Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony227 832
  • Obserwuję249
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań145 418

Ivy Alexandra - Strażnicy Wieczności 06 - Drapieżna ciemność

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Ivy Alexandra - Strażnicy Wieczności 06 - Drapieżna ciemność.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Ivy Alexandra
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 4 osób, 6 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 317 stron)

Ivy Alexandra Strażnicy Wieczności 06 Drapieżna ciemność Dla tej kobiety mężczyzna owładnięty mrocznym pożądaniem zrobi wszystko – choćby miał skazać na zagładę własną rasę Są potężni i wieczni. I spragnieni smaku krwi. Lecz przeznaczeniem każdego z nich jest strzec wyjątkowej kobiety. W jej obronie Strażnik Wieczności nie zawaha się przed niczym. I nie ulęknie się niczego - poza miłością… Nieśmiertelny Salvatore od dziesięcioleci szuka sposobu na ocalenie swojej rasy. I oto nagle go znajduje – w osobie pięknej Harley. Ta kobieta jest jego jedyną nadzieją, choć ona sama jeszcze o tym nie wie. Wie natomiast, że nie pozwoli, by ktoś jej rozkazywał, nawet mężczyzna o tak magnetycznych oczach. Lecz gdy niebezpieczeństwo gęstnieje wokół Harley jak drapieżna ciemność, właśnie u Salvatore musi szukać pomocy. I poddać się mrocznej namiętności, która otworzy przed nią wrota piekła i nieba…

Rozdział 1 Salvatore Giuliani, potężny król wilkołaków, musiał przyznać, że to nie był najlepszy dzień. I wszystko wskazywało na to, że skończy się paskudnie. Gdy odzyskał świadomość, odkrył, że leży w ciemnym, brudnym tunelu, a nieskazitelność jego garnituru od Gucciego jest tylko wspomnieniem. Na domiar złego nie miał pojęcia, jak się tam znalazł. Dzięki wzrokowi wilkołaka dostrzegł w ciemnościach metrowego gargulca ze zdeformowanymi rogami, szarą, brzydką twarzą i delikatnymi skrzydłami w odcieniu złota, szkarłatu i błękitu. To wystarczyło, żeby zepsuć mu i tak kiepski nastrój. - Obudź się - syknął Levet z silnym francuskim akcentem, trzepocząc ze strachu skrzydłami. - Obudź się, parszywy psie, albo cię wysterylizuję. - Nazwij mnie jeszcze raz psem, a przerobię cię na żwir i wysypię nim podjazd - warknął Salvatore, pocierając pulsującą bólem głowę. Co, u diabła, się stało? Ostatnią rzeczą, którą pamiętał, była chata na północ od St. Louis, gdzie miał się spotkać z Duncanem. Kundel obiecał mu informacje na temat zdrajcy. A teraz budzi się i widzi nad sobą Leveta trzepoczącego skrzydłami niczym przerośnięty i paskudny motyl. Boże wszechmogący! Kiedy tylko wyjdzie z tunelu, znajdzie Jagra i wyrwie mu serce za to, że musi przebywać z irytującym gargulcem. Cholerny wampir.

- Na nic mnie nie przerobisz, jeśli w końcu nie wstaniesz - odciął się Levet. - Rusz wreszcie swój królewski zadek, władco ślimaków. Ignorując przenikliwy ból w stawach, Salvatore wstał i przeczesał dłonią kruczoczarne, długie do ramion włosy. Nie zawracał sobie głowy otrzepywaniem jedwabnego garnituru z brudu. I tak spali go przy najbliższej okazji. Razem z gargulcem. - Gdzie jesteśmy? - W jakimś paskudnym tunelu! - Cóż za trafne spostrzeżenie. I co ja bym bez ciebie zrobił? - Słuchaj, Cujo, wiem tylko, że w jednej chwili byliśmy w chacie z martwym Duncanem, a w następnej - piękna, lecz źle wychowana kobieta walnęła mnie w głowę. - Co dziwne, gargulec masował pośladki, a nie głowę. Oczywiście jego czaszka była zbyt twarda, żeby ją uszkodzić. - Ta kobieta ma szczęście, że nie zmieniłem jej w bobra. - To musiało być zaklęcie. Czarownica? - Non. Demon, ale... - Ale co? - Nie jest czystej krwi. Salvatore wzruszył ramionami. W świecie demonów krzyżowanie ras było powszechnym zjawiskiem. - Nic nadzwyczajnego. - W przeciwieństwie do jej mocy. Król wilkołaków zmarszczył czoło. Miał ochotę udusić gargulca, lecz mały demon w odróżnieniu od niego wyczuwał magię. - Jakiej mocy? - Mocy dżina. Salvatore poczuł ciarki na plecach i rozejrzał się szybko po tunelu. W oddali wyczuwał zbliżających się poddanych i wampira, kawalerię spieszącą na pomoc, skoncentrował się jednak na poszukiwaniu jakiekolwiek śladu dżina. Dżiny czystej krwi były okrutnymi, nieprzewidywalnymi istotami, które mogły manipulować przyrodą. Władały piorunami, potrafiły zmienić wiatr w śmiertelną siłę i wywołać trzęsienie ziemi, po którym całe miasto

