- 1 -
J. M. Barrie
Piotruś Pan
Opowiadanie o Piotrusiu i Wendy
Przełożył M. Słomczyński
Ilustrował J. Srokowski.
Tytuł oryginału: „Peter and Wendy"
Wydanie oryginalne 1911
Wydanie polskie 1958
Spis treści:
Rozdział I. PIOTRUŚ WKRACZA NA WIDOWNIĘ. ..................................................................................................................... 1
Rozdział II. CIEŃ......................................................................................................................................................................... 5
Rozdział III. ODLATUJMY!........................................................................................................................................................ 10
Rozdział IV. PRZELOT.............................................................................................................................................................. 18
Rozdział V. NIBYLANDIA STAJE SIĘ RZECZYWISTOŚCIĄ..................................................................................................... 24
Rozdział VI. MAŁY DOMEK. ..................................................................................................................................................... 31
Rozdział VII. PODZIEMNY DOM............................................................................................................................................... 36
Rozdział VIII. LAGUNA SYREN. ............................................................................................................................................... 40
Rozdział IX. NIBY-PTAK. .......................................................................................................................................................... 47
Rozdział X. SZCZĘŚLIWA RODZINA........................................................................................................................................ 50
Rozdział XI. BAJKA WENDY..................................................................................................................................................... 53
Rozdział XII. DZIECI ZOSTAŁY PORWANE. ............................................................................................................................ 57
Rozdział XIII. CZY WIERZYSZ WE WRÓŻKI? .......................................................................................................................... 60
Rozdział XIV. OKRĘT PIRATÓW.............................................................................................................................................. 65
Rozdział XV. „HAK ALBO JA TYM RAZEM".............................................................................................................................. 70
Rozdział XVI. POWRÓT DO DOMU.......................................................................................................................................... 76
Rozdział XVII. GDY WENDY DOROSŁA................................................................................................................................... 79
Rozdział I. PIOTRUŚ WKRACZA NA WIDOWNIĘ.
Wszystkie dzieci - poza jednym - dorastają. Szybko dowiadują się, że będą kiedyś dorosłe, a
Wendy dowiedziała się o tym tak:
Kiedy miała dwa lata, bawiła się pewnego dnia w ogrodzie: zerwała kwiatek i pobiegła z nim do
swojej mamy. Przypuszczam, że musiała wyglądać zachwycająco, bo pani Darling położyła rękę na
sercu i zawołała:
- Ach, dlaczego nie możesz pozostać taka na zawsze?!
To było wszystko, co sobie powiedziały, ale od owej chwili Wendy wiedziała, że musi dorosnąć.
Zawsze się o tym wie, kiedy się ma już dwa lata. Dwa lata to początek końca.
Oczywiście mieszkali w domu pod numerem czternastym, a przed przybyciem Wendy jej mama
była tam najważniejszą osobą. Była to piękna pani z romantyczną główką i słodkimi, drwiącymi
usteczkami. Jej romantyczna główka była, jak te maleńkie szkatułeczki, rodem z zagadkowego
Wschodu. Są one umieszczone jedna w drugiej i ile byś ich nie otworzył, zawsze jest jeszcze jedna w
- 2 -
środku. A jej słodkie, drwiące usta miały jeden pocałunek, którego Wendy nigdy nie mogła otrzymać,
chociaż był dokładnie widoczny w prawym ich kąciku.
Sposób, w jaki pan Darling ją zdobył, był następujący: wielu panów (którzy byli chłopcami w
czasach, kiedy ona była dziewczynką) odkryło jednocześnie, że ją kochają. Pobiegli więc wszyscy ku
jej domowi, żeby się oświadczyć. Wszyscy z wyjątkiem pana Darling, który wziął dorożkę, wśliznął się
tam pierwszy i w ten sposób zdobył ją. Zdobył ją całą, z wyjątkiem tej najmniejszej szkatułeczki w
samym środku i tego pocałunku. Nigdy nie dowiedział się o szkatułeczce, a po pewnym czasie dał za
wygraną, jeżeli chodzi o pocałunek. Wendy przypuszczała, że może Napoleon otrzymałby ten
pocałunek, ale widzę go, jak próbuje, a potem odchodzi wściekły i trzaska drzwiami.
Pan Darling lubił przechwalać się wobec Wendy, że jej mama nie tylko go kocha, ale także szanuje.
