Kate Brian
Klub niewiniątek
Przełożyła Anna Skucińska
Dla M. W.
Rozdział 1
Spotkanie z doradczynią zawodową
budziło w Evie Farrell większy popłoch
niż wizyta u dentysty, egzaminy końcowe,
a nawet koszmarne sprawdziany z historii.
Jane Labella różniła się od Evy pod
każdym względem. Była potężnie
zbudowana, arogancka i hałaśliwa.
Roztaczała wokół siebie intensywną woń
papierosów i cynamonowej gumy do
żucia, co wystarczało, aby rozmówcę
przyprawić o mdłości. Jednak z niejasnych
powodów postanowiła wziąć Evę pod
swoje opiekuńcze skrzydła. Rozprawiała
uporczywie o jej wyjątkowej inteligencji,
niezwykłej intuicji, o tym, że Eva może
osiągnąć, cokolwiek zechce, byle wyszła
wreszcie ze swojej skorupy i spróbowała
zdobyć gwiazdy! (Jane Labella miała
poważne problemy z doborem metafor).
Zdobyć gwiazdy. Świetny pomysł. Eva
nie potrafiła nawet zdobyć solniczki przy
obiedzie.
Perspektywa spotkania z Labella
zajmowała u Evy czołową pozycję na
liście prywatnych męczarni, tuż obok
wygłaszania referatów oraz wzajemnej
analizy krytycznej podczas zebrań kółka
literackiego. Kiedy więc tego ranka Eva po
wejściu do klasy znalazła na swojej ławce
kartkę z pilnym wezwaniem do
sekretariatu doradców, pojęła natychmiast,
że dzień nie zapowiada się różowo.
Różowe dni nie zaczynały się od
dziarskich przemówień Labelli.
Siedziała teraz na winylowej kanapie w
sekretariacie, łącząc nogi w kolanach i
rozstawiając stopy. Przyciskała do siebie
plecak i obserwowała wskazówki zegara.
Właśnie minęło dziesięć minut chemii.
Niewykluczone, że kiedy wróci do klasy,
sprawdzanie zadań już się zakończy. Tak
czy owak, ominie ją nerwowe oczekiwanie
na wywołanie do odpowiedzi (numer
cztery na liście męczarni).
Energiczna sekretarka zerknęła na nią z
uśmiechem, który miał zapewniać: „Nie
zapomniałam o twojej obecności”. Eva
błyskawicznie spojrzała w inną stronę.
Nawiązywanie kontaktu wzrokowego nie
należało do jej talentów.
– Eva! – znienacka zagrzmiał głos
Labelli. – No, jesteś! Słuchaj, mam
fantastyczną wiadomość! Dzisiaj w nocy
Victoria Treemont wyciągnęła kopyta!
Oczy wszystkich w sekretariacie
skierowały się na Labellę odzianą w
liliową bluzkę w kwiatowy wzorek, z
olbrzymią kokardą na obfitym łonie.
Okulary zawieszone na ozdobnym
łańcuszku dyndały jej pod wydatnym
biustem. Trzeba było nie lada wyczynu,
aby pracownicy biura doradców popatrzyli
na Labellę ze zgrozą lub zdumieniem.
Przyzwyczaili się. Ale Labella
poinformowała ich właśnie o odejściu
najstarszej, najszacowniejszej i najbardziej
tajemniczej mieszkanki Ardsmore w
Pensylwanii. Powiadomiła ich o tym z
radosnym uśmiechem.
Eva przemknęła do gabinetu, nie
znajdując innego sposobu na przerwanie
kłopotliwego milczenia. Labella weszła za
nią, zamknęła drzwi i z plaśnięciem opadła
na krzesło. Eva czekała, kurczowo
ściskając plecak.
– Dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień, Evo
– oświadczyła Labella, klepiąc ją w
kolano. – Stara Treemont za życia nie
wyglądała na majętną, ale najwyraźniej
siedziała na pieniądzach, szykując nam
wszystkim potężną niespodziankę.
No, dobra – pomyślała Eva. – I cóż
takiego zrobiła przed śmiercią? Urodziła
parę ufoludków czy jak? Tyle że nie bardzo
pojmuję, z jakiego powodu miałoby mnie
to uszczęśliwić.
Labella wypiła łyk kawy i spojrzała
wyczekująco. Eva uświadomiła sobie z
przestrachem, że powinna teraz się
odezwać. Nagle zaschło jej w ustach.
– Nie jesteś ciekawa, dlaczego ten dzień
jest dla ciebie szczęśliwy?
Aha. Znowu te zagrywki. Labella
niezmordowanie starała się nakłonić ją do
rozmowy, prowokując do zadawania
pytań. A przecież wystarczyło zobaczyć
Evę wśród znajomych, aby zrozumieć, że
onieśmielali ją wyłącznie nauczyciele. No,
w zasadzie większość dorosłych. I
chłopcy. Dziewczyny starsze od niej. Albo
bardziej pewne siebie.
– Dlaczego ten dzień jest dla mnie
szczęśliwy? – zapytała wreszcie.
Labella uśmiechnęła się triumfująco.
– Dlatego że Treemont ufundowała
stypendium i nie mam najmniejszych
wątpliwości, komu ono przypadnie –
powiedziała. – Jej prawnicy przesłali nam
informacje, zanim minęła godzina od
zgonu. Faks czekał na nas od samego rana.
