Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony228 514
  • Obserwuję250
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań145 773

Adams Audra - Mezczyzna ze snu

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :454.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Adams Audra - Mezczyzna ze snu.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Adams Audra
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 29 osób, 21 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 112 stron)

ADAMS AUDRA Mężczyzna ze snu The Bachelor’s Bride Tłumaczyła: Weronika Żółtowska

PROLOG Pokój był nieskazitelnie biały. Barwę czystego śniegu miały ściany, zasłony, firanki spływające ciężkimi fałdami z otwartych okien, wielkie łoże okryte jedwabną pościelą. Ocieniał je półprzezroczysty, jasny baldachim. Sypialnia wydawała się nieco staromodna i... bez najmniejszej skazy. Lśniła bielą. Ciemnowłosa dziewczyna położyła głowę na jedwabnej poduszce i wyciągnęła ramiona ku wezgłowiu. Pokój tonął w bladej, srebrzystej poświacie księżyca. Tajemnicza piękność spoglądała szeroko otwartymi oczyma na mężczyznę, który szedł w stronę łóżka bez pośpiechu, lecz zdecydowanie. Trzymał w dłoni papierosa. Miał na sobie biały letni garnitur i nie dopiętą koszulę tej samej barwy. Uśmiechnął się; dziewczyna odpowiedziała uśmiechem. Nie odsunęła się, gdy nieznajomy usiadł obok niej na posłaniu. Wodził spojrzeniem po urodziwej twarzy i zgrabnej postaci. Pieścił dziewczynę spojrzeniem. Jego oczy były zielone jak szmaragdy, z ciemniejszą obwódką wokół tęczówki. Dziewczyna powiedziała kilka słów, a mężczyzna wybuchnął śmiechem. W kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki, które sprawiły, że wyrazista twarz straciła nagle wyraz surowości i determinacji. Odłożył papierosa do białej popielniczki, pochylił się i pocałował dziewczynę, która się nie broniła. Była w siódmym niebie. Rozkoszowała się czułym dotykiem jego warg. Nieznajomy podniósł głowę i z uśmiechem popatrzył na ciemnowłosą piękność. Zielone oczy straciły wyraz powagi i zalśniły dziwnym blaskiem. To było pożądanie. Mężczyźni często spoglądali na nią w ten sposób, ale w oczach nieznajomego była jakaś wyjątkowa siła. Dziewczyna zadrżała nagle ze strachu. A może to nie obawa, tylko podniecenie? Uniosła rękę i odgarnęła nieznajomemu z czoła kosmyk jasnych włosów. Mężczyzna wtulił policzek w jej dłoń. Dziewczyna poczuła ciepło jego gładkiej skóry. Przysunął się jeszcze bliżej. – Chcę się z tobą kochać – szepnął.

– Tak – odparła przeciągle, rozkoszując się brzmieniem tego słowa. Mężczyzna zamknął jej usta pocałunkiem. Rozchyliła wargi i poczuła dotknięcie jego języka, który wdarł się do jej ust z siłą morskiej burzy. Nikt jej tak dotąd nie całował – z pasją, ogniem i zachłannością. Poddała się zielonookiemu mężczyźnie, całkowicie zdana na jego wolę. Zrobiła to chętnie i spontanicznie. Silne dłonie powoli sunęły w górę po jej ramionach, aż objęły piersi. Nieznajomy przez chwilę bawił się ramiączkami letniej sukienki, a potem zsunął je delikatnie i łagodnym ruchem obnażył kształtny biust. Dziewczyna czuła jego natarczywe spojrzenie. Mężczyzna dotknął palcami sutków, które stwardniały pod wpływem delikatnej pieszczoty. Uśmiechnął się znowu, szepcząc z niekłamanym zachwytem żarliwą pochwałę jej urody. Czułe słowa zupełnie oszołomiły dziewczynę. Zamknęła oczy, gdy dotknął wargami jej piersi. Zaskoczył ją żar pocałunków. Jej ciało płonęło. Męskie dłonie sunęły w dół. Wślizgnęły się pod sukienkę. Opuszki palców muskały smukłe uda. – Rozsuń nogi – szepnął mężczyzna, tuląc głowę do piersi dziewczyny. Gorący oddech parzył nagą skórę. Posłuchała go, spragniona śmielszych pieszczot. Jej cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę. Minęło sporo czasu, nim męskie dłonie uwolniły ją od bielizny. Poczuła między udami jego smukłe palce. Krzyknęła pod wpływem zmysłowej pieszczoty. Nieznajomy uniósł głowę i pocałował dziewczynę zaborczo, tłumiąc jęk, który wydała, gdy poznawał sekrety jej kobiecości. Dotyk jego dłoni był zdecydowany, a zarazem i czuły. Dziewczyna zatraciła się w rozkosznych doznaniach. Była gotowa, rozpalona, udręczona pożądaniem. Nie wystarczały jej odważne męskie pieszczoty. Rozpięła białą koszulę i wsunęła palce we włosy porastające muskularny tors. Jej dłonie sunęły w dół, aż trafiły na pasek od spodni. Palce mężczyzny znieruchomiały na moment, lecz po chwili znów poczuła ich niespieszne, łagodne i zdecydowane dotknięcie. Wyprostował się i obserwował dziewczynę, która przez dłuższą chwilę zmagała się z oporną klamrą paska. Nie odrywał roziskrzonego spojrzenia od kobiecych dłoni

obejmujących jego męskość. Ogarnięta żądzą dziewczyna zapomniała o wstydzie. Patrzyli sobie w oczy, gdy niecierpliwe dłonie rozpalały w ciałach pożądanie. Dziewczyna pierwsza odwróciła wzrok. Zacisnęła powieki, ulegając przemożnej rozkoszy, która pulsowała w niej jak wszechogarniająca światłość. – Teraz – szepnął mężczyzna. Dziewczyna nie protestowała. Przykrył ją swoim ciałem. Poczuła go w sobie. Żaden mężczyzna nie posiadł jej dotąd w sposób tak zupełny i całkowity. Uniosła biodra. Poruszali się zgodnie w odwiecznym tańcu kobiet i mężczyzn, który stanowił niewyczerpane źródło najczystszej rozkoszy. Dziewczyna bez oporu się jej poddała. Wpatrzona w twarz kochanka, radowała się, że potrafi dotrzymać mu kroku, że umie go zadowolić, że zdolna jest odczuwać tak wielkie pożądanie. Czuła, jak ciało kochanka tężeje w jej objęciach. Długo odpoczywali. W końcu mężczyzna uniósł się na łokciu. Oczy mu jaśniały w srebrzystym blasku księżyca. Gdy się uśmiechnął, dziewczyna ujrzała drobne zmarszczki w kącikach oczu. Pocałował ją w czubek nosa i ona również się uśmiechnęła. Przyglądała mu się uważnie. Miał opaloną twarz, wydatne kości policzkowe i bardzo jasne włosy opadające na czoło. Pomyślała, że mogłaby go pokochać. Był przystojny, męski, opiekuńczy. Wpatrywała się w urodziwą twarz. Twarz ze snu...

