Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony228 514
  • Obserwuję250
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań145 773

Idealna para - Katie Fforde

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Idealna para - Katie Fforde.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Katie Fforde
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 7 osób, 8 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 234 stron)

Dla mojej siostry Jane Gordon-Cumming i jej męża Edwina Osborna zwyrazami miłości i podziękowaniami za inspirację

Podziękowania Ogromnie dziękuję Catherine i Richardowi CrawshawomzBesley Hill wStroud, którzy zentuzjazmemodnieśli się do projektui niezwykle mi pomogli. Wszystkie błędy (a jakieś na pewno będą!) są wyłącznie moją winą. Byliście wspaniali. Bardzo dziękuję mojej siostrze Jane i szwagrowi Edwinowi, którzy pomagali mi na wiele różnych sposobów, nawet kiedy nie zdawali sobie ztego sprawy. Tak się cieszę, że terazmieszkamy blisko siebie! Jak zwykle gorąco dziękuję wspaniałemuzespołowi zajmującemusię sprzedażą. JenDoyle, Rebecca Ikini SarahArratoonzdziałumarketingudokonują czarów, nie tracąc radości i doskonałego humoru. Niezwykłe Charlotte Bushi Amelia Harvell są prawdziwymi profesjonalistkami, ale jeszcze lepszymi towarzyszkami. Dziękuję moimcudownymredaktorkom, Selinie Walker i Georginie Hawtrey-Woore, które zserdecznością i wyrozumiałością ponaglały mnie do większychwysiłków. Dziękuję Richendzie Todd, która dba o najdrobniejsze szczegóły, ale pozostawia wspokojumoje żarty. Dziękuję teżBillowi Hamiltonowi zA.M. Heath, który zawsze jest dla mnie opoką. Jest jeszcze wiele osób, którympowinnampodziękować – wierzcie, nie jestemniewdzięczna, tylko strasznie zapominalska. Dziękuję wamwszystkim!

Więcej DarmowychEbookówna: www.Frikshare.pl Rozdział 1 Bella Castle wzięła głęboki wdechi wygięła usta wuśmiechu, który (taką miała nadzieję) ukryje jej frustrację. Stała zklientami przed domem, prawdziwą perełką, a jednak przed chwilą uznanymza nieodpowiedni. – Może dobrympomysłembyłaby rezygnacja zpewnychwymagań, na którychnajmniej wam zależy – powiedziała łagodnie. – Sporządzenie listy jest pomocne, ale gdy pozwolicie, żeby wami rządziła, żadendomnigdy nie będzie dość dobry. Bella bardzo polubiła państwa Agnewprzezte osiemmiesięcy, kiedy próbowała zrealizować ich marzenia. Mieli wielkopański gust, ale niewiele pieniędzy. Przestronne pokoje, ogromny ogród, widoki, garaż, ograniczony obszar poszukiwańi niechęć do kompromisu– wszystko to sprawiało, że stanowili spore wyzwanie. Stwierdzili, że tenkonkretny ogród zróżami i innymi letnimi kwiatami jest „za mały i za bardzo płaski”, chociażpłaski ogród zajmował jedno zpierwszychmiejsc na ich liście priorytetów. Pani Agnewuniosła brwi. Zdawała sobie sprawę, że jest grymaśna, czasami nawet potrafiła się zsiebie śmiać, ale na razie nie zdobyła się na ustępstwa. – Dobrze, poświęcę „altanę porośniętą różami”. Kochanie? – Spojrzała na męża. – A może „dzikie zwierzęta jako zasadniczy element ogrodu”? Pani Agnewpokręciła głową. – Nie zrezygnuję zdzikichzwierząt. – Nie ma potrzeby – wtrąciła Bella energicznie. – One zawsze tusą. – Liczyła, że przekonaniem wgłosie zamaskuje ignorancję, skoro jednak znajdowali się wjednej zmniej zaludnionychczęści Cotswolds Hills, takie stwierdzenie zpewnością było bliskie prawdy. – Wtakimrazie ja skreślam„pokój zkolejkami” – oznajmił panAgnew, nieco mniej zafiksowany na swoimwyobrażeniuidealnego domu.

Pani Agnewzaśmiała się cicho, po czymznamysłemspytała: – Czy to ułatwi namznalezienie naszego wymarzonego domu? Bella się roześmiała: – Na pewno. Wiedziała, że sama ma wielkie szczęście; mieszkała zAlice, swoją matką chrzestną, za której dompaństwo Agnewdaliby się zabić, i dzięki temustać ją było na tę okolicę. Patrzyła, jak odjeżdżają spod uroczego domu, który jej zdaniembył dla nichidealny, po czym wsiadła do samochodu. Czuła rozczarowanie. To była kolejna rodzina, której nie poszczęściło się wsprzedaży poprzedniego domuna aukcji pierwszej ceny, i Bella cieszyłaby się, gdyby choć jednej znichznalazła miejsce do życia. Jużmiała ruszyć zpowrotemdo biura, kiedy zadzwonił telefon. To był Nevil, jej chłopak i szef. – Udało się? – zapytał po najkrótszymzmożliwychpowitaniu. – Nie mów, że domwywołał wniej „klaustrofobię”. Bella poczuła, że musi bronić państwa Agnew. To byli jej klienci i tylko ona miała prawo uważać ichza kapryśnych. – Daj spokój, Nevil, jeśli domnie jest właściwy, to nie jest, a ostatnia nieruchomość, którą im pokazałam, rzeczywiście była cokolwiek klaustrofobiczna. – I co terazimnie pasowało? – zapytał. Bella mogła go sobie wyobrazić: uniesiona brew, ołówek nad notatnikiem, wktórymzwykle coś gryzmolił. – Za płaski ogród. – Obogowie! – Wracamdo biura. Chcę ci pokazać parę rzeczy – powiedziała szybko Bella, nie dając muczasu na kpiny zjej ulubionychklientów. – Nie! Nie ma takiej potrzeby, skarbie. – Nevil wułamkusekundy zirytującego szefa zmienił się wtroskliwego partnera. – Jest czwarta, leć do domu. Zobaczymy się jutro. Nevil zwykle nie proponował, żeby „leciała do domu”, i Bellę trochę to zdziwiło. – No dobrze... Może odwiedzę panią Langley. – Świetny plan! Sprawdź, czy wkońcunie zdecydowała się wystawić na sprzedażswojego domu zsześcioma sypialniami. Mielibyśmy wieluchętnych. Boże, pewnie ciągle się wnimgubi. – Roześmiał się. – Przepraszam, złotko, znowuzaczynam, zawsze odzywa się we mnie agent! Idźdo starszej pani, po drodze kup kwiaty, zatrzymaj paragon, a pieniądze odbierzsobie zkasy. Bella żałowała, ze wspomniała o pani Langley. Nevil, choć miał dobre zamiary, nie rozumiał, że goździki ze stacji benzynowej unikogo nie powodowały przyśpieszonego bicia serca. – Wiesz, ona ma pełno kwiatówwogrodzie, ale to miły pomysł. – Wtakimrazie kup jej czekoladki, jakieś ładne.

