Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony228 514
  • Obserwuję250
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań145 773

Courtney_A._Moulton_-_01_-_Anielski_ogien

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Courtney_A._Moulton_-_01_-_Anielski_ogien.pdf

Ankiszon EBooki Courtney A. Moulton
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 59 osób, 27 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 416 stron)

MoultonCourtneyAllison Anielskiogień 01 Anielskiogień Każdej nocy Ellie dręczą straszne sny o monstrualnych potworach, które polują na nią i ją zabijają. Potem przychodzą wspomnienia. Kiedy Ellie spotyka Willa, odnosi wrażenie, że coś sobie przypomina, że jej dusza zna go od wieków, lecz nie potrafi tego uchwycić pamięcią. W siedemnaste urodziny Will budzi w Ellie jej moc. Teraz dziewczyna może walczyć z istotami, które czyhają na nią w ciemności. Jej zadaniem jest polować na kosiarzy, istoty, które pożerają ludzkie dusze. Lecz by przetrwać niebezpieczną i odwieczną walkę aniołów z upadłymi, Ellie musi też poznać tajemnice ze swoich poprzednich wcieleń, które mogą okazać się zbyt straszne, by je unieść.

1 Patrzyłam przez okno klasy i marzyłam o wolności. Bardzo chciałam być gdziekolwiek, byleby tylko nie siedzieć tutaj i nie gapić się na nauczyciela ekonomii tak jak reszta klasy. Kiedy go jeszcze słuchałam, mówił o polityce fiskalnej. Wtedy odleciałam. Moje spojrzenie powędrowało do najlepszej przyjaciółki, Kate Green, lecz ona z zapamiętaniem rysowała kwiatki w zeszycie i wyglądała na całkiem zadowoloną. Wróciłam więc do pana Meyera i skupiwszy się na sztywnych siwych włosach, które porastały jego pierś i wystawały spod koszuli niczym przerośnięta wełna stalowa, pomyślałam, że może powinien rozważyć woskowanie. Wreszcie, po kolejnych długich dwudziestu minutach, o drugiej trzydzieści zadzwonił dzwonek, a ja, ożywiona, zerwałam się z miejsca. Kate spakowała się i przeszła za mną między ławkami. Pozostali uczniowie także szybko się ewakuowali, jakby wiedzieli, że jeśli nie opuszczą klasy w ciągu pięciu sekund, to nie wyjdą z niej żywi. - Panno Monroe! - zawołał za mną pan Meyer, kiedy byłam już na progu.

Odwróciłam się do Kate. - Przy twojej szafce za pięć minut? Kiwnęła głową i wyszła z innymi, a ja zostałam sam na sam z nauczycielem. Pan Meyer uśmiechnął się zza swoich grubych szkieł i skinął na mnie, bym podeszła. Wzięłam głęboki oddech, domyślając się, czego będzie dotyczyła nasza rozmowa. - Tak, proszę pana? Jego wąskie usta, obrośnięte sztywną siwą brodą, ułożyły się w ciepły, przyjazny uśmiech. Poprawił okulary na nosie. - Ostatni test nie poszedł ci najlepiej, prawda? - Raczej nie, proszę pana. Podniósł głowę i spojrzał na mnie. - W zeszłym roku na wiedzy o społeczeństwie radziłaś sobie u mnie bardzo dobrze, ale ostatnio twoje oceny się pogorszyły. Z każdym tygodniem jest coraz gorzej. Spodziewam się poprawy, Ellie. -Ja też, panie Meyer - odparłam. Zaczęłam wymyślać kolejne usprawiedliwienia. W rzeczywistości moją uwagę odwróciły inne rzeczy. Wybór college'u. Wieczne kłótnie rodziców. I jeszcze koszmary, które dręczyły mnie regularnie co noc. Oczywiście nie zamierzałam rozmawiać o tym wszystkim z nauczycielem ekonomii. To nie jego interes. Dlatego odpowiedziałam wymijającym ogólnikiem: - Przepraszam. Zajęłam się innymi rzeczami. Dużo się działo w moim życiu w ostatnim roku. Pochylił się do przodu, oparty na łokciach. - Rozumiem, ostatnia klasa. College, przyjaciele, zjazd absolwentów, chłopaki... Mnóstwo rzeczy, które odwracają uwagę, ale musisz skupić się na tym, co jest naprawdę ważne.

-Wiem - odpowiedziałam ponurym tonem. - Dziękuję. -1 nie mam na myśli tylko nauki - mówił dalej. -Życie podda cię testowi jak nigdy wcześniej. Niech przyszłość nie wypaczy w tobie dobrej osoby, którą jesteś, i nie sprawi, że zapomnisz, kim jesteś. Bo miła z ciebie dziewczyna, Ellie. Cieszę się, że trafiłaś do mojej klasy. - Dziękuję, panie Meyer - odrzekłam i posłałam mu szczery uśmiech. Odchylił się do tyłu na swoim krześle. - To nie jest trudny przedmiot. Wiem, że jeśli się trochę bardziej przyłożysz, zdasz bez problemu. Ekonomia to nic w porównaniu z tym, co cię czeka w prawdziwym świecie. Wiem, że dasz radę. Kiwnęłam głową, przekonana, że częstuje taką samą gadką każdego, kto z dwudziestopytaniowego testu dostaje mierną. Z drugiej strony powiedział to tak szczerze, że gotowa byłam to kupić. - Dziękuję, że pan we mnie wierzy. - Nie mówię tego każdemu, kto opuszcza się w nauce - odparł, jakby czytał w moich myślach. - Naprawdę. Wierzę w ciebie. Ty też zachowaj wiarę w siebie, dobrze? Uśmiechnęłam się szerzej. - Dziękuję. To do zobaczenia jutro? - Będę tu - odpowiedział i wstał powoli. - Zbliżają się twoje urodziny, prawda? Spojrzałam na niego zaskoczona. - Tak, a skąd pan wie? Chce pan, żebym przyniosła babeczki i poczęstowała klasę? Roześmiał się. - Nie, nie. Chyba że sama chcesz, to proszę bardzo. Wszystkiego najlepszego, panno Monroe.

- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się i pomachałam mu, zanim wyszłam. Pomyślałam, że ta jego gadka była trochę przyciężkawa jak na nauczyciela ekonomii, który ma niedługo przejść na emeryturę i wyjechać do Arizony. Kate czekała na mnie przy swojej szafce. Przyglądała mi się uważnie, kiedy podchodziłam. - Czego chciał Meyer? Wzruszyłam ramionami. - Żebym się bardziej przyłożyła. Kate się uśmiechnęła. -Ja uważam, że jesteś idealna. - Dzięki - odpowiedziałam ze śmiechem. - Idziesz się pouczyć do czwartkowego testu z matmy? Pokręciła głową i odgarniając na bok blond włosy, wyjęła plecak z szafki. - Najpierw pójdę się poopalać - stwierdziła. - Ale po co? Jest wrzesień, a ty wciąż wyglądasz, jakbyś całe dnie spędzała na plaży. Kate miała piękną złocistą opaleniznę, lecz ja droczyłam się z nią, że jeśli nie przestanie się opalać, to dołączy do grona pomarańczowych lalek Barbie, które snują się po szkole. - Nie chcę zimą wyglądać tak blado jak ty. Była bardzo ładna i nawet kiedy marszczyła czoło, wyglądała ślicznie. Przewyższała mnie prawie o głowę, co nie było trudne, ponieważ byłam niższa od większości dziewcząt w moim wieku. - Nie jestem blada. - Zerknęłam ukradkiem na swoje ramię. Nie byłam a ż t a k blada. - Wiesz, niełatwo uzyskać podobny efekt. - Przesunęła dłonią po swoim obojczyku i się roześmiała.

Pokazałam jej język i przeszłyśmy do mojej szafki. Wrzuciłam do środka podręcznik od bioli, a do plecaka schowałam materiały z literatury. Uznałam, że czas zabrać się do wypracowania z Hamleta. Kiedy usłyszałam głuche uderzenie tuż obok, podniosłam głowę. O szafkę opierał się Landon Brooks. Poprawił dłonią swoje karmelkowe włosy rozjaśnione profesjonalnymi pasemkami. Był jednym z tych facetów, którzy uważają, że najlepsza jest fryzura na surfera, nawet tutaj, w Michigan, gdzie nie da się surfować. Podobnie uważała większość zawodników drużyny piłkarskiej. Landon był napastnikiem, gwiazdą szkolnej reprezentacji, dlatego jeśli stwierdził, że coś jest ekstra, to wszyscy tak myśleli. - To jak tam z sobotnią imprezką? Wciąż aktualna? Moje siedemnaste urodziny przypadały w czwartek, dwudziestego drugiego, ale imprezę zaplanowałam na sobotni wieczór. Z jakiegoś powodu cała szkoła zgłosiła chęć przyjścia i spodziewano się ekstrabalangi. Nie byłam specjalnie popularna, jeśli chodzi o organizowanie odjazdowych imprez, ale u nas każda impreza budziła spore ożywienie. Tak już było w tym naszym liceum w Bloomfield Hills na przedmieściach Detroit. -Jasne - odpowiedziałam trochę zmęczona. - Musimy tylko ograniczyć liczbę gości. Rodzice mnie zabiją, jak przyjdzie setka ludzi. - Już za późno - wtrąciła Kate. - To pierwsza impreza w ostatniej klasie, wszyscy się napalili. W przyszły weekend jest zjazd absolwentów i potrzebujemy fajnej imprezy na początek semestru. Masy się niecierpliwią. W końcu nie jesteś jakaś trędowata. Ludzie cię lubią. - Zaprosiłaś Josie, pamiętasz? - powiedział Landon.

