Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony239 018
  • Obserwuję256
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań152 173

Amber Kell - My Man Declan

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Amber Kell - My Man Declan.pdf

Ankiszon EBooki Mobi MOBI 7
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 81 stron)

~ 1 ~

~ 2 ~ Rozdział 1 Declan West posprzątał pokój, wstrząsnął poduszki i sprawdził czy ani odrobina kurzu nie zdobiła jakiejkolwiek powierzchni. Po trzecim przeglądzie sprawdzania, że wszystko leży na swoim miejscu, posłał pokojowi zadowolone kiwnięcie. Ze swoimi chwilowo zaspokojonymi skłonnościami obsesyjno-kompulsywnymi, Declan wyszedł z biura swojego mistrza i kierował się do frontowych drzwi. Zegar wybił północ, kiedy dotarł do drewnianych dwuskrzydłowych drzwi. Bez sprawdzenia przez dziurkę czy zerknięcia przez frontowe okna, otworzył z szarpnięciem drzwi, kiedy właśnie jego mistrz, Phoenix Moorhaven, wchodził po schodach. - Dobry wieczór, Declan – powiedział Mistrz Phoenix swoim głębokim, ciepłym głosem. - Technicznie jest poranek, sir – poprawił go automatycznie Declan, jak to robił każdego dnia o tym czasie. Bycie dokładnym nie było umiejętnością, którą wampir przestrzegał. - Tak jest – zgodził się Mistrz Phoenix, a jego złote oczy błyszczały rozbawieniem. - Jak możesz pozwalać swojemu słudze odszczekiwać ci się w ten sposób! – zakpiła z Declana jasnowłosa dama u ramienia Mistrza Phoenix’a. - Uważaj na swoje zachowanie, kochana. Mogę być przywódcą wampirów, ale to Declan jest panem mojego domu – zrugał ją Mistrz Phoenix. Jego ton mógł być łagodny, ale wyraz twarzy zrobił się zimniejszy niż koło podbiegunowe. Declan bez komentarza wziął płaszcz swojego pana. Opinia jednej blond ladacznicy nic dla niego nie znaczyła. Mistrz Phoenix wypieprzy ją, wyssie i wyrzuci o wschodzie słońca. Nigdy zbyt długo nie trzymał swojego jedzenia. Tak daleko jak Declan mógł powiedzieć, jego pan nie był zainteresowany żadnymi ludźmi, mężczyznami czy kobietami, poza żywieniem się. A szkoda, ponieważ Declan nie miałby nic przeciwko znalezieniu się w menu. - Pokój jest dla ciebie przygotowany, sir – ponaglił Declan, chcąc już pozbyć się wampirów ze swojej drogi, żeby mógł dokończyć swoje poranne rytuały.

~ 3 ~ Ciepły uśmiech Mistrza Phoenix’a, taki, który zachowywał tylko dla Declana, złagodził jego rozdrażnienie. Mógł jedynie być służącym, ale Declan wiedział jak bardzo wampir doceniał dobre prowadzenie swojego gospodarstwa. Zadowolenie Mistrza Phoenix’a z pracy Declana było okazywane w wielu dodatkach, jakie Declan znajdował w swojej wypłacie. - Dzień dobry, Mistrzu Lorrie. Nie od razu pana zauważyłem, proszę przyjąć moje przeprosiny. – Declan powitał towarzysza swojego pana wampira. Lorrie Bellows, drugi w rządzeniu w radzie wampirów, przyjaźnie kiwnął Declanowi głową. - W porządku. Wiem, że nie istnieję, dopóki nie obsłużysz Moora. Declan przyznał Lorriemu jeden ze swoim rzadkich uśmiechów. Lorrie zdobył sobie jego szacunek bez wykorzystywania górnolotnych pochlebstw. Zawsze znalazło się kilku takich, którzy próbowali dostać się do Mistrza Phoenix’a przez jego cenionego służącego, zmuszając Declana do marnowania jego cennego czasu na zwracanie im ich prezentów i łapówek. Uczciwość Declana nie była na sprzedaż. - Mogę zabrać twój płaszcz, sir, i ten twojej towarzyszki? Oboje przekazali swoją drogą odzież. Kąsek Mistrza Phoenix’a na ten wieczór nie kłopotał się założeniem żakietu, prawdopodobnie martwiąc się, że ukryje swój dekolt. Declan mógłby jej powiedzieć, że wampirowi bardziej chodziło o jej krew niż piersi, jednak zachował milczenie. Nigdy nie mieszał się do dawców tak długo jak nie bałaganili w domu. Declan powiesił ich okrycia z drobiazgową troską, a potem zamknął drzwi, tylko po to, by kiedy się okręcił, odkryć, że oboje się w niego wpatrują. - W zachodnim salonie są napoje i przekąski – oświadczył. Zawsze kładł jedzenie i soki dla gości. Mieli skłonności do bycia głodnymi, po tym jak wampiry się pożywiły. Nikt się nie poruszył. No nie, dlaczego wciąż na niego patrzyli? Uniósł brew na swojego szefa. Mistrz Phoenix uśmiechnął się kpiąco, a potem zawinął ramię wokół swojego jedzenia na ten wieczór i odwrócił się, by odprowadzić dziewczynę.

~ 4 ~ - Więc kiedy zamierzasz zostawić Moora i przyjść pracować dla mnie? – drażnił się Lorrie, kiedy przeszedł obok. Mistrz Phoenix obrócił się błyskawicznie, porzucając swoją randkę. - Co? Declan nie przewrócił oczami, ale tylko dlatego, że to odjęłoby mu godności. - Pan Lorrie wydaje się myśleć, że jestem niedostatecznie wynagradzany i przepracowany – wyjaśnił. Lorrie żył po to, by nabijać się z przywódcy wampirów, ale Declan odmawiał podsycania tego ognia. Spojrzenie Declana skupiło się na kłaczku przyklejonym do garnituru Mistrza Phoenix'a. Zdenerwowany, że umknął jego poprzedniej kontroli, podszedł i zerwał go z marynarki wampira. Starannie strzepnął materiał, wygładzając go i pozbywając się najmniejszego śladu, jaki zrobił swoimi paznokciami, jednocześnie próbując zignorować to jak dobrze Mistrz Phoenix pachnie. Wampir zawsze miał taki wabiący zapach, którego Declan nigdy nie potrafił zidentyfikować – jakieś połączenie goździków i miodu. Dlaczego wampir tak ładnie pachniał, Declan nie wiedział, ale próbował ograniczyć do minimum swoje obwąchiwanie. Declan prawie podskoczył, gdy duża ręka odchyliła jego brodę do góry, dopóki nie napotkał oczy swojego szefa. - Rozważałeś mnie zostawić? Przez chwilę myślał, że widzi błysk bólu w oczach Mistrza Phoenix’a, ale porzucił tę myśl, jako głupią. Wampir nigdy nie zwracał szczególnej uwagi na Declana, dopóki coś nie poszło źle. - Proszę nie być śmiesznym, sir. Dlaczego miałbym odejść? Jesteś znakomitym pracodawcą. Trudno byłoby znaleźć drugiego szefa, który pozwoliłby Declanowi organizować wszystko według jego upodobania i harmonogramu. - To dobrze. – Mistrz Phoenix pogłaskał głowę Declana jak ulubionego zwierzaka. – Nie wiedziałbym, co ze sobą począć bez ciebie. – Wycelował palcem w Lorriego. – Zabraniam ci ukraść mojego kamerdynera. Cała rada byłaby w nieładzie, gdyby Declan nie trzymał mnie tu w ryzach. Lorrie się roześmiał.

