Immunitet dyplomatyczny
Barrayar – 13
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Na ekranie powyżej tarczy vidu sperma wirowała w eleganckich, sinusoidalnych zakrętach. Wierciła się coraz energiczniej, gdy niewidzialny chwyt
medycznej mikrociągarki uchwycił ją i poprowadził do celu, podobnego do perły jaja; okrągłego, połyskującego, bogatego w obietnice.
– Jeszcze raz, drogi chłopcze, do wyłomu – za Anglię, Harry’ego i Świętego Jerzego! – mruczał zachęcająco Miles. – A przynajmniej za Barrayar,
mnie i może Dziadka Piotra. Ha! – Z ostatnim drgnieniem sperma znikła w przeznaczonym dla niej raju.
– Miles, znowu oglądasz te zdjęcia dzieci? – doszedł go rozbawiony głos Ekaterin, gdy wyszła z sybaryckiej łazienki ich kabiny. Skończyła zwijanie
ciemnych włosów z tyłu głowy, upięła je i oparła się o jego ramię, gdy usadowił się na krześle stacyjnym. –
Czy to Aral Alexander, czy Helen Natalia?
– Cóż, Aral Alexander w trakcie.
– Ach, znowu podziwiasz swoją spermę. Rozumiem.
– Ipani wspaniałe jajo, moja pani. – Podniósł wzrok na żonę, cudowną w ciężkiej czerwonej jedwabnej sukni, którą przywiózł jej z Ziemi, i
wyszczerzył zęby. Ciepły czysty zapach jej skóry połaskotał jego nozdrza i odetchnął radośnie. – Czyż nie są przystojną parą gamet? W każdym
razie, dopóki nimi były.
– Tak, i stworzyły piękne blastocyty. Wiesz, dobrze, że wybraliśmy się w tę podróż.
Przysięgam, że gdybyś tam był, próbowałbyś podnieść wieko replikatora, żeby zajrzeć, albo potrząsałbyś biedactwami jak prezentami na święto
Zimy, by usłyszeć, jak grzechoczą.
– No cóż, dla mnie to nowość.
– Twoja matka powiedziała mi w zeszłe Święto Zimy, gdy tylko embriony zostały bezpiecznie zaszczepione, że zachowujesz się, jakbyś to ty
wynalazł reprodukcję. A ja myślałam, że przesadza!
Złapał jej dłoń i musnął dłoń pocałunkiem.
– Coś takiego ze strony damy, która przesiedziała w żłobku obok replikatora całą wiosnę, ucząc się? Czyje zlecenia nagle zaczęły zabierać dwa
razy tyle czasu, co zwykle?
– Co oczywiście nie ma nic wspólnego z jej panem, wpadającym dwa razy na godzinę, by zapytać, jak jej leci? – Uwolniona dłoń prześledziła jego
podbródek w bardzo pochlebny sposób. Miles rozważał propozycję zapomnienia o raczej ponurym towarzystwie przy obiedzie w jadalni statku
pasażerskiego, zamówienia jedzenia do kabiny, ponownego się rozebrania i powrotu do łóżka na resztę wachty. Chociaż Ekaterin nie uważała
żadnego aspektu ich podróży za nudny.
Ten ich galaktyczny miesiąc miodowy został opóźniony, ale może tak było lepiej, pomyślał Miles. Ich małżeństwo miało wystarczająco dziwny
początek; również ich osiedlenie zawierało cichy okres domowej rutyny. Ale w retrospekcji pierwsza rocznica pamiętnego, trudnego, zimowego
ślubu sprowadzała się do około piętnastu subiektywnych minut.
Dawno temu zgodzili się, że będą obchodzić tę datę przez rozpoczęcie swoich dzieci w replikatorach macicznych. Dyskusja nigdy nie dotyczyła
kiedy, tylko ile. On wciąż
uważał, że jego propozycja zrobienia wszystkich naraz była cudownie efektywna. Nigdy nie mówił poważnie o dwunastce; zamierzał zacząć od tej
propozycji i zejść do sześciu.
Jego matka, ciotka i najwyraźniej każda kobieta wśród jego znajomych została zmobilizowana, by mu uświadomić, że jest szalony, ale Ekaterin
tylko się uśmiechnęła.
Uzgodnili dwójkę, Arala Alexandra i Helen Natalię. Podwójna porcja zadziwienia, strachu i zachwytu.
Na brzegu zapisu Pierwszy Podział Komórkowy Dziecka został przerwany przez czerwone, mrugające światełko wiadomości. Miles lekko się
skrzywił. Byli o trzy skoki od przestrzeni słonecznej, w głębokiej przestrzeni międzygwiezdnej na prędkości podświetlnej między wormholami, co
miało im zająć pełne cztery dni. W drodze na Tau Ceti, gdzie będą mieli orbitalną przesiadkę na statek lecący na Escobar, a potem kolejną,
stanowiącą nić sieci skokowej prowadzącej przez Sergyar i Komarr do domu. Właściwie nie oczekiwał tu żadnych wiadomości.
– Odbierz – zaintonował.
Aral Alexander in potentia zniknął, zastąpiony głową i ramionami kapitana taucetańskiego liniowca pasażerskiego. Miles i Ekaterin kilka razy jedli
przy jego stoliku w czasie tej odnogi podróży.
– Lordzie Vorkosigan.
– Tak, kapitanie? Co mogę dla pana zrobić?
– Statek identyfikujący się jako kurier Cesarstwa Barrayaru wywołał nas i prosi o zgodę na dopasowanie prędkości i przycumowanie. Najwyraźniej
mają dla pana pilną wiadomość.
Miles uniósł brwi, a jego żołądek opadł. Z jego doświadczenia wynikało, że to nie jest sposób, w jaki Cesarstwo dostarczało dobre wieści. Dłoń
Ekaterin zacisnęła się na jego ramieniu.
– Oczywiście, kapitanie. Proszę ich przełączyć.
Ciemna twarz taucetańskiego kapitana zniknęła, zastąpiona po chwili przez mężczyznę w barrayarskim mundurze polowym z naszywkami
porucznika i przypinkami Sektora IV na kołnierzu. Przez umysł Milesa przeleciały obrazy zabójstwa Cesarza, spalonego do gołej ziemi Domu
Vorkosigan z replikatorami w środku, czy nawet bardziej okropnie prawdopodobne, ojca umierającego na kolejny atak serca –
z przerażeniem wyczekiwał dnia, gdy jakiś posłaniec ze sztywną twarzą zacznie, zwracając się do niego: Książę Vorkosiganie, sir?
Porucznik zasalutował.
– Lord Audytor Vorkosigan? Jestem porucznik Smolyani z kurierskiego statku Kestrel. Mam panu wręczyć wiadomość, zarejestrowaną pod
osobistą pieczęcią Cesarza, po czym mam rozkaz zabrać pana na pokład.
– Nie jesteśmy w stanie wojny? Nikt nie umarł?
Porucznik Smolyani pochylił głowę.
– Nie, o ile słyszałem, sir. – Rytm serca Milesa zwolnił, Ekaterin wzięła głęboki oddech. Porucznik mówił dalej: – Ale najwyraźniej komarrańska flota
handlowa została skonfiskowana w jakimś miejscu zwanym Stacja Graf, Unia Wolnych Habitatów. Jest określane jako niezależny system, tuż za
granicami Sektora V. Moje rozkazy nadane na oficjalnym kanale mówiły, by pana tam zabrać największą bezpieczną prędkością, a potem czekać
dla pańskiej wygody. – Uśmiechnął się nieco ponuro. – Mam nadzieję, że
to nie wojna, sir, ponieważ najwyraźniej wysyłają tylko nas.
– Skonfiskowana? Nie poddana kwarantannie?
– Sądzę, że to jakaś prawnicza gmatwanina, sir.
Wyczuwam dyplomację. Miles się skrzywił.
– Cóż, bez wątpienia zapieczętowana wiadomość to wyjaśni. Proszę ją przynieść, a ja sprawdzę, w co się pakujemy.
– Tak, sir. Kestrel przycumuje za kilka minut.
– Bardzo dobrze, poruczniku. – Miles zerwał połączenie.
– My? – spytała Ekaterin cichym głosem.
Miles zawahał się. Nie kwarantanna, powiedział porucznik. Najwyraźniej także nie otwarta wojna. W każdym razie jeszcze nie. Z drugiej strony nie
wyobrażał sobie, by Cesarz Gregor przerywał jego długo opóźniany miesiąc miodowy z jakiegoś trywialnego powodu.
– Lepiej najpierw zobaczę, co Gregor ma do powiedzenia.
Cmoknęła go w czubek głowy i powiedziała po prostu:
– Racja.
Miles podniósł do ust osobisty naręczny kom i mruknął:
– Gwardzista Roic – na służbę, do mojej kabiny, teraz.
Dysk danych z cesarską Pieczęcią, który porucznik wręczył Milesowi wkrótce potem, oznaczony był Osobiste, nie Tajne. Miles posłał Roica,
swojego ochroniarza i poganiacza, oraz Smolyaniego do sortowania i składania bagażu, ale gestem polecił
Ekaterin zostać. Wsunął dysk do zabezpieczonego odtwarzacza, który również przyniósł
porucznik, postawił go na toaletce przy łóżku i klawiszem powołał do życia. Usiadł na brzegu łóżka obok niej, świadomy ciepła i solidności jej ciała.
Widząc jej zmartwione oczy, ujął jej dłoń w uspokajający uścisk.
Pojawiły się znajome rysy Cesarza Gregora Vorbarry, szczupłego, ciemnego, powściągliwego. Miles odczytał głęboką irytację w subtelnym
zaciśnięciu jego ust.
– Przepraszam, że przerywam twój miesiąc miodowy, Miles – zaczął Gregor. – Ale jeśli to cię w końcu złapie, nie zmieniłeś swojego planu podróży.
W każdym razie jesteś już w drodze do domu.
Nie za bardzo mu przykro.
– Na moje szczęście, a twoje nieszczęście, okazało się, że jesteś najbliższym fizycznie człowiekiem od tego bałaganu. Krótko, jedna z naszych
bazujących na Komarrze flot handlowych zawinęła do ośrodka tuż poza granicami Sektora V, żeby zabrać zapasy i wymienić towar. Jeden – lub
więcej, raporty są niejasne – z oficerów barrayarskiej eskorty wojskowej albo zdezerterował, albo został porwany. Albo zamordowany – co do tego
raporty też nie są jednoznaczne. Patrol, który komandor floty wysłał, by go odnaleźli, wdał się w kłopoty z miejscowymi. Strzały – ujmuję to ostrożnie
– padły strzały, sprzęt i budynki zostały uszkodzone, ludzie po obu stronach najwyraźniej są poważnie ranni. Nie donoszono o kolejnych zgonach,
ale to się może zmienić do czasu, gdy tam dotrzesz, Boże dopomóż.
Problem – albo jeden z nich – polega na tym, że otrzymaliśmy znacząco różne
wersje łańcucha zdarzeń od lokalnego obserwatora CesBez od strony konfliktu Stacji Graf i od naszego komandora floty. Meldują, że teraz więcej
personelu barrayarskiego zostało wziętych w niewolę, albo aresztowanych, w zależności od tego, w czyją wersję wierzyć. Postawiono zarzuty,
piętrzą się kary i wydatki, a lokalną odpowiedzią jest zamknięcie wszystkich statków obecnie w dokach aż do czasu, gdy ta gmatwanina zostanie
rozwiązana ku ich zadowoleniu. Komarrańscy mistrzowie załadunku wrzeszczą teraz do nas nad głowami barrayarskiej eskorty, co stanowi trzecie
spojrzenie na wydarzenia. Dla twojej, ach, przyjemności do tej wiadomości dołączono wszystkie oryginalne raporty, jakie dotąd otrzymaliśmy jak
dotychczas ze wszystkich punktów widzenia. Baw się dobrze. – Gregor skrzywił się tak, że Miles podskoczył.
– Żeby jeszcze dodać delikatności problemowi, wzmiankowana flota w jakiś pięćdziesięciu procentach należy do Toscane. – Młoda żona Gregora,
Cesarzowa Laisa, była dziedziczką Toscane i Komarranką z urodzenia, polityczne małżeństwo niezwykłej wagi dla pokoju delikatnej unii planet,
jaką było Cesarstwo. – Problem, jak zadowolić moich teściów, jednocześnie prezentując wrażenie Cesarskiej neutralności wobec wszystkich ich
komarrańskich rywali handlowych – zostawiam twojej przemyślności. –
Cienki uśmiech Gregora mówił wszystko.
– Znasz ten dryl. Proszę i wymagam, byś jako mój Głos dostał się na Stację Graf z najszybszą bezpieczną szybkością i rozwiązał sytuację zanim
się pogorszy. Powęsz wokół wszystkich moich spraw pozostających poza zasięgiem miejscowych i pchnij flotę znowu w drogę. Bez zaczynania
wojny, jeśli możesz, czy załamywania cesarskiego budżetu.
I, ostatecznie, odkryj, kto kłamie. Jeśli to obserwator CesBez, problem uderzy w ich łańcuch dowodzenia. Jeśli to komandor floty – którym jest
admirał Eugin Vorpatril, przy okazji – to staje się… bardzo moim problemem.
A raczej bardzo problemem zastępcy Gregora, jego Cesarskiego Głosu, jego Cesarskiego Audytora. Imieniem Miles. Miles rozważył interesującą
pułapkę nieodłączną próbie aresztowania, bez wsparcia, daleko od domu, oficera wysokiej rangi pośród jego długoletnich i prawdopodobnie
osobiście lojalnych podkomendnych. Vorpatril także był
potomkiem arystokratycznego barrayarskiego klanu o wielkich wpływach i ważnych politycznych koneksjach w Radzie Książąt. Własna ciotka i
kuzyn Milesa byli Vorpatrilami. Och, dzięki, Gregor.
Cesarz mówił dalej:
– Ze spraw raczej bliższych Barrayarowi, coś poruszyło Cetagandan wokół Rho Ceta. Nie ma potrzeby wdawać się w niepotrzebne szczegóły, ale
doceniłbym, gdybyś zażegnał ten kryzys z konfiskatą tak gładko i efektywnie jak tylko możesz. Jeśli sprawa z Rho Ceta zacznie się rozwijać, chcę
cię mieć bezpiecznego w domu. Opóźnienie komunikacyjne między Barrayarem i Sektorem V jest zbyt wielkie, żebym ci dyszał nad ramieniem,
ale kilka okazjonalnych informacji czy raportów z postępów byłoby z twojej strony miłym gestem, jeśli nie masz nic przeciwko. – Głos Gregora nie
zmienił się, by pokryć ironię. Nie musiał. Miles parsknął. – Powodzenia. – zakończył Gregor. Obraz na wyświetlaczu wrócił do niemego obrazu
Cesarskiej pieczęci. Miles sięgnął i wyłączył
go. Szczegółowe raporty mógł przestudiować w czasie podróży.
On? czy my?
Spojrzał na blady profil Ekaterin; zwróciła poważne błękitne oczy na niego.
Zapytał:
– Wolisz jechać ze mną, czy kontynuować podróż do domu?
– A mogę jechać z tobą? – spytała z powątpiewaniem.
– Oczywiście, że możesz! Pytanie tylko, czy chciałabyś?
Jej ciemne brwi uniosły się.
– To z pewnością nie jedyne pytanie. Myślisz, że na coś się przydam, czy będę tylko cię odrywać od pracy?
– Przydasz się oficjalnie i nieoficjalnie. Inie założę się, że ten pierwszy użytek będzie ważniejszy niż drugi. Znasz sposób, w jaki ludzie z tobą
rozmawiają, gdy próbują przekazać mi niejasne wiadomości?
– O tak. – Skrzywiła usta z niesmakiem.
– Cóż, tak. Zdaję sobie sprawę, że to nudne, ale jesteś bardzo dobra w ich sortowaniu, wiesz. Nie wspominając o informacji, jaką otrzymujesz
przez studiowanie rodzajów kłamstw, jakie wypowiadają ludzie. Inie-kłamstw. Mogą być też ludzie, którzy porozmawiają z tobą, a nie będą ze mną
rozmawiać, z tej czy innej przyczyny.
Przyznała mu rację lekkim ruchem wolnej dłoni.
– I… prawdziwą ulgą dla mnie byłoby mieć kogoś, z kim mogę otwarcie rozmawiać.
Jej uśmiech na chwilę się skrzywił.
– Rozmawiać, czy spuszczać parę?
– Ja-hm!- podejrzewam, że ta sprawa będzie wymagać wiele spuszczania pary, tak.
Myślisz, że to wytrzymasz? Może się zrobić gęsto. Nie wspominając o nudzie.
– Wiesz, utrzymujesz, że twoja praca jest nudna, Miles, ale twoje oczy aż goreją.
Odchrząknął i wzruszył ramionami bez skruchy.
Jej rozbawienie zbladło, ściągnęła brwi.
– Jak myślisz, jak długo potrwa to sortowanie?
Rozważył obliczenia, które ona bez wątpienia już zrobiła. To by było sześć tygodni, plus minus kilka dni, do spodziewanych narodzin. Ich oryginalny
plan podróży zakładał, że wrócą do Domu Vorkosiganów wygodny miesiąc wcześniej. Sektor V był
w przeciwnym kierunku od ich obecnego położenia niż Barrayar, tak daleko w sieci punktów skokowych, że o ludziach, którzy się wybrali, by dostać
się stąd tam, można było powiedzieć, że mieli kierunek. Kilka dni na dostanie się stąd na Stację Graf, plus dodatkowe dwa tygodnie, by w końcu
dostać się no domu, nawet najszybszym z szybkich kurierów.
– Jeśli uda mi się naprawić rzeczy w mniej niż dwa tygodnie, oboje zdążymy do domu na czas.
Parsknęła cichym śmiechem.
– Ze wszystkiego nowoczesnego i galaktycznego, czego próbowałam, to wydaje się najdziwniejsze. Wielu mężczyzn nie ma w domu, gdy rodzą się
ich dzieci. Ale Moja matka była poza miastem w dniu, gdy się urodziłem, więc to przegapiła, wydaje się…
wydaje się głęboką skargą.
– Jeśli przekroczy ten czas, myślę, że mogę cię wysłać do domu samą, z odpowiednią eskortą. Ale ja też chcę tam być. – Zawahał się. To mój
pierwszy raz, cholera, oczywiście, że doprowadza mnie do szału, było stwierdzeniem tak oczywistym, że udało mu się je powstrzymać za wargami.
Jej pierwsze małżeństwo poznaczyło ją
delikatnymi bliznami, żadna z nich nie była fizyczna, a ten temat podrażniał
przynajmniej kilka. Przeformułuj, o Dyplomato. – Czy fakt, że to drugi raz, czyni sprawę dla ciebie łatwiejszą?
Wyraz jej twarzy stał się bardziej retrospektywny.
– Nikki był urodzony z ciała; oczywiście, że wszystko było trudniejsze. Replikatory zabrały tyle ryzyka – naszym dzieciom można poprawić wszelkie
genetyczne pomyłki, nie będą przedmiotem uszkodzeń z powodu złego urodzenia – wiem, że ciąża replikatorowa jest lepsza, bardziej
odpowiedzialna, na różne sposoby. To nie tak, że rozmieniamy je na drobne. A mimo to…
Podniósł jej dłoń i dotknął jej kłykci ustami.
– Nie rozmieniasz na drobne mnie, przyrzekam.
Własna matka Milesa była zagorzałą zwolenniczką używania replikatorów, nie bez powodu. Pogodził się teraz, w wieku trzydziestu paru lat, z
fizycznymi uszkodzeniami, jaki otrzymał w jej łonie podczas ataku soltoxinowego. Tylko awaryjne przeniesienie do replikatora uratowało mu życie.
Teratogeniczna wojskowa trucizna pozostawiła go skarlałego i z kruchymi kościami, ale dziecięca agonia medycznych zabiegów doprowadziła go
niemal do pełnego funkcjonowania, jeśli nie do pełnego wzrostu.
Większość jego kości została zastąpiona kawałek po kawałku syntetycznymi, z naciskiem na kawałek. Reszta uszkodzeń, przyznał, była jego
własnym dziełem. To, że wciąż żył, wydawało się mniejszym cudem niż to, że wygrał serce Ekaterin. Ich dzieci nie będą znosiły takich traum.
Dodał:
– Jeśli sądzisz, że teraz masz luksusowo łatwo, by czuć się odpowiednio cnotliwie, poczekaj, aż wyjdą z replikatorów.
Roześmiała się.
– Bardzo dobry punkt!
–Cóż – westchnął. – Zaplanowałem tę podróż, by pokazać ci wspaniałości galaktyki, w najbardziej eleganckimi i wyrafinowanym towarzystwie.
Najwyraźniej zamiast tego kieruję się do, jak podejrzewam, dziury Sektora V, i do towarzystwa bandy handryczących
się,
rozgorączkowanych
handlarzy,
wściekłych
urzędników
i paranoidalnych militarystów. Życie jest pełne niespodzianek. Pojedziesz ze mną, kochanie? Dla dobra mojego zdrowia psychicznego?
Jej oczy zwęziły się z rozbawienia.
– Jak mogę się opierać takiemu zaproszeniu? Oczywiście, że pojadę. – Spoważniała.
– Czy naruszy to zasady bezpieczeństwa, jeśli wyślę wiadomość do Nikkiego, że się spóźnimy?
– Ależ skąd. Wyślij ją jednak z Kestrela. Dojdzie szybciej.
Skinęła głową.
– Nigdy dotąd tak długo nie byłam z dala od niego. Zastanawiam się, czy czuje się samotny?
Nikkiego zostawili, od strony Ekaterin, z czterema wujkami i ciotecznym dziadkiem plus odpowiednimi ciotkami, stadem kuzynów, małą armią
przyjaciół i Babką Vorsoisson. Ze strony Milesa była obszerna obsługa Domu Vorkosiganów i ich równie obszerne rodziny, z Wujkiem Ivanem i
Wujkiem Markiem i całym klanem Koudelków jako zapleczem. Blisko byli kochający przybrani dziadkowie Vorkosigan, którzy
planowali przyjechać zaraz po Milesie i Ekaterin na świętowanie urodzin, ale teraz mogli pobić ich w drodze do domu. Ekaterin może będzie
musiała jechać dalej na Barrayar, jeśli on nie zdoła przegrzebać się przez to całe zamieszanie na czas, ale w żadnym racjonalnym znaczeniu słowa
sama.
– Nie wiem, w jaki sposób – powiedział szczerze Miles. – Oczekuję, że ty bardziej za nim tęsknisz niż on za nami. Inaczej wystosowałby więcej niż
te monosylabiczną notkę, która nie dogoniła nas aż do Ziemi. Jedenastolatki potrafią być bardzo skupione na sobie. Z pewnością ja byłem.
Uniosła brwi.
Och? A ile notatek ty posłałeś swojej matce przez ostatnie dwa miesiące?
– To podróż poślubna. Nikt nie oczekuje, żebym… W każdym razie zawsze dostaje raporty od mojej ochrony.
Brwi pozostały w górze. Dodał roztropnie:
– Ja też poślę jej wiadomość z Kestrela.
Został nagrodzony uśmiechem Ligi Matek. Jak o tym myślał, mógłby równie dobrze włączyć w adres ojca, nie żeby rodzice nie dzielili się między
sobą jego wiadomościami.
Ipo równu narzekali na ich rzadkość.
Godzina łagodnego chaosu uwieńczyła ich przenosiny na statek kurierski Cesarstwa Barrayaru. Szybkie kuriery zyskiwały większość prędkości,
wymieniając na nią zdolność nośną. Miles był zmuszony pozbyć się wszystkiego oprócz najbardziej potrzebnego bagażu. Oddzielone pozostałości,
razem z zatrważającą ilością prezentów, kontynuują swoją podróż na Barrayar z większością ich małego orszaku: osobistej służącej Ekaterin,
panną Pym, i, ku największemu żalowi Milesa, obu z gwardzistów zastępców Roica.
Poniewczasie stało się oczywiste, gdy on i Ekaterin dopasowywali się do nowej, wspólnej kabiny, że powinien wspomnieć, jak zatłoczone będą ich
kwatery. Podróżował
w podobnych okrętach tak często podczas lat pracy dla CesBez, że uważał ich ograniczenia za normalne – jeden z kilku aspektów jego byłej
kariery, gdy jego niepełnowymiarowe ciało działało na jego korzyść.
Więc jednak spędzi dzień z żoną w łóżku, co głównie było skutkiem braku miejsc do siedzenia. Złożyli górną pryczę, by mieć miejsce na głowy, i
usiedli na przeciwległych końcach, Ekaterin, by poczytać spokojnie na ręcznym czytniku, a Miles, by zanurzyć się w obiecanej przez Gregora
Puszce Pandory z raportami z dyplomatycznego frontu.
Nie upłynęło nawet pięć minut studiowania, gdy wydał z siebie Ha!
Ekaterin wykazała chęć, by jej przerwano, unosząc na niego wzrok i odwzajemniając się Hm?
– Właśnie zdałem sobie sprawę, dlaczego Stacja Graf brzmi znajomo. Kierujemy się do Przestrzeni Quaddie, na Boga.
– Przestrzeń Quaddie? Czy to jakieś miejsce, które znasz?
– Nie osobiście, nie. – Wymagało to podjęcia większych przygotowań dyplomatycznych, niż zakładał. – Chociaż raz spotkałem quaddie. Quaddie
są bioinżynieryjną rasą ludzi stworzoną, och, dwa czy trzy stulecia temu. Zanim Barrayar
ponownie odkryto. Mieli być stałymi pracownikami przestrzennymi. Jakikolwiek był
pierwotny plan ich stwórcy względem nich, upadł, gdy weszły nowe technologie grawitacyjne, a oni skończyli jako coś w rodzaju ekonomicznych
uchodźców.
Po rozmaitych podróżach i przygodach osiedlili się wreszcie jako grupa w miejscu, które wtedy było dalekim końcem systemu wormholi. Byli
świadomi, że są tam inni ludzie, więc z premedytacją wybrali system bez odpowiednich do zamieszkania planet, ale z odpowiednią asteroidą i
zasobami kometarnymi. Sądzę, że zamierzali się trzymać swoich. Oczywiście eksplorowany system od tego czasu urósł, więc teraz prowadzą
wymianę zagraniczną przez serwisowanie statków i zaopatrywanie usług wymiany. Co wyjaśnia, dlaczego nasza flota postanowiła tam zadokować,
choć nie to, co się zdarzyło potem. To, ach… – Zawahał się. – To bioinżynierowanie obejmowało wiele zmian metabolicznych, ale najbardziej
spektakularną zmianą było to, że mają dodatkową parę ramion tam, gdzie powinny być nogi. Co jest naprawdę, um, poręczne w nieważkości.
Można powiedzieć. Często chciałem mieć dodatkową parę rąk, kiedy operowałem w próżni.
Przekazał jej czytnik i wyświetlił obraz quaddie, ubranego w jasnożółte szorty i kamizelkę, przemieszczającego się bezgrawitacyjnym korytarzem z
prędkością i zręcznością małpy poruszającej się po czubkach drzew.
– Och – Ekaterin przełknęła, po czym szybko odzyskała kontrolę nad twarzą. –
Jakie to, uch… interesujące. – Po chwili dodała: – Wygląda całkiem praktycznie, w ich środowisku.
Miles odrobinę się odprężył. Jakkolwiek jej głęboko zakorzenione barrayarskie odruchy zauważyły widzialne mutacje, zostały zduszone żelaznym
uściskiem jej dobrych manier.
To samo, niestety, nie okazało się prawdą, jeśli chodzi o ich towarzyszy z Cesarstwa, teraz porzuconych w systemie quaddie. Różnica między
szkodliwymi mutacjami a łagodnymi czy korzystnymi modyfikacjami nie było czytelnie rozróżniane przez Barrayarczyków z prowincji. Biorąc pod
uwagę, że jeden z oficerów odnosił się do nich w swoim raporcie jako okropnych pajęczych mutantów, jasne było, że Miles mógł
dodać napięcie rasowe do mieszanki komplikacji, ku której pędzili.
– Bardzo szybko do nich przywykniesz – zapewnił ją.
– Gdzie spotkałeś tego quaddie, skoro trzymają się razem?
– Mm… – Tu trochę szybkiej wewnętrznej korekty… – To była misja CesBez. Nie mogę o tym rozmawiać. Ale ona była muzyczką. Grała na
cymbałach wszystkimi czterema rękami. – Próba naśladowania tego niezapomnianego widoku poskutkowała bolesnym uderzeniem łokciem w
ścianę kabiny. – Miała na imię Nikol. Polubiłabyś ją.
Wyratowaliśmy ją z opałów. Zastanawiam się, czy w końcu wróciła do domu? – Potarł
łokieć i dodał z nadzieją: – Założę się, że techniki ogrodnicze quaddie w nieważkości cię zainteresują.
Ekaterin się rozpromieniła.
– Tak, z pewnością.
Miles wrócił do raportu z nieprzyjemną pewnością, że to nie będzie zadanie, w które dobrze jest wpaść bez przygotowania. W myślach dodał
przegląd historii quaddie do listy studiowania przez następne kilka dni.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Czy kołnierzyk mam prosto?
Chłodne palce Ekaterin zajęły się pracą z tyłu milesowej szyi; ukrył dreszcz przenikający mu kręgosłup.
– Teraz jest – powiedziała.
– Strój czyni Audytora – mruknął. W małej kabinie brakowało takich udogodnień jak pełnowymiarowe lustro; musiał zamiast tego użyć oczu żony.
Nie było to wcale gorszą opcją. Cofnęła się na tyle, na ile mogła, pół kroku ku przegrodzie, i zlustrowała go od góry do dołu, by sprawdzić efekt
uniformu Domu Vorkosiganów: brązowej tuniki z herbem rodziny haftowanym srebrną nicią na wysokim kołnierzu, ze zdobionymi srebrem
mankietami, brązowych spodni z srebrnymi galonami, wysokich brązowych butów jeździeckich. Klasa Vor była kawalerią w latach chwały. Bóg wie,
ile lat świetlnych stąd był teraz jakiś koń.
Dotknął naręcznego komu, bliźniaczego z tym, który ona nosiła, choć jej został
zrobiony w stylu lady Vor z dekoracyjną srebrną bransoletą.