Och, tak, Josie Newport. Nasze mamy chodziły do tej samej klasy w liceum i czasem jeszcze się spotykały. Bawiłam się z Josie, kiedy byłyśmy małe, ale teraz wszystko się zmieniło. Nie rozmawiałyśmy ze sobą ani nie chodziłyśmy nigdzie razem. Zaprosiłam ją na urodziny, kiedy wpadłyśmy na siebie u fryzjera przed kilkoma tygodniami. Była znana w szkole. Nigdy nie podzielałam stereotypowej opinii, że wszystkie popularne i ładne dziewczyny to wredne małpy. Josie była naprawdę miła. Może trochę nieprzytomna, ale nigdy złośliwa. Czego nie mogę powiedzieć o niektórych osobach z jej otoczenia. -Wiesz, że Josie, gdziekolwiek idzie, przyprowadza ze sobą swoją paczkę? - dodała Kate. - A to połowa szkoły, Eli. Skrzywiłam się i zamknęłam szafkę. - Muszę się nad tym zastanowić - rzuciłam, chociaż dobrze wiedziałam, że i tak nic nie zrobię. Bo przecież nie podejdę do Josie Newport i nie powiem jej: „Och, zapraszając cię, miałam na myśli ciebie i może jakąś twoją przyjaciółkę albo dwie, a nie wszystkich z ich zezowatymi kuzynami". - Może ona pomyślała, że wyświadcza ci przysługę? - zauważył Landon. - Ze będziesz miała lepsze notowania w szkole, jeśli się u ciebie pokaże? Brzmiało to sensownie, choć wydawało się mało prawdopodobne. Nie spodziewałam się tego po Josie. Sądziłam raczej, że jeśli moja impreza nie wypali, to Josie przeniesie się ze swoją paczką gdzie indziej. Zmontują własną imprezę. Miała dość ludzi, by to zrobić. - Dobra, zmywam się - powiedziałam zadowolona, że mogę wreszcie skończyć tę rozmowę i wynieść się ze szkoły, nawet jeśli w domu czekała mnie nauka.

- W porządku, to widzimy się za godzinę - dodała Kate. -Adios, moje panie - rzucił Landon i zasalutował nam. - Może pouczycie się też za mnie, żebym już nie musiał nic robić? Kate posłała mu sarkastyczny uśmiech i podniosła kciuk do góry, po czym odwróciła się i poszła na parking. Miała prawo jazdy i jeździła samochodem od szesnastego roku życia, jak większość uczniów, których znałam. Ja też miałam prawo jazdy, ale nie miałam samochodu. Tata Kate kupił jej na urodziny czerwone bmw. To, że samochód jest jeszcze cały, uważam za cud, bo ona jeździ jak niewidoma w śpiączce cukrzycowej. Pomachałam Landonowi, wybrałam swoje ciemno-rude włosy spod ramiączka plecaka i wyszłam przed szkołę, żeby poszukać mamy. Idąc przez trawnik, zauważyłam chłopaka - zupełnie nowa twarz - który stał oparty o drzewo. Był ubrany w brązową koszulę i dżinsy. Wiar targał mu włosy, które wydawały się czarne, ale w słońcu miały kasztanowy odcień. Wyglądał na trochę starszego niż uczeń liceum, mógł mieć dwadzieścia, dwadzieścia jeden lat. Kiedy na niego spojrzałam, gdzieś w głębi serca poczułam sym- patię, szybko się jednak otrząsnęłam. Przecież był dla mnie kimś zupełnie obcym. Może skończył szkołę rok albo dwa wcześniej i widywałam go na korytarzu? Moje liceum było całkiem duże, nie sposób poznać wszystkich uczniów. Przyglądałam mu się przez kilka sekund, aż zorientowałam się, że i on patrzy na mnie. Spiekłam raka i zaczęłam się rozglądać po samochodach, w których czekali rodzice. Wydało mi się dziwne, że tak tam stoi, ale ostatecznie pomyślałam, że pewnie czeka na młodsze rodzeństwo.

Mercedes mojej mamy prawie się nie wyróżniał spośród innych srebrnych mercedesów. Zauważyłam ją dopiero, gdy spojrzałam do środka. W ogóle nie byłam podobna do rodziców. Moje czekoladoworude włosy w niczym nie przypominały jasnego brązu włosów mamy. Ludzie wciąż mnie pytali, czy je sobie ufarbowałam: jakby były różowe czy w jakimś innym niespotykanym kolorze. A ja po prostu już taka się urodziłam. Mama nie miała też piegów. Powszechnie uważa się, że wszyscy rudzielcy muszą być piegowaci. A to nieprawda. Ja mam tylko sześć piegów, na nosie. Możecie mi się przyjrzeć i policzyć. Sześć. Wsiadłam do samochodu i zaczęłyśmy naszą typową poszkolną gadkę. -Jak było w szkole, Ellie Bean? - zapytała mama, jak codziennie. - Nie umarłam - odrzekłam, jak zwykle. - To dobre wieści - usłyszałam tradycyjną odpowiedź. Spojrzałam do tyłu na drzewo, ale chłopaka już tam nie było. Przesunęłam wzrokiem wzdłuż trawnika, lecz nigdzie go nie zobaczyłam. - Na co patrzysz? - zapytała mama, kiedy ruszyłyśmy. - Na nic - odpowiedziałam. Mama zwymyślała kierowcę przed nią, który nie spieszył się ze skrętem na światłach. Gdy już starła z twarzy gniewny wyraz, uśmiechnęła się do mnie. - Cieszę się, że jeszcze tylko przez tydzień będę musiała cię odbierać. - No raczej. Mama projektowała strony internetowe i pracowała w domu, dlatego mogła zawozić i przywozić mnie ze

