekwowany, jednakże Aral sumiennie go przestrzegał. Chyba że
zabraliśmy go z Rulfem Vorhalasem na miasto i zmusiliśmy, żeby się odprężył.
- Aral? Odprężył?
- Tak. Aral słynął ze swego picia...
- Wydawało mi się, że nie idzie mu to najlepiej. Ma okropnie słabą głowę.
- Z tego właśnie słynął. Rzadko pił. Choć po śmierci pierwszej żony przeszedł okres załamania, kiedy bardzo zbliżyli się z Gesem Vorrutyerem...
hm... - jego oczy uciekły w bok i Vorpatril szybko zmienił temat. - W każdym razie, kiedy zanadto się odprężył, sytuacja stawała się niebezpieczna,
ponieważ wówczas wpadał w depresję i zaczynał się rozwodzić nad najnowszymi przejawami niesprawiedliwości i niekompetencji, które akurat
wzbudziły jego gniew. Boże, jak on potrafił mówić. Mniej więcej około piątego drinka - tuż przedtem, nim w końcu osuwał się pod stół - zaczynał
wygłaszać ody na cześć rewolucji. Zawsze podejrzewałem, że kiedyś zostanie politykiem.
Roześmiał się i spojrzał z dziwną czułością na przysadzistą postać w czerwono-niebieskim mundurze, siedzącą wśród książąt po przeciwnej
stronie komnaty.
Głosowanie połączonych Rad, potwierdzające nominację Vorkosigana, wydało się Cordelii nader osobliwe. Nie wyobrażała sobie dotąd, by
siedemdziesięciu pięciu Barrayarczyków potrafiło zgodzić się nawet co do tego, po której stronie świata wschodzi słońce, jednakże głosujący
niemal jednomyślnie poparli wybór cesarza Ezara. Wyjątek stanowiło pięciu zdecydowanych mężczyzn, którzy wstrzymali się od głosu. Czterech
oznajmiło to donośnie, a jeden tak słabo, że przewodniczący obradom lord strażnik musiał
poprosić go o powtórzenie. Cordelia zauważyła, że nawet książę Vordarian głosował za -
może więc Vortala zdołał rano zażegnać wieczorny spór. Niezależnie od wszystkiego głosowanie wydało jej się pomyślnym znakiem, dobrym
początkiem nowej pracy Vorkosigana. Powiedziała to zresztą lordowi Vorpatrilowi.
- Cóż, owszem, milady - odparł Vorpatril, posyłając jej krzywy uśmieszek. - Cesarz Ezar dał im jasno do zrozumienia, że życzy sobie
jednomyślności.
Ton jego głosu sugerował, że znów przeoczyła najważniejsze.
- Chcesz powiedzieć, że spora część tych ludzi wolałaby głosować przeciw?
- W tych okolicznościach byłoby to co najmniej nieroztropne.
- Zatem ci, którzy wstrzymali się od głosu, muszą wyróżniać się prawdziwą odwagą. -
Z nowym zainteresowaniem przyjrzała się niewielkiej grupce.
- Są w porządku - rzucił Vorpatril.
- Co masz na myśli? Z pewnością stanowią trzon opozycji.
- Owszem. Ale otwartej opozycji. Nikt knujący zdradę nie demonstrowałby publicznie swojego sprzeciwu. Ludzie, których musi wystrzegać się Aral,
znajdują się pośród tłumu jego popleczników.
- Którzy to są? - zatroskana Cordelia zmarszczyła czoło.
- Kto wie? - Lord Vorpatril wzruszył ramionami, po czym odpowiedział na swe własne pytanie. - Zapewne Negri.
Otaczał ich pierścień pustych krzeseł. Cordelia nie była pewna, czy ma to związek z bezpieczeństwem, czy też stanowi wyraz szacunku. Okazało
się, że to drugie, bowiem dwóch spóźnionych widzów - mężczyzna w zielonym mundurze komandora i młodzieniec w bogatym cywilnym stroju - z
przepraszającym ukłonem zajęło miejsca przed nimi. Cordelia pomyślała, że wyglądają jak bracia; jej domysł potwierdził się wkrótce, kiedy
młodszy mężczyzna powiedział:
- Spójrz, tam jest ojciec. Trzy ławki za starym Vortalą. Który to nowy regent?
- Ten gość z krzywymi nogami w czerwono-niebieskim mundurze, siedzący po prawej ręce Vortali.
Za plecami młodzieńców Cordelia i Vorpatril wymienili znaczące spojrzenia. Cordelia uniosła palec do ust. Jej towarzysz uśmiechnął się i wzruszył
ramionami.
- Co mówią o nim w służbie?
- Zależy kogo zapytasz - odparł komandor. - Sardi uważa, że to genialny strateg i zachwyca się jego raportami. Służył chyba wszędzie. Jego imię
można znaleźć w relacjach z każdej, nawet najdrobniejszej potyczki, jaka odbyła się w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat. Wuj Rulf miał o nim
niezwykle pochlebne zdanie. Z drugiej strony, Niels, który walczył
na Escobarze, twierdzi, że to najzimniejszy sukinsyn, jakiego kiedykolwiek spotkał.
- Słyszałem, że cieszy się reputacją skrywanego postępowca.
- Nie ma w tym nic skrywanego. Część starszych oficerów z klasy Vorów śmiertelnie się go boi. Próbował przekonać ojca, aby głosował nad
przygotowanym przez niego i Vortalę prawem podatkowym.
- Co za nudziarstwo.
- Chodzi o imperialny podatek spadkowy.
- Au! Cóż, jemu on nie zaszkodzi. Vorkosiganowie są biedni jak myszy kościelne.
Niech Komarr zapłaci. Po to go w końcu podbiliśmy, prawda?
- Niezupełnie, mój bracie ignorancie. Czy którykolwiek z naszych miejskich błaznów poznał już jego betańską połowicę?
- Salonowych bywalców, mój panie - poprawił brat. - Nie mylić z wojskowymi brudasami.
- To raczej niemożliwe. Nie, mówię poważnie. Słyszałem różne pogłoski na temat jej samej, Vorkosigana i Vorrutyera. Większość z nich sobie
przeczy. Sądziłem, że matka może coś o tym wiedzieć.
- Jak na kogoś, kto ma podobno trzy metry wzrostu i pożera na śniadanie krążowniki, nie rzuca się w oczy. Prawie nikt jej nie widział. Może jest
brzydka.
- Zatem dobrana z nich para. Vorkosigana trudno nazwać pięknym mężczyzną.
Cordelia, szczerze rozbawiona, przesłoniła dłonią usta, aby ukryć uśmiech. Nagle komandor rzekł:
- Nie wiem, kim jest ten trójnogi paralityk, który łazi w ślad za nim. Myślisz, że to jeden z jego ludzi?
- Mógłby chyba dobierać sobie lepszych współpracowników. Co za dziwoląg. Z
pewnością Vorkosigan jako regent może przebierać w najlepszych żołnierzach.
Poczuła się, jakby ktoś wymierzył jej ogłuszający cios, tak wielki ból sprawiły jej owe słowa. Kapitan lord Vorpatril przyjął je zupełnie obojętnie,
puszczając mimo uszu, bowiem cała jego uwaga była skupiona na tym, co działo się w dole, gdzie właśnie składano kolejne przysięgi. Natomiast
Droushnakov, o dziwo, zarumieniła się i odwróciła głowę.
Cordelia pochyliła się. Na usta cisnęły jej się przeróżne słowa, jednakże wybrała tylko parę i wyrzuciła je z siebie najzimniejszym kapitańskim
głosem.
- Komandorze. Ipan, kimkolwiek pan jest. - Odwrócili się do niej zaskoczeni, że ktoś wtrąca się do ich rozmowy. - Dla waszej informacji, ów
człowiek to porucznik Koudelka. Nie ma lepszego od niego oficera. W czyjejkolwiek służbie.
Spoglądali na nią zdumieni i rozdrażnieni, nie potrafiąc odgadnąć jej roli w tej sprawie.
- To była prywatna rozmowa, proszę pani - oznajmił ozięble komandor.
- Owszem - odpaliła z równym chłodem, choć wewnątrz kipiała wściekłością. - Proszę o wybaczenie, lecz nie mogłam nie usłyszeć waszych słów.
Jednakże pan także winien przeprosić za tę bezwstydną uwagę, dotyczącą sekretarza admirała Vorkosigana. Podobne zachowanie przynosi
hańbę mundurowi, który obaj nosicie i waszemu cesarzowi, któremu obaj służycie. - Nadal mówiła bardzo cicho, niemal sycząc. Cała drżała.
Przedawkowałaś Barrayar, dziewczyno. Opanuj się.
Vorpatril, błądzący wzrokiem po sali, odwrócił się zaalarmowany.
- Spokojnie - rzucił kojącym tonem. - O co tu chodzi?
Komandor obejrzał się na niego.
- A, to pan, kapitanie Vorpatril. Z początku pana nie poznałem. Hm... - bezradnym gestem wskazał swoją rudowłosą przeciwniczkę, jakby chciał
powiedzieć: “Czy ta dama jest z panem? A jeśli tak, nie mógłby pan utrzymać jej w ryzach?” Po chwili dodał zimno: - Jeszcze się nie znamy, proszę
pani.
- Nie. Ale też nie zaglądam pod kamienie, aby sprawdzić, jakie robactwo kryje się pod nimi. - Natychmiast uświadomiła sobie, że dała się
sprowokować. Z trudem pohamowała rozszalałą wściekłość. Nie ma sensu przysparzać Vorkosiganowi nowych wrogów właśnie w chwili, gdy
podejmuje się dodatkowych obowiązków.
Vorpatril ocknął się nagle i przypomniał sobie o swojej roli.
- Komandorze - zaczął. - Nie wie pan, kim...
- Nie... przedstawiaj nas, lordzie Vorpatrilu - przerwała Cordelia. - W ten sposób tylko zawstydzimy się jeszcze bardziej. - Przycisnęła do nosa kciuk
i palec wskazujący i przymknąwszy oczy usiłowała znaleźć stosowne słowa pojednania. I pomyśleć, że zawsze szczyciłam się opanowaniem.
Spojrzała wprost w ich rozwścieczone twarze.
- Komandorze. Lordzie. - Prawidłowo użyła tytułu młodzieńca, który wcześniej wspomniał, że jego ojciec zasiada wśród książąt. - Wyraziłam się
nieuprzejmie; moje słowa były niegrzeczne i niesprawiedliwe. Wycofuję je. Nie miałam prawa komentować prywatnej rozmowy. Przepraszam
zatem. Pokornie i szczerze.
- Ipowinna pani - warknął młody lord.
Jego brat, najwyraźniej przewyższający go samokontrolą, odparł z wahaniem:
- Przyjmuję pani przeprosiny. Zgaduję, że porucznik jest pani krewnym. Proszę zatem wybaczyć, jeśli niechcący go uraziliśmy.
- Dziękuję, komandorze. Choć porucznik Koudelka nie jest moim krewniakiem, a tylko jednym z najdroższych... nieprzyjaciół.
- Przerwała. Oboje zmarszczyli brwi - ona z ironią, on ze zdumienia.
- Chciałabym jednak prosić o pewną przysługę. Powstrzymajcie się od podobnych uwag w obecności admirała Vorkosigana. Koudelka był jednym
z jego oficerów na pokładzie
“Generała Vorkrafta” i został ranny, broniąc swego dowódcy podczas buntu w zeszłym roku.
Admirał kocha go jak syna.
Komandor wyraźnie się uspokajał, choć Droushnakov nadal wyglądała, jakby ugryzła coś gorzkiego.
- Sugeruje pani, że mógłbym wylądować jako dowódca straży na wyspie Kiryła? -
spytał z lekkim uśmiechem komandor.
Co to jest wyspa Kiryła? Zapewne jakiś odległy nieprzyjemny posterunek.
- Wątpię. Nie wykorzystałby w ten sposób swej władzy, jednakże podobne słowa sprawiłyby mu zbędny ból.
- Pani.
Zupełnie nie rozumiał tej skromnej kobiety, jakże nie na miejscu wśród zapełniających galerię wystrojonych tłumów. Odwrócił się z powrotem do sali
i obserwowania rozgrywającej się na dole ceremonii. Przez następnych dwadzieścia minut wszyscy zachowywali niezręczne milczenie. Wreszcie
ogłoszono przerwę. Tłumy z galerii i sali na dole wylały się na zewnątrz, aby spotkać się z sobą w korytarzach władzy.
Cordelia znalazła Vorkosigana z Koudelka u boku. Rozmawiał z ojcem, księciem Piotrem, i jeszcze jednym starszym mężczyzną w książęcych
szatach. Vorpatril sprowadził ją na dół, po czym zniknął. Aral przywitał żonę znużonym uśmiechem.
- Droga pani kapitan, jak to wszystko znosisz? Chciałbym, abyś poznała księcia Vorhalasa. Admirał Rulf Vorhalas był jego młodszym bratem. Za
chwilę musimy iść; zostaliśmy zaproszeni na prywatne śniadanie z księżniczką i księciem Gregorem.
Książę Vorhalas ukłonił się głęboko i ucałował jej dłoń.
- Milady, to dla mnie zaszczyt.
- Książę. Tylko raz miałam okazję ujrzeć pańskiego brata, jednakże admirał Vorhalas zrobił na mnie wrażenie niezwykle godnego człowieka. - A
moja strona posłała go do grobu.
Nagle poczuła się słabo, jednakże wciąż ściskający jej dłoń książę nie zdradzał oznak najmniejszej wrogości.
- Dziękuję, milady. Wszyscy tak sądziliśmy. O, są chłopcy. Obiecałem, że ich przedstawię. Evon marzy o pracy w sztabie, zapowiedziałem mu
jednak, że musi na nią zasłużyć. Chciałbym, aby Carl przejawiał podobne zainteresowanie służbą. Moja córka oszaleje z zazdrości. Pani przybycie
poruszyło wszystkie dziewczęta, milady.
Książę śmignął na bok, aby przyprowadzić swoich synów. O Boże, pomyślała Cordelia, to na pewno oni.
Po chwili przedstawiono jej dwóch mężczyzn, którzy siedzieli przed nią na galerii.
Obaj śmiertelnie zbledli i skłonili się nerwowo, całując jej dłoń.
- Ależ wy już się znacie - zauważył Vorkosigan. - Widziałem jak rozmawialiście. O
czymż to dyskutowaliście z takim ożywieniem, Cordelio?
- Och, o geologii, zoologii, uprzejmości. Głównie o uprzejmości. Poruszyliśmy parę ważkich tematów. Myślę, że nauczyliśmy się nawzajem paru
rzeczy.
Uśmiechnęła się, nie mrugnąwszy nawet okiem.
Komandor Evon Vorhalas sprawiał wrażenie ciężko chorego.
- Owszem, ja... to była lekcja, której nigdy nie zapomnę, milady.
Vorkosigan kontynuował prezentację.
- Komandor Vorhalas, Lord Carl, porucznik Koudelka.
Koudelka, objuczony arkuszami plastyku, dyskami, buławą głównodowodzącego sił
zbrojnych, wręczoną przed chwilą Vorkosiganowi jako regentowi-elektowi i własną laską, niepewny, czy powinien zasalutować nowo przybyłym, czy
też uścisnąć im dłonie, upuścił w efekcie cały swój ładunek. Wszyscy zakrzątnęli się, zbierając rozrzucone przedmioty, zaś Koudelka poczerwieniał
jak burak, pochylając się niezręcznie. Wraz z Droushnakov w tym samym momencie chwycili laskę.
- Nie potrzebuję twojej pomocy, moja panno - warknął cicho.
Dziewczyna odskoczyła i stanęła tuż za Cordelia, sztywno wyprostowana.
Komandor Vorhalas podał mu kilka dysków.
- Przepraszam, komandorze - rzekł Koudelka. - Dziękuję.
- Nie ma za co, poruczniku. Kiedyś sam o mało nie zostałem trafiony z porażacza.
Śmiertelnie się wtedy wystraszyłem. Stanowi pan przykład dla nas wszystkich.
- To... nie bolało.
Cordelia z osobistego doświadczenia wiedziała, że Koudelka kłamie. Z satysfakcją obserwowała całą scenę. Kiedy zebrani rozeszli się do swych
zajęć, przystanęła przed Evonem Vorhalasem.
- Miło było pana poznać, komandorze. Przewiduję, że w przyszłości zajdzie pan daleko - i to nie w kierunku wyspy Kiryła.
Vorhalas uśmiechnął się z trudem.
- Pani chyba także, milady.
Wymienili czujne, pełne szacunku ukłony i Cordelia odwróciła się, ujmując Vorkosigana pod ramię. Razem ruszyli naprzód, aby wypełniać dalsze
obowiązki. W ślad za nimi postępowali Koudelka i Droushnakov.
***
W tydzień później cesarz Barrayaru zapadł w ostatnią śpiączkę, jednakże jeszcze przez siedem dni cudem utrzymywał się przy życiu. Pewnego
dnia wczesnym rankiem Aral i Cordelia zostali wyrwani z łóżka przez specjalnego cesarskiego posłańca, który przyniósł im prostą wiadomość: już
czas”. Ubrali się pospiesznie i ruszyli w ślad za przewodnikiem do pięknej komnaty, w której Ezar postanowił spędzić ostatni miesiąc swego życia.
Wśród bezcennych antyków znajdował się sprowadzony z innych planet, najwyższej jakości sprzęt medyczny.
W pokoju panował tłok. Oprócz lekarzy starego cesarza zebrali się tam bowiem Vortala, książę Piotr, księżniczka i książę Gregor, kilku ministrów i
grupka ludzi ze Sztabu Generalnego. Przez niemal godzinę trwali w milczeniu, aż wreszcie wyniszczona postać na łóżku niemal niepostrzeżenie
zapadła w ostateczny bezruch śmierci. Cordelia pomyślała, że dla chłopca musi to być straszne przeżycie, jednakże jego obecność wydawała się
niezbędna dla dopełnienia rytuału. Bardzo cicho, poczynając od Vorkosigana, zebrani odwracali się ku Gregorowi, klękali przed nim i wsuwali
dłonie między ręce chłopca, aby odnowić hołd.
Na znak Vorkosigana Cordelia także pochyliła się przed Gregorem. Chłopiec - cesarz
- miał włosy matki, ale orzechowe oczy odziedziczył po Ezarze i Sergu. Ciekawe, jak wiele z ojca - albo dziadka - tkwi w nim czekając na władzę,
która nadejdzie z wiekiem. Czy wrazzchromosomami dziedziczyszich przekleństwo, chłopcze? pomyślała, wkładając dłonie między ręce księcia.
Nieważne jednak, czy był błogosławiony, czy przeklęty; złożyła mu przysięgę.
Uroczyste słowa przecięły ostatnią więź, łączącą ją z Kolonią Beta. Rozstaniu towarzyszył
krótki jęk, słyszalny tylko dla Cordelii.
Terazjestem Barrayarką. Cóż za dziwna długa podróż, która zaczęła się od obrazu pary wysokich butów w błocie, a zakończyła w czystych
dziecięcych dłoniach. Wiesz, że pomogłam zabić twojego ojca, chłopcze? Czy kiedykolwiek się dowiesz? Oby nie.
Zastanawiała się, czy fakt, że nigdy nie kazano jej złożyć hołdu Ezarowi Vorbarze był
wynikiem przeoczenia, czy też poszanowania jej uczuć.
Ze wszystkich obecnych jedynie kapitan Negri opłakiwał śmierć cesarza. Cordelia wiedziała o tym dlatego, że stała tuż obok niego w
najciemniejszym kącie komnaty i ujrzała, jak dwa razy ociera oczy wierzchem dłoni. Przez chwilę znużona twarz kapitana ożywiła się nieco, kiedy
jednak wystąpił naprzód, aby złożyć hołd, na powrót zastygła, przybierając znajomy twardy wyraz.
Następnych pięć dni wypełnionych ceremoniami pogrzebowymi było - przynajmniej dla Cordelii - niezwykle męczące. Jednakże z tego, co słyszała,
wszystko to stanowiło niewinną rozrywkę w porównaniu z pogrzebem księcia Serga, który trwał pełne dwa tygodnie mimo braku głównego
elementu - ciała. Powszechnie wierzono, że książę zginął bohaterską żołnierską śmiercią. Wedle obliczeń Cordelii, jedynie pięć osób znało
prawdę o jego zabójstwie. Teraz, po śmierci Ezara, już tylko cztery. Może grób stanowił najbezpieczniejszą kryjówkę dla wszystkich tajemnic
cesarza? Cóż, cierpienia starca dobiegły kresu, jego czas się skończył, epoka także mijała.
Nie odbyła się żadna oficjalna koronacja chłopięcego cesarza; zamiast niej nastąpiło kilkanaście dni, wypełnionych dość prozaicznym, choć
odbywającym się w eleganckiej scenerii komnaty Rady, odbieraniem osobistych hołdów od ministrów, książąt, ich krewnych i wszystkich, którzy nie
uczynili tego przy łożu śmierci Ezara Vorbarry. Vorkosigan także odbierał przysięgi; ich masa przygniatała go, jakby każdemu słowu towarzyszył
fizyczny ciężar.