– Nevil, wszystko gra. Jestempewna, że kiedy będzie gotowa na przeprowadzkę, da namznać. – Dobrze jednak, że ciągle na nią naciskasz, Bello. To świadczy o twoimoddaniudla pracy. Doceniamto. Odjeżdżając, Bella myślała o Nevilu. Czasami nie wszystko rozumiał, ale serce miał po właściwej stronie. Złapała się na tym, że się uśmiecha. Miała wielkie szczęście, znajdując pracę wagencji handlunieruchomościami, wślicznymtargowymmiasteczkuoddalonymtylko o trzy kwadranse drogi od jej rodzinnego domu, którą prowadził mężczyzna może nie bardzo przystojny, ale całkiem atrakcyjny. Pani Langley okazała się klientką, którą niezwykle łatwo zadowolić, głównie dlatego, że po długiej rozmowie na początkuichznajomości Bella odkryła, iżstarsza pani wcale nie chce się przeprowadzać, i powiedziała to na głos. Sprawiła jej tymwielką ulgę, bo pani Langley nie chciała opuszczać ogrodu, na którego tworzenie poświęciła prawie pięćdziesiąt lat. Bella poradziła jej, jak niewielkimnakładempracy można przekształcić pokój poranny wprzytulną sypialnię, przezco dzięki sąsiedniemupomieszczeniugospodarczemupowstanie samodzielne mieszkanko i pani Langley nie będzie musiała wchodzić na piętro, jeśli nie będzie chciała. Tamtego dnia zostały przyjaciółkami i przy każdej wizycie Bella miała zagwarantowaną filiżankę herbaty i kawałek ciasta. A wswojej pracy ciasta potrzebowała często. Zawód agentki nieruchomości wymagał strasznie dużo cierpliwości. Nevil się orientował, że Bella dość często odwiedza starszą panią, ale nie miał pojęcia, że nigdy nie wspomina o przeprowadzce, chyba że pierwsza robi to pani Langley, a wtedy zawsze jej powtarza, że nie powinna tego robić, jeśli jej to nie odpowiada, nieważne, co mówią inni. Bella i pani Langley siedziały wpełnymkwiatówogrodzie przy rozklekotanymżeliwnymstole, na chwiejnychżeliwnychkrzesłach, które byłyby okropnie niewygodne, gdyby nie spłowiałe poduchy wydzielające słaby zapachstęchlizny. To było ulubione miejsce pani Langley, oddalone nieco od domu, wsąsiedztwie trzeszczącej altany i ogromnej pnącej róży, która teraz, wczerwcu, była obsypana maleńkimi, bardzo wonnymi kwiatkami i ozdabiała nie tylko altanę, lecztakże pobliskie drzewo. Bella nie mogła się oprzeć myśli, jak bardzo państwo Agnewpokochaliby tendom, gdyby tylko oni byli milionerami, a pani Langley chciała stąd odejść. Gospodyni wręczyła jej filiżankę ze spodkiemi talerzyk. – Musiałaś wiedzieć, że dzisiaj upiekłamcytrynową babkę – powiedziała. Bella westchnęła ucieszona. – Wie pani, że uwielbiamwszystkie pani wypieki, choć ciasto cytrynowe chyba najbardziej. – Włożyła kawałek do ust. – Odezwał się mój wnuk – powiedziała pani Langley po chwili satysfakcjonującego milczenia. Bella przełknęła, otrząsając się zzamyślenia. Chodziło o ciotecznego wnuka pani Langley

(chociażnie nazywała go „ciotecznym”, kiedy o nimwspominała), któremuzależało na sprzedaży domu. Bella zawsze bała się skutkówjego wizyt. Pani Langley najwyraźniej także. – Tak? Starsza pani kiwnęła głową. – Tak. Spędzi tunoc i chce mnie zaprosić do restauracji. Miło zjego strony, prawda? Wjej głosie pobrzmiewała desperacja, jakby bardzo chciała, żeby Bella dobrze myślała o nieznajomym, który chce zmusić cioteczną babkę do opuszczenia ukochanego domu i przeprowadzki do czegoś „bardziej odpowiedniego”. – Oczywiście – potwierdziła Bella wesoło. – Tylko musi pani dopilnować, żeby wybrał naprawdę dobry lokal. Proponuję Psa i Lisa. Mają stoliki wślicznej cieplarni zcudownymwidokiemna ogród. Pani Langley nie zwróciła uwagi na wzmiankę o innymogrodzie. – Boję się, że znowubędzie nalegał na przeprowadzkę. Bella nachyliła się nad stołem. – Mówił coś? Pani Langley pokręciła głową. – Nie, ale wiesz, martwię się. – Nie musi się pani przeprowadzać – oznajmiła Bella stanowczo. – Nie ma żadnego powodu. Jeśli mupani powie, że chce tuzostać, na pewno nie będzie więcej o tymwspominał. Za pierwszym razemnie próbował pani przekonywać, prawda? Pani Langley potaknęła. – Wiesz, chodzi tylko o to, że mój brat, a jego dziadek, miał niezwykle silną osobowość. Niewykluczone, że to cecha dziedziczna. Wtedy napisałammuto wliście. Wtrakcie spotkania twarzą wtwarzmogę nie być taka odważna. Bella położyła dłońna dłoni przyjaciółki. – Nikt nie może pani zmusić do przeprowadzki. Gdyby istotnie straciła pani siły i nie była wstanie mieszkać sama, może pani zatrudnić opiekunkę. – To chyba bardzo kosztowne. Wprawdzie domma sporą wartość, ale pieniędzy mi brakuje. – To może być osoba wykonująca tę pracę wzamianza pokój. Jakaś miła kobieta, która będzie tunocować, rano sprawdzi, czy wszystko wporządku, i pójdzie do pracy. – Bella poklepała miękką, pokrytą starczymi plamami dłoń. – Ale do takiej sytuacji jeszcze pani daleko. Ktoś, kto potrafi piec jak pani, nie potrzebuje nikogo do przyrządzania mlecznychnapojów. Pani Langley się zaśmiała, wyraźnie podniesiona na duchu. – To prawda! – A gdyby jednak się upierał, proszę mupowiedzieć, że obecnie nie ma chętnychna urocze stare domy zcharakteremi wspaniałymogrodem.

