Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony239 235
  • Obserwuję258
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań152 335

06 Bujold Lois McMaster - Cykl Barrayar - Ethan z planety Athos

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :773.1 KB
Rozszerzenie:PDF

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
MOBI,EPUB, PDF

06 Bujold Lois McMaster - Cykl Barrayar - Ethan z planety Athos.PDF

Ankiszon EBooki MOBI,EPUB, PDF Bujold Lois McMaster
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 100 stron)

Ethan of Athos Tłumaczenie: Marzena Polak 7 część cyklu Barrayar Wszystkimtym,którzysłuchalinapoczątku:Dee,Dave'owi,LauHe,Barbarze,R.J.WisowiicierpliwympaniomzM.A.W.A

ROZDZIAŁ1 Poród przebiegał prawidłowo. Ethandelikatnie uwolnił z zaciskówniewielkącewkę. -- Roztwór hormonalny C, proszę -- zwrócił się do zaglądającego mu przez ramię technicznego. -- Już podaję, doktorze. Ethanprzyłożył ultrarozpylacz do okrągłej membrany zamykającej cewkę i zaaplikował odpowiednią dawkę. Sprawdził oprzyrządowanie. Łożysko skurczyło się prawidłowo i odstawało od odżywczego podłoża, które podtrzymywało je przy życiu przez ostatnie dziewięć miesięcy. Teraz. Szybko zerwał uszczelki, odkręcił górne Wieko pojemnika i przedarł się skalpelem wibracyjnym przez szorstką warstwę mikroskopijnych rurek wymiany płynów. Rozdzielił gąbczastą masę. Techniczny unieruchomił ją i zamknął dopływ tlenowego roztworu odżywczego. Tylko parę drobnych kropel żółtego płynu błysnęło na krótko na rękawiczkach Ethana. Pełna sterylność bez wątpienia zachowana, pomyślał z zadowoleniem Ethan. Poza tym dotknięcie jego skalpela było tak delikatne, że na Worku owodniowym, połyskującym pod rurkami wymiany płynów, nie było nawetzadraśnięcia. Wewnątrz poruszał się energicznie różowy kształt. -- Już niedługo -- obiecał Ethanradośnie, Drugie cięcie i wkońcumokre od wód płodowych dziecko mogło opuścić swoje pierwsze schronienie. -- Ssanie! Techniczny chwycił gumową gruszkę i oczyścił nos i twarz dziecka z cieczy, zanim jeszcze zdołało wziąć pierwszy, zdumiony oddech. Wkrótce niemowlę zachłysnęło się powietrzem, krzyknęło, otworzyło oczy i cicho kwiląc, wtuliło się w bezpieczne ramiona Ethana. Techniczny przyciągnął wózek i Ethan ułożył dziecko w ciepłych pieluszkach, anastępnie odciął pępowinę. -- Teraz już jesteś samodzielny -- powiedział. Był to odpowiedni moment dla technika, który mógł teraz przejąć kontrolę nad replikatorem macicznym, w którym przez dziewięć miesięcy bezpiecznie rozwijał się płód. Liczne diody replikatora przestały już świecić. Techniczny zaczął odłączać maszynę z szeregu jej podobnych, następnie zaniósł na dół, aby ją wyczyścić i na nowo zaprogramować. -- Wspaniaławaga, wspaniały kolor, wspaniałe reakcje -- zwrócił się Ethando czekającego nie opodal ojcadziecka. --Pański synzasługuje na kategorię A. Mężczyznauśmiechnął się szeroko, pociągnął nosem i wkońcu zaśmiał się, dyskretnie wycierając łzę wkącie oka. --Dokonał pancudu, doktorze. -- Taki cud zdarzasię unas, wSevarinie, przeciętnie dziesięć razy dziennie -- uśmiechnął się Ethan. -- Czy nigdy to pananie nudzi? Ethanobjął pogodnym spojrzeniem nowo narodzonego chłopca, który wiercąc się wwózku, wymachiwał wpowietrzudrobnymi piąstkami. -- Nie, nigdy -- odpowiedział. Ethan martwił się o CJB-9. Przyspieszył kroku. Korytarze Dzielnicowego Ośrodka Reprodukcji w Sevarinie były o tej porze zupełnie puste, Ethan specjalnie przyszedł do pracy wcześniej, jeszcze przed rozpoczęciem porannej zmiany, aby asystować przy narodzinach dziecka. Ostatnie pół godziny nocnego dyżuru było najgorsze -- crescendo wypełniania zeszytu dyżurów i wydawania zwolnień ziewającym pacjentom. Sam na szczęście nie ziewał, ale zatrzymał się przy automacie z kawą. Musiał w niego uderzyć parę razy i gdy wreszcie maszyna wypluła z siebie dwakubki napoju, dołączył do kierownikanocnej zmiany siedzącego wkabinie nadzorczej. Georos skinął głowąnaprzywitanie i zaczął wystukiwać palcami nabrzegukubkajakąś sobie tylko znanąmelodię. -- Dziękuję, doktorze. Jak minął urlop? -- Świetnie. Brat dostał przepustkę z wojska na cały tydzień, więc mogliśmy być znowu razem. Dom, my dwaj i Prowincja Południowa. Cieszę się, że małemu dobrze idzie. Ostatnio dostał awans. Jestteraz pierwszym flecistą workiestrze pułkowej.

-- To pewnie mazamiar zostać jeszcze wwojsku po odsłużeniu dwóchobowiązkowychlat? -- Chyba tak. Co najmniej na dwa kolejne lata. Rozwija się jako muzyk, a na tym mu właśnie najbardziej zależy. Te parę dodatkowych latek służby z pewnością mu nie zaszkodzi. -- No tak -- zgodził się Georos. -- Prowincja Południowa... zastanawiałem się, dlaczego nie siedziałeś nam nakarkuwwolnychchwilach... -- Tak naprawdę najlepiej mi się odpoczywa z dala od miasta -- przyznał Ethan z niechęcią i spojrzał na leżące na półkach sterty wydruków. Kierownik nocnej zmiany popijał kawę wmilczeniui patrzył znad kubka na dziwnie zamyślonego Ethana. Zespół Pierwszy replikatorówmacicznychbył najbliżej, ale Ethan podszedł do ZespołuSzesnastego, wktórym rozwijał się zarodek oznaczony symbolem CJB-9. Cholera!-- westchnął ciężko, -- Tego się obawiałem. Przykro mi, stary -- mruknął Georos współczująco. Nic już nie dasię zrobić. Przedwczoraj przeprowadziłem badania ultradźwiękowe. To już tylko kupkaobumarłychkomórek. -- Iniktnie zauważył tego wzeszłym tygodniu?Mogli przecież ponownie wykorzystać replikator!NaBogaOjca, inni czekająwkolejce, chętnychjest wielu! -- Czekali na zgodę ojca na usunięcie zarodka -- nerwowo chrząknął Georos. -- Roachie poprosił go, żeby przyszedł dziś z tobą porozmawiać -- O, nie... -- Ethan przejechał ręką po swoich krótkich, ciemnych włosach, niszcząc nienaganną fryzurę. -- Przypomnij mi, żebym podziękował szefowi. Może ma dla mnie jeszcze jakąś czarnąrobotę? -- Tylko kilkapoprawek genetycznych na 5-B; najprawdopodobniej brak enzymów. Myśleliśmy, że sam będziesz chciał to załatwić. -- Zgadzasię. Georos zajął się wypełnianiem zeszytudyżuru. Ethanprawie spóźnił się naspotkanie z ojcem CJB. Podczas porannego obchoduzastał jednego z głównych technicznych obsługującego replikatory przy ogłuszających dźwiękach dyskotekowego hitu Ta noc jest dla nas buchającego z głośników stymulatora. Natrętny rytm doprowadził Ethana do furii. To chyba nie jest najlepsza stymulacja muzyczna dla rozwijających się płodów. Opuszczał salę już przy łagodnych dźwiękach hymnu O Boże Ojców Naszych, wskaż nam drogę w wykonaniu Smyczkowej Orkiestry Kameralnej Zjednoczonego Bractwa. Naburmuszony techniczny demonstracyjnie ziewał. Wnastępnej sali zauważył, że wjednym z zespołówreplikatorównasycenie toksynami odprowadzanymi przez roztwór wymiany osiągnęło siedemdziesiątpięć procent. Nadzorujący techniczny wyjaśnił, że chciał dokonać rutynowej wymiany filtrówdopiero, gdy nasycenie wzrosłoby do przepisowych osiemdziesięciu procent. Ethan jasno i dobitnie objaśnił różnicę między nasyceniem minimalnym a optymalnym i sam dopilnował zmiany filtrów i spadku nasycenia do bardziej już odpowiedniego poziomu czterdziestupięciuprocent. Recepcjonista musiał przywołać Ethana dwa razy, zanim ten go usłyszał, pogrążony w instruowaniu technicznego, jaką dokładnie przejrzystość i odcień żółci powinien mieć roztwór wymiany tlenówi substancji odżywczych wszczytowym momencie operacji. Wybiegł z sali i gdy dopadł wreszcie drzwi gabinetu, zdyszany zatrzymał się na moment, próbując szybko przywrócić sobie godność przedstawiciela ośrodka reprodukcji. Wziął głęboki oddech, co nie miało jednak nic wspólnego z jego galopem po schodach, przybrał uprzejmy wyraz twarzy i pchnął drzwi opatrzone białą plastikową tabliczkąze złotymi literami: "Dr EthanUrquhart, główny specjalistads. biologii reprodukcyjnej". -- Brat Haas? Doktor Urquhart. Bardzo mi miło. Nie, nie... proszę usiąść -- dodał, gdy mężczyzna w gabinecie zerwał się nerwowo, kiwając głową na powitanie. Ethan obszedł jego wielkąpostać, kierując się do swego biurka, zaktórym od razupoczuł się bezpieczniej. Mężczyzna był niedźwiedziej postury, o twarzy ogorzałej od częstego przebywania na słońcu i wietrze. Dłonie, w których teraz nerwowo obracał czapkę, miał mocne i stwardniałe od ciężkiej pracy. Wpatrywał się wEthana. -- Spodziewałem się kogoś starszego -- wymamrotał. Ethan dotknął ogolonego podbródka i gdy zdał sobie sprawę ze swojego gestu, pospiesznie cofnął rękę. Gdyby miał brodę lub chociaż wąsy, ludzie nie braliby go za dwudziestolatka, co zdarzało się bezustannie, nawet mimo jego pokaźnego wzrostu. Brat Haas nosił z dumą dwutygodniową brodę, niepozorną wporównaniu z bujnymi Wąsami, które dowodziły, że wyznaczono go do pełnienia zaszczytnej roli rodzicazastępczego. Rzetelny obywatel. Ethanwestchnął i ponownie wskazał na krzesło.

-- Proszę usiąść. Mężczyznausiadł nakrawędzi krzesła, ściskając czapkę jakby wniemym błaganiu.

Wyjściowe ubranie które miał na sobie, chociaż niemodne i za ciasne; było nieskazitelnie czyste. Ethan zastanawiał się, ile czasu zajęło facetowi wyskrobanie wszystkichdrobinek bruduspod jego zrogowaciałych paznokci. BratHaas uderzył czapkąo udo wroztargnieniu. -- Drogi chłopcze... przepraszam, doktorze, czy... czy coś jestnie tak z moim synem? -- Nic panunie powiedzieli przez komłącza? -- Nie, powiedzieli tylko, żebym przyjechał, więc pożyczyłem ziemiochód z naszej wypożyczalni komunalnej, no i jestem. Ethanzerknął naaktależące nabiurku. -- Aby przejechać całądrogę z Crystal Springs, musiał pan zapewne bardzo wcześnie wstać? Mężczyznawyszczerzył zęby wuśmiechu, którego nie powstydziłby się żadenniedźwiedź. -- Jestem rolnikiem. Przywykłem do wczesnego wstawania. Zresztą, czegóż bym nie zrobił dla mojego chłopca... Wie pan, to mój pierwszy... -- Przejechał ręką po brodzie i zaśmiał się. -- Cóż, to chyba oczywiste. -- Dlaczego właściwie zdecydował się pan na Sevarin zamiastzgłosić się do swojego ośrodkareprodukcji wLas Sands?-- zapytał Ethanz zainteresowaniem. -- Chodziło mi o CJB. WLas Sands nie mieli CJB. -- Rozumiem -- chrząknął Ethan. -- Czy wybrał pan geny CJB z jakichś szczególnychpowodów? Haas przytaknął stanowczo. , -- Wzeszłe żniwa zdarzył się u nas wypadek. Jeden f braci wkręcił sobie rękę wmłockarnię. Typowy wypadek na farmie, ale powiedzieli, że może nie straciłby tej ręki, gdyby lekarz przyjechał wcześniej. Nasza wspólnota się rozrasta. Jesteśmy na samym skraju regionu ziemiotwórstwa. Potrzebujemy własnego lekarza. Każdy wie, że CJB dają najlepszych lekarzy. Trudno powiedzieć, kiedy zbiorę wystarczającą liczbę punktów socjalnych na drugiego syna lub trzeciego... Chciałem wykorzystać tę szansę jak najlepiej... -- Nie wszyscy lekarze sąCJB -- powiedział Ethan. -- Iz pewnościąnie wszyscy z CJB są lekarzami. Haas sprzeciwił się z uprzejmym uśmiechem. --A pan, doktorze? Ethanznówchrząknął; -- Cóż, właściwie jestem CJB-8. Rolnik kiwnął głowąi uśmiechnął się z zadowoleniem. -- Mówią, że jestpannajlepszy. -- Wpatrywał się wEthanadociekliwie, jakby chciał dojrzeć wjego twarzy rysy swego wymarzonego syna. Ethansplótł dłonie nabiurku, aby sprawiać wrażenie uprzejmego i stanowczego zarazem. -- Niestety, przykro mi, że nie powiedziano panu nic więcej. Nie widzę powodu, aby trzymać pana wniewiedzy. Jak pan zapewne podejrzewał, wynikły pewne problemy z realizacją pańskiego zamysłu. Haas podniósł wzrok naEthana. -- Mój syn... -- Hmm, niestety nie. Obawiam się, że nie tym razem. -- Ethanpokiwał współczująco głową. Twarz Haasanagle posmutniała. Po chwili znówpodniósł głowę i spojrzał nalekarzaz nadzieją. -- Czy nie da się już nic zrobić? Wiem, że stosuje się poprawki genetyczne. Jeśli chodzi o koszty, to myślę, że moje bractwo mnie wesprze. Na pewno będę w stanie spłacić dług wwymaganym czasie. Ethanpotrząsnął głową.

