Z historii ślubów
pradawnych czasach śluby były nieco bardziej przypadkowe.
Dość często zdarzało się, że członkowie jednego plemienia,
chcąc zwiększyć jego liczebność, najeżdżali na inne, wrogie plemię, tylko
po to, aby zdobyć panny młode. Dokładnie tak - kradli sobie nawzajem
kobiety. Grupa przeprowadzająca atak składała się z mężczyzn, których
dziś nazwalibyśmy panem młodym i jego drużbami.
Tyle tylko, że no wiecie, nie mieli na sobie smokingów, raczej przepaski
biodrowe.
Czasem dziewczyna, która miała zostać porwana, wiedziała, co się
święci, jeszcze przed najazdem i wcale nie stawiała zaciętego oporu.
Nie oznacza to jednak, że jej rodzina i przyjaciele nie żywili urazy.
W
Jak uniknąć
katastrofy
w dniu ślubu
Dopilnuj, żeby liczba prezentów na waszej liście ślubnej
była większa niż liczba zaproszonych gości. W ten sposób
unikniecie otrzymania dwóch takich samych podarunków. A
goście, którzy nie mogą być z wami w dniu waszego święta,
wciąż będą mieli szansę kupić wam coś ślicznego!
Lizzie Nichols DesignsTM
Rozdział 1
Z czegokolwiek zrobione są dusze, moja i jego są takie same.
Emily Brontë (1818 - 1848), brytyjska pisarka i poetka
Chaz - mówię, trącając palcem mężczyznę w smokingu, który leży
rozciągnięty w poprzek mojego łóżka. - Musisz już iść.
Odpycha moją dłoń, jakby go denerwowała.
- Mamo... - mamrocze. - Przestań. Powiedziałem przecież, że już
wyniosłem śmieci.
- Chaz. - Trącam go jeszcze raz. - Mówię poważnie. Obudź się. Musisz
wyjść.
- Co... Gdzie ja jestem? - Chaz rozgląda się nieprzytomnie po pokoju,
po czym jego zamglone spojrzenie pada na mnie. - Och, Lizzie. Czas
wstawać?
- Czas, żebyś sobie poszedł. - Łapię go za ramię i ciągnę. - No dalej.
Wstawaj.
Ale równie dobrze mogłabym próbować ruszyć słonia. Ani drgnie.
- Co się dzieje? - chce wiedzieć Chaz. Muszę przyznać, że nie jest mi
łatwo tak wrednie się wobec niego zachowywać. Wygląda absolutnie
uroczo w białej koszuli, z jednodniowym zarostem, ciemnymi włosami
sterczącymi na wszystkie strony i wyrazem zagubienia na twarzy.
Patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. - Jest już rano? Hej,
dlaczego wciąż masz na sobie ubranie?
- Bo nic się między nami nie wydarzyło - mówię, czując ulgę, że to
prawda. To znaczy, coś się stało, ale moje obciskające majtki są na
swoim miejscu, więc sprawy nie zaszły aż tak daleko.
- Jak to nic się między nami nie wydarzyło? - Chaz wygląda na
urażonego. - Jak możesz tak mówić? Masz na policzku bardzo wyraźny
ślad po moim zaroście.
Nerwowym gestem podnoszę rękę i dotykam twarzy, przepełniona
poczuciem winy.
- Co? O mój Boże! Żartujesz, prawda?
- Wcale nie. Masz podrapaną skórę. - Zaczyna się rozciągać, a na jego
twarzy pojawia się samozadowolenie. - A teraz chodź tutaj i wróćmy do
tego, co tak niegrzecznie przerwałaś, zasypiając. Postaram się nie mieć
ci tego za złe, choć przyznaję, że będzie to trudne i może wymagać
odpowiedniej kary, na przykład - z wyraźnym rozbawieniem ciągnie
Chaz - wymierzenia ci paru klapsów, jak tylko uda mi się zdjąć z ciebie
te, jak je nazwałaś... obciskające majtki.
Ale ja już jestem w łazience, uważnie oglądając się w lustrze.
Ma zupełną rację. Cała dolna część mojej twarzy jest
zaczerwieniona, wszędzie tam, gdzie zarost Chaza ocierał się o moją
skórę, kiedy całowaliśmy się w taksówce, wracając wczoraj wieczorem
z wesela.
- Rany! - wykrzykuję, wracając chwiejnie do pokoju. - Myślisz, że
zauważył?
- Myślę, że kto co zauważył? - pyta, po czym łapie mnie za rękę,
przyciąga do siebie i zaczyna mocować się z guzikami mojej sukienki.
- Luke! - wołam. - Mylisz, że Luke zauważył, że mam na twarzy
otarcia od czyjejś brody?
- Jak mógł to zauważyć? - sapie Chaz. - Jest we Francji. Jak to się
zdejmuje?
- Nie jest we Francji! - krzyczę, zdejmując z siebie jego ręce. - Jest na
dole. To on dzwonił do drzwi.
- Dzwonił? - Chaz przerywa próby rozebrania mnie i wygląda na
bardziej niż kiedykolwiek przeuroczo zagubionego. Nie żeby mnie
obchodziło, jak bardzo jest uroczy. - Luke jest na dole?
- Nie, już nie - mówię, po raz kolejny odsuwając jego ręce - ale wraca
za pół godziny. I dlatego ty musisz już iść. On nie wie, że tu jesteś. I chcę,
żeby tak pozostało. - Wyciągam górę od jego smokingu spod kolana, na
którym przyklęknął, i mu podaję. - Więc jeśli mógłbyś być tak miły i
opuścić teren...
Chaz unosi jedną brew.
- Chwila moment. Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że ty i Pan
Romantyczny wracacie do siebie?
- Oczywiście, że wracamy do siebie - odpowiadam, rzucając
jednocześnie niecierpliwe spojrzenie na zegarek. Dwadzieścia pięć
minut! Luke wróci za dwadzieścia pięć minut! Poszedł tylko poszukać
Starbucks, żeby kupić nam kawę i coś do jedzenia, cokolwiek, co można
tam dostać w Nowy Rok. Jeśli o mnie chodzi, może to być nawet
zjełczały smalec. Co za różnica! - Myślisz, że dlaczego stoję tu, prosząc,
żebyś wstał? Nie chcę, by Luke wiedział, że spędziłeś tu noc i że to
przez ciebie mam podrapany policzek.
- Lizzie... - Chaz kręci głową, ale, dzięki Bogu, ubiera się. - On nie jest
małym chłopcem. Nie możesz go wiecznie chronić. W końcu się o nas
dowie.
Zimno przeszywa moje serce.
- O nas? Jakich „nas”? Chaz, nie ma żadnych „nas”...
- Jak to, nie ma żadnych „nas”? - Podnosi głowę znad kieszeni kurtki,
którą właśnie przeszukiwał, zapewne chcąc znaleźć swój portfel. - Czy
właśnie nie spędziliśmy razem nocy?
- Tak - mówię, znowu sprawdzając godzinę. Dwadzieścia cztery
minuty! A muszę jeszcze umyć włosy. Jestem pewna, że pełno w nich
konfetti. Nie wspominając już o tym, że z powodu rozmazanego pod
oczami tuszu wyglądam jak szop pracz. - Ale już ci powiedziałam. Nic
między nami nie zaszło.
- Nic? - Chaz wygląda na zranionego. - Dokładnie pamiętam, że
trzymałem cię czule w ramionach i całowałem pod niebem pełnym
spadających gwiazd. Nazywasz to niczym?
- To były balony - przypominam mu. - Nie gwiazdy.
- Nieważne. Myślałem, że stwierdziliśmy, że skupimy się na fizycznej
stronie naszej znajomości.
- Nie, ty to stwierdziłeś. Ja powiedziałam, że oboje zostaliśmy
zranieni i potrzebujemy czasu, by przecierpieć to, co nam zrobiono.
Chaz podnosi rękę i przeczesuje włosy, co sprawia, że sterczą
jeszcze komiczniej niż wcześniej. W dodatku konfetti sypie się z nich
prosto na moje łóżko.
- Dlaczego więc całowaliśmy się w tej taksówce?
Słuszna uwaga. Nie jestem pewna, dlaczego się całowaliśmy...
Ani dlaczego tak mi się to podobało.
Ale wiem jedno: nie będę stać tutaj i o tym dyskutować. Nie w tej
chwili.
- Obydwoje za dużo wypiliśmy - tłumaczę, rzucając kolejne
gorączkowe spojrzenie na zegarek. Dwadzieścia dwie minuty! I muszę
jeszcze wysuszyć i ułożyć włosy! - Byliśmy na weselu. Po prostu nas
poniosło.
- Poniosło? - Niebieskie oczy Chaza wyglądają nienaturalnie jasno w
promieniach zimowego słońca wpadających przez moje nowe
koronkowe firanki. - Tak nazywasz moją rękę na twoim biuście?
Poniosło nas?
Podchodzę do niego i kładę mu palec na ustach.
- Nie wolno nam już nigdy o tym wspominać - mówię, czując, jak
serce wali, tak jest, wali mi w piersi.
- Nawet nie próbuj mi powiedzieć - odpowiada Chaz zza mojego
palca - że dajesz mu kolejną szansę. Tak, zachował się niezwykle
romantycznie, przylatując z Francji w Nowy Rok i tak dalej. Ale, Lizzie,
ten facet panicznie boi się zobowiązań. Jeszcze nigdy w swoim życiu
niczego nie dokończył.
- Nieprawda! - krzyczę, zabierając dłoń z jego ust i machając nią,
żeby mógł zobaczyć. - Spójrz!
Chaz gapi się na serdeczny palec mojej lewej ręki.
- O Boże - stęka po chwili. - Chyba zaraz puszczę pawia.
- To najmilsza rzecz - rzucam zjadliwie - jaką można powiedzieć
dziewczynie, której właśnie oświadczył się twój najlepszy przyjaciel.
Choć, prawdę mówiąc, mnie też jest trochę niedobrze. Ale to
prawdopodobnie z powodu wypitego wczoraj szampana. Na pewno.
- Lizzie. - Chaz opada z powrotem na moje łóżko i wpatruje się w
pęknięcia na suficie. - Czy naprawdę muszę ci przypominać, że jeszcze
mniej niż dobę temu nie byliście już ze sobą? Że wyprowadziłaś się z
apartamentu, w którym razem mieszkaliście, bo Luke powiedział, że nie
widzi cię w swojej przyszłości? Że spędziłaś większość zeszłej nocy z
językiem w moich ustach, bo z wami koniec?
- Cóż - wzdycham, patrząc na trzykaratowy brylant o
szmaragdowym szlifie, osadzony na platynowej obrączce. Lśni w
promieniach słońca. Luke powiedział, że certyfikat potwierdzający jego
pochodzenie jest już w drodze. - Zmienił zdanie.
- Bo to, że się wyprowadziłaś, cholernie go przestraszyło! - woła
Chaz i siada prosto. - Czy właśnie tego chcesz? Faceta, który pędem
wraca do ciebie i się oświadcza tylko dlatego, że tak bardzo boi się
samotności, że woli być z dziewczyną, która do niego nie pasuje, niż być
sam?
Rzucam mu gniewne spojrzenie.
- Aha. I na pewno sądzisz, że ty i ja jesteśmy dla siebie stworzeni.
- Zgadza się - odpowiada Chaz. - Tak uważam, skoro już o tym
wspomniałaś. Ale prawda jest taka, że małpa z papierową torbą na
głowie byłaby dla ciebie lepsza niż Luke. Bo wy dwoje totalnie do siebie
nie pasujecie.
Wciągam powoli powietrze. Nie mogę uwierzyć, że prowadzę tę
rozmowę.
- Co ty... Jak możesz, Luke to podobno twój najlepszy przyjaciel!
- Jest moim najlepszym przyjacielem - potwierdza Chaz. - Znam go
od czasu, kiedy miał czternaście lat. Prawdopodobnie znam go lepiej,
niż on sam zna siebie. I dlatego właśnie jestem upoważniony do
stwierdzenia, że nie powinien prosić kogokolwiek o rękę, w
szczególności ciebie.
- Jak to „w szczególności mnie”? - Czuję łzy zbierające się pod
powiekami. - Co jest ze mną nie tak?