– Jestemprzekonana, że tobie uwierzy – odparła zuśmiechempani Langley. Chwilę się namyślała. – Maszczas na następną filiżankę herbaty i kawałek ciasta? Bella spojrzała na zegarek. – OdbieramAlice zdworca, pociąg przyjeżdża po wpół do siódmej, więc tak, byłoby miło. Oile oczywiście nie będę pani przeszkadzała. – Wręczprzeciwnie, ucieszy mnie twoje towarzystwo, a wdodatkunie będę musiała jeść później, jeśli terazzjemkawałek ciasta. Jednymzurokówstarości jest to, że nie trzeba zdrowo się odżywiać. – Pani Langley położyła kawałek ciasta na talerzuBelli. – Więc kiedy przyjeżdża pani wnuk? – zapytała Bella. – Wprzyszłymtygodniu. – Pani Langley wyciągnęła rękę. – Ty chyba nie miałabyś ochoty pójść znami? Mogłabympowiedzieć... – Och, poszłabymzwielką chęcią, ale czy to nie wyglądałoby trochę dziwnie, gdyby pani przyprowadziła swoją agentkę nieruchomości? Pani Langley wybuchnęła śmiechem. – Gdybymtak cię przedstawiła, to rzeczywiście wyglądałoby dziwnie, ale powiedziałabym, że jesteś moją przyjaciółką. A to przecieżprawda. – Mogłaby pani dodać, że potrzebuje mojej pomocy wtoalecie. Nie mógłby odmówić. Chociaż myślę, że najpierwpowinna pani dać muszansę. Jeśli zarazpo przyjeździe zacznie mierzyć pokoje i stukać wściany, zadzwoni pani do mnie, a jemupowie o pomocy wtoalecie. Pani Langley westchnęła. – Wtedy na pewno by uznał, że definitywnie muszę się przeprowadzić. – Nonsens – odparła Bella. – Są poręcze i inne udogodnienia. Domidealnie nadaje się dla pani, jeśli chce pani wnimmieszkać. – Zerknęła na zegarek. – Niedługo muszę się zbierać. Jest coś pilnego do zrobienia? Bella nigdy nie wspomniała o tymNevilowi, ale jednymzpowodów, dla którychtak często wpadała do pani Langley, były drobne prace, które starszej pani sprawiały trudność. Nevilowi pewnie by się to nie spodobało, uznałby, że Bella pomaga zostać bardzo wartościowej potencjalnej klientce wjej domudłużej niżtrzeba. – Wiesz, wążznowuspadł zkranu, więc jeślibyś mogła... – Oczywiście. Podleję rośliny wcieplarni, potemodłożę wążna miejsce. Szkoda, że nie chce się pani zgodzić na zamontowanie systemunawadniającego. Na twarzy pani Langley odbił się niepokój. – Wiesz, że nie cierpię zmian. Bella uśmiechnęła się współczująco. – Jeśli jednak dzięki temumogłaby pani dłużej hodować pomidory, to byłoby warto, prawda?

– Pewnie tak. Nie chciałabymtylko, żeby mój wnuk pomyślał, że przestałamradzić sobie zpodlewaniem. – Zajmę się tym, ale dopiero po jego wizycie, obiecuję. – Muszę przyznać – powiedziała pani Langley po namyśle – że chybaby mi się spodobało, gdyby przy podlewaniunie trzeba było nosić konewek. – To jest do zrobienia. Popytami dampani znać. Niedługo potemtrochę przemoczona Bella wsiadła do samochodui ruszyła na stację. Wiedziała, kogo poprosić o zamontowanie upani Langley systemu, który będzie wymagał tylko odkręcenia kurka.

Więcej DarmowychEbookówna: www.Frikshare.pl Rozdział 2 Alice usiadła wygodnie wprzedziale, wzdychając zzadowoleniem. Miała przy sobie Kindle’a, swój bagaż, a niedługo obsługa poda jej filiżankę herbaty, może nawet kieliszek wina. Podróżpierwszą klasą – przynajmniej koleją – wkońcuznalazła się wzasięgujej możliwości finansowychi bardzo jej się to podobało. Skończywszy sześćdziesiąt lat, Alice postanowiła, że przestanie tłumić swoją żądzę podróżowania, musi tylko znaleźć właściwy sposób. Częstsze wypady do Londynuto dobry początek. Ponieważpociąg stosownie wcześnie podstawiono na peron, Alice zdążyła zagłębić się wlekturze powieści wybranej wtymmiesiącuna spotkanie klubuksiążki, zanimzaczęli wsiadać ludzie, którzy nie podzielali jej idei punktualności. Alice tak ustawiła swoje torby, żeby nie zabierały dużo miejsca, i skupiła się na czytaniu. Wpewnej chwili uświadomiła sobie, że ktoś usiadł naprzeciwko i na stolikupołożył aktówkę. Podniosła głowę i uśmiechnęła się, by dać do zrozumienia, że nie czuje się właścicielką wszystkich czterechmiejsc, po czymwróciła do czytania. Usadowienie się zajęło mężczyźnie trochę czasu. Alice wykorzystała okazję, żeby dobrze musię przyjrzeć. Nałogowo przyglądała się ludziomi wkrótce się przekonała, że jej towarzyszpodróży jest tego wart. Uznała, że ma mniej lat niżona, pewnie pięćdziesiąt parę, ale emanował energią człowieka młodszego. Ubrany był welegancki garnitur i krawat, który rzucał wyzwanie stonowanemuubraniuswoimi jaskrawymi kolorami i tym, że był lekko przekrzywiony. Ciekawe, czy od sześćdziesięciolatkówoczekuje się, żeby przestali zzainteresowaniem przyglądać się płci przeciwnej, pomyślała Alice i zniejakimżalemdoszła do wniosku, że chyba tak. Co nie znaczy, że bezprzerwy wypatrywała atrakcyjnychmężczyznani nic wtymrodzaju, ale odnosiła wrażenie, że jeśli jużjakiegoś zauważyła, przypuszczalnie powinna zostawić gapienie się młodszymkobietom.

Ale towarzyszpodróży ciągle odrywał jej uwagę od Kindle’a. Nie potrafił usiedzieć na miejscu, otwierał aktówkę, wyjmował jakieś rzeczy, znowują zamykał, zerkał na zegarek. Złapał na sobie jej spojrzenie i uśmiechnął się przepraszająco. – Ciekawe, kiedy będą serwować poczęstunek – powiedział. – Pewnie dopiero wtrakcie jazdy – odparła Alice – ale pociąg zarazpowinienruszyć. Ach, proszę. – Patrzyła przezokno, ciesząc się chwilą, kiedy nie do końca wiadomo, czy porusza się pociąg, czy peron. Minął jakiś czas, nimwózek zgrzechotemzatrzymał się przy ichprzedziale. Jego przybycie współpasażer Alice przyjął zwyraźnympodekscytowaniem. Kelner spojrzał pytająco na Alice, ale ona chciała się najpierwzastanowić, tego rodzajuusługa była dla niej nowością, zaproponowała więc, żeby pierwszy zamówienie złożył mężczyzna. – Co mogę dostać za darmo? – zapytał. Ostro, pomyślała Alice. Sama zachowałaby się o wiele ostrożniej. – Herbatę albo kawę, czekoladę na gorąco, ciasto, herbatniki, czipsy – odparł kelner. – A kanapkę i butelkę wina? – Nie, proszę pana. Za to musi panzapłacić. – Tylko że zostawiłemportfel wbiurze i nie mamprzy sobie zbyt wiele pieniędzy. Alice ukryła się za swoimKindle’em. Mimo nonszalancji tenczłowiek musiał czuć zakłopotanie, próbując wyłudzić darmowe jedzenie i picie. – Bardzo mi przykro, proszę pana, ale obawiamsię, że nie mogę panupomóc. – I na pewno nie mogę wziąć kanapki, jeśli zrezygnuję zcałej reszty? – zapytał pasażer, pogardliwymgestemwskazując ciasta, herbatniki, owoce i czipsy. – Wsumie ichwartość musi być równa wartości kanapki. – Przykro mi, proszę pana. Tylko te rzeczy są za darmo. Za resztę trzeba zapłacić. – Ale kanapki mają krótki okres przydatności, po tymkursie pewnie je wyrzucicie. A tamto można trzymać wnieskończoność. – Jużmówiłem, że mi przykro... Alice dłużej nie mogła tego znieść. – Może kupię panukanapkę i butelkę wina? Mamportfel przy sobie. Mężczyzna spojrzał na nią; zobaczyła, że ma niebieskie oczy. – Wżadnymrazie nie mogę się na zgodzić. – Dlaczego? Trudno to uznać za czterodaniowy posiłek uRitza, a te butelki wina są małe. Pozwoli pan, że zapłacę. – Alice usiłowała nadać głosowi władcze brzmienie. Czuła, że wiek powinien dodać jej nieco powagi, chociażniewykluczone, że to wrażenie psują niedawno zrobione pasemka we włosach.