Podniosła leżącą na biurku kartkę,
odchrząknęła i zaczęła czytać:
– Stypendium Victorii A. Treemont jest
przeznaczone dla ucznia lub uczennicy
ostatnich klas liceum w Ardsmore, którzy
spełniają następujące warunki: średnia
ocen przynajmniej dobra; głębokie
zaangażowanie w życie szkoły i
społeczności; trzy rekomendacje wydane
przez grono nauczycielskie,
przedstawicieli społeczności oraz
rówieśników; pisemne umotywowanie
swojego wniosku o otrzymanie
stypendium; czystość duchowa i cielesna.
Eva zamrugała oczami. Jej
zainteresowanie rosło z każdym
warunkiem wymienionym w faksie. Ale
czystość duchowa i cielesna?
Czy to stypendium nie powinno trafić do
klasztoru?
Labella odłożyła papier na biurko i
popatrzyła na Evę rozpromieniona.
– No, ostatnie wymaganie można
interpretować rozmaicie, ale jestem pewna,
że nie będziesz miała żadnych trudności, o
ile nie wpuścisz królika do kurnika – jeśli
rozumiesz, o co mi chodzi.
Za drzwiami rozległy się chichoty. Eva
wbiła wzrok w podłogę.
Ratunku. Moja doradczyni zawodowa to
wcielony diabeł.
Osunęła się niżej na krześle, czerwona
jak burak.
Z niejasnych przyczyn seks był ostatnio
przedmiotem niezliczonych dyskusji,
nawet wśród jej przyjaciółek. Wydawało
się, że na świecie nagle zabrakło
pasjonujących tematów do rozmowy i nie
pozostawało nic innego, jak bez końca
wałkować tę jedną kwestię, o której Eva
nie miała najmniejszego pojęcia.
– Czyli...
– Nie wiem, jak zamierzają sprawdzić,
czy kandydatka jest dziewicą, ale stara
Treemont chyba to właśnie rozumiała
przez czystość. Zresztą, spełniasz
wszystkie inne wymagania i więcej jeszcze
– mówiła Labella. – Słonko, stypendium
Treemont oznacza czterdzieści tysięcy
dolarów przez okrągłe cztery lata!
Mogłabyś studiować na Wesleyan.
Mogłabyś studiować, gdziekolwiek
zechcesz!
Paniczne myśli Evy pierzchły nagle
przed wizją wrzosowo-szarej bluzy
Wesleyan University, spacerów po
kampusie i rozmów ze studentami –
studentami, którzy znają się na poezji i nie
twierdzą, że rymowana relacja ze
zwycięskich rozgrywek baseballu jest
wyśmienitym materiałem dla czasopisma
literackiego.
– Zebranie informacyjne jest jutro po
czwartej lekcji. Oczekuję, że się tam
stawisz – oznajmiła Labella. – Dotarło?
Eva wyprostowała się na krześle i
ostrożnie wyciągnęła rękę. Labella
położyła jej na dłoni kartkę z
wiadomościami o stypendium.
Eva poczuła nieznaną dotąd, nieśmiało
kiełkującą nadzieję. Średnią ocen miała
przynajmniej plus dobrą. I trzy razy w
tygodniu pracowała społecznie w domu
młodzieży. I chyba zdołałaby znaleźć trzy
osoby skłonne wystawić jej rekomendację.
Pisemne umotywowanie wniosku?
Łatwizna. No i zapewne była jedyną
uczennicą ostatnich klas liceum w
Ardsmore, której dotąd nawet nie
pocałowano. Większej czystości nie można
osiągnąć. Były szanse na sukces.
Spojrzała w rozpromienioną twarz
Labelli, głęboko zaczerpnęła tchu i zadała
kluczowe pytanie:
– Ale rozmowy kwalifikacyjnej nie
będzie... prawda?
– Niewiarygodne. Dała mi detę z
plusem! W życiu nie dostałam żadnej dęty!
– wykrzykiwała Debbie Patel, potrząsając
wypracowaniem z historii przed oczami
Mandy i Kai. – Kompletny obłęd! Ta
kobieta jest niespełna rozumu!
Mandy Walters i Kai Parker popatrzyły
po sobie z uśmiechem.
– Może profesor Russo nie była
zachwycona tezą, jakoby do wygrania
drugiej wojny światowej przyczyniły się
bardziej praktyczne mundury aliantów? –
podsunęła Mandy.
– Co takiego? Więc myślisz, że
praktyczność mundurów wojskowych nie
ma związku z fasonem? Myślisz, że nasi
chłopcy poradziliby sobie równie dobrze,
gdyby musieli siedzieć w okopach w tych
obcisłych niemieckich spodniach
wpijających im się w tyłki? Akurat!
Żołnierze potrzebują swobody ruchu.
Projektanci alianckich mundurów pomogli
nam wygrać wojnę!
– W porządku, królowo mody. Jak
uważasz – mruknęła Kai.
Wsunęła ręce do kieszeni bojówek i
ruszyła ku szafkom.
Debbie wiedziała, że nie powinna
szukać u niej uznania dla swoich
nowatorskich argumentów. Kai ubierała
się jak chłopak, przewyższając pod tym
względem większość chłopaków w szkole.
Zresztą cieszyła się nie najgorszym
powodzeniem. Debbie nie mogła
zaprzeczyć temu niezwykłemu zjawisku.
– Hej, dziewczyny! – zawołała Eva,
odrywając się od ściany, gdzie czekała na
przyjaciółki. – Nie uwierzycie. Powstało
nowe stypendium i...
– Wiemy, wiemy – przerwała jej
Debbie. – Wszyscy o tym mówią.
Czterdzieści tysięcy rocznie. Fashion
Institute – oto nadchodzę!
– O, nic z tego. Nadchodzę, Cornell
University! – wtrąciła Kai. – Cornell albo
cokolwiek innego, co przypadnie mi do
gustu.
