1.
Wyjrzałam przez okno busa. Padał deszcz, trotuary były szare
i lśniące. Domy, tak jak niebo nad nimi, też były szare, ale
jaśniejsze, bledsze.
Szaro. Pochmurno. Nudno. Oto ja. Oto moje życie.
Może właśnie dziś wszystko się zmieni.
Może.
- Chyba jesteśmy już prawie na miejscu - powiedziała Emmi,
nie patrząc na mnie. - Powiedz mi, River... Zależy ci na tym?
Odchrząknęłam. „To" było rolą Julii w sztuce Szekspira.
Jechałyśmy właśnie do męskiego gimnazjum św. Anakleta,
które zaprosiło uczennice z 10 i II klasy naszej szkoły na
przesłuchanie kandydatek do ról kobiecych.
Julia to oczywiście najważniejsza kobieca rola w tej sztuce.
Lecz nie dlatego tak bardzo pragnęłam ją dostać.
Znowu wyjrzałam przez okno. Padało coraz bardziej. Krople
deszczu bębniły o blaszany dach busa. Słyszałam to dudnienie,
mimo że wewnątrz panował gorączkowy gwar. Siedziało nas w
nim piętnaście, prawie same dziewczyny z ostatnich klas, z
kółka teatralnego, które pani Yates prowadziła w ramach zajęć
pozalekcyjnych. Byłam absolutnie przekonana, że żadna z nich
nie traktowała tego przesłuchania zbyt poważnie.
Ale ze mną było inaczej. Chciałam zostać Julią w tym
przedstawieniu. Dlatego że chciałam być Julią w prawdziwym
życiu.
Chciałam kochać. 1 być kochaną.
Miałam szesnaście lat i nigdy jeszcze nie spotkałam chłopaka,
który podobałby mi się naprawdę. To znaczy - było paru
całkiem fajnych, i jeszcze więcej takich, z którymi można się
powygłupiać. Ale żaden z nich nie wywoływał we mnie
uczucia, które choć trochę przypominałoby miłość. Umiałam
godzinami marzyć o miłości. Lubiłam sobie wyobrażać, jak On
miałby wyglądać. Byłby wysoki, z mocną szczęką. Miałby
piwne oczy o łagodnym, głębokim spojrzeniu i ciemne włosy,
opadające falami na kark. 1 nie mógłby oderwać ode mnie
wzroku. Ruszylibyśmy ku sobie, przyciągani magnetyczną
siłą. A potem zaczęlibyśmy rozmawiać i nie moglibyśmy
przerwać, odkrywając, jak wiele nas łączy, opowiadając o
wszystkich naszych nadziejach, marzeniach i obawach. A
potem zaczęlibyśmy się całować. Powoli, z uczuciem,
romantycznie...
- Hej, River! - w moje myśli wtargnął nagle rozbawiony głos
Emmi. — Powiedz wreszcie! Walczysz o rolę Julii czy nie?
Spojrzałam na nią. Miała twarz w kształcie serca i dołeczki w
policzkach. Moja przyjaciółka była prawdziwą pięknością,
obdarzoną ciemnymi, pełnymi blasku oczami i długimi do
pasa, lśniącymi włosami. Była inna niż ja, pewna siebie i
wyluzowana. Każdy powiedziałby bez namysłu, że to ona
powinna zagrać Julię.
Ale ja wiedziałam, że tak naprawdę to nie jest rola dla niej.
Julię powinna grać dziewczyna, która potrafi przynajmniej
wyobrazić sobie, że mogłaby się naprawdę zakochać.
A przecież dla Emmi — nie miałam wątpliwości - miłość by-
łaby czymś niewyobrażalnym. Równie niewyobrażalnym jak
wyrzeczenie się flirtów z wszystkimi chłopakami, których
spotyka na swojej drodze.
- Nie widzę powodu, żeby odpuścić — wzruszyłam ramio-
nami, siląc się na obojętny ton, żeby nie pokazać, jak ważne
jest dla mnie to przesłuchanie. — Przecież nie będzie osobnego
przesłuchania do tej roli, więc każda się o nią stara. Ale nie
myśl, że ta sprawa spędza mi sen z powiek.
Emmi pokazała zęby w szerokim uśmiechu.
- Tak, River, wierzę ci.
Znowu wzruszyłam ramionami i odwróciłam się do okna.
Paliły mnie policzki i na pewno zrobiłam się czerwona. Czu-
łam się tak, jakby Emmi przejrzała moje myśli.
Nasz bus wjechał na rozległy, prawie pusty parking. Przed
nami stał duży betonowy budynek. Wydawał się opustoszały.
Spojrzałam na zegar na wyświetlaczu telefonu. Była czwarta
po południu.
- Wygląda na to, że wszyscy chłopcy poszli już do domu —
powiedziała Emmi. Była zawiedziona.
- Tym lepiej - odpowiedziałam, wstając. Między fotelami
utknęła kolejka czekających na otwarcie drzwi. - Nie potrze-
bujemy publiczności.
Emmi roześmiała się.
- Więc nie znalazłyśmy się tu dlatego, że potrzebujemy
publiczności?
Wysiadłyśmy z busa i zaczęłyśmy bezładnie dreptać wokół.
Deszcz zelżał, zamienił się w drobny kapuśniaczek. Dla moich
włosów była to najgorsza rzecz, jaka mogła się zda-
rzyć, bo wystarczała odrobina wilgoci, żeby zaczęły się skrę-
cać w pierścionki.
Podszedł do nas wysoki, bardzo chudy mężczyzna o my-
ślącym czole i ciemnych włosach, ściągniętych z tyłu gumką.
Za nim stanął chłopak w czarnych spodniach, białej koszuli i
krawacie w czarno-zielone paski. Taki był mundurek szkoły
św. Anakleta.
Pani Yates uśmiechnęła się jakoś nerwowo.
— To pan Nichols, opiekun kółka teatralnego - powiedziała.
- Witajcie, dziewczęta - odezwał się mężczyzna tubalnym
głosem, jakiego nikt by się nie spodziewał w jego chudym
ciele. — Nazywam się Nichols. Miło mi powitać was w
murach naszej szkoły.
Uśmiechnął się do nas wszystkich promiennie, a dodatkowy,
specjalny uśmiech przeznaczył dla pani Yates.
— Chodźcie, nie stójmy tu na deszczu.
Wyciągnął dłoń i nieco teatralnym gestem wskazał chłopaka,
który stał obok niego.
- Jeśli któraś z was chce iść do łazienki, James Molloy pokaże
wam, gdzie to jest.
Piętnaście par oczu spojrzało na Jamesa Molloya.
Miał jasne włosy i miłą twarz, choć nieco pryszczatą.
Zawstydził się i oblał rumieńcem, lecz mimo to wydał mi się
sympatyczny. Sympatyczny, chętny do pomocy i przyjazny.
Nie sposób zakochać się w kimś, kto jest po prostu sym-
patyczny.
Pan Nichols ruszył szybkim krokiem w stronę budynku
szkolnego, dając nam znać ruchem ręki — równie przesadnym
jak wcześniej - że mamy iść za nim.
Więc wszystkie popędziłyśmy.
James Molloy tak manewrował, żeby znaleźć się — no,
gdzie? — tuż obok Emmi.
— Cześć — powiedział, pełen nadziei, i znowu się zaczer-
wienił.
Emmi obdarzyła go olśniewającym uśmiechem.
— Cześć — zaszemrała. — Jestem Emmi. Nie udało mi się
powstrzymać chichotu.
James Molloy miał taką minę, jakby się udławił. Rozpaczli-
wie zastanawiał się, co by tu jeszcze powiedzieć.
Znalazłyśmy się przy ciężkich drewnianych drzwiach, za
którymi zniknął we wnętrzu budynku pan Nichols. James
przytrzymał je przed Emmi i wepchnął się tuż za nią, przed
samym moim nosem.
— Idziemy do świetlicy dla klas maturalnych — oznajmił. —
To tam odbędzie się przesłuchanie.
Emmi rzuciła mu przez ramię powłóczyste spojrzenie i
spytała głosem miękkim jak jedwab:
— A chłopcy? Będą to obserwować?
Naprawdę robiła wszystko, co mogła, żeby zawrócić mu w
głowie. Ale widziałam, że to tylko dla efektu. Sprawiało jej to
przyjemność, że może zawojować każdego chłopaka, jaki
wpadnie jej w oko, ale nigdy nie miałam wrażenia, że na któ-
rymkolwiek z nich jej naprawdę zależy. Gdyby tak się zacho-
wywała każda inna z nas, szybko zostałaby okrzyknięta zimną
suką. Jej jednej jakoś wszystko uchodziło.
Biedny James Molloy był czerwony jak pomidor.
— No więc... — wyjąkał. — To znaczy... Na razie nie. Ale
pan Nichols poprosił tych, którzy grają główne role, żeby
zostali po
lekcjach i zagrali parę scen z dziewczynami, które wybierze
do drugiego etapu przesłuchania.
- Aha - powiedziała Emmi, która już wiedziała, co to oznacza.
Och, to oznaczało, że w przesłuchaniach będę uczestniczyć
chłopcy. Spojrzałam na Emmi, zdumiona. Jak to możliwe,
żeby zupełnie nie miała tremy?
- Więc chłopcy już dostali role? — spytała nieśmiało Grace.
Grace to druga z moich przyjaciółek. Jest zupełnie inna
niż Emmi: spokojna i nieśmiała. Od niepamiętnych czasów
chodzi z jednym i tym samym chłopakiem.