Mężczyzna tęsknie spojrzał na kanapki, potemznowuna Alice. – Nie, to byłoby nie wporządku. Alice nie zamierzała dłużej dyskutować. – Dobrze. Kelner odwrócił się do Alice, ucieszony, że pozbył się człowieka, który wszystko chce za darmo. – No tak. Proszę dwie kanapki, dwie butelki wina – tuspojrzała na towarzysza podróży – czerwonego. I jeszcze czipsy i wodę. Kiedy zapłaciła i wózek potoczył się do następnego przedziału, podała kanapkę i wino nieznajomemu. Westchnął. – Poddaję się – powiedział – bo umieramzgłodu. Ale najpierwsię przedstawię. JestemMichael McKay. – Alice Aster. – Uścisnęła jego rękę. Przezchwilę uważnie jej się przyglądał i Alice sobie uświadomiła, że minęło trochę czasu, odkąd jakiś mężczyzna naprawdę na nią patrzył. Uznała, że to miłe. – Pozwoli pani, że zacznę? – zapytał. – Oczywiście. – Odwzajemniła jego ciepły uśmiech, dochodząc do wniosku, że tego rodzajurzeczy nie są zakazane dla kobiet po sześćdziesiątce. Siedemdziesiątka to co innego. Michael McKay rozerwał opakowanie i pochłonął kanapkę trzema kęsami. Alice, która zjadła lunch, swojej nie ruszyła. Podejrzewała, że Michael chętnie by ją przyjął. Otworzyła natomiast wino i czipsy. – Nie potrafię wyrazić, jaki jestemwdzięczny – powiedział, biorąc od niej drugą kanapkę. – Byłemstrasznie głodny. Jak tylko wyszedłemzbiura, zorientowałemsię, że zostawiłemportfel wszufladzie, ale gdybympo niego wrócił, pociąg by mi uciekł. – Skrzywił się. – Prawdę mówiąc, pewnie bymzdążył, ale bardzo bymsię denerwował. Alice kiwnęła głową. – Ja teżlubię przychodzić wcześnie na dworzec. To nas łączy. – Dokąd pani jedzie? Do Reading? Czy do Far West? Alice się roześmiała. – Och, nie tak daleko na zachód. Wysiadamza Swindon. Dokładnie rzeczbiorąc, wStroud. – A ja wKemble. – Och, snobistyczne Kemble – zachichotała Alice. – To śliczna stacja. – Okolica wokół Stroud teżjest urocza – odparł Michael uprzejmie. – To prawda. Mieszkamtamzprzerwami od ponad trzydziestulat. – Alice sobie uświadomiła, że mówiąc to, pewnie wydała się strasznie stara, ale to nie miało znaczenia. A może miało? Przelotnie zadała sobie pytanie, czy kupowanie przezinternet francuskichkosmetyków, by wyglądać młodziej

(co robiła), nie jest trochę bezsensowne, skoro tak czy owak wkońcuzawsze wypaple, że osiągnęła wiek upoważniający do bezpłatnychprzejazdówautobusami. – Może mi pani podać adres? Alice nie była kobietą bojaźliwą. Wierzyła wludzi, zawsze uważała, że wwiększości mają dobre intencje. Wiedziała jednak, że jeśli wygada się przed znajomymi, a zwłaszcza przed swoją córką chrzestną Bellą, która odnosiła się do niej po macierzyńsku, że podała swój adres nieznajomemu spotkanemuwpociągu, będzie miała wielkie kłopoty. – Dlaczego pano to prosi? Spojrzał na nią, jakby postradała rozum. – Żebymmógł wysłać pani czek. – Chyba nie chce panpowiedzieć, że wypisze panczek za kanapkę i miniaturową butelkę wina? – Oczywiście, że tak. – Urwał znacząco. – To były dwie kanapki. Alice nie mogła powstrzymać się od śmiechu. – Nonsens. Lepiej niechmi panpowie, jak zamierza panjutro wrócić do Londynu, skoro zapomniał panportfela. – Zmienia pani temat. – Jasne. – Roześmiała się cicho. – Przecieżchyba sampanrozumie, że martwienie się taką drobną sumą jest niemądre. Przeszył ją spojrzeniemswoichniebieskichoczu. – Mamwrodzony wstręt do długów. – Ale to po prostugłupie! Alice od razusię domyśliła, że Michael nie lubi, kiedy się zniego wyśmiewają, choć czuła też, że dobrze muto zrobi. – Naprawdę? Większość znajomychkobiet nie posiada się zradości, kiedy ktoś za nie płaci. – Terazjużnie wyglądał na urażonego, zmarszczki wkącikachoczuzapowiadały uśmiech. – A inne są szczęśliwe, kiedy płacą za siebie i za innych, nawet za mężczyzn. – Więc jest pani jedną ztychnowoczesnychkobiet? To miłe uczucie, kiedy ktoś określa nas jako „nowoczesne”. Alice posłała muciepły uśmiech. Do przedziałuwszedł konduktor i Alice, osoba przestrzegająca prawa orazniepewna obowiązującychzasad, poczuła się zobligowana do przedstawienia karty kolejowej seniora, którą Bella zuporemi bezcienia szacunkunazywała „kartą staruszka”. Alice powiedziała sobie, że to ją oduczy flirtowania zmłodszymi mężczyznami. – No cóż, przynajmniej będzie panmiał mniej skrupułówzpowodutychkanapek, skoro jużpan wie, że jestemdostatecznie stara, żeby być pańską... co najmniej ciotką. Znowuskierował na nią uważne spojrzenie niebieskichoczu.