Chłopiec, podtrzymywany na duchu przez matkę, znosił to wszystko zadziwiająco dobrze. Kareen pilnowała, by zajęci, niecierpliwi mężczyźni,
przybywający do stolicy, by wypełnić swoje obowiązki, respektowali rozkład dnia chłopca, przewidujący cogodzinne krótkie odpoczynki. Z początku
Cordelia przyjmowała to wszystko jak coś oczywistego, stopniowo jednak dotarł do niej osobliwy charakter barrayarskiego systemu rządów,
kierującego się niepisanymi zwyczajami. Jednak wszystko zdawało się działać całkiem sprawnie dzięki woli tutejszych ludzi. Udając, że wierzą w
istnienie rządu, w istocie powołali go do życia. Może istotnie wszystkie rządy stanowią jedynie podobną fikcję?
***
Kiedy ceremonie dobiegły końca, Cordelia mogła wreszcie ustalić stały rozkład dnia w Pałacu Vorkosiganów. Nie żeby miała zbyt wiele do roboty.
Zazwyczaj Vorkosigan wychodził o świcie w towarzystwie nieodłącznego Koudelki. Wróciwszy o zmroku, przełykał
pospiesznie zimną kolację, po czym zamykał się w bibliotece, albo też przyjmował tam interesantów aż do chwili, gdy nadchodził czas na sen.
Cordelia powtarzała sobie, że zbyt długie godziny pracy stanowią koszt, jaki płaci każdy świeżo upieczony dowódca. Stopniowo sytuacja wróci do
normy. Vorkosigan zacznie działać sprawniej, wszystko przestanie być nowe i obce. Dobrze pamiętała okres, gdy po raz pierwszy została
mianowana dowódcą statku w Betańskim Zwiadzie Astronomicznym - wcale nie tak dawno temu. Pierwszych kilka miesięcy przeżyła w szalonym
transie, później jednak boleśnie przyswajane obowiązki stały się automatyczne, aż wreszcie niemal o nich zapomniała i ponownie odżyło jej życie
osobiste.
Aral także dojdzie do tego etapu. Czekała cierpliwie, codziennie witając męża ciepłym uśmiechem.
Poza tym ona też miała własną pracę. Nosiła w sobie dziecko. Sądząc po atencji, jaką darzyli ją wszyscy domownicy - od księcia Piotra do
kuchennej posługaczki, która przynosiła jej o najdziwniejszych porach smaczne i pożywne kąski - było to zajęcie otoczone powszechnym
społecznym szacunkiem. Nie doświadczyła podobnej aprobaty nawet wtedy, gdy wróciła do domu po rocznej misji zwiadowczej, przeprowadzonej
bez żadnych, nawet najdrobniejszych wypadków. Wyglądało na to, że na Barrayarze rozmnażanie przyjmowane jest ze znacznie większym
entuzjazmem, niż na Kolonii Beta.
Pewnego popołudnia, po drugim śniadaniu, ułożyła się na sofie w zacienionym patio pomiędzy domem i ogrodem - pilnie wykonując obowiązki
ciężarnej matki - i zamyśliła nad odmiennymi zwyczajami, panującymi na Barrayarze i Kolonii Beta. W jej nowej ojczyźnie najwyraźniej nie znano
symulatorów macicznych, sztucznych łon matki, które na Kolonii Beta były trzy razy popularniejsze niż poród naturalny, choć mniejszość podkreślała
psychologiczne i społeczne zalety staromodnych metod porodu. Cordelia nigdy nie potrafiła dostrzec najmniejszej nawet różnicy pomiędzy dziećmi
urodzonymi zwyczajnie i tymi z probówki. A jeśli nawet takowe istniały, z pewnością znikały do czasu uzyskania pełnoletności w wieku dwudziestu
dwóch lat. Jej brat przyszedł na świat metodą in vivo, ona sama - in vitro; partnerka brata zdecydowała się na naturalny poród obojga swoich
dzieci i przechwalała się tym bezustannie.
Cordelia zawsze zakładała, że kiedy nadejdzie jej kolej, zdecyduje się na symulator umieszczony w klinice na początku misji zwiadowczej tak, aby
po powrocie dziecko czekało już na chwilę, kiedy weźmie je w ramiona. Oczywiście, jeśli wróci - przy wyprawach w nieznane zawsze istniał element
ryzyka. Izakładając też, że zdołałaby znaleźć odpowiedniego partnera, z którym mogłaby połączyć swe geny, spełniającego wymagania
majątkowe, gotowego na przejście serii badań fizycznych i psychologicznych oraz ukończenie kursu kwalifikacyjnego, niezbędnego do uzyskania
zezwolenia na posiadanie dziecka.
Była pewna, że Aral okaże się wspaniałym ojcem. Oczywiście, jeśli kiedykolwiek zstąpi z zajmowanych obecnie wyżyn. Początkowe szaleństwo
musi w końcu minąć.
Potencjalny upadek z tak wielkiej wysokości mógłby okazać się śmiertelnie groźny. Aral stanowił jej bezpieczną przystań. Gdyby runął... odpędziła
podobne myśli, skupiając się na znacznie przyjemniejszych zagadnieniach.
Liczebność rodziny - oto prawdziwy, sekretny, fascynujący aspekt życia na Barrayarze. Tu nie istniały żadne prawne ograniczenia, żadne
zezwolenia, na które trzeba było zasłużyć, żadne specjalne licencje na posiadanie trzeciego dziecka; w istocie nie było żadnych zakazów. Widziała
na ulicy kobietę, za którą szło nie troje, a czworo dzieci; nikt nie zwracał na nią specjalnej uwagi. Z rozkosznym grzesznym dreszczykiem Cordelia
zwiększyła w marzeniach liczbę swego potomstwa z dwojga do trojga, wkrótce jednak natknęła się na kobietę, która miała dziesięcioro. Może
czworo? Sześcioro? Vorkosigana stać było na dużą rodzinę. Cordelia poruszyła zdrętwiałymi palcami nóg i skuliła się wśród poduszek, z głową w
atawistycznych obłokach genetycznej chciwości.
Aral twierdził, że mimo strat, spowodowanych niedawną wojną, gospodarka Barrayaru przeżywa prawdziwy rozkwit. Tym razem obce siły nie
dotarły do powierzchni planety. Adaptacja drugiego kontynentu z każdym dniem przesuwała coraz dalej granice cywilizacji, a kiedy nowa planeta
Sergyar zostanie uznana za zdatną do kolonizacji, przed całym narodem otworzy się niezwykła szansa rozwoju. Wszędzie brakowało rąk do pracy,
płace gwałtownie rosły - Barrayar uważał się za planetę o stanowczo zbyt małej populacji.
Vorkosigan nazwał sytuację ekonomiczną swym darem niebios. Miał na myśli względy polityczne, natomiast Cordelia podzielała jego opinię z
bardziej osobistych powodów: stada małych Vorkosiganów...
Mogłaby urodzić córkę. Nie tylko jedną, ale dwie - siostry! Cordelia nie miała siostry, natomiast siostra kapitana Vorpatrila szczyciła się dwiema.
Cordelia poznała lady Vorpatril na jednym z, jakże rzadkich, polityczno-towarzyskich przyjęć w Pałacu Vorkosiganów. Jego organizacją zajęła się
służba. Ona sama musiała jedynie pokazać się odpowiednie ubrana (ostatnio przybyło jej strojów), dużo się uśmiechać i trzymać język za zębami.
Zafascynowana, słuchała rozmów przy stole, próbując dowiedzieć się czegoś więcej o Tutejszym Porządku Rzeczy.
Alys Vorpatril także była w ciąży. Lord Vorpatril przedstawił je sobie, po czym uciekł. Oczywiście ich rozmowa natychmiast zeszła na dzieci. Lady
Vorpatril skarżyła się na liczne męczące dolegliwości. Cordelia uznała, że jej samej dopisuje chyba szczęście -
lekarstwo przeciw mdłościom, to samo, którego używali w domu, działało znakomicie i odczuwała jedynie naturalne zmęczenie, spowodowane nie
ciężarem nadal maleńkiego płodu, lecz zdumiewającym obciążeniem metabolicznym. W myślach nazywała to sikaniem za dwoje. Cóż, czy po
pięciowymiarowej matematyce kosmicznej, macierzyństwo mogło okazać się trudne?
Oczywiście pomijając opowiadane szeptem przez Alys ginekologiczne historie grozy.
Krwotoki, ataki serca, niewydolność nerek, uszkodzenia porodowe, niedotlenienie mózgu dziecka, główki przerastające rozmiarami średnicę
miednicy i nagłe skurcze macicy, powodujące śmierć zarówno matki, jak i maleństwa... Komplikacje medyczne stanowiły problem jedynie wtedy,
kiedy pierwsze bóle dopadły cię w samotności, a przy całych stadach strażników, kręcących się wokół, to niezbyt prawdopodobne. Bothari jako
położna? Zabawna myśl. Cordelia zadrżała.
Wygodnie usadowiła się na sofie, marszcząc brwi. Prymitywna barrayarska medycyna. To prawda, przed nastaniem epoki lotów kosmicznych
przez setki tysięcy lat matki rodziły dzieci bez żadnej pomocy, jednakże nie umniejszało to wcale jej niepokoju.
Może na czas porodu powinnam wrócić do domu?
Nie. Teraz była już Barrayarką. Zaprzysiężoną, podobnie jak reszta tutejszych szaleńców. Od Kolonii Beta dzieliły ją dwa miesiące podróży. A poza
tym, z tego co wiedziała, w domu wciąż jeszcze czekał na nią nakaz aresztowania pod zarzutem dezercji, podejrzenia o szpiegostwo, oszustwa i
zachowania antyspołecznego - chyba nie powinna była próbować utopić w akwarium tej kretynki, pani psychiatry. Cordelia odtworzyła w pamięci
swą pospieszną nieskładną ucieczkę z Kolonii Beta. Czy jej imię kiedykolwiek zostanie oczyszczone? Z pewnością nie, póki tajemnice Ezara
tkwiły bezpiecznie ukryte wewnątrz czterech czaszek.
Nie. Kolonia Beta była dla niej niedostępna. Skazała ją na wygnanie. Niewątpliwie Barrayar nie miał monopolu na polityczne zidiocenie.
Dam sobie radę ztą planetą. Aral i ja. Jak dwa a dwa cztery.
Najwyższy czas, aby wrócić do środka. Od słońca rozbolała ją głowa.
Rozdział czwarty
Jednym z aspektów jej nowego życia jako regentki-małżonki, który ku zdumieniu Cordelii okazał się nadspodziewanie łatwy do zniesienia, był
gwałtowny napływ strażników do ich domu. Doświadczenia z Betańskiego Zwiadu i lata, jakie Vorkosigan spędził w armii barrayarskiej, nauczyły
ich życia w tłoku. Wkrótce Cordelia zaczęła rozpoznawać umundurowanych mężczyzn i przyjmować ich obecność jako coś oczywistego. Stanowili
oni doborową grupkę, wybraną specjalnie do straży i niezwykle z tego dumną. Niemniej jednak, kiedy Piotr składał wizytę w mieście, dodatkowy
oddział jego własnej służby, do której należał też Bothari, sprawiał, że Cordelia bardziej niż kiedykolwiek miała wrażenie, iż mieszka w koszarach.
Właśnie książę po raz pierwszy zaproponował zorganizowanie nieformalnego turnieju pomiędzy własnymi ludźmi a personelem IIlyana. Ichoć
komandor mamrotał pod nosem coś o darmowym szkoleniu na koszt cesarza, wkrótce w ogrodzie na tyłach przygotowano ring i walki stały się
cotygodniowym zwyczajem. Nawet Koudelka przyłączył się do zabawy, występując jako arbiter i doświadczony sędzia, podczas gdy Piotr i
Cordelia służyli za entuzjastyczną widownię. Ku radości żony, Vorkosigan pojawiał się także, gdy tylko pozwalały mu na to obowiązki. Uważała, że
potrzebna mu rozrywka, choćby na trochę odwodząca jego myśli od morderczej rządowej rutyny.
Pewnego letniego słonecznego ranka Cordelia sadowiła się właśnie na ustawionej pośrodku trawnika wyściełanej sofie, czekając na kolejny
turniej, gdy nagle przyszło jej coś do głowy.
- Czemu nie grasz z nimi, Drou? - spytała swą towarzyszkę. - Z pewnością potrzebujesz praktyki tak samo jak oni. Podstawowym pretekstem dla
tych walk - nie żebyście wy, Barrayarczycy, potrzebowali pretekstów, jeśli w grę wchodzi możliwość bójki -
było zapewnienie wszystkim maksimum treningu.
Droushnakov spojrzała tęsknie na ring.
- Nie zostałam zaproszona, milady.
- Cóż za karygodne przeoczenie. Hm, powiem ci coś. Idź się przebierz. Będziesz moją drużyną. Dziś Aral może samotnie kibicować swoim
ludziom. Zresztą w porządnym barrayarskim turnieju powinny uczestniczyć co najmniej trzy strony; tak przynajmniej każe tradycja.
- Sądzi pani, że mogę? - spytała z powątpiewaniem dziewczyna. - To im się nie spodoba.
Mówiąc “im” Droushnakov miała na myśli “prawdziwych” strażników, ludzi w liberiach.
- Aral nie będzie miał nic przeciw temu. Jeśli ktokolwiek inny zgłosi swe obiekcje, może dyskutować z nim osobiście. O ile się ośmieli
Cordelia uśmiechnęła się szeroko i Droushnakov odpowiedziała tym samym, po czym śmignęła w głąb domu.
Po chwili Vorkosigan usiadł obok żony. Opowiedziała mu o swych planach. Uniósł
brwi.
- Betańskie nowinki? Cóż, czemu nie? Przygotuj się jednak na sporą porcję drwin.
- Wytrzymam. Kiedy załatwi paru z nich, stracą ochotę do żartów. Myślę, że potrafi to zrobić. Na Kolonii Beta ta dziewczyna byłaby już oficerem
komandosów. Tu zaś marnuje swój talent, krzątając się wokół mojej osoby. Jeśli zaś sobie nie poradzi - cóż, wówczas nie powinna mnie pilnować.
- Spojrzała mu prosto w oczy.
- Słuszna uwaga. Dopilnuję, by Koudelka zapisał ją w pierwszej rundzie przeciw komuś o zbliżonym wzroście i wadze. Choć wysoka, jak na
kobietę, w męskim gronie jest dość niska.
- Wyższa od ciebie.
- Owszem. Odnoszę jednak wrażenie, że mam nad nią parę kilo przewagi. Mimo wszystko twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Ufff. - Z
powrotem dźwignął się na nogi i poszedł wpisać Droushnakov na listę startową u Koudelki.
Cordelia nie słyszała ich rozmowy, lecz z gestów i mimiki zbudowała sobie w myślach następującą wymianę zdań, mamrocząc pod nosem. “Aral:
Cordelia chce, żeby Drou dołączyła do zabawy. Kou: Au! Po co komu dziewczęta?! Aral: Życie jest ciężkie. Kou: Zawsze wszystko psują, a poza
tym ciągle płaczą. Sierżant Bothari ją zmiażdży - hm, mam nadzieję, że to właśnie znaczył twój gest, w przeciwnym razie zaczynasz być
nieprzyzwoity, Kou - zetrzyj z twarzy ten uśmieszek, Vorkosiganie! - Aral: Moja pani nalega. Wiesz, że żyję pod pantoflem. Kou: No dobrze, niech
tam”. Transakcja zakończona: reszta zależy od ciebie, Drou.
Vorkosigan dołączył do niej.
- Wszystko ustalone. Zacznie z jednym z ludzi mojego ojca.
Po chwili pojawiła się Droushnakov, ubrana w luźne spodnie i koszulę z dzianiny, strój możliwie najbliższy męskim dresom treningowym. Książę
naradził się z sierżantem Botharim, kapitanem jego drużyny, po czym usiadł obok nich, grzejąc w słońcu swe stare kości.
- Co to ma być? - zapytał, gdy Koudelka wywołał imię Droushnakov. - Zaczynamy przejmować betańskie zwyczaje?
- Dziewczyna ma wrodzony talent - wyjaśnił Vorkosigan. - Poza tym potrzebny jej trening, tak samo jak reszcie naszych ludzi. A nawet bardziej. Ma
w końcu najważniejszą pracę.
- Niedługo zaczniesz domagać się, by kobiety mogły wstępować do armii - mruknął z wyrzutem Piotr. - Do czego to doprowadzi? Tylko tyle
chciałbym wiedzieć.
- Co jest takiego strasznego w tym, żeby kobiety służyły w armii? - spytała Cordelia, prowokując starego księcia.
- To nie po wojskowemu - warknął Piotr.
- Myślę, że wojskowym można nazwać wszystko, dzięki czemu wygrywa się wojnę -
uśmiechnęła się dobrotliwie.
Lekkie ostrzegawcze uszczypnięcie ze strony Vorkosigana powstrzymało ją przed dalszym rozwijaniem tematu.
Nie było to zresztą konieczne. Piotr, chrząkając głośno, odwrócił się i zaczął
dopingować swego człowieka. Podwładny księcia nieopatrznie zlekceważył zdolności swej przeciwniczki i błąd ten kosztował go pierwszy upadek.
Zetknięcie z matą natychmiast go otrzeźwiło. Widzowie wykrzykiwali cierpkie komentarze. Po następnym rzucie człowiek księcia przyszpilił Drou
do ziemi.
- Koudelka wyliczał ją dość szybko, prawda? - zauważyła Cordelia, gdy przeciwnik wypuścił w końcu Droushnakov.
- Możliwe - odparł Vorkosigan obojętnym tonem.
- Dostrzegłam też, że Drou wstrzymuje ciosy. Jeśli nie wyzbędzie się tego nawyku, nigdy nie dotrze do następnej rundy.
Podczas następnego starcia, decydującego o wyniku pojedynku, Droushnakov założyła elegancką dźwignię na ramię mężczyzny, lecz po chwili
pozwoliła, by się jej wymknął.
- Co za pech - wymamrotał wesoło książę.
- Powinnaś była złamać mu rękę! - wykrzyknęła Cordelia, coraz bardziej wczuwając się w rolę. Człowiek księcia upadł, miękko i niezgrabnie. - No
dalej, Kou! - Jednakże sędzia oglądał uważnie swą laskę, jakby nie dojrzał tego, co się stało. Droushnakov tymczasem dostrzegła sposobność
założenia chwytu dławiącego i wykorzystała ją.
- Czemu się nie podda? - spytała Cordelia.
- Prędzej zemdleje - odparł Aral. - Wtedy nie będzie musiał słuchać komentarzy przyjaciół.
Droushnakov wyraźnie się zawahała, widząc jak twarz przeciwnika powoli sinieje.
Zauważywszy, że dziewczyna zamierza go wypuścić, Cordelia zerwała się na nogi krzycząc:
- Trzymaj go, Drou! Nie daj się nabrać!
Dziewczyna wzmocniła chwyt i mężczyzna przestał się szamotać.
- No dalej, skończ walkę, Koudelka! - książę ze smutkiem potrząsnął głową. - Jutro przypada jego służba.
W ten sposób Droushnakov zdobyła pierwsze punkty.
- Świetna robota, Drou - pogratulowała jej Cordelia. - Ale musisz być bardziej agresywna. Uwolnij swoje mordercze instynkty.
- Zgadzam się - dodał niespodziewanie Vorkosigan. - Twoje wahanie może okazać się śmiertelnie groźne - i to nie tylko dla ciebie. - Popatrzył
wprost na nią. - Przygotowujesz się tu do prawdziwej walki.
W następnym pojedynku wystąpił sierżant Bothari, który natychmiast dwukrotnie rozciągnął przeciwnika na macie. Pokonany z trudem wyczołgał
się z ringu. Po kilkunastu walkach znów nastała kolej Droushnakov, tym razem w parze z jednym z ludzi Illyana.
Po pierwszym zwarciu mężczyzna wymknął się jej zręcznie wywołując chór złośliwych komentarzy. Droushnakov, zirytowana i zdekoncentrowana,
pozwoliła zbić się z nóg i runęła na matę.
- Widziałeś? - krzyknęła Cordelia do Arala. - To nieczyste zagranie.
- Jednakże nie należy do grupy ośmiu zakazanych ciosów. Nie można go za to zdyskwalifikować. - Tym niemniej poprosił Koudelkę o przerwę i
wezwał do siebie Droushnakov.
- Widzieliśmy jak cię uderzył - mruknął. Usta dziewczyny zaciskały się mocno, jej policzki poczerwieniały. - Ponieważ występujesz w imieniu twojej
pani, wyrządzony ci despekt stanowi obrazę także dla niej, a to szkodliwy precedens. Pragnąłbym zatem, aby twój przeciwnik nie opuścił ringu o
własnych siłach. Twoja głowa w tym, jak to osiągniesz. Jeśli chcesz, możesz potraktować moje słowa jako rozkaz. Inie przejmuj się zbytnio, jeśli
będziesz musiała złamać parę kości - dodał.
Droushnakov powróciła na ring z lekkim uśmiechem na twarzy. Jej zwężone oczy niebezpiecznie błyszczały. Wykonała szybki unik, po czym
błyskawicznie kopnęła przeciwnika w szczękę, dodając do tego silne uderzenie w brzuch i podcinając mu kolana.
Mężczyzna runął z łoskotem na matę. Nie podniósł się już. Zapadła złowieszcza cisza.
- Miałaś rację - powiedział Vorkosigan. - Wstrzymywała ciosy.
Cordelia uśmiechnęła się z zadowoleniem i rozsiadła się wygodniej na sofie.
- Tak też sądziłam.