~ 5 ~ - Z pewnością przesadzasz. Mistrz Phoenix potrząsnął głową. - Declan zorganizował moje życie do perfekcji, więc nie mieszaj w tym. Głowa Declana została ponownie pogładzona. - Weź sobie na resztę wieczoru wychodne, Declan, i nie wałęsaj się wśród drzew. Ostatnim razem prawie doprowadziłeś mnie do ataku serca. Nie kłopotał się nawet przyznać racji zrzędliwemu nakazowi Mistrza Phoenix'a. - Do zobaczenia później, sir. – Posłał Lorriemu pełne wyrzutu spojrzenie, które zostało napotkane przez żartobliwe poruszenie jego brwi. Declan doszedł tylko w pobliże drzew, kiedy silne ochronne zaklęcie zmusiło go do wycofania się. Dopytywanie się, nie doprowadziło do żadnych tropów o to, co to mogło być, więc Declan porzucił temat. Jednak reakcja Mistrza Phoenix'a na niewinny spacer była trochę przesadzona. Nadopiekuńczy wampir. Potrząsając głową, Declan skierował się do swojego pokoju. Nie chciał być w pobliżu, kiedy wampiry się żywiły. Czasami ich partnerzy jęczeli naprawdę głośno. To tylko podkreślało, że Declan musiał znaleźć kochanka, ale kto chciałby się wiązać z trochę neurotycznym kamerdynerem, który musiał być na wezwanie swojego szefa przez dwadzieścia cztery godziny. Niewielu facetów zniosłoby bycie na drugim miejscu po jakiejkolwiek pracy, a tym bardziej kogoś, kto służył u wampira. Będąc z powrotem w swoim pokoju, Declan wszedł na swój profil na internetowej agencji randkowej, do której ostatnio dołączył. Spędził następne kilka godzin na przeszukiwaniu nieprawdopodobnych profili i nieprzyzwoitych e-maili, które otrzymał, gdy pracował. Kilku wrzucił do schowka, by przypatrzeć im się później bardziej szczegółowo. Może jeden z nich się nada. Nie potrzebował kochanka na pełen etat. Do diabła, w tym momencie, wziąłby kumpla do pieprzenia na pół etatu. Wszystko byłoby lepsze od spędzania każdej nocy na marzeniach o swoim szefie. *** - Nie jesteś już na mnie wściekły, prawda?

~ 6 ~ Phoenix przyglądał się jak jego najlepszy przyjaciel nalewa sobie kolejną szkocką. Dziewczyny już poszły, zapakowane do ich limuzyny, wcześniej zorganizowanej przez zawsze kompetentnego Declana. - Trzymaj się z dala od mojego kamerdynera. Nie chcę widzieć jak mącisz Declanowi w głowie – powiedział Phoenix. Sam chciałby zbić z tropu pruderyjnego kamerdynera, ale nie zamierzał rujnować spokojnej atmosfery swojego domostwa. - Musiałaby zdarzyć się klęska żywiołowa albo powstać kłęby kurzu, by zdenerwować tego mężczyznę. On jest niewzruszony. Jesteś pewny, że on nie jest robotem? Phoenix roześmiał się chrapliwie. - Tak, jestem pewny. - Czy kiedykolwiek próbowałeś smaku jego krwi? – zapytał Lorrie z ciekawością. - Nie! On jest moim służącym, nie moim źródłem pożywienia. – Popatrzył gniewnie na przyjaciela. Lorrie błysnął mu promiennym uśmiechem. - Dobrze, w takim razie nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli spróbuję łyka, dopóki ci go nie ukradnę. – Paplanina Lorriego się skończyła, gdy Phoenix przemknął przez pokój i zawinął palce wokół gardła Lorriego. Pochylił się tak nisko, że nie było mowy, by jego ostrzeżenie nie zostało usłyszane. - Jeśli kiedykolwiek ugryziesz mojego kamerdynera, wyrwę ci wszystkie twoje zęby i będziesz musiał wymyśleć jak ssać krew przez słomkę. – Phoenix potrząsał swoim najlepszym przyjacielem, uderzając nim kilkakrotnie o ścianę, kiedy palący się w nim gniew wymknął się spod kontroli niczym ogień. – Nikt nie dotknie Declana! Nikt! – krzyczał. - Prr. – Spokojny głos Declana przebił się przez wściekłość Phoenix’a, kiedy jego miękkie ręce pociągnęły bezskutecznie za nadgarstek Phoenix’a. – Mistrzu Phoenix’ie, proszę puścić Mistrza Lorriego. Uwolnił Lorriego, zadowolony, kiedy ten spadł na podłogę trzymając się za gardło. - Bardzo przepraszam, Declan. Straciłem panowanie – przeprosił swojego kamerdynera. Nie cierpiał, kiedy Declan widział go w nie najlepszej sytuacji. Dobra opinia Declana o nim liczyła się nade wszystko.

