15 stycznia
Temat: Rezygnacja z prenumeraty
Chciałabym zrezygnować z prenumeraty. Czy mogę zrobić
to tą drogą? Pozdrawiam, E. Rothner.
18 dni później
Temat: Rezygnacja z prenumeraty
Chcę zrezygnować z prenumeraty. Czy można zrobić to
e-mailem? Proszę o krótką odpowiedź. Pozdrawiam,
E. Rothner.
33 dni później
Temat: Rezygnacja z prenumeraty
Szanowni Państwo z wydawnictwa „Like", jeżeli upar
te ignorowanie moich prób rezygnacji z prenumeraty ma
na celu sprzedaż kolejnych numerów Waszego produktu,
którego poziom niestety wciąż się pogarsza, jestem zmu
szona Państwa poinformować: nie zapłacę już ani grosza!
Pozdrawiam, E. Rothner.
8 minut później
Leo:
Pomyłka. Jestem osobą prywatną. Mój adres to
woerter@leike.com. Pan usiłuje się skontaktować
z woerter@like.com. Jest Pan już trzecią osobą, która chce
u mnie zrezygnować z prenumeraty. To czasopismo rze
czywiście musiało się pogorszyć.
5 minut później
Emmi:
Och, przepraszam! I dziękuję za wyjaśnienie. Pozdrawiam,
E.R.
9 miesięcy później
Brak tematu
Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku ży
czy Emmi Rothner.
2 minuty później
Leo:
Droga Emmi Rothner, wprawdzie wcale się nie znamy,
mimo to dziękuję Pani za serdeczny i absolutnie orygi
nalny mail masowy! Musi Pani wiedzieć: uwielbiam maile
masowe do masy, do której nie należę. Z uprzejmymi po
zdrowieniami, Leo Leike.
18 minut później
Emmi:
Proszę mi wybaczyć pisemne nagabywanie, Panie z uprzej
mymi pozdrowieniami. Przez pomyłkę został Pan wciąg
nięty na listę moich klientów, ponieważ przed kilkoma
miesiącami chciałam zrezygnować z prenumeraty i omył
kowo trafiłam w Pański adres e-mailowy. Natychmiast go
usunę.
PS: Jeżeli przyjdzie Panu do głowy oryginalniejsza formuł
ka życzeń „Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w no
wym roku", to proszę się nią ze mną podzielić. Na razie:
Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku!
E. Rothner.
6 minut później
Leo:
Życzę Pani przyjemnych świąt i cieszę się razem z Panią,
że czeka Panią rok, który będzie można zaliczyć do Pani
osiemdziesięciu najlepszych. A gdyby Pani w tym czasie
zaabonowała kiepskie dni, to proszę je u mnie spokojnie
— omyłkowo — anulować. Leo Leike.
3 minuty później
Emmi:
Jestem pod wrażeniem! Pozdrawiam, E.R.
38 dni później
Temat: Ani euro!
Szanowne Kierownictwo wydawnictwa „Like", rozstawałam
się z Państwa magazynem trzykrotnie pisemnie i dwukrotnie
telefonicznie (u pani Hahn). Skoro w dalszym ciągu przysy
łają mi Państwo swoje czasopismo, uważam to za Państwa
prywatną przyjemność. Przysłany mi właśnie przekaz na
sumę 186 euro zatrzymam chętnie na pamiątkę, aby pamię
tać o „Like" również wtedy, gdy wreszcie nie będę otrzymy
wać kolejnych numerów. Proszę jednak nie liczyć na to, iż
wpłacę choćby jedno euro. Z poważaniem, E. Rothner.
2 godziny później
Leo:
Droga Pani Rothner, czy robi to Pani celowo? Czy może
zaabonowała Pani kiepskie dni? Z uprzejmymi pozdro
wieniami, Leo Leike.
15 minut później
Emmi:
Drogi Panie Leike, teraz naprawdę jestem ogromnie za
kłopotana. Niestety, cierpię na chroniczny syndrom „ei",
czyli syndrom „e" przed „i". Kiedy szybko piszę i przycho-
dzi kolej na „i", odruchowo wstukuję „e". Dzieje się tak,
ponieważ opuszki moich środkowych palców walczą ze
sobą na klawiaturze. Jestem mianowicie osobą z natury
leworęczną, którą w szkole przerobiono na praworęczną.
Lewa nie wybaczyła mi tego do dziś. Zawsze wstukuję
opuszką środkowego palca „e", zanim prawa zdąży napi
sać „i". Proszę mi wybaczyć naprzykrzanie się, to już nigdy
więcej (prawdopodobnie) się nie powtórzy. Miłego wie
czoru, E. Rothner.
4 minuty później
Leo:
Droga Pani Rothner, czy mogę zadać Pani jedno pytanie?
I od razu drugie: ile czasu potrzebowała Pani na napisanie mai
la wyjaśniającego syndrom „ei"? Pozdrowienia, Leo Leike.
3 minuty później
Emmi:
Dwa pytania wstecz: jak Pan sądzi? I dlaczego Pan pyta?
8 minut później
Leo:
Sądzę, że nie potrzebowała Pani na niego więcej niż dwa
dzieścia sekund. Jeżeli tak, to gratuluję: w krótkim czasie
udało się Pani napisać bezbłędną wiadomość. Sprowoko
wała mnie do uśmiechu. A dziś wieczorem już nikomu i ni
czemu więcej to się nie uda. Co do Pani drugiego pytania,
dlaczego pytam: zawodowo zajmuję się obecnie językiem
e-maili. I wracając do mojego pytania: nie dłużej niż dwa
dzieścia sekund, trafiłem?
3 minuty później
Emmi:
No, no, a więc zajmuje się Pan e-mailami zawodowo.
Brzmi interesująco, jednak teraz czuję się trochę jak kró-
lik doświadczalny. Wszystko jedno. Czy ma Pan własną
stronę internetową? Jeżeli nie, to chce Pan może mieć?
Jeżeli tak, to chciałby Pan mieć ładniejszą? Zawodowo
zajmuję się mianowicie tworzeniem stron internetowych.
(Jak dotąd potrzebowałam dokładnie dziesięciu sekund,
zatrzymałam się, ale to była rozmowa zawodowa, zawsze
idzie szybko.)
W przypadku mojego banalnego e-maila o syndromie
„e-przed-i" przecenił się Pan niestety, i to dość mocno.
Skradł mi on dobre trzy minuty z życia. Cóż, wiadomo, czy
na coś się przydał? Interesowałoby mnie jednak, dlaczego
Pan założył, że na mail o syndromie „e-przed-i" potrzebo
wałam zaledwie dwudziestu sekund. I zanim ostatecznie
zostawię Pana w spokoju na zawsze (chyba że ci z „Like"
znów mi przyślą przekaz do zapłacenia), chciałabym wie
dzieć coś jeszcze. Pisze Pan powyżej: „Czy mogę zadać
Pani jedno pytanie? I od razu drugie: ile czasu... itd.?".
W nawiązaniu do tego miałabym dwa pytania. Pierwsze:
ile czasu potrzebował Pan na ten gag? Drugie: czy tak się
przejawia Pańskie poczucie humoru?
Półtorej godziny później
Leo:
Droga Nieznajoma, odpowiem Pani jutro. Teraz wyłączam
komputer. Miłego wieczoru, dobranoc, zależy. Leo Leike.
4 dni później
Temat: Otwarte kwestie
Droga Pani, proszę mi wybaczyć, że piszę dopiero teraz,
ale właśnie mam lekkie zawirowania życiowe. Chciała Pani
wiedzieć, dlaczego błędnie założyłem, że na wyjaśnienie
syndromu „e-przed-i" nie potrzebowała Pani więcej niż
dwudziestu sekund. Cóż, Pani maile czyta się jak „nakrę
cone", jeśli mogę sobie pozwolić na taką ocenę. Mógłbym
przysiąc, że jest Pani osobą szybko mówiącą i piszącą, bar-
dzo żwawą, dla której procesy dnia codziennego nigdy nie
zachodzą wystarczająco szybko. Kiedy czytam Pani maile,
nie widzę w nich przerw. Zarówno ich ton, jak i tempo
wydają mi się impulsywne, dynamiczne, pełne napięcia,
żywe, ba, wyczuwam w nich nawet lekki niepokój. Tak jak
Pani nie mógłby pisać ktoś o niskim ciśnieniu. Wydaje mi
się, że Pani spontaniczne myśli spływają niepohamowanie
do tekstów. A przy tym wyróżnia Panią pewność języko
wa, elokwentne i dowcipne obchodzenie się ze słowami.
Skoro teraz dowiaduję się jednak, że na mail o syndromie
„e-przed-i" potrzebowała Pani ponad trzech minut, to być
może stworzyłem sobie niewłaściwy Pani obraz.
Niestety spytała mnie Pani o poczucie humoru. To smutny
rozdział. Do poczucia humoru konieczne jest posiadanie
choć odrobiny dowcipu w sobie samym. Szczerze mówiąc:
aktualnie niczego takiego nie posiadam, czuję się kom
pletnie wyprany z dowcipu. Gdy spoglądam wstecz na ze
szłe dni i tygodnie, mija mi ochota do śmiechu. To jednak
jest moja osobista historia i nie zamierzam jej tu opisywać.
W każdym razie dziękuję za Pani orzeźwiające usposobie
nie. Było bardzo miło móc z Panią „porozmawiać". Myślę,
że odpowiedziałem w miarę możliwości na wszystkie pyta
nia. Będę się cieszył, jeżeli przypadkowo znów trafi Pani
pod mój adres. Mam tylko jedną prośbę: proszę wreszcie
zrezygnować z prenumeraty „Like", lekko działa mi to na
nerwy. Czy może ja mam to zrobić? Pozdrawiam serdecz
nie, Leo Leike.