– Ach, to wy też jesteście
zainteresowane? – zapytała Eva,
markotniejąc.
– Ja nie – odpowiedziała Mandy,
odgarniając z czoła jasne włosy.
Debbie zerknęła na nią – jak zawsze
zadowoloną i pogodnie uśmiechniętą. Tej
to dobrze. Mandy Walters z pewnością nie
musiała martwić się o pieniądze. Ściśle
mówiąc, Mandy Walters nie musiała
martwić się o wiele innych rzeczy. O
przyjęcie na wybrane studia, o znalezienie
sobie faceta, o fryzurę, o cerę... Debbie
zbyła te myśli wzruszeniem ramion.
Gdybym sama nie miała takiego
wzięcia, pewnie bym ją zatłukła –
stwierdziła z uśmieszkiem.
– No i dzięki Bogu – powiedziała Kai. –
Gdyby nasza Miss Ameryki wystąpiła o
stypendium, wszystkie miałybyśmy
przesrane.
Eva wyglądała na przygnębioną.
– Skoro wy też zamierzacie się
ubiegać...
– Evo Farrell, nawet nie próbuj
skończyć tego zdania – przerwała jej
Mandy. – Masz takie same szanse jak inni.
– Większe, jeśli ta historia z czystością
jednak nie okaże się wygłupem – Kai
szarpnięciem otworzyła szafkę, jak zwykle
wysypując na podłogę kłąb splątanych
ubrań, płyty kompaktowe i zeszyty.
Wepchnęła je nogą do środka, a Debbie
przesunęła drzwiczki ku ścianie, aby
przejrzeć się w zawieszonym po
wewnętrznej stronie lusterku.
– Jeśli to nie jest wygłup, mam kłopoty
– westchnęła.
– Przecież nie potrzebujesz tej forsy –
powiedziała Mandy. – Stypendium FIT i
tak jest twoje.
Debbie poczuła skurcz żołądka. Nawet
teraz w jej skrzynce na listy mogła leżeć
wyczekiwana koperta. Koperta z
nadrukiem Fashion Institute of
Technology. Kilka tygodni temu Debbie
posłała na tę nowojorską uczelnię podanie
o stypendium, załączając próbkę swoich
umiejętności: czerwoną suknię balową bez
pleców, inspirowaną stylem azjatyckim, ze
stójką i wykończeniem z tiulu. Niekiedy
była pewna, że suknia załatwi jej miejsce
wśród studentów FIT – pierwszy krok na
drodze do paryskich pokazów mody i
sączenia owocowych koktajli w
towarzystwie Gwyneth Paltrow. Niekiedy
zaś oczyma duszy widziała swoje dzieło w
kącie biura rekrutacji, na samym spodzie
sterty podpisanej: „Spalić!”.
– Zawsze lepiej mieć plan awaryjny –
oznajmiła, zauważając z niezadowoleniem,
że mówi zupełnie jak jej ojciec.
Potrząsnęła niecierpliwie głową i
przeczesała swoje sprężyste, czarne loki.
– No tak, ale myślałam, że twoim
planem awaryjnym jest olimpiada z
przedmiotów ścisłych – powiedziała
Mandy.
– Na szczęście, olimpiada może teraz
być moim planem na wypadek awarii
planu awaryjnego – stwierdziła Debbie.
Wyjęła srebrzysty sztyft z kosmetyczki,
nałożyła na wargi świeżą warstwę
błyszczyku „Ciemny miód” i spojrzała z
uśmiechem na swoje odbicie w lustrze. –
Cel główny: stypendium FIT. Jeśli to nie
wypali, stypendium Treemont, a jeśli to
nie wypali, ewentualnie olimpiada.
Ojciec mógł wprawdzie liczyć na jej
zwycięstwo w stanowej olimpiadzie
przedmiotów ścisłych i honorowe miejsce
na Wydziale Matematyczno-Fizycznym
Penn State University, ale Debbie miała
inne plany. Na przykład trzymanie się z
dala od podręczników matematyki i fizyki
do końca swojego żywota.
– Debbie? Zdaje się, że w piątek
wieczorem miałaś randkę z Samem
Crispo? – zapytała nagle Mandy, patrząc w
głąb korytarza.
– Owszem, bo co?
– O ile się nie mylę, właśnie
demonstruje kumplom twój stanik.
Rzeczywiście, wokół szafki Sama
tłoczyła się grupa podekscytowanych
matołów, a pomiędzy nimi połyskiwała
czarna koronka. Debbie zdecydowanym
ruchem zamknęła sztyft i pokręciła głową.
– Nie należy zadawać się z młodszymi –
oświadczyła, wzdychając, i ruszyła
korytarzem.
Kilku stojących z tyłu zauważyło jej
nadejście i przezornie usunęło się z drogi.
– Cześć, Sam.
Twarz Sama błyskawicznie nabrała
purpurowej barwy. Niezdarnie usiłował
ukryć stanik za plecami.
Żenada – co, chłoptasiu? – pomyślała
Debbie i wyciągnęła rękę.
– Byłabym wdzięczna za zwrot, o ile już
skończyłeś ćwiczyć.
Sam otworzył usta, wydobywając z nich
tylko nieartykułowany dźwięk. Debbie, ze
stanikiem wepchniętym w dłoń, zaczęła się
oddalać, pewna, że lada moment któryś z
matołów zada jej pytanie.
– Ćwiczyć? – usłyszała za sobą.
Przystanęła, uśmiechnęła się do
przyjaciółek, które bacznie obserwowały
zajście, i odwróciła się do zaciekawionej
grupy.