James kiwnął głową, po czym poprowadził nas przez chłodne,
dość zaniedbane korytarze do dużego pomieszczenia,
wyposażonego w byle jaki stół, rzędy szafek zamykanych na
klucz i kilka jaskrawoczerwonych kanap.
- Proszę, zdejmijcie kurtki i rozgośćcie się — tubalny głos
pana Nicholsa odbił się echem od gołych ścian.
- To właśnie jest świetlica klas maturalnych - całkiem
niepotrzebnie wyjaśnił James, wpatrzony w maleńki pryszcz
na policzku Emmi, tuż obok nosa.
Emmi skinęła głową z roztargnieniem i udała się na drugi
koniec sali. Obróciłam się do Jamesa.
- Jaką rolę będziesz grał? — spytałam.
- Rolę Merkurcja - odpowiedział i znowu się zaczerwienił. -
Merkurcjo to najlepszy przyjaciel Romea. Śmiesznie się
złożyło, bo chłopak, który gra Romea, akurat jest moim naj-
lepszym przyjacielem.
Jego spojrzenie odpłynęło w bok i spoczęło na Emmi, która
niespokojnie nawijała na palec kosmyk swoich wspaniałych
długich włosów. Widziałam, jakim wzrokiem wpatrywał się
w jej wysoką, szczupłą postać. Zawsze jakimś cudem udawało
jej się mieć spódnicę od mundurka o kilka centymetrów
krótszą, niż każe regulamin, bluzę bardziej dopasowaną, a do
tego odsłaniała dekolt, rozpinając guziki pod szyją. Chodziła,
kołysząc tyłkiem, i robiła wrażenie nieprawdopodobnie
długimi nogami.
Straciłam nadzieję. Pomyślałam, że nie dostanę roli Julii,
chyba żeby Romeo okazał się karłem albo pan Nichols był
całkiem ślepy.
Wiedziałam, że i tak ucieszy mnie sukces Emmi. Ale tak
bardzo pragnęłam dostać tę rolę — a przy niej nie miałam na to
żadnych szans.
— Moją najlepszą przyjaciółką jest Emmi - powiedziałam
tonem zwierzenia.
James Molloy przyjrzał mi się uważnie. 1 w tej samej chwili
spojrzałam na siebie jego oczyma. Byłam niezbyt wysoka. Nie
bardzo szczupła. Byłam... och! Byłam podobna do niego.
Sympatyczna i trochę pryszczata.
W tej samej chwili dwie dziewczyny zatrzymały się przy nas,
chichocząc jak szalone, i poprosiły Jamesa, żeby zaprowadził
je do łazienki. 1 cała trójka zniknęła mi z oczu.
Odszukałam Emmi i Grace.
— Mam straszną tremę — pisnęła Grace.
— Opamiętaj się, Grace - odezwała się Emmi, przeciągając
słowa. - Przecież to nic nie jest. Masz tylko powiedzieć
kawałek tekstu. Najgorsze, co może cię spotkać, to fakt, że
dostanie ci się rola anonimowej mieszkanki Werony. Będziesz
statystowała.
Ale Grace wyglądała, jakby uszło z niej powietrze. Wiem, że
Emmi nie chciała sprawić jej przykrości, lecz potrafiła być
naprawdę szorstka. Przede wszystkim Grace przyjechała tu
głównie dla nas. Żeby dotrzymać nam towarzystwa. Owszem,
ona także należała do kółka teatralnego, ale scena nie była jej
żywiołem.
Uśmiechnęłam się do niej.
— Na pewno wypadniesz doskonale — powiedziałam. — 1
świetnie wyglądasz.
Uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością.
— Ty też świetnie wyglądasz, River. Chciałabym mieć taką
figurę jak ty - westchnęła i poprawiła swoje delikatne loki
rudawoblond. - Bardzo ci dobrze w tych włosach ściągniętych
do tyłu. Bo są takie gęste. Szczęściara z ciebie.
Dobra, dobra. Po prostu chciała być dla mnie miła. Wspo-
minałam już chyba o tych moich okropnych, kręcących się
włosach... A jeśli chodzi o figurę... Może byłaby niezła, gdyby
udało mi się zrzucić parę kilo... Ale choćbym wyskakiwała ze
skóry, waga nigdy nawet nie drgnęła.
— Dzięki, Grace... Emmi ziewnęła.
— Czym wy się w ogóle przejmujecie? — odezwała się do
Grace. - Zaraz będzie po wszystkim, będziesz mogła zadzwo-
nić do Darrena i opowiedzieć mu, jak ci poszło.
— Darrenowi wcale się nie spodobał ten pomysł, żebym grała
w przedstawieniu w męskiej szkole - westchnęła Grace.
Emmi przewróciła oczami.
— Ale to nie twój problem, prawda?
Ścisnęłam współczująco dłoń Grace, choć prawdę mówiąc,
nie mogłam zrozumieć, co Grace widzi w Darrenie. To palant,
w dodatku pryszczaty, podczas gdy Grace była ładną
dziewczy-
ną, miała błękitne oczy i cerę bez skazy. Poza tym nie
wierzyłam, żeby Darren był choćby w najmniejszym stopniu
zdolny do namiętnych uczuć. Ale patrząc na bladą,
niespokojną twarz Grace, zaczynałam wątpić, czy ona sama
jest do nich zdolna.
Ta myśl mnie przygnębiła. Wydawało się całkiem możliwe,
że Grace do końca swoich dni nie pozna prawdziwej miłości na
śmierć i życie.
Jak większość ludzi, być może.
Modliłam się, żeby ze mną było inaczej.
Przymknęłam oczy i próbowałam skoncentrować się na
fragmencie tekstu, który miałam powiedzieć.
W sali ucichło. Pan Nichols odchrząknął.
— Zacznijmy od prostego ćwiczenia — powiedział. — Pro-
szę, stańcie tak, żeby każda z was miała trochę miejsca wokół
siebie, przymknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że znajdujecie
się na ruchliwym targowisku w Weronie. Zwróćcie uwagę na
krzątaninę, poobserwujcie mieszkańców miasta ubranych w
długie stroje, zajętych własnymi sprawami. Spróbujcie poczuć
zapach świeżo upieczonego chleba, soczystych owoców
leżących na straganach, ciepło promieni słonecznych na
skórze... — ciągnął jednostajnym głosem.
Westchnęłam. Pani Yates też uwielbiała takie bzdury.
Przymknęłam oczy i zaczęłam sobie wyobrażać swojego ide-
alnego chłopaka.
Po chwili pan Nichols kazał nam przemieścić się do cen-
tralnego punktu targowiska, gdzie miałyśmy usiąść w kręgu.
— Teraz otwórzcie oczy i niech każda z was zajmie miejsce...
Zaczniemy przesłuchania w takiej kolejności, w jakiej bę-
dziecie siedziały.
Przez chwilę wpadałyśmy jedna na drugą, szukając wolnych
miejsc. Udało mi się usiąść na bocznym oparciu jednej z sof,
obok Emmi.
— Zaczynamy — oznajmił pan Nichols, który nagle stał się
energiczny i rzeczowy. — Proszę, żeby każda z was się
przedstawiła, zanim powie swój fragment tekstu. — Popatrzył
w stronę drzwi. - James, powiedz chłopakom, że za pół godziny
będziemy gotowi. 1 nie zapomnij zamknąć za sobą drzwi.
Która z was zgłosi się na ochotnika?
Wszystkie pilnie wpatrywałyśmy się we własne kolana. Obok
mnie poruszyła się Emmi.
- Dobrze, mogę być pierwsza - powiedziała.
Miękko kołysząc biodrami, wyszła na środek. Spojrzała na
pana Nicholsa i uśmiechnęła się skromnie. Wielkie nieba,
jeszcze nawet nie zaczęła, a już grała jakąś rolę.
Pani Yates skinęła głową. Jak wszystkie nasze nauczycielki
lubiła Emmi za to, że była zawsze gotowa zabrać głos w obec-
ności całej klasy, a także za dobre wychowanie, które prezento-
wała przynajmniej w ich obecności.
Emmi wygłosiła swoją kwestię — był to fragment sceny
balkonowej. Była dobra... Poruszała się z naturalnym wdzię-
kiem, mówiła głosem pełnym emocji. A mimo to nie miało się
wrażenia, że naprawdę przeżywa uczucia, o których mówi.
Przyglądałam się panu Nicholsowi. Patrzył na nią uważnie, śle-
dził wzrokiem każdy jej ruch. Na koniec rzuciła mu spojrzenie
spod rzęs. Znów kiwnął głową i uśmiechnął się do pani Yates.
Wspaniale.
A potem wszystko potoczyło się w kierunku zgodnym z
ruchem wskazówek zegara. Grace była następna. Inaczej
niż Emmi, nie wyszła na środek. Wstała tylko i ze swojego
miejsca wyrecytowała wybrany fragment mocnym, czystym
głosem.
Wyszło jej to naprawdę świetnie. Może troszkę sztywno, ale
każde słowo wypowiadała z uczuciem i ani jednego nie za-
pomniała. Asha Watkins zgubiła się i zamilkła, a Maisie
Holtwood nie chciała nawet zacząć. Następne były dwie
dziewczyny, które wygłaszały swoje fragmenty ze wzrokiem
wbitym w podłogę.
1 tak to szło. Po jakichś dwudziestu minutach pan Nichols
siedział z twarzą ukrytą w dłoniach i wyglądał, jakby się
strasznie nudził. Na ustach Emmi pojawił się nieznaczny
uśmiech. Jak dotąd, żadna nie mogła się z nią równać.
Ze względu na kolejność, w jakiej siedziałyśmy, miałam być
ostatnia. Robiłam, co mogłam, żeby tremę utrzymać w ryzach
aż do końca.