– Dam ci znać, gdy będę gotowy, by wrócić i się przebrać. – Skinął głową w kierunku prostego szarego garnituru, który już położyła na łóżku.
Uniform dla wojskowych umysłów, cywilny strój dla cywili. Iniech ciężar barrayarskiej historii, jedenaście pokoleń Książąt Vorkosigan za jego
plecami, wynagrodzi jego niski wzrost i lekko przygiętą postawę. O mniej widocznych defektach nie zamierzał wspominać.
– Co powinnam włożyć?
– Ponieważ musisz zabawiać całe towarzystwa, coś efektownego. – Uśmiechnął się krzywo. – To czerwone jedwabne coś powinno wystarczająco
rozpraszać cywili i naszych stacyjnych gospodarzy.
– Tylko męskiej połowie, kochany – wytknęła mu. – Przypuśćmy, że ich szef ochrony jest żeńską quaddie? Czy quaddie są atrakcyjne nawet dla
ludzi z planet?
– Tamta z pewnością była – westchnął. – Istąd te kłopoty… Część Stacji Graf ma zerową grawitację, więc najprawdopodobniej wolałabyś spodnie
lub legginsy zamiast sukni w stylu barrayarskim. Coś, w czym możesz się poruszać.
– Och. Tak. Rozumiem.
Zabrzmiało pukanie do drzwi kabiny i stłumiony głos Gwardzisty Roica:
– Mój panie?
– Już idę, Roic. – Miles i Ekaterin zmienili się miejscami – gdy znalazł się na wysokości jej piersi, skradł w przelocie przyjemnie sprężysty uścisk –i
wyszedł na wąski korytarz statku kurierskiego.
Roic nosił odrobinę prostszą wersję milesowego uniformu Domu Vorkosigan, pasującą do jego statusu zaprzysiężonego gwardzisty.
– Chcesz, żebym teraz spakował twoje rzeczy, by je przenieść na okręt flagowy Barrayaru, mój panie? – spytał.
– Nie. Zostaniemy na statku kurierskim.
Roicowi prawie udało się ukryć drgnienie. Był młodym mężczyzną o imponującym wzroście i zatrważającej szerokości ramion, a swoją koję nad
inżynierem statku kurierskiego opisał jako Coś jak spanie w trumnie, mój panie, tyle że z chrapaniem.
Miles dodał:
– Nie zależy mi oddawanie kontroli nad moimi poczynaniami, nie wspominając o zapasach powietrza, od razu drugiej stronie tego konfliktu. Koje
statku flagowego też nie są o wiele większe, zapewniam cię, Gwardzisto.
Roic uśmiechnął się ponuro i wzruszył ramionami.
– Obawiam się, że powinien był pan wziąć Jankowskiego, sir.
– Co, ponieważ jest niższy?
– Nie, milordzie! – Roic wyglądał na lekko obrażonego. – Bo jest prawdziwym weteranem.
Książę Barrayaru był zobligowany przez prawo do zatrudnienia ograniczonej liczny zaprzysiężonych ludzi; Vorkosiganowie tradycyjnie rekrutowali
większość swoich gwardzistów spośród emerytowanych po dwudziestu latach weteranów Cesarskiej Służby. Przez polityczny wymóg w ostatnich
dekadach najczęściej bywali to byli pracownicy CesBez. Była to zawzięta, ale podstarzała gromada. Roic był interesującym nowym wyjątkiem.
– Kiedy to stało się problemem? – Kadra gwardzistów ojca Milesa traktowała Roica jak juniora, ponieważ taki był, ale jeśli traktowali go jako
obywatela drugiej kategorii…
– Ech… – Roic pomachał dłonią bez słowa wokół statku kurierskiego, z czego Miles zrozumiał, że problem leży w bardziej świeżych towarzyszach.
Miles, który właśnie miał pomaszerować wąskim korytarzem, zamiast tego oparł się o ścianę i skrzyżował ramiona.
– Widzisz, Roic – mało jest ludzi w Cesarskiej Służbie w twoim wieku czy młodszych, którzy by stanęli w służbie Cesarstwu twarzą w twarz z
ogniem tyle razy, co ty w Hassadarskiej Gwardii Miejskiej. Nie pozwól cholernym zielonym mundurom ci przygadywać. To puste kpinki. Połowa z
nich chyba by zemdlała, gdyby kazano im zdjąć kogoś takiego jak ten morderczy lunatyk, który strzelał na Placu Hassadarskim.
– Byłem już w połowie placu, mój panie. To było tak, jakby przepływając do połowy rzekę zdecydował pan, że mu się nie uda, i zawrócił.
Bezpieczniej było na niego skoczyć niż odwrócić się i uciec. Tak czy siak miał tyle samo czasu, by do mnie wymierzyć.
– Ale nie dość czasu, by zdjąć kolejny tuzin przechodniów. Autoigłowce to paskudna broń. – Miles zastanowił się przelotnie.
– Tak jest, mój panie.
Przy całym swoim wzroście Roic miał tendencję do nieśmiałości, gdy czuł się towarzysko poza swoją klasą, co niestety zdarzało się prawie cały
czas w służbie Vorkosiganów. Ponieważ nieśmiałość ujawniała się na jego powierzchowności jedynie jako tępa nieruchomość, często ją
przeoczano.
– Jesteś gwardzistą Vorkosiganów – powiedział stanowczo Miles. – Duch generała Piotra wyziera z tego brązu i srebra. To ty będziesz im
przygadywać, obiecuję ci.
Przelotny uśmiech Roica zawierał bardziej wdzięczność niż przekonanie.
– Chciałbym móc spotkać pana dziadka, mój panie. Ze wszystkich opowieści, jakie opowiadają o nim w Okręgu wynika, że był naprawdę kimś.
Mój pradziadek służył z nim w górach podczas okupacji cetagandańskiej, jak mówiła moja matka.
– Ach! Słyszałeś może o nim jakieś dobre historie?
Roic wzruszył ramionami.
– Umarł z powodu radiacji po tym, jak zniszczono Vorkosigan Vashnoi. Moja babka nigdy wiele o nim nie mówiła, więc nie wiem.
– Szkoda.
Porucznik Smolyani wystawił głowę zza zakrętu.
– Zacumowaliśmy przy Księciu Xavie, mój Lordzie Audytorze. Rura transferowa została przymocowana i są gotowi wziąć pana na pokład.
– Bardzo dobrze, poruczniku.
Miles szedł za Roikiem, który musiał wetknąć głowę przez owalne wejście, do zatłoczonego przedziału śluzy osobowej Kestrela. Smolyani zajął
miejsce za kontrolkami śluzy. Pulpit sterowniczy zamrugał i popiskiwał; drzwi odsunęły się na śluzę i elastyczny tunel za nią. Miles skinął do Roica,
który zauważalnie zaczerpnął oddechu i prześlizgnął się przez nie. Smolyani zasalutował; Miles odpowiedział mu potwierdzającym gestem.
– Dziękuję, poruczniku – powiedział i podążył za Roikiem.
Metr unoszącej żołądek zerowej grawitacji w elastyczniej tubie kończyły podobne drzwi włazu. Miles chwycił się uchwytu i przesunął się przez nie,
gładko stając na stopach w otwartej śluzie. Postąpił do przodu do bardziej przestronnego przedziału śluzy.
Po jego lewej stronie podleciał formalnie Roic, czekający na niego. Drzwi statku flagowego zamknęły się za nim.
Przed nim sztywno na baczność stało trzech mężczyzn w mundurach polowych i jeden cywil. Żaden z nich nie zmienił wyrazu twarzy, widząc
niebarrayarską powierzchowność Milesa. Najprawdopodobniej Vorpatril, którego Miles ledwo przypominał sobie z kilku minionych spotkań na
stołecznej scenie Vorbarr Sultany, pamiętał go bardziej żywo, i roztropnie streścił swojej załodze mutancki wygląd najniższego, nie wspominając o
najmłodszym i najnowszym Głosie Cesarza Gregora.
Admirał Eugin Vorpatril był średniego wzrostu, przysadzisty, białowłosy i ponury.
Postąpił do przodu i posłał Milesowi krótki i dokładny salut.
– Mój Lordzie Audytorze. Witam na pokładzie Księcia Xava.
– Dziękuję, admirale. – Nie dodał, Cieszę się, że tu jestem; nikt w tej grupie nie był
szczęśliwy z tego, że go widzi, w tych okolicznościach.
Vorpatril mówił dalej:
– Pozwolę sobie przedstawić mojego dowódcę Ochrony Floty, kapitana Bruna.
Szczupły, napięty mężczyzna, możliwe, że bardziej ponury od admirała, skinął
głową grzecznie. Brun był dowódcą operacyjnym fatalnego patrolu, który uruchomił bieg wydarzeń od pomniejszego prawnego wybryku do
większego incydentu dyplomatycznego. Nie, wcale nie byli szczęśliwi.
– Starszy Mistrz Załadunku Molino z komarrańskiego konsorcjum floty.
Molino był w średnim wieku i miał jak Barrayarczycy wygląd człowieka cierpiącego na niestrawność, choć ubrany był w schludne ciemne tunikę i
spodnie w stylu komarrańskim. Starszy mistrz załadunkowy było rangą wykonawczego i finansowego oficera w ograniczonej czasowo jednostce
korporacyjnej, jaką był komercyjny konwój, i tak jak admirał ponosił większość odpowiedzialności we flocie, posiadając ułamek władzy. Miał też nie
do pozazdroszczenia zadanie łączenia potencjalnie bardzo rozbieżnych interesów komercyjnych i ich barrayarskich wojskowych ochroniarzy, co
zwykle samo w sobie wystarczało do niestrawności, nawet bez kryzysu. Wymruczał
grzecznie:
– Mój lordzie Vorkosigan.
Głos Vorpatrila na chwilę przybrał zgrzytliwe tony.
– Mój oficer prawny floty, chorąży Deslauter.
Wysoki Deslaurier, blady i mizerny, z pozostałościami nieuleczalnego trądzika, ukłonił się.
Miles zamrugał z zaskoczenia. Kiedy pracował pod swoją starą przykrywką tajnego agenta i dowodził pozornie niezależną flotą najemników dla
operacji galaktycznych CesBez, Prawnik Floty był jednym z ważniejszych wydziałów; tylko negocjacje spokojnego przelotu uzbrojonych statków
przez rozmaite prawne jurysdykcje lokalnych przestrzeni było pełnoetatową pracą o koszmarnej złożoności.
– Chorąży. – Oddał ukłon i ostrożnie dobrał słowa. – Wydaje się pan, ach… nosić poważną odpowiedzialność jak na pana rangę i wiek.
Deslaurier odchrząknął i powiedział niemal niesłyszalnym głosem:
– Szef naszego wydziału został wcześniej odesłany do domu z trasy, mój Lordzie Audytorze. Okolicznościowy urlop. Zmarła jego matka.
Myślę, że właśnie zaczynam łapać kurs.
– Czy to przypadkiem pana pierwsza podróż galaktyczna?
– Tak, mój panie.
Vorpatril dodał, prawdopodobnie z litości:
– Ja i mój personel jesteśmy całkowicie do pańskiej dyspozycji, mój Lordzie Audytorze, i przygotowaliśmy wszystkie raporty, jak prosiłeś.
Zechciałby pan przejść z nami do pokoju narad?
– Tak, dziękuję, admirale.
Trochę włóczenia się i kluczenia korytarzami zaprowadziło grupę do standardowego wojskowego pokoju narad: przymocowany do podłogi stół
holowidowy i krzesła stacyjne, antypoślizgowa wykładzina wydzielająca lekko wilgotny odór szczelnego i ponurego pomieszczenia, do którego
nigdy nie docierało światło słoneczne czy świeże powietrze. To miejsce pachniało wojskowo. Miles stłumił potrzebę zaczerpnięcia długiego,
nostalgicznego wdechu, przez pamięć dawnych czasów. Na jego sygnał dłonią, Roic przyjął bierną postawę strażnika tuż przy drzwiach. Reszta
czekała, aż on usiądzie, po czym usadowili się wokół stołu, Vorpatril po lewej, Deslaurier tak daleko, jak to możliwe.
Vorpatril, emanując jasnym zrozumieniem etykiety sytuacji, albo przynajmniej jakimś zmysłem samozachowawczym, zaczął:
– Więc. Jak możemy ci służyć, mój Lordzie Audytorze?
Miles złożył dłonie razem na stole.
– Jestem Audytorem; moim pierwszym obowiązkiem jest słuchać. Jeśli można, admirale Vorpatril, proszę mi opisać przebieg wydarzeń z
pańskiego punktu widzenia.
Jak dotarliście do takiego impasu?
– Z mojego punktu widzenia? – Vorpatril się skrzywił. – Zaczęło się na pozór od jednej zwyczajnej rzeczy do drugiej. Mieliśmy dokować tu na Stacji
Graf przez pięć dni, by wymienić zakontraktowany ładunek i pasażerów. Wtedy nie było powodu sądzić, że quaddie są wrogie, więc zezwoliłem na
tyle przepustek, ile się tylko dało, co jest standardową procedurą.
Miles skinął głową. Przyczyny wojskowej barrayarskiej eskorty statków komarrańskich wahały się od jawnych przez subtelne po niewypowiedziane.
Jawnie, eskorta zapobiegała napadom na statki towarowe i wspierała wojskową część floty doświadczeniem w manewrowaniu niewiele mniej
ważnym niż gry wojenne. Bardziej subtelnie, podróże sprzyjały okazjom do wszelkiego rodzaju zbierania informacji –
ekonomicznych, politycznych, towarzyskich, jak i wojskowych. Zapewniały kadrom młodych prowincjonalnych Barrayarczyków, przyszłym oficerom i
przyszłym cywilom, okresowy kontakt z szerszą galaktyczną kulturą. Z nigdy nie wypowiedzianej strony, pomiędzy Barrayarczykami i Komarranami
było utrzymujące się napięcie, pokłosie, z punktu widzenia Milesa, w pełni zasłużonego podboju tych ostatnich przez pierwszych pokolenie
wcześniej. Taka była polityka zewnętrzna Cesarza, by ruszyć z pozycji okupanta do pełnej politycznej i towarzyskiej asymilacji między dwoma
planetami.
Proces ten postępował wolno i opornie.
Vorpatril mówił dalej:
– Statek Korporacji Toskane, Idris, zadokował, by dokonać strojenia napędu, i napotkał niespodziewane komplikacje, gdy rozebrali go na części.
Naprawione części nie przeszły testów kalibracyjnych, kiedy zostały przeinstalowane, i zostały odesłane do sklepów Stacji do przerobienia. Z
pięciu dni zrobiło się dziesięć, a kłótnie trwały tam i z powrotem. Potem okazało się, że zaginął porucznik Solian.
– Czy dobrze zrozumiałem, że porucznik był oficerem łącznikowym barrayarskiej służby bezpieczeństwa na pokładzie Idrisa? – powiedział Miles.
Uliczny policjant floty, wyznaczony do utrzymywania spokoju i porządku pomiędzy załogą i pasażerami, wypatrywania wszelkich nielegalnych czy
zastraszających działalności czy podejrzanych pasażerów – niejedna historia piractwa była robotą wewnętrzną – i bycia pierwszą linią obrony w
kontrwywiadzie. A po cichu do nadstawiania ucha na potencjalne głosy niezadowolenia wokół problemów komarrańskich Cesarza. Zobowiązany
okazać każdą możliwą pomoc statkowi w chwilach fizycznego zagrożenia, koordynacji ewakuacji czy ratowaniu z wojskową eskortą. Oficer
łącznikowy był pracą, która przechodziła od rozdzierającej nudy do śmiertelnego zagrożenia w mgnieniu oka.
Kapitan Brun przemówił po raz pierwszy:
– Tak, mój panie.
Miles zwrócił się do niego.
– Jeden z pana ludzi, prawda? Jak by pan opisał porucznika Soliana?
– Był nowo wyznaczony – odpowiedział Brun, po czym się zawahał. – Nie byłem z nim bliżej zaznajomiony, ale jego pierwsze ewaluacje personalne
dawały mu wysokie oceny.
Miles popatrzył na mistrza załadunku.
– Czy pan go znał, sir?
– Spotkaliśmy się kilka razy – powiedział Molino. – W większości pozostaję na pokładzie Rudry, ale moje wrażenie było takie, że był przyjacielski i
kompetentny.
Najwyraźniej dobrze się dogadywał z załogą i pasażerami. Całkiem jak chodzący przykład asymilacji.
– Przepraszam?
Vorpatril odchrząknął.
– Solian był Komarraninem, mój panie.
– Ach. – Grr. Raporty nie wspominały o tym zagadnieniu. Komarranom dopiero ostatnio wolno było wstępować do Cesarskiej Służby Barrayaru;
pierwsza generacja takich oficerów była wyselekcjonowana, i wymagano od nich dowiedzenia lojalności i kompetencji. Pieszczochy Cesarza, tak
do Milesa powiedział jego kolega-barrayarski oficer ze skrywanym niezadowoleniem. Sukces integracji miał wysoki osobisty priorytet u Gregora.
Admirał Vorpatril z pewnością też o tym wiedział. Miles przesunął
tajemniczy los Soliana o kilka punktów wyżej na swojej wewnętrznej liście najważniejszych priorytetów.
– Jakie były okoliczności jego oryginalnego zniknięcia?
Brun odpowiedział:
– Bardzo ciche, mój panie. Podpisał zejście ze zmiany, jak zwykle, i nigdy nie pojawił się na następnej wachcie. Kiedy w końcu sprawdzono jego
kabinę, wydawało się, że brakuje kilku jego osobistych rzeczy i walizki, choć większość mundurów zostało.
Brak zapisów, by w ogóle schodził z pokładu, ale potem… wiedział, jak się wydostać bez bycia widzianym przez kogokolwiek, jak nikt inny. To
dlatego uważałem to za dezercję. Statek został gruntownie przeszukany. Musiał sfałszować zapisy, albo wyślizgnąć się z towarem, albo coś
takiego.
– Jakieś poczucie, że był nieszczęśliwy w pracy czy miejscu?
– Nie-nie, mój panie. Nic specjalnego.
– Coś nie specjalnego?
– Cóż, były zwykłe ciągłe narzekania o byciu Komarraninem w tym – Brun wskazał
na siebie, – mundurze. Przypuszczam, że w miejscu, gdzie został wysłany, był na pozycji, gdzie obrywał z obu stron.
Wszyscy próbujemy teraz być po jednej stronie. Miles zdecydował, że to nie czas i miejsce by tropić nieświadome założenia stojące za doborem
słownym Bruna.
– Mistrzu Załadunku Molino, czy może pan na to rzucić jakieś światło? Czy Solian był przedmiotem, ach, wyrzutów ze strony krajan Komarran?
Molino potrząsnął głową.
– Ten człowiek wydawał się być lubiany przez załogę Idrisa, o ile jestem w stanie powiedzieć. Trzymał się pracy, nie wdawał w kłótnie.
– W każdym razie, pierwszym pana… wrażeniem było, że zdezerterował?
– Wydawało się to możliwe – przyznał Brun. – Nie rzucam oszczerstw, ale był
Komarraninem. Może odkrył, że jest ciężej niż przewidywał. Admirał Vorpatril uważał
inaczej – dodał skrupulatnie.
Vorpatril machnął ręką w geście rozsądnej równowagi.
– Bardziej powód, by nie myśleć o dezercji. Wyższe władze były bardzo ostrożne w wyborze, jakich Komarran dopuszczają do Służby. Nie chcą
publicznych pomyłek.
– W każdym razie – powiedział Brun, – postawiliśmy na nogi naszych własnych ludzi z bezpieczeństwa, by go szukać, i poprosiliśmy o pomoc
władze Stacji Graf. Której nie byli specjalnie skłonni zaoferować. Ciągle tylko powtarzali, że nie znaleźli po nim śladu ani w sekcjach grawitacyjnych,
ani z zerową grawitacją, i że nie ma zapisów nikogo odpowiadającego jego opisowi opuszczającego stację w ich nośnikach lokalnych.
– A co stało się później?
Odpowiedział Admirał Vorpatril:
– Czas uciekał. Naprawy na Idrisie zostały ukończone i zatwierdzone. Rosły –
zerknął na Molino bez przychylności, – naciski, by opuścić Stację Graf i kontynuować zaplanowaną trasę. Mnie-ja nie zostawiam moich ludzi, jeśli
mogę coś w tej sprawie zrobić.
Molino odpowiedział, trochę przez zaciśnięte zęby:
– Nie miało żadnego ekonomicznego sensu wiązać całej floty dla jednego człowieka. Mógł pan zostawić jeden statek czy nawet mały zespół
śledczych, by badali sprawę, podążyli za tropami, na jakie by natrafili, a reszta mogłaby jechać dalej.
– Miałem bieżące rozkazy nie rozdzielać floty – powiedział Vorpatril, jego szczęka się zacisnęła.
– Ale nie mieliśmy próby napadu w tym sektorze od dekad – sprzeciwiał się Molino. Miles zrozumiał, że jest świadkiem rundy n plus jeden
ciągnącej się debaty.
– Nie, od kiedy Barrayar zapewnił wam darmową barrayarską eskortę – powiedział
Vorpatril z fałszywą kordialnością. – Jaka dziwna zbieżność. – Jego głos stał się bardziej stanowczy. – Nie zostawiam moich ludzi. Przysiągłem
sobie to podczas potyczki o Escobar, kiedy byłem jeszcze chorążym z mlekiem pod nosem. – Spojrzał na Milesa. –
Pod dowództwem pańskiego ojca, jak się zdarzyło.
Och och. Tu mogą być kłopoty… Miles pozwolił, by jego brwi uniosły się z ciekawością.
– Ijakie ma pan stamtąd doświadczenia, sir?
Vorpatril prychnął, wspominając.
– Byłem młodszym pilotem na bojowym czółnie zrzutowym, osieroconym, gdy nasz statek-matka został zestrzelony do piekła przez Escosów na
wysokiej orbicie.
Przypuszczam, że gdyby udało nam się wrócić, zostalibyśmy wysadzeni razem z nim, ale mimo to. Nie było gdzie zadokować, gdzie uciec, nawet
tych kilka ocalałych statków, które miały otwarte kołyski dokujące, nie zatrzymywały się dla nas, na pokładzie było już kilkaset ludzi, włączając w to
rannych – to było prawdziwe piekło, muszę powiedzieć.
Miles czuł, że admirałowi ledwo udało się uciąć „synu” na końcu ostatniego zdania.
Powiedział ostrożnie:
– Nie jestem pewny, czy admirał Vorkosigan miał jakiś inny wybór w czasie, gdy odziedziczył dowództwo inwazji po śmierci Księcia Serga.
– Och, żadnego – zgodził się Vorpatril z kolejnym machnięciem dłoni. – Nie mówię, że ten człowiek nie zrobił wszystkiego, co mógł. Ale nie mógł
zrobić wszystkiego, a ja byłem pomiędzy tymi, których poświęcił. Spędziłem prawie rok w escobarskim obozie jenieckim, zanim negocjacje
wreszcie odesłały mnie do domu.
Escobarczycy nie urządzali nam wakacji, muszę powiedzieć.
Mogło być gorzej. Mógłbyś być żeńską escobarską więźniarką w jednym z naszych obozów. Miles postanowił teraz nie sugerować admirałowi
takiego ćwiczenia wyobraźni.
– Nie żebym się tego nie spodziewał.
– Mówię jedynie, że wiem, jak to jest zostać porzuconym, i nie zrobię tego żadnemu z moich ludzi z trywialnej przyczyny. – Jego kose spojrzenie na
mistrza załadunku mówiło jasno, że znikające zyski komarrańskiej korporacji nie kwalifikowały się jako wystarczająca przyczyna takiego
pogwałcenia pryncypiów. – Wydarzenia dowiodły- –
Zawahał się i sam się poprawił. – W tym czasie myślałem, że tego dowiodły wydarzenia.
– W tym czasie – powtórzył Miles. – Czyli już nie?
– Teraz… cóż… to co się stało jest całkiem… całkiem denerwujące. Był tam nieautoryzowany ruch przy śluzie personelu w przedziale
załadunkowym Stacji Graf, gdzie zadokowany był Idris. Nie widziano w nim żadnego statku ani gondoli osobistej –
pieczęcie rur nie zostały aktywowane. Do czasu, gdy strażnik z ochrony Stacji się tam dostał, przedział był pusty. Ale na podłodze była pewna ilość
krwi i ślady wleczenia czegoś do śluzy. Po testach okazało się, że to krew Soliana. Wyglądało to tak, jakby próbował wrócić na Idrisa, i ktoś na
niego skoczył.
– Ktoś, kto nie zostawiał śladów stóp – dodał ponuro Brun.
Na pytające spojrzenie Milesa Vorpatril odpowiedział:
– W obszarach grawitacyjnych, gdzie pozostają dolnostrończycy, quaddie jeżdżą w tych ich osobistych lataczach. Kierują nimi za pomocą niższych
ramion, zostawiając wyższe wolne. Żadnych śladów stóp, jeśli o to chodzi.
– Ach, tak, rozumiem – powiedział Miles. – Krew, ale brak ciała – czy ciało znaleziono?
– Jeszcze nie – powiedział Brun.
– Szukano?
– O tak. Po wszystkich możliwych trajektoriach.
– Przypuszczam, że przyszło wam do głowy, że dezerter mógłby próbować sfabrykować swoje morderstwo albo samobójstwo, by uwolnić się od
pościgu.
– Myślałem o tym – powiedział Brun, – ale widziałem podłogę przedziału załadunkowego. Nikt nie mógł stracić takiej ilości krwi i przeżyć. Musiało
tam być przynajmniej trzy albo cztery litry.
Miles wzruszył ramionami.
– Pierwszy krok w przygotowaniach do awaryjnego zabiegu krionicznego to wykrwawienie pacjenta i zastąpienie jego krwi kriopłynem. Można z
łatwością zostawić na podłodze kilka litrów krwi, a ofiara-cóż, potencjalnie żyje. – Miał bliskie osobiste doświadczenie z tym procesem, jak po
fakcie powiedzieli mu Elli Quinn i Bel Thorne, po tym jak jedna z misji Dendariańskich Wolnych Najemników poszła wyjątkowo źle. Na szczęście,
nie pamiętał tej części, chyba że z nadzwyczaj żywego opisu Bela.
– Przeszło mi to przez myśl – powiedział przepraszająco Miles. Mogę wam pokazać blizny.
Brun zmarszczył brwi, po czym potrząsnął głową.
– Nie byłoby na to czasu, zanim ochrona Stacji przybyła na miejsce.
– Nawet jeśli przenośna kriokomora stała w gotowości?
Brun otworzył usta, potem znów je zamknął. Wreszcie powiedział:
– To skomplikowany scenariusz, mój panie.
– Nie upieram się przy nim – powiedział lekko Miles. Rozważył drugi koniec procesu krioożywienia. – Tyle że mogę także wskazać inne źródła kilku
litrów dobrej, świeżej osobistej krwi kogokolwiek spoza ciała ofiary. Takie jak laboratoria rewitacyjne czy syntetyzery szpitalne. Produkt z
pewnością wyświetlałby wskaźniki skanu DNA.
Właściwie nie można ich nawet nazwać fałszywie pozytywnymi. Laboratoria biokryminalne mogłyby wykazać różnice. Ślady biopłynu też byłyby
oczywiste, gdyby tylko ktoś pomyślał o ich szukaniu. – Dodał tęsknie: – Nienawidzę dowodów okolicznościowych. Kto przeprowadził identyfikację
krwi?
Brun poruszył się niepewnie.
– Quaddie. Załadowaliśmy im skan DNA Soliana, kiedy wyszło na jaw jego zaginięcie. Ale oficer łącznikowy ochrony z Rudry powtórzył je – był tam
na miejscu, obserwując ich techników. Meldował dopasowanie, gdy tylko zapiszczał analizer. Wtedy wybrałem się sam, by to sprawdzić.
– Czy zebrał inne próbki, by sprawdzić krzyżowo?
– Ja… tak sądzę. Mogę zapytać chirurga floty, czy otrzymał jakieś przed tym, um, jak zaszły inne wydarzenia.
Admirał Vorpatril siedział, wyglądając na nieprzyjemnie ogłuszonego.
– Z pewnością myślałem, że biedny Solian został zamordowany. Przez kogoś… –
Zamilkł.
– Nie brzmi to, jakby ta hipoteza się wykluczała – pocieszył go Miles. – W każdym razie uczciwie w to wtedy wierzyliście. Gdy wasz chirurg floty
dokładnie sprawdzi te próbki, proszę przekazać mi raport.
– Stacji Graf także?
– Ach… im może jeszcze nie. – Nawet gdyby rezultaty były negatywne, kwestia ta mogłaby jedynie posłużyć wywołaniu jeszcze większej nieufności
wobec Barrayarczyków. A gdyby były pozytywne… Miles wolał najpierw to przemyśleć. –
W każdym razie, co się zdarzyło potem?
– To, że Solian sam należał do Ochrony Floty, czyni jego morderstwo –
najwyraźniej morderstwo – nadzwyczaj paskudnym – przyznał Vorpatril. – Czyżby próbował wrócić z jakimś ostrzeżeniem? Nie jesteśmy w stanie
stwierdzić. Więc anulowaliśmy wszystkie przepustki, przeszliśmy w stan pogotowia i rozkazaliśmy wszystkim statkom odcumować od doku.
– Bez wyjaśnienia, dlaczego – dołożył Molino.
Vorpatril wbił w niego wzrok.
– Podczas stanu pogotowia dowódca nie zatrzymuje się, by wyjaśnić rozkazy.
Oczekuje, że zostaną natychmiast wykonane. Poza tym zwykle tak przeżuwacie wszystko po kawałku, narzekając na opóźnienia, że nie sądziłem,
że muszę się powtarzać. –
Mięsień drgnął na jego szczęce; odetchnął i wrócił do opowieści. – W tym momencie przytrafiło nam się coś na kształt załamania komunikacji.
A oto w końcu zasłona dymna.
– Według naszej orientacji, dwuosobowy patrol ochrony, wysłany, by sprowadzić oficera, który spóźniał się ze stawieniem na służbę-
– To byłby chorąży Corbeau?