W ten sposób Droushnakov znalazła się w półfinale. Wówczas jednak przestało dopisywać jej szczęście, bowiem wylosowała sierżanta
Bothariego.
- Hm - szepnęła Cordelia do Vorkosigana. - Nie jestem pewna co do aspektu psychologicznego takiego pojedynku. Czy to bezpieczne? Chodzi mi
o nich oboje, nie tylko o nią. Inie tylko w sensie fizycznym.
- Chyba tak - odparł równie cicho. - Odkąd wstąpił na służbę księcia, Bothari wiedzie spokojne, unormowane życie. Regularnie zażywa swoje
lekarstwo. Uważam, że w tej chwili jest w całkiem niezłym stanie, zaś atmosfera ringu dobrze na niego wpływa. Drou nie zdoła wzbudzić w nim
napięcia, które mogłoby wywołać nieoczekiwany wstrząs.
Cordelia skinęła głową, usatysfakcjonowana. Droushnakov wyglądała na zdenerwowaną. Początek był dość wolny, bowiem dziewczyna skupiała
się głównie na tym, by pozostać poza zasięgiem rąk sierżanta. Obracając się, aby lepiej widzieć, porucznik Koudelka przypadkiem nacisnął
rękojeść swojej laski i drewniana osłona wystrzeliła w krzaki. Bothari zdekoncentrował się na sekundę i w tym momencie Drou zaatakowała - nisko
i szybko. Sierżant z łoskotem runął na matę, natychmiast jednak zerwał się na nogi.
- Świetny rzut! - zawołała z zachwytem Cordelia. Drou sprawiała wrażenie równie zaskoczonej, co inni widzowie. - Punkt dla niej, Kou!
Porucznik zmarszczył brwi.
- To nie był czysty rzut, milady. - Jeden z ludzi księcia odszukał osłonę i Koudelka ukrył szpadę. - Moja wina. Odwróciłem jego uwagę.
- Niedawno nie nazwałeś tego odwróceniem uwagi! - zaprotestowała Cordelia.
Lois McMaster Bujold Barrayar Cykl: Barrayar tom 2 Przełożyła Paulina Braitner Data wydania oryginalnego – 1991 Data wydania polskiego – 1996 Dla Anne i Paula
Synopsis Podczas misji zwiadowczej na nowo odkrytej planecie grupa badawcza komandor Cordelii Naismith została zaatakowana przez oddział barrayarskich wojsk. Cordelia, schwytana przez osamotnionego dowódcę Barrayarczyków, kapitana Arala Vorkosigana, musiała zgodzić się na współpracę, aby ocalić ciężko rannego podporucznika Dubauera. Podczas wędrówki do barrayarskiego magazynu wojskowego dawni wrogowie zaprzyjaźnili się do tego stopnia, że ostatecznie Cordelia pomogła Vorkosiganowi odzyskać dowództwo nad zbuntowaną załogą. Widząc rozmiary ukrytego magazynu domyśliła się, że Barrayarczycy zamierzają zająć dziewiczą dotąd planetę. Już na pokładzie ich statku Vorkosigan oświadczył się jej, jednak zważywszy możliwe polityczne konsekwencje planowanego przez Barrayar ataku na Escobar, najbliższego sojusznika Kolonii Beta, oboje uznali, że należy zaczekać. Załoga Cordelii, zamiast - zgodnie z jej rozkazem - uciec, wróciła, pomagając gromadce buntowników opanować statek Vorkosigana, “Generała Vorkrafta”; w wyniku ich działań jeden z oficerów, podporucznik Koudelka, został ciężko ranny. Spłacając dług honorowy, Cordelia przed ucieczką podstępnie obezwładniła napastników. Niedługo potem Cordelia Naismith, awansowawszy do stopnia kapitana, wypełniając tajną misję wojskową, znalazła się w przestrzeni nie opodal Escobaru. Schwytana przez Barrayarczyków, trafiła w ręce sadystycznego admirała Vorrutyera, który próbował ją zgwałcić, lecz w ostatniej chwili sierżant Bothari poderżnął mu gardło. Ukrywając się w kabinie Vorkosigana Cordelia była świadkiem całkowitej klęski Barrayarczyków i śmierci następcy tronu, księcia Serga. Dopiero po rozmowie z Vorkosiganem, odkrywszy, iż cały czas wiedział on o przemyconej przez nią tajnej broni, która przesądziła losy wojny, Cordelia pojęła, że inwazja na Escobar była tylko przykrywką - prawdziwy cel wojny, zaplanowanej osobiście przez cesarza Ezara Vorbarrę, stanowiło pozbycie się księcia Serga i całego stronnictwa wojennego. Odesłana wraz z jeszcze jedną więźniarką, poprzednią ofiarą Vorrutyera, do obozu jenieckiego, Cordelia mimo swych protestów została uznana za bohaterkę. Wkrótce potem na planecie pojawił się Vorkosigan, przygotowując obóz do kapitulacji. Po rozmowie z nim Cordelia postanowiła przed podjęciem ostatecznej decyzji wrócić do domu, na Kolonię Beta. Tymczasem Escobarczycy, odebrawszy pierwszą partię więźniarek, odesłali Vorkosiganowi szesnaście symulatorów macicznych, w których zamknięto płody, noszone przez ofiary barrayarskich gwałcicieli, w tym sierżanta Bothariego. Vorkosigan zobowiązał się, że dopilnuje, by wszystkie dzieci bezpiecznie przyszły na świat. Po powrocie na Kolonię Beta, witana jak przystało na bohaterkę Cordelia wpadła w depresję. Zdumieni jej zachowaniem przełożeni uznali, iż najprawdopodobniej została poddana praniu mózgu przez Barrayarczyków i odesłana do domu jako szpieg. Odkrywszy to, Cordelia obezwładniła przesłuchującą ją lekarkę i wykorzystując swoją nowo zdobytą sławę uciekła na Barrayar. Już jako małżeństwo lord i lady Vorkosigan asystowali w Cesarskim Szpitalu Wojskowym przy narodzinach córeczki Bothariego, Eleny. Wezwani do Pałacu Cesarskiego, złożyli wizytę umierającemu cesarzowi, który zmusił Vorkosigana, by ten przyjął po jego śmierci stanowisko regenta Barrayaru. Rozdział pierwszy Boję się. Cordelia odsunęła zasłony w oknie salonu na trzecim piętrze Pałacu Vorkosiganów i wyjrzała na zalane promieniami słońca ulice. Długi srebrny pojazd skręcał właśnie w półkolisty podjazd przed budynkiem, mijając najeżone szpikulcami ogrodzenie oraz importowane z Ziemi krzewy. Po chwili zahamował. To był pojazd rządowy. Tylne drzwi otwarły się i ujrzała mężczyznę w zielonym mundurze. Mimo dość kiepskiego kąta widzenia Cordelia natychmiast rozpoznała brązową głowę komandora Illyana, jak zawsze bez czapki. Po sekundzie oficer zniknął jej z oczu, zasłonięty wystającym portykiem. Przypuszczam, że nie muszę się martwić, póki cesarska służba bezpieczeństwa nie zjawi się tu wśrodku nocy. Jednakże w ustach wciąż jeszcze czuła smak strachu. Czemu wogóle przyjechałam tu, na Barrayar? Co zrobiłam ze sobą, ze swoim życiem? Na korytarzu rozległy się ciężkie kroki i drzwi salonu uchyliły się ze skrzypnięciem. Sierżant Bothari wsunął głowę do środka. Na widok Cordelii mruknął z zadowoleniem: - Milady, czas na nas. - Dziękuję, sierżancie. Puściła zasłonę i odwróciła się, aby po raz ostatni sprawdzić swoje odbicie w lustrze wiszącym ponad archaicznym kominkiem. Trudno uwierzyć, że miejscowi ludzie wciąż jeszcze palą szczątki roślinne po to, by uwolnić zmagazynowane w nich chemicznie ciepło. Uniosła podbródek nad sztywnym kołnierzem z białej koronki, poprawiła rękawy żakietu i z roztargnieniem poruszyła długą szeroką spódnicą, przynależną kobietom z klasy Vorów. Kasztanowej barwy tkanina idealnie odpowiadała odcieniowi żakietu. Kolor ten dodał Cordelii otuchy - bardzo przypominał jasny brąz jej starego kombinezonu Betańskiego Zwiadu Astronomicznego. Przygładziła dłonią rude włosy, rozdzielone na środku i podtrzymywane parą emaliowanych grzebieni, i odrzuciła je do tyłu. Kaskada loków opadła jej do połowy pleców. Z bladej twarzy w lustrze spoglądały na nią szare oczy. Nos odrobinę zbyt kościsty, podbródek nieco za długi, w sumie jednak to dobra twarz, porządna, praktyczna. Cóż, jeśli pragnęła wyglądać delikatnie i filigranowo, wystarczyło jedynie stanąć obok sierżanta Bothariego. Jego ciężka dwumetrowa postać
wznosiła się nad nią, rzucając żałobny cień. Cordelia uważała się za dość wysoką kobietę, jednakże czubek jej głowy sięgał zaledwie do ramienia sierżanta. Bothari miał twarz kamiennego gargulca, nieodgadnioną, czujną, z wielkim sterczącym nosem. Krótko po wojskowemu obcięte włosy podkreślały kanciastość jego rysów, nadając mu wygląd kryminalisty. Nawet elegancka liberia księcia Vorkosigana - ciemnobrązowa, ozdobiona srebrnymi symbolami rodu - nie była w stanie złagodzić zdumiewającej brzydoty Bothariego. Niemniej to dobra twarz, jak najbardziej praktyczna. Służący w liberii. Cóż za dziwaczny koncept. Czemu właściwie służył? Co powieszna nasze życie, fortunę i święty honor? A to dopiero początek. Pozdrowiła go serdecznym skinieniem głowy w lustrze, po czym odwróciła się i ruszyła w ślad za sierżantem przez labirynt korytarzy Pałacu Vorkosiganów. Musi jak najszybciej nauczyć się rozkładu pomieszczeń. To bardzo kłopotliwe zgubić się we własnym domu i prosić strażnika czy służącego, by wskazał jej drogę, szczególnie w środku nocy, gdy była owinięta jedynie w ręcznik. Kiedyś dowodziłam statkiem kosmicznym. Naprawdę. Jeśli potrafiła poradzić sobie z pięcioma wymiarami wisząc głową w dół, z pewnością zdoła opanować zaledwie trójwymiarową przestrzeń w normalnej pozycji. Dotarli do szczytu szerokich kręconych schodów, opadających wdzięcznie trzema biegami w dół, ku wyłożonemu czarno-białymi kamiennymi płytkami holowi. Cordelia podążała lekko w ślad za ciężko stąpającym Botharim. Szeroka spódnica sprawiała, że sama Cordelia miała wrażenie, jakby unosiła się w powietrzu, opadając nieubłaganie w dół spirali. Na dźwięk ich kroków czekający w holu wysoki młodzieniec z laską uniósł wzrok. Twarz porucznika Koudelki była równie przystojna i symetryczna, jak Bothariego wąska i nieprzyjazna. Młodzieniec uśmiechnął się ciepło do Cordelii. Nawet drobne linie bólu w kącikach oczu i ust nie zdołały go postarzyć. Miał na sobie polowy mundur imperialny, różniący się jedynie insygniami od uniformu komandora Illyana. Długie rękawy i wysoki kołnierz kryły sieć cienkich czerwonych blizn, oplatających połowę jego ciała, lecz Cordelia ujrzała ją wyraźnie oczami duszy. Nagi, Koudelka mógł służyć za model poglądowy na wykładzie o budowie ludzkiego systemu nerwowego, bowiem każda blizna oznaczała martwy nerw, zastąpiony sztuczną srebrną nicią. Porucznik Koudelka nie przywykł jeszcze do swojego nowego systemu nerwowego. Mówprawdę. Tutejsi chirurdzy to tępi, niezdarni rzeźnicy. Ich dzieło z pewnością nie dorównywało osiągnięciom medycyny betańskiej. Cordelia nie pozwoliła jednak, aby te myśli znalazły odbicie na jej twarzy. Porucznik odwrócił się niezręcznie i pozdrowił Bothariego skinieniem głowy. - Witaj, sierżancie. Dzień dobry, lady Vorkosigan. Nowe nazwisko nadal brzmiało dziwnie w jej uszach. Miała wrażenie, że do niej nie pasuje. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Dzień dobry, Kou. Gdzie jest Aral? - Razem z komandorem Illyanem poszedł do biblioteki, aby ustalić najlepsze miejsce do zamontowania nowej zabezpieczonej konsoli komunikacyjnej. Zaraz powinni wrócić. O, właśnie nadchodzą - dodał, słysząc kroki w korytarzu. Cordelia powiodła wzrokiem za ruchem jego głowy. Illyan, szczupły, miły i uprzejmy, zdawał się jeszcze drobniejszy - wręcz nikł - w cieniu mężczyzny w sile wieku odzianego we wspaniały galowy mundur Imperium. Oto powód, dla którego przybyła na Barrayar. Admirał lord Aral Vorkosigan, w stanie spoczynku. Ściślej biorąc, to ostatnie było prawdziwe do wczoraj. Wczoraj ich życie nagle stanęło na głowie. Założę się jednak, że zczasem wylądujemy na czterech łapach. W krępej postaci Vorkosigana kryła się moc, jego ciemne włosy były przyprószone siwizną. Ciężką szczękę znaczyła stara blizna w kształcie litery L. Poruszał się ze stłumioną energią, jego szare oczy spoglądały czujnie wokół, póki nie rozbłysły na widok Cordelii. - Bądź pozdrowiona, moja pani - zaintonował, ujmując jej dłoń. Słowa zabrzmiały oficjalnie, lecz w oczach, lśniących niczym zwierciadła, wyraźnie odbijało się prawdziwe uczucie. W lustrze jego oczu jestem naprawdę piękna, uświadomiła sobie nagle Cordelia. Wyglądam znacznie lepiej niżwzwierciadle na ścianie. Odtąd powinnam tylko wnich się przeglądać. Jego masywna ręka, sucha i gorąca - cóż za przyjemne, tętniące życiem ciepło! - zamknęła się wokół chłodnych wąskich palców Cordelii. Mój mąż. To określenie pasowało idealnie, przylegając do niego równie gładko, jak dłoń Vorkosigana do jej własnej ręki, choć nowe nazwisko, lady Vorkosigan, nadal zdawało się ześlizgiwać z jej ramion niczym świeżo kupiony płaszcz. Obserwowała Bothariego, Koudelkę i Vorkosigana, stojących przez chwilę obok siebie. Gromada rannych, raz, dwa, trzy. I dama, która przy nich tkwi. Ci, którzy przeżyli. Wszyscy trzej odnieśli niemal śmiertelne rany podczas ostatniej wojny o Escobar. Kou ucierpiał na ciele, Bothari na umyśle, Vorkosigan otrzymał cios prosto w duszę. Życie toczy się dalej. Maszeruj bądźzgiń. Czy wkońcu wszyscy zaczniemy wracać do zdrowia? Taką miała nadzieję. - Gotowa, moja droga pani kapitan? - spytał Vorkosigan swym ciepłym barytonem z wyraźnym barrayarskim akcentem. - Bardziej gotowa już nie będę.
Illyan i porucznik Koudelka ruszyli przodem. Koudelka dreptał niezgrabnie na uginających się nogach obok żwawo maszerującego komandora. Na ten widok Cordelia zmarszczyła brwi. Ujęła ramię męża i oboje powędrowali w ślad za nimi, pozostawiając Bothariego jego obowiązkom domowym. - Jaki mamy plan zajęć na najbliższych kilka dni? - spytała. - Cóż, najpierw oczywiście audiencja - odparł Vorkosigan. - Potem muszę spotkać się z paroma osobami. Zajmie się tym książę Vortala. Za kilka dni odbędzie się głosowanie połączonych Rad i moje zaprzysiężenie. Od stu dwudziestu lat nie mieliśmy regenta i Bóg jeden wie, jakie ceremonie odkurzą na te okazje. Koudelka usiadł obok umundurowanego kierowcy, komandor Illyan zajął miejsce naprzeciwko Cordelii i Vorkosigana, tyłem do kierunku jazdy. Wóz jest opancerzony, uznała Cordelia, widząc niezwykłą grubość zamykającej się nad ich głowami przezroczystej osłony. Na sygnał Illyana kierowca ruszył, gładko skręcając w ulicę. Z zewnątrz nie dobiegał ich niemal żaden dźwięk. - Regentka małżonka - Cordelia smakowała to określenie. - Czy tak brzmi mój oficjalny tytuł? - Owszem, milady - odparł Illyan. - Towarzyszą mu jakiekolwiek oficjalne obowiązki? Illyan spojrzał na Vorkosigana, który rzekł: - Hm, tak i nie. Musimy uczestniczyć w wielu uroczystościach - czy też w twoim przypadku, uświetnić je swą obecnością. Poczynając od pogrzebu cesarza, niewątpliwie ponurego wydarzenia dla wszystkich zainteresowanych - prawdopodobnie z wyjątkiem samego Ezara Vorbarry. Z tym jednak trzeba poczekać, by wydał ostatnie tchnienie. Nie wiem, czy zaplanował już sobie, kiedy ma to nastąpić. Ale niczego innego bym się po nim nie spodziewał. Które imprezy chcesz traktować jako obowiązki zależy wyłącznie od ciebie. Przemowy, uroczystości, ważne śluby, chrzciny i pogrzeby, witanie delegacji poszczególnych okręgów - krótko mówiąc, funkcje reprezentacyjne. Księżniczka wdowa Kareen wykonuje je z prawdziwym talentem. - Vorkosigan urwał, widząc przerażoną minę Cordelii, po czym dodał pospiesznie. - Albo, jeśli wolisz, możesz prowadzić całkowicie prywatne życie. W chwili obecnej masz po temu idealny pretekst - jego ręka, opasująca talię żony, w sekrecie pogładziła jej wciąż jeszcze płaski brzuch. - W istocie wolałbym nawet, abyś oszczędzała siły. Natomiast co do politycznego aspektu twojego stanowiska... Byłbym bardzo rad, gdybyś została moją łączniczką z księżniczką wdową i... młodym cesarzem. Jeśli zdołasz, zaprzyjaźnij się z nią. To kobieta zachowująca niezwykłą rezerwę. Wychowanie chłopca jest kwestią najwyższej wagi. Nie wolno nam powtórzyć błędów Ezara Vorbarry. - Mogę spróbować - westchnęła. - Widzę, że życie barrayarskich Vorów to ciężka praca. - Nie staraj się przesadnie naginać. Nie chciałbym, abyś zmuszała się do czegoś. Poza tym, istnieje jeszcze jeden aspekt sprawy. - Czemu mnie to nie dziwi? Mów dalej. Zawahał się, starannie dobierając słowa. - Kiedy nieżyjący już książę Serg nazwał księcia Vortalę pseudo-postępowcem, w pewnym sensie miał rację. Szczególnie bolesne wyzwiska zawsze zawierają w sobie krztynę prawdy. Książę Vortala starał się utworzyć partię postępową wyłącznie spośród członków klas wyższych. Jak mawiał, chodziło mu o ludzi, którzy liczą się w społeczeństwie. Dostrzegasz drobną lukę w jego rozumowaniu? - Mniej więcej rozmiarów betańskiego kanionu Hogartha? Owszem. - Jesteś Betanką, kobietą o galaktycznej reputacji. - Daj spokój. - Za taką tu uchodzisz. Nie sądzę, abyś uświadamiała sobie w pełni, jak postrzegają cię ludzie. Tak się składa, że dla mnie to bardzo korzystne. - Miałam nadzieję, że zniknę ludziom z oczu. Nie przypuszczałam, iż mogę się tu stać popularna po tym, jakie szkody wyrządziłam waszej stronie na Escobarze. - To kwestia naszej kultury. Moi ludzie wybaczą niemal wszystko odważnemu żołnierzowi. Zaś ty łączysz w sobie dwie przeciwstawne frakcje - wojskową arystokrację i progalaktyczny plebs. Naprawdę uważam, że gdybyś zechciała rozegrać dla mnie tę partię, zdołałbym przeciągnąć na swą stronę cały trzon Ligi Obrońców Ludu. - Wielkie nieba. Od jak dawna zastanawiałeś się nad tym? - Nad samym problemem? Bardzo długo. Rola, jaką mogłabyś odegrać w jego rozwiązaniu, przyszła mi do głowy dopiero dziś.
