2
Spis treści:
ŁUKASZ ORBITOWSKI WSTĘP ........................................................................................... 3
EWA MROCZEK TYLKO CIAŁO ........................................................................................ 7
ADRIAN MIŚTAK WOREK ............................................................................................... 36
TOMASZ GOLIS POKÓJ DO WYNAJĘCIA.......................................................................41
SEBASTIAN IMIELSKI KRAINA ........................................................................................ 55
E. K. JOZPAZ TESTAMENT CIOTKI STEFANII............................................................ 85
PAWEŁ DAŁEK KRÓLOWA JEDNEGO WIECZORU .....................................................98
PAWEŁ PALIŃSKI KRAWATY KOLTAYA...................................................................... 108
AGNIESZKA MAJCHRZAK STARY LAS ........................................................................... 126
MARCIN DOBROWOLSKI POWRÓT DO DOMU ............................................................. 151
ALEKSANDRA ZIELIŃSKA UWAŻAJ! NADCHODZI BURZA ......................................... 164
MARCIN KRYSZCZUK CENA SZTUKI ............................................................................ 170
DANIEL GREPS PAŹDZIERNIKOWA OPOWIEŚĆ....................................................... 183
TOMASZ FENSKE 2:31.................................................................................................... 198
KRZYSZTOF GONERSKI POTWÓR.................................................................................. 227
KYRCZ & RADECKI ZMYSŁY.......................................................................................... 233
MAREK SOBOLEWSKI NIE OGLĄDAJ SIĘ ZA SIEBIE.................................................246
3
ŁUKASZ ORBITOWSKI
WSTĘP
4
óżnimy się od zwierząt tylko dwoma rzeczami: snujemy opowieści i palimy
papierosy.
Niesamowitość zniknęła z naszego życia. Pomyślcie tylko - sto lat
temu lasy zamieszkiwały złowrogie duchy, na rozstajach czyhał diabeł,
czarownice psuły mleko, słowem, człowiek miał pewność, że w jego otoczeniu tkwi
pewna demoniczność. Jak ćwiek i cień. Nie wyrwiesz. Dziś diabła z czarownicą
wygnano, nasze domy są bezpieczne, na skrzyżowaniu jest co najwyżej czerwone
światło. I tyle.
Niesamowitość zeszła więc do opowieści, siedzi tam mocno i nie pozwala się
wygnać. Kumpel opowiadał, że siedział sobie w domu i nagle garnki pospadały z
półek, bez widocznej przyczyny - okazało się potem, że sto kilometrów dalej umarł
jego wujek czy ktoś. Mój wujek z kolei widział cień sunący przez korytarz, w dniu
zgonu swojego ojca. I tak dalej. To pewno wszystko są duby smalone albo zdarzenia
wynikłe z przypadku, ot, garnki spadły sobie akurat w tej szczególnej chwili. Ale
przecież opowiadamy sobie te historie.
Przed Wami kilkanaście takich właśnie opowieści. Co cenniejsze, napisanych
przez Polaków, którzy dotąd w horrorze zdziałali niewiele, ale jeśli już brali się za
robotę, wychodziły rzeczy wspaniałe, żeby wymienić tylko prozę Stefana
Grabińskiego, Lema z jego Śledztwem, ballady romantyków. Nie wolno też
zapomnieć, że głównym bohaterem Dziadów Mickiewicza, najważniejszego dramatu
narodowego jest przecież zombie. Mimo tego, horror w Polsce właściwie nie istniał.
Dlaczego tak się stało? Możemy podziękować architektom Polski Ludowej i ich
następcom, dokładając do długiej listy ich win i dziadostwa także wyrugowanie tego,
jakże sympatycznego gatunku literackiego. Fantastyka zachodnia przecież się
ukazywała - był Tolkien, Le Guin, pisarze iberoamerykańscy. Wydawano nawet
opowieści niesamowite autorów rosyjskich, Edgar Allan Poe wyszedł w dwóch
tomach, lecz najbardziej nowoczesnym pisarzem przetłumaczonym na polski,
pozostawał Lovecraft, będący już klasykiem. Brakowało Stephena Kinga, Jamesa
R
5
Herberta, Shirley Jackson i innych ludzi na czasie. Sama filozofia horroru,
przyjmująca organiczną niesamowitość świata, kłóciła się z czerwoną jak krew
filozofią - bo jak tu uprawiać materializm dialektyczny, skoro duchy jednak istnieją?
A potem wybuchła wolność i kilkadziesiąt lat nowoczesnego horroru dotarło do
nas w dwa lata. Trudno to przecenić. Jeśli poczytacie sobie notki biograficzne autorów
tej antologii, wyjdzie na to, że większość - podobnie jak ja - dojrzewała właśnie ze
Stephenem Kingiem i Grahamem Mastertonem. Piszę o tym, bo to prawie tak
niesamowite jak opowiadania, które znajdziecie zaraz, na następnej stronie. Oto
Polacy, pozbawieni tradycji horroru usiłują ją zrozumieć, uczą się języka grozy,
wreszcie, próbują wypowiedzieć w nim pierwsze, własne, oryginalne zdania.
Autor zachodni ma łatwiej, nie tylko dlatego, że rynek wydawniczy hula tam
jak ta lala - zyskał świadomość logicznego rozwoju gatunku, co już zrobiono, jakie
lądy można odkryć. My się szarpiemy, próbujemy znaleźć coś po omacku i w nerwach,
bo przecież tych pięćdziesięciu lat nie nadrobimy w żaden sposób. Ale w tej
szarpaninie, ufając intuicji, możemy zrobić coś nowego i swojskiego. Przynajmniej
paru spróbowało, jeszcze innym wyszło, pozostali - których za chwilę spotkacie -
zainteresowali się tematami obiegowymi. Ale to też dobrze, bo wątki klasyczne -
wampir Ewy Mroczek, nawiedzony pokój Tomasza Golisa - powinny zostać
zawłaszczone dla polszczyzny. Odrabiamy więc lekcje, na które wcześniej nas nie
wpuszczono.
Czasem obiegowy wątek zyskuje nowe znaczenie, jak w wypadku Marka
Sobolewskiego, który oryginalnie rozgrywa szacowną relację pomiędzy gliniarzem i
mordercą, zanurza ich w sosie wschodniej demoniczności, prowadząc do
przewrotnego zakończenia. Jego fabuła doskonale podsumowuje całą książkę, bo w
horrorze - jak nigdzie indziej - jest miejsce na niezwykłych ludzi i zakręcone
wydarzenia.
Są tu ukłony dla klasycznej opowieści niesamowitej, jak u Agnieszki Majchrzak
- z zachowaniem nastroju niedopowiedzenia, dbałością o scenerię, kompozycję,
wreszcie z bardzo prostym, lecz efektownym, prawdziwie gotyckim pomysłem. Sam
miałem kiedyś wrażenie, że drzewa pochylają się nade mną, gałęzie zmieniają się w
pięści, widziałem twarze na sękach, w korze migały ostrza i kły.
Horror wydał z siebie menażerię okropności: żywe trupy, upiory, monstra z
piekła, albo i drzewołaki. Te jednak przerażają bardzo rzadko, a to z tego szczególnego
względu, że nie istnieją, za to ludzie owszem. To człowiek wypija wściekłą krew, by
6
zmienić się w żywego trupa, łamie zaklęte pieczęcie do grobowców we własnej głowie i
wypuszcza demony, wreszcie, zwraca się przeciw swoim w sytuacji zagrożenia. Cała
fantastyczna obudowa jest niczym więcej, jak obudową właśnie. Prawdziwie
przerażający są jedynie ludzie.
Wie o tym, na przykład, Paweł Paliński, który poszedł na lekcje do Stephena
Kinga i gdyby ten przeczytał Krawaty Koltaya mógłby z czystym sumieniem wpisać
szóstkę do wirtualnego dzienniczka dla adeptów prozy. Momentami, Paliński jest
Kingowski po obłęd, ale jego tekst przeraża nieludzką zwyczajnością - potworność
przyczajona w człowieku czasem jest przecież banalna. Jeszcze raz, bo tego nigdy
dosyć, przerażający jest człowiek, nikt inny: wie to Paliński, Kyrcz z Radeckim, E. K.
Jozpas.
Cieszy mnie ta antologia i piszę wstęp z autentyczną radochą. Widzę w niej i w
podobnych książkach ekwiwalent tego, czego w Polsce zawsze brakowało: gazet w
rodzaju Weird Taks, na których wyrosły, gdzie zaczynały dzisiejsze tuzy grozy. Pisma
o krwawych okładkach, pełne przerażających historii, które czytało się z wypiekami na
twarzy. I pędziło do kiosku po następny numer.
Jeśli zestawimy Pokój do wynajęcia z poprzednim Trupojadem, wyjdzie, że
mamy ponad dwudziestu autorów zainteresowanych horrorem, znających jego
podstawy, szukających drogi albo i tych, co drogę znaleźli. To fantastyczna sprawa.
Część pewno odpuści, ale jestem spokojny, że przynajmniej kilku spotkamy ponownie
po to, by wpędzili nas w przerażenie.
Bo opowiadanie i palenie papierosów odróżnia nas od zwierząt.
Widzieliście kiedyś, żeby psy mówiły sobie historie? A żeby kot palił fajkę?
Opowieści to przecież najzdrowszy, najbardziej ludzki nałóg.
7
EWA MROCZEK
TYLKO CIAŁO
8
EWA MROCZEK
Urodzona w 1974, roku tygrysa.
Od kilku lat pracuje jako psycholog i zgłębia tajniki ludzkiej natury.
Pasjonuje ją astrologia, parapsychologia, filozofia Wschodu.
Obszary zainteresowań literackich: duchy, demony, wampiry, brama między
tą rzeczywistością a innymi.
Jej zdaniem najważniejsze w życiu są: wolność i poczucie humoru.
Mieszka w Warszawie z mężem Sebastianem i dwoma kotami.
Sztuki pisania uczył ją Andrzej Pilipiuk.
Publikacje pod panieńskim nazwiskiem SNIHUR:
2001 DEBIUT: „NOWA FANTASTYKA" - „Imię węża"
2003 „NOWA FANTASTYKA" - „Jeden uśmiech wampira"
2003 „FANTASY" - „Zoya"
2004 WYDAWNICTWO „FABRYKA SŁÓW" -„Zoya" w zbiorku „Demony"
2005 „NOWA FANTASTYKA" - „Zgubiony anioł"
Publikacje pod nazwiskiem MROCZEK:
2006 II miejsce w konkursie na opowiadanie grozy ogłoszone przez „NOWĄ
FANTASTYKĘ", opowiadanie „W rybnym straszy"
2007„NOWA FANTASTYKA" - „Archetypy astrologiczne w utworach
fantastycznych"
2007 „CZAS FANTASTYKI" - „Jakub Wędrowycz - analiza psychologiczna".
9
rup. Syn mojego klienta. Bogata rodzina. Natychmiast! - poniżej, w tym
samym esemesie Adamus podał adres.
Aliya nie lubiła nieboszczyków, ale kochała pieniądze.
Podróżowała cały dzień, żeby dotrzeć na miejsce przed zmierzchem. Około
piątej po południu taksówka podjechała do posiadłości rodziny Borneo. Kobieta
zobaczyła z okna samochodu biały dom, przystrzyżony trawnik i podwójną huśtawkę
dla dzieci, na której kołysały się pierwsze jesienne liście, przyniesione przez wiatr z
okolicznych lasów. Słońce stało już dość nisko, pomarańczowe światło nadawało
murom budynku ciepły ton. Aliya poczuła się podniesiona na duchu tym widokiem.
Wiedziała, że pozory mylą, najstraszniejsze rzeczy mogą dziać się w pięknym
otoczeniu, ale starała się myśleć pozytywnie. To znaczy tylko o forsie.
Przejrzała się w ręcznym lusterku. Z zadowoleniem zauważyła, że mimo
kilkugodzinnej podróży jej śniada cera wygląda świeżo, a czarne, lekko skośne oczy
błyszczą energią. Przeczesała palcami brązowe włosy. Zatrzymali się przed domem, na
żwirowym podjeździe, tuż obok Iridiana Adamusa. Kobieta zauważyła, że prawnik jest
jeszcze grubszy niż pół roku temu. Marynarka ledwo się na nim zapinała. Mimo że
dzień był chłodny, po czole mężczyzny spływały krople potu.
Kierowca otworzył z galanterią drzwi. Aliya wystawiła z samochodu długie nogi
w ciemnych pończochach. Do pracy starała się ubierać elegancko, wiedziała, że to robi
wrażenie i pozwała wytargować lepszą cenę. Słyszała oczywiście wielokrotnie, że w
tenisówkach byłoby jej wygodniej niż w butach na obcasie, ale traktowała to jak
bzdurę. Potrafiła dobrze biegać w każdym obuwiu, a sportowe nie pasowało do żadnej
pary kolczyków jakie miała.
- Na... nareszcie, A... Ali - wyjąkał Adamus. Podał jej rękę i pomógł wysiąść. -
Dlaczego tak długo?
- Długo?! - Warknęła. A potem jakby nigdy nic cmoknęła mężczyznę w
policzek. - Miło cię widzieć, Ir - dodała miękko.
T
10
- Ciebie też - odpowiedział niepewnie, bo wolałby spotkanie w innych
okolicznościach, na przykład na pięknej plaży. Nudystów, przyszło mu do głowy,
kiedy zauważył głęboki dekolt w czerwonej bluzce. Chciał nawet zapytać, czy kobieta
się nie przeziębi w tak skąpym ubraniu, tylko po to, żeby powiedzieć cokolwiek, co
usprawiedliwiałoby wpatrywanie się w jej biust.
Aliya, nie będąc świadoma jego spojrzeń, czekała niecierpliwie na swój bagaż,
który kierowca właśnie wyciągał z samochodu. Kufer był kanciasty i ciężki, sprawiał
też wrażenie przybrudzonego, ale nigdy nie rozstawała się z nim podczas pracy.
