Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony231 220
  • Obserwuję252
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań147 144

Gardner Lisa - Pierce Quincy.01 Mąż doskonały

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
PDF

Gardner Lisa - Pierce Quincy.01 Mąż doskonały.pdf

Ankiszon EBooki PDF Gardner Lisa
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 47 osób, 26 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 363 stron)

I DOSKONA£Y AMBER — Sensacja Maynard Allington Milt Bearden Brian Callison James Cobb Robin Cook Clive Cussier P.T. Deutermann Janet Evanovich Nancy Freedman Stephen Frey Lisa Gardner Andrew Goliszek Richard Herman Peter Hernon Christopher Hyde David Ignatius

Donald James Gordon Kent Robert Ludlum Patrick Lynch John Marks Ken McCIure David Morrell AJ. Quinnell Charles Ryan Philip Shelby David Shobin Richard Steinberg Chris Stewart Zabiæ Stalina Czarny tulipan Ostatni rejs Operacja "Burzowy Smok" Mózg Oznaki ¿ycia Zabawa w Boga Potop Smok W¹¿ Likwidatorzy Oko Szatana Poci¹g œmierci Przywilej w³adzy Po trzecie dla draki

Po czwarte dla grzechu Sklonowaæ Kennedy'ego Depozyt Fundusz szakala Sprzysiê¿enie M¹¿ doskona³y Operacja "Timber Wolf" Bariera Brzemiê w³adzy Na ratunek Polsce Orle szpony Sam przeciw wszystkim 8,4 w skali Richtera Dziesi¹ta Krucjata Najtrudniejszy cel Skazani na zag³adê Zgromadzenie œwiêtych Siro Monstrum Nocna pu³apka Spadkobiercy Matarese'a Testament Matarese'a Omega

Polisa Zwiastowanie Mur Czerwona zima Dawca Koñ trojañski Rekonstrukcja Droga do Sieny Misja specjalna Oddech œmierci Opiekun Centrum Embrion Obsesja Stan krytyczny Nadcz³owiek Nikt nie jest bezpieczny Ognisty ptak LISA GARDNER M¹¿

DOSKONA£Y Przek³ad MACIEJKA MAZAN AMBER Tytu³ orygina³u THE PERFECT HUSBAND Redakcja stylistyczna MAGDALENA KWIATKOWSKA Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta MA£GORZATA BORUTA Ilustracja na ok³adce PAUL Opracowanie graficzne ok³adki GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Sk³ad AMBER Informacje o nowoœciach i pozosta³ych ksi¹¿kach Wydawnictwa AMBER oraz mo¿liwoœæ zamówienia mo¿ecie Pañstwo znaleŸæ na stronie Internetu http://www.amber.supeiTnedia.pl Copyright © 1998 by Lisa Baumgartner Ali rights reserved For the Polish edition i Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 2000 ISBN 83-7245-261-X Prolog Zobaczy³ j¹ i ju¿ wiedzia³. Patrzy³, jak macha w powietrzu czerwono--

bia³ymi pomponami. Widzia³ d³ugie z³ociste pasma w³osów, fruwaj¹ce na tle b³êkitu letniego nieba. Przypomnia³ sobie jej lœni¹cy biel¹ zêbów uœmiech, gdy zagrzewa³a sportowców do walki i tañczy³a z innymi dziew​czêtami na œwie¿o skoszonej trawie futbolowego boiska. Dot¹d by³ g³odny; spojrza³ na ni¹ i nasyci³ siê. Kiedyœ by³ ja³owy, teraz ujrza³ j¹ i poczu³, ¿e wybucha w nim pal¹cy strumieñ. Wiedzia³ o niej wszystko. Wiedzia³, ¿e jej rodzice byli szanowanymi oby​- Williamstown. To wyj¹tkowa pozycja dla kogoœ nie maj¹cego zwi¹z​z uniwersytetem w tej enklawie uczelni sztuk wyzwolonych. Wiedzia³, ¿e ¹ z Niemiec, cztery pokolenia blondynów o jasnej cerze, dobra nor​rasa. Prowadzili miejscowy sklep i mieszkali tu przez ca³e ¿ycie, nie ¹c siê od miejsca urodzenia na wiêcej ni¿ cztery przecznice. Mieli umieraæ cicho we œnie, wszyscy z wyj¹tkiem prapradziadka There-który po¿egna³ siê z ¿yciem w wyniku zaczadzenia w wieku siedemdzie​êciu piêciu lat, kiedy ratowa³ konie z p³on¹cej stajni s¹siada. Wiedzia³, ¿e codziennie po æwiczeniach cheerleaderek Theresa pêdzi do domu i pomaga rodzicom w sklepie. Sprz¹ta³a ma³e pó³ki pe³ne butelek im​- oliwy z oliwek, makaronu ze szpinakiem i ga³k¹ muszkato³ow¹ oraz domowych cukierków z syropu klonowego, odlanych w kszta³cie liœci êbu. Pod koniec wrzeœnia i na pocz¹tku paŸdziernika, kiedy w Williamstown ³y siê t³umy turystów zachwycaj¹cych siê z³ocistymi wzgórzami szkar³atnymi liœæmi, Theresa dostêpowa³a zaszczytu krojenia sera z Vermontu pakowania œmietankowych krówek w papierowe tutki. Potem sezon mija³, ona wraca³a do brudnej roboty. Odkurza³a pó³ki wy³o¿one papierem w nie​¹ kratkê, zamiata³a pod³ogi ze stuletniego drewna i wyciera³a sosnowe 5 sto³y. Robi³a to od czasu, gdy skoñczy³a dwanaœcie lat, a on s³ysza³, jak jej w ci¹gu jednego popo³udnia powiedzia³ do niej piêæ razy, ¿e nie nada​siê do niczego innego i tak bêdzie zawsze. Theresa nie protestowa³a. Poprawia³a fartuszek w czerwon¹ kratkê, po​³a jasn¹ g³owê i dalej zamiata³a. W liceum by³a lubiana - mi³a, ale nie nachalna, atrakcyjna, lecz skrom​na. I