- Chciałbyś zrobić ze mnie figurantkę, kierującą czymś w rodzaju partii konstytucyjnej? - Nie, nie. Wkrótce złożę przysięgę na mój honor, nakazującą unikać mi czegoś takiego. Przekazanie księciu Gregorowi stanowiska cesarza bez oddania władzy naruszałoby ducha regenckiej przysięgi. Pragnę jedynie... pragnę jedynie znaleźć sposób, aby ściągnąć w służbę cesarza najlepszych ludzi ze wszystkich klas, grup językowych i partii. Wśród Vorów jest po prostu zbyt mało utalentowanej młodzieży. Chciałbym przekształcić rząd na wzór wojska w jego najlepszym okresie, kiedy zdolności zapewniały promocję bez względu na pochodzenie. Cesarz Ezar usiłował przeprowadzić podobne zmiany, wzmacniając ministerstwa kosztem książąt, jednakże sprawy posunęły się za daleko. Teraz książęta są bezsilni, a ministerstwa - przeżarte korupcją. Musi istnieć jakiś sposób odzyskania równowagi. Cordelia westchnęła. - Wygląda na to, że będziemy musieli zgodzić się na zachowanie rozbieżnych stanowisk wobec konstytucji. Mnie nikt nie mianował regentem Barrayaru. Ostrzegam cię jednak, że nie ustanę w próbach zmiany twojego zdania. Na te słowa Illyan uniósł brwi. Cordelia, czując nagłą słabość, wyprostowała się na siedzeniu, obserwując przesuwającą się za oknami panoramę stolicy. Cztery miesiące temu nie poślubiła regenta Barrayaru. Wyszła za mąż za zwykłego żołnierza w stanie spoczynku. Owszem, po ślubie mężczyźni podobno zawsze się zmieniali, zazwyczaj na gorsze. Ale tak bardzo? Tak szybko? Nie do tych obowiązkówsię godziłam, mój panie. - Cesarz Ezar okazał ci wczoraj prawdziwe zaufanie, mianując cię regentem. Nie wydaje mi się, aby był tak bezwzględnym pragmatykiem, jakim mi go przedstawiłeś - zauważyła. - Owszem. To oznaka zaufania. Powodowała nim jednak konieczność. Nie dostrzegłaś chyba znaczenia przekazania kapitana Negriego księżniczce. - A miało to jakieś znaczenie? - O tak. Ito bardzo wyraźne. Negri nadal będzie pełnił swe dawne obowiązki szefa cesarskiej ochrony. Oczywiście jego raporty nie trafią do czteroletniego chłopca, lecz do mnie. Komandor Illyan pozostanie jedynie jego asystentem. - Vorkosigan i Illyan wymienili ironiczne skinienia głowy. - Nie ma jednak żadnych wątpliwości co do lojalności Negriego. Gdybym, powiedzmy, oszalał i próbował przejąć władzę nie tylko faktyczną, ale i tytularną, bez wątpienia cesarz wydał mu tajne rozkazy, aby w takim wypadku pozbył się mnie. - No cóż. Zapewniam cię, że absolutnie nie mam ochoty zostać cesarzową Barrayaru. To na wypadek, gdybyś się nad tym zastanawiał. - Tak też sądziłem. Samochód zatrzymał się przed bramą w kamiennym murze. Czterech wartowników dokładnie zbadało pojazd, sprawdziło przepustkę Illyana, po czym pozwoliło im przejechać. Wszyscy ci strażnicy, tutaj, w Pałacu Vorkosigana - przed czym nas strzegą? Zapewne przed innymi Barrayarczykami w owym podzielonym na liczne frakcje krajobrazie politycznym. Nagle Cordelia przypomniała sobie jakże barrayarskie powiedzenie, którego użył kiedyś stary książę. Wówczas rozbawiło ją, teraz jednak wzbudziło nagły niepokój. “Przy wszystkich tych stosach nawozu, gdzieś tu musi się kryć jakiś koń”. Na Kolonii Beta właściwie nie znano koni, zachowało się tylko kilka sztuk hodowanych w zoo. Przy wszystkich tych strażnikach... Ale jeśli nie jestem niczyim wrogiem, jak ktokolwiek może żywić wrogie zamiary wobec mnie? Illyan, który wiercił się niespokojnie na swym fotelu, przemówił wreszcie: - Proponowałbym, milordzie - powiedział z wahaniem do Vorkosigana - więcej, nawet błagałbym, aby zmienił pan zdanie i zgodził się osiąść na stałe w cesarskiej rezydencji. W ten sposób łatwiej przyszłoby mi kontrolować problemy związane z bezpieczeństwem pańskiej osoby - a są one także moimi problemami. - Uśmiechnął się lekko, co nie posłużyło jego wizerunkowi surowego oficera; zadarty nos sprawiał, że uśmiechnięty komandor przypominał rozradowanego szczeniaka. - O którym apartamencie myślałeś? - spytał Vorkosigan. - Cóż, kiedy Gregor wstąpi na tron, wraz z matką przeniesie się do komnat cesarskich. Wówczas zwolni się apartament Kareen. - Chcesz powiedzieć księcia Serga - Vorkosigan spojrzał na niego ponuro. - Chyba wolę osiąść oficjalnie w Pałacu Vorkosiganów. Mój ojciec spędza teraz więcej czasu na wsi, w Posiadłości. Nie przypuszczam, aby przeszkadzała mu zamiana.
- Nie mogę poprzeć tego pomysłu. Oczywiście wyłącznie ze względów bezpieczeństwa. To najstarsza część miasta. Tutejsze ulice tworzą prawdziwy labirynt. W okolicy przebiegają co najmniej trzy rodzaje starych tuneli, należących do dawnych systemów kanalizacyjnych i transportowych. Poza tym wokół stoi zbyt wiele wysokich budynków, dających widok na całą okolicę. Trzeba by sześciu pełnych patroli, aby zapewnić choćby pobieżną ochronę. - Masz tylu ludzi? - Owszem, ale... - Zostańmy zatem przy Pałacu Vorkosiganów. - Widząc rozczarowanie oficera, Vorkosigan dodał pocieszająco. - To może nie posłuży naszemu bezpieczeństwu, ale z pewnością polepszy wizerunek. Doda nowej regencji aury wojskowej pokory. Powinno też zmniejszyć nieco paranoiczne obawy przed przewrotem pałacowym. Ioto znaleźli się przed wspomnianym pałacem. W porównaniu z cesarską siedzibą rezydencja Vorkosiganów wydawała się niewielka. Szerokie skrzydła wznoszące się na dwa, a miejscami na cztery piętra, wieńczyły liczne wieże. Dodatki z przeróżnych epok sąsiadowały ze sobą tworząc rozległe i maleńkie dziedzińce, niektóre symetryczne, inne dziwnie nieproporcjonalne i sprawiające wrażenie przypadkowości. Wschodnia fasada była najbardziej jednorodna stylistycznie i ciężka od kamiennych rzeźb. Wzdłuż północnej, załamującej się pod dziwnymi kątami, rozciągały się starannie zadbane klasyczne ogrody. Najstarsza cześć pałacu leżała na zachodzie, najnowsza - na południu. Pojazd zahamował przed dwupiętrowym gankiem po południowej stronie i Illyan mijając kolejne posterunki poprowadził swych towarzyszy szerokimi kamiennymi schodami do rozległego apartamentu na piętrze. Powoli wspinali się na górę, dostosowując kroki do niezręcznego marszu porucznika Koudelki. Koudelka posłał im przepraszające spojrzenie, po czym ponownie schylił głowę skupiony - czy może zawstydzony? Czy nie mają tu windy? pomyślała z irytacją Cordelia. Po drugiej stronie tego kamiennego labiryntu, w pokoju którego okna wychodziły na północne ogrody, bezsilny biały starzec leżał w swym ogromnym staroświeckim łożu czekając na śmierć... W przestronnym korytarzu na górze, wyściełanym dywanami i ozdobionym obrazami oraz licznymi stolikami, pełnymi przeróżnych drobiazgów - Cordelia uznała, że zapewne są to drogocenne bibeloty - czekał już na nich kapitan Negri. Rozmawiał właśnie zniżonym głosem ze stojącą obok kobietą. Cordelia poznała sławnego - czy może niesławnego - szefa cesarskiej służby bezpieczeństwa zaledwie poprzedniego dnia; po historycznej rozmowie Vorkosigana z jeszcze nie świętej pamięci Ezarem Vorbarrą. Negri był mężczyzną o twardej twarzy, twardym ciele i krągłej łysej czaszce, który służył swemu cesarzowi ciałem i duszą przez niemal czterdzieści lat, złowrogą legendą o niezgłębionych oczach. Teraz nachylił się nad jej dłonią i nazwał ją milady. Moja pani - a jednak zabrzmiało to szczerze. Kryła się w tym zwrocie nie większa ironia niż w normalnym tonie kapitana. Czujna jasnowłosa kobieta - dziewczyna? - wysoka i silnie umięśniona, ubrana w zwykłą cywilną suknię spoglądała na Cordelię z ogromnym zainteresowaniem. Vorkosigan i Negri wymienili krótkie pozdrowienia w telegraficznym stylu mężczyzn, którzy porozumiewają się od tak dawna, że zdołali wydestylować ze wszystkich grzeczności czystą esencję. - A to jest panna Droushnakov. Negri nie tyle przedstawił Cordelii swą towarzyszkę, co dokonał oficjalnej identyfikacji. - Droushnakov, czyli kto? - spytała zdesperowana Cordelia. Najwyraźniej wszyscy oprócz niej orientowali się, co się dzieje, choć Negri nie przedstawił także porucznika Koudelki; Koudelka i Droushnakov przyglądali się sobie ukradkiem. - Należę do służby Kancelarii Wewnętrznej, milady - Droushnakov złożyła jej półukłon-półdygnięcie. - A komu dokładnie służysz, oprócz kancelarii? - Księżniczce Kareen, milady. To mój oficjalny tytuł. Na liście personelu kapitana Negriego figuruję jako członek ochrony pierwszej klasy. Trudno było stwierdzić, który tytuł budził w niej większą dumę i radość. Cordelia podejrzewała, że ten drugi. - Jestem pewna, że musisz być bardzo dobra, skoro tak cię określił. Słowa te wywołały uśmiech na twarzy dziewczyny. - Dziękuję, milady. Staram się. Wszyscy podążyli w ślad za Negrim do leżącej tuż obok słonecznej, dużej komnaty. Jej liczne okna wychodziły na południe. Cordelia zaciekawiona, zastanawiała się, czy eklektyczna mieszanina sprzętów stanowi zbiór bezcennych antyków, czy może drugorzędnych rupieci. Nie potrafiła tego stwierdzić. Po drugiej stronie komnaty, na obitym żółtym jedwabiem szezlongu siedziała kobieta, obserwująca z powagą zbliżających się gości.
Księżniczka wdowa Kareen była szczupłą, znużoną trzydziestolatką. Miała piękne ciemne włosy, ułożone w misterną fryzurę, natomiast jej szara suknia została skrojona z zadziwiającą prostotą. Prostotą i elegancją. Na podłodze, rozciągnięty na brzuchu, leżał ciemnowłosy chłopiec, na oko czterolatek. Mruczał coś do mechanicznego stegozaura wielkości kota, który mamrotał w odpowiedzi. Księżniczka poleciła mu wstać i wyłączyć zabawkę. Chłopiec posłusznie przycupnął obok matki, choć w dłoniach nadal ściskał skórzanego zwierzaka. Cordelia z ulgą stwierdziła, że młody książę jest ubrany odpowiednio do swego wieku w wygodny strój sportowy. Negri oficjalnym tonem przedstawił Cordelię księżniczce i księciu Gregorowi. Cordelia nie była pewna, czy powinna się ukłonić, dygnąć, czy może zasalutować. Ostatecznie skłoniła głowę jak wcześniej Droushnakov. Gregor, poważny i milczący, spojrzał na nią zalęknionym wzrokiem, toteż próbowała uśmiechnąć się w najbardziej ujmujący sposób. Vorkosigan ukląkł przed chłopcem na jedno kolano - tylko Cordelia dostrzegła, jak gwałtownie przełknął ślinę - i powiedział: - Czy wiesz kim jestem, książę Gregorze? Gregor skulił się lekko, przywierając do matki. Księżniczka skinęła głową. - Lord Aral Vorkosigan - odparł chłopiec nieśmiało. Vorkosigan przemówił łagodniejszym tonem, rozluźniając ręce i starając się przybrać pogodniejszą niż zwykle minę. - Twój dziadek poprosił mnie, abym został twoim regentem. Czy ktoś wyjaśnił ci, co to oznacza? Gregor w milczeniu potrząsnął głową. Vorkosigan spojrzał na Negriego, z dezaprobatą unosząc brwi. Kapitan nie zareagował. - Znaczy to, że będę wykonywał pracę twojego dziadka, póki nie dorośniesz na tyle, aby sam się nią zająć. Nastąpi to, gdy skończysz dwadzieścia lat. Przez następnych szesnaście lat będę opiekował się tobą i twoją matką w zastępstwie dziadka. Dopilnuję też, abyś zdobył wykształcenie, które pomoże ci dobrze rządzić. Równie dobrze, jak twój dziadek. Czy ten dzieciak w ogóle wie, co oznacza rządzenie? Cordelia zauważyła, że Vorkosigan nie powiedział “w zastępstwie twojego ojca”. Uważał, żeby w ogóle nie wspomnieć imienia księcia. Wyglądało na to, iż Serg już wkrótce zniknie z historii Barrayaru równie doszczętnie, jak wcześniej jego ciało, unicestwione w bitwie na orbicie. - Na razie - ciągnął dalej Vorkosigan - musisz się jedynie pilnie uczyć i słuchać poleceń matki. Potrafisz to zrobić? Gregor przytaknął, przełykając ślinę. - Myślę, że sobie poradzisz. - Vorkosigan odpowiedział krótkim skinieniem głowy, identycznym jak to, którym obdarzał swych oficerów sztabowych, i wstał. Ty chyba sobie teżporadzisz, Aralu, pomyślała Cordelia. - Ponieważ już pan tu jest - zaczął Negri po krótkiej chwili ciszy upewniając się, że nie wejdzie Vorkosiganowi w słowo - chciałbym, aby odwiedził pan centrum dowodzenia. Pragnąłbym omówić z panem kilka raportów. Najnowsze doniesienia z Darkoi wskazują na to, że książę Vorlakai już nie żył, kiedy podpalono jego rezydencję, co rzuca nowe światło - lub raczej cień - na tę sprawę. Poza tym jest jeszcze problem odbudowy Ministerstwa Edukacji Politycznej. - Raczej demontażu - mruknął Vorkosigan. - Wszystko jedno. No i, jak zwykle, najnowsza próba sabotażu z Komarru... - Rozumiem. Chodźmy. Cordelio... - Może lady Vorkosigan zechciałaby przez jakiś czas dotrzymać mi towarzystwa? - odezwała się jak na zawołanie księżniczka Kareen. W jej głosie zabrzmiała leciutka nuta ironii. Vorkosigan posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie. - Dziękuję, milady. Kareen pogładziła z roztargnieniem palcem swe pełne wargi. Kiedy mężczyźni opuścili komnatę, odprężyła się lekko.
- Doskonale. Miałam nadzieję, że zdołamy poznać się bliżej. - jej twarz ożywiła się nieco, oczy uważnie obserwowały Cordelię. Na przyzwalający gest matki chłopiec zsunął się z szezlonga i co chwila oglądając się za siebie wrócił do przerwanej zabawy. Droushnakov zmarszczyła brwi. - Co się stało temu porucznikowi? - spytała Cordelię. - Porucznik Koudelka został trafiony z porażacza nerwowego - odparła sztywno Cordelia niepewna, czy osobliwy ton głosu dziewczyny nie oznacza przypadkiem skrywanej dezaprobaty. - Rok temu, kiedy służył u Arala na “Generale Vorkrafcie”. Tutejsza neurochirurgia najwyraźniej nie dorasta do galaktycznych standardów. Ugryzła się w język w obawie, że gospodyni uzna to za krytykę. Nie żeby księżniczka Kareen odpowiadała za wątpliwy poziom medycznej wiedzy na Barrayarze. - Ach, tak. Został ranny jeszcze przed wojną o Escobar? - W istocie można by rzec, że stanowiło to pierwszy wystrzał wojny o Escobar. Choć przypuszczam, że wy nazwalibyście go ofiarą mimo woli. - Lady Vorkosigan - czy może powinnam rzec: kapitan Naismith - była tam - wtrąciła księżniczka Kareen. - Toteż wie najlepiej. Cordelia nie potrafiła odczytać wyrazu twarzy gospodyni. Jak wiele słynnych raportów Negriego trafiło także i do jej rąk? - Cóż za okropna tragedia! Najwyraźniej kiedyś był bardzo wysportowany - zauważyła strażniczka. - Bo był - Cordelia uśmiechnęła się nieco cieplej, opuszczając nastroszone kolce. - W mojej opinii porażacze nerwowe to paskudna broń. Z roztargnieniem podrapała się w martwe i nieczułe miejsce na udzie, muśnięte zaledwie aurą pola porażacza, która na szczęście nie przeniknęła podskórnego tłuszczu i nie uszkodziła mięśnia. Powinna była wyleczyć to sobie przed wyjazdem. - Proszę usiąść, lady Vorkosigan - księżniczka poklepała miejsce obok siebie, dopiero co zwolnione przez przyszłego cesarza. - Drou, czy zechciałabyś zabrać Gregora na drugie śniadanie? Droushnakov ze zrozumieniem skinęła głową, jakby w owej prostej prośbie została zawarta dodatkowa zakodowana wiadomość. Zabrała chłopca i wyszła, prowadząc go za rękę. Obie kobiety usłyszały jeszcze echo dziecinnego głosu: - Droushie, czy mógłbym dostać kremówkę? Ijedną dla Steggiego? Cordelia usiadła ostrożnie, myśląc o raportach Negriego i barrayarskiej dezinformacji, dotyczącej niedawnej inwazji na Escobar. Escobar, sąsiada i sprzymierzeńca Kolonii Beta... Broń, która zabiła księcia Serga i zniszczyła jego statek wysoko nad Escobarem, została przemycona przez barrayarską blokadę dzięki odwadze i poświęceniu niejakiej kapitan Cordelii Naismith z Betańskich Sił Ekspedycyjnych. Wszyscy o tym wiedzieli i nie musiała za nic przepraszać. Natomiast tajna historia, skrywane knowania najwyższego barrayarskiego dowództwa - to właśnie było tak... zdradzieckie, zdecydowała Cordelia. Oto najlepsze określenie. Niebezpieczne, niczym źle przechowywane odpady toksyczne. Ku zdumieniu Cordelii księżniczka Kareen nachyliła się ku niej, ujęła jej prawą rękę, uniosła ją do ust i mocno pocałowała. - Poprzysięgłam sobie - powiedziała - że ucałuję dłoń, która zabiła Gesa Vorrutyera. Dziękuję ci, dziękuję. - W jej zduszonym głosie brzmiała szczerość. Wyglądało na to, że księżniczka jest bliska łez. Na twarzy Kareen Cordelia dostrzegła głęboką, nieskrywaną wdzięczność. Po chwili gospodyni wyprostowała się, na powrót chłodna i opanowana. - Dziękuję. Niech cię Bóg błogosławi. - Och... - Cordelia roztarła pocałowane miejsce. - Cóż, ja... ten honor należy się komuś innemu, milady. Byłam obecna przy śmierci admirała Vorrutyera, jednak to nie moja ręka podcięła mu gardło. Dłonie Kareen zacisnęły się na kolanach. Jej oczy rozbłysły. - Więc jednak to lord Vorkosigan go zabił! - Nie! - usta Cordelii zbielały ze skrywanej złości. - Negri powinien był przekazać ci prawdziwy raport. To był sierżant Bothari. Ocalił mi wtedy życie. - Bothari? - Kareen wyprostowała się gwałtownie. - Potwór Bothari? Szalone narzędzie Vorrutyera? - Nie mam nic przeciwko temu, aby to mnie obwiniano, bowiem gdyby prawda przedostała się do opinii publicznej, musieliby skazać go za bunt i morderstwo. Ta wersja wydarzeń pozwoliła sierżantowi uniknąć egzekucji. Ale... ale nie powinnam przypisywać sobie jego zasług. Jeśli chcesz,