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kropka zmieniła kolor na niebieski. Na wszelki wypadek dziewczyna przyjrzała się jej pod światło. Wlepiła spojrzenie w barwny punkcik. Nie miała żadnych wątpliwości. Błękitny jak niebo w letni dzień. Rachel Morgan przysiadła na toaletce stojącej w łazience niewielkiego mieszkania, które było zarazem jej pracownią. Westchnęła głęboko. Przeprowadzanie trzeciej próby nie miało sensu. Wynik okazałby się taki sam. Była w ciąży. Jak to możliwe? Oto jest pytanie! Ręce jej drżały, jakby nagle straciła panowanie nad sobą. To absurdalne... po prostu nierzeczywiste. Odkąd przeniosła się do Nowego Jorku, nie była z nikim związana. Zamieszkała w wielkim mieście przed dwoma laty, po śmierci matki i zerwaniu zaręczyn z Tomem. W życiu Rachel nie było od tamtej pory żadnego mężczyzny. Zbyt wiele miała życiowych problemów, by znaleźć czas na randki. Przygryzła wargi, starając się powstrzymać łzy. Bezrobotna kobieta spodziewa się dziecka. Piękna perspektywa! Usiłowała dociec, jak to możliwe. Była rozsądną kobietą. Zdawała sobie sprawę, że niepokalane poczęcie jest zjawiskiem unikalnym. Najwyraźniej erotyczny sen o nieznajomym w białym garniturze miał jakieś odniesienia do rzeczywistości. Zadzwonił telefon. Rachel podniosła się niechętnie i przeszła z łazienki do pokoju w kształcie litery L, który pełnił funkcję kuchni, salonu oraz sypialni. Przysiadła na łóżku i podniosła słuchawkę. – Halo? – Mówi Trudy. Cześć, Rachel. Wspaniale, że cię zastałam. Chyba mam dla ciebie pracę. Jeden z naszych dostawców szuka... – Jestem w ciąży. – Co? – Słyszałaś. – Jak to? – Sama nieustannie zadaję sobie takie pytanie. Siedzę tu i usiłuję coś

wykombinować. – Nie wspomniała, że musi prócz tego walczyć z mdłościami i zapanować nad roztrzęsionymi nerwami. – Nie ruszaj się z domu – poleciła Trudy. – Zaraz do ciebie przyjadę. Pół godziny później Rachel usłyszała dzwonek. Nacisnęła guzik domofonu i czekała w korytarzu na charakterystyczny dźwięk zatrzymującej się windy. Otworzyła drzwi, oparła się o framugę i obserwowała swoją przyjaciółkę, idącą pospiesznie w jej stronę. Wysoka, szczupła, rudowłosa Trudy Levin stanowiła doskonały przykład kobiety wyzwolonej i zdeterminowanej. Była ambitna i pewna siebie; odnosiła wielkie sukcesy w branży kosmetycznej. Gdy Rachel przyjechała do Nowego Jorku, na pierwszy rzut oka można w niej było rozpoznać dziewczynę z małego miasteczka. Pewnego dnia zgubiła się w metrze i wówczas niebiosa zesłały jej na pomoc Trudy. Kuta na cztery nogi piękność z Manhattanu pomogła nowicjuszce i zaopiekowała się nią jak kwoka bezbronnym kurczęciem. Od razu przypadły sobie do serca i zostały przyjaciółkami. – To mi się nie mieści w głowie – rzuciła Trudy. Minęła Rachel i wpadła do mieszkania. Zawsze dokądś się spieszyła. Rachel odwróciła się powoli i zamknęła drzwi. – Jeszcze zasuwa i łańcuch – przypomniała Trudy, rzucając wielką torbę na kuchenny stół. Rachel posłuchała z uśmiechem. Przyjaciółka zawsze ją strofowała i nie szczędziła rad, jak uniknąć niebezpieczeństw wielkiego miasta. Rachel wiedziała, że apodyktyczna panna Levin troszczy się na serio o jej bezpieczeństwo, i dlatego bez dyskusji wykonywała polecenia. – Mów, co się stało. Rachel sięgnęła po leżące na kuchennym blacie pudełeczko z testem ciążowym. Z pozornym spokojem podsunęła je Trudy pod nos. – Czysty błękit. – Nie do wiary – jęknęła Trudy. – Ciągle to sobie powtarzam – mruknęła ponuro Rachel. Zajęła się parzeniem herbaty, próbując opanować stargane nerwy. – Czuję się urażona. Wiesz niemal wszystko o mnie i Jake’u. Po każdej randce zdawałam ci szczegółowe sprawozdanie, prawda? Dlaczego mi nie

powiedziałaś, że kogoś masz? – wypytywała naburmuszona Trudy. – Z nikim się nie widuję. – W takim razie... – Sama nie wiem. – Rachel bezradnie pokręciła głową. – Absurd. – Oczywiście. Problem w tym, że nie mam pojęcia, kto jest ojcem. Jedynie tamten sen... – Sen? – Opowiadałam ci, co mi się śniło, pamiętasz? To było wówczas, gdy chorowałam na grypę. – Erotyczny sen o mężczyźnie w białym ubraniu? – Tak. Właśnie ten – potwierdziła Rachel z ironicznym uśmiechem. – Dobrze. Musimy to przemyśleć – stwierdziła Trudy opadając na krzesło. – Napijesz się herbaty? – zapytała Rachel. – Tak. Wrzuć do kubka plasterek cytryny i pół... – Wiem. Pół torebki słodziku. Rachel nakryła do stołu. Na miniaturowym blacie położyła serwetki i łyżeczki. Obok postawiła dzbanek pełen gorącego naparu z herbacianych listków. Z wdzięcznością popatrzyła na Trudy. To prawdziwe szczęście, gdy można komuś zaufać. Rachel zrobiło się lżej na sercu. Gdy usiadły przy stole, napełniły filiżanki i zaczęły pić gorącą herbatę, Trudy położyła rękę na dłoni przyjaciółki. – Opowiedz mi wszystko od początku. – Problem w tym, że początku w ogóle nie pamiętam. Wiem tylko, jaki był koniec. – W takim razie słucham. – To się zdarzyło, gdy zachorowałam. Pamiętasz? – Owszem. Tego dnia moja firma wydała przyjęcie. Promowaliśmy nowe perfumy. Nieco wcześniej złapałaś paskudną grypę. – Tak, lekarz przepisał mi antybiotyk. Czułam się nieco lepiej, ale nie miałam ochoty wychodzić z domu. Mimo to udało ci się mnie namówić, żebym wzięła udział w tym przyjęciu. – Z tego wniosek, że jestem wszystkiemu winna. – Nie opowiadaj bzdur. Po prostu zależało ci, żebyśmy poszły razem na