– Och, nigdy bymo pani nie pomyślał jako o ciotce. Alice poczuła, że się rumieni. Dawno nikt jej nie podrywał, wdodatkunie była nawet pewna, czy Michael to robi. Nie miała pojęcia, jak odpowiedzieć, skorzystała więc zpretekstu. – Powinnamwrócić do lektury. Niedługo spotkanie klubuksiążki. – Podoba się pani ta książka? Alice chwilę się zastanawiała. – Nie zachwyca mnie. – Więc niechpani jej nie czyta! – To byłaby zbyt wielka anarchia! – oznajmiła stanowczo, po czymzajęła się czytaniemnajmniej przystępnej pozycji zdługiej listy zeszłorocznychkandydatówdo Nagrody Bookera. Wduchusię uśmiechała. Bella jużczekała, kiedy pociąg znieznacznymopóźnieniemwjechał na stację wStroud. Pomachała, dostrzegając matkę chrzestną wnielicznej grupce podróżnychopuszczających dworzec. Łatwo było zauważyć Alice wpowiewnymkomplecie zturkusowego jedwabiu, eleganckim, a równocześnie swobodnym. Bella była zniej dumna, bo Alice miała świetną figurę i zadbaną cerę. Pocałowała ją wpoliczek. – Dzieńbył udany? Och, nie muszę pytać, widzę, że dobrze się bawiłaś! Niestety, niczego nie ugotowałam. Miałabyś ochotę na rybę zfrytkami? – Brzmi zachęcająco! – Jak się podróżowało pierwszą klasą? – Cudownie! Bella zmarszczyła czoło. Czy Alice zmieniła makijaż, czy naprawdę się rumieni?

Rozdział 3 Kilka dni później Nevil i Bella siedzieli wogrodzie Alice przy winie i pizzy na wynos. Alice zniknęła wsalonie i byli sami. – Jak się miewa mój Kędziorek? – zapytał Nevil, napełniając jej kieliszek. Bella się zastanawiała, czy mupowiedzieć, jak bardzo nie znosi tego przezwiska, ale Nevil był wdoskonałymhumorze, uznała więc, że zignoruje nawiązanie do jej włosów, które istotnie się kręciły. – Dobrze, co samwidziałeś, bo przezcały dzieńrazempracowaliśmy – odparła zuśmiechem. – Wiesz, że lubię rozdzielać sprawy osobiste od zawodowych. – Onteżsię uśmiechnął. Jest przystojny, pomyślała Bella. Miał regularne rysy, ładne ciemnoblond włosy, które spadały muna czoło wchwilachekscytacji, i zawsze dobrze się ubierał. Był o kilka centymetrówwyższy od niej i tworzyli atrakcyjną parę. Jej ciemne loki przyjemnie kontrastowały zjego jaśniejszą karnacją. – Ostatnio jesteś wesoły – powiedziała. – Nie jęczałeś, kiedy się okazało, że wkserokopiarce nie ma papieru. Nawet nie jęczałeś, że to ty musiałeś robić te kopie! Nevil się roześmiał. – Trochę mnie to wkurzyło, ale sampoprosiłemTinę, żeby poszła po kanapki, więc to nie jej wina, że jej nie było. Bellę zaskoczyła jego łagodność. Nevil był świetny wswojej pracy, ale, jak często jej powtarzał, człowiek przed trzydziestką nie zostaje szefemswojej agencji handlunieruchomościami, nawet jeśli to jest franczyza, będąc MiłymFacetemwbiurze. Miły Facet jest tylko dla klientów. – Coś mi się wydaje, że na starość miękniesz, Nevil – powiedziała zuśmiechem. – Wcale nie. – Nie podjął jej żartobliwego tonu, wkońcumiał dopiero trzydzieści dwa lata. – Po prostubardzo się cieszę, że mogę cię poinformować, że jużniedługo będziemy mieli własny dom. – Super! – Bella ukryła swój niepokój, dolewając do obukieliszków.

– Nie denerwuje cię, że musiszmieszkać zmatką chrzestną? To znaczy, ona jest bardzo miła, ale... no cóż... – Nevil miał doskonałe maniery, były częścią jego pracy, zostawił więc zdanie niedokończone. Bella się zastanawiała, jak muto wyjaśnić, chociażczuła, że wcale nie musi tego robić. – Nie. Domjest duży, a Alice nie stawia mi żadnychwarunków. – Wrzeczywistości Bella była zachwycona tą sytuacją. Doskonale się rozumiały, co je zaskoczyło, wziąwszy pod uwagę, jak długo Alice mieszkała tusama. Rzuciła Belli linę ratunkową, kiedy ta jej potrzebowała, i bardzo się cieszyła, że przyjmie chrześnicę pod swój dach. Życie zNevilemmoże się okazać o wiele trudniejsze – wnioskując zjego stosunkudo codziennychzajęć wbiurze, trudno się spodziewać, że samchwyci za odkurzacz. – Wkażdymrazie to jużniedługo się skończy. – Jak to? – Mógłbymci powiedzieć, ale zarazpotemmusiałbymcię zabić. – Nevil wyszczerzył zęby. Bella stłumiła irytację i postanowiła, że nie będzie naciskać. Powie jej, kiedy będzie gotowy. – Dobrze. Chceszostatni kawałek pizzy? – A ty nie? Jest twój. – Częstuj się. Ja próbuję się ograniczyć. Nevil wziął pizzę i ugryzł wielki kęs. – I słusznie – skomentował zuśmiechem. Bella obserwowała go, zastanawiając się, czy to normalne, że bardziej jej odpowiada dzielenie domuze starszą kobietą niżperspektywa zamieszkania zchłopakiem. I czy Nevil dawał jej do zrozumienia, że jest gruba? Wiedziała, że to nieprawda, ale kiedy przyszła do agencji, szukając pracy, była chuda jak patyk – zpowodów, o którychcodziennie próbowała zapomnieć. Może Nevil lubił bardzo szczupłe kobiety. Myślami wróciła do okoliczności, które sprawiły, że tak bardzo straciła na wadze, opuściła rodzinne miasto i przeniosła się do Alice. Miała szczęście, że znalazła tutaj pracę. Najlepszym wsparciemdiety jest złamane serce albo nowa miłość. TerazBella jużsię zadomowiła. Lubiła swoją pracę, dobrze jej się układało zkolegami i... no tak... miała Nevila, który przezwiększość czasubył sympatycznympartnerem. – Alice pomyślała, ile dostałaby za tendom, gdyby go wystawiła na sprzedaż? – zapytał Nevil, żując pizzę. – Nie sądzę. Poza tymwiem, że Alice nie chce się wyprowadzić. Domjest za wielki dla nas dwóch, ale to jej domrodzinny. No i przezlata bardzo dużo zrobiła wogrodzie. – Co jest ztymi kobietami – twojej pani Langley teżto dotyczy – że się upierają, żeby wpojedynkę mieszkać wogromnychdomach? Za takie posiadłości dostałyby furę pieniędzy.