Był on jednym z tych przenikliwych ludzi, którzy znają się na akcjach i kapitałach. Oczywiście nikt się
na tym naprawdę nie zna, ale on sprawiał wrażenie, że się zna i często mówił, że akcje spadły, a
kapitały się podniosły, takim tonem, który powinien był zmusić każdą kobietę do szacunku.
Pani Darling wzięła ślub w białej sukni i początkowo prowadziła swoją książkę rachunkową
doskonale, prawie radośnie, jakby to była zabawa. Nigdy nie brakowało jej nawet brukselki. Ale z
czasem całe kalafiory zaczęły się gubić, a na ich miejsce pojawiły się rysunki, przedstawiające dzieci
bez twarzy. Rysowała je wtedy, kiedy powinna była dodawać. Były to zagadki pani Darling.
Wendy pojawiła się pierwsza, po niej Janek, a po nim Michał.
Przez tydzień czy dwa po pojawieniu się Wendy wciąż było wątpliwe, czy uda im się zatrzymać ją u
siebie, bo przecież to była jeszcze jedna osoba do wyżywienia. Pan Darling był z niej ogromnie
dumny, ale równocześnie był bardzo uczciwy. Siadał więc na brzegu łóżka pani Darling, brał ją za rękę
i obliczał przyszłe wydatki, a ona spoglądała na niego błagalnie. Chciała zaryzykować i niech się
dzieje co chce, ale pan Darling nie umiał tak myśleć. Umiał myśleć mając przed sobą ołówek i kartkę
papieru. A jeżeli, podsuwając swoje myśli, pomieszała mu rachunki, wtedy musiał zaczynać od
początku.
- Tylko mi nie przerywaj! - błagał ją. - Mam tu przy sobie jednego funta i siedemnaście szylingów, a
w biurze dwa szylingi i sześć pensów. Mogę przestać pić kawę w biurze, to będzie, mniej więcej,
jeszcze dziesięć szylingów. Razem będzie to dwa funty, dziewięć szylingów i sześć pensów. A razem
z twoimi osiemnastoma szylingami i trzema pensami to będzie trzy funty, dziewięć szylingów i siedem
pensów. A z jeszcze pięcioma na mojej książeczce oszczędnościowej to wyniesie w sumie osiem
funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów. Kropka!... Teraz trzeba przenieść te siedem na... Nic nie
mów, kochanie, błagam!... Aha! I jeszcze jest ten funt, który pożyczyłaś temu człowiekowi, co to
przyszedł do drzwi... Cicho, dziecko!... Kropka i przenieść dziecko... No i widzisz!... Czy powiedziałem:
dziewięć funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów? Tak! Powiedziałem: dziewięć funtów, dziewięć
szylingów i siedem pensów. Pytanie brzmi: czy możemy przeżyć rok za dziewięć funtów, dziewięć
szylingów i siedem pensów?
- Oczywiście, że możemy, Jurku! - zawołała pani Darling. Ale była stronnicza na korzyść Wendy, a
w rzeczywistości to on miał wznioślejszy charakter z nich dwojga.
- Pamiętaj o śwince! - ostrzegał ją prawie grożąc. I zaczynał od nowa. - Świnka jeden funt! Tyle
napisałem, ale jestem przekonany, że wyniesie więcej niż trzydzieści szylingów... Nie mów nic... Odra:
funt i pięć szylingów. Szkarlatyna: dziesięć szylingów... razem dwa funty i piętnaście szylingów... Nie
kiwaj palcem... Koklusz, no, powiedzmy, piętnaście szylingów...
I tak to szło, a za każdym razem wychodziła inna suma z dodawania. Ale w końcu Wendy jakoś
utrzymała się - ze świnką zredukowaną do dwunastu i pół szylinga i dwoma rodzajami odry,
potraktowanymi jako jedna choroba.
Potem było to samo rozgorączkowanie w związku z Jankiem, a Michał zaledwie się przesmyknął
przez rachunki. Ale zatrzymano obu i wkrótce można było zobaczyć całą trójkę idącą szeregiem w
towarzystwie niani - do przedszkola pani Fulsom.
Pani Darling bardzo lubiła mieć wszystko jak się należy, a pan Darling namiętnie pragnął być
dokładnie taki sam jak sąsiedzi. Więc, oczywiście, dzieci miały nianię.