kiedy inne siedemnastolatki dawa³y siê obmacywaæ jakiemuœ futboli-œcie lub po kryjomu popija³y tanie piwo, Theresa nieodmiennie wraca³a do przed dziesi¹t¹ w ka¿dy pi¹tek i sobotê. Jest bardzo, bardzo punktualna, zapewni³a go jej matka. Odrabia lekcje czas, chodzi do koœcio³a, wywi¹zuje siê z obowi¹zków. Nie w³óczy siê jakimiœ narkomanami, nie ona. Ich Theresa zawsze robi to, co trzeba. Pani Matthews by³a pewnie kiedyœ równie piêkna, jak jej córka, ale do​lata mia³a ju¿ za sob¹. Sta³a siê zdziwacza³¹ kobiecin¹ o sp³owia³ych oczach, mysich w³osach i nalanym ciele. Czesa³a siê w kok i œci¹ga³a tak mocno, ¿e a¿ unosi³y siê jej k¹ciki oczu. Przynajmniej raz na minutê robi³a znak krzy¿a, chrobocz¹c przy tym paciorkami ró¿añca. Zna³ ten typ. Pewnie modli³a siê, ¿eby Bóg ustrzeg³ j¹ przed wszelkim z³em. I by³a zado​¿e nikt ju¿ od niej nie wymaga seksu. Pan Matthews co pi¹tek opró¿​³ butelkê whisky. Bi³ wtedy j¹ i Theresê; pewnie myœla³a wówczas, ¿e obie to zas³uguj¹, bo Ewa da³a Adamowi jab³ko i odt¹d kobiety musz¹ s³u¿yæ ê¿czyznom. Piêædziesiêcioletni pan Matthews tak¿e spe³nia³ jego oczekiwania. Szpa​- w³osy ostrzy¿one naje¿a. Surowa twarz. W¹skie biodra. Ogromne bary dŸwigania piêædziesiêciokilowych worków z m¹k¹ i bary³ek syropu klono​- Chodzi³ po maleñkim sklepiku niczym udzielny ksi¹¿ê. ¯ona i córka ³y siê jak w ukropie, ale on lubi³ pogawêdziæ sobie z klientami, oparty ladê. Przy ³ó¿ku trzyma³ nabity pistolet, a na tylnym siedzeniu furgonetki ³ strzelbê. Raz na rok zabija³ legalnie jednego jelenia, a drugiego nielegal​jak g³osi³a plotka - tylko po to, ¿eby udowodniæ, ¿e ma doœæ odwagi. Nikomu nie pozwala³ wtr¹caæ siê do swego ¿ycia, sklepu czy rodziny. ³ prawdziwym sukinsynem, g³upim jak sto³owa noga i niewzruszonym jak ³a. Jim spêdzi³ w jego sklepie dwa popo³udnia, obserwuj¹c ojca, matkê i cór​ê. Wreszcie dowiedzia³ siê wszystkiego, czego potrzebowa³. Starzy nigdy nie dostaliby siê do lepszego towarzystwa, ale nie mieli ¿adnych genetycz​- defektów czy tików. A ich córka - œliczna, cicha, pos³uszna dziewczyn​- by³a wcieleniem doskona³oœci. Otworzy³ drzwi samochodu i wysiad³. Nadesz³a pora.

Niebo nad jego g³ow¹ mia³o odcieñ nieskalanego b³êkitu. Przed sob¹ ³ wzgórza Berkshire, morze czystej zieleni. Dolina rozpoœciera³a siê u ich stóp niczym dywan; ci¹gn¹ce siê w nieskoñczonoœæ pola z drobnymi 6 plamkami czerwonych stodó³ i czarno-bia³ych krów. Wci¹gn¹³ w p³uca woñ sosnowego igliwia, œwie¿o skoszonej trawy i odleg³ych obór. S³ucha³ okrzy​- ów dziewcz¹t: „Zwy - ciês - two, zwy - ciês - two!". Patrzy³ na smuk³e Theresy. - Jesteœmy z Greylock, dobrze walczymy, jak nie s³yszycie, to powtó​ Uœmiechn¹³ siê i wst¹pi³ w pe³ny blask wiosennego s³oñca. Pochwyci³ Theresy; zrobi³a szpagat, triumfalnie potrz¹snê³a pomponami. odpowiedzia³a uœmiechem. Zdj¹³ ciemne okulary. Nie odwróci³a wzroku. Nadal prezentowa³ jej swój ¹cy uœmiech, a¿ wreszcie zarumieni³a siê uroczo i musia³a spojrzeæ inn¹ stronê. Kole¿anki zerka³y na ni¹ z jawn¹ zawiœci¹. Parê zrobi³o za​naburmuszone miny, a jedna, przedwczeœnie dojrza³a ruda, wypiê³a ¹ce piersi, usi³uj¹c zwróciæ na siebie jego uwagê. Ale on nie odwraca³ oczu od Theresy. To o ni¹ mu chodzi³o. Odwróci³ siê lekko; s³oñce zalœni³o w policyjnej odznace na jego musku​- klatce piersiowej. Spojrzenie Theresy zeœliznê³o siê na ni¹. Dostrzeg³ nag³e zdenerwowanie, odruchow¹ niepewnoœæ. Potem piêkne czekolado​oczy wróci³y ku jego twarzy. Wiedzia³, kiedy mu siê odda³a. Zauwa¿y³ ten moment, kiedy nieufnoœæ j¹ œci³a, a na jej miejsce pojawi³a siê nieœmia³a, p³ochliwa nadzieja. Wype³ni³a go niewyobra¿alna moc. Us³ysza³ g³os ojca, niski i ³agodny, taki jaki by³ na pocz¹tku, zanim wszyst​siê popsu³o. Ojciec czyta³ mu przypowieœæ: pewnego razu ¿ó³w i skorpion ³y siê w obliczu wzbieraj¹cej powodzi. Przera¿ony ¿ó³w powiedzia³ ¿e przeniesie go przez kipiel na brzeg, jeœli ten obieca, ¿e nie mu krzywdy.

