Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony228 590
  • Obserwuję250
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań145 815

Garcia Kami, Stohl Margaret - Piękne istoty Tom 3 - Istoty Chaosu

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :2.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Garcia Kami, Stohl Margaret - Piękne istoty Tom 3 - Istoty Chaosu.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Garcia Kami Stohl Margaret
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 54 osób, 38 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 455 stron)

P r z e d t e m 9 Cukier i sól To zabawne, jak w Gatlin rzeczy dobre powiązane są ze złymi. Czasem trudno wręcz odróżnić jedne od drugich. Tak czy inaczej, cukier miesza ci się z sołq, a za każdym pocałunkiem kryje się kopniak, jak by to ujęła Amma. Nic wiem, czy tak jest wszędzie. Znam tylko Gatlin. I wiem, żc kiedy usiadłem z powrotem na swoim starym miejscu w kościelnej ławce obok Sióstr, jedyne płotki, jakie krążyły razem z tacą po kościele, dotyczyły tego, że w Bluebird Cafe przestali podawać zupę hamburgerową i że akurat kończył się sezon na placki brzoskwiniowe. I jeszcze, że jacyś chuligani ukradli huśtawkę zrobioną z opony, która wisiała na starym dębie w parku Generała. Polowa parafii wychodziła już powoli wyłożonymi dywanami nawami kościoła. Panic miały na nogach buty, które moja mama zwykła nazywać „charytatywnymi”. Widok tych wszystkich napuchnię- tych, fioletowych kolan sprawiał wrażenie, jakby całe morze nóg wstrzymywało oddech. Ja w każdym razie to zrobiłem. Ludzie wychodzili, ale Siostry się nic ruszały. Każda z nich wciąż w jednej dłoni ściskała śpiewnik otwarty na niewłaściwej stronic, a z drugiej ręki, poznaczonej

10 plamami starości, wystawała ulubiona chusteczka do nosa, niczym rozkwitła róża. Nic nic mogło powstrzymać staruszek przed śpiewaniem, głośno i przejmująco, tak by przekrzyczeć dwie pozostałe. Poza ciocią Prue. Raz na trzysta dźwięków trafiała w jakieś trzy nuly właściwej melodii, ale nikomu to nie przeszkadzało. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają i być może nie powinny. Niektóre, jak na przykład ciocia Prue, po prostu musiały być inne. Zdawało się, że lato po prostu się nie wydarzyło i żc byliśmy zupełnie bezpieczni w tych kościelnych murach. Jakby nic. oprócz jasnych promieni słońca wpadających przez przybrudzone szyby, nic mogło dostać się do środka. Żaden Abraham Ravcnwood albo Ilunting i jego krwawe stado, ani matka Leny, Saraflnc. nawet sam diabeł. Każdego powstrzymałaby uduchowiona gościnność parafianek z ich programem nabożeństwa. A gdyby komuś udało się tu wtargnąć, pastor dalej głosiłby swoje kazanie, a chór by śpiewał nieprzerwanie. Bo nic. prócz samej Apokalipsy, nic mogłoby odciągnąć mieszkańców Gatlin od kościoła, ani od plotkowania o sobie nawzajem. Jednak poza murami kościoła tego lata zmieniło się wszystko, zarówno w świccic Obdarzonych, jak i śmiertelników, nawet jeśli ludność Gatlin nie miała o tym żadnego pojęcia. Lena naznaczyła się jednocześnie Światłem i Ciemnością i przepołowiła siedemnasty księżyc. Bitwa między Istotami Ciemności a Istotami Światła przyniosła śmierć jednej i drugiej stronic, a także otworzyła w porządku rzeczy szczelinę wielkości Wielkiego Kanionu. W świccic Obdarzonych czyn Leny można było porównać do rozbicia tablic z dziesięcioma przykazaniami. Zastanawiałem się, co powiedzieliby mieszkańcy Gatlin, gdyby się o tym wszystkim dowiedzieli. choć miałem nadzieję, żc to nigdy nic nastąpi. To miasteczko przyprawiało mnie niegdyś o klaustrofobię i szczerze go nienawidziłem. Teraz jednak stało mi się bliskie, mógłbym zapewne nawet za nim tęsknić. I ten dzień nadchodził. Nikt nic wiedział o tym lepiej ode mnie. Cukier i sól, i całusy, i kopniaki. Dziewczyna, którą kochałem, wróciła do mnie i zniszczyła nasz świat. Właśnie to wydarzyło się tego lata. Doczekaliśmy końca zupy hamburgerowej, placka brzoskwiniowego i huśtawki z

opony. Ale byliśmy też świadkami początku czegoś innego. Początku końca świata. Siódmy września Linkub Stałem na szczycie białej wieży wodnej, a słońce ogrzewało mi plecy. Mój bezgłowy cień padał na rozgrzany pomalowany metal i znikał gdzieś poza jego krawędzią. Widziałem Summcrvillc rozciągające się przede mną aż do jeziora, między drogą numer 9 a Gatlin. To było nasze szczęśliwe miejsce, moje i Leny. Przynajmniej jedno z takich miejsc. Ja jednak wcalc nie czułem się szczęśliwy, raczej miałem wrażenie, żc za moment zwymiotuję. Miałem łzy w oczach, ale nic wiedziałem dlaczego. Być może przez światło. Chodź wreszcie. Już czas. Na zmianę zaciskałem i rozluźniałem pięści. Wpatrywałem się w malutkie domy. malutkie samochody i malutkich ludzi, czekając, aż to się wydarzy. Żołądek skręcał mi się w oczekiwaniu, trudnym i strasznym. Wreszcie znajome ramiona wbiły się w moje ciało, wycisnęły powietrze z płuc i przyciągnęły mnie do metalowej drabiny. Uderzyłem szczęką w poręcz, potknąłem się. Skoczyłem do przodu, próbując go zrzucić. Kim jesteś? Ale im bardziej się miotałem, tym mocniej uderzał. Kolejny cios wylądował na moim brzuchu, zginając mnie wpół. Wtedy je zobaczyłem. Jego czarne buty. Były tak stare i znoszone, że mogłyby być moje.