- Nic nie jest z tobą nie tak, Lizzie - głos Chaza łagodnieje. - Chodzi o
to, że ty wiesz, czego chcesz, a Luke nie. Jesteś gwiazdą. A Luke nie jest
typem faceta, który będzie cię wspierał na twojej drodze do spełnienia
marzeń i wielkiej kariery. Wciąż myśli, że to on jest gwiazdą. A w
jednym związku nie może być dwóch gwiazd. Ktoś musi pozostać w
cieniu i wesprzeć tę drugą osobę... przynajmniej czasami.
- To nieprawda - mówię, wycierając łzy nadgarstkiem. - Luke jest
gwiazdą. Zostanie lekarzem. Kiedyś będzie ratował życie dzieciom.
Chaz wznosi oczy do sufitu.
- Dzień, w którym Luke de Villiers naprawdę zostanie lekarzem -
uroczyście oświadcza Chaz - będzie dniem, w którym przerzucę się na
piwo bezalkoholowe. Na zawsze.
Patrzę na niego z oburzeniem.
- Wyjdź! - rozkazuję, wskazując drzwi. - Idź sobie.
Chaz wstaje. I natychmiast wygląda tak, jakby tego żałował. Jednak,
kiedy odzyskuje równowagę, mówi z całą godnością, na jaką go stać:
- Wiesz co? Z przyjemnością. - Wymaszerowuje z sypialni i idzie do
salonu, gdzie znajduje swój płaszcz, który w nocy rzucił na podłogę.
Podnosi go, wyglądając, jakby ciągle kręciło mu się w głowie i
podchodzi do drzwi.
- Robisz duży błąd, Lizzie. - Odwraca się, żeby to powiedzieć... i jest
lekko zaskoczony, widząc, że stoję tuż za nim.
- Nie - odcinam się i dźgam go palcem wskazującym w mostek. - Ty
go robisz. Twój najlepszy przyjaciel się żeni. Powinieneś cieszyć się jego
szczęściem. I moim. Tylko dlatego, że nie ułożyło ci się z Shari...
- Shari? - Chaz kręci głową z niedowierzaniem. - To nie ma nic
wspólnego z Shari. Za to ma coś wspólnego z nami.
- Z nami? - Zszokowana wydaję z siebie coś, co miało być śmiechem,
a przypomina szczeknięcie. - Nie ma żadnych nas.
- To ty tak myślisz - mówi on, szarpiąc swój płaszcz. - I niech mnie
szlag, jeśli będę czekał, żebyś to załapała.
- Super - odpowiadam. - Bo wcale cię o to nie proszę.
- Nie - potwierdza Chaz, uśmiechając się, ale tak jakoś smutno. - Ale
prosiłabyś, gdybyś miała choć blade pojęcie o tym, co jest dla ciebie
dobre.
Z tymi słowami na ustach gwałtownym ruchem otwiera drzwi i
wychodzi, trzaskając nimi tak mocno, że aż brzęczą szyby w oknach.
I już go nie ma.
Z historii ślubów
iedy już panna młoda i pan młody zdołali bezpiecznie umknąć
przed słusznym gniewem jej rodziny, gorączkowo przeszukującej
okolice wioski, z której dziewczyna została porwana, zaszywali się
gdzieś na trochę, aby ukryć się przed krewnymi (i ewentualnie już
istniejącym mężem). Był to także czas, kiedy pan młody usiłował
zdominować swoją brankę i wybić jej z głowy ochotę na ucieczkę lub
zadźganie porywacza w środku nocy (co wcale nie zdarzało się rzadko,
kiedy panna młoda nie była tak zachwycona zaistniałą sytuacją, jakby
pan młody miał nadzieję).
Ten okres może być uważany za pradawny odpowiednik miodowego
miesiąca. Tyle że prawdopodobnie odbywał się w jaskini, a nie w hotelu
na Karaibach. I na pewno nie było tam obsługi.
K
Jak uniknąć
katastrofy
w dniu ślubu
Nigdy nie próbuj nowego kosmetyku - albo, Boże broń,
nie chodź do kosmetyczki - w dniu ślubu lub parę dni przed
nim. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujesz, to wysypka.
Trzymaj się sprawdzonych rozwiązań, a będziesz
promieniała blaskiem jak anioł.
Lizzie Nichols Designs™
Rozdział 2
Dwie dusze, ale jedna myśl,
Dwa serca bijące jak jedno.
Franz Joseph von Münch - Bellinghausen (1806 - 1871),
austriacki dramatopisarz
Mrugam osłupiała. Muszę przyznać, że nie takiej reakcji oczekiwałam
po pierwszej osobie, której powiem o zaręczynach z Lukiem.
Spodziewałam się oczywiście, że Chaz będzie miał jakieś obawy. Chodzi
o to, że jasne, Luke i ja mieliśmy do niedawna pewne problemy. Do pół
godziny temu, jeśli chodzi o ścisłość.
Ale chmury się rozwiały - Luke poprosił, żebym za niego wyszła. A
dotąd jedyną przeszkodą na drodze do naszego bycia razem stanowiło
to, że on, jak powiedział, „nie widział mnie w swojej przyszłości”.
Ale wszystko się zmieniło. Poprosił mnie o rękę! Będę panną młodą!
Lizzie Nichols panną młodą nareszcie!
No dobra. Trochę to dziwne, że za każdym razem, jak o tym
pomyślę, chce mi się wymiotować.
Ale to przez to całe podniecenie z powodu zaręczenia się, zanim
zjadłam śniadanie. Zawsze podejrzewałam, że mam niedobór cukru we
krwi. Zupełnie jak Nicole Richie.
A poza tym to wszystko wina Chaza. Dlaczego, zamiast się cieszyć,
musiał mieć ten absurdalny napad złości, zupełnie jakby... no cóż,
zupełnie jakby był zazdrosny?
Tylko że to niemożliwe. Bo Chaz wcale nie lubi mnie w ten sposób.
Jesteśmy przyjaciółmi. Chociaż, jasne, trochę wczoraj
poromansowaliśmy.
I muszę przyznać, to było całkiem... miłe.
Właściwie bardzo miłe.
Ale oboje byliśmy wstawieni. I tamto nic nie znaczyło. Krótko
mówiąc, wciąż rozpaczaliśmy po rozstaniu z partnerami i szukaliśmy
pocieszenia w swoich ramionach.
Nic więcej. Prawda?
Cóż, nie zamierzam marnować już ani minuty, zamartwiając się tym.
Luke wróci lada chwila. Muszę się doprowadzić do porządku, zanim
przyjdzie. Wystarczy, że oświadczył się - i został przyjęty - zanim
zdążyłam umyć zęby. Nie zamierzam rozpocząć pierwszego dnia
narzeczeństwa, mając na sobie tę samą bieliznę co wczoraj.
Do czasu, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi, jestem już pachnąca i
urocza, dzięki najszybszemu prysznicowi na świecie, przebraniu się
migiem w cudną różową szyfonową sukienkę koktajlową Lorrie Deb z
lat pięćdziesiątych (idealną dla właśnie zaręczonej już prawie
dyplomowanej renowatorki sukien ślubnych) i kilku warstwom
korektora pod oczy. I gotowa wpuścić mężczyznę, któremu właśnie się
obiecałam.
Czuję się lżejsza niż powietrze, zbiegając po dwóch kondygnacjach
schodów do drzwi frontowych.
- Wow - mówi Luke, kiedy gwałtownie otwieram ciężkie metalowe
drzwi - wyglądasz...
- Jak przyszła panna młoda? - pytam, łapiąc za trzy warstwy
sukienki; szyfonową, siatkową i nylonową i żartobliwie dygając.
- Chciałem powiedzieć: sexy - odpowiada. Triumfalnie unosi torbę
ze Starbucks i sześciopak dietetycznej coli. - Zobacz, co upolowałem.
Musiałem przejść tylko jedenaście przecznic, żeby znaleźć sklep
otwarty w Nowy Rok.
- Och, Luke! Pamiętałeś!
Tyle tylko, że to Chaz powiedział Luke'owi, jak bardzo uwielbiam
dietetyczną colę. To był jedyny powód, dla którego Luke pamiętnego
lata we Francji przyniósł mi ją z tamtej wioski. Chaz wiedział, że
dietetyczna cola to sposób na zdobycie mojego serca...
Ale to nie znaczy, że jestem zakochana w Chazie, prawda?
Moje oczy wypełniają się łzami. Naprawdę, Luke to najtroskliwszy
narzeczony na całym świecie. I najprzystojniejszy, kiedy tak stoi w
płaszczu Hugo Bossa, mrużąc oczy z długimi ciemnymi rzęsami, które
tak perfekcyjnie się podkręcają... i to bez zalotki. I równie uroczo
wyglądał, kiedy pół godziny temu klęczał w błocie w tym samym
miejscu, taki bezradny i zdenerwowany. Co mogłam powiedzieć innego
niż po prostu „tak” na jego oświadczyny?
Nie żeby przyszło mi do głowy coś innego. Chociaż przez chwilkę
chciałam go ukarać za tamto całe „nie wiem, czy widzę cię w swojej
przyszłości”.
„Chciałbym, żebyś wiedziała, że kiedy myślę o swojej przyszłości,
widzę w niej wyłącznie ciebie” wyszeptał Chaz w którymś momencie
podczas wczorajszego wieczoru.
A potem dodał: „Bez bielizny”.
Kręcę głową. Dlaczego wciąż o nim myślę? Ten facet nosi czapkę
drużyny bejsbolowej Uniwersytetu Michigan. Prawie zawsze.
I to publicznie.
Na twarzy Luke'a pojawia się zatroskanie.
- Co? - pyta. - Co zrobiłem? Nie pijesz już dietetycznej coli? O to
chodzi? Mogę ci przynieść coś innego. Co byś chciała? Dietetycznego
dra peppera?
- Nie! - Próbuję się pogodnie roześmiać. O Boże, co jest ze mną nie
tak? - Oczywiście, że wciąż piję colę. Przepraszam. Rety, ale tu chłodno.
Wejdź do środka - mówię i odsuwam się, żeby mu to umożliwić.
- Myślałem, że już nigdy mnie nie zaprosisz. - Luke uśmiecha się w
taki sposób, że cała mięknę. Wchodząc, zatrzymuje się chwilę, muska
ustami mój policzek, po czym zanurza twarz w moich włosach.
- Dobrze jest być w domu - mruczy. - Który jest tam, gdzie ty. Teraz
to wiem.
Och, jakie to miłe!
Jak Chaz mógł kiedykolwiek oskarżać Luke'a, że ten nie wie, czego
chce. Doskonałe wie, czego chce. Mnie!
Po prostu musiał to zrozumieć. Potrzebował tylko lekkiego
kuksańca. W formie zerwania i mojej wyprowadzki z apartamentu, w
którym razem mieszkaliśmy.
- A więc to tutaj? - Luke rozgląda się po raczej obskurnym i
niezwykle wąskim korytarzu dzielącym sklep od mieszkania.
- Reszta wygląda nieco lepiej - rzucam.
- Coś ty - mówi przepraszającym tonem Luke. - Podoba mi się. Ma
charakter.
To nie jest, tłumaczę sobie, idąc za Lukiem, wina Chaza. Nie tak na
serio. On po prostu nigdy nie zaznał prawdziwego szczęścia w miłości,
jakie dzielimy Luke i ja. Więc to oczywiste, że kiedy widzi takie uczucie,
traktuje je podejrzliwie. Nic dziwnego, że wątpi w naszą szansę na
sukces.
Ale kiedy Chaz zobaczy nas razem, to jak bardzo jesteśmy szczęśliwi,
jak głęboko i szczerze jesteśmy sobie oddani, na pewno zmieni zdanie.
Przejrzy na oczy i zrozumie, jak bardzo się mylił, mówiąc te wszystkie
okropne rzeczy.
I pewnego dnia pozna odpowiednią dziewczynę, która uczyni go tak
szczęśliwym, jak wiem, że ja czynię Luke'a... i on też ją uszczęśliwi, tak
jak Luke mnie.
I wszystko będzie dobrze.
Poczekamy, zobaczymy. Tak, po prostu uzbroję się w cierpliwość.
- Oto ono - mówię, gdy docieramy do mojego mieszkania i otwieram
drzwi. - Nie ma to jak w domu.
- Jest wspaniałe - rzuca entuzjastycznie Luke, wchodząc za mną do
środka.
Uśmiecham się.