-- Jesttylko kilkanieskomplikowanych wad genetycznych, którym potrafimy zaradzić. Można na przykład zapobiec rozwojowi pewnych form cukrzycy poprzez wszczepienie dodatkowego genu do niewielkiej grupy komórek w odpowiedniej fazie ich rozwoju. Niektóre niepożądane geny można od razu usunąć z próbki nasienia przy odfiltrowywaniu wadliwych chromosomówX. Istnieje też wiele innych wad genetycznych, które można stwierdzić bardzo wcześnie, nawet zanim blastula zostanie umieszczona w replikatorze i zacznie formować łożysko. Z każdego zarodka pobieramy jedną komórkę i poddajemy ją rutynowemu badaniu komputerowemu. Niestety, komputer jest tak zaprogramowany, że może wykryć tylko około setki najczęściej spotykanych defektówpłodu. Zdarza się więc, że przeoczy jakąś rzadszą wadę. Takich przypadkówmamy tu rocznie około sześciu. Pański nie jest więc jedyny. Zazwyczaj zarodek usuwamy i zapładniamy następnąkomórkę jajową. Wtensposób oszczędzasię i czas, i pieniądze, gdyż cały proces trwazaledwie sześć dni. --Więc zaczynamy od początku... -- Haas westchnął pocierając brodę. -- Dag ostrzegałmnie, żeby nie zapuszczać ojcowskiej brody przed narodzinami dziecka, bo to przynosi pecha. Chybamiał rację. -- Sytuacja nie jest beznadziejna-- usiłował go pocieszyć Ethan. -- Ponieważ przyczyna niepowodzenia leżała wkomórce jajowej, a nie wnasieniu, ośrodek nie wystawi' panurachunkuzamiesięczny wynajem replikatora. -- Szybko zaznaczył to waktach. -- Czy mam teraz iść naoddział ojcowski, aby oddać nową próbkę? -- pokornie zapytał Haas. -- Tak, oczywiście, zaoszczędzi to panu kłopotu przyjeżdżania tu jeszcze raz. Jest tylko jeden mały problem.-- Ethan chrząknął z zakłopotaniem. -- Obawiam się, że nie jesteśmy już wstanie zaoferować panu CJB. -- Jak to?Przejechałem taki szmatdrogi specjalnie po CJB!-- zaprotestował Haas, bezwiednie zaciskając pięści. -- Mam przecież prawo do wyboru!Czyż nie?! -- No cóż... -- Ethan przerwał, szukając w myślach odpowiednich słów. -- Pański przypadek nie jest pierwszy. Ostatnio mieliśmy jeszcze kilka podobnych problemów z kulturą CJB. Jej stan, jakby to powiedzieć,,, pogarsza się. Prawdę mówiąc, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy -- Wszystkie komórki jajowe, które kultura zdołała wyprodukować przez tydzień, poświęciliśmy na realizację pańskiego zamówienia. -- Haas nie musiał wiedzieć, jak żałośnie niewielka była ta produkcja- -- Pracowali nad tym nasi najlepsi techniczni, pracowałem i ja osobiście, głównie dlatego, że był to jedyny zarodek rozwijający się jeszcze po czwartym podziale komórek. Niestety od tamtej pory naszakulturagenetyczna CJB zaprzestała wogóle wszelkiej produkcji. -- Hmm -- Haas zawahał się, nagle tracąc pewność siebie, ale po chwili wybuchnął na nowo. W takim razie kto mi może pomóc? Wszystko jedno, mogę nawet przejechać cały kontynentwzdłuż i wszerz, ale muszę dostać CJB! Ethanzastanawiał się ponuro, dlaczego właściwie wytrwałość uważa się zacnotę. To chybajakaś cholernapomyłka. Wziął głęboki oddechi, chociaż łudził się dotąd, że zdołatego uniknąć, powiedział: -- Obawiam się, bracie Haas, że nikt. Nasza kulturaCJB byłaostatnią kulturątego typunaAthosie. Haas wyglądał nazszokowanego. -- Jak to, ostatnią?Skąd wtakim razie weźmiemy naszych lekarzy, technicznych? -- Geny typu CJB istnieją, straciliśmy tylko ich kultury -- szybko wtrącił Ethan. -- Wielu mężczyzn na całej planecie nosi te geny w sobie, aby je następnie przekazać swoim synom. -- Ale co się stało z... kulturami?Dlaczego przestały działać? -- dziwił się Haas. -- Chybaichnie zatruto, co?Pewnie jacyś cholerni barbarzyńcy niszcząnasze... -- Nie, nie ! -- krzyknął Ethan. Na Boga, gdyby ta niewiarygodna myśl przerodziła się w plotkę, to dopiero byłyby zamieszki! -- To jest zupełnie naturalny proces. Pierwszą kulturę genów typu CJB sprowadzili Ojcowie Założyciele, kiedy zakładali Athos -- było to prawie dwieście lat temu. Służyła nam bez zarzutu przez tyle lat, a teraz jest już stara i zużyta. Jej okres żywotności dobiega końca; i tak przetrwała o wiele dłużej niż w organizmie... hm -- nie będzie to nieprzyzwoitością z jego strony, jest przecież lekarzem i ma prawo używać odpowiedniej terminologii medycznej -- hm... kobiety. -- I zaraz dodał, zanim Haas zdążył zareagować:-- Chciałbym zaproponować coś innego, bracie Haas. Mój najlepszy techniczny, wspaniały, niezwykle sumienny pracownik, jest JJY-7. Akurat mamy bardzo dobrą kulturę JJY-8. którą możemy panu zaoferować. Sam nie miałbym nic przeciwko temu, aby posiadać geny JJY, ale akurat tak się złożyło, że... -- Ethan ugryzł się w język, gdyż zagłębianie się wswoje osobiste sprawy wrozmowie z klientem byłoby niemałągafą. -- Mam nadzieję, że będzie panzadowolony. Haas dał się w końcu namówić i wyszedł, aby oddać próbkę nasienia w tym samym laboratorium, które jeszcze miesiąc temu opuścił z taką nadzieją. Ethan westchnął ciężko i usiadł wygodniej za biurkiem. Wgłowie huczało mu od posępnych myśli. Potarł dłońmi skronie, co jednak zamiast mu ulżyć, tylko wzmogło napięcie. Męczyła go szczególnie jednamyśl... Każda bez wyjątku kultura komórek jajowych na Athosie pochodzi od pierwszych kultur sprowadzonych przez Ojców Założycieli, co od dwóch lat stanowi wewnętrzną tajemnicę ośrodków reprodukcji. Jak długo jeszcze uda się to utrzymać w tajemnicy przed społeczeństwem? GJB nie jest jedyną wymierającą kulturą genetyczną na Athosie. Ethan podejrzewał, że ma do czynienia ze zjawiskiem o charakterze cyklicznym i że akurat teraz proces wchodzi w stan załamania. Pomyślał o dzieciach rosnących bezpiecznie wreplikatorach, żywionych przez łożyska zmyślnie utkane w miękką sieć mikroskopijnych rurek wymiany płynów. Sześćdziesiąt procent tych dzieci rozwinęło się z zaledwie ośmiu kultur. W przyszłym roku, jeśli jego skryte przewidywania potwierdzą się, sytuacja będzie jeszcze gorsza. Przez ile jeszcze lat

istniejące zasoby komórek jajowych będą wstanie zaspokajać rosnący popyt, aprzede wszystkim zapewnić odpowiedni przyrostnaturalny? Ethanjęknął, gdy wyobraził sobie, jak traci pracę ---jeżeli wcześniej rozwścieczone tłumy niedoszłychojcówo niedźwiedziej posturze nie rozerwągo nastrzępy... Otrząsnął się z ponurychmyśli. Zpewnością coś się zdarzy, zanim sytuacjaosiągnie tak krytyczny stan. Cos się musi stać. Minęły już trzy miesiące, odkąd Ethan wrócił z urlopu i na nowo dał się pochłonąć rutynie pracy. Jego zajęcia sprawiały mu przyjemność, a jednak nie mógł się opędzić od złowieszczych myśli, które nie dawały mu chwili spokoju. Wymarła kolejna kultura komórek jajowych, typ LMS-10, a produkcja komórek EEH-9 zmalała o połowę. Według przewidywańEthanawłaśnie EEH-9 podzieli los CJB jako następna. Pierwszy przełom wtym lawinowym rozwojuwypadkównastąpił nieoczekiwanie. -- Ethan? -- głos Desrochesa, dyrektora kadr, brzmiał dziwnie, nawet przez komłącza. Jego twarz rozjaśniła się uśmiechem, a okolone pokaźną czarną brodą i wąsami usta drgały mu w kącikach. Znikła kwaśna mina, która przez ostatni rok wykrzywiała twarz szefa w ciągłym niezadowoleniu. Ethan, zaciekawiony, ostrożnie odłożył mikropipetę i podszedł do ekranu. -- Tak jest, szefie? -- Chciałbym, abyś natychmiastprzyszedł do mojego gabinetu. -- Właśnie zacząłem zapładnianie... -- Wtakim razie, jak tylko skończysz -- Desroches machnął ręką nazgodę. -- Oco właściwie chodzi? -- Wylądował statek prowadzący roczny spis ludności -- Desroches wskazał palcem w górę, chociaż tak naprawdę jedyna athosańska stacja kosmiczna krążyła po orbicie planety z zupełnie innej strony. -- Przyszła poczta. Cenzura przepuściła twoje czasopisma. Czekają na ciebie na moim biurku wszystkie zeszłoroczne numery. I coś jeszcze. -- Coś jeszcze?Zamawiałem tylko czasopisma. -- To nie dla ciebie, to coś dla ośrodka. -- Desroches pokazał rząd białych zębówwuśmiechu. -- Jak skończysz, to przyjdź zobaczyć -- powiedział i jego twarz zniknęła z ekranu. Jedno było pewne. Zeszłoroczne egzemplarze "Betańskiego Magazynu Medycyny Reprodukcyjnej", sprowadzanego za bajeczne sumy, chociaż niezmiernie interesujące, nie wprawiłyby Desrochesa w tak wyśmienity humor. Ethan spiesznie, ale skrupulatnie, zakończył proces zapładniania i umieścił gotową komórkę w komorze inkubatora. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, za sześć lub siedem dni przeniesie się ją, już wformie blastuli, do jednego z replikatorówmacicznychwsąsiedniej sali. Nie zastanawiając się dłużej, Ethan pognał na górę do gabinetuszefa. Rzeczywiście, w rogu biurka, pod rzędem ekranów komkonsoli, stały równo poukładane dyskietki z kolorowymi tytułami zamówionych przez Ethana czasopism. W drugim rogu stał oprawiony hologram dwóch ciemnowłosych chłopców na pstrym kucyku. Ethan ledwo rzucił okiem na biurko, gdyż wzrok jego od razu przykuła duża biała lodówka stojąca pośrodkupokoju. Jej zielone lampki kontrolne świeciły uspokajająco. Ethan wiedział, co jest w lodówce, właściwie zanim jeszcze przeczytał nalepioną na niej etykietkę: "Dostawy materiałów biologicznych. L.Bharaputra Ltd. Jackson's Whole. Zawartość: zamrożona tkanka ludzka. Rodzaj: komórki jajowe. Sztuk: 50. Dodatkowo z elementem Wymiany ciepła". -- Dostaliśmy je!-- wykrzyknął zachwycony Ethan, klepiąc się po udzie z radości. -- Nareszcie -- uśmiechnął się Desroches. -- Rada Ludności będzie miała prawdziwe święto wieczorem. Nic dziwnego -- co za ulga! Jak pomyślę o tym uganianiu się za dostawcami, o tej przepychance o walutę; obawiałem się, że będziemy musieli wysłać po nie jednego z naszychchłopców. Ethanwzdrygnął się, potem zaśmiał. -- Dzięki BoguOjcu, nikomuto teraz nie grozi. -- Chciwie, ale i z szacunkiem, przejechał ręką po plastikowej obudowie lodówki. -- Wkrótce pojawią się wokół nas nowe twarze. Zadowolony Desroches uśmiechnął się. -- Tak. Cóż, pozostawiam nasz nowy nabytek do twojej dyspozycji. Przekażesz rutynowe prace laboratoryjne technicznym, a sam zajmiesz się tymi tutaj. One mają pierwszeństwo. -- No, chyba! Ethan delikatnie umieścił pojemnik na półce w laboratorium kultur genetycznych i nastawił wewnętrzną temperaturę lodówki na nieco wyższą. Trochę to potrwa. Dziś odmrozi tylko dwadzieścia i wkrótce zimne i puste teraz zbiorniki do podtrzymywania kultur genetycznych zatętnią nowym życiem. Zpowagą dotknął pociemniałej deski kontrolnej zbiornika, wktórym swego czasu tak długo i skutecznie rozwijałasię kulturaCJB-9. Posmutniał, ogarnięty nagłym poczuciem bezsensu.

Pozostałe komórki rozmrozi się dopiero, gdy inżynierowie zainstalują na przeciwnej ścianie nowy ciąg replikatorów. Uśmiechnął się na myśl o powszechnym rozgardiaszu, jaki prawdopodobnie zapanował teraz wośrodku, wyrwanym nagle z monotonii naprawi czyszczenia. Trochę gimnastyki im nie zaszkodzi. Wykorzystując wolną chwilę, zanim komórki się rozmrożą, postanowił przejrzeć swoje nowe czasopisma. Przez chwilę zawahał się. Od czasu awansu na dyrektora departamentu jego status cenzorski wzrósł do bardziej uprzywilejowanego PoziomuA. Teraz nadarzała się pierwsza okazja, aby z tego skorzystać. Pierwsza szansa na to, aby przekonać się, czy jest odpowiednio dojrzały i zdolny do właściwej oceny. Tych dwóch cech, nie może zabraknąć komuś, kto ma dostęp do zupełnie nie ocenzurowanych i nie okrojonych publikacji galaktycznych. Nerwowo zwilżył usta, ale w końcu zebrał się na odwagę i postanowił udowodnić, że jest godny pokładanego wnim zaufania. Wybrał pierwsząz brzegudyskietkę, wsunął jąwczytnik i przejrzał spis treści. Rozczarował się nieco, gdyż większość artykułów, czego się zresztą spodziewał, poświęcona była problemom związanym z zapładnianiem in vivo, w organizmie kobiety, co nie miało dlaniego większego znaczenia. Bohatersko przezwyciężył pierwszy odruch i nawet na nie nie rzucił okiem. Znalazł jeden artykuł na temat wczesnego rozpoznania jakiegoś nieznanego rodzaju raka nasieniowodów i jeszcze jeden, nawet bardzo obiecujący, zatytułowany: O udoskonaleniach przepuszczalności membran wymiany stosowanych w replikatorach macicznych. Replikator wynaleziono na Kolonii Bety, słynącej w całej galaktyce z wybitnych technologii, przede wszystkim do użytku w sytuacjach krytycznych. Większość udoskonaleńreplikatora nadal pochodzi z Bety, co niechętnie przyznaje się naAthosie. Ethan wywołał artykuł o membranach i pełen entuzjazmu zabrał się do czytania. Cała sprawa polegała na nadzwyczaj pomysłowym zazębianiu molekuł lipoprotein i polimerów. Pobudzona wyobraźnia przestrzenna Ethana chłonęła tę koncepcję z zachwytem, zwłaszcza po przeczytaniu artykułu po raz drugi, kiedy udało mu się dokładnie wszystko pojąć. Przez chwilę zatopił się wrozmyślaniach nad tym, czy udałoby się zrobić to samo wSevarinie. Będzie musiał porozmawiać z głównym inżynierem... Zajęty wynajdywaniem w myślach sposobów na realizację swego zamysłu, bezwiednie przeszedł do notki o autorze. Artykuł pochodził z instytutu medycznego w mieście Silica-- Ethannie znał się na geografii galaktycznej, ale nazwabrzmiałacałkiem po betańsku. Ciekawe, jakie to wielkie umysły wpadły na taki pomysł i czyje zręczne dłonie dokonały dzieła... "Dr medycyny Kara Burton i mgr inżynierii biologicznej Elizabeth Naismith..." Nagle zobaczył, że z ekranu wyzierają dwie najdziwniejsze twarze, jakie kiedykolwiek widział. Pozbawione były brody, jak u mężczyzn, którzy nie mają synów, lub u młodych chłopców, a jednak nie posiadały uroku chłopięcej młodości. Blade, delikatne i drobnokościste, ale o wyraźnie zarysowanych liniach i naznaczonych czasem rysach. Jedna postać miała prawie zupełnie siwe włosy, druga była przysadzista i bezkształtnawblado-niebieskim fartuchu lekarskim. Ethan zadrżał, pełen obaw, że ich nieruchome, gorgonie, spojrzenia pomieszają mu zmysły. Nic się jednak nie stało. Po chwili przestał ściskać kurczowo krawędź biurka. Możliwe, że szaleństwo, które opętało męską część galaktyki i sprawiło, że stali się niewolnikami tych istot, było wjakiś tajemniczy sposób powiązane z ciałem. Czyżby jakieś niewytłumaczalne przyciąganie telepatyczne? Zebrał się na odwagę i ponownie spojrzał naekran. Więc tak wygląda kobieta -- a raczej dwie. Zastanowił się, co właściwie czuje. Z ulgą stwierdził, że nic szczególnego. Nic oprócz obojętności, nawet lekkiego wstrętu. Widocznie jego dusza nie była jeszcze skazana na wieczne potępienie w Dolinie Grzechu, oczy wiście jeśli w ogóle miał duszę. Wyłączył ekran z uczuciem niespełnienia. Nie będzie już dzisiaj więcej wystawiał na próbę swojego charakteru. Ostrożnie odłożył dyskietkę nabok. Temperatura w lodówce była już prawie taka, jak trzeba. Przygotował świeże roztwory buforowe, nastawił je na maksymalne schłodzenie, aby ich temperatura odpowiadałatemperaturze lodówki. Założył rękawice izolacyjne, zerwał uszczelki i podniósł wieko. Opakowaniapróżniowe?Próżniowe?! Patrzył ze zdziwieniem nazawartość lodówki. Każdapróbkatkanki powinnabyć umieszczonawoddzielnej kąpieli azotowej. Dziwne szare kawałki, na które patrzył, były opakowane wsposób, który przywodził na myśl szczelnie zawinięte wplastik plastry mięsawsupermarkecie. Serce wnim zamarło z przerażeniai zdumienia. Zaraz, zaraz, bez paniki -- może to po prostu jakaś nowa, nieznana mu jeszcze, galaktyczna technologia. Zaczął ostrożnie grzebać w lodówce, nawet wśród samych opakowańz tkanką, wposzukiwaniu instrukcji. Nic. Czeka go zabawa wchowanego. Długo wpatrywał się w zawartość lodówki, gdy nagle zdał sobie sprawę, że zamiast gotowej tkanki, ma przed sobą tkankę w stanie zupełnie surowym. Będzie musiał sam wyhodować kultury. Przełknął ślinę. Nie jestto przecież zupełnie niemożliwe -- pocieszał się wmyślach. Wziął nożyczki, otworzył jedno z opakowań, którego zawartość wpadła z pluskiem do przygotowanej kąpieli z roztworem buforowym. Ze zdumieniem wpatrywał się w tkankę. Może powinien podzielić ją na mniejsze kawałki, tak aby cała przesiąkła roztworem odżywczym -- nie, lepiej nie teraz, mógłby zniszczyć strukturę komórkową. Najpierw