12 Czego chcesz? Nie czekałem na odpowiedź. Chwyciłem go za gardło, a on zrobił to samo. Wtedy zobaczyłem jego twarz i wszystko zrozumiałem. Był mną. Kiedy tak wpatrywaliśmy się sobie naw zajem w oczy i ściskaliśmy się za gardła, potoczyliśmy się po brzegu dachu w ieży i spadliśmy. Przez całą drogę w dół tow arzyszyła mi tylko jedna myśl. Nareszcie. Moja głowa uderzyła o podłogę z głośnym łomotem, a zaraz za nią podążyła reszta zaplątanego w pościel ciała. Próbowałem otworzyć oczy, ale wciąż były zamglone snem. Czekałem, aż opuści mnie panika. Kiedyś w snach próbowałem powstrzymać Lenę przed upadkiem. Teraz to ja leciałem w dół. Co to mogło oznaczać? I dlaczego budziłem się z poczuciem, że już spadłem? - Ethanic Law sonie Wate! Co ty, na rany Chrystusa, w ypraw iasz?! - Amma była zdolna krzyknąć w naprawdę osobliwy sposób. Mój tata mawiał. że takim głosem potrafiła wyciągnąć kogoś z samego Hadesu. Otworzyłem oczy, ale zobaczyłem tylko samotną skarpetę, pająka idącego ścieżką pośród kurzu i kilka zaczytanych książek z podniszczonymi grzbietami. Paragraf 22, Gra Bndera. Outsiderzy1 i parę innych - wspaniałe widoki spod mojego łóżka. - Nic, zamykałem tylko okno. - Spojrzałem na nic, ale go nic zamknąłem. Od dawna spałem przy otwartym oknie, od czasu kiedy zginął Macon. Przynajmniej wtedy sądziliśmy, żc zginął. Nawyk pozostawiania otwartego okna działał uspokajająco. Większość ludzi czujc się bezpieczniej z pozamykanymi oknami, lecz ja już wiedziałem, żc zamykanie ich nic uchroni mnie przed rzeczami, których się 1 Outsiderzy lektura *xkolu.i w USA, auuirelw* S jm!> E. Hmliwi Jc*t to opowieść o mtudym chłopaku uwikłanym »• wojtvc oMedloWyth gangów. Nic 2n2ajcic si* tym. U, lo lektura - to kiwatek naprawdę fajnej literatury! (W«y«tkie prxypi*y pochodź* od Itiimatza)

13 obawiałem. Nic powstrzymałoby Istoty Ciemności ani inkuba krwi. Nic byłem pew ien, czy cokolwiek mogło je powstrzymać. Ale jeśli istniał na to jakiś sposób, Macon wydawał się zdeterminowany, by go znaleźć. Prawic go nic widywałem od powrotu z Wielkiej Bariery. I tak ciągle siedział w tunelach albo pracował nad ochronnym zaklęciem, które rzucał na Ravcnwood. Po siedemnastym księżycu, kiedy to porządek rzeczy - delikatna równowaga świata Obdarzonych - został zniszczony, dom Leny stał się fortecą samotności. A Amma wznosiła w naszym domu swoją własną fortecę samotności, czy też fortecę przesądów', jak nazywał to Link. Ale dla Ammy były to jedynie „środki zapobiegawcze". Na każdym parapecie usypała linię z soli i używając starej drabiny taty, na wszystkich gałęziach krzewu lagerstremii przed naszym domem powiesiła do góry dnem poobtłukiwanc szklane butelki. W Wadcr’s Crcck takie butelkowe drzewa nic były niczym d7iwnym. Teraz, gdy tylko spotykałem mamę Linka w Stop & Stcal, pytała z przekąsem: - I jak? Złapaliście już jakieś złe duchy w te swoje butelki? Szkoda, żc nic złapaliśmy ciebie, to chciałem powiedzieć. Pani Lincoln upchnięta w zakurzoną, brązową butelkę po coli. Nic byłem pewien, czy jakiekolwiek drzew o butelkow e byłoby w stanic to udźw ignąć. Ale teraz jedyną rzeczą, którą chciałem złapać, była odrobina św ieżego powietrza. Kiedy oparłem się o starą drewnianą ramę łóżka, zalała mnie fala gorąca - gruba i dusząca niczym koc. którego nic da się zrzucić. Niezmordowane słońce Karoliny Południowej odpuszczało zazwyczaj odrobinę we wrześniu, ale nic dzisiaj. Potarłem guza na czolc i poczłapałem pod prysznic. Puściłem zimną wodę. Pozwoliłem jej płynąć przez jakąś minutę, ale wciąż była ciepła. Pięć razy z rzędu. Wypadałem z łóżka przez pięć kolejnych poranków i wciąż balem się powiedzieć Ammie, żc mam koszmary. Kto mógł przewidzieć, co tym razem powiesiłaby na naszej starej lagcrstrcmii? Po tym wszystkim, co się wydarzyło wr lecic, Amnia wsiadła na mnie jak orlica broniąca swego gniazda. Po każdym wyjściu z domu prawic fizycznie wyczuwałem jej cień za sobą, jakbym miał swoją osobistą Widzącą, ducha, przed którym nic mogłem uciec. Ledwie to wytrzymywałem. Musiałem uw ierzyć, żc czasem koszmar jest po prostu koszmarem.

14 Poczułem zapach smażonego bekonu i odkręciłem jeszcze bardziej kurek wody. W1 końcu popłynęła zimna. Dopiero gdy się wycierałem, zorientowałem się. żc okno samo się zamknęło. Pospiesz się. Śpiąca Królewno. Jestem gotów zmierzyć się / książkami usłyszałem Linka, jeszcze zanim go zobaczyłem, ale ledwo rozpoznałem jego głos. Rył niższy, takim głosem mógł mówić mężczyzna, a nic koleś, którego specjalnością było walenie w bębny i pisań c zdecydowanie kiepskich piosenek. - Taa... Na pcw no jesteś na coś gotów, ale tym czymś raczej nic są książki. - Usiadłem na krześle obok niego przy naszym odrapanym kuchennym stole. Link urósł tak bardzo, żc wyglądał, jakby siedział na jednym z tych malutkich plastikowych krzesełek ze szkoły podstawowej. - Od kiedy to nie spóźniasz się do szkoły? Przy kuchni Amma pociągnęła nosem. Jedną rękę oparła na biodrze, a drugą mieszała jajecznicę Jednooką Groźbą - drewnianą łyżką sprawiedliwości. - Dzień dobry. Ammo. - Czułem, żc zaraz mi się dostanie. Widać to było ze sposobu, w jaki przekrzywiła biodra, tak żc jedno znalazło się wyżej od drugiego. Wyglądała jak naładowany pistolet. Zdaje się. żc mamy już prawic popołudnie. Najwyższy czas. żebyś zdecydował się do nas dołączyć. Mimo żc stała przy rozgrzanej kuchni w jeszcze gorętszy dzień, nic spociła się nawet odrobinę. Byle upał nic potrafił choćby odrobinę zakłócić codziennych rytuałów Ammy. Wyraz jej oczu przypomniał mi o tym, kiedy wrzuciła na mój biało-niebieski talerz jajecznicę zrobioną chyba z jajek z całego kurnika. Im większe śniadanie, tym lepszy dzień, przynajmniej według Ammy. W tym tempie w okolicach matury będę wielkim biszkoptem pływającym w tłustej fryturzc. Tuzin jaj na moim talerzu nic pozostawiał żadnych złudzeń. Naprawdę nadszedł pierwszy' dzień szkoły. Jakiś czas temu raczej bym się nic spodziewał, żc nic będę mógł się doczekać powrotu do Jackson High. W zeszłym roku wszyscy moi tak zwani przyjaciele, nic