przekażę mu twoje podziękowania. Nie jestem jednak pewna, czy w ogóle pamięta całe zdarzenie. Po wojnie, zanim zwolniono go z wojska, przeszedł drakońską terapię - a przynajmniej to, co u was na Barrayarze uchodzi za terapię. - Cordelia obawiała się, że jej poziom był porównywalny z neurochirurgią. - Z tego zaś co wiem, przedtem też nie był zupełnie normalny. - Nie - potwierdziła Kareen. - Z całą pewnością nie. Sądziłam, że był pionkiem Vorrutyera. - Dokonał innego wyboru. Myślę, że stanowiło to największy akt bohaterstwa, jaki kiedykolwiek widziałam. Z głębi trzęsawiska zła i szaleństwa sięgnąć ku... - Cordelia urwała, wstydząc się rzec “ku zbawieniu”. Po chwili spytała: - Czy obwiniasz admirała Vorrutyera za deprawację księcia Serga? Skoro już postanowiły wyjaśnić wszystko do końca... Nikt nie wspomina o księciu. Jeszcze niedawno postanowił, na skróty, poprzezkrew, sięgnąć po koronę, a terazpo prostu... zniknął. - Ges Vorrutyer... - Kareen wyłamywała palce - znalazł w Sergu godnego siebie przyjaciela. Izdolnego ucznia, towarzysza zboczonych zabaw. Może nie wszystko było winą Vorrutyera. Nie wiem. Cordelia wyczuwała szczerość w jej słowach. Księżniczka dodała cicho: - Kiedy zaszłam w ciążę, Ezar ochraniał mnie przed Sergiem. Ostatni raz widziałam mojego męża na rok przed jego śmiercią. Może ja teżnie będę jużwspominać o księciu? - Ezar był potężnym protektorem. Mam nadzieję, że Aral spisze się równie dobrze. - Czy powinna wyrażać się o cesarzu w czasie przeszłym? Wszyscy inni tak robili. Kareen nagle otrząsnęła się z zamyślenia. - Herbaty, lady Vorkosigan? - spytała z uśmiechem. Dotknęła komunikatora ukrytego w cennej broszy na ramieniu i wydała rozkazy służbie. Najwyraźniej prywatna audiencja dobiegła końca. Kapitan Naismith musi przywdziać skórę lady Vorkosigan, pijącej herbatę z księżniczką. Gregor i jego strażniczka zjawili się w chwili, kiedy podano kremówki i chłopiec oczarował obie damy do tego stopnia, że zdołał uprosić je o drugie ciastko. Kareen stanowczo odmówiła mu trzeciego. Syn księcia Serga sprawiał wrażenie zupełnie normalnego chłopca, choć towarzystwo obcych wyraźnie go onieśmielało. Cordelia obserwowała go z głębokim zainteresowaniem. Macierzyństwo. Wszystkim się przytrafiało. Jak trudne się okaże? - Co pani sądzi o swym nowym domu, lady Vorkosigan? - zagadnęła uprzejmie księżniczka. Typowa rozmowa przy herbacie. Żadnego odsłaniania uczuć. Nie przy dzieciach. Cordelia zastanowiła się. - Rezydencja wiejska na południu, w Posiadłości Vorkosiganów jest po prostu cudowna. Wspaniałe jezioro. Większe niż jakikolwiek otwarty zbiornik wodny na całej Kolonii Beta. A przecież Aral traktuje je jak coś oczywistego. Wasza planeta jest niewiarygodnie piękna. Wasza planeta? Nie moja? W umyśle Cordelii słowo “dom” nadal przywoływało hasło “Kolonia Beta”. A jednak mogłaby spędzić wieki w objęciach Vorkosigana nad jeziorem. - Tutejsza stolica... cóż, jest bez wątpienia bardziej zróżnicowana, niż jakiekolwiek miasto w do... Niż na Kolonii Beta. Choć - zaśmiała się z zakłopotaniem - wszędzie widzę tylu żołnierzy. Ostatnio tak wiele zielonych mundurów otaczało mnie w obozie jenieckim. - Czy nadal w pani oczach wyglądamy na wrogów? - zapytała księżniczka. - Przestaliście być dla mnie wrogami, zanim jeszcze skończyła się wojna. Już wtedy ujrzałam w was jedynie zbiór ofiar, dotkniętych różnorodną ślepotą. - Ma pani bystry wzrok, lady Vorkosigan - księżniczka wypiła łyk herbaty, uśmiechając się do swej filiżanki. - Bywa, że w Pałacu Vorkosiganów także panuje koszarowa atmosfera. Szczególnie kiedy przebywa w nim książę Piotr - skomentowała. - Wszyscy ci słudzy w liberiach. Mam wrażenie, że dostrzegłam parę kobiet, przemykających gdzieś po kątach, ale dotąd żadnej nie udało mi się zagadnąć. Bez wątpienia to tutejsza specyfika. W betańskiej służbie sytuacja wyglądała inaczej. - Armia otwarta dla obu płci - wtrąciła Droushnakov. Czyżby w jej oczach zabłysła iskra zazdrości? - Kobiety i mężczyźni służący razem. - Pobór na podstawie testów zdolności - uzupełniła Cordelia. - Wyłącznie. Oczywiście prace wymagające większej siły fizycznej przypadają
mężczyznom, ale nie ma w tym nic z tutejszej dziwnej obsesji. Stanowiska nie wiążą się ze statusem społecznym. - Szacunkiem - westchnęła Droushnakov. - Cóż, jeśli ludzie oddają swe życie w służbę społeczności, powinni cieszyć się szacunkiem - odparła spokojnie Cordelia. - Brakuje mi moich sióstr- oficerów, tak je chyba można nazwać. Mądrych, inteligentnych kobiet, techniczek, przyjaciółek, które zostały w domu. - Znów to niebezpieczne słowo, dom. - Oprócz mądrych mężczyzn, muszą tu być równie inteligentne kobiety. Czemu się ukrywają? Cordelia ugryzła się w język, bowiem nagle przyszło jej na myśl, że Kareen może błędnie potraktować tę ostatnią uwagę jako przycinek. Jeśli jednak Kareen poczuła się urażona, zachowała to dla siebie, zaś powrót Arala i Illyana uratował Cordelię przed dalszymi potencjalnymi gafami. Goście pożegnali się uprzejmie i wrócili do Pałacu Vorkosiganów. *** Tego wieczoru komandor Illyan zjawił się w pałacu, prowadząc ze sobą Droushnakov. Dziewczyna dźwigała w dłoni wielką walizkę i rozglądała się ciekawie. - Kapitan Negri wyznaczył pannę Droushnakov do ochrony regentki-małżonki - wyjaśnił krótko Illyan. Aral z aprobatą skinął głową. Później Droushnakov wręczyła Cordelii zapieczętowany liścik na grubym kremowym papierze. Unosząc brwi Cordelia złamała pieczęć. Pismo było drobne i eleganckie, podpis czytelny i pozbawiony wszelkich ozdóbek. Na pewno będzie ci odpowiadała. Pozdrowienia. Kareen. Rozdział drugi Następnego ranka Cordelia obudziwszy się ujrzała, że Vorkosigan zdążył już zniknąć. Po raz pierwszy musiała samotnie stawić czoło Barrayarowi bez wsparcia męża. Postanowiła poświęcić ten dzień zakupom - przyszło jej to do głowy, gdy poprzedniego wieczoru obserwowała Koudelkę wspinającego się mozolnie na kręcone schody. Podejrzewała, że Droushnakov będzie idealną przewodniczką w zaplanowanej przez nią wyprawie. Ubrała się i ruszyła na poszukiwania strażniczki. Jej znalezienie okazało się niezbyt trudne. Droushnakov siedziała w korytarzu tuż za drzwiami sypialni, na widok Cordelii zerwała się na równe nogi. Dziewczyna naprawdę powinna nosić mundur, stwierdziła w duchu Cordelia. Sukienka nadawała jej wysokiej postaci pozór ociężałości. Cordelia zastanawiała się, czy jako regentka-małżonka mogłaby odziać służbę w wymyśloną przez siebie liberię. Podczas śniadania zabawiała się wizjami kostiumu, który podkreślałby godną Walkirii urodę Droushnakov. - Czy wiesz, że jesteś pierwszą kobietą-strażnikiem jaką spotkałam na Barrayarze? - zauważyła, unosząc wzrok znad jajek, kawy i gotowanej na parze omaszczonej kaszy, stanowiącej żelazny element każdego śniadania. - Jak trafiłaś do tej pracy? - No cóż, nie jestem prawdziwą strażniczką, tak jak mężczyźni w liberiach... Ach, i znowu ta magia munduru. -...jednakże mój ojciec i wszyscy trzej bracia służą w wojsku. To, co robię, jest najbliższe bycia prawdziwym żołnierzem, tak jak pani. Zwariowana na punkcie armii, podobnie jak cała reszta Barrayaru. - Tak? - Kiedy byłam młodsza, trenowałam dżudo, dla rozrywki. Okazałam się jednak za wysoka jak na kobiecą grupę. Żadna z dziewcząt nie była dla mnie równym przeciwnikiem, poza tym same kata to okropne nudziarstwo. Bracia przemycali mnie ze sobą na zajęcia w grupie mężczyzn. Idalej już poszło. Jeszcze w szkole dwukrotnie zdobyłam tytuł mistrzyni Barrayaru. A potem, trzy lata temu, jeden z ludzi kapitana Negriego zwrócił się do mojego ojca, oferując mi pracę. Wtedy właśnie przeszłam szkolenie z bronią. Najwyraźniej księżniczka od lat prosiła o to, by do straży przyjąć parę kobiet, mieli jednak kłopoty ze znalezieniem kogoś, kto przeszedłby wszystkie testy. Choć - uśmiechnęła się nieśmiało - damie, która zabiła admirała Vorrutyera, nie potrzeba raczej moich nędznych usług. Cordelia ugryzła się w język. - Hm, miałam wtedy szczęście. Poza tym, w tej chwili wolałabym trzymać się z dala od wszelkich fizycznych starć. Wiesz chyba, że jestem w ciąży. - Owszem, milady. Przeczytałam o tym w jednym z...
-...raportów kapitana Negriego - dokończyła Cordelia, wpadając jej w słowo. - Nigdy w to nie wątpiłam. Prawdopodobnie dowiedział się o mojej ciąży jeszcze przede mną. - Tak, milady. - Czy jako dziecko zachęcano cię do rozwijania twoich zainteresowań? - Niespecjalnie. Wszyscy uważali, że jestem dość dziwna - Droushnakov zmarszczyła czoło i Cordelia domyśliła się, że poruszyła nieprzyjemne wspomnienia. Z namysłem przyjrzała się dziewczynie. - Starsi bracia? Dziewczyna zerknęła na nią ze zdumieniem. - Owszem. - Tak przypuszczałam. - A ja bałam się Barrayaru widząc, jak traktuje swoich synów. Nic dziwnego, że mieli kłopoty ze znalezieniem kogoś, kto zdołałby przejść wszystkie testy. - Zatem odbyłaś szkolenie w posługiwaniu się bronią. Doskonale. Będziesz więc moim przewodnikiem podczas dzisiejszych zakupów. Twarz Droushnakov przybrała lekko sztuczny wyraz. - Tak, milady. Jakie stroje panią interesują? - spytała uprzejmie, nie do końca skrywając rozczarowanie, jakie wzbudziły w niej zainteresowania “prawdziwej” kobiety- żołnierza. - Gdzie można kupić porządną laskę z ukrytą szpadą? Sztuczny entuzjazm zniknął jak zdmuchnięty. - Och, znam doskonałe miejsce. Chodzą tam oficerowie z klasy Vorów oraz książęta, kupując sprzęt dla swoich ludzi. To znaczy... sama nigdy nie byłam w środku. Moja rodzina nie należy do Vorów, więc oczywiście nie wolno nam posiadać osobistej broni. Tylko sprzęt wojskowy. Ale podobno to najlepszy sklep. *** Jeden z członków straży książęcej zawiózł je na miejsce. Cordelia, odprężona, chłonęła widoki miasta, Droushnakov natomiast zachowała czujność. Jej oczy bezustannie śledziły przelewający się wokół tłum. Cordelia miała wrażenie, że niewiele ujdzie bystremu wzrokowi jej towarzyszki. Od czasu do czasu dłoń Droushnakov wędrowała ku rękojeści paralizatora, ukrytego wewnątrz jej haftowanego bolerka. Wreszcie skręcili w schludną wąską uliczkę. Po obu stronach wznosiły się stare budynki z rzeźbionymi kamiennymi frontonami. Sklep z bronią był oznaczony jedynie skromnym szyldem “Siegling”, wypisanym dyskretnymi złotymi literami. Najwyraźniej jeśli ktoś nie wiedział gdzie trafił, nie powinien tam wchodzić. Ich kierowca zaczekał na zewnątrz, podczas gdy Cordelia i Droushnakov weszły do środka. W wyściełanym grubym dywanem i obitym drewnem wnętrzu unosił się słaby zapach zbrojowni; Cordelii przywiódł on na myśl jej statek Zwiadu, znajomy element w obcym świecie. Ukradkiem przyjrzała się boazeriom, próbując oszacować ich wartość i przełożyć na betańskie dolary. Na Barrayarze drewno wydawało się niemal równie powszechne, co plastyk. Na ścianach, w eleganckich gablotach, wystawiono broń osobistą, jaką mógł mieć legalnie każdy członek klas wyższych. Oprócz paralizatorów i broni myśliwskiej Cordelia ujrzała imponujący zestaw szpad i noży; najwyraźniej surowe edykty cesarskie, znoszące pojedynki, zabraniały jedynie użycia rapierów, nie zaś ich posiadania. Sprzedawca, starszy mężczyzna o wąskich oczach i kocich ruchach, wyszedł im na spotkanie. - Co mogę dla was zrobić, moje panie? - spytał uprzejmie. Cordelia przypuszczała, że kobiety z klasy Vorów muszą czasami odwiedzać to miejsce, aby kupić prezenty dla swych krewnych płci męskiej. Jednakże sprzedawca tym samym tonem mógł rzec “co mogę dla was zrobić, moje dzieci?”. Lekceważenie wyrażone samą mową ciała? Daj spokój. - Szukam laski z ostrzem dla mężczyzny około metra dziewięćdziesiąt dwa wzrostu. Powinna być mniej więcej tej długości - dodała, przypominając sobie długość rąk i nóg Koudelki. Wskazała na wysokość biodra. - Prawdopodobnie uruchamiana sprężyną. - Tak jest, proszę pani. - Sprzedawca zniknął i po chwili wrócił z kawałkiem misternie rzeźbionego jasnego drewna. - Wygląda... Sama nie wiem. - Fircykowato? Jak to działa? Sprzedawca zademonstrował ukrytą sprężynę. Drewniana osłona odpadła, ukazując długie cienkie ostrze. Cordelia wyciągnęła rękę i mężczyzna z pewnym wahaniem podał jej broń. Kilka razy poruszyła szpadą, obejrzała ją uważnie, po czym oddała swej towarzyszce.
- Co o tym sądzisz? Droushnakov najpierw uśmiechnęła się, potem jednak z powątpiewaniem zmarszczyła brwi. - Nie jest zbyt dobrze wyważona. - Zerknęła niepewnie na sprzedawcę. - Pamiętaj, pracujesz dla mnie, nie dla niego - wtrąciła Cordelia dostrzegając w tym przejaw działania mechanizmów klasowych. - Uważam, że to nie najlepsze ostrze. - Wręcz przeciwnie, to wspaniała darkoińska robota, proszę pani - zaprotestował chłodno sprzedawca. Cordelia z uśmiechem odebrała broń strażniczce. - Sprawdźmy twoją hipotezę. Nagle uniosła szpadę w gwałtownym salucie i ostro zaatakowała ścianę. Ostrze uwięzło w drewnie i Cordelia oparła się na nim całym ciężarem. Brzeszczot pękł. Z wdzięcznym uśmiechem oddała sprzedawcy kawałki. - Jakim cudem utrzymujecie się w branży, jeśli wasi klienci nie dożywają następnych zakupów? “Siegling” z pewnością nie zyskał sobie reputacji sprzedając podobne zabawki. Przynieś mi coś godnego żołnierza, nie ozdóbkę dla alfonsa. - Proszę pani - powiedział sztywno sprzedawca. - Muszę nalegać, aby pokryła pani koszty uszkodzonego towaru. Cordelia odparła rozdrażniona: - Doskonale. Poślij rachunek mojemu mężowi, admirałowi Aralowi Vorkosiganowi, zamieszkałemu w Pałacu Vorkosiganów. A skoro już przy tym jesteśmy, możesz mu również wyjaśnić, dlaczego usiłowałeś wcisnąć podobny śmieć jego żonie - bosmanie. To ostatnie było jedynie domysłem, jednakże zdziwienie malujące się w oczach mężczyzny powiedziało jej, że słusznie oceniła jego wiek i chód. Sprzedawca ukłonił się głęboko. - Stokrotnie przepraszam, milady. Myślę, że mam coś odpowiedniego, jeśli milady zechce zaczekać. Ponownie zniknął i Cordelia westchnęła. - Kupowanie z automatów jest zdecydowanie łatwiejsze. Przynajmniej jednak odwołanie do Mitycznych Władz Wyższych działa tu równie dobrze, jak w domu. Następna laska zrobiona była z prostego ciemnego drewna i wypolerowana gładko jak atłas. Sprzedawca podał ją z kolejnym ukłonem. - Trzeba nacisnąć tutaj, milady. Laska była znacznie cięższa niż poprzednia. Drewniana powłoka odskoczyła gwałtownie, uderzając w ścianę po drugiej stronie pomieszczenia. Już samo to mogło stanowić niezłą broń. Cordelia ponownie powiodła wzrokiem wzdłuż ostrza. Dziwny delikatny wzór wygrawerowany na klindze zamigotał lekko. Raz jeszcze zasalutowała ścianie, kątem oka spoglądając na sprzedawcę. - Czy straty są wliczone do twojej pensji? - Proszę, milady. - W jego oczach zabłysła satysfakcja. - Tego nie zdoła pani złamać. Cordelia poddała szpadę tej samej próbie, co poprzednią. Tym razem ostrze zagłębiło się znacznie dalej, zaś napierając na nie całym ciężarem zdołała tylko lekko wygiąć klingę. Nawet wtedy czuła jednak, że daleko jej jeszcze do punktu krytycznego. Podała broń Droushnakov, która obejrzała ją czule. - Ta jest piękna, milady. Godna. - Z pewnością częściej będzie służyła jako laska, niż jako szpada. Mimo wszystko, istotnie powinna być godna. Weźmiemy ją. Kiedy sprzedawca pakował jej zakup, Cordelia przystanęła przed gablotą pełną inkrustowanych emalią paralizatorów. - Myśli pani o jednym dla siebie, milady? - spytała Droushnakov. - Chyba nie. Barrayar ma już wystarczająco wielu żołnierzy. Nie musi importować ich z Kolonii Beta. Nie przybyłam tu po to, by oddawać się wojaczce. Widzisz coś, co by cię interesowało?
Droushnakov powiodła wokół tęsknym wzrokiem i potrząsnęła głową. Jej dłoń ponownie powędrowała ku bolerku. - Sprzęt kapitana Negriego jest bezkonkurencyjny. Nawet “Siegling” nie ma na składzie nic lepszego. Wyłącznie ładniejsze. *** Tego wieczoru do obiadu zasiedli bardzo późno. Przy stole było ich troje: Vorkosigan, Cordelia i porucznik Koudelka. Nowy osobisty sekretarz Arala sprawiał wrażenie nieco zmęczonego. - Co robiliście przez cały dzień? - spytała Cordelia. - Głównie przeganialiśmy ludzi z kąta w kąt - odparł Vorkosigan. - Premier Vortala przecenił nieco gotowość kilku członków do głosowania zgodnie z naszym życzeniem, toteż pracowaliśmy nad nimi kolejno za zamkniętymi drzwiami. To, co zobaczysz jutro w komnatach Rady, nie będzie barrayarską polityką, a jedynie efektem jej działania. Jak się dziś bawiłaś? - Świetnie. Byłam na zakupach. Zobacz, co kupiłam. - Wyciągnęła laskę. - Żebyś nie zamęczył Kou na śmierć. Koudelka podziękował uprzejmie z wdzięczną miną, która pokrywała rozdrażnienie. Wyraz jego twarzy zmienił się jednak gwałtownie, gdy porucznik ujął w dłoń laskę i niemal ją upuścił, zdumiony jej ciężarem. - Hej! To nie jest... - Naciskasz rękojeść w tym miejscu. Tylko nie celuj... Łup! -...w okno. Na szczęście drewniana osłona uderzyła we framugę i odbiła się z trzaskiem. Kou i Aral podskoczyli gwałtownie. Oczy Koudelki rozbłysły, kiedy uważnie oglądał ostrze, podczas gdy Cordelia podniosła z ziemi osłonę. - Och, milady! - Nagle jego twarz posmutniała. Schował szpadę i oddał ją z żalem. - Przypuszczam, że nie wiedziała pani o tym. Nie jestem Vorem. Nie wolno mi posiadać prywatnego miecza. - Och - westchnęła Cordelia. Vorkosigan uniósł brwi. - Czy mógłbym to zobaczyć, Cordelio? - Dokładnie obejrzał jej zakup, ostrożnie zsuwając osłonę. - Hm, zgaduję, że to ja za nią zapłaciłem. - No cóż, zapłacisz, kiedy przyjdzie rachunek. Choć według mnie nie powinieneś uwzględniać szpady, którą złamałam. Wygląda jednak na to, że równie dobrze mogę oddać tę laskę do sklepu. - Rozumiem - uśmiechnął się lekko. - Poruczniku, jako twój dowódca i wasal secundus po Ezarze Vorbarrze, niniejszym oficjalnie przekazuję ci tę oto moją broń, abyś używał jej w służbie cesarza, oby żył jak najdłużej. - Nieunikniona ironia zawarta w tych oficjalnych słowach sprawiła, że usta Vorkosigana zacisnęły się mocno. Po chwili jednak otrząsnął się i oddał laskę Koudelce, który ponownie się rozpromienił. - Dziękuję panu! Cordelia pokręciła głową. - Chyba nigdy nie zrozumiem tego miejsca. - Poproszę Kou, żeby znalazł ci jakąś oficjalną historię. Ale nie dzisiaj. Ledwie starczy mu czasu, aby uporządkować notatki. Wieczorem ma się tu zjawić Vortala z jeszcze paroma zbłąkanymi duszami. Idź do biblioteki księcia, mojego ojca, Kou; spotkamy się tam później. Obiad dobiegł końca. Koudelka wycofał się do biblioteki, natomiast Vorkosigan i Cordelia przeszli do sąsiadującego z nią salonu, aby nieco poczytać przed wieczornym spotkaniem. Vorkosigan miał ze sobą kilkanaście raportów, z którymi zapoznał się pobieżnie za pomocą ręcznej przeglądarki. Cordelia dzieliła swój czas pomiędzy sączące się ze słuchawki słówka i zwroty w barrayarskim a jeszcze bardziej onieśmielający dysk, dotyczący opieki nad dziećmi. Ciszę od czasu do czasu przerywało mruknięcie Vorkosigana, który raczej do siebie niż do żony, mówił: “Aha! A to sukinsyn! A zatem o to mu chodziło!”, albo “Do diabła! Ten wynik wygląda dość dziwnie. Muszę go sprawdzić”, czy też ze strony Cordelii: “O jej, ciekawe czy wszystkie dzieci to robią?”, oraz okazjonalne “łup!” przenikające przez ścianę z biblioteki. Po każdym z trzasków oboje spoglądali na siebie i wybuchali śmiechem. - Boże - powiedziała Cordelia po trzecim czy czwartym wstrząsie. - Mam nadzieje, że nie odwiodłam go zanadto od jego obowiązków. - Da sobie radę, kiedy już oswoi się z sytuacją. Osobisty sekretarz Vorbarry uczy go właściwej organizacji pracy. Kiedy Kou zapozna się z protokołem pogrzebowym, będzie gotowy podjąć się wszystkiego. A tak przy okazji, ta laska to genialny pomysł. Dziękuję. - Zauważyłam, że jest dość przewrażliwiony na punkcie swego kalectwa. Uznałam, że to pomoże nieco załagodzić jego ból.