40 minut później
Emmi:
Drogi Panie Leike, chcę Panu coś wyznać: na napisanie
maila o syndromie „e-przed-i" potrzebowałam istotnie
niewiele ponad dwadzieścia sekund. Zdenerwowała mnie
tylko Pańska ocena, że swoje maile wklepuję ot tak, bez
zastanowienia. Ma Pan wprawdzie rację, ale nie miał Pan
prawa zakładać tego z góry. No więc dobrze: nawet jeśli nie
ma Pan (aktualnie) poczucia humoru, na e-mailach zna się
Pan najwyraźniej całkiem dobrze. Zaimponowało mi to,
że od razu mnie Pan przejrzał! Czy jest Pan profesorem
germanistyki? Serdecznie pozdrawiam, Emmi „Żywa"
Rothner.
18 dni później
Temat: Witam
Witam, chciałam Panu tylko powiedzieć, że ci z „Like"
przestali przysyłać mi swoje czasopismo. Czyżby Pan u nich
interweniował? Nawiasem mówiąc, mógłby się Pan kiedyś
odezwać. Wciąż na przykład nie wiem, czy jest Pan profe
sorem. W każdym razie Google Pana nie zna, albo potrafi
Pana dobrze ukryć. I co, poprawił się Panu humor? Bądź
co bądź mamy karnawał. Praktycznie nie ma Pan żadnej
konkurencji. Pozdrawiam serdecznie, Emmi Rothner.
2 godziny później
Leo:
Droga Pani Rothner, to miło, że Pani do mnie pisze, już mi
Pani brakowało. Omal nie zamówiłem sobie prenumeraty
„Like". (Uwaga, kiełkujący humor!). Naprawdę szukała
mnie Pani przez Google? Pochlebia mi to niesamowicie.
Natomiast to, że mógłbym być dla Pani „profesorem", po
doba mi się, szczerze mówiąc, znacznie mniej. Uważa mnie
Pani za starucha, prawda? Sztywniaka, pedanta, przemą
drzalca. Cóż, nie będę się usilnie starał udowodnić Pani, że
tak nie jest, bo mogłoby to wypaść niezręcznie. Przypusz
czalnie piszę starzej, ponad swój wiek. A teraz podzielę się
moim podejrzeniem: pisze Pani młodziej, niż wskazuje na
to Pani wiek. Nawiasem mówiąc, jestem doradcą do spraw
komunikacji i asystentem na wydziale psychologii języka.
Opracowujemy właśnie studium o wpływie e-maili na na
sze zachowania językowe i — to znacznie ciekawsza część
— o e-mailach jako środkach przekazu emocji. Stąd moja
lekka skłonność do fachowej paplaniny, w przyszłości jed
nak postaram się powstrzymywać, obiecuję to Pani.
Życzę wytrwałości w obchodzeniu uroczystości karnawa
łowych! Z mojej oceny wynika, że ma Pani na pewno nie
zły zbiór klaunowskich nosów i papierowych trąbek :-)
Wszystkiego dobrego, Leo Leike.
22 minuty później
Emmi:
Drogi Panie psychologu języka, teraz Pana przetestuję:
jak Pan myśli, które z otrzymanych właśnie zdań było dla
mnie najbardziej interesujące, tak interesujące, że od razu
musiałabym Pana o nie zapytać (gdybym nie chciała naj
pierw Pana przetestować)?
I jeszcze dobra rada odnośnie do Pańskiego humoru: zda
nie „Omal nie zamówiłem sobie prenumeraty »Like«"
odebrałam jako powód do nadziei! Niestety, dodatkową
uwagą „(Uwaga, kiełkujący humor!)" znów Pan wszystko
popsuł: lepiej to było pominąć! To o klaunowskich nosach
i papierowych trąbkach też mnie rozbawiło. Najwyraźniej
oboje cierpimy na taki sam brak humoru. Proszę mi jed
nak spokojnie zaufać, że jestem w stanie rozpoznać Pań
ską ironię, i zrezygnować ze smileyów! Wszystkiego do
brego, naprawdę bardzo miło się z Panem gawędzi. Emmi
Rothner.
10 minut później
Leo:
Droga Emmi Rothner, dziękuję za rady dotyczące humo
ru. A nuż zrobi Pani ze mnie wreszcie wesołego człowieka.
Jeszcze bardziej dziękuję za test! Da mi okazję pokazać
Pani, że jednak (jeszcze) nie jestem typem „starego apo
dyktycznego profesora". Gdybym nim był, to przypusz
czałbym, że zdaniem, które wzbudziło Pani największe
zainteresowanie, musiało być: „Opracowujemy właśnie stu
dium... o e-mailach jako środkach przekazu emocji". A tak
mam pewność, że najbardziej zaciekawiło Panią: „A teraz
podzielę się moim podejrzeniem: pisze Pani młodziej, niż
wskazuje na to Pani wiek". Wynikają z niego dwie logiczne
dla Pani kwestie: po czym mógł to poznać? A w dalszej
konsekwencji: ile jego zdaniem mam lat? Trafiłem?
8 minut później
Emmi:
Leo Leike, jest Pan zuchem!!! A teraz proszę użyć dobrych
argumentów, aby mi wyjaśnić, dlaczego mam być starsza,
niż wynikałoby to ze sposobu mojego pisania. Albo jeszcze
precyzyjniej: w jakim wieku piszę? Ile mam lat? Dlaczego?
Jeżeli rozwiązał Pan te zadania, to proszę mi zdradzić, jaki
mam rozmiar butów. Wszystkiego dobrego, Emmi. Kon
takt z Panem to naprawdę przyjemność.
45 minut później
Leo:
Pisze Pani jak kobieta trzydziestoletnia. Ale ma Pani
koło czterdziestki, powiedzmy 42 lata. Po czym to pozna
ję? Trzydziestolatka nie czyta regularnie „Like". Średnia
wieku prenumeratorek tego czasopisma wynosi około 50
lat. Pani jednak jest młodsza, ponieważ zawodowo zaj
muje się Pani tworzeniem stron internetowych, co z kolei
wskazywałoby na to, że może mieć Pani 30 lat lub znacznie
mniej. Jednakże żadna trzydziestolatka nie rozsyła maili
masowych do klientów, aby życzyć im „Wesołych świąt
i wszystkiego dobrego w nowym roku". I wreszcie: nazy
wa się pani Emmi, czyli Emma. Znam trzy Emmy, mają
powyżej czterdziestki. Wśród trzydziestolatek trudno zna
leźć Emmę. Natomiast sporo jest Emm wśród kobiet po
niżej dwudziestki, ale Pani nie jest poniżej dwudziestki,
w przeciwnym razie używałaby Pani słów „cool", „spa-
cing", „odjazdowy", „elementar", „heavy" i podobnych.
Ponadto nie pisałaby Pani całymi zdaniami i nie zaczyna
ła ich od wielkiej litery. I w ogóle nie miałaby Pani czasu
na konwersację z pozbawionym humoru domniemanym
profesorem i nie interesowałoby Pani, na ile lat on Panią
ocenia. I jeszcze coś na temat „Emmi": kiedy ktoś na
zywa się Emma i pisze młodziej, niż wskazywałby na to
wiek, na przykład dlatego, że czuje się znacznie młodziej,
to podpisuje się nie Emma, tylko właśnie Emmi. Wnio
sek, droga Emmi Rothner: pisze Pani jak trzydziestolatka,
a ma Pani 42 lata. Prawda? Rozmiar Pani butów to 36. Jest
Pani niewysoka, drobna, żywe sreberko, ma ciemne, krót
kie włosy. I gada Pani jak najęta. Prawda? Dobranoc, Leo
Leike.
Następnego dnia
Temat: ???
Droga Pani Rothner, obraziła się Pani? Proszę wziąć pod
uwagę to, że Pani nie znam. Skąd mogę wiedzieć, ile Pani
ma lat? Może 20, a może 60. Może ma Pani 1,90 m wzro
stu i waży sto kilo. Może ma Pani rozmiar butów 46 —
i dlatego tylko trzy pary robione na miarę. Aby sfinanso
wać czwartą, musiała Pani zrezygnować z prenumeraty
„Like" i za pomocą życzeń świątecznych zachować wzglę
dy swoich klientów stron internetowych. Dobrze się ba
wiłem, sporządzając tę ocenę, mam przed oczyma Pani
niewyraźny obraz i z przesadną precyzją próbowałem się
z Panią nim podzielić. Naprawdę nie chciałem Pani urazić.
Serdecznie pozdrawiam, Leo Leike.
2 godziny później
Emmi:
Drogi „Profesorze", lubię Pański humor, dzieli go zaledwie
pół tonu od chronicznej powagi, dlatego brzmi szczególnie
dziwacznie! Odezwę się jutro. Już się cieszę! Emmi.
7 minut później
Leo:
Dziękuję! Teraz mogę spokojnie pójść spać. Leo.
Następnego dnia
Temat: Uraza
Drogi Leo, rezygnuję z „Leike". Pan też może już nie uży
wać „Rothner". Rozkoszowałam się Pańskim wczorajszym
mailem, czytałam go kilkakrotnie. Chciałabym napisać
Panu komplement. To szalenie interesujące, że potrafi Pan
tak zaangażować się w dyskusję z kimś, kogo Pan wcale
nie zna, kogo Pan jeszcze nigdy nie widział i prawdopo
dobnie nie zobaczy, od kogo Pan niczego nie oczekuje
i nie wie nawet, czy dostanie jakąś adekwatną odpowiedź.
To zachowanie nietypowe dla mężczyzn i doceniam je
u Pana. Tyle chciałam Panu powiedzieć tytułem wstępu.
A teraz kilka uwag:
1. Ma Pan wybujałą psychozę na punkcie masowych maili
z życzeniami świątecznymi! Skąd się u Pana wzięła? Wi
docznie można Pana śmiertelnie dotknąć, życząc „Weso
łych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku". Dobrze,
obiecuję, że nigdy, przenigdy tego nie powiem! Nawiasem
mówiąc, zdumiewa mnie, że z „Wesołych świąt i wszystkie
go dobrego w nowym roku" chciałby Pan wywnioskować
wiek. Czy gdybym powiedziała „Wesołych świąt i szczęśli
wego nowego roku", to byłabym dziesięć lat młodsza?