Skorpion da³ s³owo i wszed³ mu na grzbiet. Ruszyli; krót​mocne ³apy ¿ó³wia zagarnia³y wodê silnymi ruchami, lecz woda wzbie​ra³a, a wzburzone fale uderza³y z coraz wiêksz¹ zaciek³oœci¹. ¯ó³w zacz¹³ ³abn¹æ. Wkrótce nawet kruchy skorpion wyda³ mu siê bardzo ciê¿ki. Mimo to nie kaza³ mu zleŸæ ze swojego grzbietu. Wytê¿y³ wszystkie si³y i wreszcie horyzoncie pojawi³ siê sta³y l¹d, a wraz z nim nadzieja. I wtedy skorpion zaatakowa³. Wbi³ œmiercionoœny jadowity kolec w cia​³o ¿ó³wia. ¯ó³w obejrza³ siê ze zdumieniem. Jad p³yn¹³ ju¿ w jego ¿y³ach, ¿owa³ mu koñczyny, zmieni³ je w bezw³adne ciê¿ary. Oba stworzenia zaczê³y ton¹æ. W ostatniej chwili, gdy s³ona woda wype³nia³a mu ju¿ pysz​- nieszczêsny ¿ó³w krzykn¹³: Dlaczego to zrobi³eœ? Zabi³eœ nas obu! skorpion odpar³ po prostu: Bo to le¿y w mojej naturze. Jim lubi³ tê opowieœæ. By³ taki sam, jak ten skorpion. Od zawsze widzia³, ¿e jest lepszy od wszystkich, m¹drzejszy, szybszy, bardziej opanowany. 7 Zdobywa³ wszystko, czego zapragn¹³. Teraz uœmiecha³ siê do œlicznej siedemnastoletniej Theresy Matt³iews. ³ jej policyjn¹ odznakê, na któr¹ tak ciê¿ko pracowa³. Ajego d³oñ g³adzi³a przytroczon¹ do pasa pa³kê. Spójrz na mnie, Thereso. Spójrz na swojego przysz³ego mê¿a. Wtedy wszystko by³o proste. Wtedy... 1 Piêæ lat póŸniej

J.T. Dillon by³ pijany jak œwinia. Na zewn¹trz rozpalone do bia³oœci s³oñce trwa³o wysoko na niebie. Jego ¿ar prze¿era³ koœci na pustyni i kamienie w górach. Kaktusy saguaro p³awi³y siê w falach upa³u i najwyraŸniej go sobie chwali³y, ale szorstka trawa u ich stóp dawno dosta³a udaru s³onecznego. W ca³ym Nogales ludzie ukryli siê w zacienionych pokojach, masowali siê kostkami lodu i przeklinali Boga, który zrobi³ im niespodziankê i przeniós³ sierpniow¹ apokalipsê na wrzesieñ. Ale jemu by³o wszystko jedno. Le¿a³ rozwalony na plecach w ch³odnej zielonej oazie swojej posiad³o​œci, w prawej rêce trzyma³ oprawione w srebrne ramki zdjêcie uœmiechniêtej i œlicznego ch³opczyka, w lewej - pust¹ butelkê po tequili. Wentylator pod sufitem miesi³ powietrze. Indiañska derka pod plecami wch³ania³a pot. Pokój by³ zadbany, gustownie umeblowany wiklino​sprzêtami i udekorowany krzepkimi jukkami. J.T. przesta³ zauwa¿aæ takie szczegó³y po pierwszym dniu tankowania te¹uili. Sztuka prawdziwego chlania to umiejêtnoœæ dostêpna nielicz​o czym wiedz¹ wszyscy komandosi. W tej dziedzinie J.T. uwa¿a³ siê za geniusza. Druga setka przepali³a mu gard³o na wylot. Kiedy z bu​zniknê³a po³owa zawartoœci, przesta³ czuæ tani¹, przaœn¹ gorza³ê sp³y​¹c¹ mu prze³ykiem do ¿o³¹dka, a potem, wczeœniej czy póŸniej, wycieka​¹c¹ z niego. Pod koniec pierwszego dnia straci³ przytomnoœæ. Wiatrak pod sufitem ³ siê pterodaktylem, wiklinowa sofa zmieni³a siê w le¿¹cego tygrysa. Naj​twardszy na œwiecie komandos dosta³ ostrego ataku chichotek. Kiedy zamy​ka³ oczy, ca³y œwiat wirowa³ mdl¹co, wiêc przez pierwsz¹ noc J.T. przytrzy​³ sobie powieki palcami i wpatrywa³ siê têpo w sufit. 9 Teraz, pod koniec czwartego dnia picia, opuœci³y go nie tylko myœli, ale i cia³o. Najpierw przesta³ czuæ twarz. Siedzia³ przy basenie, poci¹gaj¹c cu-ervo gold i nagle zda³ sobie sprawê, ¿e nie ma ju¿ nosa. Chcia³ go namacaæ palcami - a tu figa. Nosa nie by³o i czeœæ. Godzinê póŸniej straci³ te¿