- Chodzi o nasze społeczeństwo. Mamy tendencję do dość... brutalnego traktowania wszystkich, którzy nie potrafią dotrzymać kroku innym. - Rozumiem. Dziwne, ale teraz, kiedy o tym wspomniałeś, uświadomiłam sobie, że ani razu nie dostrzegłam na ulicy ułomnego. Widywałam ich jedynie w szpitalu. Żadnych foteli powietrznych ani pustych twarzy dzieci, drepczących za rodzicami... - Inie zobaczysz. - Vorkosigan popatrzył na nią ponuro. - Wszystkie wykrywalne problemy są eliminowane przed urodzeniem. - My też to robimy, choć zazwyczaj jeszcze przed poczęciem. - A także w chwili urodzenia. Ipo nim, zwłaszcza na prowincji. - Och. - Co do okaleczonych dorosłych... - Wielkie nieba, chyba nie stosujecie eutanazji? - Twój podporucznik Dubauer nie miałby u nas żadnych szans. Dubauer został trafiony w głowę z porażacza nerwowego i przeżył. W pewnym sensie. - A jeśli chodzi o rannych, takich jak Koudelka czy w jeszcze gorszym stanie... ciąży na nich ogromny społeczny stygmat. Przyjrzyj się kiedyś, jak zachowuje się w większej grupie, nie w gronie przyjaciół. To nie przypadek, że wśród żołnierzy zwolnionych ze służby ze względów zdrowotnych notuje się wysoką liczbę samobójstw. - Okropieństwo. - Kiedyś traktowałem to jako coś oczywistego. Teraz... Już nie. Ale dla wielu to wciąż naturalne. - A co z problemami takimi jak u Bothariego? - To zależy. Bothari był użytecznym szaleńcem, natomiast nieużyteczni... - urwał, wpatrując się w czubki swych butów. Cordelia poczuła nagły chłód. - Często wydaje mi się, że zaczynam przywykać do tego miejsca. Inagle natykam się na coś takiego. - Minęło dopiero osiemdziesiąt lat od czasu, gdy Barrayar ponownie nawiązał kontakt z szerszą cywilizacją galaktyczną. W Okresie Izolacji utraciliśmy nie tylko technologię. Tę zresztą przyswoiliśmy sobie z powrotem bardzo szybko. Ubraliśmy się w nią niczym w pożyczony płaszcz. Jednak pod spodem wciąż jeszcze jesteśmy nadzy. Po czterdziestu czterech latach zaczynam dopiero dostrzegać, jak bardzo. Później pojawił się książę Vortala wraz ze swymi “zbłąkanymi duszami” i Vorkosigan zniknął w bibliotece. Wieczorem do pałacu przybył też książę Piotr Vorkosigan, ojciec Arala. Porzucił swój okręg, aby uczestniczyć w głosowaniu. - Cóż, możemy przynajmniej liczyć jutro na jeden głos - zażartowała Cordelia, pomagając teściowi zdjąć kurtkę. Oboje stali w wykładanym kamiennymi płytami przedsionku. - Ha. Będzie miał szczęście, jeśli go dostanie. Przez ostatnich kilka lat wytrzasnął skądś sporo radykalnych pomysłów. Gdybym nie był jego ojcem, mógłby pożegnać się z moim głosem. - Jednak pomarszczona twarz Piotra promieniała dumą. Cordelię zdumiał ów zwięzły opis politycznych poglądów Arala Vorkosigana. - Przyznaję, że nigdy nie uważałam go za rewolucjonistę. Wygląda na to, że określenie “radykalny” jest bardziej pojemne, niż sądziłam. - On sam bynajmniej nie uważa się za radykała. Sądzi, że można zatrzymać się w połowie drogi. Myślę, że za kilka lat odkryje, iż zamiast zwykłego rumaka dosiadł tygrysa. - Książę ponuro potrząsnął głową. - Dajmy mu jednak spokój, moja droga. Usiądź i powiedz, czy dobrze się czujesz. Wyglądasz świetnie - czy wszystko w porządku? Stary książę przejawiał ogromne zainteresowanie rozwojem swojego wnuka. Cordelia odkryła wkrótce, że ciąża podniosła jej status w oczach teścia. Z ledwie tolerowanego kaprysu Arala stała się kimś niebezpiecznie graniczącym z istotą półboską. Książę wręcz zasypywał ją dowodami uczucia. Nie mogła się temu oprzeć i nigdy się z niego nie śmiała, choć nie miała wobec niego żadnych złudzeń. Reakcja księcia na wieść o jej ciąży okazała się zgodna z wizją nakreśloną przez Arala w dniu, kiedy przyniosła do domu oficjalną lekarską diagnozę. Tego letniego popołudnia po powrocie do Posiadłości Vorkosiganów ruszyła na poszukiwanie męża. Znalazła go na przystani. Krzątał się przy swej łodzi, drepcząc wokół w przemoczonych butach; właśnie rozłożył żagle, aby wysuszyć je na słońcu. Natychmiast uniósł wzrok ku jej uśmiechniętej twarzy, nie potrafiąc ukryć zdenerwowania.
- Ico? - zakołysał się lekko na piętach. - Cóż - usiłowała przyjąć smutną i zawiedzioną minę, aby się z nim podroczyć, jednakże nie zdołała powstrzymać szerokiego uśmiechu. - Twój lekarz twierdzi, że to chłopak. - Och. Z jego ust wydarło się długie donośne westchnienie. Bez słowa porwał ją w ramiona i okręcił wokół siebie. - Aralu! Au! Tylko mnie nie upuść! Nie był wyższy od niej, choć nieco, hm, tęższy. - Nigdy. Łagodnie postawił ją na ziemi. - Mój ojciec wpadnie w ekstazę. - Sam też sprawiasz wrażenie zadowolonego. - Nic jeszcze nie widziałaś. Poczekaj, aż zobaczysz staroświeckiego barrayarskiego ojca rodziny wpadającego w trans na wieść o powiększeniu drzewa genealogicznego. Biedak od lat święcie wierzył, że na mnie zakończy się nasz ród. - Czy wybaczy mi moje pozaświatowe plebejskie pochodzenie? - Nie chciałbym cię obrazić, ale przypuszczam, że w tej chwili nie przejąłby się nawet, gdyby moja żona należała do innego gatunku, byle tylko była płodna. Myślisz, że przesadzam? - Dodał słysząc jej śmiech. - Przekonasz się. - Pewnie jest jeszcze za wcześnie na to, by myśleć o imionach? - Nie ma co myśleć. Zwyczaj nakazuje, aby pierworodny syn został nazwany po obu dziadkach. Pierwsze imię po dziadku ze strony ojca, drugie ze strony matki. - Ach, to dlatego lektura waszej historii jest tak myląca. Zawsze musiałam dopisywać daty obok tych wszystkich podwójnych imion, żeby się nie pogubić. Piotr Miles. Hm, chyba zdołam do tego przywyknąć. Myślałam jednak... - Może następnym razem? - O, co za ambicja. Wdali się w krótkie zapasy. Cordelia już wcześniej zdołała dokonać niezwykle pożytecznego odkrycia, że w pewnych momentach Vorkosigan ma większe łaskotki, niż ona. Zemściła się na nim solidnie, aż w końcu oboje wylądowali na trawie, zmęczeni śmiechem. - Trudno to nazwać dystyngowanym zachowaniem - poskarżył się Aral, gdy wreszcie go puściła. - Boisz się, że zszokuję wędkarzy Negriego? - Gwarantuję ci, że niełatwo nimi wstrząsnąć. Cordelia pomachała ręką w stronę odległego poduszkowca, którego pasażer całkowicie zignorował jej gest. Z początku złościła się na myśl, że Aral pozostaje pod stałą obserwacją cesarskiej służby bezpieczeństwa, w końcu jednak przywykła do tej myśli. Uznała, że to cena, jaką płaci za swe zaangażowanie w tajnych manewrach politycznych wojny o Escobar i kara za głoszone publicznie, nie najlepiej widziane, opinie. - Zaczynam rozumieć, dlaczego kiedyś twoim hobby stało się podpuszczanie ochrony. Może powinniśmy zaprosić ich na obiad, czy coś w tym stylu? Do tej pory znają mnie już tak dobrze, że sama też chciałabym ich poznać. - Czy ludzie Negriego zarejestrowali przeprowadzoną przed chwilą rozmowę? Czy zainstalowali podsłuch w ich sypialni? W łazience? Aral uśmiechnął się szeroko. - Nie wolno by im było przyjąć podobnego zaproszenia. Nie piją ani nie jadają niczego poza tym, co przygotują sami. - Na niebiosa, co za paranoja. Czy to naprawdę konieczne? - Czasami. Wybrali niebezpieczny zawód. Nie zazdroszczę im.
- Myślę, że tkwienie tu i obserwowanie twojej osoby to całkiem przyjemne wakacje. Zapewne wspaniale się opalą. - Tkwienie w miejscu stanowi najtrudniejszą część ich pracy. Mogą tak czekać przez rok, po czym nagle, na pięć minut wkroczyć do akcji, która zaważy na ich życiu bądź śmierci. Jednak przez cały ten rok muszą być gotowi na owe pięć minut. Paskudne napięcie. Osobiście wolę atak niż obronę. - Nadal nie rozumiem, czemu ktoś miałby cię niepokoić? Jesteś przecież oficerem w stanie spoczynku, żyjącym na wsi. Muszą istnieć setki podobnych tobie ludzi. Nawet Vorów najwyższych rodów. - Hm. - Vorkosigan uniósł wzrok ku łodzi, nie odpowiadając na jej pytanie. Po chwili zerwał się na nogi. - Chodź, przekażmy ojcu radosne wieści. Cóż, teraz już rozumiała. Książę Piotr ujął ją pod ramię i zawlókł do jadalni, gdzie pomiędzy kęsami spóźnionej kolacji dopytywał się o najnowsze wyniki badań i podsuwał jej przywiezione ze wsi ogrodowe smakołyki. Posłusznie zjadła kilka winogron. Gdy po kolacji oboje przeszli do holu, usłyszała nagle dobiegające z biblioteki podniesione głosy. Nie zdołała odróżnić poszczególnych słów, jednakże brzmiały one ostro, gniewnie. Przystanęła zaniepokojona. Po chwili rozmowa - kłótnia? - urwała się, drzwi biblioteki otworzyły się gwałtownie i wypadł stamtąd mężczyzna. Cordelia dostrzegła siedzących w środku Arala i księcia Vortalę. Twarz Arala stężała w gniewie, jego oczy płonęły. Vortala, skurczony ze starości mężczyzna o łysiejącej, obrzeżonej wianuszkiem białych włosów głowie pokrytej plamami wątrobowymi, był czerwony ze złości. Mężczyzna szorstkim gestem wezwał oczekującego w korytarzu służącego w liberii, który ruszył za nim z obojętną miną. Cordelia oceniła, że gość ma jakieś czterdzieści lat. Ciemnowłosy mężczyzna ubrany był w kosztowny strój, typowy dla wyższej klasy. Jego twarz z profilu przypominała nieco półksiężyc, dzięki wypukłemu czołu i silnej szczęce, której nie potrafił zrównoważyć nos oraz bujny wąs. Nie był brzydki ani przystojny; w innych okolicznościach można by go nazwać człowiekiem o zdecydowanych rysach, w tej chwili jednak jego oblicze wykrzywiał gniewny grymas. Natknąwszy się na księcia Piotra przystanął, pozdrawiając go niemal niedostrzegalnym skinieniem głowy. - Vorkosigan - rzucił ponuro. Sztywny półukłon zastąpił niechętne “dobry wieczór”. W odpowiedzi stary książę przechylił głowę, unosząc brwi. - Vordarian. - W jego głosie wyczuwało się pytanie. Usta Vordariana zbielały z gniewu, jego dłonie zaciskały się, naśladując rytm poruszeń szczęki. - Zapamiętaj moje słowa - zagrzmiał. - Ty, ja i wszyscy godni szacunku ludzie na Barrayarze pożałują jeszcze tego, co się jutro zdarzy. Piotr ściągnął wargi, jego otoczone zmarszczkami oczy spoglądały czujnie na przybysza. - Mój syn nie zdradzi swojej klasy, Vordarianie. - Oszukujesz sam siebie. Spojrzenie gościa omiotło Cordelię. Nie zatrzymało się na niej dość długo, by można je było uznać za obraźliwe, jednakże wyczuła w nim przejmujący, odstręczający chłód. Nieznajomy z najwyższym trudem zdobył się na pożegnalny ukłon, zawrócił i wyszedł frontowymi drzwiami. Sługa postępował za nim niczym cień. Aral z Vortalą wyłonili się z biblioteki. Aral przeszedł do przedsionka i stanął w drzwiach, spoglądając w ciemność przez płytę kryształowego szkła. Vortala uspokajającym gestem położył mu dłoń na ramieniu. - Daj spokój - rzekł. - Przeżyjemy bez jego głosu. - Nie zamierzam gonić za nim po ulicy - warknął Aral. - Mimo wszystko następnym razem zachowaj swój dowcip dla ludzi, którzy mają dość rozumu, aby go docenić, dobrze? - Kim był ten drażliwy gość? - spytała lekko Cordelia, usiłując rozładować atmosferę. - Książę Vidal Vordarian. - Aral obrócił się do niej i zmusił do uśmiechu. - Komodor Vordarian. Kiedy byłem członkiem Sztabu Generalnego, od czasu do czasu współpracowaliśmy ze sobą. Obecnie jest przywódcą drugiego pod względem konserwatyzmu stronnictwa na Barrayarze. Nie szaleńców pragnących powrotu do Okresu Izolacji, ale, nazwijmy to, ludzi szczerze wierzących, że każda zmiana stanowi zmianę na gorsze. - Zerknął ukradkiem na księcia Piotra. - Jego imię pojawiało się często podczas spekulacji kto zostanie regentem - zauważył
Vortala. - Obawiam się, że liczył na objęcie tego stanowiska. Poczynił wiele starań, aby wkraść się w łaski Kareen. - Powinien był raczej próbować zjednać sobie Ezara - zauważył sucho Aral. - Cóż, może przez noc nieco otrzeźwieje. Spróbuj pomówić z nim rano, Vortalo - tym razem nieco oględniej. - Ukojenie ego Vordariana może okazać się trudnym zadaniem - mruknął Vortala. - Cholernie dużo czasu spędza na studiowaniu drzewa genealogicznego swego rodu. Aral przytaknął, krzywiąc się znacząco. - Nie on jeden - Sądząc z jego słów, nikt inny nie może się z nim równać - warknął Vortala. Rozdział trzeci Następnego dnia Cordelia udała się na sesję połączonych Rad pod eskortą kapitana lorda Padmy Xava Vorpatrila. Okazało się, że Vorpatril jest nie tylko zaufanym współpracownikiem jej męża, ale także jego kuzynem, synem młodszej siostry dawno już nieżyjącej matki Arala. Lord Vorpatril był pierwszym bliskim krewnym Arala, jakiego poznała - oczywiście oprócz księcia Piotra. Z początku Cordelia obawiała się, iż rodzina męża unika jej, wkrótce jednak odkryła, jak niewielu jej członków pozostało przy życiu. Z najmłodszej generacji przeżyli tylko Aral i Vorpatril, poprzednie pokolenie reprezentował samotny książę Piotr. Vorpatril był potężnym wesołym mężczyzną, na oko mniej więcej trzydziestopięcioletnim. Na tę okazję przywdział elegancki zielony mundur. Kiedyś służył jako młodszy oficer na pierwszym statku Vorkosigana, jeszcze przed zwycięską wojną o Komarr, zakończoną polityczną katastrofą. Cordelia usiadła między Vorpatrilem a Droushnakov na galerii oddzielonej misternie rzeźbioną poręczą od rozciągającej się na dole komnaty Rady. Samo pomieszczenie było zdumiewająco proste, ozdobione jedynie ciężką drewnianą boazerią, która w betańskich oczach Cordelii wydawała się niewiarygodnym luksusem. Wypełniały je ustawione w krąg drewniane ławki i pulpity. Poranne światło wpadało do środka przez wysokie, wyglądające na wschód witrażowe okna. Same obrady odbywały się ściśle wedle odwiecznego rytuału. Ministrowie mieli na sobie archaiczne czarno-fioletowe szaty; ich szyje zdobiły złote łańcuchy - oznaki urzędów. Zdawali się bardzo nieliczni, przytłoczeni obecnością niemal sześćdziesięciu książąt ze wszystkich okręgów, olśniewających w szkarłacie i srebrze. Kilkunastu mężczyzn, dość młodych, by pozostawać jeszcze w służbie czynnej, wyróżniało się czerwono-niebieskimi paradnymi mundurami. Cordelia pomyślała, że Vorkosigan miał rację określając je jako krzykliwe, lecz we wspaniałym otoczeniu tej staroświeckiej komnaty wydawały się jak najbardziej na miejscu. Uznała też, że Vorkosigan wygląda całkiem dobrze w swoim mundurze. Książę Gregor i jego matka siedzieli na podwyższeniu. Księżniczka wybrała na tę okazję czarną suknię ozdobioną srebrnym haftem, z wysokim kołnierzem i długimi rękawami. Jej ciemnowłosy syn w czerwono-niebieskim mundurze przypominał psotnego chochlika. Cordelia pomyślała, że zważywszy okoliczności nawet nie wiercił się przesadnie. Cesarz także był obecny na tej sesji - nie ciałem wprawdzie, lecz za pomocą przekazu ze swej rezydencji. Holowid ukazywał Ezara siedzącego i w mundurze. Cordelia bała się oceniać, ile musiało go to kosztować. Rurki i czujniki przeszywające jego ciało zniknęły - przynajmniej na czas relacji. Jego twarz była biała jak papier, skóra niemal przezroczysta, zupełnie jakby dosłownie znikał ze sceny, na której tak długo grał pierwsze skrzypce. Galerię wypełniały żony, członkowie świt i strażnicy. Kobiety miały na sobie eleganckie stroje i mnóstwo biżuterii. Cordelia przyglądała się im z zainteresowaniem. Po chwili jednak wróciła do wyciągania z Vorpatrila informacji. - Czy mianowanie Arala regentem stanowiło dla ciebie niespodziankę? - spytała. - Nie do końca. Spora część ludzi potraktowała poważnie jego rezygnację i przejście w stan spoczynku po klęsce na Escobarze, ale ja nigdy tak nie sądziłem. - Zdawało mi się, że całkiem serio wycofał się ze służby. - Nie wątpię. Pierwszą osobą, którą Aral oszukuje swą pozą niezłomnego żołnierza, jest on sam. Myślę, że zawsze pragnął być kimś takim. Jak jego ojciec. - Hm. Owszem. Dostrzegłam, że w rozmowie zawsze powraca do polityki. Ito w najdziwniejszych okolicznościach. Na przykład w środku oświadczyn. Vorpatril roześmiał się.