bankiet. Tłumaczyłaś, że powinnam wyrwać się z domu, poznać nowych ludzi, nawiązać kontakty pomocne w znalezieniu pracy. – Pamiętam. Zostałyśmy prawie do końca. Przyjęcie odbywało się w starej zbrojowni. Był straszny tłok. Rozdzieliłyśmy się i potem długo nie mogłam cię znaleźć. Obeszłam wszystkie sale chyba ze sto razy, ale nigdzie cię nie dostrzegłam. Po prostu zniknęłaś. – W ogóle tego nie pamiętam. – Znalazłam cię wreszcie na schodach. Siedziałaś na stopniu z głową opartą o balustradę, jakbyś drzemała. Wystarczył rzut oka, abym przestraszyła się nie na żarty. Byłaś okropnie blada i skarżyłaś się na mdłości. Natychmiast cię stamtąd zabrałam. Pojechałyśmy do ciebie taksówką. Pamiętasz z tego cokolwiek? – Nie. Wiem, że poszłyśmy na bankiet. Jak przez mgłę przypominam sobie wystrój sali. Piłam coś... To był poncz. – Jakiś idiota go wzmocnił. – Nie czułam smaku. W tym momencie film mi się urwał. – Rachel patrzyła z rozpaczą na przyjaciółkę. Trudy wzięła ją za rękę. Była zatroskana. – Opowiedz mi ten sen. – To bardzo trudne. Nie umiem się w tym rozeznać. – Spróbuj. – Widziałam nieznajomego mężczyznę – oznajmiła Rachel, wzdychając ciężko. – Potem... – Kochaliście się? – Tak – odparła zarumieniona Rachel. – W śnieżnobiałym pokoju? – Tak. – Kiedy miałaś ten sen po raz pierwszy? – zapytała Trudy. – Podczas choroby. Leżałam w łóżku całe dwa tygodnie. Kiedy gorączkowałam, sen wielokrotnie się powtarzał. Po wyzdrowieniu nie miałam go ani razu. – Jak dawno zaczęłaś śnić? – Przed sześcioma tygodniami. – Jak długo trwa ciąża? – zapytała Trudy. – Prawdopodobnie sześć tygodni.

– Zagadka rozwiązana. – Och, Trudy. Przecież to bzdura! – Kochanie, w czasie przyjęcia szukałam cię ponad godzinę. Na pewno z kimś wyszłaś. Trzeba tylko ustalić, kto to był. – Trudy w zamyśleniu gładziła palcem dolną wargę. – Opisz mi mężczyznę ze snu. Może go znam. – Nosił biały garnitur i koszulę. – Bardzo mi pomogłaś – mruknęła kpiąco Trudy. – Przyjęcie odbyło się w połowie czerwca. Był upał. Większość gości miała jasne ubrania. – To był wysoki blondyn o zielonych oczach – dodała Rachel. – Ciekawy rysopis. Rachel przymknęła powieki. Oglądane we śnie obrazy stanęły jej przed oczyma. Zadrżała. – Palił. Miał piękny uśmiech, a w kącikach oczu drobne zmarszczki. Mówił niskim, wibrującym głosem, niczym Harrison Ford. – Rachel spojrzała z nadzieją na przyjaciółkę. – I co? – Sama nie wiem. Pamiętasz coś jeszcze? – Miał cudowne usta. – Co przez to rozumiesz? – wypytywała Trudy. Rachel odwrócił wzrok. – Nie wiem, jak to ująć – mruknęła, zerkając na przyjaciółkę. Czuła, że się rumieni. – Nie czas na fałszywy wstyd, Rachel. Musisz mi podać więcej szczegółów – przekonywała Trudy. – Zaborcze. – Proszę? – Jego usta były gorące i zaborcze. – Dużo pamiętasz z tamtej nocy – odparła Trudy, ze zrozumieniem kiwając głową. – Chyba tak – przyznała jej rację przyjaciółka, z uwagą oglądając swoje paznokcie. – Coś jeszcze przychodzi ci do głowy? – Niewiele. – Rachel przygryzła wargę. – Chwileczkę, pamiętam, że tamten mężczyzna mówił z ledwie wyczuwalnym obcym akcentem. Mógł pochodzić z Francji. – Raczej z francuskiej części Kanady.

– Słucham? Wiesz, o kim mówię? – zapytała z nadzieją Rachel. – Nie jestem pewna, ale rysopis wydaje się znajomy. – Mów prędko. Na miłość boską, Trudy, muszę wiedzieć! – To mój szef. – Niemożliwe! Reid James? – Owszem, Reid James, czyli znacznie odmłodzone wcielenie Roberta Redforda. – O Boże! Byłam przekonana, że to sen. – Najwyraźniej się pomyliłaś – odparła Trudy, spoglądając znacząco na talię przyjaciółki. Reid nie mógł się doczekać końca nudnego zebrania. Niech już będzie po wszystkim! Teraz. Natychmiast! Był śmiertelnie znudzony. Z trudem unosił ciężkie powieki. Czego ci ludzie od niego chcą? Po co tyle gadają? Przecież mogliby powiedzieć krótko, z czym przyszli, i wynieść się do diabła! Oparł podbródek na dłoni i pokiwał głową, udając, że przysłuchuje się dyskusji. Miał nadzieję, że nikt nie zauważy, jak nudzą go wywody podwładnych. Nie miał do pracowników żadnych zastrzeżeń. Problem był poważniejszy. Reid był śmiertelnie znudzony wszystkim, co działo się w jego życiu. Miał trzydzieści pięć lat. Osiągnął sukces, o jakim większość młodych ludzi może tylko śnić. Po dziesięciu latach wytężonej pracy zorganizował przedsiębiorstwo obracające milionami dolarów. Był w centrum zainteresowania. Jedni go podziwiali, inni zawzięcie krytykowali. Gdy osiągnął wszystko, poczuł się zmęczony. Miał dosyć ustawicznej harówki. Pragnął, by inna osoba lub grupa osób przejęła zarządzanie korporacją. Postanowił się wycofać. Myślał o tym, odkąd przed trzema laty umarła jego matka. Udowodnił obojgu rodzicom, że jest kimś. Ojciec oficjalnie uznał Reida za swego potomka dopiero wówczas, gdy młody przedsiębiorca zarobił pierwszy milion dolarów. Reid James postanowił wziąć bezterminowy urlop, ale łatwiej było podjąć decyzję, niż wprowadzić ją w czyn. Ciągle to odwlekał, a przyczyn było wiele: kolejne ważne zebranie, którego nie można opuścić; następny przełom, decydujący o losach korporacji; jeszcze jeden atak nieuczciwej konkurencji. Miał tego dość. Stracił zainteresowanie sprawami przedsiębiorstwa. Czas