15 licząc Linka, traktowali mnie jak śmiecia. Ale teraz. prawdę mówiąc, każdy pretekst był dobry, żeby wyjść z domu. - Zjedz w szystko, Ethanic Watc. - Na talerzu wylądował tost. a tuż obok pojawił się bekon, co przypieczętowała łycha kukurydzy w maśle. Amma wyłożyła podkładkę dla Linka, ale nic było na niej talerza ani szklanki. Wiedziała, żc Link nic tknie jej jajek ani niczego innego, co wyczarowała w kuchni. Nawet Amma nic mogła nam powiedzieć, do czego był teraz zdolny, l ego nic w iedział nikt, a już na pew no nic Link. Nawet jeśli John Brccd był hybrydą Obdarzonego i inkuba, to Link nic musiał odziedziczyć po nim wszystkich zdolności. Z tego. co mówił Macon. Link był dla inkubów' odpow iednikiem dalekiego kuzyna z Południa, na którego wpada się co kilka lat na jakimś weselu lub pogrzebie i zapomina się jego imienia. Link wyciągnął leniwie ręce nad głową. Drewniane krzesło skrzypnęło pod jego ciężarem. - To było długie lato. Watc. Jestem gotów na powrót do gry. Przełknąłem łyżkę kukurydzy, ale mało brakowało, żebym ją wypluł. Smakowała dziwnie sucho. W całym swoim życiu Amma nic przygotowała tak kiepskiej kukurydzy. Może to była kwestia gorąca. A może spytasz Ridlcy, jak się czuje, i potem pogadamy jeszcze raz? Skrzywił się. Zrozumiałem, żc ten temat już się pojaw ił. Zaczynamy właśnie przedostatnią klasę, a ja jestem jedynym l. inkubem wr Jackson. Pełen czaru i to bez umiaru. Mam piękne ciałko i... - I co? Jakiś rym do „ciałko”? „Lubię baw ić się pralką”? „Ty tępa pałko”? - Zaśmiałbym się, ale nic dałbym w tedy rady przełknąć kukurydzy. - Oj, w iesz, co miałem na myśli. Wiedziałem. Było w tym naprawdę sporo ironii. Jego od-czasu-do- -czasu- dzicwczyna, kuzynka Leny, Ridlcy, była kiedyś syreną. I w każdej chwili mogła sprawić, by facet zrobił wszystko, czcgo sobie zażyczyła, gdziekolwiek się znalazł. W każdym razie dopóki Sarafinc nic odebrała jej mocy i nic zmieniła Ridlcy wr śmicrtclniczkę ledwie kilka dni przed tym. jak Link stał się częściowo inkubem. Na własne oczy widzieliśmy początek jego przemiany po ugryzieniu.

16 Nieprzyzwoicie tłuste sterczące włosy Linka stały się nieprzyzwoicie fajnymi tłustymi i sterczącymi włosami. Nabrał mięśni, bicepsy napuch- ły mu jak skrzydełka do nauki pływania, które matka kazała mu nosić jeszcze długo po tym, jak nauczył się utrzymywać na wodzie. Wyglądał teraz jak koleś z prawdziwego rockowego zespołu, a nic jak ktoś. kto tylko marzy o tym, by grać rocka. - Nic zadzierałbym z Ridlcy. Może i nie ma już syrenich mocy, ale wciąż jest groźna. - Zebrałem kukurydzę i jajka na tosta, w środek wcisnąłem bekon i zrolow ałem wszystko w jedną kanapkę. Link spojrzał na mnie, jakby miał zaraz zwymiotować. Odkąd stał się inkubem, jedzenie straciło dla niego swój urok. - Stary, nic zadzieram z Ridlcy. Jestem głupi, ale nic aż tak. Zaczynałem w to wątpić. Wzruszyłem ramionami i wepchnąłem sobie pól kanapki do ust. Ona też dziwnie smakowała. Pew nie dodałem za mało bekonu. Zanim zdołałem mu odpowiedzieć, na moje ramię spadła jakaś dłoń. Podskoczyłem z w rażenia. Przez chw ilę myślałem, żc jestem z powrotem na szczycie wieży wodnej z mojego snu i przygotowałem się na atak. Ale to była tylko Amma, gotowa do wygłoszenia swojego zwykłego w ykładu na początek roku szkolnego. Tak mi się przynajmniej wydawało. Powinienem był zauw ażyć czerwony sznurek obw iązany w okół jej nadgarstka. Nowy amulet oznaczał, żc dzieje się coś niedobrego. - Nic wiem, co wy sobie myślicie, chłopcy, siedząc tu jak gdyby nigdy nic. Nic się jeszcze nic skończyło. Ani ten księżyc, ani upały, ani cały ten bałagan z Abrahamem Ravenw oodem. Wy dwaj zachowujecie się, jakby w szystko było załatw ione, kurtyna opadła i czas wychodzić z kina. - Ściszyła głos. - No to jesteście w błędzie, wielkim jak dzwon kościelny. Wszystko ma swoje konsekwencje, a my jeszcze nic w idzieliśmy nawet połowy z nich. Wiedziałem co nieco o konsekwencjach. Gdziekolwiek spojrzałem, natykałem się na jakieś, nieważne, jak bym się starał ich nie w idzieć. - To znaczy? - Link powinien trzymać gębę na kłódkę, kiedy Amma była w ponurym nastroju. Chwyciła go mocniej za koszulkę, przyprawiając naprasowankę Black Sabbath o kilka nowych pęknięć.

17 Trzymaj się blisko mojego chłopca. W twoich żyłach płyną teraz kłopoty i jest mi po stokroć przykro z tego powodu. Jednak w łaśnie to może was powstrzymać przed wpadaniem w kolejne tarapaty, głuptasy. Słyszysz mnie, Wcslcyu Jeffersonie Lincolnie? - Tak. pszepani. - Link przestraszony skinął głową. Spojrzałem na Ammę ze swojej strony stołu. Wciąż nic rozluźniła uścisku, w kcóry złapała Linka, a i mnie raczej nic miała zamiaru puścić zbyt szybko. - Ammo. nic nakręcaj się. To po prostu pierwszy dzień szkoły. W porównaniu z tym. przez co przeszliśmy, to pestka. Żadne wścicki, inkuby ani demony nic biegają przecież po Jackson High. Link odchrząknął. - Cóż, to nic do końca prawda. - Próbował się uśmiechnąć, ale Amma wykręciła jego T-shirt jcszczc bardziej i nic puszczała, aż Link musiał w-stać 7 krzesła. Au! Myślisz, że to zabawne? Tym razem Link miał dość rozumu, by trzymać język za zębami. Amma zwróciła się do mnie. Ryłam przy tobie, kiedy straciłeś pierwszy ząb w tamtym jabłku i kiedy przegrałeś swój pierwszy mecz. Dmuchałam ci wydmuszki i posypywałam cukrem pudrem setki urodzinowych babeczek. Nie powiedziałam ani słowa, kiedy twoja kolekcja wody wyparowała, tak jak cię uprzedzałam. - Zgadza się. - To była prawda. Amma była ze mną przez całe życie. Także wtedy, kiedy zmarła mama, prawic półtora roku temu. I kiedy tata się przez to pogubił. Puściła koszulkę Linka tak nagle, jak ją chw yciła, w ygładziła fartuch i ściszyła głos. Cokolw iek wywołało tę burzę, już minęło. Może to przez upał. Dawał się nam wszystkim we znaki. Wyjrzała przez okno ponad naszymi głowami. Byłam tu, F.thanic Watc. ł będę tak długo jak ty. Tak długo, jak mnie będziesz potrzebował. Ani minuty krócej. 1 ani minuty dłużej. Co to miało znaczyć? Amma nigdy przedtem tak do mnie nic mówiła. Jakby miał nadejść kiedyś czas. kiedy opuszczę to micjscc, albo kiedy ona uzna, że nie potrzebuję już jej opieki. - Wiem, Ammo.