– Właśnie. Pożyczyłam Samowi, bo w
piątek mordował się ze ściąganiem przez
dobre pół godziny. Chyba nie ma wprawy
– wyjaśniła i dodała słodkim głosem: – I
jak, Sammy? Łatwiej poszło ze stanikiem
zapiętym na poduszce?
Chłopcy ryknęli śmiechem, a Sam
wybełkotał coś niewyraźnie. Debbie
dołączyła do Mandy, Evy i Kai.
– Szkoda – powiedziała. – Był naprawdę
słodki.
– Czy mnie pamięć zawodzi, czy
nieboszczka Treemont faktycznie
wspomniała coś o czystości duchowej i
cielesnej? – zażartowała Kai, przytykając
sobie palec do podbródka i wlepiając
czarne oczy w sufit.
– Ha, ha – burknęła Debbie.
– No, jeśli poprzestaną na dziewictwie,
Debbie nie ma się czym przejmować –
powiedziała Mandy.
Kai spojrzała na Debbie z osłupieniem.
– Zaraz, zaraz. Chyba nie chcesz mi
wmówić, że jesteś dziewicą?
– A czemu wszystkich to tak zaskakuje?
– odparła Debbie z niewinną miną.
– Zasada tatuażu! – wykrzyknęły
zgodnie Eva i Mandy.
– Że co? – zapytała zdezorientowana
Kai.
– No, dobrze – powiedziała Debbie. –
Trzymamy się razem już kawał czasu,
odkąd trafiłaś do Ardsmore, i wyglądasz
na osobę godną zaufania. Ale powinnaś
czuć się zaszczycona. Klub Tatuażu nie
jest dla byle kogo.
– Brzmi poważnie – mruknęła Kai.
Debbie sprawdziła, czy nikt
niepowołany nie kręci się w pobliżu, i
ruchem głowy wskazała drzwi do pustego
pomieszczenia naprzeciwko. Kai wsunęła
się za nią, wyraźnie zaintrygowana, a
Mandy i Eva stanęły obok siebie na progu,
aby zasłonić je przed wzrokiem
ciekawskich. Debbie odpięła guzik
dżinsowej spódnicy i zsunęła ją nieco,
ukazując niewielki tatuaż w kształcie
pszczoły na biodrze.
– Fantastyczne! – zawołała Kai,
nachylając się, aby widzieć dokładniej.
– Dzięki. Mój projekt.
– Ale dlaczego pszczoła? – Kai
ostrożnie dotknęła rysunku, jakby
spodziewała się, że owad odfrunie.
– Deborah znaczy „pszczoła” po
hebrajsku – wyjaśniła Debbie, zapinając
spódnicę. – Pytanie, czemu Patelowie z
Mumbaju w Indiach wybrali hebrajskie
imię, nadal nie doczekało się odpowiedzi.
Świat jest pełen zagadek.
– No dobrze, ale o co właściwie chodzi
z tą zasadą tatuażu? – odezwała się Kai,
kiedy wróciły we czwórkę na korytarz.
– Ta pszczoła kosztowała mnie w
zeszłym roku sześć miesięcy nieoglądania
telewizji – powiedziała Debbie z
grymasem. – Facet, któremu zdecyduję
sieją pokazać, musi być kimś naprawdę
nadzwyczajnym.
Debbie nie potrafiła zrozumieć,
dlaczego wszystkim wokół tak spieszno do
pójścia na całość, zupełnie jakby nie
można było znaleźć innych źródeł
przyjemności. Doskonale bawiła się ze
swoimi rozlicznymi chłopakami,
stwierdziła więc, że z defloracją poczeka
na kogoś, kto faktycznie będzie na nią
zasługiwał.
O ile ktoś taki istnieje – pomyślała.
– Jestem wdzięczna za przyjęcie do
klubu – oznajmiła Kai z powagą,
przerzucając podręczniki. – Czyli, jak
przypuszczam, nigdy nie byłaś zakochana?
– A przypatrzyłaś się facetom w tej
szkole? – prychnęła Debbie. – Dajże
spokój!
– Słuszna uwaga – przyznała Kai.
– A t y byłaś kiedyś zakochana? –
zapytała Mandy.
Kai przeprowadziła się do Ardsmore
zaledwie parę miesięcy przed
rozpoczęciem roku szkolnego. Nowe
przyjaciółki nie zdążyły jeszcze ustalić
wielu istotnych szczegółów z jej życia.
– Owszem, raz. A przynajmniej tak mi
się wydawało.
– I jak? – zapytała Eva.
– Jednym słowem? Koszmar – odparła
Kai. Przez chwilę wyglądała na
przygnębioną. Odchrząknęła, zerknęła na
Mandy i skrzywiła się komicznie.
– Ale wiadomo, że jedna z nas tutaj jest
przypadkiem beznadziejnym.
Mandy zmarszczyła brwi ze
zdziwieniem i zaraz zachichotała, kiedy
czyjeś ręce objęły ją w pasie.
– Czy wolno mi towarzyszyć pięknej
pani w drodze na następną lekcję? –
wymruczał Erie Travers z ustami przy jej
uchu.
Debbie spojrzała na Evę, udając, że
pakuje sobie palec do gardła. Mandy
trzepnęła ją po ręce.
– Do zobaczenia później – powiedziała.
– Idę z wami – poderwała się Eva.
Kai odprowadziła Erica i Mandy
wzrokiem.
– Zawsze tacy gruchający?
– Na początku było jeszcze gorzej –
mruknęła Debbie. – Trzymanie się za ręce,
tiu-tiu-tiu i wpatrywanie się sobie w oczy.
Nie mogłam przy nich jeść. Od samego ich
widoku robiło mi się niedobrze.
Odwróciła się do swojego odbicia w
lustrze.