z tym skończyć. Natychmiast! Reidowi pozostał do rozwiązania tylko jeden problem. Gdy się z nim upora, będzie mógł odejść. Lękał się jednak, że przyjdzie mu długo szukać tego, czego pragnął. Potrzebował celu, który nada sens jego dalszej egzystencji. – Przepraszam – powiedział, wstając z miejsca. Mówca urwał w pół słowa, ale szef w ogóle się tym nie przejął. W sali zapanowała martwa cisza. – Muszę wyjść – oznajmił i ruszył ku drzwiom. Czuł na sobie zdziwione spojrzenia pracowników. Nikt się nie odezwał. Nie mieli odwagi. Decyzje szefa zawsze były ostateczne. Nikt ich nie kwestionował. Reid szedł w stronę biura. Wcale się nie spieszył. Przystawał, odpowiadając życzliwie na pozdrowienia swych podwładnych. Znał wszystkich z imienia i nazwiska. To było dla niego niesłychanie ważne. Musiał walczyć z uporem, by odzyskać prawo do własnego nazwiska, ale gdy już dopiął swego, postanowił zachować to, które w sierocińcu nadały mu siostry zakonne. Wszedł do biura, w którym urzędowała jego asystentka, Charlotte Mercier, strzegąca gabinetu szefa przed nieproszonymi gośćmi. Była jego prawą ręką. Pilnowała terminów, samodzielnie prowadziła korespondencję i podpisywała listy w imieniu pracodawcy. Reid ufał jej całkowicie i nie miał wątpliwości, że nawet po jego odejściu Charlotte da sobie radę z prowadzeniem firmy. Ilekroć wspominał o takiej ewentualności, asystentka udawała zaniepokojoną, ale na pewno uporałaby się bez jego pomocy z każdą trudną sprawą. Charlotte podniosła głowę znad papierów i podała szefowi plik różowych karteczek, na których zanotowała, kto dzwonił. Reid przejrzał je pospiesznie. Większość z powrotem rzucił na biurko, co oznaczało, że asystentka powinna samodzielnie podjąć decyzje w tych sprawach. Ów prosty rytuał powtarzał się codziennie. Reid niechętnie odpowiadał na telefony. Charlotte sięgnęła po karteczki. Wybrała kilka z nich. Reszta trafiła do kosza. – Kiedy dzwonił Mazelli? – zapytał Reid, spoglądając na jedyną kartkę wartą zainteresowania. – Pół godziny temu. Reid skinął głową. Postanowił jak najszybciej skontaktować się z

prywatnym detektywem nazwiskiem Eddy Mazelli. Facet miał opinię najlepszego w branży, a jednak przez sześć tygodni od podpisania umowy niczego się nie dowiedział. Na jego usprawiedliwienie można było jedynie powiedzieć, że sprawa zlecona przez Reida była wyjątkowo skomplikowana. Reid czuł się bezsilny i to doprowadzało go do furii. Rzadko tracił panowanie nad sytuacją. W tej sprawie od początku jakaś zagadkowa i nieprzewidywalna siła kierowała jego poczynaniami. Daremnie łudził się, że z czasem zapomni o tamtej niezwykłej nocy. Może ciemnowłosa dziewczyna zapadła mu w pamięć, bo od dawna nie spotykał się z kobietami? Nieprawda! Szczerze i otwarcie przyznał w duchu, że po raz pierwszy w życiu poznał tak wyjątkową istotę. Chwile spędzone z tajemniczą nieznajomą wydały mu się cudowną bajką. Śliczna brunetka emanowała wewnętrznym spokojem, nie przejmowała się konwenansami, była pełna radości życia, łagodna, kobieca, urocza, namiętna i... kochająca. Nie sądził, że są na świecie takie kobiety. Był przerażony, gdy o tym myślał. Kochali się z pasją, ale nie robili przecież nic szczególnego. Problem nie w tym, jak doszło do miłosnego zbliżenia; najważniejsze były odczucia zrodzone w sercach przypadkowych kochanków. Reid zapomniał o całym świecie, gdy nieznajoma dziewczyna znalazła się w jego ramionach. Wiedział, że takie rzeczy się zdarzają, ale sam nigdy tego nie doświadczył, chociaż miał wiele kobiet. W pierwszej chwili poczuł strach, lecz wkrótce ogarnęła go wielka radość, a potem ogromna niecierpliwość, z którą nadal się borykał. Dziewczyna zniknęła. Opuścił ją tylko na moment, by przynieść coś do picia. Gdy wrócił, nie zastał już w holu tajemniczej nieznajomej. Rozpłynęła się w powietrzu. Często zadawał sobie pytanie, czy spotkał ją na jawie, czy we śnie. W końcu doszedł do przekonania, że naprawdę była w białej sypialni. Poduszka nadal pachniała jej perfumami. Gdy nadeszła pora, by zmienić pościel, Reid zachował się jak kompletny idiota i zabronił sprzątaczce dotykać łóżka. Zrobił Bogu ducha winnej kobiecie awanturę i uspokoił się dopiero wtedy, gdy potulnie wyszła z sypialni. Nieznajoma była kobietą z krwi i kości. Ta myśl... wspomnienie o cudownej kochance nie dawało mu spokoju. Z pewnością istniała naprawdę.

– Proszę mnie połączyć z Mazellim – polecił sekretarce i ruszył ku drzwiom gabinetu. – Czeka tam Trudy Levin – oznajmiła Charlotte, podnosząc słuchawkę. – Czego chce? – zapytał Reid, kładąc dłoń na klamce. – Nie mówiła. Koniecznie chce z tobą porozmawiać. Twierdzi, że sprawa jest ważna – odparła asystentka, wzruszając ramionami. Szef pokiwał głową. – Zaraz się dowiem, o co chodzi. Czekam na połączenie z Mazellim. Reid James otworzył drzwi gabinetu. – Trudy przyprowadziła jakąś dziewczynę – dodała Charlotte. – Cześć, Reid. – Trudy powitała szefa uśmiechem. James ucieszył się na jej widok. Lubił tę dziewczynę i wysoko oceniał jej pracę. Była zdolna, uczciwa, ambitna. Te cechy były dla niego bardzo ważne. Sam je również posiadał. Tak mu się przynajmniej wydawało. – Witaj, Trudy – odrzekł, podchodząc do biurka. – W czym mogę ci pomóc? Kątem oka dostrzegł ciemnowłosą kobietę stojącą przy oknie. Odsunęła ręką zasłonę i podziwiała wspaniałą panoramę miasta. Nagle odwróciła głowę i spojrzała na niego przez ramię. Reid zamrugał powiekami, jakby oślepił go blask słońca tworzący wokół twarzy nieznajomej świetlistą aureolę. Coś ścisnęło go za gardło, gdy pojął, kto przed nim stoi. – Rachel – szepnął zdławionym głosem. Trudy westchnęła głęboko. Reid spojrzał na nią z roztargnieniem. – Widzę, że nie muszę was sobie przedstawiać – stwierdziła panna Levin.

ROZDZIAŁ DRUGI – Wiesz, jak się nazywam? – Znam tylko imię. Wcale się nie zmieniła. Wszystko, prócz nastroju, było w niej takie same. Tamtego wieczoru zdawała się wesoła, beztroska, pogodna. Teraz stała przed nim kobieta zdenerwowana, pełna obaw, zakłopotana. Jedynie oczy pozostały identyczne: szare tęczówki z ciemniejszą obwódką – niemal w kolorze włosów. – Mazelli na linii – oznajmiła Charlotte przez wewnętrzny telefon. Reid podszedł do aparatu, nie odrywając wzroku od Rachel, jakby się lękał, że ponownie straci ją z oczu. – Tak? – rzucił podnosząc słuchawkę. Nerwowo uderzał palcami w blat biurka. Słuchał przez moment swego rozmówcy. – Dobrze. Niech mi pan wyśle rachunek. – Popatrzył Rachel prosto w oczy. – Rozumiem. W porządku. Nie będzie mi pan więcej potrzebny. Reid odłożył słuchawkę. Przez chwilę stał nieruchomo, wpatrując się w Rachel, jakby zobaczył ducha. Dziewczyna nie była w stanie oderwać od niego wzroku. – Mimo wszystko przedstawię was sobie – mruknęła Trudy. – Rachel Morgan. Reid James. – Witaj – powiedziała półgłosem Rachel. – Niesamowite! Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Po tym, co zrobiłaś? – Nie rozumiem. – Zdezorientowana Rachel wodziła spojrzeniem od Trudy do Reida. – Czym cię uraziłam? Reid zaniemówił. Stał przez moment z otwartymi ustami, nie mogąc wykrztusić słowa. Zacisnął wargi, gdy przemknęło mu przez myśl, że wygląda okropnie głupio. – Kpisz ze mnie, prawda? – Nie – odparła Rachel, wolno kręcąc głową. – Czy możesz na chwilę zostawić nas samych? – powiedział Reid do Trudy. – Nie jestem pewna, czy to rozsądne – zawahała się. – Rachel nie przywykła do twoich wybuchów złości. Wyglądasz w tej