szkoły o każdej porze, a ja nie musiałam czekać na nią w szkole. Za to tata rzadko bywał w domu. Pracował w firmie medycznej i zajmował się różnymi badaniami. Często nie było go jeszcze, kiedy szłam spać. Nieraz wyjeżdżał na cały tydzień. Ostatnio nawet się z tego cieszyłam. - Wciąż mi nie powiedziałaś, co chcesz na urodziny - odezwała się mama. - Lambo. Roześmiała się. -Jasne. Sprzedam tylko dom i dostaniesz swoje lamborghini. Wreszcie wyjechałyśmy na ulicę. - A tak naprawdę to co byś chciała? Rozmawiałyśmy o samochodzie, tata nie ma nic przeciwko temu. - Sama nie wiem. - Nie każ mi decydować - ostrzegła mnie mama - bo ci kupię skuter, żebyś miała czym jeździć do szkoły. -Jesteś do tego zdolna. - Przewróciłam oczami. -No, nie wiem. Kupcie mi jakieś ładne bezpieczne autko, tylko żebym mogła podłączyć mp3, i będę zadowolona. Obudziłam się z głośną muzyką w lewym uchu. Po omacku sięgnęłam po telefon i odrzuciłam rozmowę, nie otwierając oczu. Kilka minut później znowu zadzwonił. Otworzyłam jedno oko i sprawdziłam godzinę. Za piętnaście szósta. Przeklinając pod nosem, sięgnęłam po telefon i zerknęłam, kto dzwoni. Kate. Potarłam ręką czoło, by wydobyć się z pokoszma-rowego otumanienia. Od kilku miesięcy miałam przedziwne sny przypominające klasyczne horrory, jak film o Drakuli z Garym Oldmanem. Straszne. Przez pierw-

sze tygodnie bardzo źle spałam, ale potem przyzwyczaiłam się i teraz już nie byłam taka przestraszona. Wcześniej noc w noc budziłam się z krzykiem. Zbyt leniwa, żeby przysunąć telefon do ucha, włączyłam głośne mówienie i odłożyłam komórkę na stolik. - Pogięło cię? Mój budzik dopiero co zadzwonił. -Jezu, Ellie, włącz telewizor. - Kate mówiła ściszonym głosem, wyraźnie podenerwowana. - Chodzi o pana Meyera. Na czwórce. Sięgnęłam po pilota, włączyłam telewizor i przeszłam na czwarty kanał. Od razu usiadłam. - On nie żyje, Ellie - wyszeptała Kate. - Znaleźli go na tyłach baru U Lane'a. Wpatrywałam się w wypełniający ekran chaos. - ...Brak śladów krwi każe sądzić, że Frank Meyer mógł zostać zamordowany w innym miejscu, a ciało porzucono potem na tyłach pubu U Lane'a razem z narzędziem zbrodni. Być może jest to bardzo długi nóż myśliwski z hakiem do patroszenia. Na razie są to tylko spekulacje, jako że podano niewiele szczegółów dotyczących tej makabrycznej historii. Mówi Debra Michaels z dzielnicy Commerce Township, gdzie wczesnym rankiem znaleziono mocno okaleczone ciało jednego z najbardziej popularnych nauczycieli wśród lokalnej społeczności uczniowskiej, Franka Meyera, nauczyciela z liceum West Bloomfield... Poczułam nudności. Za reporterką widać było policjantów, strażaków i karetki pogotowia. Pan Meyer? Jeden z najmilszych nauczycieli, jakich znałam. Widziałam go niecałe dwadzieścia cztery godziny wcześniej. A teraz nie żyje?Zamordowany?Mocno okaleczon e ciało? - Myślisz, że odwołają lekcje? - zapytała Kate. Zapomniałam, że wciąż była na linii.

- Idę porozmawiać z mamą. Spotkamy się u mnie. -Odłożyłam telefon. Godzinę później siedziałam na stołku przy blacie w kuchni wpatrzona w stos naleśników. Mama smażyła je tylko w wyjątkowych okolicznościach: kiedy byłam chora, miałam straszny dzień albo wypadały akurat święta Bożego Narodzenia. To był chyba rzeczywiście dzień na naleśniki, tylko że ja nie mogłam przełknąć ani kęsa. Już sam ich intensywny zapach przyprawiał mnie o mdłości. Mama podeszła z tyłu i objęła mnie. - Musisz coś zjeść, kochanie. Proszę. Poczujesz się lepiej. - Zwymiotuję wszystko - mruknęłam przygnębiona. - Tylko jeden kęs - nalegała. - Wtedy nie będę miała wyrzutów sumienia, że wyrzuciłam nietknięte śniadanie. Skrzywiona dźgnęłam naleśnika i oderwałam z niego kawałek, który zamiast w ustach wylądował na moich kolanach. Jęknęłam i głośno opuściłam głowę na blat. - Musisz być mądrzejsza niż naleśniki, Ellie. - Mama zmarszczyła brwi. Posłałam jej gniewne spojrzenie. To chyba nastolatki mają być przemądrzałymi dupkami, a nie rodzice? Ignorując mój pełen wyrzutu wzrok, podała mi papierowy ręcznik, żebym wytarła spodnie piżamy. - Wreszcie udało mi się dodzwonić do szkoły. Od rana mają urwanie głowy i wszystkie linie ciągle były zajęte. Pewnie wydzwaniają do nich rodzice z całej okolicy. Dzisiaj nie ma lekcji. Przypuszczam, że jutro już będą. Wiem, że bardzo lubiłaś pana Meyera. Zastępca dyrektora wspominał coś o pomocy psychologicznej, więc jeśli chcesz z kimś porozmawiać...