ległoby w gruzach. Mogły również znikać w smudze dymu. Na szczęście, nieczęsto interesowały się światem i wolały samotność. Z mieszańcami sprawa wyglądała inaczej. Mimowolnie zadrżał. Być może nie posiadały mocy prawdziwego dżina, ale ich niezdolność do kontrolowania ulotnej energii sprawiała, że były jeszcze bardziej niebezpieczne. - Dżiny nie mają prawa krzyżować się z innymi demonami. Levet prychnął. - Na świecie jest wiele rzeczy, których nie można robić. - Trzeba powiedzieć o tym Komisji - mruknął Salvato-re, nawiązując do tajemniczych Wyroczni, które przewodziły demonom. Sięgnął do kieszeni, była jednak pusta. - Cristo. - Co się stało? - Nie mam komórki. - Żaden problem. - Levet wzniósł ręce w powietrze. - Wyślemy im liścik. Ale najpierw musimy się stąd jakoś wydostać. - Uspokój się, gargulcu. Pomoc jest już w drodze. Obrażony Levet powęszył w powietrzu. - Twoje kundle. - I krwiopijca. Levet jeszcze raz nabrał powietrza. - Tane. Salvatore zmarszczył brwi, ponieważ spodziewał się Ja-gra. Żadne spotkanie z wampirem nie było przyjemne, ale reputacja Tane'a jako wampira, który najpierw zabija, a później zadaje pytania, nie podziała jak balsam na serce wilkołaka. - Charon? - spytał. Charonowie byli zabójcami, którzy ścigali nieuczciwe wampiry. Bóg jeden wie, co robili z pomniejszymi demonami. A według wampira każdy demon był pomniejszy. - Arogancki, wywyższający się osioł - mruknął Levet. Salvatore przewrócił oczami. - Dupek, idioto, nie osioł.

Levet machnął ręką. - Mam teorię, że im ważniejszy demon, tym większe ma ego, a mniejsze... - Mów dalej, gargulcu. - Oschły ton rozbrzmiał w ciemnościach, natychmiast obniżając temperaturę powietrza w tunelu. - Twoja teoria jest doprawdy fascynująca. - Och... - Levet zatrzepotał skrzydłami i schował się za Salvatore. Jakby naiwnie wierzył, że wilkołak uchroni go od pewnej śmierci. - Dio, zmiataj stąd, szkodniku - warknął Salvatore i machnął ręką w stronę gargulca, mimo że wzrok miał utkwiony w wyłaniającym się zza rogu tunelu wampirze. Demon przykuwał uwagę. Nie był tak potężny jak jego bracia, ale mógł się pochwalić równie umięśnionym ciałem. Miał śniadą skórę - dziedzictwo po polinezyjskich przodkach - i długie, gęste, czarne włosy wygolone po bokach. Skośne oczy w kolorze miodu nadawały szczupłej twarzy drapieżny wyraz. W tej chwili miał na sobie jedynie szorty w kolorze khaki. Najwyraźniej nie podzielał zamiłowania Salvatore do markowych ubrań. Oczywiście olbrzymi sztylet, który dzierżył w dłoniach, powstrzymałby każdego przed kwestionowaniem jego gustu. A przynajmniej każdego, kto chciał żyć. Dał się słyszeć odgłos kolejnych kroków i po chwili zza rogu wyszły cztery kundle. Największy z nich popędził do przodu i padł na kolana u stóp Salvatore. - Panie, zranili cię? - spytał Hess. - Tylko moją dumę. - Gdy Hess wstał, Salvatore ponownie spojrzał na wampira. - Pamiętam jedynie, że wszedłem do chaty i zobaczyłem martwego Duncana. Nie, czekaj. Usłyszałem głos. - Zdenerwowany pokręcił głową, lecz nie zdołał sobie nic więcej przypomnieć. - Cholera. Śledziłeś nas? Tane z roztargnieniem dotknął rękojeści sztyletu. - Gdy zobaczyliśmy pusty dom, Jagr założył, że macie kłopoty. A ponieważ twoja bezmyślna banda nie jest zdolna sformułować jednej spójnej myśli, zgodziłem się pomóc w poszukiwaniach. Żadna nowość. W przeciwieństwie do wilkołaków czystej krwi, kundle były ludźmi, którzy zostali ugryzieni i przemienieni w wilkołaki. Hess i

pozostali świetnie sprawdzali się jako zabójcy. Dlatego właśnie gra rolę ochroniarzy. Natomiast używanie mózgu... No cóż, myślenie pozostawiał sobie. Tooszczędzało wielu problemów. - Więc co się stało z naszymi porywaczami? - Szukaliśmy cię niemal godzinę. - Tane wzruszył ramionami. - Najwyraźniej woleli uciec, niż wziąć zakładników. - Nie widziałeś ich? - Nie. Kundel uciekł bocznym tunelem około kilometra stąd, a demon po prostu zniknął. - Miodowe oczy rozbłysły frustracją. Salvatore rozumiał go. Sam miał ochotę na odrobinę przemocy i rozlewu krwi. - Istnieje tylko kilka demonów, które mogą rozpłynąć się w powietrzu. - Gargulec myśli, że to dżin-mieszaniec. - Ej, ten gargulec ma imię. - Levet wyszedł zza Salvatore z dłońmi na biodrach. - I nie myślę, tylko wiem. Tane zmrużył oczy. - Skąd ta pewność? - Kilka wieków temu miałem małe nieporozumienie z dżinem. Zniszczył mi skrzydła. Odrastały przez wiele lat. Tane nadal nie był przekonany. - I jaki ma to związek z dzisiejszym atakiem? - Demon, który pojawił się dzisiaj... No cóż, zanim zniknął, zostawił mi mały prezent. - Levet pokazał wyraźne odbicie ręki na pośladkach. Śmiech Salvatore rozniósł się po tunelu. Gargulec odwrócił się i wbił w niego urażone spojrzenie. - Tonie jest śmieszne. - Ale wciąż nie dowodzi, że to był dżin - zauważył równie rozbawiony Tane. - Nie da się łatwo zapomnieć uderzenia pioruna. Wampir instynktownie obejrzał się za siebie. Żaden demon przy zdrowych zmysłach nie chciałby wejść w drogę dżinowi. - Skąd wiesz, że nie mamy do czynienia z dżinem czystej krwi?