Prawnik sięgnął, żeby go wziąć, nie pozwoliła mu jednak.
Zerknęła na okna. Podejrzewała, że reszta towarzystwa gapi się ciekawie zza
zaciągniętych zasłon, ale nic nie dostrzegła. Przed drzwiami przystanęła na ułamek
sekundy, tak że Adamus idący przed nią nawet tego nie zauważył. Przestraszyła się
czegoś. Nie był to dreszcz emocji, który odczuwała zawsze przed robotą z umarlakami,
ale przykry, niezrozumiały lęk. Aliya sama do siebie wzruszyła ramionami i chwilę
później była już w środku.
Prawnik poprowadził ją w głąb domu, do dużego pokoju, z którego dochodził
intensywny, duszący zapach kwiatów.
- Dzień dobry! - przywitała się Aliya, obejmując szybkim spojrzeniem zarówno
pomieszczenie, jak i zgromadzonych w nim ludzi. Duży mężczyzna siedzący u szczytu
długiej ławy zgasił papierosa i wstał.
- Gozar Borneo - podał kobiecie dłoń. Miał gruby głos pasujący do postury i
ciemne, wyłupiaste oczy. - A to moja rodzina. Mamusia, Eduarda Borneo... - wskazał
siedzącą na kanapie staruszkę ubraną w czarną koronkową suknię będącą zapewne
szczytem mody pogrzebowej w czasach jej młodości. - Moja córka Nil i syn Tony.
Chuda nastolatka o mysich włosach tuliła się do babci na kanapie. Obok wysoki
chłopak smętnie opierał głowę o dłonie (na widok długich nóg gościa ledwie zakrytych
spódniczką uniósł brwi). Aliya miała wrażenie, że o ile słowo „mamusia” Gozar
wypowiedział niemal pieszczotliwie, pozytywne emocje w jego głosie stawały się
słabsze przy imieniu każdej następnej osoby. „Tony” brzmiało już niemal obojętnie.
- No i oczywiście bliźniaki - rzucił Borneo, gwałtownie marszcząc brwi, tonem,
jakim się człowiek wypowiada, wspominając o pladze karaluchów.
Obszerny fotel po drugiej stronie ławy zajmowali dwaj chłopcy o identycznych
tłustych buziach. Mieli ulizane włosy i wredne minki. Jak tylko ojciec spuszczał z nich
wzrok, kopali się po łydkach. Oczy całej familii były identyczne, ciemne, o okrągłych
11
powiekach. W otoczeniu wazonów wypełnionych storczykami, goździkami i
chryzantemami przywodziły na myśl żaby na łące.
- Półsieroty, niestety - dodał Gozar.
Aliya ucieszyła się, że gospodarz jest wdowcem. Matki były najgorsze.
Histeryzowały ponad wszelką miarę.
- Do rzeczy - Borneo włożył potężne dłonie do kieszeni marynarki i wypiął
pierś. - Podobno pani może nam pomóc.
- Tak.
Powinna dodać „być może” lub „spróbuję”, ale zostawiła to sobie na potem, gdy
już ustalą kwestie finansowe.
- Ile to będzie kosztowało?
- Dwadzieścia tysięcy - wypaliła obojętnie.
Gozara zatkało.
- Dwadzieścia tysięcy?
Kiwnęła głową.
- Plus koszty podróży. - Dodała szybko, wiedząc, że po pierwszym ciosie łatwiej
zadać następny.
Borneo wziął głęboki oddech.
- Muszę zamienić słowo z moim prawnikiem. - Skinął na Iridiana.
Kiedy mężczyźni rozmawiali przyciszonymi głosami w kącie pokoju, Aliya
rozglądała się po mieszkaniu. Jednocześnie nadstawiała uszu jak nietoperz.
- Kogo ty mi tu przywozisz! - zasyczał gospodarz.
- A... ale - Ir otarł pot z czoła.
- To ma być wiedźma ze wschodu?! Spodziewałem się kogoś starszego,
doświadczonego.
- W jej zawodzie niewielu dożywa podeszłego wieku - Indian bezradnie rozłożył
ręce. - A ona jest na... naprawdę dobra Gozo, wierz mi...
- Chyba jako modelka! Wyfiokowana sroka!
- To specjalistka w swoim fachu. Wiedźma od pokoleń. Jest siódmą córką
siódmej cór...
- Mam to gdzieś! - Gospodarz podniósł głos. Aliya zerknęła na nich z
przemiłym uśmiechem. - Mam gdzieś jej rodzinę - powtórzył szeptem. - Jesteś moim
prawnikiem i płacę ci za to, żebym nie musiał płacić innym! Powiedz jej, że nie dam
więcej niż piętnaście!
12
Prawnik podszedł do kobiety. Słuchała go ze zmarszczonymi brwiami, a potem
szeptała mu coś długo do ucha. Kiedy Adamus wrócił, miał niepewny wyraz twarzy.
- Uda... dało mi się wynegocjować...
- Tak?
- Że bez kosztów podróży. Powiedziała, że nikt w całej Europie poza nią nie zna
się na trupach i że Kahuni nie przyjadą nawet za pięćdziesiąt tysięcy.
Ostatnie dni doprowadziły Gozara Borneo do skraju wytrzymałości. Teraz krew
napłynęła mu do twarzy, a potężne ramiona zadrżały. Prawnik skulił się. Wyglądał jak
przestraszony pluszowy miś.
- Za drogo dla pana? - dobiegł ich kpiący głos wiedźmy. Powiodła wymownym
spojrzeniem po salonie. Kanapa i fotele były obite skórą. Na ścianie wisiał szereg
koszmarnych obrazów, które musiały być bardzo drogie, skoro ktoś je kupił. Okna
zdobiły jedwabne zasłony. Aliya zatrzymała wzrok na dywanie z czystej wełny.
- Proszę nie tracić mojego czasu i nie wzywać mnie więcej - rzuciła.
Gospodarz drgnął. Kobieta najwyraźniej kierowała się ku drzwiom.
- Tato! - jęknął Tony.
Nastolatka i Eduarda otworzyły usta ze zgrozy. Nawet bliźniaki przestały się
kopać.
- Osiemnaście tysięcy - wycharczał Borneo. - Ale po robocie.
Aliya z niezwykłą wprawą zakręciła się na obcasie z powrotem. Łypnęła
czarnymi oczami po obecnych. Narzutkę rzuciła obok bliźniaków na oparcie fotela.
Cała rodzina obserwowała ją ciekawie. Wiedźma szykowała się do wstępnej
przemowy.
- Kto to? - rozległo się nagle za jej plecami. Podskoczyła przestraszona.
Ludziom zdawało się, że w jej zawodzie nerwy robią się z czasem silne jak pnie dębów,
ale było wręcz przeciwnie. Po wielu makabrycznych przygodach wiedźma stała się
wrażliwa na każdy sygnał zagrożenia. To czasem pozwalało jej przeżyć, bo tam gdzie
inni nie zdążyli jeszcze pomyśleć o ucieczce ona rozwijała już pełną prędkość.
Osoba, która za nią stała musiała poruszać się cicho jak duch, skoro Aliya nie
usłyszała nawet szelestu. Przez chwilę kobieta pomyślała zresztą, że rzeczywiście widzi
zjawę lub rusałkę, o jasnej, niemal perłowej karnacji i opadających na ramiona
splotach złotych włosów. Kobieta ta jako jedyna w tym domu nie miała na sobie
czarnego stroju, ale śnieżnobiałą podomkę, ledwo zakrywającą kolana i podkreślającą
różowość kształtnych łydek. Zaczerwienione oczy przybyłej nie były, jak reszty
13
rodziny, żabie i ciemne, ale ładnie wykrojone i błękitne. Teraz wpatrywały się w
wiedźmę z taką intensywnością, jakby kobieta chciała ją zabić wzrokiem. Aliya
odruchowo zerknęła na kufer, w którym trzymała swój ukochany sztylet.
- Kto to? - powtórzyła blondynka.
- Ta pani, o której ci mówiłem - syknął Gozar ze złą miną, a potem zwrócił się
do gościa. - To moja synowa Geis. Nie czuje się najlepiej.
Blondynka spojrzała na niego, jakby kpiąco, i powolnym krokiem zbliżyła się
do kanapy. Chuda nastolatka i staruszka natychmiast zrobiły jej miejsce. Eduarda
pogładziła kobietę po ramieniu. Gozar czekał, aż synowa usiądzie, z taką miną, jakby
chciał przyśpieszyć ten proces uderzeniem potężnego ramienia, ale krępował się przy
gościu. Wiedźma skonstatowała, że pan domu w ogóle wygląda bardziej na
rozzłoszczonego niż przygnębionego. Usta pod sumiastymi wąsami wydawały się
zaciśnięte. Oczy rzucały gromy to na Geis, to na chichoczących bliźniaków.
Aliya zerknęła szybko za siebie, zastanawiając się, skąd wyszła synowa Gozara.
Dostrzegła drzwi, których nie zauważyła wcześniej, bo kryły się za występem ściany.
Na futrynie wisiał czerwony wieniec.
- Jest tam? - zapytała gospodarza.
- To jest... ten... ? - zająknął się.
- Tak. Chciałabym go zobaczyć.
To miało być tak zwane wstępne rozeznanie. Robiła tak zawsze, tak jak radziła
babcia, choć właściwie nie wiedziała po co. Gozar otworzył drzwi kluczem i zapalił
światło. W porównaniu z salonem pomieszczenie było niewielkie. Obok tapczanu stały
mała szafka i stolik, oba z bukowego drewna. Drugi róg pokoju zajmował beżowy
fotel. Na stoliku stał wazon z kwiatami, amarantowe chryzantemy otaczały białą
kamelię. Kobieta zerknęła na okna. Zasłonki były rozsunięte, a okna zabite deskami.
- Mądrze - stwierdziła z zadowoleniem. Przypomniała sobie, jak kiedyś na
walijskiej wsi musiała biegać za rozweselonym nieboszczykiem po okolicznych
gospodarstwach. Utytłała się w błocie, a świnie zeżarły jej żakiet.
- Tak jak kazał Adamus. Grube drewno - objaśnił mężczyzna.
Wiedźma skinęła głową i zwróciła się w stronę łóżka. Było zakryte
prześcieradłem. Pod nim rysował się ludzki kształt. Mogła rozpoznać twarz, tułów,
stopy. Oceniła, że ciało musi mieć co najmniej dwa metry długości. Zastanawiała się
przez chwilę, czy nie obejrzeć go sobie już teraz, ale zrezygnowała. Wiedziała, że
napatrzy się jeszcze na niego, mieli przed sobą całą noc.
14
- To mój syn - Gozar skrzywił usta, jakby nagle coś go zabolało.
- To tylko ciało, panie Borneo - sprostowała wiedźma. - Pana syn odszedł.
Cieszyła się, że nie zapytał gdzie. Nie miała pojęcia. Może leżał na łące wśród
hurys, a może biegał po Walhalli?
- Ma pan dla mnie klucz?
- Dam pani swój.
Wrócili do pokoju. Geis szeptała coś do córki pana domu, ale na ich widok
natychmiast umilkła i poczęstowała Aliyę kolejną porcją nienawistnego spojrzenia.
Wiedźma nie przejęła się tym zbytnio. Żywi nigdy nie ułatwiali jej pracy ze zmarłymi.
Adamus przysunął dla niej krzesło. Eduarda przyniosła z kuchni kawę dla
wszystkich.
- Rozumiem, że Ir przekazał wam podstawowe informacje? - zapytała wiedźma.
Gospodarz kiwnął głową. Zgodnie z zaleceniami prawnika w domu pozostała
tylko najbliższa rodzina. Pogrzeb przełożyli. Ciotki zakwaterowali w motelu. Trupa
przenieśli do pokoju na dole, jedynego zamykanego na klucz. Okna zabito deskami.
Pamiętali też, że nie mogą wymawiać imienia zmarłego.
- Mówcie o nim „nieboszczyk” - zaproponowała Aliya. - Nie chcę wiedzieć, jak
się nazywa, ale najważniejsze jest to, żeby nikt z was nie zwrócił się do niego po
imieniu. Nawet jeśli ubiegłej nocy to robiliście. Pod żadnym pozorem! Grozi to
strasznymi konsekwencjami!
Powiodła po rodzinie groźnym wzrokiem, który miał dawać wyobrażenie o
możliwych skutkach. Staruszka, która właśnie napełniała filiżanki rozlała kawę.
- I nie chcę wiedzieć, jak umarł - dodała wiedźma. Gozar, Adamus i Tony
popatrzyli na siebie z dziwnymi minami.
- Ale... - zaczął pan domu.
Powstrzymała go ruchem ręki.
- Nie chcę i koniec. To mi psuje koncentrację. To co się działo przed śmiercią
nie ma żadnego znaczenia. Konsekwencje są zawsze takie same. A teraz opowiedzcie,
tylko w skrócie, co robił trup.
- No... - zaczął Borneo. - Zgon, jak pani wie, miał miejsce wczoraj. Był lekarz.
Przyjechały ciotki. Mieliśmy się całą noc modlić. Planowaliśmy szybki pogrzeb.
Zaprosiliśmy wielu ludzi, zapłaciliśmy za stypę w restauracji. Kupiliśmy wieńce,
kwiaty, trumnę, miejsce na cmentarzu... - wyliczał na potężnych palcach. - A tutaj coś
takiego! Nawet po śmierci musiał mi wykręcić jakiś numer! Sukinsyn!
15
- Tato! - jęknęła Nil.
- Niech Tony mówi, bo ja się nie chcę denerwować - Gozar wyciągnął kolejnego
papierosa z paczki leżącej na ławie.
- To ja go pierwszy zobaczyłem - odezwał się smętny chłopak. - Około północy
wstałem, bo poczułem się głodny i... zobaczyłem go na korytarzu.
Pan domu głośno zaciągnął się dymem.