2. Przykro mi, Leo psychologu języka, ale ocena, że ko
bieta, która nie używa „cool", „odjazdowy" i „heavy", nie
może być poniżej dwudziestki, wydaje mi się lekko nieży
ciowa i bardzo profesorska. Nie chodzi o to, że będę zmu
szać się do takiego pisania, aby mógł Pan uznać, że nie
mam dwudziestu lat. Czy to rzeczywiście wiadomo?
3. Mówi Pan więc, że piszę jak trzydziestolatka. Ale, mówi
Pan, trzydziestolatka nie czyta „Like". Chętnie to Panu
wyjaśnię: czasopismo „Like" prenumerowałam dla mamy.
I co Pan teraz powie? Czy jestem wreszcie młodsza, niż
piszę?
4. I z tą zasadniczą kwestią muszę Pana zostawić. Nieste
ty mam ważny termin. (Przygotowanie do konfirmacji?
Szkoła tańca? Studio paznokcia? Kółko herbaciane? Pro
szę spokojnie coś wybrać.)
Miłego dnia, Leo! Emmi.
3 minuty później
Emmi:
Aha, Leo, jeszcze jedno chciałabym Panu zdradzić:
w przypadku rozmiaru butów był Pan całkiem niezły —
noszę 37. (Ale nie musi mi Pan żadnych kupować, wszyst
kie już mam.)
3 dni później
Temat: Czegoś brakuje
Drogi Leo, kiedy nie pisze Pan do mnie przez trzy dni,
odczuwam to dwojako: 1. Dziwię się. 2. Czegoś mi brakuje.
Oba stany nie są przyjemne. Proszę temu jakoś zaradzić!
Emmi.
Następnego dnia
Temat: Wreszcie wysiane
Droga Emmi, na swoją obronę przyznaję: pisałem do Pani
codziennie, tyle że nie wysłałem tych maili, nie, przeciw
nie, wszystkie po kolei kasowałem. W naszym dialogu do
tarłem bowiem do drażliwego punktu. Ona, niejaka Emmi
o rozmiarze butów 37, powoli zaczyna interesować mnie
bardziej, niż odpowiada to ramom konwersacji, jaką pro
wadzimy. I kiedy ona, niejaka Emmi o rozmiarze butów
37, z góry zakłada, że prawdopodobnie nigdy się nie zo
baczymy, to ma naturalnie całkowitą rację i podzielam jej
pogląd. Założenie, że między nami nigdy nie dojdzie do
spotkania, uważam za bardzo, bardzo mądre. Nie chcę
mianowicie, aby sposób naszej rozmowy zszedł do po
ziomu anonsów towarzyskich i potyczek słownych rodem
z czatroomu.
Cóż, ten mail wreszcie wyślę, żeby niejaka Emmi o rozmia
rze butów 37 miała przynajmniej coś ode mnie w skrzynce
pocztowej. (Ten tekst nie jest ekscytujący, wiem, to tylko
ułamek tego, co chciałbym Pani napisać.) Wszystkiego do
brego, Leo.
23 minuty później
Emmi:
Aha, niejaki Leo psycholog języka nie chce więc wiedzieć,
jak wygląda niejaka Emmi o rozmiarze butów 37? Leo,
nie wierzę Panu! Każdy mężczyzna chce wiedzieć, jak wy
gląda każda kobieta, z którą rozmawia, nie wiedząc, jak
wygląda. Chciałby wiedzieć możliwie najszybciej, jak ona
wygląda. Ponieważ później już wie, czy chce z nią rozma
wiać dalej, czy nie. Czy tak nie jest? Serdeczności, niejaka
Emmi-37.
8 minut później
Leo:
Teraz to była raczej hiperwentylacja niż pisanie, prawda?
Wcale nie muszę wiedzieć, jak Pani wygląda, kiedy udziela
mi Pani takich odpowiedzi, Emmi. I tak mam Panią przed
sobą. I w tym celu wcale nie muszę zajmować się psycholo
gią języka. Leo.
21 minut później
Emmi:
Myli się Pan, Panie Leo. Pisałam to z pełnym spokojem.
Powinien mnie Pan jednak zobaczyć, kiedy naprawdę hi-
perwentyluję. Nawiasem mówiąc, zasadniczo skłania się
Pan raczej ku temu, aby nie odpowiadać na moje pytania,
prawda? (Jak Pan wygląda, kiedy pyta Pan „prawda?"?)
Chciałabym jednak wrócić do Pańskiego maila z dzisiej
szego przedpołudnia. Nic się tam nie zgadza. Podsumuję:
1. Pisze Pan do mnie maile i nie wysyła ich.
2. Powoli zaczyna się Pan mną interesować bardziej, „niż
odpowiada to ramom konwersacji, jaką prowadzimy". Co
to ma znaczyć? Czy ram naszej konwersacji nie tworzy wy
łącznie wzajemne zainteresowanie kompletnie obcą oso
bą?
3. Uważa Pan za mądre — nie, wręcz za „bardzo, bardzo
mądre", że nigdy się nie spotkamy. Zazdroszczę Panu gor
liwego oddania mądrości!
4. Nie chce Pan potyczek słownych rodem z czatroomu. Tyl
ko? O czym mamy rozmawiać, żeby nie zaczął Pan powoli
interesować się mną więcej, niż odpowiada to „ramom"?
5. I na wcale nie taki nieprawdopodobny wypadek, gdy
by nie odpowiedział Pan na żadne z właśnie postawionych
przeze mnie pytań: wspomniał Pan, że to tylko ułamek
tego, co chciał Pan do mnie napisać. Spokojnie proszę na
pisać mi resztę. Ucieszę się z każdej linijki! Czytam Pana
bardzo chętnie, drogi Leo. Emmi.
5 minut później
Leo:
Droga Emmi, gdyby nie napisała Pani 1. 2. 3. i tak dalej,
nie byłaby Pani sobą, prawda? Jutro więcej. Miłego wie
czoru, Leo.
Następnego dnia
Brak tematu
Droga Emmi, zauważyła już Pani, że absolutnie nic o so
bie nie wiemy? Produkujemy wirtualne fantasmagorie,
tworzymy wzajemnie iluzjonistyczne portrety pamięcio
we. Zadajemy pytania, których urok polega na tym, że nie
padają na nie odpowiedzi. Tak, uczyniliśmy wręcz sport
z budzenia ciekawości drugiej osoby, podsycania i jej
stanowczego niezadowalania. Próbujemy czytać między
wierszami, między słowami, niedługo zaczniemy pewnie
między literami. Staramy się intensywnie właściwie ocenić
drugą osobę. I jednocześnie skrupulatnie uważamy, aby
nie zdradzić nic istotnego o sobie samych. Co to znaczy
„nic istotnego"? Nic, nie opowiedzieliśmy sobie jeszcze ni
czego z naszego życia, niczego, co wypełnia naszą codzien
ność, co dla kogoś z nas może być ważne.
Komunikujemy się w przestrzeni bez powietrza. Grzecz
nie wyznaliśmy, czym zajmujemy się zawodowo. Pani teo
retycznie zaprojektowałaby mi piękną stronę internetową,
a ja za to sporządziłbym Pani praktycznie (kiepski) psy-
chogram języka. To wszystko. Na podstawie podłego ma
gazynu miejskiego wiemy, że mieszkamy w tym samym
dużym mieście. A poza tym? Nic. Nie ma wokół nas żad
nego innego człowieka. Nigdzie nie mieszkamy. Nie mamy
wieku. Nie mamy twarzy. Nie odróżniamy dnia od nocy.
Żyjemy poza czasem. Oboje mamy tylko nasze monitory,
każde wyłącznie dla siebie, i mamy wspólne hobby: intere
sujemy się kompletnie obcą osobą. Brawo!
Jeśli o mnie chodzi, to muszę teraz wyznać: szalenie mnie
Pani interesuje, droga Emmi! Nie wiem wprawdzie dlacze
go, ale wiem, że była ku temu istotna okazja. Wiem też
jednak, że to absurdalne. Konfrontacja rzeczywistości
z moim wyobrażeniem o Pani mogłaby być bolesna. Obo
jętne, jak Pani wygląda, w jakim jest wieku, ile z nieodpar
tego uroku, jakiego pełne są Pani maile, wniosłaby Pani do
spotkania i ile z Pani pisanego humoru językowego tkwi
również w Pani strunach głosowych, źrenicach, w kącikach
Pani ust i skrzydełkach nosowych. To „szalone zaintere
sowanie", tak podejrzewam, żeruje wyłącznie na skrzynce
pocztowej. Każda próba wypuszczenia go stamtąd zakoń
czyłaby się przypuszczalnie sromotną klęską.
A teraz moje pytanie kluczowe, droga Emmi: czy wciąż
jeszcze Pani chce, abym pisał do niej maile? (Tym razem
jasna odpowiedź byłaby bardzo pomocna.) Wszystkiego,
wszystkiego dobrego, Leo.
21 minut później
Emmi:
Drogi Leo, sporo tego było jak na raz! Musiał Pan mieć
naprawdę dużo czasu. A może należy to do Pana pracy?
Dostaje Pan wyrównanie za nadgodziny? Odpisuje Pan to
sobie od podatku? Wiem, mam niewyparzony język. Ale
tylko pisemnie. I tylko wtedy, kiedy tracę pewność siebie.
A Pan, Leo, sprawia, że ją tracę. Pewne jest tylko jedno:
tak, chcę, aby Pan nadal pisał do mnie maile, jeśli nie spra
wi to Panu kłopotu. Jeśli nie wyraziłam się dostatecznie
jasno, spróbuję jeszcze raz: TAK, CHCĘ!!!!!!!!! E-MAILI
OD LEO! E-MAILI OD LEO! E-MAILI OD LEO. PROSZĘ!
JESTEM UZALEŻNIONA OD E-MAILI LEO!
A teraz musi mi Pan koniecznie zdradzić, dlaczego nie
było wprawdzie powodu, ale „istotna okazja", żeby się mną
zainteresować. Tego mianowicie nie rozumiem, ale brzmi
zajmująco. Wszystkiego, wszystkiego dobrego i jeszcze raz
„wszystkiego", Emmi.