Levet się skrzywił. - Bo nadal żyję. Tane popatrzył na Sah/atore. - Trzeba zawiadomić Komisję. - Racja. - To sprawa wilkołaków. Ostrzeżenie ich należy do twoich obowiązków. - Nie mogę zgubić śladu kundla - natychmiast zaoponował Salvatore. Ech, nie ma nic piękniejszego niż zdobycie przewagi nad krwiopijcą. - Stanowi zagrożenie nie tylko dla wilkołaków. Komisja z pewnością zgodziłaby się, że moim obowiązkiem jest rozprawienie się ze zdrajcami. Podmuch lodowatego powietrza wypełnił tunel. Salvatore uśmiechnął się, uwalniając własną energię, by zrównoważyć zimno kłującym ciepłem. Kundle z niepokojem poruszyły się, reagując na tę wymianę niewidzialnych ciosów pomiędzy dwoma niebezpiecznymi drapieżnikami. Salvatore nie spuścił wzroku z Tane'a. Jedynie kilka wilkołaków mogło pokonać wampira, ale Salvatore nie był zwykłym wilkołakiem. Był królem. I nie miał zamiaru ustąpić pola żadnemu demonowi. W końcu Tane błysnął kłami w stronę Salvatore i cofnął się. Wilkołak mógł tylko przypuszczać, że wampirowi rozkazano ograniczyć rozlew krwi do minimum. - Nie zapomnę o tym, psie - ostrzegł Tane, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął w tunelu. - Krzyżyk na drogę, pijawko. Gdy Salvatore upewnił się, że wampir nie zmieni zdania i nie wróci rozszarpać mu gardła, podszedł do swoich kundli, które miotały się, próbując zwalczyć w sobie chęć przemiany w wilka. Jego twarz wykrzywiła się w lekkim grymasie. Jako wilkołak czystej krwi był w stanie kontrolować przemiany - z wyjątkiem pełni księżyca. Natomiast kundle były zdane na łaskę swoich emocji. Hess zadrżał i głęboko odetchnął, gdy odzyskał panowanie nad ciałem.

- Co teraz? Salvatore nie wahał się ani chwili. - Szukamy kundla. Hess przycisnął umięśnione ręce do boków. - To zbyt niebezpieczne. Dżin... Przerwał, krzycząc z bólu, gdy Salvatore użył swojej mocy niczym bata. - Hess, ile razy mam ci powtarzać, że jeśli będę chciał usłyszeć twoją opinię, to o nią spytam? - wycedził przez zęby. Kundel schylił głowę. - Wybacz mi, panie. - Ten skundlony kretyn ma trochę racji. - Levet zbliżył się do nich kaczym chodem, machając długim ogonem. - Tomusiał być demon. Zabił Duncana i pokonał nas obu. - Nikt cię nie prosi, żebyś dołączył do pościgu, gargul-cu - warknął Salvatore. - Sacrebleu. Nie zostanę w tych tunelach sam. - W takim razie dogoń wampira. Cholerny gargulec ani drgnął, a w jego szarych oczach pojawiło się przebiegłe rozbawienie. - Darcy nie byłaby zachwycona, gdyby coś mi się stało. A jeśli Darcy nie jest szczęśliwa, to nie jest szczęśliwy także Styx. Salvatore zazgrzytał zębami. Darcy była jedną z wilkoła-czek czystej krwi, których szukał przez ostatnich trzydzieści lat. Nie bał się jej, oczywiście, ani odrobinę, ale niedawno związała się z królem wampirów. A jego nie mógł zlekceważyć. W końcu nie był głupi. Przeklinając pod nosem, Salvatore zaczął iść tunelem. Jego kiepski nastrój zmienił się w parszywy. - Wejdź mi w drogę, a posiekam cię i nakarmię tobą sępy. Zrozumiano, gargulcu? Wyczuł, że kundle idą krok za nim, a Levet zamyka pochód. - Wyliniałe psy mogą pocałować mnie w tyłek - mruknął gargulec. - Nie tylko dżin może ci wyrwać skrzydła - ostrzegł Salvatore.

Cisza wypełniła ciemny tunel. Król wilkołaków mógł w końcu skoncentrować się na słabym śladzie kundla. Przyspieszył kroku. W takich chwilach żałował, że wyjechał z Włoch. W jego eleganckiej kryjówce w pobliżu Rzymu nikt nie odważyłby się nazwać go inaczej niż panem wszechświata. Słowo Salvatore było prawem, a poddani prześcigali się w spełnianiu jego zachcianek. No i przede wszystkim nie było tam ordynarnych wampirów i zdeformowanych gargulców. Niestety, nie miał wyboru. Wilkołakom groziło wymarcie. Kobiety nie potrafiły kontrolować przemian podczas ciąży i coraz częściej traciły dzieci, zanim zdążyły je urodzić. Nawet ugryzienie wilkołaka traciło swoją moc. Od dawna nie pojawił się żaden nowy kundel. Salvatore musiał działać. Po latach kosztownych badań jego naukowcom udało się w końcu zmienić DNA czterech dziewczynek - wilkołaczek czystej krwi - tak że nie mogły przemieniać się w wilczyce. Były cudem. Urodzone, by uratować wilkołaki. Dopóki nie zostały wykradzione z pokoju dziecięcego. Warknął ze złością, która nie osłabła po trzydziestu latach. Zmarnował szmat czasu, szukając ich w Europie, zanim wreszcie pojechał do Ameryki, gdzie odnalazł dwie wilko-łaczki. Niestety, Darcy była w rękach Styxa, a Regan okazała się bezpłodna. Jednak podczas podróży do Hannibal udało mu się odkryć, że dzieci w pewnym momencie trafiły do Caine'a - psychopatycznego mieszańca, który uwierzył, że może wykorzystać ich krew, żeby zmieniać zwykłe kundle w wilkołaki. Kretyn. Salvatore zjawił się w chacie, w której miał się spotkać z mieszańcem z grupy Caine'a. Duncan obiecał doprowadzić go do zdrajcy. Tyle że kundel był martwy, a on i Levet zostali ogłuszeni i porwani. Z całą pewnością to Caine ich zaatakował. A teraz drań zostawił ślad wprost do swojej kryjówki. Na ustach Salvatore pojawił się uśmiech. Miał zamiar rozkoszować się rozszarpaniem gardła zdrajcy. Po niemal półgodzinie lawirowania w tunelach zwolnił kroku, odchylił głowę i zaczął węszyć. Zapach porywacza nadal był intensywny, ale w oddali wyczuł też inne kundle i... wilkołaka czystej krwi.