trzebarozmrozić. Zrosnącym niepokojem przyjrzał się pozostałym kawałkom. Dziwne, dziwne. Jeden z nich, szklisty i okrągły, był sześć razy większy od pozostałych. Wygląd innego, do złudzenia przypominającego twaróg, przyprawiał o mdłości. Ogarnęło go nagłe podejrzenie. Przeliczyłopakowania: trzydzieści osiem. A te duże na dnie? Kiedyś, gdy jeszcze służył w wojsku, zgłosił się na ochotnika do pomocy w kuchni, u rzeźnika, bo już jako młody chłopak zafascynowany był anatomią porównawczą. Nagle olśniłago przerażającamyśl. -- To -- syknął przez zaciśnięte zęby -- jestkrowi jajnik! Spędził całe popołudnie na intensywnych i dokładnych oględzinach. Gdy wreszcie skończył, laboratorium wyglądało jakby cały pierwszy rok zoologii miał tu przed chwilą zajęcia z sekcji zwłok, ale Ethanbył już całkiem, całkiem pewien. Zimpetem otworzył drzwi do gabinetuDesrochesai stanął wnich z zaciśniętymi pięściami, próbując złapać oddech. Desroches, myślami już w domu, właśnie zakładał płaszcz. Hologram na jego biurku jeszcze się świecił -- nie wyłączał go, dopóki nie skończył pracy. Spojrzał na niespokojnątwarz i zmierzwione włosy Ethana. -- Mój Boże, Ethan, co się stało? -- Odpady z naciętychmacic. Resztki z sekcji zwłok, z tego, co wiem. Jednaczwartawyraźnie rakowata, połowanie wpełni rozwiniętai, namiłość boską, pięć nawet nie pochodzi od człowieka. Ikażdabez wyjątku martwa! -- Co? -- Desroches oddychał z trudem, krewodbiegła mu z twarzy. -- To niemożliwe, żebyś spartaczył odmrażanie, prawda?Nie ty! -- Chodź, zobacz. Po prostuzobacz -- wybełkotał Ethan. Obrócił się napięcie i rzucił przez ramię: -- Nie mam pojęcia, ile RadaLudności zapłaciła za to świństwo, ale jedno wiem: ktoś nas cholernie wykiwał. ROZDZIAŁ2

-- Może -- odezwał się z nadzieją wgłosie główny delegat Rady Ludności z Las Sands -- była to zwykła pomyłka. Może myśleli, że materiał miał być przeznaczony dla studentówmedycyny. Ethanzastanawiał się, po co Roachie zaciągnął go na to nadzwyczajne posiedzenie Rady. Jako rzeczoznawcę? Innym razem byłby pewnie onieśmielony tak dostojnym otoczeniem -- puszysty dywan, rozległy widok na stolicę, długi wypolerowany stół z marszczonego drewnai zgromadzone wokół niego poważne, brodate twarze starszyzny. Teraz jednak był tak wytrącony z równowagi, że ledwo to wszystko zauważał. -- To wcale nie tłumaczy, dlaczego w przesyłce, zamiast pięćdziesięciu, było tylko trzydzieści osiem sztuk -- warknął. -- A te cholerne krowie jajniki... CO oni sobie myślą, że my tuminotaury hodujemy? -- Naszaprzesyłkabyłazupełnie pusta-- rzucił posępnie delegatośrodkaz Deleary. -- Okropne! -- skrzywił się Ethan. -- Ktoś nieźle spartaczył robotę i bynajmniej nie wyglądato nazwykłąpomyłkę. Desroches, z wyrazem poirytowania natwarzy, skinął uspokajająco naEthana, który opanował się nieco i dokończył już szeptem: -- To napewno sabotaż. -- Później -- obiecał Desroches. -- Porozmawiamy o tym później. Przewodniczący skończył właśnie przeglądać inwentarze przedłożone muprzez wszystkie dziewięć ośrodkówreprodukcji, umieścił je wswojej komkonsoli i westchnął. -- Dlaczego właściwie wybraliśmy właśnie tego dostawcę?-- zapytał, jakby sam siebie. Prezes podkomisji do sprawzaopatrzenia wrzucił dwie tabletki musujące do szklanki z wodąi z głowąwspartąnarękachobserwował, jak się rozpuszczają. -- Oferowali najniższącenę -- odparł ponuro. -- Złożyłeś przeszłość planety wręce kogoś, kto oferował najniższą cenę?-- zaatakował go któryś z członkówstarszyzny. -- O ile się nie mylę, to wszyscy poparli tę decyzję -- odparł nagle ożywiony prezes podkomisji. -- Pozwolę sobie przypomnieć, że tak naprawdę wszyscy wręcz obstawali przy tym, szczególnie gdy dowiedzieli się, że inny dostawca proponował tylko trzydzieści sztuk za tę samą cenę. Pięćdziesiąt kultur różnego typu dla każdego ośrodka-- o ile pamiętam, wszyscy prawie posikali się ze szczęścia. -- Życzyłbym sobie, panowie, aby to posiedzenie zachowało oficjalny charakter -- ostrzegł przewodniczący. -- Nie stać nas na marnowanie czasu ani na wzajemne obwinianie się, ani na usprawiedliwianie się. Galaktyczny statek prowadzący spis ludności opuszcza orbitę za cztery dni, ato od niego uzależnione sąnasze decyzje na przyszły rok. -- Powinniśmy mieć własne skokowce -- odezwał się ktoś z zebranych. -- Nie bylibyśmy wtedy tak skrępowani, jak teraz, zdani na ich łaskę i zależni od ich rozkładu lotów. -- Wojsko już od kilkulatżebrze o kilka sztuk -- wtrącił ktoś drugi. -- Ciekawe, który z ośrodków chcecie poświęcić, by zdobyć pieniądze na kupno statków?-- żachnął się jeszcze inny członek starszyzny. -- Wojsko i my jesteśmy najważniejsi na liście budżetu, obok ziemiotwórstwa, które produkuje żywność dla naszych dorastających chłopców. Czy chcecie powiedzieć ludziom, że trzeba zmniejszyć o połowę przydział dzieci tylko po to, aby kupić tym błaznom wmundurachparę zabawek, które nie przynosząplanecie żadnychdochodówwzamian? -- Narazie nie przynoszą, ale mogłyby -- wymamrotał drugi głos, obstający uparcie przy swoim zdaniu, -- A co z technologią, którą musielibyśmy sprowadzić z innych planet, i co, na Boga, mielibyśmy eksportować, aby za nią płacić? Trzeba było całej naszej nadwyżki tylko po to, aby... -- Niech skokowce same na siebie zarabiają Gdybyśmy je mieli, moglibyśmy eksportować cokolwiek. Uzyskalibyśmy wtedy wystarczająco dużo waluty galaktycznej, żeby... -- Nawiązywanie kontaktówz tą skalaną kulturą byłoby zdecydowanie wbrewintencjom OjcówZałożycieli -- wtrącił ktoś czwarty. :-- Zdecydowali się na planetę na samym skrajugalaktyki właśnie po to, aby uchronić nas przed... Przewodniczący posiedzeniauderzył stanowczo dłonią wstół. -- Panowie, debaty nad sprawami natury ogólnej leżą wgestii Rady Naczelnej. Spotkaliśmy się tu dzisiaj, aby rozwiązać konkretny problem i to jak najszybciej. -- Stanowczy, poirytowany głos przewodniczącego nie zachęcał do sprzeciwu. Dało się zauważyć ogólne poruszenie, wertowanie notatek i prostowanie kręgosłupów, Jeden z przedstawicieli ośrodka z Barki, zachęcony przez swojego szefa, chrząknął i zaczął mówić: --. Istnieje pewiensposób narozwiązanie tego problemubez opuszczaniaplanety. Moglibyśmy rozpocząć nasząwłasną hodowlę.

-- Ale to właśnie dlatego, że naszych kultur nie da się już hodować, musieliśmy ^ zaoponował ktoś z zebranych. -- Nie, nie, źle się zrozumieliśmy -- szybko wtrącił przedstawiciel Barki, dyrektor kadr, tak jak Desroches. -- Miałem na myśli... -- znówchrząknął -- naszą własną hodowlę żeńskichpłodów. Nie musząbyć przecież zupełnie rozwinięte. Wystarczy, że zdobędziemy jajniki i... i możemy zaczynać od nowa. Wokół stołuzapadłapełnazgorszenia cisza. Przewodniczący wyglądał, jakby przed chwiląwypił butelkę octu. Przedstawiciel Barki skulił się wswoim siedzeniu. -- Nie jesteśmy jeszcze w tak rozpaczliwej sytuacji. Dobrze jednak, że wspomnieliśmy już o tym, o czym każdy z nas prędzej czy później by pomyślał -- odezwał się wreszcie przewodniczący. -- Nie musiałoby to być podane do publicznej wiadomości -- zaproponował przedstawiciel Barki. -- Zdecydowanie nie -- zgodził się przewodniczący. -- Możliwość ta będzie wzięta pod uwagę. Proszę wszystkich zebranych o zaznaczenie w protokołach, że poruszyliśmy tę kwestię. Chcę jednak zauważyć, że mimo wszystko ta propozycja nie rozwiązuje innego problemu, z którym Rada Ludności i cała planeta wiecznie się zmaga, problemu utrzymania różnorodności genetycznej. Nasze pokolenie dotąd nie musiało się o to martwić, ale wszyscy zdajemy sobie sprawę, że trzeba będzie temu stawić czoło w przyszłości. Nié możemy unikać odpowiedzialności, jaka na nas spoczywa; nie możemy ignorować wagi problemu i pozwolić, aby nasi wnukowie znaleźli się w jeszcze bardziej krytycznej sytuacji od naszej. Zebrani odetchnęli z ulgą widząc, że ich wewnętrzny opór można bezpiecznie poprzeć logicznym rozumowaniem. Nawet przedstawiciel Barki wyglądał na Szczęśliwszego. -- Rzeczywiście. Racja. Właśnie -- lepiej upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, jeśli się da... -- Napływ imigrantów mógłby pomóc -- wtrącił się następny członek Rady Ludności; który dodatkowo, przez tydzień w roku pracował dla Departamentu Ministerstwa Imigracji i Naturalizacji -- o ile by do nas napływali. -- Iluimigrantówprzybyłategorocznym statkiem galaktycznym? -- Trzech. -- Niemożliwe!To chybanajniższaliczba whistorii? -- Niezupełnie. Rok temu było tylko dwóch, a dwa lata temu nie było żadnych. -- Pracownik Departamentu Imigracji westchnął. -- Teoretycznie Athos powinien być zalewany uchodźcami. Może Ojcowie Założyciele trochę przesadzili starając się znaleźć jak najdalej położoną planetę. Czasami się zastanawiam, czy w ogóle ktoś stamtąd o nas słyszał. -- Może to właśnie... hm... one nie dopuszczajądo rozpowszechnianiainformacji o naszej planecie. -- Może ci mężczyźni, którzy chcąsię dostać na Athos, są zatrzymywani naStacji Kline -- zastanawiał się głośno Desroches -- i tylko niewieluudaje się przedostać. -- Trzebaprzyznać -- zgodził się mężczyzna z DepartamentuImigracji -- że ci, którym udaje się do nas dotrzeć, wydająsię nieco, jak by to ująć, dziwni. -- To zrozumiałe, zważywszy wjak wstrząsający sposób przyszli na świat. Musiało to spowodować długotrwałe urazy. To nie ichwina. Przewodniczący znówuderzył dłonią o blatstołu. -- Odłóżmy dyskusję na ten temat na później. Tak więc wszyscy zgodnie trwamy przy naszej pierwszej propozycji, czyli wysłaniu kogoś poza planetę w celu zdobycia nowej dostawy kultur. Ethan, wciąż kipiąc gniewem, wybuchnął: -- Panowie!Chybanie zamierzacie ponownie zwrócić się do tych zdzierców!-- Przerwał, gdy Desroches zdecydowanym ruchem wcisnął go z powrotem wfotel. -- Z innego, bardziej godnego zaufania źródła -- dokończył spokojnie przewodniczący, rzucając dziwne spojrzenie w kierunku Ethana. Nie było to spojrzenie nagany; raczej cichej, promiennej satysfakcji. -- Panowie delegaci? Szmer zgody obiegł zebranych wokół stołu, i -- Wniosek przyjęty! Postanowione. Sądzę, że wszyscy też obiecujemy sobie nie popełnić znówtej samej pomyłki; zatem żadnychzakupówbez uprzedniego obejrzenia towaru. Go zatym idzie, musimy teraz wybrać naszego agenta. Doktorze Desroches? Desroches wstał. -- Dziękuję, panie przewodniczący. Poświęciłem dużo czasu na dokładne przemyślenie tego problemu. Wiadomo, że idealny agent, który dokona zakupu, musi przede wszystkim posiadać odpowiednią wiedzę techniczną, aby dobrze ocenić, wybrać, zapakować i przetransportować kultury. To zdecydowanie zawęża wybór. Musi to być również człowiek, który dowiódł swej uczciwości, nie tylko dlatego, że będzie odpowiedzialny zaniemal całąwalutę, którąAthos zdołał zgromadzić wtym roku...