– Tak. Corbeau. Jak wtedy zrozumieliśmy, patrol i chorąży zostali zaatakowani, rozbrojeni i pojmani przez quaddie. Prawdziwa historia, która
dotarła później, okazała się bardziej skomplikowana, ale wtedy musiałem zareagować i próbowałem oczyścić Stację Graf z naszego personelu
oraz przygotować się do natychmiastowej ewakuacji z lokalnej przestrzeni w razie jakiś okoliczności.
Miles pochylił się do przodu.
– Wierzył pan, że to jakieś przypadkowe quaddie pojmały pańskich ludzi, czy zrozumiał pan, że to była ochrona Stacji Graf?
Vorpatril nie całkiem zazgrzytał zębami, ale prawie. Mimo to odpowiedział:
– Tak, wiedzieliśmy, że to była ich ochrona.
– Czy poprosił pan swojego oficera prawnego o radę?
– Nie.
– Czy chorąży Deslaurier zaproponował poradę?
– Nie, mój panie – Deslaurier wydobył z siebie szept.
– Rozumiem. Proszę dalej.
– Rozkazałem kapitanowi Brunowi wysłać oddział uderzeniowy, by wydobyć teraz już trzech ludzi z sytuacji, która, jak wierzyłem, okazała się
właśnie śmiertelnym zagrożeniem dla barrayarskiego personelu.
– Uzbrojonych w coś więcej niż ogłuszacze, jak zrozumiałem?
– Nie mógłbym prosić moich ludzi, by poszli przeciwko takiej chmarze tylko z ogłuszaczami, mój panie – powiedział Brun. – Tam jest chyba z milion
tych mutantów!
Miles pozwolił sobie na uniesienie brwi.
– Na Stacji Graf? Myślałem, że zamieszkałej ludności jest około pięćdziesiąt tysięcy. Cywilów.
Brun zrobił niecierpliwy gest.
– Milion na dwudziestu, pięćdziesiąt tysięcy na dwudziestu – niezależnie od tego, potrzebowali broni z autorytetem. Mój zespół ratowniczy musiał
wejść i wyjść tak szybko, jak to możliwe, musząc stawić czoła tak małej przepychance czy oporowi, jak to możliwe. Ogłuszacze są bezużyteczne
jako broń do zastraszania.
– Znam ten argument. – Miles oparł się i potarł wargi. – Proszę dalej.
– Mój patrol dotarł do miejsca, gdzie przetrzymywani byli nasi ludzie-
– Posterunek Ochrony Stacji Graf Numer Trzy, prawda? – dodał Miles.
– Tak.
– Proszę mi powiedzieć – w czasie, gdy nasza flota tu przebywała, czy żaden w waszych ludzi nie wszedł w bliski kontakt z Ochroną Stacji?
Żadnego pijaństwa czy zakłócania porządku, żadnego zagrożenia bezpieczeństwa, nic?
Brun, który wyglądał, jakby słowa wyrywano mu z ust cęgami dentystycznymi, powiedział:
– Trzej ludzie zostali aresztowani przez Ochronę Stacji Graf w zeszłym tygodniu, za latanie lotnymi fotelami w sposób niebezpieczny w stanie
nietrzeźwym.
– Ico się z nimi stało? Jak poradził sobie z tym wasz doradca prawny floty?
Chorąży Deslaurier wymamrotał:
– Spędzili kilka godzin w areszcie, po czym zjechałem na dół i sprawdziłem, czy kary zostały zapłacone, i przyrzekłem sędziemu stacyjnemi, że
zostaną zamknięci w swoich kwaterach na czas naszego pobytu.
– Więc wszyscy byliście zaznajomieni ze standardowymi procedurami wydobywania ludzi z opałów przez władze Stacji?
– To nie było pijaństwo czy zakłócanie porządku. To były nasze własne służby bezpieczeństwa wykonujące swoje obowiązki – powiedział Vorpatril.
– Proszę dalej – westchnął Miles. – Co się stało z pańskim patrolem?
– Wciąż nie mamy ich raportów z pierwszej ręki, mój panie – powiedział sztywno Brun. – Quaddie pozwoliły tylko jednemu nieuzbrojonemu
oficerowi medycznemu odwiedzić ich w obecnym miejscu przetrzymywania. Wymieniono strzały, zarówno z ogłuszaczy, jak i ogień plazmowy,
wewnątrz Posterunku Numer Trzy. W tamtym miejscu zaroiło się od quaddie i nasi ludzie zostali przytłoczeni i wzięci do niewoli.
„Rojące się” quaddie wchodziły w skład, co z punktu widzenia Milesa nie było
nienaturalne, większości profesjonalnych i ochotniczych straży pożarnych Stacji Graf.
Ogień plazmowy. W cywilnej stacji przestrzennej. Och, moja biedna głowa.
– Więc – powiedział łagodnie, – po tym, jak ostrzelaliśmy policyjny posterunek i podpaliliśmy habitat, co pokazaliśmy na bis?
Admirał Vorpatril przelotnie zacisnął zęby.
– Obawiam się, że po tym, jak komarrańskie statki w doku nie posłuchały moich pilnych rozkazów, by odcumować, i zamiast tego pozwoliły się
zamknąć, straciłem inicjatywę w tej sytuacji. Zbyt wielu zakładników przeszło pod kontrolę quaddie, niezależni komarrańscy kapitanowie-
właściciele byli całkowicie opieszali, jeśli chodzi o słuchanie moich rozkazów pozycyjnych, a własnej milicji quaddie, jako takiej, pozwolono zająć
pozycje wokół nas. Zamarliśmy w tym kryzysie na prawie dwa pełne dni. Potem rozkazano nam się wycofać i czekać na pańskie przybycie.
Dzięki wszystkim bogom za to. Inteligencja wojskowa była niczym przy wojskowej głupocie. Ale ześlizgnąć się wpół drogi do głupoty i zatrzymać się
było rzadkością. Za to przynajmniej Vorpatril zasłużył na jakiś kredyt.
Brun dodał ponuro:
– W tym momencie nie ma wielkiego wyboru. Przecież nie próbowalibyśmy wysadzić stacji z własnymi statkami w dokach.
– Nie wysadzalibyście stacji w żadnym przypadku – wytknął łagodnie Miles. – To byłoby masowe morderstwo. Nie wspominając o zbrodniczym
rozkazie. Cesarz kazałby was rozstrzelać.
Brun wzdrygnął się i oklapł.
Usta Vorpatrila zacisnęły się.
– Cesarz, czy pan?
– Gregor i ja rzucalibyśmy monetą, kto pójdzie pierwszy.
Zapadła krótka cisza.
– Na szczęście – ciągnął Miles, – okazuje się, że wszystkie głowy już ostygły. Za to, admirale Vorpatril, dziękuję panu. Mogę dodać, że losy
waszych odpowiednich karier leżą pomiędzy wami a waszymi przełożonymi. – Chyba że przez was spóźnię się na narodziny moich pierwszych
dzieci, a w takim razie lepiej zacznijcie szukać bardzo, bardzo głębokiej dziury. – Moja praca polega na wydobyciu jak największej liczby
poddanych Cesarza z rąk quaddie, za jak najniższą możliwą cenę. Jeśli mi się poszczęści, uda mi się załatwić sprawy tak, by nasza flota handlowa
mogła jeszcze kiedyś tu zadokować. Nie daliście mi do ręki zbyt wielu mocnych kart, niestety. W każdym razie zobaczę, co mogę zrobić. Chcę
dostać kopie wszystkich surowych transkrypcji dotyczących tych późniejszych wydarzeń z mojego punktu widzenia, proszę.
– Tak, mój panie – warknął Vorpatril. – Ale, – jego głos stał się jeszcze bardziej udręczony, – to wciąż nam nie mówi, co stało się z porucznikiem
Solianem!
– Podejmuję się poświęcić temu zagadnieniu moją najpilniejszą uwagę, admirale. –
Miles napotkał jego wzrok. – Obiecuję.
Vorpatril skinął głową krótko.
– Ale Lordzie Audytorze Vorkosigan! – dodał pospiesznie Mistrz Załadunku Molino. – Władze Stacji Graf próbują obciążyć nasze komarrańskie
statki za uszkodzenia dokonane przez oddziały barrayarskie. Trzeba im wyjaśnić, że tylko wojsko samo stoi za tą… działalnością przestępczą.
Miles zawahał się na długą chwilę.
– Na szczęście dla was, Mistrzu Załadunku – powiedział w końcu, – że w razie prawdziwego ataku odwrotność nie będzie prawdą. – Postukał w
stół i podniósł się na nogi.
ROZDZIAŁ TRZECI
Miles stanął na palcach, by wyjrzeć przez małe okienko z przedziału osobowego Kestrela, gdy statek manewrował do wyznaczonej mu kołyski
dokującej. Stacja Graf była wielkim bezwładnym skupiskiem, wyraźnym chaosem wzorów, nie zaskakującym w instalacji w trzecim stuleciu
ekspansji. Gdzieś zakopany w centrum rozciągniętej, niepewnej struktury był mały metalowy asteroid, oblepiony zarówno przestrzenią jak i
materiałami używanymi w co starszych z rozlicznych habitatów quaddie. A gdzieś w najskrytszych sekcjach można było zobaczyć, według vidów
przewodnikowych, elementy zepsutych i przekonfigurowanych statków skokowych, na których początkowa gromada twardych pionierów quaddie
dokonała historycznej podróży do tego schronienia.
Miles odstąpił i gestem wskazał Ekaterin okienko. Zastanowił się nad polityczną astrografią Przestrzeni Quaddie, czy raczej, jak to formalnie
określano, Unii Wolnych Habitatów. Od początkowego punktu grupy quaddie odskakiwały, by dobudować kolonie córki w obu kierunkach wzdłuż
dwóch wewnętrznych pierścieni asteroidów, które uczyniły ten system tak atrakcyjnym dla ich przodków. Kilka pokoleń i milion siły później quaddie
nie były już zagrożone brakiem przestrzeni, energii czy materiałów. Ich populacja mogła się rozwijać tak szybko jak ich wybór budowania.
Tylko garstka z mnóstwa rozsypanych habitatów posiadała strefy wyposażone w sztuczną grawitację dla unożnionych ludzi, tak gości jak i
rezydentów, czy w ogóle stykała się z ludźmi z zewnątrz. Stacja Graf należała do tych, które akceptowały galaktyków i ich handel, tak jak orbitalne
arkologie nazywane Metropolitarną, Saunktuarium, Minchenko, Stacja Unii. Ta ostatnia była siedzibą rządu quaddie, jaki by nie był; wariant
oddolnej demokracji opartej na reprezentantach, jak dano Milesowi do zrozumienia, grup zawodowych jako podstawowych jednostkach. Modlił się
do Boga, by nie musiał negocjować z komitetem.
Ekaterin zerknęła wokół i z podekscytowanym uśmiechem gestem kazała Roicowi zająć jej miejsce. Pochylił głowę i prawie rozpłaszczył nos o
okienko, wpatrując się z otwartą ciekawością. To była pierwsza podróż Ekaterin poza Cesarstwo Barrayaru, a dla Roica pierwsza wyprawa w
ogóle. Miles podziękował sobie za nawyk łagodniej paranoi, która sprawiła, że zanim zaciągnął ich poza planetę, postarał się, by oboje przeszli
przez krótki, intensywny kurs z procedur w przestrzeni i w nieważkości oraz bezpieczeństwa. Wykorzystał stanowisko i powiązania, by dostać
dostęp do urządzeń wojskowej akademii, chociaż było to w wolnym tygodniu między zaplanowanymi zajęciami, dla specjalnie przystosowanej
wersji dłuższego kursu, jakie starsi koledzy Roica, gwardziści, przechodzili rutynowo w byłym treningu CesBez.
Ekaterin była okropnie wystraszona, gdy Miles zaproponował-nalegał-cóż,
wypchnął- ją, by dołączyła do ochroniarza w szkole orbitalnej: początkowo przerażona, w trakcie wyczerpana i bliska buntu, dumna i
podekscytowana na koniec.
Na pasażerskich liniowcach w razie kłopotów rozhermetyzowania zwykłą metodą było wepchnąć pasażerów w proste bąble zwane strąkami, by
pasywnie oczekiwali na ratunek.
Miles utknął w strąku raz czy dwa. Przysięgał, że żaden jego człowiek, a zwłaszcza żona, nigdy nie stanie się tak technicznie bezradny w razie
wypadku. Całe jego towarzystwo podróżowało ze specjalnie dopasowanymi kombinezonami szybkiego wkładania pod ręką. Niestety Miles
zostawił swoją starą przystosowaną zbroję bojową w składziku…
Roic odpłynął od okienka, wyglądając na wyjątkowo stoickiego, tylko między brwiami miał lekkie pionowe linie zmartwienia.
Miles spytał:
– Czy wszyscy wzięli swoje pigułki antywymiotne?
Roic skinął głową pośpiesznie.
Ekaterin powiedziała:
– A ty wziąłeś swoje?
– Och, tak. – Zerknął na swoje proste szare cywilne spodnie i tunikę. – Kiedyś miałem taki zmyślny bioczip na nerwie błędnym, który
powstrzymywał mnie przed utratą obiadu w nieważkości, ale został rozwalony z resztą moich wnętrzności w nieprzyjemnym spotkaniu z granatem
igłowym. Któregoś dnia powinienem go zastąpić… – Miles postąpił naprzód i jeszcze raz wyjrzał na zewnątrz. Stacja rosła, by zająć większość
panoramy. – Więc, Roic. Gdyby jakieś quaddie odwiedzające Hassadar zachowywałyby się wystarczająco okropnie, by odwiedzić areszt Straży
Miejskiej, a potem banda kolejnych quaddie wpadłaby i próbowała odbić tamte bronią klasy wojskowej, ostrzelałaby miejsce, podpaliła je i
poparzyła kilku z twoich towarzyszy, jak byś się czuł względem quaddie w tym momencie?
– Um… niezbyt przyjacielsko, mój panie. – Roic zamilkł. – Właściwie byłbym bardzo wkurzony.
– Tak właśnie myślałem. – Miles westchnął. – Ach. Oto jest.
Zabrzmiały szczęki i łomoty, gdy Kestrel łagodnie wszedł do kołyski, a zaciski dokujące odnalazły pewny uścisk. Zajęczała elastyczna tuba,
poszukując pieczęci, kierowana przez inżyniera Kestrela z kiosku kontrolnego, a potem przypięła się ze słyszalnym szczękiem.
– Wszystko zapięte, sir – zameldował inżynier.
– W porządku, oddziale, jesteśmy na paradzie – mruknął Miles i machnął na Roica.
Ochroniarz skinął głową i prześlizgnął się przez właz; po chwili zawołał:
– Gotowe, mój panie.
Wszystko było, jeśli nie dobrze, to wystarczająco dobrze. Miles podążył elastyczną tubą, Ekaterin tuż za nim. Zerknął przez ramię, gdy leciał
naprzód. Była szczupła i pociągająca w czerwonej tunice i czarnych legginsach, włosy zaplecione miała w skomplikowany warkocz wokół głowy.
Zerowa grawitacja miała czarujący wpływ na dobrze rozwiniętą kobiecą anatomię, ale zdecydował, że raczej nie będzie jej tego wytykał. Jako
otwierający ruch, ustanawianie pierwszego spotkania w sekcji z zerową grawitacją Stacji Graf było ściśle wyliczone, by wytrącić odwiedzających z
równowagi, podkreślić, czyja to przestrzeń. Gdyby chcieli być grzeczni, quaddie przyjęłyby ich w jednej z sekcji grawitacyjnych.
Śluza ciśnieniowa od strony stacji otwierała się na przestronny, cylindryczny przedział, jego promienista symetria lekko uwalniała pojęcie „góry” i
„dołu”. Roic unosił
się z jedną ręką na uchwycie klapy, drugą ostrożnie trzymając z daleka od kabury ogłuszacza. Miles wykręcił szyję, by dostrzec pół tuzina quaddie,
mężczyzn i kobiet, w paramilitarnych półzbrojach, unoszących się w pozycjach krzyżowego ognia wokół
przedziału. Ich broń była na wierzchu, ale przerzucona przez ramię, formalność maskująca groźbę. Niższe ramiona, grubsze i bardziej muskularne
niż wyższe, wystawały z bioder. Obie pary ochraniane były odbijającymi plazmę zarękawiami. Miles nie mógł
powstrzymać myśli, że oto ludzie, którzy mogli strzelać i przeładowywać w tym samym czasie. Co ciekawe, choć dwójka nosiła insygnia Ochrony
Stacji Graf, reszta miała barwy i odznaki Milicji Unii.
Imponujący rozrzut strojów, ale to nie na tych ludzi powinien zwracać uwagę. Jego spojrzenie ześlizgnęło się na troje quaddie i jednego
unożnionego dolnostrończyka, oczekujących bezpośrednio naprzeciwko włazu. Lekko przerażone wyrazy twarzy, jakby to z kolei oni zostali wzięci
przez zaskoczenie przez jego niestandardowy wygląd, szybko zostały stłumione na trzech z czterech twarzy.
Starszy oficer Ochrony Stacji Graf był natychmiastowo rozpoznawalny przez mundur, broń i spojrzenie spode łba. Kolejny mężczyzna quaddie w
średnim wieku także nosił jakiś stacyjny mundur, szaroniebieski, w konserwatywnym stylu zaprojektowanym, by uspokajać publikę. Białowłosa
kobieta quaddie była ubrana bardziej wykwintnie w kasztanowy aksamitny dublet z rozcinanymi górnymi rękawami, z rozcięć których wystawała
jedwabista tkanina, z odpowiednimi bufiastymi szortami i ciasnymi dolnymi rękawami. Unożniony dolnostrończyk także nosił szarobłękitny mundur,
tyle że ze spodniami i butami trącymi. Miles zakrztusił się, próbując nie zakląć z szoku.
Mój Boże. To Bel Thorne. Co u diabła robi tu były najemnik, betański hermafrodyta? Pytanie samo na siebie odpowiedziało, gdy tylko się
uformowało. Więc.
Teraz wiem, kto jest naszym obserwatorem CesBez na Stacji Graf. Co nagle podniosło wiarygodność tych raportów do poważnie wysokiego
poziomu… czyżby? Uśmiech Milesa zamarł, kryjąc, jak miał nadzieję, nagłe wewnętrzne zmieszanie.
Przemówiła białowłosa kobieta, bardzo chłodnym tonem – jakaś automatyczna część Milesa oznaczyła ją jako seniora, a przynajmniej obecnie
najstarszą.
– Dobry wieczór, Lordzie Audytorze Vorkosigan. Witamy w Unii Wolnych Habitatów.
Miles, jedną ręką wciąż kierujący mrugającą Ekaterin do przedziału, wystosował
uprzejmy ukłon. Zostawił drugi uchwyt przy włazie dla niej jako kotwicę, i postarał się znieruchomieć w powietrzu, bez wejścia w niechciane
wirowanie, właściwą stroną do góry w relacjach z seniorką quaddie.
– Dziękuję – odpowiedział neutralnie. Bel, co u diabła…? Daj mi jakiś znak, do licha. Hermafrodyta odpowiedział na jego przelotne rozszerzenie
oczu chłodnym brakiem zainteresowania, i jakby naturalnie podniósł dłoń, by się podrapać po nosie, sygnalizując, być może, Poczekaj…
– Jestem Starsza Sealer Greenwood – ciągnęła kobieta quaddie, – i zostałam wyznaczona przez mój rząd by spotykać się z panem i zapewnić
arbitraż między wami a waszymi ofiarami na Stacji Graf. To Dowódca Załogi Venn z Ochrony Stacji Graf, Szef Watts, który jest przełożonym
Wydziału Stosunków Dolnostrońskich Stacji Graf,
i Asystent Komendant Portu Bel Thorne.
– Jak się państwo mają, madam, panowie, szanowny herm – usta Milesa kontynuowały na autopilocie. Był zbyt wstrząśnięty widokiem Bela, by
odnieść się do sformułowania wasze ofiary, na razie. – Proszę pozwolić, że przedstawię moją żonę, lady Ekaterin Vorkosigan, i mojego
osobistego asystenta, Gwardzistę Roica.
Wszystkie quaddie zmarszczyły brwi z dezaprobatą na widok Roica. Ale teraz przyszła kolej Bela, by rozszerzyć oczy, wpatrując się w Ekaterin z
nagłą uwagą. Czysto osobisty aspekt tego wszystkiego rozbłysł w umyśle Milesa, gdy zdał sobie sprawę, że wkrótce, co bardzo prawdopodobne,
postawi się w niepewnej pozycji przedstawienia nowej żony staremu wielbicielowi. Nie żeby często uzewnętrzniany afekt Bela do niego
kiedykolwiek został skonsumowany, właściwie, ku jego w retrospekcji czasem żalowi…
– Komendancie Portu Thorne, ach… – Miles nagle odkrył, że gramoli się na nogi nie tylko w jednym sensie. Jego głos stał się lekko pytający. – Czy
my się kiedyś spotkaliśmy?
– Nie sądzę, byśmy się kiedykolwiek spotkali, Lordzie Audytorze Vorkosigan, nie –
odpowiedział Bel; Miles miał nadzieję, że tylko jego ucho wyłowiło lekką emfazę przy jego barrayarskim nazwisku i tytule w tym znajomym
przeciągłym alcie.
– Ach. – Miles zawahał się. Rzuć przynętę, linkę, cokolwiek… – Wie pan, moja matka była Betanką.
– Co za zbieg okoliczności – powiedział obojętnie Bel. – Moja też.
Bel, do wszystkich diabłów!
– Kilka razy miałem przyjemność odwiedzić Kolonię Beta.
– Byłem tam chyba raz przez ostatnią dekadę. – Lekki poblask zauważalnie zgryźliwego poczucia humoru Bela połyskiwał w brązowych oczach, i
hermafrodyta złagodniał na tyle, by powiedzieć: – Chciałbym posłuchać wieści ze starej piaskownicy.
– Z przyjemnością bym o tym podyskutował – odpowiedział Miles, modląc się, by ta wymiana zdań zabrzmiała dyplomatycznie, a nie tajnie.
Wkrótce, wkrótce, cholernie wkrótce. Bel odpowiedział mu kordialnym, potwierdzającym ukłonem.
Białowłosa kobieta quaddie wskazała na koniec przegrody prawą górną ręką.
– Jeśli można, proszę nam towarzyszyć do pokoju narad, Lordzie i Lady Vorkosigan, Gwardzisto Roic.
– Oczywiście, Sealer Greenlaw. – Miles półukłonem w powietrzu pokazał jej
za panią, madam, po czym odwinął się, by postawić stopę na ścianie i się od niej odepchnąć. Ekaterin i Roic podążyli za nim. Ekaterin dotarła i
wyhamowała przy okrągłych śluzowych drzwiach ze zrozumiałą gracją, ale Roic wylądował krzywo ze słyszalnym tąpnięciem. Używał zbyt wiele siły
do odpychania, ale Miles nie mógł
teraz zatrzymywać się i pouczyć go co do odpowiednich sposobów. Wkrótce sam dojdzie do wprawy, albo złamie rękę. Następna seria korytarzy
zaopatrzona była w odpowiednie uchwyty. Dolnostrończycy trzymali się quaddie, którzy ich zarówno poprzedzali, jak i podążali za nimi; ku skrytej
satysfakcji Milesa, żadem strażnik nie musiał zatrzymywać się i zbierać niekontrolowanie wirujących czy bezsilnie unieruchomionych
Barrayarczyków.
Dotarli wreszcie do pomieszczenia z oknem-ścianą ukazującym panoramiczny widok przez jedno z ramion stacji w głęboką, usianą gwiazdami
pustkę za nim. Każdy dolnostrończyk cierpiący na paranoiczną agorafobię wolałby bez wątpienia przylgnąć
do ściany po przeciwnej stronie. Miles łagodnie podpłynął do przeźroczystej bariery, zatrzymując się dzięki dwom delikatnie wyciągniętym palcom,
i podziwiał przestrzeń kosmiczną; jego wargi wygięły się mimowolnie.
– To naprawdę ładne – powiedział szczerze.
Rozejrzał się. Roic znalazł uchwyt przy drzwiach, który niezręcznie dzielił z dolną ręką strażnika quaddie, wpatrującego się w niego, gdy obaj
przesuwali palce tak, by się nie dotykać. Większość honorowej straży została na przylegającym korytarzu, a tylko dwóch, jeden Stacji Graf, a jeden
Unii, wyczekiwali teraz, choć nie tracąc czujności.
Zamykająca pokój ściana ozdobiona była dekoracyjnymi roślinami, wyrastającymi z podświetlanych spiralnych tub, które utrzymywały ich korzenie
w hydroponicznej mgle. Ekaterin przystanęła przy jednej, bliżej przyglądając się wielokolorowym liściom.
Oderwała od nich swoją uwagę i jej przelotny uśmiech zbladł, gdy obserwowała Milesa, obserwowała ich gospodarzy quaddie, szukając
wskazówek. Jej oczy spoczęły z ciekawością na Belu, który z kolei nie spuszczał wzroku z Milesa, na twarzy hermafrodyty zastygł wyraz – cóż,
wszyscy pozostali prawdopodobnie odczytywali go jako uprzejmy. Miles podejrzewał, że jest głęboko ironiczny.
Quaddie zajęły miejsca w półkolistym ustawieniu wokół centralnej tarczy vidu, Bel unosił się w pobliżu swojego kolegi w szarym błękicie, Szefa
Wattsa. Zawieszone na różnej wysokości stanowiska zaopatrzone były w coś na kształt pulpitów z kontrolkami komłączy, zwykle umieszczanymi na
oparciach krzeseł stacyjnych, wyglądały trochę jak kwiaty na łodygach, które zapewniały odpowiednio rozmieszczone punkty zaczepu.
Miles zajął miejsce plecami do otwartej przestrzeni. Ekaterin podpłynęła i zajęła miejsce tuż za nim. Zapadła w swój milczący, pełen rezerwy tryb,
który Miles nauczył się nie odczytywać jako nieszczęśliwy; mogło to po prostu znaczyć, że przeżywa zbyt mocno, by pamiętać o byciu ożywioną. Na
szczęście rzeźbiony z kości słoniowej wyraz twarzy symulował także arystokratyczną pozę.
Para młodszych quaddie, których zielony strój – koszulkę i szorty – oko Milesa odczytało jako służących, podało bulwy z napojami; Miles wybrał coś
opisanego jako herbata, Ekaterin wzięła sok owocowy, a Roic, po spojrzeniu na quaddie z przeciwnej strony, którym nic nie zaproponowano,
odmówił. Quaddie mógł trzymać w jednej ręce bulwę, a wciąż miał dwie wolne ręce, by wyciągnąć broń. To nie wydawało się w porządku.
– Starsza Sealer Greenlaw – zaczął Miles. – Moje listy uwierzytelniające powinna pani już otrzymać. – Skinęła głową, jej krótkie, delikatne włosy
uniosły się w aureoli kosmyków przy tym ruchu. Ciągnął dalej: – Niestety, nie jestem zaznajomiony z kulturalnym kontekstem i znaczeniem pani
tytułu. W imieniu kogo pani przemawia, i czy pani słowa wiążą ich w kwestii honoru? Chodzi mi o to, czy reprezentuje pani Stację Graf, wydział
wewnątrz Unii Wolnych Habitatów, czy jakąś większą całość? Ikto przegląda pani rekomendacje czy zatwierdza pani uzgodnienia? – Ijak długo
zwykle zajmuje ich podjęcie?
Zawahała się, a on zastanowił się, czy studiowała go z taką samą intensywnością jak on studiował ją. Quaddie żyli nawet dłużej niż Betańczycy,
którzy rutynowo osiągali standard stu dwudziestu lat, i mogły oczekiwać półtora stulecia; ile lat miała ta kobieta?
– Jestem Sealerem w Wydziale Stosunków z Dolnostrończykami Unii; sądzę, że kultury dolnostrończyków nazwałyby to stanowisko
pełnomocnikiem ministra w ich
wydziale w departamencie stanu, czy jaki urząd administruje ich ambasadami. Służę w wydziale od czterdziestu lat, włączając w to młodszego i
starszego doradcę Unii w obu naszych sąsiadujących systemach.
W niedalekiej odległości od Przestrzeni Quaddie, kilka skoków od mocno używanych tras; mówiła, że spędziła trochę czasu na planetach . I
przypadkowo działała w tym interesie zanim jeszcze się urodziłem. Jeśli tylko nie była jedną z tych osób, które uważały, że jeśli widziałeś jedną
planetę, widziałeś wszystkie, brzmiało to obiecująco.
Miles skinął głową.
– Moje rekomendacje i pozwolenia będą przeglądane przez moją grupę roboczą na Stacji Unii – która jest Komisją Dyrektorów Unii Wolnych
Habitatów.
Cóż, więc oto jest komitet, ale na szczęście nie tutaj. Miles zaszufladkował ją jako toporny odpowiednik starszego barrayarskiego ministra w
Radzie Ministrów, całkiem sporo wyżej plasującą się w stosunku do jego własnego stanowiska jako Cesarskiego Audytora. Trzeba przyznać, że
quaddie nie miały w swoim rządzie odpowiednika barrayarskiego Księcia, choć nie byli przez to ubożsi – Miles zdusił suchy śmiech. Jako jedna
warstwa od wierzchu, Greenlaw miała ograniczoną liczbę osób do zadowolenia czy przekonania. Pozwolił sobie na pierwszą słabą nadzieję na
racjonalnie elastyczne negocjacje.
Jej białe brwi powędrowały do góry.
– Nazywają pana Głosem Cesarza. Czy Barrayarczycy naprawdę wierzą, że głos ich cesarza płynie z pańskich ust, przez te wszystkie lata
świetlne?
Miles pożałował braku możliwości rozparcia się na krześle; w zamian wyprostował
odrobinę kręgosłup.
– Nazwa jest prawną fikcją, nie przesądem, jeśli o to pani pyta. Właściwie Głos Cesarza to przezwisko mojego stanowiska. Mój prawdziwy tytuł to
Cesarski Audytor –
przypomnienie, że zawsze moim pierwszym zadaniem jest słuchać. Odpowiadam wobec
– i przed – samym Cesarzem Gregorem. – Wydawało się, że to dobre miejsce, by pozostawić z boku takie komplikacje jak potencjalne oskarżenie
przez Radę Książąt, i inne barrayarskie sposoby kontroli i równoważenia. Takie jak zabójstwo.
