Dla tych kilku osób, które znają moje prawdziwe imię, prawdziwego mnie i nie mówią o tym
nikomu. Dziękuję.
Trzymasz w dłoni „katalog zboczeń”, „rejestr perwersji”, „niezaprzeczalny dowód
licznych dewiacji” zarówno moich, jak i osób cieleśnie mi bliskich. To, o czym piszę, było już
określane w przeróżny sposób. Ale dla mnie jest to zwykły zapis moich zwykłych dni. Nic
więcej.
To nie jest powieść. Trudnię się prostytucją, a nie pisarstwem. Jestem, mówiąc wprost,
męską kurwą, którą czasami nachodzi ochota na pisanie. I tyle.
Nie wiem, dlaczego ktokolwiek miałby czytać to, co mam do powiedzenia. Nie wiem, czy
ktokolwiek powinien zapoznawać się z litanią moich „wynaturzonych sekretów”. W gruncie
rzeczy lepiej zamknij tę książkę i nigdy więcej jej nie otwieraj.
No, chyba że naprawdę chcesz mnie poznać, zobaczyć, co we mnie siedzi i jak wygląda
moje „lubieżne, rozpustne, zdemoralizowane życie”. Życie mojego podbrzusza. Tylko nie jęcz
później, że nie ostrzegałem.
Pisząc, będę nieraz zmyślał, nie mam wyboru, lecz będę cię okłamywać po to, by
powiedzieć ci prawdę, kłamstwami odrę się z tajemnic, w kłamstwach wyjawię ci swoje sekrety.
Nie przedstawię się, nie powiem, kim jestem, nie będę kokietował cię opisami siebie
samego. Nie będę ściemniał i wmawiał, że jestem taki, a nie inny, ale zwyczajnie pokażę, jak
wygląda moja „upadła rzeczywistość”.
Tak, chyba właśnie tak chcę zacząć. Nie opowiem o mojej przeszłości, jeszcze nie teraz.
Bo teraz chcę wrócić do tego, co było ledwie chwilę temu, i szybko dam ci sposobność
wyciągnięcia własnych wniosków na mój temat.
Skoro jednak przewróciłeś(aś) kartkę, a zrobiłeś(aś) tak, skoro to czytasz, to mam
nadzieję, że natkniesz się na kilka niespodzianek. I jeszcze jedno, radzę dozować sobie moje
słowa, podobno łatwo o przedawkowanie.
– Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać.
Nie wiem, ile razy tuż przed zaśnięciem słyszałem, jak cicho wymawia te słowa swoim
szeleszczącym, papierowym głosem. I nie wiem, czy wymawiała je z nadzieją, czy z lękiem.
– Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać.
Słyszę te słowa zawsze, gdy jesteśmy razem, od ponad roku.
Choroba Ilony wyssała z niej prawie wszystko, młodość, witalność, to, czym była.
W ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy z pełnej wdzięku kobiety przekształciła się w kogoś
zupełnie nie do poznania.
Kiedyś była kobietą pełną głodu, wiecznie spragnioną, dziś niewiele z tego głodu w niej
zostało.
Jej charakter spłowiał, radość z niej wyparowała. Jasna cera poszarzała i zżółkła, nawet
nie wiedziałem, że taki kolor istnieje, i mam nadzieję już nigdy go nie zobaczyć. Skóra stała się
cienka jak kalka, niemal przezroczysta, w dotyku delikatna i sucha jak jesienne liście, bez trudu
można dostrzec pod nią wolno pulsujące sine żyły. Z osoby mocno zbudowanej zaczęła zmieniać
się w osobę szczupłą, potem zbyt szczupłą, potem przeraźliwie chudą. Każdego tygodnia, gdy ją
widzę, wydaje mi się, że jest jej mniej i mniej.
Nawet jej zapach się zmienił.
Jedyną żywą częścią jej ciała wydają się oczy i lśniące włosy, które niemal się skrzą,
odbijając światło. Tyle że te jednak nie są żywe, należały do kogoś innego, to peruka. Nigdy mi
tego nie powiedziała, ale myślę, że są one dla niej potwierdzeniem, iż nadal jest kobietą.
– Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać.
Słowa te niosą mi niespokojne sny albo sprawiają, że chęć snu opuszcza mnie zupełnie,
wtedy godzinami leżę obok niej, wsłuchując się w rytmiczne tykanie mijającego czasu, licząc jej
urywane oddechy, czekając na jej śmierć. Nie, nie czekając, obawiając się jej.
– Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać.
Już nigdy nie usłyszę jej głosu, już nigdy nie wypowie tych słów.
Tym razem miała rację, tym razem umarła.
Nie usłyszałem jej odejścia, nie poczułem jej śmierci. A byłem pewny, że będę wiedział.
Byłem pewny, że zdołam ją powstrzymać.
Budzi mnie zapach – nieprzyjemny, intensywny, agresywny smród. Przez moment jestem
zdezorientowany, nie wiem, co się dzieje. Rzeczywistość jednak dociera do mnie szybko, wraz
z kolejnym wdechem.
Nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że zapach może być przerażający.
Otwieram oczy. Siadam. Spoglądam na nią i od razu dostrzegam nieobecność duszy w jej ciele.
Przez moment nie wiem, co robić, boję się jej dotknąć, lecz jednocześnie czuję, że
zdradzę ją, że zdradzę siebie, jeśli dotykiem nie powiem jej „żegnaj”.
Ostra woń ekskrementów drażni mój nos, staram się to ignorować, nie chcę, by wiedziała,
że to czuję. Nie chcę jej zawstydzić.
Dotykam jej dłoni, jest zaciśnięta i chłodna. Najpierw tylko ją głaszczę, jednak po chwili
staram się rozluźnić zastygłe w śmierci palce. Wracam wzrokiem do jej twarzy, jest odwrócona
w moją stronę. Usta ma otwarte w połowie ostatniego oddechu, powieki uchylone, jakby
w ostatecznym momencie chciała coś zobaczyć. Choćby mnie.
Patrzę na nią i czuję się tak, jakbym patrzył w twarz śmierci.
Patrzę na nią i z całych sił staram się zobaczyć w niej kobietę, którą była kiedyś.
Zamykam jej powieki. Na zawsze.
Czuję, jak łzy napływają mi do oczu, spływają po policzkach. Jest mi tak cholernie żal.
Nie liczę, ile minut przy niej klęczę. Gdy wstaję, wiem, co muszę zrobić.
Otwieram okno na oścież, świeże powietrze wpada do pokoju.
Włączam muzykę, ostatnio zachwycona była utworami w wykonaniu chóru Scala, więc to
dla niej wybieram. Pierwszą piosenką jest Every breath you take.
Ciche brzmienie pojedynczego fortepianu, dołączają do niego słodkie, lecz przeszywające
głosy, i czuję, i jestem pewny, że każde słowo śpiewane jest tylko dla mnie.
Zaciskam powieki, starając się powstrzymać kolejne łzy.
Głosy wydają się płakać, błagać, współczuć, krzyczeć, obiecywać, unoszą się i delikatnie
opadają, by za chwilę znowu się unieść i tym razem opaść gwałtownie.
Czuję się lepiej z tym, że teraz Ilona nie leży tylko wśród odoru, ale też wśród muzyki,
którą kocha.
Idę do łazienki, biorę zimny prysznic, ubieram się. W pomieszczeniu gospodarczym
znajduję dwie miski, parę żółtych gumowych rękawiczek, trzy rolki velvetu. Z łazienki biorę
kilka ręczników.
Wracam do sypialni, gdzie czeka na mnie Ilona.
Z głośników płynie The Blowers Daughter, głos wokalistki łamie się, zdaje się śpiewać na
kolanach. Czyste powietrze rozrzedziło nieco smród kału.
Podwijam rękawy. Z trudem naciągam rękawiczki, są zbyt małe. Na podłodze rozkładam
trzy kąpielowe ręczniki, rozbieram Ilonę z jej brudnej, jedwabnej koszuli nocnej, kładę ciało na
ręcznikach i przykrywam kocem, wiem, że nie chciałaby być obnażona w takim stanie. Mierzi
mnie dotykanie jej przez gumę. Brzydzę się tego, że się brzydzę.
Nie zrywam poszwy z kołdry, poduszki też zostawiam w poszewkach, wszystko to wraz
z prześcieradłem i jedwabną koszulą nocną wpycham do kilku czarnych worów na śmieci. Na
materacu, w miejscu, w którym leżała, jest jasnobrązowa plama. Przez kilkanaście, może
kilkadziesiąt minut staram się ją wywabić, używając hojnie odplamiacza. Teraz powietrze
przesycają również chemiczne wyziewy. Przewracam materac na drugą stronę, ukrywając
ostatnie ślady tego, co się stało. W szafie znajduję świeże prześcieradło, przykrywam nim łóżko.
Do miski wlewam wodę i żel o zapachu gruszek. Czuję, jak trzęsą mi się dłonie, nie chcę
na nie patrzeć, nie chcę widzieć ich żałosnego drżenia.
Przestaję słyszeć muzykę, koncentruję się na Ilonie, nie na sobie, nie na tym, co czuję.
Odkrywam jej ciało, ściągam perukę, zaczynam ją myć, zmieniam wodę i znowu myję za
pomocą mokrej gąbki i papierowych ręczników, których zużywam całą stertę. Znowu zmieniam
wodę i znowu, i jeszcze. Pokój powoli zaczyna pachnieć dojrzałymi gruszkami. Zdejmuję
rękawiczki i ostatni raz zmieniam wodę. Wolno przejeżdżam gąbką po jej szczupłym, chłodnym,
sztywnym ciele. Po jej twarzy, powiekach, ustach, ramionach, dłoniach, obojczyku,
pozbawionym piersi płaskim torsie, wystających żebrach, zapadłym brzuchu, udach, stopach.
W garderobie szukam czegoś, w co chciałaby być ubrana. Wybieram długą granatową
suknię, która ukryje jej wychudzenie, z szuflady wyjmuję komplet pięknej, koronkowej,
wyglądającej na nieużywaną bielizny, stanik ma wkładki imitujące piersi. Ubieram ją powoli,
ostrożnie operując jej sztywnym ciałem. Najpierw majtki, potem cieniutkie rajstopy, stanik,
suknia. Kładę ją na świeżo zasłanym łóżku.
Idę do pokoju, w którym sypiała, gdy nie była ze mną. Jest wypełniony aromatem leków
i choroby. Otwieram wszystkie okna. Firanki wzdymają się w powiewie.
Z małej kolekcji peruk wybieram tę, w której, moim zdaniem, najbardziej jest jej do
twarzy.
Toaletka jest zastawiona kosmetykami. Nie do końca wiedząc, co robię, znajduję wśród
nich delikatny róż, spośród kilkunastu odcieni pomadek wybieram tę o lekko morelowym
kolorze.
Spryskuję ją odrobiną jej ulubionych perfum. Na bezwłosą głowę wkładam perukę
w kolorze blond, trochę pomadki na sine usta, róż na blade policzki. Wygląda zdrowiej. Żywiej.
Dzwonię do jej opiekunki. Słyszę, jak płacze. Mówi, że przyjedzie za kilkanaście minut.
Staję w oknie, patrząc na zalany słońcem ogród. Jest soczyście zielony, konary jednego z drzew
dotykają ziemi, uginając się od ciężaru jabłek. Idę do holu, po raz ostatni chcę spojrzeć na jej
kolekcję obrazów, szczególnie na ten jeden, który przyciągał mnie od pierwszego spojrzenia. Nie
znam jego tytułu ani autora, żałuję, że nigdy jej o to nie spytałem.
Wracam do sypialni, słyszę zgrzyt klucza w zamku. Uśmiecham się do niej ostatni raz.
Do pokoju wchodzi pani Lucyna. Powieki ma zapuchnięte, nos czerwony. Przez moment chyba
oczekuje, że z nią zostanę.
Mówię „do widzenia” i wychodzę.
Idę do domu piechotą, dotarcie na miejsce zajmuje mi trzy godziny.
Zapach, który mnie obudził, nawiedza mnie raz po raz.
Biorę prysznic, nie wiem, co robić.
Czytam, lecz nie mogę wyjść poza dwa zdania; czytam je na okrągło.
– Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać.
Przechodzi przeze mnie cały szereg nieznanych mi odczuć i uczuć, dotąd anonimowych,
nierozpoznawalnych – wciąż zresztą niedookreślonych. Czuję się jak zawieszony.
Zasypiam i budzę się następnego dnia. Wczoraj wieczorem miałem umówione spotkanie,
nie odwołałem go, zwyczajnie się nie stawiłem. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło.
W telefonie seria wiadomości od niezadowolonej klientki. Oddzwaniam, staram się ją ugłaskać.
Na wieczór też mam już umówione spotkanie, chętnie bym je odwołał, lecz jednocześnie
z całych sił nie chcę być sam. Wiem, że dziś nie zasnę.
Wieczór przychodzi niespodziewanie szybko.
Zaczynam się szykować, staram się wypełnić głowę Pauliną, klientką, która wynajęła
mnie na dzisiejszą noc. Na szczęście jest jedną z tych, co chcą ode mnie tylko seksu w czystej
postaci. Nie wiem, jak bym sobie dzisiaj poradził z klientką oczekującą czegoś więcej.
Przybywamy pod hotel niemal w tym samym czasie. Włosy ma rozpuszczone, loki
podskakują sprężyście w rytm jej pewnych kroków. Usta pomalowała zmatowioną
wiśniową pomadką, oczy podkreśliła głębokim odcieniem czerni. W palcach wypalony do
połowy papieros. Zaciąga się ostatnie dwa razy i ruszamy z miejsca. Przechodzimy przez hol,
którego wykończenie jest plastikowe i tanie, choć sam hotel aspiruje do miana luksusowego.
W drodze do pokoju przez jakieś cztery minuty prowadzimy pozbawioną sensu rozmowę.
Ona przez te cztery minuty stara się udawać, że nie przyjechała tu w jednym tylko celu. Ja przez
te minuty udaję, że jej wierzę.
Włączam autopilota.
Wszystko robię automatycznie.
Automatycznie całuję jej smakujące tytoniem usta, nieprzyjemny smak nie robi na mnie
najmniejszego wrażenia. Automatycznie dotykam jej piersi, tak samo pozbywam się spodni. Ona
niecierpliwie rozrywa moją koszulę, guziki pryskają na wszystkie strony. Rozbieram ją, nawet
tego nie zauważając. Nie widzę jej nagości, nie czuję wilgotnego podniecenia. Nie zwracam
uwagi na szczegóły, które byłyby ważne, gdyby nie było wczoraj.
Wchodzę w nią bezwiednie, mechanicznie pocieram jej łechtaczkę.
Z trudem utrzymuję erekcję.
Czuję jej zęby wbijające się w moje ramię, paznokcie orzące mi skórę pleców, ale
pozostaję na to obojętny. Jej orgazm nic dla mnie nie znaczy, zdawkowo doprowadzam ją do
kolejnego, podczas którego udaję swój.
Ze snu wyrywa mnie przemożne parcie na pęcherz. Na wyświetlaczu kilka minut po
siódmej. Paulina nadal śpi, leży na mnie, kolanem uciskając mi brzuch, a przy okazji nieszczęsny
pęcherz, doprowadzając moją potrzebę oddania moczu do granic wytrzymałości. Jej długie włosy
wchodzą mi do nosa, do uszu, łaskoczą niemiłosiernie. Nie wiem, jak to możliwe, że nie czułem
tego łaskotania przez sen.
Nie chcąc jej obudzić, delikatnie staram się zepchnąć ją z siebie.
Ledwie dopadam łazienki i muszli. Mokry dźwięk. Rozładowanie. Bezbrzeżna ulga. Taka
prosta, trywialna czynność, a tyle rozkoszy.
I nagle sobie przypominam; nie wiem, jak mogłem na tych kilka chwil zapomnieć.
Wspomnienie chwieje mną, opieram się o umywalkę, spokojnie, spokojnie, głęboki
wdech. Zmuszam się, by wrócić do rzeczywistości.
Myję dłonie. Spoglądam na swoje nagie odbicie. Wyglądam, jakbym wyszedł z bitwy,
i tak się też czuję. Klatkę piersiową mam podrapaną, plecy są w jeszcze gorszym stanie.