-- Całą-- poprawił go spokojnie przewodniczący. -- RadaNaczelna zatwierdziłato dziś rano. Desroches skinął mugłową. -- I nie tylko dlatego, że przyszłość naszej planety będzie zależeć od jego zdolności do trafnej oceny, ale także dlatego, że musi on być na tyle silny moralnie, aby oprzeć się, hm, Wszelkim, hm, przeciwnościom, które może napotkać naswej drodze. Chodzi mu oczywiście o kobiety, pomyślał Ethan, i to co robią z mężczyznami, cokolwiek to jest. Zastanawiał się, czy Roachie zgłaszał się na ochotnika. Zpewnością miał odpowiednią wiedzę techniczną. Ethan podziwiał jego odwagę, chociaż wydawało mu się, że sposób, w jaki Roachie wychwalał swoją osobę, graniczył z zarozumialstwem. Prawdopodobnie potrzebował tego, aby trochę podbudować swoje chęci i odwagę. Ethan to rozumiał. Tym bardziej, że Desroches decydował się opuścić na cały tok swychdwóchsynów, pozaktórymi dosłownie świata nie widział... -- Powinien to być człowiek, na którym nie spoczywa ciężar obowiązków rodzinnych, tak aby jego nieobecność nie obciążała zanadto przyznanego mu rodzica zastępczego. Brodaci mężczyźni zgromadzeni wokół stołu przytaknęli zgodnie. -- Poza tym musi to być człowiek energiczny i przekonany o wadze swojej misji, który wypełni do końca swoje zadanie, bez względu na przeciwności losu i... hm... wszystko, co mu zechce przeszkodzić. -- Desroches zdecydowanym gestem położył rękę na ramieniu Ethana; na twarzy przewodniczącego, zamiast dotychczasowego wyrazucichej satysfakcji, wykwitł promienny uśmiech. Nawpół wypowiedziane gratulacje i wyrazy współczucia uwięzły Ethanowi wgardle. W głowie miał pustkę z wyjątkiem jednego, bezradnego, uparcie powracającego krzyku: "Dostanę cię zato, Roachie!" -- Panowie, przedstawiam wam doktoraUrquharta. -- Desroches usiadł i uśmiechnął się radośnie do Ethana. -- Twojakolej naprzemowę -- ponaglił. W drodze powrotnej do Sevarinu w ziemiochodzie Desrochesa panowała długa i ponura cisza. Wreszcie Desroches, trochę nerwowo, przerwał milczenie. -- Jak myślisz, czy czujesz już, że sobie z tym poradzisz? -- Nieźle mnie wrobiłeś -- odburknął Ethan. --- Wszystko sobie wcześniej obmyśliliście z przewodniczący ni, --' Musieliśmy. Wiedziałem, że jesteś zbytskromny, aby się zgłosić samemu. Skromny, cholera!Po prostuwiedziałeś, że łatwiej mnie będzie wto wrobić, jeśli hie będę miał możliwości obrony. -- Stwierdziłem, że najlepiej nadajesz się do tej roboty. Bóg Ojciec wie, kogo wybrałaby komisja, gdyby pozostawiono jej decyzję. Może tego głupka Frankina z Barki. Chciałbyś, aby przyszłość Athosaspoczywała wjego rękach? -- Nie --. zgodził się niechętnie Ethan, ale zaraz zmienił zdanie. -- Tak!Niechto właśnie onjedzie i przepadnie gdzieś tam we wszechświecie. Desroches zaśmiał się, błyskając zębami wmdłym świetle tablicy rozdzielczej. -- Pomyśl tylko o punktach socjalnych, które za to dostaniesz! W ciągu roku dorobisz się pozwolenia na trzech synów, co normalnie zajmuje całe dziesięć lat. To jest coś. Ethanowi zrobiło się ciepło na sercu, gdy wyobraził sobie stojący na jego biurku hologram z trójką żywych i roześmianych chłopców. Byłyby oczywiście przejażdżki konno i długie, słoneczne wakacje pod żaglem, powiewwiatru wuszach i smak wody na wargach, tak jak to było z jego ojcem, poza tym zamieszanie, hałas i chaos w domu rozbrzmiewającym dziecięcą radością... Powiedział jednak ponuro: -- Jeśli mi się uda i jeśli wrócę. Poza tym już teraz mógłbym mieć syna i zarobiłem połowę punktówna drugiego. -- Owiele więcej by to dlamnie znaczyło, gdyby wykwalifikowali na mojego rodzicazastępczego tego, kogo jachcę. -- Wybacz moją szczerość, ale to właśnie z powodu takich ludzi, jak twój przyrodni brat, nie można przenosić zarobionych punktów socjalnych na inne osoby -- rzekł Desroches. -- Jestczarującym młodym człowiekiem, Ethanie, ale musisz przyznać, że zupełnie nieodpowiedzialnym. -- Jestjeszcze młody -- tłumaczył Ethan z zakłopotaniem. -- POprostu potrzebuje jeszcze trochę czasu, aby się ustatkować, -- Trzy lata młodszy od ciebie, prawda? Nonsens. Nie ustatkuje się tak długo, jak długo będzie mógł na tobie żerować. Sądzę, że lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś znalazł wykwalifikowanego już rodzicazastępczego i zaakceptował go jako partnera, zamiaststarać się uczynić rodzicazastępczego z Janosa. -- Może nie wplątujmy w to mojego życia osobistego, co? -- żachnął się Ethan, w głębi duszy dotknięty uwagami Desrochesa, i zaraz dodał trochę wbrew temu, czego się przed chwilądomagał: -- Które i tak zostanie całkowicie przez tę misję zrujnowane. Wielkie dzięki.

-- Skulił się wsiedzeniuspoglądając przez okna ziemiochodu wciemność nocy. -- Mogło być gorzej -- rzekł Desroches. -- Mogliśmy cię tam wysłać jako żołnierza rezerwy, podlegającego rozkazom wojskowym, wypłacając ci tylko żołd. Na szczęście załapałeś, o co chodzi. -- Wiedziałem, że to nie żarty. -- To nie były żarty. -- Desroches westchnął i po chwili powiedział już weselej: -- Nie wybraliśmy cię przypadkowo, Ethan. Nie będzie cię łatwo zastąpić wośrodku. Desroches wysadził Ethanatuż przy wejściudo jego mieszkania, które Ethandzielił ze swoim bratem, asam odjechał wkierunkuprzedmieści, przypominając wcześniej Ethanowi, że ma być jutro wcześnie rano wośrodku. Ethan westchnął wodpowiedzi. Cztery dni. Tylko dwa na przygotowanie swojego głównego asystenta do przejęcia niespodziewanychobowiązkówi nazałatwienie swoich osobistychspraw. Czy powiniensporządzić testament? Jeden dzień na uzyskanie wszystkich koniecznych informacji i wskazówek od Rady Ludności, a potem pozostanie mu tylko stawić się na stacji odpraw statków kosmicznych. Zbuntowany Umysł Ethananie chciał przyjąć do wiadomości, że to wszystko działo się naprawdę. Tyle spraw w ośrodku pozostanie nie rozwiązanych. Przypomniał sobie nagle syna brata Haasa, szczęśliwie poczętego z JJY trzy miesiące temu. Ethan planował osobiście doglądać przyjścia dziecka na świat, tak jak osobiście doglądał procesu zapładniania -- zobaczyć początek i koniec. Chciał chociaż przez chwilę radować się owocami swej pracy. Niestety, gdy dziecko urodzi się, onjuż będzie daleko. Tuż przed drzwiami potknął się o elektryczny rower Janosa, porzucony beztrosko wśród doniczek z kwiatami. Chociaż Ethan podziwiał idealistyczną obojętność Janosa wobec Wszelkichdóbr materialnych, to jednak czasami marzył, żeby jego bratbardziej dbał o rzeczy. Niestety z Janosem zawsze tak było. Janos był synem rodzica zastępczego, przyznanego ojcowi Ethana. Obaj ojcowie wychowywali swych synów razem, razem prowadzili interesy, których podstawą była eksperymentalna hodowla ryb na wybrzeżu Prowincji Południowej, pod koniec przynosząca zyski. Razem przechodzili przez życie. Nigdy żaden ż synów nie był wyróżniany. Ethan, najstarszy, zawsze żądny wiedzy mól książkowy, od urodzenia przygotowywany do studiów wyższych i ważnego stanowiska; Steve i Stanislaus, urodzeni wtym samym tygodniu, każdy poczęty z kultury przeznaczonej dla partnera ich ojca; Janos, tryskający energią, żywy i dowcipny; Bret, najmłodszy, uzdolniony muzycznie -- to rodzinaEthana. Tęsknił za nimi aż do bólu, wwojsku, wszkole, wSeverinie, swoim nowym, niezastąpionym miejscupracy. Kiedy Janos, znudzony życiem na wsi i ciekawy miasta, sprowadził się do niego, Ethan poczuł się lepiej. Nieważne, że przybycie Janosa położyło kres nieśmiałym eksperymentom towarzyskim Ethana. Ethan, któremu mimo swych sukcesów brakowało śmiałości w obcowaniu z ludźmi, nie znosił samotności i chętnie skorzystał z nadarzającej się Okazji, by się od niej uwolnić. Wraz z Janosem z przyjemnością wrócili do wygodnego układu łączącej ich, gdy byli jeszcze podrostkami, bliskości seksualnej. Dzisiejszego wieczora, jak jeszcze nigdy, Ethan pragnął spokoju i pocieszenia, Wgłębi duszy bardziej przerażony niż dał to po sobie poznać wrozmowie z Desrochesem. Wmieszkaniubyło ciemno i dziwnie cicho. Ethan szybko obszedł wszystkie pokoje i wkońcuz niechęciąwszedł do garażu. Jego lekkolot zniknął. Wykonany na zamówienie, pierwszy owoc rocznego oszczędzania pieniędzy niedawno pomnożonych dzięki awansowi na dyrektora departamentu, był w posiadaniu Ethana dopiero od dwóch tygodni. W pierwszym odruchu chciał zakląć, ale się powstrzymał, Właściwie i tak miał zamiar pozwolić Janosowi przelecieć się, jak tylko sam nacieszy się tą nowością. Zostało muzamało czasu, aby mapować go nakłótnie o drobnostki. Wszedł do mieszkania i ruszył ku sypialni: Zatrzymał się w połowie drogi -- za mało czasu. Sprawdził w komkonsoli. Naturalnie żadnej wiadomości, Janos najwyraźniej zamierzał wrócić do domu przed Ethanem. Spróbował połączyć się z lekkolotem przez komłącza -- żadnej odpowiedzi. Nagle uśmiechnął się pod nosem, wystukał na komkonsoli numer dostępu do sieci miejskiej i podał swój kod. Radiolatarnia była jednym z licznych technicznych udoskonaleń, w jakie wyposażone były modele luksusowe -- no i znalazł się, zaparkowany w Parku Założyciela, niecałe dwa kilometry stąd. Prawdopodobnie Janos bawił się gdzieś w pobliżu. Świetnie, czemu nie miałby porzucić domowej rutyny i rozerwać się trochę z Janosem. Janos pewnie zdziwi się nieźle, gdy zobaczy, że Ethan nie gniewa się za pożyczenie lekkolotu bez jego pozwolenia. Pedałował w kierunku Parku Założyciela, delektując się cichym mruczeniem elektrycznego roweru i rześkim powiewem nocnego wiatru we włosach i na twarzy. Gdy dojechał na miejsce, zadrżał, nie z zimna jednak, ale na widok mrugających świateł pogotowia. O Boże Ojcze, chyba nic się nie stało. Nie powinien wpadać w panikę tylko dlatego, że Janos i ekiparatunkowaznajdująsię wtej samej okolicy. Nie było widać ani karetki, ani policji, tylko dwa wozy holownicze. Co tu robi w takim razie ten ciekawski tłumek, skoro nie ma ofiar? Zatrzymał rower w pobliżu kępy szumiącychdębówi spojrzał wgórę, wysoko, podążając oczyma za spojrzeniami gapiówi wąskimi smugami białego światłapenetrującego listowie. Jego lekkolot. zaparkowany naszczycie dwudziestopięciometrowego dębu. Nie. Rozbity na szczycie dwudziestopięciometrowego dębu. Wszystkie łopatki śmigła powyginane i zupełnie niezdatne do użytku, skrzydła na wpół wysunięte i poskręcane wyłamane na oścież drzwi huśtające się bezradnie na wietrze -- na chwilę przestało mu bić serce, gdy ujrzał zwisające z kabiny pilota pasy bezpieczeństwa. Wiatr zagwizdał, gałęzie skrzypnęły złowrogo, a tłumek roztropnie cofnął się o krok. Ethan przepchnął się do przodu i spojrzał na chodnik -- śladów krwi naszczęście nie było... -- Hej, proszę pana, niechpanlepiej stamtąd odejdzie.

-- To mój lekkolot-- jęknął Ethan. -- Na drzewie... -- Chrząknął, próbując nadać głosowi normalne, o oktawę niższe brzmienie. Widok jego lekkolotu na drzewie miał w sobie coś hipnotycznie fascynującego. Gdy udało musię wreszcie oderwać oczy od lekkolotu, obrócił się i rozpaczliwie chwycił mechanikazakurtkę. -- Facet, który kierował, gdzie...? -- Zabrali go kilkagodzintemu. -- Do SzpitalaOgólnego? -- Gdzie tam, do szpitala. Nic mu się nie stało. Jego kumpel miał rozciętą głowę, ale chyba tylko odwieźli go karetką do domu. Tego, co kierował, zabrali na miejską komendę policji. Śpiewającego. -- O, chole... -- To panjest właścicielem pojazdu?-- zagadnął Ethana mężczyzna wmundurze straży parkowej. -- Tak, nazywam się EthanUrquhart. Mężczyznawyciągnął podręcznąkomkonsolę, wcisnął parę guzikówi wydrukował formularz. -- Czy zdaje pan sobie sprawę, że to drzewo ma aż dwieście lat? Zasadzili je sami Ojcowie Założyciele. To drzewo o niezastąpionej wartości historycznej. A teraz jest rozpołowione od góry do dołu. -- Mam go, Fred -- krzyknął ktoś z góry. -- Spuszczaj! -- Odpowiedzialność zaszkody... Słychać było skrzypnięcie gałęzi uwolnionych od ciężaru, szelestliści i przerażony jęk gapiów, wodpowiedzi nanagłązmianę pracy silnikaantygrawitatora. -- O, cholera!-- rozległ się wrzask naszczycie drzewa. Tłumek rozproszył się z okrzykami grozy. Przez umysł Ethana zdążyła przemknąć tylko histeryczna myśl: pięć metrów na sekundę -- pomnożone przez dwadzieścia pięć metrów pomnożone przez ile kilogramów...? Lekkolot spadł na granitowy bruk nosem w dół i pod wpływem uderzenia jego jaskrawoczerwony korpus pokrył się cały drobną siatką pęknięć. W ciszy, jaka nagle zapadła, Ethanwyraźnie słyszał delikatne brzęczenie zamierającej drogiej elektronicznej maszynerii. Naodgłos krokówEthananagładkiej posadzce miejskiej komendy policji zdziwiony Janos raptownym ruchem zwrócił kuniemupokrytąjasnymi włosami głowę. -- Ach, to ty, Ethan-- odezwał się płaczliwie. -- Miałem wręcz okropny dzień. -- Przerwał. -- Czy... znalazłeś lekkolot? -- Owszem. -- Wszystko będzie wporządku, jato załatwię. Wezwałem już mechaników. Brodaty sierżantsiedzący naprzeciwko Janosa zaśmiał się ironicznie. -- Może wyklująsię nam nadrzewku malutkie lekkociątka. -- Już go ściągnęli -- uciął krótko Ethan. -- Zapłaciłem już mandatza drzewo. -- Za drzewo? -- Za wyrządzone szkody. -- Hm. -- Jak to się stało?-- zapytał Ethan. -- To przez ptaki -- tłumaczył się Janos. -- Aha, ptaki. Ściągnęły cię nadół, co?