- Wyobrażam sobie. W młodości był prawdziwym konserwatystą. Jeśli chciałaś wiedzieć, co Aral sądzi o czymkolwiek, wystarczyło jedynie zapytać o zdanie księcia Piotra i pomnożyć to przez dwa. Kiedy jednak zacząłem służyć na jego statku, zaszła w nim pewna zmiana. Oczywiście jeśli umiało się pociągnąć go za język... W jego oczach rozbłysła psotna iskierka. - W jaki sposób to robiliście? - spytała Cordelia, głęboko zainteresowana. - Sądziłam, że oficerom nie wolno prowadzić dyskusji politycznych. Vorpatril prychnął. - Równie dobrze mogliby zabronić oddychania. Ów zakaz rzadko bywa egzekwowany, jednakże Aral sumiennie go przestrzegał. Chyba że zabraliśmy go z Rulfem Vorhalasem na miasto i zmusiliśmy, żeby się odprężył. - Aral? Odprężył? - Tak. Aral słynął ze swego picia... - Wydawało mi się, że nie idzie mu to najlepiej. Ma okropnie słabą głowę. - Z tego właśnie słynął. Rzadko pił. Choć po śmierci pierwszej żony przeszedł okres załamania, kiedy bardzo zbliżyli się z Gesem Vorrutyerem... hm... - jego oczy uciekły w bok i Vorpatril szybko zmienił temat. - W każdym razie, kiedy zanadto się odprężył, sytuacja stawała się niebezpieczna, ponieważ wówczas wpadał w depresję i zaczynał się rozwodzić nad najnowszymi przejawami niesprawiedliwości i niekompetencji, które akurat wzbudziły jego gniew. Boże, jak on potrafił mówić. Mniej więcej około piątego drinka - tuż przedtem, nim w końcu osuwał się pod stół - zaczynał wygłaszać ody na cześć rewolucji. Zawsze podejrzewałem, że kiedyś zostanie politykiem. Roześmiał się i spojrzał z dziwną czułością na przysadzistą postać w czerwono-niebieskim mundurze, siedzącą wśród książąt po przeciwnej stronie komnaty. Głosowanie połączonych Rad, potwierdzające nominację Vorkosigana, wydało się Cordelii nader osobliwe. Nie wyobrażała sobie dotąd, by siedemdziesięciu pięciu Barrayarczyków potrafiło zgodzić się nawet co do tego, po której stronie świata wschodzi słońce, jednakże głosujący niemal jednomyślnie poparli wybór cesarza Ezara. Wyjątek stanowiło pięciu zdecydowanych mężczyzn, którzy wstrzymali się od głosu. Czterech oznajmiło to donośnie, a jeden tak słabo, że przewodniczący obradom lord strażnik musiał poprosić go o powtórzenie. Cordelia zauważyła, że nawet książę Vordarian głosował za - może więc Vortala zdołał rano zażegnać wieczorny spór. Niezależnie od wszystkiego głosowanie wydało jej się pomyślnym znakiem, dobrym początkiem nowej pracy Vorkosigana. Powiedziała to zresztą lordowi Vorpatrilowi. - Cóż, owszem, milady - odparł Vorpatril, posyłając jej krzywy uśmieszek. - Cesarz Ezar dał im jasno do zrozumienia, że życzy sobie jednomyślności. Ton jego głosu sugerował, że znów przeoczyła najważniejsze. - Chcesz powiedzieć, że spora część tych ludzi wolałaby głosować przeciw? - W tych okolicznościach byłoby to co najmniej nieroztropne. - Zatem ci, którzy wstrzymali się od głosu, muszą wyróżniać się prawdziwą odwagą. - Z nowym zainteresowaniem przyjrzała się niewielkiej grupce. - Są w porządku - rzucił Vorpatril. - Co masz na myśli? Z pewnością stanowią trzon opozycji. - Owszem. Ale otwartej opozycji. Nikt knujący zdradę nie demonstrowałby publicznie swojego sprzeciwu. Ludzie, których musi wystrzegać się Aral, znajdują się pośród tłumu jego popleczników. - Którzy to są? - zatroskana Cordelia zmarszczyła czoło. - Kto wie? - Lord Vorpatril wzruszył ramionami, po czym odpowiedział na swe własne pytanie. - Zapewne Negri. Otaczał ich pierścień pustych krzeseł. Cordelia nie była pewna, czy ma to związek z bezpieczeństwem, czy też stanowi wyraz szacunku. Okazało się, że to drugie, bowiem dwóch spóźnionych widzów - mężczyzna w zielonym mundurze komandora i młodzieniec w bogatym cywilnym stroju - z przepraszającym ukłonem zajęło miejsca przed nimi. Cordelia pomyślała, że wyglądają jak bracia; jej domysł potwierdził się wkrótce, kiedy młodszy mężczyzna powiedział: - Spójrz, tam jest ojciec. Trzy ławki za starym Vortalą. Który to nowy regent? - Ten gość z krzywymi nogami w czerwono-niebieskim mundurze, siedzący po prawej ręce Vortali. Za plecami młodzieńców Cordelia i Vorpatril wymienili znaczące spojrzenia. Cordelia uniosła palec do ust. Jej towarzysz uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
- Co mówią o nim w służbie? - Zależy kogo zapytasz - odparł komandor. - Sardi uważa, że to genialny strateg i zachwyca się jego raportami. Służył chyba wszędzie. Jego imię można znaleźć w relacjach z każdej, nawet najdrobniejszej potyczki, jaka odbyła się w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat. Wuj Rulf miał o nim niezwykle pochlebne zdanie. Z drugiej strony, Niels, który walczył na Escobarze, twierdzi, że to najzimniejszy sukinsyn, jakiego kiedykolwiek spotkał. - Słyszałem, że cieszy się reputacją skrywanego postępowca. - Nie ma w tym nic skrywanego. Część starszych oficerów z klasy Vorów śmiertelnie się go boi. Próbował przekonać ojca, aby głosował nad przygotowanym przez niego i Vortalę prawem podatkowym. - Co za nudziarstwo. - Chodzi o imperialny podatek spadkowy. - Au! Cóż, jemu on nie zaszkodzi. Vorkosiganowie są biedni jak myszy kościelne. Niech Komarr zapłaci. Po to go w końcu podbiliśmy, prawda? - Niezupełnie, mój bracie ignorancie. Czy którykolwiek z naszych miejskich błaznów poznał już jego betańską połowicę? - Salonowych bywalców, mój panie - poprawił brat. - Nie mylić z wojskowymi brudasami. - To raczej niemożliwe. Nie, mówię poważnie. Słyszałem różne pogłoski na temat jej samej, Vorkosigana i Vorrutyera. Większość z nich sobie przeczy. Sądziłem, że matka może coś o tym wiedzieć. - Jak na kogoś, kto ma podobno trzy metry wzrostu i pożera na śniadanie krążowniki, nie rzuca się w oczy. Prawie nikt jej nie widział. Może jest brzydka. - Zatem dobrana z nich para. Vorkosigana trudno nazwać pięknym mężczyzną. Cordelia, szczerze rozbawiona, przesłoniła dłonią usta, aby ukryć uśmiech. Nagle komandor rzekł: - Nie wiem, kim jest ten trójnogi paralityk, który łazi w ślad za nim. Myślisz, że to jeden z jego ludzi? - Mógłby chyba dobierać sobie lepszych współpracowników. Co za dziwoląg. Z pewnością Vorkosigan jako regent może przebierać w najlepszych żołnierzach. Poczuła się, jakby ktoś wymierzył jej ogłuszający cios, tak wielki ból sprawiły jej owe słowa. Kapitan lord Vorpatril przyjął je zupełnie obojętnie, puszczając mimo uszu, bowiem cała jego uwaga była skupiona na tym, co działo się w dole, gdzie właśnie składano kolejne przysięgi. Natomiast Droushnakov, o dziwo, zarumieniła się i odwróciła głowę. Cordelia pochyliła się. Na usta cisnęły jej się przeróżne słowa, jednakże wybrała tylko parę i wyrzuciła je z siebie najzimniejszym kapitańskim głosem. - Komandorze. Ipan, kimkolwiek pan jest. - Odwrócili się do niej zaskoczeni, że ktoś wtrąca się do ich rozmowy. - Dla waszej informacji, ów człowiek to porucznik Koudelka. Nie ma lepszego od niego oficera. W czyjejkolwiek służbie. Spoglądali na nią zdumieni i rozdrażnieni, nie potrafiąc odgadnąć jej roli w tej sprawie. - To była prywatna rozmowa, proszę pani - oznajmił ozięble komandor. - Owszem - odpaliła z równym chłodem, choć wewnątrz kipiała wściekłością. - Proszę o wybaczenie, lecz nie mogłam nie usłyszeć waszych słów. Jednakże pan także winien przeprosić za tę bezwstydną uwagę, dotyczącą sekretarza admirała Vorkosigana. Podobne zachowanie przynosi hańbę mundurowi, który obaj nosicie i waszemu cesarzowi, któremu obaj służycie. - Nadal mówiła bardzo cicho, niemal sycząc. Cała drżała. Przedawkowałaś Barrayar, dziewczyno. Opanuj się. Vorpatril, błądzący wzrokiem po sali, odwrócił się zaalarmowany. - Spokojnie - rzucił kojącym tonem. - O co tu chodzi? Komandor obejrzał się na niego. - A, to pan, kapitanie Vorpatril. Z początku pana nie poznałem. Hm... - bezradnym gestem wskazał swoją rudowłosą przeciwniczkę, jakby chciał powiedzieć: “Czy ta dama jest z panem? A jeśli tak, nie mógłby pan utrzymać jej w ryzach?” Po chwili dodał zimno: - Jeszcze się nie znamy, proszę pani. - Nie. Ale też nie zaglądam pod kamienie, aby sprawdzić, jakie robactwo kryje się pod nimi. - Natychmiast uświadomiła sobie, że dała się sprowokować. Z trudem pohamowała rozszalałą wściekłość. Nie ma sensu przysparzać Vorkosiganowi nowych wrogów właśnie w chwili, gdy podejmuje się dodatkowych obowiązków.
Vorpatril ocknął się nagle i przypomniał sobie o swojej roli. - Komandorze - zaczął. - Nie wie pan, kim... - Nie... przedstawiaj nas, lordzie Vorpatrilu - przerwała Cordelia. - W ten sposób tylko zawstydzimy się jeszcze bardziej. - Przycisnęła do nosa kciuk i palec wskazujący i przymknąwszy oczy usiłowała znaleźć stosowne słowa pojednania. I pomyśleć, że zawsze szczyciłam się opanowaniem. Spojrzała wprost w ich rozwścieczone twarze. - Komandorze. Lordzie. - Prawidłowo użyła tytułu młodzieńca, który wcześniej wspomniał, że jego ojciec zasiada wśród książąt. - Wyraziłam się nieuprzejmie; moje słowa były niegrzeczne i niesprawiedliwe. Wycofuję je. Nie miałam prawa komentować prywatnej rozmowy. Przepraszam zatem. Pokornie i szczerze. - Ipowinna pani - warknął młody lord. Jego brat, najwyraźniej przewyższający go samokontrolą, odparł z wahaniem: - Przyjmuję pani przeprosiny. Zgaduję, że porucznik jest pani krewnym. Proszę zatem wybaczyć, jeśli niechcący go uraziliśmy. - Dziękuję, komandorze. Choć porucznik Koudelka nie jest moim krewniakiem, a tylko jednym z najdroższych... nieprzyjaciół. - Przerwała. Oboje zmarszczyli brwi - ona z ironią, on ze zdumienia. - Chciałabym jednak prosić o pewną przysługę. Powstrzymajcie się od podobnych uwag w obecności admirała Vorkosigana. Koudelka był jednym z jego oficerów na pokładzie “Generała Vorkrafta” i został ranny, broniąc swego dowódcy podczas buntu w zeszłym roku. Admirał kocha go jak syna. Komandor wyraźnie się uspokajał, choć Droushnakov nadal wyglądała, jakby ugryzła coś gorzkiego. - Sugeruje pani, że mógłbym wylądować jako dowódca straży na wyspie Kiryła? - spytał z lekkim uśmiechem komandor. Co to jest wyspa Kiryła? Zapewne jakiś odległy nieprzyjemny posterunek. - Wątpię. Nie wykorzystałby w ten sposób swej władzy, jednakże podobne słowa sprawiłyby mu zbędny ból. - Pani. Zupełnie nie rozumiał tej skromnej kobiety, jakże nie na miejscu wśród zapełniających galerię wystrojonych tłumów. Odwrócił się z powrotem do sali i obserwowania rozgrywającej się na dole ceremonii. Przez następnych dwadzieścia minut wszyscy zachowywali niezręczne milczenie. Wreszcie ogłoszono przerwę. Tłumy z galerii i sali na dole wylały się na zewnątrz, aby spotkać się z sobą w korytarzach władzy. Cordelia znalazła Vorkosigana z Koudelka u boku. Rozmawiał z ojcem, księciem Piotrem, i jeszcze jednym starszym mężczyzną w książęcych szatach. Vorpatril sprowadził ją na dół, po czym zniknął. Aral przywitał żonę znużonym uśmiechem. - Droga pani kapitan, jak to wszystko znosisz? Chciałbym, abyś poznała księcia Vorhalasa. Admirał Rulf Vorhalas był jego młodszym bratem. Za chwilę musimy iść; zostaliśmy zaproszeni na prywatne śniadanie z księżniczką i księciem Gregorem. Książę Vorhalas ukłonił się głęboko i ucałował jej dłoń. - Milady, to dla mnie zaszczyt. - Książę. Tylko raz miałam okazję ujrzeć pańskiego brata, jednakże admirał Vorhalas zrobił na mnie wrażenie niezwykle godnego człowieka. - A moja strona posłała go do grobu. Nagle poczuła się słabo, jednakże wciąż ściskający jej dłoń książę nie zdradzał oznak najmniejszej wrogości. - Dziękuję, milady. Wszyscy tak sądziliśmy. O, są chłopcy. Obiecałem, że ich przedstawię. Evon marzy o pracy w sztabie, zapowiedziałem mu jednak, że musi na nią zasłużyć. Chciałbym, aby Carl przejawiał podobne zainteresowanie służbą. Moja córka oszaleje z zazdrości. Pani przybycie poruszyło wszystkie dziewczęta, milady. Książę śmignął na bok, aby przyprowadzić swoich synów. O Boże, pomyślała Cordelia, to na pewno oni. Po chwili przedstawiono jej dwóch mężczyzn, którzy siedzieli przed nią na galerii. Obaj śmiertelnie zbledli i skłonili się nerwowo, całując jej dłoń. - Ależ wy już się znacie - zauważył Vorkosigan. - Widziałem jak rozmawialiście. O czymż to dyskutowaliście z takim ożywieniem, Cordelio?
- Och, o geologii, zoologii, uprzejmości. Głównie o uprzejmości. Poruszyliśmy parę ważkich tematów. Myślę, że nauczyliśmy się nawzajem paru rzeczy. Uśmiechnęła się, nie mrugnąwszy nawet okiem. Komandor Evon Vorhalas sprawiał wrażenie ciężko chorego. - Owszem, ja... to była lekcja, której nigdy nie zapomnę, milady. Vorkosigan kontynuował prezentację. - Komandor Vorhalas, Lord Carl, porucznik Koudelka. Koudelka, objuczony arkuszami plastyku, dyskami, buławą głównodowodzącego sił zbrojnych, wręczoną przed chwilą Vorkosiganowi jako regentowi-elektowi i własną laską, niepewny, czy powinien zasalutować nowo przybyłym, czy też uścisnąć im dłonie, upuścił w efekcie cały swój ładunek. Wszyscy zakrzątnęli się, zbierając rozrzucone przedmioty, zaś Koudelka poczerwieniał jak burak, pochylając się niezręcznie. Wraz z Droushnakov w tym samym momencie chwycili laskę. - Nie potrzebuję twojej pomocy, moja panno - warknął cicho. Dziewczyna odskoczyła i stanęła tuż za Cordelia, sztywno wyprostowana. Komandor Vorhalas podał mu kilka dysków. - Przepraszam, komandorze - rzekł Koudelka. - Dziękuję. - Nie ma za co, poruczniku. Kiedyś sam o mało nie zostałem trafiony z porażacza. Śmiertelnie się wtedy wystraszyłem. Stanowi pan przykład dla nas wszystkich. - To... nie bolało. Cordelia z osobistego doświadczenia wiedziała, że Koudelka kłamie. Z satysfakcją obserwowała całą scenę. Kiedy zebrani rozeszli się do swych zajęć, przystanęła przed Evonem Vorhalasem. - Miło było pana poznać, komandorze. Przewiduję, że w przyszłości zajdzie pan daleko - i to nie w kierunku wyspy Kiryła. Vorhalas uśmiechnął się z trudem. - Pani chyba także, milady. Wymienili czujne, pełne szacunku ukłony i Cordelia odwróciła się, ujmując Vorkosigana pod ramię. Razem ruszyli naprzód, aby wypełniać dalsze obowiązki. W ślad za nimi postępowali Koudelka i Droushnakov. *** W tydzień później cesarz Barrayaru zapadł w ostatnią śpiączkę, jednakże jeszcze przez siedem dni cudem utrzymywał się przy życiu. Pewnego dnia wczesnym rankiem Aral i Cordelia zostali wyrwani z łóżka przez specjalnego cesarskiego posłańca, który przyniósł im prostą wiadomość: już czas”. Ubrali się pospiesznie i ruszyli w ślad za przewodnikiem do pięknej komnaty, w której Ezar postanowił spędzić ostatni miesiąc swego życia. Wśród bezcennych antyków znajdował się sprowadzony z innych planet, najwyższej jakości sprzęt medyczny. W pokoju panował tłok. Oprócz lekarzy starego cesarza zebrali się tam bowiem Vortala, książę Piotr, księżniczka i książę Gregor, kilku ministrów i grupka ludzi ze Sztabu Generalnego. Przez niemal godzinę trwali w milczeniu, aż wreszcie wyniszczona postać na łóżku niemal niepostrzeżenie zapadła w ostateczny bezruch śmierci. Cordelia pomyślała, że dla chłopca musi to być straszne przeżycie, jednakże jego obecność wydawała się niezbędna dla dopełnienia rytuału. Bardzo cicho, poczynając od Vorkosigana, zebrani odwracali się ku Gregorowi, klękali przed nim i wsuwali dłonie między ręce chłopca, aby odnowić hołd. Na znak Vorkosigana Cordelia także pochyliła się przed Gregorem. Chłopiec - cesarz - miał włosy matki, ale orzechowe oczy odziedziczył po Ezarze i Sergu. Ciekawe, jak wiele z ojca - albo dziadka - tkwi w nim czekając na władzę, która nadejdzie z wiekiem. Czy wrazzchromosomami dziedziczyszich przekleństwo, chłopcze? pomyślała, wkładając dłonie między ręce księcia. Nieważne jednak, czy był błogosławiony, czy przeklęty; złożyła mu przysięgę. Uroczyste słowa przecięły ostatnią więź, łączącą ją z Kolonią Beta. Rozstaniu towarzyszył krótki jęk, słyszalny tylko dla Cordelii. Terazjestem Barrayarką. Cóż za dziwna długa podróż, która zaczęła się od obrazu pary wysokich butów w błocie, a zakończyła w czystych dziecięcych dłoniach. Wiesz, że pomogłam zabić twojego ojca, chłopcze? Czy kiedykolwiek się dowiesz? Oby nie. Zastanawiała się, czy fakt, że nigdy nie kazano jej złożyć hołdu Ezarowi Vorbarze był