- Szedł jakby mnie nie widział - ciągnął Tony. - Trochę się chwiał na boki.
- I co dalej?
- Dalej to nie pamiętam, bo zemdlałem.
Nie będzie z niego wielkiego pożytku, pomyślała Aliya.
- Babcia spotkała go w kuchni na dole - odezwała się Nil. - Prawda babciu?
- Biedaczek wydawał się taki głodny - oczy Eduardy zaszkliły się. - Ulitowałam
się i zrobiłam mu kanapkę. Nie chciał. A wtedy wpadł mój syn i, ach... - załamała
dłonie.
- I co pan zrobił? - wiedźma zwróciła się do gospodarza.
- No - Gozar zmieszał się. - Zapytałem go, co on sobie wyobraża, bo przecież
umarł, że... że to jest bezczelne zachowanie.
- Że to jest bezczelne zachowanie? - uśmiechnęła się ironicznie.
- Tata go zwymyślał - zachichotał jeden z bliźniaków. - „Do trumny, ty
durny...!”
- Cicho! - wrzasnął pan domu i wykonał taki ruch, jakby chciał dorwać chłopca
ponad ławą, ale ostatkiem sił się pohamował.
- Potem już wszyscy wylegli z pokojów - włączyła się Nil. - Ciotki też pomdlały.
A Le... nieboszczyk... napił się soku i wrócił do pokoju.
- Pił coś? - zdziwiła się Aliya.
- Sok malinowy.
Trafił mi się zombi ekscentryk, pomyślała wiedźma.
- Natychmiast zadzwoniłem do mojego prawnika. - Gozar wskazał Adamusa. -
Nikt w naszej rodzinie tak... Wszyscy umierali zupełnie normalnie, proszę mi wierzyć.
Jesteśmy porządnymi ludźmi.
Drżącymi palcami utopił niedopałek w morzu innych.
- Wierzę - uspokoiła go wiedźma. - To może się zdarzyć nawet w porządnym
domu. Mniej więcej jeden na sto tysięcy trupów robi podobne rzeczy.
Przemilczała, że zmarły musiał być niezłym psycholem, skoro tak skończył.
16
- Sprawa wygląda tak - przeszła do rzeczy. - Nieboszczyka, który nie chce
dobrowolnie zejść z tego świata, należy do tego zmusić jak najszybciej, dopóki jest
jeszcze w fazie zombi. Inaczej przekształca się w supertrupa i staje się praktycznie
nieśmiertelnym kawałkiem mięsa. Teraz jest jeszcze niegroźny, można nad nim
zapanować. Ale jako supertrup...
Pokiwała głową, dając do zrozumienia, że ma coś potwornego na myśli.
Spoglądali na nią przerażeni. Adamusowi pot leciał ciurkiem po twarzy i znaczył
tłuste plamy na koszuli.
- Co robi supertrup? - odważył się zapytać Tony.
- No... nie chcielibyście wiedzieć. Ale, spokojnie, jestem tutaj po to, żeby temu
zaradzić. Tylko że... jeśli nie uda się tego zrobić w ciągu trzech nocy po jego śmierci, to
jest, w tej chwili już tylko dwóch, to koniec, po sprawie. Niczym już, ani ogniem, ani
stalą nie da się zmusić ciała do śmierci.
Zapadła cisza. Bliźniaki w milczeniu przebierały nogami. Aliya oczywiście
trochę przesadzała. Nigdy w życiu nie widziała supertrupa. Nawet najbardziej
upierdliwy nieboszczyk w ciągu trzech nocy decydował się jednak odwalić kitę.
Chociaż teoretycznie zagrożenie istniało. Ostatnie takie zdarzenie miało miejsce
ponad wiek temu. Eksplozja sadystycznych nieboszczyków w południowym Hill.
- Najprostsza metoda ukatrupienia zwłok, ale niestety nie najłatwiejsza -
podjęła - polega na tym, że kilka osób go trzyma, a ja przebijam jego serce osikowym
kołkiem - pogrzebała w kuferku i wyciągnęła z niego zaostrzony kawałek drewna
długości dłoni.
Bliźniaki, które właśnie zajęte były szczypaniem się w brzuchy nagle
znieruchomiały i zapatrzyły się w przedmiot autentycznie przestraszone.
- Przecież to nie wampir - zauważył Tony.
- Oczywiście, że nie - roześmiała się wiedźma. - Bądźmy poważni. Jednak
właściwości drzewa osikowego przyśpieszają proces gnicia i pełnej mortyzacji. To
prosta reakcja chemiczna. Wykazały to badania prowadzone w Skandynawii - dodała
mądrze.
- Wystarczy złapać go i wbić mu to w serce? - zdziwił się Gozar.
- Tak, ale...
- A czy on jest jakoś nadzwyczajnie silny?
- Tak jak zwykły człowiek ogarnięty szałem, ale...
17
- Więc właściwie mogliśmy to zrobić sami - gospodarz zaakcentował ostatnie
słowo i znacząco popatrzył na Adamusa. - Nie trzeba by było pani wzywać.
- Nie sądzę - mruknęła wiedźma.
Nigdy jeszcze nie udało jej się wbić w zmarłego kołka. Gozar nie wyglądał na
przekonanego. Wzruszył ramionami.
- Plan jest taki. Pan, Tony i Adamus czekacie tutaj. Nie reagujecie na żadne
krzyki i wycia. Dopiero kiedy zawołam „Teraz” wbiegacie do środka i rzucacie się na
trupa. Musicie trzymać go za kończyny ze wszystkich sił. Będzie kopał.
Dopiła kawę. Wstała. Wszyscy, poza blondynką, odprowadzili ją aż do
czerwonego wieńca. Bliźniaki podskakiwały podekscytowane.
- Jeszcze jedno - zatrzymała się w progu. - Czy zmarły był wierzący?
- Eee... - wymamrotał Gozar.
- Głęboko wierzący - stwierdziła z przekonaniem Eduarda.
- Hm... a w co?
Na twarzach obecnych pojawiła się konsternacja.
- No... - powiedziała niepewnie staruszka. - W naszą wiarę, katolicką.
- Dobrze - Aliya uśmiechnęła się. - Ciało pamięta takie rzeczy.
Zamknęła za sobą drzwi.
* * *
Z niepokojem zaglądała pod prześcieradło. Zaczęła je zdejmować powolutku, od
głowy, a w końcu całe zrzuciła na podłogę. Odetchnęła z ulgą. Ciało młodego
mężczyzny wyglądało normalnie, chociaż było blade, a kolor ust wpadał w siny.
Żadnych dziur, opuchlizn i ubytków. Jedynie rozległy siniak biegnący przez czoło, aż
na brodę. Trup był łudząco podobny do Gozara Borneo, tylko znacznie chudszy. Ten
sam wydatny nos, wyłupiaste gałki oczne, teraz osłonięte powiekami. Ubrany był w
czarny garnitur. Z klapy wystawał czerwony goździk. Umarlak leżał sobie zupełnie
spokojnie, z leciutkim uśmiechem na mięsistych wargach. Zdawało się, że nie
powinien wzbudzać niepokoju, ale zmysł zawodowy podpowiadał Aliyi, że był
wyjątkowo wrednym truposzem. Żałowała, że nie może przebić go kołkiem już teraz.
Zombi musiał być ożywiony, żeby można go było zabić.
18
Nie lubiła takiej roboty. Wolała miłość. Kobiety uzależnione od sadystycznych
kochanków, które po kuracji ziołami zmieniały się w femme fatale i rozgniatały byłych
ciemiężycieli jak pluskwy. Nawet odczynianie złych uroków było lepsze od
nieboszczyków, bo można było przynajmniej dokopać komuś wrednemu. Jednak jeśli
chodziło o pieniądze, to umarlaki były istną kopalnią złota. Ta refleksja podniosła ją
na duchu.
Przeżegnała się nad zmarłym.
- Świeć Panie nad jego duszą!
Pogrzebała w kuferku. Wyjęła flakonik z poświęconą wodą, medalik św.
Benedykta i krucyfiks, który znalazła wciśnięty między ikonę prawosławną a czerwoną
wstążkę kabalistów. Oparła go o wazon. Obok ulokowała resztę dewocjonaliów. „Mam
nadzieję, że rzeczywiście byłeś wierzący, dupku” pomyślała.
Zerknęła na ręczny zegarek. Na zewnątrz zapadał zmrok. Usiadła sobie w
fotelu, wyciągnęła z kuferka ulubiony poradnik zatytułowany „Konstruktywna
rozmowa - jak mówić, żeby trup słuchał”. Tak minęła godzina. Za zabitym deskami
oknem jesienne liście układały ziemię do snu. Wiedźma też przymknęła oczy.
Szelest poderwał Aliyę na równe nogi. Zwłoki jednak leżały spokojnie, z
zamkniętymi oczami. Dźwięk dobiegał zza drzwi.
- Kto tam? - zawołała zirytowana.
Przysunęła ucho do framugi i usłyszała chichot.
- Możemy popatrzeć? - zawołał jeden z bliźniaków.
- Możemy wejść? - dodał drugi.
- Nie! Zmiatajcie stąd!
Chichot się powtórzył.
- Ale już! Bo zawołam ojca.
Małe nogi zatupotały. Aliya westchnęła ciężko. Rodzina trupa zawsze była
gorsza niż on sam.
* * *
Nieboszczyk obudził się koło północy. Aliya rozmyślała właśnie o tym, jak wyda
pieniądze. Przed jej oczami przemykały obrazy plaż kantabryjskich i drinków malibu
podawanych przez wesołych, śniadych mężczyzn.
19
Nieboszczyk podniósł dłoń do czoła i jednym ruchem otworzył sobie oczy. Tego
momentu nie lubiła najbardziej. Przewracał wkoło ślepiami, aż białka wyłaziły na
wierzch. Miał wielkie gały i wyglądało to wyjątkowo potwornie. Aż do tej pory
wiedźma mogła mieć jeszcze nadzieję, że wczorajsze zachowanie trupa było tylko
chwilowym szaleństwem, buntem ciała, które nie ma ochoty na poważne zmiany.
Liczyła na to, że umarlak wyhasał się trochę po zejściu, a potem grzecznie odwalił
kitę. To się podobno często zdarzało. Szkoda, że nie jej. Podeszła do krucyfiksu i
uklękła przed nim, trochę z boku, żeby być dalej od zwłok. Zamknęła w dłoniach
medalik Świętego Benedykta.
- W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, Amen. Duchu nieczysty, wróć tam,
skąd przyszedłeś i zostaw to ciało przeznaczone do śmierci na tym świecie.
Sięgnęła po flakonik, nabrała wody w dłoń i spryskała nieboszczyka. Prychnął.
- Rozkazuje ci Bóg w Trójcy Świętej Jedyny: Ojciec, Syn i Duch Święty. Niech
się tak stanie! Amen.
Trup podniósł się i usiadł na łóżku. Był jeszcze trochę rozkojarzony. Dopiero
teraz wiedźma dostrzegła, jaki jest wielki.
Nie ucieszyło jej to. Żabie oczy wpatrzyły się w kobietę ze zdziwieniem, ale
jednocześnie chciwie, jakby nieboszczyk nagle, na bezludnej wyspie swoich przeżyć
pozagrobowych, spotkał człowieka. Musiała przyznać, że był przystojny. Ciemne brwi,
wydatny nos. Spojrzenie spod opuszczonej głowy intensywne i hipnotyzujące.
- Rozkazuje ci Ojciec, źródło wszelkiego bytu i dobra, który troskliwą
Opatrznością...
Zmarły wyciągnął rękę i spróbował dotknąć Aliyi. Wstała błyskawicznie.
- No, dobra. To bez sensu - rzuciła rozzłoszczona.
Niestety, najwyraźniej trup nie tylko nie był za życia głęboko wierzący, ale w
ogóle miał w dupie rodzimą wiarę. Wiedźmę opuszczała nadzieja na szybkie
załatwienie sprawy. Na wszelki wypadek spróbowała jeszcze modlitw do Allacha i
mantr buddyjskich oraz popularnych w tym rejonie sefirot kabalistycznych. Prosiła
nawet, żeby Wielki Duch nie pozwolił Kojotowi przeprowadzić zmarłego poza
czerwoną linię śmierci. Wszystko na nic.
* * *
20
Ciało powoli podnosiło się z łóżka. Wydawało się słabe, nieporadne. Aliya przesunęła
się w stronę kufra. Sięgnęła po kołek.
- Teraz! - krzyknęła. - Teraz!
Za drzwiami zakotłowało się. Pierwszy wpadł Gozar, za nim Adamus i blady jak
ściana Tony. Na koniec wdarły się podstępnie bliźniaki.
- Trzymać go! - rozkazała wiedźma.
Mężczyźni stanęli w miejscu z otwartymi ustami. Zwłoki chwiały się na wpół
oparte o łóżko. Po sinym czole spływały krople święconej wody, przypominając pot.
Aliya skoczyła w ich kierunku, a wtedy trup wrzasnął wniebogłosy jak mordowany
kruk.
- RAAAAA!!!
I przewrócił oczami. Na ten widok Tony padł jak kłoda na ziemię. Bliźniaki
pisnęły i ukryły się za fotelem. Gozar i Adamus próbowali chwycić nieboszczyka.
Wiedźma myliła się, sądząc, że ciało jest słabe. Szarpnęło nimi tak, że Adamus
grzmotnął w szafkę. Wazon spadł na podłogę i stłukł się. Gozar tymczasem dostał
potężnego kopa w brzuch.
- Szybko! - krzyknęła.
Złapała trupa za jedno ramię, Gozar za drugie. Adamus usiłował wepchnąć
nieboszczyka na łóżko. Ciało skowyczało i zgrzytało zębami, trzymali je z trudem.
Prawnik dygotał z przerażenia, szeptał coś do siebie, ale starał się nie luzować
uchwytu. Aliya uwolniła jedną rękę i przymierzała się do zamachnięcia drewnianym
ostrzem.