Ale ponieważ byli biedni ze względu na ilość mleka wypijanego przez dzieci, więc nianią została
niesłychanie poważna suka rasy nowofunlandzkiej. Na imię miała Nana i nie należała do nikogo,
zanim państwo Darling nie najęli jej do pracy. Mimo to nawet przedtem przykładała wielką wagę do
dzieci, a państwo Darling poznali się z nią w parku Kensington, gdzie cały swój wolny czas spędzała
na zaglądaniu do wózków. Była znienawidzona przez nieuważne niańki, za którymi chodziła do
domów i skarżyła na nie ich chlebodawczyniom. Okazało się, że jako niania jest prawdziwym
skarbem. Jakże dokładna była w czasie kąpieli i jak czujna na najmniejsze nawet nocne westchnienie
- 3 -
któregoś ze swoich podopiecznych. Była genialna w rozróżnianiu, czy kaszel jest czymś, czym nie
warto sobie zaprzątać uwagi, czy też może trzeba obwiązać kaszlącemu gardło pończochą. Wierzyła
do ostatnich swoich dni w tak przestarzałe lekarstwa jak liście rabarbaru, a wydawała pogardliwe
pomruki słuchając nowomodnych rozmów o bakteriach i tym podobnych rzeczach. Można było się
nauczyć dobrego wychowania patrząc na nią, gdy odprowadzała dzieci do szkoły. Kiedy zachowywały
się przyzwoicie, szła statecznie obok, ale gdy któreś zagubiło się w tyle, natychmiast zapędzała je z
powrotem do szeregu. W dniach wycieczek Janka nigdy nie zapominała o jego swetrze i zwykle nosiła
w pysku parasol na wypadek deszczu.
W przedszkolu pani Fulsom jest poczekalnia dla nianiek. Siadywały one tam na ławkach, a Nana
kładła się na podłodze. Ale tylko taka była pomiędzy nimi różnica. Udawały, że jej nie dostrzegają,
uważając, że zajmuje o wiele niższe stanowisko społeczne niż one. A Nana nienawidziła ich pogwarek
o byle czym. Nie znosiła odwiedzin przyjaciółek pani Darling w dziecinnym pokoju, ale przed ich
nadejściem szybko zdejmowała Michałowi fartuszek i zawiązywała mu inny, niebiesko obrębiony.
Potem prędko ogarniała Wendy i przygładzała włosy Jankowi.
Żaden pokój dziecinny nie mógłby być pod lepszą opieką i pan Darling wiedział o tym. Ale czasem
zastanawiał się z niepokojem, czy sąsiedzi nie plotkują.
Musiał mieć przecież na uwadze swoje stanowisko w mieście.
Poza tym Nana niepokoiła go jeszcze w inny sposób. Miał czasami niejasne uczucie, że nie ma ona
dla niego dostatecznego podziwu.
- Ależ wiem, że ona ciebie podziwia, Jurku! - zapewniała go pani Darling dając równocześnie znak
dzieciom, żeby były specjalnie miłe dla ojca. Wobec tego rozpoczynały się tańce, w których czasem
brała udział gosposia Liza. Wyglądała jak dziecko w tej swojej długiej spódnicy i czepeczku pokojówki,
a przecież najmując się do pracy przysięgała, że ma o wiele więcej niż dziesięć lat. Ile radości było w
tych zabawach! A najradośniejsza ze wszystkich była pani Darling, która umiała tak prędko kręcić się
w tańcu, że widać z niej było tylko ten pocałunek. Gdybyś w takiej chwili skoczył ku niej, może byś go
otrzymał.
Nie było nigdy pogodniejszej, szczęśliwszej rodziny niż oni... do chwili pojawienia się Piotrusia
Pana.
Pani Darling po raz pierwszy usłyszała o Piotrusiu porządkując myśli swoich dzieci. Jest to
conocnym zwyczajem każdej dobrej mamy. Kiedy dzieci już usną, przetrząsa ona wtedy ich główki i
porządkuje im myśli na rano, przesuwając do właściwych przegródek rozmaite sprawy, które w ciągu
dnia zawieruszyły się gdzie indziej. Gdybyś mógł wtedy nie spać (ale, oczywiście, nie możesz),
zobaczyłbyś, jak robi to twoja mama, i bardzo by cię zaciekawiło przyglądanie się jej pracy. Wygląda
to zupełnie jak porządkowanie szuflad. Przypuszczam, że zobaczyłbyś ją na klęczkach, marudzącą
śmiesznie nad jakąś cząstką zawartości twojej głowy i zastanawiającą się, gdzie, na Boga, mogłeś to
znaleźć. Robi przy tym odkrycia milutkie i mniej miłe, jedno potrafi przytulić do policzka, jakby to był
mały kotek, a inne ukrywa pospiesznie. A kiedy wstajesz rano, wszystkie psoty i brzydkie myśli, które
miałeś idąc do łóżka, są już zwinięte w jak najmniejszy węzełek i wtłoczone na samo dno twojego
umysłu. A na wierzchu leżą pięknie przewietrzone twoje najładniejsze myśli, gotowe do użytku.