Janos zaśmiał się nerwowo. Ptasi mieszkańcy miasta, będący bez wyjątku potomkami zmutowanych kurczaków; które uciekły wczesnym osadnikom i na nowo zdziczały, stanowili całkiem zróżnicowaną gromadkę, wśród której widać już było pierwsze oznaki wytwarzania się gatunków. Daleko im jednak było do orlich lotów. Mieszkańcy miasta-- zapytał Ethan, pospiesznie obliczając wmyślachostatnie znane mudochody brata. -- No, niezupełnie. Chodźmy do domu. Głowa mi pęka. Sierżant wydał rzeczy osobiste Janosa; Janos podpisał pokwitowanie, nawetnańnie patrząc. W drodze powrotnej Janos nie odzywał się, wykorzystując hałas roweru jako pretekst, co było błędem z jego strony, gdyż Ethan zyskał na czasie, aby jeszcze raz przeprowadzić wmyślachobliczenia. -- Jak się z tego wykupiłeś?-- zapytał brata, gdy weszli do mieszkania. Zerknął nazegar. Zatrzy godziny powinienwstawać do pracy. -- Nie martwsię -- odparł Janos, wkopując buty pod kanapę i wchodząc do kuchni. -- Tym razem nie z twojej kieszeni. -- Wtakim razie z czyjej?Przecież nie pożyczyłeś pieniędzy od Nicka, prawda?-- domagał się wyjaśnieniaEthan, podążając zaJanosem. -- Co ty. On jest jeszcze bardziej spłukany niż ja. -- Janos wyciągnął z szafki bulwę piwa, zerwał zębami powłokę chłodzącą i pociągnął spory łyk. -- Nie majak dobry klin. Chcesz trochę?-- zaoferował chytrze. Ethannie połknął haczykai nie dał się sprowokować do wygłoszenia wykładuo alkoholowychnawykachJanosa, co wyraźnie było jego intencją. -- Chcę. Janos podniósł brwi ze zdziwienia i rzucił mu bulwę. Ethan chwycił ją, opadł na krzesło i wyciągnął wygodnie nogi. To był błąd: dopiero gdy usiadł, poczuł obezwładniającąfalę wyczerpaniapo emocjachcałego dnia. -- Jak zapłaciłeś kary, Janos. Janos odsunął się od niego. -- Odjęli mi zanie moje punkty socjalne, oczywiście. -- O Boże -- jęknął Ethan ze znużeniem w głosie. -- Przysięgam, że odkąd wyszedłeś Ztego przeklętego wojska, nic tylko się cofasz! Każdy, dosłownie każdy, nawet bez własnej inicjatywy, zebrałby już dawno wystarczająco dużo punktówsocjalnych, aby być kwalifikowanym na rodzica zastępczego! -- Wstrząsnęła nim wściekła żądza walnięciaJanosagłowąo ścianę. Powstrzymała go jedynie myśl o okropnym wysiłku, jaki wiązał się z wstaniem z krzesła. -- Nie będę mógł powierzyć ci dziecka na cały dzień, jeśli dalej tak się będziesz zachowywał! -- No i dobrze, kto cię o to prosi? Nie mam czasu na zajmowanie się miniaturowymi fabrykami gówna. Psują styl. No, może nie twój... To ty jesteś napalony na ojcostwo, anie ja. Praca w nadgodzinach w tym ośrodku pomieszała ci w głowie. Kiedyś byłeś fajniejszy. -- Janos zorientował się, że tym razem już przekroczył granice zadziwiającej cierpliwości Ethana, zaczął więc powoli wycofywać się do łazienki. -- Ośrodki reprodukcyjne są sercemAthosa -- powiedział z goryczą Ethan -- naszą przyszłością. Ale Ciebie nie obchodzi Athos, prawda? Ciebie nie obchodzi nic poza własnym tyłkiem. Hm -- Janos uśmiechnął się pod nosem z zamiarem obrócenia złości Ethanawnieprzyzwoity żart, ale powstrzymał się, gdy zobaczył jego spochmurniałątwarz. Ethan poczuł nagle, że nie miał już siły walczyć. Z bezwładnej dłoni wypuścił na podłogę pustą bulwę piwa. Usta wykrzywiły mu się w sardonicznym uśmiechu rezygnacji. -- Możesz sobie wziąć lekkolot, gdy wyjadę. Janos zatrzymał się, blady od szoku. -- Gdy wyjedziesz?Ethan, janie chciałem. -- Och, nie o to chodzi. To nie ma nic z tobą wspólnego. Zapomniałem, że jeszcze nic nie wiesz. Rada Ludności wysyła mnie, abym załatwił dla nich jakiś pilny interes. Misjarządowa. Ściśle tajne. Mam jechać na Jackson's Whołe. Nie będzie mnie co najmniej rok. -- I kogo tu nic nie obchodzi? -- wściekł się Janos. -- Wyjeżdżasz sobie na cały rok, tak po prostu. A co ze mną? Co ja mam zrobić, gdy ty... -- Janos zamilkł gwałtownie. -- Ethan, czy... czy Jackson's Whole to nie jest przypadkiem planeta? Tam? Tam gdzie sąONE?

Ethanprzytaknął. -- Wyjeżdżam za cztery, nie, już za trzy dni. Zabiera mnie statek galaktyczny, który przeprowadza spis ludności. Daję ci wszystkie moje rzeczy. Nie wiem, co się tam może zdarzyć. Nieruchoma, bladatwarz Janosabyła już zupełnie trzeźwa. -- Idę się umyć. -- Powiedział po chwili słabym głosem. Nareszcie spokój. Ethanpogrążył się we śnie, siedząc nadal nakrześle, zanim jeszcze Janos wyszedł z łazienki. ROZDZIAŁ3 -- Stacja Kline budowała i rozrastała się przez trzysta lat; mimo to Ethan był zaskoczony jej ogromem i skomplikowaną strukturą. Rozpierała się dumnie wprzestrzeni, w której przecinało się co najmniej sześć tras skokowców, jeden za drugim wynurzających się nagłymi susami z podprzestrzeni. Wokół pobliskiej, wygasłej od tysiącleci gwiazdy nie krążyły żadne planety, tak więc Stacja Kline obracała się wolno po orbicie z dala od swego źródła grawitacji, wieńcząc niczym korona mroźne, nieprzeniknione ciemności. Stacja szczyciła się bogatą historią, zanim jeszcze pierwsi osadnicy pojawili się na Athosie; była bazą wypadową dla szlachetnego eksperymentu Ojców Założycieli; Chociaż nie sprawdzała się jako twierdza, była świetnym miejscem do robienia interesów. Wiele razy przechodziła z rąk do rąk, gdy ten czy ów z sąsiadów zapragnął jej jako stróżaswychwrótlub źródła przepływu gotówki. Teraz Stacja utrzymywałachwiejnąniezależność politycznąopartąnaprzekupstwie, stanowczości, elastyczności winteresach i nieugiętej, graniczącej z patriotyzmem, lojalności mieszkańców. Sto tysięcy rodowitych obywateli Stacji żyło wjej niezliczonych, labiryntowych odnogach, które wgodzinachszczytuzalewały pięć razy liczniejsze tłumy przyjezdnych. Tyle dowiedział się Ethan od załogi statku galaktycznego. Członkami załogi było ośmiu mężczyzn, ale nie, jak się okazało, z powodu obowiązujących przepisówczy z racji poszanowania athosańskich praw, lecz dlatego, że kobiety pracujące dla Biura niechętnie decydowały się na pięciomiesięczny rejs bez schodzenia na ląd. Pobyt nastatku pozwolił Ethanowi na zaczerpnięcie oddechu przed zanurzeniem się w otchłań obcej mu galaktycznej kultury. Załoga była dla niego miła, ale nie na tyle, aby naruszyć granice bojaźliwego dystansu, który wytwarzał, tak więc większość czasu spędził we własnej kabinie naczytaniui rozmyślaniuo swoichzmartwieniach. W ramach przygotowań do misji postanowił przeczytać te wszystkie artykuły ze swojego "Betańskiego Magazynu Medycyny Reprodukcyjnej", które albo traktowały o kobietach, albo były przez nie napisane. Na statku znajdowała się oczywiście biblioteka, ale jej zawartość z całą pewnością nie przeszła przez kontrolę Athosańskiej Rady Cenzorów, a Ethan nie był pewien, na jaką swobodę działania pozwalała mu jego misja. Lepiej trzymać się cnoty, przekonywał siebie posępnie; zapewne mu się przyda. Kobiety. Chodzące replikatory maciczne, cóż innego. Nie był pewien, czy kuszą do grzechu, czy może zarażają grzechem jak chorobą, czy też po prostu grzech leży w ich naturze, będąc ich nieodłączną cechą, tak jak nieodłączną cechą pomarańczy jest ich soczystość. Żałował teraz, żejako chłopiec nie uważał bardziej na lekcjach religii, chociaż i tak temat ten ż jakichś tajemniczych przyczyn skrzętnie omijano. Teraz, gdy w ramach skromnego eksperymentu naukowego przeczytał jeden ze swoich"Magazynów" bez patrzenia na nazwiska, odkrył, że jedynie napodstawie tekstunie jestwstanie odróżnić płci autora. To nie miało sensu. Może to nie ich umysły, lecz dusze były tak odmienne?Autorem jednego z artykułów, o którym był pewien, że został napisany przez mężczyznę, okazał się betański hermafrodyta. Hermafrodyci nawet nie istnieli, kiedy Ojcowie Założyciele uciekli naAthos, i gdzie tu ich dopasować? Przez chwilę był wkropce, gdy wyobraził sobie konsternację biurokratów wAthosańskim Urzędzie Celnym, gdyby taki właśnie hermafrodyta zgłosił się do nich z prośbą o wizę wjazdową. Musieliby zadecydować, czy zaakceptować jego męską część, czy odrzucić żeńską -- prawdopodobnie sprawę przekazywano by do rozpatrzenia różnym komisjom przez całe stulecie, awtym czasie hermafrodyta zdążyłby sam szczęśliwie rozwiązać problem, umierając ze starości. Odprawa celna na Stacji Kline była męcząca. Przeprowadzano najdokładniejszą kontrolę mikrobiologiczną, jaką Ethan kiedykolwiek widział. Jak się okazało, na Stacji nieważne było, czy ktoś przemycał broń, narkotyki lub uchodźców politycznych. Najważniejsze, by jego buty nie były siedliskiem zmutowanych grzybów. .Przerażenie Ethana i -- co musiał sam przed sobą przyznać -- zachłanna ciekawość osiągnęły szczyt, gdy wreszcie pozwolono mu zejść ze statku giętkim tunelem prosto na spotkanie z resztąwszechświata. Na pierwszy rzut oka ta reszta wszechświata była rozczarowująca -- obskurna i zimna przystań do wyładunku frachtowców. Było to z pewnością pełne maszynerii, robocze oblicze Stacji, przypominające spodnią stronę gobelinu, który zachwycawierzchnim wzorem. Ethanzastanawiał się, które z dwunastu wyjść prowadziło do osad ludzkich. Załoga statku najwyraźniej była zajęta, gdyż nie było jej nigdzie widać; obsługa kontroli mikrobiologicznej zniknęła zaraz po spełnieniu swoich obowiązków, zapewne po to, by zająć się innymi. Tylko przy wejściu na rampę stała oparta o ścianę samotna postać w swobodnej pozie, jaką ludzie bezczynni zwykli przyjmować obserwując pracę innych. Ethanzbliżył się z zamiarem zapytania o drogę. Odprasowany, jasnoszary mundur nie wydawał mu się znajomy, ale od razu było widać, że jest to mundur wojskowy, nawet gdyby u pasa nie zwisała broń. Był to tylko przepisowy obezwładniacz, ale wyglądał na zadbanego i często używanego. Smukły, młody żołnierz podniósł oczy na zbliżającego się Ethana, oszacował go, jak mu się zdawało, jednym rzutem okai uśmiechnął się uprzejmie. -- Przepraszam pana -- zaczął Ethan i przerwał niepewnie. Biodra zbyt szerokie jak na tak szczupłą sylwetkę, oczy zbyt duże i zbyt szeroko rozstawione, kształtny nos,

drobnokościstaszczękai cienka, bezwłosa skóra, delikatna jak u dziecka-- mógłby to być jakiś szczególnie elegancki młodzieniec, ale... Jej śmiech, zbyt głośny dla zaczerwienionych uszu Ethana, rozbrzmiał donośnie jak dzwon. -- Pewnie jesteś Athosańczykiem -- zaśmiewała się. i, Ethan zaczął się powoli wycofywać. Cóż, nie wyglądała jak dojrzałe wiekiem autorki artykułu z "Betańskiego Magazynu Medycyny Reprodukcyjnej". Jego pomyłka byłazupełnie zrozumiała. Przysięgał sobie wcześniej, że będzie unikać rozmówz kobietami, naile to tylko możliwe, i oto co go spotyka. -- Jak możnasię stąd wydostać?-- wymamrotał, rzucając spłoszone spojrzenianaprzystańdlafrachtowców. Podniosłabrwi ze zdziwieniem. -- Nie dali ci mapy? Ethannerwowo zaprzeczył ruchem głowy. -- Coś takiego, to przecież dosłownie zbrodnia wysłać obcego bez mapy naStację Kline. Mógłbyś wyruszyć w poszukiwaniu kombaru i umrzeć z głodu, zanim byś znalazł drogę powrotną. O, a oto człowiek, którego szukam. Cześć Dom! -- pozdrowiła jednego z członkówzałogi statku galaktycznego, który właśnie przechodził przez przystań z workiem przewieszonym przez ramię. Mężczyzna zmienił kierunek i powoli wyraz irytacji najego twarzy ustąpił lekko zdziwionej i przymilnej minie. Ethannie widział go jeszcze tak wyprostowanego i zadowolonego z siebie. -- Czy my się znamy?Mam nadzieję, że tak... -- Powinniśmy. Przez dwalatasiedziałeś ze mną wławce naszkoleniuratunkowym. Przyznaję, że było to dość dawno. -- Przeczesała dłonią ciemne, ostrzyżone loki. -- Wyobraź sobie tę samą osobę z dłuższymi włosami. No, pomyśl trochę, przecież regeneracjanie zmieniłamnie aż tak bardzo!To ja, Elli. Jego ustaułożyły się wzdziwione "O". -- Nabogów!Elli Quinn?Co ty z sobą zrobiłaś? Kobietadotknęłazgrabnie uformowanej kości policzkowej. -- Całkowitaregeneracjatwarzy. Podobaci się? -- Fantastyczne! -- Betańska robota, jak widać. Najlepsza. -- Tak, tylko -- Dom zmarszczył twarz -- dlaczego? O ile pamiętam, nie byłaś wcale aż tak okropna, by nie można było na ciebie patrzeć, zanim uciekłaś, aby dołączyć do najemników. -- Obdarował jąuśmiechem, jakby miał ochotę dać jej nieśmiałego kuksańcawżebra, ale ręce miał nadal splecione zaplecami jak chłopiec zaladąwpiekarni. -- A może uśmiechnęłasię do ciebie nagle fortuna?, Znówdotknęła twarzy, tym razem bez uśmiechu. -- Nie, porywanie statków mnie nie interesuje. To była raczej konieczność. Kilka lat temu, podczas abordażu statku kosmicznego gdzieś w okolicach Tau Verde, dostałam wgłowę podmuchem plazmy. Wyglądałam dość zabawnie bez twarzy, więc admirał Naismith, który nie lubi półśrodków, kupił mi nową. -- Aha--- Dom wyglądał nazbitego z tropu. Ethan, którego entuzjazm Doma dla estetycznych walorów twarzy kobiety wprawiał w zakłopotanie swą błahością, szczerze współczuł kobiecie z powodu wypadku. Każde opażenie plazmą było czymś potwornym; to, które przeżyła, prawdopodobnie omal jej nie zabiło. Przyjrzał się; jej twarzy Z nowym, zawodowym zainteresowaniem. -- Czy nie zaczęłaś pracować z grupąadmirała Osera? -- zapytał Dom. -- Nosisz ichmundur, prawda? -- Ach, pozwól, że się przedstawię. Komandor Elli Quinn, Wolna Flota NajemnaAdmirała Dendariiego, do usług. -- Zgięła się w dworskim ukłonie. -- Dendarii . przejął grupę Osera, ich umundurowanie i mnie; był to krok w górę, muszę ci powiedzieć. Ale teraz, po raz pierwszy od dziesięciu lat mam urlop i chcę się dobrze zabawić. Wyskakiwać nagle przed starym szkolnym kolegą, przyprawiając go o atak serca, kłuć w oczy moim stanem konta wszystkich tych, którzy przepowiadali, że źle skończę. Skoro mowao złym końcu, wydaje mi się, że wypuściłeś swego pasażerasamopas bez mapy. Dom spojrzał podejrzliwie nanajemniczkę. -- To chyba nie miał być żart, prawda?Podróżuję tak wkółko już od czterechlati czuję się cholernie zmęczony tymi samymi głupkowatymi, szczeniackimi żartami... Śmiechnajemniczki znówodbił się dźwięcznym echem od stalowychbelek stropu. -- Oto odkryliśmy, z jakichto tajemniczych powodówcię opuszczono, Athosańczyku-- zwróciłasię do Ethana.

