Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony239 235
  • Obserwuję258
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań152 335

Andersson Lena - Bez opamietania

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :913.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Andersson Lena - Bez opamietania.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Andersson Lena
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 119 stron)

Kto... bez zezwolenia zabiera i użytkuje, lub w inny sposób przejmuje cudzą własność, zostanie ukarany za samowolne zawłaszczenie... To samo mieć będzie miejsce, gdy ktoś bez przemocy, poprzez zamontowanie lub wyłamanie zamka, albo w inny sposób, bez zezwolenia narusza czyjś stan posiadania, lub też siłą bądź groźbą użycia siły nie pozwala innemu realizować prawa zachowania lub posiadania czegoś. Zbiór Praw Królestwa Szwecji, rozdz. 8, § 8

I Ester Nilsson – takie nazwisko nosiła pewna osoba. Była poetką i eseistką, w wieku trzydziestu jeden lat miała w dorobku osiem gęsto zadrukowanych broszur z dziedziny krytyki sztuki i literatury. Według jednych niezależna, zabawna zdaniem innych, większość ludzi nigdy nie słyszała jej nazwiska. Z morderczą precyzją budowała wizję świata, czerpiąc ze swojej świadomości – i żyła w tym przekonaniu – że rzeczywistość jest dokładnie taka, jakiej ona doświadcza. Czy, ściślej biorąc, że ludzie są tak stworzeni, iż widzą świat takim, jakim by był, gdyby tylko oni uważniej go obserwowali i nie okłamywali sami siebie. To, co subiektywne, jest obiektywne, a obiektywne – subiektywne. Do tego w każdym razie dążyła. Wiedziała, że poszukiwanie takiej samej precyzji w języku jest ograniczeniem, ale mimo to jej poszukiwała, ponieważ każdy inny ideał byłby zbytnim ułatwieniem dla intelektualnych oszustów i partaczy. Czyli dla osób, które nie są dość wymagające lub skrupulatne w określaniu, jak zjawiska mają się do siebie nawzajem i jakie odbicie znajdują w języku. Mimo to raz po raz była zmuszona uznawać, że słowa są i pozostaną jedynie przybliżeniem. Podobnie jak myśl, która aczkolwiek budowana na usystematyzowanych przeczuciach i języku, nigdy nie jest aż tak godna zaufania, jak początkowo się wydawała. Ów okropny dystans między myślą i słowem, wolą i sposobem jej wyrażania, rzeczywistością i nierzeczywistością oraz to, co wyrasta w tej przestrzeni, jest przedmiotem niniejszej opowieści. Odkąd Ester Nilsson w wieku lat osiemnastu uznała, że koniec końców życie upływa na zabijaniu nudy i w tym celu na własny użytek stworzyła język oraz idee, nigdy już nie doświadczała uczucia nieprzyjemności ani nawet zwyczajnego przygnębienia. Nieustannie pracowała nad rozszyfrowywaniem natury świata i ludzi. Odbyła studia filozoficzne na KTH[1] i po napisaniu pracy dyplomowej, w której chciała porównać szkołę anglosaską z francuską, czyli nałożyć na siebie minimalizm oraz logikę szkoły analitycznej na wspaniałe wyobrażenia o życiu szkoły kontynentalnej, zajęła się pisaniem. Od dnia, w którym znalazła odpowiedni język oraz idee i zdała sobie sprawę, na czym polega jej zadanie, zrezygnowała z kosztownego życia, jadała tanio, sumiennie stosowała środki antykoncepcyjne, podróżowała racjonalnie, nigdy nie zaciągnęła żadnego długu, czy to w banku, czy u osób prywatnych, i nie wdawała się w sprawy, które by ją odciągały od tego, czemu pragnęła poświęcać czas: czytania, pisania, myślenia i rozmawiania. Żyła tak przez trzynaście lat, więcej niż połowę tego czasu spędziła w harmonijnym i

spokojnym związku z mężczyzną, który dawał jej poczucie równowagi, a przy tym zaspokajał potrzeby fizyczne i psychiczne. Potem odbyła rozmowę telefoniczną.

II Telefon zadzwonił na początku lipca. Mężczyzna po drugiej stronie pytał, czy Ester nie zechciałaby w ostatni weekend października wygłosić referatu o twórczości artysty Hugona Raska. Zajmuje się on wideo-artem, czyli ruchomymi kombinacjami obrazów i tekstów, a jego prace uważane są za znakomite i wyjątkowe. Jest ponadto ceniony za swój moralny patos, rzadki w naszych skłonnych do powierzchowności czasach. Gdy inni mówią wyłącznie o sobie, on mówi przede wszystkim o odpowiedzialności i solidarności – zwykli podkreślać jego zwolennicy. Wystąpienie miałoby trwać trzydzieści minut, honorarium jak zwykle. Podczas tej rozmowy Ester znajdowała się na Sankt Eriksplan[2]. Było późne popołudnie, słońce stało już dość nisko i świeciło jej prosto w oczy. Po powrocie do domu z dumą opowiadała o zleceniu mężczyźnie imieniem Per, z którym żyła. Hugo Rask bowiem to artysta, którego oboje obserwowali z wielką uwagą. Lato minęło i nastała jesień. Życie Ester Nilsson toczyło się normalnym torem. Kilka tygodni przed umówionym terminem zaczęła uważnie studiować dzieła Hugona Raska, czytała teksty o nim oraz te, które on sam napisał. „Artysta, który nie odnosi się do zagrożeń czyhających na społeczeństwo i człowieka w tej ponurej egzystencji, nie powinien nazywać się artystą”, to jedno ze zdań, które kiedyś wypowiedział i które często cytowano. Odczyt Ester został zaplanowany na sobotę. W poprzedzającą niedzielę usiadła i zaczęła pisać. Wiedziała, że musi mieć sporo czasu, by uwolnić się od powszechnie używanego języka i standardowych myśli, które przerodziły się w ogólnie znane frazy. Ester Nilsson zamierzała przygotować fantastyczne wystąpienie. Hugo Rask osłupieje, kiedy ją usłyszy. Wszyscy artyści, a już zwłaszcza ktoś taki świadomy jak on, są bardzo podatni na siłę sformułowań i ich erotyczny potencjał. Z każdym dniem pracy nad tekstem narastało w niej poczucie podobieństwa łączącego ją z obiektem rozważań. W niedzielę owo poczucie wypływało z respektu, przechodzącego we wtorek w głęboki szacunek, po ćmiącą tęsknotę w czwartek i głębokie pragnienie kontaktu w piątek. Okazało się, że człowiek może tęsknić za kimś, kogo nie spotkał inaczej jak w wyobraźni. Kochała go nie jak coś, co sama stworzyła – bo przecież go nie stworzyła. Ten człowiek istnieje niezależnie od niej. Ale słowa, które należały do niej, teraz obejmują i pieszczą dzieło, które jest jego.