Było jeszcze kilka dziewczyn, które wypadły całkiem po-
prawnie. Daisy Walker, wysoka, o wystających kościach
policzkowych i ciemnych, pięknych oczach, była naprawdę
niezła. Do swojego występu włączyła nawet ruch i wzorem
Emmi wymownie wznosiła ręce.
Byłam coraz bardziej zdenerwowana. Czas wlókł się bez
końca. A potem nagle przyśpieszył i oto pan Nichols spojrzał
na mnie.
— Prosimy... — powiedział.
2.
Wstałam. Byłam zdecydowana stanąć na scenie, jak Emmi.
To znaczy, na środku sali.
Wydawało mi się, że to strasznie daleko, szłam i szłam. A
potem spojrzałam na pana Nicholsa i poczułam, że drżą mi
kolana. Serce waliło mi tak głośno, że chyba wszyscy musieli
to słyszeć.
- Nazywam się River Armstrong - powiedziałam drżącym
głosem.-Powiem fragment sceny drugiej z drugiego aktu.
Za szybko, pomyślałam. Trzeba zwolnić.
Zaczęłam mówić, starając się utrzymać w niskich rejestrach
głosu i poruszać się płynnie.
Bardzo lubiłam ten fragment. Kiedy w szkole omawialiśmy
Romea i Julię, sztuka z początku mnie nudziła - cała ta wojna
dwóch rodów wydawała mi się głupia i bez sensu. Ale potem
doszliśmy do scen, rozgrywających się między parą zakocha-
nych. Do scen miłosnych.
Czułam, że się rumienię, tak mocne były słowa, które
wypowiadałam. Patrzyłam przed siebie, nie koncentrując
wzroku na nikim i na niczym. 1 na chwilę zapomniałam, że
jestem zwyczajną, niezbyt szczupłą River Armstrong, która nie
była w nikim zakochana, w której nikt się nie kochał. Stałam
się Julią.
A przecież jest to żądanie zbyteczne, Bo moja miłość równie
jest głęboką, jak morze, równie jak ono bez końca; Im więcej ci
jej udzielam, tym więcej Czuję jej w sercu.*
Te słowa płynęły prosto z głębi mojej duszy. Bo kochałam tak
mocno, że zapomniałam o sobie samej. Złożyłam dłonie, żeby
nie drżały. 1 wtedy powoli podniosłam wzrok. Pan Nichols
patrzył na mnie przenikliwym spojrzeniem.
Kiwnął głową.
— Dobrze. — Potoczył wzrokiem po sali. — Teraz zostawię
was na chwilę. Poproszę, żeby nam przyniesiono
podwieczorek.
1 wyszedł.
Nagle poczułam się strasznie niezręcznie. Przylgnęłam do
Grace i Emmi.
— Byłaś wspaniała, Riv - uśmiechnęła się do mnie Grace.
— Dzięki — powiedziałam, rumieniąc się. Emmi podniosła
brwi.
— Nie mówiłaś mi, że wszystko ci jedno, jaką dostaniesz
rolę?
Poczułam, że jestem już czerwona jak burak. Emmi zaczęła
się śmiać.
— Chyba robiłaś ze mnie balona. Byłaś świetna, stara krowo.
Założę się, że dadzą ci tę rolę.
Uśmiechnęłam się do niej.
* Wszystkie fragmenty sztuki Romeo i Julia Szekspira w
przekładzie J. Paszkowskiego.
— Tobie dadzą. Wypadłaś fantastycznie. Uścisnęłam ją i
opadłam na kanapę.
Poczułam nagłą ulgę na myśl, że mam to już za sobą. Dałam
radę. 1 wszystko wyszło jak należy. W tamtej chwili w ogóle
nie myślałam już o miłości. Ani o tym, że chcę zagrać Julię.
Tylko cieszyłam się obecnością moich przyjaciółek.
— Grace, ty też byłaś świetna - powiedziałam. - Darren chyba
będzie musiał się pogodzić z myślą o twoich występach na
scenie w męskiej szkole.
Blada twarz Grace zaróżowiła się z radości.
— Naprawdę tak myślisz, Riv?
Po paru minutach pan Nichols pojawił się z tacą, na której
stały jednorazowe kubeczki, miska herbatników i parę karto-
nów z sokami.
Kiedy już wszystkie miałyśmy sok w kubeczkach, przystąpił
do rzeczy.
— Poziom dzisiejszych przesłuchań był bardzo wysoki —
powiedział i odkaszlnął. — Jutro przekażę dyrekcji waszej
szkoły listę dziewcząt zaproszonych do statystowania, a dziś
chciałbym jeszcze zobaczyć w akcji następujące osoby, mię-
dzy które rozdzielimy najważniejsze role: Daisy Walker, Grace
Duckworth, Emmi Bains i River Armstrong.
A więc tak! Dostanę jedną z ważnych ról kobiecych. Ale
którą? W grę wchodziła oczywiście rola Julii, jej piastunki
Marty, która opiekowała się nią od maleńkości, a także matek
Julii i Romea. Wiedziałam już, że którąś z nich zagram na
pewno.
Którąś z nich. Ale to jeszcze za mało. Nie chciałam być jakąś
tam nudną matką albo równie nudną piastunką. Musiałam
koniecznie zostać Julią!
Znowu wszystkie mówiły jedna przez drugą. Spojrzałam na
Emmi. Miała zaciśnięte usta. Ona też chciała być Julią. Byłam
pewna. Chciała tego bardziej, niż była gotowa przyznać.
— Nie do wiary! — pisnęła Grace, tuląc się do nas obu jed-
nocześnie. Z mojego kubka trochę soku wylało się na bluzę.
— Ojej... — powiedziałam. Grace szybko się odsunęła.
— Wybacz mi, Riv. Strasznie mi przykro.
Spróbowała własnym rękawem zetrzeć z mojej bluzy ciemną
plamę. Odsunęłam się. Ładny pasztet. Będę teraz musiała
wystąpić z tym paskudnym zaciekiem.
— Zaprowadzić cię do łazienki? — spytał James Molloy,
który w mgnieniu oka znalazł się przy mnie. Uśmiechał się, ale
chociaż mówił do mnie, patrzył tylko na Emmi.
Kiwnęłam głową i poszłam za nim.
— Wracaj prędko, Riv! - Grace zawołała za nami jakoś
płaczliwie.
— A ty nie zapomnij przygotować sobie coś jeszcze, co
mogłabyś znowu na mnie wylać - mruknęłam pod nosem.
James roześmiał się.
— Nie przejmuj się tą plamą - powiedział pogodnie. -Nikt nie
zwróci na nią uwagi.
1 zawahał się.
— Myślę, że mogłabyś zdjąć tę bluzę... To znaczy, chciałem
powiedzieć...
Zaczerwienił się i przyśpieszył kroku. Spojrzałam na jego
plecy odziane w białą koszulę i z irytacją przewróciłam
oczami.
Droga do damskiej łazienki zajęła nam parę minut. James
wyjaśnił mi, czerwieniąc się znowu jak piwonia, że damska ła-
zienka jest tylko jedna w całej szkole, bo wśród uczniów nie
ma ani jednej dziewczyny. Kolejnych kilka minut zajęła mi
próba spłukania plamy, a potem jeszcze poprawiałam sobie
makijaż. Był raczej dyskretny. Tylko trochę tuszu do rzęs i
błyszczyk do ust. Starałam się nie patrzeć na swoje odbicie
więcej niż to konieczne. Nie chciałam utracić resztek pewności
siebie.
A potem popędziliśmy z powrotem do sali rekreacyjnej.
Znowu drżały mi ręce. Bałam się, że na domiar złego jeszcze
się spóźnię.
Oprócz nas, pana Nicholsa i pani Yates w sali było teraz
czterech chłopaków. Wszyscy czterej stali pod ścianą obok
pana Nicholsa. Moje serce biło tak mocno, jakby chciało wy-
skoczyć z klatki piersiowej. Kiedy weszłam, spojrzeli na mnie
wszyscy czterej. Ale wbiłam wzrok w podłogę, a potem popa-
trzyłam na Emmi.
Uśmiechnęła się do mnie, żeby dodać mi odwagi. Była aż
irytująco wyluzowana.
Pan Nichols przyczesał dłonią gładkie ciemne włosy i zajął
się organizacją przesłuchań. Grace dostała fragment roli pani
Kapuleti, czyli matki Julii. Jej partnerem był rudy chłopak, gra-
jący ojca. Potem czytała kwestię Piastunki w scenie, w której ja
wystąpiłam jako matka Julii.
Nasze kwestie nie były długie, obejmowały po kilka wersów.
Pan Nichols zmieniał co chwilę męskich aktorów, a nam
przydzielał to tę, to inną rolę, tak że w końcu straciłam ro-
zeznanie, w czym już grała ta albo tamta. Wiedziałam tylko
tyle, że nikt jeszcze nie zagrał sceny miłosnej. 1 wreszcie pan
Nichols wywołał wysokiego, ciemnowłosego chłopaka, który
dotąd podpierał ścianę jako ostatni w szeregu.
- Flynn, kolej na ciebie. Chodź, zagrasz z Emmi — powie-
dział.
Chłopak wybiegł na środek sali. Choć na nas nie patrzył, było
w nim coś takiego, co sprawiało, że trzymał w napięciu całą
salę i wszyscy patrzyli tylko na niego.
To Romeo. Nie mogło być inaczej.
— Akt drugi, scena szósta — powiedział pan Nichols z
teatralnym gestem. - Flynn, zaczynasz od tego wersu: OJ Julio,
jeśli miara twej radości...
Emmi wytarła dłonie o spódnicę.