PS: Pański powyższy mail był świetny! Absolutnie pozba
wiony humoru, ale naprawdę świetny!
2 dni później
Temat: Wesołych świąt
Wie Pani co, droga Emmi, zerwę z naszym zwyczajem
i dzisiaj opowiem Pani coś ze swojego życia. Miała na imię
Marlene. Jeszcze trzy miesiące temu napisałbym: ma na
imię Marlene. Dzisiaj: miała na imię. Po pięciu latach
teraźniejszości bez przyszłości zdecydowałem się wresz
cie na wspólną przeszłość. Oszczędzę Pani szczegółów
z naszego związku. Najpiękniejsze w nim było zawsze roz
poczynanie od nowa. Ponieważ oboje namiętnie chętnie
rozpoczynaliśmy od nowa, robiliśmy to co kilka miesięcy.
Jedno dla drugiego było „największą miłością życia", ale
nigdy, gdy byliśmy razem, tylko wtedy, kiedy właśnie znów
staraliśmy się zejść.
Tak, aż wreszcie jesienią to się stało: znalazła innego, ta
kiego, z którym potrafiła sobie wyobrazić nie tylko bycie,
ale i wspólne życie. (No proszę, mimo że był pilotem hi
szpańskich linii lotniczych.) Kiedy się o tym dowiedziałem,
nagle poczułem się pewny jak jeszcze nigdy, że Marlene
była „kobietą mojego życia" i że muszę uczynić wszystko,
aby nie stracić jej na zawsze.
Przez kilka tygodni robiłem wszystko i jeszcze więcej.
(Również tych szczegółów wolę Pani oszczędzić.) I rze
czywiście była bliska tego, by dać mi, a tym samym nam
obojgu, ostatnią szansę: Boże Narodzenie w Paryżu. Za
mierzałem — może mnie Pani spokojnie wyśmiać, Emmi
— oświadczyć się jej tam, idiota. Czekała tylko na powrót
„Hiszpana", żeby wyznać mu prawdę o mnie i o Paryżu,
była mu to winna, tak twierdziła. Miałem niemiłe prze
czucie, co znaczy „niemiłe", czułem w brzuchu hiszpań
skiego airbusa na samą myśl o Marlene i tym pilocie. Było
to 19 grudnia.
Po południu dostałem od niej — nie, nawet nie telefon,
tylko katastrofalny mail: „Leo, nie mogę, nie dam rady,
Paryż byłby tylko kolejnym nowym kłamstwem. Wybacz
mi, proszę!". Albo coś w tym rodzaju. (Nie, nie w tym
rodzaju, tylko dosłownie tak.) Natychmiast odpisałem:
„Marlene, chcę się z tobą ożenić! Jestem zdecydowany.
Chcę być z Tobą na zawsze. Teraz wiem, że to potrafię.
Należymy do siebie. Zaufaj mi po raz ostatni. Proszę, po
rozmawiajmy o wszystkim w Paryżu. Proszę, zgódź się na
Paryż".
I czekałem na odpowiedź, godzinę, dwie, trzy. Co dwa
dzieścia minut rozmawiałem z głuchoniemą pocztą głoso
wą, czytałem stare listy miłosne zachowane w komputerze,
oglądałem cyfrowe zdjęcia miłosne, które powstały pod-
czas naszych niezliczonych podróży na zgodę. I jak opęta
ny wpatrywałem się znów w monitor. Od tego krótkiego,
obojętnego dźwięku, który się rozlegał, gdy przychodzi
ła nowa wiadomość, od tej śmiesznej kopertki na pasku
narzędzi zależało moje życie z Marlene, a więc z tamtego
punktu widzenia moje dalsze życie.
Ustaliłem sobie granicę cierpienia na godzinę 21. Jeżeli
do tego czasu Marlene się nie odezwie, to Paryż, a tym
samym nasza ostatnia szansa umrze śmiercią naturalną.
Była 20.57. I nagle rozległ się dźwięk, na pasku wyskoczyła
koperta (impuls prądowy, zawal serca), wiadomość. Zamy
kam oczy na kilka sekund, zbieram nędzne resztki pozy
tywnego myślenia, koncentruję się na wytęsknionej infor
macji, na zgodzie Marlene, na Paryżu we dwoje, na życiu
z nią na zawsze. Otwieram oczy, otwieram mail. I czytam,
czytam, czytam: „Wesołych świąt i wszystkiego dobrego
w nowym roku życzy Emmi Rothner".
To tyle na temat mojej wybujałej psychozy na punkcie ma
sowych maili z życzeniami świątecznymi. Miłego wieczo
ru, Leo.
2 godziny później
Emmi:
Drogi Leo, to wyjątkowo dobra historia. Zachwyciła mnie
przede wszystkim puenta. Jestem niemal dumna, że wkro
czyłam do niej w tak brzemienny w skutki sposób. Mam
nadzieję, iż zdaje Pan sobie sprawę, że właśnie zdradził
Pan mi, swojej „wirtualnej fantasmagorii", coś niezwy
kłego na temat własnej osoby. To było naprawdę „życie
prywatne pod znakiem Leo, psychologa języka". Dziś je
stem już za bardzo zmęczona, aby wypowiedzieć się o tym
w sposób użyteczny. Ale jutro, jeśli Pan pozwoli, dostanie
Pan ode mnie porządną analizę. Taką z 1. 2. 3. i tak dalej.
Miłej nocy i sensownych snów. Zalecałabym nie o Marle
ne. Emmi.
Następnego dnia
Temat: Marlene
Dzień dobry, Leo. Czy mogę potraktować Pana trochę
ostrzej?
1. Jest Pan więc mężczyzną, który potrafi interesować się
kobietą tylko na początku i na końcu: kiedy chce ją do
stać i na chwilę przed tym, kiedy ostatecznie ją traci. Czas
pomiędzy — nazywany również byciem razem — jest dla
Pana zbyt nudny lub zbyt męczący, albo taki i taki. Praw
da?
2. Udało się Panu wprawdzie (tym razem) cudem nie wstą
pić w związek małżeński, ale żeby pozbyć się z łóżka swojej
właściwie-już-byłej hiszpańskiego pilota, nie widział Pan
przeszkód, aby stanąć przed ołtarzem. Świadczy to raczej
o ograniczonym szacunku wobec ślubu. Prawda?
3. Już kiedyś był Pan żonaty. Prawda?
4. Wyobrażam sobie Pana wręcz plastycznie, jak szczelnie
otulony płaszczykiem użalania się nad sobą, czyta Pan li
sty miłosne i przegląda stare zdjęcia, zamiast zrobić coś, co
mogłoby kobiecie zasugerować, że zdradza Pan symptomy
nawrotu miłości lub cichego pragnienia czegoś trwałego.
5. Tak, i wtedy MÓJ brzemienny w skutki mail wpada do
Pańskiej skrzynki, zawieszonej między bytem i niebytem.
Zupełnie tak, jakbym w najbardziej idealnym ze wszyst
kich momentów wypowiedziała wreszcie to, co Marlene
musiała mieć już od lat na końcu języka: LEO, TO KO
NIEC, PONIEWAŻ NIGDY NIE BYŁO POCZĄTKU! Albo
innymi słowy, w sposób bardziej zawoalowany, poetycki,
nastrojowy: „Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w no
wym roku życzy Emmi Rothner".
6. Ale teraz, drogi Leo, zdobędzie się Pan na imponujący
gest. Odpowie Marlene. Proszę jej pogratulować decyzji.
Powie Pan: MARLENE, MASZ RACJĘ, TO KONIEC, PO
NIEWAŻ NIGDY NIE BYŁO POCZĄTKU! Albo innymi
słowy, w sposób bardziej zawoalowany, energiczny, moc-
niejszy: „Droga Emmi Rothner, wprawdzie wcale się nie
znamy, mimo to dziękuję Pani za serdeczny i absolutnie
oryginalny mail masowy! Musi Pani wiedzieć: uwielbiam
maile masowe do masy, do której nie należę. Z uprzej
mymi pozdrowieniami, Leo Leike". Jest Pan zdumiewa
jąco dobrym, szlachetnym i stylowym przegranym, drogi
Leo.
7. A teraz moje pytanie kluczowe: wciąż jeszcze Pan chce,
abym pisała do niego maile? Miłego poniedziałkowego
przedpołudnia, Emmi.
2 godziny później
Leo:
Smacznego, Emmi!
Ad 1. Nic nie poradzę, że przypominam Pani mężczyznę,
który — elegancko, jak opisała to Pani w punkcie pierw
szym — rozczarował Panią. Proszę nie sądzić, że zna mnie
Pani więcej, niż może mnie Pani znać! (W ogóle nie może
mnie Pani znać.)
Ad 2. Co do mojej ucieczki w obietnicę małżeństwa:
i tak nie mogę nic więcej, niż wyzywać siebie od „komplet
nych idiotów". Ale sarkastyczno-moralizatorska Emmi
o rozmiarze butów 37 dokłada jeszcze swoje trzy grosze
na temat honorowego ratowania sakramentu małżeń
stwa, przypuszczalnie z zamkniętymi oczami i pianą na
ustach.
Ad 3. Przykro mi, jeszcze nigdy nie byłem żonaty! A Pani?
Wielokrotna mężatka, prawda?
Ad 4. Znów pojawia się ten mężczyzna z punktu pierw
szego, którego Pani przypominam, mężczyzna, który woli
czytać oderwane od rzeczywistości listy miłosne, niż udo
wadniać Pani trwałą miłość. Może w Pani życiu było nawet
więcej mężczyzn.
Ad 5. Tak, w chwili, w której nadeszły Pani życzenia świą
teczne, poczułem, że straciłem Marlene.
Ad 6. Odpowiedziałem Pani wtedy, Emmi, żeby oderwać
się od myśli, że przegrałem. I do dziś rozmowę z Panią
traktowałem jako część swojej terapii-po-Marlene.