Kobietę-wilkołaka. Salvatore gwałtownie zatrzymał się i wdychał intensywny waniliowy aromat, który ogarnął jego zmysły. Kochał zapach kobiet. Do diabła, kochał kobiety. Lecz ta była inna. Jej woń była odurzająca. - Cristo - wyszeptał. Krew zaczęła płynąć w jego żyłach szalonym tempem, a ciało ogarnęło dziwne napięcie, które powoli osłabiało moc Salvatore. Niemal jakby... Nie. To niemożliwe. Od wieków nie było prawdziwego okresu godowego wśród wilkołaków. - Kundle - oświadczył Levet, podchodząc do niego. -I kobieta czystej krwi. - Si - mruknął rozkojarzony Salvatore. - Myślisz, że to pułapka? Salvatore powstrzymał ponury śmiech. Miał nadzieję, że to pułapka. Inna możliwość wystarczyła, by każdy trzeźwo myślący wilkołak postradał zmysły. - Tylko w jeden sposób możemy się tego dowiedzieć. Zaczął iść, wyczuwając koniec tunelu w odległości zaledwie kilku metrów. - Salvatore? - Levet szarpnął go za spodnie, a wilkołak strząsnął jego dłoń. - Co? - Dziwnie pachniesz. Mon Dieu, czy ty... Z prędkością błyskawicy Salvatore złapał gargulca za zdeformowany róg i podniósł go, by spojrzeć w paskudną twarz. Dopiero teraz poczuł piżmowy zapach, który wydzielała jego własna skóra.

Merda. - Jeszcze słowo i wyrwę ci język - warknął. - Ale... - Przestań pieprzyć. - Nie mam takiego zamiaru. - Gargulec uśmiechnął się znacząco. - To nie ja jestem podniecony. Hess stanął przy Salvatore, który z trudem powstrzymał się od roztrzaskania głowy gargulcowi. - Panie? - spytał zaniepokojony kundel. - Weź Maxa i resztę i zabezpieczaj tyły. Nie chcę, żeby ktokolwiek się za nami skradał - rozkazał. Było mało prawdopodobne, by ochroniarz rozpoznał niepokojącą reakcję Salvatore na zapach kobiety. Podczas ostatnich godów Hess nie został jeszcze przemieniony w wilkołaka. Nie mówiąc już o tym, że był głupi jak but. Lecz Levet z pewnością mógł się wygadać. Czekając, aż kundle niechętnie zmienią postać, potrząsnął gargulcem, zanim upuścił go na ziemię. - Ty... Ani słowa więcej. Gdy Levet odzyskał równowagę, spojrzał w górę, trzepocząc skrzydłami i machając ogonem. - Hm. Właściwie mam do powiedzenia dwa słowa - oświadczył, po czym bez ostrzeżenia wpadł na Salvatore, który poleciał do tyłu. - Wali się! Zaskoczony wilkołak z przerażeniem patrzył, jak niski sufit zapada się, tworząc lawinę pyłu i kamieni. Dzięki szybkiej reakcji Leveta uniknął katastrofy, ale gdy wstał, nie był w nastroju do okazywania wdzięczności. Nie mógł uwierzyć, że ten okropny dzień właśnie stał się jeszcze gorszy. Podszedł do ściany gruzu, która blokowała tunel, i próbował węchem wyczuć swoje kundle. - Hess?! - krzyknął. Levet zaczął kaszleć, gdy chmura pyłu wypełniła powietrze. - Czy oni?... - Są ranni, ale żyją - odpowiedział Salvatore, wyczuwając bicie serc swoich podwładnych, którzy leżeli nieprzytom-

ni po drugiej stronie zawaliska. - Możemy się do nich przekopać? - To zajmie dużo czasu. Poza tym istnieje ryzyko, że ściągniemy na nasze głowy kolejną lawinę kamieni. Oczywiście. Dlaczego miałoby to być tak proste? - Cholera. Gargulec strząsnął brud ze skrzydeł. - Tunel za nimi nie jest zawalony. Gdy odzyskają przytomność, powinni znaleźć wyjście. Salvatore przyznał mu w duchu rację. Hess może i miał mózg wielkości orzeszka, ale był zaciekły niczym pitbull. Gdy zda sobie sprawę z tego, że nie dotrze do swojego pana, poprowadzi pozostałych z powrotem do chaty i wróci z drugiej strony, żeby ich odkopać. Niestety, to długo potrwa. Odwrócił się i spojrzał na ścianę z kamieni. Wyjście, którym śledzony przez nich kundel wydostał się z tunelu, było teraz zawalone gruzem. - Nie wydostaniemy się stąd tak łatwo - mruknął. - Nonsens. - Levet, nie zważając na cienki kawałek sufitu, który jeszcze nie spadł im na głowy, ostrożnie wspiął się po ścianie tunelu. - Jestem gargulcem. Salvatore wziął głęboki oddech. Tona skał i pyłu nie mogła go zabić. Ale zakopany żywcem z Levetem? To byłby koniec. Wolałby wyrwać sobie serce gołymi rękami. - Mam bolesną świadomość tego, kim i czym jesteś. - Czuję zapach nocy. - Levet zamilkł i spojrzał przez ramię. - Idziesz? Nie mając innych możliwości, Salvatore niezgrabnie podążył za gargulcem. Jego duma była w strzępach, podobnie jak włoskie skórzane buty. - Cholerne kamienie - stęknął. - Jagr powinien zgnić w piekle za to, że utknąłem tu z tobą. Levet szedł dalej w górę, węsząc i machając ogonem niebezpiecznie blisko nosa Salvatore. Zatrzymał się i dotknął