policz​ki. Brak szorstkoœci zarostu, brak smrodu potu. Brak policzków. Wreszcie, ca³kiem niedawno, zniknê³y mu wargi. Chcia³ je otworzyæ i okaza³o siê, ¿e posz³y. Brak warg cholernie utrudnia³ picie, a zosta³o mu jeszcze dwadzieœcia godziny intensywnego zalewania mordy. Powoli przetoczy³ siê na bok i przy okazji przekona³ siê, ¿e nadal ma êce i ogryzek umys³u. Zacisn¹³ powieki; przed oczami stanê³y mu rozmaza​obrazy. Kiedyœ by³ mistrzem p³ywackim i potrafi³ strzelaæ z wiatrówki. êta³ zachêcaj¹cy zapach chloru i ciê¿ar strzelby z ciemnego orzechowe​go drewna. Kiedyœ by³ komandosem, „nieoszlifowanym brylantem", zanim ³ siê na w³asne ¿yczenie. PóŸniej zacz¹³ pracowaæ jako najemnik. Nikomu nie mówi³, czym siê zajmuje, bo potem musia³by go zabiæ. Nastêpny obraz pojawi³ siê z oci¹ga​- rozmyty na brzegach, jakby sam wiedzia³, ¿e nawet po czterech dniach chlania czystej tequili nadal mo¿e wytoczyæ krew. J.T. by³ w Stanach. Rachel ³a obok niego. By³ jej mê¿em. Spojrza³ w dó³, na ch³opczyka trzymaj¹cego za rêkê. Swojego syna. Teraz by³ pijany. Pojawi³ siê s³u¿¹cy Freddie, wyj¹³ mu z rêki zdjêcie w srebrnych ram​i schowa³ w sejfie, gdzie mia³o pozostaæ a¿ do nastêpnego wrzeœnia. - Jak siê pan czuje? Hy. Do pokoju wesz³a iguana, ci¹gn¹c za sob¹ z chrobotem metrowy ogon. Ta czêœæ Dillona, która by³a schlana w trupa, wrzasnê³a: „Ratunku! Godzil- la!". Druga czêœæ, w miarê trzeŸwa, kaza³a mu poruszyæ spieczonymi, mar​- ustami. - Poszed³, Glug. Wynocha. Glug ostentacyjnie uda³, ¿e go nie s³yszy i umoœci³ swoje nabite cielsko przepuszczonym przez ¿aluzjê promieniu s³oñca. J.T. lubi³ gada.

Wody, proszê pana? - spyta³ Freddie cierpliwie. Który to? Trzynasty. To dawaj margaritê. W oddali rozleg³ siê dzwonek telefonu. J.T. jêkn¹³ boleœnie. DŸwiêk mia³ œæ siê powtórzyæ, wiêc J.T. powlók³ siê z wysi³kiem na patio, ¿eby od niego jak najdalej. Oczywiœcie s³oñce r¹bnê³o go jak m³ot pneumatyczny. J.T. zachwia³ siê i zmru¿y³ oczy; jego organizm zacz¹³ wydzielaæ przez pory czysty alkohol. 10 Suchy upa³. Tak mu powiedzieli, kiedy siê przeniós³ do Arizony. Tak, gor¹co, ale to suchy upa³. Gówno prawda. Czterdzieœci osiem stopni mówi za siebie. Nikt normalny nie mieszka³by w takim skwarze. Sporo czasu spêdzi³ w d¿ungli. Udawa³, ¿e nie widzi potoków potu i w³a​- smrodu. Nauczy³ siê go czêœciowo blokowaæ. Resztê wdycha³ i tyle. Teraz d¿ungl¹ mia³ w sobie. Czasami, kiedy przypomnia³y mu siê plantacje Wirginii i ojciec, siedz¹cy u szczytu sto³u, odziany w kompletny mundur Beretów - spodnie opadaj¹ce na lœni¹c¹ czerñ butów, koszulê ¹ na kant, ostentacyjnie wyeksponowane baretki - d¿ungla wy​³a mu w ¿y³ach. Potem siê œmia³. By³a to jedyna cenna lekcja, jak¹ otrzyma³ od ojca. Ko​- p³acz¹, mê¿czyŸni siê œmiej¹. £ajzy jêcz¹, mê¿czyŸni siê œmiej¹. Pata​³achy narzekaj¹. Mê¿czyŸni siê œmiej¹. Kiedy Marion powiedzia³a mu przez telefon, ¿e pu³kownik umiera na prostaty, J.T. zacz¹³ siê tak œmiaæ, ¿e upuœci³ s³uchawkê. Freddie wy³oni³ siê z domu, surowy i powa¿ny, odziany w starannie wy​- lniany garnitur. Telefon, proszê pana.

Ci¹gle trzynasty? Tak. To niech spadaj¹. nie drgn¹³. - To Vincent, proszê pana. Dzwoni³ ju¿ cztery razy. Twierdzi, ¿e to coœ ¿nego. J.T. klapn¹³ ciê¿ko na cembrowinê basenu i zanurzy³ czubki palców w wo​- Przez ca³e ¿ycie marzy³ o takim basenie. Teraz go prawie nienawidzi³. Sir? Dla Vincenta wszystko jest wa¿ne. Nie chce od³o¿yæ s³uchawki. - Freddie postawi³ telefon na patio i par​¹³ z uraz¹. Nie by³o w¹tpliwoœci, co s¹dzi o Vincencie. J.T. po³o¿y³ siê na Ani Freddie, ani telefon nie znikali. Wreszcie niechêtnie siêgn¹³ po s³uchawkê. Jestem na emeryturze, Vincent. Nie zalewaj - zagrzmia³ Vincent. J.T. z³apa³ siê za skroñ. - Mam dla smakowity k¹sek. Coœ z twojej bran¿y. Dziœ jest trzynasty. Na po³owie globu. Trzynastego nie odbieram telefonu, a twoich telefonów nie odbieram ogóle. Jestem na emeryturze. Dillon, poczekaj, a¿ us³yszysz o pieni¹dzach... Nie potrzebujê pieniêdzy. Ka¿dy potrzebuje.