~ 7 ~ Kamerdyner wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę. Oczy Declana były barometrem jego duszy. Jasnozielone, kiedy był szczęśliwy, ciemnozielone, gdy był smutny i nieokreślone zielone, kiedy był zdenerwowany. Phoenix nie cierpiał, gdy w takie się zmieniały, a ten kolor jawił się teraz naprzeciw niego. - Myślę, że to Mistrz Lorrie powinien być tym, któremu jesteś winny przeprosiny – zganił Declan. - Jest w porządku, Declan. Drażniłem go. – Lorrie wspiął się na nogi z żałosnym uśmiechem. Declan przeczesał ręką swoje słoneczno-złote włosy. Trzymał je krótko obcięte, chociaż nawet takie zawsze sprawiały, że Phoenix pragnął ich dotknąć. Rozpustny Declan byłby dopiero widokiem. Nie pierwszy raz, zastanawiał się jak jego kamerdyner wyglądałby nagi i w jego łóżku. - Proszę się powstrzymać od wzajemnego zabicia się. – Declan zrugał Lorriego zanim obrócił się na obcasie swojego wypolerowanego do połysku buta i wyszedł z powrotem przez drzwi. Phoenix spiorunował wzrokiem przyjaciela. - Wpakujesz mnie w kłopoty. Moja kawa prawdopodobnie będzie zimna, kiedy się obudzę. – Nie cierpiał, kiedy Declan był na niego zły. Zamiast spokojnego funkcjonowania szczęśliwego Declana, cierpiało całe domostwo. Lorrie się roześmiał. - Nie mogę uwierzyć, że pozwalasz temu człowiekowi rządzić swoim domem żelazną ręką. Phoenix wzruszył ramionami. - Declan trzyma wszystko w idealnym stanie. To niezastąpiona umiejętność. Nie będę martwił go tym, że odwiedzający mnie wampir zamierza go ugryźć. On jest niedostępny i na tym koniec. Lorrie zmarszczył brwi. - Czy on kiedykolwiek wychodzi z domu? - Oczywiście. – Phoenix przeszukał swój umysł. – We środy. Co środę, ma wychodne.

~ 8 ~ - Gdzie idzie? – zapytał Lorrie, jego oczy paliły się ciekawością. - Dlaczego do diabła to cię obchodzi? Przestań spekulować na temat mojego kamerdynera. Tak naprawdę, idź do domu. Popracujemy jutro. – Phoenix’owi nie podobało się zainteresowanie Lorriego Declanem. Nikt nie powinien myśleć o jego służącym - w ogóle. Może powinien przestać zapraszać ludzi do rezydencji. To tylko zachęcało ich do odwiedzin dla Declana. Inne wampiry często stawały się zazdrosne, gdy widziały sprawną kontrolę Declana nad domostwem Phoenix’a. Po raz pierwszy od wieków, jego dobry przyjaciel naciągnął nerwy Phoenix’a do ostateczności. Nie pomagało też to, że następnym dniem była środa, najgorszy dzień tygodnia. Nie obchodziło go, że Frank, główny lokaj, robił przyzwoitą pracę. Nie był Declanem. Declan dodawał do wszystkiego jakąś klasę. Nie tylko przynosił Phoenix’owi kawę, ale ustawiał pod doskonałym kątem z dokładnie taką ilością krwi jak lubił. Lorrie zmarszczył brwi. - Jutro jest środa, prawda? - Tak. - Może my też powinniśmy zacząć robić sobie wolne w środy. Frank nigdy właściwie nie podaje mojego napoju – dumał Lorrie. Phoenix się roześmiał. - My nie mamy wolnych dni. Nie możesz nadzorować potrzeb całego zgromadzenia, jeśli raz na tydzień jesteś niedostępny. Lorrie wydał długie westchnienie. - No tak. Ale myślę, że dawanie kamerdynerowi wolnego dnia jest bardzo przereklamowane. - Ja też. Do zobaczenia jutro. Phoenix usiadł obserwując ogień i próbował zebrać dość energii, by opuścić przyjemne ciepło pokoju i pójść spać. Zanim mógł wstać, przybył Declan ze znajomą tacą. Phoenix patrzył jak kamerdyner stawia tacę. Srebrny dzbanek z kawą i talerz jego ulubionych ciasteczek stały na wierzchu.

~ 9 ~ - Myślałem, że wychodzisz wieczorem. Tak a propos, skąd wiedziałeś, że duszę Lorriego? Declan się uśmiechnął. Phoenix zamarł na piękno wyrazu twarzy Declana. Czasami zapominał, że jego sztywny i dokładny kamerdyner jest dopiero po dwudziestce. Bezlitośnie wepchnął tę informacje do tyłu swojego mózgu, gdzie należała. - Robiłeś tak dużo hałasu, że pomyślałem, iż lepiej będzie jak uratuję Mistrza Lorriego – wyjaśnił Declan. Phoenix się roześmiał. - A skąd wiedziałeś, że to nie ja zostałem ranny? Pod jego zafascynowanym spojrzeniem, Declan uniósł jedną brew. - Nie sądzę. Mistrz Lorrie może być zuchwały i czasami właściwie nie okazywać szacunku twojej pozycji, na jaką zasługuje, ale on nigdy nie zaatakowałby cię fizycznie, a gdyby to zrobił, zająłbym się nim. Phoenix zafascynowany podparł brodę na ręce. - I jak powstrzymałbyś wampira? – Jego kamerdyner mógł być przerażająco wydajny, ale nie był bokserem. Declan podniósł rękę, pokazując szeroki zabytkowy pierścień, który zawsze nosił. - To jest pierścień z trucizną. Trzymam w środku proszek cykuty dla ochrony. - Naprawdę! – Skoncentrowany proszek cykuty mógł z łatwością doprowadzić wampira do nieprzytomności, jeśli nawet nie zabić. Zadowolenie wypełniło Phoenix’a, kiedy przyjrzał się swojemu pracownikowi w nowym świetle. Drobiazgowy, nieśmiały Declan miał jaja tytana, by pokazać swojemu szefowi wampirowi, że nosi ze sobą dość trucizny, by pozbyć się wampira. – Czyż nie jesteś człowiekiem pełnym niespodzianek? Czekaj, zawsze nosiłeś ten pierścień. Declan posłał mu psotny uśmiech. - Dała mi go moja matka, gdy powiedziałem jej, że zamierzam pracować w twoim domu. Wiem, że mnie nie zaatakujesz, ale często masz gości. Phoenix kiwnął głową. - Doskonały pomysł. Możesz również rozważyć broń na strzałki.