chwili na potencjalnego mordercę. – Idź i przestań się martwić. Od dawna nie rzucam się rozmówcom do gardła. Kobiety są przy mnie całkiem bezpieczne. – Chyba jednak zostanę – oznajmiła Trudy, spoglądając na szefa z pobłażliwym uśmiechem. – Lepiej nie. To bardzo osobista sprawa. – Domyślam się, o co chodzi – mruknęła Trudy. – Czyżby? – odparł Reid, unosząc brwi. – To ciekawe, ponieważ ja sam jestem całkiem zdezorientowany. Z trudem panował nad sobą. Ogarnęła go wściekłość. Czuł, że lada chwila wybuchnie. – Możesz iść – wtrąciła Rachel. Trudy popatrzyła na nią z niepokojem. Dziewczyna drżała jak liść na wietrze. – Proszę, zostaw nas samych. – Zgoda. – Trudy podeszła do drzwi. – Czekam w sąsiednim pokoju. Zawołaj mnie, gdyby coś było nie tak. – Przystanęła położywszy rękę na klamce i rzuciła Reidowi porozumiewawcze spojrzenie. – Ty również możesz na mnie liczyć, szefie. Gdy Trudy wyszła, Reid okrążył biurko i dotknął stylowego fotela ustawionego w pobliżu. – Usiądź – powiedział cicho. Dziewczyna stała bez ruchu. Reid dodał: – Proszę. Przywykł do wydawania poleceń i rzadko używał tego słowa. Starał się bardziej niż zwykle, bo chciał zrobić na Rachel dobre wrażenie. Nie mógł dopuścić, by po raz drugi przestraszyła się i uciekła. Nie miał pojęcia, czemu poprzednio zniknęła. Trzeba się natychmiast dowiedzieć, kim właściwie jest ta ciemnowłosa dziewczyna i co się z nią stało tamtego wieczoru. Nie zamierzał po raz wtóry kusić losu. – Proszę – powtórzył z naciskiem. Rachel w końcu go posłuchała. Zbliżyła się do fotela i usiadła. Reid zajął miejsce na kanapie. Oddzielał ich tylko wąski blat stolika. – Czy możesz mi powiedzieć, co zaszło tamtej nocy? – poprosiła cicho Rachel. Siedziała wyprostowana. Dłonie ułożyła na kolanach.

– Chciałem ci zadać to samo pytanie. – Reid uniósł brwi. Dziewczyna pokręciła głową. – Nie wiem. Do niedawna sądziłam, że to był tylko sen – odparła cicho. – Sen? – Tak. Zrozum, byłam wtedy poważnie chora. Po tamtym przyjęciu dwa tygodnie walczyłam z grypą. Wieczorem bardzo źle się poczułam. Zemdlałam pod koniec bankietu. Nie pamiętam, co się działo. Trudy mi powiedziała, że ty wydałeś to przyjęcie. – Owszem. To była promocja nowych perfum. Wynajęliśmy dawny arsenał. Tam cię poznałem – opowiadał, starannie dobierając słowa. – Długo rozmawialiśmy. – Tak? O co tu chodzi? Dlaczego Rachel twierdzi, że niczego nie pamięta? – Wyszliśmy razem. – Patrzyła na Reida szeroko otwartymi oczyma. Pochyliła się w jego stronę i kiwnęła głową, zachęcając, by mówił dalej. – Poszliśmy na spacer i wkrótce dotarliśmy do mojego mieszkania. Nic z tego nie pamiętasz? – Nie – odparła cicho. – Co było dalej? – Poszliśmy na górę. – Do twego mieszkania? – Tak. Oglądałaś salon. – A potem? – Weszliśmy do sypialni. Rachel spuściła wzrok. Czuła, że się rumieni. – Spójrz na mnie – zachęcił ją Reid. Podniosła oczy. – Naprawdę sobie tego nie przypominasz? – Niestety. Brałam wówczas antybiotyki. Wypiłam trochę ponczu... – Jakiś idiota wlał do wazy sporo alkoholu. – Trudy mi o tym wspomniała. Nie mam pewności, czy lekarstwa i alkohol tak na mnie podziałały, ale tamten wieczór jest czarną dziurą. – Miałem wrażenie, że czujesz się doskonale – wtrącił Reid. – Byłaś niezwykle ożywiona, promienna. – Pozory mylą. – Pamiętasz, jak się kochaliśmy?

– Nie... Dopiero później wróciły do mnie strzępy wspomnień. Sądziłam, że to sen. – Już o tym wspomniałaś. Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie? Rachel westchnęła ciężko. Dygotała na całym ciele. Musiała usiąść prosto w fotelu i zacisnąć ręce na oparciach, by opanować drżenie. – Dokonałam pewnego odkrycia. – Mianowicie? – zapytał Reid. – Spodziewam się dziecka. Reid nie odrywał wzroku od jej twarzy. Do tej chwili sądził, że żadna wiadomość nie wstrząśnie nim bardziej od nagłej wizyty tej dziewczyny. Mylił się. Zachował wprawdzie kamienną twarz, ale serce waliło mu tak, jakby miało lada chwila wyskoczyć z piersi. – Przyszłaś tu, by mi powiedzieć, że jestem ojcem tego dziecka? – To jedyne rozsądne wyjaśnienie – odparła. – Przychodzi mi do głowy kilka innych możliwości. Rachel zacisnęła dłonie w pięści. Trzeba zachować spokój i kontrolować emocje. Jej położenie i tak było wyjątkowo kłopotliwe. Trudno się dziwić, że Reid przyjął usłyszaną wiadomość z niedowierzaniem. Miał prawo znać prawdę, choćby trudno mu było w nią uwierzyć. – Domyślałam się, że taka będzie twoja reakcja – stwierdziła, zwilżając językiem suche wargi. – Nie sądzę, żebyś umiała przewidzieć moją reakcję – mruknął opryskliwie i lekceważąco. – Wręcz przeciwnie. Uznałeś, że przyszłam tu po pieniądze. Mylisz się. Niczego od ciebie nie chcę. – Rachel wstała. – Trudy i ja przeanalizowałyśmy fakty i odtworzyłyśmy wydarzenia tamtego wieczoru. Poprosiłam, żeby mnie tu przyprowadziła. Sądziłam, że masz prawo znać prawdę. To wszystko. – Rachel ruszyła w stronę drzwi. – Nie będę cię więcej nachodzić. – Stój – rzucił Reid tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Proszę sobie zapamiętać, że nie jestem pańską podwładną. Nie będzie mi pan rozkazywać – oświadczyła zimno. – Wróć. – Rachel stała nieruchomo jak posąg. Reid zacisnął zęby i dodał: – Proszę. Stała przy drzwiach, spoglądając w zielone oczy rozjarzone dziwnym