18 - Spójrz mi w oczy i powiedz, że nie jesteś tak przerażony jak ja, do imentu - pow iedziała bardzo cicho, praw ic szeptem. - Wróciliśmy cali i zdrow i. Tylko to się liczy. Z resztą też sobie jakoś poradzimy. - To nic takie proste - wciąż mów iła tak cicho, jakbyśmy byli w pierwszym rzędzie w kościele. - Skup się. Czy cokolwick. choć jedna rzecz, wydaje ci się taka sama. odkąd wróciliśmy do Gatlin? Link podrapał się po głowic.

- Pszcpani. jeśli martwi się pani o Ethana i Lenę. to obiecuję, żc tak długo, jak będę w pobliżu z moją supersiłą, nic im się nic stanic. - Naprężył z dumą biceps. Wcslcyu Lincolnie parsknęła. Nic rozumiesz? Tego, o czym mówię, nic jesteś wr stanic powstrzymać, tak jak nic możesz powstrzymać nieba przed spadnięciem nam na głowy. Upiłem łyk mleka czekoladowego i prawic wyplułem w szystko na stół. Było za słodkie, cukier w ręcz obklejał mi gardło jak syrop na kaszel. Niedobre jak jajka, które smakowały raczej jak w ełna. 1 kukurydza, która przypominała piasek. Wszystko dzisiaj wydawało się nic takie. Wszystko i wszyscy. - Co jest nic tak z mlekiem, Ammo? - Nic mam pojęcia. Ethanic Watc. - Pokręciła głow ą. - A co jest nic tak z twoim czołem? Chciałbym w iedzieć. Kiedy już wyszliśmy i załadowaliśmy się do Rzęcha, odwróciłem się. żeby spojrzeć jeszcze raz na mój dom. Nic wiem dlaczego. Amma stała w' oknie, między zasłonami, i patrzyła, jak odjeżdżam. I gdybym nic znał jej lepiej, mógłbym przysiąc, żc płakała.

Siódmy września Śmiertelniczki Jechaliśmy wzdłuż Dove Street. Trudno było uwierzyć, że nasze miasteczko miało kiedyś inny kolor niż brązowy. Trawa przypominała spalony tost, zanim zeskrobiesz z niego czarny nalot. Chyba jedyną rzeczą, którą się nie zmieniła, był Rzęch. Link wyjątkowo nie przekraczał dozwolonej prędkości, nawet jeśli robił to tylko dlatego, że chciał zobaczyć, co pozostało z ogródków przed domami sąsiadów. -Stary, spójrz na azalie pani Asher. Słońce tak grzeje, że zrobiły się czarne. - Link miał rację, jeśli chodzi o upał. Według Almanachu farmera i Sióstr, które były chodzącym almanachem Gatlin, w naszym hrabstwie nie odnotowano tak wysokich temperatur od 1942 roku. Ale to nie słońce zabiło azalie pani Asher. - Wcale nie są spalone. Pełno na nich koników polnych. Link wychylił się przez okno, żeby się lepiej przyjrzeć. - Niemożliwe. Trzy tygodnie po tym, jak Lena się naznaczyła, a dwa po najgorszej fali upałów od siedemdziesięciu lat w Gatlin pojawiły się stada koników polnych. I to nie zwykłych zielonych owadów, jakie Amma od czasu do czasu znajdowała w kuchni. Te były czarne, a grzbiet miały jaskrawo- żółty. Przemieszczały się w rojach i zachowywały jak szarańcza, pożerając każdy centymetr zieleni w mieście, łącznie z parkiem Generała. Pomnik generała Jubala A. Early'ego stał na samym środku brązowego koła martwej trawy, a bohater dzierżył w ręku obnażony miecz, obleziony jego nową czarną armią. Link dodał gazu. - Ohyda. Moja mama uważa, że to jedna z plag Apokalipsy. Czeka teraz, aż pokażą się żaby, a woda zmieni kolor na czerwony. Przynajmniej raz nie mogłem się przyczepić do pani Lincoln. W mieśćcie zbudowanym w połowie na religii, a w połowie na przesądach trudno było zignorować bezprecedensową inwazję owadów, które nadciągnęły nad Gatlin jak czarna chmura. Każdy dzień wyglądał jak kolejna odsłona Apokalipsy. Tylko ja nie zamierzałem zapukać do drzwi pani Lincoln i wyjaśnić jej, że

to zapewne efekt rozłupania księżyca przez moją Obdarzoną dziewczynę i zakłócenia przez nią porządku rzeczy. Wystarczająco trudno było przekonać mamę Linka, że nowy image jej syna to nie efekt używania sterydów. Link wylądował już dwukrotnie w gabinecie doktora Ashera w tym miesiącu. Kiedy wjechaliśmy na parking, Lena już tam była. Dostrzegłem kolejną zmianę. Nie jeździła fastbackiem swojego kuzyna Larkina. Stała przy karawanie Macona w oldscholowym T-shircie U2 ze słowem WOJNA. Oprócz tego miała na sobie szarą spódnicę i stare czarne trampki. Na ich czubkach błyszczały ślady po nowym flamastrze. Może to szalone, ale nie macie pojęcia, jak bardzo widok karawanu i pary butów potrafi podnieść człowieka na duchu. Milion myśli przeleciało mi przez głowę. Że kiedy na mnie patrzyła, czułem się, jakby na świecie nie było nikogo poza nami. Że kiedy na nią patrzyłem, dostrzegałem każdy szczegół, który jej dotyczył, a ____ • wszystko INNE wydawało się rozmyte. Ze czułem się sobą tylko wtedy, gdy byliśmy razem. Nie dało się tego wszystkiego wypowiedzieć słowami. A nawet gdyby było inaczej, nie wiem, czy słowa byłyby odpowiednie. Zresztą nie próbowałem, bo Lena i ja nie musieliśmy mówić na głos o swoich uczuciach, Wystarczyło, że o tym pomyśleliśmy, a celtowanie załatwiało za nas całą resztę. Cześć. Co tak długo? Kiedy wygramoliłem się z fotela pasażera, tył mojej koszulki był już zupełnie przepocony. Link z kolei zdawał się odporny na upał. Kolejna zaleta bycia w części inkubem. Przytuliłem Lenę i głęboko wciągnąłem w nozdrza jej zapach. Cytryna i rozmaryn. Podążałem za tym aromatem po korytarzach Jackson, zanim jeszcze ją poznałem. Woń, która nigdy nie zniknęła, na-wet gdy Lena wkroczyła w ciemność i odeszła ode mnie. Pochyliłem się ostrożnie, by ją pocałować i nie dotknąć przy tym żadnej