- Nic mi nie jest, mamo - przerwałam jej. - Nie spanikowałam ani nic takiego. Po prostu źle się czuję. Mama zawsze nad wszystkim panowała, na wszystko miała plan. Spojrzała na mnie z czułością. - Po prostu jesteś moim małym cudem i chcę, żeby ci było dobrze. - Zawsze to powtarzasz - jęknęłam. - Martwię się tymi twoimi koszmarami - powiedziała zasmucona. -Już prawie ich nie miewam - skłamałam. Uznałam, że lepiej będzie, jeśli przestanie się tak bardzo o mnie martwić. Koszmary dręczyły mnie niemal każdej nocy, ale nauczyłam się radzić sobie z nimi, ponieważ leki, które brałam, na nic się nie przydały. - A jeśli przez tę tragedię znowu powrócą? Mogę cię umówić z doktorem Nilesem na przyszły tydzień. - Daruj sobie, mamo - odpowiedziałam kategorycznym tonem. Nie cierpiałam, kiedy wspominała tego psychiatrę, do którego posyłali mnie z tatą przez trzy miesiące. Facet wciskał mi kit i nie powiedział niczego, czego sama bym nie wiedziała. Do tego dał mi piguły, które nie pomogły. Rodzice oczywiście uznali, że jestem wyleczona. Tak jest lepiej. Jeśli się czegoś nie wie, wtedy to nie boli. - Ellie Bean, nie chciałam cię rozzłościć. Wypuściłam powoli powietrze, by pozbyć się napięcia, i spojrzałam na nią. - Wiem. Musisz mi zaufać, kiedy mówię, że nic mi nie będzie. Zastanawiała się przez chwilę. - Powiem tacie, żeby się z tobą pożegnał przed wyjściem - powiedziała i wyszła z kuchni.

Sięgnęłam po komórkę i wysłałam Kate wiadomość z pytaniem, gdzie jest. Odpowiedziała szybko: „Bde za-ilka mhiut". Zaraz pożałowałam, że wysłałam jej SMS, kiedy prowadziła samochód - z wiadomych względów. Dziobnęłam naleśniki jeszcze kilka razy. Potem do kuchni wszedł tata, poprawiając marynarkę. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się niewyraźnie, a on, przechodząc obok, pogładził mnie nieporadnie po głowie. - Przykro mi z powodu twojego nauczyciela - powiedział. Jego twarz wyrażała smutek, ale oczy pozostały spokojne, niewzruszone, jakby myślał o czymś innym. Wierzyłam, że mówi szczerze, nigdy jednak nie wiedział, jak to okazać. Wydawało mi się, że nauczył się pocieszać ludzi, naśladując innych - jakby podpatrzył to w telewizji. Jego reakcje nigdy nie były naturalne, trudno uwierzyć, że naprawdę się przejmuje. - Dzięki, tato - odpowiedziałam szczerze. - Kate przyjedzie do mnie. - Och - rzucił. - Raczej nic sensownego nie będziemy robić - dodałam. - Dobra. To do widzenia. - Do zobaczenia. Powinien raczej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i że mnie kocha, ale chyba prędzej bym umarła, niż usłyszała podobne słowa z jego ust. Patrzyłam, jak idzie do garażu, a potem słuchałam, jak odjeżdża. Kate weszła frontowym wejściem. Usiadła na stołku obok mnie, sięgnęła po widelec i poczęstowała się naleśnikiem. - Nie mogę uwierzyć, że pan Meyer nie żyje - powiedziała z pełnymi ustami.

Zrobiło mi się strasznie smutno, kiedy pomyślałam, że już nigdy nie zobaczę jego miłej, uśmiechniętej twarzy. -Ja też nie mogę w to uwierzyć. Powiedzieli coś więcej w wiadomościach? - Tylko tyle, że ciało było mocno okaleczone. Nie mam pojęcia, co mieli na myśli. To może znaczyć wszystko. Pewnie sprawka jakiegoś psychopaty. Do Detroit jest stąd zaledwie pięć minut. Zjadłam kawałek naleśnika i zaraz poczułam, że jest mi niedobrze. - Chyba jeszcze się położę. Idziesz ze mną? - To najlepszy pomysł, jaki usłyszałam od czasu, gdy Landon i Chris postanowili na koniec czwartej klasy wykraść z zoo zebrę i wypuścić ją w mieście, tak dla kawału - powiedziała Kate. - Myślisz, że naprawdę by to zrobili? - Wątpię.