sufitu, sprawdzając dtońmi gładką skałę. Nagle pchnął ją do przodu i oczom ich ukazały się sprytnie ukryte drzwi. Gargulec zniknął w wąskim przejściu, Salvatore szybko podążył za nim, przeciskając się przez otwór. Przeszedł na czworakach po mokrej od rosy trawie, oddalając się od wyjścia, aż wreszcie wstał i odetchnął świeżym powietrzem. Wilkołaki, w przeciwieństwie do większości demonów, nigdy nie lubiły wilgotnych, zapleśniałych jaskiń i tuneli. Prawdziwy wilk potrzebował otwartej przestrzeni do biegania i polowania. Salvatore zadrżał i rozejrzał się po gęstym lesie, który ich otaczał. Wykorzystując swoje zmysły, sprawdził, czy w pobliżu nie czai się jakieś zagrożenie. - Voilal - Levet zatrzepotał skrzydłami i dumnie stanął przed Salvatore. - No i co powiesz, wilkołaku małej wiary? Ej... Gdzie idziesz? Salvatore minął irytującego szkodnika i ruszył przed siebie, zręcznie lawirując między drzewami. - Zabić kundla. - Czekaj, nie możemy iść sami - zaprotestował Levet, przebierając drobnymi nogami, żeby dotrzymać mu kroku. -Poza tym prawie świta. - Chcę znaleźć jego kryjówkę, zanim ukryje swój ślad. Tym razem mi nie ucieknie. - To wszystko? Obiecujesz, że nie zrobisz nic głupiego, dopóki nie nadejdzie pomoc? - Z drogi, głupcze. - Słodki zapach wanilii opanował zmysły Salvatore, zaćmiewając umysł i osłabiając ciało. - Milcz. Harley była podobna do lalki Barbie jak dwie krople wody. Miała metr pięćdziesiąt wzrostu, szczupłe ciało i twarz w kształcie serca. Duże brązowe oczy otoczone były gęstymi rzęsami, a opadające na ramiona, złociste włosy sprawiały, że wyglądała jak anioł. I nikt nie dałby jej trzydziestu lat, choć tyle sobie właśnie liczyła. Każdy jednak, kto był na tyle głupi, by uznać ją za bezbronną, zazwyczaj kończył w szpitalu... lub na cmentarzu. Nie tylko była wilkołakiem czystej krwi, lecz także umiała bić się jak komandos.

Gdy Caine wrócił do ogromnego kolonialnego domu, ćwiczyła w siłowni. Podnosiła sztangę obciążoną ciężarem, pod którym ugięłaby się większość mężczyzn, i w milczeniu słuchała jego tyrady o nieudolności podwładnych, podstępnym Salvatore Giulianim, królu wilkołaków, i ogólnej niesprawiedliwości świata. W końcu Harley napiła się wody i otarła spoconą twarz. Spojrzała na Caine'a, który opierał się swobodnie o ścianę -miał brudne dżinsy i obcisłą koszulkę oraz zmierzwione jasne włosy. Lecz niechlujny wygląd nie przesłaniał faktu, że wyglądał niczym przystojny surfer. Nawet świetlówki, które sprawiały, że każdy wyglądał jak śmierć, nie działały na jego brązowe, opalone ciało i niebieskie, błyszczące niczym szafiry oczy. Był boski. I wiedział o tym. Niedobrze się od tego robiło. Harley się skrzywiła. Jej relacje z Caine'em były skomplikowane. Kundel od zawsze był jej opiekunem, ale mimo że ją chronił i zapewniał luksusy, nigdy mu do końca nie ufała. Uczucie było w pełni odwzajemnione. Caine pozwalał jej chodzić po domu i okolicznym terenie z pozorną swobodą, czuła jednak, że jest pod stałym nadzorem. Nigdy nie mogła oddalić się od posiadłości bez dwóch lub trzech kundli Caine'a. On sam twierdził, że to dla jej bezpieczeństwa, ale Harley nie była głupia. Wiedziała, że chodzi mu o coś innego. Ucieczka ze złotej klatki mogłaby być kusząca, gdyby nie fakt, że samotnemu wilkowi, nawet czystej krwi, nieczęsto udawało się przeżyć. Wilkołaki były z natury drapieżnikami i wiele demonów z chęcią by się ich pozbyło, gdyby tylko mogły je pojedynczo wyłapać. Poza tym bała się króla wilkołaków, który czaił się gdzieś, by ją zabić, tak jak to zrobił z jej trzema

siostrami. Caine może i chciał ją wykorzystać do własnych celów, ale przynajmniej oznaczało to, że będzie żyła. Odrzucając na bok ręcznik, posłała Caine'owi drwiący uśmiech. - Czy dobrze rozumiem? Pojechałeś do Hannibal posprzątać po tajemniczych sprawkach Sadie, a kiedy tam byłeś, wpadłeś na genialny pomysł i porwałeś króla wilkołaków tylko po to, żeby zostawić go, bo omal nie zostałeś złapany przez wampira i bandę kundli? Caine odsunął się od ściany i podszedł do Harley. Jego wzrok wędrował po obcisłych legginsach i sportowym staniku. Był taki przewidywalny. Przez lata próbował ją uwieść. - Bardzo ładnie to opisałaś, słodka Harley. - Złapał jej kitkę, która opadała na ramiona, i zaczął się nią bawić. -Chcesz nagrodę? - A co z twoim dżinem? - Zerwał się ze smyczy. Wróci. - Uśmiechnął się szyderczo. - Podobnie jak ty nie ma gdzie pójść. Harley drgnęła, czując jego dotyk. Drań. - Więc straciłeś połowę watahy i demona oraz zostawiłeś po sobie ślad, który doprowadzi wkurzonego króla wilkołaków i jego wściekłych kompanów wprost do naszej kryjówki. Caine wzruszył ramionami. - Wezwę jedną z miejscowych czarownic. Zanim wszechmogący Salvatore zdoła się uwolnić, mój ślad będzie tylko wspomnieniem. - Uwolnić się? - Zawaliłem tunel nad nimi. - Boże. Jesteś chory! - Kiedy się ockną i odkopią spod gruzów, zobaczą, że wyjście zostało całkowicie zablokowane. Będą musieli zawrócić. - Jesteś cholernie pewny siebie jak na kundla, który właśnie wkurzył swojego pana. - Nie mam pana - warknął Caine. Wściekłość, która zamigotała w jego oczach, zdradzała, jak bardzo gnębi go fakt, że jest tylko kundlem, a nie wilkołakiem czystej krwi. Dopiero po