1 Flynn wreszcie podniósł wzrok. Kiedy mówił pierwszy
wers, patrzył jeszcze na drzwi, ale przy drugim obrócił się i
spojrzał na Emmi. Mówił, a jego spojrzenie błądziło po jej
twarzy. 1 znowu spojrzał w inną stronę.
Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana. Był świetny.
Niewiarygodnie dobry. O niebo lepszy od wszystkich innych.
Miał mocny, czysty i dźwięczny głos. W tekście jest wiele ar-
chaicznych, dziwacznych wyrażeń, nad którymi trzeba się było
chwilę zastanowić, żeby je zrozumieć. 1 właśnie o tym
myślałam, kiedy czytałam tekst. Ale kiedy Flynn wypowiadał
swoje kwestie, wszystko w nich stawało się zrozumiałe samo
przez się.
Kiedy Emmi zaczęła mówić, wpatrywałam się w twarz
Flynna. Nie był przystojny na sposób oczywisty. To znaczy,
nie miał ani gorących ciemnych oczu, ani kwadratowej szczęki
chłopaka z moich marzeń.
Ale było w nim coś ujmującego. Coś takiego, co sprawiało, że
nie mogłam oderwać od niego oczu. Patrzyłam, jak czupryna
opada mu na czoło. Patrzyłam na kształt jego nosa, łagod-
nie zaokrąglonego na samym koniuszku. Na ruch ust, kiedy
mówił. Jego twarz była naprawdę pełna wyrazu. Wystarczyło
jedno spojrzenie, ledwie dostrzegalny grymas ust, i otwierało
się przed nami całe jego serce, poruszone, pełne gniewu albo
miłości.
Obok mnie coś drgnęło. Obejrzałam się. To James Molloy.
Nie odrywał wzroku od tyłka Emmi. Ale wyczuł, że na niego
spojrzałam, i na chwilę przeniósł wzrok na mnie - zakłopotany
i jakoś zawstydzony.
— Są dobrzy, prawda? — szepnął. Kiwnęłam głową, czując
suchość w ustach.
— Jak mu na imię? - spytałam.
— Patrick — odpowiedział szeptem James. — Ale on nie
znosi tego imienia. Trzeba zwracać się do niego po nazwisku,
inaczej uda, że nie słyszy.
Znowu spojrzałam na Flynna. Emmi kończyła swoją kwestię.
Flynn patrzył na nią i wydawał się znudzony. Jakby wiedział,
że ona sama nie wierzy w swoje słowa. Jakby zgadł, że nie jest
zdolna do prawdziwie namiętnych uczuć.
A może to nie to? Może wolałby się z nią całować, niż jej
słuchać?
Emmi skończyła mówić.
— Bardzo ładnie - pochwalił śpiewnie pan Nichols. - Dobra
robota. Teraz, Flynn, jeszcze raz to samo, ale tym razem z
River.
Zaczerwieniłam się na dźwięk mojego imienia, wypowie-
dzianego w obecności wszystkich tych chłopaków... i w obec-
ności Flynna. Każdy zawsze prosił, żeby je powtórzyć. 1 cho-
ciaż, odkąd skończyłam podstawówkę, prawie nikt już się ze
mnie nie wyśmiewał, niektórzy robili zdumioną minę, jakby
uważali, że moje imię brzmi dziwacznie albo głupio.
Nie chciałam, żeby Flynn się ze mnie śmiał.
Tymczasem Emmi wycofała się i zajęłam jej miejsce. Kartka
z tekstem drżała w moich dłoniach. Przede mną, w odległości
wyciągniętego ramienia, stał Flynn. Och, czemu nie jestem
wyższa? Moje oczy znajdowały się na wysokości jego klatki
piersiowej. 1 tam właśnie zatrzymał się mój wzrok. Jego
krawat był poluzowany, biała koszula wypuszczona na
wierzch. Kiedy czytał swoją kwestię, głos miał tak samo
dźwięczny i wyrazisty jak przedtem. Ale łatwo poznałam, że
tym razem wydobywał go z siebie w sposób mechaniczny.
Jakby jego myśl bujała gdzie indziej.
Być może przy Emmi.
Spojrzałam mu w twarz, kiedy wypowiedział ostatnie wersy:
...i niech muzyka ust twoich Objawi obraz szczęścia, jakie
spływa...
1 nasze spojrzenia się spotkały. O mój Boże!
Jego wzrok przeszywał mnie na wylot, jakby Flynn chciał się
dowiedzieć, kim jestem. Kim jestem naprawdę.
Jeszcze nikt nigdy nie patrzył na mnie w ten sposób.
A oczy miał naprawdę prześliczne. Zielonkawo-złote.
Osadzone w najlepszej możliwej odległości jedno od drugiego.
...objawi obraz szczęścia, jakie spływa na nas oboje w tym
błogim spotkaniu.
Skończył i nastąpiła zbyt długa pauza. Zagapiłam się! Kolej
na mnie. Ale na śmierć zapomniałam, w którym miejscu mam
zacząć czytać. Zajrzałam do tekstu i zaczęłam wpatrywać się w
niego rozpaczliwie.
Palec Flynna wskazał mi właściwe miejsce.
Poczułam, że jestem całkiem czerwona, ale zaczęłam czytać.
Czytałam z uczuciem. Z początku czułam się zbyt niepewnie,
żeby podnieść wzrok. Kiedy wreszcie udało mi się to uczynić,
brwi Flynna były lekko ściągnięte.
Lecz mej miłości skarb jest tak niezmierny...
Wypowiedziawszy te słowa, zrozumiałam, co go tak zdzi-
wiło: mój głos tymczasem obniżył się do szeptu.
1 w tej samej chwili wiedziałam już, dlaczego Julia mówiła
właśnie o czymś najbardziej osobistym i najgłębszym, mówiła
o swojej miłości do Romea, która była tak wielka, że umysł
nawet w połowie nie mógłby jej ogarnąć. Wypowiedziałam te
słowa tak, jakbyśmy byli sami w tej sali.
Natychmiast zmieniłam ton. Przez to wypowiedziałam o
wiele za głośno kolejny wers:
...Ze i połowy sumy tej nie zdołam zliczyć.
Flynn aż się cofnął, zaskoczony moim nieoczekiwanie do-
nośnym tonem.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
Ładna historia. A potem już szło mi coraz bardziej bez-
nadziejnie. Zaczęliśmy inną scenę. Zająknęłam się parę razy.
Przypomniałam sobie o plamie na swetrze i próbowałam za-
słonić ją kartką z tekstem. Kiedy dobrnęliśmy do końca, Flynn
patrzył na mnie jak na wariatkę, a na sali raz po raz rozlegały
się chichoty.
Pan Nichols wywołał Daisy Walker, żeby czytała z Flynnem,
a potem wszystkie popędziłyśmy na dół i zapakowałyśmy się
do busa.
Przez całą drogę powrotną siliłam się na wesołość, lecz byłam
prawie umierająca. Emmi twierdziła, że wypadłam bardzo
dobrze. Wiedziałam, co o tym sądzić: chciała być dla mnie
miła.
Tę drugą część przesłuchania po prostu zwyczajnie zawa-
liłam.
Przez Flynna. Dlatego że tak na mnie patrzył swoimi pięk-
nymi zielono-złotymi oczami. 1 dlatego że był tak wspaniałym
aktorem.
Robiłam, co mogłam, żeby o tym zapomnieć. Przyłączałam
się do Emmi, kiedy żartowała z Grace i Darrena, a potem sama
śmiałam się z Jamesa Molloya, który dla niej stracił głowę.
Ale nikt nie próbował żartować ze mnie. Wiedziałam dobrze,
co to znaczy. To znaczyło, że zrobiłam z siebie absolutną i
beznadziejną idiotkę.
Jedynym pocieszeniem była dla mnie myśl, że Emmi nie wie,
dlaczego tak się wygłupiłam. Pewnie wydaje się jej, że to ze
zdenerwowania, dlatego że tak bardzo zależało mi na tej roli.
Na nic innego raczej by nie wpadła.
Dwa dni później pani Yates wezwała do siebie naszą czwórkę,
czyli te, które miały dostać role mówione. Zrobiła z tego
spotkania całe przedstawienie, bo zaczęła od tego, że
będziemy reprezentować naszą szkołę, dlatego podczas prób w
szkole męskiej oczekuje się od nas zachowania na poziomie.
Ple, ple, ple.
1 dopiero potem przeszła do ról.
Grace została panią Kapuleti, matką Julii. Daisy została panią
Monteki, matką Romea. Wstrzymałam oddech. 1 w końcu
dowiedziałam się. Emmi będzie Julią. Ja będę Piastunką.
Piastunką. Niewysoką, niezbyt szczupłą. Sympatyczną.
Sympatyczną... Posmutniałam.
Nie sposób zakochać się w kimś, kto jest tylko sympatyczny.
3.
Próby zaczęły się w następny poniedziałek.
Tego dnia przygotowywałam się do wyjścia z domu z naj-
większą uwagą, długo przeglądając się w wysokim łazienko-
wym lustrze.
Nie wiedziałam, co zrobić, żeby szara szkolna rozpinana
bluza leżała na mnie tak zgrabnie jak na Emmi. Moja obciskała
biust w sposób niezbyt estetyczny, a przy talii układała się w
nieładne fałdy.
Tych fałd nie sposób się było pozbyć.
Wyglądałam grubo. W najlepszym razie niezgrabnie.
Musiałam przyznać, że świetnie się nadaję do roli Piastunki,
czyli tej całej nieszczęsnej Marty.
Westchnęłam i pociągnęłam rzęsy tuszem.