-- Czyż wobec takiego obrotu sprawy nie powinnam wziąć go pod rękę jako osoba, która z racji swej płci nie będzie narażona na podejrzenia o, hm, nienaturalne skłonności seksualne? -- Jeśli o mnie chodzi, to proszę bardzo -- wzruszył ramionami Dom. -- Jamam żonę, któranamnie czeka. -- Ostentacyjnie odsunął się od Ethana. -- Ho, ho. Zajrzę do ciebie później, dobrze?-- zaproponowała. Mężczyznaprzytaknął z pewnym żalem i ruszył wgórę rampy sprężystym krokiem. Ethan, pozostawiony sam na z kobietą, zdławił gwałtowną chęć, aby za nim pobiec i błagać o pomoc. Przypomniało mu się, jak ktoś mu mówił, że niewolnicze przywiązanie do pieniądza jest jedną z charakterystycznych cech potępieńców, i teraz ogarnęło go przerażające podejrzenie, że kobiecie chodzi o jego portfel -- a on miał przy sobie całe zasoby finansowe Athosa. Całą Uwagę skupił nazwisającej ujej pasabroni. Rozbawienie ożywiło jej twarz. -- Nie martwsię, nie zjem cię, -- Roześmiałasię nagle. -- Terapia nawracającanie jestwmoim stylu. -- Tak -- wykrztusił Ethani chrząknął. -- Jestem człowiekiem wiernym -- głos musię załamał -- jestem wierny Ja... Janosowi. Czy chciałabyś zobaczyć jego zdjęcie? -- Wierzę ci na słowo -- odpowiedziała spokojnie. Rozbawienie ustąpiło czemuś na kształt współczucia. -- Chyba trochę cię spłoszyłam, co? Czyżbym przypadkiem była pierwsząkobietą, którąspotkałeś? Ethanprzytaknął. Dwanaście wyjść, a onwybrał właśnie to... -- Wierzę ci. -- Westchnęła. Zastanowiła się przez chwilę. -- Mógłbyś skorzystać z pomocy dobrego miejscowego przewodnika. Stacja ma opinię szczególnie dbałej o podróżnychi chciałaby jąutrzymać; przydaje się winteresach. A ja jestem przyjaznąkanibalką. Ethanpotrząsnął głowąz uśmiechem przylepionym do twarzy. Wzruszyłaramionami. -- Cóż, może gdy minie ci już szok kulturowy, znówgdzieś na ciebie wpadnę. Zatrzymujesz się tu na długo? -- Wyjęła jakiś przedmiot z kieszeni, niewielki projektor holowidu. -- Takie rzutniki dostają wszyscy pasażerowie przy wysiadaniu z każdego porządnego statku pasażerskiego a mnie nie jest potrzebny. -- Wpowietrzu pojawił się kolorowy schemat. -- Jesteśmy tutaj. Miejsce, którego szukasz, nazywa się Strefa Przyjezdnych; ma mnóstwo udogodnień, można dostać pokój -- właściwie można dostać wszystko, czego dusza zapragnie, ale przypuszczam, że wolisz coś skromniejszego. Szukaj wtej okolicy. Pójdziesz rampą wgórę, a potem skręcisz wdrugi poprzeczny korytarz. Wiesz jak to obsługiwać?No, to życzę powodzenia. Wcisnęłaschematmapy wręce Ethana, rzuciłamu uśmiech na odchodne i zniknęławinnym wyjściu. Zebrał swój skromny dobytek i po krótkim błądzeniu znalazł wreszcie drogę do Strefy Przyjezdnych. Po drodze mijał jeszcze więcej kobiet, od których roiło się w korytarzach, przezroczystych, wodnych tunelach dla bańkochodów, na chodnikach, w windach i pasażach, ale na szczęście żadna go nie zaczepiła. Wydawało się, że były wszędzie. Jedna z nich trzymała w ramionach bezbronne małe dziecko. Zdusił w sobie bohaterski zryw, aby wyrwać maleństwo z niebezpieczeństwa. Nie miałby dużych szans na ukończenie misji z dzieckiem na karku, a i tak nie udałoby mu się ocalić wszystkich. Poza tym, gdy schodził z drogi biegnącej mu naprzeciw gromadce dzieci, które rozpierzchły się jak wróble w czeluści windy, przyszła mu do głowy spóźniona myśl, że istnieje pięćdziesiąt procent szansy, że dziecko było dziewczynką. Uspokoiło to nieco jego sumienie. Kierując się ceną, Ethan wybrał w końcu pokój po dramatycznej telenaradzie między zarządcą hotelu dla Przyjezdnych, publicznym systemem komputerowym Stacji, Rzecznikiem Przyjezdnych oraz co najmniej czterema urzędnikami, tym razem ludźmi z krwi i kości, zajmującymi kolejno wyższe szczeble hierarchii władzy. Mieli oni zadecydować, jakiego kursu walutowego użyć w wymianie jego athosańskich funtów. Okazali się nawet całkiem życzliwi, gdyż robili wszystko co w ich mocy, żeby za pomocą dwóch walut, o których Ethan nigdy nie słyszał, jak najkorzystniej wymienić jego fundusze na maksymalnie największą sumę dolarów betańskich. Dolary betańskie były jedną z najtwardszych i powszechnie akceptowanych z dostępnych walut Niemniej po wymianie Ethan miałwrażenie, że ma w kieszeni mniej dolarów niż przedtem funtówtak więc spiesznie odrzucił proponowane mu luksusowe apartamenty klasy pierwszej narzecz pokojuklasy ekonomicznej. Pokój okazał się bardziej pokoikiem niż pokojem. Ethan wmawiał sobie, że kiedy zaśnie, będzie mu i tak wszystko jedno. Teraz jednak był zupełnie przytomny i daleki od snu. Mimo to dotknął materaca ciśnieniowego, aby napompować Więcej powietrza i położył się na łóżku, powtarzając w myślach Wskazówki, jakich udzieliła mu Radai starając się ignorować dziwaczne złudzenie, że ściany zapadają się do wewnątrz. Kiedy Rada Ludności ostatecznie zasiadła do obliczeń, okazało się, że koszt podróży Ethana i przesyłki lodówki z powrotem na Jackson's Whole, aby zażądać zwrotu pieniędzy, będzie większy niż suma, którą ewentualnie by zwrócili. Jackson's Whole skreślono więc z listy. Po długiej debacie pozostawiono mu swobodny wybór innego dostawcy, którego miał dokonać na podstawie najświeższych informacji dostępnychnaStacji Kline. Były też inne, dodatkowe pouczenia. Nie przekraczaj budżetu. Kup najlepsze. Zapuść się tak daleko, jak wymaga tego sytuacja. Nie trwoń pieniędzy na zbędne podróże. Unikaj kontaktów osobistych z mieszkańcami galaktyki. Zachęcaj ich do imigracji; opowiadaj im o wspaniałościachAthosa. Działaj po cichu. Nie pozwól, żeby tobą manipulowali. Miej oczy otwarte na dodatkowe okazje do zrobienia interesu. Użycie funduszy Rady na osobiste wydatki będzie traktowane jako sprzeniewierzenie podlegające odpowiedniej karze.

Naszczęście po oficjalnym pouczeniu Rady odbył z nim prywatną rozmowę przewodniczący. -- To twoje notatki?--- skinął głowąna papiery i dyskietki, które Ethanściskał kurczowo wręku. -- Daj mi je. Wrzucił je do przepastnika. -- Zdobądź kultury i wracaj -- powiedział. -- Wszystko inne jestnieważne. Nasamo wspomnienie Ethanowi zrobiło się lżej na sercu. Uśmiechnął się lekko, usiadł, podrzucił schematmapy wpowietrzui złapał go zwinnym ruchem, wsadził do kieszeni i wyszedł naspacer. Ethan ujrzał wreszcie ozdobną stronę gobelinu w Strefie Przyjezdnych. Wybrał się po prostu na przejażdżkę bańkochodem, który przez różne tunele zawiózł go aż do najbardziej luksusowej przystani pasażerskiej na Stacji. Stamtąd wracał już na piechotę. Przed oczyma przemykała mu, ujęta wkryształowe i chromowe ramy, panorama galaktycznej nocy, liczne, oświetlone cukierkowymi światłami odnogi Stacji, połyskujące kręgi starszych sekcji, które obracały się bezustannie, napędzane bezużyteczną już siłą odśrodkową. Nie były opuszczone -- w tym społeczeństwie nic tak naprawdę się nie marnowało -- ale część z nich służyła teraz mniej ważnym celom, a inne do połowy rozebrano nazłom, który Stacja wykorzystywałado dalszego wzrostu, jak wąż zjadający własny ogon. Pośród strzelistych, przezroczystych ścian Strefy Przyjezdnych pleniły się zielone, wybujałe winoroślą, drzewa w donicach, wiszące paprocie, orchidee, dzwoniące cichutko dzwonki. Wymyślne fontanny z wodą spływającą w różnych kierunkach, z dołu do góry, okręcającą się spiralami wokół krętych, wąskich ścieżynek, ożywione były dzięki skomplikowanym mechanizmom używającym sztucznej grawitacji. Ethan patrzył z fascynacją przez piętnaście minut na fontannę, której wody spływały zawieszone wprzestrzeni układając się nieustannie wkształt spirali. Owłos dalej, tuż za przezroczystą barierą, ze śmiertelnej ciszy wyzierała zimna noc zdolna wjednej sekundzie obrócić wszystko wkamień. Piękno kontrastuzapierało dechwpiersiachi Ethannie był jedynym przechodniem, który zastygł wniemym podziwie. Na obrzeżach parków znajdowały się. kawiarnie i restauracje, w których, według obliczeń Ethana, mógłby jadać, gdyby jadł tylko raz w tygodniu, oraz zajazdy dla klientów, których było stać na jadanie w restauracjach cztery razy dziennie. Poza tym były teatry, czujobudki snów i pasaż, który, według tabel informacyjnych, oferował pocieszenie dla dusz wyznawców około osiemdziesięciu sześciu oficjalnych religii. Athosańskiej religii wśród nich oczywiście nie było. Ethan minął kondukt pogrzebowy jakiegoś filozoficznie nastawionego zmarłego, który odrzucił pochówek w substancji zamrażającej na rzecz kremacji mikrofalowej -- Ethan, mając wciąż przed oczyma bezgraniczną ciemność wyzierającą spoza drzew, rozumiał, że ktoś wolał ogień od lodu. Był też świadkiem jakiejś tajemniczej ceremonii, której głównymi uczestnikami byli kobieta w czerwonych jedwabiach i mężczyzna w migotliwym błękicie. Ich roześmiani przyjaciele najpierw obsypali ich ziarnkami ryżu, a potem związali ichręce licznymi sznurkami. W sercu Strefy znajdowała się sekcja handlowa. Tutaj mieściły się konsulaty, ambasady i biura agentów handlowych z wielu planet, dla których Stacja Kline była ogniwem w transporcie towarów. Tutaj przypuszczalnie zdobędzie informacje o ewentualnym dostawcy materiałów biologicznych, który mógłby zaspokoić potrzeby Athosa. Potem kupi biletnawybranąplanetę, a potem... Przerwał rozmyślania, gdyż samaStacjabyłajuż wystarczającym, jak najedendzień, ciężarem dlazmysłów. - Kierowany poczuciem obowiązku, postanowił przynajmniej zajrzeć do ambasady betańskiej. Niestety, aby podłączyć się do komputerowego katalogu handlowego ambasady, musiałby poprosić o to kobietę, którabyła najwyraźniej jedynąosobąobsługującąsprzęt. Ethan wycofał się pospiesznie bez słowa. Spróbuje później, w czasie innej zmiany. Celowo zignorował szereg konsulatów reprezentujących syndykaty domów handlowychJackson's Whole. Wprawdzie postanowił posłać koncernowi Bharaputrachłodny listz zażaleniem, ale odłożył to nainnąokazję. Gdy w drodze powrotnej mijał wybrany przez siebie hotel, zauważył, że wyglądał on rzeczywiście skromnie w porównaniu z tym, którego przed chwilą podziwiał. Gdy tak wędrował różnymi; poziomami od luksusowychprzystani z powrotem do hotelu, przeszedł już parę kilometrów, a jego ciekawość która rosła, zamiast maleć, z każdym nowym widokiem i odkryciem, pchała go ze Strefy Przyjezdnych do okolic zamieszkałych przez Stacyjnych. Tutaj wygląd otoczenia przeobraził się ze skromnego wczysto utylitarny. Zapachy dochodzące z niewielkiej kafeterii, wciśniętej pomiędzy automatyczny wytwarzacz wyrobów z plastiku a punkt naprawy odzieży ciśnieniowej, przypomniały nagle Ethanowi, że nie jadł nic od czasuzejściana ląd. Wnętrze kafeterii było jednak pełne kobiet. Zdławił pierwszy odruch i wycofał się, czując jak żołądek ściska mu się z głodu. Idąc bezcelu, zszedł o dwa korytarze niżej i dotarł do wąskiego, raczej obskurnego pasażu handlowego. Znajdował się teraz niedaleko terenów wokół przystani, blisko wejścia na Stację. W wędrówce przeszkodził mu dochodzący zza pobliskich drzwi zapachprzypalonego tłuszczudo smażenia. Zajrzał ukradkiem do słabo oświetlonego pomieszczenia. Kilku mężczyzn w różnokolorowych stacyjnych kombinezonach roboczych siedziało rozwalonych przy stołach i ladzie, odpoczywając. Wszystko wskazywało na to, że było to pomieszczenie, w którym robotnicy spędzali przerwy w pracy. Nie było w nim żadnych kobiet. Zdesperowanemu Ethanowi zrobiło się raźniej na duchu. Może mógłby tu odpocząć, a nawet coś zjeść. Mógłby nawet porozmawiać trochę. Według zaleceń Athosańskiego Ministerstwa Imigracji, było to wręcz jego obowiązkiem. Czemunie miałby zacząć od zaraz? Nie zwracając uwagi na przyprawiające go o mdłości uczucie zażenowania -- to nie był odpowiedni czas na to aby zapanowała nad nim jego nieśmiałość -- wszedł do pomieszczenia, mrużąc oczy. Było to coś więcej niż miejsce do spędzania przerwwpracy. Sądząc po zapachu alkoholu, zgromadzeni tu mężczyźni już nie pracowali. Znalazł się więc w czymś w rodzaju pomieszczenia rekreacyjnego, chociaż w niczym nie przypominało ono athosańskich klubów. Ethan zastanawiał się ze smutkiem, czy dostanie tu piwo karczochowe. Bardziej prawdopodobne było, że piwo stacyjne robiono z alg lub czegoś podobnego. Opanował przypływ bolesnej nostalgii, oblizał suche wargi i śmiało podszedł do zbitej wokół lady grupki sześciu mężczyzn w różnokolorowych kombinezonach. Stacyjni na pewno przyzwyczajeni są do