innej części jej ciała. Ostatnio im więcej się dotykaliśmy, tym trudniej było mi złapać oddech. Fizyczne skutki naszej bliskości nasiliły się i chociaż próbowałem to ukryć, Lena i tak o tym wiedziała. Poczułem prąd, gdy tylko nasze usta się zetknęły. Słodycz jej pocałunku była tak idealna, a szok wywołany dotknięciem jej skóry tak silny, że zawsze kręciło mi się potem w głowie. Ale teraz było inaczej -miałem wrażenie, że Lena wciąga mój oddech za każdym razem, kiedy nasze usta się spotykały, tak jakby szarpała za niewidzialny sznurek, nad którym nie miałem kontroli. Wygięła szyję i odepchnęła mnie, zanim zdążyłem cokolwiek zrobić. Później. Westchnąłem, a ona posłała mi całusa w powietrzu. Ale L., minęło... Całe dziewięć godzin? No. Uśmiechnąłem się do niej, tylko potrząsnęła głową. Nie chcę, żebyś spędził pierwszy dzień w szkole u pielęgniarki. Lena bardziej niż ja martwiła się o mnie. Jeśli coś by mi się stało - co było całkiem prawdopodobne, skoro coraz trudniej było mi ją całować, a jeszcze trudniej się przed tym powstrzymać - nie miało to dla mnie znaczenia. Nie mogłem znieść myśli o tym, że miałbym jej nie dotykać, Wszystko się zmieniało. To uczucie - cierpienie, które nie było cierpieniem - siedziało we mnie nawet, gdy nie byliśmy razem. Powinno być na to specjalne określenie, na ten niesamowity ból, jaki czułem w pustych miejscach, które ona zazwyczaj wypełniała. Jest na to jakieś słowo? Może ściśnięcie serca? W ten sposób wymyślono to powiedzenie? Tyle że ja to czułem w żołądku, w głowie, w całym ciele. Widziałem Lenę nawet wtedy, gdy wyglądałem przez okno albo p prostu gapiłem się w ścianę. Spróbowałem się skupić na czymś, co tak nie bolało. - Podoba mi się twoja nowa bryka. - Masz na myśli starą brykę? Ridley nieźle się wkurzyła, kiedy się dowiedziała, że jedziemy karawanem. - Gdzie jest Rid? - Link już się rozglądał po parkingu. Lena wskazała na

samochód za jej plecami. - W środku, przebiera się. - Nie może przebierać się w domu jak normalni ludzie? - zapytałem, - Słyszałam to, Krótka Zapałko - krzyknęła Ridley ze środka karawanu. - Nie jestem... - kula pogniecionej tkaniny wyleciała przez okno po stronie kierowcy i wylądowała na parującym asfalcie - normalnym człowiekiem. - Powiedziała to, jakby słowo „normalny" było inwektywa.- I nie zamierzam nosić produkowanych taśmowo śmieci z supermarketu. Ridley kręciła się w środku, a skórzana tapicerka popiskiwała, podczas gdy burza blond włosów raz pojawiała się, a raz znikała w oknie. Wyleciała przez nie właśnie para srebrnych butów. - Wyglądam, jakbym urwała się Disney Channel. Pochyliłem się i podniosłem to najwyraźniej obraźliwe ubranie - Krótką sukienkę z nadrukiem z sieciówki z Summerville. Była to wariacja na temat sukienek, które nosiły Savannah Snow, Emily Asher, Eden Westerly i Charlotte Chase - królowe drużyny cheerleaderek - a co za tym idzie, połowa dziewczyn w Jackson High. Lena przewróciła oczami. Babcia powiedziała, że Ridley powinna ubierać się bardziej stosownie, skoro będzie chodzić do szkoły dla śmiertelników. - Lena ściszyła głos - Wiecie, jak zwykła dziewczyna. Słyszałam to! - Biały top wyleciał z samochodu. - To, że jestem jakąś ohydną śmiertelniczką, nie oznacza, że muszę się ubierać jak one. Lena spojrzała przez ramię i odsunęła się od karawanu. Ridley wysiadła z niego i poprawiła swój nowy strój - jasnoróżowy T-shirt i czarny pasek materiału, który miał udawać spódnicę. Koszulka była cała pocięta i .dla bezpieczeństwa pospinana tu i ówdzie agrafkami. Zsuwała się też na jedną stronę, odsłaniając ramię. - nie wiem, czy kiedykolwiek będziesz wyglądać jak śmiertelniczką, mała - Link obciągnął nerwowo swój własny T-shirt, który wyglądał, jakby skurczył się w praniu. - Bogu dzięki za drobne łaski. I nie mów do mnie „mała". - Ridley

chwyciła sukienkę w dwa palce. - Trzeba to oddać do Armii Zbawienia. Może wyślą to komuś na Halloween. Lena gapiła się na klamrę paska wiszącego nisko na biodrach Ridley. - A propos Armii Zbawienia, co to jest? - co? Ta staroć? - Ogromna klamra przy znoszonym skórzanym pasku przypominała kawałek plastiku, w którym zatopiony był jakiś insekt. Chyba skorpion. Wyglądało to dziwnie i ohydnie. I jakoś bardzo ridleyo-wato. -Po prostu próbuję się dostosować. - Ridley się uśmiechnęła, żując gumę. - Wiecie. Wszystkie fajne dziewczyny takie noszą. - Bez swoich lizaków wyglądała tak samo smętnie jak mój tata, gdy Amma przestawiła go na kawę bezkofeinową. Lena postanowiła odpuścić. -Będziesz musiała się znów przebrać, zanim wrócimy do domu, bo inaczej babcia się zorientuje, co knujesz. Ridley zignorowała to, rzuciła pomiętą sukienkę na rozgrzany asfalt i przydeptała ją sandałem na superwysokim obcasie. Lena westchnęła i wyciągnęła rękę. Sukienka pofrunęła w jej stronę, ale zanim doleciała do jej dłoni, tkanina stanęła nagle w płomieniach. Lena szarpnęła rękę do siebie i sukienka spadła na ziemię. Jej brzegi już się zajęły. -Jasny gwint! - Link zaczął skakać po materiale, aż na ziemi nie pozostało nic oprócz czarnego placka. Lena zaczerwieniła się gwałtownie. Ridley pozostała niewzruszona. -Brawo, kuzyneczko. Sama bym tego lepiej nie zrobiła. Lena przyglądała się ostatnim kłębkom czarnego dymu. -Nie chciałam... -Wiem. - Ridley wyglądała na znudzoną. Moce Leny zaskakiwały, odkąd się naznaczyła, co było dość niebezpieczne, biorąc pod uwagę, że należała teraz zarówno do Istot Światła, jak i Ciemności. Jej moce zawsze były nieprzewidywalne, ale