Ad 7. Ach tak, proszę do mnie pisać! Proszę przelać na
klawiaturę wszystkie frustracje dotyczące mężczyzn. Pro
szę być niepohamowanie bezkrytyczną wobec siebie, cy
niczną, złośliwą. Jeżeli później poczuje się Pani lepiej,
będzie to oznaczało, że mój adres mailowy spełnił swoje
zadanie. Jeżeli nie, to proszę ponownie zafundować sobie
(albo Pani matce) prenumeratę „Like", po czym z niej zre
zygnować. Miłego poniedziałkowego popołudnia, Leo.
11 minut później
Emmi:
Ojej! Zraniłam Pana. Nie chciałam. Myślałam, że Pan to
wytrzyma. Za dużo od Pana wymagałam. Zafunduję sobie
duchowe odosobnienie. Dobranoc, Emmi.
PS: Do punktu trzy: byłam tylko raz mężatką. I wciąż nią
jestem!
ROZDZIAŁ PIERWSZY
15 stycznia Temat: Rezygnacja z prenumeraty Chciałabym zrezygnować z prenumeraty. Czy mogę zrobić to tą drogą? Pozdrawiam, E. Rothner. 18 dni później Temat: Rezygnacja z prenumeraty Chcę zrezygnować z prenumeraty. Czy można zrobić to e-mailem? Proszę o krótką odpowiedź. Pozdrawiam, E. Rothner. 33 dni później Temat: Rezygnacja z prenumeraty Szanowni Państwo z wydawnictwa „Like", jeżeli upar te ignorowanie moich prób rezygnacji z prenumeraty ma na celu sprzedaż kolejnych numerów Waszego produktu, którego poziom niestety wciąż się pogarsza, jestem zmu szona Państwa poinformować: nie zapłacę już ani grosza! Pozdrawiam, E. Rothner. 8 minut później Leo: Pomyłka. Jestem osobą prywatną. Mój adres to woerter@leike.com. Pan usiłuje się skontaktować
z woerter@like.com. Jest Pan już trzecią osobą, która chce u mnie zrezygnować z prenumeraty. To czasopismo rze czywiście musiało się pogorszyć. 5 minut później Emmi: Och, przepraszam! I dziękuję za wyjaśnienie. Pozdrawiam, E.R. 9 miesięcy później Brak tematu Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku ży czy Emmi Rothner. 2 minuty później Leo: Droga Emmi Rothner, wprawdzie wcale się nie znamy, mimo to dziękuję Pani za serdeczny i absolutnie orygi nalny mail masowy! Musi Pani wiedzieć: uwielbiam maile masowe do masy, do której nie należę. Z uprzejmymi po zdrowieniami, Leo Leike. 18 minut później Emmi: Proszę mi wybaczyć pisemne nagabywanie, Panie z uprzej mymi pozdrowieniami. Przez pomyłkę został Pan wciąg nięty na listę moich klientów, ponieważ przed kilkoma miesiącami chciałam zrezygnować z prenumeraty i omył kowo trafiłam w Pański adres e-mailowy. Natychmiast go usunę. PS: Jeżeli przyjdzie Panu do głowy oryginalniejsza formuł ka życzeń „Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w no wym roku", to proszę się nią ze mną podzielić. Na razie: Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku! E. Rothner.
6 minut później Leo: Życzę Pani przyjemnych świąt i cieszę się razem z Panią, że czeka Panią rok, który będzie można zaliczyć do Pani osiemdziesięciu najlepszych. A gdyby Pani w tym czasie zaabonowała kiepskie dni, to proszę je u mnie spokojnie — omyłkowo — anulować. Leo Leike. 3 minuty później Emmi: Jestem pod wrażeniem! Pozdrawiam, E.R. 38 dni później Temat: Ani euro! Szanowne Kierownictwo wydawnictwa „Like", rozstawałam się z Państwa magazynem trzykrotnie pisemnie i dwukrotnie telefonicznie (u pani Hahn). Skoro w dalszym ciągu przysy łają mi Państwo swoje czasopismo, uważam to za Państwa prywatną przyjemność. Przysłany mi właśnie przekaz na sumę 186 euro zatrzymam chętnie na pamiątkę, aby pamię tać o „Like" również wtedy, gdy wreszcie nie będę otrzymy wać kolejnych numerów. Proszę jednak nie liczyć na to, iż wpłacę choćby jedno euro. Z poważaniem, E. Rothner. 2 godziny później Leo: Droga Pani Rothner, czy robi to Pani celowo? Czy może zaabonowała Pani kiepskie dni? Z uprzejmymi pozdro wieniami, Leo Leike. 15 minut później Emmi: Drogi Panie Leike, teraz naprawdę jestem ogromnie za kłopotana. Niestety, cierpię na chroniczny syndrom „ei", czyli syndrom „e" przed „i". Kiedy szybko piszę i przycho-
dzi kolej na „i", odruchowo wstukuję „e". Dzieje się tak, ponieważ opuszki moich środkowych palców walczą ze sobą na klawiaturze. Jestem mianowicie osobą z natury leworęczną, którą w szkole przerobiono na praworęczną. Lewa nie wybaczyła mi tego do dziś. Zawsze wstukuję opuszką środkowego palca „e", zanim prawa zdąży napi sać „i". Proszę mi wybaczyć naprzykrzanie się, to już nigdy więcej (prawdopodobnie) się nie powtórzy. Miłego wie czoru, E. Rothner. 4 minuty później Leo: Droga Pani Rothner, czy mogę zadać Pani jedno pytanie? I od razu drugie: ile czasu potrzebowała Pani na napisanie mai la wyjaśniającego syndrom „ei"? Pozdrowienia, Leo Leike. 3 minuty później Emmi: Dwa pytania wstecz: jak Pan sądzi? I dlaczego Pan pyta? 8 minut później Leo: Sądzę, że nie potrzebowała Pani na niego więcej niż dwa dzieścia sekund. Jeżeli tak, to gratuluję: w krótkim czasie udało się Pani napisać bezbłędną wiadomość. Sprowoko wała mnie do uśmiechu. A dziś wieczorem już nikomu i ni czemu więcej to się nie uda. Co do Pani drugiego pytania, dlaczego pytam: zawodowo zajmuję się obecnie językiem e-maili. I wracając do mojego pytania: nie dłużej niż dwa dzieścia sekund, trafiłem? 3 minuty później Emmi: No, no, a więc zajmuje się Pan e-mailami zawodowo. Brzmi interesująco, jednak teraz czuję się trochę jak kró-
lik doświadczalny. Wszystko jedno. Czy ma Pan własną stronę internetową? Jeżeli nie, to chce Pan może mieć? Jeżeli tak, to chciałby Pan mieć ładniejszą? Zawodowo zajmuję się mianowicie tworzeniem stron internetowych. (Jak dotąd potrzebowałam dokładnie dziesięciu sekund, zatrzymałam się, ale to była rozmowa zawodowa, zawsze idzie szybko.) W przypadku mojego banalnego e-maila o syndromie „e-przed-i" przecenił się Pan niestety, i to dość mocno. Skradł mi on dobre trzy minuty z życia. Cóż, wiadomo, czy na coś się przydał? Interesowałoby mnie jednak, dlaczego Pan założył, że na mail o syndromie „e-przed-i" potrzebo wałam zaledwie dwudziestu sekund. I zanim ostatecznie zostawię Pana w spokoju na zawsze (chyba że ci z „Like" znów mi przyślą przekaz do zapłacenia), chciałabym wie dzieć coś jeszcze. Pisze Pan powyżej: „Czy mogę zadać Pani jedno pytanie? I od razu drugie: ile czasu... itd.?". W nawiązaniu do tego miałabym dwa pytania. Pierwsze: ile czasu potrzebował Pan na ten gag? Drugie: czy tak się przejawia Pańskie poczucie humoru? Półtorej godziny później Leo: Droga Nieznajoma, odpowiem Pani jutro. Teraz wyłączam komputer. Miłego wieczoru, dobranoc, zależy. Leo Leike. 4 dni później Temat: Otwarte kwestie Droga Pani, proszę mi wybaczyć, że piszę dopiero teraz, ale właśnie mam lekkie zawirowania życiowe. Chciała Pani wiedzieć, dlaczego błędnie założyłem, że na wyjaśnienie syndromu „e-przed-i" nie potrzebowała Pani więcej niż dwudziestu sekund. Cóż, Pani maile czyta się jak „nakrę cone", jeśli mogę sobie pozwolić na taką ocenę. Mógłbym przysiąc, że jest Pani osobą szybko mówiącą i piszącą, bar-
dzo żwawą, dla której procesy dnia codziennego nigdy nie zachodzą wystarczająco szybko. Kiedy czytam Pani maile, nie widzę w nich przerw. Zarówno ich ton, jak i tempo wydają mi się impulsywne, dynamiczne, pełne napięcia, żywe, ba, wyczuwam w nich nawet lekki niepokój. Tak jak Pani nie mógłby pisać ktoś o niskim ciśnieniu. Wydaje mi się, że Pani spontaniczne myśli spływają niepohamowanie do tekstów. A przy tym wyróżnia Panią pewność języko wa, elokwentne i dowcipne obchodzenie się ze słowami. Skoro teraz dowiaduję się jednak, że na mail o syndromie „e-przed-i" potrzebowała Pani ponad trzech minut, to być może stworzyłem sobie niewłaściwy Pani obraz. Niestety spytała mnie Pani o poczucie humoru. To smutny rozdział. Do poczucia humoru konieczne jest posiadanie choć odrobiny dowcipu w sobie samym. Szczerze mówiąc: aktualnie niczego takiego nie posiadam, czuję się kom pletnie wyprany z dowcipu. Gdy spoglądam wstecz na ze szłe dni i tygodnie, mija mi ochota do śmiechu. To jednak jest moja osobista historia i nie zamierzam jej tu opisywać. W każdym razie dziękuję za Pani orzeźwiające usposobie nie. Było bardzo miło móc z Panią „porozmawiać". Myślę, że odpowiedziałem w miarę możliwości na wszystkie pyta nia. Będę się cieszył, jeżeli przypadkowo znów trafi Pani pod mój adres. Mam tylko jedną prośbę: proszę wreszcie zrezygnować z prenumeraty „Like", lekko działa mi to na nerwy. Czy może ja mam to zrobić? Pozdrawiam serdecz nie, Leo Leike. 40 minut później Emmi: Drogi Panie Leike, chcę Panu coś wyznać: na napisanie maila o syndromie „e-przed-i" potrzebowałam istotnie niewiele ponad dwadzieścia sekund. Zdenerwowała mnie tylko Pańska ocena, że swoje maile wklepuję ot tak, bez zastanowienia. Ma Pan wprawdzie rację, ale nie miał Pan