– Ale nie ma istotnego powodu, żeby się wyprowadzały, skoro nie chcą. Na takie rzeczy musi być odpowiednia pora. – Bella się roześmiała. – Chociażoczywiście byłoby cudownie, gdybyśmy wofercie mieli te domy. Nevil sprawiał wrażenie, jakby jej nie słyszał. – Alice da sobie radę sama, kiedy się wyprowadzisz? – Oczywiście! Przecieżma dopiero sześćdziesiąt lat. – Bella jużmiała dodać: „A poza tymja się nie wyprowadzam”, ale się powstrzymała. Jeśli Nevil znalazł odpowiedni dom, będzie rzeczą naturalną, że zamieszkają razem. – Zastanawiałemsię tylko, co byłoby dla niej najlepsze. – Jasne. – Uśmiechnęła się, ale wiedziała, że nie byłby sobą, gdyby nie obliczył prowizji za dom tak wielki jak domAlice. – Maszochotę pooglądać telewizję? Możemy pójść do mojego saloniku i zwinąć się wkłębek na sofie. Nevila ta miła propozycja najwyraźniej nie pociągała. – Nie, dziękuję. Chyba powinienemsię zbierać. Mamrobotę i wogóle. Po pożegnalnympocałunkuo smakupepperoni Belli wpadło do głowy, że ostatnio Nevil jest bardzo zajęty po pracy. Czy spotyka się zkimś innym? No bo wprzeciwnymrazie dlaczego odrzucił propozycję, która mogła zmienić się wzaproszenie do spędzenia uniej nocy? To nie byłby pierwszy raz, Nevil nie musiał się więc obawiać, że będzie skrępowany. Ale zarazsobie uświadomiła, że gdyby Nevil ją zdradzał (chociażwykluczyć tego nie mogła), nie byłby taki wesolutki. Zresztą gdyby przestała go interesować, po prostuby ją rzucił, a nie mówił o wspólnymdomu. Nie, chodzi o coś innego. Bella nie zamierzała zaprzątać sobie tymgłowy. – Och, tak się cieszę, że dzwonisz, moja droga – powiedziała pani Langley nazajutrzpo południu. – Mój wnuk chce cię poznać! Bella, która znalazła człowieka od systemunawadniania, telefonowała, żeby podać starszej pani szczegóły. Nie spodziewała się takiej informacji. – Naprawdę? Dlaczego? – Zarazjednak pomyślała, że zna odpowiedź. Pewnie uważał, że to ona utrzymuje jego cioteczną babkę wprzekonaniu, że nie powinna sprzedawać domu. – Chce mi nagadać do słuchu? – Nie sądzę, moja droga. Powiedział: „Bardzo mnie ciekawi ta młoda kobieta, o której tyle mówisz”. – Och. – Bella się zastanawiała, dlaczego pani Langley o niej opowiada, ale to ją wzruszyło. – I jak się między wami układa? – Postanowiliśmy, że zatrzyma się umnie, kiedy będzie wtychstronach. Niewykluczone, że dostanie tutaj stałą pracę. Jest umnie od trzechdni. – I pani to odpowiada?

– Wiesz, właściwie bardzo! Miło jest gotować nie tylko dla siebie, a poza tymonbardzo przydaje się wdomu. – To dobrze. Więc nie jest apodyktyczny i nie próbuje panią rządzić? Wsłuchawce przezchwilę panowało milczenie. – Nie, chociażodznacza się niejaką władczością, jeśli rozumiesz, co mamna myśli. – Ale nie chce pani zmusić do sprzedaży? – naciskała Bella. – Nie – odparła pani Langley po kolejnej przerwie. – Chce się zorientować, jak sobie radzę. Ale robi to troskliwie, wiesz? Bella nie wiedziała, poczuła się jednak uspokojona. – Byłabymwdzięczna, gdybyś przyszła i wypiła znami drinka przed kolacją. Mój wnuk ciężko pracuje i przyda musię towarzystwo młodej osoby. – No tak, jestemmłoda – zgodziła się Bella. – Zradością przyjdę, ale tylko ze względuna pani towarzystwo. Pani Langley się roześmiała. – Wiesz, że nie będzie ciasta? Bella zachichotała. – Wtakimrazie, pani Langley, niestety muszę odmówić... – Proszę, mówmi po imieniu! Myślę, że jużdobrze się znamy. – Zgoda, Jane. Przyjdę, nawet jeśli nie będzie ciasta. Ustaliły termini Bella weszła do salonuAlice. Formalnie rzeczbiorąc, Bella miała do własnego użytkupokój poranny, ale prawie wnimnie bywała, chyba że sprzątała albo przy tychrzadkich okazjach, kiedy nocował wnimNevil. Obie zAlice lubiły spędzać wieczory razem, jeśli były wdomu. Alice siedziała przed wyłączonymtelewizorem. Bella się zdziwiła, widząc ją tutaj. Otej porze dnia częściej można ją było zastać wogrodzie, zwłaszcza kiedy świeciło słońce. – Napijeszsię herbaty? Albo wina? – Dostałammaila – powiedziała Alice. Bella na próżno czekała na dalsze szczegóły. – I co? Wcześniej teżdostawałaś, prawda? Chociażjeśli ktoś oferuje ci tryliondolarówza podanie informacji o twoimkoncie bankowym, to przypuszczalnie jest przekręt. Alice się roześmiała. – Nie! To normalny mail. – No i? – Jest od mężczyzny. – Alice przełknęła ślinę. – Którego poznałamwpociągu... – Jakimpociągu? Kiedy? Nic mi nie mówiłaś! – Bella była nie tyle zszokowana, co zbita ztropu. Dlaczego Alice wcześniej o tymnie wspomniała?

– Kilka dni temu. A nie mówiłam, bo chyba było mi głupio. – Alice! Poznawanie ludzi wpociąguto normalna sprawa, nawet jeśli jest się wtakimpodeszłym wiekujak ty. Alice cicho się zaśmiała. – To dobrze, bo przysłał mi maila. Chce się ze mną spotkać. – To urocze i cudowne! Może ja teżwybiorę się gdzieś pociągiem... – MaszNevila! – Wiem, tylko żartowałam. Opowiedzmi o nim! – Może jednak napiję się herbaty. A ty? – Pójdę ztobą. Pogadamy wkuchni. Bella zaparzyła herbatę, zastanawiając się nad znajomymAlice i jak zawsze myśląc, że jej kuchnia to szczyt doskonałości. Wswojej pracy widziała wiele kuchni, niektóre były wspaniałe, ale żadna nie dorównywała kuchni Alice. Robione na zamówienie szafki nie wyglądały jak eksponaty zsalonuwystawowego, przy wielkimstole wygodnie się siedziało i jadło, na komodzie tłoczyły się porcelana i drobiazgi, które wporządnej kuchni gromadzą się przezlata, obok zwykłej kuchenki stał piec marki Rayburn. Widok na ogród i wygodna sofa były uzupełnieniemprzytulnej atmosfery. – No więc? – Bella postawiła przed matką chrzestną kubek zherbatą i ciasteczka. – Opowiedz cioci Belli o wszystkim! – No cóż– zaczęła Alice, wyraźnie zadowolona, że może o tymrozmawiać. – Usiadł naprzeciwko mnie i nie zdążył zjeść lunchu. Zostawił portfel wszufladzie biurka, a ja... kupiłammudwie kanapki. Strasznie się wzdragał przed ichprzyjęciem. – Dlatego, że jesteś kobietą? Alice wzruszyła ramionami. – Nie powiedział tego wprost, ale mówił, że zna kobiety, które lubią, żeby mężczyźni za nie płacili. – Staroświecki – skomentowała Bella. – Może, choć nie taki stary. Wydaje mi się, że flirtowałamzmłodszymfacetem. Chciał, żebym mudała swój adres, ale wiedziałam, że to ci się nie spodoba, więc wrezultacie dałammujedną ztychślicznychwizytówek zadresempoczty elektronicznej, które zrobiłaś na moje urodziny. – Ale na nichjest równieżtwój adres pocztowy. – Jakoś wyleciało mi to zpamięci. – Alice przygryzła wargę. – Onteżpewnie adresunie zauważył, wprzeciwnymrazie przysłałby mi czek. – Nie! Nie przysłał czeku, bo chciał znowusię ztobą spotkać. Musiał cię polubić. – Mamtaką nadzieję. Byłamdla niego bardzo miła. – Nie chodzi mi o „lubić” wtakimsensie, wjakimlubiszlistonosza. Myślę, że... no wiesz, wpadłaś