- Nie musisz udawać, że ci się podoba. Wiem, że jest paskudne. Ale
jest moje. I jak tylko znajdę czas, no i trochę pieniędzy, doprowadzę je
do porządku.
- Nie, Lizzie, jest naprawdę świetne - protestuje Luke, po czym
odstawia torbę z zakupami oraz dietetyczną colę i mnie obejmuje. - Jest
takie ja ty. Totalnie figlarne i totalnie czarujące.
- Mam nadzieję, że nie jest takie jak ja - śmieję się. - Przecież nie
jestem oblepiona tapetą w wielkie rozmazane róże i nie mam nierównej
podłogi, no i pęknięć na suficie.
- Wiesz, o co mi chodzi. - Luke muska moją szyję. - Jest wyjątkowe,
tak jak ty. I już pachnie jak ty. Rany, nie mogę uwierzyć, jak bardzo się
za tobą stęskniłem. A nie widzieliśmy się tylko... ile? Tydzień?
„Czy właśnie tego chcesz? Faceta, który pędem wraca do ciebie i się
oświadcza tylko dlatego, że tak bardzo boi się samotności, że woli być z
dziewczyną, która do niego nie pasuje, niż być sam?”
Boże! Wynoś się z mojej głowy, Chazie Pendergast!
- Coś koło tego - potwierdzam. Muskanie staje się intensywniejsze. I
przenosi się w kierunku marynarskiego dekoltu mojej sukienki.
Odsuwam się i sięgam po colę.
- No to do kogo najpierw zadzwonimy? - pytam wesoło.
- Zadzwonimy? - Spojrzenie Luke'a, zawsze marzycielskie i senne,
nawet kiedy jest zupełnie przytomny, teraz jest jeszcze bardziej
przymglone z powodu kombinacji zmęczenia długim lotem i... no cóż,
seksu. A właściwie seksualnego pożądania. - Szczerze mówiąc, nie
myślałem o dzwonieniu do kogokolwiek, ale o wypróbowaniu tego tutaj
łóżka. I miałem nadzieję, że wyskoczysz z tej sukienki i dołączysz do
mnie...
- Luke - mówię, po wchłonięciu sporej ilości pokrzepiającej kofeiny i
benzoesanu potasu. - Musimy obdzwonić wszystkich i przekazać im
radosną nowinę. Powiedzieć, że się zaręczyliśmy.
- Och. - Luke spogląda tęsknie w kierunku sypialni. - Chyba tak. To
znaczy... tak. Pewnie masz rację.
- Proszę. - Sięgam do torby ze Starbucks i wyciągam kawę, którą dla
siebie zamówił, oraz dwa muffiny. - Napij się i zjedz. Zróbmy listę.
Powinniśmy oczywiście zadzwonić do twoich rodziców.
- Oczywiście - zgadza się Luke i upija łyk kawy.
- I moich. I moich sióstr. Zresztą, będą u moich rodziców na
noworocznym brunchu z babcią, więc złapiemy wszystkich jednym
telefonem. - Chwytam notatnik, który zostawiłam na malutkim żółtym
stoliku kuchennym. Luke zdejmuje kurtkę i opada na jedno z
pasujących do stolika żółtych krzeseł. - No i muszę zadzwonić do Shari.
A ty powinieneś... pewnie powinieneś zadzwonić do Chaza.
Luke trzyma swój telefon i wybiera numer. Międzykontynentalny
numer. Zbyt długi jak na numer Chaza.
- Co ty robisz? - pytam.
- Dzwonię do rodziców. Tak jak mówiłaś.
Wyciągam rękę i zamykam klapkę od jego telefonu.
- Ej! - woła Luke, całkiem zdezorientowany. - Dlaczego to zrobiłaś?
- Sądzę, że najpierw powinieneś zadzwonić do Chaza - mówię. - Nie
uważasz?
- Do Chaza? - Luke patrzy na mnie, jakbym zaproponowała, żeby dał
sobie w żyłę, a potem zastrzelił swoją matkę. - Dlaczego miałbym
najpierw dzwonić do Chaza?
- Bo to twój najlepszy przyjaciel - tłumaczę, siadając na krześle
naprzeciwko niego. - I przecież chyba poprosisz go, żeby był twoim
drużbą?
- No, nie wiem. - Luke nadal wygląda na lekko zbitego z tropu.
Pewnie jest znacznie bardziej zmęczony lotem, niż myślałam. - Chyba
tak.
- Będzie się czuł zraniony, jeśli nie dowie się pierwszy - dodaję. -
Wiesz, był dla mnie taki miły przez cały zeszły tydzień, kiedy ty i ja... nie
byliśmy ze sobą. Pomógł mi się przeprowadzić i w ogóle. A wczoraj
poszedł ze mną na ślub Jill Higgins.
Luke wygląda na poruszonego.
- Naprawdę? To miło z jego strony. Musi się już lepiej czuć. No wiesz,
po tej całej sprawie, kiedy się okazało, że Shari woli kobiety.
- Uhm - mamroczę. - Tak. Miło. To znaczy, miło z jego strony. Dlatego
uważam, że powinieneś najpierw zadzwonić do niego. I mu
podziękować. Za to, że jest takim wspaniałym przyjacielem. I żeby mu
powiedzieć, jak wiele znaczy dla ciebie jego przyjaźń. Naprawdę
uważam, że on potrzebuje cię usłyszeć.
- Okej - zgadza się Luke, otwiera telefon i znowu wybiera numer. -
Myślę, że masz rację.
Sekundę później trzymam kciuki i modlę się, żeby Chaz był jeszcze
w metrze i nie odebrał, ale Luke mówi:
- Chaz? Cześć, to ja. Mam niezłego newsa, stary. Siedzisz?
Zrywam się z krzesła, przekonana, że zaraz zwymiotuję całą colę,
którą zdążyłam wypić. Podbiegam do zlewu i kurczowo łapię za jego
brzeg.
To jest to, myślę. Chaz mu powie. Chaz powie Luke'owi, że zaledwie
dwanaście godzin wcześniej jego ręka znajdowała się na moim biuście.
I będzie po zaręczynach.
Prawdopodobnie nawet nie zatrzymam pierścionka.
- Co? Tak, wróciłem. Jestem u Lizzie. Przyleciałem dziś rano.
Co ten Chaz robi? Przecież wie, że Luke wrócił. Powiedziałam mu o
tym. O Boże. Po prostu zrób to, żebyśmy mieli to już za sobą.
- Dobra. Siedzisz? W taksówce? Co robisz w taksówce w Nowy Rok?
Gdzie byłeś? Co zrobiłeś? Kim ona jest?
Ściskam brzeg zlewu. To się stanie teraz. Zaraz zacznę wyć.
- Jak to, nie powiesz mi? - śmieje się Luke. - Dobra, draniu. Okej,
wielka nowina jest taka: poprosiłem Lizzie o rękę. A ona się zgodziła. I
chcę, żebyś na ślubie był moim drużbą.
Zamykam oczy. To jest ten moment, w którym Chaz mówi Luke'owi,
że nie będzie jego drużbą, bo uważa ten ślub za największy błąd w jego
życiu.
I że, tak przy okazji, wczoraj wieczorem jego język badał wnętrze
moich ust.
- Dzięki - rzuca Luke do telefonu radosnym tonem. Zdecydowanie
zbyt radosnym, żeby była to odpowiedź na informację, że ostatniej nocy
jego najlepszy przyjaciel i jego narzeczona całowali się na tylnym
siedzeniu taksówki. - Tak, ja też. Co? Lizzie? Jasne, że możesz ją prosić.
Poczekaj.
Odwracam się i widzę, jak Luke przechodzi przez kuchnię i podaje
mi komórkę.
- Prosi ciebie - mówi. Cały promienieje. - Pewnie chce ci osobiście
pogratulować.
Biorę telefon, czując mdłości.
- Halo?
- Cześć, Lizzie - głęboki głos Chaza chrypi w moim uchu. - Miałaś
nadzieję, że podzielę się z Lukiem prawdą o naszym zakazanym
romansie i on odwoła całą sprawę, mam rację? Obawiam się, że nie ma
tak dobrze. Sama się w to wpakowałaś i sama musisz z tego wybrnąć.
Jeśli myślisz, że przybędę jak jakiś książę, galopując na mlecznobiałym
rumaku, żeby uratować twój śliczny tyłeczek, to musisz być na haju.
Śmieję się zupełnie sztucznym śmiechem.
- Dziękuję! - wykrzykuję. - Strasznie to miłe!
Luke wciąż patrzy na mnie rozpromieniony.
- Jasne - odpowiada Chaz. - Wiesz, kiedy spakowałaś wszystkie
swoje rzeczy i zostawiłaś jego cztery litery na lodzie, pomyślałem:
nareszcie. Kobieta, która ma swoje moralne zasady. Nie wiedziałem, że
aby cię odzyskać, musi tylko kupić pierścionek z wielkim brylantem i
wylać kilka krokodylich łez. Naprawdę spodziewałem się po tobie
czegoś więcej. Powiedz mi jedno. Zamierzasz czekać do momentu, w
którym wyślecie już zaproszenia, zanim przyznasz sama przed sobą, że
Luke jest ostatnim facetem, z którym powinnaś spędzić życie? Czy też
zrobisz to, co należy i już teraz to wszystko odwołasz?
- Świetnie - rzucam, wydobywając z gardła kolejny udawany śmiech.
- Bardzo miło było z tobą porozmawiać.
- To jak oglądanie owcy prowadzonej na rzeź - mamrocze Chaz. - Czy
naprawdę wzięcie ślubu jest dla ciebie aż tak istotne? Przecież to tylko
cholerny kawałek papieru.
- Dzięki, Chaz... - Nie wiem, jak długo dam radę ciągnąć ten sztuczny
śmiech. Bo jestem już gotowa ronić prawdziwe łzy. - Bardzo ci dziękuję.
- Słuchaj. Ja... po prostu daj go z powrotem do telefonu.
Oddaję komórkę Luke'owi.
- Chce z tobą rozmawiać.
Luke bierze ode mnie aparat.
- Hej, stary. Tak? Uhm.
Oddalam się w kierunku sypialni, rozpinając po drodze zamek
sukienki. Nie mogę w to uwierzyć... w to wszystko. Mam to, o czym
zawsze marzyłam... To, co wygląda jak to, czego zawsze chciałam:
mężczyzna z moich snów mi się oświadczył. Będę mężatką.
Powinnam być szczęśliwa.
Jestem szczęśliwa. Jestem.
Może to po prostu jeszcze do mnie nie dotarło...
- Co robisz?
Spoglądam w kierunku drzwi i widzę swojego narzeczonego. Stoi w
przejściu, trzymając w dłoni wyłączony telefon.
- Co robisz? - chce wiedzieć Luke. Jego wzrok pada na moją
sukienkę, rzuconą byle jak na podłogę. - Myślałem, że będziemy
dzwonić do ludzi i powiadamiać ich, że się zaręczyliśmy.
- Zmieniłam zdanie - odpowiadam, uchylając kołdrę, żeby pokazać
mu, co mam na sobie. Czyli nic. - Bardziej podoba mi się twój pomysł.
Masz ochotę do mnie dołączyć?
Luke rzuca komórką przez ramię.
- Myślałem, że już nigdy nie poprosisz - mówi i kładzie się obok
mnie na łóżku.
Luke i ja leżymy w uścisku. Właśnie się kochaliśmy. Ja leżę plecami
do niego, wtulona w niego całym ciałem. Tak przyjemnie jest leżeć w
jego ramionach: w miejscu, gdzie, jak myślałam, nigdy się już nie
znajdę.
- Kiedy byłem we Francji, rozmawiałem z moim wujkiem - odzywa
się Luke.
- Hm? - Uwielbiam jego zapach. To znaczy Luke'a. Bardzo mi
brakowało tego zapachu. Bycie silną, niezależną kobietą, walczącą o
swoje przekonania i odchodzącą od mężczyzny, który jej zdaniem źle ją
potraktował, jest naprawdę inspirujące.
Ale nie jest łatwe. Ani zabawne.
Znacznie przyjemniej jest leżeć sobie w łóżku z tym mężczyzną,
całkowicie nago.
- No wiesz, z moim wujkiem Geraldem? - ciągnie Luke.