blaskiem. Intensywność tego spojrzenia przyciągała jak magnes. Rachel zrobiła parę kroków w stronę Reida. – Nie mam ci nic więcej do powiedzenia – stwierdziła kategorycznie. – Być może. Ja natomiast chciałbym z tobą spokojnie porozmawiać, o ile nie masz nic przeciwko temu. – Słucham. – Zapalisz? – rzucił Reid, wyjmując papierośnicę, ale natychmiast się zreflektował. – Oczywiście, że nie. Ten nałóg jest ci obcy. Spróbowałaś papierosa jako szesnastolatka i zrobiło ci się niedobrze. Rachel wyprostowała się dumnie. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Opowiadała Reidowi o swoim życiu. Zwierzała się. Na pewno sporo o niej wiedział, a tymczasem dla niej ten przystojny mężczyzna był jedynie postacią z prasowej kroniki towarzyskiej i opowieści Trudy. Znała go z cudzych relacji. Jedno wiedziała na pewno: był ojcem jej dziecka. Niespodziewanie zachwiała się na nogach. – Chyba powinnam usiąść – oznajmiła słabym głosem i podeszła do skórzanego fotela ustawionego przy biurku. – Napijesz się kawy albo herbaty? – zapytał Reid. – Poproszę o filiżankę herbaty. Reid przycisnął guzik wewnętrznego telefonu i wydał polecenie. – Nie wyglądasz najlepiej – oznajmił zatroskanym głosem. – Nic mi nie jest. To zawrót głowy. – Podniosła na niego oczy. – Wszyscy mówią, że tak często bywa w moim stanie. Reid skinął głową, zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko dymem. Charlotte przyniosła na tacy herbatę w prześlicznej filiżance z chińskiej porcelany. Tego serwisu używała jedynie wówczas, gdy w gabinecie Reida gościli bardzo ważni kontrahenci lub politycy. Szef rzucił asystentce zdumione spojrzenie. Charlotte uśmiechnęła się tajemniczo jak Mona Lisa, co dowodziło, że sporo wie. Niech diabli porwą Trudy! Ta dziewczyna ma długi język. Trzeba ukrócić plotki, bo w przeciwnym razie, nim wybije piąta, wszyscy pracownicy będą znali osobliwą nowinę. – Dziękuję – powiedziała Rachel, biorąc filiżankę z rąk Charlotte. – Na zdrowie, kochanie – odparła asystentka. – Proszę mnie wezwać, jeśli

będzie pani czegoś potrzebowała. – Zostaw nas samych, Charlotte – polecił Reid. Sekretarka uśmiechnęła się i popatrzyła znacząco na szefa, który rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie i wymownie pokręcił głową. Potem zaczął się ukradkiem przyglądać siedzącej przy biurku Rachel. Mimo woli poczuł wzruszenie. Tak było zawsze, ilekroć o niej myślał. Przypomniał sobie wieczór sprzed sześciu tygodni. Miał wtedy za sobą trudny dzień. Gdy o piątej skończył urzędowanie, głowa pękała mu z bólu. Nie miał ochoty jechać na bankiet promujący nowe perfumy jego firmy, ale w końcu dał się przekonać. Przez jakiś czas krążył po salach arsenału, ściskał dłonie znajomych i wdzięczył się do dziennikarzy. Goście wyjątkowo dopisali. W salach bankietowych panował wielki tłok. Przyjęcie odbywało się w starej zbrojowni wynajętej specjalnie na ten cel. Budynek stał niedaleko miejsca, gdzie mieszkał Reid. Gospodarz przyjęcia odczuwał silną pokusę, by wymknąć się niepostrzeżenie. Wtedy ujrzał piękną nieznajomą. Jak w romantycznym filmie, ich oczy spotkały się ponad głowami nieprzeliczonych gości. Reid, niewiele myśląc, podszedł do dziewczyny, która uśmiechnęła się do niego. Natychmiast zapomniał o bólu głowy. Rozmawiali o wszystkim i o niczym – jak to na przyjęciu. Reid co chwila wybuchał śmiechem, ubawiony dowcipami ciemnowłosej nieznajomej. Niełatwo było go rozśmieszyć, ale tamtej nocy stał się cud. Poprosił, by zaczerpnęli świeżego powietrza. Rachel nie miała nic przeciwko temu. Wyszli, nie zwracając niczyjej uwagi. Noc była gorąca i wilgotna. Gdy minęli kilka przecznic, ogarnęło ich zmęczenie. Reid machinalnie ruszył ku swemu domowi. Gdy znaleźli się w pobliżu, zaproponował, by weszli na górę i napili się czegoś dla ochłody. Nowa znajoma chętnie na to przystała. Pogrążony we wspomnieniach, Reid nie odrywał wzroku od Rachel, która małymi łykami piła gorącą herbatę. Patrzyła na niego przez delikatną mgiełkę unoszącą się znad filiżanki. Reid znowu poczuł koło serca znajome ciepło. Tamtego wieczoru doznawał podobnego wzruszenia. Rachel była taka... naturalna. Niczego nie udawała. Rozmawiali, jakby ich łączyły długie lata znajomości. W pewnej chwili zachwyciła się wystrojem salonu. Reid postanowił jej pokazać całe mieszkanie. W końcu dotarli do sypialni. Na widok ogromnego łoża Rachel

zaczęła sobie kpić z jego właściciela. Reid zachęcił ją, by sama się przekonała, że jest bardzo wygodne. Rachel bez oporów wyciągnęła się na białej jedwabnej pościeli. Ich spojrzenia znowu się spotkały. Reid poczuł nieprzezwyciężoną potrzebę, by podejść bliżej. Usiadł na posłaniu. Rachel nie okazała zakłopotania. Reid pochylił się i pocałował ją. To mu się wydawało całkiem naturalne. W tej samej chwili zapomniał o całym świecie. Czas, miejsce, okoliczności straciły dla niego znaczenie. Nie panował nad sobą. Kochali się bez najmniejszych zahamowań, z radością i zadowoleniem – jakby byli ze sobą od lat. Reid nie potrafił zapomnieć tamtej nocy. Był przekonany, że tamto doznanie było dla Rachel równie wyjątkowe jak dla niego. Nie umiał przyjąć do wiadomości, że zapomniała, co razem przeżyli. Czyżby Rachel prowadziła z nim jakąś grę? Reid nie umiał odpowiedzieć na pytanie. Trzeba sprawdzić tę dziewczynę. Była przyjaciółką Trudy, co świadczyło na jej korzyść. Panna Levin pracowała u niego od dawna i cieszyła się zaufaniem szefa. Scenariusz dotyczący rzekomego ojcostwa był Reidowi dobrze znany. Usłyszał kiedyś podobną nowinę. Wtedy był już ważną figurą i swoje życiowe sprawy mógł załatwiać jak należy. Miał dwadzieścia parę lat, gdy pewna kobieta usiłowała mu wmówić, jakoby spłodził z nią dziecko. Reid poddał się koniecznym badaniom, udowodnił, że powódka kłamie, i wygrał proces. Cała sprawa kosztowała go mnóstwo pieniędzy i upokorzeń. Od tamtej pory wiązał się z kobietami rzadko i niechętnie. Było ich w jego życiu coraz mniej, chociaż gazety rozpisywały się o rzekomych romansach przystojnego milionera. Doszło do tego, że całymi miesiącami zachowywał dobrowolną wstrzemięźliwość. Ilekroć decydował się na erotyczną eskapadę, dbał skrupulatnie, by nie miała żadnych nieprzewidzianych konsekwencji. Zdawał sobie jednak sprawę, że prezerwatywy bywają zawodne. Tego rodzaju niespodzianka spotkała jego rodziców. Reid James czuł się winny wobec Rachel. Nie powinien był na początku rozmowy podawać w wątpliwość jej prawdomówności. – Lepiej się czujesz? – zapytał, gdy postawiła na tacy pustą filiżankę.