– Więc zamierzasz wystąpić o
stypendium, tak? – zapytała. – Skoro twoi
rodzice nie mają czasu na przyziemne,
materialne sprawy, zajmując się
ulepszaniem świata...
– A t y zamierzasz wystąpić o
stypendium, bo studia trzech młodych
braci Patel pochłonęły cały domowy
budżet – stwierdziła Kai. – No i ta twoja
walka o niezależność...
– Właśnie. Muszę skądś zdobyć
fundusze – oznajmiła Debbie, wrzucając
błyszczyk do kosmetyczki. – Nie
rozumiem, jakim cudem Ravi Junior
Kate Brian Klub niewiniątek Przełożyła Anna Skucińska
Dla M. W.
Rozdział 1 Spotkanie z doradczynią zawodową budziło w Evie Farrell większy popłoch niż wizyta u dentysty, egzaminy końcowe, a nawet koszmarne sprawdziany z historii. Jane Labella różniła się od Evy pod każdym względem. Była potężnie zbudowana, arogancka i hałaśliwa. Roztaczała wokół siebie intensywną woń papierosów i cynamonowej gumy do żucia, co wystarczało, aby rozmówcę przyprawić o mdłości. Jednak z niejasnych powodów postanowiła wziąć Evę pod swoje opiekuńcze skrzydła. Rozprawiała uporczywie o jej wyjątkowej inteligencji, niezwykłej intuicji, o tym, że Eva może osiągnąć, cokolwiek zechce, byle wyszła wreszcie ze swojej skorupy i spróbowała zdobyć gwiazdy! (Jane Labella miała poważne problemy z doborem metafor).
Zdobyć gwiazdy. Świetny pomysł. Eva nie potrafiła nawet zdobyć solniczki przy obiedzie. Perspektywa spotkania z Labella zajmowała u Evy czołową pozycję na liście prywatnych męczarni, tuż obok wygłaszania referatów oraz wzajemnej analizy krytycznej podczas zebrań kółka literackiego. Kiedy więc tego ranka Eva po wejściu do klasy znalazła na swojej ławce kartkę z pilnym wezwaniem do sekretariatu doradców, pojęła natychmiast, że dzień nie zapowiada się różowo. Różowe dni nie zaczynały się od dziarskich przemówień Labelli. Siedziała teraz na winylowej kanapie w sekretariacie, łącząc nogi w kolanach i rozstawiając stopy. Przyciskała do siebie plecak i obserwowała wskazówki zegara. Właśnie minęło dziesięć minut chemii. Niewykluczone, że kiedy wróci do klasy, sprawdzanie zadań już się zakończy. Tak
czy owak, ominie ją nerwowe oczekiwanie na wywołanie do odpowiedzi (numer cztery na liście męczarni). Energiczna sekretarka zerknęła na nią z uśmiechem, który miał zapewniać: „Nie zapomniałam o twojej obecności”. Eva błyskawicznie spojrzała w inną stronę. Nawiązywanie kontaktu wzrokowego nie należało do jej talentów. – Eva! – znienacka zagrzmiał głos Labelli. – No, jesteś! Słuchaj, mam fantastyczną wiadomość! Dzisiaj w nocy Victoria Treemont wyciągnęła kopyta! Oczy wszystkich w sekretariacie skierowały się na Labellę odzianą w liliową bluzkę w kwiatowy wzorek, z olbrzymią kokardą na obfitym łonie. Okulary zawieszone na ozdobnym łańcuszku dyndały jej pod wydatnym biustem. Trzeba było nie lada wyczynu, aby pracownicy biura doradców popatrzyli na Labellę ze zgrozą lub zdumieniem.
Przyzwyczaili się. Ale Labella poinformowała ich właśnie o odejściu najstarszej, najszacowniejszej i najbardziej tajemniczej mieszkanki Ardsmore w Pensylwanii. Powiadomiła ich o tym z radosnym uśmiechem. Eva przemknęła do gabinetu, nie znajdując innego sposobu na przerwanie kłopotliwego milczenia. Labella weszła za nią, zamknęła drzwi i z plaśnięciem opadła na krzesło. Eva czekała, kurczowo ściskając plecak. – Dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień, Evo – oświadczyła Labella, klepiąc ją w kolano. – Stara Treemont za życia nie wyglądała na majętną, ale najwyraźniej siedziała na pieniądzach, szykując nam wszystkim potężną niespodziankę. No, dobra – pomyślała Eva. – I cóż takiego zrobiła przed śmiercią? Urodziła parę ufoludków czy jak? Tyle że nie bardzo pojmuję, z jakiego powodu miałoby mnie
to uszczęśliwić. Labella wypiła łyk kawy i spojrzała wyczekująco. Eva uświadomiła sobie z przestrachem, że powinna teraz się odezwać. Nagle zaschło jej w ustach. – Nie jesteś ciekawa, dlaczego ten dzień jest dla ciebie szczęśliwy? Aha. Znowu te zagrywki. Labella niezmordowanie starała się nakłonić ją do rozmowy, prowokując do zadawania pytań. A przecież wystarczyło zobaczyć Evę wśród znajomych, aby zrozumieć, że onieśmielali ją wyłącznie nauczyciele. No, w zasadzie większość dorosłych. I chłopcy. Dziewczyny starsze od niej. Albo bardziej pewne siebie. – Dlaczego ten dzień jest dla mnie szczęśliwy? – zapytała wreszcie. Labella uśmiechnęła się triumfująco. – Dlatego że Treemont ufundowała stypendium i nie mam najmniejszych wątpliwości, komu ono przypadnie –