11 Ja nie. Niczego nie potrzebujê. Wy³¹czam siê. Czeœæ. Hej, hej! Czekaj! Zlituj siê, wys³uchaj mnie chocia¿ przez wzgl¹d na czasy. Jest taka kobieta, naprawdê niesamowita... Dobra w ³ó¿ku? Nie o to chodzi. Pewnie blondynka. Zawsze lecia³eœ na blondyny. J.T., bracie, nie b¹dŸ takim palantem. Nie dzwoni³bym do ciebie z by​le powodu. Wiem, ¿e odszed³eœ z fachu. Ale ta kobieta naprawdê potrzebuje Bardzo potrzebuje. Tak? To z³ap siê za ksi¹¿kê telefoniczn¹, znajdŸ œwiêtego od spraw beznadziejnych i zadzwoñ. Jak ktoœ odbierze, daj mi znaæ. Te¿ potrzebujê. razie. Czekaj! Mam to gdzieœ. Od³o¿y³ s³uchawkê. Freddie ci¹gle nad nim sta³. Nad jego górn¹ warg¹ œni³a smu¿ka potu. J.T pokrêci³ g³ow¹. Czym siê tak przejmujesz? ¯e siê zgodzê? ¯e zrezygnujê z tego wszyst​za trzydzieœci sekund emocji? Myœla³em, ¿e znasz mnie lepiej. Przyniosê nastêpn¹ margaritê. Aha. Rozumiemy siê bez s³ów. Opar³ czo³o o ziemiê. S³oñce przewierca³o mu siê przez powieki, a¿ zo​³ w³asne zygzaki ¿y³. Freddie pojawi³ siê z kieliszkiem o krawêdzi otoczonej paskiem soli. ³ go

ko³o jego g³owy. Freddie? Tak, proszê pana? Jeœli znowu mnie zawo³asz do telefonu, wywalê ciê na zbity pysk. Tak, proszê pana. Nawet jeœli bêdzie dzwoniæ pu³kownik. Rozumiesz? Oczywiœcie. Dobrze. Freddie okrêci³ siê na piêcie i znikn¹³. J.T. nie odprowadzi³ go wzro​ Wskoczy³ w ubraniu do basenu. Powoli opad³ na dno. Nie walczy³ z wo​¹. Nigdy z ni¹ nie walczy³. Marion zawsze by³a œwietna wjeŸdzie konnej, on w p³ywaniu. Dotkn¹³ stopami dna. Otworzy³ oczy i przyjrza³ siê swojemu królestwu, brzegom basenu z chropawego czerwonego kamienia, dnu wygl¹daj¹cemu by³o zas³ane szafirami. Poczu³ ³askotanie w gardle, instynktown¹ potrzebê zaczerpniêcia oddechu. tym tak¿e nie walczy³. Zaakceptowa³ to. Potrzebê, panikê, strach. Pod wod¹ ³ pogodziæ siê ze wszystkim. Pod wod¹ œwiat wreszcie nabiera³ sensu. 12 Powoli odlicza³ sekundy. £askotanie zmieni³o siê w d³awienie. Nie walcz, walcz. Powoli. Minê³a druga minuta. Niegdyœ potrafi³ wytrzymaæ cztery, dziœ to siê nie mog³o wydarzyæ. Dwie minuty czterdzieœci piêæ sekund. Wystarczy. Wyprysn¹³ do góry. ³ lustro wody, g³oœno ³api¹c powietrze. D¿insy i podkoszulek przywar​³y mu do cia³a, w skroniach czu³ dudnienie bêbnów.

Wspomnienia ci¹gle sta³y mu przed oczami. Rachel i Teddy. Œmiej¹ siê. ¹ szczêœliwi. Krzycz¹. Umieraj¹. Co roku mia³ parê dni wyjêtych z ¿ycia. Piêæ dni wspominania tego, cze​nie potrafi³ zapomnieæ. Piêæ dni mroku, k³êbi¹cego siê nad nim jak czarny dym. Po chwili zacz¹³ p³yn¹æ. Powietrze by³o suche, œwierszcze cyka³y w kak​a niebo nabra³o koloru krwi. ¯yje pan? Hy? - J.T. powoli uniós³ g³owê. Straci³ przytomnoœæ, le¿¹c na patio ¹ do ziemi. Czu³ na sobie coœ mokrego. Ubranie. Pan Dillon? Pan J.T. Dillon? Zmru¿y³ oczy. renice odmówi³y wspó³pracy. Nie wiadomo dlaczego by³o czerwone - czerwone, brudne i brzydkie. Wytê¿y³ wzrok. Tu¿ nim pojawi³a siê rozmyta ludzka postaæ. Mia³a czarne w³osy, które skojarzy³y mu siê z fryzur¹ Elvisa. G³owa sama mu opad³a. Co siê z panem dzieje? Oto jest pytanie. - Nie zada³ sobie trudu, by podnieœæ g³owê. - Nie ê kosmetyków Avonu. Akwizytorom dziêkujemy. Choæ jeœli masz tequ-ê, biorê dwie skrzynki. Nie jestem z Avonu. A to szkoda. - Chyba umiera³. Od czasu pierwszego dnia w West Po​nie czu³ siê tak okropnie. Proszê pana... WyjdŸ st¹d. Nie mogê.