chwili odzyskał spokój. - Poza tym'zgodnie z przepowiednią moim przeznaczeniem jest przemieniać mieszańce w wilkołaki. Nic nie może mi się stać. Harley prychnęła. Caine nie był kompletnym głupkiem. Trzymał swoją watahę żelazną ręką, a kontrolował kundle na całkiem sporym obszarze północnych Stanów. Był naukowcem po Harvardzie i zbił fortunę na nielegalnej produkcji narkotyków. Poza tym regularnie pokonywał ją w scrabble. Ale w pewnym momencie zaczął twierdzić, że odwiedził go stary wilkołak czystej krwi, który pokazał mu wizję. Harley nawet nie udawała, że to rozumie. Caine bredził, że zobaczył czystą krew w swoich żyłach. Naturalnie jako naukowiec założył, że ten cud dokona się w laboratorium, gdzie Harley była stałym gościem. Myślał, że dzięki zbadaniu jej krwi znajdzie odpowiedź, której poszukiwał. Idiotyczna myśl. Wizje to magia i mistycyzm, a nie zlewki i mikroskopy. - Słuchaj, jeśli chcesz dać się zabić z powodu twojej manii wielkości, gówno mnie to obchodzi. - Zmrużyła oczy. - Ale nie mam zamiaru znaleźć się na linii strzału. Caine zrobił krok w przód i musnął palcami jej ramię. Dotyk był ciepły i zdradzał doświadczenie. Strząsnęła jego dłoń. Każda kobieta uznałaby Caine'a za przystojnego, ale Harley potrzebowała czegoś więcej niż zwykłej żądzy. Potrzebowała... cholera, nie wiedziała, czego potrzebowała, poza tym że jeszcze tego nie znalazła. Zresztą jej skóra zrobiła się nagle dziwnie wrażliwa. Jakby ktoś potarł ją papierem ściernym. - Czy kiedykolwiek naraziłbym cię na niebezpieczeństwo, słodka Harley? - podchwytliwie spytał Caine. - W każdej chwili, jeśli mogłoby to uratować twoją skórę. - To okrutne. - Lecz prawdziwe. - Być może. - Zniżył wzrok, przyglądając się jej sportowemu stanikowi. - Muszę wziąć prysznic. Może dołączysz do mnie?

- W marzeniach. - Każdej nocy marzę. Chcesz usłyszeć, co wtedy robimy? - Prędzej wyrwę ci język i zjem go na obiad. Roześmiał się, szczerząc zęby tuż obok jej nosa. - Niegrzeczny wilkołak. Wiesz, jak twoje groźby mnie podniecają. Harley odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi. - Lepiej, żebyś wziął zimny prysznic albo nie będziesz się musiał dłużej martwić, że Salvatore Giuliani odetnie ci jaja. One już dyndają przy moim lusterku wstecznym. Zignorowała cichy śmiech Caine'a i wyszła. Było późno, a ona czuła się zmęczona, minęła jednak rzeźbione drewniane schody, które prowadziły do sypialni, i weszła do wyłożonego panelami holu. Co, u diabła, się z nią działo? Była zniecierpliwiona i nerwowa. Jakby w pobliżu czaiła się burza, a ona miała zostać uderzona piorunem. Powiedziała sobie, że to tylko frustracja Caine'em i tajemniczymi gierkami, które się wokół niej rozgrywają. Otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Musiała się przejść. A jeśli to nie pomoże, w lodówce czeka sernik. Nie ma na świecie takiej rzeczy, której nie naprawi sernik.

Rozdział 2 Salvatore przykucnął w krzakach, obserwując olbrzymi, postawiony na odludziu dom. Podobnie jak większość kolonialnych posiadłości zbudowany był z cegieł; miał kanelowane kolumny i podwójny rząd wysokich okien, które spędzałyby sen z oczu wampirom. Dom miał też duży frontowy taras, szeroki podjazd otoczony dębami i kryty basen znajdujący się za garażem na cztery samochody. Niezła chata jak na zwykłego kundla, lecz Salvatore nie zwracał uwagi na architekturę. Wąchał wiosenne powietrze, usilnie ignorując wszechobecny zapach wanilii przenikający jego ciało niczym najwspanialszy afrodyzjak, i starał się skoncentrować na draniu, który odważył się go porwać. Udało mu się uciec, ale Salvatore nie miał w zwyczaju wybaczać. - Kundel jest w środku - stwierdził. - Cholera. - Levet zatrzepotał skrzydłami i stanął na palcach, żeby dojrzeć cokolwiek ponad krzakami. - Wszystkim mieszańcom płacisz jak dyrektorom banków czy tylko ten szaleniec dostaje specjalne premie? Salvatore miał zamiar odpowiedzieć, gdy nagle otworzyły się drzwi i na zewnętrz wyszła wilkołaczka. Wyglądała zaskakująco znajomo. Jako jedna z czworaczków miała, podobnie jak siostry, jasne włosy i szczupłą sylwetkę, którą podkreślały obcisłe spodenki i kusy top z lycry. Postawiłby roleksa na to, że jej oczy są idealnie szmaragdowe.