Seminarium na temat dotychczasowego życia i twórczości Hugona Raska rozpoczynało się w sobotę o godzinie pierwszej po południu. Oprócz Ester miał wystąpić także pewien krytyk sztuki, po czym zaplanowano panel na temat „społecznej odpowiedzialności artysty”. Grupa wyznaczyła sobie spotkanie na kwadrans przed terminem rozpoczęcia zajęć. Dzień był jeszcze dość ciepły i Ester włożyła cienki szary płaszcz, który układał się bardzo ładnie, zwłaszcza u dołu. I wyglądał na drogi. Rzeczywiście był, tyle że kupiony na wyprzedaży. Ester powiesiła go na oparciu stojącego obok krzesła. Kiedy Hugo Rask wszedł do sali, uznał, że usiądzie na tym właśnie krześle, choć inne były wolne. Najpierw jednak zdjął płaszcz Ester i powiesił go w okiennej wnęce. Palce trzymające tkaninę i gest, jakim unosił okrycie, były bardziej zmysłowe, niż można oczekiwać, kiedy ktoś dotyka rzeczy materialnej. Miękkość jego ruchów ujawniała absolutną życzliwość i pełną delikatność w fizycznej postaci. Jeśli się w ten sposób dotyka rzeczy i tkanin, trzeba mieć w sobie wyjątkową czułość i wrażliwość, pomyślała Ester Nilsson. Podczas odczytu Hugo Rask siedział, bardzo skupiony, w pierwszym rzędzie. W ogóle skupienie stu pięćdziesięciu osób obecnych na sali było znaczne. Potem podszedł do Ester i z rozpromienioną twarzą dziękował, ściskając obie jej ręce i całując w policzki. – Nigdy jeszcze nikt spoza środowiska nie zrozumiał mnie lepiej, ani z taką precyzją. Ester szumiało i buzowało w głowie, z trudem nadążała za dalszym ciągiem seminarium. Mogła myśleć jedynie o wdzięczności, którą widziała w jego twarzy. Kiedy o piątej program spotkania został wyczerpany, Ester próbowała trzymać się blisko Hugona i starała się wyglądać inaczej, niżby to wynikało z jej samopoczucia. Na sali znajdował się też syn artysty, młody człowiek z brodą, w szydełkowej czapeczce, bezpośredni i spontaniczny. Pochwalił wystąpienie Ester i oznajmił, że powinni teraz wszyscy troje pójść czegoś się napić. Była to też jedyna rzecz na świecie i poza nim, jaką Ester Nilsson chciałaby zrobić. Gdyby tego wieczora mogła pójść z Hugonem Raskiem na piwo, jej życie byłoby spełnione. Ale musiała wracać do domu. Przyjechał z wizytą brat z zagranicy, Ester zaprosiła go i ojca na obiad. Brat przyjeżdża raz w roku, nie mogła tego odwołać. – No to może innym razem – rzekł Hugo. – W każdej chwili – odparła Ester głucho, by ukryć wzburzenie. – Wstąp któregoś dnia do atelier, gdy będziesz przechodzić obok. Dam ci te płyty DVD, których ci brakuje. – Odezwę się przedtem – powiedziała Ester wciąż stłumionym głosem.

– Naprawdę wspaniałe było to, co dzisiaj przedstawiłaś. Jestem poruszony. – Dziękuję. Mówiłam samą prawdę. – Prawda – rzekł Hugo w zamyśleniu. – To jest to, czego szukamy i ty, i ja, czyż nie? – Rzeczywiście tak jest – potwierdziła. Podczas obiadu z przyjacielem, ojcem i bratem, Ester trawiła tęsknota, by znaleźć się poza domem. Brzmienie głosu świadczyło o tym, co czuje, podobnie jak blask w oczach. Zdawała sobie z tego sprawę, ale nie mogła zmienić ani brzmienia, ani blasku. Chciała mówić tylko o Hugonie i jego sztuce oraz o tym, co dzisiaj zostało powiedziane. W pewnym momencie zapędziła się i zakpiła sobie z artysty w nienaturalnie szorstki, ale zarazem pełen oddania sposób. Komuś uważnemu mogłoby to powiedzieć wszystko. Jednak nikt z siedzących przy stole szczególnie uważny nie był. Ester czuła się bardzo samotna i bardzo zmęczona. W ciągu kilku godzin, a raczej od tamtej niedzieli, kiedy to zaczęła pisać o Hugonie Rasku, czy też może w następstwie długotrwałego procesu rozpadu związku, Ester stała się kimś obcym dla swojego mężczyzny. Cała była jedną wielką tęsknotą. Miała nadzieję, że przerodzi się to w przyjaźń, pokrewieństwo z wyboru. Artysta pozna ją i Pera, będzie bywał u nich w domu, jadał obiady. Będą roztrząsać wielkie problemy i poprzez te rozmowy pobudzać nawzajem własny rozwój. Niczego nie będzie się zmieniać, tylko wzbogacać. Rzeczywistość można ogarniać jedynie etapami, inaczej się nie da. Ester znajdowała się na drugim etapie.

III Poszła do niego po dwóch tygodniach, w pewien starannie wybrany wieczór. Przez cały czas od pierwszego spotkania nie myślała o niczym innym. Fakt, że ją prosił, by wstąpiła do atelier po płyty z jego wcześniejszymi pracami, dawał jej prawo złożenia wizyty. By nie robić wrażenia, że się narzuca, zwlekała tak długo, jak tylko mogła. Drzwi otworzył współpracownik Hugona Raska, odziany w poplamiony roboczy kombinezon. Ester tłumaczyła mu szczegółowo i rozwlekle po co przyszła. Relacjonowała to, czemu nikt się nie dziwił, by pokryć to, czego nikt nie widział. Kiedy współpracownik pojął wreszcie jej nieskomplikowaną sprawę, oznajmił, by zaczekała przy drzwiach, a on zaraz płyty przyniesie. Szybkim krokiem ruszył w głąb lokalu. Ester umierała z tęsknoty za spotkaniem i nie byłaby w stanie znieść rozczarowania, gdyby do niego nie doszło z takiego trywialnego powodu. Zjeżyła się. – Ja muszę też z nim porozmawiać – oznajmiła podniesionym głosem. Bywają chwile, momenty brzemienne w skutki, które potem mijają, ale na wszystko jest już za późno, kiedy przytomność umysłu decyduje o przyszłości. Musiała zdobyć się na odwagę i musiała zrobić to właśnie teraz. Wszystko trwało ze dwie sekundy. Współpracownik się wahał. Jako członek sztabu asystentów miał za zadanie chronić swojego idola i szefa. Przypuszczalnie sam miał nadzieję zostać któregoś dnia artystą, dlatego trzymał się blisko wielkich, by podglądać i się uczyć. W końcu poprosił, by zaczekała, i wszedłszy po schodach, zniknął we wnętrzu atelier. Kiedy wrócił, nieco spuścił z tonu – Ester może wejść. Na piętrze siedział Hugo Rask z kompanem nazwiskiem Dragan Dragović, znanym jako ktoś, z kim Hugo Rask roztrząsa sprawy tego świata, kto wywiera wpływ na jego myślenie i jego nadzwyczajne ego. Chociaż na odwrót – to, czego Hugo ewentualnie nie powinien był mówić ani pomyśleć, wychodziło w świat nieocenzurowane. We wszystkim byli oni dwaj, Dragan i Hugo, dyskutowali o panującym na świecie napięciu, odnosili się do wieczności. To, co małe i powszednie, nie budziło ich zainteresowania. Zainteresowania Ester Nilsson także nie. Na jej widok Hugo wstał i twarz mu się rozjaśniła. Uściskał ją poufale i prosił, by się rozgościła. Dragan nadal siedział z jedną szczupłą nogą założoną na drugą, wyciągnął rękę na powitanie, ale tak, że musiała do niego podejść. Miał buty w dziurkowany wzorek, mrużył oczy, bo szczypał go dym z papierosa, co nadawało jego twarzy wyniosły, a zarazem obojętny wyraz.