muwoko. – Nie bądźniemądra, kochanie. – Alice beznajmniejszychproblemówodrzuciła tę sugestię. – Był o wiele ode mnie młodszy, pewnie tużpo pięćdziesiątce. Chociażzwykle się mylę, kiedy próbuję odgadnąć, ile inni mają lat. – Więc dlaczego chce się spotkać? Skoro po prostumógł ci wysłać czek? Albo zapomnieć o całej sprawie? Alice zmarszczyła czoło. – No, onnajwyraźniej coś kombinuje. Może lepiej się znimnie spotkam. Bella wybuchnęła śmiechem. Jej matka chrzestna nigdy nie przyjęła do wiadomości, że jest atrakcyjną kobietą. Bella osobiście wcale nie była zaskoczona, że tenmężczyzna chce znowują zobaczyć. – Co za cudowne spotkanie! Umówiliście się? Gdzie i kiedy? – Nie. Chce, żebymja zaproponowała miejsce i datę. Bella przyjrzała się Alice uważnie. Zjaśniejszego niżzwykle błyskuwoczachwynikało wyraźnie, że wcale sobie nie życzy, żeby ją odwodzić od tego zamiaru. – Uważam, że powinnaś się znimspotkać. Sprawia wrażenie uroczego faceta! A kiedy ostatnio wychodziłaś gdzieś zfacetem? Odkąd tumieszkam, na pewno nie. – Od lat nie wychodziłam, chyba że ze starymprzyjacielem, którego znamod zawsze i nie wzięłabympod uwagę, nawet gdyby mi go podano na grzance i udekorowano pietruszką. Tylko że nie wiem, jak się zachować! – Wiesz! Wypijecie drinka, pogadacie, zamówicie potrawy i przy jedzeniuznowupogadacie. Zobaczysz, pójdzie jak zpłatka. – Żartowałam. Chodzi o to, że spotkanie zmężczyzną, którego właściwie nie znam, może być trochę niezręczne. Bellę ogarnęło współczucie. Sama teżod dość długiego czasunie była na randce. – Będę do ciebie esemesowała, więc daszmi znać, jeśli nie będzie ci się podobało. Wtedy ruszę ci na pomoc. Alice wybuchnęła śmiechem. – Albo po prostuwyjdę i wrócę do domu? Bella kiwnęła głową. – To jedna zmożliwości, ale moja propozycja jest bardziej ekscytująca. – Nie zszokowała cię myśl, że ktoś taki stary jak ja idzie na randkę? – Jasne, że nie! Uważam, że to super! – Chociażna dnie serca Bella była trochę zaskoczona. Podniesiona na duchuAlice poweselała. – Więc gdzie powinniśmy się umówić? Onchce, żebymwybrała lokal. Mieszka wKemble.

Bella chwilę się zastanawiała. – Lunchczy kolacja? – Kolacja. Pracuje wLondynie. – Wcześniejsze milczenie Belli zaniepokoiło Alice. – Może powinnamzaproponować kawę wweekend? – Kolacja jest wporządku, ale musimy znaleźć odpowiednie miejsce. – Tak. Zcałą pewnością to nie może być lokal nawet wprzybliżeniusugerujący romantyczność. Nie chcę, żeby pomyślał, że to randka – oznajmiła Alice. – Według mnie to jest randka, ale poza tymmaszrację. Bo wiesz, może ci się wydać kompletnie nieatrakcyjny, kiedy znowugo zobaczysz. Alice się rozmarzyła. – Nie wydaje mi się, żeby to był problem... A zdrugiej strony przypuszczam, że światło wprzedziałachpierwszej klasy bardzo sprzyja kobietom, więc to onmoże doznać szokuna mój widok. Bella zachichotała. – Niewiele wiemo przedziałachpierwszej klasy, chociażnie sądzę, żeby przy projektowaniu oświetlenia mieli na uwadze pochlebianie starszympaniom. Alice spojrzała na nią gniewnie. – Jak skończyszsześćdziesiąt lat, nie będzieszopowiadać żartówo „starszychpaniach”, możesz mi wierzyć. – Dobrze, wierzę ci. Zastanówmy się lepiej, jaka knajpka będzie dla was najlepsza. Po długiej dyskusji Bella weszła na Twittera i zapytała o propozycje. Rozważyły je, następnie przejrzały strony internetowe i przewodniki kulinarne i wkońcuwybrały pub serwujący wykwintne dania. – Ale tamjest hotel! – zaprotestowała Alice. – Onmoże sobie pomyśleć... – Nic takiego nie pomyśli! – przerwała jej Bella. – A teraznapiszmaila zinformacjami. Pub jest całkiemblisko, możeszpojechać taksówką, jeśli chceszsię napić. Albo zadzwoniszpo mnie i będę na miejscuwdwadzieścia minut. Alice poszła do gabinetui włączyła laptop. Dziwne, wziąwszy pod uwagę dzielącą ichróżnicę wieku, ale na duchupodniosła ją pozytywna reakcja Belli. Była przekonana, że po tej kolacji nigdy więcej nie zobaczy Michaela McKaya, chociażwpociąguprowadzili ożywioną rozmowę. Nie wątpiła, że kolacja także sprawi jej przyjemność.

Rozdział 4 Dwa dni później wieczoremBella szła przezrozległy trawnik wdomuJane Langley, kierując się wskazówkami pozostawionymi na bramie: „Wogrodzie”. Czuła się trochę jak dziewczyna zplakatu Bodena, uznała jednak, że wzorzysta sukienka to odpowiedni strój na drinka zprzyjaciółką (musi pamiętać, żeby mówić jej po imieniu) i jej ciotecznymwnukiem. Ładna, ale nie wyzywająca – na takimwyglądzie jej zależało. Wogrodzie zebrała bukiet kwiatów, który włożyła do słoja, żeby Jane nie musiała szukać wazonu. Chociażwogrodzie Jane pełno było kwiatów, Bella czuła, że nie może przyjść zpustymi rękoma, a wiedziała, że starsza pani ucieszy się zbukietu. Dostrzegała oboje pod drzewem, po którymwiła się pnąca róża; siedzieli na krzesłach, na którychczęsto siadywały Bella i Jane, pijąc herbatę i jedząc ciasto. Zbliżając się do nich, uświadomiła sobie, że wnuk Jane wygląda znajomo. Po dwóchkolejnychkrokachjużwiedziała, kim onjest, i zcałego serca żałowała, że nie może się odwrócić i pobiec do samochodu. Wtymdobrze jej znanym, uroczymi słonecznymogrodzie znajdował się powód, dla którego musiała opuścić rodzinne miasto i pierwszą pracę. – Kochanie, jak ślicznie wyglądasz! – powitała ją Jane Langley. Dominic Thane wstał. Po dwóchkolejnychkrokachBella znalazła się twarzą wtwarzze swoją przeszłością. – Dominic mówi, że się znacie – powiedziała Jane. – Co za zbieg okoliczności! – Tak. – Bella próbowała się uśmiechnąć. – Cześć, Dominicu. – Przezułamek sekundy patrzyli na siebie. Wjego oczachdostrzegła tak głęboki niesmak, że zaparło jej dech. Ciężko pracowała, żeby się od niego oddalić psychicznie i fizycznie, i ponowne spotkanie, wdodatkuzupełnie niespodziewane, było szokiem, który wzmacniała jego reakcja. Nie czekając na zaproszenie, usiadła i bezsłowa postawiła na stole słój zkwiatami. Dominic podał jej kieliszek szampana. Bella zobaczyła, że Jane dziwnie jej się przygląda. Wzięła kieliszek.