powiedziała. – Jej prawnicy przesłali nam informacje, zanim minęła godzina od zgonu. Faks czekał na nas od samego rana. Podniosła leżącą na biurku kartkę, odchrząknęła i zaczęła czytać: – Stypendium Victorii A. Treemont jest przeznaczone dla ucznia lub uczennicy ostatnich klas liceum w Ardsmore, którzy spełniają następujące warunki: średnia ocen przynajmniej dobra; głębokie zaangażowanie w życie szkoły i społeczności; trzy rekomendacje wydane przez grono nauczycielskie, przedstawicieli społeczności oraz rówieśników; pisemne umotywowanie swojego wniosku o otrzymanie stypendium; czystość duchowa i cielesna. Eva zamrugała oczami. Jej zainteresowanie rosło z każdym warunkiem wymienionym w faksie. Ale czystość duchowa i cielesna? Czy to stypendium nie powinno trafić do
klasztoru? Labella odłożyła papier na biurko i popatrzyła na Evę rozpromieniona. – No, ostatnie wymaganie można interpretować rozmaicie, ale jestem pewna, że nie będziesz miała żadnych trudności, o ile nie wpuścisz królika do kurnika – jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Za drzwiami rozległy się chichoty. Eva wbiła wzrok w podłogę. Ratunku. Moja doradczyni zawodowa to wcielony diabeł. Osunęła się niżej na krześle, czerwona jak burak. Z niejasnych przyczyn seks był ostatnio przedmiotem niezliczonych dyskusji, nawet wśród jej przyjaciółek. Wydawało się, że na świecie nagle zabrakło pasjonujących tematów do rozmowy i nie pozostawało nic innego, jak bez końca wałkować tę jedną kwestię, o której Eva nie miała najmniejszego pojęcia.
– Czyli... – Nie wiem, jak zamierzają sprawdzić, czy kandydatka jest dziewicą, ale stara Treemont chyba to właśnie rozumiała przez czystość. Zresztą, spełniasz wszystkie inne wymagania i więcej jeszcze – mówiła Labella. – Słonko, stypendium Treemont oznacza czterdzieści tysięcy dolarów przez okrągłe cztery lata! Mogłabyś studiować na Wesleyan. Mogłabyś studiować, gdziekolwiek zechcesz! Paniczne myśli Evy pierzchły nagle przed wizją wrzosowo-szarej bluzy Wesleyan University, spacerów po kampusie i rozmów ze studentami – studentami, którzy znają się na poezji i nie twierdzą, że rymowana relacja ze zwycięskich rozgrywek baseballu jest wyśmienitym materiałem dla czasopisma literackiego. – Zebranie informacyjne jest jutro po
czwartej lekcji. Oczekuję, że się tam stawisz – oznajmiła Labella. – Dotarło? Eva wyprostowała się na krześle i ostrożnie wyciągnęła rękę. Labella położyła jej na dłoni kartkę z wiadomościami o stypendium. Eva poczuła nieznaną dotąd, nieśmiało kiełkującą nadzieję. Średnią ocen miała przynajmniej plus dobrą. I trzy razy w tygodniu pracowała społecznie w domu młodzieży. I chyba zdołałaby znaleźć trzy osoby skłonne wystawić jej rekomendację. Pisemne umotywowanie wniosku? Łatwizna. No i zapewne była jedyną uczennicą ostatnich klas liceum w Ardsmore, której dotąd nawet nie pocałowano. Większej czystości nie można osiągnąć. Były szanse na sukces. Spojrzała w rozpromienioną twarz Labelli, głęboko zaczerpnęła tchu i zadała kluczowe pytanie: – Ale rozmowy kwalifikacyjnej nie
będzie... prawda? – Niewiarygodne. Dała mi detę z plusem! W życiu nie dostałam żadnej dęty! – wykrzykiwała Debbie Patel, potrząsając wypracowaniem z historii przed oczami Mandy i Kai. – Kompletny obłęd! Ta kobieta jest niespełna rozumu! Mandy Walters i Kai Parker popatrzyły po sobie z uśmiechem. – Może profesor Russo nie była zachwycona tezą, jakoby do wygrania drugiej wojny światowej przyczyniły się bardziej praktyczne mundury aliantów? – podsunęła Mandy. – Co takiego? Więc myślisz, że praktyczność mundurów wojskowych nie ma związku z fasonem? Myślisz, że nasi chłopcy poradziliby sobie równie dobrze, gdyby musieli siedzieć w okopach w tych obcisłych niemieckich spodniach wpijających im się w tyłki? Akurat! Żołnierze potrzebują swobody ruchu.
Projektanci alianckich mundurów pomogli nam wygrać wojnę! – W porządku, królowo mody. Jak uważasz – mruknęła Kai. Wsunęła ręce do kieszeni bojówek i ruszyła ku szafkom. Debbie wiedziała, że nie powinna szukać u niej uznania dla swoich nowatorskich argumentów. Kai ubierała się jak chłopak, przewyższając pod tym względem większość chłopaków w szkole. Zresztą cieszyła się nie najgorszym powodzeniem. Debbie nie mogła zaprzeczyć temu niezwykłemu zjawisku. – Hej, dziewczyny! – zawołała Eva, odrywając się od ściany, gdzie czekała na przyjaciółki. – Nie uwierzycie. Powstało nowe stypendium i... – Wiemy, wiemy – przerwała jej Debbie. – Wszyscy o tym mówią. Czterdzieści tysięcy rocznie. Fashion Institute – oto nadchodzę!