2 Gładziłam dłonią szerokie ślady po pazurach, gdy z wnętrza ogromnego budynku fabryki włókienniczej dobiegły jakieś ryki. Zakurzona podłoga pod moimi stopami zadrżała od gniewnego zawodzenia, które odbiło się ponurym echem, obwieszczając obecność kosiarza. Przywołałam oba miecze i weszłam przez drzwi do ciemnej hali. Powietrze pachniało dymem i siarką - jakże charakterystyczna woń pozostawiona przez jedyną demoniczną istotę, która łączy świat śmiertelników z Mrocznią. Na podłodze łeżały pożółkłe papiery, a w ramach okien sterczały jedynie szklane zęby - ślad po wybitych szybach. Z pogrążonej w mroku ulicy wlewało się tędy upiornie blade światło łatami. Zgarnięte śmieci leżały pod ścianą pokrytą łatami łuszczącej się farby. Szłam bezszelestnie, omijając przeszkody, lecz wiedziałam, że kosiarz mnie wyczuwa. Moje ciche zachowanie nie mogło zamaskować energii, którą emanowałam. Nic nie było w stanie jej ukryć, kosiarz czekał na mnie wygłodniały. Przeszłam za dymną zasłonę i wkroczyłam do Mroczni, do świata niewidocznego dla człowieka. Do świata zamieszkanego przez kosiarzy. Pozostałości z poziomu śmiertełników czepiały

się jeszcze moich ramion i ubrania niczym lepkie macki. Re- flektory przejeżdżającego radiowozu oświetliły parter fabryki niczym krwistoczerwone fajerwerki, a odgłos syreny na chwilę mnie ogłuszył. Wzięłam głęboki oddech, żeby odzyskać równo- wagę, i podeszłam ostrożnie do najbliższych schodów przeciw- pożarowych. Otworzyłam drzwi kopnięciem, a ciężki stukot metalu zdradził moją pozycję. Z dłońmi zaciśniętymi mocno na rękojeściach wygiętych jak sierp kopeszów zerknęłam w dół poza krawędź metalowej balustrady. Zauważyłam, jak coś dużego i ciemnego przemknęło po podłodze. Kosiarz znowu zaryczał, aż zatrzęsły się schody. Zaczęłam szybko schodzić, obracając się na każdym zakręcie spiralnej klatki schodowej. Nie mogłam dać mu uciec. Biegłam lekko, ledwo dotykając stopami stopni. Kiedy zostało mi do po- konania tylko jedno piętro, przeskoczyłam przez poręcz i wy- lądowałam bezpiecznie na zgiętych nogach. Kopnięciem otwo- rzyłam drzwi i zastygłam w bezruchu, wpatrzona w ciemność. Usłyszałam zgrzyt szponów żłobiących beton. Chciał, żebym wiedziała, że tam jest. Gdzieś za mną rozległo się niskie mruczenie. Obróciłam się błyskawicznie i zdążyłam zobaczyć kosiarza, lecz on zaraz wycofał się głębiej w ciemność. Zacisnęłam zęby, a z kling moich mieczy popłynął anielski ogień. Tylko on mógł zabić kosiarza i tylko ja mogłam posługiwać się tą bronią. Ogień rozświetlił piwnicę białym światłem, kosiarz jednak wycofał się poza jego blask. Bawił się ze mną, nęcił mnie. Gotowa do walki, poszłam wolno za nim. Teraz wszędzie wokół czułam moc kosiarza, która oblewała mnie niczym dym ze zgaszonego ogniska: ciężka, czarna, bezlitosna, płynąca bez ostrzeżenia. Obróciłam się i wyprowadziłam cięcie oboma mieczami. Blask płomieni oświetlił ogromną,

podobną do niedźwiedzia postać kosiarza, który stanął na tylnych łapach, przednie wyrzucając przed siebie: wielkie, zakończone poduszkami wielkości tałerzy. Oczy miał czarne i puste niczym rekin, a gdy opuścił masywną szczękę, z jego gardła prosto na mnie popłynął ryk podobny do odgłosu nadjeżdżającego pociągu. Zrobiłam unik i przeturlałam się, by uciec przed uderzeniem w głowę pazurem długim na dobre trzydzieści centymetrów. Wstałam szybko i się wycofałam. Kosiarzowi wystarczyło pół kroku, by znowu zbłiżyć się do mnie. Jeszcze raz rozwarł pysk, odsłaniając ogromne kły, które z powodzeniem mogły należeć do tygrysa szablozębnego, każdy długości mojego przedramienia. Stanął na tyłnych łapach i przez fabrykę ponownie przetoczył się grzmot jego ryku. Opadłam na kolana i zadałam cios w pierś kosiarza i w jego tylne łapy. Zachwiał się, spowity mgiełką krwi, ałe szybko odzyskał równowagę i wyskoczył w górę, by wylądować kilka metrów ode mnie. Jego ciało syczało w miejscach, gdzie zraniły go moje srebrne ostrza i poparzył ogień. Błyskawicznie odwrócił się do mnie i zaatakował. Przeniosłam ciężar ciała na piętę prawej stopy, gotowa przyjąć siłę uderzenia. Tymczasem kosiarz, gdy już miał skoczyć na mnie, przesunął się w łewo i zniknął na chwiłę. Pazury rozorały mi plecy, rozrywając ciało jak kawał mięsa. Krzyknęłam i upadłam do przodu. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz i upuściłam miecze. Nie poczułam bółu, którego się spodziewałam, niczego nie poczułam. Kosiarz przez chwiłę skupił uwagę na kałuży mojej krwi. Smakował ją krótko, a potem zamruczał z zadowoleniem swoimi nieludzkimi ustami i spojrzał na mnie, by dokończyć dzieło. Nie zdążyłam wziąć ostatniego oddechu, ponieważ umarłam.