Odezwał się oficer ochrony, Venn:
– Więc może pan, czy nie może, kontrolować barrayarskie oddziały wojskowe tu w przestrzeni Unii? – Najwyraźniej już miał dość doświadczeń z
barrayarskimi żołnierzami, by mieć nieco kłopotów wyobrażając sobie lekko pokrzywionego karła unoszącego się przed nim, dominującego nad
blefującym Vorpatrilem albo jego bez wątpienia wielkimi i zdrowymi żołnierzami.
Tak, ale powinieneś widzieć mojego Tatę… Miles odchrząknął.
– Jako że Cesarz jest dowódcą wojska Barrayaru, jego Głos jest automatycznie wysokim rangą oficerem każdego barrayarskiego oddziału w jego
okolicy, tak. Jeśli okoliczności tego wymagają.
– Więc mówi pan, że gdyby rozkazał, te zbiry zaczęłyby do nas strzelać? –
powiedział gorzko Venn.
Miles posłał w jego kierunku lekki ukłon, nie taki łatwy w nieważkości.
– Sir, gdyby Głos Cesarza tak rozkazał, strzeliliby do siebie.
To była czcza przechwałka – cóż, częściowo przechwałka – ale Venn nie musiał
tego wiedzieć. Bel utrzymał jakoś pokerową twarz, dzięki jakimkolwiek bogom,
czczonym tutaj, choć Miles prawie widział, jak zdusił śmiech. Nie rozwal sobie bębenków, Bel. Białe brwi Sealer na chwilę znów powędrowały na
dół.
Miles mówił dalej:
– W każdym razie, nietrudno jest znaleźć grupę osób wystarczająco podnieconych, by zaczęły strzelać do wszystkiego, jednym z celów wojskowej
dyscypliny jest upewnienie się, że także przestaną strzelać na rozkaz. To nie jest czas na strzelanie, to czas rozmów – i słuchania. Ja słucham. –
Złożył dłonie w piramidkę przed sobą mniej więcej na wysokości kolana, gdyby siedział. – Z waszego punktu widzenia, jaka była kolejność
wydarzeń, które doprowadziły do nieszczęsnego wypadku?
Greenlaw i Venn oboje zaczęli mówić jednocześnie; kobieta quaddie otworzyła górną rękę w stronę oficera ochrony w geście zaproszenia.
Venn skinął głową i kontynuował:
– Zaczęło się, gdy mój wydział otrzymał nagłe wezwanie, by aresztować parę waszych ludzi, którzy napadli kobietę quaddie.
Oto nowy aktor na scenie. Miles utrzymał neutralny wyraz twarzy.
– Napadli w jakim sensie?
– Włamali się do jej mieszkania, sponiewierali ją, złamali jedno ramię.
Najwyraźniej zostali wysłani w poszukiwaniu pewnego barrayarskiego oficera, który nie stawił się na służbie-
– Ach. To byłby chorąży Corbeau?
– Tak.
– Ion był w jej mieszkaniu?
– Tak-
– Z jej zaproszenia?
– Tak. – Venn się skrzywił. – Najwyraźniej, um, zostali przyjaciółmi. Garnet Pięć jest czołową tancerką w Minchenko Memorial Tropue, która
wystawia balet w nieważkości na żywo dla rezydentów Stacji i dolnostrońskich gości. – Venn odetchnął.
– Nie jest całkowicie jasne, kto komu przyszedł na pomoc, kiedy barrayarski patrol przyszedł zabrać spóźnionego oficera, ale przerodziło się to w
zwykłą bijatykę.
Aresztowaliśmy dolnostrończyków i zabraliśmy ich na Posterunek Ochrony Numer Trzy, by rozwiązać problem.
– Przy okazji – włamała się Sealer Greenlaw, – wasz chorąży Corbeau ostatnio złożył prośbę o azyl polityczny w Unii.
To także była nowość.
– Jak bardzo ostatnio?
– Dziś rano. Kiedy dowiedział się, że pan przyjeżdża.
Miles zawahał się. Mógł sobie wyobrazić pół tuzina scenariuszy, które by to usprawiedliwiały, stopniując od ponurych po głupie; nic nie mógł
poradzić na to, że jego umysł ciągnął do ponurych.
– Zamierzacie mu go przyznać? – spytał wreszcie.
Spojrzała na Szefa Wattsa, który zrobił nieznaczny niesprecyzowany gest dolną ręką i powiedział:
– Mój wydział bierze to pod rozwagę.
– Jeśli chcecie mojej rady, rozwalcie to o jak najdalszą ścianę – warknął Venn. –
Nie potrzebujemy tu takiego rodzaju.
– Powinienem przesłuchać chorążego Corbeau przy najbliższej okazji – powiedział
Miles.
– Cóż, on najwyraźniej nie chce rozmawiać z panem – powiedział Venn.
– Nieważne. Uważam obserwację z pierwszej ręki i naoczne świadectwo za krytyczne dla mojego właściwego zrozumienia tego złożonego
łańcucha wydarzeń.
Muszę także porozmawiać z innymi barrayarskimi – uciął słowo zakładnikami i zastąpił
je, – aresztantami, z tego samego powodu.
– Nie jest aż tak złożony – powiedział Venn. – Banda uzbrojonych zbirów wpadła do mojej stacji, pogwałcając zasady, ogłuszając tuziny niewinnych
przechodniów i pewną liczbę oficerów Ochrony Stacji, próbujących wykonywać swoje obowiązki, próbowała czegoś, co można nazwać tylko
napadem na areszt, i zdewastowała własność.
Oskarżenia przeciwko nim za zbrodnie – udokumentowane na vidzie! – rozciągają się od używania nielegalnej broni, przez opieranie się
aresztowaniu po podpalenie niezamieszkałego obszaru. To cud, że nikt nie został zabity.
– To, niestety, trzeba będzie jeszcze udowodnić – skontrował natychmiast Miles. –
Kłopot polega na tym, że z naszego punktu widzenia aresztowanie chorążego Corbeau nie było początkiem ciągu zdarzeń. Admirał Vorpatril sporo
wcześniej meldował
o zaginięciu człowieka – porucznika Soliana. Według tak waszych, jak i naszych świadków, ilość krwi równoznaczna z częścią ciała została
znaleziona na podłodze przedziału załadunkowego Stacji Graf. Wojskowa lojalność biegnie dwoma ścieżkami –
Barrayarczycy nie porzucają swoich ludzi. Żywy czy martwy, gdzie jest jego reszta?
Venn prawie zmiażdżył sobie zęby.
– Szukaliśmy tego człowieka. Nie ma go na Stacji Graf. Jego ciała nie ma w przestrzeni na jakiejkolwiek rozsądnej trajektorii ze Stacji Graf.
Sprawdziliśmy.
Powiedzieliśmy to Vorpatrilowi, wielokrotnie.
– Jak trudno – czy łatwo – jest dolnostrończykowi zniknąć w Przestrzeni Quaddie?
– Jeśli ja mógłbym odpowiedzieć na to pytanie – wtrącił się gładko Bel, – jako że ten incydent uderza w mój wydział.
Greenlaw ruchem niższej dłoni zasygnalizowała zgodę, jednocześnie pocierając mostek nosa wyższą.
– Wsiadanie na i z galaktycznych statków jest tu w pełni kontrolowane, nie tylko ze strony Stacji Graf, ale także z naszych innych sieciowych
składów handlowych. Jest jeśli nie niemożliwe, to przynajmniej trudne przejść przez obszary celne i imigracyjne bez pozostawiania jakiegoś zapisu,
włączając w to ogólne monitory vidu tego terenu.
Pański porucznik Solian nie pokazał się nigdzie na naszych komputerach czy zapisach wizualnych w tym dniu.
– Naprawdę? – Miles rzucił Belowi spojrzenie, Czy to cała historia?
Bel odpowiedział przelotnym skinieniem, Tak.
– Rzeczywiście. Ale wewnątrzsystemowa podróż jest o wiele słabiej kontrolowana.
Jest bardziej… realne, by ktoś opuścił Stację Graf na rzecz innego habitatu Unii bez zauważenia. Jeśli taka osoba byłaby quaddie. Ale każdy
dolnostrończyk wyróżniałby się w tłumie. W tym przypadku postąpiono zgodnie ze standardowymi procedurami dotyczącymi zaginionych osób,
włączając w to powiadomienie wydziałów bezpieczeństwa innych habitatów. Soliana po prostu nigdzie nie widziano, ani na Stacji Graf, ani na
innych habitatach Unii.
Zatoka załadunkowa znajduje się po zaburtowej stronie punktów kontroli dostępu stacji. Moja opinia brzmi, że ktokolwiek stworzył tę scenę,
przyszedł i wrócił na jeden ze statków znajdujących się w sektorze doków i śluz.
Miles w milczeniu zanotował dobór słów Bela, ktokolwiek stworzył tę scenę, nie ktokolwiek zamordował Soliana. Oczywiście, Bel także był obecny
przy pewnej spektakularnej awaryjnej krioprzygotowaniach…
Venn dołożył z irytacją:
– Wszystkie były w tym czasie z waszej floty. Innymi słowy, przywieźliście swoje kłopoty ze sobą. My tu jesteśmy spokojnymi ludźmi!
Miles z zamyśleniem ściągnął brwi w stronę Bela i w głowie przekształcił swój plan ataku.
– Czy wzmiankowana zatoka załadunkowa jest daleko stąd?
– To po drugiej stronie stacji – odrzekł Watts.
– Myślę, że najpierw chciałbym ją zobaczyć, i pobliskie rejony, zanim przesłucham chorążego Corbeau i pozostałych Barrayarczyków. Może
Komendant Portu Thorne byłby tak dobry i zabrał mnie na wycieczkę po obiektach?
Bel spojrzał na Szefa Wattsa i otrzymał niski aprobujący znak.
– Będę zachwycony, mogąc to zrobić, Lordzie Vorkosiganie – powiedział.
– Może za chwilę? Moglibyśmy polecieć moim statkiem dookoła.
– To byłoby bardzo pomocne, tak – odparł Bel, oczy błyszczały mu uznaniem. –
Będę panu towarzyszył.
– Dziękuję. – Trafiony. – To byłoby najbardziej satysfakcjonujące.
Miles, który aż się trząsł, by wydostać się i na osobności potrząsnąć Belem, musiał
uśmiechać się przez wszystkie te formalności, włączając oficjalną prezentację listy zarzutów, kosztów, opłat i kar, jakie nagromadził oddział
uderzeniowy Vorpatrila.
Świsnął dysk z danymi, który Szef Watts posłał ku niemu delikatnie przez powietrze i zaintonował:
– Proszę zanotować, że nie akceptuję tych zarzutów. Podejmuję się jednak przejrzenia ich w pełni w najbliższym możliwym momencie.
To oświadczenie powitało mnóstwo twarzy bez uśmiechu. Mowa ciała quaddie była za to studium samym w sobie. Wymowa ruchów jednej tylko
dłoni była tu tak pełna możliwości. Dłonie Greenlaw były w pełni kontrolowane, zarówno wyższe, jak i niższe.
Venn ciągle zaciskał dolne pięści, ale Venn pomagał wydobywać poparzonych kolegów z pożaru.
Konferencja dociągnęła do końca bez osiągnięcia czegokolwiek przypominającego zamknięcie, co Miles zaliczył jako małe zwycięstwo po swojej
stronie. Wydostał się bez wrobienia siebie czy Gregora w coś większego, jak dotąd. Nie wiedział jednak, jak wykręcić tę nieobiecującą plątaninę
na swoją korzyść. Potrzebował więcej danych, podświadomości, ludzi, jakiegoś uchwytu czy wytrycha, którego jeszcze nie zlokalizował. Ja muszę
porozmawiać z Belem.
Wyglądało na to, że przynajmniej to życzenie się spełni. Na słowo Greenlaw spotkanie zakończono, a honorowa straż ode4skortowała
Barrayarczyków z powrotem korytarzami do zatoki, gdzie czekał Kestrel.
ROZDZIAŁ CZWARTY
W doku Kestrela Szef Watts wziął Bela na stronę, gdzie odbyli przyciszoną rozmowę urozmaiconą zmartwionym machaniem rękami. Bel potrząsał
głową, robił
gesty spokojnie, a wreszcie wrócił, by towarzyszyć Milesowi, Ekaterin i Roikowi przez elastyczną tubę na maleńki i teraz zatłoczony przedział
włazowy personelu Kestrela.
Roic potknął się i wyglądał na nieco oszołomionego, przystosowując się znowu do pola grawitacyjnego, ale potem znów odzyskał równowagę.
Zmarszczył brwi ostrzegawczo w stronę betańskiego hermafrodyty w mundurze quaddie. Ekaterin błysnęła skrycie ciekawskim spojrzeniem.
– O co tam chodziło? – spytał Miles Bela, gdy ciśnieniowe drzwi się zasunęły.
– Watts chciał, żebym zabrał ze trzech ochroniarzy. Żeby chronili mnie przed brutalnymi Barrayarczykami. Powiedziałem mu, że na pokładzie nie
będzie miejsca, a poza tym jesteś dyplomatą – nie żołnierzem. – Bel z przechyloną głową rzucił mu trudne do odczytania spojrzenie. – Czy tak jest?
– Teraz tak jest. Uch… – Miles obrócił się do porycznika Smolyani, obsługującego kontrolki włazu. – Poruczniku, zabierzemy Kestrela dookoła na
drugą stronę Stacji Graf do innej kołyski dokującej. Ich kontrola ruchu was poprowadzi. Proszę lecieć tak wolno jak tylko pan może, ale żeby to nie
wyglądało dziwnie. Proszę zrobić dwie albo trzy próby, by wyrównać ze szczękami dokującymi, albo coś w tym stylu.
– Mój panie! – powiedział Smolyani z oburzeniem. Piloci szybkich kurierów CesBez uczynili religię z szybkiego, dokładnego manewrowania i
gładkiego, doskonałego dokowania. – Przed tymi ludźmi?
– Cóż, niech pan robi, co chce, ale proszę mi kupić trochę czasu. Muszę porozmawiać z tym hermem. Dalej, dalej. – Machnął na Smolyaniego
ręką. Wciągnął
oddech i dodał w stronę Roica i Ekaterin: – Zajmiemy mesę. Wybaczcie nam, proszę. –
Co odsyłało ją i Roica do ich zatłoczonych kabin. Uścisnął dłoń Ekaterin na przeprosiny.
Nie ośmielił się nic powiedzieć, dopóki nie dopadnie Bela na osobności. Były tu zawirowania bezpieczeństwa, zawirowania polityczne, osobiste –
ile zawirowań może tańczyć na główce od szpilki? – i, jako że pierwszy wstrząs zobaczenia tej znajomej twarzy żywej i zdrowej już zelżał, uporczywe
wspomnienie ostatniego razu, gdy się spotkali, powód, dla którego oddalił Bela spod swojej komendy i zwolnił go z floty najemników za
nieszczęsną rolę w krwawym epizodzie na Szczelinie Jacksona. Chciał
ufać Belowi. Czy się ośmieli?
Roic był zbyt dobrze wyszkolony, by zapytać, Jest pan pewien, że nie chce, żebym z wami poszedł, mój panie? głośno, ale wyraz jego twarzy
świadczył o tym, że robi, co może, by przekazać to telepatycznie.
– Wyjaśnię później – obiecał Miles Roicowi ściszonym głosem i odesłał go z czymś, co jak miał nadzieję było uspokajającym półsalutem.
Poprowadził Bela kilka kroków do maleńkiego pomieszczenia, które służyło jednocześnie jako mesa, jadalnia i pokój narad, zatrzasnął oboje drzwi
i aktywował
stożek bezpieczeństwa. Słaby szum z projektora na suficie i połyskiwanie powietrza otaczającego okrągły stół jadalny/vid konferencyjny w mesie
upewnił go, że to działa.
Obrócił się i dostrzegł, że Bel mu się przygląda, z głową przechyloną lekko na jedną stronę, z zagadkowymi oczami, ustami żartobliwymi. Zawahał
się na chwilę. Potem
jednocześnie wybuchnęli śmiechem. Wpadli w swoje ramiona; Bel poklepywał go po plecach, mówiąc ściśniętym głosem:
– Cholera, cholera, cholera, ty porąbany mały półkrwi maniaku…
Miles cofnął się bez tchu.
– Bel, na Boga. Dobrze wyglądasz.
– Z pewnością starzej?
– To też. Ale nie sądzę, bym miał prawo się wypowiadać.
– Ty wyglądasz oszałamiająco. Zdrowo. Solidnie. Zakładam, że to ta kobieta cię tak odkarmiła, co?
– Ale nie grubo? – zapytał Miles z troską.
– Nie, nie. Ale ostatnim razem, jak cię wydziałem, tuż po tym, jak rozmrozili cię z kriozamrożenia, wyglądałeś jak czaszka na patyku. Wszyscy się
zamartwiali.
Najwyraźniej Bel pamiętał to ostatnie spotkanie z tą samą jasnością co on. Może nawet lepiej.
– Też się o ciebie martwiłem. Czy u ciebie… wszystko dobrze? Jak u diabła skończyłeś tutaj? – Czy pytanie było wystarczająco delikatne?
Brwi Bela uniosły się odrobinę, odczytując kto wie jaki wyraz twarzy Milesa.
– Przypuszczam, że na początku byłem trochę zdezorientowany, po tym jak rozstałem się z Najemnikami Dendariańskimi. Pomiędzy Oserem a
tobą jako dowódcami, służyłem tam prawie dwadzieścia pięć lat.
– Było mi z tego powodu cholernie przykro.
– Powiedziałbym, że nawet nie w połowie tak bardzo jak mnie, ale to ty odwaliłeś umieranie. – Bel na chwilę odwrócił wzrok. – Między innymi. Nie
żeby wtedy którykolwiek z nas miał wybór. Nie potrafiłem iść dalej. I– po długim biegu – to była dobra rzecz. Wpadłem bezwiednie w rutynę, jak
sądzę. Potrzebowałem czegoś, co by mnie stamtąd wykopało. Byłem gotowy na zmianę. Cóż, nie gotowy, ale…
Miles, przeczekując słowa Bela, przypomniał sobie o miejscu, w którym się znajdowali.
– Siadaj, siadaj. – Wskazał na niewielki stolik; zajęli miejsca obok siebie. Miles wsparł ramię o ciemną powierzchnię i pochylił się bardziej, by
słuchać.
Bel mówił dalej:
– Nawet na trochę pojechałem do domu. Ale odkryłem, że te ćwierć stulecia ganiania wokół Systemu jako wolny herm spowodowały, że przestałem
pasować do Kolonii Beta. Wziąłem kilka zajęć w przestrzeni, parę na sugestię naszego wspólnego pracodawcy. Potem przydryfowałem tutaj. – Bel
strząsnął szaro-brązowe loki z czoła rozcapierzonymi palcami, znajomy gest; natychmiast opadły z powrotem, co było jeszcze bardziej chwytające
za serce.
– Właściwie CesBez nie jest już moim pracodawcą – powiedział Miles.
– Och? Więc kim właściwie jest?
Miles zawahał się przy tym.
– Moim… narzędziem wywiadowczym – wybrał wreszcie. – Przywileje nowej pracy.
Tym razem brwi Bela poszły do góry bardzo wysoko.
– Zatem ta sprawa z Cesarskim Audytorem nie jest tylko szpiegowską sztuczką.
– Nie. To jest prawdziwe. Skończyłem ze sztuczkami.
Bel skrzywił usta.
– Co, z takim zabawnym akcentem?
– To mój prawdziwy głos. Betański akcent, który stosowałem dla Admirała Naismitha, był sfabrykowany. Tak jakby. Nie żebym nie uczył się go na
kolanie matki.
– Kiedy Watts powiedział mi nazwisko przypuszczalnie postrzelonego wysłannika, którego posyłają Barrayarczycy, pomyślałem, że to musisz być
ty. To dlatego postarałem się, by się znaleźć w komitecie powitalnym. Ale ta sprawa z Cesarskim Głosem brzmiała mi jak jakaś bajeczka dla
dzieci. Dopóki nie dostałem przypisów. Wtedy brzmiało to jak naprawdę paskudna bajka dla dzieci.
– Och, przeglądałeś opis mojej pracy?
– To zadziwiające, co zawierają tu bazy historyczne. Przestrzeń Quaddie jest w pełni podłączona do wymiany galaktycznej informacji, jak odkryłem.
Są prawie tak dobrzy jak Beta, mimo że mają tylko ułamek ich populacji. Cesarski Audytor to naprawdę ogłuszający awans – ktokolwiek podał ci
na talerzu tak nienadzorowaną władzę, musiał być prawie takim samym lunatykiem jak ty. Chcę usłyszeć twoje wyjaśnienie tego.
– Tak, dla nie-Barrayarczyków to wymaga kilku wyjaśnień. – Miles wziął głęboki oddech. – Wiesz, to moje krioożywienie było nieco ryzykowne.
Pamiętasz te ataki, które zaraz potem miałem?
– Tak… – powiedział ostrożnie Bel.
– Okazały się być permanentnym efektem ubocznym, niestety. Zbyt wiele dla cesbezowskiej wersji wojska, by tolerować u oficera polowego. Co
udało mi się zademonstrować w pewien spektakularny sposób, ale to inna historia. Oficjalnie to było zwolnienie ze względów medycznych. Więc
tak zakończyła się moja kariera galaktycznego tajnego agenta. – Uśmiech Milesa się skrzywił. – Musiałem się wziąć za uczciwą robotę. Na
szczęście Cesarz Gregor dał mi taką. Wszyscy zakładają, że moje mianowanie to robota nepotyzmu Wielkich Vorów, dla dobra mojego ojca.
Poniewczasie dowiodę im, że się mylili.
Bel przez chwilę milczał, twarz miał nieodgadnioną.
– A więc. Mimo wszystko wygląda na to, że zabiłem Admirała Naismitha.
– Nie przywłaszczaj sobie winy. Miałeś mnóstwo pomocy – powiedział sucho Miles. – Włączając w to moją. – Przypomniał sobie, że ten skrawek
prywatności był
cenny i ograniczony. – Krew się już rozlała, tak czy siak, dla ciebie i dla mnie. Dziś na talerzu mamy inny kryzys. Szybko, od początku – zostałem
wyznaczony, by wyprostować to zamieszanie, jeśli nie na korzyść, to przynajmniej najmniejszym kosztem Barrayaru. Jeśli jesteś naszym
informatorem CesBez tutaj – jesteś?
Bel skinął głową.
Po tym, jak Bel został zmuszony do rezygnacji z Dendariańskich Wolnych Najemników, Miles wiedział tylko, że przeszedł na listę płac CesBez jako
cywilny informator. Częściowo była to zapłata za wszystko, co Bel zrobił dla Barrayaru przed fatalnym wydarzeniem, które dla Bela bezpośrednio, a
dla Milesa niebezpośrednio zakończyło karierę, ale w większości zaspokajało to śmiertelne zainteresowanie CesBez wałęsaniem się Bela po
kanałach podprzestrzennych z głową pełną sekretów Barrayaru.
Starzejące się teraz, wystygłe sekrety, w większości. Miles rozumiał, że iluzja trzymania smyczy Bela mogła uspokajać CesBez, i teraz miał tego
dowód.
– Komendant Portu, co? To doskonała robota dla inteligentnego obserwatora. Dane o wszystkich i wszystkim, co wchodzi i wychodzi ze Stacji Graf
w swoich rękach. Czy to CesBez cię tu umieściła?
– Nie, znalazłem tę pracę na własną rękę. Ale Sektor Piąty był szczęśliwy. Co wtedy wydawało się dodatkowym bonusem.
– Myślę, że powinni być cholernie szczęśliwi.
– Quaddie też mnie lubią. Okazuje się, że jestem dobry w zajmowaniu się sprawami kłopotów dolnostrończyków bez utraty równowagi. Nie
wyjaśniam im, że po tych wszystkich latach włóczenia się z tobą moja definicja sytuacji awaryjnej jest poważnie rozbieżna od ich.
Miles wyszczerzył zęby i zrobił w głowie obliczenia.
– Zatem twoje najświeższe raporty są prawdopodobnie gdzieś pomiędzy tym miejscem a kwaterą główną Sektora Piątego.
– Tak, tak mi się zdaje.
– Jakie są najważniejsze rzeczy, o których powinienem wiedzieć?
– Cóż, po pierwsze, my naprawdę nie widzieliśmy waszego porucznika Soliana. Ani jego ciała. Naprawdę. Ochrona Unii nie ogranicza jego
poszukiwań. Vorpatril – przy okazji, to jakiś krewny twojego kuzyna Ivana?
– Tak, odległy.
– Tak myślałem, że wyczułem rodzinne podobieństwo. Na wiele sposobów.
W każdym razie on myśli, że kłamiemy. Ale nie kłamiemy. Poza tym wasi ludzie to idioci.
– Tak. Wiem. Ale to moi idioci. Powiedz mi coś nowego.
– W porządku, to jest dobre. Ochrona Stacji Graf wypchnęła wszystkich pasażerów i załogi z komarrańskich statków skonfiskowanych w dokach i
umieściła ich w hotelach po stronie stacji, żeby zapobiec nieprzemyślanym akcjom i wywrzeć presję na Vorpatrilu i Molino. Oczywiście nie byli tym
zachwyceni. Supertowar – nie-Komaranie, którzy przyłączyli się tylko na kilka skoków – aż się palili do ucieczki. Pół tuzina próbowało mnie
przekupić, żebym pozwolił im zabrać towary z Idrisa czy Rudry i opuścić Stację Graf na innych statkach.
– Czy komuś się, ach, udało?
– Jeszcze nie. – Bel zachichotał. – Chociaż jeśli cena wciąż będzie rosła jak dotychczas, nawet mnie może skusić. W każdym razie najbardziej
zmartwieni uderzają do mnie jako… potencjalnie interesującego.
– Zanotowałem. Składałeś raport swoim pracodawcom ze Stacji Graf?
– Napomknąłem raz czy dwa. Ale to tylko podejrzenia. Poszczególni pasażerowie zachowują się nienagannie, jak na razie – zwłaszcza w
porównaniu z Barrayarczykami –
więc nie mamy pretekstu do przesłuchania z użyciem fast-penty.
– Próba przekupstwa urzędnika – zasugerował Miles.
– Właściwie o tym ostatnim jeszcze nie wspomniałem Wattsowi. – Na widok uniesionych brwi Milesa Bel dodał: – Chciałbyś więcej prawnych
komplikacji?
– Ach – nie.
Bel parsknął śmiechem.
– Tak właśnie sądziłem. – Hermafrodyta przerwał na chwilę, jakby porządkując swoje myśli. – W każdym razie wracając do idiotów. Twój chorąży
Corbeau, dla
śmiechu.
– Tak. Ta jego prośba o azyl polityczny wprawiła w drżenie moją antenę. Przyznaję, miał kłopoty z powodu niezameldowania się na służbie, ale
dlaczego nagle próbuje zdezerterować? Jakie ma powiązania ze zniknięciem Soliana?
– Żadnych, o ile udało mi się zorientować. Właściwie spotkałem tego człowieka, zanim wszystko to wybuchło.
– Och? Jak i gdzie?
– Towarzysko, tak się zdarzyło. Co jest z waszymi ludźmi, że prowadzicie płciowo segregowane floty, co na przepustce doprowadza was do
szaleństwa? Nie, nie kłopocz się odpowiadaniem, myślę, że wszyscy wiemy. Ale czysto męskie organizacje wojskowe, które mają ten zwyczaj dla
powodów religijnych czy zwyczajowych, wychodząc na przepustkę na stację są jak okropna kombinacja dzieciaków wypuszczonych ze szkoły i
więźniów zwolnionych z więzienia. Właściwie najgorsze strony obu – ocena dzieciaków skrzyżowana z seksualną frustracją – nieważne. Quaddie
kulą się, kiedy widzą, że nadchodzicie. Gdybyście nie wydawali pieniędzy w tak dzikim zapamiętaniu, myślę, że wszystkie komercyjne stacje Unii
głosowałyby za trzymaniem was w kwarantannie na pokładach waszych statków i pozwoleniem wam zdechnąć na rzeżączkę.
Miles potarł czoło.
– Wróćmy do chorążego Corbeau, dobrze?
Bel wyszczerzył zęby.
– Nie odeszliśmy. Więc prowincjonalny barrayarski chłopak w swojej pierwszej podróży w połyskującą galaktykę zwalił się ze swojego statku i,
zaopatrzony w instrukcje, jak to zrozumiałem, by poszerzać swoje kulturalne horyzonty-
– To właściwie jest zgodne z prawdą.
– Idzie obejrzeć Balet Minchenko. Co jest widowiskiem wartym obejrzenia w każdych okolicznościach. Powinieneś się wybrać, kiedy będziesz po
stronie stacji.
– Czy to są, och, po prostu tancerki egzotyczne?
– Nie w sensie pracowników ogłaszających usługi seksualne. Ani nawet w sensie ultraluksusowego seksualnego szwedzkiego stołu,
wytrenowanego w akademii z betańskiej Sfery.
Miles rozważył, a potem przemyślał wspomnienia jego i Ekaterin nieprzespanego miesiąca miodowego w Sferze Nieziemskich Rozkoszy, może
najbardziej użyteczny przystanek w ich wyprawie… Skup się, mój Lordzie Audytorze.
– Jest egzotyczny, i są tancerki, ale to prawdziwa sztuka, coś niesamowitego –
wychodzi daleko poza rzemiosło. Dwustuletnia tradycja, klejnot tej kultury. Głupi chłopak powinien się zakochać od pierwszego wejrzenia. To był
jego kolejny pościg z wystrzałem z wszystkich luf – tym razem w sensie metaforycznym – to było pewnym przekroczeniem linii. Żołnierz na
przepustce wpada w szaleńczą namiętność do jednej z lokalnych dziewcząt to nie jest właściwie nowy scenariusz, ale ja naprawdę nie mogę
zrozumieć, co Garnet Pięć w nim zobaczyła. To znaczy, jest dość miłym, przystojnym młodzieńcem, ale mimo to…! – Bel uśmiechnął się chytrze. –
Za wysoki jak na mój gust.