wynikiem przeoczenia, czy też poszanowania jej uczuć. Ze wszystkich obecnych jedynie kapitan Negri opłakiwał śmierć cesarza. Cordelia wiedziała o tym dlatego, że stała tuż obok niego w najciemniejszym kącie komnaty i ujrzała, jak dwa razy ociera oczy wierzchem dłoni. Przez chwilę znużona twarz kapitana ożywiła się nieco, kiedy jednak wystąpił naprzód, aby złożyć hołd, na powrót zastygła, przybierając znajomy twardy wyraz. Następnych pięć dni wypełnionych ceremoniami pogrzebowymi było - przynajmniej dla Cordelii - niezwykle męczące. Jednakże z tego, co słyszała, wszystko to stanowiło niewinną rozrywkę w porównaniu z pogrzebem księcia Serga, który trwał pełne dwa tygodnie mimo braku głównego elementu - ciała. Powszechnie wierzono, że książę zginął bohaterską żołnierską śmiercią. Wedle obliczeń Cordelii, jedynie pięć osób znało prawdę o jego zabójstwie. Teraz, po śmierci Ezara, już tylko cztery. Może grób stanowił najbezpieczniejszą kryjówkę dla wszystkich tajemnic cesarza? Cóż, cierpienia starca dobiegły kresu, jego czas się skończył, epoka także mijała. Nie odbyła się żadna oficjalna koronacja chłopięcego cesarza; zamiast niej nastąpiło kilkanaście dni, wypełnionych dość prozaicznym, choć odbywającym się w eleganckiej scenerii komnaty Rady, odbieraniem osobistych hołdów od ministrów, książąt, ich krewnych i wszystkich, którzy nie uczynili tego przy łożu śmierci Ezara Vorbarry. Vorkosigan także odbierał przysięgi; ich masa przygniatała go, jakby każdemu słowu towarzyszył fizyczny ciężar. Chłopiec, podtrzymywany na duchu przez matkę, znosił to wszystko zadziwiająco dobrze. Kareen pilnowała, by zajęci, niecierpliwi mężczyźni, przybywający do stolicy, by wypełnić swoje obowiązki, respektowali rozkład dnia chłopca, przewidujący cogodzinne krótkie odpoczynki. Z początku Cordelia przyjmowała to wszystko jak coś oczywistego, stopniowo jednak dotarł do niej osobliwy charakter barrayarskiego systemu rządów, kierującego się niepisanymi zwyczajami. Jednak wszystko zdawało się działać całkiem sprawnie dzięki woli tutejszych ludzi. Udając, że wierzą w istnienie rządu, w istocie powołali go do życia. Może istotnie wszystkie rządy stanowią jedynie podobną fikcję? *** Kiedy ceremonie dobiegły końca, Cordelia mogła wreszcie ustalić stały rozkład dnia w Pałacu Vorkosiganów. Nie żeby miała zbyt wiele do roboty. Zazwyczaj Vorkosigan wychodził o świcie w towarzystwie nieodłącznego Koudelki. Wróciwszy o zmroku, przełykał pospiesznie zimną kolację, po czym zamykał się w bibliotece, albo też przyjmował tam interesantów aż do chwili, gdy nadchodził czas na sen. Cordelia powtarzała sobie, że zbyt długie godziny pracy stanowią koszt, jaki płaci każdy świeżo upieczony dowódca. Stopniowo sytuacja wróci do normy. Vorkosigan zacznie działać sprawniej, wszystko przestanie być nowe i obce. Dobrze pamiętała okres, gdy po raz pierwszy została mianowana dowódcą statku w Betańskim Zwiadzie Astronomicznym - wcale nie tak dawno temu. Pierwszych kilka miesięcy przeżyła w szalonym transie, później jednak boleśnie przyswajane obowiązki stały się automatyczne, aż wreszcie niemal o nich zapomniała i ponownie odżyło jej życie osobiste. Aral także dojdzie do tego etapu. Czekała cierpliwie, codziennie witając męża ciepłym uśmiechem. Poza tym ona też miała własną pracę. Nosiła w sobie dziecko. Sądząc po atencji, jaką darzyli ją wszyscy domownicy - od księcia Piotra do kuchennej posługaczki, która przynosiła jej o najdziwniejszych porach smaczne i pożywne kąski - było to zajęcie otoczone powszechnym społecznym szacunkiem. Nie doświadczyła podobnej aprobaty nawet wtedy, gdy wróciła do domu po rocznej misji zwiadowczej, przeprowadzonej bez żadnych, nawet najdrobniejszych wypadków. Wyglądało na to, że na Barrayarze rozmnażanie przyjmowane jest ze znacznie większym entuzjazmem, niż na Kolonii Beta. Pewnego popołudnia, po drugim śniadaniu, ułożyła się na sofie w zacienionym patio pomiędzy domem i ogrodem - pilnie wykonując obowiązki ciężarnej matki - i zamyśliła nad odmiennymi zwyczajami, panującymi na Barrayarze i Kolonii Beta. W jej nowej ojczyźnie najwyraźniej nie znano symulatorów macicznych, sztucznych łon matki, które na Kolonii Beta były trzy razy popularniejsze niż poród naturalny, choć mniejszość podkreślała psychologiczne i społeczne zalety staromodnych metod porodu. Cordelia nigdy nie potrafiła dostrzec najmniejszej nawet różnicy pomiędzy dziećmi urodzonymi zwyczajnie i tymi z probówki. A jeśli nawet takowe istniały, z pewnością znikały do czasu uzyskania pełnoletności w wieku dwudziestu dwóch lat. Jej brat przyszedł na świat metodą in vivo, ona sama - in vitro; partnerka brata zdecydowała się na naturalny poród obojga swoich dzieci i przechwalała się tym bezustannie. Cordelia zawsze zakładała, że kiedy nadejdzie jej kolej, zdecyduje się na symulator umieszczony w klinice na początku misji zwiadowczej tak, aby po powrocie dziecko czekało już na chwilę, kiedy weźmie je w ramiona. Oczywiście, jeśli wróci - przy wyprawach w nieznane zawsze istniał element ryzyka. Izakładając też, że zdołałaby znaleźć odpowiedniego partnera, z którym mogłaby połączyć swe geny, spełniającego wymagania majątkowe, gotowego na przejście serii badań fizycznych i psychologicznych oraz ukończenie kursu kwalifikacyjnego, niezbędnego do uzyskania zezwolenia na posiadanie dziecka. Była pewna, że Aral okaże się wspaniałym ojcem. Oczywiście, jeśli kiedykolwiek zstąpi z zajmowanych obecnie wyżyn. Początkowe szaleństwo musi w końcu minąć. Potencjalny upadek z tak wielkiej wysokości mógłby okazać się śmiertelnie groźny. Aral stanowił jej bezpieczną przystań. Gdyby runął... odpędziła podobne myśli, skupiając się na znacznie przyjemniejszych zagadnieniach. Liczebność rodziny - oto prawdziwy, sekretny, fascynujący aspekt życia na Barrayarze. Tu nie istniały żadne prawne ograniczenia, żadne zezwolenia, na które trzeba było zasłużyć, żadne specjalne licencje na posiadanie trzeciego dziecka; w istocie nie było żadnych zakazów. Widziała na ulicy kobietę, za którą szło nie troje, a czworo dzieci; nikt nie zwracał na nią specjalnej uwagi. Z rozkosznym grzesznym dreszczykiem Cordelia zwiększyła w marzeniach liczbę swego potomstwa z dwojga do trojga, wkrótce jednak natknęła się na kobietę, która miała dziesięcioro. Może czworo? Sześcioro? Vorkosigana stać było na dużą rodzinę. Cordelia poruszyła zdrętwiałymi palcami nóg i skuliła się wśród poduszek, z głową w atawistycznych obłokach genetycznej chciwości. Aral twierdził, że mimo strat, spowodowanych niedawną wojną, gospodarka Barrayaru przeżywa prawdziwy rozkwit. Tym razem obce siły nie
dotarły do powierzchni planety. Adaptacja drugiego kontynentu z każdym dniem przesuwała coraz dalej granice cywilizacji, a kiedy nowa planeta Sergyar zostanie uznana za zdatną do kolonizacji, przed całym narodem otworzy się niezwykła szansa rozwoju. Wszędzie brakowało rąk do pracy, płace gwałtownie rosły - Barrayar uważał się za planetę o stanowczo zbyt małej populacji. Vorkosigan nazwał sytuację ekonomiczną swym darem niebios. Miał na myśli względy polityczne, natomiast Cordelia podzielała jego opinię z bardziej osobistych powodów: stada małych Vorkosiganów... Mogłaby urodzić córkę. Nie tylko jedną, ale dwie - siostry! Cordelia nie miała siostry, natomiast siostra kapitana Vorpatrila szczyciła się dwiema. Cordelia poznała lady Vorpatril na jednym z, jakże rzadkich, polityczno-towarzyskich przyjęć w Pałacu Vorkosiganów. Jego organizacją zajęła się służba. Ona sama musiała jedynie pokazać się odpowiednie ubrana (ostatnio przybyło jej strojów), dużo się uśmiechać i trzymać język za zębami. Zafascynowana, słuchała rozmów przy stole, próbując dowiedzieć się czegoś więcej o Tutejszym Porządku Rzeczy. Alys Vorpatril także była w ciąży. Lord Vorpatril przedstawił je sobie, po czym uciekł. Oczywiście ich rozmowa natychmiast zeszła na dzieci. Lady Vorpatril skarżyła się na liczne męczące dolegliwości. Cordelia uznała, że jej samej dopisuje chyba szczęście - lekarstwo przeciw mdłościom, to samo, którego używali w domu, działało znakomicie i odczuwała jedynie naturalne zmęczenie, spowodowane nie ciężarem nadal maleńkiego płodu, lecz zdumiewającym obciążeniem metabolicznym. W myślach nazywała to sikaniem za dwoje. Cóż, czy po pięciowymiarowej matematyce kosmicznej, macierzyństwo mogło okazać się trudne? Oczywiście pomijając opowiadane szeptem przez Alys ginekologiczne historie grozy. Krwotoki, ataki serca, niewydolność nerek, uszkodzenia porodowe, niedotlenienie mózgu dziecka, główki przerastające rozmiarami średnicę miednicy i nagłe skurcze macicy, powodujące śmierć zarówno matki, jak i maleństwa... Komplikacje medyczne stanowiły problem jedynie wtedy, kiedy pierwsze bóle dopadły cię w samotności, a przy całych stadach strażników, kręcących się wokół, to niezbyt prawdopodobne. Bothari jako położna? Zabawna myśl. Cordelia zadrżała. Wygodnie usadowiła się na sofie, marszcząc brwi. Prymitywna barrayarska medycyna. To prawda, przed nastaniem epoki lotów kosmicznych przez setki tysięcy lat matki rodziły dzieci bez żadnej pomocy, jednakże nie umniejszało to wcale jej niepokoju. Może na czas porodu powinnam wrócić do domu? Nie. Teraz była już Barrayarką. Zaprzysiężoną, podobnie jak reszta tutejszych szaleńców. Od Kolonii Beta dzieliły ją dwa miesiące podróży. A poza tym, z tego co wiedziała, w domu wciąż jeszcze czekał na nią nakaz aresztowania pod zarzutem dezercji, podejrzenia o szpiegostwo, oszustwa i zachowania antyspołecznego - chyba nie powinna była próbować utopić w akwarium tej kretynki, pani psychiatry. Cordelia odtworzyła w pamięci swą pospieszną nieskładną ucieczkę z Kolonii Beta. Czy jej imię kiedykolwiek zostanie oczyszczone? Z pewnością nie, póki tajemnice Ezara tkwiły bezpiecznie ukryte wewnątrz czterech czaszek. Nie. Kolonia Beta była dla niej niedostępna. Skazała ją na wygnanie. Niewątpliwie Barrayar nie miał monopolu na polityczne zidiocenie. Dam sobie radę ztą planetą. Aral i ja. Jak dwa a dwa cztery. Najwyższy czas, aby wrócić do środka. Od słońca rozbolała ją głowa. Rozdział czwarty Jednym z aspektów jej nowego życia jako regentki-małżonki, który ku zdumieniu Cordelii okazał się nadspodziewanie łatwy do zniesienia, był gwałtowny napływ strażników do ich domu. Doświadczenia z Betańskiego Zwiadu i lata, jakie Vorkosigan spędził w armii barrayarskiej, nauczyły ich życia w tłoku. Wkrótce Cordelia zaczęła rozpoznawać umundurowanych mężczyzn i przyjmować ich obecność jako coś oczywistego. Stanowili oni doborową grupkę, wybraną specjalnie do straży i niezwykle z tego dumną. Niemniej jednak, kiedy Piotr składał wizytę w mieście, dodatkowy oddział jego własnej służby, do której należał też Bothari, sprawiał, że Cordelia bardziej niż kiedykolwiek miała wrażenie, iż mieszka w koszarach. Właśnie książę po raz pierwszy zaproponował zorganizowanie nieformalnego turnieju pomiędzy własnymi ludźmi a personelem IIlyana. Ichoć komandor mamrotał pod nosem coś o darmowym szkoleniu na koszt cesarza, wkrótce w ogrodzie na tyłach przygotowano ring i walki stały się cotygodniowym zwyczajem. Nawet Koudelka przyłączył się do zabawy, występując jako arbiter i doświadczony sędzia, podczas gdy Piotr i Cordelia służyli za entuzjastyczną widownię. Ku radości żony, Vorkosigan pojawiał się także, gdy tylko pozwalały mu na to obowiązki. Uważała, że potrzebna mu rozrywka, choćby na trochę odwodząca jego myśli od morderczej rządowej rutyny. Pewnego letniego słonecznego ranka Cordelia sadowiła się właśnie na ustawionej pośrodku trawnika wyściełanej sofie, czekając na kolejny turniej, gdy nagle przyszło jej coś do głowy. - Czemu nie grasz z nimi, Drou? - spytała swą towarzyszkę. - Z pewnością potrzebujesz praktyki tak samo jak oni. Podstawowym pretekstem dla tych walk - nie żebyście wy, Barrayarczycy, potrzebowali pretekstów, jeśli w grę wchodzi możliwość bójki - było zapewnienie wszystkim maksimum treningu. Droushnakov spojrzała tęsknie na ring. - Nie zostałam zaproszona, milady. - Cóż za karygodne przeoczenie. Hm, powiem ci coś. Idź się przebierz. Będziesz moją drużyną. Dziś Aral może samotnie kibicować swoim ludziom. Zresztą w porządnym barrayarskim turnieju powinny uczestniczyć co najmniej trzy strony; tak przynajmniej każe tradycja.
- Sądzi pani, że mogę? - spytała z powątpiewaniem dziewczyna. - To im się nie spodoba. Mówiąc “im” Droushnakov miała na myśli “prawdziwych” strażników, ludzi w liberiach. - Aral nie będzie miał nic przeciw temu. Jeśli ktokolwiek inny zgłosi swe obiekcje, może dyskutować z nim osobiście. O ile się ośmieli Cordelia uśmiechnęła się szeroko i Droushnakov odpowiedziała tym samym, po czym śmignęła w głąb domu. Po chwili Vorkosigan usiadł obok żony. Opowiedziała mu o swych planach. Uniósł brwi. - Betańskie nowinki? Cóż, czemu nie? Przygotuj się jednak na sporą porcję drwin. - Wytrzymam. Kiedy załatwi paru z nich, stracą ochotę do żartów. Myślę, że potrafi to zrobić. Na Kolonii Beta ta dziewczyna byłaby już oficerem komandosów. Tu zaś marnuje swój talent, krzątając się wokół mojej osoby. Jeśli zaś sobie nie poradzi - cóż, wówczas nie powinna mnie pilnować. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Słuszna uwaga. Dopilnuję, by Koudelka zapisał ją w pierwszej rundzie przeciw komuś o zbliżonym wzroście i wadze. Choć wysoka, jak na kobietę, w męskim gronie jest dość niska. - Wyższa od ciebie. - Owszem. Odnoszę jednak wrażenie, że mam nad nią parę kilo przewagi. Mimo wszystko twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Ufff. - Z powrotem dźwignął się na nogi i poszedł wpisać Droushnakov na listę startową u Koudelki. Cordelia nie słyszała ich rozmowy, lecz z gestów i mimiki zbudowała sobie w myślach następującą wymianę zdań, mamrocząc pod nosem. “Aral: Cordelia chce, żeby Drou dołączyła do zabawy. Kou: Au! Po co komu dziewczęta?! Aral: Życie jest ciężkie. Kou: Zawsze wszystko psują, a poza tym ciągle płaczą. Sierżant Bothari ją zmiażdży - hm, mam nadzieję, że to właśnie znaczył twój gest, w przeciwnym razie zaczynasz być nieprzyzwoity, Kou - zetrzyj z twarzy ten uśmieszek, Vorkosiganie! - Aral: Moja pani nalega. Wiesz, że żyję pod pantoflem. Kou: No dobrze, niech tam”. Transakcja zakończona: reszta zależy od ciebie, Drou. Vorkosigan dołączył do niej. - Wszystko ustalone. Zacznie z jednym z ludzi mojego ojca. Po chwili pojawiła się Droushnakov, ubrana w luźne spodnie i koszulę z dzianiny, strój możliwie najbliższy męskim dresom treningowym. Książę naradził się z sierżantem Botharim, kapitanem jego drużyny, po czym usiadł obok nich, grzejąc w słońcu swe stare kości. - Co to ma być? - zapytał, gdy Koudelka wywołał imię Droushnakov. - Zaczynamy przejmować betańskie zwyczaje? - Dziewczyna ma wrodzony talent - wyjaśnił Vorkosigan. - Poza tym potrzebny jej trening, tak samo jak reszcie naszych ludzi. A nawet bardziej. Ma w końcu najważniejszą pracę. - Niedługo zaczniesz domagać się, by kobiety mogły wstępować do armii - mruknął z wyrzutem Piotr. - Do czego to doprowadzi? Tylko tyle chciałbym wiedzieć. - Co jest takiego strasznego w tym, żeby kobiety służyły w armii? - spytała Cordelia, prowokując starego księcia. - To nie po wojskowemu - warknął Piotr. - Myślę, że wojskowym można nazwać wszystko, dzięki czemu wygrywa się wojnę - uśmiechnęła się dobrotliwie. Lekkie ostrzegawcze uszczypnięcie ze strony Vorkosigana powstrzymało ją przed dalszym rozwijaniem tematu. Nie było to zresztą konieczne. Piotr, chrząkając głośno, odwrócił się i zaczął dopingować swego człowieka. Podwładny księcia nieopatrznie zlekceważył zdolności swej przeciwniczki i błąd ten kosztował go pierwszy upadek. Zetknięcie z matą natychmiast go otrzeźwiło. Widzowie wykrzykiwali cierpkie komentarze. Po następnym rzucie człowiek księcia przyszpilił Drou do ziemi. - Koudelka wyliczał ją dość szybko, prawda? - zauważyła Cordelia, gdy przeciwnik wypuścił w końcu Droushnakov. - Możliwe - odparł Vorkosigan obojętnym tonem. - Dostrzegłam też, że Drou wstrzymuje ciosy. Jeśli nie wyzbędzie się tego nawyku, nigdy nie dotrze do następnej rundy. Podczas następnego starcia, decydującego o wyniku pojedynku, Droushnakov założyła elegancką dźwignię na ramię mężczyzny, lecz po chwili pozwoliła, by się jej wymknął. - Co za pech - wymamrotał wesoło książę.
- Powinnaś była złamać mu rękę! - wykrzyknęła Cordelia, coraz bardziej wczuwając się w rolę. Człowiek księcia upadł, miękko i niezgrabnie. - No dalej, Kou! - Jednakże sędzia oglądał uważnie swą laskę, jakby nie dojrzał tego, co się stało. Droushnakov tymczasem dostrzegła sposobność założenia chwytu dławiącego i wykorzystała ją. - Czemu się nie podda? - spytała Cordelia. - Prędzej zemdleje - odparł Aral. - Wtedy nie będzie musiał słuchać komentarzy przyjaciół. Droushnakov wyraźnie się zawahała, widząc jak twarz przeciwnika powoli sinieje. Zauważywszy, że dziewczyna zamierza go wypuścić, Cordelia zerwała się na nogi krzycząc: - Trzymaj go, Drou! Nie daj się nabrać! Dziewczyna wzmocniła chwyt i mężczyzna przestał się szamotać. - No dalej, skończ walkę, Koudelka! - książę ze smutkiem potrząsnął głową. - Jutro przypada jego służba. W ten sposób Droushnakov zdobyła pierwsze punkty. - Świetna robota, Drou - pogratulowała jej Cordelia. - Ale musisz być bardziej agresywna. Uwolnij swoje mordercze instynkty. - Zgadzam się - dodał niespodziewanie Vorkosigan. - Twoje wahanie może okazać się śmiertelnie groźne - i to nie tylko dla ciebie. - Popatrzył wprost na nią. - Przygotowujesz się tu do prawdziwej walki. W następnym pojedynku wystąpił sierżant Bothari, który natychmiast dwukrotnie rozciągnął przeciwnika na macie. Pokonany z trudem wyczołgał się z ringu. Po kilkunastu walkach znów nastała kolej Droushnakov, tym razem w parze z jednym z ludzi Illyana. Po pierwszym zwarciu mężczyzna wymknął się jej zręcznie wywołując chór złośliwych komentarzy. Droushnakov, zirytowana i zdekoncentrowana, pozwoliła zbić się z nóg i runęła na matę. - Widziałeś? - krzyknęła Cordelia do Arala. - To nieczyste zagranie. - Jednakże nie należy do grupy ośmiu zakazanych ciosów. Nie można go za to zdyskwalifikować. - Tym niemniej poprosił Koudelkę o przerwę i wezwał do siebie Droushnakov. - Widzieliśmy jak cię uderzył - mruknął. Usta dziewczyny zaciskały się mocno, jej policzki poczerwieniały. - Ponieważ występujesz w imieniu twojej pani, wyrządzony ci despekt stanowi obrazę także dla niej, a to szkodliwy precedens. Pragnąłbym zatem, aby twój przeciwnik nie opuścił ringu o własnych siłach. Twoja głowa w tym, jak to osiągniesz. Jeśli chcesz, możesz potraktować moje słowa jako rozkaz. Inie przejmuj się zbytnio, jeśli będziesz musiała złamać parę kości - dodał. Droushnakov powróciła na ring z lekkim uśmiechem na twarzy. Jej zwężone oczy niebezpiecznie błyszczały. Wykonała szybki unik, po czym błyskawicznie kopnęła przeciwnika w szczękę, dodając do tego silne uderzenie w brzuch i podcinając mu kolana. Mężczyzna runął z łoskotem na matę. Nie podniósł się już. Zapadła złowieszcza cisza. - Miałaś rację - powiedział Vorkosigan. - Wstrzymywała ciosy. Cordelia uśmiechnęła się z zadowoleniem i rozsiadła się wygodniej na sofie. - Tak też sądziłam. W ten sposób Droushnakov znalazła się w półfinale. Wówczas jednak przestało dopisywać jej szczęście, bowiem wylosowała sierżanta Bothariego. - Hm - szepnęła Cordelia do Vorkosigana. - Nie jestem pewna co do aspektu psychologicznego takiego pojedynku. Czy to bezpieczne? Chodzi mi o nich oboje, nie tylko o nią. Inie tylko w sensie fizycznym. - Chyba tak - odparł równie cicho. - Odkąd wstąpił na służbę księcia, Bothari wiedzie spokojne, unormowane życie. Regularnie zażywa swoje lekarstwo. Uważam, że w tej chwili jest w całkiem niezłym stanie, zaś atmosfera ringu dobrze na niego wpływa. Drou nie zdoła wzbudzić w nim napięcia, które mogłoby wywołać nieoczekiwany wstrząs. Cordelia skinęła głową, usatysfakcjonowana. Droushnakov wyglądała na zdenerwowaną. Początek był dość wolny, bowiem dziewczyna skupiała się głównie na tym, by pozostać poza zasięgiem rąk sierżanta. Obracając się, aby lepiej widzieć, porucznik Koudelka przypadkiem nacisnął rękojeść swojej laski i drewniana osłona wystrzeliła w krzaki. Bothari zdekoncentrował się na sekundę i w tym momencie Drou zaatakowała - nisko i szybko. Sierżant z łoskotem runął na matę, natychmiast jednak zerwał się na nogi. - Świetny rzut! - zawołała z zachwytem Cordelia. Drou sprawiała wrażenie równie zaskoczonej, co inni widzowie. - Punkt dla niej, Kou! Porucznik zmarszczył brwi. - To nie był czysty rzut, milady. - Jeden z ludzi księcia odszukał osłonę i Koudelka ukrył szpadę. - Moja wina. Odwróciłem jego uwagę. - Niedawno nie nazwałeś tego odwróceniem uwagi! - zaprotestowała Cordelia.