- O Boże, Leonardzie! - usłyszeli nagle od strony drzwi. Prawnik dostał cios w
szczękę i padł. Aliya poczuła, że ktoś wyrywa jej kołek, a chwilę potem leżała już w
drugim kącie pokoju. Poderwała się błyskawicznie. Tony i Adamus tarasowali
podłogę. Na łóżku szamotały się dwa ciała. Trup dusił Gozara, a ten nie pozostawał
mu dłużnym. Pan domu charczał. W wejściu stała sprawczyni całej tragedii, Geis. Z
wyrazem egzaltowanego przerażenia na twarzy opierała się o framugę. Miała na sobie
srebrny atłasowy szlafroczek, spod którego wyzierały nagie uda. Wiedźma miała
ochotę strzelić ją w łeb, ale najpierw zajęła się Gozarem.
- Panie Borneo, proszę go natychmiast puścić - rozkazała.
- Ale... on... mię... ohhau... du... usi.
- Nie, nie, on tylko mechanicznie powtarza pana ruchy. Proszę przestać!
- Przestań pan! - wrzasnęła mu do ucha.
21
Mężczyzna poluzował uchwyt. Aliya natychmiast wdarła się między nich i
odepchnęła pana domu. Trup zasyczał i usadził się wygodnie na łóżku. Adamus,
jęcząc, podnosił się z podłogi. Wiedźma rozejrzała się za kołkiem. Nigdzie go nie było.
Przeklęła się w myśli za chwilę nieuwagi. Jej wzrok padł na słaniającą się w drzwiach
żonę zmarłego.
- Uprzejmie dziękuję, że nas pani odwiedziła - rzuciła przez zaciśnięte zęby. - A
szczególnie za to, że wymówiła pani jego imię. To mi bardzo ułatwi pracę.
- Nie ma za co - powiedziała blondynka ze złośliwym uśmiechem.
Aliya miała ochotę wrzucić jej żaby do łóżka i zamówić czyraki na całe ciało.
Zadrżała, zaciskając dłonie w pięści. Policzyła w myślach do osiemnastu, żeby się
uspokoić. Osiemnaście tysięcy, przypomniała sobie i poczuła się lepiej. Geis wyszła z
pokoju.
- A teraz wynocha wszyscy. - Wiedźma szarpnęła za ramię Adamusa. - Bierzcie
chłopaka i wychodzić stąd.
Gozar jedną ręką trzymał się za szyję, a drugą pomagał prawnikowi ciągnąć
Tony ego. Trup wykonał ruch jakby chciał iść za nimi, ale Aliya pchnęła go lekko i
oparł się z powrotem o ścianę.
- Jeśli byłaby potrzebna pomoc... - zaczął słabo Gozar.
- Już mi aż nadto pomogliście - wypchnęła ich za drzwi.
Zza pleców dobiegł ją chichot. Obróciła się. Bliźniaki siedziały po obu stronach
nieboszczyka. Jeden dotykał czoła zmarłego.
- Wy też! - wrzasnęła wiedźma. - Won!
* * *
Imię. Czy trup je słyszał? „Martwi nie wiedzą, że mają prawo istnieć, dopóki nie
poznają swojego imienia” tłumaczyła jej kiedyś babcia. Wciąż wyglądał niewinnie
niczym dziecko. Leżał spokojnie, z zamkniętymi oczami, bez ruchu. Obejrzała jego
paznokcie. Były sine, nie odnalazła czerwieni charakterystycznej dla supertrupa. Nie
miała powodu do zdenerwowania. Nawet jeśli słyszał imię i zacznie się w nim budzić
świadomość, wiedźma miała jeszcze dużo czasu, żeby zastosować szereg absolutnie
skutecznych technik przywracania zwłok ziemi. Prosty rachunek
prawdopodobieństwa wskazywał, że co najmniej jedna z nich musi się okazać
22
skuteczna. A jednak znowu odezwał się w niej niejasny niepokój. To wszystko przez te
opowieści o supertrupach, którymi usypiała mnie babcia, pomyślała. Staruszka
potrafiła bardzo obrazowo opisywać zwłoki pożerające żywych albo wciągające
kolejne ciała w makabryczny taniec śmierci. Brrr, Aliya wzdrygnęła się, małym
dziewczynkom, nawet jeśli są małymi wiedźmami, powinno się oszczędzać takich
historii.
Rozejrzała się za kołkiem. Nie było go ani pod łóżkiem, ani za fotelem, ani
nigdzie indziej. Delikatnie rozsuwała szkło, żeby poszukać wśród kwiatów.
- Aj! - syknęła i cofnęła dłoń.
Na palcu pojawiła się kropla krwi. Wiedźma podniosła się i prawie rąbnęła
nosem w nieboszczyka. Siedział na rogu łóżka i wpatrywał się w jej ranę. Jeszcze
przed chwilą nie dawał znaku życia, a teraz oczy mu błyszczały i wyciągał ręce, żeby...
- Spadaj! - syknęła wiedźma.
Ale to ona odskoczyła. Przyłożyła usta do palca i wyssała krew. Nie odrywał od
niej wzroku. Zdecydowanie zaburzony trup, oceniła, siadając w fotelu. Krew mu się
podoba. Pije sok malinowy. I to, jak na nią chciwie patrzył. Nie rozumiała tego.
Nieboszczyki, jakie znała, nie koncentrowały na nikim wzroku.
- Czas na małą pogawędkę - zaczęła. - A właściwie monolog, mam nadzieję.
Zadam ci wiele pytań. Nie oczekuję odpowiedzi. Po prostu przemyśl to sobie.
Aliya miała jeden cel. Skłonić ciało, aby rozpoczęło proces rozpadu. Przekonać
je, że nie ma po co wieść takiej nieokreślonej i bezcelowej egzystencji. Trzeba było
uświadomić zmarłemu, że powrotu nie ma. Sprawa była prosta.
- Czym jesteś? - zaczęła wiedźma.
Zadawała kolejne pytania mające pobudzić trupa do refleksji. Na jego twarzy
miała się pojawić dezorientacja. Martwe dłonie powinny zacząć się trząść. Wiedźma
oczekiwała, że najdalej po trzecim zdaniu nieboszczyk zacznie mieć porządnego
pietra. Ale nic takiego się nie stało. Położył się i zamknął oczy.
- Co się stanie, kiedy ciało zgnije? - powiedziała już zupełnie bez przekonania. -
Och! - warknęła. - Zrób mi przyjemność i odwal kitę sam z siebie!
Sięgnęła do kuferka, żeby wesprzeć się fachową literaturą. Szukała notatek z
kursu na temat opornych zombi. Wtedy rozległ się chrobot przekręcanego klucza. Do
pokoju weszła Geis.
23
Miała na sobie ten sam atłasowy szlafroczek co poprzednio. Zdążyła uczesać
włosy, ale ich nie spięła. Swobodnie wiły się wokół szyi i ramion. Przed sobą trzymała
wazon pełen róż.
- Przyniosłam mu kwiaty - ruszyła w stronę szafki. Wiedźma otworzyła usta, bo
blondynka kroczyła bosymi stopami prosto w szkło. Ale Geis zgrabnie wyminęła
kawałki wazonu. Przesunęła krzyż i postawiła bukiet.
- Piękny, prawda? - zapytała.
Aliya nie zrozumiała, czy kobieta mówi o trupie, czy o wazonie. Rozważała, czy
ją od razu walnąć, czy zacząć od rozmowy.
- Przeszkadza mi pani - wybrała drugą opcję. - Jeśli nie może pani spać, to
proszę napić się ciepłego mleka albo pooglądać telewizję. - Wstała z fotela. - Poproszę
klucz.
Geis nie poruszyła się.
- Właściwie to chciałabym z panią porozmawiać - powiedziała.
Wiedźma nie miała na to ochoty. Zerkała nerwowo na zwłoki, które na
szczęście pozostały nieruchome.
- Taaak? - rzuciła ostro.
- Chciałam prosić, żeby zostawiła pani w spokoju mojego męża.
Aliya westchnęła ciężko. A myślała, że najgorsze są matki.
- To BYŁ pani mąż. Teraz to tylko powłoka po nim.
- Myli się pani - Geis pokręciła głową. - Nie ma pani pojęcia!
Wiedźma wymownie zerknęła na zegarek.
- Wczoraj w nocy mój mąż był u mnie - ciągnęła blondynka. - Był... ze mną.
Kochaliśmy się. Trupy się chyba nie kochają?
- Nie wiem, nigdy nie byłam tak zdesperowana żeby to sprawdzać.
- Było tak samo jak dawniej - Geis przymknęła oczy. - Nie, było znacznie lepiej.
- No to pani mąż musiał być za życia świetnym kochankiem - stwierdziła Aliya
z przekąsem.
Blondynka nie zwróciła uwagi na ton jej głosu. Podeszła tak blisko wiedźmy, że
ta poczuła zapach jej słodkich perfum. W żałobie czy nie, żona zmarłego najwyraźniej
chciała być ponętna.
- Nie może go pani zabić - powiedziała, teatralnie potrząsając włosami. - Nie
rozumie pani...
24
- Przykro mi - wiedźma wzruszyła ramionami. - Ale on już jest martwy. Zgon to
droga w jedną stronę.
- Myli się pani. - Blondynka uśmiechnęła się tajemniczo.
Aliya miała naprawdę dość. Zaczęła się zastanawiać, czy nie ma przed sobą
jednej z tych nawiedzonych poganek, którym się wydaje, że jeśli wykopią trupa i
odprawią nad nim wydumany rytuał, procesy rozkładu komórek cofną się, a serce
znowu zacznie pompować krew. Geis miała oczy osoby szalonej, którą należało albo
od razu ogłuszyć potężnym uderzeniem, albo zamknąć na czas trwania pracy w
komórce. Wiedźma od dawna rozmyślała nad zatrudnieniem pomocnika, jakiegoś
bezmózgiego umięśnionego chłopaczka od brudnej roboty. Sama nie lubiła zniżać się
do tego rodzaju czynności, ale życie nieustannie ją do tego zmuszało. Obiecała sobie,
że poszuka kogoś, jak tylko wróci do Arsten.
- Droga pani - rzuciła ostro. - Proszę natychmiast iść do swojej sypialni!
Mina Geis spochmurniała.
- Myśli pani, że wszystko jest takie czarno-białe? - zapytała. - Tylko życie i
śmierć, albo albo?
- Życzyłabym sobie, żeby tak właśnie było - mruknęła Aliya, wskazując drzwi.
- Wydaje się pani, że coś, co istnieje własną wolą, można po prostu rzucić do
piachu? - Głos blondynki stawał się coraz bardziej napastliwy.
Były podobnego wzrostu. Podobnej budowy. Wiedźma zacisnęła pięści. Nagle
usłyszały skrobanie do drzwi, a potem dziecięcy śmiech. Klamka poruszyła się.
Blondynka natychmiast cofnęła się w głąb pokoju z takim przerażeniem, jakby
spodziewała się ataku mordercy.
Aliya podskoczyła do drzwi i otworzyła je. Dwie bliźniacze głowy próbowały
wsunąć się do środka, ale wypchnęła je brutalnie na zewnątrz.
- Wynocha! - wrzasnęła. - A teraz pani. - Zwróciła się do Geis.
Blondynka niepewnie podeszła do drzwi, uchyliła je i wyjrzała na zewnątrz.
Odetchnęła, najwyraźniej uspokojona. W drzwiach odwróciła się jeszcze do trupa.
- Dobranoc LEONARDZIE! - zawołała.
Wiedźmie zadrżała dłoń. Dopadła drzwi, ale blondynka już za nimi zniknęła.
Kretynki. Matki kretynki. Żony kretynki - myślała Aliya ze złością. Otarła pot z
czoła, odwróciła się w stronę trupa i zamarła.
* * *
25
Leonard Borneo siedział na tapczanie, tak jak robił to wcześniej, a jednak inaczej.
Pochylał głowę, ramiona miał wyprostowane, a palce wpijał w brzeg łóżka. Patrzył na
Aliyę spode łba, zupełnie przytomny i skoncentrowany. Nie wyglądał na chaotyczne
ciało, zdawał się wyjątkowo prężny i gotowy do działania. Aliya nie miała pojęcia, co
może zrobić, ale przez kilka następnych sekund bała się poruszyć. Wiedziała, że z
trupami trzeba postępować ostrożnie. Reakcji ciała nigdy nie dało się w pełni
przewidzieć. A to tu zachowywało się wyjątkowo ekscentrycznie. Wiedźma odegnała
od siebie przykrą myśl, że nieboszczyk wygląda jakby był żywy.
Istniał jeszcze jeden sposób wykańczania zbuntowanych zombi. Tak samo
efektywny jak przebicie kołkiem, choć bardziej ryzykowny i nieprzyjemny. Trzeba
było obciąć mu głowę. Babcia mawiała, że bez czerepu ani martwe, ani żywe nie może
przetrwać. Badacze skandynawscy wiązali to z utajoną aktywnością układu
nerwowego.
- Denerwujesz mnie, umarlaku - wyszeptała Aliya bardziej do siebie niż do
ciała. - Najwyższy czas z tobą skończyć.
Przesunęła się w stronę kuferka. Pogrzebała w nim, odnalazła małą foliową
torebkę i wyjęła z niej kredę. Trup obserwował wiedźmę, ale nie atakował. Odsunęła
fotel. Pokój był mały, ale w środku znalazła tyle miejsca, ile potrzebowała. Narysowała
na podłodze duży krąg. Kiedy skończyła, stanęła w środku i wyciągnęła ręce.
- Chodź - poprosiła.
Podniósł się, jakby miał wstać, a potem cofnął. Ponagliła go niecierpliwymi
ruchami ramion. Podszedł. Nie tak chwiejnie jak przedtem, ale zupełnie sprawnie.
Kiedy był blisko, złapała go i wciągnęła do kręgu.