teraz mogła spowodować wszystko: począwszy od ulewy, przez huraganowe wiatry, aż po pożary lasów. Lena westchnęła sfrustrowana. -Kupię ci nową przed powrotem, Rid. Ridley przewróciła oczami, grzebiąc w torebce. -nie chcę twoich przysług. - Wyjęła okulary przeciwsłoneczne. Dobry pomysł. - Link wsunął na nos porysowane czarne okulary W stylu Bono z U2, które były fajne przez jakieś dziesięć minut, kiedy chodziliśmy do szóstej klasy. - Dajmy czadu, cukiereczku. Odwrócili się w stronę schodów, a ja zwietrzyłem wtedy swoją szansę. Złapałem Lenę za ramię i przyciągnąłem do siebie. Odgarnęła moje brązowe, zawsze trochę za długie włosy i spojrzała spod gęstych, czarnych rzęs. Jedno idealnie złote oko i jedno idealnie zielone wpatrywały się we mnie. Nie zmieniły się od tej nocy, kiedy Sarafine wezwała siedemnasty księżyc przed czasem. Lena patrzyła na mnie r ___ złotym okiem Istoty Ciemności i zielonym Istoty Światła. To różnokolorowe spojrzenie nie pozwalało zapomnieć o chwili, w której Lena zorientowała się, że włada obydwoma typami mocy. Nie pozwalało też zapomnieć ojej wyborze, o tym, że zmienił on wszystko w obu światach - Obdarzonych i śmiertelników. Zmienił wszystko dla nas. Ethan, nie... r Cśś.... Za dużo się martwisz. Objąłem ją i poczułem, jak ogień rozchodzi się po moich żyłach. Starałem się utrzymać w miarę równy, choć płytki oddech i wyczuwałem intensywność tego uczucia. Ugryzła mnie delikatnie w dolną wargę w trakcie pocałunku i natychmiast poczułem oszołomienie i dezorientację. Wydawało mi się, że już nie stoimy wcale na środku parkingu. Obrazy przelatywały mi przez głowę, chyba miałem halucynacje, bo nagle całowaliśmy się w wodzie, w jeziorze Moultrie, na mojej ławce w sali od angielskiego, na stołówce, na trybunach naszej sali gimnastycznej, w ogrodzie w Greenbrier... Nagle pojawił się nade mną jakiś cień i ogarnęło mnie coś, co nie było efektem naszego pocałunku. Znałem to uczucie,

pamiętałem je ze snu, ze szczytu wieży wodnej. Fala nudności zalała moje ciało. Nie byliśmy już w ogrodzie. Otaczała nas ziemia, całowaliśmy się w otwartym grobie. Czułem, że zaraz zemdleję. Kolana się pode mną ugięły, a jakiś głos przeciął powietrze, przerywając nasz pocałunek. Lena oderwała się ode mnie. -Hej, jak się macie? Savannah Snow. Oparłem się o karawan i osunąłem na ziemię. Zaraz potem poczułem, że ktoś mnie podnosi. Moje stopy ledwo dotykały ziemi. -Co się stało Ethanowi? - zapytała przeciągle Savannah. Otworzyłem szeroko oczy. -To na pewno upał. - Link wyszczerzył zęby w uśmiechu i postawił mnie na ziemi. Lena była zszokowana, ale i tak trzymała się nieźle w porównaniu z Ridley. A wszystko przez Linka. Wyglądał, jakby ktoś mu zaoferował kontrakt płytowy. Tym kimś była Savannah Snow - r kapitan drużyny cheerleaderek, najgorętsza laska w szkole i Święty Graal wśród nieosiągalnych dziewczyn w Jackson High. Savannah stała w miejscu, przyciskając książki do piersi tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Miała na sobie sukienkę prawie identyczną jak ta, którą Ridley rzuciła na asfalt chwilę wcześniej. Tuż za Savannah dostrzegłem Emily Asher, ubraną w niemalże taki sam strój. Wyglądała na nieco zagubioną. Savannah podeszła do Linka. Dzieliły ich teraz tylko jej książki. -Chciałam zapytać, jak się masz? Link nerwowo przeczesał dłonią włosy i zrobił krok w tył. -W porzo. Co tam? Savannah zarzuciła blond kucykiem i sugestywnie przygryzła dolną wargę, z której spływał roztapiający się w słońcu różowy błyszczyk. -Niewiele. Tak się tylko zastanawiałam, czy nie wybierasz się może do Dar-ee Keen po szkole. Mógłbyś mnie podwieźć. Emily wyglądała na tak samo zaskoczoną jak ja. Po Savannah prędzej można się było spodziewać dobrowolnej rezygnacji z kapitańskiej opaski w drużynie cheerleaderek niż zgody na jazdę tą zardzewiałą puszką, którą

Link nazywał samochodem. A ponieważ towarzyszenie Savannah podczas jazdy po mieście było jednym z obowiązków jej popychadeł, Emily chrząknęła. Savannah, mamy już podwózkę. Earl nas zabiera, pamiętasz? Sama jedź sobie z Earlem, ja wolę przejechać się z Linkiem. -Wpatrywała się w niego, jakby był gwiazdą rocka. Lena spojrzała na mnie i pokręciła głową. Mówiłam ci. To efekt Johna Breeda. Wystarczająco silny w przypadku ćwierćinkuba. Trudno oczekiwać, by śmiertelniczką tego nie odczula. Było to pewne niedomówienie. To działa tylko na śmiertelniczki, L..? Udała, że nie wie, o czym mówię. Nic na wszystkie. Spójrz... Miała rację. Wyglądało na to, że Link nie zrobił żadnego wrażenia na Emily. Wręcz przeciwnie - im częściej Savannah oblizywała wargi, tym większe obrzydzenie malowało się na twarzy Emily. Wyglądała, jakby miała zaraz zwymiotować. Ridley złapała Linka za ramię i odciągnęła go od Savannah. - Ma już zajęte popołudnie, kochana. Powinnaś słuchać przyjaciółki. Oczy Rid nie były już żółte, ale wyglądała tak samo onieśmielająco jak W swoim poprzednim wcieleniu. Savannah jednak nie uznała Ridley za zagrożenie, albo nie przejmowała się tym. Och, przepraszam... Jesteście razem? - Zrobiła krótką pauzę, udając, że się zastanawia. - Nie. No tak, nie jesteście. Każdy, kto choć raz zajrzał do Dar-ee Keen, wiedział, że w tym schodząco- rozchodzącym się związku Linka i Ridley nastał właśnie etap rozejścia. Savannah wzięła Linka pod drugie ramię. Stanowiło to oczywiste wyzwanie. No to może niech Link sam podejmie decyzję. Link wyplątał się z gąszczu rąk i położył im obu dłonie na ramionach. Drogie panie, nie ma potrzeby się kłócić. Tego ciałka starczy dla każdej z was. Wypiął klatkę piersiową, która i tak już była wystarczająco potężna. Normalnie pomysł, że dwie dziewczyny mogą się bić o Linka, by mnie rozśmieszył. Ale to nie były zwykłe dziewczyny. Mówimy tu o Savannah