– Jesteś poetką? – spytał. – Tak. – Tłumaczoną? – Owszem, chociaż nie za wiele. Zresztą nie ma na to żadnej miary. – Co chcesz osiągnąć przez swoją poezję? – Skłonić innych, by widzieli to, co ja widzę. Dragan nie rzekł nic więcej. Trudno ocenić, czy odpowiedzi go zadowoliły, czy nie, Ester uznała jednak, że były lepsze, niż oczekiwał i że mu to się nie spodobało. – To, co zrobiłaś w poprzednią sobotę, było fantastyczne – chwalił Hugo. Wydawał się jakiś niepewny obok pozbawionego humoru Dragana. – A co zrobiłam? – spytała Ester. – No, referat o mnie. Czuła łoskot własnego pulsu i patrzyła na Hugona. Na to jak siedzi, wysoki i barczysty, wypełniony jedzeniem i piciem oraz przeżytymi latami. Kochała to wszystko do tego stopnia, że bolało ją w środku. – Ostatni weekend spędziłem w Leksand – powiedział. Ester czekała na dalszy ciąg. – Mam tam dom. Koło Siljan. Było coś dziwnego w tych zdaniach, jakby również on rozliczał się z czegoś, czego nikt nie był ciekaw, by ukryć to, czego nikt nie widzi. I rzeczywiście, Dragan uniósł jedną brew. Ester pomyślała, że Hugo zaczął mówić o Leksand i swoim domu, bo chciał niezwłocznie zaprezentować się jej w całej okazałości. Usiadła na krześle, ale nie zdjęła puchowej kurtki. Kupiła ją wczoraj, bo pojawił się pierwszy przymrozek. Spodnie też były nowe, granatowe, ze sztruksu. Kurtka miała gustownie dobrane niebieskie sztruksowe detale na ramionach. Ester jest w stanie zdecydować się na zakup nowego ubrania tylko wówczas, gdy wszystkie substancje sygnalizacyjne w mózgu działają na najwyższych obrotach. Bo poza tym jest to dla niej kompletnie bezsensowne zajęcie, które jedynie pochłania czas przeznaczony przez nią samą na rozszyfrowywanie rzeczywistości i szukanie języka najpełniej ją oddającego. Pewnego dnia zrozumie, jak się to wszystko ze sobą łączy. Na razie rzeczywistość objawia się jej tylko we fragmentach i kawałkach. Hugo Rask pokiwał z uznaniem na widok kurtki i powiedział, że jest piękna, nie taka nadmuchana jak inne puchówki. Ester rozpięła zamek, żeby się nie zgrzać, ale pomyślała, że gdyby całkiem ją zdjęła, mogłoby to wyglądać, jakby sama się wpraszała na dłuższą

wizytę. A ponieważ dokładnie tego pragnęła – zostać tu na zawsze – to rozebrać się nie może. Akurat w tym przypadku nie była w stanie pojąć, że rzeczą normalną byłoby zdjąć w pomieszczeniu grubą kurtkę, nawet jeśli przyszła tu tylko na chwilę. Najtrudniejsze jest udawanie normalności. Normalność bowiem zawiera pewną beztroskę, której nie da się imitować. Przesada jest widoczna i staje się śmieszna. Ale próba udawania uczuć ma tę przewagę, że obserwator nie jest niczego pewien. Życie doprowadzone do ostateczności zmusza, by kierować się wstydem i honorem, a kiedy pojawia się lęk, można też doznać ulgi, że nie pozostawiło się po sobie wyraźnych śladów. Zawsze można zaprzeczyć. Fakt, że nie zdjęło się kurtki, że człowiek zachowuje się niezdarnie i jest zdenerwowany, nie stanowi wystarczającego dowodu. Co najwyżej może być poszlaką. Ester Nilsson, która zazwyczaj odrzucała wstyd i honor dlatego, że czynią one człowieka niewolnikiem cudzych ocen, zastanawiała się teraz, czy powinna zdjąć kurtkę, czy też jej nie zdejmować, żeby nie zdradzić, jak bardzo jest zakochana. Rozmawiali o dziele Hugona, o jego dokonaniach i pozycji jako artysty. On trochę wypytywał o jej sprawy, ale Ester szybko skierowała rozmowę ponownie na niego, wspominając o pewnym cyklu obrazów, w którym przedstawia ludzi w deszczu na przystanku autobusowym – a motyw ten przewijał się przez lata w jego pracach wielokrotnie. Skąd ten motyw i dlaczego wciąż powraca? Hugo wstał, uniósł ręce w górę, zrobił kilka kroków, zdjął jakąś kartkę ze ściany. Ester widziała jego ciało od tyłu, zapragnęła zerwać się z miejsca i je objąć. – Dlatego, że jest piękny – odparł, zgniótł kartkę i cisnął do kosza. Na widok jego ruchów Ester poczuła, że jej ciało wiotczeje. W głowie jej się zakręciło od tej zmysłowości, która musi budzić się w każdym, kto widzi, że ludzie w deszczu mogą być piękni. Czyż przez całe swoje życie nie szukała właśnie tego? Ale musiała wracać do domu, do czekającego tam mężczyzny, który ze strachu przed odpowiedzią już nie pyta, gdzie była i dlaczego przestała z nim rozmawiać.