widoku przyjezdnych w o wiele bardziej dziwacznych ubraniach niż zwykła athosańska koszula, kurtka, spodnie i buty, które Ethan miał na sobie, ale mimo to przez moment marzył o białym strojulekarza, który nosił wośrodku, prosto z pralni, nieskazitelnie czystym i odprasowanym, zawsze dodającym mupewności swym oficjalnym wyglądem. -- Dzień dobry -- zaczął uprzejmie Ethan. -- Reprezentuję Biuro Imigracji i Naturalizacji planety Athos. Jeśli można, chciałbym przedstawić wam dostępne na naszej planecie nieograniczone możliwości osadnictwa... Nagłą, śmiertelnąciszę, jakaogarnęła jego słuchaczy, przerwał potężny mężczyznawzielonym kombinezonie. -- Athos?PlanetaPedałów?Mówisz serio? -- Niemożliwe -- odezwał się inny, wniebieskim kombinezonie. -- Ci faceci nie wystawiająnosówpozaswój sprośny glob. Trzeci mężczyzna, cały wżółci, powiedział coś wyjątkowo ordynarnego. Ethanzaczerpnął tchui śmiało zaczął nanowo. -- Zapewniam was, że mówię serio. Nazywam się Ethan Urquhart; jestem lekarzem medycyny reprodukcyjnej. Ostatnio na naszej planecie nastąpił krytyczny spadek liczby narodzin... Tenwzielonym kombinezonie ryknął śmiechem. -- No pewnie!Pozwól, bracie, że ci powiem co źle robicie... Ten ordynarny, wokół którego unosiły się w powietrzu wysokoskoncentrowane wyziewy alkoholu, jak zdarta płyta, powtórzył to, co powiedział przedtem. Zielony zarechotał i poufale poklepał Ethana po brzuchu. -- Trafiłeś wzłe miejsce, Athosańczyku. To naKolonii Bety robią zmianę płci. Po takiej operacji, migiem będzie ci możnazmajstrować dzieciaka. Zdarta Płytapowtórzył swoje. Ethanodwrócił się do niego, obracając swoje oburzenie i zmieszanie wsztywnąformalność. -- Wydaje mi się, że pańskie godne pożałowania uprzedzenia do mojej planety są wyjątkowo nieuzasadnione. Stosunki osobiste są sprawą indywidualnych preferencji, całkowicie prywatną. W rzeczywistości istnieje na mojej planecie wiele wspólnot, które surowo przestrzegają przykazań Ojców Założycieli i składają śluby czystości. Ciesząsię dużym szacunkiem... -- Ha!-- krzyknął Zielony ochrypłym głosem. -- To jeszcze gorzej!-- Jego koledzy ryknęli głośnym śmiechem. Ethanczuł, że się czerwieni. -- Przykro mi. Jestem tutaj obcy. To jest jedyne miejsce bez kobiet, jakie mogłem znaleźć na Stacji i sądziłem, że będę mógł przeprowadzić rozsądną rozmowę. Jest to bardzo ważna... Zdarta Płytarzucił głośno tę samąuwagę. Ethanodwrócił się napięcie i uderzył go na odlew. Potem zastygł, przerażony swoim brakiem opanowania. To nie było zachowanie godne ambasadora-- musi natychmiastprzeprosić... -- Bez kobiet? -- warknął Zdarta Płyta, stając na nogi i patrząc na Ethana dzikimi, zaczerwienionymi oczami pijaka. -- To po to tu przyszedłeś? Ty cholerny stręczycielu! Ja ci pokażę... Ethanpoczuł, że dwóchkrępychkolegówZdartej Płyty chwyta go nagle od tyłuzaręce. Zadrżał, dusząc wsobie tchórzliwąchęć stawienia oporui wyrwania się z uścisku. Może jeśli będzie spokojny, udamusię przetrwać. -- Hej, chłopaki, spokojnie -- zawołał z niepokojem Zielony. -- To przecież tylko przyjezdny... Pierwsze uderzenie zgięło Ethana wpół; ze świstem wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby. Podtrzymujący go po bokach mężczyźni wyprostowali go na nowo -- Co robimy z takimi jak ty... tutaj! Ethan odkrył, że nie starcza mu powietrza, aby przeprosić. Pozostała mu tylko nadzieja, że Zdarta Płyta nie ma zamiaru wygłaszać długiej przemowy. Ale Zdarta Płyta ciągnął dalej, waląc wEthanamiarowo. -- ...cholerne, przeklęte... wtrącanie się wnasze... Przerwał mubeztroski, sardoniczny głos o altowym zabarwieniu. -- Nie martwi cię, że szanse sąnierówne? Co będzie, jeśli on się wyrwie i rzuci się nawas sześciucałągromadą? Ethanodwrócił głowę -- wdrzwiach stała komandor Quinn. Skoczyła lekko nanogi, z podniesionązadziornie głową.

Zielony zaklął pod nosem z szacunkiem. ZdartaPłyta tylko zaklął. -- Hej, Zed -- powiedział Zielony do towarzysza, kładąc mu rękę na ramieniu, ale nie odrywając oczuod twarzy kobiety. --Chybajuż wystarczy. Zdarta Płytastrząsnął jego dłońz ramienia. -- A kim jestdlaciebie tenświntuch, kwiatuszku? -- warknął. Ładnie wykrojone ustakobiety drgnęły wkącikach; mężczyzna wniebieskim kombinezonie wpatrywał się wniąz nawpół otwartymi ustami. -- Powiedzmy że jestem jego doradcą wojskowym -- odpowiedziała. -- Kochanki pedałów-- tuZdartaPłyta zaklął -- są jeszcze gorsze od samychpedałów-- i dalej powtarzał swoje przekleństwa. -- Zed --- wymamrotał Niebieski -- skończ z tym. Ona nie jest technicznym, ona jest żołnierzem. Weteranką wojenną -- spójrz na jej insygnia. -- W tyle sali słychać było poruszenie, gdy. parupokątnychobserwatorówwymknęło się chyłkiem. -- Wszyscy pijacy sąkłopotliwi wycedziła kobieta-- ale pijacy agresywni sązwyczajnie obrzydliwi. Zdarta Płyta ruszył ku niej, mamrocząc niezrozumiałe przekleństwa. Stała bez ruchu, dopóki nie przekroczył jakiejś niewidocznej granicy. Nagle coś zabuczało i błysnęło jasnoniebieskim światłem. Ethan zorientował się, patrząc na broń obracającą się w ręku kobiety i znikającą płynnie w kaburze, że czekała, aż przeciwnik wejdzie wkrąg rażeniaobezwładniacza; wszyscy inni byli poza zasięgiem i pozostali nietknięci. -- Miłej drzemki -- westchnęła. Spojrzała na dwóch mężczyzn wciąż podtrzymujących Ethana. -- To wasz przyjaciel? -- kiwnęła głową na leżącego twarzą do podłogi nieprzytomnego mężczyznę. -- Powinniście być bardziej wybredni. Przez takichprzyjaciół możnazginąć. Puścili Ethanabez chwili wahania. Kolana mu zadrżały, gdy zgiął się wpół, trzymając się zaobolały brzuch. Najemniczkapodciągnęłago wgórę i postawiłananogi. -- Wstawaj, pielgrzymie. Pozwól, że cię zabiorę tam, gdzie jesttwoje miejsce. -- Powinienem był powiedzieć: "A co, coś ci nie pasuje?" -- stwierdził Ethan. -- To właśnie powinienem był powiedzieć. Albo... Usta komandor Quinn drgnęły. Ethan zastanawiał się ze złością, dlaczego Athosańczycy wydawali się wszystkim tak zabawni, z wyjątkiem może tych, którzy zachowywali się jakby był trędowaty. Nagle nowy przypływstrachu wytrącił go z równowagi, do tego stopnia, że miał ochotę chwycić się kurczowo ramienianajemniczki. -- Boże Ojcze, czy to sąpolicjanci? Zdrugiego końca korytarza szli naprzeciw dwaj mężczyźni. Mieli na sobie zielone jak sosna mundury, przecinane gdzieniegdzie niebieskimi jak niebo paskami a u ich roboczychpasówzwisały zestawy onieśmielających urządzeń. Ethan poczuł nagły przypływpoczuciawiny. -- Może powinienem sam oddać się wręce policji, mieć to za sobą. Tak naprawdę, to jazaatakowałem tego człowieka. Naustachdowódcy Quinnpojawił się uśmiech rozbawienia. -- Lepiej nie, chyba że hodujesz pod paznokciami nowy rzadki typ wirusa roślinnego. Ci faceci to Biokontrola, czyli ekogliny. Trzymają w ręku całą Stację -- przerwała, aby wymienić uprzejme ukłony z mijającymi ich mężczyznami i dodała szeptem: -- Banda nieopanowanych czyścioszków. --Po chwili zastanowienia ciągnęła dalej: -- Ale lepiej z nimi nie zadzieraj. Mają nieograniczone prawa do przeprowadzania rewizji i aresztowań; mógłbyś skończyć na przymusowym odwszawianiu, bez możliwości odwołania się, Ethan zadumał się. -- Przypuszczam, że stacyjne środowisko naturalne ma mniejszą zdolność regeneracji niż planetarne. -- Wisi na włosku, między ogniem a lodem --zgodziła się. -- Inni mają religię, a my tutaj mamy szkolenia ratunkowe. Nawiasem mówiąc, jeśli kiedykolwiek zobaczysz tworzącą się warstwę loduwokolicach przystani dla statków, od razu to zgłoś. Wrócili do Strefy Przyjezdnych. Jej oczy były zbytprzenikliwe, nerwowe i poważne wporównaniuz kapryśnymi ustami, co wprawiało Ethanawnieprzyjemny niepokój. -- Mam nadzieję, że ten drobny incydent nie zniechęci cię do Stacyjnych -- powiedziała. -- Co ty na to, jeśli zaproszę cię na obiad, aby zrekompensować złe maniery moich rodaków? Czy była to jakaś oferta, spisek, żeby znówznalazł się bezbronny? Odsunął się od niej nerwowo, patrząc jak Stąpamiękko ujego bokuniczym drapieżnakocica. -- N... nie chciałbym być nieuprzejmy -- wyjąkał cienkim głosem ale.,, ee, boli mnie żołądek -- Było to nawet zgodne z prawdą. -- W każdym razie, dziękuję. --Właśnie przyjechaławindakierującasię nanastępny poziom, naktórym mieścił się jego hotel -- Do widzenia! Pognał wstronę windy i wskoczył do środka. Jego skok nie przyspieszył wniczym ucieczki wgórę. Posłał jej przez kryształowe ściany windy sztywny uśmiech i patrzył jak poziom, naktórym stała, opada z senną powolnością, zniekształcony, skrócony i wreszcie wymazany z polawidzenia. Wyskoczył z windy na swoim poziomie i pognał chyłkiem za ozdabiającą deptak abstrakcyjną rzeźbę okoloną roślinami. Zerknął przez liście. Nie ścigała go. W końcu

rozluźnił się i opadł ciężko naławkę. Nareszcie bezpieczny . Westchnął ciężko, podniósł się na nogi i powlókł się w górę deptaka. Jego mały hotelowy sześcian nabrał nowego uroku. Zamówi coś zwykłego do jedzenia przez hotelową komkonsolę, weźmie prysznic i pójdzie spać. Wystarczy już tych przygód. Jutro zabierze się wreszcie do pracy. Zgromadzi informacje, wybierze dostawcę i wyruszy pierwszym odlatującym statkiem... Nagle podszedł do niego mężczyznaubrany według jakiejś nudnej mody planetarnej wzwykłe, tuzinkowe, szare spodnie i tunikę, i uśmiechnął się. -- Czy doktor Urąuhart?-- Chwycił go za ramię. Ethan, chcąc być uprzejmy, odwzajemnił uśmiech niepewnie. Potem zesztywniał, otwierając usta, aby wykrzyczeć z oburzeniem słowa protestu, gdy poczuł na ramieniu ukłucie igły ultrarozpylacza. Jedno uderzenie serca, i usta zamknęły mu się bezwładnie, nie wypowiadając żadnego słowa. Mężczyzna poprowadził go ostrożnie w kierunkubańkochoduzaparkowanego wpobliżu wjazdu do tunelu. Ethan czuł, że jego stopy robią się dziwne jak balony. Miał nadzieję, że mężczyzna nie puści go; bo inaczej mógłby unieść się bezradnie pod sufit i zawisnąć tam do góry nogami, z rzeczami wypadającymi mu z kieszeni prosto na przechodniów. Lustrzaną pokrywa bańkochodu zamknęła się nad jego patrzącymi wzdumieniu oczyma jak powieka. ROZDZIAŁ4 Ethan odzyskał przytomność w pokoju hotelowym znacznie większym i bardziej luksusowym od swojego. Myśli przepływały mu wolno przez umysł, klarowne niczym miód. Ciało ogarnęła słodka euforia. Gdzieś daleko, w okolicy serca czy gardła, coś skowyczało, krzyczało i szarpało się desperacko jak zwierzę zamknięte w klatce. Jego kleisty umysł zarejestrował obojętnie, że ciało miał mocno przywiązane do twardego, plastikowego krzesła, a mięśnie ramion i pleców rwały go palącym bólem. No to co. O wiele bardziej intrygujący był widok mężczyzny, który właśnie wynurzył się z łazienki, energicznie pocierając ręcznikiem mokrą, zaczerwienioną twarz. Przeciętnego wzrostu, z szarymi jak odłamki granitu oczyma i krępej budowy ciała był podobny do człowieka, który zaczepił go na deptaku, a który siedział teraz na pobliskim lotokrześle i patrzał uważnie naswego więźnia. Wygląd porywacza był tak przeciętny, że Ethan z trudem mógł go zapamiętać, nawet gdy przyglądał mu się z uwagą. Wyraźnie za to czuł, z rentgenowską dokładnością, że wkościach zamiast szpiku ma kamienny lód, taki sam jak ten wprzestrzeni poza Stacją. Zastanawiał się, jakim cudem, wtak szczególnym stanie, jego ciało potrafi produkować czerwone krwinki. Może wjego żyłachpłynął ciekły azot? Obaj mężczyźni wydawali musię wyjątkowo czarujący i Ethanmiał ochotę ichpocałować. -- Czy już działa, kapitanie?--zapytał mężczyzna z ręcznikiem. -- Tak jest, pułkownikuMillisor --- odpowiedział tamten. -- Pełna dawka. Człowiek z ręcznikiem stęknął i rzucił ręcznik na łóżko, obok rozłożonych na nim wszystkich rzeczy Ethana, także tych wyjętych z kieszeni. Ethan dopiero teraz zauważył, że jest zupełnie nagi. Na łóżku leżało parę stacyjnych żetonów, grzebień, puste opakowanie po rodzynkach, jego schemat mapy i bon kredytowy ż betańskimi pieniędzmi na kupno nowych kultur -- na ten widok zwierzę zamknięte w jego ciele zawyło bezgłośnie. Jego prześladowca pogrzebał wśród zdobytych łupów. -- Sprawdziłeś te rzeczy?Sąwporządku? -- Hm, prawie -- odpowiedział niewzruszony kapitan. -- Spójrz nato. -- Podniósł mapę Ethana, roztrzaskał na pół tylnąściankę i przyłożył elektroniczny odczytnik do Pokrytej mikroskopijnymi obwodami tabliczki. Przetrząsnęliśmy część ładowczą. Widzisz ten czarny punkcik? To ślad po kropli kwasu w spolaryzowanej membranie lipidowej. Kiedy natrafiłem na nią promieniem skanera, uległa depolaryzacji, rozpuściła i spaliła się. Ciekawe, co to było. Z pewnością nadajnik, prawdopodobnie z funkcją nagrywającą. Zgrabnie zrobiony, ukryty wśród standardowychobwodówmapy, które własnym szumem zagłuszały elektroniczny szum podsłuchu. Onjestagentem, co do tego nie mawątpliwości. -- Czy udało ci się dojść do źródła? Kapitanzaprzeczył głową. -- Niestety nie. Podsłuchuległ samodestrukcji, gdy go znalazłem. Ale oślepiliśmy ich. Nie wiedzą, gdzie onteraz jest. -- A kim są"oni"?Terrence Cee?