Wstañ, odwróæ siê o sto osiemdziesi¹t stopni i uwa¿aj, ¿eby brama ci przytrzasnê³a ty³ka. Proszê mnie wys³uchaæ... bardzo proszê. Spojrzenie przekrwionych oczu wreszcie na ni¹ trafi³o. Przysiad³a na ¿ku le¿aka, przycupnê³a jak chudy go³¹b na tle roz³o¿ystej korony drze​M³oda. Okropna fryzura. Jeszcze gorsza farba. Usi³owa³a udawaæ spo​ój, ale kolana jej siê trzês³y. Jêkn¹³. - Kobieto, Ÿle wygl¹dasz. 13 Ja... chcia³am... - Wsta³a sztywno i wyprostowa³a siê. Mia³a zdecy​¹ minê, ale reszta od razu psu³a wra¿enie. Oœlepiaj¹co bia³y kostium ³ pomiêty i niedopasowany. Ostatnio bardzo schud³a, a cienie pod oczami ³y zbyt ciemne, by je przypisaæ s³odkim igraszkom. Proszê pana... - Freddie! - rykn¹³. - Freddie! ê³a usta. Wyszed³ - powiedzia³a po chwili milczenia. Zaczê³a metodycznie ob​æ paznokieæ prawego kciuka. Wyszed³? - J.T. znowu jêkn¹³. Potrz¹sn¹³ mokrymi w³osami. Krople ê³y siê na wszystkie strony; parê wyl¹dowa³o na jedwabnym kostiu​kobiety, ale nawet nie drgnê³a. Przeczesa³ fryzurê palcami, odgarn¹³ z twa​d³ugie pasma w³osów i jeszcze raz spojrza³ na nieproszonego goœcia. Znajdowa³a siê w pewnym oddaleniu, na tyle blisko, by nie zdradzaæ stra​lecz zachowuj¹c przyzwoity dystans. Sta³a w wywa¿onej pozycji, goto​do natychmiastowego dzia³ania: nogi szeroko rozstawione, jedna stopa êta, pierœ do przodu, rêce swobodne. Mia³ wra¿enie, ¿e to powinno mu ê z czymœ kojarzyæ. Jakby mia³ deja vu. ¿enie pojawi³o siê i szybko minê³o, a jemu siê nie chcia³o dociekaæ, co by mog³o oznaczaæ.

Pañski przyjaciel wyszed³ - powiedzia³a. - Widzia³am, jak wsiad³ do i odjecha³. Ha. - Usiad³ powoli. Œwiat zawirowa³, powoli stan¹³. J.T. uzna³, ¿e zbyt przytomny jak na takie picie; do tego czasu w jego ¿y³ach powinna ³yn¹æ prawie wy³¹cznie czysta tequila. Jak d³ugo le¿a³ nieprzytomny? Ile wypoci³ przez skórê? Za szybko trzeŸwia³. Zdar³ z siebie podkoszulek i rzuci³ go na ziemiê. Siêgn¹³ do d¿insów. Chcia³am pana wynaj¹æ. - W g³osie kobiety pojawi³o siê lekkie dr¿enie. ³ mokry d¿ins od nóg i upuœci³ spodnie. Tak lepiej. Chy... chyba to niestosowne. Odwróci³ siê do niej z grymasem. Go³y jak œwiêty turecki spojrza³ jej w oczy. Dlaczego dot¹d siê nie ulotni³a? - Kobieto, czy ta willa wygl¹da jak klasztor? To prywatne mieszkanie, ja tu jestem g³ównym lokatorem. Zabieraj siê st¹d albo powiedz coœ do Pos³a³ jej sardoniczny uœmiech i pocz³apa³ do sto³u. Freddie zostawi³ na margaritê; ca³kiem siê rozpuœci³a, ale kto by siê przejmowa³. Wypi³ po³o​ê jednym ³ykiem. Przys³a³ mnie Vincent - szepnê³a kobieta za jego plecami. A to sukinkot - mrukn¹³ J.T. bez szczególnej urazy. - Muszê go skre​œliæ z gwiazdkowej listy. - Osuszy³ kieliszek do koñca. - Liczê do piêciu. ¿eby ciê tu nie by³o, jak skoñczê. 14 Mo¿e mnie pan wys³ucha? Raz.

Zap³acê! Dwa. Vincent nie powiedzia³, ¿e jest pan takim zapijaczonym kretynem! Trzy. Potrzebujê zawodowca! Odwróci³ siê, splót³ rêce na nagiej piersi. - Cztery. Poczerwienia³a. Zdenerwowanie o¿ywi³o j¹ wreszcie; unios³a g³owê, oku jej b³ysnê³o. Przez chwilê wydawa³a siê nawet ³adna. Nie wyjdê! - krzyknê³a. - Do cholery, nie mam dok¹d! Niech siê pan nad sob¹ u¿alaæ i wys³ucha... Piêæ. Nie wyjdê. Nie mogê. Jak wolisz. - Wzruszy³ ramionami. Odstawi³ pusty kieliszek na stolik. nagi jak go Pan Bóg stworzy³, dziewiêædziesi¹t kilo miêœni i œciê​ruszy³ w jej stronê. 2 Pot zalœni³ nad jej górn¹ warg¹. Oczy b³ysnê³y niebezpiecznie. Rozejrza³a siê niespokojnie. Wsadzi³a rêkê do torebki. Skoczy³ ku niej, zbi³ j¹ z nóg w³asnym ciê¿arem. Runêli na ziemiê z g³u​- stêkniêciem; zawartoœæ torebki rozsypa³a siê, srebrny pistolet œmign¹³ przez patio. Wierzgnê³a jak oszala³y ze strachu koñ i spróbowa³a przejechaæ po oczach poobgryzanymi paznokciami.