prawa zakładać tego z góry. No więc dobrze: nawet jeśli nie ma Pan (aktualnie) poczucia humoru, na e-mailach zna się Pan najwyraźniej całkiem dobrze. Zaimponowało mi to, że od razu mnie Pan przejrzał! Czy jest Pan profesorem germanistyki? Serdecznie pozdrawiam, Emmi „Żywa" Rothner. 18 dni później Temat: Witam Witam, chciałam Panu tylko powiedzieć, że ci z „Like" przestali przysyłać mi swoje czasopismo. Czyżby Pan u nich interweniował? Nawiasem mówiąc, mógłby się Pan kiedyś odezwać. Wciąż na przykład nie wiem, czy jest Pan profe sorem. W każdym razie Google Pana nie zna, albo potrafi Pana dobrze ukryć. I co, poprawił się Panu humor? Bądź co bądź mamy karnawał. Praktycznie nie ma Pan żadnej konkurencji. Pozdrawiam serdecznie, Emmi Rothner. 2 godziny później Leo: Droga Pani Rothner, to miło, że Pani do mnie pisze, już mi Pani brakowało. Omal nie zamówiłem sobie prenumeraty „Like". (Uwaga, kiełkujący humor!). Naprawdę szukała mnie Pani przez Google? Pochlebia mi to niesamowicie. Natomiast to, że mógłbym być dla Pani „profesorem", po doba mi się, szczerze mówiąc, znacznie mniej. Uważa mnie Pani za starucha, prawda? Sztywniaka, pedanta, przemą drzalca. Cóż, nie będę się usilnie starał udowodnić Pani, że tak nie jest, bo mogłoby to wypaść niezręcznie. Przypusz czalnie piszę starzej, ponad swój wiek. A teraz podzielę się moim podejrzeniem: pisze Pani młodziej, niż wskazuje na to Pani wiek. Nawiasem mówiąc, jestem doradcą do spraw komunikacji i asystentem na wydziale psychologii języka. Opracowujemy właśnie studium o wpływie e-maili na na sze zachowania językowe i — to znacznie ciekawsza część
— o e-mailach jako środkach przekazu emocji. Stąd moja lekka skłonność do fachowej paplaniny, w przyszłości jed nak postaram się powstrzymywać, obiecuję to Pani. Życzę wytrwałości w obchodzeniu uroczystości karnawa łowych! Z mojej oceny wynika, że ma Pani na pewno nie zły zbiór klaunowskich nosów i papierowych trąbek :-) Wszystkiego dobrego, Leo Leike. 22 minuty później Emmi: Drogi Panie psychologu języka, teraz Pana przetestuję: jak Pan myśli, które z otrzymanych właśnie zdań było dla mnie najbardziej interesujące, tak interesujące, że od razu musiałabym Pana o nie zapytać (gdybym nie chciała naj pierw Pana przetestować)? I jeszcze dobra rada odnośnie do Pańskiego humoru: zda nie „Omal nie zamówiłem sobie prenumeraty »Like«" odebrałam jako powód do nadziei! Niestety, dodatkową uwagą „(Uwaga, kiełkujący humor!)" znów Pan wszystko popsuł: lepiej to było pominąć! To o klaunowskich nosach i papierowych trąbkach też mnie rozbawiło. Najwyraźniej oboje cierpimy na taki sam brak humoru. Proszę mi jed nak spokojnie zaufać, że jestem w stanie rozpoznać Pań ską ironię, i zrezygnować ze smileyów! Wszystkiego do brego, naprawdę bardzo miło się z Panem gawędzi. Emmi Rothner. 10 minut później Leo: Droga Emmi Rothner, dziękuję za rady dotyczące humo ru. A nuż zrobi Pani ze mnie wreszcie wesołego człowieka. Jeszcze bardziej dziękuję za test! Da mi okazję pokazać Pani, że jednak (jeszcze) nie jestem typem „starego apo dyktycznego profesora". Gdybym nim był, to przypusz czałbym, że zdaniem, które wzbudziło Pani największe
zainteresowanie, musiało być: „Opracowujemy właśnie stu dium... o e-mailach jako środkach przekazu emocji". A tak mam pewność, że najbardziej zaciekawiło Panią: „A teraz podzielę się moim podejrzeniem: pisze Pani młodziej, niż wskazuje na to Pani wiek". Wynikają z niego dwie logiczne dla Pani kwestie: po czym mógł to poznać? A w dalszej konsekwencji: ile jego zdaniem mam lat? Trafiłem? 8 minut później Emmi: Leo Leike, jest Pan zuchem!!! A teraz proszę użyć dobrych argumentów, aby mi wyjaśnić, dlaczego mam być starsza, niż wynikałoby to ze sposobu mojego pisania. Albo jeszcze precyzyjniej: w jakim wieku piszę? Ile mam lat? Dlaczego? Jeżeli rozwiązał Pan te zadania, to proszę mi zdradzić, jaki mam rozmiar butów. Wszystkiego dobrego, Emmi. Kon takt z Panem to naprawdę przyjemność. 45 minut później Leo: Pisze Pani jak kobieta trzydziestoletnia. Ale ma Pani koło czterdziestki, powiedzmy 42 lata. Po czym to pozna ję? Trzydziestolatka nie czyta regularnie „Like". Średnia wieku prenumeratorek tego czasopisma wynosi około 50 lat. Pani jednak jest młodsza, ponieważ zawodowo zaj muje się Pani tworzeniem stron internetowych, co z kolei wskazywałoby na to, że może mieć Pani 30 lat lub znacznie mniej. Jednakże żadna trzydziestolatka nie rozsyła maili masowych do klientów, aby życzyć im „Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku". I wreszcie: nazy wa się pani Emmi, czyli Emma. Znam trzy Emmy, mają powyżej czterdziestki. Wśród trzydziestolatek trudno zna leźć Emmę. Natomiast sporo jest Emm wśród kobiet po niżej dwudziestki, ale Pani nie jest poniżej dwudziestki, w przeciwnym razie używałaby Pani słów „cool", „spa-
cing", „odjazdowy", „elementar", „heavy" i podobnych. Ponadto nie pisałaby Pani całymi zdaniami i nie zaczyna ła ich od wielkiej litery. I w ogóle nie miałaby Pani czasu na konwersację z pozbawionym humoru domniemanym profesorem i nie interesowałoby Pani, na ile lat on Panią ocenia. I jeszcze coś na temat „Emmi": kiedy ktoś na zywa się Emma i pisze młodziej, niż wskazywałby na to wiek, na przykład dlatego, że czuje się znacznie młodziej, to podpisuje się nie Emma, tylko właśnie Emmi. Wnio sek, droga Emmi Rothner: pisze Pani jak trzydziestolatka, a ma Pani 42 lata. Prawda? Rozmiar Pani butów to 36. Jest Pani niewysoka, drobna, żywe sreberko, ma ciemne, krót kie włosy. I gada Pani jak najęta. Prawda? Dobranoc, Leo Leike. Następnego dnia Temat: ??? Droga Pani Rothner, obraziła się Pani? Proszę wziąć pod uwagę to, że Pani nie znam. Skąd mogę wiedzieć, ile Pani ma lat? Może 20, a może 60. Może ma Pani 1,90 m wzro stu i waży sto kilo. Może ma Pani rozmiar butów 46 — i dlatego tylko trzy pary robione na miarę. Aby sfinanso wać czwartą, musiała Pani zrezygnować z prenumeraty „Like" i za pomocą życzeń świątecznych zachować wzglę dy swoich klientów stron internetowych. Dobrze się ba wiłem, sporządzając tę ocenę, mam przed oczyma Pani niewyraźny obraz i z przesadną precyzją próbowałem się z Panią nim podzielić. Naprawdę nie chciałem Pani urazić. Serdecznie pozdrawiam, Leo Leike. 2 godziny później Emmi: Drogi „Profesorze", lubię Pański humor, dzieli go zaledwie pół tonu od chronicznej powagi, dlatego brzmi szczególnie dziwacznie! Odezwę się jutro. Już się cieszę! Emmi.
7 minut później Leo: Dziękuję! Teraz mogę spokojnie pójść spać. Leo. Następnego dnia Temat: Uraza Drogi Leo, rezygnuję z „Leike". Pan też może już nie uży wać „Rothner". Rozkoszowałam się Pańskim wczorajszym mailem, czytałam go kilkakrotnie. Chciałabym napisać Panu komplement. To szalenie interesujące, że potrafi Pan tak zaangażować się w dyskusję z kimś, kogo Pan wcale nie zna, kogo Pan jeszcze nigdy nie widział i prawdopo dobnie nie zobaczy, od kogo Pan niczego nie oczekuje i nie wie nawet, czy dostanie jakąś adekwatną odpowiedź. To zachowanie nietypowe dla mężczyzn i doceniam je u Pana. Tyle chciałam Panu powiedzieć tytułem wstępu. A teraz kilka uwag: 1. Ma Pan wybujałą psychozę na punkcie masowych maili z życzeniami świątecznymi! Skąd się u Pana wzięła? Wi docznie można Pana śmiertelnie dotknąć, życząc „Weso łych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku". Dobrze, obiecuję, że nigdy, przenigdy tego nie powiem! Nawiasem mówiąc, zdumiewa mnie, że z „Wesołych świąt i wszystkie go dobrego w nowym roku" chciałby Pan wywnioskować wiek. Czy gdybym powiedziała „Wesołych świąt i szczęśli wego nowego roku", to byłabym dziesięć lat młodsza? 2. Przykro mi, Leo psychologu języka, ale ocena, że ko bieta, która nie używa „cool", „odjazdowy" i „heavy", nie może być poniżej dwudziestki, wydaje mi się lekko nieży ciowa i bardzo profesorska. Nie chodzi o to, że będę zmu szać się do takiego pisania, aby mógł Pan uznać, że nie mam dwudziestu lat. Czy to rzeczywiście wiadomo? 3. Mówi Pan więc, że piszę jak trzydziestolatka. Ale, mówi Pan, trzydziestolatka nie czyta „Like". Chętnie to Panu wyjaśnię: czasopismo „Like" prenumerowałam dla mamy.