Snow i Ridley Duchannes. Z supermocami czy bez nich, były to jednak dwie najpotężniejsze syreny, jakie ludzkość miała kiedykolwiek szczęście - lub nieszczęście, w zależności od tego, jak używały swoich zdolności - spotkać. -Chodźmy, Savannah. Spóźnimy się na lekcje - powiedziała z obrzy- dzeniem Emily. Ciekawe, dlaczego inkubowy magnetyzm Linka na nią nie działał. Savannah wczepiła się mocniej w jego ramię. -Powinnaś sobie znaleźć faceta, który jest bardziej... - Spojrzała na Ridley i jej pospinaną agrafkami koszulkę. - Bardziej jak ty. Ridley strząsnęła rękę Linka z ramienia. -A ty powinnaś uważać, do kogo się tak zwracasz, barbie. - Savannah miała szczęście, że Ridley straciła moce. Będzie z tego niezłe bagno, L. Nie martw się. Nie pozwolę, żeby Rid wyleciała pierwszego dnia. Nie dałabym dyrektorowi Harperowi takiej satysfakcji. -Ridley, idziemy. - Lena podeszła do dziewczyn i stanęła przy swojej kuzynce. - Ona nie jest tego warta, wierz mi. Savannah właśnie miała się odgryźć, gdy coś nagle odwróciło jej uwagę. Zmarszczyła nos. -Twoje oczy... mają różne kolory. Co jest z tobą nie tak? Emily podeszła, żeby się lepiej przyjrzeć. I tak w końcu ktoś by wreszcie zauważył różnokolorowe oczy Leny. Nie dało się ich nie zauważyć. Ale miałem nadzieję, że dojdziemy dalej niż na parking, zanim plotki zaczną krążyć po całej szkole. -Savannah, a może byś tak... Lena przerwała mi, nim zdążyłem dokończyć. -Mogłabym zadać ci to samo pytanie, ale chyba wszyscy już znamy odpowiedź. Ridley skrzyżowała ręce na piersiach. -Podpowiem ci. Zaczyna się na S i brzmi jak „suka". Lena odwróciła się od Savannah i Emily, i ruszyła w kierunku popę-kanych

betonowych schodów Jackson High. Złapałem ją za rękę. Poczuciem, jak przez moje ramię przepływa pulsująca energia. Spodziewałem się, że Lena będzie roztrzęsiona po konfrontacji z Savan- nah, ale zachowywała się spokojnie. Coś się zmieniło i nie chodziło tylko ojej oczy. Pewnie po tym, jak zmierzysz się z Istotą Ciemności, która przy okazji jest twoją matką, a także ze stupięćdziesięcioletnim inkubem krwi, który chce cię zabić, nie przerażają cię jakieś tam cheerleaderki. W porządku? Lena ścisnęła moją dłoń. W porządku. Słyszałem stukot obcasów Ridley, która szła za nami. Link podbiegł do mnie. Siary, jeśli to jest to, na co mam się nastawić, to będzie naprawdę Odlotowy rok! Próbowałem sobie wmówić, że ma rację, kiedy przecinaliśmy brązowy trawnik, a martwe koniki polne chrzęściły nam pod stopami. Siódmy września Stare śmieci Jest coś we wchodzeniu do szkoły i jednoczesnym trzymaniu za rękę osoby,

którą się naprawdę kocha. To dziwne, ale nie w zły sposób. To najfajniejsza dziwność. Pomyślałem o tym, co sprawiało, że ludzie lgnęli do siebie jak pszczoły do miodu. Było tak wiele sposobów, w jakie mogliśmy być spleceni ze sobą - ramiona wokół szyi, ręce na krzyż w kieszeniach. My nawet nie mogliśmy iść obok siebie, nie trącając się co chwila ramionami, jakby nasze ciała wytwarzały jakąś wzajemną grawitację. Każdy taki moment naznaczony był krótkim porażeniem jakby prądem elektrycznym, dlatego odczuwałem go trochę intensywniej niż przeciętny chłopak. Mimo że powinienem był się już do tego przyzwyczaić, to wciąż dziwnie szło się korytarzami, kiedy wszystkie oczy wlepione były w Lenę. Zawsze pozostanie najpiękniejszą dziewczyną w szkole, nieważne, jakiego koloru będą jej oczy, i wszyscy o tym wiedzieli. Była właśnie taką dziewczyną - taką, która ma własną moc, ponadnaturalną czy nie. I żaden chłopak nie mógł się powstrzymać, każdy się za nią oglądał. Bez względu na to, co zrobiła i jak wielką była dziwaczką. I właśnie teraz faceci obrzucali ją takimi spojrzeniami. Spokojnie. Lena zderzyła się swoim ramieniem z moim. Zdążyłem już zapomnieć, jak się z nią chodziło. Po jej szesnastych urodzinach traciłem ją przecież coraz bardziej każdego dnia. Pod koniec roku szkolnego była już tak daleko, że ledwie ją widziałem. To było tak niedawno, kilka miesięcy temu. Ale teraz, gdy tak szliśmy razem, przypomniałem to sobie bardzo wyraźnie. Nie podoba mi się sposób, w jaki na ciebie patrzą. Jaki sposób? Zatrzymałem się obok i dotknąłem jej twarzy, tuż poniżej znamienia w kształcie półksiężyca, które miała na kości policzkowej Dreszcz przeszedł nas oboje, pochyliłem się, by ją pocałować. W taki sposób. Odsunęła się z uśmiechem i pociągnęła mnie korytarzem. Rozumiem. Chyba jednak coś ci się pomyliło. Spójrz. Emory Watkins i inni kolesie z drużyny koszykówki gapili się, ale raczej „przez nas” niż na nas, kiedy przechodziliśmy obok ich szafek. Emory skinął