Przez cały miniony weekend rozmyślałam na temat Flynna.
Zastanawiałam się, jaki jest. Intrygował mnie. Jak on to robił,
że wystarczyło, żeby przeszedł przez salę, i już ściągał na
siebie wszystkie spojrzenia? Zadziwiał mnie kontrast między
jego zwykłą znudzoną miną a zainteresowaniem, jakie zapło-
nęło w zielono-złotych oczach, kiedy na mnie spojrzał — jakby
chciał mnie prześwietlić i dowiedzieć się, kim naprawdę
jestem.
Wystarczyło już samo to spojrzenie, żebym uznała go za
kogoś wyjątkowego, niepodobnego do żadnego z chłopaków,
których dotąd znałam.
McKenzie Sophie River i Flynn 01 Zawrót głowy
Eoinowi - on już wie
1. Wyjrzałam przez okno busa. Padał deszcz, trotuary były szare i lśniące. Domy, tak jak niebo nad nimi, też były szare, ale jaśniejsze, bledsze. Szaro. Pochmurno. Nudno. Oto ja. Oto moje życie. Może właśnie dziś wszystko się zmieni. Może. - Chyba jesteśmy już prawie na miejscu - powiedziała Emmi, nie patrząc na mnie. - Powiedz mi, River... Zależy ci na tym? Odchrząknęłam. „To" było rolą Julii w sztuce Szekspira. Jechałyśmy właśnie do męskiego gimnazjum św. Anakleta, które zaprosiło uczennice z 10 i II klasy naszej szkoły na przesłuchanie kandydatek do ról kobiecych. Julia to oczywiście najważniejsza kobieca rola w tej sztuce. Lecz nie dlatego tak bardzo pragnęłam ją dostać. Znowu wyjrzałam przez okno. Padało coraz bardziej. Krople deszczu bębniły o blaszany dach busa. Słyszałam to dudnienie, mimo że wewnątrz panował gorączkowy gwar. Siedziało nas w nim piętnaście, prawie same dziewczyny z ostatnich klas, z kółka teatralnego, które pani Yates prowadziła w ramach zajęć pozalekcyjnych. Byłam absolutnie przekonana, że żadna z nich nie traktowała tego przesłuchania zbyt poważnie.
Ale ze mną było inaczej. Chciałam zostać Julią w tym przedstawieniu. Dlatego że chciałam być Julią w prawdziwym życiu. Chciałam kochać. 1 być kochaną. Miałam szesnaście lat i nigdy jeszcze nie spotkałam chłopaka, który podobałby mi się naprawdę. To znaczy - było paru całkiem fajnych, i jeszcze więcej takich, z którymi można się powygłupiać. Ale żaden z nich nie wywoływał we mnie uczucia, które choć trochę przypominałoby miłość. Umiałam godzinami marzyć o miłości. Lubiłam sobie wyobrażać, jak On miałby wyglądać. Byłby wysoki, z mocną szczęką. Miałby piwne oczy o łagodnym, głębokim spojrzeniu i ciemne włosy, opadające falami na kark. 1 nie mógłby oderwać ode mnie wzroku. Ruszylibyśmy ku sobie, przyciągani magnetyczną siłą. A potem zaczęlibyśmy rozmawiać i nie moglibyśmy przerwać, odkrywając, jak wiele nas łączy, opowiadając o wszystkich naszych nadziejach, marzeniach i obawach. A potem zaczęlibyśmy się całować. Powoli, z uczuciem, romantycznie... - Hej, River! - w moje myśli wtargnął nagle rozbawiony głos Emmi. — Powiedz wreszcie! Walczysz o rolę Julii czy nie? Spojrzałam na nią. Miała twarz w kształcie serca i dołeczki w policzkach. Moja przyjaciółka była prawdziwą pięknością, obdarzoną ciemnymi, pełnymi blasku oczami i długimi do pasa, lśniącymi włosami. Była inna niż ja, pewna siebie i wyluzowana. Każdy powiedziałby bez namysłu, że to ona powinna zagrać Julię. Ale ja wiedziałam, że tak naprawdę to nie jest rola dla niej. Julię powinna grać dziewczyna, która potrafi przynajmniej wyobrazić sobie, że mogłaby się naprawdę zakochać.
A przecież dla Emmi — nie miałam wątpliwości - miłość by- łaby czymś niewyobrażalnym. Równie niewyobrażalnym jak wyrzeczenie się flirtów z wszystkimi chłopakami, których spotyka na swojej drodze. - Nie widzę powodu, żeby odpuścić — wzruszyłam ramio- nami, siląc się na obojętny ton, żeby nie pokazać, jak ważne jest dla mnie to przesłuchanie. — Przecież nie będzie osobnego przesłuchania do tej roli, więc każda się o nią stara. Ale nie myśl, że ta sprawa spędza mi sen z powiek. Emmi pokazała zęby w szerokim uśmiechu. - Tak, River, wierzę ci. Znowu wzruszyłam ramionami i odwróciłam się do okna. Paliły mnie policzki i na pewno zrobiłam się czerwona. Czu- łam się tak, jakby Emmi przejrzała moje myśli. Nasz bus wjechał na rozległy, prawie pusty parking. Przed nami stał duży betonowy budynek. Wydawał się opustoszały. Spojrzałam na zegar na wyświetlaczu telefonu. Była czwarta po południu. - Wygląda na to, że wszyscy chłopcy poszli już do domu — powiedziała Emmi. Była zawiedziona. - Tym lepiej - odpowiedziałam, wstając. Między fotelami utknęła kolejka czekających na otwarcie drzwi. - Nie potrze- bujemy publiczności. Emmi roześmiała się. - Więc nie znalazłyśmy się tu dlatego, że potrzebujemy publiczności? Wysiadłyśmy z busa i zaczęłyśmy bezładnie dreptać wokół. Deszcz zelżał, zamienił się w drobny kapuśniaczek. Dla moich włosów była to najgorsza rzecz, jaka mogła się zda-
rzyć, bo wystarczała odrobina wilgoci, żeby zaczęły się skrę- cać w pierścionki. Podszedł do nas wysoki, bardzo chudy mężczyzna o my- ślącym czole i ciemnych włosach, ściągniętych z tyłu gumką. Za nim stanął chłopak w czarnych spodniach, białej koszuli i krawacie w czarno-zielone paski. Taki był mundurek szkoły św. Anakleta. Pani Yates uśmiechnęła się jakoś nerwowo. — To pan Nichols, opiekun kółka teatralnego - powiedziała. - Witajcie, dziewczęta - odezwał się mężczyzna tubalnym głosem, jakiego nikt by się nie spodziewał w jego chudym ciele. — Nazywam się Nichols. Miło mi powitać was w murach naszej szkoły. Uśmiechnął się do nas wszystkich promiennie, a dodatkowy, specjalny uśmiech przeznaczył dla pani Yates. — Chodźcie, nie stójmy tu na deszczu. Wyciągnął dłoń i nieco teatralnym gestem wskazał chłopaka, który stał obok niego. - Jeśli któraś z was chce iść do łazienki, James Molloy pokaże wam, gdzie to jest. Piętnaście par oczu spojrzało na Jamesa Molloya. Miał jasne włosy i miłą twarz, choć nieco pryszczatą. Zawstydził się i oblał rumieńcem, lecz mimo to wydał mi się sympatyczny. Sympatyczny, chętny do pomocy i przyjazny. Nie sposób zakochać się w kimś, kto jest po prostu sym- patyczny. Pan Nichols ruszył szybkim krokiem w stronę budynku szkolnego, dając nam znać ruchem ręki — równie przesadnym jak wcześniej - że mamy iść za nim.