Nie wspominając o tym, że za młody.
– Garnet Pięć jest tancerką quaddie, tak?
– Tak.
Wystarczająco znaczące, że Barrayarczyk został skuszony przez quaddie; głęboko zakorzenione kulturalne uprzedzenia wobec wszystkiego, co
przypominało mutację, mogło działać przeciwko temu. Czy Corbeau otrzymał mniej niż zwykle łaskawego zrozumienia ze strony towarzyszy i
przełożonych niż młody oficer w takich tarapatach mógłby zwykle oczekiwać?
– A twoje powiązanie z tym wszystkim to-co?
Czy Bel wziął pełen obaw wdech?
– Nicol gra na harfie i cymbałach młotkowych w orkiestrze Baletu Minchenko.
Pamiętasz Nicol, muzyczkę quaddie, którą uratowaliśmy podczas tego zgarniania personelu, które prawie pogrążyło dysponenta?
– Żywo pamiętam Nicol. – Inajwyraźniej Bel też pamiętał. – Rozumiem, że bezpiecznie wróciła do domu.
– Tak. – Uśmiech Bela zesztywniał. – Nie zaskakujące, ona także żywo cię pamięta
– Admirale Naismith.
Lois McMaster Bujold
Immunitet dyplomatyczny Barrayar – 13 ROZDZIAŁ PIERWSZY Na ekranie powyżej tarczy vidu sperma wirowała w eleganckich, sinusoidalnych zakrętach. Wierciła się coraz energiczniej, gdy niewidzialny chwyt medycznej mikrociągarki uchwycił ją i poprowadził do celu, podobnego do perły jaja; okrągłego, połyskującego, bogatego w obietnice. – Jeszcze raz, drogi chłopcze, do wyłomu – za Anglię, Harry’ego i Świętego Jerzego! – mruczał zachęcająco Miles. – A przynajmniej za Barrayar, mnie i może Dziadka Piotra. Ha! – Z ostatnim drgnieniem sperma znikła w przeznaczonym dla niej raju. – Miles, znowu oglądasz te zdjęcia dzieci? – doszedł go rozbawiony głos Ekaterin, gdy wyszła z sybaryckiej łazienki ich kabiny. Skończyła zwijanie ciemnych włosów z tyłu głowy, upięła je i oparła się o jego ramię, gdy usadowił się na krześle stacyjnym. – Czy to Aral Alexander, czy Helen Natalia? – Cóż, Aral Alexander w trakcie. – Ach, znowu podziwiasz swoją spermę. Rozumiem. – Ipani wspaniałe jajo, moja pani. – Podniósł wzrok na żonę, cudowną w ciężkiej czerwonej jedwabnej sukni, którą przywiózł jej z Ziemi, i wyszczerzył zęby. Ciepły czysty zapach jej skóry połaskotał jego nozdrza i odetchnął radośnie. – Czyż nie są przystojną parą gamet? W każdym razie, dopóki nimi były. – Tak, i stworzyły piękne blastocyty. Wiesz, dobrze, że wybraliśmy się w tę podróż. Przysięgam, że gdybyś tam był, próbowałbyś podnieść wieko replikatora, żeby zajrzeć, albo potrząsałbyś biedactwami jak prezentami na święto Zimy, by usłyszeć, jak grzechoczą. – No cóż, dla mnie to nowość. – Twoja matka powiedziała mi w zeszłe Święto Zimy, gdy tylko embriony zostały bezpiecznie zaszczepione, że zachowujesz się, jakbyś to ty wynalazł reprodukcję. A ja myślałam, że przesadza! Złapał jej dłoń i musnął dłoń pocałunkiem. – Coś takiego ze strony damy, która przesiedziała w żłobku obok replikatora całą wiosnę, ucząc się? Czyje zlecenia nagle zaczęły zabierać dwa razy tyle czasu, co zwykle? – Co oczywiście nie ma nic wspólnego z jej panem, wpadającym dwa razy na godzinę, by zapytać, jak jej leci? – Uwolniona dłoń prześledziła jego podbródek w bardzo pochlebny sposób. Miles rozważał propozycję zapomnienia o raczej ponurym towarzystwie przy obiedzie w jadalni statku pasażerskiego, zamówienia jedzenia do kabiny, ponownego się rozebrania i powrotu do łóżka na resztę wachty. Chociaż Ekaterin nie uważała żadnego aspektu ich podróży za nudny. Ten ich galaktyczny miesiąc miodowy został opóźniony, ale może tak było lepiej, pomyślał Miles. Ich małżeństwo miało wystarczająco dziwny początek; również ich osiedlenie zawierało cichy okres domowej rutyny. Ale w retrospekcji pierwsza rocznica pamiętnego, trudnego, zimowego ślubu sprowadzała się do około piętnastu subiektywnych minut. Dawno temu zgodzili się, że będą obchodzić tę datę przez rozpoczęcie swoich dzieci w replikatorach macicznych. Dyskusja nigdy nie dotyczyła kiedy, tylko ile. On wciąż uważał, że jego propozycja zrobienia wszystkich naraz była cudownie efektywna. Nigdy nie mówił poważnie o dwunastce; zamierzał zacząć od tej propozycji i zejść do sześciu. Jego matka, ciotka i najwyraźniej każda kobieta wśród jego znajomych została zmobilizowana, by mu uświadomić, że jest szalony, ale Ekaterin tylko się uśmiechnęła. Uzgodnili dwójkę, Arala Alexandra i Helen Natalię. Podwójna porcja zadziwienia, strachu i zachwytu. Na brzegu zapisu Pierwszy Podział Komórkowy Dziecka został przerwany przez czerwone, mrugające światełko wiadomości. Miles lekko się skrzywił. Byli o trzy skoki od przestrzeni słonecznej, w głębokiej przestrzeni międzygwiezdnej na prędkości podświetlnej między wormholami, co miało im zająć pełne cztery dni. W drodze na Tau Ceti, gdzie będą mieli orbitalną przesiadkę na statek lecący na Escobar, a potem kolejną, stanowiącą nić sieci skokowej prowadzącej przez Sergyar i Komarr do domu. Właściwie nie oczekiwał tu żadnych wiadomości. – Odbierz – zaintonował. Aral Alexander in potentia zniknął, zastąpiony głową i ramionami kapitana taucetańskiego liniowca pasażerskiego. Miles i Ekaterin kilka razy jedli przy jego stoliku w czasie tej odnogi podróży. – Lordzie Vorkosigan.
– Tak, kapitanie? Co mogę dla pana zrobić? – Statek identyfikujący się jako kurier Cesarstwa Barrayaru wywołał nas i prosi o zgodę na dopasowanie prędkości i przycumowanie. Najwyraźniej mają dla pana pilną wiadomość. Miles uniósł brwi, a jego żołądek opadł. Z jego doświadczenia wynikało, że to nie jest sposób, w jaki Cesarstwo dostarczało dobre wieści. Dłoń Ekaterin zacisnęła się na jego ramieniu. – Oczywiście, kapitanie. Proszę ich przełączyć. Ciemna twarz taucetańskiego kapitana zniknęła, zastąpiona po chwili przez mężczyznę w barrayarskim mundurze polowym z naszywkami porucznika i przypinkami Sektora IV na kołnierzu. Przez umysł Milesa przeleciały obrazy zabójstwa Cesarza, spalonego do gołej ziemi Domu Vorkosigan z replikatorami w środku, czy nawet bardziej okropnie prawdopodobne, ojca umierającego na kolejny atak serca – z przerażeniem wyczekiwał dnia, gdy jakiś posłaniec ze sztywną twarzą zacznie, zwracając się do niego: Książę Vorkosiganie, sir? Porucznik zasalutował. – Lord Audytor Vorkosigan? Jestem porucznik Smolyani z kurierskiego statku Kestrel. Mam panu wręczyć wiadomość, zarejestrowaną pod osobistą pieczęcią Cesarza, po czym mam rozkaz zabrać pana na pokład. – Nie jesteśmy w stanie wojny? Nikt nie umarł? Porucznik Smolyani pochylił głowę. – Nie, o ile słyszałem, sir. – Rytm serca Milesa zwolnił, Ekaterin wzięła głęboki oddech. Porucznik mówił dalej: – Ale najwyraźniej komarrańska flota handlowa została skonfiskowana w jakimś miejscu zwanym Stacja Graf, Unia Wolnych Habitatów. Jest określane jako niezależny system, tuż za granicami Sektora V. Moje rozkazy nadane na oficjalnym kanale mówiły, by pana tam zabrać największą bezpieczną prędkością, a potem czekać dla pańskiej wygody. – Uśmiechnął się nieco ponuro. – Mam nadzieję, że to nie wojna, sir, ponieważ najwyraźniej wysyłają tylko nas. – Skonfiskowana? Nie poddana kwarantannie? – Sądzę, że to jakaś prawnicza gmatwanina, sir. Wyczuwam dyplomację. Miles się skrzywił. – Cóż, bez wątpienia zapieczętowana wiadomość to wyjaśni. Proszę ją przynieść, a ja sprawdzę, w co się pakujemy. – Tak, sir. Kestrel przycumuje za kilka minut. – Bardzo dobrze, poruczniku. – Miles zerwał połączenie. – My? – spytała Ekaterin cichym głosem. Miles zawahał się. Nie kwarantanna, powiedział porucznik. Najwyraźniej także nie otwarta wojna. W każdym razie jeszcze nie. Z drugiej strony nie wyobrażał sobie, by Cesarz Gregor przerywał jego długo opóźniany miesiąc miodowy z jakiegoś trywialnego powodu. – Lepiej najpierw zobaczę, co Gregor ma do powiedzenia. Cmoknęła go w czubek głowy i powiedziała po prostu: – Racja. Miles podniósł do ust osobisty naręczny kom i mruknął: – Gwardzista Roic – na służbę, do mojej kabiny, teraz. Dysk danych z cesarską Pieczęcią, który porucznik wręczył Milesowi wkrótce potem, oznaczony był Osobiste, nie Tajne. Miles posłał Roica, swojego ochroniarza i poganiacza, oraz Smolyaniego do sortowania i składania bagażu, ale gestem polecił Ekaterin zostać. Wsunął dysk do zabezpieczonego odtwarzacza, który również przyniósł porucznik, postawił go na toaletce przy łóżku i klawiszem powołał do życia. Usiadł na brzegu łóżka obok niej, świadomy ciepła i solidności jej ciała. Widząc jej zmartwione oczy, ujął jej dłoń w uspokajający uścisk. Pojawiły się znajome rysy Cesarza Gregora Vorbarry, szczupłego, ciemnego, powściągliwego. Miles odczytał głęboką irytację w subtelnym zaciśnięciu jego ust. – Przepraszam, że przerywam twój miesiąc miodowy, Miles – zaczął Gregor. – Ale jeśli to cię w końcu złapie, nie zmieniłeś swojego planu podróży. W każdym razie jesteś już w drodze do domu. Nie za bardzo mu przykro.
– Na moje szczęście, a twoje nieszczęście, okazało się, że jesteś najbliższym fizycznie człowiekiem od tego bałaganu. Krótko, jedna z naszych bazujących na Komarrze flot handlowych zawinęła do ośrodka tuż poza granicami Sektora V, żeby zabrać zapasy i wymienić towar. Jeden – lub więcej, raporty są niejasne – z oficerów barrayarskiej eskorty wojskowej albo zdezerterował, albo został porwany. Albo zamordowany – co do tego raporty też nie są jednoznaczne. Patrol, który komandor floty wysłał, by go odnaleźli, wdał się w kłopoty z miejscowymi. Strzały – ujmuję to ostrożnie – padły strzały, sprzęt i budynki zostały uszkodzone, ludzie po obu stronach najwyraźniej są poważnie ranni. Nie donoszono o kolejnych zgonach, ale to się może zmienić do czasu, gdy tam dotrzesz, Boże dopomóż. Problem – albo jeden z nich – polega na tym, że otrzymaliśmy znacząco różne wersje łańcucha zdarzeń od lokalnego obserwatora CesBez od strony konfliktu Stacji Graf i od naszego komandora floty. Meldują, że teraz więcej personelu barrayarskiego zostało wziętych w niewolę, albo aresztowanych, w zależności od tego, w czyją wersję wierzyć. Postawiono zarzuty, piętrzą się kary i wydatki, a lokalną odpowiedzią jest zamknięcie wszystkich statków obecnie w dokach aż do czasu, gdy ta gmatwanina zostanie rozwiązana ku ich zadowoleniu. Komarrańscy mistrzowie załadunku wrzeszczą teraz do nas nad głowami barrayarskiej eskorty, co stanowi trzecie spojrzenie na wydarzenia. Dla twojej, ach, przyjemności do tej wiadomości dołączono wszystkie oryginalne raporty, jakie dotąd otrzymaliśmy jak dotychczas ze wszystkich punktów widzenia. Baw się dobrze. – Gregor skrzywił się tak, że Miles podskoczył. – Żeby jeszcze dodać delikatności problemowi, wzmiankowana flota w jakiś pięćdziesięciu procentach należy do Toscane. – Młoda żona Gregora, Cesarzowa Laisa, była dziedziczką Toscane i Komarranką z urodzenia, polityczne małżeństwo niezwykłej wagi dla pokoju delikatnej unii planet, jaką było Cesarstwo. – Problem, jak zadowolić moich teściów, jednocześnie prezentując wrażenie Cesarskiej neutralności wobec wszystkich ich komarrańskich rywali handlowych – zostawiam twojej przemyślności. – Cienki uśmiech Gregora mówił wszystko. – Znasz ten dryl. Proszę i wymagam, byś jako mój Głos dostał się na Stację Graf z najszybszą bezpieczną szybkością i rozwiązał sytuację zanim się pogorszy. Powęsz wokół wszystkich moich spraw pozostających poza zasięgiem miejscowych i pchnij flotę znowu w drogę. Bez zaczynania wojny, jeśli możesz, czy załamywania cesarskiego budżetu. I, ostatecznie, odkryj, kto kłamie. Jeśli to obserwator CesBez, problem uderzy w ich łańcuch dowodzenia. Jeśli to komandor floty – którym jest admirał Eugin Vorpatril, przy okazji – to staje się… bardzo moim problemem. A raczej bardzo problemem zastępcy Gregora, jego Cesarskiego Głosu, jego Cesarskiego Audytora. Imieniem Miles. Miles rozważył interesującą pułapkę nieodłączną próbie aresztowania, bez wsparcia, daleko od domu, oficera wysokiej rangi pośród jego długoletnich i prawdopodobnie osobiście lojalnych podkomendnych. Vorpatril także był potomkiem arystokratycznego barrayarskiego klanu o wielkich wpływach i ważnych politycznych koneksjach w Radzie Książąt. Własna ciotka i kuzyn Milesa byli Vorpatrilami. Och, dzięki, Gregor. Cesarz mówił dalej: – Ze spraw raczej bliższych Barrayarowi, coś poruszyło Cetagandan wokół Rho Ceta. Nie ma potrzeby wdawać się w niepotrzebne szczegóły, ale doceniłbym, gdybyś zażegnał ten kryzys z konfiskatą tak gładko i efektywnie jak tylko możesz. Jeśli sprawa z Rho Ceta zacznie się rozwijać, chcę cię mieć bezpiecznego w domu. Opóźnienie komunikacyjne między Barrayarem i Sektorem V jest zbyt wielkie, żebym ci dyszał nad ramieniem, ale kilka okazjonalnych informacji czy raportów z postępów byłoby z twojej strony miłym gestem, jeśli nie masz nic przeciwko. – Głos Gregora nie zmienił się, by pokryć ironię. Nie musiał. Miles parsknął. – Powodzenia. – zakończył Gregor. Obraz na wyświetlaczu wrócił do niemego obrazu Cesarskiej pieczęci. Miles sięgnął i wyłączył go. Szczegółowe raporty mógł przestudiować w czasie podróży. On? czy my? Spojrzał na blady profil Ekaterin; zwróciła poważne błękitne oczy na niego. Zapytał: – Wolisz jechać ze mną, czy kontynuować podróż do domu? – A mogę jechać z tobą? – spytała z powątpiewaniem. – Oczywiście, że możesz! Pytanie tylko, czy chciałabyś? Jej ciemne brwi uniosły się. – To z pewnością nie jedyne pytanie. Myślisz, że na coś się przydam, czy będę tylko cię odrywać od pracy? – Przydasz się oficjalnie i nieoficjalnie. Inie założę się, że ten pierwszy użytek będzie ważniejszy niż drugi. Znasz sposób, w jaki ludzie z tobą rozmawiają, gdy próbują przekazać mi niejasne wiadomości? – O tak. – Skrzywiła usta z niesmakiem. – Cóż, tak. Zdaję sobie sprawę, że to nudne, ale jesteś bardzo dobra w ich sortowaniu, wiesz. Nie wspominając o informacji, jaką otrzymujesz przez studiowanie rodzajów kłamstw, jakie wypowiadają ludzie. Inie-kłamstw. Mogą być też ludzie, którzy porozmawiają z tobą, a nie będą ze mną
rozmawiać, z tej czy innej przyczyny. Przyznała mu rację lekkim ruchem wolnej dłoni. – I… prawdziwą ulgą dla mnie byłoby mieć kogoś, z kim mogę otwarcie rozmawiać. Jej uśmiech na chwilę się skrzywił. – Rozmawiać, czy spuszczać parę? – Ja-hm!- podejrzewam, że ta sprawa będzie wymagać wiele spuszczania pary, tak. Myślisz, że to wytrzymasz? Może się zrobić gęsto. Nie wspominając o nudzie. – Wiesz, utrzymujesz, że twoja praca jest nudna, Miles, ale twoje oczy aż goreją. Odchrząknął i wzruszył ramionami bez skruchy. Jej rozbawienie zbladło, ściągnęła brwi. – Jak myślisz, jak długo potrwa to sortowanie? Rozważył obliczenia, które ona bez wątpienia już zrobiła. To by było sześć tygodni, plus minus kilka dni, do spodziewanych narodzin. Ich oryginalny plan podróży zakładał, że wrócą do Domu Vorkosiganów wygodny miesiąc wcześniej. Sektor V był w przeciwnym kierunku od ich obecnego położenia niż Barrayar, tak daleko w sieci punktów skokowych, że o ludziach, którzy się wybrali, by dostać się stąd tam, można było powiedzieć, że mieli kierunek. Kilka dni na dostanie się stąd na Stację Graf, plus dodatkowe dwa tygodnie, by w końcu dostać się no domu, nawet najszybszym z szybkich kurierów. – Jeśli uda mi się naprawić rzeczy w mniej niż dwa tygodnie, oboje zdążymy do domu na czas. Parsknęła cichym śmiechem. – Ze wszystkiego nowoczesnego i galaktycznego, czego próbowałam, to wydaje się najdziwniejsze. Wielu mężczyzn nie ma w domu, gdy rodzą się ich dzieci. Ale Moja matka była poza miastem w dniu, gdy się urodziłem, więc to przegapiła, wydaje się… wydaje się głęboką skargą. – Jeśli przekroczy ten czas, myślę, że mogę cię wysłać do domu samą, z odpowiednią eskortą. Ale ja też chcę tam być. – Zawahał się. To mój pierwszy raz, cholera, oczywiście, że doprowadza mnie do szału, było stwierdzeniem tak oczywistym, że udało mu się je powstrzymać za wargami. Jej pierwsze małżeństwo poznaczyło ją delikatnymi bliznami, żadna z nich nie była fizyczna, a ten temat podrażniał przynajmniej kilka. Przeformułuj, o Dyplomato. – Czy fakt, że to drugi raz, czyni sprawę dla ciebie łatwiejszą? Wyraz jej twarzy stał się bardziej retrospektywny. – Nikki był urodzony z ciała; oczywiście, że wszystko było trudniejsze. Replikatory zabrały tyle ryzyka – naszym dzieciom można poprawić wszelkie genetyczne pomyłki, nie będą przedmiotem uszkodzeń z powodu złego urodzenia – wiem, że ciąża replikatorowa jest lepsza, bardziej odpowiedzialna, na różne sposoby. To nie tak, że rozmieniamy je na drobne. A mimo to… Podniósł jej dłoń i dotknął jej kłykci ustami. – Nie rozmieniasz na drobne mnie, przyrzekam. Własna matka Milesa była zagorzałą zwolenniczką używania replikatorów, nie bez powodu. Pogodził się teraz, w wieku trzydziestu paru lat, z fizycznymi uszkodzeniami, jaki otrzymał w jej łonie podczas ataku soltoxinowego. Tylko awaryjne przeniesienie do replikatora uratowało mu życie. Teratogeniczna wojskowa trucizna pozostawiła go skarlałego i z kruchymi kościami, ale dziecięca agonia medycznych zabiegów doprowadziła go niemal do pełnego funkcjonowania, jeśli nie do pełnego wzrostu. Większość jego kości została zastąpiona kawałek po kawałku syntetycznymi, z naciskiem na kawałek. Reszta uszkodzeń, przyznał, była jego własnym dziełem. To, że wciąż żył, wydawało się mniejszym cudem niż to, że wygrał serce Ekaterin. Ich dzieci nie będą znosiły takich traum. Dodał: – Jeśli sądzisz, że teraz masz luksusowo łatwo, by czuć się odpowiednio cnotliwie, poczekaj, aż wyjdą z replikatorów. Roześmiała się. – Bardzo dobry punkt! –Cóż – westchnął. – Zaplanowałem tę podróż, by pokazać ci wspaniałości galaktyki, w najbardziej eleganckimi i wyrafinowanym towarzystwie. Najwyraźniej zamiast tego kieruję się do, jak podejrzewam, dziury Sektora V, i do towarzystwa bandy handryczących
się, rozgorączkowanych handlarzy, wściekłych urzędników i paranoidalnych militarystów. Życie jest pełne niespodzianek. Pojedziesz ze mną, kochanie? Dla dobra mojego zdrowia psychicznego? Jej oczy zwęziły się z rozbawienia. – Jak mogę się opierać takiemu zaproszeniu? Oczywiście, że pojadę. – Spoważniała. – Czy naruszy to zasady bezpieczeństwa, jeśli wyślę wiadomość do Nikkiego, że się spóźnimy? – Ależ skąd. Wyślij ją jednak z Kestrela. Dojdzie szybciej. Skinęła głową. – Nigdy dotąd tak długo nie byłam z dala od niego. Zastanawiam się, czy czuje się samotny? Nikkiego zostawili, od strony Ekaterin, z czterema wujkami i ciotecznym dziadkiem plus odpowiednimi ciotkami, stadem kuzynów, małą armią przyjaciół i Babką Vorsoisson. Ze strony Milesa była obszerna obsługa Domu Vorkosiganów i ich równie obszerne rodziny, z Wujkiem Ivanem i Wujkiem Markiem i całym klanem Koudelków jako zapleczem. Blisko byli kochający przybrani dziadkowie Vorkosigan, którzy planowali przyjechać zaraz po Milesie i Ekaterin na świętowanie urodzin, ale teraz mogli pobić ich w drodze do domu. Ekaterin może będzie musiała jechać dalej na Barrayar, jeśli on nie zdoła przegrzebać się przez to całe zamieszanie na czas, ale w żadnym racjonalnym znaczeniu słowa sama. – Nie wiem, w jaki sposób – powiedział szczerze Miles. – Oczekuję, że ty bardziej za nim tęsknisz niż on za nami. Inaczej wystosowałby więcej niż te monosylabiczną notkę, która nie dogoniła nas aż do Ziemi. Jedenastolatki potrafią być bardzo skupione na sobie. Z pewnością ja byłem. Uniosła brwi. Och? A ile notatek ty posłałeś swojej matce przez ostatnie dwa miesiące? – To podróż poślubna. Nikt nie oczekuje, żebym… W każdym razie zawsze dostaje raporty od mojej ochrony. Brwi pozostały w górze. Dodał roztropnie: – Ja też poślę jej wiadomość z Kestrela. Został nagrodzony uśmiechem Ligi Matek. Jak o tym myślał, mógłby równie dobrze włączyć w adres ojca, nie żeby rodzice nie dzielili się między sobą jego wiadomościami. Ipo równu narzekali na ich rzadkość. Godzina łagodnego chaosu uwieńczyła ich przenosiny na statek kurierski Cesarstwa Barrayaru. Szybkie kuriery zyskiwały większość prędkości, wymieniając na nią zdolność nośną. Miles był zmuszony pozbyć się wszystkiego oprócz najbardziej potrzebnego bagażu. Oddzielone pozostałości, razem z zatrważającą ilością prezentów, kontynuują swoją podróż na Barrayar z większością ich małego orszaku: osobistej służącej Ekaterin, panną Pym, i, ku największemu żalowi Milesa, obu z gwardzistów zastępców Roica. Poniewczasie stało się oczywiste, gdy on i Ekaterin dopasowywali się do nowej, wspólnej kabiny, że powinien wspomnieć, jak zatłoczone będą ich kwatery. Podróżował w podobnych okrętach tak często podczas lat pracy dla CesBez, że uważał ich ograniczenia za normalne – jeden z kilku aspektów jego byłej kariery, gdy jego niepełnowymiarowe ciało działało na jego korzyść. Więc jednak spędzi dzień z żoną w łóżku, co głównie było skutkiem braku miejsc do siedzenia. Złożyli górną pryczę, by mieć miejsce na głowy, i usiedli na przeciwległych końcach, Ekaterin, by poczytać spokojnie na ręcznym czytniku, a Miles, by zanurzyć się w obiecanej przez Gregora Puszce Pandory z raportami z dyplomatycznego frontu. Nie upłynęło nawet pięć minut studiowania, gdy wydał z siebie Ha! Ekaterin wykazała chęć, by jej przerwano, unosząc na niego wzrok i odwzajemniając się Hm? – Właśnie zdałem sobie sprawę, dlaczego Stacja Graf brzmi znajomo. Kierujemy się do Przestrzeni Quaddie, na Boga. – Przestrzeń Quaddie? Czy to jakieś miejsce, które znasz?
– Nie osobiście, nie. – Wymagało to podjęcia większych przygotowań dyplomatycznych, niż zakładał. – Chociaż raz spotkałem quaddie. Quaddie są bioinżynieryjną rasą ludzi stworzoną, och, dwa czy trzy stulecia temu. Zanim Barrayar ponownie odkryto. Mieli być stałymi pracownikami przestrzennymi. Jakikolwiek był pierwotny plan ich stwórcy względem nich, upadł, gdy weszły nowe technologie grawitacyjne, a oni skończyli jako coś w rodzaju ekonomicznych uchodźców. Po rozmaitych podróżach i przygodach osiedlili się wreszcie jako grupa w miejscu, które wtedy było dalekim końcem systemu wormholi. Byli świadomi, że są tam inni ludzie, więc z premedytacją wybrali system bez odpowiednich do zamieszkania planet, ale z odpowiednią asteroidą i zasobami kometarnymi. Sądzę, że zamierzali się trzymać swoich. Oczywiście eksplorowany system od tego czasu urósł, więc teraz prowadzą wymianę zagraniczną przez serwisowanie statków i zaopatrywanie usług wymiany. Co wyjaśnia, dlaczego nasza flota postanowiła tam zadokować, choć nie to, co się zdarzyło potem. To, ach… – Zawahał się. – To bioinżynierowanie obejmowało wiele zmian metabolicznych, ale najbardziej spektakularną zmianą było to, że mają dodatkową parę ramion tam, gdzie powinny być nogi. Co jest naprawdę, um, poręczne w nieważkości. Można powiedzieć. Często chciałem mieć dodatkową parę rąk, kiedy operowałem w próżni. Przekazał jej czytnik i wyświetlił obraz quaddie, ubranego w jasnożółte szorty i kamizelkę, przemieszczającego się bezgrawitacyjnym korytarzem z prędkością i zręcznością małpy poruszającej się po czubkach drzew. – Och – Ekaterin przełknęła, po czym szybko odzyskała kontrolę nad twarzą. – Jakie to, uch… interesujące. – Po chwili dodała: – Wygląda całkiem praktycznie, w ich środowisku. Miles odrobinę się odprężył. Jakkolwiek jej głęboko zakorzenione barrayarskie odruchy zauważyły widzialne mutacje, zostały zduszone żelaznym uściskiem jej dobrych manier. To samo, niestety, nie okazało się prawdą, jeśli chodzi o ich towarzyszy z Cesarstwa, teraz porzuconych w systemie quaddie. Różnica między szkodliwymi mutacjami a łagodnymi czy korzystnymi modyfikacjami nie było czytelnie rozróżniane przez Barrayarczyków z prowincji. Biorąc pod uwagę, że jeden z oficerów odnosił się do nich w swoim raporcie jako okropnych pajęczych mutantów, jasne było, że Miles mógł dodać napięcie rasowe do mieszanki komplikacji, ku której pędzili. – Bardzo szybko do nich przywykniesz – zapewnił ją. – Gdzie spotkałeś tego quaddie, skoro trzymają się razem? – Mm… – Tu trochę szybkiej wewnętrznej korekty… – To była misja CesBez. Nie mogę o tym rozmawiać. Ale ona była muzyczką. Grała na cymbałach wszystkimi czterema rękami. – Próba naśladowania tego niezapomnianego widoku poskutkowała bolesnym uderzeniem łokciem w ścianę kabiny. – Miała na imię Nikol. Polubiłabyś ją. Wyratowaliśmy ją z opałów. Zastanawiam się, czy w końcu wróciła do domu? – Potarł łokieć i dodał z nadzieją: – Założę się, że techniki ogrodnicze quaddie w nieważkości cię zainteresują. Ekaterin się rozpromieniła. – Tak, z pewnością. Miles wrócił do raportu z nieprzyjemną pewnością, że to nie będzie zadanie, w które dobrze jest wpaść bez przygotowania. W myślach dodał przegląd historii quaddie do listy studiowania przez następne kilka dni. ROZDZIAŁ DRUGI – Czy kołnierzyk mam prosto? Chłodne palce Ekaterin zajęły się pracą z tyłu milesowej szyi; ukrył dreszcz przenikający mu kręgosłup. – Teraz jest – powiedziała. – Strój czyni Audytora – mruknął. W małej kabinie brakowało takich udogodnień jak pełnowymiarowe lustro; musiał zamiast tego użyć oczu żony. Nie było to wcale gorszą opcją. Cofnęła się na tyle, na ile mogła, pół kroku ku przegrodzie, i zlustrowała go od góry do dołu, by sprawdzić efekt uniformu Domu Vorkosiganów: brązowej tuniki z herbem rodziny haftowanym srebrną nicią na wysokim kołnierzu, ze zdobionymi srebrem mankietami, brązowych spodni z srebrnymi galonami, wysokich brązowych butów jeździeckich. Klasa Vor była kawalerią w latach chwały. Bóg wie, ile lat świetlnych stąd był teraz jakiś koń. Dotknął naręcznego komu, bliźniaczego z tym, który ona nosiła, choć jej został zrobiony w stylu lady Vor z dekoracyjną srebrną bransoletą. – Dam ci znać, gdy będę gotowy, by wrócić i się przebrać. – Skinął głową w kierunku prostego szarego garnituru, który już położyła na łóżku. Uniform dla wojskowych umysłów, cywilny strój dla cywili. Iniech ciężar barrayarskiej historii, jedenaście pokoleń Książąt Vorkosigan za jego plecami, wynagrodzi jego niski wzrost i lekko przygiętą postawę. O mniej widocznych defektach nie zamierzał wspominać.