- Nic co martwe nie przekroczy znaku! - powiedziała mocnym głosem.
Krąg. Najprostsza i najskuteczniejsza magia. Kreda święcona we wszystkich
możliwych miejscach, w kościele, synagodze, sandze buddyjskiej, u sefirocistów i
druidów. Nie było czarów, których nie doświadczyła. Nic co martwe nie mogło
przekroczyć linii.
Trup objął szyję Aliyi. Przycisnął ją do siebie. Drgnęła. Chciała się wysunąć z
tego dotyku, ale nieboszczyk objął ją drugą ręką. Wtedy jeszcze się nie bała. Zombi
dążyły do kontaktu. To co mówiła Geis mogło być prawdą, niewykluczone, że potrafiły
się kochać. Wiedźma przestraszyła się dopiero wtedy, kiedy podniosła głowę.
Zbiór OPOWIADAŃ
2 Spis treści: ŁUKASZ ORBITOWSKI WSTĘP ........................................................................................... 3 EWA MROCZEK TYLKO CIAŁO ........................................................................................ 7 ADRIAN MIŚTAK WOREK ............................................................................................... 36 TOMASZ GOLIS POKÓJ DO WYNAJĘCIA.......................................................................41 SEBASTIAN IMIELSKI KRAINA ........................................................................................ 55 E. K. JOZPAZ TESTAMENT CIOTKI STEFANII............................................................ 85 PAWEŁ DAŁEK KRÓLOWA JEDNEGO WIECZORU .....................................................98 PAWEŁ PALIŃSKI KRAWATY KOLTAYA...................................................................... 108 AGNIESZKA MAJCHRZAK STARY LAS ........................................................................... 126 MARCIN DOBROWOLSKI POWRÓT DO DOMU ............................................................. 151 ALEKSANDRA ZIELIŃSKA UWAŻAJ! NADCHODZI BURZA ......................................... 164 MARCIN KRYSZCZUK CENA SZTUKI ............................................................................ 170 DANIEL GREPS PAŹDZIERNIKOWA OPOWIEŚĆ....................................................... 183 TOMASZ FENSKE 2:31.................................................................................................... 198 KRZYSZTOF GONERSKI POTWÓR.................................................................................. 227 KYRCZ & RADECKI ZMYSŁY.......................................................................................... 233 MAREK SOBOLEWSKI NIE OGLĄDAJ SIĘ ZA SIEBIE.................................................246
3 ŁUKASZ ORBITOWSKI WSTĘP
4 óżnimy się od zwierząt tylko dwoma rzeczami: snujemy opowieści i palimy papierosy. Niesamowitość zniknęła z naszego życia. Pomyślcie tylko - sto lat temu lasy zamieszkiwały złowrogie duchy, na rozstajach czyhał diabeł, czarownice psuły mleko, słowem, człowiek miał pewność, że w jego otoczeniu tkwi pewna demoniczność. Jak ćwiek i cień. Nie wyrwiesz. Dziś diabła z czarownicą wygnano, nasze domy są bezpieczne, na skrzyżowaniu jest co najwyżej czerwone światło. I tyle. Niesamowitość zeszła więc do opowieści, siedzi tam mocno i nie pozwala się wygnać. Kumpel opowiadał, że siedział sobie w domu i nagle garnki pospadały z półek, bez widocznej przyczyny - okazało się potem, że sto kilometrów dalej umarł jego wujek czy ktoś. Mój wujek z kolei widział cień sunący przez korytarz, w dniu zgonu swojego ojca. I tak dalej. To pewno wszystko są duby smalone albo zdarzenia wynikłe z przypadku, ot, garnki spadły sobie akurat w tej szczególnej chwili. Ale przecież opowiadamy sobie te historie. Przed Wami kilkanaście takich właśnie opowieści. Co cenniejsze, napisanych przez Polaków, którzy dotąd w horrorze zdziałali niewiele, ale jeśli już brali się za robotę, wychodziły rzeczy wspaniałe, żeby wymienić tylko prozę Stefana Grabińskiego, Lema z jego Śledztwem, ballady romantyków. Nie wolno też zapomnieć, że głównym bohaterem Dziadów Mickiewicza, najważniejszego dramatu narodowego jest przecież zombie. Mimo tego, horror w Polsce właściwie nie istniał. Dlaczego tak się stało? Możemy podziękować architektom Polski Ludowej i ich następcom, dokładając do długiej listy ich win i dziadostwa także wyrugowanie tego, jakże sympatycznego gatunku literackiego. Fantastyka zachodnia przecież się ukazywała - był Tolkien, Le Guin, pisarze iberoamerykańscy. Wydawano nawet opowieści niesamowite autorów rosyjskich, Edgar Allan Poe wyszedł w dwóch tomach, lecz najbardziej nowoczesnym pisarzem przetłumaczonym na polski, pozostawał Lovecraft, będący już klasykiem. Brakowało Stephena Kinga, Jamesa R
5 Herberta, Shirley Jackson i innych ludzi na czasie. Sama filozofia horroru, przyjmująca organiczną niesamowitość świata, kłóciła się z czerwoną jak krew filozofią - bo jak tu uprawiać materializm dialektyczny, skoro duchy jednak istnieją? A potem wybuchła wolność i kilkadziesiąt lat nowoczesnego horroru dotarło do nas w dwa lata. Trudno to przecenić. Jeśli poczytacie sobie notki biograficzne autorów tej antologii, wyjdzie na to, że większość - podobnie jak ja - dojrzewała właśnie ze Stephenem Kingiem i Grahamem Mastertonem. Piszę o tym, bo to prawie tak niesamowite jak opowiadania, które znajdziecie zaraz, na następnej stronie. Oto Polacy, pozbawieni tradycji horroru usiłują ją zrozumieć, uczą się języka grozy, wreszcie, próbują wypowiedzieć w nim pierwsze, własne, oryginalne zdania. Autor zachodni ma łatwiej, nie tylko dlatego, że rynek wydawniczy hula tam jak ta lala - zyskał świadomość logicznego rozwoju gatunku, co już zrobiono, jakie lądy można odkryć. My się szarpiemy, próbujemy znaleźć coś po omacku i w nerwach, bo przecież tych pięćdziesięciu lat nie nadrobimy w żaden sposób. Ale w tej szarpaninie, ufając intuicji, możemy zrobić coś nowego i swojskiego. Przynajmniej paru spróbowało, jeszcze innym wyszło, pozostali - których za chwilę spotkacie - zainteresowali się tematami obiegowymi. Ale to też dobrze, bo wątki klasyczne - wampir Ewy Mroczek, nawiedzony pokój Tomasza Golisa - powinny zostać zawłaszczone dla polszczyzny. Odrabiamy więc lekcje, na które wcześniej nas nie wpuszczono. Czasem obiegowy wątek zyskuje nowe znaczenie, jak w wypadku Marka Sobolewskiego, który oryginalnie rozgrywa szacowną relację pomiędzy gliniarzem i mordercą, zanurza ich w sosie wschodniej demoniczności, prowadząc do przewrotnego zakończenia. Jego fabuła doskonale podsumowuje całą książkę, bo w horrorze - jak nigdzie indziej - jest miejsce na niezwykłych ludzi i zakręcone wydarzenia. Są tu ukłony dla klasycznej opowieści niesamowitej, jak u Agnieszki Majchrzak - z zachowaniem nastroju niedopowiedzenia, dbałością o scenerię, kompozycję, wreszcie z bardzo prostym, lecz efektownym, prawdziwie gotyckim pomysłem. Sam miałem kiedyś wrażenie, że drzewa pochylają się nade mną, gałęzie zmieniają się w pięści, widziałem twarze na sękach, w korze migały ostrza i kły. Horror wydał z siebie menażerię okropności: żywe trupy, upiory, monstra z piekła, albo i drzewołaki. Te jednak przerażają bardzo rzadko, a to z tego szczególnego względu, że nie istnieją, za to ludzie owszem. To człowiek wypija wściekłą krew, by
6 zmienić się w żywego trupa, łamie zaklęte pieczęcie do grobowców we własnej głowie i wypuszcza demony, wreszcie, zwraca się przeciw swoim w sytuacji zagrożenia. Cała fantastyczna obudowa jest niczym więcej, jak obudową właśnie. Prawdziwie przerażający są jedynie ludzie. Wie o tym, na przykład, Paweł Paliński, który poszedł na lekcje do Stephena Kinga i gdyby ten przeczytał Krawaty Koltaya mógłby z czystym sumieniem wpisać szóstkę do wirtualnego dzienniczka dla adeptów prozy. Momentami, Paliński jest Kingowski po obłęd, ale jego tekst przeraża nieludzką zwyczajnością - potworność przyczajona w człowieku czasem jest przecież banalna. Jeszcze raz, bo tego nigdy dosyć, przerażający jest człowiek, nikt inny: wie to Paliński, Kyrcz z Radeckim, E. K. Jozpas. Cieszy mnie ta antologia i piszę wstęp z autentyczną radochą. Widzę w niej i w podobnych książkach ekwiwalent tego, czego w Polsce zawsze brakowało: gazet w rodzaju Weird Taks, na których wyrosły, gdzie zaczynały dzisiejsze tuzy grozy. Pisma o krwawych okładkach, pełne przerażających historii, które czytało się z wypiekami na twarzy. I pędziło do kiosku po następny numer. Jeśli zestawimy Pokój do wynajęcia z poprzednim Trupojadem, wyjdzie, że mamy ponad dwudziestu autorów zainteresowanych horrorem, znających jego podstawy, szukających drogi albo i tych, co drogę znaleźli. To fantastyczna sprawa. Część pewno odpuści, ale jestem spokojny, że przynajmniej kilku spotkamy ponownie po to, by wpędzili nas w przerażenie. Bo opowiadanie i palenie papierosów odróżnia nas od zwierząt. Widzieliście kiedyś, żeby psy mówiły sobie historie? A żeby kot palił fajkę? Opowieści to przecież najzdrowszy, najbardziej ludzki nałóg.
7 EWA MROCZEK TYLKO CIAŁO
8 EWA MROCZEK Urodzona w 1974, roku tygrysa. Od kilku lat pracuje jako psycholog i zgłębia tajniki ludzkiej natury. Pasjonuje ją astrologia, parapsychologia, filozofia Wschodu. Obszary zainteresowań literackich: duchy, demony, wampiry, brama między tą rzeczywistością a innymi. Jej zdaniem najważniejsze w życiu są: wolność i poczucie humoru. Mieszka w Warszawie z mężem Sebastianem i dwoma kotami. Sztuki pisania uczył ją Andrzej Pilipiuk. Publikacje pod panieńskim nazwiskiem SNIHUR: 2001 DEBIUT: „NOWA FANTASTYKA" - „Imię węża" 2003 „NOWA FANTASTYKA" - „Jeden uśmiech wampira" 2003 „FANTASY" - „Zoya" 2004 WYDAWNICTWO „FABRYKA SŁÓW" -„Zoya" w zbiorku „Demony" 2005 „NOWA FANTASTYKA" - „Zgubiony anioł" Publikacje pod nazwiskiem MROCZEK: 2006 II miejsce w konkursie na opowiadanie grozy ogłoszone przez „NOWĄ FANTASTYKĘ", opowiadanie „W rybnym straszy" 2007„NOWA FANTASTYKA" - „Archetypy astrologiczne w utworach fantastycznych" 2007 „CZAS FANTASTYKI" - „Jakub Wędrowycz - analiza psychologiczna".