Usiadłam i zaczerpnęłam haust powietrza przepełniona wrażeniem, jakby wypuszczono ze mnie życie. Sięgnęłam za siebie i pomacałam się po plecach; po-czuwszy tylko gładką skórę, odetchnęłam z ulgą. Moje koszmary stawały się coraz bardziej realistyczne i zaczęłam się niepokoić, że chyba rzeczywiście powinnam wrócić na terapię. Śpiąca obok mnie Kate poruszyła się i zaraz usiadła, przyglądając mi się uważnie. - Co jest? Zły sen? Podciągnęłam kolana pod brodę i oparłam o nie policzek. -Tak. Pogłaskała mnie po włosach. - Obejrzymy jakiś film? Kiwnęłam głową. Kate nigdy nie wyrażała swoich opinii na temat moich koszmarów, nie traktowała mnie jak psychiatra i lepiej niż ktokolwiek inny rozumiała, że ani terapia, ani lekarstwa mi nie pomogły. Tylko ona słuchała mnie, zamiast stawiać kolejne diagnozy. Skuliłam się w kłębek, a Kate zaczęła przeglądać DVD w pojemniku na podłodze przed telewizorem. Obejrzałyśmy trzy śmieszne filmy, w tym jeden z moich ulubionych, Szesnaście świeczek, żeby mi przypomniał, że następnego dnia są moje urodziny. Ten film zawsze dobrze na mnie działał. Maratony wesołych filmów - i naleśniki - od dzieciństwa były naszym lekiem na zły dzień i spodziewałam się, że przyszłej jesieni zabierzemy ze sobą ten zwyczaj do college'u. Ale nie było sensu starać się, żeby ten dzień choćby wydał się lepszy. - Co teraz? - zapytała Kate i zataszczyła pojemnik z filmami na moje łóżko. - Słodkie zmartwienia?

Pokręciłam głową. Było już po czwartej i zaczynało mnie trochę nosić. - Nie chcę już nic oglądać. Może pójdziemy coś porobić? - Co na przykład? Zakupy? Powinnyśmy się rozejrzeć, zanim wykupią wszystko z jesiennej kolekcji Gucciego. Skrzywiłam się. - Nie. Musiałabym rozprostować włosy i doprowadzić się do porządku. Może po prostu chodźmy na lody. Kate trochę się ożywiła. - W porządku. Jestem za. Włożyłam dżinsy i cienką bluzę z kapturem na top. - Ściągniemy Landona, żeby spotkał się tam z nami? Kate skinęła głową i szybko do niego zadzwoniła. Powiedziałam mamie, dokąd wychodzimy, i pojechałyśmy bmw Kate do lodziarni Cold Stone. Landon już czekał na parkingu, rozmawiał z kilkoma osobami z naszej paczki: byli tam Chris, Evan i Rachel. Chris grał z Landonem w drużynie piłkarskiej i przyjaźnili się od niepamiętnych czasów. Przestali rozmawiać, kiedy obie z Kate wysiadłyśmy z samochodu. -Ale zwariowany dzień - odezwał się Landon. - Jak tam, trzymacie się? -W porządku, wegetujemy - odpowiedziała Kate i wziąwszy mnie za rękę, poprowadziła do lodziarni. Zamówiłyśmy lody i usiadłyśmy przy metalowych stolikach na zewnątrz. Landon i pozostała trójka dołączyli do nas. Przez chwilę obracałam w dłoni kubek. Mimo że niewiele zjadłam tego dnia, wciąż nie byłam głodna. Przejęłam się morderstwem pana Meyera bardziej, niż się spodziewałam. Wcześniej nie znałam bli-

sko nikogo, kto by zmarł, poza moim dziadkiem. Ale on zmarł łagodną śmiercią, a mojemu nauczycielowi stało się coś bardzo złego. Pozostali ciągle coś trajkotali o panu Meyerze. - Słyszałem, że to był atak niedźwiedzia - powiedział Evan z ustami pełnymi lodów. - A Meyer próbował bronić się nożem. - W tej części stanu nie ma niedźwiedzi - zauważyła Rachel. - Może to trzymana przez kogoś puma - podsunął Landon. - Znam faceta, który hoduje ocelota. - Wcale nie znasz - zadrwił Chris. -Znam. Rachel podrapała paznokciami grzbiet dłoni Evana. - A co to jest ocelot? - Było aż tak źle? - zapytała Kate. - Mój kumpel odbębnia w kostnicy prace społeczne za jazdę po pijaku i słyszał, że była niezła jatka. Ze w zasadzie przywieźli go w kawałkach. Nie doszłoby do czegoś takiego po zwykłej bójce, chyba że kociak, o którego się bili, był okrutnie odjazdowy. Sam rozerwałbym faceta na strzępy, gdyby wszedł między mnie a Angelinę Jolie. Nie podobało mi się, w jaki sposób rozmawiają 0 panu Meyerze, dlatego starałam się nie słuchać ich 1 odpędzić obrazy, które pojawiały się w mojej wyobraźni. W lodziarni robiło się coraz tłoczniej; było już po czwartej i w pobliskiej podstawówce skończyły się lekcje, przez co wokół zaroiło się od rozwrzeszczanych i rozpychających się dzieciaków. W miarę możliwości starałam się nie zwracać na nie uwagi, wiedząc, że chłopcy z piątej klasy lubili przystawiać się do dziewczyn z liceum. Wodziłam nieprzytomnym spojrzeniem