– Co powinnam włożyć? – Ponieważ musisz zabawiać całe towarzystwa, coś efektownego. – Uśmiechnął się krzywo. – To czerwone jedwabne coś powinno wystarczająco rozpraszać cywili i naszych stacyjnych gospodarzy. – Tylko męskiej połowie, kochany – wytknęła mu. – Przypuśćmy, że ich szef ochrony jest żeńską quaddie? Czy quaddie są atrakcyjne nawet dla ludzi z planet? – Tamta z pewnością była – westchnął. – Istąd te kłopoty… Część Stacji Graf ma zerową grawitację, więc najprawdopodobniej wolałabyś spodnie lub legginsy zamiast sukni w stylu barrayarskim. Coś, w czym możesz się poruszać. – Och. Tak. Rozumiem. Zabrzmiało pukanie do drzwi kabiny i stłumiony głos Gwardzisty Roica: – Mój panie? – Już idę, Roic. – Miles i Ekaterin zmienili się miejscami – gdy znalazł się na wysokości jej piersi, skradł w przelocie przyjemnie sprężysty uścisk –i wyszedł na wąski korytarz statku kurierskiego. Roic nosił odrobinę prostszą wersję milesowego uniformu Domu Vorkosigan, pasującą do jego statusu zaprzysiężonego gwardzisty. – Chcesz, żebym teraz spakował twoje rzeczy, by je przenieść na okręt flagowy Barrayaru, mój panie? – spytał. – Nie. Zostaniemy na statku kurierskim. Roicowi prawie udało się ukryć drgnienie. Był młodym mężczyzną o imponującym wzroście i zatrważającej szerokości ramion, a swoją koję nad inżynierem statku kurierskiego opisał jako Coś jak spanie w trumnie, mój panie, tyle że z chrapaniem. Miles dodał: – Nie zależy mi oddawanie kontroli nad moimi poczynaniami, nie wspominając o zapasach powietrza, od razu drugiej stronie tego konfliktu. Koje statku flagowego też nie są o wiele większe, zapewniam cię, Gwardzisto. Roic uśmiechnął się ponuro i wzruszył ramionami. – Obawiam się, że powinien był pan wziąć Jankowskiego, sir. – Co, ponieważ jest niższy? – Nie, milordzie! – Roic wyglądał na lekko obrażonego. – Bo jest prawdziwym weteranem. Książę Barrayaru był zobligowany przez prawo do zatrudnienia ograniczonej liczny zaprzysiężonych ludzi; Vorkosiganowie tradycyjnie rekrutowali większość swoich gwardzistów spośród emerytowanych po dwudziestu latach weteranów Cesarskiej Służby. Przez polityczny wymóg w ostatnich dekadach najczęściej bywali to byli pracownicy CesBez. Była to zawzięta, ale podstarzała gromada. Roic był interesującym nowym wyjątkiem. – Kiedy to stało się problemem? – Kadra gwardzistów ojca Milesa traktowała Roica jak juniora, ponieważ taki był, ale jeśli traktowali go jako obywatela drugiej kategorii… – Ech… – Roic pomachał dłonią bez słowa wokół statku kurierskiego, z czego Miles zrozumiał, że problem leży w bardziej świeżych towarzyszach. Miles, który właśnie miał pomaszerować wąskim korytarzem, zamiast tego oparł się o ścianę i skrzyżował ramiona. – Widzisz, Roic – mało jest ludzi w Cesarskiej Służbie w twoim wieku czy młodszych, którzy by stanęli w służbie Cesarstwu twarzą w twarz z ogniem tyle razy, co ty w Hassadarskiej Gwardii Miejskiej. Nie pozwól cholernym zielonym mundurom ci przygadywać. To puste kpinki. Połowa z nich chyba by zemdlała, gdyby kazano im zdjąć kogoś takiego jak ten morderczy lunatyk, który strzelał na Placu Hassadarskim. – Byłem już w połowie placu, mój panie. To było tak, jakby przepływając do połowy rzekę zdecydował pan, że mu się nie uda, i zawrócił. Bezpieczniej było na niego skoczyć niż odwrócić się i uciec. Tak czy siak miał tyle samo czasu, by do mnie wymierzyć. – Ale nie dość czasu, by zdjąć kolejny tuzin przechodniów. Autoigłowce to paskudna broń. – Miles zastanowił się przelotnie. – Tak jest, mój panie. Przy całym swoim wzroście Roic miał tendencję do nieśmiałości, gdy czuł się towarzysko poza swoją klasą, co niestety zdarzało się prawie cały czas w służbie Vorkosiganów. Ponieważ nieśmiałość ujawniała się na jego powierzchowności jedynie jako tępa nieruchomość, często ją przeoczano. – Jesteś gwardzistą Vorkosiganów – powiedział stanowczo Miles. – Duch generała Piotra wyziera z tego brązu i srebra. To ty będziesz im przygadywać, obiecuję ci. Przelotny uśmiech Roica zawierał bardziej wdzięczność niż przekonanie.
– Chciałbym móc spotkać pana dziadka, mój panie. Ze wszystkich opowieści, jakie opowiadają o nim w Okręgu wynika, że był naprawdę kimś. Mój pradziadek służył z nim w górach podczas okupacji cetagandańskiej, jak mówiła moja matka. – Ach! Słyszałeś może o nim jakieś dobre historie? Roic wzruszył ramionami. – Umarł z powodu radiacji po tym, jak zniszczono Vorkosigan Vashnoi. Moja babka nigdy wiele o nim nie mówiła, więc nie wiem. – Szkoda. Porucznik Smolyani wystawił głowę zza zakrętu. – Zacumowaliśmy przy Księciu Xavie, mój Lordzie Audytorze. Rura transferowa została przymocowana i są gotowi wziąć pana na pokład. – Bardzo dobrze, poruczniku. Miles szedł za Roikiem, który musiał wetknąć głowę przez owalne wejście, do zatłoczonego przedziału śluzy osobowej Kestrela. Smolyani zajął miejsce za kontrolkami śluzy. Pulpit sterowniczy zamrugał i popiskiwał; drzwi odsunęły się na śluzę i elastyczny tunel za nią. Miles skinął do Roica, który zauważalnie zaczerpnął oddechu i prześlizgnął się przez nie. Smolyani zasalutował; Miles odpowiedział mu potwierdzającym gestem. – Dziękuję, poruczniku – powiedział i podążył za Roikiem. Metr unoszącej żołądek zerowej grawitacji w elastyczniej tubie kończyły podobne drzwi włazu. Miles chwycił się uchwytu i przesunął się przez nie, gładko stając na stopach w otwartej śluzie. Postąpił do przodu do bardziej przestronnego przedziału śluzy. Po jego lewej stronie podleciał formalnie Roic, czekający na niego. Drzwi statku flagowego zamknęły się za nim. Przed nim sztywno na baczność stało trzech mężczyzn w mundurach polowych i jeden cywil. Żaden z nich nie zmienił wyrazu twarzy, widząc niebarrayarską powierzchowność Milesa. Najprawdopodobniej Vorpatril, którego Miles ledwo przypominał sobie z kilku minionych spotkań na stołecznej scenie Vorbarr Sultany, pamiętał go bardziej żywo, i roztropnie streścił swojej załodze mutancki wygląd najniższego, nie wspominając o najmłodszym i najnowszym Głosie Cesarza Gregora. Admirał Eugin Vorpatril był średniego wzrostu, przysadzisty, białowłosy i ponury. Postąpił do przodu i posłał Milesowi krótki i dokładny salut. – Mój Lordzie Audytorze. Witam na pokładzie Księcia Xava. – Dziękuję, admirale. – Nie dodał, Cieszę się, że tu jestem; nikt w tej grupie nie był szczęśliwy z tego, że go widzi, w tych okolicznościach. Vorpatril mówił dalej: – Pozwolę sobie przedstawić mojego dowódcę Ochrony Floty, kapitana Bruna. Szczupły, napięty mężczyzna, możliwe, że bardziej ponury od admirała, skinął głową grzecznie. Brun był dowódcą operacyjnym fatalnego patrolu, który uruchomił bieg wydarzeń od pomniejszego prawnego wybryku do większego incydentu dyplomatycznego. Nie, wcale nie byli szczęśliwi. – Starszy Mistrz Załadunku Molino z komarrańskiego konsorcjum floty. Molino był w średnim wieku i miał jak Barrayarczycy wygląd człowieka cierpiącego na niestrawność, choć ubrany był w schludne ciemne tunikę i spodnie w stylu komarrańskim. Starszy mistrz załadunkowy było rangą wykonawczego i finansowego oficera w ograniczonej czasowo jednostce korporacyjnej, jaką był komercyjny konwój, i tak jak admirał ponosił większość odpowiedzialności we flocie, posiadając ułamek władzy. Miał też nie do pozazdroszczenia zadanie łączenia potencjalnie bardzo rozbieżnych interesów komercyjnych i ich barrayarskich wojskowych ochroniarzy, co zwykle samo w sobie wystarczało do niestrawności, nawet bez kryzysu. Wymruczał grzecznie: – Mój lordzie Vorkosigan. Głos Vorpatrila na chwilę przybrał zgrzytliwe tony. – Mój oficer prawny floty, chorąży Deslauter. Wysoki Deslaurier, blady i mizerny, z pozostałościami nieuleczalnego trądzika, ukłonił się. Miles zamrugał z zaskoczenia. Kiedy pracował pod swoją starą przykrywką tajnego agenta i dowodził pozornie niezależną flotą najemników dla operacji galaktycznych CesBez, Prawnik Floty był jednym z ważniejszych wydziałów; tylko negocjacje spokojnego przelotu uzbrojonych statków przez rozmaite prawne jurysdykcje lokalnych przestrzeni było pełnoetatową pracą o koszmarnej złożoności.
– Chorąży. – Oddał ukłon i ostrożnie dobrał słowa. – Wydaje się pan, ach… nosić poważną odpowiedzialność jak na pana rangę i wiek. Deslaurier odchrząknął i powiedział niemal niesłyszalnym głosem: – Szef naszego wydziału został wcześniej odesłany do domu z trasy, mój Lordzie Audytorze. Okolicznościowy urlop. Zmarła jego matka. Myślę, że właśnie zaczynam łapać kurs. – Czy to przypadkiem pana pierwsza podróż galaktyczna? – Tak, mój panie. Vorpatril dodał, prawdopodobnie z litości: – Ja i mój personel jesteśmy całkowicie do pańskiej dyspozycji, mój Lordzie Audytorze, i przygotowaliśmy wszystkie raporty, jak prosiłeś. Zechciałby pan przejść z nami do pokoju narad? – Tak, dziękuję, admirale. Trochę włóczenia się i kluczenia korytarzami zaprowadziło grupę do standardowego wojskowego pokoju narad: przymocowany do podłogi stół holowidowy i krzesła stacyjne, antypoślizgowa wykładzina wydzielająca lekko wilgotny odór szczelnego i ponurego pomieszczenia, do którego nigdy nie docierało światło słoneczne czy świeże powietrze. To miejsce pachniało wojskowo. Miles stłumił potrzebę zaczerpnięcia długiego, nostalgicznego wdechu, przez pamięć dawnych czasów. Na jego sygnał dłonią, Roic przyjął bierną postawę strażnika tuż przy drzwiach. Reszta czekała, aż on usiądzie, po czym usadowili się wokół stołu, Vorpatril po lewej, Deslaurier tak daleko, jak to możliwe. Vorpatril, emanując jasnym zrozumieniem etykiety sytuacji, albo przynajmniej jakimś zmysłem samozachowawczym, zaczął: – Więc. Jak możemy ci służyć, mój Lordzie Audytorze? Miles złożył dłonie razem na stole. – Jestem Audytorem; moim pierwszym obowiązkiem jest słuchać. Jeśli można, admirale Vorpatril, proszę mi opisać przebieg wydarzeń z pańskiego punktu widzenia. Jak dotarliście do takiego impasu? – Z mojego punktu widzenia? – Vorpatril się skrzywił. – Zaczęło się na pozór od jednej zwyczajnej rzeczy do drugiej. Mieliśmy dokować tu na Stacji Graf przez pięć dni, by wymienić zakontraktowany ładunek i pasażerów. Wtedy nie było powodu sądzić, że quaddie są wrogie, więc zezwoliłem na tyle przepustek, ile się tylko dało, co jest standardową procedurą. Miles skinął głową. Przyczyny wojskowej barrayarskiej eskorty statków komarrańskich wahały się od jawnych przez subtelne po niewypowiedziane. Jawnie, eskorta zapobiegała napadom na statki towarowe i wspierała wojskową część floty doświadczeniem w manewrowaniu niewiele mniej ważnym niż gry wojenne. Bardziej subtelnie, podróże sprzyjały okazjom do wszelkiego rodzaju zbierania informacji – ekonomicznych, politycznych, towarzyskich, jak i wojskowych. Zapewniały kadrom młodych prowincjonalnych Barrayarczyków, przyszłym oficerom i przyszłym cywilom, okresowy kontakt z szerszą galaktyczną kulturą. Z nigdy nie wypowiedzianej strony, pomiędzy Barrayarczykami i Komarranami było utrzymujące się napięcie, pokłosie, z punktu widzenia Milesa, w pełni zasłużonego podboju tych ostatnich przez pierwszych pokolenie wcześniej. Taka była polityka zewnętrzna Cesarza, by ruszyć z pozycji okupanta do pełnej politycznej i towarzyskiej asymilacji między dwoma planetami. Proces ten postępował wolno i opornie. Vorpatril mówił dalej: – Statek Korporacji Toskane, Idris, zadokował, by dokonać strojenia napędu, i napotkał niespodziewane komplikacje, gdy rozebrali go na części. Naprawione części nie przeszły testów kalibracyjnych, kiedy zostały przeinstalowane, i zostały odesłane do sklepów Stacji do przerobienia. Z pięciu dni zrobiło się dziesięć, a kłótnie trwały tam i z powrotem. Potem okazało się, że zaginął porucznik Solian. – Czy dobrze zrozumiałem, że porucznik był oficerem łącznikowym barrayarskiej służby bezpieczeństwa na pokładzie Idrisa? – powiedział Miles. Uliczny policjant floty, wyznaczony do utrzymywania spokoju i porządku pomiędzy załogą i pasażerami, wypatrywania wszelkich nielegalnych czy zastraszających działalności czy podejrzanych pasażerów – niejedna historia piractwa była robotą wewnętrzną – i bycia pierwszą linią obrony w kontrwywiadzie. A po cichu do nadstawiania ucha na potencjalne głosy niezadowolenia wokół problemów komarrańskich Cesarza. Zobowiązany okazać każdą możliwą pomoc statkowi w chwilach fizycznego zagrożenia, koordynacji ewakuacji czy ratowaniu z wojskową eskortą. Oficer łącznikowy był pracą, która przechodziła od rozdzierającej nudy do śmiertelnego zagrożenia w mgnieniu oka. Kapitan Brun przemówił po raz pierwszy: – Tak, mój panie. Miles zwrócił się do niego. – Jeden z pana ludzi, prawda? Jak by pan opisał porucznika Soliana?
– Był nowo wyznaczony – odpowiedział Brun, po czym się zawahał. – Nie byłem z nim bliżej zaznajomiony, ale jego pierwsze ewaluacje personalne dawały mu wysokie oceny. Miles popatrzył na mistrza załadunku. – Czy pan go znał, sir? – Spotkaliśmy się kilka razy – powiedział Molino. – W większości pozostaję na pokładzie Rudry, ale moje wrażenie było takie, że był przyjacielski i kompetentny. Najwyraźniej dobrze się dogadywał z załogą i pasażerami. Całkiem jak chodzący przykład asymilacji. – Przepraszam? Vorpatril odchrząknął. – Solian był Komarraninem, mój panie. – Ach. – Grr. Raporty nie wspominały o tym zagadnieniu. Komarranom dopiero ostatnio wolno było wstępować do Cesarskiej Służby Barrayaru; pierwsza generacja takich oficerów była wyselekcjonowana, i wymagano od nich dowiedzenia lojalności i kompetencji. Pieszczochy Cesarza, tak do Milesa powiedział jego kolega-barrayarski oficer ze skrywanym niezadowoleniem. Sukces integracji miał wysoki osobisty priorytet u Gregora. Admirał Vorpatril z pewnością też o tym wiedział. Miles przesunął tajemniczy los Soliana o kilka punktów wyżej na swojej wewnętrznej liście najważniejszych priorytetów. – Jakie były okoliczności jego oryginalnego zniknięcia? Brun odpowiedział: – Bardzo ciche, mój panie. Podpisał zejście ze zmiany, jak zwykle, i nigdy nie pojawił się na następnej wachcie. Kiedy w końcu sprawdzono jego kabinę, wydawało się, że brakuje kilku jego osobistych rzeczy i walizki, choć większość mundurów zostało. Brak zapisów, by w ogóle schodził z pokładu, ale potem… wiedział, jak się wydostać bez bycia widzianym przez kogokolwiek, jak nikt inny. To dlatego uważałem to za dezercję. Statek został gruntownie przeszukany. Musiał sfałszować zapisy, albo wyślizgnąć się z towarem, albo coś takiego. – Jakieś poczucie, że był nieszczęśliwy w pracy czy miejscu? – Nie-nie, mój panie. Nic specjalnego. – Coś nie specjalnego? – Cóż, były zwykłe ciągłe narzekania o byciu Komarraninem w tym – Brun wskazał na siebie, – mundurze. Przypuszczam, że w miejscu, gdzie został wysłany, był na pozycji, gdzie obrywał z obu stron. Wszyscy próbujemy teraz być po jednej stronie. Miles zdecydował, że to nie czas i miejsce by tropić nieświadome założenia stojące za doborem słownym Bruna. – Mistrzu Załadunku Molino, czy może pan na to rzucić jakieś światło? Czy Solian był przedmiotem, ach, wyrzutów ze strony krajan Komarran? Molino potrząsnął głową. – Ten człowiek wydawał się być lubiany przez załogę Idrisa, o ile jestem w stanie powiedzieć. Trzymał się pracy, nie wdawał w kłótnie. – W każdym razie, pierwszym pana… wrażeniem było, że zdezerterował? – Wydawało się to możliwe – przyznał Brun. – Nie rzucam oszczerstw, ale był Komarraninem. Może odkrył, że jest ciężej niż przewidywał. Admirał Vorpatril uważał inaczej – dodał skrupulatnie. Vorpatril machnął ręką w geście rozsądnej równowagi. – Bardziej powód, by nie myśleć o dezercji. Wyższe władze były bardzo ostrożne w wyborze, jakich Komarran dopuszczają do Służby. Nie chcą publicznych pomyłek. – W każdym razie – powiedział Brun, – postawiliśmy na nogi naszych własnych ludzi z bezpieczeństwa, by go szukać, i poprosiliśmy o pomoc władze Stacji Graf. Której nie byli specjalnie skłonni zaoferować. Ciągle tylko powtarzali, że nie znaleźli po nim śladu ani w sekcjach grawitacyjnych, ani z zerową grawitacją, i że nie ma zapisów nikogo odpowiadającego jego opisowi opuszczającego stację w ich nośnikach lokalnych. – A co stało się później?
Odpowiedział Admirał Vorpatril: – Czas uciekał. Naprawy na Idrisie zostały ukończone i zatwierdzone. Rosły – zerknął na Molino bez przychylności, – naciski, by opuścić Stację Graf i kontynuować zaplanowaną trasę. Mnie-ja nie zostawiam moich ludzi, jeśli mogę coś w tej sprawie zrobić. Molino odpowiedział, trochę przez zaciśnięte zęby: – Nie miało żadnego ekonomicznego sensu wiązać całej floty dla jednego człowieka. Mógł pan zostawić jeden statek czy nawet mały zespół śledczych, by badali sprawę, podążyli za tropami, na jakie by natrafili, a reszta mogłaby jechać dalej. – Miałem bieżące rozkazy nie rozdzielać floty – powiedział Vorpatril, jego szczęka się zacisnęła. – Ale nie mieliśmy próby napadu w tym sektorze od dekad – sprzeciwiał się Molino. Miles zrozumiał, że jest świadkiem rundy n plus jeden ciągnącej się debaty. – Nie, od kiedy Barrayar zapewnił wam darmową barrayarską eskortę – powiedział Vorpatril z fałszywą kordialnością. – Jaka dziwna zbieżność. – Jego głos stał się bardziej stanowczy. – Nie zostawiam moich ludzi. Przysiągłem sobie to podczas potyczki o Escobar, kiedy byłem jeszcze chorążym z mlekiem pod nosem. – Spojrzał na Milesa. – Pod dowództwem pańskiego ojca, jak się zdarzyło. Och och. Tu mogą być kłopoty… Miles pozwolił, by jego brwi uniosły się z ciekawością. – Ijakie ma pan stamtąd doświadczenia, sir? Vorpatril prychnął, wspominając. – Byłem młodszym pilotem na bojowym czółnie zrzutowym, osieroconym, gdy nasz statek-matka został zestrzelony do piekła przez Escosów na wysokiej orbicie. Przypuszczam, że gdyby udało nam się wrócić, zostalibyśmy wysadzeni razem z nim, ale mimo to. Nie było gdzie zadokować, gdzie uciec, nawet tych kilka ocalałych statków, które miały otwarte kołyski dokujące, nie zatrzymywały się dla nas, na pokładzie było już kilkaset ludzi, włączając w to rannych – to było prawdziwe piekło, muszę powiedzieć. Miles czuł, że admirałowi ledwo udało się uciąć „synu” na końcu ostatniego zdania. Powiedział ostrożnie: – Nie jestem pewny, czy admirał Vorkosigan miał jakiś inny wybór w czasie, gdy odziedziczył dowództwo inwazji po śmierci Księcia Serga. – Och, żadnego – zgodził się Vorpatril z kolejnym machnięciem dłoni. – Nie mówię, że ten człowiek nie zrobił wszystkiego, co mógł. Ale nie mógł zrobić wszystkiego, a ja byłem pomiędzy tymi, których poświęcił. Spędziłem prawie rok w escobarskim obozie jenieckim, zanim negocjacje wreszcie odesłały mnie do domu. Escobarczycy nie urządzali nam wakacji, muszę powiedzieć. Mogło być gorzej. Mógłbyś być żeńską escobarską więźniarką w jednym z naszych obozów. Miles postanowił teraz nie sugerować admirałowi takiego ćwiczenia wyobraźni. – Nie żebym się tego nie spodziewał. – Mówię jedynie, że wiem, jak to jest zostać porzuconym, i nie zrobię tego żadnemu z moich ludzi z trywialnej przyczyny. – Jego kose spojrzenie na mistrza załadunku mówiło jasno, że znikające zyski komarrańskiej korporacji nie kwalifikowały się jako wystarczająca przyczyna takiego pogwałcenia pryncypiów. – Wydarzenia dowiodły- – Zawahał się i sam się poprawił. – W tym czasie myślałem, że tego dowiodły wydarzenia. – W tym czasie – powtórzył Miles. – Czyli już nie? – Teraz… cóż… to co się stało jest całkiem… całkiem denerwujące. Był tam nieautoryzowany ruch przy śluzie personelu w przedziale załadunkowym Stacji Graf, gdzie zadokowany był Idris. Nie widziano w nim żadnego statku ani gondoli osobistej – pieczęcie rur nie zostały aktywowane. Do czasu, gdy strażnik z ochrony Stacji się tam dostał, przedział był pusty. Ale na podłodze była pewna ilość krwi i ślady wleczenia czegoś do śluzy. Po testach okazało się, że to krew Soliana. Wyglądało to tak, jakby próbował wrócić na Idrisa, i ktoś na niego skoczył. – Ktoś, kto nie zostawiał śladów stóp – dodał ponuro Brun. Na pytające spojrzenie Milesa Vorpatril odpowiedział: – W obszarach grawitacyjnych, gdzie pozostają dolnostrończycy, quaddie jeżdżą w tych ich osobistych lataczach. Kierują nimi za pomocą niższych
ramion, zostawiając wyższe wolne. Żadnych śladów stóp, jeśli o to chodzi. – Ach, tak, rozumiem – powiedział Miles. – Krew, ale brak ciała – czy ciało znaleziono? – Jeszcze nie – powiedział Brun. – Szukano? – O tak. Po wszystkich możliwych trajektoriach. – Przypuszczam, że przyszło wam do głowy, że dezerter mógłby próbować sfabrykować swoje morderstwo albo samobójstwo, by uwolnić się od pościgu. – Myślałem o tym – powiedział Brun, – ale widziałem podłogę przedziału załadunkowego. Nikt nie mógł stracić takiej ilości krwi i przeżyć. Musiało tam być przynajmniej trzy albo cztery litry. Miles wzruszył ramionami. – Pierwszy krok w przygotowaniach do awaryjnego zabiegu krionicznego to wykrwawienie pacjenta i zastąpienie jego krwi kriopłynem. Można z łatwością zostawić na podłodze kilka litrów krwi, a ofiara-cóż, potencjalnie żyje. – Miał bliskie osobiste doświadczenie z tym procesem, jak po fakcie powiedzieli mu Elli Quinn i Bel Thorne, po tym jak jedna z misji Dendariańskich Wolnych Najemników poszła wyjątkowo źle. Na szczęście, nie pamiętał tej części, chyba że z nadzwyczaj żywego opisu Bela. – Przeszło mi to przez myśl – powiedział przepraszająco Miles. Mogę wam pokazać blizny. Brun zmarszczył brwi, po czym potrząsnął głową. – Nie byłoby na to czasu, zanim ochrona Stacji przybyła na miejsce. – Nawet jeśli przenośna kriokomora stała w gotowości? Brun otworzył usta, potem znów je zamknął. Wreszcie powiedział: – To skomplikowany scenariusz, mój panie. – Nie upieram się przy nim – powiedział lekko Miles. Rozważył drugi koniec procesu krioożywienia. – Tyle że mogę także wskazać inne źródła kilku litrów dobrej, świeżej osobistej krwi kogokolwiek spoza ciała ofiary. Takie jak laboratoria rewitacyjne czy syntetyzery szpitalne. Produkt z pewnością wyświetlałby wskaźniki skanu DNA. Właściwie nie można ich nawet nazwać fałszywie pozytywnymi. Laboratoria biokryminalne mogłyby wykazać różnice. Ślady biopłynu też byłyby oczywiste, gdyby tylko ktoś pomyślał o ich szukaniu. – Dodał tęsknie: – Nienawidzę dowodów okolicznościowych. Kto przeprowadził identyfikację krwi? Brun poruszył się niepewnie. – Quaddie. Załadowaliśmy im skan DNA Soliana, kiedy wyszło na jaw jego zaginięcie. Ale oficer łącznikowy ochrony z Rudry powtórzył je – był tam na miejscu, obserwując ich techników. Meldował dopasowanie, gdy tylko zapiszczał analizer. Wtedy wybrałem się sam, by to sprawdzić. – Czy zebrał inne próbki, by sprawdzić krzyżowo? – Ja… tak sądzę. Mogę zapytać chirurga floty, czy otrzymał jakieś przed tym, um, jak zaszły inne wydarzenia. Admirał Vorpatril siedział, wyglądając na nieprzyjemnie ogłuszonego. – Z pewnością myślałem, że biedny Solian został zamordowany. Przez kogoś… – Zamilkł. – Nie brzmi to, jakby ta hipoteza się wykluczała – pocieszył go Miles. – W każdym razie uczciwie w to wtedy wierzyliście. Gdy wasz chirurg floty dokładnie sprawdzi te próbki, proszę przekazać mi raport. – Stacji Graf także? – Ach… im może jeszcze nie. – Nawet gdyby rezultaty były negatywne, kwestia ta mogłaby jedynie posłużyć wywołaniu jeszcze większej nieufności wobec Barrayarczyków. A gdyby były pozytywne… Miles wolał najpierw to przemyśleć. – W każdym razie, co się zdarzyło potem? – To, że Solian sam należał do Ochrony Floty, czyni jego morderstwo – najwyraźniej morderstwo – nadzwyczaj paskudnym – przyznał Vorpatril. – Czyżby próbował wrócić z jakimś ostrzeżeniem? Nie jesteśmy w stanie stwierdzić. Więc anulowaliśmy wszystkie przepustki, przeszliśmy w stan pogotowia i rozkazaliśmy wszystkim statkom odcumować od doku. – Bez wyjaśnienia, dlaczego – dołożył Molino.