- Uhm. - przytakuję. - Z tym, który mieszka w Houston. Tym, który
wcześniej zaproponował ci pracę w nowej filii jego firmy w Paryżu.
- Właśnie. Thibodeaux, Davies i Stern. To jedna z najbardziej
znaczących firm zajmujących się doradztwem finansowym na
światowym rynku.
- Mmm - mruczę, podziwiając biceps Luke'a, który, nawet kiedy on
sam się rozluźnia, tak jak teraz, jest po prostu... duży i okrągły bez
napinania. I gładki. I idealny do położenia na nim mojego policzka. To
wprost niemożliwe, żeby myśleć o czymkolwiek lub kimkolwiek innym,
kiedy opiera się policzek na nagim bicepsie takiego przystojniaka. -
Tylko że ciebie to nie obchodzi. Bo chodzisz na ten kurs
wprowadzający, żeby zaliczyć zajęcia medyczne, których nie zrobiłeś
wcześniej, bo robiłeś MBA, i kiedy skończysz, będziesz mógł starać się o
przyjęcie na medycynę.
- Tak - mówi Luke. - Wiem. To właśnie jest takie ekstra w propozycji
mojego wuja.
Nie mam wyjścia, muszę niechętnie podnieść głowę znad poduszki -
- bicepsa.
- Twój wujek złożył ci propozycję? - staram się, aby mój głos był
wyprany z emocji. Jakby nic mnie nie obchodziło to, o czym
rozmawiamy. La la la, nic mnie nie obchodzi, że głupi wujek Gerald
wtyka swój nos w sprawy mojego chłopaka. O, przepraszam! Mojego
narzeczonego! - Co to za propozycja?
- Żebym tego lata pracował u niego, pomógł rozruszać paryską filię
Thibodeaux, Davies i Stern.
- Och. - Z powrotem kładę głowę na jego ramieniu. - Zamiast chodzić
na kurs wprowadzający?
Ledwie udało mi się musnąć jego biceps, bo Luke siada, zrzucając
moją głowę na prawdziwą poduszkę.
- To naprawdę fantastyczna oferta - rzuca podekscytowany. -
Zwłaszcza że to tylko trzy miesiące. A zarobię połowę mojej
poprzedniej rocznej pensji. To bardzo wspaniałomyślnie z jego strony.
Wzdycham, próbując ubić poduszkę tak, by była równie wygodna
jak biceps Luke'a.
- Rzeczywiście wspaniałomyślnie.
- Nie żeby to nie oznaczało dużo pracy - tłumaczy Luke. - Bo na
pewno będzie jej dużo. Najprawdopodobniej siedemnaście, osiemnaście
godzin na dobę. Ale to fantastyczna okazja. I, oczywiście, mogę
mieszkać w apartamencie należącym do mojej rodziny.
- Świetnie - komentuję. Tak się składa, że rodzina Luke'a ma puste
mieszkania, gotowe do zamieszkania, losowo rozsiane po całym globie.
Luksusowe apartamenty w Nowym Jorku, Paryżu, dom w Houston,
chateau na południu Francji...
- I mogę na jesieni nadrobić zajęcia, które opuszczę. To będzie tylko
kolejny semestr w połączeniu z tym, co i tak mam przed sobą.
- Och.
- A najlepsze w tym wszystkim jest to - podsumowuje Luke,
pochylając się i kładąc jedno ze swoich opalonych, umięśnionych
ramion na mojej talii. - Że możesz jechać ze mną.
Mrugam.
- Co?
- Aha - potwierdza, ściskając mnie. - Wszystko przemyślałem.
Możesz pojechać ze mną do Paryża. Będzie znacznie łatwiej
zorganizować ślub w chateau Mirac z Paryża niż stąd...
Trudno mi uwierzyć, że mówi poważnie.
- Nie mogę po prostu wziąć wolnego na całe lato i lecieć do Francji,
Luke.
- Pewnie, że możesz. - Najwyraźniej wydaje mu się, że z nas dwojga
to ja żartuję. - W sklepie dadzą ci trochę wolnego. Będą musieli.
Przecież wychodzisz za mąż!
- Tak. Trochę wolnego, czyli jakieś dwa tygodnie. Może trzy. Ale nie
całe lato.
- Lizzie... - Luke patrzy na mnie z widocznym rozczarowaniem. - Czy
ty naprawdę nic nie wiesz o świecie biznesu? Nie pozwól Henrim
dyktować ci, jak długie mają być twoje wakacje. Ty decyduj. Jeśli im na
tobie zależy, pozwolą ci wyjechać, na ile chcesz.
- Luke - zaczynam, zastanawiając się, jak to powiedzieć, żeby go nie
urazić. - Ja nie chcę wyjechać na całe wakacje. I zdecydowanie nie chcę
spędzić całego lata z tobą w Paryżu.
Ale jak tylko kończę mówić, wiem, że znowu to zrobiłam: Strzeliłam
gafę. Boże, nieważne jak bardzo staram się być taktowna, zwyczajnie
nie mogę powiedzieć tego, co potrzeba, kiedy ten facet jest w pobliżu.
- To... - jąkam się - to nie wyszło tak, jak powinno.
Na szczęście Luke zaczyna chichotać.
- Mam wrażenie, że nigdy nie będę się musiał martwić, że nie jesteś
ze mną szczera.
- Tak mi przykro - kajam się pośpiesznie. - Miałam na myśli...
- Że nie chcesz spędzać lata w Paryżu. Nie musisz przepraszać.
Rozumiem. Kochasz swoją pracę i chcesz tu być, żeby móc ją
wykonywać. W porządku. Chodzi o to, że propozycja wujka Geralda jest
zbyt dobra, bym ją odrzucił. Szczególnie że trzeba zapłacić za wesele.
Słuchaj, wszystko w porządku. Spróbujemy związku na odległość. I tak
na razie mieliśmy mieszkać oddzielnie. - Uśmiecha się szelmowsko,
ponieważ już go ostrzegłam, zanim powiedziałam „tak” na jego
oświadczyny, że wprowadzę się do niego z powrotem dopiero po
ślubie. W zaistniałej sytuacji wydawało mi się to najrozsądniejsze. -
Sądzę więc, że mieszkanie na innych kontynentach przez kilka miesięcy
to nie będzie taka wielka sprawa.
Przygryzam dolną wargę. Czy ja jestem nienormalna? Pewnie tak.
Mam tego wspaniałego faceta, który nareszcie mi się oświadczył, a ja w
ciągu ostatniej godziny odrzuciłam nie tylko propozycję wprowadzenia
się do niego, ale też spędzenia z nim lata w Paryżu.
„A Luke nie jest typem faceta, który będzie cię wspierał na twojej
drodze do spełnienia marzeń i wielkiej kariery. Wciąż myśli, że to on
jest gwiazdą. A w jednym związku nie może być dwóch gwiazd. Ktoś
musi pozostać w cieniu i wesprzeć tę drugą osobę... „
Och! Nie wierzę! Nawet porządna dawka gorącego seksu nie dała
rady wymazać głosu Chaza z mojej głowy. Co muszę zrobić, żeby
pozbyć się tego faceta z mojego umysłu?
- Chodź - mówię, sięgając po komórkę. - Zacznijmy dzwonić do
wszystkich i mówić im o nas.
Luke wygląda na rozbawionego.
- Aha, teraz chcesz zadzwonić do swojej rodziny?
Zrobię cokolwiek, byle tylko pozbyć się głosu Chaza z mojej głowy.
- No dalej - zachęcam go i wybieram numer. - Będzie fajnie. Najpierw
zadzwonię do rodziców. Ponieważ to ja jestem przyszłą panną młodą,
musisz robić, co każę. Halo, mama?
- Nie - odpowiada dziecięcy głos. - To ja, Maggie.
- Och, Maggie - witam się z moją siostrzenicą. - Cześć, tu twoja ciocia
Lizzie. Mogłabyś, proszę, dać do telefonu swoją babcię?
- Okej - rzuca i słyszę, jak słuchawka aparatu spada na podłogę, a
ona idzie szukać mojej mamy. W tle dobiegają mnie głosy moich sióstr i
ich mężów, bawiących się na tradycyjnym noworocznym brunchu
rodziców. Chociaż „bawiących się” to chyba zbyt mocne słowo.
„Znoszących” brzmi bardziej odpowiednio. Słyszę męża mojej siostry
Rose, Angela, który biadoli coś o tym, że nie może już jeść jajek z
powodu zawartych w nich hormonów, i Rose odpowiadającą, że być
może trochę hormonów jednak by mu się przydało... szczególnie w
łóżku.
- Kto mówi? - babcia podnosi telefon i krzyczy do słuchawki.
- O - mówię rozczarowana. - Babciu, cześć, to ja, Lizzie. Chciałam
rozmawiać z mamą...
- Jest zajęta - stwierdza babcia. Ktokolwiek był odpowiedzialny za
przypilnowanie, żeby piła tylko piwo bezalkoholowe, najwyraźniej
zawiódł na całej linii. Babcia jest jak zwykle nieco zawiana. - Ktoś musi
karmić tę całą ekipę. Boże broń, żeby któraś z twoich sióstr urządziła
któreś z rodzinnych przyjęć i zabrudziła swój czyściutki domek.
- Ha! - Uśmiecham się promiennie do Luke'a, chcąc mu pokazać, że
wszystko idzie jak po maśle. - Cóż, chciałam się podzielić pewną
nowiną. Może mogłabyś ją wszystkim przekazać.
- Jezu Chryste! - woła babcia. - Jesteś w ciąży. Lizzie, tyle razy ci
powtarzałam: zawsze używaj prezerwatywy. Wiem, że chłopcy ich nie
lubią, ale cały czas tłumaczę: nie ma gumki, nie ma zabawy.
- Aha - odpowiadam. - Nie, babciu, to nie to. Luke i ja się
zaręczyliśmy.
- Luke? - Jej głos brzmi tak, jakby babcia właśnie krztusiła się
drinkiem, którego wypiła. - Ten zupełnie do niczego Luke? Po co
zgodziłaś się za niego wyjść? Myślałam, że puściłaś tego frajera kantem
przed Bożym Narodzeniem.
Kaszlę i raczę mojego narzeczonego kolejnym uspokajającym
uśmiechem.
- Cieszą się? - pyta bezgłośnie Luke.
Podnoszę kciuk na znak, że wszystko jest super.
- Tak było - potwierdzam. - Ale teraz się zaręczyliśmy. Możesz
poprosić do telefonu mamę?
- Nie, nie poproszę jej do telefonu - protestuje babcia. Uwierz mi,
wyświadczam ci przysługę. Miała wczoraj wodny aerobik i zajęcia ze
scrapbookingu*
, no i dodaj do tego zakupy na ten brunch, bez żadnej
pomocy ze strony twoich sióstr. Ta wiadomość by ją zabiła.
- Babciu - mówię, uśmiechając się do Luke'a. - Jeśli nie dasz mamy
do telefonu, zadzwonię do niej na komórkę i powiem, że podpijasz
sherry do gotowania. I nie próbuj zaprzeczać. Bo ja wiem.
- Ty niewdzięcznico - syczy babcia. - Po co w ogóle chcesz się
zaręczyć, Lizzie? Mężowie nic nie robią, tylko przeszkadzają. Możesz mi
wierzyć, byłam z jednym przez pięćdziesiąt pięć lat. Wiem, co mówię.
Uciekaj, póki możesz.
- Babciu - ostrzegam ją.
- Idę po nią - poddaje się. Słyszę, jak odchodzi.
Widzę, że Luke już się nie uśmiecha.
- Wszystko w porządku - zapewniam go. - Babcia jest trochę
podchmielona.
Luke patrzy na zegarek i mówi:
- Jest dwunasta.
- Jest święto - przypominam mu. Rany, niektórzy potrafią czasami
grymasić.
Reakcja mamy na moje zaręczyny jest znacznie cieplejsza. Krzyczy,
zaczyna płakać i woła tatę. Potem prosi Luke'a do telefonu, wita go w
imieniu rodziny i pyta, kiedy będzie miała okazję go poznać. W sumie to
trochę dziwne, że Luke jeszcze nie poznał mojej rodziny. Ja już
poznałam jego rodziców.
Ale cóż. Wkrótce pewnie się poznają. Mama chce urządzić przyjęcie
zaręczynowe... i ślub, bo natychmiast proponuje urządzić go w naszym
ogrodzie. Delikatnie zbywam tę propozycję zdawkowym „zobaczymy”.