po ich twarzach, aż w którymś momencie zauważyłam tamtego chłopaka, który stał przed szkołą. Tego dnia był ubrany w czarną koszulkę z długim rękawem i ciemne sprane dżinsy. Siedział sam przy stoliku niedaleko, wpatrzony przed siebie. Znałam go. Czułam, że skądś go znam. Kiedy na niego spojrzałam, w mojej wyobraźni pojawiły się krótkie obrazy, takie migawki z jego twarzą, z oczami, z uśmiechem. Rozpoznałam słaby zapach i wiedziałam, że należy do niego, nie byłam jednak wystarczająco blisko, by go wyraźnie uchwycić. Poczułam w sobie czułość, która mnie przestraszyła i uspokoiła zarazem. Kiedy zorientował się, że na niego patrzę, obejrzał się za siebie i już na mnie nie spojrzał. Także próbowałam nie patrzeć na niego, ale zdałam sobie sprawę z tego, że nie mogę wszystkich ignorować, i odwróciłam się do przyjaciół. -Jutro już pewnie będą normalnie lekcje - powiedziała Rachel. Kate nabrała na język bitej śmietany. - Do bani. - Myślicie, że będziemy musieli oddać pracę z ekonomii z tego tygodnia? - zapytał Landon. Chris wzruszył ramionami. - A dlaczego nie? Przyślą kogoś na tymczasowe zastępstwo, a potem zatrudnią kogoś na stałe. Skończyłam szybko lody, nie włączając się do rozmowy, a potem wstałam i poszłam do kubła, który stał poza budynkiem, żeby wyrzucić kubek. Kiedy się odwróciłam, omal nie wpadłam na jakąś wysoką postać i aż podskoczyłam przestraszona. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że stoję twarzą w twarz z chłopakiem, którego widziałam poprzedniego dnia. Był wysoki, mógł mieć

ponad metr osiemdziesiąt, i barczysty. Stał blisko mnie, stanowczo za blisko. Otulił mnie swoją obecnością i nie przytłoczył, jak się spodziewałam, a wręcz przeciwnie: uspokoił. Nie odsunęłam się od niego. A on patrzył na mnie tymi swoimi jasnozielonymi oczami i nic nie mówił. Wokół kołnierzyka jego koszulki widać było dziwne czarne znaki, jakby część tatuażu. Wiatr zwichrzył mu trochę ciemne włosy. - No, cześć - rzuciłam dość nieporadnie. - Czy ty... potrzebujesz kubła? - Gdy tylko to powiedziałam, poczułam się jak idiotka. - Cześć - odpowiedział i uśmiechnął się łagodnie, a uśmiech jeszcze podkreślił jego delikatne rysy, wygięcie ust, wąziutką zmarszczkę przy prawym oku, która pojawiała się, kiedy się uśmiechał; był to uśmiech, który, jak czułam, widziałam miliony razy. - Nie, nie potrzebuję kubła. -W porządku... - Zrobiłam krok, żeby go obejść i wrócić do przyjaciół. - Pamiętasz mnie? - zapytał. Poza mglistym deja vu byłam w zasadzie pewna, że go nie znam. - Chyba widziałam cię wczoraj przed szkołą. - Tylko tyle? - Wyraz jego twarzy mówił, że poczuł się zawiedziony. Tak, dziwny był. -Jestem pewna. Szukasz kogoś? - Nie - odpowiedział, jakby trochę zamyślony. - Ty jesteś Elisabeth Monroe, zgadza się? - Ellie, tak. Chodzisz do mojej szkoły? - Nie, przykro mi. W sobotę urządzasz imprezę, prawda?

Rany, to już cały świat o tym mówił? - Tak. Skąd wiesz, skoro nie chodzisz do mojej szkoły? - Od przyjaciela - odpowiedział i się uśmiechnął. - Wszystko w porządku, Ellie? - Landon podszedł do nas. Jego oblicze wyrażało irytację, wręcz wrogość. - Co to za facet? - Zmierzył obcego spojrzeniem od stóp do głów. Obcy przestał się uśmiechać. - Mów mi Will. Słowa chłopaka poruszyły coś w zakamarku mojej pamięci, podobnie jak wcześniej jego uśmiech. Miałam wrażenie, że już je kiedyś słyszałam. - Hej, kolego, nie zaczepiaj jej. - Landon zrobił krok w stronę Willa. Położyłam dłoń na piersi Landona. - Landon, wyluzuj. On mnie nie zaczepia. Po prostu wyrzucałam kubek. Chodźmy. Miło było cię poznać, Will. Pożegnałam się skinieniem głowy i odeszłam z Lan-donem. - Co z tobą? - zapytałam go, kiedy byliśmy trochę dalej. - Nic. Nie zawracaj sobie tym głowy. On nie powinien z tobą rozmawiać. - Myślałam, że chcesz go uderzyć. - Przyłożyłbym mu, gdyby cię dotknął. Zamrugałam zdziwiona. - Nie zrobił tego. Landon prychnął. - To dobrze. Starałam się zachować powagę. Z Landonem przyjaźniłam się od szóstej klasy, ale on był chłopakiem, a chłopcy pozostawali dla mnie zupełnie niezrozumiali.