-- Miejmy nadzieję. Przywódca, tenktórego porywacz Ethananazywał pułkownikiem Millisorem, znówstęknął i zbliżył się do Ethana, patrząc muprosto woczy. .. -- Jak się nazywasz? -- Ethan-- odpowiedział pogodnie -- A ty? Millisor zignorował tę wyraźnązachętę do zawarcia znajomości. -- Twoje pełne imię. Itwój stopień. To zabrzmiało znajomo i Ethan wyrecytował płynnie: -- Tak jest! Starszy sierżant Ethan CJB-8 Urquhart z Niebieskiego Pułku Wojsk Medycznych, U-221-767! -- Mrugnął do Millisora, który odsunął się ze zdumieniem. -- Wstanie spoczynku-- dodał po chwili. -- Nie jesteś lekarzem? -- Jestem, oczywiście -- odparł Ethan z dumą. -- Co dolega? -- Nie cierpię wytłumiaczauczuć -- burknął Millisor do swojego kolegi. -- Przynajmniej wiadomo, że niczego nie ukrywają. -- Kapitanuśmiechnął się obojętnie. Millisor westchnął, zacisnął ustai znówzwrócił się do Ethana. -- Czy przyjechałeś tutaj, żeby się spotkać z Terrence'em Cee? Ethanpatrzył naniego, zdziwiony. Spotkać się z Terrence'em? Jedyny Terrence, którego znał, pracował jako techniczny wjego ośrodku. -- Jego nie posłali -- wytłumaczył. -- Kto go nie posłał?-- zapytał ostro Millisor, zamieniając się wsłuch. -- Rada. -- Cholera -- zmartwił się kapitan. -- Czy to możliwe, że znalazł sobie nowe poparcie, tak szybko po Jackson's Whole? Przecież niemożliwe, żeby starczyło mu czasu i zasobów! Zadbałem o wszystko... Millisor podniósł dłoń, aby go uciszyć i znówzaczął egzaminować Ethana. -- Powiedz mi wszystko, co wiesz o Terrencie Cee. Posłuszny, Ethanzaczął mówić. Po kilku chwilach Millisor, z coraz większym wyrazem zdenerwowanianatwarzy, przerwał muostrym uderzeniem dłoni. -- Zamknij się! -- To chyba jakiś inny facet-- stwierdził niewzruszony kapitan. Jego dowódcarzucił muzmęczone spojrzenie. -- Spróbuj coś innego. Zapytaj go o kultury -- zaproponował kapitan pojednawczo. Millisor kiwnął głową. -- Kultury ludzkichkomórek jajowychwysłane na Athos przez koncernBharaputry. Co z nimi zrobiłeś? Ethanzaczął szczegółowo opisywać wszystkie testy jakim poddał kultury tamtego pamiętnego popołudnia. Ku jego rosnącemu zdziwieniu, jego prześladowcy wcale nie wyglądali nazadowolonych. Wyglądali naprzerażonych, potem oszołomionych, potem wściekłych, ale nie nazadowolonych. A ontak się starał, żeby byli zadowoleni... -- Same bzdury -- przerwał muniewzruszony kapitan. -- Co mająznaczyć te wszystkie głupoty? -- Czy to możliwe, że jestodporny na narkotyk?-- zapytał Millisor. -- Zwiększ dawkę. -- Niebezpieczne, o ile chcesz go wypuścić z powrotem na ulice z luką wpamięci. Mamy mało czasunaodegranie naszego scenariusza. -- Może trzeba będzie zmienić scenariusz. Jeśli ta przesyłka dotarła naAthos i została już przekazana do dystrybucji, nie będziemy mieli wyboru i trzeba będzie wejść w stan gotowości bojowej. Rozpoczniemy uderzenie przed upływem siedmiu miesięcy, bo inaczej, zamiast przeprowadzać tylko niewielką akcję komandosów, by zrównać ichośrodki reprodukcji z ziemią, będziemy zmuszeni dla pewności wysterylizować całącholernąplanetę. -- Niewielkastrata-- wzruszył ramionami niewzruszony kapitan.

-- Duży koszt. Iniezwykle trudnarzecz do utrzymaniawtajemnicy. -- Nikogo, kto by przeżył; nikogo, kto byłby świadkiem. -- Zawsze znajdą się tacy, którzy przeżyją masakrę. Po stronie zwycięzców, oczywiście. -- Granitowe oczy pułkownika zabłysły dziwnym blaskiem i kapitan poczuł się nieswojo. -- Daj munastępnądawkę. Ukłucie igły wramię Ethana. Wytrwale, z metodyczną dokładnością zadawali mu pytania o przesyłkę, o jego przełożonych, o jego misję, przynależność do organizacji, pochodzenie. Ethanpaplał. Pokój rozszerzał i zwężał się, a Ethan czuł się jak przenicowany, z oczami odwróconymi o sto osiemdziesiątstopni i patrzącymi wgłąb. -- Och, jak jawas kocham -- zaśpiewał i zwymiotował. Oprzytomniał z głową pod wodą. Dali mu inny narkotyk, który zastąpił euforię nieskładnym uczuciem strachu, i zadręczali go znów pytaniami o Terrence'a Cee, przesyłkę, jego misję. Coraz bardziej sfrustrowani i wrodzy, zaaplikowali mu jeszcze inny narkotyk, który przerażająco zwiększył wrażliwość jego nerwów czuciowych, po czym drażnili jego skórę różnymi urządzeniami wmiejscach szczególnie dużego zagęszczeniakońcówek nerwowych. Nie pozostawiało to żadnych widocznych śladów, a wprowadzało Ethana w stan bliski agonii. Powiedział im wszystko, wszystko, o co pytali -- z chęcią powiedziałby im to, co chcieli usłyszeć, gdyby tylko wiedział, co to było -- ale oni pozostawali wciąż niewzruszeni i bezlitośni, z chirurgiczną dokładnością skupieni na swoim zadaniu. Ethan zrobił się giętki, oszalały z bólu, aż w końcu stracił zupełnie zdolność czucia w następujących jedna po drugiej konwulsjach, które prawie zatrzymały pracę jego serca. Natym skończyli. Zwisał bezwładnie nakrześle, oddychając płytko i nerwowo i patrząc nanichprzez rozszerzone źrenice. Dowódcapatrzył naniego z wściekłością i obrzydzeniem. -- Cholera, Rau! Ten człowiek to zupełna strata czasu. Przesyłka, którą rozpakował na Athosie zdecydowanie nie jest przesyłką wysłaną z laboratorium Bharaputry. Wygląda nato, że Terrence Cee pociągnął za jakieś sznurki. Teraz to może być wkażdym miejscuwgalaktyce. Kapitanjęknął. -- Byliśmy już tak blisko dokończenia całej sprawy na Jackson's Whole!Nie, do cholery, to musi być Athos!Wszyscy się zgodziliśmy co do tego, to musi być Athos. -- To wciąż może być Athos. Plan w planie, w planie... -- Millisor potarł kark zmęczonym gestem. Wyglądał teraz na człowieka o wiele starszego niż się Ethanowi na początku wydawało. -- Świętej pamięci doktor Jahar zrobił zbyt dobrą robotę. Terrence Cee ma wszystkie cechy, które Jahar obiecywał, z wyjątkiem lojalności... Cóż, z tego tutaj już nic więcej nie wyciągniemy. Jesteś pewien, że to nie byładrobinkakurzuwtychobwodach? Twarz kapitana wyglądała jakby za chwilę miał zawrzeć z oburzenia, ale zamiast tego spojrzał tylko z obrzydzeniem na Ethana, jakby był czymś, co przylepiło się do podeszwy jego buta. -- To nie był kurz. Ale pewne jest, że on nie jestżadnym agentem Terrence'aCee. Myślisz, że może ktoś się nim zasłania? -- Gdyby chociaż był agentem -- powiedział Millisor z żalem -- warto by było spróbować. Ponieważ zdecydowanie nim nie jest, nie ma dla nas żadnej wartości. -- Spojrzał na swój chronometr. -- Mój Boże, zajęło nam to siedem godzin! Jest już za późno, aby wymazać mupamięć i uwolnić. Każ Okicie zabrać go i zrobić to tak, żeby wyglądało nawypadek. Na przystani panował chłód. Parę świateł ostrzegawczych pstrzyło ściany kolorowymi plamami i zalewało srebrną poświatą nieruchome sylwetki maszyn czających się w gęstym półmroku. Metalowe ścieżki pięły się łukami nad rozbrzmiewającą echem pustką, wynurzając się z cienia, zbiegając się w ciemnościach jak pajęcza droga powietrzna. Tajemnicze zwoje kabli zwisały ze stalowego stropu niczym zaplątane wsieć ofiary pająka. -- To powinno wystarczyć -- wymamrotał człowiek zwany Okitą. Gdyby nie jego krępe, muskularne ciało, wyglądałby prawie tak przeciętnie jak kapitan Rau. Brutalnie rzucił Ethananakolana. -- Masz. Wypij to. Wcisnął tubę wusta Ethana i po raz kolejny ścisnął bulwę. Ethan zakrztusił się i nie mając wyboru przełknął palący, aromatyczny płyn. Mężczyzna pozwolił mu upaść na ziemię. -- Potrwa to przez minutę -- powiedział, jakby Ethan jakiś wybór. Czkając, Ethan przywarł do siatki wyściełającej ścieżkę. Od patrzenia na metalową powierzchnię położoną tak nisko zakręciło mu się w głowie. Wydawała się świecić łagodnym światłem, pulsującym wwolnych, przyprawiających go o mdłości przypływach. Przypomniał

musię jego rozbity lekkolot. Pomocnik kapitanaRauaprzechylił się przez balustradę zabezpieczającą, też spojrzał wdół i pociągnął nosem z westchnieniem. -- Upadki to dziwna rzecz -- dumał. -- Zdradliwa. Wystarczą dwa metry, aby zginąć. Ale słyszałem o gościu, który spadł z trzystu metrów i ocalał. Podejrzewam, że wszystko zależy od tego, jak się ląduje, -- Jego bezbarwne oczy rzucały spojrzenianaprzystań, sprawdzając wejścia, szukając nie wiadomo czego. -- Przyciąganie jest turaczej nieduże. Najlepiej, gdybyś najpierwzłamał kark -- zadecydował rozsądnie. -- Dlapewności. Ethan usiłował przepchnąć palce przez wąskie oka siatki, aby się jej chwycić, ale na próżno. Przez jeden szalony moment pomyślał, że może uda mu się przekupić swego przyszłego zabójcę bonem kredytowym z betańskimi dolarami, które jego oprawcy, zanim jeszcze wysłali jego i Okitę jak parę kochanków w poszukiwaniu ustronnego miejsca na schadzkę, włożyli mu z powrotem do kieszeni razem z pozostałymi drobiazgami. Zanim tu dotarli, Okita ciągnął go przez korytarze: Ethan -- pijany mężczyzna, który zgubił drogę w stacyjnym labiryncie; Okita --jego wiemy przyjaciel, pomagający mu znaleźć drogę z powrotem do hotelu. Ethan śmierdział alkoholowymi wyziewami, a jego mamrotania i jękliwe błagania o pomoc były niezrozumiałe dla tłumów rozbawionych przechodniów mijających ich na korytarzach. Miejsce wktórym teraz się znaleźli, było zupełnie opustoszałe. Wstrząsnęły nim mdłości. Wprzypływie lojalności pomyślał, że lepiej umrzeć, niż naruszyć pieniądze należące do Athosa. Poza tym, Okita wyglądał na człowieka, który nie daje się przekupić. Może przynajmniej ktoś znajdzie pieniądze przy jego poskręcanym trupie i odeśle z powrotem naAthos... Athos. Nie chciał i bał się umierać. Przerażające urywki rozmowy, którą podsłuchał, wciąż rozbrzmiewały mu w głowie. Zbombardować ośrodki reprodukcji? Zbiorniki z bezradnymi, jeszcze nie narodzonymi dziećmi rozpadające się na kawałki; strzelające w górę płomienie spalające replikatory maciczne na popiół -- wzdrygnął się, zadrżał i zajęczał, ale nie był w stanie dostosować na wpół sparaliżowanych mięśni do wzmagającej się w nim woli. Nikczemne, nieludzkie plany, dyskutowane tak chłodno i spokojnie... Wszyscy sątutaj szaleni. Okitapociągnął nosem, przeciągnął się i podrapał, potem westchnął i po raz trzeci spojrzał nachronometr. -- Wporządku-- odezwał się wkońcu. -- Twojastrukturabiochemiczna powinnabyć już wystarczająco pomieszana. Czas nanaukę latania, chłopcze. Chwycił Ethanazakark i tył spodni i podniósł go na wysokość balustrady. -- Czemumi to robisz?-- zapiszczał Ethan, ostatni raz próbując się z nim porozumieć. --- Rozkazy -- wystękał mężczyzna mętnym tonem. Ethan spojrzał w jego znudzone, bezbarwne oczy i poddał się; będzie jeszcze jedną ofiarą zamordowaną za zbrodnię niewinności. Okita chwycił go za włosy, przeciągnął jego głowę poza balustradę i zacisnął jego rękę wokół butelki. Ethan , miał teraz przed oczyma zamazany widok poprzecinanego stalowymi belkami, mrocznego stropu hali okalającej przystań. Zimnametalowaporęcz balustrady wbijałamusię wkark. Okitaz uwagąstudiował ułożenie ciała Ethana, mrużąc oczy i przechylając głowę naboki. Wporządku. Przyciskając kolanami do balustrady wyginającego się Ethana, podniósł ręce, aby wymierzyć mupotężny cios obiema pięściami. Ścieżka zatrzęsła się i zaklekotała jak podskakujące w samochodzie słoiki. Zadyszana postać podnosząca w obu rękach obezwładniacz nie zatrzymałasię, aby krzyknąć ostrzeżenie, ale po prostu wystrzeliła. Wydawało się, że spadła z nieba. Ethan nie znalazł się w zasięgu uderzenia obezwładniacza, co uchroniło go od kolejnychcierpień. Okitajednak stał wsamym centrum rażenia, więc przeleciał zaswoimi wyciągniętymi pięściami przez poręcz balustrady. Jego nogi, przyspieszając, przemknęły tuż przed nosem Ethana, i Okitazaczął zsuwać się wdół jak statek tonący dziobem. -- O, cholera! -- krzyknęła komandor Quinn i skoczyła do przodu. Obezwładniacz zastukotał o ścieżkę, poturlał się i zleciał ze świstem w dół, wybuchając na skwierczące kawałki. Szybkim ruchem wyciągnęła rękę, aby chwycić za nogawkę spodni Okity, ale spóźniła się o sekundę. Krew wypłynęła spod jej złamanego paznokcia. Okitapoleciał zaobezwładniaczem, głowądo przodu. Ethan ześlizgnął się z balustrady jak wąż i kucnął na siatce. Jej buty, widziane z tej perspektywy, wygięły się aż po koniuszki palców, gdy przechyliła się przez balustradę, aby spojrzeć nadół. -- Kurczę, czuję się strasznie -- powiedziała oblizując zakrwawiony palec. -- Jeszcze nigdy nie zabiłam człowiekaprzez przypadek. To takie amatorskie. -- To znowuty -- zachrypiał Ethan. -- Co zazbieg okoliczności. -- Obdarzyła go złośliwym uśmiechem. Ciało rozpostarte nametalowej powierzchni przestało drgać. Ethan patrzył obojętnie wdół. -- Jestem lekarzem. Może powinniśmy tam zejść i, hm... -- Obawiam się, że za późno -- powiedziała komandor. --Ale nie warto ronić łez z powodu tego służalca. Pomijając to, co próbował z tobą zrobić, pięć miesięcy temu tenczłowiek przyczynił się do śmierci jedenastu ludzi naJackson's Whole tylko po to, aby zatuszować sprawę, którąjateraz staram się rozwikłać.