Wspaniale. Po prostu wspaniale. Jeszcze nie wiem nic o dzisiejszej klientce, ale na pewno nie
będzie zachwycona, otrzymując towar z widocznym defektem, uszkodzony i ponadgryzany.
Szlag by trafił.
Ilona tylko raz widziała mnie z wyraźnymi śladami pozostawionymi przez klientkę
i pamiętam, że nie podobał się jej ten widok.
Paulina nie zapłaciła mi za całą noc, zasnąłem nieoczekiwanie, ścięty wyczerpaniem.
Szybko wchodzę pod prysznic. Kiedy ciepła woda uderza w moją podrapaną skórę,
czuję nieprzyjemne pieczenie przechodzące w jeszcze mniej przyjemne szczypanie podczas
namydlania. Cztery minuty później zaczynam zbierać ciuchy. Koszula jest udekorowana
licznymi wiśniowymi stemplami w kształcie poprawionych chirurgicznie ust. Podnoszę ją,
wkładam, moje palce nie znajdują guzików, rozglądam się i widzę je rozsiane po podłodze.
Wspaniale. Na szczęście marynarka nie poniosła uszczerbku. Te kilka razy, gdy wymykałem się
z hotelu w zdewastowanych ciuchach (raz nawet boso), należały do najbardziej żenujących
momentów mojego życia.
Nie budzę śpiącej nadal w poprzek łóżka kobiety, wiem, że nie oczekuje ode mnie
pożegnania.
Zamawiam taksówkę i jadę do domu.
*
Znowu biorę prysznic, tym razem długi, parzący, nie żałując wody. Mam umówione
spotkanie, a raczej wizytę, którą chcę odwlec, której się boję. Szoruję skórę do czerwoności,
muszę być bardziej niż czysty.
Myśli o spustoszonym, nieżywym ciele zostają wyparte przez inne.
Co trzy miesiące stawiam czoło jednemu z moich demonów, którym jest moje zdrowie.
Co trzy miesiące odpowiadam na szereg intymnych pytań, na które nie chcę udzielać
odpowiedzi.
Co trzy miesiące oddaję do przeanalizowania próbki płynów produkowanych przez mój
organizm.
Co trzy miesiące pozwalam na szperanie w moim ciele, dotykanie mnie w miejscach,
gdzie nikt zwykle nie zagląda.
Wychodzę z domu o dziewiątej trzydzieści, do kliniki docieram dwadzieścia minut
później. W poczekalni niewiele osób, przybyłych tu prawdopodobnie w tym samym celu co ja,
więc lekko zdenerwowanych, z oczami nerwowo biegającymi po zielonkawym linoleum
i białych ścianach.
Kieruję się do recepcji. Starsza pani wita mnie szerokim uśmiechem na pomarszczonej
twarzy, dzwoni gdzieś, pielęgniarz pojawia się minutę później. Prowadzi mnie do gabinetu,
mówi, żebym się rozebrał za parawanem i włożył jeden z tych jednorazowych, seledynowych
fartuchów. Fartuch jest półprzezroczysty, obszerny, lecz zbyt krótki.
Czuję się nagi, ale uczucie to nie ma nic wspólnego z tym, w co jestem ubrany. Nie. Za
chwilę nastąpi ciąg pytań, które znam na pamięć, obejmujących historię mojego zdrowia, nawyki
higieniczno-sanitarne i – rzecz jasna – życie seksualne. Odpowiedzi na ostatnią część ankiety
poniżają mnie tak, że bardziej nie można.
Tym razem lekarzem jest kobieta, będzie to nasz pierwszy raz, nigdy wcześniej jej nie
widziałem. Jest lekko po czterdziestce, włosy ufarbowane na kasztanowy kolor, lekkie odrosty,
okulary w drucianych czarnych oprawkach, w uszach malutkie złote kolczyki, mające chyba
kształt muszelek. Dłonie smukłe o długich palcach i krótkich paznokciach, złota obrączka.
Włosy opadają mi na twarz, dając iluzję zasłony. Dłonie, spoczywające na osłoniętych
papierowym materiałem kolanach, pocą się.
W miarę zadawania pytań głowa zaczyna mi opadać, wzrok zjeżdża ku dołowi i wlepia
się w podłogę. Chociaż nie patrzę na lekarkę, wiem, że niemal wszystkie odpowiedzi wprawiły ją
w co najmniej lekkie zdumienie, wiem, że czasami podnosi oczy, by na mnie spojrzeć, by się
upewnić. Lekarze zwykle są profesjonalni, nie komentują, zwykle jest w nich ten zawodowy brak
zdziwienia, jednak czasami trafiają się tacy, którzy nie są w stanie ukryć konsternacji. Ona nie
potrafi jej ukryć, wyraźnie słyszę w wypowiadanych przez nią słowach zdumienie. Widocznie
nie wyglądam na kurwę.
Czuję się nagi, pocę się.
Odpowiedzi zostają zaznaczone i zapisane, ciśnienie i temperatura zmierzone, serce
i płuca osłuchane. Lateksowe rękawiczki założone. Następnie, siedząc na brzegu pokrytego białą
dermą stołu do badań, zostaję dokładnie „obejrzany”. Najpierw malutką latarką świeci mi
w oczy, uszy i gardło, potem wacikami na patyczkach pobiera wymazy z języka, wnętrza
policzków i gardła – sięga tak głęboko, że aż się krztuszę. Lateksowe rękawiczki zostają zdjęte,
towarzyszy temu ten charakterystyczny dźwięk, ni to plask, ni to klaśnięcie, chwilę potem zostają
założone nowe, badanie posuwa się powoli ku dołowi, zatrzymując się dłużej w okolicach
węzłów chłonnych, brzucha… nie komentuje śladów zostawionych przez paznokcie Pauliny,
choć jej brwi chyba się lekko uniosły w niekontrolowanym wyrazie zdziwienia.
Dotyk jej obleczonych rękawiczkami dłoni jest chłodny, bezosobowy. Przez cały czas
opisuje, co robi i do jakich wniosków dochodzi, zadaje pytania. Jedno ze zdań, które zawsze
mnie bawi, to to mówiące, że nie widać śladów Pthirus pubis, czyli wszy łonowej, zwanej też
mendoweszką. Pyta, czy badam jądra regularnie, odpowiadam, że tak, moja odpowiedź wyraźnie
ją zadowala, oświadcza, że niewielu mężczyzn to robi, bo nawet nie dopuszczają do siebie myśli
o chorobie jąder.
Nie będę dalej ciągnął tego tematu.
Po jakimś czasie słyszę kolejny plask, rękawiczki znowu zostają wymienione na nowe,
krew pobrana. Rękawiczki zdjęte. Koniec badania. Zeskakuję z łóżka, idę za parawan, zdejmuję
seledynowy fartuch, ubieram się. Lekarka mówi, że na pierwszy rzut oka jestem zdrowy jak koń.
Na analizę krwi trzeba nieco poczekać. Żegna mnie słowem „powodzenia”.
Staram się uprawiać bezpieczny seks. Mam wystarczająco dużo stałych klientek, dlatego
nie muszę sprzedawać się nowym, nieznanym, niepoleconym czy z wątpliwą przeszłością. Mimo
to nie mogę być pewny, z kim, oprócz mnie, sypiają moje klientki, z kim sypiają ich mężowie
czy partnerzy. Nowe klientki, rzecz jasna, zdarzają się, ale są to raczej pojedyncze przypadki,
odstępstwa od reguły, zresztą spotkanie z nową klientką zwykle mnie rozstraja, staram się tego
unikać.
Oczekiwanie na wyniki badań jest torturą. Wracam do domu, biorę kolejny prysznic.
Podejrzewam, że nawet gdy ktoś nie prowadzi życia tak rozwiązłego jak ja, to i tak lekko się
denerwuje, czekając na wyniki.
Myśli przerywa mi telefon. Dzwoni klientka, ustalamy szczegóły.
Kiedy kilka godzin później wracam do kliniki, dłonie znowu mam spocone, serce wali,
jakbym przebiegł maraton.
Wszystkie są negatywne. Oddycham z ulgą, ciężar spada mi z ramion.
Jestem czysty. Bez skazy. Lekki.
Rzecz jasna istnieje możliwość, że zaraziłem się czymś w okresie okienka serologicznego
i coś się teraz we mnie wykluwa, ale nie pozwalam, by ten mały detal popsuł mój nagle beztroski
humor.
Wśród klientek mam takie, które żądają przedstawienia im aktualnych zaświadczeń
dowodzących braku chorób, lecz tak naprawdę nie dla nich się badam. Badam się dla siebie. Dla
spokoju wewnętrznego. Myślę, że nawet gdyby wyniki okazały się pozytywne, gdyby
powiedziano mi, że jestem nosicielem, to wówczas też odczułbym spokój, tyle że innego rodzaju.
Bo owa informacja oznaczałaby koniec takiego życia, jakie prowadzę teraz.
Moje lekkie uniesienie nie trwa długo. Myśli o niej powracają. Przez moment znowu
zastanawiam się, czy jednak nie powinienem zadzwonić i wymigać się od dzisiejszego spotkania,
bo wiem, że będę do niczego. Jednak klientką jest Sylwia i spotkanie ma trwać cały weekend,
więc o odwołaniu raczej nie może być mowy.
Nie wiem, jak długo chodzę bez celu. W kiosku, jakby to był mój nawyk, kupuję paczkę
czerwonych marlboro i zapałki. Zapalam pierwszego papierosa w życiu. Zaciągam się,
koncentruję na tłumieniu kaszlu. Jakaś kobieta staje obok mnie, też zapala, zaczyna coś mówić,
dopiero po chwili dociera do mnie, że jej słowa skierowane są do mnie. Rzuca mi uśmiech i nadal
mówi, ja nadal jej nie słyszę. W normalnych okolicznościach wyobrażałbym sobie, jak wygląda
bez ubrania. Dzisiaj nie rozbieram jej wzrokiem. Gaszę ledwo napoczętego papierosa,
sprawdzam godzinę na zegarku, mamroczę coś, że niemożliwe, jak jest już późno i odchodzę,
kiwając jej głową na pożegnanie.
Nieoczekiwanie stwierdzam, iż jestem w Almie, wrzucam do koszyka kilka artykułów
spożywczych. Dziewczyna siedząca przy kasie uśmiecha się szeroko, pokazując zgryz pełen
korekcyjnego rusztowania. Odwzajemniam uśmiech.
Pochłonięty kłębiącymi się w głowie myślami nagle staję przed drzwiami mojego
mieszkania. W przedpokoju zrzucam buty, wieszam kurtkę, w łazience myję dłonie, w kuchni
wyjmuję z reklamówki zakupy. Dziwię się temu, co kupiłem, wszystko wkładam do lodówki. Do
kosza na śmieci ciskam paczkę papierosów.
Dzwoni telefon. To Sylwia, zmienia miejsce spotkania, uprzedza mnie, że to impreza, na
której będzie sporo jej znajomych. Na kartce papieru zapisuję, gdzie mam się stawić. Przez jakieś
dwie minuty wciąż mówi, słucham i nawet coś odpowiadam.
Jeszcze tylko trzy godziny i wyjdę z domu. Potrzebny mi plan. Dzisiaj chyba jeszcze nic
nie jadłem.
Robię sobie coś do jedzenia. Chleb, plaster kurczaka, kawałek brie, dżem z papryczek
chili. Jem. Zachłannie, choć nie rejestruję smaku, zupełnie nie zauważyłem, że byłem głodny.
W głowie Sylwia, Sylwia, Sylwia, czas być profesjonalnym, zacząć myśleć o tym, co
będzie. O tej, w której dziś będę.
Sylwia o nieco lisiej twarzy przekroczyła pięćdziesiątkę, jest zamężna, ma piękne smukłe
dłonie, zresztą cała jest smukła, piwne oczy, włosy do ramion ufarbowane na kolor tak
jaskraworudy, że prawie czerwony. Jest inteligentna, ma żywy umysł. Od trzech lat spotykamy
się regularnie, jednak niezbyt często. Dotychczas widywaliśmy się w cztery oczy, po kryjomu,
w tajemnicy. Zazwyczaj w Marriotcie.
Dzisiaj po raz pierwszy otrę się o jej prawdziwe życie, o jej znajomych. Pakuję się, trzy
koszule, trzy podkoszulki, spory zapas prezerwatyw, szczoteczka do zębów, antyperspirant, żel
pod prysznic. Tyle wystarczy.
Na miejsce docieram, kiedy wieczór powoli przechodzi w noc. Dom jest duży,
pomalowany na trudny do określenia w mroku kolor. Na podjeździe przed budynkiem
zaparkowanych jest jakieś dwanaście samochodów, wszystkie z wysokiej półki. Aston martin
vanquish, trzy maksimum roczne mercedesy, bentley… hmm, towarzystwo zapowiada się
doborowe, chociaż nie, doborowe nie jest odpowiednim określeniem. Towarzystwo zapowiada
się wypasione.
Parkuję swój motor między samochodami. Zdejmuję kask i od razu słyszę muzykę,
rozpoznaję True blue Madonny, nie słyszałem tej piosenki od lat. Szybko przeskakuję kilka
stopni prowadzących do drzwi frontowych. Naciskam dzwonek. Drzwi otwiera bardzo młoda,
bardzo wiotka blondynka o uśmiechu jak z hollywoodzkiego filmu.
– Jestem gościem Sylwii – mówię niezbyt pewnym głosem, poprawiając jednocześnie
zmierzwione przez kask włosy.
– Adam? Proszę, właź śmiało. Sylwia czeka na ciebie.
Madonna śpiewa zbyt głośno. W holu lekko chwiejnym krokiem mija mnie kilka osób
z kolorowymi drinkami w dłoniach.
Odnajduję Sylwię w kuchni, rozmawia z dwoma mężczyznami, żywo przy tym
gestykulując. Zawsze gdy mówi, robi to przede wszystkim rękoma. Zauważa mnie i przerywa
rozmowę. Jej dłonie raptownie się uspokajają. Rozciąga w uśmiechu zbyt czerwono umalowane
wargi, nie jest jedną z tych nielicznych kobiet, które z czerwoną pomadką wyglądają klasycznie,
u niej wygląda to wulgarnie i tanio.
Bierze mnie pod rękę i stopniowo przedstawia wszystkim dookoła. Na początku staram
się zapamiętać kolejne imiona, ale szybko daję sobie spokój.
Większość gości, mimo dość wczesnej pory, już wyraźnie przyswoiła sobie sporo
alkoholu czy czego tam jeszcze. Oceniam wiek mężczyzn na mniej więcej czterdziestkę, wydaje
mi się, że jestem najmłodszy. Różnice wiekowe między kobietami są większe, widzę kilka
nastolatek, kilka trzydziestek i kilka rówieśniczek Sylwii.
Nadal nie mam pojęcia, jaką właściwie będę odgrywał tu rolę. To jasne, że będę musiał
zaspokoić wszystkie potrzeby Sylwii, brak mi jednak danych, jak tym potrzebom jest dzisiaj na
imię. Niejednokrotnie jestem wynajmowany jako towarzysz, u którego ramienia ta czy inna
klientka pokazuje się znajomym, lecz w takich okolicznościach zwykle z góry znam scenariusz.
Lubię wiedzieć, co mnie czeka, jakie są wobec mnie żądania czy oczekiwania.
W głowie cały czas snują mi się myśli o tamtej, staram się je zapić.
Pierwsza pięćdziesiątka, druga, czwarta. Lepiej, już lepiej, coraz mniej pamiętam.
Alkohol zresztą spływa w dużych ilościach, imprezowicze tańczą, śmieją się, luz i ubaw,
czasem na wyrost. Szczeniary udają DJ-ki, mężczyźni udają, że im się podoba.
Kilka koleżanek Sylwii obserwuje mnie bez najmniejszego skrępowania, dosłownie liżą
mnie wzrokiem. Takie spojrzenia powinny nadymać moje ego, a tymczasem topią moją pewność
siebie. Czuję się jak wystawiony na licytację, lecz staram się nie dać tego po sobie poznać.
Piję, lecz wiem, gdzie są moje granice i wiem, że za niedługi czas Sylwia będzie
spodziewała się wysokiej jakości dostarczanych przeze mnie usług. Postaram się dać jej
wszystko, co mam, choć owo wszystko to dzisiaj raczej niewiele.