~ 10 ~ Declan odwrócił się i podniósł brzeg swojej doskonale uszytej marynarki, by odsłonić zarówno niewielki pistolet na strzałki włożony za pasek spodni jak i niezwykle świetny tyłek. - Um, dobra robota – zdołał wydusić Phoenix nad nagłym przypływem żądzy. Cholera! Declan spuścił marynarkę i się odwrócił. - Czy coś jeszcze mogę przynieść, sir? Połóż się nagi na moich kolanach. Pozwól mi cię wypieprzyć do nieprzytomności. Phoenix potrząsnął głową zarówno w odpowiedzi swojemu pracownikowi jak i w próbie otrząśnięcia się z nieprzyzwoitych obrazów ze swojej głowy. - Nie, dziękuję. Declan zrobił kilka kroków w stronę drzwi zanim się zatrzymał. - Muszę wyznać, że namieszałem w twojej kawie. - Co to znaczy namieszałem? – Czyżby jego zaufany służący go otruł? A jeśli tak, dlaczego powiedział o tym Phoenix’owi? Wiercenie się jego służącego przyciągnęło uwagę Phoenix’a. Zwykłe spokojne zachowanie Declana rzadko pokazywało zmieszanie takie jak teraz. - Nowe zamówienie syntetycznej krwi jeszcze nie nadeszło. Użyłem trochę mojej własnej krwi do twojego naparu. Nic nie wiem na temat zdrowia twoich innych pracowników, więc nie chciałem przez przypadek skazić twojego organizmu. Krew chorej albo zakażonej osoby mogła narobić w wampirze bałaganu na dobre kilka miesięcy. Phoenix tak docenił troskę swojego kamerdynera, że nawet jego fiut stwardniał na myśl, czy jego kawa będzie smakowała tak jak Declan. - Dziękuję. Następnym razem, nie poczuwaj się, żebyś musiał składać w ofierze swoje własne ciało dla mojej kawy. Declan zarumienił się na ładny różowy kolor, kiedy kiwnął głową. Obrócił się i wyszedł przez drzwi bez słowa. Oczekiwanie sprawiło, że Phoenix zatrzymał się zanim przytknął filiżankę do ust. Aromat wywołał mrowienie w jego dziąsłach. Przechylając filiżankę, siorbnął

~ 11 ~ gorzkiego płynu. Kwaskowy smak kawy uderzył w jego język na sekundę wcześniej zanim inny smak wybuchł przez jego zmysły niczym siła tsunami. Krew Declana miała bardziej złożony skład niż jakakolwiek, jaką Phoenix kiedykolwiek wcześniej konsumował. Zabrało mu tylko chwilę uświadomienie sobie dlaczego. Jego kamerdyner nie był całkiem ludzki; z pewnością był w połowie człowiekiem, ale było coś ludzkiego i coś innego, co miało starożytny rodowód. Mrucząc z zadowoleniem, Phoenix wypił filiżankę kawy i nalał kolejną z dostarczonego garnuszka. Szumiało w nim dość energii, gdy skończył resztę swojej pracy, zastanawiając się jak ta fantastyczna krew Declana smakowałaby prosto ze źródła. Tłumaczenie: panda68

~ 12 ~ Rozdział 2 Declan przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Przechyliwszy ciało w tę i we wte, zdecydował, że nie wygląda tak źle. Spędził dzień w mieście kupując nową garderobę na randki i mając wystylizowane włosy przez ognistą królową wilkołaka, która przysięgała, że Declan będzie mógł przelecieć każdego w każdej chwili i wszędzie, jeśli tylko będzie przestrzegał kilku prostych modowych wskazówek. Po przeczesaniu włosów pokrytych żelem koniuszkami palców, Declan odpiął kolejny guzik, odsłaniając swój obojczyk, ale nic więcej. Mógł potrzebować seksu, rozpaczliwie, ale nie był męską dziwką. Ubranie, które wybrał, zostało zrobione z miękkich materiałów i dopasowane, by podkreślić jego wysportowane ciało. Nawet buty motocyklisty były z włoskiej skóry i wydawały fajne tupiące dźwięki, gdy chodził. Dobrze współgrały z nowym motocyklem, który kupił tego popołudnia. Zdobył prawo jazdo już jakiś czas temu, ale czekał, dopóki nie zebrał dość gotówki, by kupić motor zanim pójdzie na zakupy. Wychowany przez samotną matkę, Declan wiedział wszystko, o życiu bez środków. Założył skórzaną kurtkę zanim opuścił swoje pokoje. Zazwyczaj wychodził przez wejście dla służby, ale zaparkował swój nowy motor od frontu, żeby nie musiał prowadzić go przez całą drogę od garażu. Niestety, całe zamieszanie, jakie zrobił wokół swojego wyglądu, zostało zniweczone, ponieważ Declan schodził ze schodów właśnie wtedy, gdy Mistrz Phoenix i Mistrz Lorrie wchodzili po schodach. - Declan? – Przerażona mina Phoenix’a sprawiła, że Declan zastanowił się czy nie powinien zawrócić i się przebrać. - Przepraszam, sir, ale planowałem zejść ci z drogi zanim dotrzesz do domu. Frank powinien mieć już wszystko gotowe. – Declan nie mógł powstrzymać paplaniny od wydobywania się z jego warg. – Twój transport krwi już nadszedł, więc jesteś wyposażony na noc. – Wampiry tak naprawdę potrzebowały żywić się tylko dwa razy na tydzień, ale często łaknęli smaku, nawet gdy nie potrzebowali pożywienia.

~ 13 ~ - Gdzie idziesz? – Mistrz Phoenix warknął pytaniem, jego oczy błyszczały dezaprobatą. Declan zmarszczył brwi na ostry ton swojego pana. - Idę na randkę – odpowiedział Declan. - Wychodzisz w tym? – Mistrz Phoenix wskazał na strój Declana. Declan spojrzał od jednego wampira do drugiego, potem z powrotem. - Nie podoba ci się? – Okręcił się, żeby ocenili pełen efekt. – Fryzjer obiecał, że to pomoże mi w podrywie. Cholera, nigdy wcześniej nie widział jak oczy wampira zmieniają się w czerwone. Mistrz Phoenix był znany ze swego temperamentu, ale nigdy nie stracił go przy Declanie. Lorrie złapał Declana za ramię i pospiesznie pchnął w dół schodów. - Idź. Wynoś się stąd, dopóki możesz. Dobrej zabawy! Uprawiaj seks! Miej fajny seks! Zdziwiony, ale chętny do ucieczki, Declan wsunął się na swój motor, a potem złapał kask, który zostawił zaczepiony na kierownicy. Umocował kask na głowie zanim uruchomił silnik. Z ostrożnym pomachaniem do wampirów, odjechał. Może Lorrie będzie w stanie poprawić nastrój Mistrza Phoenix’a. Chętny na spotkanie nocy, Declan odepchnął dziwne zachowanie wampira. Spychając myśli o swoim szefie do najdalszego zakątka swojego umysłu, Declan skupił się na facecie, z którym miał się spotkać. Mówiono, że wilkołaki to fantastyczni kochankowie. Declan miał nadzieję dowiedzieć się tego dziś wieczorem. *** Phoenix ryknął z wściekłości, kiedy jego kamerdyner odjechał, wyglądając jak seks w motocyklowych butach. Warcząc, obrócił się do swojego zastępcy. Lorrie uniósł defensywnie swoje ręce.