Vorpatril wbił w niego wzrok. – Podczas stanu pogotowia dowódca nie zatrzymuje się, by wyjaśnić rozkazy. Oczekuje, że zostaną natychmiast wykonane. Poza tym zwykle tak przeżuwacie wszystko po kawałku, narzekając na opóźnienia, że nie sądziłem, że muszę się powtarzać. – Mięsień drgnął na jego szczęce; odetchnął i wrócił do opowieści. – W tym momencie przytrafiło nam się coś na kształt załamania komunikacji. A oto w końcu zasłona dymna. – Według naszej orientacji, dwuosobowy patrol ochrony, wysłany, by sprowadzić oficera, który spóźniał się ze stawieniem na służbę- – To byłby chorąży Corbeau? – Tak. Corbeau. Jak wtedy zrozumieliśmy, patrol i chorąży zostali zaatakowani, rozbrojeni i pojmani przez quaddie. Prawdziwa historia, która dotarła później, okazała się bardziej skomplikowana, ale wtedy musiałem zareagować i próbowałem oczyścić Stację Graf z naszego personelu oraz przygotować się do natychmiastowej ewakuacji z lokalnej przestrzeni w razie jakiś okoliczności. Miles pochylił się do przodu. – Wierzył pan, że to jakieś przypadkowe quaddie pojmały pańskich ludzi, czy zrozumiał pan, że to była ochrona Stacji Graf? Vorpatril nie całkiem zazgrzytał zębami, ale prawie. Mimo to odpowiedział: – Tak, wiedzieliśmy, że to była ich ochrona. – Czy poprosił pan swojego oficera prawnego o radę? – Nie. – Czy chorąży Deslaurier zaproponował poradę? – Nie, mój panie – Deslaurier wydobył z siebie szept. – Rozumiem. Proszę dalej. – Rozkazałem kapitanowi Brunowi wysłać oddział uderzeniowy, by wydobyć teraz już trzech ludzi z sytuacji, która, jak wierzyłem, okazała się właśnie śmiertelnym zagrożeniem dla barrayarskiego personelu. – Uzbrojonych w coś więcej niż ogłuszacze, jak zrozumiałem? – Nie mógłbym prosić moich ludzi, by poszli przeciwko takiej chmarze tylko z ogłuszaczami, mój panie – powiedział Brun. – Tam jest chyba z milion tych mutantów! Miles pozwolił sobie na uniesienie brwi. – Na Stacji Graf? Myślałem, że zamieszkałej ludności jest około pięćdziesiąt tysięcy. Cywilów. Brun zrobił niecierpliwy gest. – Milion na dwudziestu, pięćdziesiąt tysięcy na dwudziestu – niezależnie od tego, potrzebowali broni z autorytetem. Mój zespół ratowniczy musiał wejść i wyjść tak szybko, jak to możliwe, musząc stawić czoła tak małej przepychance czy oporowi, jak to możliwe. Ogłuszacze są bezużyteczne jako broń do zastraszania. – Znam ten argument. – Miles oparł się i potarł wargi. – Proszę dalej. – Mój patrol dotarł do miejsca, gdzie przetrzymywani byli nasi ludzie- – Posterunek Ochrony Stacji Graf Numer Trzy, prawda? – dodał Miles. – Tak. – Proszę mi powiedzieć – w czasie, gdy nasza flota tu przebywała, czy żaden w waszych ludzi nie wszedł w bliski kontakt z Ochroną Stacji? Żadnego pijaństwa czy zakłócania porządku, żadnego zagrożenia bezpieczeństwa, nic? Brun, który wyglądał, jakby słowa wyrywano mu z ust cęgami dentystycznymi, powiedział: – Trzej ludzie zostali aresztowani przez Ochronę Stacji Graf w zeszłym tygodniu, za latanie lotnymi fotelami w sposób niebezpieczny w stanie nietrzeźwym. – Ico się z nimi stało? Jak poradził sobie z tym wasz doradca prawny floty? Chorąży Deslaurier wymamrotał:
– Spędzili kilka godzin w areszcie, po czym zjechałem na dół i sprawdziłem, czy kary zostały zapłacone, i przyrzekłem sędziemu stacyjnemi, że zostaną zamknięci w swoich kwaterach na czas naszego pobytu. – Więc wszyscy byliście zaznajomieni ze standardowymi procedurami wydobywania ludzi z opałów przez władze Stacji? – To nie było pijaństwo czy zakłócanie porządku. To były nasze własne służby bezpieczeństwa wykonujące swoje obowiązki – powiedział Vorpatril. – Proszę dalej – westchnął Miles. – Co się stało z pańskim patrolem? – Wciąż nie mamy ich raportów z pierwszej ręki, mój panie – powiedział sztywno Brun. – Quaddie pozwoliły tylko jednemu nieuzbrojonemu oficerowi medycznemu odwiedzić ich w obecnym miejscu przetrzymywania. Wymieniono strzały, zarówno z ogłuszaczy, jak i ogień plazmowy, wewnątrz Posterunku Numer Trzy. W tamtym miejscu zaroiło się od quaddie i nasi ludzie zostali przytłoczeni i wzięci do niewoli. „Rojące się” quaddie wchodziły w skład, co z punktu widzenia Milesa nie było nienaturalne, większości profesjonalnych i ochotniczych straży pożarnych Stacji Graf. Ogień plazmowy. W cywilnej stacji przestrzennej. Och, moja biedna głowa. – Więc – powiedział łagodnie, – po tym, jak ostrzelaliśmy policyjny posterunek i podpaliliśmy habitat, co pokazaliśmy na bis? Admirał Vorpatril przelotnie zacisnął zęby. – Obawiam się, że po tym, jak komarrańskie statki w doku nie posłuchały moich pilnych rozkazów, by odcumować, i zamiast tego pozwoliły się zamknąć, straciłem inicjatywę w tej sytuacji. Zbyt wielu zakładników przeszło pod kontrolę quaddie, niezależni komarrańscy kapitanowie- właściciele byli całkowicie opieszali, jeśli chodzi o słuchanie moich rozkazów pozycyjnych, a własnej milicji quaddie, jako takiej, pozwolono zająć pozycje wokół nas. Zamarliśmy w tym kryzysie na prawie dwa pełne dni. Potem rozkazano nam się wycofać i czekać na pańskie przybycie. Dzięki wszystkim bogom za to. Inteligencja wojskowa była niczym przy wojskowej głupocie. Ale ześlizgnąć się wpół drogi do głupoty i zatrzymać się było rzadkością. Za to przynajmniej Vorpatril zasłużył na jakiś kredyt. Brun dodał ponuro: – W tym momencie nie ma wielkiego wyboru. Przecież nie próbowalibyśmy wysadzić stacji z własnymi statkami w dokach. – Nie wysadzalibyście stacji w żadnym przypadku – wytknął łagodnie Miles. – To byłoby masowe morderstwo. Nie wspominając o zbrodniczym rozkazie. Cesarz kazałby was rozstrzelać. Brun wzdrygnął się i oklapł. Usta Vorpatrila zacisnęły się. – Cesarz, czy pan? – Gregor i ja rzucalibyśmy monetą, kto pójdzie pierwszy. Zapadła krótka cisza. – Na szczęście – ciągnął Miles, – okazuje się, że wszystkie głowy już ostygły. Za to, admirale Vorpatril, dziękuję panu. Mogę dodać, że losy waszych odpowiednich karier leżą pomiędzy wami a waszymi przełożonymi. – Chyba że przez was spóźnię się na narodziny moich pierwszych dzieci, a w takim razie lepiej zacznijcie szukać bardzo, bardzo głębokiej dziury. – Moja praca polega na wydobyciu jak największej liczby poddanych Cesarza z rąk quaddie, za jak najniższą możliwą cenę. Jeśli mi się poszczęści, uda mi się załatwić sprawy tak, by nasza flota handlowa mogła jeszcze kiedyś tu zadokować. Nie daliście mi do ręki zbyt wielu mocnych kart, niestety. W każdym razie zobaczę, co mogę zrobić. Chcę dostać kopie wszystkich surowych transkrypcji dotyczących tych późniejszych wydarzeń z mojego punktu widzenia, proszę. – Tak, mój panie – warknął Vorpatril. – Ale, – jego głos stał się jeszcze bardziej udręczony, – to wciąż nam nie mówi, co stało się z porucznikiem Solianem! – Podejmuję się poświęcić temu zagadnieniu moją najpilniejszą uwagę, admirale. – Miles napotkał jego wzrok. – Obiecuję. Vorpatril skinął głową krótko. – Ale Lordzie Audytorze Vorkosigan! – dodał pospiesznie Mistrz Załadunku Molino. – Władze Stacji Graf próbują obciążyć nasze komarrańskie statki za uszkodzenia dokonane przez oddziały barrayarskie. Trzeba im wyjaśnić, że tylko wojsko samo stoi za tą… działalnością przestępczą. Miles zawahał się na długą chwilę. – Na szczęście dla was, Mistrzu Załadunku – powiedział w końcu, – że w razie prawdziwego ataku odwrotność nie będzie prawdą. – Postukał w stół i podniósł się na nogi. ROZDZIAŁ TRZECI
Miles stanął na palcach, by wyjrzeć przez małe okienko z przedziału osobowego Kestrela, gdy statek manewrował do wyznaczonej mu kołyski dokującej. Stacja Graf była wielkim bezwładnym skupiskiem, wyraźnym chaosem wzorów, nie zaskakującym w instalacji w trzecim stuleciu ekspansji. Gdzieś zakopany w centrum rozciągniętej, niepewnej struktury był mały metalowy asteroid, oblepiony zarówno przestrzenią jak i materiałami używanymi w co starszych z rozlicznych habitatów quaddie. A gdzieś w najskrytszych sekcjach można było zobaczyć, według vidów przewodnikowych, elementy zepsutych i przekonfigurowanych statków skokowych, na których początkowa gromada twardych pionierów quaddie dokonała historycznej podróży do tego schronienia. Miles odstąpił i gestem wskazał Ekaterin okienko. Zastanowił się nad polityczną astrografią Przestrzeni Quaddie, czy raczej, jak to formalnie określano, Unii Wolnych Habitatów. Od początkowego punktu grupy quaddie odskakiwały, by dobudować kolonie córki w obu kierunkach wzdłuż dwóch wewnętrznych pierścieni asteroidów, które uczyniły ten system tak atrakcyjnym dla ich przodków. Kilka pokoleń i milion siły później quaddie nie były już zagrożone brakiem przestrzeni, energii czy materiałów. Ich populacja mogła się rozwijać tak szybko jak ich wybór budowania. Tylko garstka z mnóstwa rozsypanych habitatów posiadała strefy wyposażone w sztuczną grawitację dla unożnionych ludzi, tak gości jak i rezydentów, czy w ogóle stykała się z ludźmi z zewnątrz. Stacja Graf należała do tych, które akceptowały galaktyków i ich handel, tak jak orbitalne arkologie nazywane Metropolitarną, Saunktuarium, Minchenko, Stacja Unii. Ta ostatnia była siedzibą rządu quaddie, jaki by nie był; wariant oddolnej demokracji opartej na reprezentantach, jak dano Milesowi do zrozumienia, grup zawodowych jako podstawowych jednostkach. Modlił się do Boga, by nie musiał negocjować z komitetem. Ekaterin zerknęła wokół i z podekscytowanym uśmiechem gestem kazała Roicowi zająć jej miejsce. Pochylił głowę i prawie rozpłaszczył nos o okienko, wpatrując się z otwartą ciekawością. To była pierwsza podróż Ekaterin poza Cesarstwo Barrayaru, a dla Roica pierwsza wyprawa w ogóle. Miles podziękował sobie za nawyk łagodniej paranoi, która sprawiła, że zanim zaciągnął ich poza planetę, postarał się, by oboje przeszli przez krótki, intensywny kurs z procedur w przestrzeni i w nieważkości oraz bezpieczeństwa. Wykorzystał stanowisko i powiązania, by dostać dostęp do urządzeń wojskowej akademii, chociaż było to w wolnym tygodniu między zaplanowanymi zajęciami, dla specjalnie przystosowanej wersji dłuższego kursu, jakie starsi koledzy Roica, gwardziści, przechodzili rutynowo w byłym treningu CesBez. Ekaterin była okropnie wystraszona, gdy Miles zaproponował-nalegał-cóż, wypchnął- ją, by dołączyła do ochroniarza w szkole orbitalnej: początkowo przerażona, w trakcie wyczerpana i bliska buntu, dumna i podekscytowana na koniec. Na pasażerskich liniowcach w razie kłopotów rozhermetyzowania zwykłą metodą było wepchnąć pasażerów w proste bąble zwane strąkami, by pasywnie oczekiwali na ratunek. Miles utknął w strąku raz czy dwa. Przysięgał, że żaden jego człowiek, a zwłaszcza żona, nigdy nie stanie się tak technicznie bezradny w razie wypadku. Całe jego towarzystwo podróżowało ze specjalnie dopasowanymi kombinezonami szybkiego wkładania pod ręką. Niestety Miles zostawił swoją starą przystosowaną zbroję bojową w składziku… Roic odpłynął od okienka, wyglądając na wyjątkowo stoickiego, tylko między brwiami miał lekkie pionowe linie zmartwienia. Miles spytał: – Czy wszyscy wzięli swoje pigułki antywymiotne? Roic skinął głową pośpiesznie. Ekaterin powiedziała: – A ty wziąłeś swoje? – Och, tak. – Zerknął na swoje proste szare cywilne spodnie i tunikę. – Kiedyś miałem taki zmyślny bioczip na nerwie błędnym, który powstrzymywał mnie przed utratą obiadu w nieważkości, ale został rozwalony z resztą moich wnętrzności w nieprzyjemnym spotkaniu z granatem igłowym. Któregoś dnia powinienem go zastąpić… – Miles postąpił naprzód i jeszcze raz wyjrzał na zewnątrz. Stacja rosła, by zająć większość panoramy. – Więc, Roic. Gdyby jakieś quaddie odwiedzające Hassadar zachowywałyby się wystarczająco okropnie, by odwiedzić areszt Straży Miejskiej, a potem banda kolejnych quaddie wpadłaby i próbowała odbić tamte bronią klasy wojskowej, ostrzelałaby miejsce, podpaliła je i poparzyła kilku z twoich towarzyszy, jak byś się czuł względem quaddie w tym momencie? – Um… niezbyt przyjacielsko, mój panie. – Roic zamilkł. – Właściwie byłbym bardzo wkurzony. – Tak właśnie myślałem. – Miles westchnął. – Ach. Oto jest. Zabrzmiały szczęki i łomoty, gdy Kestrel łagodnie wszedł do kołyski, a zaciski dokujące odnalazły pewny uścisk. Zajęczała elastyczna tuba, poszukując pieczęci, kierowana przez inżyniera Kestrela z kiosku kontrolnego, a potem przypięła się ze słyszalnym szczękiem. – Wszystko zapięte, sir – zameldował inżynier. – W porządku, oddziale, jesteśmy na paradzie – mruknął Miles i machnął na Roica. Ochroniarz skinął głową i prześlizgnął się przez właz; po chwili zawołał: – Gotowe, mój panie. Wszystko było, jeśli nie dobrze, to wystarczająco dobrze. Miles podążył elastyczną tubą, Ekaterin tuż za nim. Zerknął przez ramię, gdy leciał
naprzód. Była szczupła i pociągająca w czerwonej tunice i czarnych legginsach, włosy zaplecione miała w skomplikowany warkocz wokół głowy. Zerowa grawitacja miała czarujący wpływ na dobrze rozwiniętą kobiecą anatomię, ale zdecydował, że raczej nie będzie jej tego wytykał. Jako otwierający ruch, ustanawianie pierwszego spotkania w sekcji z zerową grawitacją Stacji Graf było ściśle wyliczone, by wytrącić odwiedzających z równowagi, podkreślić, czyja to przestrzeń. Gdyby chcieli być grzeczni, quaddie przyjęłyby ich w jednej z sekcji grawitacyjnych. Śluza ciśnieniowa od strony stacji otwierała się na przestronny, cylindryczny przedział, jego promienista symetria lekko uwalniała pojęcie „góry” i „dołu”. Roic unosił się z jedną ręką na uchwycie klapy, drugą ostrożnie trzymając z daleka od kabury ogłuszacza. Miles wykręcił szyję, by dostrzec pół tuzina quaddie, mężczyzn i kobiet, w paramilitarnych półzbrojach, unoszących się w pozycjach krzyżowego ognia wokół przedziału. Ich broń była na wierzchu, ale przerzucona przez ramię, formalność maskująca groźbę. Niższe ramiona, grubsze i bardziej muskularne niż wyższe, wystawały z bioder. Obie pary ochraniane były odbijającymi plazmę zarękawiami. Miles nie mógł powstrzymać myśli, że oto ludzie, którzy mogli strzelać i przeładowywać w tym samym czasie. Co ciekawe, choć dwójka nosiła insygnia Ochrony Stacji Graf, reszta miała barwy i odznaki Milicji Unii. Imponujący rozrzut strojów, ale to nie na tych ludzi powinien zwracać uwagę. Jego spojrzenie ześlizgnęło się na troje quaddie i jednego unożnionego dolnostrończyka, oczekujących bezpośrednio naprzeciwko włazu. Lekko przerażone wyrazy twarzy, jakby to z kolei oni zostali wzięci przez zaskoczenie przez jego niestandardowy wygląd, szybko zostały stłumione na trzech z czterech twarzy. Starszy oficer Ochrony Stacji Graf był natychmiastowo rozpoznawalny przez mundur, broń i spojrzenie spode łba. Kolejny mężczyzna quaddie w średnim wieku także nosił jakiś stacyjny mundur, szaroniebieski, w konserwatywnym stylu zaprojektowanym, by uspokajać publikę. Białowłosa kobieta quaddie była ubrana bardziej wykwintnie w kasztanowy aksamitny dublet z rozcinanymi górnymi rękawami, z rozcięć których wystawała jedwabista tkanina, z odpowiednimi bufiastymi szortami i ciasnymi dolnymi rękawami. Unożniony dolnostrończyk także nosił szarobłękitny mundur, tyle że ze spodniami i butami trącymi. Miles zakrztusił się, próbując nie zakląć z szoku. Mój Boże. To Bel Thorne. Co u diabła robi tu były najemnik, betański hermafrodyta? Pytanie samo na siebie odpowiedziało, gdy tylko się uformowało. Więc. Teraz wiem, kto jest naszym obserwatorem CesBez na Stacji Graf. Co nagle podniosło wiarygodność tych raportów do poważnie wysokiego poziomu… czyżby? Uśmiech Milesa zamarł, kryjąc, jak miał nadzieję, nagłe wewnętrzne zmieszanie. Przemówiła białowłosa kobieta, bardzo chłodnym tonem – jakaś automatyczna część Milesa oznaczyła ją jako seniora, a przynajmniej obecnie najstarszą. – Dobry wieczór, Lordzie Audytorze Vorkosigan. Witamy w Unii Wolnych Habitatów. Miles, jedną ręką wciąż kierujący mrugającą Ekaterin do przedziału, wystosował uprzejmy ukłon. Zostawił drugi uchwyt przy włazie dla niej jako kotwicę, i postarał się znieruchomieć w powietrzu, bez wejścia w niechciane wirowanie, właściwą stroną do góry w relacjach z seniorką quaddie. – Dziękuję – odpowiedział neutralnie. Bel, co u diabła…? Daj mi jakiś znak, do licha. Hermafrodyta odpowiedział na jego przelotne rozszerzenie oczu chłodnym brakiem zainteresowania, i jakby naturalnie podniósł dłoń, by się podrapać po nosie, sygnalizując, być może, Poczekaj… – Jestem Starsza Sealer Greenwood – ciągnęła kobieta quaddie, – i zostałam wyznaczona przez mój rząd by spotykać się z panem i zapewnić arbitraż między wami a waszymi ofiarami na Stacji Graf. To Dowódca Załogi Venn z Ochrony Stacji Graf, Szef Watts, który jest przełożonym Wydziału Stosunków Dolnostrońskich Stacji Graf, i Asystent Komendant Portu Bel Thorne. – Jak się państwo mają, madam, panowie, szanowny herm – usta Milesa kontynuowały na autopilocie. Był zbyt wstrząśnięty widokiem Bela, by odnieść się do sformułowania wasze ofiary, na razie. – Proszę pozwolić, że przedstawię moją żonę, lady Ekaterin Vorkosigan, i mojego osobistego asystenta, Gwardzistę Roica. Wszystkie quaddie zmarszczyły brwi z dezaprobatą na widok Roica. Ale teraz przyszła kolej Bela, by rozszerzyć oczy, wpatrując się w Ekaterin z nagłą uwagą. Czysto osobisty aspekt tego wszystkiego rozbłysł w umyśle Milesa, gdy zdał sobie sprawę, że wkrótce, co bardzo prawdopodobne, postawi się w niepewnej pozycji przedstawienia nowej żony staremu wielbicielowi. Nie żeby często uzewnętrzniany afekt Bela do niego kiedykolwiek został skonsumowany, właściwie, ku jego w retrospekcji czasem żalowi… – Komendancie Portu Thorne, ach… – Miles nagle odkrył, że gramoli się na nogi nie tylko w jednym sensie. Jego głos stał się lekko pytający. – Czy my się kiedyś spotkaliśmy? – Nie sądzę, byśmy się kiedykolwiek spotkali, Lordzie Audytorze Vorkosigan, nie – odpowiedział Bel; Miles miał nadzieję, że tylko jego ucho wyłowiło lekką emfazę przy jego barrayarskim nazwisku i tytule w tym znajomym przeciągłym alcie. – Ach. – Miles zawahał się. Rzuć przynętę, linkę, cokolwiek… – Wie pan, moja matka była Betanką. – Co za zbieg okoliczności – powiedział obojętnie Bel. – Moja też.
Bel, do wszystkich diabłów! – Kilka razy miałem przyjemność odwiedzić Kolonię Beta. – Byłem tam chyba raz przez ostatnią dekadę. – Lekki poblask zauważalnie zgryźliwego poczucia humoru Bela połyskiwał w brązowych oczach, i hermafrodyta złagodniał na tyle, by powiedzieć: – Chciałbym posłuchać wieści ze starej piaskownicy. – Z przyjemnością bym o tym podyskutował – odpowiedział Miles, modląc się, by ta wymiana zdań zabrzmiała dyplomatycznie, a nie tajnie. Wkrótce, wkrótce, cholernie wkrótce. Bel odpowiedział mu kordialnym, potwierdzającym ukłonem. Białowłosa kobieta quaddie wskazała na koniec przegrody prawą górną ręką. – Jeśli można, proszę nam towarzyszyć do pokoju narad, Lordzie i Lady Vorkosigan, Gwardzisto Roic. – Oczywiście, Sealer Greenlaw. – Miles półukłonem w powietrzu pokazał jej za panią, madam, po czym odwinął się, by postawić stopę na ścianie i się od niej odepchnąć. Ekaterin i Roic podążyli za nim. Ekaterin dotarła i wyhamowała przy okrągłych śluzowych drzwiach ze zrozumiałą gracją, ale Roic wylądował krzywo ze słyszalnym tąpnięciem. Używał zbyt wiele siły do odpychania, ale Miles nie mógł teraz zatrzymywać się i pouczyć go co do odpowiednich sposobów. Wkrótce sam dojdzie do wprawy, albo złamie rękę. Następna seria korytarzy zaopatrzona była w odpowiednie uchwyty. Dolnostrończycy trzymali się quaddie, którzy ich zarówno poprzedzali, jak i podążali za nimi; ku skrytej satysfakcji Milesa, żadem strażnik nie musiał zatrzymywać się i zbierać niekontrolowanie wirujących czy bezsilnie unieruchomionych Barrayarczyków. Dotarli wreszcie do pomieszczenia z oknem-ścianą ukazującym panoramiczny widok przez jedno z ramion stacji w głęboką, usianą gwiazdami pustkę za nim. Każdy dolnostrończyk cierpiący na paranoiczną agorafobię wolałby bez wątpienia przylgnąć do ściany po przeciwnej stronie. Miles łagodnie podpłynął do przeźroczystej bariery, zatrzymując się dzięki dwom delikatnie wyciągniętym palcom, i podziwiał przestrzeń kosmiczną; jego wargi wygięły się mimowolnie. – To naprawdę ładne – powiedział szczerze. Rozejrzał się. Roic znalazł uchwyt przy drzwiach, który niezręcznie dzielił z dolną ręką strażnika quaddie, wpatrującego się w niego, gdy obaj przesuwali palce tak, by się nie dotykać. Większość honorowej straży została na przylegającym korytarzu, a tylko dwóch, jeden Stacji Graf, a jeden Unii, wyczekiwali teraz, choć nie tracąc czujności. Zamykająca pokój ściana ozdobiona była dekoracyjnymi roślinami, wyrastającymi z podświetlanych spiralnych tub, które utrzymywały ich korzenie w hydroponicznej mgle. Ekaterin przystanęła przy jednej, bliżej przyglądając się wielokolorowym liściom. Oderwała od nich swoją uwagę i jej przelotny uśmiech zbladł, gdy obserwowała Milesa, obserwowała ich gospodarzy quaddie, szukając wskazówek. Jej oczy spoczęły z ciekawością na Belu, który z kolei nie spuszczał wzroku z Milesa, na twarzy hermafrodyty zastygł wyraz – cóż, wszyscy pozostali prawdopodobnie odczytywali go jako uprzejmy. Miles podejrzewał, że jest głęboko ironiczny. Quaddie zajęły miejsca w półkolistym ustawieniu wokół centralnej tarczy vidu, Bel unosił się w pobliżu swojego kolegi w szarym błękicie, Szefa Wattsa. Zawieszone na różnej wysokości stanowiska zaopatrzone były w coś na kształt pulpitów z kontrolkami komłączy, zwykle umieszczanymi na oparciach krzeseł stacyjnych, wyglądały trochę jak kwiaty na łodygach, które zapewniały odpowiednio rozmieszczone punkty zaczepu. Miles zajął miejsce plecami do otwartej przestrzeni. Ekaterin podpłynęła i zajęła miejsce tuż za nim. Zapadła w swój milczący, pełen rezerwy tryb, który Miles nauczył się nie odczytywać jako nieszczęśliwy; mogło to po prostu znaczyć, że przeżywa zbyt mocno, by pamiętać o byciu ożywioną. Na szczęście rzeźbiony z kości słoniowej wyraz twarzy symulował także arystokratyczną pozę. Para młodszych quaddie, których zielony strój – koszulkę i szorty – oko Milesa odczytało jako służących, podało bulwy z napojami; Miles wybrał coś opisanego jako herbata, Ekaterin wzięła sok owocowy, a Roic, po spojrzeniu na quaddie z przeciwnej strony, którym nic nie zaproponowano, odmówił. Quaddie mógł trzymać w jednej ręce bulwę, a wciąż miał dwie wolne ręce, by wyciągnąć broń. To nie wydawało się w porządku. – Starsza Sealer Greenlaw – zaczął Miles. – Moje listy uwierzytelniające powinna pani już otrzymać. – Skinęła głową, jej krótkie, delikatne włosy uniosły się w aureoli kosmyków przy tym ruchu. Ciągnął dalej: – Niestety, nie jestem zaznajomiony z kulturalnym kontekstem i znaczeniem pani tytułu. W imieniu kogo pani przemawia, i czy pani słowa wiążą ich w kwestii honoru? Chodzi mi o to, czy reprezentuje pani Stację Graf, wydział wewnątrz Unii Wolnych Habitatów, czy jakąś większą całość? Ikto przegląda pani rekomendacje czy zatwierdza pani uzgodnienia? – Ijak długo zwykle zajmuje ich podjęcie? Zawahała się, a on zastanowił się, czy studiowała go z taką samą intensywnością jak on studiował ją. Quaddie żyli nawet dłużej niż Betańczycy, którzy rutynowo osiągali standard stu dwudziestu lat, i mogły oczekiwać półtora stulecia; ile lat miała ta kobieta? – Jestem Sealerem w Wydziale Stosunków z Dolnostrończykami Unii; sądzę, że kultury dolnostrończyków nazwałyby to stanowisko pełnomocnikiem ministra w ich wydziale w departamencie stanu, czy jaki urząd administruje ich ambasadami. Służę w wydziale od czterdziestu lat, włączając w to młodszego i starszego doradcę Unii w obu naszych sąsiadujących systemach. W niedalekiej odległości od Przestrzeni Quaddie, kilka skoków od mocno używanych tras; mówiła, że spędziła trochę czasu na planetach . I przypadkowo działała w tym interesie zanim jeszcze się urodziłem. Jeśli tylko nie była jedną z tych osób, które uważały, że jeśli widziałeś jedną
planetę, widziałeś wszystkie, brzmiało to obiecująco. Miles skinął głową. – Moje rekomendacje i pozwolenia będą przeglądane przez moją grupę roboczą na Stacji Unii – która jest Komisją Dyrektorów Unii Wolnych Habitatów. Cóż, więc oto jest komitet, ale na szczęście nie tutaj. Miles zaszufladkował ją jako toporny odpowiednik starszego barrayarskiego ministra w Radzie Ministrów, całkiem sporo wyżej plasującą się w stosunku do jego własnego stanowiska jako Cesarskiego Audytora. Trzeba przyznać, że quaddie nie miały w swoim rządzie odpowiednika barrayarskiego Księcia, choć nie byli przez to ubożsi – Miles zdusił suchy śmiech. Jako jedna warstwa od wierzchu, Greenlaw miała ograniczoną liczbę osób do zadowolenia czy przekonania. Pozwolił sobie na pierwszą słabą nadzieję na racjonalnie elastyczne negocjacje. Jej białe brwi powędrowały do góry. – Nazywają pana Głosem Cesarza. Czy Barrayarczycy naprawdę wierzą, że głos ich cesarza płynie z pańskich ust, przez te wszystkie lata świetlne? Miles pożałował braku możliwości rozparcia się na krześle; w zamian wyprostował odrobinę kręgosłup. – Nazwa jest prawną fikcją, nie przesądem, jeśli o to pani pyta. Właściwie Głos Cesarza to przezwisko mojego stanowiska. Mój prawdziwy tytuł to Cesarski Audytor – przypomnienie, że zawsze moim pierwszym zadaniem jest słuchać. Odpowiadam wobec – i przed – samym Cesarzem Gregorem. – Wydawało się, że to dobre miejsce, by pozostawić z boku takie komplikacje jak potencjalne oskarżenie przez Radę Książąt, i inne barrayarskie sposoby kontroli i równoważenia. Takie jak zabójstwo. Odezwał się oficer ochrony, Venn: – Więc może pan, czy nie może, kontrolować barrayarskie oddziały wojskowe tu w przestrzeni Unii? – Najwyraźniej już miał dość doświadczeń z barrayarskimi żołnierzami, by mieć nieco kłopotów wyobrażając sobie lekko pokrzywionego karła unoszącego się przed nim, dominującego nad blefującym Vorpatrilem albo jego bez wątpienia wielkimi i zdrowymi żołnierzami. Tak, ale powinieneś widzieć mojego Tatę… Miles odchrząknął. – Jako że Cesarz jest dowódcą wojska Barrayaru, jego Głos jest automatycznie wysokim rangą oficerem każdego barrayarskiego oddziału w jego okolicy, tak. Jeśli okoliczności tego wymagają. – Więc mówi pan, że gdyby rozkazał, te zbiry zaczęłyby do nas strzelać? – powiedział gorzko Venn. Miles posłał w jego kierunku lekki ukłon, nie taki łatwy w nieważkości. – Sir, gdyby Głos Cesarza tak rozkazał, strzeliliby do siebie. To była czcza przechwałka – cóż, częściowo przechwałka – ale Venn nie musiał tego wiedzieć. Bel utrzymał jakoś pokerową twarz, dzięki jakimkolwiek bogom, czczonym tutaj, choć Miles prawie widział, jak zdusił śmiech. Nie rozwal sobie bębenków, Bel. Białe brwi Sealer na chwilę znów powędrowały na dół. Miles mówił dalej: – W każdym razie, nietrudno jest znaleźć grupę osób wystarczająco podnieconych, by zaczęły strzelać do wszystkiego, jednym z celów wojskowej dyscypliny jest upewnienie się, że także przestaną strzelać na rozkaz. To nie jest czas na strzelanie, to czas rozmów – i słuchania. Ja słucham. – Złożył dłonie w piramidkę przed sobą mniej więcej na wysokości kolana, gdyby siedział. – Z waszego punktu widzenia, jaka była kolejność wydarzeń, które doprowadziły do nieszczęsnego wypadku? Greenlaw i Venn oboje zaczęli mówić jednocześnie; kobieta quaddie otworzyła górną rękę w stronę oficera ochrony w geście zaproszenia. Venn skinął głową i kontynuował: – Zaczęło się, gdy mój wydział otrzymał nagłe wezwanie, by aresztować parę waszych ludzi, którzy napadli kobietę quaddie. Oto nowy aktor na scenie. Miles utrzymał neutralny wyraz twarzy. – Napadli w jakim sensie? – Włamali się do jej mieszkania, sponiewierali ją, złamali jedno ramię.