Gdzieś godzinę przed północą światła zostają przyciemnione, muzyka przybiera słodsze
brzmienia, goście zaczynają dobierać się w małe grupy. Co nie znaczy, że jest to swingerska
impreza, raczej spotkanie ludzi dość swobodnych seksualnie, jednak nie na tyle, by pieprzyć się
z każdym i na oczach innych.
Tylko cztery młode dziewczyny, jestem niemal pewny, że jedna z nich przedstawiła mi
się jako „Klaudynka”, zachowują się w bardziej ostentacyjny i wyzywający sposób. Nie
zamierzają się tonować ani trochę, ich śmiech jest zbyt głośny, nachalny, mający zwracać uwagę,
choć mnie rani uszy. Są irytujące, lecz nie mogę zaprzeczyć, że każda z nich wygląda cholernie
dobrze. Z zamyślenia wyrywa mnie głos Sylwii.
– Zupełnie zapomniałam ci kogoś przedstawić. – Odwracam się, by spojrzeć na
mężczyznę, którego widziałem wcześniej, gdy zajęty był zabawianiem jednej z czterech
nastolatek. – Adamie, oto mój mąż Jakub.
– Mąż? – Tego się nie spodziewałem, jestem zaskoczony i pewny, że to zaskoczenie
wyraźnie widać na mojej twarzy.
– Tak, mąż, opowiadałam ci o nim niejednokrotnie. – Rzeczywiście opowiadała, a raczej
narzekała na jego impotencję, spowodowaną nieustannym stresem i zbyt dużą
odpowiedzialnością w pracy. Tutaj nie wygląda na impotenta, gość jest przystojny, dobrze
zbudowany, o czarnych jak węgiel włosach wyglądający na wyjątkowo pewnego siebie.
– Miło cię poznać, Adamie. Przepraszam, zaraz wracam, natura wzywa, to przez piwo –
rzuca i odchodzi szybkim, zdecydowanym krokiem.
– Sylwia, co ja tu robię, co robi tu twój mąż?
– Och, Jakub znalazł sobie maturzystkę. – Sylwia wskazuje oczami dziewczynę siedzącą
na kolanach właściciela domu, z którą widziałem Jakuba wcześniej. – Ona dba o wszystkie jego
potrzeby. Okazuje się, że młode ciało wyleczyło go z seksualnych problemów. Ja wiem o niej, on
wie o tobie. Wszyscy są szczęśliwi. Chodź, wymknijmy się.
Wchodzimy na pierwsze piętro. Przed nami rozciąga się biegnący przez całą długość
piętra kilkunastometrowy hol z drzwiami po obu jego stronach, nikogo nie widać, lecz jęki
i stłumione okrzyki docierają niemal zza każdych z nich.
– To nasz pokój – mówi, podchodząc do ostatnich drzwi po prawej. Otwiera je i szybko
za nami zamyka. – Nie zapalaj światła.
Jej dłoń ląduje na moim kroczu, pociera je.
– Myślałem, że lubisz patrzeć, jak w ciebie wchodzę…
– Nie dzisiaj – odpowiada, zamykając mi usta swoimi.
Panuje opinia, że dziewczyny, które zawodowo zajmują się tym co ja, zwykle nie całują
klientów w usta, ja osobiście nie mam tego typu oporów, co nie oznacza, że spełniam każdą
zachciankę, nawet ja mam swoje granice, ale teraz nie o tym.
Sylwia lubi, gdy jestem agresywny, szkoda jej czasu na gry wstępne, czułe pieszczoty
i zbędne obłapki. A skoro wiem, czego chce, szybko jej to daję. Chwytam ją za włosy i zmuszam,
by uklęknęła przede mną, choć tak naprawdę nie ma potrzeby jej do niczego zmuszać. Nie tracąc
ani chwili, rozpina mi rozporek, chyba jest zaskoczona tym, że nie jestem twardy. Zresztą może
nie.
Okrąża wolno językiem moją żołądź, raz, drugi, mija pięć sekund i rosnę w jej ciepłych
ustach.
Przez moment obawiam się, że podniecenie nie przyjdzie, że ją zawiodę, ale
niepotrzebnie. Kolejne kilka sekund i całe moje czucie zaczyna przesuwać się w okolice krocza,
po minucie wbijam się w nią do samego gardła.
Na początku naszej znajomości nie była w stanie połknąć mnie nawet do połowy, dziś jest
profesjonalistką, wślizguję się w nią gładko.
Jest dobra w tym, co robi, jej język przesuwa się po obwodzie, wzdłuż i wahadłowo, usta
ma miękkie i wilgotne, od czasu do czasu mruczy i wibracje tym spowodowane są bardziej niż
przyjemne. Nie śpieszy się, nie odwala normy, ale jak zwykle wydaje się tym delektować. Jej
palce bawią się moimi jądrami, potem drapią pośladki. Moje oczy powoli przyzwyczajają się do
ciemności, coraz wyraźniej widzę jej cień.
– Wystarczy – mówię po jakichś pięciu minutach, podciągając ją do góry i popychając
w stronę łóżka. – Na czworaka.
Skwapliwie wykonuje rozkaz. W kieszeni spodni znajduję pakiecik z niezbędnym
atrybutem w mojej pracy. Klękam tuż za nią, zadzieram jej sukienkę, opuszczam majtki
i sprawdzam, czy jest wystarczająco wilgotna, wkładając w nią palec, potem dwa i trzy. Nie jest
wilgotna, jest wręcz ociekająca. Zakładam kondom.
Wbijam się w nią gwałtownie, jednym pchnięciem, do samego końca. Ktoś otwiera drzwi,
światło na moment zalewa pokój, nim jednak zdołałem odwrócić głowę, znów spowija nas mrok.
Ktokolwiek to był, najwyraźniej zobaczył naszą akcję i szybko się wycofał.
Ja zaś, jako że wiem, co lubi, zaczynam bez zwłoki ją rżnąć, bo tylko tak można określić
to, co dzieje się między nami. Nie ma w tym uczucia, finezji, wyrafinowania, tylko ostre, mocne,
szybkie rżnięcie. Nie wiem dokładnie, ile to trwa, dziesięć, może piętnaście minut, wiem, że
w tym czasie dochodzi dwa razy.
Gdy cichnie po drugim orgazmie, dociera do mnie, że coś jest nie tak, kilka sekund
później już wyraźnie słyszę przyśpieszony oddech trzeciej osoby w pokoju. Moje oczy zdążyły
przyzwyczaić się do mroku, bez większego problemu rozróżniają niewyraźne kształty. Zaczynam
wzrokiem przeszukiwać pokój.
Oparty pod ścianą, ze spodniami spuszczonymi do kolan, z penisem w dłoni, stoi
mężczyzna. Kiedy dostrzega, że go zauważyłem, nieśpiesznie podchodzi do nas i widzę, że to
Jakub, mąż kobiety, która klęczy pode mną, w której jestem. Wychodzę z niej, ona obraca się
i siada na skraju łóżka. Jest zbyt ciemno, bym zobaczył wyraz jej twarzy.
On łapie Sylwię za kark, lecz nie agresywnie, tylko z niekontrolowanym pożądaniem. Nie
mówi ani słowa, ale zwyczajnie, jakby była to najbardziej naturalna rzecz w świecie, zaczyna ją
całować, pocałunek nie trwa długo, po chwili odrywa się od niej, prostuje i wchodzi w jej usta.
Jestem pewny, że to z góry ułożony plan, irytuje mnie, że nie zostałem o nim
poinformowany. Zwyczajnie lubię wiedzieć, co mnie czeka, mieć kontrolę, być przygotowanym
na wszelkie ewentualności.
Niewiele myśląc, bez zbędnych słów popycham ją na plecy. Jakub klęka tuż przy jej
głowie, widzę język przesuwający się po jego jądrach. Kładę nogi Sylwii na moich ramionach
i wpycham się w nią ponownie. Nie patrzę na niego, ale wiem, że jego oczy wpatrują się
w miejsce, gdzie jestem połączony z jego kobietą.
Łóżko buja się i cicho poskrzypuje.
Widziałem to już niejednokrotnie. Wchodzi w nią i jest mu dobrze, ale tak naprawdę to
widok innego mężczyzny między nogami jego żony go podnieca. I ja sam muszę przyznać, że
jego oczy na moim ciele, na moim penisie penetrującym jego partnerkę rozgrzewają mnie
bardziej, niż powinny.
Czuję, że sperma zaczyna we mnie wzbierać, ciśnienie wzrasta i wzrasta. Zbliżam się ku
końcowi, mogę się jeszcze powstrzymać, mogę przedłużyć tę chwilę, ale nie chcę. Wiem, co ona
lubi.
Trzy, dwa, jeden. Wyskakuję z niej, jednym ruchem zrywam prezerwatywę i tryskam na
jej brzuch i piersi, kilka kropel sięga aż ramienia Jakuba. Nie widzę tego, ale wiem, że tak się
stało, bo ociera je dłonią i patrząc na mnie, zlizuje z palców moje nasienie. Wychodzi z jej ust
i zaczyna dokładnie czyścić jej ciało. Językiem.
Chcę, by było jasne, że to nie Jakub mnie podnieca, lecz sytuacja. Scenariusz, który się tu
odgrywa; niewiele ma to wspólnego z płcią.
Jasne, mając naście lat, po pijanemu, na imprezie miałem drobny nazwijmy to incydent
z jednym czy dwoma chłopakami, jednak były to czasy, gdy fiut stawał mi kilka razy na godzinę
i po ciemku było mi zupełnie obojętne, w co się pcham. Był to czysto zwierzęcy popęd
zaspokojenia chuci. I dziś nadal niejednokrotnie jestem uczestnikiem sytuacji, w których inni
mężczyźni stanowią integralną część aktu, nigdy jednak nie pozwoliłem mężczyźnie wejść we
mnie. Choć niejeden prosił.
Jakub przesuwa się między uda Sylwii, widok ich ciemnych sylwetek podnieca mnie, nie
mogę zaprzeczyć. Podniecają mnie ich jęki, sprośne słowa. Podnieca duszność, która narasta
w pokoju. Niebawem znów jestem sztywny i gotowy do boju.
Podchodzę do Sylwii i dosłownie zaczynam gwałcić jej usta i gardło. Jakub jeszcze nie
doszedł, lecz słyszę, że zbliża się do swojego finału, jego spocone uda klaszczą, uderzając w jej
pośladki. Łóżko podryguje wraz z nami, drewniane nogi głośno szurają o podłogę. Jakub
dochodzi w ciągu minuty, wydając z siebie zwierzęcy krzyk. Mija kolejna minuta i materac
zaczyna uginać się pod jego ciężarem. Przesuwa się w moim kierunku. Zachowuje się, jakby był
na orgazmicznym haju.
Najpierw jego dotyk jest lekki, wręcz nieśmiały, nie widząc jednak negatywnej reakcji
z mojej strony, zaczyna poruszać się z wyraźnie wyznaczonym celem.
Zwalniam tempo.
Czuję jego dłonie, jego usta zaczynające błądzić przy ustach żony. Wiem, czego chce,
wiem, że chce mnie posmakować. Wolno opuszczam usta Sylwii i po chwili czuję na sobie dwa
języki. Zamykam oczy i przez moment nie wiem, w czyich ustach jestem. Krztusi się. Sądzę, że
mój członek jest jednym z niewielu, jeśli nie pierwszym w jego ustach. Trzyma mnie tylko przez
chwilę, myślę, że w końcu dochodzi do niego, co robi, bo nagle wypuszcza mnie spomiędzy
warg, jakby się sparzył. Sylwia nie traci czasu i połyka mnie do samego końca. Z ruchów jej ciała
wiem, że zaspokaja się palcami. Ma trudności z łapaniem powietrza, na penisie czuję drganie
mięśni jej gardła. Wyślizguję się powoli, na podłodze odnajduję spodnie, a w ich kieszeni kolejny
kondom.
Moment później znowu jestem w niej od tyłu. Wiem, że Jakub leży tuż na skraju łóżka,
przyglądając się, ale nie zwracam na niego uwagi, to wszak ona jest moją klientką. Moje palce
tańczą wokół jej łechtaczki, gdy uciskam ten wrażliwy supełek nerwów, wydaje z siebie wysoki
jęk. Masując łechtaczkę, czekam na jej orgazm. Dochodzi z głową zagrzebaną w pościeli. Jeszcze
kilka pchnięć i ja też kończę.
Leżymy, ona pomiędzy nami. Nikt się nie odzywa, słychać tylko nasze oddechy, z chwili
na chwilę coraz spokojniejsze. W końcu zasypiają. Wstaję, gdy słyszę lekkie pochrapywanie,
wkładam dżinsy i idę się umyć. W holu mijam dwie osoby, udajemy, że się nie widzimy. Bez
trudu znajduję wolną łazienkę, szybki prysznic, nie mogę znaleźć czystego ręcznika, wycieram
się cudzym, lekko wilgotnym. Wracam do pokoju.
Dzień następny.
*
Budzę się wcześnie. Nie lubię spać w cudzym łóżku. Z tego powodu właśnie staram się
pracować głównie na godziny.
Wiem, iż dzisiejszy dzień wypełniony będzie niezręcznością i udawaniem, że
poprzedniego wieczoru nic nie było, że nic się nie stało. Za to wieczór ograbi świat nie tylko
z kolorów, ale i z resztek przyzwoitości. Nie szkodzi – w alkoholu natomiast rozpuszczą się
wszystkie zahamowania, uprzedzenia i bariery.
Nie mówię, rzecz jasna, o sobie. Mnie światło dnia zupełnie nie przeszkadza, nie czyni
mnie świętszą wersją siebie. Zresztą według skali wyuzdania nie robiliśmy niczego niezwykłego,
ale wiem, że Jakub będzie miał w tej kwestii inne zdanie.
Leżę z zamkniętymi oczami i udaję, że śpię, by swoją rażącą obecnością nie wprawić
przypadkiem innych w zakłopotanie. Ależ ze mnie subtelny gość.
Główną emocją, która mnie teraz wypełnia, jest złość spychająca na dalszy plan uczucia,
jakie ożyły we mnie z chwilą śmierci Ilony. Mam ochotę zwyczajnie ubrać się i wyjść. Jednak
nawet w moich oczach zachowanie takie byłoby ostentacyjnie melodramatyczne. Zresztą pora na
to była minionej nocy, nie teraz, gdy jest już po wszystkim.
Najgorszymi okolicznościami, w jakich kurwa – obojętnie męska czy żeńska – może
się znaleźć, są sytuacje, kiedy zostaje pozbawiona kontroli, kiedy cała władza przysługuje temu,
kto płaci. Sam świadomie nigdy nie zaakceptowałbym sytuacji, która może mnie przerosnąć
i pozostawić bezbronnym czy zdanym na łaskę innych. A takie właśnie jest bycie z kobietą
aranżującą po kryjomu udział w seksie osób trzecich, których nie znam, o których wiem niewiele
lub nic.
Jakiś czas temu dostałem maila od chłopaka. Miał spotkanie z klientką i wszystko szło
dobrze do czasu zjawienia się w mieszkaniu dwóch mężczyzn. Początkowo tylko patrzyli, ale po
kilku minutach przyłączyli się, lecz w inny sposób, niż myślał. Jeden go trzymał, drugi
penetrował. Potem się wymienili.
Ale nie ma sprawy, bo, jak powszechnie wiadomo, kurwy, zwłaszcza męskiej, nie można
zgwałcić.
Jestem zły, że pozwoliłem im potraktować się jak statystę, który nie musi znać
scenariusza, lecz robić, co mu każą, być przedmiotem, a nie podmiotem. Gdy podniecenie
buzowało mi w żyłach, nie myślałem o tym, teraz jestem zły na mój zanik instynktu
samozachowawczego i rozsądku. Nie wiem, czy martwić się, czy cieszyć, że seks nadal może
przysłonić mi wszystko.
Z pozycji obserwatora można by rzec, że nic się nie stało, moje emocje zaś są histeryczne
i niezrozumiałe. A ja jestem cholernie bliski, by zrezygnować z niej jako klientki, co zdarza mi
się niezmiernie rzadko. Chociaż może przesadzam. Sam nie wiem, może i na to uczucie złości
ma wpływ Ilona, a raczej jej brak.