– Tak. Herbata dobrze mi zrobiła. – Podniosła oczy na Reida. – Czy mam coś jeszcze wyjaśnić? – Jeśli to, co mówisz, jest prawdą... – Zaręczam, że tak. – Powinienem chyba zapytać, jak zamierzasz postąpić. Rachel bawiła się delikatną filiżanką. – Istnieją rozmaite... możliwości – odparła cicho. – Wiem. Postanowiłaś już, co zrobisz? – Nie – powiedziała dziewczyna, wolno kręcąc głową. Podniosła wzrok i spojrzała na Reida. Długo patrzyli sobie w oczy. Czytali w nich pytania, na które nie potrafili jeszcze odpowiedzieć. Reid zgasił papierosa. – Mogę ci pomóc w podjęciu decyzji? – Czy to oznacza, że mi wierzysz? – Sam nie wiem – odparł, siadając w fotelu. – W takim razie dlaczego chcesz wiedzieć, jak zamierzam postąpić? Wkrótce opuszczę twój gabinet i pewnie się więcej nie zobaczymy. Przyrzekam, że nie będę cię nachodzić. – Istnieje spore prawdopodobieństwo, że mówisz prawdę – odparł rzeczowo Reid. – W takim wypadku nie pozwolę, żebyś mnie odsunęła na margines, Rachel. Zrobię, co do mnie należy. Poważnie traktuję swoje obowiązki. – Nie jesteś za mnie odpowiedzialny. Potrafię zadbać o siebie i dziecko. – Zobaczymy. – Czy zamierza pan mnie śledzić, żeby się o tym przekonać, panie James? – rzuciła drwiąco. Świadomie użyła formy grzecznościowej. Reid wstał. – Szczerze mówiąc, już wynająłem prywatnego detektywa. Poleciłem mu ciebie odnaleźć. Nie mów do mnie per pan. Taki oficjalny ton jest nie na miejscu po tym, co między nami zaszło, prawda? Wiesz, że mam na imię Reid. – Zawahał się i popatrzył dziewczynie prosto w oczy. – Tamtej nocy... powtarzałaś je bez przerwy. – Nie pamiętam – wyjąkała. Reid okrążył biurko i podszedł do Rachel, która podniosła wzrok. Miał dziwny wyraz twarzy, a jego oczy lśniły niezwykłym blaskiem. Położył ręce na oparciu fotela, tak że dziewczyna była niemal unieruchomiona.

– W takim razie odświeżę ci pamięć. Dotknął ustami jej warg. Rachel siedziała zupełnie nieruchomo, lecz nie próbowała się opierać. Przymknęła oczy, gdy zaczął ją całować. Pod wpływem nagłego impulsu rozchyliła wargi i poddała się pieszczocie języka. Oboje wiedzieli, że między kochankami tak właśnie powinno być. Reid czuł się jak alkoholik po długiej abstynencji. Wreszcie mógł się rozkoszować smakiem warg Rachel. Serce biło mu w piersi jak oszalałe. Pocałunek stawał się coraz bardziej zaborczy, z każdą chwilą namiętniejszy. Rachel wydała jęk, który dźwięczał Reidowi w głowie, w sercu, w duszy jak najpiękniejsza muzyka. Ramiona, na których się opierał, drżały z wysiłku. Poczuł dziwną słabość, którą lękał się nazwać. Niespodziewanie ogarnął go lęk. Przerwał pocałunek, ale się nie odsunął od Rachel. Patrzyli sobie w oczy. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Oddechy były urywane jak po długim biegu. – Przepraszam – szepnął. Rzadko poczuwał się do winy. Nie miał pojęcia, czemu prosi Rachel o przebaczenie. Wiedział tylko, że musi to zrobić. – Dlaczego mnie pocałowałeś? – zapytała, opuszkami palców dotykając spuchniętych warg. Reid zacisnął pięści i zrobił krok do tyłu. Potrząsnął głową, jakby z trudem wracał do rzeczywistości. Nie znał odpowiedzi na pytanie Rachel. – Chciałem tylko sprawdzić, czy doznania, które sama uważałaś dotychczas za sen, nie są przypadkiem wytworem mojej wyobraźni. Rachel skinęła głową. Wiedziała, co Reid chce przez to powiedzieć. Usiłował przekonać samego siebie, że przeżycia tamtej pamiętnej nocy były dla nich obojga czymś więcej niż tylko przyjemnym epizodem po nudnym przyjęciu. Nie myśleli teraz o dziecku. Rachel nurtował tylko jeden problem, podobnie jak Reida. Chciała mieć namacalny dowód, że kochała się z tym mężczyzną na jawie, a nie we śnie. Namiętny pocałunek stanowił dla obojga dostateczne potwierdzenie. Rozległo się pukanie do drzwi. Trudy wsunęła głowę do gabinetu. – Żyjecie oboje? – zapytała kpiąco. – Tak – odparł Reid, idąc w stronę biurka. – Jesteśmy cali i zdrowi. – Mogę wejść? – rzuciła Trudy. – Oczywiście – odparła skwapliwie Rachel. Popatrzyła wymownie na