Więc wszystkie popędziłyśmy. James Molloy tak manewrował, żeby znaleźć się — no, gdzie? — tuż obok Emmi. — Cześć — powiedział, pełen nadziei, i znowu się zaczer- wienił. Emmi obdarzyła go olśniewającym uśmiechem. — Cześć — zaszemrała. — Jestem Emmi. Nie udało mi się powstrzymać chichotu. James Molloy miał taką minę, jakby się udławił. Rozpaczli- wie zastanawiał się, co by tu jeszcze powiedzieć. Znalazłyśmy się przy ciężkich drewnianych drzwiach, za którymi zniknął we wnętrzu budynku pan Nichols. James przytrzymał je przed Emmi i wepchnął się tuż za nią, przed samym moim nosem. — Idziemy do świetlicy dla klas maturalnych — oznajmił. — To tam odbędzie się przesłuchanie. Emmi rzuciła mu przez ramię powłóczyste spojrzenie i spytała głosem miękkim jak jedwab: — A chłopcy? Będą to obserwować? Naprawdę robiła wszystko, co mogła, żeby zawrócić mu w głowie. Ale widziałam, że to tylko dla efektu. Sprawiało jej to przyjemność, że może zawojować każdego chłopaka, jaki wpadnie jej w oko, ale nigdy nie miałam wrażenia, że na któ- rymkolwiek z nich jej naprawdę zależy. Gdyby tak się zacho- wywała każda inna z nas, szybko zostałaby okrzyknięta zimną suką. Jej jednej jakoś wszystko uchodziło. Biedny James Molloy był czerwony jak pomidor. — No więc... — wyjąkał. — To znaczy... Na razie nie. Ale pan Nichols poprosił tych, którzy grają główne role, żeby zostali po
lekcjach i zagrali parę scen z dziewczynami, które wybierze do drugiego etapu przesłuchania. - Aha - powiedziała Emmi, która już wiedziała, co to oznacza. Och, to oznaczało, że w przesłuchaniach będę uczestniczyć chłopcy. Spojrzałam na Emmi, zdumiona. Jak to możliwe, żeby zupełnie nie miała tremy? - Więc chłopcy już dostali role? — spytała nieśmiało Grace. Grace to druga z moich przyjaciółek. Jest zupełnie inna niż Emmi: spokojna i nieśmiała. Od niepamiętnych czasów chodzi z jednym i tym samym chłopakiem. James kiwnął głową, po czym poprowadził nas przez chłodne, dość zaniedbane korytarze do dużego pomieszczenia, wyposażonego w byle jaki stół, rzędy szafek zamykanych na klucz i kilka jaskrawoczerwonych kanap. - Proszę, zdejmijcie kurtki i rozgośćcie się — tubalny głos pana Nicholsa odbił się echem od gołych ścian. - To właśnie jest świetlica klas maturalnych - całkiem niepotrzebnie wyjaśnił James, wpatrzony w maleńki pryszcz na policzku Emmi, tuż obok nosa. Emmi skinęła głową z roztargnieniem i udała się na drugi koniec sali. Obróciłam się do Jamesa. - Jaką rolę będziesz grał? — spytałam. - Rolę Merkurcja - odpowiedział i znowu się zaczerwienił. - Merkurcjo to najlepszy przyjaciel Romea. Śmiesznie się złożyło, bo chłopak, który gra Romea, akurat jest moim naj- lepszym przyjacielem. Jego spojrzenie odpłynęło w bok i spoczęło na Emmi, która niespokojnie nawijała na palec kosmyk swoich wspaniałych
długich włosów. Widziałam, jakim wzrokiem wpatrywał się w jej wysoką, szczupłą postać. Zawsze jakimś cudem udawało jej się mieć spódnicę od mundurka o kilka centymetrów krótszą, niż każe regulamin, bluzę bardziej dopasowaną, a do tego odsłaniała dekolt, rozpinając guziki pod szyją. Chodziła, kołysząc tyłkiem, i robiła wrażenie nieprawdopodobnie długimi nogami. Straciłam nadzieję. Pomyślałam, że nie dostanę roli Julii, chyba żeby Romeo okazał się karłem albo pan Nichols był całkiem ślepy. Wiedziałam, że i tak ucieszy mnie sukces Emmi. Ale tak bardzo pragnęłam dostać tę rolę — a przy niej nie miałam na to żadnych szans. — Moją najlepszą przyjaciółką jest Emmi - powiedziałam tonem zwierzenia. James Molloy przyjrzał mi się uważnie. 1 w tej samej chwili spojrzałam na siebie jego oczyma. Byłam niezbyt wysoka. Nie bardzo szczupła. Byłam... och! Byłam podobna do niego. Sympatyczna i trochę pryszczata. W tej samej chwili dwie dziewczyny zatrzymały się przy nas, chichocząc jak szalone, i poprosiły Jamesa, żeby zaprowadził je do łazienki. 1 cała trójka zniknęła mi z oczu. Odszukałam Emmi i Grace. — Mam straszną tremę — pisnęła Grace. — Opamiętaj się, Grace - odezwała się Emmi, przeciągając słowa. - Przecież to nic nie jest. Masz tylko powiedzieć kawałek tekstu. Najgorsze, co może cię spotkać, to fakt, że dostanie ci się rola anonimowej mieszkanki Werony. Będziesz statystowała. Ale Grace wyglądała, jakby uszło z niej powietrze. Wiem, że Emmi nie chciała sprawić jej przykrości, lecz potrafiła być
naprawdę szorstka. Przede wszystkim Grace przyjechała tu głównie dla nas. Żeby dotrzymać nam towarzystwa. Owszem, ona także należała do kółka teatralnego, ale scena nie była jej żywiołem. Uśmiechnęłam się do niej. — Na pewno wypadniesz doskonale — powiedziałam. — 1 świetnie wyglądasz. Uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością. — Ty też świetnie wyglądasz, River. Chciałabym mieć taką figurę jak ty - westchnęła i poprawiła swoje delikatne loki rudawoblond. - Bardzo ci dobrze w tych włosach ściągniętych do tyłu. Bo są takie gęste. Szczęściara z ciebie. Dobra, dobra. Po prostu chciała być dla mnie miła. Wspo- minałam już chyba o tych moich okropnych, kręcących się włosach... A jeśli chodzi o figurę... Może byłaby niezła, gdyby udało mi się zrzucić parę kilo... Ale choćbym wyskakiwała ze skóry, waga nigdy nawet nie drgnęła. — Dzięki, Grace... Emmi ziewnęła. — Czym wy się w ogóle przejmujecie? — odezwała się do Grace. - Zaraz będzie po wszystkim, będziesz mogła zadzwo- nić do Darrena i opowiedzieć mu, jak ci poszło. — Darrenowi wcale się nie spodobał ten pomysł, żebym grała w przedstawieniu w męskiej szkole - westchnęła Grace. Emmi przewróciła oczami. — Ale to nie twój problem, prawda? Ścisnęłam współczująco dłoń Grace, choć prawdę mówiąc, nie mogłam zrozumieć, co Grace widzi w Darrenie. To palant, w dodatku pryszczaty, podczas gdy Grace była ładną dziewczy-
ną, miała błękitne oczy i cerę bez skazy. Poza tym nie wierzyłam, żeby Darren był choćby w najmniejszym stopniu zdolny do namiętnych uczuć. Ale patrząc na bladą, niespokojną twarz Grace, zaczynałam wątpić, czy ona sama jest do nich zdolna. Ta myśl mnie przygnębiła. Wydawało się całkiem możliwe, że Grace do końca swoich dni nie pozna prawdziwej miłości na śmierć i życie. Jak większość ludzi, być może. Modliłam się, żeby ze mną było inaczej. Przymknęłam oczy i próbowałam skoncentrować się na fragmencie tekstu, który miałam powiedzieć. W sali ucichło. Pan Nichols odchrząknął. — Zacznijmy od prostego ćwiczenia — powiedział. — Pro- szę, stańcie tak, żeby każda z was miała trochę miejsca wokół siebie, przymknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że znajdujecie się na ruchliwym targowisku w Weronie. Zwróćcie uwagę na krzątaninę, poobserwujcie mieszkańców miasta ubranych w długie stroje, zajętych własnymi sprawami. Spróbujcie poczuć zapach świeżo upieczonego chleba, soczystych owoców leżących na straganach, ciepło promieni słonecznych na skórze... — ciągnął jednostajnym głosem. Westchnęłam. Pani Yates też uwielbiała takie bzdury. Przymknęłam oczy i zaczęłam sobie wyobrażać swojego ide- alnego chłopaka. Po chwili pan Nichols kazał nam przemieścić się do cen- tralnego punktu targowiska, gdzie miałyśmy usiąść w kręgu. — Teraz otwórzcie oczy i niech każda z was zajmie miejsce... Zaczniemy przesłuchania w takiej kolejności, w jakiej bę- dziecie siedziały.
Przez chwilę wpadałyśmy jedna na drugą, szukając wolnych miejsc. Udało mi się usiąść na bocznym oparciu jednej z sof, obok Emmi. — Zaczynamy — oznajmił pan Nichols, który nagle stał się energiczny i rzeczowy. — Proszę, żeby każda z was się przedstawiła, zanim powie swój fragment tekstu. — Popatrzył w stronę drzwi. - James, powiedz chłopakom, że za pół godziny będziemy gotowi. 1 nie zapomnij zamknąć za sobą drzwi. Która z was zgłosi się na ochotnika? Wszystkie pilnie wpatrywałyśmy się we własne kolana. Obok mnie poruszyła się Emmi. - Dobrze, mogę być pierwsza - powiedziała. Miękko kołysząc biodrami, wyszła na środek. Spojrzała na pana Nicholsa i uśmiechnęła się skromnie. Wielkie nieba, jeszcze nawet nie zaczęła, a już grała jakąś rolę. Pani Yates skinęła głową. Jak wszystkie nasze nauczycielki lubiła Emmi za to, że była zawsze gotowa zabrać głos w obec- ności całej klasy, a także za dobre wychowanie, które prezento- wała przynajmniej w ich obecności. Emmi wygłosiła swoją kwestię — był to fragment sceny balkonowej. Była dobra... Poruszała się z naturalnym wdzię- kiem, mówiła głosem pełnym emocji. A mimo to nie miało się wrażenia, że naprawdę przeżywa uczucia, o których mówi. Przyglądałam się panu Nicholsowi. Patrzył na nią uważnie, śle- dził wzrokiem każdy jej ruch. Na koniec rzuciła mu spojrzenie spod rzęs. Znów kiwnął głową i uśmiechnął się do pani Yates. Wspaniale. A potem wszystko potoczyło się w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Grace była następna. Inaczej
niż Emmi, nie wyszła na środek. Wstała tylko i ze swojego miejsca wyrecytowała wybrany fragment mocnym, czystym głosem. Wyszło jej to naprawdę świetnie. Może troszkę sztywno, ale każde słowo wypowiadała z uczuciem i ani jednego nie za- pomniała. Asha Watkins zgubiła się i zamilkła, a Maisie Holtwood nie chciała nawet zacząć. Następne były dwie dziewczyny, które wygłaszały swoje fragmenty ze wzrokiem wbitym w podłogę. 1 tak to szło. Po jakichś dwudziestu minutach pan Nichols siedział z twarzą ukrytą w dłoniach i wyglądał, jakby się strasznie nudził. Na ustach Emmi pojawił się nieznaczny uśmiech. Jak dotąd, żadna nie mogła się z nią równać. Ze względu na kolejność, w jakiej siedziałyśmy, miałam być ostatnia. Robiłam, co mogłam, żeby tremę utrzymać w ryzach aż do końca. Było jeszcze kilka dziewczyn, które wypadły całkiem po- prawnie. Daisy Walker, wysoka, o wystających kościach policzkowych i ciemnych, pięknych oczach, była naprawdę niezła. Do swojego występu włączyła nawet ruch i wzorem Emmi wymownie wznosiła ręce. Byłam coraz bardziej zdenerwowana. Czas wlókł się bez końca. A potem nagle przyśpieszył i oto pan Nichols spojrzał na mnie. — Prosimy... — powiedział.