~ 14 ~ - No, Moor, on jest zdrowym facetem, który potrzebuje seksu. Nie powinniśmy stawać na drodze twojego miłego kamerdynera, by dostał szybkie pieprzenie. Dziąsła Phoenix’a zabolały, kiedy jego siekacze przedarły się przez miękką powierzchnię. Nawet z jego okrzyczanym temperamentem, tak naprawdę nie stracił kontroli od lat. Czerwień błysnęła przed jego oczami. Ktoś, dziś wieczorem, zamierzał dotknąć jego kamerdynera. Jego. Nie mógł znieść myśli o bezimiennej, anonimowej osobie dotykającej jego pięknego Declana. Ból pojawił się znikąd, ostry i wściekły. - Cholera, dlaczego mnie uderzyłeś. – Potarł policzek tam, gdzie trzepnął go Lorrie. - Musisz wziąć się w garść i przestać fiksować na temat Declana – powiedział Lorrie. - A co, jeśli ktoś go skrzywdzi? Lubię, gdy jest tutaj, gdzie mogę go chronić! – Wszystko mogło przytrafić się Declanowi na tym świecie bez Phoenix’a chroniącego jego tyły. – On jest słodkim facetem. Ktoś może nieuczciwie sobie z nim pograć. A co, jeśli jego randka, nie będzie taka jak mu się wydaje? Nic o nim nie wiemy. W przyszłości, zamierzam mu powiedzieć, że wszystkie randki muszą być monitorowane. Jak mam teraz pracować? Frustracja paliła się w Phoenix’ie, stawiając jego nerwy na krawędzi. Wszystko mogło się przydarzyć jego zachwycającemu kamerdynerowi. Lubił, kiedy Declan przesiadywał w jego domu, tam gdzie Phoenix mógł mieć na niego oko i upewnić się, że nic nie zakłóci uporządkowanej egzystencji Declana. - Wyślę ochroniarzy, by uważali na niego – obiecał Lorrie. - Już to widzę – warknął Phoenix. – On nie potrzebuje jakiegoś dotykającego go czubka. - Nie będą chronić go przed kimś próbującym dostać się do jego spodni – ostrzegł Lorrie. - Dlaczego nie? – zapytał Phoenix z oburzeniem. Lorrie się roześmiał. - Ponieważ Pan Spięty-pręt-w-jego-dupie musi uprawiać seks raz na jakiś czas. On wciąż jest młody. Nie zabieraj mu tego.

~ 15 ~ Phoenix zagryzł zęby. Nikt nie powinien dotykać Declana. Jego doskonały kamerdyner powinien być postawiony na jednej z jego wolnej od kurzu półce i chroniony niczym bezcenny skarb, może nawet umieszczony za szkłem, żeby innych nie kusiło go dotykać. Myśl o innym mężczyźnie odprężającym jego kamerdynera sprawiła, że Phoenix chciał krzyczeć i rozbijać przedmioty. Warcząc, z głośnym tupaniem wszedł do domu. Frank przywitał go filiżanką ciepłej krwi. - Dziękuję! – Warknął Phoenix, kiedy przyjął krew. Frank westchnął i cofnął się. - A gdzie moja? – zapytał Lorrie. - Och, przepraszam, sir! – Lokaj posłał Lorriemu zdenerwowane spojrzenie. – Nie spodziewałem się ciebie. - Declan nie powiedział ci, żeby spodziewać się Lorriego? – zapytał Phoenix. Może jego kamerdyner był rozproszony przez swoją randkę? Może ten nieznajomy dużo znaczył dla Declana. Do diabła, co Phoenix tak naprawdę wiedział? Declan mógł być w stałym związku i nigdy mu nie powiedzieć. - Um… Tak, sir. Po prostu zapomniałem – wyjąkał Frank. - Zapomniałeś? – Phoenix wpatrywał się w człowieka z niedowierzaniem. Declan nie zapominał o niczym. Lorrie szybko interweniował, jego zastępca poprawnie wyczuł wzrastający temperament Phoenixa. - Moor, odpuść sobie. Zapomniał. To jeszcze nie koniec świata. Wciąż może przynieść mi napój. – Posłał drżącemu służącemu znaczące spojrzenie. - T-to się więcej nie powtórzy. Natychmiast przyniosę ci filiżankę, Mistrzu Lorrie. – Frank zacinał się w swoich słowach w pośpiechu udobruchania wampirów. - Będziemy w gabinecie – powiedział Lorrie. Złapał ramię Phoenix’a i pociągnął go do pokoju. - Declan o niczym nie zapomina – narzekał Phoenixa. - Oczywiście, że nie, ale Declan jest jeden malutki krok od stania się maszyną. – Lorrie rzucił się na wygodny fotel.

~ 16 ~ Phoenix postawił filiżankę krwi na stoliku i usiadł za biurkiem. - Tak naprawdę myślę, że on jest w połowie elfem domowym. Lorrie przechylił głowę patrząc na Phoenix’a. - A skąd to wiesz? Nigdy nie gryziesz personelu. - Dał mi wczoraj wieczorem kawę z kroplą krwi. On z pewnością nie jest w pełni człowiekiem. - Hmm. – Lorrie odchylił się do tyłu w swoim fotelu i zwęził oczy na Phoenix’a. – To może wyjaśniać jego nienaturalną umiejętność utrzymywania twojego domu w idealnym stanie. Phoenix kiwnął głową. - Faktycznie, to dużo by wyjaśniało. - Może on powinien przyjść pracować dla mnie. Dostajesz lekką obsesję. Co zrobisz, jeśli znajdzie idealnego faceta? Phoenix się uśmiechnął, pozwalając ponownie wysunąć się swoim siekaczom. Schowały się podczas jego konfrontacji z Frankiem, ale myśl o Declanie pozwalającym dotykać się innemu mężczyźnie, wywołało bestię Phoenixa. - On nie będzie w stanie zatrzymać mężczyzny. Declan ma całkowitą obsesję. Każdego doprowadzi do szaleństwa. - A jeśli nie? – zapytał Lorrie. - Pochowam ciało tam, gdzie Declan nigdy go nie znajdzie. – Problem rozwiązany. Phoenix odprężył się na łatwo znalezione rozwiązanie, jego zęby schowały się na ten radosny pomysł. Lorrie westchnął. - Ty naprawdę nie rozumiesz pojęcia mieć obsesję, prawda? - Pozwolę Declanowi uwolnić organizm od seksu, jeśli jednak myśli o przyprowadzeniu innego mężczyzny do mojego domu, to lepiej dla jedzenia – oświadczył Phoenix. Lorrie przewrócił oczami.