Lecz na tym kończyły się podobieństwa. Obie jej siostry, Darcy i Regan, posiadały elektryzującą energię wilkołaków. Ale ta kobieta... Cristo, mógł wyczuć jej wibrującą moc z odległości kilometra. Odezwała się w nim prymitywna natura wilka, przynaglając go, by zbliżył się do kobiety. - Salvatore? - Levet pstryknął palcami przed oczami wilkołaka. - Halo? Jest tam ktoś? - Nie denerwuj mnie, gargulcu - warknął Salvatore. - Obiecałeś, że znajdziesz kryjówkę kundla, a potem zaczekasz na... - Metrowy utrapieniec dostrzegł w końcu idącą w stronę marmurowej fontanny kobietę. - Och. Siostra Darcy. - Si. - Salvatore, nie zrobisz nic głupiego, prawda? - Levet tupnął, gdy król wilkołaków wstał i wyszedł z krzaków. - Mon Dieu. Po co w ogóle pytałem? Oczywiście, że zrobisz coś głupiego. I kto na tym ucierpi? Moi. Właśnie ja. - Wracaj w krzaki - zarządził Salvatore, ani na chwilę nie spuszczając z oczu kobiety, która nagle zatrzymała się i popatrzyła w ich kierunku. - Nigdy nie oglądałeś horrorów, stupide? - pisnął Levet. -Ten, kto odłącza się od grupy, zawsze zostaje posiekany przez Jasona, Freddiego albo Micheala Myersa. Salvatore nadludzkim wysiłkiem zignorował gargulca i szedł dalej. Kobieta wyczuła jego obecność i wyglądało na to, że zaraz rzuci się do ucieczki. Nie mógł do tego dopuścić. Nie tylko dlatego, że szukał jej przez ostatnich trzydzieści lat. Cholera, to miało najmniejsze znaczenie. Znacznie mniejsze niż rozebranie jej i zaciągnięcie do najbliższego łóżka. Wilkołaczka ostrożnie cofnęła się, gdy Salvatore się zbliżył. Z trudem zatrzymał się i podniósł rękę w geście pokoju. - Zaczekaj. Zmrużyła oczy, które nie były szmaragdowe, lecz olśniewająco orzechowe ze złotymi plamkami. Spojrzenie miała czujne, nie dostrzegł w nim jednak strachu. Jego fascynacja osiągnęła kolejny poziom.

Nie było nic seksowniejszego od kobiety, która umiała się o siebie zatroszczyć. - Kim jesteś? - spytała cichym, szorstkim głosem, który był dla niego niczym fizyczna pieszczota. - Salvatore Giuliani. Po jej oczach poznał, że słyszała już to nazwisko. Niestety, nie była to dobra wiadomość. Nie to co znalezienie idealnego jedwabnego krawata do nowego garnituru od Armaniego. Wyglądała na kobietę, która podniosła kamień i nie spodobało jej się to, co spod niego wypełzło. - Boże - szepnęła. - Caine jest idiotą. - Jak masz na imię? - Harley. Wyciągnął do niej rękę. - Podejdź do mnie, Harley. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. - Nie skrzywdzę cię. - Dlaczego miałabym ci uwierzyć? Salvatore zmarszczył czoło. Nie wyglądała na osobę, która została porwana i jest przetrzymywana przez obłąkanego kundla. - Przyszedłem cię uratować. Gdy pokręciła głową, jej włosy zalśniły mimo ciemności. - I co? Mam wiwatować na twoją cześć?! Kto powiedział, że chcę zostać uratowana? - Nie jesteś więziona wbrew woli? - Nikt mnie nie przetrzymuje wbrew mojej woli. - Obrzuciła lekceważącym spojrzeniem jego nie do końca nieskazitelny garnitur. - A już na pewno nie żaden facet. Salvatore zmełł w ustach przekleństwo. Kobiety nie patrzyły na niego lekceważąco. Śliniły się, dyszały, a czasami nawet mdlały, gdy wchodził do pokoju. - Nieważne - wychrypiał. - Idziesz ze mną.

- Pięknie, Romeo. - Levet stanął u jego boku. - Nic dziwnego, że wilkołakom grozi wyginięcie. Salvatore spojrzał na gargulca. Świadomość, że miniaturowy demon ma rację, nie poprawiła mu nastroju. Umiał uwieść kobietę spojrzeniem, więc dlaczego nie mógł powstrzymać się od władczego tonu? Ponieważ ta kobieta należy do niego, szepnął glos w jego głowie. I niedługo sama to przyzna. - Levet - ostrzegł demona, który podreptał do przodu. - Cii... Zobacz mistrza w akcji. - Gargulec machnął ogonem, stanął przed Harley i niezgrabnie się ukłonił. - Proszę, wybacz mojemu nieokrzesanemu towarzyszowi, piękna Harley. Nie kłopocze się okazywaniem dobrych manier. -Głęboko westchnął. - Królowie... nie można z nimi wytrzymać, ale nie można też ściąć im głów. A przynajmniej nie bez spowodowania wielkiego zamieszania. - Delikatne skrzydła zatrzepotały. - Salvatore chciał powiedzieć, że bylibyśmy za- szczyceni twoim towarzystwem. Moglibyśmy porozmawiać z tobą podczas wspaniałego posiłku. - Oblizał usta. - Może pieczony wół. Albo dwa. Harley niechętnie się uśmiechnęła, a Salvatore po raz kolejny zdusił w sobie przekleństwo. Każdy mężczyzna miał ochotę od razu utopić gargulca, natomiast kobiety zawsze uważały go za uroczego. Zagadka niezgłębiona niczym czarne dziury. - Lubię cię - mruknęła. - Ależ oczywiście, ma belle. Płeć przeciwna nie może mi się oprzeć. To błogosławieństwo... ale również klątwa. - Wystarczy - warknął Salvatore. - Długo cię szukałem, Harley. Nie uciekniesz ode mnie. - Ach tak? - Drwiący uśmiech wykrzywił jej usta. - Tomnie złap. Odwróciła się na pięcie i z zaskakującą prędkością pobiegła w stronę domu. Salvatore wystarczyło jedno uderzenie serca, by podjąć decyzję. Rzucił się w pogoń i wyłączył myślenie, kiedy natura drapieżnika przejęła nad nim kontrolę.