IV Któregoś popołudnia Ester spotkała się w kawiarni z przyjacielem. Pili kawę, jedli muffinki i rozmawiali o tym, co się ostatnio wydarzyło w ich życiu. Ester bardzo lubiła swojego przyjaciela, znali się od dawna. Po dłuższej chwili przyjaciel zaczął jej się przyglądać z zaciekawieniem i rzekł: – Czy ty jesteś zakochana w Hugonie Rasku? Czerwienisz się za każdym razem, kiedy padnie jego nazwisko. Szczerze mówiąc, jesteś czerwona przez cały czas. Ester chwyciła serwetkę. – Ale nie mam zamiaru zostawić Pera. Zdumienie przyjaciela przeszło w osłupienie. – Była o tym mowa? – Nie. Osłupienie przyjaciela ustąpiło pełnej współczucia pewności. – Mamy ze sobą świetny kontakt. I będziemy przyjaciółmi – oznajmiła Ester. On roześmiał się ubawiony. Ale Ester wierzyła w to, co mówi. Nie przyjmowała do wiadomości, że przekroczyła jakąś granicę. Mózg nie zna czasów gramatycznych. Dostał już to, za czym tęsknił. Skok dokonuje się wówczas, gdy nie chcemy zaprzepaścić przyszłości, którą już poznaliśmy. – Strasznie jesteś czerwona – stwierdził przyjaciel. Ester uniosła ręce do policzków, głównie po to, by je zakryć, ale też po to, by je ostudzić. – Gorąco tu – powiedziała. Namiętność w niej szalała. Silniki pracowały na pełnych obrotach. Żyła powietrzem. Nie jadła i nie potrzebowała żadnego pożywienia. Nie piła i nie odczuwała pragnienia. Z każdym dniem spodnie robiły się luźniejsze. Jej ciało płonęło i nie mogła spać. Zaczęła wkładać komórkę do szuflady nocnego stolika i w pozbawionym skrupułów egocentryzmie zakochania nie pojmowała, że mężczyzna leżący obok niej zaciska zęby w niemej wściekłości. Rozpacz to za duże słowo, bo ten mężczyzna jest człowiekiem zamkniętym nawet przed samym sobą, ale nie tak bardzo za duże – o jakiś numer, może dwa. O ile dawniej raczej nie ulegało wątpliwości, że Per i Ester dobrze się nawzajem czują w swoim towarzystwie i zawsze są razem, to teraz stawało się jasne, że Ester wieczorami nie

wraca do domu, dopóki ostatecznie nie musi. Cały ich związek stawał się coraz bardziej niepewny, toteż jego rozpad dokonał się bez komentarzy. SMS-y od Hugona przychodziły zazwyczaj w nocy, kiedy współpracownicy i Dragan poszli już do domu, a on pracował jeszcze w samotności. Codziennie koło północy przysyłał kilka przyjaznych słów, które ona natychmiast czytała. Na posłaniu obok leżał człowiek, który przestał istnieć. Atelier Hugona mieściło się przy Kommendörsgatan, w jednym z nielicznych tutaj skromnych domów. Wieczorami Ester krążyła po tej okolicy. Miała nadzieję na jakiś błysk, mgnienie, w którym może ktoś, kto jest z nim w bliskim kontakcie albo nawet on sam, ukaże się w bramie. I któregoś razu tak się właśnie stało. Wracając z kina, Ester poszła okrężną drogą, obok domu Hugona, żeby ponownie przejść się w pobliżu. I wtedy zobaczyła go na chodniku, po drugiej stronie ulicy. Szybkim krokiem zmierzał w przeciwnym kierunku. Ester zawróciła i szła za nim, choć w pewnym oddaleniu. Hugo skręcił raz, potem drugi i wszedł do sklepu ICA Esplanada przy Karlavägen. Ester czekała na zewnątrz. Trzy i pół minuty później on wyszedł z niewielką torbą w ręku i tą samą drogą wracał do domu. Ona trzymała się jakieś dwadzieścia metrów za nim. Kiedy zbliżyli się do jego bramy, podbiegła, położyła mu rękę na ramieniu i krzyknęła: – A to ci traf! Hugo nie okazał najmniejszego zaskoczenia, pociągnął ją za ramię i rzekł: – Wejdź na górę. Rozmawiamy trochę po pracy, kilku współpracowników i ja. – Myślisz, że oni by chcieli, żebym przyszła? – Ja chcę. Chodź. Pięć osób stało w należącej do pracowni kuchni z kieliszkami czerwonego wina w rękach, opierając łokcie o wysoki barowy blat. Hugo wyjął zakupy: keksy, winogrona i pleśniowy ser. Jedna ze współpracownic spoglądała na Ester krzywo. Była to młoda kobieta z nastroszonymi włosami i w zwracających uwagę okularach. Może to jednak pomyłka, bo Ester nie bardzo rozumiała, jaki mógłby być powód jej niechęci. Towarzystwo jadło i piło, zachwalało ser. Hugo wyjaśniał, że kombinacja smaków chleba, sera i winogron potrzebowała wieków, żeby się rozwinąć. Dopiero w tak długim czasie może się dokonać odpowiednia ewolucja kubeczków smakowych człowieka. On dziwi się wszystkiemu, co wymaga czasu. Ester odnotowała to wcześnie i nawet analizowała w swoim referacie. Poruszona, i fizycznie, i psychicznie faktem, że stoi obok ukochanego, myślała oto o serze, jak zwyciężył w konkurencji z innymi tego rodzaju wyrobami, i o pleśniakach, które trzeba odsiewać przez sitko w staraniach o ulubiony przez ludzkość smak. Uwielbiała te jego refleksje nad tego rodzaju wielkimi, poważnymi sprawami.

Jedyne, z czego nie była zadowolona, to fakt, że on nieustannie otoczony jest ludźmi. Mówi to o nim coś, do czego Ester odnosi się z pewnym sceptycyzmem. Wolała, żeby był samotnym wilkiem, przepełnionym tęsknotą za kimś bliskim, którą ona mogłaby ukoić. Zanim człowiek zrozumie, dokąd uczucie może go doprowadzić, rozmawia ze wszystkimi o ukochanej osobie. I nagle to się kończy. Wtedy lód jest już cienki i śliski. Człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę, iż każde słowo ujawni jego zakochanie. Udawanie obojętnego jest tak samo trudne, jak odgrywanie normalności. Zresztą to w gruncie rzeczy jedno i to samo. Ester jeszcze do tego nie dojrzała, co wyszło na jaw, kiedy na pewnej wystawie spotkała redaktorkę filozoficznego czasopisma Grottan, dla którego czasem coś pisywała, i jakoś prawie natychmiast rozmowa zeszła na Hugona Raska, choć wystawa dotyczyła całkiem innych spraw. Redaktorka przytakiwała, że to bardzo interesujący artysta, i zaraz wpadła na pewien pomysł. Powiedziała, że redakcja zamyka właśnie kolejny numer, którego głównym tematem jest poświęcenie się człowieka i obowiązek, jednak brakuje im jeszcze materiału, który by wiązał całość, a na dodatek przyciągał czytelnika. Redaktorka dotychczas nie zdecydowała, co by to mogło być. Ponieważ jednak twórczość Hugona Raska zawsze krąży wokół problemów etycznych, zaproponowała wywiad z nim na temat napięcia między „ja i ty” w jego dziele oraz w nim samym. Ester Nilsson zaczerwieniona po korzonki włosów spytała, dlaczego redaktorka uważa, że właśnie ona byłaby osobą odpowiednią do takiego zadania. Nigdy bowiem nie zajmowała się tym stanem napięcia ani na poziomie filozoficznym, ani w referacie na temat dzieła Raska. – Dlatego, że jesteś zakochana w Hugonie Rasku i będziesz miała odwagę zadawać pytania, których stawianie nikomu innemu nie przyszłoby do głowy. – Z jakiego powodu w to wierzysz? – W co? – Że stawia się wtedy przenikliwe pytania. Ja myślałam, że jest odwrotnie, że zakochanie czyni człowieka bezkrytycznym i nieskłonnym do ocen. – Nieskłonnym z pewnością się jest. Ale nie bezkrytycznym, raczej ścisłym. Jeśli ukochany okazuje się człowiekiem godnym pożałowania, pełnym sprzeczności i słabym, wszystko to sprawia, że kocha się bardziej. – Mówisz jakby z własnego doświadczenia. – Możesz być pewna, że tak jest. Redaktorka roześmiała się szerzej, niżby pozwalał na to jej nadpsuty przez wino i papierosy garnitur zębów. – Ale ja mam też inny, choć bliski temu powód, by ciebie o ten wywiad prosić.