Nie wiem, jak jej powiedzieć, że Luke już zasugerował urządzenie
wesela w XVII - wiecznej posiadłości na południu Francji, a taką ofertę
trudno odrzucić.
Tyle tylko, że moja rodzina nigdy jeszcze nie była we Francji. Tak
naprawdę to żadne z nich jeszcze nigdy nie było nawet w Nowym Jorku.
To w sumie może okazać się problemem.
Ale Luke mówi wszystko, co należy, i jest tak czarujący i uprzejmy,
jakby moi rodzice byli królem i królową, a nie profesorem na
*
Scrapbooking - technika ozdabiania stron albumów fotograficznych, hobby bardzo
popularne w Stanach Zjednoczonych (przyp. red. )
Papla wychodzi za mąż
Benjaminowi
Z historii ślubów pradawnych czasach śluby były nieco bardziej przypadkowe. Dość często zdarzało się, że członkowie jednego plemienia, chcąc zwiększyć jego liczebność, najeżdżali na inne, wrogie plemię, tylko po to, aby zdobyć panny młode. Dokładnie tak - kradli sobie nawzajem kobiety. Grupa przeprowadzająca atak składała się z mężczyzn, których dziś nazwalibyśmy panem młodym i jego drużbami. Tyle tylko, że no wiecie, nie mieli na sobie smokingów, raczej przepaski biodrowe. Czasem dziewczyna, która miała zostać porwana, wiedziała, co się święci, jeszcze przed najazdem i wcale nie stawiała zaciętego oporu. Nie oznacza to jednak, że jej rodzina i przyjaciele nie żywili urazy. W
Jak uniknąć katastrofy w dniu ślubu Dopilnuj, żeby liczba prezentów na waszej liście ślubnej była większa niż liczba zaproszonych gości. W ten sposób unikniecie otrzymania dwóch takich samych podarunków. A goście, którzy nie mogą być z wami w dniu waszego święta, wciąż będą mieli szansę kupić wam coś ślicznego! Lizzie Nichols DesignsTM
Rozdział 1 Z czegokolwiek zrobione są dusze, moja i jego są takie same. Emily Brontë (1818 - 1848), brytyjska pisarka i poetka Chaz - mówię, trącając palcem mężczyznę w smokingu, który leży rozciągnięty w poprzek mojego łóżka. - Musisz już iść. Odpycha moją dłoń, jakby go denerwowała. - Mamo... - mamrocze. - Przestań. Powiedziałem przecież, że już wyniosłem śmieci. - Chaz. - Trącam go jeszcze raz. - Mówię poważnie. Obudź się. Musisz wyjść. - Co... Gdzie ja jestem? - Chaz rozgląda się nieprzytomnie po pokoju, po czym jego zamglone spojrzenie pada na mnie. - Och, Lizzie. Czas wstawać? - Czas, żebyś sobie poszedł. - Łapię go za ramię i ciągnę. - No dalej. Wstawaj. Ale równie dobrze mogłabym próbować ruszyć słonia. Ani drgnie. - Co się dzieje? - chce wiedzieć Chaz. Muszę przyznać, że nie jest mi łatwo tak wrednie się wobec niego zachowywać. Wygląda absolutnie uroczo w białej koszuli, z jednodniowym zarostem, ciemnymi włosami sterczącymi na wszystkie strony i wyrazem zagubienia na twarzy. Patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. - Jest już rano? Hej, dlaczego wciąż masz na sobie ubranie? - Bo nic się między nami nie wydarzyło - mówię, czując ulgę, że to prawda. To znaczy, coś się stało, ale moje obciskające majtki są na swoim miejscu, więc sprawy nie zaszły aż tak daleko. - Jak to nic się między nami nie wydarzyło? - Chaz wygląda na urażonego. - Jak możesz tak mówić? Masz na policzku bardzo wyraźny ślad po moim zaroście. Nerwowym gestem podnoszę rękę i dotykam twarzy, przepełniona poczuciem winy. - Co? O mój Boże! Żartujesz, prawda? - Wcale nie. Masz podrapaną skórę. - Zaczyna się rozciągać, a na jego twarzy pojawia się samozadowolenie. - A teraz chodź tutaj i wróćmy do
tego, co tak niegrzecznie przerwałaś, zasypiając. Postaram się nie mieć ci tego za złe, choć przyznaję, że będzie to trudne i może wymagać odpowiedniej kary, na przykład - z wyraźnym rozbawieniem ciągnie Chaz - wymierzenia ci paru klapsów, jak tylko uda mi się zdjąć z ciebie te, jak je nazwałaś... obciskające majtki. Ale ja już jestem w łazience, uważnie oglądając się w lustrze. Ma zupełną rację. Cała dolna część mojej twarzy jest zaczerwieniona, wszędzie tam, gdzie zarost Chaza ocierał się o moją skórę, kiedy całowaliśmy się w taksówce, wracając wczoraj wieczorem z wesela. - Rany! - wykrzykuję, wracając chwiejnie do pokoju. - Myślisz, że zauważył? - Myślę, że kto co zauważył? - pyta, po czym łapie mnie za rękę, przyciąga do siebie i zaczyna mocować się z guzikami mojej sukienki. - Luke! - wołam. - Mylisz, że Luke zauważył, że mam na twarzy otarcia od czyjejś brody? - Jak mógł to zauważyć? - sapie Chaz. - Jest we Francji. Jak to się zdejmuje? - Nie jest we Francji! - krzyczę, zdejmując z siebie jego ręce. - Jest na dole. To on dzwonił do drzwi. - Dzwonił? - Chaz przerywa próby rozebrania mnie i wygląda na bardziej niż kiedykolwiek przeuroczo zagubionego. Nie żeby mnie obchodziło, jak bardzo jest uroczy. - Luke jest na dole? - Nie, już nie - mówię, po raz kolejny odsuwając jego ręce - ale wraca za pół godziny. I dlatego ty musisz już iść. On nie wie, że tu jesteś. I chcę, żeby tak pozostało. - Wyciągam górę od jego smokingu spod kolana, na którym przyklęknął, i mu podaję. - Więc jeśli mógłbyś być tak miły i opuścić teren... Chaz unosi jedną brew. - Chwila moment. Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że ty i Pan Romantyczny wracacie do siebie? - Oczywiście, że wracamy do siebie - odpowiadam, rzucając jednocześnie niecierpliwe spojrzenie na zegarek. Dwadzieścia pięć minut! Luke wróci za dwadzieścia pięć minut! Poszedł tylko poszukać Starbucks, żeby kupić nam kawę i coś do jedzenia, cokolwiek, co można tam dostać w Nowy Rok. Jeśli o mnie chodzi, może to być nawet zjełczały smalec. Co za różnica! - Myślisz, że dlaczego stoję tu, prosząc,
żebyś wstał? Nie chcę, by Luke wiedział, że spędziłeś tu noc i że to przez ciebie mam podrapany policzek. - Lizzie... - Chaz kręci głową, ale, dzięki Bogu, ubiera się. - On nie jest małym chłopcem. Nie możesz go wiecznie chronić. W końcu się o nas dowie. Zimno przeszywa moje serce. - O nas? Jakich „nas”? Chaz, nie ma żadnych „nas”... - Jak to, nie ma żadnych „nas”? - Podnosi głowę znad kieszeni kurtki, którą właśnie przeszukiwał, zapewne chcąc znaleźć swój portfel. - Czy właśnie nie spędziliśmy razem nocy? - Tak - mówię, znowu sprawdzając godzinę. Dwadzieścia cztery minuty! A muszę jeszcze umyć włosy. Jestem pewna, że pełno w nich konfetti. Nie wspominając już o tym, że z powodu rozmazanego pod oczami tuszu wyglądam jak szop pracz. - Ale już ci powiedziałam. Nic między nami nie zaszło. - Nic? - Chaz wygląda na zranionego. - Dokładnie pamiętam, że trzymałem cię czule w ramionach i całowałem pod niebem pełnym spadających gwiazd. Nazywasz to niczym? - To były balony - przypominam mu. - Nie gwiazdy. - Nieważne. Myślałem, że stwierdziliśmy, że skupimy się na fizycznej stronie naszej znajomości. - Nie, ty to stwierdziłeś. Ja powiedziałam, że oboje zostaliśmy zranieni i potrzebujemy czasu, by przecierpieć to, co nam zrobiono. Chaz podnosi rękę i przeczesuje włosy, co sprawia, że sterczą jeszcze komiczniej niż wcześniej. W dodatku konfetti sypie się z nich prosto na moje łóżko. - Dlaczego więc całowaliśmy się w tej taksówce? Słuszna uwaga. Nie jestem pewna, dlaczego się całowaliśmy... Ani dlaczego tak mi się to podobało. Ale wiem jedno: nie będę stać tutaj i o tym dyskutować. Nie w tej chwili. - Obydwoje za dużo wypiliśmy - tłumaczę, rzucając kolejne gorączkowe spojrzenie na zegarek. Dwadzieścia dwie minuty! I muszę jeszcze wysuszyć i ułożyć włosy! - Byliśmy na weselu. Po prostu nas poniosło. - Poniosło? - Niebieskie oczy Chaza wyglądają nienaturalnie jasno w promieniach zimowego słońca wpadających przez moje nowe
koronkowe firanki. - Tak nazywasz moją rękę na twoim biuście? Poniosło nas? Podchodzę do niego i kładę mu palec na ustach. - Nie wolno nam już nigdy o tym wspominać - mówię, czując, jak serce wali, tak jest, wali mi w piersi. - Nawet nie próbuj mi powiedzieć - odpowiada Chaz zza mojego palca - że dajesz mu kolejną szansę. Tak, zachował się niezwykle romantycznie, przylatując z Francji w Nowy Rok i tak dalej. Ale, Lizzie, ten facet panicznie boi się zobowiązań. Jeszcze nigdy w swoim życiu niczego nie dokończył. - Nieprawda! - krzyczę, zabierając dłoń z jego ust i machając nią, żeby mógł zobaczyć. - Spójrz! Chaz gapi się na serdeczny palec mojej lewej ręki. - O Boże - stęka po chwili. - Chyba zaraz puszczę pawia. - To najmilsza rzecz - rzucam zjadliwie - jaką można powiedzieć dziewczynie, której właśnie oświadczył się twój najlepszy przyjaciel. Choć, prawdę mówiąc, mnie też jest trochę niedobrze. Ale to prawdopodobnie z powodu wypitego wczoraj szampana. Na pewno. - Lizzie. - Chaz opada z powrotem na moje łóżko i wpatruje się w pęknięcia na suficie. - Czy naprawdę muszę ci przypominać, że jeszcze mniej niż dobę temu nie byliście już ze sobą? Że wyprowadziłaś się z apartamentu, w którym razem mieszkaliście, bo Luke powiedział, że nie widzi cię w swojej przyszłości? Że spędziłaś większość zeszłej nocy z językiem w moich ustach, bo z wami koniec? - Cóż - wzdycham, patrząc na trzykaratowy brylant o szmaragdowym szlifie, osadzony na platynowej obrączce. Lśni w promieniach słońca. Luke powiedział, że certyfikat potwierdzający jego pochodzenie jest już w drodze. - Zmienił zdanie. - Bo to, że się wyprowadziłaś, cholernie go przestraszyło! - woła Chaz i siada prosto. - Czy właśnie tego chcesz? Faceta, który pędem wraca do ciebie i się oświadcza tylko dlatego, że tak bardzo boi się samotności, że woli być z dziewczyną, która do niego nie pasuje, niż być sam? Rzucam mu gniewne spojrzenie. - Aha. I na pewno sądzisz, że ty i ja jesteśmy dla siebie stworzeni. - Zgadza się - odpowiada Chaz. - Tak uważam, skoro już o tym wspomniałaś. Ale prawda jest taka, że małpa z papierową torbą na
głowie byłaby dla ciebie lepsza niż Luke. Bo wy dwoje totalnie do siebie nie pasujecie. Wciągam powoli powietrze. Nie mogę uwierzyć, że prowadzę tę rozmowę. - Co ty... Jak możesz, Luke to podobno twój najlepszy przyjaciel! - Jest moim najlepszym przyjacielem - potwierdza Chaz. - Znam go od czasu, kiedy miał czternaście lat. Prawdopodobnie znam go lepiej, niż on sam zna siebie. I dlatego właśnie jestem upoważniony do stwierdzenia, że nie powinien prosić kogokolwiek o rękę, w szczególności ciebie. - Jak to „w szczególności mnie”? - Czuję łzy zbierające się pod powiekami. - Co jest ze mną nie tak? - Nic nie jest z tobą nie tak, Lizzie - głos Chaza łagodnieje. - Chodzi o to, że ty wiesz, czego chcesz, a Luke nie. Jesteś gwiazdą. A Luke nie jest typem faceta, który będzie cię wspierał na twojej drodze do spełnienia marzeń i wielkiej kariery. Wciąż myśli, że to on jest gwiazdą. A w jednym związku nie może być dwóch gwiazd. Ktoś musi pozostać w cieniu i wesprzeć tę drugą osobę... przynajmniej czasami. - To nieprawda - mówię, wycierając łzy nadgarstkiem. - Luke jest gwiazdą. Zostanie lekarzem. Kiedyś będzie ratował życie dzieciom. Chaz wznosi oczy do sufitu. - Dzień, w którym Luke de Villiers naprawdę zostanie lekarzem - uroczyście oświadcza Chaz - będzie dniem, w którym przerzucę się na piwo bezalkoholowe. Na zawsze. Patrzę na niego z oburzeniem. - Wyjdź! - rozkazuję, wskazując drzwi. - Idź sobie. Chaz wstaje. I natychmiast wygląda tak, jakby tego żałował. Jednak, kiedy odzyskuje równowagę, mówi z całą godnością, na jaką go stać: - Wiesz co? Z przyjemnością. - Wymaszerowuje z sypialni i idzie do salonu, gdzie znajduje swój płaszcz, który w nocy rzucił na podłogę. Podnosi go, wyglądając, jakby ciągle kręciło mu się w głowie i podchodzi do drzwi. - Robisz duży błąd, Lizzie. - Odwraca się, żeby to powiedzieć... i jest lekko zaskoczony, widząc, że stoję tuż za nim. - Nie - odcinam się i dźgam go palcem wskazującym w mostek. - Ty go robisz. Twój najlepszy przyjaciel się żeni. Powinieneś cieszyć się jego szczęściem. I moim. Tylko dlatego, że nie ułożyło ci się z Shari...