Zaraz po tym jak zegar wybija dziesiątą, słyszę, że Jakub wstaje.
– O Jezu, o Jezu, o Jezu… – mamrocze pod nosem, ubierając się szybko.
Spod przymrużonych powiek widzę jego nerwowe ruchy i rozbiegany wzrok. Jest
zupełnie inny niż wczoraj. Z chwilą gdy drzwi zamykają się za nim, Sylwia odwraca się w moją
stronę.
– Miałeś kolorowe sny? – pyta pełnym zadowolenia głosem.
Jestem przekonany, że wszystko było ukartowane, ale chcę, by sama się przyznała.
– Sylwia, powiedz mi, zaplanowałaś to wszystko?
Uśmiecha się lekko, nawet nie ma zamiaru udawać niewiniątka.
– Wczoraj nie narzekałeś na taki obrót wydarzeń.
– Nie narzekać nie znaczy być zadowolonym.
– Wiesz dobrze, że zawsze chciałam zrobić to z kilkoma mężczyznami naraz, a ja wiem,
że sam wielokrotnie byłeś w podobnych układach, więc w czym problem?
– Nie w tym, że dołączył do nas twój mąż, takich ochotników mogłoby być znacznie
więcej. Problemem jest to, że wzięłaś mnie z zaskoczenia, następnym razem chciałbym wiedzieć,
na co się decyduję, przyjmując od ciebie zlecenie. Fakt, że jestem kurwą, nie znaczy, że podejmę
się wszystkiego. Nie będę udawał zadowolonego z postawienia mnie przed faktem dokonanym,
bez możliwości wyboru.
– O co ci chodzi, o pieniądze? Spoko, ubiegła noc była dla mnie warta o wiele więcej niż
normalnie.
– Nie w tym rzecz. Naprawdę nie rozumiesz, o czym mówię? Chodzi mi o to, że lubię
wiedzieć, co jest grane, co mnie czeka. Mieć kontrolę nad biegiem wydarzeń. – Jestem spokojny
i opanowany, choć w środku nadal lekko się gotuję.
– Przepraszam, to się już nie powtórzy – jej głos przepełniony jest skruchą, w której nie
ma ani krzty szczerości.
Widzę, że nie ma sensu ciągnąć tematu, więc go zmieniam.
– Dobrze, powiedz mi zatem, co zaplanowałaś na dzisiejszy wieczór.
Na jej twarzy rozlewa się pełen sytości uśmiech.
– Widziałeś tę maturzystkę Jakuba? Jak się śliniła na twój widok?
– Nie sądzę, by twój mąż chciał się z nią podzielić. Przecież niemal uciekł z tego pokoju.
– Jakub ma konferencję w Dubaju, musi złapać samolot za kilka godzin, zniknie stąd
w paręnaście minut.
I rzeczywiście. Jakub ulotnił się, zamieniając tylko dwa słowa z Sylwią, a mnie unikając
jak zarazy.
Jednogłośnie zdecydowano, że impreza za dnia zostanie przeniesiona do ogrodu.
W głosach gości słyszalne jest skrępowanie, co jakiś czas ktoś oblewa się rumieńcem na
widok kogoś innego. Dziwię się, bo myślałem, że są wystarczająco doświadczeni w tego rodzaju
rozgrywkach.
Staram się zapomnieć o moim wcześniejszym wkurwieniu.
Przez większość dnia nie spuszczam oka z młodego tyłka maturzystki Justyny, ona
również nie ukrywa, że na mnie patrzy. Obserwacja poprawia mi nieco nastrój, widok jest miły.
Nudzę się, jest tu kilka osób, z którymi biorąc pod uwagę, kim są, powinno dać się
pogadać, ale nie zdradzają po temu najmniejszej chęci. W końcu nie po to tu przyszły.
W środku dnia Sylwia zaczyna stroić fochy, dąsa się, zarzuca mi, że poświęcam jej za
mało uwagi. Typowo kobieca konsekwencja. Sama przecież chciała, bym uwiódł tę małą. Drażni
mnie jej zachowanie, ale cóż, nasz klient, nasz pan. Szybki, ostry numerek w toalecie łagodzi jej
zazdrość.
Wieczór się zbliża, zaczynają przybywać nowi goście. Alkohol w ilościach
przemysłowych, ziele, wciągane białe kreski zgodnie z moim przewidywaniem tłumią
zahamowania, dając pierwszeństwo instynktom i skrywanym pragnieniom. Towarzystwo z każdą
minutą coraz wyraźniej ukazuje swą prawdziwą naturę.
Jest już ciemno, większość osób nadal siedzi w ogrodzie, ich głosy z chwili na chwilę
stają się donośniejsze. Nieskrępowane śmiechy raz po raz przecinają nocne powietrze.
Sylwia, której krok jest lekko chwiejny, bierze Justynę na bok i podczas krótkiej wymiany
zdań wskazuje palcem na mnie. Justyna się rozpromienia. Na kilkanaście minut znika mi z oczu,
a kiedy znowu ją zauważam, widzę, że się przebrała i teraz jej ciało nie tyle obleka, ile odsłania
srebrna, prawie nieistniejąca mini i czarny, odsłaniający wiele top, na przypominających wstążki
ramiączkach. Zaczyna tańczyć, porusza się zmysłowo, leniwie, bez krztyny niewinności.
Pozornie nie zwraca uwagi na nikogo, lecz widać, że tańczy nie dla siebie, a dla widowni.
Patrzę na ten spektakl, myśląc nie o tym, jak kusząco wygląda, tylko o tym, jak w gruncie
rzeczy nie cierpię tych podchodów, tańców godowych, udawania. Czasami wydaje mi się, iż
minąłem się z powołaniem, że tym prawdziwym było aktorstwo.
Gdy po raz kolejny łapię się na tym, że zaczynam liczyć kostki lodu pływające w moim
drinku, uznaję, że pora brać się do roboty. Wstaję i udaję się do „naszego” pokoju. Nie muszę nic
mówić, Justyna wie, co ma robić, idzie tuż za mną, a chwilę po niej do pokoju wchodzi Sylwia.
Zamyka drzwi i zapala światło. Odwraca się w naszą stronę, jest wyraźnie podpita, jednak
alkohol dobrze wpływa na jej humor, wydaje się bardzo zadowolona. Zwraca się do Justyny:
– No, Stysia, pokaż skarbie, co tam chowasz pod kiecką. Pokaż mi, czym tak zachwyca
się mój mąż.
Dziewczyna pozbywa się ubrania bez cienia zahamowań, jakby taka prośba z ust żony jej
kochanka była najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. W kilka sekund stoi przed nami piękna
i naga, ja zaś mogę powiedzieć, że w tym przypadku Bóg przyłożył się do swojego dzieła. Ciało
ma szczupłe i silne zarazem, widzę lekki zarys mięśni pod skórą, jej drobne piersi są jędrne,
sterczą wysoko i dumnie; grawitacja jeszcze nie ma tu nic do gadania. Sutki ma malutkie i tak
różowe, że przez moment zastanawiam się, czy może nałożyła na nie jakiś barwnik. Jest lekko
opalona, musiała opalać się nago, bo nie widzę żadnych jasnych śladów kostiumu, i całkowicie
wydepilowana. Mam ochotę dotknąć jej skóry, sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak gładka, na
jaką wygląda, jednak ze względów profesjonalnych muszę wziąć na wstrzymanie.
To Sylwia płaci i jej muszę najpierw poświęcić uwagę. Poczułaby się urażona, gdybym
wpierw skierował się ku młodszemu, jędrniejszemu i, co tu dużo mówić, atrakcyjniejszemu ciału.
Zwracam się więc do sponsorki i mówię, że teraz jej kolej.
Uśmiecha się, jest wyraźnie zadowolona, że widok młodego ciała nie ogłupił mnie i nadal
o niej pamiętam. Jest naga niemal natychmiast, sukienka zsuwa się gładko po skórze, bo pod
spodem nie ma bielizny. Ciało również ma piękne, ale w inny, dojrzalszy sposób. Jej pewność
siebie jest niezwykle atrakcyjna i w dziwny sposób nieco przygasza oczywisty urok Justyny.
Nadal ubrany podchodzę do Sylwii, moje dłonie zaczynają po niej błądzić, ona zaczyna
zdejmować ze mnie ciuchy szybkimi, niecierpliwymi ruchami. Gdy jestem już nagi, spostrzegam,
że obie porozumiewają się wzrokiem, po czym jak na komendę opadają na kolana. Zamykam
oczy, lecz choć nie widzę, która w danym momencie ma mnie w ustach, bez trudu potrafię je
rozróżnić. Justyna jest nieporadna, zbyt młoda, by mieć wprawę. Po kilku minutach Sylwia
wstaje i cicho mówi mi do ucha:
– Chcę, byś w nią wszedł, teraz.
Klientka płaci, klientka wymaga. Z myślą o niej, by miała jak najlepszy widok i zarazem
wiedząc, że dołączy do nas z chwilą, gdy znudzi jej się oglądanie, uznaję, że najlepszą pozycją
będzie ta „na pieska”, prosta, ale dająca dużo swobody, co jest wielkim udogodnieniem, gdy seks
ma być zespołowy.
Ustawiam ciało Justyny w stosownym położeniu, poddaje się temu skwapliwie. Wkładam
w nią palec. Przysuwa biodra ku mnie, by penetracja była jak najgłębsza. O tak, to lubię.
Niewiele rzeczy podnieca mnie bardziej niż świadomość, że kobieta nie może się doczekać, by
poczuć mnie w sobie.
Dosłownie ocieka sokiem, więc nie ma co zwlekać. Zakładam kondom i klękam za nią,
wypina się ponętnie, ze sromem tak różowym, że mam ochotę przywrzeć do niego ustami, lecz
się powstrzymuję.
Narzędzie pracy w garść.
Namierzam.
Mimo śliskości wchodzę w nią z takim oporem, że nie mogę powstrzymać jęku.
Napieram ciałem, pchając się głębiej i głębiej. Kołyszę nią lekko, by jej ciało zaadaptowało się
do mojego rozmiaru. Poruszam biodrami ostrożnie, niemal delikatne. W końcu jestem w niej
cały.
Nagle znowu jest mi cholernie duszno.
Jest cicha, wydaje się, że prawie nie oddycha. Widzę drobne kropelki potu wykwitające
na jej skórze. Stopniowo zaczynam przyśpieszać. W przód i w tył, w przód i w tył. Uczucie jest
nieziemskie, dawno już nie byłem w tak wąskiej szparce. Zza drzwi dobiega czyjś histeryczny
śmiech i przytłumiona muzyka.
Czuję, że w tym tempie nie wytrzymam długo. Zwalniam więc, przenosząc uwagę na jej
nabrzmiałą łechtaczkę. Pierwszy jęk, drugi, kaskada kolejnych. Przestaje panować nad ruchami,
jęczy coraz głośniej, aż kulminuje w dzikim furioso, gdy uderza w nią orgazm i jej mięśnie
zaczynają zaciskać się na mnie kurczowo.
Przypominam sobie o Sylwii, spoglądam w jej stronę. Siedzi w fotelu, oczy ma
przymrużone, usta uchylone, pierś unosi się szybko. Nogi trzyma złączone, jestem zaskoczony,
że dłonie zaciska na poręczach fotela, byłem przekonany, że zajmuje się sobą. Obserwuję ją
przez chwilę, a ona tylko patrzy, nic więcej. Jej oddech przyśpiesza. Zza ściany dochodzi Father
figure George’a Michaela, ale jestem pewny, że nie słyszy muzyki, cała jest wzrokiem.
Myślę, że patrzyłaby dłużej, gdyby nie zauważyła, że ją obserwuję, a tak mój wzrok zdaje
się pobudzać ją do działania. Wstaje z fotela i podchodzi do nas. Zwinnie wślizguje się pod nadal
klęczącą Justynę, plasując się w klasycznej pozycji 69.
Justyna szerzej rozsuwa kolana, umożliwiając Sylwii lepszy dostęp do swojej
dziewczęcości, dokładnie wypełnionej moim fiutem, a ta zaczyna nas lizać. Kiedy się poruszam,
czuję na sobie ten język, czuję go też na jądrach. Wiem, że liże też łechtaczkę Justyny. Dłonie
Sylwii są w ciągłym ruchu, to na moich udach, to na pośladkach klęczącej przede mną
dziewczyny.
Justyna nie zajmuje się Sylwią, biernie odbiera przyjemność. Moja lewa dłoń zaciska się
na jej biodrze, prawą chwytam ją za włosy i lekko odchylam jej głowę ku górze.
Tempo jest niezbyt szybkie, nie chcę stracić kontroli, za to ponownie traci ją Justyna, jej
wewnętrzne mięśnie znowu mnie zgniatają. Zaciskam zęby, powstrzymując jęk. Nie mam
zamiaru dochodzić, na swoją kolej czeka Sylwia. Wdech. Wydech. Wdech.
Sylwia wyślizguje się spod Justyny i kładzie na boku. Czeka. Puszczam włosy Justyny,
wydaje cichy jęk, gdy powoli z niej wychodzę, po czym, jakby uszło z niej powietrze,
bezwładnie opada na materac i leży w bezruchu. Tylko jej oczy poruszają się, obserwując mnie.
Mimo że nie doszedłem, zdejmuję prezerwatywę i z zawodową wprawą zakładam nową.
Zwracam się ku Sylwii, przekręca się na plecy, unoszę do góry jej nogi, rozchylam je i klękam
między nimi. Jej wzrok jest utkwiony w mój twardy, purpurowy członek. Przerywam ciszę,
pytając:
– Jesteś gotowa? – Nie czekam na odpowiedź, wraz z tymi słowami wbijam się w nią.
Z jej ust wyrywa się krótki okrzyk. Jest nie tylko mokra, ale wydaje się wewnątrz wręcz
rozpalona; nie wiem, czy to złudzenie, czy faktyczne tak jest. Chwytam jej kostki i raz po raz
wbijam się w nią po same jądra.
Jest głośna, zbyt głośna jak na mój gust. Gdy słyszę te jęki i stęki, jakby przeżywała
najlepszy seks w jej życiu, niejednokrotnie mam wrażenie, że się zgrywa. Przez kilka minut
przyśpieszam i zwalniam, kiedy jestem u kresu, by za chwilę znowu przyśpieszyć. A ona przez
cały czas zawodzi, wydając dźwięki, które zdają się mnie dopingować. W końcu czuję jej
orgazm. Teraz mogę z niej wyjść.
Obracam ją na brzuch i spuszczam się na jej smukłe plecy.
Niektóre kobiety lubią czuć na sobie męskie nasienie. Może to konsekwencja
bezkrytycznego oglądania pornosów. Ja lubię zasypiać czysty, więc czekam, aż zasną, by cicho
wyślizgnąć się do łazienki i zmyć z siebie pozostałości seksu. Kiedy wracam, obie leżą po dwóch
stronach łóżka, a ja, po chwili namysłu, sięgam do kieszeni spodni, znajduję ostatnie
dureksowskie sreberko i wkładam je pod poduszkę, na wszelki wypadek.
Budzę się, gdy za oknem jest szarawo. Mój nocny tryb życia sprawia, że rzadko widzę
ranki, a tu proszę, drugi raz z rzędu otwieram oczy skoro świt. Po obu moich stronach leżą
kobiety, które ujeżdżałem przez większość minionej nocy. Śpią. A ja, ku swemu zaskoczeniu,
znów mam nienaganny wzwód.
Justyna cicho wzdycha i lekko przeciąga się przez sen. Jest naga, w nocy odrzuciła kołdrę
i nic nie przykrywa jej ciała. Wygląda ślicznie, odwrócona do mnie plecami, z blond włosami
rozsypanymi na poduszce. Obracam się na bok i przysuwam do niej. Jej miękkość i ciepło
sprawiają, że moje ciało działa bezrefleksyjnie.
Nieczęsto uprawiam seks sam z siebie, poza godzinami pracy, jednak wspomnienie jej
dziewczęcej wąskiej szparki sprawia, że fiut przejmuje nade mną kontrolę. Przysuwam się
jeszcze bliżej. Kładę dłoń na jej biodrze i powoli zaczynam przesuwać ją ku sromowi. Penisem
ocieram się o jej pośladki.