9 rup. Syn mojego klienta. Bogata rodzina. Natychmiast! - poniżej, w tym samym esemesie Adamus podał adres. Aliya nie lubiła nieboszczyków, ale kochała pieniądze. Podróżowała cały dzień, żeby dotrzeć na miejsce przed zmierzchem. Około piątej po południu taksówka podjechała do posiadłości rodziny Borneo. Kobieta zobaczyła z okna samochodu biały dom, przystrzyżony trawnik i podwójną huśtawkę dla dzieci, na której kołysały się pierwsze jesienne liście, przyniesione przez wiatr z okolicznych lasów. Słońce stało już dość nisko, pomarańczowe światło nadawało murom budynku ciepły ton. Aliya poczuła się podniesiona na duchu tym widokiem. Wiedziała, że pozory mylą, najstraszniejsze rzeczy mogą dziać się w pięknym otoczeniu, ale starała się myśleć pozytywnie. To znaczy tylko o forsie. Przejrzała się w ręcznym lusterku. Z zadowoleniem zauważyła, że mimo kilkugodzinnej podróży jej śniada cera wygląda świeżo, a czarne, lekko skośne oczy błyszczą energią. Przeczesała palcami brązowe włosy. Zatrzymali się przed domem, na żwirowym podjeździe, tuż obok Iridiana Adamusa. Kobieta zauważyła, że prawnik jest jeszcze grubszy niż pół roku temu. Marynarka ledwo się na nim zapinała. Mimo że dzień był chłodny, po czole mężczyzny spływały krople potu. Kierowca otworzył z galanterią drzwi. Aliya wystawiła z samochodu długie nogi w ciemnych pończochach. Do pracy starała się ubierać elegancko, wiedziała, że to robi wrażenie i pozwała wytargować lepszą cenę. Słyszała oczywiście wielokrotnie, że w tenisówkach byłoby jej wygodniej niż w butach na obcasie, ale traktowała to jak bzdurę. Potrafiła dobrze biegać w każdym obuwiu, a sportowe nie pasowało do żadnej pary kolczyków jakie miała. - Na... nareszcie, A... Ali - wyjąkał Adamus. Podał jej rękę i pomógł wysiąść. - Dlaczego tak długo? - Długo?! - Warknęła. A potem jakby nigdy nic cmoknęła mężczyznę w policzek. - Miło cię widzieć, Ir - dodała miękko. T
10 - Ciebie też - odpowiedział niepewnie, bo wolałby spotkanie w innych okolicznościach, na przykład na pięknej plaży. Nudystów, przyszło mu do głowy, kiedy zauważył głęboki dekolt w czerwonej bluzce. Chciał nawet zapytać, czy kobieta się nie przeziębi w tak skąpym ubraniu, tylko po to, żeby powiedzieć cokolwiek, co usprawiedliwiałoby wpatrywanie się w jej biust. Aliya, nie będąc świadoma jego spojrzeń, czekała niecierpliwie na swój bagaż, który kierowca właśnie wyciągał z samochodu. Kufer był kanciasty i ciężki, sprawiał też wrażenie przybrudzonego, ale nigdy nie rozstawała się z nim podczas pracy. Prawnik sięgnął, żeby go wziąć, nie pozwoliła mu jednak. Zerknęła na okna. Podejrzewała, że reszta towarzystwa gapi się ciekawie zza zaciągniętych zasłon, ale nic nie dostrzegła. Przed drzwiami przystanęła na ułamek sekundy, tak że Adamus idący przed nią nawet tego nie zauważył. Przestraszyła się czegoś. Nie był to dreszcz emocji, który odczuwała zawsze przed robotą z umarlakami, ale przykry, niezrozumiały lęk. Aliya sama do siebie wzruszyła ramionami i chwilę później była już w środku. Prawnik poprowadził ją w głąb domu, do dużego pokoju, z którego dochodził intensywny, duszący zapach kwiatów. - Dzień dobry! - przywitała się Aliya, obejmując szybkim spojrzeniem zarówno pomieszczenie, jak i zgromadzonych w nim ludzi. Duży mężczyzna siedzący u szczytu długiej ławy zgasił papierosa i wstał. - Gozar Borneo - podał kobiecie dłoń. Miał gruby głos pasujący do postury i ciemne, wyłupiaste oczy. - A to moja rodzina. Mamusia, Eduarda Borneo... - wskazał siedzącą na kanapie staruszkę ubraną w czarną koronkową suknię będącą zapewne szczytem mody pogrzebowej w czasach jej młodości. - Moja córka Nil i syn Tony. Chuda nastolatka o mysich włosach tuliła się do babci na kanapie. Obok wysoki chłopak smętnie opierał głowę o dłonie (na widok długich nóg gościa ledwie zakrytych spódniczką uniósł brwi). Aliya miała wrażenie, że o ile słowo „mamusia” Gozar wypowiedział niemal pieszczotliwie, pozytywne emocje w jego głosie stawały się słabsze przy imieniu każdej następnej osoby. „Tony” brzmiało już niemal obojętnie. - No i oczywiście bliźniaki - rzucił Borneo, gwałtownie marszcząc brwi, tonem, jakim się człowiek wypowiada, wspominając o pladze karaluchów. Obszerny fotel po drugiej stronie ławy zajmowali dwaj chłopcy o identycznych tłustych buziach. Mieli ulizane włosy i wredne minki. Jak tylko ojciec spuszczał z nich wzrok, kopali się po łydkach. Oczy całej familii były identyczne, ciemne, o okrągłych
11 powiekach. W otoczeniu wazonów wypełnionych storczykami, goździkami i chryzantemami przywodziły na myśl żaby na łące. - Półsieroty, niestety - dodał Gozar. Aliya ucieszyła się, że gospodarz jest wdowcem. Matki były najgorsze. Histeryzowały ponad wszelką miarę. - Do rzeczy - Borneo włożył potężne dłonie do kieszeni marynarki i wypiął pierś. - Podobno pani może nam pomóc. - Tak. Powinna dodać „być może” lub „spróbuję”, ale zostawiła to sobie na potem, gdy już ustalą kwestie finansowe. - Ile to będzie kosztowało? - Dwadzieścia tysięcy - wypaliła obojętnie. Gozara zatkało. - Dwadzieścia tysięcy? Kiwnęła głową. - Plus koszty podróży. - Dodała szybko, wiedząc, że po pierwszym ciosie łatwiej zadać następny. Borneo wziął głęboki oddech. - Muszę zamienić słowo z moim prawnikiem. - Skinął na Iridiana. Kiedy mężczyźni rozmawiali przyciszonymi głosami w kącie pokoju, Aliya rozglądała się po mieszkaniu. Jednocześnie nadstawiała uszu jak nietoperz. - Kogo ty mi tu przywozisz! - zasyczał gospodarz. - A... ale - Ir otarł pot z czoła. - To ma być wiedźma ze wschodu?! Spodziewałem się kogoś starszego, doświadczonego. - W jej zawodzie niewielu dożywa podeszłego wieku - Indian bezradnie rozłożył ręce. - A ona jest na... naprawdę dobra Gozo, wierz mi... - Chyba jako modelka! Wyfiokowana sroka! - To specjalistka w swoim fachu. Wiedźma od pokoleń. Jest siódmą córką siódmej cór... - Mam to gdzieś! - Gospodarz podniósł głos. Aliya zerknęła na nich z przemiłym uśmiechem. - Mam gdzieś jej rodzinę - powtórzył szeptem. - Jesteś moim prawnikiem i płacę ci za to, żebym nie musiał płacić innym! Powiedz jej, że nie dam więcej niż piętnaście!
12 Prawnik podszedł do kobiety. Słuchała go ze zmarszczonymi brwiami, a potem szeptała mu coś długo do ucha. Kiedy Adamus wrócił, miał niepewny wyraz twarzy. - Uda... dało mi się wynegocjować... - Tak? - Że bez kosztów podróży. Powiedziała, że nikt w całej Europie poza nią nie zna się na trupach i że Kahuni nie przyjadą nawet za pięćdziesiąt tysięcy. Ostatnie dni doprowadziły Gozara Borneo do skraju wytrzymałości. Teraz krew napłynęła mu do twarzy, a potężne ramiona zadrżały. Prawnik skulił się. Wyglądał jak przestraszony pluszowy miś. - Za drogo dla pana? - dobiegł ich kpiący głos wiedźmy. Powiodła wymownym spojrzeniem po salonie. Kanapa i fotele były obite skórą. Na ścianie wisiał szereg koszmarnych obrazów, które musiały być bardzo drogie, skoro ktoś je kupił. Okna zdobiły jedwabne zasłony. Aliya zatrzymała wzrok na dywanie z czystej wełny. - Proszę nie tracić mojego czasu i nie wzywać mnie więcej - rzuciła. Gospodarz drgnął. Kobieta najwyraźniej kierowała się ku drzwiom. - Tato! - jęknął Tony. Nastolatka i Eduarda otworzyły usta ze zgrozy. Nawet bliźniaki przestały się kopać. - Osiemnaście tysięcy - wycharczał Borneo. - Ale po robocie. Aliya z niezwykłą wprawą zakręciła się na obcasie z powrotem. Łypnęła czarnymi oczami po obecnych. Narzutkę rzuciła obok bliźniaków na oparcie fotela. Cała rodzina obserwowała ją ciekawie. Wiedźma szykowała się do wstępnej przemowy. - Kto to? - rozległo się nagle za jej plecami. Podskoczyła przestraszona. Ludziom zdawało się, że w jej zawodzie nerwy robią się z czasem silne jak pnie dębów, ale było wręcz przeciwnie. Po wielu makabrycznych przygodach wiedźma stała się wrażliwa na każdy sygnał zagrożenia. To czasem pozwalało jej przeżyć, bo tam gdzie inni nie zdążyli jeszcze pomyśleć o ucieczce ona rozwijała już pełną prędkość. Osoba, która za nią stała musiała poruszać się cicho jak duch, skoro Aliya nie usłyszała nawet szelestu. Przez chwilę kobieta pomyślała zresztą, że rzeczywiście widzi zjawę lub rusałkę, o jasnej, niemal perłowej karnacji i opadających na ramiona splotach złotych włosów. Kobieta ta jako jedyna w tym domu nie miała na sobie czarnego stroju, ale śnieżnobiałą podomkę, ledwo zakrywającą kolana i podkreślającą różowość kształtnych łydek. Zaczerwienione oczy przybyłej nie były, jak reszty
13 rodziny, żabie i ciemne, ale ładnie wykrojone i błękitne. Teraz wpatrywały się w wiedźmę z taką intensywnością, jakby kobieta chciała ją zabić wzrokiem. Aliya odruchowo zerknęła na kufer, w którym trzymała swój ukochany sztylet. - Kto to? - powtórzyła blondynka. - Ta pani, o której ci mówiłem - syknął Gozar ze złą miną, a potem zwrócił się do gościa. - To moja synowa Geis. Nie czuje się najlepiej. Blondynka spojrzała na niego, jakby kpiąco, i powolnym krokiem zbliżyła się do kanapy. Chuda nastolatka i staruszka natychmiast zrobiły jej miejsce. Eduarda pogładziła kobietę po ramieniu. Gozar czekał, aż synowa usiądzie, z taką miną, jakby chciał przyśpieszyć ten proces uderzeniem potężnego ramienia, ale krępował się przy gościu. Wiedźma skonstatowała, że pan domu w ogóle wygląda bardziej na rozzłoszczonego niż przygnębionego. Usta pod sumiastymi wąsami wydawały się zaciśnięte. Oczy rzucały gromy to na Geis, to na chichoczących bliźniaków. Aliya zerknęła szybko za siebie, zastanawiając się, skąd wyszła synowa Gozara. Dostrzegła drzwi, których nie zauważyła wcześniej, bo kryły się za występem ściany. Na futrynie wisiał czerwony wieniec. - Jest tam? - zapytała gospodarza. - To jest... ten... ? - zająknął się. - Tak. Chciałabym go zobaczyć. To miało być tak zwane wstępne rozeznanie. Robiła tak zawsze, tak jak radziła babcia, choć właściwie nie wiedziała po co. Gozar otworzył drzwi kluczem i zapalił światło. W porównaniu z salonem pomieszczenie było niewielkie. Obok tapczanu stały mała szafka i stolik, oba z bukowego drewna. Drugi róg pokoju zajmował beżowy fotel. Na stoliku stał wazon z kwiatami, amarantowe chryzantemy otaczały białą kamelię. Kobieta zerknęła na okna. Zasłonki były rozsunięte, a okna zabite deskami. - Mądrze - stwierdziła z zadowoleniem. Przypomniała sobie, jak kiedyś na walijskiej wsi musiała biegać za rozweselonym nieboszczykiem po okolicznych gospodarstwach. Utytłała się w błocie, a świnie zeżarły jej żakiet. - Tak jak kazał Adamus. Grube drewno - objaśnił mężczyzna. Wiedźma skinęła głową i zwróciła się w stronę łóżka. Było zakryte prześcieradłem. Pod nim rysował się ludzki kształt. Mogła rozpoznać twarz, tułów, stopy. Oceniła, że ciało musi mieć co najmniej dwa metry długości. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie obejrzeć go sobie już teraz, ale zrezygnowała. Wiedziała, że napatrzy się jeszcze na niego, mieli przed sobą całą noc.
14 - To mój syn - Gozar skrzywił usta, jakby nagle coś go zabolało. - To tylko ciało, panie Borneo - sprostowała wiedźma. - Pana syn odszedł. Cieszyła się, że nie zapytał gdzie. Nie miała pojęcia. Może leżał na łące wśród hurys, a może biegał po Walhalli? - Ma pan dla mnie klucz? - Dam pani swój. Wrócili do pokoju. Geis szeptała coś do córki pana domu, ale na ich widok natychmiast umilkła i poczęstowała Aliyę kolejną porcją nienawistnego spojrzenia. Wiedźma nie przejęła się tym zbytnio. Żywi nigdy nie ułatwiali jej pracy ze zmarłymi. Adamus przysunął dla niej krzesło. Eduarda przyniosła z kuchni kawę dla wszystkich. - Rozumiem, że Ir przekazał wam podstawowe informacje? - zapytała wiedźma. Gospodarz kiwnął głową. Zgodnie z zaleceniami prawnika w domu pozostała tylko najbliższa rodzina. Pogrzeb przełożyli. Ciotki zakwaterowali w motelu. Trupa przenieśli do pokoju na dole, jedynego zamykanego na klucz. Okna zabito deskami. Pamiętali też, że nie mogą wymawiać imienia zmarłego. - Mówcie o nim „nieboszczyk” - zaproponowała Aliya. - Nie chcę wiedzieć, jak się nazywa, ale najważniejsze jest to, żeby nikt z was nie zwrócił się do niego po imieniu. Nawet jeśli ubiegłej nocy to robiliście. Pod żadnym pozorem! Grozi to strasznymi konsekwencjami! Powiodła po rodzinie groźnym wzrokiem, który miał dawać wyobrażenie o możliwych skutkach. Staruszka, która właśnie napełniała filiżanki rozlała kawę. - I nie chcę wiedzieć, jak umarł - dodała wiedźma. Gozar, Adamus i Tony popatrzyli na siebie z dziwnymi minami. - Ale... - zaczął pan domu. Powstrzymała go ruchem ręki. - Nie chcę i koniec. To mi psuje koncentrację. To co się działo przed śmiercią nie ma żadnego znaczenia. Konsekwencje są zawsze takie same. A teraz opowiedzcie, tylko w skrócie, co robił trup. - No... - zaczął Borneo. - Zgon, jak pani wie, miał miejsce wczoraj. Był lekarz. Przyjechały ciotki. Mieliśmy się całą noc modlić. Planowaliśmy szybki pogrzeb. Zaprosiliśmy wielu ludzi, zapłaciliśmy za stypę w restauracji. Kupiliśmy wieńce, kwiaty, trumnę, miejsce na cmentarzu... - wyliczał na potężnych palcach. - A tutaj coś takiego! Nawet po śmierci musiał mi wykręcić jakiś numer! Sukinsyn!