~ 17 ~ - Włącz komputer. Lepiej coś zróbmy zanim będziemy musieli wyjaśnić Declanowi wszystko o krwi i pszczółkach, gdy wróci. Chyba, że zdecyduje się przenocować… Phoenix wiedział, że jego przyjaciel kpi z niego dla żartu, ale obraz Declana śpiącego w ramionach innego faceta o mało nie doprowadził go do ostateczności. - Wróci wcześnie. Ma jutro pracę, a Declan jest jednym wielkim poświęceniem. Miał nadzieję, że jego przewidywanie się sprawdzi, ponieważ nikt nie będzie bezpieczny, jeśli Phoenix zapodzieje gdzieś swojego kamerdynera. *** Muzyka w barze pulsowała przez ciało Declana jak żywy rytm. Kołysał się tam i z powrotem do rytmu, kiedy przeciskał się przez tłum. Nie powiedział swojemu szefowi, że zapisał się na randkę w ciemno. Mistrz Phoenix otoczyłby Declana tyloma ochroniarzami, że nigdy nie dostrzegłby mężczyzny, który jak miał nadzieję okazałby się jego parą. Nigdy wcześniej nie spotykał się z wilkołakiem, ale nie potrzeba było naukowca, by rozpoznać jednego siedzącego przy barze. Ciemne włosy faceta gęsto rosły na jego głowie i wydzielał z siebie aurę jakiejś nieziemskości, którą Declan widział wcześniej tylko u wampirów. Gdy Declan się zbliżył, głowa mężczyzny się odwróciła. Dzikie zielone oczy zbadały Declana palącym spojrzeniem. - Ty musisz być Declan. – Jego niski, chropawy głos przebił się przez głośną muzykę niczym gorący nóż przez masło. - Tak. Zakładam, że jesteś George? – odpowiedział Declan. George kiwnął głową. Nie zdejmując oczu z Declana, zsunął się ze stołka z niewymuszoną gracją, którą tylko zmienny mógł pokazać. Gdyby Declan spróbował tego manewru, zahaczyłby stopą o szczebel i upadł na twarz. Super organizator, tak. Pełen gracji? Nie za milion lat. Wilkołak podszedł do Declana jak drapieżnik tropiący swój posiłek. Pochyliwszy się, zanurzył nos przy szyi Declana. - Pysznie pachniesz.

~ 18 ~ - Um, dzięki. – Chłód spłynął po kręgosłupie Declana. Przez chwilę zastanawiał się czy ta cała sprawa nie była strasznym błędem. - Nie martw się, piękny, mam cały komplet pomysłów na to, co robić z tobą dziś wieczorem – poinformował go George. - Och, to dobrze. – Declan powstrzymał swoje nerwy. Nie powinien czuć się tak podenerwowany. Obaj wiedzieli, dlaczego tu byli. George zawinął ramię wokół pasa Declana, jego ogromna ręka obejmowała całe plecy Declana. - Jesteś takim malutkim maleństwem, no nie? – mruknął George. Jeśli blask w jego oczach był tu jakąś wskazówką, podobała mu się różnica ich wzrostu. Wilkołak przyciągnął Declana bliżej, aż poczuł twardą erekcję zmiennego przy swoim brzuchu. Kutas Declana zadrżał w odpowiedzi, ale w pełni nie urósł. W jego umyśle błysnęły obrazy gniewnej miny Mistrza Phoenix’a. Potrząsnąwszy głową, Declan stanowczo odepchnął myśli o swoim panie. Nie mógł pozwolić swojemu szefowi na rządzenie jego życiem. Wampir mógł zarządzać nim w domu, ale Declan pragnął prawdziwego życia, takiego, w którym był seks, jako jego część. Zdrowy mężczyzna potrzebował fizycznego ujścia i George wydawał się być bardziej niż chętny, by pomóc Declanowi z tym problemem. George ponownie zaciągnął się zapachem Declana. - Czym jesteś? - Człowiekiem. – Cholera, tym się martwił. Zważywszy na to jak silny był zmienny, niektórzy z nich mogli określić typ nadprzyrodzonego po ich zapachu. - Nie jesteś w pełni człowiekiem – warknął George. Declan westchnął. - Moja matka jest domowym elfem. George złagodził napięcie, które wzrosło po drugim pociągnięciu nosem. - To wyjaśnia, dlaczego jesteś taki maleńki. - Nie jestem maleńki! – Declan się zmarszczył. Kpiący uśmieszek wykrzywił przystojną twarz wilkołaka. - Przypuszczam, że jesteś olbrzymem wśród domowych elfów.

~ 19 ~ Declan zwęził oczy, ale zanim mógł coś powiedzieć, pojawiły się dwa wampiry, ustawiając się po obu stronach George'a. - Masz jakiś problem, Declan? – Paulson, nazywany Paulie, posłał George'owi nieprzyjazne spojrzenie. - Nie, żadnego problemu. – Declan zrobił przeganiający gest ręką. Nie potrzebował dwóch blokujących fiuta wampirów, by zrujnowali jego działania. Zamierzał dzisiaj wieczorem dać się przelecieć, albo da upust swoim psychotycznym pragnieniom i załatwi parę wampirów. Oba wampiry zniknęły, jakby zmieniły się we mgłę. Znając ich, prawdopodobnie tak zrobili. - Co to, na boginię księżyca, było? – George przestał tańczyć. - Wampiry. – Declan westchnął z rezygnacją. – Mój pracodawca prawdopodobnie przysłał ich, by mnie strzegli. George gwałtownie oderwał ręce od Declana, jakby się oparzył. - Co masz na myśli? - Mój szef jest wampirem. – Declan mówił powolnymi, starannymi słowami w przypadku, gdy wilkołak nie mógł go zrozumieć. - I jego obchodzi, gdzie jesteś, dlaczego? Twarz George'a pokazywała jakiś odcień strachu, którego Declan nie rozumiał. - Jest jakiś problem? - Odpowiedz na pytanie – zażądał George. - Prawdopodobnie obchodzi go to, ponieważ jutro jak się obudzi, zechce mieć przygotowane ubranie, zrobioną kawę i wyrównane papiery. – Mistrz Phoenix był niczym więcej jak niewolnikiem swoich przyzwyczajeń. - Zajmujesz się domem wampira? – George przechylił głowę, jakby Declan zamienił się w jakąś obcą istotę, z którą nie wiedział jak sobie poradzić. Declan kiwnął głową. - Powiedziałem ci, że w połowie jestem domowym elfem.