Wtedy nachodzi mnie chwila opamiętania, odwracam głowę w stronę Sylwii, patrzę, czy
nadal śpi. Nie byłaby zachwycona, gdyby nakryła mnie na tym, co robię, i to z tą małą, młodszą
od niej o kilkanaście lat. Na szczęście nie budzi się, zatem wracam do tyłka Justyny.
Moje ciało lekko dygocze z podniecenia. Oblizuję nagle wyschłe usta. Jak nastolatek,
kurde! Poruszam ostrożnie biodrami, wpasowując członek w rowek między jej pośladkami.
Palcem zaczynam lekko pocierać jej łechtaczkę. Cichutko jęczy przez sen.
Sięgam pod poduszkę, gdzie wcześniej przezornie ukryłem kondom.
Nie chcąc obudzić leżących obok mnie kobiet, poruszam się powoli, nie wykonując
Dla tych kilku osób, które znają moje prawdziwe imię, prawdziwego mnie i nie mówią o tym nikomu. Dziękuję.
Trzymasz w dłoni „katalog zboczeń”, „rejestr perwersji”, „niezaprzeczalny dowód licznych dewiacji” zarówno moich, jak i osób cieleśnie mi bliskich. To, o czym piszę, było już określane w przeróżny sposób. Ale dla mnie jest to zwykły zapis moich zwykłych dni. Nic więcej. To nie jest powieść. Trudnię się prostytucją, a nie pisarstwem. Jestem, mówiąc wprost, męską kurwą, którą czasami nachodzi ochota na pisanie. I tyle. Nie wiem, dlaczego ktokolwiek miałby czytać to, co mam do powiedzenia. Nie wiem, czy ktokolwiek powinien zapoznawać się z litanią moich „wynaturzonych sekretów”. W gruncie rzeczy lepiej zamknij tę książkę i nigdy więcej jej nie otwieraj. No, chyba że naprawdę chcesz mnie poznać, zobaczyć, co we mnie siedzi i jak wygląda moje „lubieżne, rozpustne, zdemoralizowane życie”. Życie mojego podbrzusza. Tylko nie jęcz później, że nie ostrzegałem. Pisząc, będę nieraz zmyślał, nie mam wyboru, lecz będę cię okłamywać po to, by powiedzieć ci prawdę, kłamstwami odrę się z tajemnic, w kłamstwach wyjawię ci swoje sekrety. Nie przedstawię się, nie powiem, kim jestem, nie będę kokietował cię opisami siebie samego. Nie będę ściemniał i wmawiał, że jestem taki, a nie inny, ale zwyczajnie pokażę, jak wygląda moja „upadła rzeczywistość”. Tak, chyba właśnie tak chcę zacząć. Nie opowiem o mojej przeszłości, jeszcze nie teraz. Bo teraz chcę wrócić do tego, co było ledwie chwilę temu, i szybko dam ci sposobność wyciągnięcia własnych wniosków na mój temat. Skoro jednak przewróciłeś(aś) kartkę, a zrobiłeś(aś) tak, skoro to czytasz, to mam nadzieję, że natkniesz się na kilka niespodzianek. I jeszcze jedno, radzę dozować sobie moje słowa, podobno łatwo o przedawkowanie.
– Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać. Nie wiem, ile razy tuż przed zaśnięciem słyszałem, jak cicho wymawia te słowa swoim szeleszczącym, papierowym głosem. I nie wiem, czy wymawiała je z nadzieją, czy z lękiem. – Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać. Słyszę te słowa zawsze, gdy jesteśmy razem, od ponad roku. Choroba Ilony wyssała z niej prawie wszystko, młodość, witalność, to, czym była. W ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy z pełnej wdzięku kobiety przekształciła się w kogoś zupełnie nie do poznania. Kiedyś była kobietą pełną głodu, wiecznie spragnioną, dziś niewiele z tego głodu w niej zostało. Jej charakter spłowiał, radość z niej wyparowała. Jasna cera poszarzała i zżółkła, nawet nie wiedziałem, że taki kolor istnieje, i mam nadzieję już nigdy go nie zobaczyć. Skóra stała się cienka jak kalka, niemal przezroczysta, w dotyku delikatna i sucha jak jesienne liście, bez trudu można dostrzec pod nią wolno pulsujące sine żyły. Z osoby mocno zbudowanej zaczęła zmieniać się w osobę szczupłą, potem zbyt szczupłą, potem przeraźliwie chudą. Każdego tygodnia, gdy ją widzę, wydaje mi się, że jest jej mniej i mniej. Nawet jej zapach się zmienił. Jedyną żywą częścią jej ciała wydają się oczy i lśniące włosy, które niemal się skrzą, odbijając światło. Tyle że te jednak nie są żywe, należały do kogoś innego, to peruka. Nigdy mi tego nie powiedziała, ale myślę, że są one dla niej potwierdzeniem, iż nadal jest kobietą. – Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać. Słowa te niosą mi niespokojne sny albo sprawiają, że chęć snu opuszcza mnie zupełnie, wtedy godzinami leżę obok niej, wsłuchując się w rytmiczne tykanie mijającego czasu, licząc jej urywane oddechy, czekając na jej śmierć. Nie, nie czekając, obawiając się jej. – Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać. Już nigdy nie usłyszę jej głosu, już nigdy nie wypowie tych słów. Tym razem miała rację, tym razem umarła. Nie usłyszałem jej odejścia, nie poczułem jej śmierci. A byłem pewny, że będę wiedział. Byłem pewny, że zdołam ją powstrzymać. Budzi mnie zapach – nieprzyjemny, intensywny, agresywny smród. Przez moment jestem
zdezorientowany, nie wiem, co się dzieje. Rzeczywistość jednak dociera do mnie szybko, wraz z kolejnym wdechem. Nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że zapach może być przerażający. Otwieram oczy. Siadam. Spoglądam na nią i od razu dostrzegam nieobecność duszy w jej ciele. Przez moment nie wiem, co robić, boję się jej dotknąć, lecz jednocześnie czuję, że zdradzę ją, że zdradzę siebie, jeśli dotykiem nie powiem jej „żegnaj”. Ostra woń ekskrementów drażni mój nos, staram się to ignorować, nie chcę, by wiedziała, że to czuję. Nie chcę jej zawstydzić. Dotykam jej dłoni, jest zaciśnięta i chłodna. Najpierw tylko ją głaszczę, jednak po chwili staram się rozluźnić zastygłe w śmierci palce. Wracam wzrokiem do jej twarzy, jest odwrócona w moją stronę. Usta ma otwarte w połowie ostatniego oddechu, powieki uchylone, jakby w ostatecznym momencie chciała coś zobaczyć. Choćby mnie. Patrzę na nią i czuję się tak, jakbym patrzył w twarz śmierci. Patrzę na nią i z całych sił staram się zobaczyć w niej kobietę, którą była kiedyś. Zamykam jej powieki. Na zawsze. Czuję, jak łzy napływają mi do oczu, spływają po policzkach. Jest mi tak cholernie żal. Nie liczę, ile minut przy niej klęczę. Gdy wstaję, wiem, co muszę zrobić. Otwieram okno na oścież, świeże powietrze wpada do pokoju. Włączam muzykę, ostatnio zachwycona była utworami w wykonaniu chóru Scala, więc to dla niej wybieram. Pierwszą piosenką jest Every breath you take. Ciche brzmienie pojedynczego fortepianu, dołączają do niego słodkie, lecz przeszywające głosy, i czuję, i jestem pewny, że każde słowo śpiewane jest tylko dla mnie. Zaciskam powieki, starając się powstrzymać kolejne łzy. Głosy wydają się płakać, błagać, współczuć, krzyczeć, obiecywać, unoszą się i delikatnie opadają, by za chwilę znowu się unieść i tym razem opaść gwałtownie. Czuję się lepiej z tym, że teraz Ilona nie leży tylko wśród odoru, ale też wśród muzyki, którą kocha. Idę do łazienki, biorę zimny prysznic, ubieram się. W pomieszczeniu gospodarczym znajduję dwie miski, parę żółtych gumowych rękawiczek, trzy rolki velvetu. Z łazienki biorę kilka ręczników. Wracam do sypialni, gdzie czeka na mnie Ilona.
Z głośników płynie The Blowers Daughter, głos wokalistki łamie się, zdaje się śpiewać na kolanach. Czyste powietrze rozrzedziło nieco smród kału. Podwijam rękawy. Z trudem naciągam rękawiczki, są zbyt małe. Na podłodze rozkładam trzy kąpielowe ręczniki, rozbieram Ilonę z jej brudnej, jedwabnej koszuli nocnej, kładę ciało na ręcznikach i przykrywam kocem, wiem, że nie chciałaby być obnażona w takim stanie. Mierzi mnie dotykanie jej przez gumę. Brzydzę się tego, że się brzydzę. Nie zrywam poszwy z kołdry, poduszki też zostawiam w poszewkach, wszystko to wraz z prześcieradłem i jedwabną koszulą nocną wpycham do kilku czarnych worów na śmieci. Na materacu, w miejscu, w którym leżała, jest jasnobrązowa plama. Przez kilkanaście, może kilkadziesiąt minut staram się ją wywabić, używając hojnie odplamiacza. Teraz powietrze przesycają również chemiczne wyziewy. Przewracam materac na drugą stronę, ukrywając ostatnie ślady tego, co się stało. W szafie znajduję świeże prześcieradło, przykrywam nim łóżko. Do miski wlewam wodę i żel o zapachu gruszek. Czuję, jak trzęsą mi się dłonie, nie chcę na nie patrzeć, nie chcę widzieć ich żałosnego drżenia. Przestaję słyszeć muzykę, koncentruję się na Ilonie, nie na sobie, nie na tym, co czuję. Odkrywam jej ciało, ściągam perukę, zaczynam ją myć, zmieniam wodę i znowu myję za pomocą mokrej gąbki i papierowych ręczników, których zużywam całą stertę. Znowu zmieniam wodę i znowu, i jeszcze. Pokój powoli zaczyna pachnieć dojrzałymi gruszkami. Zdejmuję rękawiczki i ostatni raz zmieniam wodę. Wolno przejeżdżam gąbką po jej szczupłym, chłodnym, sztywnym ciele. Po jej twarzy, powiekach, ustach, ramionach, dłoniach, obojczyku, pozbawionym piersi płaskim torsie, wystających żebrach, zapadłym brzuchu, udach, stopach. W garderobie szukam czegoś, w co chciałaby być ubrana. Wybieram długą granatową suknię, która ukryje jej wychudzenie, z szuflady wyjmuję komplet pięknej, koronkowej, wyglądającej na nieużywaną bielizny, stanik ma wkładki imitujące piersi. Ubieram ją powoli, ostrożnie operując jej sztywnym ciałem. Najpierw majtki, potem cieniutkie rajstopy, stanik, suknia. Kładę ją na świeżo zasłanym łóżku. Idę do pokoju, w którym sypiała, gdy nie była ze mną. Jest wypełniony aromatem leków i choroby. Otwieram wszystkie okna. Firanki wzdymają się w powiewie. Z małej kolekcji peruk wybieram tę, w której, moim zdaniem, najbardziej jest jej do twarzy. Toaletka jest zastawiona kosmetykami. Nie do końca wiedząc, co robię, znajduję wśród
nich delikatny róż, spośród kilkunastu odcieni pomadek wybieram tę o lekko morelowym kolorze. Spryskuję ją odrobiną jej ulubionych perfum. Na bezwłosą głowę wkładam perukę w kolorze blond, trochę pomadki na sine usta, róż na blade policzki. Wygląda zdrowiej. Żywiej. Dzwonię do jej opiekunki. Słyszę, jak płacze. Mówi, że przyjedzie za kilkanaście minut. Staję w oknie, patrząc na zalany słońcem ogród. Jest soczyście zielony, konary jednego z drzew dotykają ziemi, uginając się od ciężaru jabłek. Idę do holu, po raz ostatni chcę spojrzeć na jej kolekcję obrazów, szczególnie na ten jeden, który przyciągał mnie od pierwszego spojrzenia. Nie znam jego tytułu ani autora, żałuję, że nigdy jej o to nie spytałem. Wracam do sypialni, słyszę zgrzyt klucza w zamku. Uśmiecham się do niej ostatni raz. Do pokoju wchodzi pani Lucyna. Powieki ma zapuchnięte, nos czerwony. Przez moment chyba oczekuje, że z nią zostanę. Mówię „do widzenia” i wychodzę. Idę do domu piechotą, dotarcie na miejsce zajmuje mi trzy godziny. Zapach, który mnie obudził, nawiedza mnie raz po raz. Biorę prysznic, nie wiem, co robić. Czytam, lecz nie mogę wyjść poza dwa zdania; czytam je na okrągło. – Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać. Przechodzi przeze mnie cały szereg nieznanych mi odczuć i uczuć, dotąd anonimowych, nierozpoznawalnych – wciąż zresztą niedookreślonych. Czuję się jak zawieszony. Zasypiam i budzę się następnego dnia. Wczoraj wieczorem miałem umówione spotkanie, nie odwołałem go, zwyczajnie się nie stawiłem. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. W telefonie seria wiadomości od niezadowolonej klientki. Oddzwaniam, staram się ją ugłaskać. Na wieczór też mam już umówione spotkanie, chętnie bym je odwołał, lecz jednocześnie z całych sił nie chcę być sam. Wiem, że dziś nie zasnę. Wieczór przychodzi niespodziewanie szybko. Zaczynam się szykować, staram się wypełnić głowę Pauliną, klientką, która wynajęła mnie na dzisiejszą noc. Na szczęście jest jedną z tych, co chcą ode mnie tylko seksu w czystej postaci. Nie wiem, jak bym sobie dzisiaj poradził z klientką oczekującą czegoś więcej. Przybywamy pod hotel niemal w tym samym czasie. Włosy ma rozpuszczone, loki podskakują sprężyście w rytm jej pewnych kroków. Usta pomalowała zmatowioną
wiśniową pomadką, oczy podkreśliła głębokim odcieniem czerni. W palcach wypalony do połowy papieros. Zaciąga się ostatnie dwa razy i ruszamy z miejsca. Przechodzimy przez hol, którego wykończenie jest plastikowe i tanie, choć sam hotel aspiruje do miana luksusowego. W drodze do pokoju przez jakieś cztery minuty prowadzimy pozbawioną sensu rozmowę. Ona przez te cztery minuty stara się udawać, że nie przyjechała tu w jednym tylko celu. Ja przez te minuty udaję, że jej wierzę. Włączam autopilota. Wszystko robię automatycznie. Automatycznie całuję jej smakujące tytoniem usta, nieprzyjemny smak nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. Automatycznie dotykam jej piersi, tak samo pozbywam się spodni. Ona niecierpliwie rozrywa moją koszulę, guziki pryskają na wszystkie strony. Rozbieram ją, nawet tego nie zauważając. Nie widzę jej nagości, nie czuję wilgotnego podniecenia. Nie zwracam uwagi na szczegóły, które byłyby ważne, gdyby nie było wczoraj. Wchodzę w nią bezwiednie, mechanicznie pocieram jej łechtaczkę. Z trudem utrzymuję erekcję. Czuję jej zęby wbijające się w moje ramię, paznokcie orzące mi skórę pleców, ale pozostaję na to obojętny. Jej orgazm nic dla mnie nie znaczy, zdawkowo doprowadzam ją do kolejnego, podczas którego udaję swój. Ze snu wyrywa mnie przemożne parcie na pęcherz. Na wyświetlaczu kilka minut po siódmej. Paulina nadal śpi, leży na mnie, kolanem uciskając mi brzuch, a przy okazji nieszczęsny pęcherz, doprowadzając moją potrzebę oddania moczu do granic wytrzymałości. Jej długie włosy wchodzą mi do nosa, do uszu, łaskoczą niemiłosiernie. Nie wiem, jak to możliwe, że nie czułem tego łaskotania przez sen. Nie chcąc jej obudzić, delikatnie staram się zepchnąć ją z siebie. Ledwie dopadam łazienki i muszli. Mokry dźwięk. Rozładowanie. Bezbrzeżna ulga. Taka prosta, trywialna czynność, a tyle rozkoszy. I nagle sobie przypominam; nie wiem, jak mogłem na tych kilka chwil zapomnieć. Wspomnienie chwieje mną, opieram się o umywalkę, spokojnie, spokojnie, głęboki wdech. Zmuszam się, by wrócić do rzeczywistości. Myję dłonie. Spoglądam na swoje nagie odbicie. Wyglądam, jakbym wyszedł z bitwy, i tak się też czuję. Klatkę piersiową mam podrapaną, plecy są w jeszcze gorszym stanie.