Nie wiedział, co zrobi, gdy ją złapie. Ugryzie i zaciągnie do łóżka, a może przerzuci przez ramię i zamknie w swojej kryjówce? Na pewno będzie to coś przyjemnego. - Salvatore! - krzyknął za nim zirytowany Levet. Wilkołak jednak myślał jedynie o złapaniu szczupłej kobiety, która pobiegła za róg domu. Gdyby był przy zdrowych zmysłach, nigdy nie rozpocząłby pościgu. Mądre del Dio, pułapka była oczywista. Jednak w głowie miał tylko zapach słodkiej wanilii i ciepło kobiety. Wybiegając zza rogu domu, miał ułamek sekundy, by zdać sobie sprawę z tego, że Harley zatrzymała się z triumfującym uśmiechem. W tym momencie ziemia pod nim zaczęła się ruszać i wpadł w dziurę. - Frajer! - zawołała kobieta. Nie dość że uderzył o kamienną podłogę srebrnej klatki, to jeszcze musiał wysłuchać zniewagi. Serce Harley waliło jak oszalałe, gdy zatrzymała się przed wejściem do piwnicy. Powinna być z siebie dumna. Po latach straszenia jej Salvatore Giulianim nie spanikowała, gdy się nagle pojawił. Była opanowana i nawet zwabiła potężnego króla wilkołaków w pułapkę. Łatwizna. Odetchnęła i otarła pot z czoła. Ale wiedziała, że oszukuje samą siebie. Jej pozorny spokój był jedynie wynikiem szoku i przejściowej utraty zdrowego rozsądku. Szok był spowodowany faktem, że potężny wilkołak, który pragnął jej śmierci, odnalazł ją i znajdował się zaledwie kilka metrów od niej. Brak rozsądku miał związek z silną i niezaprzeczalną reakcją na jego obecność. Cholera. Caine ostrzegał ją, że Salvatore jest potężną bestią. Wilkołaki nie dziedziczyły tronu. Walczyły, knuły i zastraszały

innych, żeby dojść na szczyt. Tak jak w Top Model, tylko więcej tam było krwi, a mniej cycków. Jednak Caine zapomniał ją poinformować, że Salvatore jest porażająco i nieziemsko przystojny. Zadrżała na samą myśl o szczupłej, śniadej, boskiej twarzy i oczach w kolorze płynnego złota. Wyglądał jak Latynos -miał orli nos i pełne usta. Jego włosy przypominały fale kruczoczarnej satyny spływającej na ramiona. A ciało... mniam, mniam. Nawet pod brudnym garniturem mogła zauważyć idealne mięśnie. Nigdy wcześniej nie widziała tak przystojnego mężczyzny. Caine też nieźle wyglądał. Więc dlaczego dopiero teraz dłonie zaczęły jej się pocić, a krew szybciej krążyć? Jakby miał w sobie jakiś elektryczny ładunek, który działał na jej ciało. Na każdy nerw. Uderzyła głową o ścianę, powtarzając sobie, żeby przestała się zachowywać jak idiotka. Zwierzęcy magnetyzm Salvatore był wręcz zniewalający. Bez wątpienia pozycja króla dodawała mu seksapilu. Ale nie miała zamiaru zapomnieć o tym, że drań zabił jej siostry. Ani tego, że przez lata na nią polował. Do diabła z jego mroczną duszą. Żałowała, że w ogóle się pojawił. Teraz jednak, gdy był w klatce, chciała poznać odpowiedzi. Ukryła niepokój za drwiącym uśmiechem, otworzyła drzwi i weszła do środka. Piwnica była podzielona na dwie części. Po jednej stronie znajdowało się nowoczesne laboratorium, w którym Caine odprawiał swoje naukowe wudu, a po drugiej - równie nowoczesne więzienie. Zazwyczaj w trzech srebrnych klatkach siedziały kundle, które były na tyle głupie, by wkurzyć swego pana, ale w ciągu kilku ostatnich miesięcy Caine zainstalował na podwórzu automatycznie uruchamiane pułapki mające odstraszyć intruzów.

Zaschło jej w ustach, gdy zobaczyła stojącego pośrodku najbliższej srebrnej klatki Salvatore. Jeśli wcześniej wydał jej się niebezpieczny, teraz nie określiłaby go inaczej jak tylko dziki. Złociste oczy błyszczały namacalnym żarem, a białe zęby mogły w mgnieniu oka zmienić się w niosące śmierć kły. - Wypuść mnie stąd - zażądał zachrypniętym głosem. Harley podeszła do klatki, starając się nie poddawać zniewalającej mocy, która wypełniała pomieszczenie. Boże wszechmogący, nigdy dotąd się tak nie czuła. - A tyle wysiłku włożyłam w to, żeby cię tu sprowadzić -zadrwiła. - No, może nie aż tyle. Jak wszyscy faceci, gdy zobaczysz kobietę, zakładasz, że masz nad nią przewagę. Salvatore znieruchomiał. Jego wściekłość zmieniała się w coś bardziej niebezpiecznego. Wolno przesunął wzrokiem po jej ciele, kawałek po kawałku, zanim spojrzał w oczy Harley. - Niech zgadnę, wolisz, żeby twoje było na górze? - Zawsze. - Podejdź bliżej, to pokażę ci zalety bycia na dole. Niepokojący dreszcz przeszył jej ciało. - Woda sodowa uderzyła ci do głowy, jeśli myślisz, że tak tani tekst zadziała na jakąkolwiek kobietę. Nawet idiotka nie poleci na coś takiego. - W takim razie na świecie muszą być tysiące głupich kobiet - powiedział z przekonaniem. - Dmuchane lalki się nie liczą. - Cara, mogę sprawić, że będziesz wiła się i błagała, bym nie przestawał. Harley uniosła podbródek. Cholera, co ten wilkołak w sobie ma? Powinna wyciągnąć broń i strzelić mu w głowę, a nie zastanawiać się, w jaki sposób mógłby ją doprowadzić do takiego szaleństwa. - Wolałabym gargulca. Salvatore odchylił głowę i delikatnie zaczął węszyć. - Kłamczucha. - Zaśmiał się.