2. Wstałam. Byłam zdecydowana stanąć na scenie, jak Emmi. To znaczy, na środku sali. Wydawało mi się, że to strasznie daleko, szłam i szłam. A potem spojrzałam na pana Nicholsa i poczułam, że drżą mi kolana. Serce waliło mi tak głośno, że chyba wszyscy musieli to słyszeć. - Nazywam się River Armstrong - powiedziałam drżącym głosem.-Powiem fragment sceny drugiej z drugiego aktu. Za szybko, pomyślałam. Trzeba zwolnić. Zaczęłam mówić, starając się utrzymać w niskich rejestrach głosu i poruszać się płynnie. Bardzo lubiłam ten fragment. Kiedy w szkole omawialiśmy Romea i Julię, sztuka z początku mnie nudziła - cała ta wojna dwóch rodów wydawała mi się głupia i bez sensu. Ale potem doszliśmy do scen, rozgrywających się między parą zakocha- nych. Do scen miłosnych. Czułam, że się rumienię, tak mocne były słowa, które wypowiadałam. Patrzyłam przed siebie, nie koncentrując wzroku na nikim i na niczym. 1 na chwilę zapomniałam, że jestem zwyczajną, niezbyt szczupłą River Armstrong, która nie była w nikim zakochana, w której nikt się nie kochał. Stałam się Julią.
A przecież jest to żądanie zbyteczne, Bo moja miłość równie jest głęboką, jak morze, równie jak ono bez końca; Im więcej ci jej udzielam, tym więcej Czuję jej w sercu.* Te słowa płynęły prosto z głębi mojej duszy. Bo kochałam tak mocno, że zapomniałam o sobie samej. Złożyłam dłonie, żeby nie drżały. 1 wtedy powoli podniosłam wzrok. Pan Nichols patrzył na mnie przenikliwym spojrzeniem. Kiwnął głową. — Dobrze. — Potoczył wzrokiem po sali. — Teraz zostawię was na chwilę. Poproszę, żeby nam przyniesiono podwieczorek. 1 wyszedł. Nagle poczułam się strasznie niezręcznie. Przylgnęłam do Grace i Emmi. — Byłaś wspaniała, Riv - uśmiechnęła się do mnie Grace. — Dzięki — powiedziałam, rumieniąc się. Emmi podniosła brwi. — Nie mówiłaś mi, że wszystko ci jedno, jaką dostaniesz rolę? Poczułam, że jestem już czerwona jak burak. Emmi zaczęła się śmiać. — Chyba robiłaś ze mnie balona. Byłaś świetna, stara krowo. Założę się, że dadzą ci tę rolę. Uśmiechnęłam się do niej. * Wszystkie fragmenty sztuki Romeo i Julia Szekspira w przekładzie J. Paszkowskiego.
— Tobie dadzą. Wypadłaś fantastycznie. Uścisnęłam ją i opadłam na kanapę. Poczułam nagłą ulgę na myśl, że mam to już za sobą. Dałam radę. 1 wszystko wyszło jak należy. W tamtej chwili w ogóle nie myślałam już o miłości. Ani o tym, że chcę zagrać Julię. Tylko cieszyłam się obecnością moich przyjaciółek. — Grace, ty też byłaś świetna - powiedziałam. - Darren chyba będzie musiał się pogodzić z myślą o twoich występach na scenie w męskiej szkole. Blada twarz Grace zaróżowiła się z radości. — Naprawdę tak myślisz, Riv? Po paru minutach pan Nichols pojawił się z tacą, na której stały jednorazowe kubeczki, miska herbatników i parę karto- nów z sokami. Kiedy już wszystkie miałyśmy sok w kubeczkach, przystąpił do rzeczy. — Poziom dzisiejszych przesłuchań był bardzo wysoki — powiedział i odkaszlnął. — Jutro przekażę dyrekcji waszej szkoły listę dziewcząt zaproszonych do statystowania, a dziś chciałbym jeszcze zobaczyć w akcji następujące osoby, mię- dzy które rozdzielimy najważniejsze role: Daisy Walker, Grace Duckworth, Emmi Bains i River Armstrong. A więc tak! Dostanę jedną z ważnych ról kobiecych. Ale którą? W grę wchodziła oczywiście rola Julii, jej piastunki Marty, która opiekowała się nią od maleńkości, a także matek Julii i Romea. Wiedziałam już, że którąś z nich zagram na pewno. Którąś z nich. Ale to jeszcze za mało. Nie chciałam być jakąś tam nudną matką albo równie nudną piastunką. Musiałam koniecznie zostać Julią!
Znowu wszystkie mówiły jedna przez drugą. Spojrzałam na Emmi. Miała zaciśnięte usta. Ona też chciała być Julią. Byłam pewna. Chciała tego bardziej, niż była gotowa przyznać. — Nie do wiary! — pisnęła Grace, tuląc się do nas obu jed- nocześnie. Z mojego kubka trochę soku wylało się na bluzę. — Ojej... — powiedziałam. Grace szybko się odsunęła. — Wybacz mi, Riv. Strasznie mi przykro. Spróbowała własnym rękawem zetrzeć z mojej bluzy ciemną plamę. Odsunęłam się. Ładny pasztet. Będę teraz musiała wystąpić z tym paskudnym zaciekiem. — Zaprowadzić cię do łazienki? — spytał James Molloy, który w mgnieniu oka znalazł się przy mnie. Uśmiechał się, ale chociaż mówił do mnie, patrzył tylko na Emmi. Kiwnęłam głową i poszłam za nim. — Wracaj prędko, Riv! - Grace zawołała za nami jakoś płaczliwie. — A ty nie zapomnij przygotować sobie coś jeszcze, co mogłabyś znowu na mnie wylać - mruknęłam pod nosem. James roześmiał się. — Nie przejmuj się tą plamą - powiedział pogodnie. -Nikt nie zwróci na nią uwagi. 1 zawahał się. — Myślę, że mogłabyś zdjąć tę bluzę... To znaczy, chciałem powiedzieć... Zaczerwienił się i przyśpieszył kroku. Spojrzałam na jego plecy odziane w białą koszulę i z irytacją przewróciłam oczami. Droga do damskiej łazienki zajęła nam parę minut. James wyjaśnił mi, czerwieniąc się znowu jak piwonia, że damska ła-
zienka jest tylko jedna w całej szkole, bo wśród uczniów nie ma ani jednej dziewczyny. Kolejnych kilka minut zajęła mi próba spłukania plamy, a potem jeszcze poprawiałam sobie makijaż. Był raczej dyskretny. Tylko trochę tuszu do rzęs i błyszczyk do ust. Starałam się nie patrzeć na swoje odbicie więcej niż to konieczne. Nie chciałam utracić resztek pewności siebie. A potem popędziliśmy z powrotem do sali rekreacyjnej. Znowu drżały mi ręce. Bałam się, że na domiar złego jeszcze się spóźnię. Oprócz nas, pana Nicholsa i pani Yates w sali było teraz czterech chłopaków. Wszyscy czterej stali pod ścianą obok pana Nicholsa. Moje serce biło tak mocno, jakby chciało wy- skoczyć z klatki piersiowej. Kiedy weszłam, spojrzeli na mnie wszyscy czterej. Ale wbiłam wzrok w podłogę, a potem popa- trzyłam na Emmi. Uśmiechnęła się do mnie, żeby dodać mi odwagi. Była aż irytująco wyluzowana. Pan Nichols przyczesał dłonią gładkie ciemne włosy i zajął się organizacją przesłuchań. Grace dostała fragment roli pani Kapuleti, czyli matki Julii. Jej partnerem był rudy chłopak, gra- jący ojca. Potem czytała kwestię Piastunki w scenie, w której ja wystąpiłam jako matka Julii. Nasze kwestie nie były długie, obejmowały po kilka wersów. Pan Nichols zmieniał co chwilę męskich aktorów, a nam przydzielał to tę, to inną rolę, tak że w końcu straciłam ro- zeznanie, w czym już grała ta albo tamta. Wiedziałam tylko tyle, że nikt jeszcze nie zagrał sceny miłosnej. 1 wreszcie pan Nichols wywołał wysokiego, ciemnowłosego chłopaka, który dotąd podpierał ścianę jako ostatni w szeregu.