– Co to takiego? – Jedynie człowiek zakochany zdoła przygotować taki artykuł w ciągu tygodnia. A więcej czasu nie mogę ci, niestety, dać. – Dlaczego uważasz, że jestem zakochana? – Widzę to po tobie. – Ja wysoko cenię jego sztukę – odparła Ester. – Tak naprawdę jest. Redaktorka roześmiała się pobłażliwie i nie bez złośliwości. – Maksimum 20 000 znaków, minimum 18 000. Termin na za tydzień. Wywiad tego rodzaju wymaga godzin rozmowy i licznych kontaktów później, przy pracy nad tekstem. I to była dla Ester szansa. Następnego ranka zatelefonowała do Hugona. Propozycja mu pochlebia, ale musi rzecz rozważyć, powiedział. Temat jest trudny, wymaga pracy i czasu, tekst musi być przemyślany, musi po prostu być dobry. W zasadzie jednak jest zainteresowany, poza tym żywi szacunek dla Grottan. Tego dnia Ester zdała sobie sprawę, iż w żadnym razie nie potrafi powiedzieć swojemu partnerowi o tym zamówieniu i zrozumiała, że ich relacja dobiegła końca. Pozostaje tylko kwestia, jak mu to zakomunikować. Miała nadzieję, że on sam jej pomoże. I rzeczywiście tak się stało. Per, który nie był w stanie dalej żyć w takiej niepewności jak ostatnio, następnego wieczora ujął ją za ramię i spytał: – Czy to ma jeszcze jakiś sens? To między nami? Ale spoza słów do Ester docierało przede wszystkim pragnienie ukojenia i ulgi. Per zadał pytanie, by w odpowiedzi usłyszeć, że się myli. W człowieku, który chce odejść, rodzi się opór. Lęk przed nieznanym, przed kłótnią i przed tym, że będzie się żałować. Ten, który nie chce zostać porzucony, może ów opór wykorzystywać. Wtedy jednak trzeba stłumić potrzebę szczerości i uczciwości. Sprawa musi pozostać niezdefiniowana. Ten, który nie chce zostać porzucony, musi temu, który chce odejść, pozostawić wyartykułowanie zmiany. Jedynie tak udaje się zatrzymać człowieka, który nie chce z nami być. Z tego powodu rozpadają się najgłębsze związki na świecie. Ester myślała: ja nie mogę. Nie mogę łagodzić jego bólu i unikać osobistych przykrości. Nie mam prawa. – Nie, to nie ma już żadnego sensu – odparła. – A więc to koniec? – Tak. – W takim razie jutro możesz się wyprowadzić.

– Nie mam gdzie mieszkać. – Jutro, kiedy wrócę z pracy, ma cię tu nie być. Następnego dnia przed południem Ester przeprowadziła się do matki na Tulegatan. Matka nie pytała ani za dużo, ani za mało. Powiedziała, że córka może u niej mieszkać tak długo, ile zechce. Kiedy Ester obudziła się pierwszego ranka, nie było w niej żalu, nie było tęsknoty, a jedynie poczucie wolności. Nikt nie może ukrywać przed sobą samym własnego upojenia szczęściem. Mówi się, że zerwanie zawsze bywa trudne. Jednak ten zakochany w kimś innym nie może być równocześnie nieszczęśliwym, nie naprawdę. Może być przytłoczony poczuciem winy i zamieszaniem, jakie go teraz czeka, może współczuć temu drugiemu. Ale zakochanie jest czymś totalnym, a nawet totalitarnym. Obejmuje wszystko, co się robi i myśli, stąd bierze się jego dewastująca siła. Ester ustaliła pierwsze spotkanie z Hugonem w sprawie wywiadu na najbliższą niedzielę o godzinie pierwszej.

V Niedziela wypadła w szary, wilgotny i senny dzień. Dochodziła pierwsza, kiedy Ester znalazła się na bocznej uliczce w pobliżu domu Hugona i wyczekiwała chwili, gdy będzie mogła zadzwonić do drzwi. Była przed tym spotkaniem spokojna. Wiedziała, że potrafi przez wiele godzin rozmawiać w skupieniu o sprawach istotnych. To nie może się nie udać. Lekko niepokojąca była tylko myśl, że mogłaby stracić tę przyszłość, w której jej tęsknota już sobie uwiła gniazdko. Stwierdziła, że jest bardzo głodna, więc w kiosku hotelu Mornington przy Nybrogatan kupiła wegetariańską kiełbaskę. Kiedy skończyła jeść, wybiła pierwsza. Ester odczekała jeszcze dwie minuty, potem przeszła na ulicę Hugona, przed jego dom. Zadzwoniła, on otworzył. Uścisnął ją niezgrabnie, wzrok miał rozbiegany. Jakaś nowa wrażliwość i wstydliwa samokontrola pojawiła się w jego zwykle swobodnym i jowialnym zachowaniu. Cała dawna niefrasobliwość zniknęła. Po raz pierwszy spotkali się sam na sam i w jego skacowanych oczach widoczna była mętna świadomość, że wszystko, co teraz przedsięwezmą, będzie mieć konsekwencje. Usiedli na krzesłach przy masywnym biurku zarzuconym papierami i książkami. Ester pomyślała, że Hugo, jak na człowieka, który dużo siedzi, nosi zbyt obcisłe slipy. Włączyła dyktafon i zaczęli pracować. Wielu uważa, że jesteś w swojej sztuce opętany moralnością, powiedziała Ester trochę po omacku, na próbę, po prostu, żeby rozpocząć. Czy może raczej człowiekiem, jego naturą i jego pierwotnymi zachowaniami? Tak właśnie najchętniej bym to opisał, odparł i zdawał się doceniać jej obserwację. Opętanie człowiekiem jako takim, tak. Ale opętanie to zbyt negatywne określenie, powiedziałbym raczej skrajne zainteresowanie. Indywidualne różnice pomiędzy jednostkami interesują go jedynie jako odbicie człowieczeństwa każdej z nich – mówił – i on tego właśnie szuka. Jego interesują symbole rzeczy, jak w świecie idei Platona. Człowiek jako człowiek. Krzesło jako krzesło. Ciało jako ciało. Przez to dorobił się beznadziejnej opinii u tej części inteligencji, która już dawno rozprawiła się z wszelką pospolitością i naturą ludzką, wtrąciła Ester. Zdaniem tej inteligencji nie można mówić o człowieku jako takim, nie dodając, że ów człowiek jest białym, mężczyzną, Europejczykiem i mieszczaninem. Krzesło jako takie nie istnieje, bo pochodzi na przykład z Zachodu i z określonej epoki. A ciało, o którym mówił Hugo, było protofaszystowskie. On tego nie skomentował, powiedział natomiast, że wiedzę, zarówno w sztuce, jak i w nauce, najłatwiej zdobyć poprzez zmuszenie się, by patrzeć na rzeczy po nowemu, widzieć je takimi, jakie są, obnażonymi aż do kości. Oraz poprzez to, by nigdy nie uważać ani ich, ani ich form za samo przez się oczywiste. Jeśli chce się widzieć ruchy człowieka, trzeba