- Shari? - Chaz kręci głową z niedowierzaniem. - To nie ma nic wspólnego z Shari. Za to ma coś wspólnego z nami. - Z nami? - Zszokowana wydaję z siebie coś, co miało być śmiechem, a przypomina szczeknięcie. - Nie ma żadnych nas. - To ty tak myślisz - mówi on, szarpiąc swój płaszcz. - I niech mnie szlag, jeśli będę czekał, żebyś to załapała. - Super - odpowiadam. - Bo wcale cię o to nie proszę. - Nie - potwierdza Chaz, uśmiechając się, ale tak jakoś smutno. - Ale prosiłabyś, gdybyś miała choć blade pojęcie o tym, co jest dla ciebie dobre. Z tymi słowami na ustach gwałtownym ruchem otwiera drzwi i wychodzi, trzaskając nimi tak mocno, że aż brzęczą szyby w oknach. I już go nie ma.
Z historii ślubów iedy już panna młoda i pan młody zdołali bezpiecznie umknąć przed słusznym gniewem jej rodziny, gorączkowo przeszukującej okolice wioski, z której dziewczyna została porwana, zaszywali się gdzieś na trochę, aby ukryć się przed krewnymi (i ewentualnie już istniejącym mężem). Był to także czas, kiedy pan młody usiłował zdominować swoją brankę i wybić jej z głowy ochotę na ucieczkę lub zadźganie porywacza w środku nocy (co wcale nie zdarzało się rzadko, kiedy panna młoda nie była tak zachwycona zaistniałą sytuacją, jakby pan młody miał nadzieję). Ten okres może być uważany za pradawny odpowiednik miodowego miesiąca. Tyle że prawdopodobnie odbywał się w jaskini, a nie w hotelu na Karaibach. I na pewno nie było tam obsługi. K
Jak uniknąć katastrofy w dniu ślubu Nigdy nie próbuj nowego kosmetyku - albo, Boże broń, nie chodź do kosmetyczki - w dniu ślubu lub parę dni przed nim. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujesz, to wysypka. Trzymaj się sprawdzonych rozwiązań, a będziesz promieniała blaskiem jak anioł. Lizzie Nichols Designs™
Rozdział 2 Dwie dusze, ale jedna myśl, Dwa serca bijące jak jedno. Franz Joseph von Münch - Bellinghausen (1806 - 1871), austriacki dramatopisarz Mrugam osłupiała. Muszę przyznać, że nie takiej reakcji oczekiwałam po pierwszej osobie, której powiem o zaręczynach z Lukiem. Spodziewałam się oczywiście, że Chaz będzie miał jakieś obawy. Chodzi o to, że jasne, Luke i ja mieliśmy do niedawna pewne problemy. Do pół godziny temu, jeśli chodzi o ścisłość. Ale chmury się rozwiały - Luke poprosił, żebym za niego wyszła. A dotąd jedyną przeszkodą na drodze do naszego bycia razem stanowiło to, że on, jak powiedział, „nie widział mnie w swojej przyszłości”. Ale wszystko się zmieniło. Poprosił mnie o rękę! Będę panną młodą! Lizzie Nichols panną młodą nareszcie! No dobra. Trochę to dziwne, że za każdym razem, jak o tym pomyślę, chce mi się wymiotować. Ale to przez to całe podniecenie z powodu zaręczenia się, zanim zjadłam śniadanie. Zawsze podejrzewałam, że mam niedobór cukru we krwi. Zupełnie jak Nicole Richie. A poza tym to wszystko wina Chaza. Dlaczego, zamiast się cieszyć, musiał mieć ten absurdalny napad złości, zupełnie jakby... no cóż, zupełnie jakby był zazdrosny? Tylko że to niemożliwe. Bo Chaz wcale nie lubi mnie w ten sposób. Jesteśmy przyjaciółmi. Chociaż, jasne, trochę wczoraj poromansowaliśmy. I muszę przyznać, to było całkiem... miłe. Właściwie bardzo miłe. Ale oboje byliśmy wstawieni. I tamto nic nie znaczyło. Krótko mówiąc, wciąż rozpaczaliśmy po rozstaniu z partnerami i szukaliśmy pocieszenia w swoich ramionach. Nic więcej. Prawda? Cóż, nie zamierzam marnować już ani minuty, zamartwiając się tym.
Luke wróci lada chwila. Muszę się doprowadzić do porządku, zanim przyjdzie. Wystarczy, że oświadczył się - i został przyjęty - zanim zdążyłam umyć zęby. Nie zamierzam rozpocząć pierwszego dnia narzeczeństwa, mając na sobie tę samą bieliznę co wczoraj. Do czasu, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi, jestem już pachnąca i urocza, dzięki najszybszemu prysznicowi na świecie, przebraniu się migiem w cudną różową szyfonową sukienkę koktajlową Lorrie Deb z lat pięćdziesiątych (idealną dla właśnie zaręczonej już prawie dyplomowanej renowatorki sukien ślubnych) i kilku warstwom korektora pod oczy. I gotowa wpuścić mężczyznę, któremu właśnie się obiecałam. Czuję się lżejsza niż powietrze, zbiegając po dwóch kondygnacjach schodów do drzwi frontowych. - Wow - mówi Luke, kiedy gwałtownie otwieram ciężkie metalowe drzwi - wyglądasz... - Jak przyszła panna młoda? - pytam, łapiąc za trzy warstwy sukienki; szyfonową, siatkową i nylonową i żartobliwie dygając. - Chciałem powiedzieć: sexy - odpowiada. Triumfalnie unosi torbę ze Starbucks i sześciopak dietetycznej coli. - Zobacz, co upolowałem. Musiałem przejść tylko jedenaście przecznic, żeby znaleźć sklep otwarty w Nowy Rok. - Och, Luke! Pamiętałeś! Tyle tylko, że to Chaz powiedział Luke'owi, jak bardzo uwielbiam dietetyczną colę. To był jedyny powód, dla którego Luke pamiętnego lata we Francji przyniósł mi ją z tamtej wioski. Chaz wiedział, że dietetyczna cola to sposób na zdobycie mojego serca... Ale to nie znaczy, że jestem zakochana w Chazie, prawda? Moje oczy wypełniają się łzami. Naprawdę, Luke to najtroskliwszy narzeczony na całym świecie. I najprzystojniejszy, kiedy tak stoi w płaszczu Hugo Bossa, mrużąc oczy z długimi ciemnymi rzęsami, które tak perfekcyjnie się podkręcają... i to bez zalotki. I równie uroczo wyglądał, kiedy pół godziny temu klęczał w błocie w tym samym miejscu, taki bezradny i zdenerwowany. Co mogłam powiedzieć innego niż po prostu „tak” na jego oświadczyny? Nie żeby przyszło mi do głowy coś innego. Chociaż przez chwilkę chciałam go ukarać za tamto całe „nie wiem, czy widzę cię w swojej przyszłości”.
„Chciałbym, żebyś wiedziała, że kiedy myślę o swojej przyszłości, widzę w niej wyłącznie ciebie” wyszeptał Chaz w którymś momencie podczas wczorajszego wieczoru. A potem dodał: „Bez bielizny”. Kręcę głową. Dlaczego wciąż o nim myślę? Ten facet nosi czapkę drużyny bejsbolowej Uniwersytetu Michigan. Prawie zawsze. I to publicznie. Na twarzy Luke'a pojawia się zatroskanie. - Co? - pyta. - Co zrobiłem? Nie pijesz już dietetycznej coli? O to chodzi? Mogę ci przynieść coś innego. Co byś chciała? Dietetycznego dra peppera? - Nie! - Próbuję się pogodnie roześmiać. O Boże, co jest ze mną nie tak? - Oczywiście, że wciąż piję colę. Przepraszam. Rety, ale tu chłodno. Wejdź do środka - mówię i odsuwam się, żeby mu to umożliwić. - Myślałem, że już nigdy mnie nie zaprosisz. - Luke uśmiecha się w taki sposób, że cała mięknę. Wchodząc, zatrzymuje się chwilę, muska ustami mój policzek, po czym zanurza twarz w moich włosach. - Dobrze jest być w domu - mruczy. - Który jest tam, gdzie ty. Teraz to wiem. Och, jakie to miłe! Jak Chaz mógł kiedykolwiek oskarżać Luke'a, że ten nie wie, czego chce. Doskonałe wie, czego chce. Mnie! Po prostu musiał to zrozumieć. Potrzebował tylko lekkiego kuksańca. W formie zerwania i mojej wyprowadzki z apartamentu, w którym razem mieszkaliśmy. - A więc to tutaj? - Luke rozgląda się po raczej obskurnym i niezwykle wąskim korytarzu dzielącym sklep od mieszkania. - Reszta wygląda nieco lepiej - rzucam. - Coś ty - mówi przepraszającym tonem Luke. - Podoba mi się. Ma charakter. To nie jest, tłumaczę sobie, idąc za Lukiem, wina Chaza. Nie tak na serio. On po prostu nigdy nie zaznał prawdziwego szczęścia w miłości, jakie dzielimy Luke i ja. Więc to oczywiste, że kiedy widzi takie uczucie, traktuje je podejrzliwie. Nic dziwnego, że wątpi w naszą szansę na sukces. Ale kiedy Chaz zobaczy nas razem, to jak bardzo jesteśmy szczęśliwi, jak głęboko i szczerze jesteśmy sobie oddani, na pewno zmieni zdanie.