– O, nic z tego. Nadchodzę, Cornell University! – wtrąciła Kai. – Cornell albo cokolwiek innego, co przypadnie mi do gustu. – Ach, to wy też jesteście zainteresowane? – zapytała Eva, markotniejąc. – Ja nie – odpowiedziała Mandy, odgarniając z czoła jasne włosy. Debbie zerknęła na nią – jak zawsze zadowoloną i pogodnie uśmiechniętą. Tej to dobrze. Mandy Walters z pewnością nie musiała martwić się o pieniądze. Ściśle mówiąc, Mandy Walters nie musiała martwić się o wiele innych rzeczy. O przyjęcie na wybrane studia, o znalezienie sobie faceta, o fryzurę, o cerę... Debbie zbyła te myśli wzruszeniem ramion. Gdybym sama nie miała takiego wzięcia, pewnie bym ją zatłukła – stwierdziła z uśmieszkiem. – No i dzięki Bogu – powiedziała Kai. –
Gdyby nasza Miss Ameryki wystąpiła o stypendium, wszystkie miałybyśmy przesrane. Eva wyglądała na przygnębioną. – Skoro wy też zamierzacie się ubiegać... – Evo Farrell, nawet nie próbuj skończyć tego zdania – przerwała jej Mandy. – Masz takie same szanse jak inni. – Większe, jeśli ta historia z czystością jednak nie okaże się wygłupem – Kai szarpnięciem otworzyła szafkę, jak zwykle wysypując na podłogę kłąb splątanych ubrań, płyty kompaktowe i zeszyty. Wepchnęła je nogą do środka, a Debbie przesunęła drzwiczki ku ścianie, aby przejrzeć się w zawieszonym po wewnętrznej stronie lusterku. – Jeśli to nie jest wygłup, mam kłopoty – westchnęła. – Przecież nie potrzebujesz tej forsy – powiedziała Mandy. – Stypendium FIT i
tak jest twoje. Debbie poczuła skurcz żołądka. Nawet teraz w jej skrzynce na listy mogła leżeć wyczekiwana koperta. Koperta z nadrukiem Fashion Institute of Technology. Kilka tygodni temu Debbie posłała na tę nowojorską uczelnię podanie o stypendium, załączając próbkę swoich umiejętności: czerwoną suknię balową bez pleców, inspirowaną stylem azjatyckim, ze stójką i wykończeniem z tiulu. Niekiedy była pewna, że suknia załatwi jej miejsce wśród studentów FIT – pierwszy krok na drodze do paryskich pokazów mody i sączenia owocowych koktajli w towarzystwie Gwyneth Paltrow. Niekiedy zaś oczyma duszy widziała swoje dzieło w kącie biura rekrutacji, na samym spodzie sterty podpisanej: „Spalić!”. – Zawsze lepiej mieć plan awaryjny – oznajmiła, zauważając z niezadowoleniem, że mówi zupełnie jak jej ojciec.
Potrząsnęła niecierpliwie głową i przeczesała swoje sprężyste, czarne loki. – No tak, ale myślałam, że twoim planem awaryjnym jest olimpiada z przedmiotów ścisłych – powiedziała Mandy. – Na szczęście, olimpiada może teraz być moim planem na wypadek awarii planu awaryjnego – stwierdziła Debbie. Wyjęła srebrzysty sztyft z kosmetyczki, nałożyła na wargi świeżą warstwę błyszczyku „Ciemny miód” i spojrzała z uśmiechem na swoje odbicie w lustrze. – Cel główny: stypendium FIT. Jeśli to nie wypali, stypendium Treemont, a jeśli to nie wypali, ewentualnie olimpiada. Ojciec mógł wprawdzie liczyć na jej zwycięstwo w stanowej olimpiadzie przedmiotów ścisłych i honorowe miejsce na Wydziale Matematyczno-Fizycznym Penn State University, ale Debbie miała inne plany. Na przykład trzymanie się z
dala od podręczników matematyki i fizyki do końca swojego żywota. – Debbie? Zdaje się, że w piątek wieczorem miałaś randkę z Samem Crispo? – zapytała nagle Mandy, patrząc w głąb korytarza. – Owszem, bo co? – O ile się nie mylę, właśnie demonstruje kumplom twój stanik. Rzeczywiście, wokół szafki Sama tłoczyła się grupa podekscytowanych matołów, a pomiędzy nimi połyskiwała czarna koronka. Debbie zdecydowanym ruchem zamknęła sztyft i pokręciła głową. – Nie należy zadawać się z młodszymi – oświadczyła, wzdychając, i ruszyła korytarzem. Kilku stojących z tyłu zauważyło jej nadejście i przezornie usunęło się z drogi. – Cześć, Sam. Twarz Sama błyskawicznie nabrała purpurowej barwy. Niezdarnie usiłował
ukryć stanik za plecami. Żenada – co, chłoptasiu? – pomyślała Debbie i wyciągnęła rękę. – Byłabym wdzięczna za zwrot, o ile już skończyłeś ćwiczyć. Sam otworzył usta, wydobywając z nich tylko nieartykułowany dźwięk. Debbie, ze stanikiem wepchniętym w dłoń, zaczęła się oddalać, pewna, że lada moment któryś z matołów zada jej pytanie. – Ćwiczyć? – usłyszała za sobą. Przystanęła, uśmiechnęła się do przyjaciółek, które bacznie obserwowały zajście, i odwróciła się do zaciekawionej grupy. – Właśnie. Pożyczyłam Samowi, bo w piątek mordował się ze ściąganiem przez dobre pół godziny. Chyba nie ma wprawy – wyjaśniła i dodała słodkim głosem: – I jak, Sammy? Łatwiej poszło ze stanikiem zapiętym na poduszce? Chłopcy ryknęli śmiechem, a Sam