Wspaniale. Po prostu wspaniale. Jeszcze nie wiem nic o dzisiejszej klientce, ale na pewno nie będzie zachwycona, otrzymując towar z widocznym defektem, uszkodzony i ponadgryzany. Szlag by trafił. Ilona tylko raz widziała mnie z wyraźnymi śladami pozostawionymi przez klientkę i pamiętam, że nie podobał się jej ten widok. Paulina nie zapłaciła mi za całą noc, zasnąłem nieoczekiwanie, ścięty wyczerpaniem. Szybko wchodzę pod prysznic. Kiedy ciepła woda uderza w moją podrapaną skórę, czuję nieprzyjemne pieczenie przechodzące w jeszcze mniej przyjemne szczypanie podczas namydlania. Cztery minuty później zaczynam zbierać ciuchy. Koszula jest udekorowana licznymi wiśniowymi stemplami w kształcie poprawionych chirurgicznie ust. Podnoszę ją, wkładam, moje palce nie znajdują guzików, rozglądam się i widzę je rozsiane po podłodze. Wspaniale. Na szczęście marynarka nie poniosła uszczerbku. Te kilka razy, gdy wymykałem się z hotelu w zdewastowanych ciuchach (raz nawet boso), należały do najbardziej żenujących momentów mojego życia. Nie budzę śpiącej nadal w poprzek łóżka kobiety, wiem, że nie oczekuje ode mnie pożegnania. Zamawiam taksówkę i jadę do domu. * Znowu biorę prysznic, tym razem długi, parzący, nie żałując wody. Mam umówione spotkanie, a raczej wizytę, którą chcę odwlec, której się boję. Szoruję skórę do czerwoności, muszę być bardziej niż czysty. Myśli o spustoszonym, nieżywym ciele zostają wyparte przez inne. Co trzy miesiące stawiam czoło jednemu z moich demonów, którym jest moje zdrowie. Co trzy miesiące odpowiadam na szereg intymnych pytań, na które nie chcę udzielać odpowiedzi. Co trzy miesiące oddaję do przeanalizowania próbki płynów produkowanych przez mój organizm. Co trzy miesiące pozwalam na szperanie w moim ciele, dotykanie mnie w miejscach, gdzie nikt zwykle nie zagląda. Wychodzę z domu o dziewiątej trzydzieści, do kliniki docieram dwadzieścia minut
później. W poczekalni niewiele osób, przybyłych tu prawdopodobnie w tym samym celu co ja, więc lekko zdenerwowanych, z oczami nerwowo biegającymi po zielonkawym linoleum i białych ścianach. Kieruję się do recepcji. Starsza pani wita mnie szerokim uśmiechem na pomarszczonej twarzy, dzwoni gdzieś, pielęgniarz pojawia się minutę później. Prowadzi mnie do gabinetu, mówi, żebym się rozebrał za parawanem i włożył jeden z tych jednorazowych, seledynowych fartuchów. Fartuch jest półprzezroczysty, obszerny, lecz zbyt krótki. Czuję się nagi, ale uczucie to nie ma nic wspólnego z tym, w co jestem ubrany. Nie. Za chwilę nastąpi ciąg pytań, które znam na pamięć, obejmujących historię mojego zdrowia, nawyki higieniczno-sanitarne i – rzecz jasna – życie seksualne. Odpowiedzi na ostatnią część ankiety poniżają mnie tak, że bardziej nie można. Tym razem lekarzem jest kobieta, będzie to nasz pierwszy raz, nigdy wcześniej jej nie widziałem. Jest lekko po czterdziestce, włosy ufarbowane na kasztanowy kolor, lekkie odrosty, okulary w drucianych czarnych oprawkach, w uszach malutkie złote kolczyki, mające chyba kształt muszelek. Dłonie smukłe o długich palcach i krótkich paznokciach, złota obrączka. Włosy opadają mi na twarz, dając iluzję zasłony. Dłonie, spoczywające na osłoniętych papierowym materiałem kolanach, pocą się. W miarę zadawania pytań głowa zaczyna mi opadać, wzrok zjeżdża ku dołowi i wlepia się w podłogę. Chociaż nie patrzę na lekarkę, wiem, że niemal wszystkie odpowiedzi wprawiły ją w co najmniej lekkie zdumienie, wiem, że czasami podnosi oczy, by na mnie spojrzeć, by się upewnić. Lekarze zwykle są profesjonalni, nie komentują, zwykle jest w nich ten zawodowy brak zdziwienia, jednak czasami trafiają się tacy, którzy nie są w stanie ukryć konsternacji. Ona nie potrafi jej ukryć, wyraźnie słyszę w wypowiadanych przez nią słowach zdumienie. Widocznie nie wyglądam na kurwę. Czuję się nagi, pocę się. Odpowiedzi zostają zaznaczone i zapisane, ciśnienie i temperatura zmierzone, serce i płuca osłuchane. Lateksowe rękawiczki założone. Następnie, siedząc na brzegu pokrytego białą dermą stołu do badań, zostaję dokładnie „obejrzany”. Najpierw malutką latarką świeci mi w oczy, uszy i gardło, potem wacikami na patyczkach pobiera wymazy z języka, wnętrza policzków i gardła – sięga tak głęboko, że aż się krztuszę. Lateksowe rękawiczki zostają zdjęte, towarzyszy temu ten charakterystyczny dźwięk, ni to plask, ni to klaśnięcie, chwilę potem zostają
założone nowe, badanie posuwa się powoli ku dołowi, zatrzymując się dłużej w okolicach węzłów chłonnych, brzucha… nie komentuje śladów zostawionych przez paznokcie Pauliny, choć jej brwi chyba się lekko uniosły w niekontrolowanym wyrazie zdziwienia. Dotyk jej obleczonych rękawiczkami dłoni jest chłodny, bezosobowy. Przez cały czas opisuje, co robi i do jakich wniosków dochodzi, zadaje pytania. Jedno ze zdań, które zawsze mnie bawi, to to mówiące, że nie widać śladów Pthirus pubis, czyli wszy łonowej, zwanej też mendoweszką. Pyta, czy badam jądra regularnie, odpowiadam, że tak, moja odpowiedź wyraźnie ją zadowala, oświadcza, że niewielu mężczyzn to robi, bo nawet nie dopuszczają do siebie myśli o chorobie jąder. Nie będę dalej ciągnął tego tematu. Po jakimś czasie słyszę kolejny plask, rękawiczki znowu zostają wymienione na nowe, krew pobrana. Rękawiczki zdjęte. Koniec badania. Zeskakuję z łóżka, idę za parawan, zdejmuję seledynowy fartuch, ubieram się. Lekarka mówi, że na pierwszy rzut oka jestem zdrowy jak koń. Na analizę krwi trzeba nieco poczekać. Żegna mnie słowem „powodzenia”. Staram się uprawiać bezpieczny seks. Mam wystarczająco dużo stałych klientek, dlatego nie muszę sprzedawać się nowym, nieznanym, niepoleconym czy z wątpliwą przeszłością. Mimo to nie mogę być pewny, z kim, oprócz mnie, sypiają moje klientki, z kim sypiają ich mężowie czy partnerzy. Nowe klientki, rzecz jasna, zdarzają się, ale są to raczej pojedyncze przypadki, odstępstwa od reguły, zresztą spotkanie z nową klientką zwykle mnie rozstraja, staram się tego unikać. Oczekiwanie na wyniki badań jest torturą. Wracam do domu, biorę kolejny prysznic. Podejrzewam, że nawet gdy ktoś nie prowadzi życia tak rozwiązłego jak ja, to i tak lekko się denerwuje, czekając na wyniki. Myśli przerywa mi telefon. Dzwoni klientka, ustalamy szczegóły. Kiedy kilka godzin później wracam do kliniki, dłonie znowu mam spocone, serce wali, jakbym przebiegł maraton. Wszystkie są negatywne. Oddycham z ulgą, ciężar spada mi z ramion. Jestem czysty. Bez skazy. Lekki. Rzecz jasna istnieje możliwość, że zaraziłem się czymś w okresie okienka serologicznego i coś się teraz we mnie wykluwa, ale nie pozwalam, by ten mały detal popsuł mój nagle beztroski humor.
Wśród klientek mam takie, które żądają przedstawienia im aktualnych zaświadczeń dowodzących braku chorób, lecz tak naprawdę nie dla nich się badam. Badam się dla siebie. Dla spokoju wewnętrznego. Myślę, że nawet gdyby wyniki okazały się pozytywne, gdyby powiedziano mi, że jestem nosicielem, to wówczas też odczułbym spokój, tyle że innego rodzaju. Bo owa informacja oznaczałaby koniec takiego życia, jakie prowadzę teraz. Moje lekkie uniesienie nie trwa długo. Myśli o niej powracają. Przez moment znowu zastanawiam się, czy jednak nie powinienem zadzwonić i wymigać się od dzisiejszego spotkania, bo wiem, że będę do niczego. Jednak klientką jest Sylwia i spotkanie ma trwać cały weekend, więc o odwołaniu raczej nie może być mowy. Nie wiem, jak długo chodzę bez celu. W kiosku, jakby to był mój nawyk, kupuję paczkę czerwonych marlboro i zapałki. Zapalam pierwszego papierosa w życiu. Zaciągam się, koncentruję na tłumieniu kaszlu. Jakaś kobieta staje obok mnie, też zapala, zaczyna coś mówić, dopiero po chwili dociera do mnie, że jej słowa skierowane są do mnie. Rzuca mi uśmiech i nadal mówi, ja nadal jej nie słyszę. W normalnych okolicznościach wyobrażałbym sobie, jak wygląda bez ubrania. Dzisiaj nie rozbieram jej wzrokiem. Gaszę ledwo napoczętego papierosa, sprawdzam godzinę na zegarku, mamroczę coś, że niemożliwe, jak jest już późno i odchodzę, kiwając jej głową na pożegnanie. Nieoczekiwanie stwierdzam, iż jestem w Almie, wrzucam do koszyka kilka artykułów spożywczych. Dziewczyna siedząca przy kasie uśmiecha się szeroko, pokazując zgryz pełen korekcyjnego rusztowania. Odwzajemniam uśmiech. Pochłonięty kłębiącymi się w głowie myślami nagle staję przed drzwiami mojego mieszkania. W przedpokoju zrzucam buty, wieszam kurtkę, w łazience myję dłonie, w kuchni wyjmuję z reklamówki zakupy. Dziwię się temu, co kupiłem, wszystko wkładam do lodówki. Do kosza na śmieci ciskam paczkę papierosów. Dzwoni telefon. To Sylwia, zmienia miejsce spotkania, uprzedza mnie, że to impreza, na której będzie sporo jej znajomych. Na kartce papieru zapisuję, gdzie mam się stawić. Przez jakieś dwie minuty wciąż mówi, słucham i nawet coś odpowiadam. Jeszcze tylko trzy godziny i wyjdę z domu. Potrzebny mi plan. Dzisiaj chyba jeszcze nic nie jadłem. Robię sobie coś do jedzenia. Chleb, plaster kurczaka, kawałek brie, dżem z papryczek chili. Jem. Zachłannie, choć nie rejestruję smaku, zupełnie nie zauważyłem, że byłem głodny.