mi na powitanie. Przykro mi to stwierdzić, Ethan, ale nie patrzą na mnie. Usłyszałem głos Linka. -Czołem, dziewczyny, porzucamy trochę po południu? - Skleił żółwia z Emorymi poszedł dalej. Lecz oni nie gapili się na niego. Ridley szła krok za nami, ciągnąc długimi, różowymi palcami po metalowych drzwiczkach szafek. Kiedy dotarła do Emory'ego, zamknęła jego drzwiczki. -Czołem, dziewczyny... - Sposób, w jaki przeciągała głoski, powodował, że wciąż brzmiała jak syrena. Emory zająknął się, a Ridley przejechała paznokciem po jego klatce piersiowej i poszła dalej. Jej spódnica odkrywała tyle ciała, że to właściwie powinno być nielegalne. Cała drużyna patrzyła, jak odchodzi. -Kim jest twoja koleżanka? - Emory pytał Linka, ale nie odrywał oczu od Ridley. Widział ją już wcześniej w Stop & Steal, kiedy spotkałem ją po raz pierwszy, a także na zimowym balu, kiedy rozwaliła salę gimnastyczną. Teraz jednak chciał zostać przedstawiony. I to tak dobrze i tak osobiście, jak to tylko możliwe. -A kto chce wiedzieć? - Rid zrobiła balona z gumy i pozwoliła, by pękł. Link spojrzał na nią z ukosa i złapał ją za ramię. -Nikt. Ludzie na korytarzu rozstępowali się, kiedy była syrena i ćwierćinkub podbijali Jackson High. Ciekawe, co Amma by na to powiedziała. „Słodki Jezu, królu nieba, miej nas w swojej opiece". -Żartujesz sobie? Mam trzymać rzeczy w tej brudnej blaszanej trum-nie? - Ridley gapiła się na swoją szafkę, jakby się spodziewała, że zaraz coś z niej wyskoczy. -Rid, chodziłaś już przecież do szkoły i miałaś szafkę - tłumaczyła cierpliwie Lena. Ridley zarzuciła blond włosami. -Musiałam to wyprzeć z pamięci. Szok pourazowy. Lena podała Ridley kłódkę z zamkiem szyfrowym. -Nie musisz jej używać, ale możesz trzymać tu swoje książki, żeby nie nosić ich ze sobą przez cały dzień. -Książki - powtórzyła Ridley z obrzydzeniem. - Nosić? Lena westchnęła. -

Dostaniesz je dzisiaj na zajęciach. I tak, musisz je nosić. Powinnaś wiedzieć, jak to działa. Ridley poprawiła bluzkę, by odsłonić jeszcze kawałek ciała. Ostatnim razem w szkole byłam syreną. Nie chodziłam na żadne za-jęcia i na pewno niczego nie nosiłam. Link położył jej dłoń na ramieniu. Chodź, mamy godzinę wychowawczą. Pokażę ci, jak to wszystko wygląda. Wiesz, po linkowemu. Tak uważasz? - zapytała sceptycznie Ridley. - A niby dlaczego tak jest lepiej? Cóż, zacznijmy od tego, że nie wiąże się to z żadnymi książkami. -Link był przeszczęśliwy, mogąc odprowadzić ją na lekcję. Chciał mieć na nią oko. Rid, czekaj ! Potrzebujesz tego. - Lena zamachała do niej zeszytem. Ridley wsunęła ramię pod rękę Linka i zignorowała ją kompletnie. Wyluzuj, kuzyneczko, skorzystam z zeszytu ciacha. Zatrzasnąłem drzwiczki szafki. Twoja babcia to optymistka. Serio? Jak cała reszta patrzyłem, jak Link i Rid oddalają się korytarzem. Daję temu całemu eksperymentowi maks trzy dni. Trzy dni? Ty to dopiero jesteś optymistą - westchnęła Lena i po-szliśmy schodami na angielski. Klimatyzacja była włączona na pełne obroty, a jej żałosny mechaniczny szum odbijał się echem po korytarzach. Przestarzały system nie miał jednak najmniejszych szans w starciu z falą gorąca. Na piętrze budynku było jeszcze goręcej niż na parkingu. Gdy weszliśmy do sali od angielskiego, zatrzymałem się na chwilę pod jarzeniówką. Tą, która się przepaliła, gdy Lena i ja zderzyliśmy się ze sobą w drodze na angielski w dniu, w którym się poznaliśmy. Spojrzałem na kwadraty ze sklejki pokrywające sufit. Jak się przyjrzysz, zobaczysz ślady spalenizny wokół nowej lampy. Jak romantycznie. Miejsce naszej pierwszej katastrofy. Lena podążyła oczami za moim wzrokiem. Chyba widzę. Wciąż wpatrywałem się w białe kwadraty z perforowanymi kropkami. Ile to razy siedziałem na jakiejś lekcji, gapiąc się na te dziurki i próbując nie zasnąć, albo licząc je dla zabicia czasu. Odliczając minuty do końca lekcji,

lekcje do końca dnia, dni do końca tygodnia, tygodnie do końca miesiąca... Aż do momentu, kiedy opuszczę Gatlin. Lena przeszła obok pani English, zasypanej papierami związanymi z początkiem szkoły, i wśliznęła się na swoje stare miejsce po stronie dobrego oka. Czyli po tej, którą pani English - mająca jedno szklane oko -widziała lepiej. Chciałem usiąść obok niej, ale wyczułem za sobą czyjąś obecność. Było to takie wrażenie, jak wtedy, gdy czekasz w kolejce i osoba za tobą stoi zdecydowanie za blisko. Odwróciłem się, ale nikogo nie dostrzegłem. Lena już pisała coś w notesie, kiedy usiadłem w ławce obok niej. Zastanawiałem się, czy to kolejny wiersz. Już miałem zajrzeć jej przez ra^mię, kiedy coś usłyszałem. Głos był ledwie słyszalny i nie należał do Leny. Cichy szept dochodzący zza moich pleców. Obróciłem się. Miejsce za mną było puste. Mówiłaś coś, L.? Lena podniosła wzrok znad notesu, zaskoczona. Co? Celtowałaś? Wydawało mi się, że coś słyszałem. Zaprzeczyła. Me. Wszystko okej? Skinąłem jej głową i otworzyłem zeszyt. I znowu usłyszałem ten głos. Tym razem rozpoznałem słowa. Na kartce przede mną pojawiły się litery. Naskrobane moim charakterem pisma. CZEKAM Zatrzasnąłem notes i zacisnąłem pięści, by powstrzymać dłonie przed drżeniem. Lena spojrzała na mnie. Jesteś pewien, że wszystko okej? Nic mi nie jest. Nie podniosłem wzroku do końca lekcji. Nie podniosłem go nawet, gdy zawaliłem kartkówkę z treści Czarownic z Salem. Ani gdy w dyskusji o polowaniu na czarownice wzięła udział Lena, zachowując oczywiście kamienną twarz. Ani wtedy, gdy Emily Asher rzuciła nie najmądrzejszą uwagę, porównując biednego zmarłego Macona Ravenwooda do opętanych