wybełkotał coś niewyraźnie. Debbie dołączyła do Mandy, Evy i Kai. – Szkoda – powiedziała. – Był naprawdę słodki. – Czy mnie pamięć zawodzi, czy nieboszczka Treemont faktycznie wspomniała coś o czystości duchowej i cielesnej? – zażartowała Kai, przytykając sobie palec do podbródka i wlepiając czarne oczy w sufit. – Ha, ha – burknęła Debbie. – No, jeśli poprzestaną na dziewictwie, Debbie nie ma się czym przejmować – powiedziała Mandy. Kai spojrzała na Debbie z osłupieniem. – Zaraz, zaraz. Chyba nie chcesz mi wmówić, że jesteś dziewicą? – A czemu wszystkich to tak zaskakuje? – odparła Debbie z niewinną miną. – Zasada tatuażu! – wykrzyknęły zgodnie Eva i Mandy. – Że co? – zapytała zdezorientowana
Kai. – No, dobrze – powiedziała Debbie. – Trzymamy się razem już kawał czasu, odkąd trafiłaś do Ardsmore, i wyglądasz na osobę godną zaufania. Ale powinnaś czuć się zaszczycona. Klub Tatuażu nie jest dla byle kogo. – Brzmi poważnie – mruknęła Kai. Debbie sprawdziła, czy nikt niepowołany nie kręci się w pobliżu, i ruchem głowy wskazała drzwi do pustego pomieszczenia naprzeciwko. Kai wsunęła się za nią, wyraźnie zaintrygowana, a Mandy i Eva stanęły obok siebie na progu, aby zasłonić je przed wzrokiem ciekawskich. Debbie odpięła guzik dżinsowej spódnicy i zsunęła ją nieco, ukazując niewielki tatuaż w kształcie pszczoły na biodrze. – Fantastyczne! – zawołała Kai, nachylając się, aby widzieć dokładniej. – Dzięki. Mój projekt.
– Ale dlaczego pszczoła? – Kai ostrożnie dotknęła rysunku, jakby spodziewała się, że owad odfrunie. – Deborah znaczy „pszczoła” po hebrajsku – wyjaśniła Debbie, zapinając spódnicę. – Pytanie, czemu Patelowie z Mumbaju w Indiach wybrali hebrajskie imię, nadal nie doczekało się odpowiedzi. Świat jest pełen zagadek. – No dobrze, ale o co właściwie chodzi z tą zasadą tatuażu? – odezwała się Kai, kiedy wróciły we czwórkę na korytarz. – Ta pszczoła kosztowała mnie w zeszłym roku sześć miesięcy nieoglądania telewizji – powiedziała Debbie z grymasem. – Facet, któremu zdecyduję sieją pokazać, musi być kimś naprawdę nadzwyczajnym. Debbie nie potrafiła zrozumieć, dlaczego wszystkim wokół tak spieszno do pójścia na całość, zupełnie jakby nie można było znaleźć innych źródeł
przyjemności. Doskonale bawiła się ze swoimi rozlicznymi chłopakami, stwierdziła więc, że z defloracją poczeka na kogoś, kto faktycznie będzie na nią zasługiwał. O ile ktoś taki istnieje – pomyślała. – Jestem wdzięczna za przyjęcie do klubu – oznajmiła Kai z powagą, przerzucając podręczniki. – Czyli, jak przypuszczam, nigdy nie byłaś zakochana? – A przypatrzyłaś się facetom w tej szkole? – prychnęła Debbie. – Dajże spokój! – Słuszna uwaga – przyznała Kai. – A t y byłaś kiedyś zakochana? – zapytała Mandy. Kai przeprowadziła się do Ardsmore zaledwie parę miesięcy przed rozpoczęciem roku szkolnego. Nowe przyjaciółki nie zdążyły jeszcze ustalić wielu istotnych szczegółów z jej życia. – Owszem, raz. A przynajmniej tak mi
się wydawało. – I jak? – zapytała Eva. – Jednym słowem? Koszmar – odparła Kai. Przez chwilę wyglądała na przygnębioną. Odchrząknęła, zerknęła na Mandy i skrzywiła się komicznie. – Ale wiadomo, że jedna z nas tutaj jest przypadkiem beznadziejnym. Mandy zmarszczyła brwi ze zdziwieniem i zaraz zachichotała, kiedy czyjeś ręce objęły ją w pasie. – Czy wolno mi towarzyszyć pięknej pani w drodze na następną lekcję? – wymruczał Erie Travers z ustami przy jej uchu. Debbie spojrzała na Evę, udając, że pakuje sobie palec do gardła. Mandy trzepnęła ją po ręce. – Do zobaczenia później – powiedziała. – Idę z wami – poderwała się Eva. Kai odprowadziła Erica i Mandy wzrokiem.
– Zawsze tacy gruchający? – Na początku było jeszcze gorzej – mruknęła Debbie. – Trzymanie się za ręce, tiu-tiu-tiu i wpatrywanie się sobie w oczy. Nie mogłam przy nich jeść. Od samego ich widoku robiło mi się niedobrze. Odwróciła się do swojego odbicia w lustrze. – Więc zamierzasz wystąpić o stypendium, tak? – zapytała. – Skoro twoi rodzice nie mają czasu na przyziemne, materialne sprawy, zajmując się ulepszaniem świata... – A t y zamierzasz wystąpić o stypendium, bo studia trzech młodych braci Patel pochłonęły cały domowy budżet – stwierdziła Kai. – No i ta twoja walka o niezależność... – Właśnie. Muszę skądś zdobyć fundusze – oznajmiła Debbie, wrzucając błyszczyk do kosmetyczki. – Nie rozumiem, jakim cudem Ravi Junior