W głowie Sylwia, Sylwia, Sylwia, czas być profesjonalnym, zacząć myśleć o tym, co będzie. O tej, w której dziś będę. Sylwia o nieco lisiej twarzy przekroczyła pięćdziesiątkę, jest zamężna, ma piękne smukłe dłonie, zresztą cała jest smukła, piwne oczy, włosy do ramion ufarbowane na kolor tak jaskraworudy, że prawie czerwony. Jest inteligentna, ma żywy umysł. Od trzech lat spotykamy się regularnie, jednak niezbyt często. Dotychczas widywaliśmy się w cztery oczy, po kryjomu, w tajemnicy. Zazwyczaj w Marriotcie. Dzisiaj po raz pierwszy otrę się o jej prawdziwe życie, o jej znajomych. Pakuję się, trzy koszule, trzy podkoszulki, spory zapas prezerwatyw, szczoteczka do zębów, antyperspirant, żel pod prysznic. Tyle wystarczy. Na miejsce docieram, kiedy wieczór powoli przechodzi w noc. Dom jest duży, pomalowany na trudny do określenia w mroku kolor. Na podjeździe przed budynkiem zaparkowanych jest jakieś dwanaście samochodów, wszystkie z wysokiej półki. Aston martin vanquish, trzy maksimum roczne mercedesy, bentley… hmm, towarzystwo zapowiada się doborowe, chociaż nie, doborowe nie jest odpowiednim określeniem. Towarzystwo zapowiada się wypasione. Parkuję swój motor między samochodami. Zdejmuję kask i od razu słyszę muzykę, rozpoznaję True blue Madonny, nie słyszałem tej piosenki od lat. Szybko przeskakuję kilka stopni prowadzących do drzwi frontowych. Naciskam dzwonek. Drzwi otwiera bardzo młoda, bardzo wiotka blondynka o uśmiechu jak z hollywoodzkiego filmu. – Jestem gościem Sylwii – mówię niezbyt pewnym głosem, poprawiając jednocześnie zmierzwione przez kask włosy. – Adam? Proszę, właź śmiało. Sylwia czeka na ciebie. Madonna śpiewa zbyt głośno. W holu lekko chwiejnym krokiem mija mnie kilka osób z kolorowymi drinkami w dłoniach. Odnajduję Sylwię w kuchni, rozmawia z dwoma mężczyznami, żywo przy tym gestykulując. Zawsze gdy mówi, robi to przede wszystkim rękoma. Zauważa mnie i przerywa rozmowę. Jej dłonie raptownie się uspokajają. Rozciąga w uśmiechu zbyt czerwono umalowane wargi, nie jest jedną z tych nielicznych kobiet, które z czerwoną pomadką wyglądają klasycznie, u niej wygląda to wulgarnie i tanio. Bierze mnie pod rękę i stopniowo przedstawia wszystkim dookoła. Na początku staram
się zapamiętać kolejne imiona, ale szybko daję sobie spokój. Większość gości, mimo dość wczesnej pory, już wyraźnie przyswoiła sobie sporo alkoholu czy czego tam jeszcze. Oceniam wiek mężczyzn na mniej więcej czterdziestkę, wydaje mi się, że jestem najmłodszy. Różnice wiekowe między kobietami są większe, widzę kilka nastolatek, kilka trzydziestek i kilka rówieśniczek Sylwii. Nadal nie mam pojęcia, jaką właściwie będę odgrywał tu rolę. To jasne, że będę musiał zaspokoić wszystkie potrzeby Sylwii, brak mi jednak danych, jak tym potrzebom jest dzisiaj na imię. Niejednokrotnie jestem wynajmowany jako towarzysz, u którego ramienia ta czy inna klientka pokazuje się znajomym, lecz w takich okolicznościach zwykle z góry znam scenariusz. Lubię wiedzieć, co mnie czeka, jakie są wobec mnie żądania czy oczekiwania. W głowie cały czas snują mi się myśli o tamtej, staram się je zapić. Pierwsza pięćdziesiątka, druga, czwarta. Lepiej, już lepiej, coraz mniej pamiętam. Alkohol zresztą spływa w dużych ilościach, imprezowicze tańczą, śmieją się, luz i ubaw, czasem na wyrost. Szczeniary udają DJ-ki, mężczyźni udają, że im się podoba. Kilka koleżanek Sylwii obserwuje mnie bez najmniejszego skrępowania, dosłownie liżą mnie wzrokiem. Takie spojrzenia powinny nadymać moje ego, a tymczasem topią moją pewność siebie. Czuję się jak wystawiony na licytację, lecz staram się nie dać tego po sobie poznać. Piję, lecz wiem, gdzie są moje granice i wiem, że za niedługi czas Sylwia będzie spodziewała się wysokiej jakości dostarczanych przeze mnie usług. Postaram się dać jej wszystko, co mam, choć owo wszystko to dzisiaj raczej niewiele. Gdzieś godzinę przed północą światła zostają przyciemnione, muzyka przybiera słodsze brzmienia, goście zaczynają dobierać się w małe grupy. Co nie znaczy, że jest to swingerska impreza, raczej spotkanie ludzi dość swobodnych seksualnie, jednak nie na tyle, by pieprzyć się z każdym i na oczach innych. Tylko cztery młode dziewczyny, jestem niemal pewny, że jedna z nich przedstawiła mi się jako „Klaudynka”, zachowują się w bardziej ostentacyjny i wyzywający sposób. Nie zamierzają się tonować ani trochę, ich śmiech jest zbyt głośny, nachalny, mający zwracać uwagę, choć mnie rani uszy. Są irytujące, lecz nie mogę zaprzeczyć, że każda z nich wygląda cholernie dobrze. Z zamyślenia wyrywa mnie głos Sylwii. – Zupełnie zapomniałam ci kogoś przedstawić. – Odwracam się, by spojrzeć na mężczyznę, którego widziałem wcześniej, gdy zajęty był zabawianiem jednej z czterech
nastolatek. – Adamie, oto mój mąż Jakub. – Mąż? – Tego się nie spodziewałem, jestem zaskoczony i pewny, że to zaskoczenie wyraźnie widać na mojej twarzy. – Tak, mąż, opowiadałam ci o nim niejednokrotnie. – Rzeczywiście opowiadała, a raczej narzekała na jego impotencję, spowodowaną nieustannym stresem i zbyt dużą odpowiedzialnością w pracy. Tutaj nie wygląda na impotenta, gość jest przystojny, dobrze zbudowany, o czarnych jak węgiel włosach wyglądający na wyjątkowo pewnego siebie. – Miło cię poznać, Adamie. Przepraszam, zaraz wracam, natura wzywa, to przez piwo – rzuca i odchodzi szybkim, zdecydowanym krokiem. – Sylwia, co ja tu robię, co robi tu twój mąż? – Och, Jakub znalazł sobie maturzystkę. – Sylwia wskazuje oczami dziewczynę siedzącą na kolanach właściciela domu, z którą widziałem Jakuba wcześniej. – Ona dba o wszystkie jego potrzeby. Okazuje się, że młode ciało wyleczyło go z seksualnych problemów. Ja wiem o niej, on wie o tobie. Wszyscy są szczęśliwi. Chodź, wymknijmy się. Wchodzimy na pierwsze piętro. Przed nami rozciąga się biegnący przez całą długość piętra kilkunastometrowy hol z drzwiami po obu jego stronach, nikogo nie widać, lecz jęki i stłumione okrzyki docierają niemal zza każdych z nich. – To nasz pokój – mówi, podchodząc do ostatnich drzwi po prawej. Otwiera je i szybko za nami zamyka. – Nie zapalaj światła. Jej dłoń ląduje na moim kroczu, pociera je. – Myślałem, że lubisz patrzeć, jak w ciebie wchodzę… – Nie dzisiaj – odpowiada, zamykając mi usta swoimi. Panuje opinia, że dziewczyny, które zawodowo zajmują się tym co ja, zwykle nie całują klientów w usta, ja osobiście nie mam tego typu oporów, co nie oznacza, że spełniam każdą zachciankę, nawet ja mam swoje granice, ale teraz nie o tym. Sylwia lubi, gdy jestem agresywny, szkoda jej czasu na gry wstępne, czułe pieszczoty i zbędne obłapki. A skoro wiem, czego chce, szybko jej to daję. Chwytam ją za włosy i zmuszam, by uklęknęła przede mną, choć tak naprawdę nie ma potrzeby jej do niczego zmuszać. Nie tracąc ani chwili, rozpina mi rozporek, chyba jest zaskoczona tym, że nie jestem twardy. Zresztą może nie. Okrąża wolno językiem moją żołądź, raz, drugi, mija pięć sekund i rosnę w jej ciepłych
ustach. Przez moment obawiam się, że podniecenie nie przyjdzie, że ją zawiodę, ale niepotrzebnie. Kolejne kilka sekund i całe moje czucie zaczyna przesuwać się w okolice krocza, po minucie wbijam się w nią do samego gardła. Na początku naszej znajomości nie była w stanie połknąć mnie nawet do połowy, dziś jest profesjonalistką, wślizguję się w nią gładko. Jest dobra w tym, co robi, jej język przesuwa się po obwodzie, wzdłuż i wahadłowo, usta ma miękkie i wilgotne, od czasu do czasu mruczy i wibracje tym spowodowane są bardziej niż przyjemne. Nie śpieszy się, nie odwala normy, ale jak zwykle wydaje się tym delektować. Jej palce bawią się moimi jądrami, potem drapią pośladki. Moje oczy powoli przyzwyczajają się do ciemności, coraz wyraźniej widzę jej cień. – Wystarczy – mówię po jakichś pięciu minutach, podciągając ją do góry i popychając w stronę łóżka. – Na czworaka. Skwapliwie wykonuje rozkaz. W kieszeni spodni znajduję pakiecik z niezbędnym atrybutem w mojej pracy. Klękam tuż za nią, zadzieram jej sukienkę, opuszczam majtki i sprawdzam, czy jest wystarczająco wilgotna, wkładając w nią palec, potem dwa i trzy. Nie jest wilgotna, jest wręcz ociekająca. Zakładam kondom. Wbijam się w nią gwałtownie, jednym pchnięciem, do samego końca. Ktoś otwiera drzwi, światło na moment zalewa pokój, nim jednak zdołałem odwrócić głowę, znów spowija nas mrok. Ktokolwiek to był, najwyraźniej zobaczył naszą akcję i szybko się wycofał. Ja zaś, jako że wiem, co lubi, zaczynam bez zwłoki ją rżnąć, bo tylko tak można określić to, co dzieje się między nami. Nie ma w tym uczucia, finezji, wyrafinowania, tylko ostre, mocne, szybkie rżnięcie. Nie wiem dokładnie, ile to trwa, dziesięć, może piętnaście minut, wiem, że w tym czasie dochodzi dwa razy. Gdy cichnie po drugim orgazmie, dociera do mnie, że coś jest nie tak, kilka sekund później już wyraźnie słyszę przyśpieszony oddech trzeciej osoby w pokoju. Moje oczy zdążyły przyzwyczaić się do mroku, bez większego problemu rozróżniają niewyraźne kształty. Zaczynam wzrokiem przeszukiwać pokój. Oparty pod ścianą, ze spodniami spuszczonymi do kolan, z penisem w dłoni, stoi mężczyzna. Kiedy dostrzega, że go zauważyłem, nieśpiesznie podchodzi do nas i widzę, że to Jakub, mąż kobiety, która klęczy pode mną, w której jestem. Wychodzę z niej, ona obraca się
i siada na skraju łóżka. Jest zbyt ciemno, bym zobaczył wyraz jej twarzy. On łapie Sylwię za kark, lecz nie agresywnie, tylko z niekontrolowanym pożądaniem. Nie mówi ani słowa, ale zwyczajnie, jakby była to najbardziej naturalna rzecz w świecie, zaczyna ją całować, pocałunek nie trwa długo, po chwili odrywa się od niej, prostuje i wchodzi w jej usta. Jestem pewny, że to z góry ułożony plan, irytuje mnie, że nie zostałem o nim poinformowany. Zwyczajnie lubię wiedzieć, co mnie czeka, mieć kontrolę, być przygotowanym na wszelkie ewentualności. Niewiele myśląc, bez zbędnych słów popycham ją na plecy. Jakub klęka tuż przy jej głowie, widzę język przesuwający się po jego jądrach. Kładę nogi Sylwii na moich ramionach i wpycham się w nią ponownie. Nie patrzę na niego, ale wiem, że jego oczy wpatrują się w miejsce, gdzie jestem połączony z jego kobietą. Łóżko buja się i cicho poskrzypuje. Widziałem to już niejednokrotnie. Wchodzi w nią i jest mu dobrze, ale tak naprawdę to widok innego mężczyzny między nogami jego żony go podnieca. I ja sam muszę przyznać, że jego oczy na moim ciele, na moim penisie penetrującym jego partnerkę rozgrzewają mnie bardziej, niż powinny. Czuję, że sperma zaczyna we mnie wzbierać, ciśnienie wzrasta i wzrasta. Zbliżam się ku końcowi, mogę się jeszcze powstrzymać, mogę przedłużyć tę chwilę, ale nie chcę. Wiem, co ona lubi. Trzy, dwa, jeden. Wyskakuję z niej, jednym ruchem zrywam prezerwatywę i tryskam na jej brzuch i piersi, kilka kropel sięga aż ramienia Jakuba. Nie widzę tego, ale wiem, że tak się stało, bo ociera je dłonią i patrząc na mnie, zlizuje z palców moje nasienie. Wychodzi z jej ust i zaczyna dokładnie czyścić jej ciało. Językiem. Chcę, by było jasne, że to nie Jakub mnie podnieca, lecz sytuacja. Scenariusz, który się tu odgrywa; niewiele ma to wspólnego z płcią. Jasne, mając naście lat, po pijanemu, na imprezie miałem drobny nazwijmy to incydent z jednym czy dwoma chłopakami, jednak były to czasy, gdy fiut stawał mi kilka razy na godzinę i po ciemku było mi zupełnie obojętne, w co się pcham. Był to czysto zwierzęcy popęd zaspokojenia chuci. I dziś nadal niejednokrotnie jestem uczestnikiem sytuacji, w których inni mężczyźni stanowią integralną część aktu, nigdy jednak nie pozwoliłem mężczyźnie wejść we mnie. Choć niejeden prosił.
Jakub przesuwa się między uda Sylwii, widok ich ciemnych sylwetek podnieca mnie, nie mogę zaprzeczyć. Podniecają mnie ich jęki, sprośne słowa. Podnieca duszność, która narasta w pokoju. Niebawem znów jestem sztywny i gotowy do boju. Podchodzę do Sylwii i dosłownie zaczynam gwałcić jej usta i gardło. Jakub jeszcze nie doszedł, lecz słyszę, że zbliża się do swojego finału, jego spocone uda klaszczą, uderzając w jej pośladki. Łóżko podryguje wraz z nami, drewniane nogi głośno szurają o podłogę. Jakub dochodzi w ciągu minuty, wydając z siebie zwierzęcy krzyk. Mija kolejna minuta i materac zaczyna uginać się pod jego ciężarem. Przesuwa się w moim kierunku. Zachowuje się, jakby był na orgazmicznym haju. Najpierw jego dotyk jest lekki, wręcz nieśmiały, nie widząc jednak negatywnej reakcji z mojej strony, zaczyna poruszać się z wyraźnie wyznaczonym celem. Zwalniam tempo. Czuję jego dłonie, jego usta zaczynające błądzić przy ustach żony. Wiem, czego chce, wiem, że chce mnie posmakować. Wolno opuszczam usta Sylwii i po chwili czuję na sobie dwa języki. Zamykam oczy i przez moment nie wiem, w czyich ustach jestem. Krztusi się. Sądzę, że mój członek jest jednym z niewielu, jeśli nie pierwszym w jego ustach. Trzyma mnie tylko przez chwilę, myślę, że w końcu dochodzi do niego, co robi, bo nagle wypuszcza mnie spomiędzy warg, jakby się sparzył. Sylwia nie traci czasu i połyka mnie do samego końca. Z ruchów jej ciała wiem, że zaspokaja się palcami. Ma trudności z łapaniem powietrza, na penisie czuję drganie mięśni jej gardła. Wyślizguję się powoli, na podłodze odnajduję spodnie, a w ich kieszeni kolejny kondom. Moment później znowu jestem w niej od tyłu. Wiem, że Jakub leży tuż na skraju łóżka, przyglądając się, ale nie zwracam na niego uwagi, to wszak ona jest moją klientką. Moje palce tańczą wokół jej łechtaczki, gdy uciskam ten wrażliwy supełek nerwów, wydaje z siebie wysoki jęk. Masując łechtaczkę, czekam na jej orgazm. Dochodzi z głową zagrzebaną w pościeli. Jeszcze kilka pchnięć i ja też kończę. Leżymy, ona pomiędzy nami. Nikt się nie odzywa, słychać tylko nasze oddechy, z chwili na chwilę coraz spokojniejsze. W końcu zasypiają. Wstaję, gdy słyszę lekkie pochrapywanie, wkładam dżinsy i idę się umyć. W holu mijam dwie osoby, udajemy, że się nie widzimy. Bez trudu znajduję wolną łazienkę, szybki prysznic, nie mogę znaleźć czystego ręcznika, wycieram się cudzym, lekko wilgotnym. Wracam do pokoju.
Dzień następny. * Budzę się wcześnie. Nie lubię spać w cudzym łóżku. Z tego powodu właśnie staram się pracować głównie na godziny. Wiem, iż dzisiejszy dzień wypełniony będzie niezręcznością i udawaniem, że poprzedniego wieczoru nic nie było, że nic się nie stało. Za to wieczór ograbi świat nie tylko z kolorów, ale i z resztek przyzwoitości. Nie szkodzi – w alkoholu natomiast rozpuszczą się wszystkie zahamowania, uprzedzenia i bariery. Nie mówię, rzecz jasna, o sobie. Mnie światło dnia zupełnie nie przeszkadza, nie czyni mnie świętszą wersją siebie. Zresztą według skali wyuzdania nie robiliśmy niczego niezwykłego, ale wiem, że Jakub będzie miał w tej kwestii inne zdanie. Leżę z zamkniętymi oczami i udaję, że śpię, by swoją rażącą obecnością nie wprawić przypadkiem innych w zakłopotanie. Ależ ze mnie subtelny gość. Główną emocją, która mnie teraz wypełnia, jest złość spychająca na dalszy plan uczucia, jakie ożyły we mnie z chwilą śmierci Ilony. Mam ochotę zwyczajnie ubrać się i wyjść. Jednak nawet w moich oczach zachowanie takie byłoby ostentacyjnie melodramatyczne. Zresztą pora na to była minionej nocy, nie teraz, gdy jest już po wszystkim. Najgorszymi okolicznościami, w jakich kurwa – obojętnie męska czy żeńska – może się znaleźć, są sytuacje, kiedy zostaje pozbawiona kontroli, kiedy cała władza przysługuje temu, kto płaci. Sam świadomie nigdy nie zaakceptowałbym sytuacji, która może mnie przerosnąć i pozostawić bezbronnym czy zdanym na łaskę innych. A takie właśnie jest bycie z kobietą aranżującą po kryjomu udział w seksie osób trzecich, których nie znam, o których wiem niewiele lub nic. Jakiś czas temu dostałem maila od chłopaka. Miał spotkanie z klientką i wszystko szło dobrze do czasu zjawienia się w mieszkaniu dwóch mężczyzn. Początkowo tylko patrzyli, ale po kilku minutach przyłączyli się, lecz w inny sposób, niż myślał. Jeden go trzymał, drugi penetrował. Potem się wymienili. Ale nie ma sprawy, bo, jak powszechnie wiadomo, kurwy, zwłaszcza męskiej, nie można zgwałcić. Jestem zły, że pozwoliłem im potraktować się jak statystę, który nie musi znać
scenariusza, lecz robić, co mu każą, być przedmiotem, a nie podmiotem. Gdy podniecenie buzowało mi w żyłach, nie myślałem o tym, teraz jestem zły na mój zanik instynktu samozachowawczego i rozsądku. Nie wiem, czy martwić się, czy cieszyć, że seks nadal może przysłonić mi wszystko. Z pozycji obserwatora można by rzec, że nic się nie stało, moje emocje zaś są histeryczne i niezrozumiałe. A ja jestem cholernie bliski, by zrezygnować z niej jako klientki, co zdarza mi się niezmiernie rzadko. Chociaż może przesadzam. Sam nie wiem, może i na to uczucie złości ma wpływ Ilona, a raczej jej brak. Zaraz po tym jak zegar wybija dziesiątą, słyszę, że Jakub wstaje. – O Jezu, o Jezu, o Jezu… – mamrocze pod nosem, ubierając się szybko. Spod przymrużonych powiek widzę jego nerwowe ruchy i rozbiegany wzrok. Jest zupełnie inny niż wczoraj. Z chwilą gdy drzwi zamykają się za nim, Sylwia odwraca się w moją stronę. – Miałeś kolorowe sny? – pyta pełnym zadowolenia głosem. Jestem przekonany, że wszystko było ukartowane, ale chcę, by sama się przyznała. – Sylwia, powiedz mi, zaplanowałaś to wszystko? Uśmiecha się lekko, nawet nie ma zamiaru udawać niewiniątka. – Wczoraj nie narzekałeś na taki obrót wydarzeń. – Nie narzekać nie znaczy być zadowolonym. – Wiesz dobrze, że zawsze chciałam zrobić to z kilkoma mężczyznami naraz, a ja wiem, że sam wielokrotnie byłeś w podobnych układach, więc w czym problem? – Nie w tym, że dołączył do nas twój mąż, takich ochotników mogłoby być znacznie więcej. Problemem jest to, że wzięłaś mnie z zaskoczenia, następnym razem chciałbym wiedzieć, na co się decyduję, przyjmując od ciebie zlecenie. Fakt, że jestem kurwą, nie znaczy, że podejmę się wszystkiego. Nie będę udawał zadowolonego z postawienia mnie przed faktem dokonanym, bez możliwości wyboru. – O co ci chodzi, o pieniądze? Spoko, ubiegła noc była dla mnie warta o wiele więcej niż normalnie. – Nie w tym rzecz. Naprawdę nie rozumiesz, o czym mówię? Chodzi mi o to, że lubię wiedzieć, co jest grane, co mnie czeka. Mieć kontrolę nad biegiem wydarzeń. – Jestem spokojny i opanowany, choć w środku nadal lekko się gotuję.