I co Pan teraz powie? Czy jestem wreszcie młodsza, niż piszę? 4. I z tą zasadniczą kwestią muszę Pana zostawić. Nieste ty mam ważny termin. (Przygotowanie do konfirmacji? Szkoła tańca? Studio paznokcia? Kółko herbaciane? Pro szę spokojnie coś wybrać.) Miłego dnia, Leo! Emmi. 3 minuty później Emmi: Aha, Leo, jeszcze jedno chciałabym Panu zdradzić: w przypadku rozmiaru butów był Pan całkiem niezły — noszę 37. (Ale nie musi mi Pan żadnych kupować, wszyst kie już mam.) 3 dni później Temat: Czegoś brakuje Drogi Leo, kiedy nie pisze Pan do mnie przez trzy dni, odczuwam to dwojako: 1. Dziwię się. 2. Czegoś mi brakuje. Oba stany nie są przyjemne. Proszę temu jakoś zaradzić! Emmi. Następnego dnia Temat: Wreszcie wysiane Droga Emmi, na swoją obronę przyznaję: pisałem do Pani codziennie, tyle że nie wysłałem tych maili, nie, przeciw nie, wszystkie po kolei kasowałem. W naszym dialogu do tarłem bowiem do drażliwego punktu. Ona, niejaka Emmi o rozmiarze butów 37, powoli zaczyna interesować mnie bardziej, niż odpowiada to ramom konwersacji, jaką pro wadzimy. I kiedy ona, niejaka Emmi o rozmiarze butów 37, z góry zakłada, że prawdopodobnie nigdy się nie zo baczymy, to ma naturalnie całkowitą rację i podzielam jej pogląd. Założenie, że między nami nigdy nie dojdzie do spotkania, uważam za bardzo, bardzo mądre. Nie chcę
mianowicie, aby sposób naszej rozmowy zszedł do po ziomu anonsów towarzyskich i potyczek słownych rodem z czatroomu. Cóż, ten mail wreszcie wyślę, żeby niejaka Emmi o rozmia rze butów 37 miała przynajmniej coś ode mnie w skrzynce pocztowej. (Ten tekst nie jest ekscytujący, wiem, to tylko ułamek tego, co chciałbym Pani napisać.) Wszystkiego do brego, Leo. 23 minuty później Emmi: Aha, niejaki Leo psycholog języka nie chce więc wiedzieć, jak wygląda niejaka Emmi o rozmiarze butów 37? Leo, nie wierzę Panu! Każdy mężczyzna chce wiedzieć, jak wy gląda każda kobieta, z którą rozmawia, nie wiedząc, jak wygląda. Chciałby wiedzieć możliwie najszybciej, jak ona wygląda. Ponieważ później już wie, czy chce z nią rozma wiać dalej, czy nie. Czy tak nie jest? Serdeczności, niejaka Emmi-37. 8 minut później Leo: Teraz to była raczej hiperwentylacja niż pisanie, prawda? Wcale nie muszę wiedzieć, jak Pani wygląda, kiedy udziela mi Pani takich odpowiedzi, Emmi. I tak mam Panią przed sobą. I w tym celu wcale nie muszę zajmować się psycholo gią języka. Leo. 21 minut później Emmi: Myli się Pan, Panie Leo. Pisałam to z pełnym spokojem. Powinien mnie Pan jednak zobaczyć, kiedy naprawdę hi- perwentyluję. Nawiasem mówiąc, zasadniczo skłania się Pan raczej ku temu, aby nie odpowiadać na moje pytania, prawda? (Jak Pan wygląda, kiedy pyta Pan „prawda?"?)
Chciałabym jednak wrócić do Pańskiego maila z dzisiej szego przedpołudnia. Nic się tam nie zgadza. Podsumuję: 1. Pisze Pan do mnie maile i nie wysyła ich. 2. Powoli zaczyna się Pan mną interesować bardziej, „niż odpowiada to ramom konwersacji, jaką prowadzimy". Co to ma znaczyć? Czy ram naszej konwersacji nie tworzy wy łącznie wzajemne zainteresowanie kompletnie obcą oso bą? 3. Uważa Pan za mądre — nie, wręcz za „bardzo, bardzo mądre", że nigdy się nie spotkamy. Zazdroszczę Panu gor liwego oddania mądrości! 4. Nie chce Pan potyczek słownych rodem z czatroomu. Tyl ko? O czym mamy rozmawiać, żeby nie zaczął Pan powoli interesować się mną więcej, niż odpowiada to „ramom"? 5. I na wcale nie taki nieprawdopodobny wypadek, gdy by nie odpowiedział Pan na żadne z właśnie postawionych przeze mnie pytań: wspomniał Pan, że to tylko ułamek tego, co chciał Pan do mnie napisać. Spokojnie proszę na pisać mi resztę. Ucieszę się z każdej linijki! Czytam Pana bardzo chętnie, drogi Leo. Emmi. 5 minut później Leo: Droga Emmi, gdyby nie napisała Pani 1. 2. 3. i tak dalej, nie byłaby Pani sobą, prawda? Jutro więcej. Miłego wie czoru, Leo. Następnego dnia Brak tematu Droga Emmi, zauważyła już Pani, że absolutnie nic o so bie nie wiemy? Produkujemy wirtualne fantasmagorie, tworzymy wzajemnie iluzjonistyczne portrety pamięcio we. Zadajemy pytania, których urok polega na tym, że nie padają na nie odpowiedzi. Tak, uczyniliśmy wręcz sport z budzenia ciekawości drugiej osoby, podsycania i jej
stanowczego niezadowalania. Próbujemy czytać między wierszami, między słowami, niedługo zaczniemy pewnie między literami. Staramy się intensywnie właściwie ocenić drugą osobę. I jednocześnie skrupulatnie uważamy, aby nie zdradzić nic istotnego o sobie samych. Co to znaczy „nic istotnego"? Nic, nie opowiedzieliśmy sobie jeszcze ni czego z naszego życia, niczego, co wypełnia naszą codzien ność, co dla kogoś z nas może być ważne. Komunikujemy się w przestrzeni bez powietrza. Grzecz nie wyznaliśmy, czym zajmujemy się zawodowo. Pani teo retycznie zaprojektowałaby mi piękną stronę internetową, a ja za to sporządziłbym Pani praktycznie (kiepski) psy- chogram języka. To wszystko. Na podstawie podłego ma gazynu miejskiego wiemy, że mieszkamy w tym samym dużym mieście. A poza tym? Nic. Nie ma wokół nas żad nego innego człowieka. Nigdzie nie mieszkamy. Nie mamy wieku. Nie mamy twarzy. Nie odróżniamy dnia od nocy. Żyjemy poza czasem. Oboje mamy tylko nasze monitory, każde wyłącznie dla siebie, i mamy wspólne hobby: intere sujemy się kompletnie obcą osobą. Brawo! Jeśli o mnie chodzi, to muszę teraz wyznać: szalenie mnie Pani interesuje, droga Emmi! Nie wiem wprawdzie dlacze go, ale wiem, że była ku temu istotna okazja. Wiem też jednak, że to absurdalne. Konfrontacja rzeczywistości z moim wyobrażeniem o Pani mogłaby być bolesna. Obo jętne, jak Pani wygląda, w jakim jest wieku, ile z nieodpar tego uroku, jakiego pełne są Pani maile, wniosłaby Pani do spotkania i ile z Pani pisanego humoru językowego tkwi również w Pani strunach głosowych, źrenicach, w kącikach Pani ust i skrzydełkach nosowych. To „szalone zaintere sowanie", tak podejrzewam, żeruje wyłącznie na skrzynce pocztowej. Każda próba wypuszczenia go stamtąd zakoń czyłaby się przypuszczalnie sromotną klęską. A teraz moje pytanie kluczowe, droga Emmi: czy wciąż jeszcze Pani chce, abym pisał do niej maile? (Tym razem
jasna odpowiedź byłaby bardzo pomocna.) Wszystkiego, wszystkiego dobrego, Leo. 21 minut później Emmi: Drogi Leo, sporo tego było jak na raz! Musiał Pan mieć naprawdę dużo czasu. A może należy to do Pana pracy? Dostaje Pan wyrównanie za nadgodziny? Odpisuje Pan to sobie od podatku? Wiem, mam niewyparzony język. Ale tylko pisemnie. I tylko wtedy, kiedy tracę pewność siebie. A Pan, Leo, sprawia, że ją tracę. Pewne jest tylko jedno: tak, chcę, aby Pan nadal pisał do mnie maile, jeśli nie spra wi to Panu kłopotu. Jeśli nie wyraziłam się dostatecznie jasno, spróbuję jeszcze raz: TAK, CHCĘ!!!!!!!!! E-MAILI OD LEO! E-MAILI OD LEO! E-MAILI OD LEO. PROSZĘ! JESTEM UZALEŻNIONA OD E-MAILI LEO! A teraz musi mi Pan koniecznie zdradzić, dlaczego nie było wprawdzie powodu, ale „istotna okazja", żeby się mną zainteresować. Tego mianowicie nie rozumiem, ale brzmi zajmująco. Wszystkiego, wszystkiego dobrego i jeszcze raz „wszystkiego", Emmi. PS: Pański powyższy mail był świetny! Absolutnie pozba wiony humoru, ale naprawdę świetny! 2 dni później Temat: Wesołych świąt Wie Pani co, droga Emmi, zerwę z naszym zwyczajem i dzisiaj opowiem Pani coś ze swojego życia. Miała na imię Marlene. Jeszcze trzy miesiące temu napisałbym: ma na imię Marlene. Dzisiaj: miała na imię. Po pięciu latach teraźniejszości bez przyszłości zdecydowałem się wresz cie na wspólną przeszłość. Oszczędzę Pani szczegółów z naszego związku. Najpiękniejsze w nim było zawsze roz poczynanie od nowa. Ponieważ oboje namiętnie chętnie rozpoczynaliśmy od nowa, robiliśmy to co kilka miesięcy.