~ 20 ~ - I troszczy się na tyle o swoją kawę, że wysyła twoim tropem dwa potężne wampiry, by upewnić się, że jesteś bezpieczny? – zapytał George, jakby Declan się nie odezwał. - A skąd do diabła mam wiedzieć? Słuchaj, chcesz uprawiać seks czy nie? – Declan myślał, że wilkołaki są najpierw-pieprz-zadawaj-pytania-później typem. George miał zbyt wiele pytań i za mało działania. George zrobił krok do tyłu, potrząsając głową. - Słuchaj, naprawdę jesteś słodki, ale jestem tylko czwartym w mojej sforze i nie mogę wszcząć wampirzo-wilkołaczej wojny dla jakiegoś łatwego seksu. - Nie wywołasz wojny! – zaprotestował Declan, ale nie zaprzeczył łatwemu seksowi. To dlatego się spotykali. George potrząsnął głową. - Odbyłem moje lekcje na temat wampirów jak każdy inny i wampiry są tylko opiekuńcze wobec ludzi, o których się troszczą. Nie chcę znaleźć się wysuszony z krwi, ponieważ dotknąłem młodego kochanka mistrza wampira. Dla którego wampira pracujesz? - Phoenix’a Moorhavena. – Declan wiedział, że dał złą odpowiedź, kiedy George się odwrócił i wyszedł bez słowa. Nadzieje na gorącą noc seksu z szorstkim zmiennym zniknęły wraz z nim. Łajdak. - Zgaduję, że randka się skończyła, co? – Paulie poklepał Declana po plecach. - Tak. – Declan odwrócił się do wampira. Ciemne włosy Pauliego i oczy były doskonałym uzupełnieniem do jego oliwkowej cery. Wszystkie wampiry były atrakcyjne na swój własny sposób i Paulie nie był wyjątkiem. - Co? – zapytał Paulie, kiedy Declan wciąż się wpatrywał. - Nie sądzę, żebyś był zainteresowany jakimś szybkim seksem? – Przekonał swoje ciało, że będzie zadowolony. Jego erekcja nie doceniła zmiany w planach. Wspaniały uśmiech Pauliego ożywił trochę Declana. - Skarbie, gdybym nie sądził, że Moor rozpłatałby mi gardło, byłbym jak najbardziej za tej ofercie.

~ 21 ~ Declan westchnął. - To wydaje się być zgodną opinią tego wieczoru. Wampir wsunął ręce do przednich kieszeni swoich dżinsów. - Mogę się przejechać twoim nowym motorem? - A co ze Spensem? – zapytał Declan. Paulie kiwnął w stronę, gdzie jasnowłosy wampir tańczył z wysokim, ciemnowłosym człowiekiem. - Myślę, że on zostaje. - Pewnie, chodź. Wygląda na to, że dzisiaj wieczorem nie będę miał szczęścia. – Gdyby roztrzaskali się na drodze, przynajmniej wampir będzie mógł go wskrzesić. – Skoro nie mogę mieć seksu, to przynajmniej mogę pocieszyć się motocyklem. - To jest duch. Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, myślę, że jesteś gorącym tyłeczkiem – oświadczył Paulie. - Dzięki. – Declan wyprowadził ich z klubu. Większe znaczenie miałoby to, gdyby wampir chciał zająć się problemem braku seksu Declana, ale żaden bystry wampir nie chciał narazić się Mistrzowi Phoenix’owi. - A gdzie poznałeś tego wilkołaka? – zapytał Paulie. - Na randkowej stronie internetowej. Nie myślałem, że praca dla wampira okaże się być takim randkowym problemem. – Declan zmarszczył brwi. Paulie kiwnął głową. - Zazwyczaj nie jest, ale Moor przejmuje się twoją ochroną całkiem poważnie. Declan przewrócił oczami. - On musi się odprężyć. Obiecuję go nie zostawić, jeśli znajdę mojego Pana Właściwego. Przerzucił nogę nad siodełkiem, założył kask, a potem usadowił się wygodnie na motocyklu. - Wsiadaj.

~ 22 ~ - Fajnie. – Paulie wsunął się za Declana, zawijając mocno wokół niego swoje ramiona. – Jesteś całkiem solidny jak na kamerdynera. - Ćwiczę. – Mistrz Phoenix miał kompletnie wyposażoną salę gimnastyczną w rezydencji. Podczas swoich wolnych godzin, Declan korzystał z urządzeń. Nigdy nie widział, by jeszcze ktoś inny z nich korzystał. Wampiry nie musiały ćwiczyć, więc nawet nie wiedział, dlaczego była ta sala gimnastyczna. - Dobrze. – Palce Pauliego jeszcze trochę go obmacały zanim Declan wyjechał z parkingu. Wampir złapał się mocno, żeby nie spaść. Spadnięcie z motoru nie zabiłoby wampira, ale ruch na drogach mógł go jednak poturbować. Trzydzieści minut później, Declan wjechał do garażu w rezydencji i pozwolił Pauliemu zsiąść zanim wystawił podpórkę, a potem ściągnął kask. - Dzięki za przejażdżkę. – Paulie błysnął mu szelmowskim uśmiechem. - Dlaczego obmacywałeś mojego kamerdynera? – W garażu pojawił się Mistrz Phoenix, jego siekacze były obnażone, kiedy podszedł do drugiego wampira. - Wieczór, Mistrzu. – Declan subtelnie wsunął się między wampiry. – Paulie przyszedł ze mną do domu, kiedy moja randka rzuciła mój tyłek. Mistrz Phoenix zmarszczył brwi. - Dlaczego ktoś miałby cię rzucić? Ego Declana wybuchło. - Ponieważ najwyraźniej praca dla wampira szkodzi mojej randkowej atrakcyjności. - W takim razie był głupcem – zakpił Mistrz Phoenix. – Fajny pojazd tak przy okazji, ale nie sądzisz, że to jest trochę niebezpieczne dla kogoś tak kruchego jak ty? - Nie jestem kruchy. – Declan się skrzywił. - Jesteś w stosunku do wampira. Paulie mógł przeżyć wypadek, ale ciebie może zabić. Daj mi kluczyki. – Mistrz Phoenix władczo wyciągnął rękę. - Nie dam ci moich kluczyków. – Declan schował je do kieszeni i skrzyżował ramiona na piersi. Nie było mowy, żeby oddał swój motor. Właśnie go kupił. - Muszę iść coś zrobić – powiedział Paulie pospiesznie odchodząc. Tchórz.