– Przepraszam, to się już nie powtórzy – jej głos przepełniony jest skruchą, w której nie ma ani krzty szczerości. Widzę, że nie ma sensu ciągnąć tematu, więc go zmieniam. – Dobrze, powiedz mi zatem, co zaplanowałaś na dzisiejszy wieczór. Na jej twarzy rozlewa się pełen sytości uśmiech. – Widziałeś tę maturzystkę Jakuba? Jak się śliniła na twój widok? – Nie sądzę, by twój mąż chciał się z nią podzielić. Przecież niemal uciekł z tego pokoju. – Jakub ma konferencję w Dubaju, musi złapać samolot za kilka godzin, zniknie stąd w paręnaście minut. I rzeczywiście. Jakub ulotnił się, zamieniając tylko dwa słowa z Sylwią, a mnie unikając jak zarazy. Jednogłośnie zdecydowano, że impreza za dnia zostanie przeniesiona do ogrodu. W głosach gości słyszalne jest skrępowanie, co jakiś czas ktoś oblewa się rumieńcem na widok kogoś innego. Dziwię się, bo myślałem, że są wystarczająco doświadczeni w tego rodzaju rozgrywkach. Staram się zapomnieć o moim wcześniejszym wkurwieniu. Przez większość dnia nie spuszczam oka z młodego tyłka maturzystki Justyny, ona również nie ukrywa, że na mnie patrzy. Obserwacja poprawia mi nieco nastrój, widok jest miły. Nudzę się, jest tu kilka osób, z którymi biorąc pod uwagę, kim są, powinno dać się pogadać, ale nie zdradzają po temu najmniejszej chęci. W końcu nie po to tu przyszły. W środku dnia Sylwia zaczyna stroić fochy, dąsa się, zarzuca mi, że poświęcam jej za mało uwagi. Typowo kobieca konsekwencja. Sama przecież chciała, bym uwiódł tę małą. Drażni mnie jej zachowanie, ale cóż, nasz klient, nasz pan. Szybki, ostry numerek w toalecie łagodzi jej zazdrość. Wieczór się zbliża, zaczynają przybywać nowi goście. Alkohol w ilościach przemysłowych, ziele, wciągane białe kreski zgodnie z moim przewidywaniem tłumią zahamowania, dając pierwszeństwo instynktom i skrywanym pragnieniom. Towarzystwo z każdą minutą coraz wyraźniej ukazuje swą prawdziwą naturę. Jest już ciemno, większość osób nadal siedzi w ogrodzie, ich głosy z chwili na chwilę stają się donośniejsze. Nieskrępowane śmiechy raz po raz przecinają nocne powietrze. Sylwia, której krok jest lekko chwiejny, bierze Justynę na bok i podczas krótkiej wymiany
zdań wskazuje palcem na mnie. Justyna się rozpromienia. Na kilkanaście minut znika mi z oczu, a kiedy znowu ją zauważam, widzę, że się przebrała i teraz jej ciało nie tyle obleka, ile odsłania srebrna, prawie nieistniejąca mini i czarny, odsłaniający wiele top, na przypominających wstążki ramiączkach. Zaczyna tańczyć, porusza się zmysłowo, leniwie, bez krztyny niewinności. Pozornie nie zwraca uwagi na nikogo, lecz widać, że tańczy nie dla siebie, a dla widowni. Patrzę na ten spektakl, myśląc nie o tym, jak kusząco wygląda, tylko o tym, jak w gruncie rzeczy nie cierpię tych podchodów, tańców godowych, udawania. Czasami wydaje mi się, iż minąłem się z powołaniem, że tym prawdziwym było aktorstwo. Gdy po raz kolejny łapię się na tym, że zaczynam liczyć kostki lodu pływające w moim drinku, uznaję, że pora brać się do roboty. Wstaję i udaję się do „naszego” pokoju. Nie muszę nic mówić, Justyna wie, co ma robić, idzie tuż za mną, a chwilę po niej do pokoju wchodzi Sylwia. Zamyka drzwi i zapala światło. Odwraca się w naszą stronę, jest wyraźnie podpita, jednak alkohol dobrze wpływa na jej humor, wydaje się bardzo zadowolona. Zwraca się do Justyny: – No, Stysia, pokaż skarbie, co tam chowasz pod kiecką. Pokaż mi, czym tak zachwyca się mój mąż. Dziewczyna pozbywa się ubrania bez cienia zahamowań, jakby taka prośba z ust żony jej kochanka była najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. W kilka sekund stoi przed nami piękna i naga, ja zaś mogę powiedzieć, że w tym przypadku Bóg przyłożył się do swojego dzieła. Ciało ma szczupłe i silne zarazem, widzę lekki zarys mięśni pod skórą, jej drobne piersi są jędrne, sterczą wysoko i dumnie; grawitacja jeszcze nie ma tu nic do gadania. Sutki ma malutkie i tak różowe, że przez moment zastanawiam się, czy może nałożyła na nie jakiś barwnik. Jest lekko opalona, musiała opalać się nago, bo nie widzę żadnych jasnych śladów kostiumu, i całkowicie wydepilowana. Mam ochotę dotknąć jej skóry, sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak gładka, na jaką wygląda, jednak ze względów profesjonalnych muszę wziąć na wstrzymanie. To Sylwia płaci i jej muszę najpierw poświęcić uwagę. Poczułaby się urażona, gdybym wpierw skierował się ku młodszemu, jędrniejszemu i, co tu dużo mówić, atrakcyjniejszemu ciału. Zwracam się więc do sponsorki i mówię, że teraz jej kolej. Uśmiecha się, jest wyraźnie zadowolona, że widok młodego ciała nie ogłupił mnie i nadal o niej pamiętam. Jest naga niemal natychmiast, sukienka zsuwa się gładko po skórze, bo pod spodem nie ma bielizny. Ciało również ma piękne, ale w inny, dojrzalszy sposób. Jej pewność siebie jest niezwykle atrakcyjna i w dziwny sposób nieco przygasza oczywisty urok Justyny.
Nadal ubrany podchodzę do Sylwii, moje dłonie zaczynają po niej błądzić, ona zaczyna zdejmować ze mnie ciuchy szybkimi, niecierpliwymi ruchami. Gdy jestem już nagi, spostrzegam, że obie porozumiewają się wzrokiem, po czym jak na komendę opadają na kolana. Zamykam oczy, lecz choć nie widzę, która w danym momencie ma mnie w ustach, bez trudu potrafię je rozróżnić. Justyna jest nieporadna, zbyt młoda, by mieć wprawę. Po kilku minutach Sylwia wstaje i cicho mówi mi do ucha: – Chcę, byś w nią wszedł, teraz. Klientka płaci, klientka wymaga. Z myślą o niej, by miała jak najlepszy widok i zarazem wiedząc, że dołączy do nas z chwilą, gdy znudzi jej się oglądanie, uznaję, że najlepszą pozycją będzie ta „na pieska”, prosta, ale dająca dużo swobody, co jest wielkim udogodnieniem, gdy seks ma być zespołowy. Ustawiam ciało Justyny w stosownym położeniu, poddaje się temu skwapliwie. Wkładam w nią palec. Przysuwa biodra ku mnie, by penetracja była jak najgłębsza. O tak, to lubię. Niewiele rzeczy podnieca mnie bardziej niż świadomość, że kobieta nie może się doczekać, by poczuć mnie w sobie. Dosłownie ocieka sokiem, więc nie ma co zwlekać. Zakładam kondom i klękam za nią, wypina się ponętnie, ze sromem tak różowym, że mam ochotę przywrzeć do niego ustami, lecz się powstrzymuję. Narzędzie pracy w garść. Namierzam. Mimo śliskości wchodzę w nią z takim oporem, że nie mogę powstrzymać jęku. Napieram ciałem, pchając się głębiej i głębiej. Kołyszę nią lekko, by jej ciało zaadaptowało się do mojego rozmiaru. Poruszam biodrami ostrożnie, niemal delikatne. W końcu jestem w niej cały. Nagle znowu jest mi cholernie duszno. Jest cicha, wydaje się, że prawie nie oddycha. Widzę drobne kropelki potu wykwitające na jej skórze. Stopniowo zaczynam przyśpieszać. W przód i w tył, w przód i w tył. Uczucie jest nieziemskie, dawno już nie byłem w tak wąskiej szparce. Zza drzwi dobiega czyjś histeryczny śmiech i przytłumiona muzyka. Czuję, że w tym tempie nie wytrzymam długo. Zwalniam więc, przenosząc uwagę na jej nabrzmiałą łechtaczkę. Pierwszy jęk, drugi, kaskada kolejnych. Przestaje panować nad ruchami,
jęczy coraz głośniej, aż kulminuje w dzikim furioso, gdy uderza w nią orgazm i jej mięśnie zaczynają zaciskać się na mnie kurczowo. Przypominam sobie o Sylwii, spoglądam w jej stronę. Siedzi w fotelu, oczy ma przymrużone, usta uchylone, pierś unosi się szybko. Nogi trzyma złączone, jestem zaskoczony, że dłonie zaciska na poręczach fotela, byłem przekonany, że zajmuje się sobą. Obserwuję ją przez chwilę, a ona tylko patrzy, nic więcej. Jej oddech przyśpiesza. Zza ściany dochodzi Father figure George’a Michaela, ale jestem pewny, że nie słyszy muzyki, cała jest wzrokiem. Myślę, że patrzyłaby dłużej, gdyby nie zauważyła, że ją obserwuję, a tak mój wzrok zdaje się pobudzać ją do działania. Wstaje z fotela i podchodzi do nas. Zwinnie wślizguje się pod nadal klęczącą Justynę, plasując się w klasycznej pozycji 69. Justyna szerzej rozsuwa kolana, umożliwiając Sylwii lepszy dostęp do swojej dziewczęcości, dokładnie wypełnionej moim fiutem, a ta zaczyna nas lizać. Kiedy się poruszam, czuję na sobie ten język, czuję go też na jądrach. Wiem, że liże też łechtaczkę Justyny. Dłonie Sylwii są w ciągłym ruchu, to na moich udach, to na pośladkach klęczącej przede mną dziewczyny. Justyna nie zajmuje się Sylwią, biernie odbiera przyjemność. Moja lewa dłoń zaciska się na jej biodrze, prawą chwytam ją za włosy i lekko odchylam jej głowę ku górze. Tempo jest niezbyt szybkie, nie chcę stracić kontroli, za to ponownie traci ją Justyna, jej wewnętrzne mięśnie znowu mnie zgniatają. Zaciskam zęby, powstrzymując jęk. Nie mam zamiaru dochodzić, na swoją kolej czeka Sylwia. Wdech. Wydech. Wdech. Sylwia wyślizguje się spod Justyny i kładzie na boku. Czeka. Puszczam włosy Justyny, wydaje cichy jęk, gdy powoli z niej wychodzę, po czym, jakby uszło z niej powietrze, bezwładnie opada na materac i leży w bezruchu. Tylko jej oczy poruszają się, obserwując mnie. Mimo że nie doszedłem, zdejmuję prezerwatywę i z zawodową wprawą zakładam nową. Zwracam się ku Sylwii, przekręca się na plecy, unoszę do góry jej nogi, rozchylam je i klękam między nimi. Jej wzrok jest utkwiony w mój twardy, purpurowy członek. Przerywam ciszę, pytając: – Jesteś gotowa? – Nie czekam na odpowiedź, wraz z tymi słowami wbijam się w nią. Z jej ust wyrywa się krótki okrzyk. Jest nie tylko mokra, ale wydaje się wewnątrz wręcz rozpalona; nie wiem, czy to złudzenie, czy faktyczne tak jest. Chwytam jej kostki i raz po raz wbijam się w nią po same jądra.
Jest głośna, zbyt głośna jak na mój gust. Gdy słyszę te jęki i stęki, jakby przeżywała najlepszy seks w jej życiu, niejednokrotnie mam wrażenie, że się zgrywa. Przez kilka minut przyśpieszam i zwalniam, kiedy jestem u kresu, by za chwilę znowu przyśpieszyć. A ona przez cały czas zawodzi, wydając dźwięki, które zdają się mnie dopingować. W końcu czuję jej orgazm. Teraz mogę z niej wyjść. Obracam ją na brzuch i spuszczam się na jej smukłe plecy. Niektóre kobiety lubią czuć na sobie męskie nasienie. Może to konsekwencja bezkrytycznego oglądania pornosów. Ja lubię zasypiać czysty, więc czekam, aż zasną, by cicho wyślizgnąć się do łazienki i zmyć z siebie pozostałości seksu. Kiedy wracam, obie leżą po dwóch stronach łóżka, a ja, po chwili namysłu, sięgam do kieszeni spodni, znajduję ostatnie dureksowskie sreberko i wkładam je pod poduszkę, na wszelki wypadek. Budzę się, gdy za oknem jest szarawo. Mój nocny tryb życia sprawia, że rzadko widzę ranki, a tu proszę, drugi raz z rzędu otwieram oczy skoro świt. Po obu moich stronach leżą kobiety, które ujeżdżałem przez większość minionej nocy. Śpią. A ja, ku swemu zaskoczeniu, znów mam nienaganny wzwód. Justyna cicho wzdycha i lekko przeciąga się przez sen. Jest naga, w nocy odrzuciła kołdrę i nic nie przykrywa jej ciała. Wygląda ślicznie, odwrócona do mnie plecami, z blond włosami rozsypanymi na poduszce. Obracam się na bok i przysuwam do niej. Jej miękkość i ciepło sprawiają, że moje ciało działa bezrefleksyjnie. Nieczęsto uprawiam seks sam z siebie, poza godzinami pracy, jednak wspomnienie jej dziewczęcej wąskiej szparki sprawia, że fiut przejmuje nade mną kontrolę. Przysuwam się jeszcze bliżej. Kładę dłoń na jej biodrze i powoli zaczynam przesuwać ją ku sromowi. Penisem ocieram się o jej pośladki. Wtedy nachodzi mnie chwila opamiętania, odwracam głowę w stronę Sylwii, patrzę, czy nadal śpi. Nie byłaby zachwycona, gdyby nakryła mnie na tym, co robię, i to z tą małą, młodszą od niej o kilkanaście lat. Na szczęście nie budzi się, zatem wracam do tyłka Justyny. Moje ciało lekko dygocze z podniecenia. Oblizuję nagle wyschłe usta. Jak nastolatek, kurde! Poruszam ostrożnie biodrami, wpasowując członek w rowek między jej pośladkami. Palcem zaczynam lekko pocierać jej łechtaczkę. Cichutko jęczy przez sen. Sięgam pod poduszkę, gdzie wcześniej przezornie ukryłem kondom. Nie chcąc obudzić leżących obok mnie kobiet, poruszam się powoli, nie wykonując