Mocno trzepn¹³ japo nadgarstku. Ca³ym cia³em przygniót³ do ziemi; usi​³owa³ j¹ unieruchomiæ, a jednoczeœnie chroniæ bardziej wra¿liwe czêœci swo​- anatomii przed jej m³óc¹cymi stopami. Z³apa³a go za w³osy i szarpnê³a. - Aaa! - Wyrwa³ siê, z³apa³ j¹za przegub i przygwoŸdzi³ do ziemi. Skrzy​ wi³a siê, ale oczy nadal jej p³onê³y. By³ od niej wiêkszy, silniejszy i twardszy. wiedzieli, ¿e walka jest przes¹dzona. Kobieta zrobi³a jeszcze jeden daremny wysi³ek. Próbuj, próbuj - wycedzi³. - Myœlisz, ¿e nagle zmieniê zdanie i ciê ê? Spójrz na mnie, kochana. Vincent wcale ci nie zrobi³ przys³ugi. ¹dam jak sam diabe³ i jestem diab³em. Mam pieni¹dze - wykrztusi³a. 15 Kogo to obchodzi? Sto tysiêcy dolarów. Ach, s³onko, to dla mnie za ma³o. Zabawne, nie wygl¹da pan na kosztownego. Uniós³ brew; nie spodziewa³ siê takiego przytyku. Ju¿ siê nie szarpa³a, êc nie by³a zupe³n¹ idiotk¹. Tym razem przyjrza³ siê jej uwa¿nie. Z bliska wyraŸnie widzia³, ¿e mia³a za sob¹ przejœcia. Skóra na jej karku by³a jaœniej​sza ni¿ z przodu szyi. Matowe czarne w³osy mia³y jasne odrosty. Paznokcie ¹da³y, jakby wesz³y w bliski kontakt z tark¹. Ogólnie robi³a wra¿enie anemiczki. Ktoœ taki móg³by równie dobrze nosiæ na plecach ê strzelnicz¹. Nie masz wiêkszych problemów, musisz siê wdawaæ w bójki ze mn¹? Pewnie mam - powiedzia³a urywanym g³osem. - Ale jakoœ musia³am ¹æ. Wierzgnê³a. W porê siê odsun¹³ i zablokowa³ cios. Ju¿ siê mia³ uœmiech​¹æ,

gdy zatopi³a zêby w jego przedramieniu. Poblad³. Œciêgna szyi napiê³y mu siê pod skór¹. Ból przeszy³ go jak roz​drut; jej drobne bia³e z¹bki trafi³y w nerw. Zakipia³a w nim prymitywna wœciek³oœæ. ¯¹dza odwetu. Pomszczenia ólu. W ¿y³ach zadudni³o mu têtno d¿ungli i nagle us³ysza³ stuk butów ojca drewnianym parkiecie. Zacisn¹³ palce na jej lewym przegubie. Pisnê³a Wyszarpn¹³ ramiê. Na ciemnych w³oskach pojawi³y siê kropelki krwi, co bardziej go rozwœcieczy³o. Jednym ruchem zerwa³ siê na równe nogi, zaciœniêtymi piêœciami, pociemnia³ymi oczami, niemal nieprzytomny. Spo​- spokojnie. Gardzi³ mê¿czyznami, którzy wy¿ywali siê na kobietach. Srebrny pó³automatyczny walther 22 le¿a³ o krok od niego. Wrzuci³ go do basenu. To mu nie wystarczy³o. Kiedy siê dobrze wkurzy³, mu nie wystarcza³o. - Co ty wyprawiasz? - rykn¹³. Kobieta nadal le¿a³a; zadarta spódnica ³a smuk³e nogi, którym przyda³oby siê trochê wiêcej miêœni. Tuli³a êkê do piersi. Na pewno j¹ bola³a. Znowu zakl¹³. Zastanowi³ siê, czy nie wskoczyæ do basenu. I musia³ siê napiæ. Nie wolno dra¿niæ komandosa - warkn¹³. - Trzeba byæ idiot¹, ¿eby ¿niæ profesjonalistê. Chcia³ mnie pan zaatakowaæ - szepnê³a w koñcu. Mocniej przytuli³a siebie rêkê; na bia³ej skórze widnia³ czerwony œlad jego palców. Wstyd. - Chcia³em ciê st¹d wynieœæ! odpowiedzia³a. Pogrozi³ jej palcem. 16 To mój dom! Nie wolno wchodziæ do cudzego domu bez zaproszenia, bez uprzedzenia, bez... bez...

Ochroniarza? W³aœnie! Nie odpowiedzia³a. Z trudem wsta³a, chwiej¹c siê lekko. Wygl¹da³o, ¿e nie zdaje sobie z tego sprawy. Wyg³adzi³a spódnicê i zapiê³a ¿akiet, jakby w ten sposób wznosi³a zapory miêdzy sob¹ a reszt¹ œwiata. - Wiem, ¿e pan mnie nie zaprasza³. Vincent dzwoni³ i ci¹gle nie móg³ pana zastaæ. Spieszy³o mi siê, wiêc zdoby³am adres i... i przyjecha³am. Niech mnie pan uczy! - doda³a gwa³townie. - Tylko tyle, wiêcej nie chcê. Przez miesi¹c. Dam panu sto tysiêcy dolarów, a pan mnie nauczy wszystkiego. ¯e co? - Miesi¹c, tylko tyle. Nie bêdzie pan musia³ opuszczaæ willi, nie bêdzie pan musia³ robiæ niczego, tylko mówiæ mi, co mam robiæ. Jestem silniejsza, ni¿ wygl¹dam. Szybko siê uczê. I nie narzekam. Jak siê nazywasz? Zawaha³a siê. Te... eee... Angela. Teeangela? Aha. A tak dla ciekawoœci, dlaczego taka mi³a pani chce siê u mnie uczyæ? Bo... ktoœ mi grozi. Jak¿eby inaczej. Kto? Co: kto? Kto ci grozi? Zamilk³a. Pokrêci³ g³ow¹. Tobie nie jest potrzebny najemnik, tylko psychiatra. Pewien mê¿czyzna - szepnê³a. Bez ¿artów.