– Coś świętujemy? – Prezent od Dominica. Miło zjego strony, prawda? – Jane zmarszczyła brwi. – Dobrze się czujesz, moja droga? – Doskonale! – odparła Bella; własny głos wydał jej się nieco zduszony. Miała tylko nadzieję, że nikt nie zauważył, że od chwili, gdy usiadła, nie nawiązała kontaktuwzrokowego zDominikiem. – Wzniesiemy toast? – powiedział. – Za ponowne spotkanie rodziny i starychprzyjaciół. Uniósł kieliszek wstronę ciotki, potemspojrzał na Bellę, ale ona wzrok miała odwrócony. Jeśli wcześniej się przyjaźnili, to tamto spojrzenie przy powitaniupowiedziało jej, że terazna pewno nie są przyjaciółmi. Ale dlaczego? Jak mogło do tego dojść? Nie pożegnała się znim, kiedy wyjeżdżała, choć to chyba go nie obeszło? A jużna pewno nie może się tymprzejmować po trzechlatach! Po pierwszymłykuszampana Bella była przynajmniej wstanie normalnie mówić. – Więc, hm, Jane, kiedy ostatnio widziałaś Dominica? Niewykluczone, że mi o tymwspomniałaś, ale zapomniałam. – To nie był najlepszy początek rozmowy, nic lepszego jednak nie zdołała wymyślić. – Ostatni razgo widziałam, kiedy był paziemna rodzinnymślubie – odparła Jane. – Wyglądał uroczo. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, że tak jak wszyscy mężczyźni wjego rodzinie osiwieje wchwili, gdy skończy trzydzieści lat. Włosy miał tak ciemne jak oczy. – Wolę określenie „srebrne”, nie „siwe”, ciociuJane – powiedział Dominic, po czymnagle się roześmiał. Bellę przeszył dreszczi desperacko napiła się szampana. Własne ciało ją zawodziło. To było tylko cielęce zauroczenie, do niczego między nimi nie doszło! Do niczego, jeśli nie liczyć pocałunkupod jemiołą, który mógł zawierać – choć pewnie nie – aluzję do czegoś większego. Umysł mówił jej, że stało się tak, ponieważkiedy Dominic się śmiał, jego dość surowe rysy nabierały atrakcyjności. Srebrne włosy rozświetlały ciemne oczy otoczone równie ciemnymi rzęsami i brwiami. Reagowało tylko jej ciało, ale kontrolę sprawował mózg – będzie dobrze. Wszyscy milczeli. Bella popijała szampana, próbując znaleźć jakiś temat do rozmowy i pragnąc, żeby ciszę przerwał ktoś inny. – Maszśliczny ogród, Jane – powiedziała wkońcu, brzmiąc jak aktorka, która improwizuje bez wyobraźni. – Dziękuję. Pogoda jest niezła i byłamwstanie sporo zrobić – odparła Jane. – Och, i dziękuję za przysłanie tego miłego młodego człowieka. Zamontował rewelacyjny systemnawadniający i żeby terazpodlać pomidory, nie muszę robić nic poza odkręceniemkurka. Bella się uśmiechnęła. Sądziła, że miły młody człowiek miał być sekretem, najwyraźniej jednak starsza pani uznała, że nie stanie się nic złego, jeśli wspomni o nimprzy Dominicu. – Cieszę się, że się udało.

– Zgodził się wykonywać cięższe prace. MamKeitha, który zajmuje się trawnikami, ale nie jest ogrodnikiem. Nie mogę muzaufać. A Aidenzna się na rzeczy. – To świetnie – odparła Bella, postanawiając zostawić obowiązek inicjowania rozmowy Jane i Dominicowi. Gdyby nadal mówiła, skończyłoby się na tym, że zapytałaby Jane, co sądzi o najnowszychwydarzeniachwserialuradiowymThe Archers. – Napijeszsię jeszcze szampana? Bella podniosła głowę. Mina Dominica była równie lodowata, jak ciepły był jego śmiechchwilę temu. – Tak, proszę – powiedziała szybko. Nie da sobie rady bezwsparcia, którymwtej sytuacji musi być alkohol. Kujej uldze Dominic i Jane zaczęli rozmawiać o krewnychi Bella mogła pogrążyć się wmyślach. Czy tylko zbieg okoliczności sprowadził Dominica wjej relatywnie nowe i wygodne życie? Przecieżna pewno jej nie śledził! A może chciał jej nagadać, bo powstrzymała Jane od sprzedaży domu? Jeśli tak, to dlaczego czekał do teraz? Zrobiła to wniecały rok po przeprowadzce do Alice. Nie, wpada wparanoję. Dominic nie czuje do niej antypatii i nie śledzi jej. – Przyjechałeś na długo? – zapytała, kiedy wrozmowie nastąpiła przerwa. – Będę pracował wjednej ztutejszychkancelarii. Jako adwokat. Belli ścisnęło się serce. Nie zapomniała, że jest prawnikiem, przecieżoboje pracowali wtej samej wielkiej agencji handlunieruchomościami, ale tutaj? Agencja Nevila nie była na tyle duża, by mieć dział prawniczy – korzystali zusług miejscowychadwokatów, a to oznacza, że może często wpadać na Dominica. Zdrugiej strony, jeśli Nevil wymieni jego nazwisko, ona go skrytykuje i będzie po sprawie. Konieczność pracy znimbyłaby ażnazbyt krępująca. – Tak? To interesujące. – Powinno być. Jestembardzo podekscytowany tą perspektywą. Jego głos wcale na to nie wskazywał, ale Dominic zawsze był chłodny i nie okazywał emocji. – Zamierza coś wynająć, dopóki nie znajdzie domudo kupienia, ale to niemądra decyzja, skoro umnie jest tyle miejsca – wyjaśniła Jane. – Ty mieszkaszzmatką chrzestną i dobrze się wam układa, prawda? To był paskudny wstrząs. Bella będzie musiała ostrożniej wybierać pory na wizyty uJane. Ponieważstarsza pani patrzyła na nią zachęcająco, Bella pośpiesznie potaknęła. – Układa się namświetnie, ale ja bardzo dobrze umiemsię zachować. – Mogłabyś jednak znaleźć dla niego ładny dom, prawda? – ciągnęła Jane. – Pewnie tak, ale nie zapominajmy – roześmiała się nieco piskliwie – że są jeszcze inne agencje.