patrzeć na szkielet. Gdy chce się widzieć odcisk, należy szukać formy, dzięki której go wykonano. Ewentualne wariacje są tam jedynie po to, by zakłócać spojrzenie, szablon jest ten sam, a wszystko wynika z pierwotnego zjawiska, tak samo człowiek, jak i rzecz. Ester powiedziała, że całkowicie podziela ten pogląd na podstawową strukturę wszelkiej egzystencji. Pytanie tylko, jak dalece powinniśmy krytykę tego brać do siebie. Hugo jest bardziej zajęty przedstawianiem siebie czytelnikom, niż przejmowaniem się, czy ja podzielam jego poglądy i czy to jest słuszne, pomyślała Ester. Fakt, że przygotowała plan B tej rozmowy, nie oznacza, że Hugo powinien go poznać. Musi być cierpliwa i dalekowzroczna. Ester zmieniła więc wątek i spytała, na czym Hugo opiera swoją moralność. Czy ocenia działania po konsekwencjach czy według zasad. Nie wyglądało na to, że zrozumiał pytanie, wobec czego wyjaśniła, iż ona sama często się zastanawia, czy wszyscy nie jesteśmy w jakiś sposób utylitarystami. To znaczy nie wyznajemy etyki konsekwencji, czyli nie wartościujemy wedle rezultatu, nawet jeśli zdajemy się wychodzić od zasad. – O co ci chodzi? – spytał ostro, zirytowany. – To chyba nie jest sprzeczność? Ester denerwowała się, uznała jednak, że zrezygnowanie z tego tematu byłoby bardziej krępujące, niż kontynuowanie go. – Ktoś, kto kieruje się etyką konsekwencji – powiedziała – ma obowiązek występować przeciwko demokracji, jeśli się okazuje, że jej następstwa są gorsze niż następstwa dyktatury. Dla kogoś takiego nie istnieje żadna rzeczywista wartość w niczym oprócz maksymalnie dobrego samopoczucia, podczas gdy dla etyka prawa rzeczywista wartość istnieje jedynie jako punkt orientacyjny. Rzeczywista wartość w wolności i autonomii. Po każdym zdaniu Ester robiła krótką przerwę, ale żadnej reakcji nie było. – To, co etyk prawa musi ścierpieć, to myśl, że jego postawa przynosi gorsze konsekwencje niż inne postawy, a mimo to musi twardo obstawać przy swoim i umieć umotywować zasadę wolności i autonomii jednostki. Twarz Hugona pozbawiona była wyrazu, jeśli nie brać pod uwagę lekkiego zdziwienia, które mogłoby wyrażać podziw. Ale nawet brak wyrazu jest wyrazem, stwierdziła Ester. – Jak zatem etyka prawa sobie z tym radzi? – Ester nadal forsowała swoje, chociaż coraz bardziej żałowała, że odeszła od głównego tematu. – Czy mimo wszystko nie jest tak, że etyka prawa w dłuższej perspektywie zakłada, iż autonomia jednostki to jedyne, co przynosi możliwe do przyjęcia rezultaty i tym samym bezradnie przeradza się w etykę konsekwencji, w jakąś formę utylitaryzmu zasad? Hugo trzymał ręce na oparciu krzesła i kiwał się zamyślony. – W długiej perspektywie wszyscy jesteśmy martwi, jak powiedział Keynes – rzekł w końcu.

– A jak właściwie powstaje rzeczywista wartość oraz zasady? – ciągnęła dalej Ester. – Czyli to, czego utylitarysta się wystrzega, a z czego etyk prawa wywodzi swoje twierdzenia? Czy nie istnieje konieczność porównania z domniemaną gorszą alternatywą? Ale gorszą w porównaniu z czym? Czy punktem odniesienia nie może być skutek, czyli to, z czego etyka prawa rezygnuje? Hugo wodził wzrokiem po pokoju. Po chwili powiedział: – Kiedy blisko dwieście lat po rewolucji francuskiej zapytano chińskiego premiera Czou En-laja o jej efekty, to wiesz, co odpowiedział? „Za wcześnie o tym mówić”. Czyż to nie cudowne? „Za wcześnie o tym mówić”. Hugo roześmiał się. Nie był to śmiech wszechogarniający. – Ale w tak odległej perspektywie wszyscy, jak powiedziano, jesteśmy martwi – odparła Ester. – Ja jestem artystą – rzekł Hugo. – Moralność istnieje również w estetyce. – Wyjaśnij. On: Estetyka to działanie moralne. Ona: Co to znaczy? On: To znaczy, że estetyka, sztuka jako taka, ma rewolucyjną siłę. Ona: Niezależnie od treści? On: Jeśli nie zawiera treści, to nie jest sztuką. Ona: Czyli to jest definicja? On przytaknął. Ona zapytała, czym w takim razie są inne dzieła, te, które nazywa się sztuką, ale one nią nie są, bo brak im rewolucyjnej siły. On odparł: Rzemiosłem. Albo tandetą. Przeszli do rozmowy na temat detali w jego dziełach. Temat wywiadu, czyli kwestię „ja i ty”, Ester odłożyła na bok, kiedy stwierdziła, że jego odpowiedzi są składanką zagmatwanych cytatów lub omawianiem Bubera[3]. Kiedy rozmawiali bardziej swobodnie, Hugo za każdym razem starannie wygłaszał wykład, jakby żadne pytanie nie zostało zadane, i za każdym razem sformułowania zawarte w pytaniu przedstawiał jako swoją wypowiedź. Ester miała wrażenie, że ona ubiera w słowa to, czym on się zajmuje i kim jest, a on natychmiast przyjmuje to za własne myśli. Po trzech godzinach miała wszystko, co potrzebne do napisania artykułu, i wyłączyła dyktafon. Kręciło jej się w głowie ze zmęczenia, spojrzała na zegarek. Na obiad jeszcze za wcześnie.