Przejrzy na oczy i zrozumie, jak bardzo się mylił, mówiąc te wszystkie okropne rzeczy. I pewnego dnia pozna odpowiednią dziewczynę, która uczyni go tak szczęśliwym, jak wiem, że ja czynię Luke'a... i on też ją uszczęśliwi, tak jak Luke mnie. I wszystko będzie dobrze. Poczekamy, zobaczymy. Tak, po prostu uzbroję się w cierpliwość. - Oto ono - mówię, gdy docieramy do mojego mieszkania i otwieram drzwi. - Nie ma to jak w domu. - Jest wspaniałe - rzuca entuzjastycznie Luke, wchodząc za mną do środka. Uśmiecham się. - Nie musisz udawać, że ci się podoba. Wiem, że jest paskudne. Ale jest moje. I jak tylko znajdę czas, no i trochę pieniędzy, doprowadzę je do porządku. - Nie, Lizzie, jest naprawdę świetne - protestuje Luke, po czym odstawia torbę z zakupami oraz dietetyczną colę i mnie obejmuje. - Jest takie ja ty. Totalnie figlarne i totalnie czarujące. - Mam nadzieję, że nie jest takie jak ja - śmieję się. - Przecież nie jestem oblepiona tapetą w wielkie rozmazane róże i nie mam nierównej podłogi, no i pęknięć na suficie. - Wiesz, o co mi chodzi. - Luke muska moją szyję. - Jest wyjątkowe, tak jak ty. I już pachnie jak ty. Rany, nie mogę uwierzyć, jak bardzo się za tobą stęskniłem. A nie widzieliśmy się tylko... ile? Tydzień? „Czy właśnie tego chcesz? Faceta, który pędem wraca do ciebie i się oświadcza tylko dlatego, że tak bardzo boi się samotności, że woli być z dziewczyną, która do niego nie pasuje, niż być sam?” Boże! Wynoś się z mojej głowy, Chazie Pendergast! - Coś koło tego - potwierdzam. Muskanie staje się intensywniejsze. I przenosi się w kierunku marynarskiego dekoltu mojej sukienki. Odsuwam się i sięgam po colę. - No to do kogo najpierw zadzwonimy? - pytam wesoło. - Zadzwonimy? - Spojrzenie Luke'a, zawsze marzycielskie i senne, nawet kiedy jest zupełnie przytomny, teraz jest jeszcze bardziej przymglone z powodu kombinacji zmęczenia długim lotem i... no cóż, seksu. A właściwie seksualnego pożądania. - Szczerze mówiąc, nie myślałem o dzwonieniu do kogokolwiek, ale o wypróbowaniu tego tutaj
łóżka. I miałem nadzieję, że wyskoczysz z tej sukienki i dołączysz do mnie... - Luke - mówię, po wchłonięciu sporej ilości pokrzepiającej kofeiny i benzoesanu potasu. - Musimy obdzwonić wszystkich i przekazać im radosną nowinę. Powiedzieć, że się zaręczyliśmy. - Och. - Luke spogląda tęsknie w kierunku sypialni. - Chyba tak. To znaczy... tak. Pewnie masz rację. - Proszę. - Sięgam do torby ze Starbucks i wyciągam kawę, którą dla siebie zamówił, oraz dwa muffiny. - Napij się i zjedz. Zróbmy listę. Powinniśmy oczywiście zadzwonić do twoich rodziców. - Oczywiście - zgadza się Luke i upija łyk kawy. - I moich. I moich sióstr. Zresztą, będą u moich rodziców na noworocznym brunchu z babcią, więc złapiemy wszystkich jednym telefonem. - Chwytam notatnik, który zostawiłam na malutkim żółtym stoliku kuchennym. Luke zdejmuje kurtkę i opada na jedno z pasujących do stolika żółtych krzeseł. - No i muszę zadzwonić do Shari. A ty powinieneś... pewnie powinieneś zadzwonić do Chaza. Luke trzyma swój telefon i wybiera numer. Międzykontynentalny numer. Zbyt długi jak na numer Chaza. - Co ty robisz? - pytam. - Dzwonię do rodziców. Tak jak mówiłaś. Wyciągam rękę i zamykam klapkę od jego telefonu. - Ej! - woła Luke, całkiem zdezorientowany. - Dlaczego to zrobiłaś? - Sądzę, że najpierw powinieneś zadzwonić do Chaza - mówię. - Nie uważasz? - Do Chaza? - Luke patrzy na mnie, jakbym zaproponowała, żeby dał sobie w żyłę, a potem zastrzelił swoją matkę. - Dlaczego miałbym najpierw dzwonić do Chaza? - Bo to twój najlepszy przyjaciel - tłumaczę, siadając na krześle naprzeciwko niego. - I przecież chyba poprosisz go, żeby był twoim drużbą? - No, nie wiem. - Luke nadal wygląda na lekko zbitego z tropu. Pewnie jest znacznie bardziej zmęczony lotem, niż myślałam. - Chyba tak. - Będzie się czuł zraniony, jeśli nie dowie się pierwszy - dodaję. - Wiesz, był dla mnie taki miły przez cały zeszły tydzień, kiedy ty i ja... nie byliśmy ze sobą. Pomógł mi się przeprowadzić i w ogóle. A wczoraj
poszedł ze mną na ślub Jill Higgins. Luke wygląda na poruszonego. - Naprawdę? To miło z jego strony. Musi się już lepiej czuć. No wiesz, po tej całej sprawie, kiedy się okazało, że Shari woli kobiety. - Uhm - mamroczę. - Tak. Miło. To znaczy, miło z jego strony. Dlatego uważam, że powinieneś najpierw zadzwonić do niego. I mu podziękować. Za to, że jest takim wspaniałym przyjacielem. I żeby mu powiedzieć, jak wiele znaczy dla ciebie jego przyjaźń. Naprawdę uważam, że on potrzebuje cię usłyszeć. - Okej - zgadza się Luke, otwiera telefon i znowu wybiera numer. - Myślę, że masz rację. Sekundę później trzymam kciuki i modlę się, żeby Chaz był jeszcze w metrze i nie odebrał, ale Luke mówi: - Chaz? Cześć, to ja. Mam niezłego newsa, stary. Siedzisz? Zrywam się z krzesła, przekonana, że zaraz zwymiotuję całą colę, którą zdążyłam wypić. Podbiegam do zlewu i kurczowo łapię za jego brzeg. To jest to, myślę. Chaz mu powie. Chaz powie Luke'owi, że zaledwie dwanaście godzin wcześniej jego ręka znajdowała się na moim biuście. I będzie po zaręczynach. Prawdopodobnie nawet nie zatrzymam pierścionka. - Co? Tak, wróciłem. Jestem u Lizzie. Przyleciałem dziś rano. Co ten Chaz robi? Przecież wie, że Luke wrócił. Powiedziałam mu o tym. O Boże. Po prostu zrób to, żebyśmy mieli to już za sobą. - Dobra. Siedzisz? W taksówce? Co robisz w taksówce w Nowy Rok? Gdzie byłeś? Co zrobiłeś? Kim ona jest? Ściskam brzeg zlewu. To się stanie teraz. Zaraz zacznę wyć. - Jak to, nie powiesz mi? - śmieje się Luke. - Dobra, draniu. Okej, wielka nowina jest taka: poprosiłem Lizzie o rękę. A ona się zgodziła. I chcę, żebyś na ślubie był moim drużbą. Zamykam oczy. To jest ten moment, w którym Chaz mówi Luke'owi, że nie będzie jego drużbą, bo uważa ten ślub za największy błąd w jego życiu. I że, tak przy okazji, wczoraj wieczorem jego język badał wnętrze moich ust. - Dzięki - rzuca Luke do telefonu radosnym tonem. Zdecydowanie zbyt radosnym, żeby była to odpowiedź na informację, że ostatniej nocy
jego najlepszy przyjaciel i jego narzeczona całowali się na tylnym siedzeniu taksówki. - Tak, ja też. Co? Lizzie? Jasne, że możesz ją prosić. Poczekaj. Odwracam się i widzę, jak Luke przechodzi przez kuchnię i podaje mi komórkę. - Prosi ciebie - mówi. Cały promienieje. - Pewnie chce ci osobiście pogratulować. Biorę telefon, czując mdłości. - Halo? - Cześć, Lizzie - głęboki głos Chaza chrypi w moim uchu. - Miałaś nadzieję, że podzielę się z Lukiem prawdą o naszym zakazanym romansie i on odwoła całą sprawę, mam rację? Obawiam się, że nie ma tak dobrze. Sama się w to wpakowałaś i sama musisz z tego wybrnąć. Jeśli myślisz, że przybędę jak jakiś książę, galopując na mlecznobiałym rumaku, żeby uratować twój śliczny tyłeczek, to musisz być na haju. Śmieję się zupełnie sztucznym śmiechem. - Dziękuję! - wykrzykuję. - Strasznie to miłe! Luke wciąż patrzy na mnie rozpromieniony. - Jasne - odpowiada Chaz. - Wiesz, kiedy spakowałaś wszystkie swoje rzeczy i zostawiłaś jego cztery litery na lodzie, pomyślałem: nareszcie. Kobieta, która ma swoje moralne zasady. Nie wiedziałem, że aby cię odzyskać, musi tylko kupić pierścionek z wielkim brylantem i wylać kilka krokodylich łez. Naprawdę spodziewałem się po tobie czegoś więcej. Powiedz mi jedno. Zamierzasz czekać do momentu, w którym wyślecie już zaproszenia, zanim przyznasz sama przed sobą, że Luke jest ostatnim facetem, z którym powinnaś spędzić życie? Czy też zrobisz to, co należy i już teraz to wszystko odwołasz? - Świetnie - rzucam, wydobywając z gardła kolejny udawany śmiech. - Bardzo miło było z tobą porozmawiać. - To jak oglądanie owcy prowadzonej na rzeź - mamrocze Chaz. - Czy naprawdę wzięcie ślubu jest dla ciebie aż tak istotne? Przecież to tylko cholerny kawałek papieru. - Dzięki, Chaz... - Nie wiem, jak długo dam radę ciągnąć ten sztuczny śmiech. Bo jestem już gotowa ronić prawdziwe łzy. - Bardzo ci dziękuję. - Słuchaj. Ja... po prostu daj go z powrotem do telefonu. Oddaję komórkę Luke'owi. - Chce z tobą rozmawiać.