Najwyraźniej zostali wysłani w poszukiwaniu pewnego barrayarskiego oficera, który nie stawił się na służbie- – Ach. To byłby chorąży Corbeau? – Tak. – Ion był w jej mieszkaniu? – Tak- – Z jej zaproszenia? – Tak. – Venn się skrzywił. – Najwyraźniej, um, zostali przyjaciółmi. Garnet Pięć jest czołową tancerką w Minchenko Memorial Tropue, która wystawia balet w nieważkości na żywo dla rezydentów Stacji i dolnostrońskich gości. – Venn odetchnął. – Nie jest całkowicie jasne, kto komu przyszedł na pomoc, kiedy barrayarski patrol przyszedł zabrać spóźnionego oficera, ale przerodziło się to w zwykłą bijatykę. Aresztowaliśmy dolnostrończyków i zabraliśmy ich na Posterunek Ochrony Numer Trzy, by rozwiązać problem. – Przy okazji – włamała się Sealer Greenlaw, – wasz chorąży Corbeau ostatnio złożył prośbę o azyl polityczny w Unii. To także była nowość. – Jak bardzo ostatnio? – Dziś rano. Kiedy dowiedział się, że pan przyjeżdża. Miles zawahał się. Mógł sobie wyobrazić pół tuzina scenariuszy, które by to usprawiedliwiały, stopniując od ponurych po głupie; nic nie mógł poradzić na to, że jego umysł ciągnął do ponurych. – Zamierzacie mu go przyznać? – spytał wreszcie. Spojrzała na Szefa Wattsa, który zrobił nieznaczny niesprecyzowany gest dolną ręką i powiedział: – Mój wydział bierze to pod rozwagę. – Jeśli chcecie mojej rady, rozwalcie to o jak najdalszą ścianę – warknął Venn. – Nie potrzebujemy tu takiego rodzaju. – Powinienem przesłuchać chorążego Corbeau przy najbliższej okazji – powiedział Miles. – Cóż, on najwyraźniej nie chce rozmawiać z panem – powiedział Venn. – Nieważne. Uważam obserwację z pierwszej ręki i naoczne świadectwo za krytyczne dla mojego właściwego zrozumienia tego złożonego łańcucha wydarzeń. Muszę także porozmawiać z innymi barrayarskimi – uciął słowo zakładnikami i zastąpił je, – aresztantami, z tego samego powodu. – Nie jest aż tak złożony – powiedział Venn. – Banda uzbrojonych zbirów wpadła do mojej stacji, pogwałcając zasady, ogłuszając tuziny niewinnych przechodniów i pewną liczbę oficerów Ochrony Stacji, próbujących wykonywać swoje obowiązki, próbowała czegoś, co można nazwać tylko napadem na areszt, i zdewastowała własność. Oskarżenia przeciwko nim za zbrodnie – udokumentowane na vidzie! – rozciągają się od używania nielegalnej broni, przez opieranie się aresztowaniu po podpalenie niezamieszkałego obszaru. To cud, że nikt nie został zabity. – To, niestety, trzeba będzie jeszcze udowodnić – skontrował natychmiast Miles. – Kłopot polega na tym, że z naszego punktu widzenia aresztowanie chorążego Corbeau nie było początkiem ciągu zdarzeń. Admirał Vorpatril sporo wcześniej meldował o zaginięciu człowieka – porucznika Soliana. Według tak waszych, jak i naszych świadków, ilość krwi równoznaczna z częścią ciała została znaleziona na podłodze przedziału załadunkowego Stacji Graf. Wojskowa lojalność biegnie dwoma ścieżkami – Barrayarczycy nie porzucają swoich ludzi. Żywy czy martwy, gdzie jest jego reszta? Venn prawie zmiażdżył sobie zęby.
– Szukaliśmy tego człowieka. Nie ma go na Stacji Graf. Jego ciała nie ma w przestrzeni na jakiejkolwiek rozsądnej trajektorii ze Stacji Graf. Sprawdziliśmy. Powiedzieliśmy to Vorpatrilowi, wielokrotnie. – Jak trudno – czy łatwo – jest dolnostrończykowi zniknąć w Przestrzeni Quaddie? – Jeśli ja mógłbym odpowiedzieć na to pytanie – wtrącił się gładko Bel, – jako że ten incydent uderza w mój wydział. Greenlaw ruchem niższej dłoni zasygnalizowała zgodę, jednocześnie pocierając mostek nosa wyższą. – Wsiadanie na i z galaktycznych statków jest tu w pełni kontrolowane, nie tylko ze strony Stacji Graf, ale także z naszych innych sieciowych składów handlowych. Jest jeśli nie niemożliwe, to przynajmniej trudne przejść przez obszary celne i imigracyjne bez pozostawiania jakiegoś zapisu, włączając w to ogólne monitory vidu tego terenu. Pański porucznik Solian nie pokazał się nigdzie na naszych komputerach czy zapisach wizualnych w tym dniu. – Naprawdę? – Miles rzucił Belowi spojrzenie, Czy to cała historia? Bel odpowiedział przelotnym skinieniem, Tak. – Rzeczywiście. Ale wewnątrzsystemowa podróż jest o wiele słabiej kontrolowana. Jest bardziej… realne, by ktoś opuścił Stację Graf na rzecz innego habitatu Unii bez zauważenia. Jeśli taka osoba byłaby quaddie. Ale każdy dolnostrończyk wyróżniałby się w tłumie. W tym przypadku postąpiono zgodnie ze standardowymi procedurami dotyczącymi zaginionych osób, włączając w to powiadomienie wydziałów bezpieczeństwa innych habitatów. Soliana po prostu nigdzie nie widziano, ani na Stacji Graf, ani na innych habitatach Unii. Zatoka załadunkowa znajduje się po zaburtowej stronie punktów kontroli dostępu stacji. Moja opinia brzmi, że ktokolwiek stworzył tę scenę, przyszedł i wrócił na jeden ze statków znajdujących się w sektorze doków i śluz. Miles w milczeniu zanotował dobór słów Bela, ktokolwiek stworzył tę scenę, nie ktokolwiek zamordował Soliana. Oczywiście, Bel także był obecny przy pewnej spektakularnej awaryjnej krioprzygotowaniach… Venn dołożył z irytacją: – Wszystkie były w tym czasie z waszej floty. Innymi słowy, przywieźliście swoje kłopoty ze sobą. My tu jesteśmy spokojnymi ludźmi! Miles z zamyśleniem ściągnął brwi w stronę Bela i w głowie przekształcił swój plan ataku. – Czy wzmiankowana zatoka załadunkowa jest daleko stąd? – To po drugiej stronie stacji – odrzekł Watts. – Myślę, że najpierw chciałbym ją zobaczyć, i pobliskie rejony, zanim przesłucham chorążego Corbeau i pozostałych Barrayarczyków. Może Komendant Portu Thorne byłby tak dobry i zabrał mnie na wycieczkę po obiektach? Bel spojrzał na Szefa Wattsa i otrzymał niski aprobujący znak. – Będę zachwycony, mogąc to zrobić, Lordzie Vorkosiganie – powiedział. – Może za chwilę? Moglibyśmy polecieć moim statkiem dookoła. – To byłoby bardzo pomocne, tak – odparł Bel, oczy błyszczały mu uznaniem. – Będę panu towarzyszył. – Dziękuję. – Trafiony. – To byłoby najbardziej satysfakcjonujące. Miles, który aż się trząsł, by wydostać się i na osobności potrząsnąć Belem, musiał uśmiechać się przez wszystkie te formalności, włączając oficjalną prezentację listy zarzutów, kosztów, opłat i kar, jakie nagromadził oddział uderzeniowy Vorpatrila. Świsnął dysk z danymi, który Szef Watts posłał ku niemu delikatnie przez powietrze i zaintonował: – Proszę zanotować, że nie akceptuję tych zarzutów. Podejmuję się jednak przejrzenia ich w pełni w najbliższym możliwym momencie. To oświadczenie powitało mnóstwo twarzy bez uśmiechu. Mowa ciała quaddie była za to studium samym w sobie. Wymowa ruchów jednej tylko dłoni była tu tak pełna możliwości. Dłonie Greenlaw były w pełni kontrolowane, zarówno wyższe, jak i niższe. Venn ciągle zaciskał dolne pięści, ale Venn pomagał wydobywać poparzonych kolegów z pożaru. Konferencja dociągnęła do końca bez osiągnięcia czegokolwiek przypominającego zamknięcie, co Miles zaliczył jako małe zwycięstwo po swojej
stronie. Wydostał się bez wrobienia siebie czy Gregora w coś większego, jak dotąd. Nie wiedział jednak, jak wykręcić tę nieobiecującą plątaninę na swoją korzyść. Potrzebował więcej danych, podświadomości, ludzi, jakiegoś uchwytu czy wytrycha, którego jeszcze nie zlokalizował. Ja muszę porozmawiać z Belem. Wyglądało na to, że przynajmniej to życzenie się spełni. Na słowo Greenlaw spotkanie zakończono, a honorowa straż ode4skortowała Barrayarczyków z powrotem korytarzami do zatoki, gdzie czekał Kestrel. ROZDZIAŁ CZWARTY W doku Kestrela Szef Watts wziął Bela na stronę, gdzie odbyli przyciszoną rozmowę urozmaiconą zmartwionym machaniem rękami. Bel potrząsał głową, robił gesty spokojnie, a wreszcie wrócił, by towarzyszyć Milesowi, Ekaterin i Roikowi przez elastyczną tubę na maleńki i teraz zatłoczony przedział włazowy personelu Kestrela. Roic potknął się i wyglądał na nieco oszołomionego, przystosowując się znowu do pola grawitacyjnego, ale potem znów odzyskał równowagę. Zmarszczył brwi ostrzegawczo w stronę betańskiego hermafrodyty w mundurze quaddie. Ekaterin błysnęła skrycie ciekawskim spojrzeniem. – O co tam chodziło? – spytał Miles Bela, gdy ciśnieniowe drzwi się zasunęły. – Watts chciał, żebym zabrał ze trzech ochroniarzy. Żeby chronili mnie przed brutalnymi Barrayarczykami. Powiedziałem mu, że na pokładzie nie będzie miejsca, a poza tym jesteś dyplomatą – nie żołnierzem. – Bel z przechyloną głową rzucił mu trudne do odczytania spojrzenie. – Czy tak jest? – Teraz tak jest. Uch… – Miles obrócił się do porycznika Smolyani, obsługującego kontrolki włazu. – Poruczniku, zabierzemy Kestrela dookoła na drugą stronę Stacji Graf do innej kołyski dokującej. Ich kontrola ruchu was poprowadzi. Proszę lecieć tak wolno jak tylko pan może, ale żeby to nie wyglądało dziwnie. Proszę zrobić dwie albo trzy próby, by wyrównać ze szczękami dokującymi, albo coś w tym stylu. – Mój panie! – powiedział Smolyani z oburzeniem. Piloci szybkich kurierów CesBez uczynili religię z szybkiego, dokładnego manewrowania i gładkiego, doskonałego dokowania. – Przed tymi ludźmi? – Cóż, niech pan robi, co chce, ale proszę mi kupić trochę czasu. Muszę porozmawiać z tym hermem. Dalej, dalej. – Machnął na Smolyaniego ręką. Wciągnął oddech i dodał w stronę Roica i Ekaterin: – Zajmiemy mesę. Wybaczcie nam, proszę. – Co odsyłało ją i Roica do ich zatłoczonych kabin. Uścisnął dłoń Ekaterin na przeprosiny. Nie ośmielił się nic powiedzieć, dopóki nie dopadnie Bela na osobności. Były tu zawirowania bezpieczeństwa, zawirowania polityczne, osobiste – ile zawirowań może tańczyć na główce od szpilki? – i, jako że pierwszy wstrząs zobaczenia tej znajomej twarzy żywej i zdrowej już zelżał, uporczywe wspomnienie ostatniego razu, gdy się spotkali, powód, dla którego oddalił Bela spod swojej komendy i zwolnił go z floty najemników za nieszczęsną rolę w krwawym epizodzie na Szczelinie Jacksona. Chciał ufać Belowi. Czy się ośmieli? Roic był zbyt dobrze wyszkolony, by zapytać, Jest pan pewien, że nie chce, żebym z wami poszedł, mój panie? głośno, ale wyraz jego twarzy świadczył o tym, że robi, co może, by przekazać to telepatycznie. – Wyjaśnię później – obiecał Miles Roicowi ściszonym głosem i odesłał go z czymś, co jak miał nadzieję było uspokajającym półsalutem. Poprowadził Bela kilka kroków do maleńkiego pomieszczenia, które służyło jednocześnie jako mesa, jadalnia i pokój narad, zatrzasnął oboje drzwi i aktywował stożek bezpieczeństwa. Słaby szum z projektora na suficie i połyskiwanie powietrza otaczającego okrągły stół jadalny/vid konferencyjny w mesie upewnił go, że to działa. Obrócił się i dostrzegł, że Bel mu się przygląda, z głową przechyloną lekko na jedną stronę, z zagadkowymi oczami, ustami żartobliwymi. Zawahał się na chwilę. Potem jednocześnie wybuchnęli śmiechem. Wpadli w swoje ramiona; Bel poklepywał go po plecach, mówiąc ściśniętym głosem: – Cholera, cholera, cholera, ty porąbany mały półkrwi maniaku… Miles cofnął się bez tchu. – Bel, na Boga. Dobrze wyglądasz. – Z pewnością starzej? – To też. Ale nie sądzę, bym miał prawo się wypowiadać. – Ty wyglądasz oszałamiająco. Zdrowo. Solidnie. Zakładam, że to ta kobieta cię tak odkarmiła, co? – Ale nie grubo? – zapytał Miles z troską.
– Nie, nie. Ale ostatnim razem, jak cię wydziałem, tuż po tym, jak rozmrozili cię z kriozamrożenia, wyglądałeś jak czaszka na patyku. Wszyscy się zamartwiali. Najwyraźniej Bel pamiętał to ostatnie spotkanie z tą samą jasnością co on. Może nawet lepiej. – Też się o ciebie martwiłem. Czy u ciebie… wszystko dobrze? Jak u diabła skończyłeś tutaj? – Czy pytanie było wystarczająco delikatne? Brwi Bela uniosły się odrobinę, odczytując kto wie jaki wyraz twarzy Milesa. – Przypuszczam, że na początku byłem trochę zdezorientowany, po tym jak rozstałem się z Najemnikami Dendariańskimi. Pomiędzy Oserem a tobą jako dowódcami, służyłem tam prawie dwadzieścia pięć lat. – Było mi z tego powodu cholernie przykro. – Powiedziałbym, że nawet nie w połowie tak bardzo jak mnie, ale to ty odwaliłeś umieranie. – Bel na chwilę odwrócił wzrok. – Między innymi. Nie żeby wtedy którykolwiek z nas miał wybór. Nie potrafiłem iść dalej. I– po długim biegu – to była dobra rzecz. Wpadłem bezwiednie w rutynę, jak sądzę. Potrzebowałem czegoś, co by mnie stamtąd wykopało. Byłem gotowy na zmianę. Cóż, nie gotowy, ale… Miles, przeczekując słowa Bela, przypomniał sobie o miejscu, w którym się znajdowali. – Siadaj, siadaj. – Wskazał na niewielki stolik; zajęli miejsca obok siebie. Miles wsparł ramię o ciemną powierzchnię i pochylił się bardziej, by słuchać. Bel mówił dalej: – Nawet na trochę pojechałem do domu. Ale odkryłem, że te ćwierć stulecia ganiania wokół Systemu jako wolny herm spowodowały, że przestałem pasować do Kolonii Beta. Wziąłem kilka zajęć w przestrzeni, parę na sugestię naszego wspólnego pracodawcy. Potem przydryfowałem tutaj. – Bel strząsnął szaro-brązowe loki z czoła rozcapierzonymi palcami, znajomy gest; natychmiast opadły z powrotem, co było jeszcze bardziej chwytające za serce. – Właściwie CesBez nie jest już moim pracodawcą – powiedział Miles. – Och? Więc kim właściwie jest? Miles zawahał się przy tym. – Moim… narzędziem wywiadowczym – wybrał wreszcie. – Przywileje nowej pracy. Tym razem brwi Bela poszły do góry bardzo wysoko. – Zatem ta sprawa z Cesarskim Audytorem nie jest tylko szpiegowską sztuczką. – Nie. To jest prawdziwe. Skończyłem ze sztuczkami. Bel skrzywił usta. – Co, z takim zabawnym akcentem? – To mój prawdziwy głos. Betański akcent, który stosowałem dla Admirała Naismitha, był sfabrykowany. Tak jakby. Nie żebym nie uczył się go na kolanie matki. – Kiedy Watts powiedział mi nazwisko przypuszczalnie postrzelonego wysłannika, którego posyłają Barrayarczycy, pomyślałem, że to musisz być ty. To dlatego postarałem się, by się znaleźć w komitecie powitalnym. Ale ta sprawa z Cesarskim Głosem brzmiała mi jak jakaś bajeczka dla dzieci. Dopóki nie dostałem przypisów. Wtedy brzmiało to jak naprawdę paskudna bajka dla dzieci. – Och, przeglądałeś opis mojej pracy? – To zadziwiające, co zawierają tu bazy historyczne. Przestrzeń Quaddie jest w pełni podłączona do wymiany galaktycznej informacji, jak odkryłem. Są prawie tak dobrzy jak Beta, mimo że mają tylko ułamek ich populacji. Cesarski Audytor to naprawdę ogłuszający awans – ktokolwiek podał ci na talerzu tak nienadzorowaną władzę, musiał być prawie takim samym lunatykiem jak ty. Chcę usłyszeć twoje wyjaśnienie tego. – Tak, dla nie-Barrayarczyków to wymaga kilku wyjaśnień. – Miles wziął głęboki oddech. – Wiesz, to moje krioożywienie było nieco ryzykowne. Pamiętasz te ataki, które zaraz potem miałem? – Tak… – powiedział ostrożnie Bel. – Okazały się być permanentnym efektem ubocznym, niestety. Zbyt wiele dla cesbezowskiej wersji wojska, by tolerować u oficera polowego. Co udało mi się zademonstrować w pewien spektakularny sposób, ale to inna historia. Oficjalnie to było zwolnienie ze względów medycznych. Więc tak zakończyła się moja kariera galaktycznego tajnego agenta. – Uśmiech Milesa się skrzywił. – Musiałem się wziąć za uczciwą robotę. Na szczęście Cesarz Gregor dał mi taką. Wszyscy zakładają, że moje mianowanie to robota nepotyzmu Wielkich Vorów, dla dobra mojego ojca. Poniewczasie dowiodę im, że się mylili. Bel przez chwilę milczał, twarz miał nieodgadnioną.
– A więc. Mimo wszystko wygląda na to, że zabiłem Admirała Naismitha. – Nie przywłaszczaj sobie winy. Miałeś mnóstwo pomocy – powiedział sucho Miles. – Włączając w to moją. – Przypomniał sobie, że ten skrawek prywatności był cenny i ograniczony. – Krew się już rozlała, tak czy siak, dla ciebie i dla mnie. Dziś na talerzu mamy inny kryzys. Szybko, od początku – zostałem wyznaczony, by wyprostować to zamieszanie, jeśli nie na korzyść, to przynajmniej najmniejszym kosztem Barrayaru. Jeśli jesteś naszym informatorem CesBez tutaj – jesteś? Bel skinął głową. Po tym, jak Bel został zmuszony do rezygnacji z Dendariańskich Wolnych Najemników, Miles wiedział tylko, że przeszedł na listę płac CesBez jako cywilny informator. Częściowo była to zapłata za wszystko, co Bel zrobił dla Barrayaru przed fatalnym wydarzeniem, które dla Bela bezpośrednio, a dla Milesa niebezpośrednio zakończyło karierę, ale w większości zaspokajało to śmiertelne zainteresowanie CesBez wałęsaniem się Bela po kanałach podprzestrzennych z głową pełną sekretów Barrayaru. Starzejące się teraz, wystygłe sekrety, w większości. Miles rozumiał, że iluzja trzymania smyczy Bela mogła uspokajać CesBez, i teraz miał tego dowód. – Komendant Portu, co? To doskonała robota dla inteligentnego obserwatora. Dane o wszystkich i wszystkim, co wchodzi i wychodzi ze Stacji Graf w swoich rękach. Czy to CesBez cię tu umieściła? – Nie, znalazłem tę pracę na własną rękę. Ale Sektor Piąty był szczęśliwy. Co wtedy wydawało się dodatkowym bonusem. – Myślę, że powinni być cholernie szczęśliwi. – Quaddie też mnie lubią. Okazuje się, że jestem dobry w zajmowaniu się sprawami kłopotów dolnostrończyków bez utraty równowagi. Nie wyjaśniam im, że po tych wszystkich latach włóczenia się z tobą moja definicja sytuacji awaryjnej jest poważnie rozbieżna od ich. Miles wyszczerzył zęby i zrobił w głowie obliczenia. – Zatem twoje najświeższe raporty są prawdopodobnie gdzieś pomiędzy tym miejscem a kwaterą główną Sektora Piątego. – Tak, tak mi się zdaje. – Jakie są najważniejsze rzeczy, o których powinienem wiedzieć? – Cóż, po pierwsze, my naprawdę nie widzieliśmy waszego porucznika Soliana. Ani jego ciała. Naprawdę. Ochrona Unii nie ogranicza jego poszukiwań. Vorpatril – przy okazji, to jakiś krewny twojego kuzyna Ivana? – Tak, odległy. – Tak myślałem, że wyczułem rodzinne podobieństwo. Na wiele sposobów. W każdym razie on myśli, że kłamiemy. Ale nie kłamiemy. Poza tym wasi ludzie to idioci. – Tak. Wiem. Ale to moi idioci. Powiedz mi coś nowego. – W porządku, to jest dobre. Ochrona Stacji Graf wypchnęła wszystkich pasażerów i załogi z komarrańskich statków skonfiskowanych w dokach i umieściła ich w hotelach po stronie stacji, żeby zapobiec nieprzemyślanym akcjom i wywrzeć presję na Vorpatrilu i Molino. Oczywiście nie byli tym zachwyceni. Supertowar – nie-Komaranie, którzy przyłączyli się tylko na kilka skoków – aż się palili do ucieczki. Pół tuzina próbowało mnie przekupić, żebym pozwolił im zabrać towary z Idrisa czy Rudry i opuścić Stację Graf na innych statkach. – Czy komuś się, ach, udało? – Jeszcze nie. – Bel zachichotał. – Chociaż jeśli cena wciąż będzie rosła jak dotychczas, nawet mnie może skusić. W każdym razie najbardziej zmartwieni uderzają do mnie jako… potencjalnie interesującego. – Zanotowałem. Składałeś raport swoim pracodawcom ze Stacji Graf? – Napomknąłem raz czy dwa. Ale to tylko podejrzenia. Poszczególni pasażerowie zachowują się nienagannie, jak na razie – zwłaszcza w porównaniu z Barrayarczykami – więc nie mamy pretekstu do przesłuchania z użyciem fast-penty. – Próba przekupstwa urzędnika – zasugerował Miles. – Właściwie o tym ostatnim jeszcze nie wspomniałem Wattsowi. – Na widok uniesionych brwi Milesa Bel dodał: – Chciałbyś więcej prawnych komplikacji? – Ach – nie. Bel parsknął śmiechem.
– Tak właśnie sądziłem. – Hermafrodyta przerwał na chwilę, jakby porządkując swoje myśli. – W każdym razie wracając do idiotów. Twój chorąży Corbeau, dla śmiechu. – Tak. Ta jego prośba o azyl polityczny wprawiła w drżenie moją antenę. Przyznaję, miał kłopoty z powodu niezameldowania się na służbie, ale dlaczego nagle próbuje zdezerterować? Jakie ma powiązania ze zniknięciem Soliana? – Żadnych, o ile udało mi się zorientować. Właściwie spotkałem tego człowieka, zanim wszystko to wybuchło. – Och? Jak i gdzie? – Towarzysko, tak się zdarzyło. Co jest z waszymi ludźmi, że prowadzicie płciowo segregowane floty, co na przepustce doprowadza was do szaleństwa? Nie, nie kłopocz się odpowiadaniem, myślę, że wszyscy wiemy. Ale czysto męskie organizacje wojskowe, które mają ten zwyczaj dla powodów religijnych czy zwyczajowych, wychodząc na przepustkę na stację są jak okropna kombinacja dzieciaków wypuszczonych ze szkoły i więźniów zwolnionych z więzienia. Właściwie najgorsze strony obu – ocena dzieciaków skrzyżowana z seksualną frustracją – nieważne. Quaddie kulą się, kiedy widzą, że nadchodzicie. Gdybyście nie wydawali pieniędzy w tak dzikim zapamiętaniu, myślę, że wszystkie komercyjne stacje Unii głosowałyby za trzymaniem was w kwarantannie na pokładach waszych statków i pozwoleniem wam zdechnąć na rzeżączkę. Miles potarł czoło. – Wróćmy do chorążego Corbeau, dobrze? Bel wyszczerzył zęby. – Nie odeszliśmy. Więc prowincjonalny barrayarski chłopak w swojej pierwszej podróży w połyskującą galaktykę zwalił się ze swojego statku i, zaopatrzony w instrukcje, jak to zrozumiałem, by poszerzać swoje kulturalne horyzonty- – To właściwie jest zgodne z prawdą. – Idzie obejrzeć Balet Minchenko. Co jest widowiskiem wartym obejrzenia w każdych okolicznościach. Powinieneś się wybrać, kiedy będziesz po stronie stacji. – Czy to są, och, po prostu tancerki egzotyczne? – Nie w sensie pracowników ogłaszających usługi seksualne. Ani nawet w sensie ultraluksusowego seksualnego szwedzkiego stołu, wytrenowanego w akademii z betańskiej Sfery. Miles rozważył, a potem przemyślał wspomnienia jego i Ekaterin nieprzespanego miesiąca miodowego w Sferze Nieziemskich Rozkoszy, może najbardziej użyteczny przystanek w ich wyprawie… Skup się, mój Lordzie Audytorze. – Jest egzotyczny, i są tancerki, ale to prawdziwa sztuka, coś niesamowitego – wychodzi daleko poza rzemiosło. Dwustuletnia tradycja, klejnot tej kultury. Głupi chłopak powinien się zakochać od pierwszego wejrzenia. To był jego kolejny pościg z wystrzałem z wszystkich luf – tym razem w sensie metaforycznym – to było pewnym przekroczeniem linii. Żołnierz na przepustce wpada w szaleńczą namiętność do jednej z lokalnych dziewcząt to nie jest właściwie nowy scenariusz, ale ja naprawdę nie mogę zrozumieć, co Garnet Pięć w nim zobaczyła. To znaczy, jest dość miłym, przystojnym młodzieńcem, ale mimo to…! – Bel uśmiechnął się chytrze. – Za wysoki jak na mój gust. Nie wspominając o tym, że za młody. – Garnet Pięć jest tancerką quaddie, tak? – Tak. Wystarczająco znaczące, że Barrayarczyk został skuszony przez quaddie; głęboko zakorzenione kulturalne uprzedzenia wobec wszystkiego, co przypominało mutację, mogło działać przeciwko temu. Czy Corbeau otrzymał mniej niż zwykle łaskawego zrozumienia ze strony towarzyszy i przełożonych niż młody oficer w takich tarapatach mógłby zwykle oczekiwać? – A twoje powiązanie z tym wszystkim to-co? Czy Bel wziął pełen obaw wdech? – Nicol gra na harfie i cymbałach młotkowych w orkiestrze Baletu Minchenko. Pamiętasz Nicol, muzyczkę quaddie, którą uratowaliśmy podczas tego zgarniania personelu, które prawie pogrążyło dysponenta? – Żywo pamiętam Nicol. – Inajwyraźniej Bel też pamiętał. – Rozumiem, że bezpiecznie wróciła do domu. – Tak. – Uśmiech Bela zesztywniał. – Nie zaskakujące, ona także żywo cię pamięta – Admirale Naismith.