Siedzieli przez chwilę, odpoczywając i rozmawiając. O jakichś drobiazgach, o pięknych skrzypcach wiszących na ścianie i o ruchu ulicznym, który mogli obserwować, kiedy się podnieśli i stanęli blisko siebie przy oknie. Ester znowu ogarnęło pożądanie jego ciała. W którymś momencie wspomniała, że jej dotychczasowy związek się rozpadł i teraz mieszka u matki, czekając na własne mieszkanie. On zbierał rozrzucone spinacze i wyglądało na to, że chce jej coś zaproponować. Ester poinformowała, że pracę nad tekstem wywiadu zacznie jutro wcześnie rano, kiedy znowu będzie miała świeży umysł. Teraz bowiem jest ociężały i wyczerpany. – Jesteś głodna? – spytał Hugo. – Tak. – Ja też. – Na lunch zjadłam tylko kiełbaskę, tuż przed przyjściem do ciebie. Wegetariańską kiełbaskę z kiosku koło hotelu. – Tak, oni tam mają dobre kiełbaski. – Czytałam o tym w gazetach – odparła Ester. – To widocznie bardzo znany kiosk. – Ale ja nie jadam dużo kiełbasy. A ty? – Też nie. Kiełbasy nie jadam prawie nigdy. – To istnieje wegetariańska kiełbasa? Tego nie wiedziałem. Z czego się ją robi? – Z różnych roślin specjalnie przygotowanych i owiniętych skórką. Nie jest to może bardzo zdrowe, ale chyba lepsze niż mięso. – Pod względem wartości odżywczych? – Tak. I pod względem moralnym. – Może lepiej utylitarystycznym? – powiedział i roześmiał się ciepło i łagodnie. – Albo według etyki prawa. Więc jednak słuchał tego, co Ester mówiła. – Ja znowu zacząłem biegać – powiedział. – W tym tygodniu. Ale zaraz rozbolało mnie kolano. Ester pomyślała, że zaczął biegać, bo zauważył, jak ona spogląda na jego ciało, i poczuła, że go kocha. – To może być łękotka. Mogę dotknąć? Wyciągnął kolano, a ona długo je uciskała. – Parę lat temu biegałem naprawdę dobrze – powiedział Hugo. – Chętnie bym do tego wrócił. Może moglibyśmy biegać razem?

– Jeśli nie masz kontuzji. – Ty z pewnością biegasz szybciej ode mnie. – Możemy wspólnie ustalić, jak szybko będziemy biegać – stwierdziła Ester. On kilkakrotnie wyciągnął i ugiął nogę, po czym powiedział: – Ach tak. Więc kiełbasy dużo nie jadasz. A co w takim razie jesz? – Przeważnie rośliny. – Rośliny? – I jakieś owoce morza. – A dlaczego rośliny? – Ponieważ nie widzę argumentów przemawiających za zjadaniem świadomych istot. Podobno też dzięki temu dłużej się żyje. – Jak długo chciałabyś żyć? – Gdzieś do stu lat. – To długo. Nie sądzisz, że pod koniec może być nudno? – Nie. To zależy, czym się człowiek zajmuje. Hugo spoglądał przez okno w stronę restauracji po drugiej stronie ulicy. To jego stałe miejsce. – Jeśli się bardzo nie spieszysz, moglibyśmy tam pójść i zastanowić się, czy w wywiadzie wszystko zostało powiedziane. Najczęściej interesujące rzeczy mówi się, kiedy człowiek nabierze dystansu. – Już powiedziałeś wiele interesujących rzeczy. Popatrzył teraz na nią w inny sposób niż przedtem, jakby bardziej intensywnie, jakby ją obserwował. W końcu rzekł: – Tak uważasz? Sądzisz, że powiedziałem coś rozsądnego? – No pewnie. To oczywiste, że mówisz interesujące rzeczy. Odniosła wrażenie, że on chciałby powiedzieć o czymś, co go dręczy, i chciałby poznać jej szczery pogląd na tę sprawę. Najlepiej jednak, żeby przyznała mu rację. – Dla mnie to nie jest takie oczywiste – zaczął. – Czasami ludzie mi to mówią, ale sam tak nie czuję. – Wszyscy wiedzą i są przekonani, że jesteś interesujący. Jeśli cię krytykują, to z braku wiedzy o tym, kim jesteś.

– Wierzysz w to? – Ja to wiem. Ester włożyła płaszcz i czapkę. – A skąd to wiesz? – nalegał. – Ludzie oceniają cię jako interesującego artystę tak samo jak ja. Zabrzmiało to cokolwiek fałszywie. Musieli czekać, bo restaurację otwierano dopiero o piątej. Ale to już niedługo. Tymczasem Hugo pokazywał jej książki ważne dla jego rozwoju intelektualnego. Szczerze mówiąc, jego sposób myślenia nie bardzo jej zaimponował, ale sztukę tworzy wyjątkową, a ponieważ Ester jest zakochana, to i myśli artysty nabrały blasku. Miał dwa egzemplarze „Człowieka zbuntowanego” Camusa i jeden jej ofiarował, ten lepiej zachowany, z okładką podobną do oryginału czy też do tego, co Ester uważała za oryginał. Francuski napis na bladożółtym tle z czerwonymi liniami ułożonymi w trójkąt. – Camus był dla mnie ważny – powiedział Hugo. – Camus jest fantastyczny – potwierdziła Ester. – Nigdy nie zapomnę uczuć, jakie przeżywałam przy czytaniu „Obcego”. Styl, ton, otwartość, lakoniczność. – Kiedyś znałem na pamięć pierwszą stronę „Obcego” po francusku – rzekł Hugo. – Dlaczego? Hugo roześmiał się sam do siebie. Ester powiedziała: – Pamiętasz tę koszmarną sekwencję, kiedy jego dziewczyna pyta, czy on ją kocha? A on odpowiada, że to nieważne. Za każdym razem, kiedy Ester coś komentowała, Hugo milczał. Nigdy nie ciągnął dalej tego, co powiedziała. Ona natomiast kontynuowała wszystko, co Hugo mówił. Żadne z nich tak naprawdę nie było zainteresowane nią. Oboje natomiast interesowali się nim. Ester odnotowała w pamięci jego brak ciekawości i wielkoduszności, ale nie pozwoliła, by miało to wpływ na uroczysty nastrój, w jakim się znajdowała. Punktualnie o piątej przeszli przez ulicę, by zjeść obiad. Rozmawiali nieprzerwanie do godziny dziesiątej, kiedy to wypili resztkę wina. Ester myślała, że jeśli można rozmawiać od godziny trzynastej do dwudziestej drugiej, to człowiek nie ma powodu do niepokoju. A zatem przyszłość rysuje się w zupełnie jasnych barwach.