Reida, by dać mu do zrozumienia, że temat uważa za wyczerpany. Badawcze spojrzenie zielonych oczu dowodziło czegoś zupełnie innego. – Sądzę, że wszystko już omówiliśmy... – powiedziała niepewnie. – Mogę do ciebie zadzwonić? – zapytał Reid. – Raczej nie... – Rachel wodziła spojrzeniem od Trudy do Reida. – Cóż, odezwij się, jeżeli masz ochotę. – Zadzwonię. – Doskonale. – Odwiozę cię do domu – stwierdziła Trudy, podchodząc do przyjaciółki. Zerknęła na swego szefa. – Chyba nie będę ci tu potrzebna? Reid pokręcił głową. Odprowadził gości do drzwi. Rachel odwróciła się niespodziewanie. Była zakłopotana, ale wyciągnęła rękę. – Do widzenia... Reid. – Dzięki za wizytę – powiedział uprzejmie i uścisnął podaną mu dłoń. Zrobił to spokojnie, z pozorną obojętnością, ale zielone oczy nadal lśniły dziwnym blaskiem. Rachel nie wiedziała, co o tym myśleć. Może Reid sam nie potrafi się rozeznać w swoich uczuciach? Pożegnała go słabym uśmiechem. Reid długo stał, patrząc na drzwi wiodące do korytarza, za którymi zniknęła Rachel oraz Trudy. Charlotte daremnie czekała, aż szef się odezwie i wyda jej polecenia. Po chwili wróciła do pisania na maszynie. Znajomy odgłos wyrwał Reida z zamyślenia. – Charlotte – rzucił, idąc w stronę gabinetu. – Połącz mnie z Mazellim. Rachel poszła do lekarza, który potwierdził wyniki próby ciążowej. Pierwszy tydzień sierpnia zszedł jej na rozmyślaniach. Należało wszystko przeanalizować. W rozmowie z Reidem podkreśliła, że istnieje kilka ewentualności. Trzeba było szybko dokonać wyboru. Czasy się zmieniły. Nie było żadnego przymusu. Mimo to czuła, że decyzja praktycznie już została podjęta. Rachel skończyła trzydzieści lat. Nie był to podeszły wiek, ale trudno udawać nastolatkę. Idealna pora na urodzenie dziecka. Gdyby wyszła za Toma, właśnie teraz myśleliby o powiększeniu rodziny. Do małżeństwa jednak nie doszło. Od tamtej pory żaden inny kandydat do ręki Rachel nie pojawił się na horyzoncie. Niespodziewanie stanął jej przed oczyma Reid James. Skarciła się w

duchu. Trzeba szybko o nim zapomnieć. Ten mężczyzna jej nie ufał. Rachel nie miała sił i ochoty, by zabiegać o względy tego gbura. Przez całe życie usiłowała pozyskać sobie innych ludzi. Zabiegała o ich miłość. Gdyby miała znowu czynić podobne starania, Reid James byłby ostatni na liście kandydatów. Stanęły jej przed oczyma tytuły artykułów poświęconych przystojnemu milionerowi. Kolorowe magazyny często o nim pisały. Trudy chętnie podtykała je swojej przyjaciółce. Wszędzie nazywano Reida doskonałą partią. Był kawalerem, do którego wzdychały wszystkie zamożne panny na wydaniu. Rachel skrzywiła się z niesmakiem. Jak mógł pomyśleć, że chciała wyłudzić od niego pieniądze! Też coś! Gdyby naprawdę goniła za forsą, sprzedałaby skandalizującą opowieść o swoim romansie jednemu z brukowców. Za krótki wywiad dostałaby kupę forsy. Na szczęście dla Reida, nie szukała taniej popularności. Mogła polegać tylko na sobie. Trzeba uporać się z życiowym problemem. Reid James twierdził, że chce z nią jeszcze porozmawiać, ale Rachel podjęła decyzję, nie oglądając się na przystojnego uwodziciela. Postanowiła urodzić i wychować jego dziecko. Inne rozwiązania nie wchodziły w grę. Zdawała sobie sprawę, że nie będzie jej łatwo. Odziedziczyła po matce niewielką sumę, ale było oczywiste, że pieniądze stopnieją błyskawicznie, o ile nie podejmie pracy. Rachel czuła się w Nowym Jorku jak ryba w wodzie, ale życie w wielkim mieście było kosztowne. Nawet gdyby Reid zechciał jej pomóc, z trudem wiązałaby koniec z końcem. Niechętnie rozważała tę ostatnią możliwość. Przeczuwała, że gdyby pozwoliła pewnemu siebie milionerowi wkroczyć w swoje życie, wkrótce zacząłby samowolnie decydować o losach jej i dziecka. Nie chciała się grzać w blasku jego sławy. Była przekonana, że i maleństwu takie rozwiązanie nie wyszłoby na dobre. Ceniła własną niezależność i postanowiła jej strzec. W obecnej sytuacji najlepszym rozwiązaniem był powrót do Ohio, do rodzinnego domu. Rachel poczuła skurcz w żołądku na samą myśl o takiej możliwości. Jej ojciec ożenił się powtórnie dwa miesiące po śmierci pierwszej żony. Córka długo nie mogła mu tego wybaczyć. Z czasem doszli do porozumienia, ale nie było między nimi serdeczności. Decyzja o powrocie do domu okazała się dla Rachel bardzo trudna.

Niełatwo uwolnić się od wspomnień. Matka Rachel chorowała ciężko przez dwa lata. Córka pielęgnowała ją z prawdziwym oddaniem. Związek państwa Morgan od początku nie należał do udanych, ale gdy nieszczęsna kobieta podupadła na zdrowiu, ujawniły się najgorsze cechy charakteru jej męża. Czuł się nieswojo w domu, gdzie rytm codziennych zajęć wyznaczała choroba. Spędzał tam niewiele czasu. Ciężar odpowiedzialności przerzucił na barki córki. Rachel nie czuła się wykorzystywana. Bardzo kochała matkę, podtrzymywała ją na duchu w chorobie, a po śmierci wspominała z czułością. Niestety, dobrowolne poświęcenie kosztowało ją nie tylko dwa lata życia. Tom, który początkowo bez sprzeciwu godził się na przesuwanie daty ślubu, po dwóch latach stracił wreszcie cierpliwość i znalazł kobietę gotową poświęcić mu znacznie więcej czasu niż pochłonięta wieloma obowiązkami narzeczona. W dzień po pogrzebie matki Rachel usłyszała od Toma, że pokochał inną dziewczynę, z którą postanowił się ożenić. Dla Rachel śmierć matki i niemal jednoczesne zerwanie zaręczyn było ciosem ponad siły, ale jakoś się pozbierała. Dwa miesiące później ojciec przedstawił córce swoją przyjaciółkę i oznajmił, że wkrótce ją poślubi. Nowa żona miała zamieszkać w ich domu – tam gdzie żyła i umarła matka Rachel. Straciła cierpliwość. W dniu ślubu wygarnęła ojcu, co o nim myśli. Po kłótni, która wtedy nastąpiła, oboje byli wściekli i rozdygotani. Zrodziła się między nimi nienawiść. Tak przynajmniej sądziła wówczas Rachel. Tego samego dnia wyprowadziła się z domu. Zamieszkała na krótko u szkolnej koleżanki. Nowy Jork był dla niej idealnym schronieniem. Mogła zniknąć w tłumie i zapomnieć o życiowych porażkach. Wkrótce na nowo odkryła w sobie wolę życia. Czasami miała wrażenie, że matka czuwa nad nią z daleka. Bez trudu znalazła pracę w niewielkiej filii znanego domu mody. Dyplom studium dla projektantów okazał się dobrą rekomendacją. Jej modele i wiedza o tkaninach zyskały spore uznanie. Znalazła wygodne lokum, poznała Trudy. Po raz pierwszy od paru lat miała wrażenie, że odzyskuje życiową równowagę. Niespodziewanie wszystko runęło jak domek z kart. Rachel straciła pracę. Zarząd firmy podjął decyzję o redukcji zatrudnienia. Postanowiono zwolnić pracowników o najkrótszym stażu; na pierwszy ogień poszła Rachel. Od