15 - Tato! - jęknęła Nil. - Niech Tony mówi, bo ja się nie chcę denerwować - Gozar wyciągnął kolejnego papierosa z paczki leżącej na ławie. - To ja go pierwszy zobaczyłem - odezwał się smętny chłopak. - Około północy wstałem, bo poczułem się głodny i... zobaczyłem go na korytarzu. Pan domu głośno zaciągnął się dymem. - Szedł jakby mnie nie widział - ciągnął Tony. - Trochę się chwiał na boki. - I co dalej? - Dalej to nie pamiętam, bo zemdlałem. Nie będzie z niego wielkiego pożytku, pomyślała Aliya. - Babcia spotkała go w kuchni na dole - odezwała się Nil. - Prawda babciu? - Biedaczek wydawał się taki głodny - oczy Eduardy zaszkliły się. - Ulitowałam się i zrobiłam mu kanapkę. Nie chciał. A wtedy wpadł mój syn i, ach... - załamała dłonie. - I co pan zrobił? - wiedźma zwróciła się do gospodarza. - No - Gozar zmieszał się. - Zapytałem go, co on sobie wyobraża, bo przecież umarł, że... że to jest bezczelne zachowanie. - Że to jest bezczelne zachowanie? - uśmiechnęła się ironicznie. - Tata go zwymyślał - zachichotał jeden z bliźniaków. - „Do trumny, ty durny...!” - Cicho! - wrzasnął pan domu i wykonał taki ruch, jakby chciał dorwać chłopca ponad ławą, ale ostatkiem sił się pohamował. - Potem już wszyscy wylegli z pokojów - włączyła się Nil. - Ciotki też pomdlały. A Le... nieboszczyk... napił się soku i wrócił do pokoju. - Pił coś? - zdziwiła się Aliya. - Sok malinowy. Trafił mi się zombi ekscentryk, pomyślała wiedźma. - Natychmiast zadzwoniłem do mojego prawnika. - Gozar wskazał Adamusa. - Nikt w naszej rodzinie tak... Wszyscy umierali zupełnie normalnie, proszę mi wierzyć. Jesteśmy porządnymi ludźmi. Drżącymi palcami utopił niedopałek w morzu innych. - Wierzę - uspokoiła go wiedźma. - To może się zdarzyć nawet w porządnym domu. Mniej więcej jeden na sto tysięcy trupów robi podobne rzeczy. Przemilczała, że zmarły musiał być niezłym psycholem, skoro tak skończył.
16 - Sprawa wygląda tak - przeszła do rzeczy. - Nieboszczyka, który nie chce dobrowolnie zejść z tego świata, należy do tego zmusić jak najszybciej, dopóki jest jeszcze w fazie zombi. Inaczej przekształca się w supertrupa i staje się praktycznie nieśmiertelnym kawałkiem mięsa. Teraz jest jeszcze niegroźny, można nad nim zapanować. Ale jako supertrup... Pokiwała głową, dając do zrozumienia, że ma coś potwornego na myśli. Spoglądali na nią przerażeni. Adamusowi pot leciał ciurkiem po twarzy i znaczył tłuste plamy na koszuli. - Co robi supertrup? - odważył się zapytać Tony. - No... nie chcielibyście wiedzieć. Ale, spokojnie, jestem tutaj po to, żeby temu zaradzić. Tylko że... jeśli nie uda się tego zrobić w ciągu trzech nocy po jego śmierci, to jest, w tej chwili już tylko dwóch, to koniec, po sprawie. Niczym już, ani ogniem, ani stalą nie da się zmusić ciała do śmierci. Zapadła cisza. Bliźniaki w milczeniu przebierały nogami. Aliya oczywiście trochę przesadzała. Nigdy w życiu nie widziała supertrupa. Nawet najbardziej upierdliwy nieboszczyk w ciągu trzech nocy decydował się jednak odwalić kitę. Chociaż teoretycznie zagrożenie istniało. Ostatnie takie zdarzenie miało miejsce ponad wiek temu. Eksplozja sadystycznych nieboszczyków w południowym Hill. - Najprostsza metoda ukatrupienia zwłok, ale niestety nie najłatwiejsza - podjęła - polega na tym, że kilka osób go trzyma, a ja przebijam jego serce osikowym kołkiem - pogrzebała w kuferku i wyciągnęła z niego zaostrzony kawałek drewna długości dłoni. Bliźniaki, które właśnie zajęte były szczypaniem się w brzuchy nagle znieruchomiały i zapatrzyły się w przedmiot autentycznie przestraszone. - Przecież to nie wampir - zauważył Tony. - Oczywiście, że nie - roześmiała się wiedźma. - Bądźmy poważni. Jednak właściwości drzewa osikowego przyśpieszają proces gnicia i pełnej mortyzacji. To prosta reakcja chemiczna. Wykazały to badania prowadzone w Skandynawii - dodała mądrze. - Wystarczy złapać go i wbić mu to w serce? - zdziwił się Gozar. - Tak, ale... - A czy on jest jakoś nadzwyczajnie silny? - Tak jak zwykły człowiek ogarnięty szałem, ale...
17 - Więc właściwie mogliśmy to zrobić sami - gospodarz zaakcentował ostatnie słowo i znacząco popatrzył na Adamusa. - Nie trzeba by było pani wzywać. - Nie sądzę - mruknęła wiedźma. Nigdy jeszcze nie udało jej się wbić w zmarłego kołka. Gozar nie wyglądał na przekonanego. Wzruszył ramionami. - Plan jest taki. Pan, Tony i Adamus czekacie tutaj. Nie reagujecie na żadne krzyki i wycia. Dopiero kiedy zawołam „Teraz” wbiegacie do środka i rzucacie się na trupa. Musicie trzymać go za kończyny ze wszystkich sił. Będzie kopał. Dopiła kawę. Wstała. Wszyscy, poza blondynką, odprowadzili ją aż do czerwonego wieńca. Bliźniaki podskakiwały podekscytowane. - Jeszcze jedno - zatrzymała się w progu. - Czy zmarły był wierzący? - Eee... - wymamrotał Gozar. - Głęboko wierzący - stwierdziła z przekonaniem Eduarda. - Hm... a w co? Na twarzach obecnych pojawiła się konsternacja. - No... - powiedziała niepewnie staruszka. - W naszą wiarę, katolicką. - Dobrze - Aliya uśmiechnęła się. - Ciało pamięta takie rzeczy. Zamknęła za sobą drzwi. * * * Z niepokojem zaglądała pod prześcieradło. Zaczęła je zdejmować powolutku, od głowy, a w końcu całe zrzuciła na podłogę. Odetchnęła z ulgą. Ciało młodego mężczyzny wyglądało normalnie, chociaż było blade, a kolor ust wpadał w siny. Żadnych dziur, opuchlizn i ubytków. Jedynie rozległy siniak biegnący przez czoło, aż na brodę. Trup był łudząco podobny do Gozara Borneo, tylko znacznie chudszy. Ten sam wydatny nos, wyłupiaste gałki oczne, teraz osłonięte powiekami. Ubrany był w czarny garnitur. Z klapy wystawał czerwony goździk. Umarlak leżał sobie zupełnie spokojnie, z leciutkim uśmiechem na mięsistych wargach. Zdawało się, że nie powinien wzbudzać niepokoju, ale zmysł zawodowy podpowiadał Aliyi, że był wyjątkowo wrednym truposzem. Żałowała, że nie może przebić go kołkiem już teraz. Zombi musiał być ożywiony, żeby można go było zabić.
18 Nie lubiła takiej roboty. Wolała miłość. Kobiety uzależnione od sadystycznych kochanków, które po kuracji ziołami zmieniały się w femme fatale i rozgniatały byłych ciemiężycieli jak pluskwy. Nawet odczynianie złych uroków było lepsze od nieboszczyków, bo można było przynajmniej dokopać komuś wrednemu. Jednak jeśli chodziło o pieniądze, to umarlaki były istną kopalnią złota. Ta refleksja podniosła ją na duchu. Przeżegnała się nad zmarłym. - Świeć Panie nad jego duszą! Pogrzebała w kuferku. Wyjęła flakonik z poświęconą wodą, medalik św. Benedykta i krucyfiks, który znalazła wciśnięty między ikonę prawosławną a czerwoną wstążkę kabalistów. Oparła go o wazon. Obok ulokowała resztę dewocjonaliów. „Mam nadzieję, że rzeczywiście byłeś wierzący, dupku” pomyślała. Zerknęła na ręczny zegarek. Na zewnątrz zapadał zmrok. Usiadła sobie w fotelu, wyciągnęła z kuferka ulubiony poradnik zatytułowany „Konstruktywna rozmowa - jak mówić, żeby trup słuchał”. Tak minęła godzina. Za zabitym deskami oknem jesienne liście układały ziemię do snu. Wiedźma też przymknęła oczy. Szelest poderwał Aliyę na równe nogi. Zwłoki jednak leżały spokojnie, z zamkniętymi oczami. Dźwięk dobiegał zza drzwi. - Kto tam? - zawołała zirytowana. Przysunęła ucho do framugi i usłyszała chichot. - Możemy popatrzeć? - zawołał jeden z bliźniaków. - Możemy wejść? - dodał drugi. - Nie! Zmiatajcie stąd! Chichot się powtórzył. - Ale już! Bo zawołam ojca. Małe nogi zatupotały. Aliya westchnęła ciężko. Rodzina trupa zawsze była gorsza niż on sam. * * * Nieboszczyk obudził się koło północy. Aliya rozmyślała właśnie o tym, jak wyda pieniądze. Przed jej oczami przemykały obrazy plaż kantabryjskich i drinków malibu podawanych przez wesołych, śniadych mężczyzn.
19 Nieboszczyk podniósł dłoń do czoła i jednym ruchem otworzył sobie oczy. Tego momentu nie lubiła najbardziej. Przewracał wkoło ślepiami, aż białka wyłaziły na wierzch. Miał wielkie gały i wyglądało to wyjątkowo potwornie. Aż do tej pory wiedźma mogła mieć jeszcze nadzieję, że wczorajsze zachowanie trupa było tylko chwilowym szaleństwem, buntem ciała, które nie ma ochoty na poważne zmiany. Liczyła na to, że umarlak wyhasał się trochę po zejściu, a potem grzecznie odwalił kitę. To się podobno często zdarzało. Szkoda, że nie jej. Podeszła do krucyfiksu i uklękła przed nim, trochę z boku, żeby być dalej od zwłok. Zamknęła w dłoniach medalik Świętego Benedykta. - W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, Amen. Duchu nieczysty, wróć tam, skąd przyszedłeś i zostaw to ciało przeznaczone do śmierci na tym świecie. Sięgnęła po flakonik, nabrała wody w dłoń i spryskała nieboszczyka. Prychnął. - Rozkazuje ci Bóg w Trójcy Świętej Jedyny: Ojciec, Syn i Duch Święty. Niech się tak stanie! Amen. Trup podniósł się i usiadł na łóżku. Był jeszcze trochę rozkojarzony. Dopiero teraz wiedźma dostrzegła, jaki jest wielki. Nie ucieszyło jej to. Żabie oczy wpatrzyły się w kobietę ze zdziwieniem, ale jednocześnie chciwie, jakby nieboszczyk nagle, na bezludnej wyspie swoich przeżyć pozagrobowych, spotkał człowieka. Musiała przyznać, że był przystojny. Ciemne brwi, wydatny nos. Spojrzenie spod opuszczonej głowy intensywne i hipnotyzujące. - Rozkazuje ci Ojciec, źródło wszelkiego bytu i dobra, który troskliwą Opatrznością... Zmarły wyciągnął rękę i spróbował dotknąć Aliyi. Wstała błyskawicznie. - No, dobra. To bez sensu - rzuciła rozzłoszczona. Niestety, najwyraźniej trup nie tylko nie był za życia głęboko wierzący, ale w ogóle miał w dupie rodzimą wiarę. Wiedźmę opuszczała nadzieja na szybkie załatwienie sprawy. Na wszelki wypadek spróbowała jeszcze modlitw do Allacha i mantr buddyjskich oraz popularnych w tym rejonie sefirot kabalistycznych. Prosiła nawet, żeby Wielki Duch nie pozwolił Kojotowi przeprowadzić zmarłego poza czerwoną linię śmierci. Wszystko na nic. * * *
20 Ciało powoli podnosiło się z łóżka. Wydawało się słabe, nieporadne. Aliya przesunęła się w stronę kufra. Sięgnęła po kołek. - Teraz! - krzyknęła. - Teraz! Za drzwiami zakotłowało się. Pierwszy wpadł Gozar, za nim Adamus i blady jak ściana Tony. Na koniec wdarły się podstępnie bliźniaki. - Trzymać go! - rozkazała wiedźma. Mężczyźni stanęli w miejscu z otwartymi ustami. Zwłoki chwiały się na wpół oparte o łóżko. Po sinym czole spływały krople święconej wody, przypominając pot. Aliya skoczyła w ich kierunku, a wtedy trup wrzasnął wniebogłosy jak mordowany kruk. - RAAAAA!!! I przewrócił oczami. Na ten widok Tony padł jak kłoda na ziemię. Bliźniaki pisnęły i ukryły się za fotelem. Gozar i Adamus próbowali chwycić nieboszczyka. Wiedźma myliła się, sądząc, że ciało jest słabe. Szarpnęło nimi tak, że Adamus grzmotnął w szafkę. Wazon spadł na podłogę i stłukł się. Gozar tymczasem dostał potężnego kopa w brzuch. - Szybko! - krzyknęła. Złapała trupa za jedno ramię, Gozar za drugie. Adamus usiłował wepchnąć nieboszczyka na łóżko. Ciało skowyczało i zgrzytało zębami, trzymali je z trudem. Prawnik dygotał z przerażenia, szeptał coś do siebie, ale starał się nie luzować uchwytu. Aliya uwolniła jedną rękę i przymierzała się do zamachnięcia drewnianym ostrzem. - O Boże, Leonardzie! - usłyszeli nagle od strony drzwi. Prawnik dostał cios w szczękę i padł. Aliya poczuła, że ktoś wyrywa jej kołek, a chwilę potem leżała już w drugim kącie pokoju. Poderwała się błyskawicznie. Tony i Adamus tarasowali podłogę. Na łóżku szamotały się dwa ciała. Trup dusił Gozara, a ten nie pozostawał mu dłużnym. Pan domu charczał. W wejściu stała sprawczyni całej tragedii, Geis. Z wyrazem egzaltowanego przerażenia na twarzy opierała się o framugę. Miała na sobie srebrny atłasowy szlafroczek, spod którego wyzierały nagie uda. Wiedźma miała ochotę strzelić ją w łeb, ale najpierw zajęła się Gozarem. - Panie Borneo, proszę go natychmiast puścić - rozkazała. - Ale... on... mię... ohhau... du... usi. - Nie, nie, on tylko mechanicznie powtarza pana ruchy. Proszę przestać! - Przestań pan! - wrzasnęła mu do ucha.