- Flynn, kolej na ciebie. Chodź, zagrasz z Emmi — powie- dział. Chłopak wybiegł na środek sali. Choć na nas nie patrzył, było w nim coś takiego, co sprawiało, że trzymał w napięciu całą salę i wszyscy patrzyli tylko na niego. To Romeo. Nie mogło być inaczej. — Akt drugi, scena szósta — powiedział pan Nichols z teatralnym gestem. - Flynn, zaczynasz od tego wersu: OJ Julio, jeśli miara twej radości... Emmi wytarła dłonie o spódnicę. 1 Flynn wreszcie podniósł wzrok. Kiedy mówił pierwszy wers, patrzył jeszcze na drzwi, ale przy drugim obrócił się i spojrzał na Emmi. Mówił, a jego spojrzenie błądziło po jej twarzy. 1 znowu spojrzał w inną stronę. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana. Był świetny. Niewiarygodnie dobry. O niebo lepszy od wszystkich innych. Miał mocny, czysty i dźwięczny głos. W tekście jest wiele ar- chaicznych, dziwacznych wyrażeń, nad którymi trzeba się było chwilę zastanowić, żeby je zrozumieć. 1 właśnie o tym myślałam, kiedy czytałam tekst. Ale kiedy Flynn wypowiadał swoje kwestie, wszystko w nich stawało się zrozumiałe samo przez się. Kiedy Emmi zaczęła mówić, wpatrywałam się w twarz Flynna. Nie był przystojny na sposób oczywisty. To znaczy, nie miał ani gorących ciemnych oczu, ani kwadratowej szczęki chłopaka z moich marzeń. Ale było w nim coś ujmującego. Coś takiego, co sprawiało, że nie mogłam oderwać od niego oczu. Patrzyłam, jak czupryna opada mu na czoło. Patrzyłam na kształt jego nosa, łagod-
nie zaokrąglonego na samym koniuszku. Na ruch ust, kiedy mówił. Jego twarz była naprawdę pełna wyrazu. Wystarczyło jedno spojrzenie, ledwie dostrzegalny grymas ust, i otwierało się przed nami całe jego serce, poruszone, pełne gniewu albo miłości. Obok mnie coś drgnęło. Obejrzałam się. To James Molloy. Nie odrywał wzroku od tyłka Emmi. Ale wyczuł, że na niego spojrzałam, i na chwilę przeniósł wzrok na mnie - zakłopotany i jakoś zawstydzony. — Są dobrzy, prawda? — szepnął. Kiwnęłam głową, czując suchość w ustach. — Jak mu na imię? - spytałam. — Patrick — odpowiedział szeptem James. — Ale on nie znosi tego imienia. Trzeba zwracać się do niego po nazwisku, inaczej uda, że nie słyszy. Znowu spojrzałam na Flynna. Emmi kończyła swoją kwestię. Flynn patrzył na nią i wydawał się znudzony. Jakby wiedział, że ona sama nie wierzy w swoje słowa. Jakby zgadł, że nie jest zdolna do prawdziwie namiętnych uczuć. A może to nie to? Może wolałby się z nią całować, niż jej słuchać? Emmi skończyła mówić. — Bardzo ładnie - pochwalił śpiewnie pan Nichols. - Dobra robota. Teraz, Flynn, jeszcze raz to samo, ale tym razem z River. Zaczerwieniłam się na dźwięk mojego imienia, wypowie- dzianego w obecności wszystkich tych chłopaków... i w obec- ności Flynna. Każdy zawsze prosił, żeby je powtórzyć. 1 cho-
ciaż, odkąd skończyłam podstawówkę, prawie nikt już się ze mnie nie wyśmiewał, niektórzy robili zdumioną minę, jakby uważali, że moje imię brzmi dziwacznie albo głupio. Nie chciałam, żeby Flynn się ze mnie śmiał. Tymczasem Emmi wycofała się i zajęłam jej miejsce. Kartka z tekstem drżała w moich dłoniach. Przede mną, w odległości wyciągniętego ramienia, stał Flynn. Och, czemu nie jestem wyższa? Moje oczy znajdowały się na wysokości jego klatki piersiowej. 1 tam właśnie zatrzymał się mój wzrok. Jego krawat był poluzowany, biała koszula wypuszczona na wierzch. Kiedy czytał swoją kwestię, głos miał tak samo dźwięczny i wyrazisty jak przedtem. Ale łatwo poznałam, że tym razem wydobywał go z siebie w sposób mechaniczny. Jakby jego myśl bujała gdzie indziej. Być może przy Emmi. Spojrzałam mu w twarz, kiedy wypowiedział ostatnie wersy: ...i niech muzyka ust twoich Objawi obraz szczęścia, jakie spływa... 1 nasze spojrzenia się spotkały. O mój Boże! Jego wzrok przeszywał mnie na wylot, jakby Flynn chciał się dowiedzieć, kim jestem. Kim jestem naprawdę. Jeszcze nikt nigdy nie patrzył na mnie w ten sposób. A oczy miał naprawdę prześliczne. Zielonkawo-złote. Osadzone w najlepszej możliwej odległości jedno od drugiego. ...objawi obraz szczęścia, jakie spływa na nas oboje w tym błogim spotkaniu.
Skończył i nastąpiła zbyt długa pauza. Zagapiłam się! Kolej na mnie. Ale na śmierć zapomniałam, w którym miejscu mam zacząć czytać. Zajrzałam do tekstu i zaczęłam wpatrywać się w niego rozpaczliwie. Palec Flynna wskazał mi właściwe miejsce. Poczułam, że jestem całkiem czerwona, ale zaczęłam czytać. Czytałam z uczuciem. Z początku czułam się zbyt niepewnie, żeby podnieść wzrok. Kiedy wreszcie udało mi się to uczynić, brwi Flynna były lekko ściągnięte. Lecz mej miłości skarb jest tak niezmierny... Wypowiedziawszy te słowa, zrozumiałam, co go tak zdzi- wiło: mój głos tymczasem obniżył się do szeptu. 1 w tej samej chwili wiedziałam już, dlaczego Julia mówiła właśnie o czymś najbardziej osobistym i najgłębszym, mówiła o swojej miłości do Romea, która była tak wielka, że umysł nawet w połowie nie mógłby jej ogarnąć. Wypowiedziałam te słowa tak, jakbyśmy byli sami w tej sali. Natychmiast zmieniłam ton. Przez to wypowiedziałam o wiele za głośno kolejny wers: ...Ze i połowy sumy tej nie zdołam zliczyć. Flynn aż się cofnął, zaskoczony moim nieoczekiwanie do- nośnym tonem. Wszyscy zaczęli się śmiać. Ładna historia. A potem już szło mi coraz bardziej bez- nadziejnie. Zaczęliśmy inną scenę. Zająknęłam się parę razy.
Przypomniałam sobie o plamie na swetrze i próbowałam za- słonić ją kartką z tekstem. Kiedy dobrnęliśmy do końca, Flynn patrzył na mnie jak na wariatkę, a na sali raz po raz rozlegały się chichoty. Pan Nichols wywołał Daisy Walker, żeby czytała z Flynnem, a potem wszystkie popędziłyśmy na dół i zapakowałyśmy się do busa. Przez całą drogę powrotną siliłam się na wesołość, lecz byłam prawie umierająca. Emmi twierdziła, że wypadłam bardzo dobrze. Wiedziałam, co o tym sądzić: chciała być dla mnie miła. Tę drugą część przesłuchania po prostu zwyczajnie zawa- liłam. Przez Flynna. Dlatego że tak na mnie patrzył swoimi pięk- nymi zielono-złotymi oczami. 1 dlatego że był tak wspaniałym aktorem. Robiłam, co mogłam, żeby o tym zapomnieć. Przyłączałam się do Emmi, kiedy żartowała z Grace i Darrena, a potem sama śmiałam się z Jamesa Molloya, który dla niej stracił głowę. Ale nikt nie próbował żartować ze mnie. Wiedziałam dobrze, co to znaczy. To znaczyło, że zrobiłam z siebie absolutną i beznadziejną idiotkę. Jedynym pocieszeniem była dla mnie myśl, że Emmi nie wie, dlaczego tak się wygłupiłam. Pewnie wydaje się jej, że to ze zdenerwowania, dlatego że tak bardzo zależało mi na tej roli. Na nic innego raczej by nie wpadła. Dwa dni później pani Yates wezwała do siebie naszą czwórkę, czyli te, które miały dostać role mówione. Zrobiła z tego
spotkania całe przedstawienie, bo zaczęła od tego, że będziemy reprezentować naszą szkołę, dlatego podczas prób w szkole męskiej oczekuje się od nas zachowania na poziomie. Ple, ple, ple. 1 dopiero potem przeszła do ról. Grace została panią Kapuleti, matką Julii. Daisy została panią Monteki, matką Romea. Wstrzymałam oddech. 1 w końcu dowiedziałam się. Emmi będzie Julią. Ja będę Piastunką. Piastunką. Niewysoką, niezbyt szczupłą. Sympatyczną. Sympatyczną... Posmutniałam. Nie sposób zakochać się w kimś, kto jest tylko sympatyczny.
3. Próby zaczęły się w następny poniedziałek. Tego dnia przygotowywałam się do wyjścia z domu z naj- większą uwagą, długo przeglądając się w wysokim łazienko- wym lustrze. Nie wiedziałam, co zrobić, żeby szara szkolna rozpinana bluza leżała na mnie tak zgrabnie jak na Emmi. Moja obciskała biust w sposób niezbyt estetyczny, a przy talii układała się w nieładne fałdy. Tych fałd nie sposób się było pozbyć. Wyglądałam grubo. W najlepszym razie niezgrabnie. Musiałam przyznać, że świetnie się nadaję do roli Piastunki, czyli tej całej nieszczęsnej Marty. Westchnęłam i pociągnęłam rzęsy tuszem. Przez cały miniony weekend rozmyślałam na temat Flynna. Zastanawiałam się, jaki jest. Intrygował mnie. Jak on to robił, że wystarczyło, żeby przeszedł przez salę, i już ściągał na siebie wszystkie spojrzenia? Zadziwiał mnie kontrast między jego zwykłą znudzoną miną a zainteresowaniem, jakie zapło- nęło w zielono-złotych oczach, kiedy na mnie spojrzał — jakby chciał mnie prześwietlić i dowiedzieć się, kim naprawdę jestem. Wystarczyło już samo to spojrzenie, żebym uznała go za kogoś wyjątkowego, niepodobnego do żadnego z chłopaków, których dotąd znałam.