Luke bierze ode mnie aparat. - Hej, stary. Tak? Uhm. Oddalam się w kierunku sypialni, rozpinając po drodze zamek sukienki. Nie mogę w to uwierzyć... w to wszystko. Mam to, o czym zawsze marzyłam... To, co wygląda jak to, czego zawsze chciałam: mężczyzna z moich snów mi się oświadczył. Będę mężatką. Powinnam być szczęśliwa. Jestem szczęśliwa. Jestem. Może to po prostu jeszcze do mnie nie dotarło... - Co robisz? Spoglądam w kierunku drzwi i widzę swojego narzeczonego. Stoi w przejściu, trzymając w dłoni wyłączony telefon. - Co robisz? - chce wiedzieć Luke. Jego wzrok pada na moją sukienkę, rzuconą byle jak na podłogę. - Myślałem, że będziemy dzwonić do ludzi i powiadamiać ich, że się zaręczyliśmy. - Zmieniłam zdanie - odpowiadam, uchylając kołdrę, żeby pokazać mu, co mam na sobie. Czyli nic. - Bardziej podoba mi się twój pomysł. Masz ochotę do mnie dołączyć? Luke rzuca komórką przez ramię. - Myślałem, że już nigdy nie poprosisz - mówi i kładzie się obok mnie na łóżku. Luke i ja leżymy w uścisku. Właśnie się kochaliśmy. Ja leżę plecami do niego, wtulona w niego całym ciałem. Tak przyjemnie jest leżeć w jego ramionach: w miejscu, gdzie, jak myślałam, nigdy się już nie znajdę. - Kiedy byłem we Francji, rozmawiałem z moim wujkiem - odzywa się Luke. - Hm? - Uwielbiam jego zapach. To znaczy Luke'a. Bardzo mi brakowało tego zapachu. Bycie silną, niezależną kobietą, walczącą o swoje przekonania i odchodzącą od mężczyzny, który jej zdaniem źle ją potraktował, jest naprawdę inspirujące. Ale nie jest łatwe. Ani zabawne. Znacznie przyjemniej jest leżeć sobie w łóżku z tym mężczyzną, całkowicie nago. - No wiesz, z moim wujkiem Geraldem? - ciągnie Luke. - Uhm. - przytakuję. - Z tym, który mieszka w Houston. Tym, który
wcześniej zaproponował ci pracę w nowej filii jego firmy w Paryżu. - Właśnie. Thibodeaux, Davies i Stern. To jedna z najbardziej znaczących firm zajmujących się doradztwem finansowym na światowym rynku. - Mmm - mruczę, podziwiając biceps Luke'a, który, nawet kiedy on sam się rozluźnia, tak jak teraz, jest po prostu... duży i okrągły bez napinania. I gładki. I idealny do położenia na nim mojego policzka. To wprost niemożliwe, żeby myśleć o czymkolwiek lub kimkolwiek innym, kiedy opiera się policzek na nagim bicepsie takiego przystojniaka. - Tylko że ciebie to nie obchodzi. Bo chodzisz na ten kurs wprowadzający, żeby zaliczyć zajęcia medyczne, których nie zrobiłeś wcześniej, bo robiłeś MBA, i kiedy skończysz, będziesz mógł starać się o przyjęcie na medycynę. - Tak - mówi Luke. - Wiem. To właśnie jest takie ekstra w propozycji mojego wuja. Nie mam wyjścia, muszę niechętnie podnieść głowę znad poduszki - - bicepsa. - Twój wujek złożył ci propozycję? - staram się, aby mój głos był wyprany z emocji. Jakby nic mnie nie obchodziło to, o czym rozmawiamy. La la la, nic mnie nie obchodzi, że głupi wujek Gerald wtyka swój nos w sprawy mojego chłopaka. O, przepraszam! Mojego narzeczonego! - Co to za propozycja? - Żebym tego lata pracował u niego, pomógł rozruszać paryską filię Thibodeaux, Davies i Stern. - Och. - Z powrotem kładę głowę na jego ramieniu. - Zamiast chodzić na kurs wprowadzający? Ledwie udało mi się musnąć jego biceps, bo Luke siada, zrzucając moją głowę na prawdziwą poduszkę. - To naprawdę fantastyczna oferta - rzuca podekscytowany. - Zwłaszcza że to tylko trzy miesiące. A zarobię połowę mojej poprzedniej rocznej pensji. To bardzo wspaniałomyślnie z jego strony. Wzdycham, próbując ubić poduszkę tak, by była równie wygodna jak biceps Luke'a. - Rzeczywiście wspaniałomyślnie. - Nie żeby to nie oznaczało dużo pracy - tłumaczy Luke. - Bo na pewno będzie jej dużo. Najprawdopodobniej siedemnaście, osiemnaście godzin na dobę. Ale to fantastyczna okazja. I, oczywiście, mogę
mieszkać w apartamencie należącym do mojej rodziny. - Świetnie - komentuję. Tak się składa, że rodzina Luke'a ma puste mieszkania, gotowe do zamieszkania, losowo rozsiane po całym globie. Luksusowe apartamenty w Nowym Jorku, Paryżu, dom w Houston, chateau na południu Francji... - I mogę na jesieni nadrobić zajęcia, które opuszczę. To będzie tylko kolejny semestr w połączeniu z tym, co i tak mam przed sobą. - Och. - A najlepsze w tym wszystkim jest to - podsumowuje Luke, pochylając się i kładąc jedno ze swoich opalonych, umięśnionych ramion na mojej talii. - Że możesz jechać ze mną. Mrugam. - Co? - Aha - potwierdza, ściskając mnie. - Wszystko przemyślałem. Możesz pojechać ze mną do Paryża. Będzie znacznie łatwiej zorganizować ślub w chateau Mirac z Paryża niż stąd... Trudno mi uwierzyć, że mówi poważnie. - Nie mogę po prostu wziąć wolnego na całe lato i lecieć do Francji, Luke. - Pewnie, że możesz. - Najwyraźniej wydaje mu się, że z nas dwojga to ja żartuję. - W sklepie dadzą ci trochę wolnego. Będą musieli. Przecież wychodzisz za mąż! - Tak. Trochę wolnego, czyli jakieś dwa tygodnie. Może trzy. Ale nie całe lato. - Lizzie... - Luke patrzy na mnie z widocznym rozczarowaniem. - Czy ty naprawdę nic nie wiesz o świecie biznesu? Nie pozwól Henrim dyktować ci, jak długie mają być twoje wakacje. Ty decyduj. Jeśli im na tobie zależy, pozwolą ci wyjechać, na ile chcesz. - Luke - zaczynam, zastanawiając się, jak to powiedzieć, żeby go nie urazić. - Ja nie chcę wyjechać na całe wakacje. I zdecydowanie nie chcę spędzić całego lata z tobą w Paryżu. Ale jak tylko kończę mówić, wiem, że znowu to zrobiłam: Strzeliłam gafę. Boże, nieważne jak bardzo staram się być taktowna, zwyczajnie nie mogę powiedzieć tego, co potrzeba, kiedy ten facet jest w pobliżu. - To... - jąkam się - to nie wyszło tak, jak powinno. Na szczęście Luke zaczyna chichotać. - Mam wrażenie, że nigdy nie będę się musiał martwić, że nie jesteś
ze mną szczera. - Tak mi przykro - kajam się pośpiesznie. - Miałam na myśli... - Że nie chcesz spędzać lata w Paryżu. Nie musisz przepraszać. Rozumiem. Kochasz swoją pracę i chcesz tu być, żeby móc ją wykonywać. W porządku. Chodzi o to, że propozycja wujka Geralda jest zbyt dobra, bym ją odrzucił. Szczególnie że trzeba zapłacić za wesele. Słuchaj, wszystko w porządku. Spróbujemy związku na odległość. I tak na razie mieliśmy mieszkać oddzielnie. - Uśmiecha się szelmowsko, ponieważ już go ostrzegłam, zanim powiedziałam „tak” na jego oświadczyny, że wprowadzę się do niego z powrotem dopiero po ślubie. W zaistniałej sytuacji wydawało mi się to najrozsądniejsze. - Sądzę więc, że mieszkanie na innych kontynentach przez kilka miesięcy to nie będzie taka wielka sprawa. Przygryzam dolną wargę. Czy ja jestem nienormalna? Pewnie tak. Mam tego wspaniałego faceta, który nareszcie mi się oświadczył, a ja w ciągu ostatniej godziny odrzuciłam nie tylko propozycję wprowadzenia się do niego, ale też spędzenia z nim lata w Paryżu. „A Luke nie jest typem faceta, który będzie cię wspierał na twojej drodze do spełnienia marzeń i wielkiej kariery. Wciąż myśli, że to on jest gwiazdą. A w jednym związku nie może być dwóch gwiazd. Ktoś musi pozostać w cieniu i wesprzeć tę drugą osobę... „ Och! Nie wierzę! Nawet porządna dawka gorącego seksu nie dała rady wymazać głosu Chaza z mojej głowy. Co muszę zrobić, żeby pozbyć się tego faceta z mojego umysłu? - Chodź - mówię, sięgając po komórkę. - Zacznijmy dzwonić do wszystkich i mówić im o nas. Luke wygląda na rozbawionego. - Aha, teraz chcesz zadzwonić do swojej rodziny? Zrobię cokolwiek, byle tylko pozbyć się głosu Chaza z mojej głowy. - No dalej - zachęcam go i wybieram numer. - Będzie fajnie. Najpierw zadzwonię do rodziców. Ponieważ to ja jestem przyszłą panną młodą, musisz robić, co każę. Halo, mama? - Nie - odpowiada dziecięcy głos. - To ja, Maggie. - Och, Maggie - witam się z moją siostrzenicą. - Cześć, tu twoja ciocia Lizzie. Mogłabyś, proszę, dać do telefonu swoją babcię? - Okej - rzuca i słyszę, jak słuchawka aparatu spada na podłogę, a ona idzie szukać mojej mamy. W tle dobiegają mnie głosy moich sióstr i
ich mężów, bawiących się na tradycyjnym noworocznym brunchu rodziców. Chociaż „bawiących się” to chyba zbyt mocne słowo. „Znoszących” brzmi bardziej odpowiednio. Słyszę męża mojej siostry Rose, Angela, który biadoli coś o tym, że nie może już jeść jajek z powodu zawartych w nich hormonów, i Rose odpowiadającą, że być może trochę hormonów jednak by mu się przydało... szczególnie w łóżku. - Kto mówi? - babcia podnosi telefon i krzyczy do słuchawki. - O - mówię rozczarowana. - Babciu, cześć, to ja, Lizzie. Chciałam rozmawiać z mamą... - Jest zajęta - stwierdza babcia. Ktokolwiek był odpowiedzialny za przypilnowanie, żeby piła tylko piwo bezalkoholowe, najwyraźniej zawiódł na całej linii. Babcia jest jak zwykle nieco zawiana. - Ktoś musi karmić tę całą ekipę. Boże broń, żeby któraś z twoich sióstr urządziła któreś z rodzinnych przyjęć i zabrudziła swój czyściutki domek. - Ha! - Uśmiecham się promiennie do Luke'a, chcąc mu pokazać, że wszystko idzie jak po maśle. - Cóż, chciałam się podzielić pewną nowiną. Może mogłabyś ją wszystkim przekazać. - Jezu Chryste! - woła babcia. - Jesteś w ciąży. Lizzie, tyle razy ci powtarzałam: zawsze używaj prezerwatywy. Wiem, że chłopcy ich nie lubią, ale cały czas tłumaczę: nie ma gumki, nie ma zabawy. - Aha - odpowiadam. - Nie, babciu, to nie to. Luke i ja się zaręczyliśmy. - Luke? - Jej głos brzmi tak, jakby babcia właśnie krztusiła się drinkiem, którego wypiła. - Ten zupełnie do niczego Luke? Po co zgodziłaś się za niego wyjść? Myślałam, że puściłaś tego frajera kantem przed Bożym Narodzeniem. Kaszlę i raczę mojego narzeczonego kolejnym uspokajającym uśmiechem. - Cieszą się? - pyta bezgłośnie Luke. Podnoszę kciuk na znak, że wszystko jest super. - Tak było - potwierdzam. - Ale teraz się zaręczyliśmy. Możesz poprosić do telefonu mamę? - Nie, nie poproszę jej do telefonu - protestuje babcia. Uwierz mi, wyświadczam ci przysługę. Miała wczoraj wodny aerobik i zajęcia ze
scrapbookingu* , no i dodaj do tego zakupy na ten brunch, bez żadnej pomocy ze strony twoich sióstr. Ta wiadomość by ją zabiła. - Babciu - mówię, uśmiechając się do Luke'a. - Jeśli nie dasz mamy do telefonu, zadzwonię do niej na komórkę i powiem, że podpijasz sherry do gotowania. I nie próbuj zaprzeczać. Bo ja wiem. - Ty niewdzięcznico - syczy babcia. - Po co w ogóle chcesz się zaręczyć, Lizzie? Mężowie nic nie robią, tylko przeszkadzają. Możesz mi wierzyć, byłam z jednym przez pięćdziesiąt pięć lat. Wiem, co mówię. Uciekaj, póki możesz. - Babciu - ostrzegam ją. - Idę po nią - poddaje się. Słyszę, jak odchodzi. Widzę, że Luke już się nie uśmiecha. - Wszystko w porządku - zapewniam go. - Babcia jest trochę podchmielona. Luke patrzy na zegarek i mówi: - Jest dwunasta. - Jest święto - przypominam mu. Rany, niektórzy potrafią czasami grymasić. Reakcja mamy na moje zaręczyny jest znacznie cieplejsza. Krzyczy, zaczyna płakać i woła tatę. Potem prosi Luke'a do telefonu, wita go w imieniu rodziny i pyta, kiedy będzie miała okazję go poznać. W sumie to trochę dziwne, że Luke jeszcze nie poznał mojej rodziny. Ja już poznałam jego rodziców. Ale cóż. Wkrótce pewnie się poznają. Mama chce urządzić przyjęcie zaręczynowe... i ślub, bo natychmiast proponuje urządzić go w naszym ogrodzie. Delikatnie zbywam tę propozycję zdawkowym „zobaczymy”. Nie wiem, jak jej powiedzieć, że Luke już zasugerował urządzenie wesela w XVII - wiecznej posiadłości na południu Francji, a taką ofertę trudno odrzucić. Tyle tylko, że moja rodzina nigdy jeszcze nie była we Francji. Tak naprawdę to żadne z nich jeszcze nigdy nie było nawet w Nowym Jorku. To w sumie może okazać się problemem. Ale Luke mówi wszystko, co należy, i jest tak czarujący i uprzejmy, jakby moi rodzice byli królem i królową, a nie profesorem na * Scrapbooking - technika ozdabiania stron albumów fotograficznych, hobby bardzo popularne w Stanach Zjednoczonych (przyp. red. )