21 Mężczyzna poluzował uchwyt. Aliya natychmiast wdarła się między nich i odepchnęła pana domu. Trup zasyczał i usadził się wygodnie na łóżku. Adamus, jęcząc, podnosił się z podłogi. Wiedźma rozejrzała się za kołkiem. Nigdzie go nie było. Przeklęła się w myśli za chwilę nieuwagi. Jej wzrok padł na słaniającą się w drzwiach żonę zmarłego. - Uprzejmie dziękuję, że nas pani odwiedziła - rzuciła przez zaciśnięte zęby. - A szczególnie za to, że wymówiła pani jego imię. To mi bardzo ułatwi pracę. - Nie ma za co - powiedziała blondynka ze złośliwym uśmiechem. Aliya miała ochotę wrzucić jej żaby do łóżka i zamówić czyraki na całe ciało. Zadrżała, zaciskając dłonie w pięści. Policzyła w myślach do osiemnastu, żeby się uspokoić. Osiemnaście tysięcy, przypomniała sobie i poczuła się lepiej. Geis wyszła z pokoju. - A teraz wynocha wszyscy. - Wiedźma szarpnęła za ramię Adamusa. - Bierzcie chłopaka i wychodzić stąd. Gozar jedną ręką trzymał się za szyję, a drugą pomagał prawnikowi ciągnąć Tony ego. Trup wykonał ruch jakby chciał iść za nimi, ale Aliya pchnęła go lekko i oparł się z powrotem o ścianę. - Jeśli byłaby potrzebna pomoc... - zaczął słabo Gozar. - Już mi aż nadto pomogliście - wypchnęła ich za drzwi. Zza pleców dobiegł ją chichot. Obróciła się. Bliźniaki siedziały po obu stronach nieboszczyka. Jeden dotykał czoła zmarłego. - Wy też! - wrzasnęła wiedźma. - Won! * * * Imię. Czy trup je słyszał? „Martwi nie wiedzą, że mają prawo istnieć, dopóki nie poznają swojego imienia” tłumaczyła jej kiedyś babcia. Wciąż wyglądał niewinnie niczym dziecko. Leżał spokojnie, z zamkniętymi oczami, bez ruchu. Obejrzała jego paznokcie. Były sine, nie odnalazła czerwieni charakterystycznej dla supertrupa. Nie miała powodu do zdenerwowania. Nawet jeśli słyszał imię i zacznie się w nim budzić świadomość, wiedźma miała jeszcze dużo czasu, żeby zastosować szereg absolutnie skutecznych technik przywracania zwłok ziemi. Prosty rachunek prawdopodobieństwa wskazywał, że co najmniej jedna z nich musi się okazać
22 skuteczna. A jednak znowu odezwał się w niej niejasny niepokój. To wszystko przez te opowieści o supertrupach, którymi usypiała mnie babcia, pomyślała. Staruszka potrafiła bardzo obrazowo opisywać zwłoki pożerające żywych albo wciągające kolejne ciała w makabryczny taniec śmierci. Brrr, Aliya wzdrygnęła się, małym dziewczynkom, nawet jeśli są małymi wiedźmami, powinno się oszczędzać takich historii. Rozejrzała się za kołkiem. Nie było go ani pod łóżkiem, ani za fotelem, ani nigdzie indziej. Delikatnie rozsuwała szkło, żeby poszukać wśród kwiatów. - Aj! - syknęła i cofnęła dłoń. Na palcu pojawiła się kropla krwi. Wiedźma podniosła się i prawie rąbnęła nosem w nieboszczyka. Siedział na rogu łóżka i wpatrywał się w jej ranę. Jeszcze przed chwilą nie dawał znaku życia, a teraz oczy mu błyszczały i wyciągał ręce, żeby... - Spadaj! - syknęła wiedźma. Ale to ona odskoczyła. Przyłożyła usta do palca i wyssała krew. Nie odrywał od niej wzroku. Zdecydowanie zaburzony trup, oceniła, siadając w fotelu. Krew mu się podoba. Pije sok malinowy. I to, jak na nią chciwie patrzył. Nie rozumiała tego. Nieboszczyki, jakie znała, nie koncentrowały na nikim wzroku. - Czas na małą pogawędkę - zaczęła. - A właściwie monolog, mam nadzieję. Zadam ci wiele pytań. Nie oczekuję odpowiedzi. Po prostu przemyśl to sobie. Aliya miała jeden cel. Skłonić ciało, aby rozpoczęło proces rozpadu. Przekonać je, że nie ma po co wieść takiej nieokreślonej i bezcelowej egzystencji. Trzeba było uświadomić zmarłemu, że powrotu nie ma. Sprawa była prosta. - Czym jesteś? - zaczęła wiedźma. Zadawała kolejne pytania mające pobudzić trupa do refleksji. Na jego twarzy miała się pojawić dezorientacja. Martwe dłonie powinny zacząć się trząść. Wiedźma oczekiwała, że najdalej po trzecim zdaniu nieboszczyk zacznie mieć porządnego pietra. Ale nic takiego się nie stało. Położył się i zamknął oczy. - Co się stanie, kiedy ciało zgnije? - powiedziała już zupełnie bez przekonania. - Och! - warknęła. - Zrób mi przyjemność i odwal kitę sam z siebie! Sięgnęła do kuferka, żeby wesprzeć się fachową literaturą. Szukała notatek z kursu na temat opornych zombi. Wtedy rozległ się chrobot przekręcanego klucza. Do pokoju weszła Geis.
23 Miała na sobie ten sam atłasowy szlafroczek co poprzednio. Zdążyła uczesać włosy, ale ich nie spięła. Swobodnie wiły się wokół szyi i ramion. Przed sobą trzymała wazon pełen róż. - Przyniosłam mu kwiaty - ruszyła w stronę szafki. Wiedźma otworzyła usta, bo blondynka kroczyła bosymi stopami prosto w szkło. Ale Geis zgrabnie wyminęła kawałki wazonu. Przesunęła krzyż i postawiła bukiet. - Piękny, prawda? - zapytała. Aliya nie zrozumiała, czy kobieta mówi o trupie, czy o wazonie. Rozważała, czy ją od razu walnąć, czy zacząć od rozmowy. - Przeszkadza mi pani - wybrała drugą opcję. - Jeśli nie może pani spać, to proszę napić się ciepłego mleka albo pooglądać telewizję. - Wstała z fotela. - Poproszę klucz. Geis nie poruszyła się. - Właściwie to chciałabym z panią porozmawiać - powiedziała. Wiedźma nie miała na to ochoty. Zerkała nerwowo na zwłoki, które na szczęście pozostały nieruchome. - Taaak? - rzuciła ostro. - Chciałam prosić, żeby zostawiła pani w spokoju mojego męża. Aliya westchnęła ciężko. A myślała, że najgorsze są matki. - To BYŁ pani mąż. Teraz to tylko powłoka po nim. - Myli się pani - Geis pokręciła głową. - Nie ma pani pojęcia! Wiedźma wymownie zerknęła na zegarek. - Wczoraj w nocy mój mąż był u mnie - ciągnęła blondynka. - Był... ze mną. Kochaliśmy się. Trupy się chyba nie kochają? - Nie wiem, nigdy nie byłam tak zdesperowana żeby to sprawdzać. - Było tak samo jak dawniej - Geis przymknęła oczy. - Nie, było znacznie lepiej. - No to pani mąż musiał być za życia świetnym kochankiem - stwierdziła Aliya z przekąsem. Blondynka nie zwróciła uwagi na ton jej głosu. Podeszła tak blisko wiedźmy, że ta poczuła zapach jej słodkich perfum. W żałobie czy nie, żona zmarłego najwyraźniej chciała być ponętna. - Nie może go pani zabić - powiedziała, teatralnie potrząsając włosami. - Nie rozumie pani...
24 - Przykro mi - wiedźma wzruszyła ramionami. - Ale on już jest martwy. Zgon to droga w jedną stronę. - Myli się pani. - Blondynka uśmiechnęła się tajemniczo. Aliya miała naprawdę dość. Zaczęła się zastanawiać, czy nie ma przed sobą jednej z tych nawiedzonych poganek, którym się wydaje, że jeśli wykopią trupa i odprawią nad nim wydumany rytuał, procesy rozkładu komórek cofną się, a serce znowu zacznie pompować krew. Geis miała oczy osoby szalonej, którą należało albo od razu ogłuszyć potężnym uderzeniem, albo zamknąć na czas trwania pracy w komórce. Wiedźma od dawna rozmyślała nad zatrudnieniem pomocnika, jakiegoś bezmózgiego umięśnionego chłopaczka od brudnej roboty. Sama nie lubiła zniżać się do tego rodzaju czynności, ale życie nieustannie ją do tego zmuszało. Obiecała sobie, że poszuka kogoś, jak tylko wróci do Arsten. - Droga pani - rzuciła ostro. - Proszę natychmiast iść do swojej sypialni! Mina Geis spochmurniała. - Myśli pani, że wszystko jest takie czarno-białe? - zapytała. - Tylko życie i śmierć, albo albo? - Życzyłabym sobie, żeby tak właśnie było - mruknęła Aliya, wskazując drzwi. - Wydaje się pani, że coś, co istnieje własną wolą, można po prostu rzucić do piachu? - Głos blondynki stawał się coraz bardziej napastliwy. Były podobnego wzrostu. Podobnej budowy. Wiedźma zacisnęła pięści. Nagle usłyszały skrobanie do drzwi, a potem dziecięcy śmiech. Klamka poruszyła się. Blondynka natychmiast cofnęła się w głąb pokoju z takim przerażeniem, jakby spodziewała się ataku mordercy. Aliya podskoczyła do drzwi i otworzyła je. Dwie bliźniacze głowy próbowały wsunąć się do środka, ale wypchnęła je brutalnie na zewnątrz. - Wynocha! - wrzasnęła. - A teraz pani. - Zwróciła się do Geis. Blondynka niepewnie podeszła do drzwi, uchyliła je i wyjrzała na zewnątrz. Odetchnęła, najwyraźniej uspokojona. W drzwiach odwróciła się jeszcze do trupa. - Dobranoc LEONARDZIE! - zawołała. Wiedźmie zadrżała dłoń. Dopadła drzwi, ale blondynka już za nimi zniknęła. Kretynki. Matki kretynki. Żony kretynki - myślała Aliya ze złością. Otarła pot z czoła, odwróciła się w stronę trupa i zamarła. * * *
25 Leonard Borneo siedział na tapczanie, tak jak robił to wcześniej, a jednak inaczej. Pochylał głowę, ramiona miał wyprostowane, a palce wpijał w brzeg łóżka. Patrzył na Aliyę spode łba, zupełnie przytomny i skoncentrowany. Nie wyglądał na chaotyczne ciało, zdawał się wyjątkowo prężny i gotowy do działania. Aliya nie miała pojęcia, co może zrobić, ale przez kilka następnych sekund bała się poruszyć. Wiedziała, że z trupami trzeba postępować ostrożnie. Reakcji ciała nigdy nie dało się w pełni przewidzieć. A to tu zachowywało się wyjątkowo ekscentrycznie. Wiedźma odegnała od siebie przykrą myśl, że nieboszczyk wygląda jakby był żywy. Istniał jeszcze jeden sposób wykańczania zbuntowanych zombi. Tak samo efektywny jak przebicie kołkiem, choć bardziej ryzykowny i nieprzyjemny. Trzeba było obciąć mu głowę. Babcia mawiała, że bez czerepu ani martwe, ani żywe nie może przetrwać. Badacze skandynawscy wiązali to z utajoną aktywnością układu nerwowego. - Denerwujesz mnie, umarlaku - wyszeptała Aliya bardziej do siebie niż do ciała. - Najwyższy czas z tobą skończyć. Przesunęła się w stronę kuferka. Pogrzebała w nim, odnalazła małą foliową torebkę i wyjęła z niej kredę. Trup obserwował wiedźmę, ale nie atakował. Odsunęła fotel. Pokój był mały, ale w środku znalazła tyle miejsca, ile potrzebowała. Narysowała na podłodze duży krąg. Kiedy skończyła, stanęła w środku i wyciągnęła ręce. - Chodź - poprosiła. Podniósł się, jakby miał wstać, a potem cofnął. Ponagliła go niecierpliwymi ruchami ramion. Podszedł. Nie tak chwiejnie jak przedtem, ale zupełnie sprawnie. Kiedy był blisko, złapała go i wciągnęła do kręgu. - Nic co martwe nie przekroczy znaku! - powiedziała mocnym głosem. Krąg. Najprostsza i najskuteczniejsza magia. Kreda święcona we wszystkich możliwych miejscach, w kościele, synagodze, sandze buddyjskiej, u sefirocistów i druidów. Nie było czarów, których nie doświadczyła. Nic co martwe nie mogło przekroczyć linii. Trup objął szyję Aliyi. Przycisnął ją do siebie. Drgnęła. Chciała się wysunąć z tego dotyku, ale nieboszczyk objął ją drugą ręką. Wtedy jeszcze się nie bała. Zombi dążyły do kontaktu. To co mówiła Geis mogło być prawdą, niewykluczone, że potrafiły się kochać. Wiedźma przestraszyła się dopiero wtedy, kiedy podniosła głowę.