Jedno dla drugiego było „największą miłością życia", ale nigdy, gdy byliśmy razem, tylko wtedy, kiedy właśnie znów staraliśmy się zejść. Tak, aż wreszcie jesienią to się stało: znalazła innego, ta kiego, z którym potrafiła sobie wyobrazić nie tylko bycie, ale i wspólne życie. (No proszę, mimo że był pilotem hi szpańskich linii lotniczych.) Kiedy się o tym dowiedziałem, nagle poczułem się pewny jak jeszcze nigdy, że Marlene była „kobietą mojego życia" i że muszę uczynić wszystko, aby nie stracić jej na zawsze. Przez kilka tygodni robiłem wszystko i jeszcze więcej. (Również tych szczegółów wolę Pani oszczędzić.) I rze czywiście była bliska tego, by dać mi, a tym samym nam obojgu, ostatnią szansę: Boże Narodzenie w Paryżu. Za mierzałem — może mnie Pani spokojnie wyśmiać, Emmi — oświadczyć się jej tam, idiota. Czekała tylko na powrót „Hiszpana", żeby wyznać mu prawdę o mnie i o Paryżu, była mu to winna, tak twierdziła. Miałem niemiłe prze czucie, co znaczy „niemiłe", czułem w brzuchu hiszpań skiego airbusa na samą myśl o Marlene i tym pilocie. Było to 19 grudnia. Po południu dostałem od niej — nie, nawet nie telefon, tylko katastrofalny mail: „Leo, nie mogę, nie dam rady, Paryż byłby tylko kolejnym nowym kłamstwem. Wybacz mi, proszę!". Albo coś w tym rodzaju. (Nie, nie w tym rodzaju, tylko dosłownie tak.) Natychmiast odpisałem: „Marlene, chcę się z tobą ożenić! Jestem zdecydowany. Chcę być z Tobą na zawsze. Teraz wiem, że to potrafię. Należymy do siebie. Zaufaj mi po raz ostatni. Proszę, po rozmawiajmy o wszystkim w Paryżu. Proszę, zgódź się na Paryż". I czekałem na odpowiedź, godzinę, dwie, trzy. Co dwa dzieścia minut rozmawiałem z głuchoniemą pocztą głoso wą, czytałem stare listy miłosne zachowane w komputerze, oglądałem cyfrowe zdjęcia miłosne, które powstały pod-
czas naszych niezliczonych podróży na zgodę. I jak opęta ny wpatrywałem się znów w monitor. Od tego krótkiego, obojętnego dźwięku, który się rozlegał, gdy przychodzi ła nowa wiadomość, od tej śmiesznej kopertki na pasku narzędzi zależało moje życie z Marlene, a więc z tamtego punktu widzenia moje dalsze życie. Ustaliłem sobie granicę cierpienia na godzinę 21. Jeżeli do tego czasu Marlene się nie odezwie, to Paryż, a tym samym nasza ostatnia szansa umrze śmiercią naturalną. Była 20.57. I nagle rozległ się dźwięk, na pasku wyskoczyła koperta (impuls prądowy, zawal serca), wiadomość. Zamy kam oczy na kilka sekund, zbieram nędzne resztki pozy tywnego myślenia, koncentruję się na wytęsknionej infor macji, na zgodzie Marlene, na Paryżu we dwoje, na życiu z nią na zawsze. Otwieram oczy, otwieram mail. I czytam, czytam, czytam: „Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku życzy Emmi Rothner". To tyle na temat mojej wybujałej psychozy na punkcie ma sowych maili z życzeniami świątecznymi. Miłego wieczo ru, Leo. 2 godziny później Emmi: Drogi Leo, to wyjątkowo dobra historia. Zachwyciła mnie przede wszystkim puenta. Jestem niemal dumna, że wkro czyłam do niej w tak brzemienny w skutki sposób. Mam nadzieję, iż zdaje Pan sobie sprawę, że właśnie zdradził Pan mi, swojej „wirtualnej fantasmagorii", coś niezwy kłego na temat własnej osoby. To było naprawdę „życie prywatne pod znakiem Leo, psychologa języka". Dziś je stem już za bardzo zmęczona, aby wypowiedzieć się o tym w sposób użyteczny. Ale jutro, jeśli Pan pozwoli, dostanie Pan ode mnie porządną analizę. Taką z 1. 2. 3. i tak dalej. Miłej nocy i sensownych snów. Zalecałabym nie o Marle ne. Emmi.
Następnego dnia Temat: Marlene Dzień dobry, Leo. Czy mogę potraktować Pana trochę ostrzej? 1. Jest Pan więc mężczyzną, który potrafi interesować się kobietą tylko na początku i na końcu: kiedy chce ją do stać i na chwilę przed tym, kiedy ostatecznie ją traci. Czas pomiędzy — nazywany również byciem razem — jest dla Pana zbyt nudny lub zbyt męczący, albo taki i taki. Praw da? 2. Udało się Panu wprawdzie (tym razem) cudem nie wstą pić w związek małżeński, ale żeby pozbyć się z łóżka swojej właściwie-już-byłej hiszpańskiego pilota, nie widział Pan przeszkód, aby stanąć przed ołtarzem. Świadczy to raczej o ograniczonym szacunku wobec ślubu. Prawda? 3. Już kiedyś był Pan żonaty. Prawda? 4. Wyobrażam sobie Pana wręcz plastycznie, jak szczelnie otulony płaszczykiem użalania się nad sobą, czyta Pan li sty miłosne i przegląda stare zdjęcia, zamiast zrobić coś, co mogłoby kobiecie zasugerować, że zdradza Pan symptomy nawrotu miłości lub cichego pragnienia czegoś trwałego. 5. Tak, i wtedy MÓJ brzemienny w skutki mail wpada do Pańskiej skrzynki, zawieszonej między bytem i niebytem. Zupełnie tak, jakbym w najbardziej idealnym ze wszyst kich momentów wypowiedziała wreszcie to, co Marlene musiała mieć już od lat na końcu języka: LEO, TO KO NIEC, PONIEWAŻ NIGDY NIE BYŁO POCZĄTKU! Albo innymi słowy, w sposób bardziej zawoalowany, poetycki, nastrojowy: „Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w no wym roku życzy Emmi Rothner". 6. Ale teraz, drogi Leo, zdobędzie się Pan na imponujący gest. Odpowie Marlene. Proszę jej pogratulować decyzji. Powie Pan: MARLENE, MASZ RACJĘ, TO KONIEC, PO NIEWAŻ NIGDY NIE BYŁO POCZĄTKU! Albo innymi słowy, w sposób bardziej zawoalowany, energiczny, moc-
niejszy: „Droga Emmi Rothner, wprawdzie wcale się nie znamy, mimo to dziękuję Pani za serdeczny i absolutnie oryginalny mail masowy! Musi Pani wiedzieć: uwielbiam maile masowe do masy, do której nie należę. Z uprzej mymi pozdrowieniami, Leo Leike". Jest Pan zdumiewa jąco dobrym, szlachetnym i stylowym przegranym, drogi Leo. 7. A teraz moje pytanie kluczowe: wciąż jeszcze Pan chce, abym pisała do niego maile? Miłego poniedziałkowego przedpołudnia, Emmi. 2 godziny później Leo: Smacznego, Emmi! Ad 1. Nic nie poradzę, że przypominam Pani mężczyznę, który — elegancko, jak opisała to Pani w punkcie pierw szym — rozczarował Panią. Proszę nie sądzić, że zna mnie Pani więcej, niż może mnie Pani znać! (W ogóle nie może mnie Pani znać.) Ad 2. Co do mojej ucieczki w obietnicę małżeństwa: i tak nie mogę nic więcej, niż wyzywać siebie od „komplet nych idiotów". Ale sarkastyczno-moralizatorska Emmi o rozmiarze butów 37 dokłada jeszcze swoje trzy grosze na temat honorowego ratowania sakramentu małżeń stwa, przypuszczalnie z zamkniętymi oczami i pianą na ustach. Ad 3. Przykro mi, jeszcze nigdy nie byłem żonaty! A Pani? Wielokrotna mężatka, prawda? Ad 4. Znów pojawia się ten mężczyzna z punktu pierw szego, którego Pani przypominam, mężczyzna, który woli czytać oderwane od rzeczywistości listy miłosne, niż udo wadniać Pani trwałą miłość. Może w Pani życiu było nawet więcej mężczyzn. Ad 5. Tak, w chwili, w której nadeszły Pani życzenia świą teczne, poczułem, że straciłem Marlene.
Ad 6. Odpowiedziałem Pani wtedy, Emmi, żeby oderwać się od myśli, że przegrałem. I do dziś rozmowę z Panią traktowałem jako część swojej terapii-po-Marlene. Ad 7. Ach tak, proszę do mnie pisać! Proszę przelać na klawiaturę wszystkie frustracje dotyczące mężczyzn. Pro szę być niepohamowanie bezkrytyczną wobec siebie, cy niczną, złośliwą. Jeżeli później poczuje się Pani lepiej, będzie to oznaczało, że mój adres mailowy spełnił swoje zadanie. Jeżeli nie, to proszę ponownie zafundować sobie (albo Pani matce) prenumeratę „Like", po czym z niej zre zygnować. Miłego poniedziałkowego popołudnia, Leo. 11 minut później Emmi: Ojej! Zraniłam Pana. Nie chciałam. Myślałam, że Pan to wytrzyma. Za dużo od Pana wymagałam. Zafunduję sobie duchowe odosobnienie. Dobranoc, Emmi. PS: Do punktu trzy: byłam tylko raz mężatką. I wciąż nią jestem!