VI W ciągu najbliższego tygodnia Ester pracowała nad artykułem dla Grottan. Robiła to w takim samym stanie oszołomienia jak wówczas, miesiąc temu, w innej erze, kiedy pisała referat o Hugonie. Teksty szukają własnego rytmu, a na to trzeba czasu. Jednak w pewnym określonym momencie tekst jest gotowy, nawet jeśli się zakładało, że trzeba będzie nad nim pracować nie wiadomo jak długo. Dokonuje się to wówczas, kiedy tekst jakby dystansował się od własnych założeń tak bardzo, że każde czytanie zaskakuje, ale na koniec wszystko jest jasne. Temu wywiadowi poświęcała codziennie o wiele więcej godzin niż zwykle była w stanie. Na ogół nie potrafiła siedzieć nad pisaniem przez dłuższy czas bez przerwy. Po kilku godzinach zaczynała popełniać godne pożałowania błędy, które poprawiała, by następnego dnia tego żałować, albo znowu powtarzała frazy zaczerpnięte z kultury i życia potocznego. Osiem dni po przyjęciu zamówienia długi artykuł był napisany, przeczytany przez Hugona, przedyskutowany wspólnie z nim w towarzystwie Dragana Dragovicia, który krytykował niemal wszystko, czym dawał do zrozumienia, że jest zazdrosny, i w końcu wysłany do redakcji. Odpowiedzieli, że są zadowoleni i nadziwić się nie mogli, że zdążyła napisać go w tak krótkim czasie. – Miałam przecież wyznaczony nieprzekraczalny termin. – Ale zrobiłaś to niewiarygodnie szybko. – To jak, spodziewaliście się gorszego tekstu, czy też nie wierzyliście, że dotrzymam terminu? – O co ci chodzi? Jesteśmy zadowoleni. Artykuł jest dobry. – Dziękuję. Cieszy mnie to. Ale chyba nie należy składać ludziom zamówień, które sami uważacie za niemożliwe. – Nie rozumiem, o czym mówisz. Przyślij fakturę. Kiedy praca nad artykułem dobiegła końca, Ester i Hugo nadal spotykali się co najmniej raz w tygodniu. Jadali obiady w restauracjach, wiedli niekończące się rozmowy, a potem on niemal zawsze zapraszał ją na górę do atelier, gdzie rozmawiali dalej, nigdy jednak nie zabrał jej do swego mieszkania, znajdującego się przecież w tej samej nieruchomości po drugiej stronie podwórza. Ester zachodziła w głowę, dlaczego nic więcej się nie dzieje. Dreptali w miejscu, choć kierunek był dostatecznie wyraźny. Wpadała w rozpacz na myśl, że nic więcej z tego nie będzie, i raz zapytała go w SMS-ie:

„Czy mógłbyś mi powiedzieć, co czujesz?” On odpowiedział aforyzmem na tyle zaszyfrowanym, by nie miał zobowiązującego charakteru: „Człowiek człowiekowi radością”. „Człowiek człowiekowi wilkiem”, pomyślała Ester ponuro. Zastanawiała się, czy nie zrobiła czegoś szalonego, co, uczynione bez złych zamiarów, jedynie pod wpływem uczuć, sprawiło, iż dobrze funkcjonująca relacja utknęła w martwym punkcie. Może chodzi o to, że ona wciąż ściąga na siebie przykrości, zawsze tak było. Wolała raczej być udręczona, niż znudzona, wolała samotność niż towarzystwo gadające o byle czym. Nie dlatego, że nie lubi rozmów o byle czym, ale dlatego, że pochłania to zbyt wiele siły. Taka gadanina kompletnie ją wykańcza. Może zresztą być tak, tłumaczyła sama sobie, że pragnęła być zakochana w Hugonie, bo – nawet nie zdając sobie z tego sprawy – zaczęła się nudzić swoją egzystencją i potrzebuje tego niepokoju na zmianę z nadzieją i szczęśliwością, by czuć, że żyje. Teraz jednak nawet powietrze, którym oddycha, wydaje jej się przerażająco puste. Jego coś powstrzymuje. Może istnieją jakieś nieznane przeszkody? Przyszło jej do głowy, że pytanie nowożeńców o to, czy nie ma przeszkód do zawarcia małżeństwa, prawdopodobnie wzięło się z chęci rozwiania właśnie tego rodzaju niepokojów. Myślała o tym jako o pojęciu, bez treści, pochodzącym z irracjonalnego czasu. Ale sprawdzanie, między innymi poprzez ogłaszanie zapowiedzi, czy nie istnieją przeszkody, wprowadzono właśnie po to, by unikać takich sytuacji. Surowe zasady współżycia, jakie wtedy obowiązywały, były w gruncie rzeczy o wiele bardziej racjonalne, lepiej zorganizowane i przemyślane niż ten lekkomyślny idiotyzm, w który ona teraz się wdała. Zresztą wszyscy współcześni ludzie są na coś podobnego narażeni. Nie ma żadnych reguł, żadnej tradycji, żadnego kostura, na którym można by się było wesprzeć. Nic. W co drugi weekend Hugo wyjeýdýaů. Mówiů, ýe do Borĺs, gdzie mieszka jego matka staruszka. Z tymi podróýami do Borĺs byůo coú nie tak. Otaczała je jakaś nienaturalna próżnia, a takie nienaturalne próżnie zawsze otaczają kłamstwo. Trudny do pojęcia był fakt, że nie istniała żadna przyczyna pozwalająca wątpić w prawdziwość owych podróży, ani też Hugo nie miał powodów wymieniać miejscowości, do której nie jeździ. A jednak Ester coś się tu nie zgadzało. W czasie jednego z tych wieczorów, kiedy długo siedzieli przy winie i jedzeniu, a potem poszli do jego atelier, Ester zauważyła, że z zewnętrznej kieszeni wiszącej na oparciu krzesła marynarki wystaje kolejowy bilet. Kiedy Hugo wyszedł do toalety, ona wstała, obeszła pokój wkoło, przyglądała się obrazom na ścianach i w końcu wyjęła bilet, lekko, jakby nigdy nic. Sztokholm-Malmö, tam i z powrotem, przeczytaůa. Ýadnej wzmianki o Borĺs. Byů to bilet z ostatniego weekendu, który Hugo miał jakoby spędzić u matki. Opanowała się, pomyślała, że to dobre wiadomości. Skoro utrzymuje w tajemnicy swój związek na odległość, bo taki musiał mieć z kobietą z Malmö, to znaczy, że tamta sprawa