- Mój... - zastanowi³a siê, niepewna ile mo¿e mu wyjawiæ. - Mój m¹¿. By³y. Wie pan, jak to jest. Mówi³a zbyt szybko. Zerknê³a na niego, jakby sprawdza³a, czy to kupi³. Znowu pokrêci³ g³ow¹, tym razem z niesmakiem. - Przejecha³aœ taki szmat drogi tylko dlatego, ¿e stary ci bruŸdzi? Ko​ bieto, po co mi zawracasz g³owê? Zdob¹dŸ nakaz i po³owa policji bêdzie ciê broniæ. ZejdŸ mi z oczu. Uœmiechnê³a siê s³abo. Czy kawa³ek papieru wystraszy potwora? Do tego nie trzeba profesjonalisty. Gdzieœ ty spotka³a tego Vince'a, na herbatce dla pañ? Pozna³ nas wspólny przyjaciel, który wie, ¿e potrzebujê ratunku. Ratunku? Ogl¹dasz za du¿o krymina³ów. IdŸ na policjê. Narysujê ci mapê. Policja go zgubi³a - powiedzia³a cicho. - Teraz zwracam siê do pana. Pokrêci³ g³ow¹. Spojrza³ na ni¹ spode ³ba. Ci¹gle przy nim sta³a, w jakiœ ób pe³na godnoœci w tym brzydkim bia³ym kostiumie. Nie wiadomo cze​- wygl¹da³a dostojnie, kiedy tak tuli³a posiniaczon¹ rêkê do brzucha. Nie ³, co ma powiedzieæ. Noc ucich³a; s³ychaæ by³o tylko chlupot wody i cykanie œwierszczy. Drze​za jej plecami szemra³o cicho, a bia³e kamienie lœni³y w œwietle padaj¹​cym z ganku. Noc by³a ciep³a i fioletowa, zwodnicza w swym spokoju. Naprawdê uratowa³eœ te sieroty w Gwatemali? - szepnê³a kobieta. Co? - Serce zabi³o mu szybciej. Vincent mi powiedzia³. Zrobi³eœ to? Naprawdê? Nie, nie. Nie mo¿esz mi tego zarzuciæ. - Ale ton jego g³osu zabrzmia³ ostro i oboje to us³yszeli. Tylko miesi¹c - powtórzy³a. - Jeden miesi¹c intensywnego treningu.

strzelania, uników, tropienia... Kontroli urodzeñ i szybkiego czytania. Zasadzek i kontrzasadzek. Ataków kontrataków. Ewakuacji, infiltracji, penetracji i wszystkich tych bzdetów. Tak. Nie! Nic z tego. Wydaje ci siê, ¿e to siê robi z dnia na dzieñ? Myœlisz, ¿e Rambo rodzi siê pod ka¿dym krzakiem? Trzeba lat, ¿eby osi¹gn¹æ tak¹ kondy​ê. Trzeba dziesi¹tek lat, ¿eby przestaæ siê przejmowaæ, namierzyæ cz³owieka poci¹gn¹æ za spust, jakby by³ arbuzem, do którego strzela siê na æwiczeniach. Poblad³a. Jakby coœ j¹ zabola³o. I robi siê z ciebie maszyna do zabijania. Wynoœ siê i nie wracaj. Dam ci... siebie. Co? Dam ci na miesi¹c moje cia³o. Chi¹uita, êdzej bym ju¿ polecia³ na pieni¹dze. Uœmiechnê³a siê przepraszaj¹co, z rezygnacj¹. Zanim zd¹¿y³ zareagowaæ, ê³a siê na kolana. B³agam ciê - powiedzia³a, unosz¹c ku niemu rêce. Na mi³oœæ bosk¹! - Podszed³ i chwyci³ j¹ za ramiona. Potrz¹sn¹³ moc​jakby chcia³ j¹ obudziæ. Proszê - szepnê³a. - Proszê. Otworzy³ usta. Chcia³ wrzasn¹æ. Albo warkn¹æ. Niech to szlag, zadowo​³by siê nawet zgrzytniêciem zêbów, ale nie potrafi³ wydobyæ z siebie g³osu. Tyle lat paskudnego ¿ycia i ci¹gle dawa³ siê nabraæ na jedno proste „proszê".

- ¯eby to szlag, jest trzynasty wrzeœnia, a ja wytrzeŸwia³em. Niech mi œ da drinka! Ruszy³a pos³usznie, by spe³niæ jego polecenie, ale zachwia³a siê, prawie ¹c równowagê. Kolana siê pod ni¹ ugiê³y. - Doœæ tego. Do ³ó¿ka - zarz¹dzi³, wœciek³y jak wszyscy diabli. - Wy​ sobie pokój, byle jaki. Po³ó¿ siê. Ja mam tu jeszcze parê godzin picia i nie 18 chcê ciê widzieæ a¿ do czternastego, chyba ¿e mi przyniesiesz butelkê, w pêp​ku bêdziesz mia³a limonê i sól na piersiach. - Wskaza³ rozsuwane szklane drzwi. - Precz st¹d! Zrobi³a krok i znów niebezpiecznie siê zachwia³a. Nie mia³ wyboru. Wymamrota³ pod nosem przekleñstwo i chwyci³ j¹w ra​miona. Zesztywnia³a, zacisnê³a piêœci, jakby chcia³a z nim walczyæ, ale cia³o zdradzi³o j¹ szybciej ni¿ wola. Zwis³a mu w ramionach jak mokra chustecz​ka. Czu³ wyraŸnie jej ¿ebra, kruche jak u ptaka. Czu³ czysty zapach wyczer​pania, strachu i czegoœ innego, tajemniczego. Wreszcie sobie przypomnia³ -zasypka dla dzieci. Mia³a na sobie woñ zasypki dla niemowl¹t. Omal jej nie upuœci³. Nie chcia³ tego rozumieæ. Nie zgadza³ siê na to. Najbli¿sza sypialnia by³a schludna i czysta - dziêki Freddiemu. J.T. rzu​ci³ kobietê na podwójne ³ó¿ko. Masz coœ ze sob¹? Walizkê. Gdzie? W salonie. Freddie j¹ przyniesie. Samochód przez domem? Przyjecha³am taksówk¹.