~ 23 ~ Declan nie odwrócił się, by poświęcić Pauliemu uwagę. Jego spojrzenie pozostało zwarte z jego szefa. - Myślisz, że nie zdobędę tego kluczyka? – zapytał Mistrz Phoenix. Declan próbował zachować spokój i nie przyprzeć swojego ciała do Mistrza Phoenixa. - Jestem pewny, że nie ma nic w mojej umowie mówiącej o tym, że mój szef kontroluje moje wybory, co do pojazdu, albo pieści mnie, by zdobyć moje klucze. - W takim razie musimy przepisać warunki – warknął Mistrz Phoenix. – Nie będę tolerował tego, że się zranisz. Tolerować? Zanim Declan mógł wystąpić z dobrą odpowiedzią, Mistrz Phoenix wsunął palce do kieszeni Declana, ocierając się o erekcję Declana. Declan podskoczył na ten dotyk. - Co my tu mamy? – zamruczał Mistrz Phoenix. Wyciągając prawą ręką klucze Declana, lewą dłoń przycisnął do erekcji Declana. – Ponieważ jestem odpowiedzialny za to, że straciłeś swoją randkę, właściwie będzie jak zastąpię twojego utraconego zalotnika. Declan się roześmiał, by ukryć swoje zmieszanie. - Zalotnika? - Kumpla do pieprzenia? – zaproponował Mistrz Phoenix. Naparł mocniej na wybrzuszenie Declana. Cichy jęk przetoczył się przez gardło Declana. Instynktownie oparł się bardziej, szukając więcej tarcia. Powinien się sprzeciwić. Gdyby miał jakieś poczucie instynktu samozachowawczego, uciekłby. Zamiast tego, stał tam i pozwalał swojemu szefowi się pieścić. Marzył o dotyku Mistrza Phoenix’a, gdy był sam w nocy w pokoju. Rzeczywistość była znacznie lepsza niż jakiekolwiek na pół wymyślone sny. Tak blisko. - Nie. Czekaj! – zarządził Mistrz Phoenix. – Nie tutaj. Nie zamierzam pieprzyć cię na podłodze mojego garażu. Jeśli masz jakiekolwiek sprzeciwy, zrób to teraz. Nie zniosę tego, jeśli później będziesz mówił, że cię zmusiłem. - Nie mogę się skoncentrować, gdy to robisz. – Jęknął.

~ 24 ~ - Nie chcę, żebyś się skoncentrował. Chcę zabrać cię do łóżka i poczuć twój zapach na moich prześcieradłach, kiedy jutro się obudzę. Declan prawie doszedł od samych słów Mistrza Phoenix’a. Prawie mógł zobaczyć obraz, jaki Mistrz Phoenix stworzył swoimi słowami. - O-okej, możemy pójść do twojego łóżka – zgodził się zanim nabierze rozumu i ucieknie. Mistrz Phoenix przerzucił Declana przez swoje ramię, wydobywając z niego okrzyk. Świat zamazał się wokół niego, kiedy wampir użyl swojej super prędkości, by przemknąć przez rezydencję, w górę po schodach, a potem do swojego pokoju. Zanim Declan mógł skupić się na swoim otoczeniu, wylądował na łóżku, odbijając się delikatnie z wysokości, z której upuścił go Mistrz Phoenix. Materac ugiął się pod jego ciężarem. - Masz fantastyczny materac – powiedział z zachwytem. On tylko nadzorował personel sprzątający pokoje Mistrza Phoenix’a. Nie zmieniał prześcieradeł. Poruszył się na wygodnym materacu. Policzki Mistrza Phoenix’a się zaróżowiły. - Lubię sposób, w jaki mnie kołysze. Declan się uśmiechnął. Nie oczekiwał czegoś tak zupełnie słodkiego. - Jest wygodny – stwierdził. - Jest. – Mistrz Phoenix ściągnął swoją koszulę, odsłaniając szczupłe, dobrze umięśnione ciało. Wampiry były szczuplejsze niż bardziej muskularni zmienni, ale nie mniej atrakcyjne. Ślina wypełniła usta Declana, kiedy wyobraził sobie jak liże gładką skórę Mistrza Phoenix’a. Declan nie mógł się doczekać, by dotknąć i posmakować stojącego przed nim wampira. - Nie zapomnij o spodniach – przypomniał z nadzieją. Mistrz Phoenix się roześmiał. - Nie zrobiłby tego. Mój kamerdyner zawsze wszystko robi właściwie. Declan kiwnął głową.

~ 25 ~ - Lubię robić właściwe rzeczy, Mistrzu Phoenix’ie. – Wepchnął do tyłu swojego umysłu myśl, że będzie uprawiał seks ze swoim pracodawcą. Gdy zaczynał tę pracę, jego matka ostrzegła go, że stanie się zbyt przywiązany do rodziny. I aż do tego wieczoru, Declan robił dobrą robotę trzymając się na dystans, ale Mistrz Phoenix był mu winny dobre pieprzenie i planował to odebrać. Zwinnymi palcami, Mistrz Phoenix z łatwością rozpiął spodnie Declana i zsunął je z jego ciała, ściągając wraz z nimi bieliznę Declana. - Zdejmij koszulkę – zażądał Mistrz Phoenix. Declan usiadł na tyle, by zdjąć koszulkę, a potem z powrotem się położył. Rozłożył ramiona na boki, oferując siebie wampirowi. - O, cholerna – szepnął Mistrz Phoenix. – Wiesz dokładnie, jakie nacisnąć guziki. - Powinienem. – Widział dość, by wiedzieć, co ekscytuje wampira, i z pewnością znał pragnienia Mistrza Phoenix'a. Chociaż myślał, że wampir woli piersiaste kobiety od chudych, niskich mężczyzn. Chował swoje wypełnione żądzą myśli w sypialni na wypadek, gdyby Mistrz Phoenix próbował odczytać jego myśli. - Jesteś piękny. – Mistrz Phoenix złagodził wszelkie niepokoje, jakie mógł mieć Declan o swojej atrakcyjności. Mistrz Phoenix zdarł z siebie resztę ubrania, a potem wpełzł na łóżko. Jego oczy płonęły pożądaniem, kiedy wspinał się nad ciałem Declana. - Nie wiem czy to jest taki dobry pomysł – wymamrotał Declan, jakby próbował powstrzymać się od dojścia przy pierwszym muśnięciu skóry o skórę. Jego matka nigdy nie wybaczy mu tego naruszenia protokołu. Mistrz Phoenix zamarł. - Dlaczego? Nie muszę wziąć twojej krwi, jeśli martwisz się o ból. - Nie! – wykrzyknął Declan. – Nie przeszkadza mi, że mnie ugryziesz. Ja… um… nie będzie przeszkadzało. Mam na myśli ten cały pracodawca-pracownik stosunek. - Nie martw się. Nie zamierzam cię zwolnić, nawet jeśli zdecydujesz, że raczej nie chcesz być mój. Jednak nie składam żadnych obietnic o nie odstraszaniu twoich randek. Myśl o innym, dotykającym cię facecie sprawia, że chcę go wytropić i wyrwać mu serce – wyjaśnił Mistrz Phoenix, jakby to była najrozsądniejsza rzecz na świecie.