Nie wiem, czy widziałeś kiedyś mapę ludzkiego umysłu. Doktorzy czasem rysują mapy części
twego ciała. Rzeczywiście, mapa twojego ciała może cię zaciekawić. Ale niech spróbują narysować
mapę dziecinnego umysłu, który jest nie tylko po1 gmatwany, ale w dodatku kręci się przez cały czas
w kółko. Widać na nim linie zygzakowate, podobne do wykresu temperatury na karcie szpitalnej. Linie
te są, prawdopodobnie, drogami biegnącymi przez wyspę. Bo Nibylandia jest zawsze - w mniejszym
albo większym stopniu - wyspą, gdzie błyskają, od czasu do czasu, zdumiewające barwy i gdzie są
koralowe rafy, podobne do obłoczków dalekie statki, dzicy ludzie, odludne legowiska zwierząt, gnomy
zajmujące się krawiectwem, jaskinie, przez które płynie rzeka, książęta mające sześciu starszych
braci, chyląca się do upadku chatka i pewna, bardzo maleńka, stara pani o haczykowatym nosie. Nie
byłaby to trudna mapa, gdyby to było już wszystko. Ale jest jeszcze: pierwszy dzień w szkole, religia,
tatuś, okrągła sadzawka, robótki igłą, morderstwa, wieszanie, nieregularne czasowniki, tort
czekoladowy, wkładanie szelek, powiedz: „Chrząszcz brzmi w trzcinie!", trzy pensy za to, że sam
sobie wyrwiesz ząb - i tak dalej. Te sprawy i rzeczy są albo częścią wyspy, albo należą do innej mapy,
która przez nią prześwituje. A wszystko to razem jest bardzo pogmatwane, zważywszy w dodatku, że
nic nie chce stać spokojnie.
Oczywiście Nibylandie różnią się bardzo od siebie. Ta Janka, na przykład, miała lagunę, nad którą
przelatywały flamingi, a Janek strzelał do nich. Michał, który był bardzo malutki, miał flaminga, nad
którym przelatywały laguny. Janek mieszkał na plaży w łodzi przewróconej dnem do góry Michał - w
wigwamie, a Wendy - w domu zrobionym ze zręcznie pozszywanych liści. Janek nie miał żadnych
- 4 -
przyjaciół, Michał miał nocnych towarzyszy, a Wendy miała ulubionego wilczka, którego porzucili
rodzice. Ale wszystkie Nibylandie mają rodzinne podobieństwo i gdyby stanęły rzędem, mógłbyś
powiedzieć, że jedna ma nos drugiej - i tak dalej.
Do tych czarodziejskich brzegów nieustannie przybijają łódki bawiących się dzieci. I my tam
byliśmy. Chociaż już nigdy tam nie wylądujemy, słyszymy nadal głos fal uderzających o brzeg.
Ze wszystkich rozkosznych wysp Nibylandia jest najbardziej przytulna i zwarta. Nie taka szeroka i
rozległa, z wielkimi, nudnymi odległościami pomiędzy jedną przygodą a drugą, ale przyjemnie
zatłoczona. Kiedy bawisz się na niej za dnia, przy pomocy krzeseł i obrusa, wtedy wcale nie jest
niepokojąca. Ale na dwie minuty przed zaśnięciem staje się nieomal prawdziwa. Dlatego właśnie palą
się nocne lampki w dziecinnych pokojach.
Podczas wędrówek w główkach swoich dzieci pani Darling znajdowała, od czasu do czasu, rzeczy,
których nie mogła zrozumieć. Najbardziej niezrozumiałym było słowo „Piotruś". Nie znała żadnego
Piotrusia, a jednak znajdował się to tu, to tam w główkach Janka i Michała, a głowa Wendy była nim
cała zabazgrana. Imię to wypisane było większymi literami niż wszystkie inne słowa, a im dłużej pani
Darling przyglądała mu się, tym bardziej dochodziła do przekonania, że ma ono bardzo pewny siebie
wygląd.
- Tak, on jest dosyć pewny siebie - przyznała Wendy, kiedy mama zaczęła ją wypytywać.
- Ale kto, kochanie?
- No przecież wiesz, mamusiu, Piotruś Pan.
W pierwszej chwili pani Darling nie wiedziała, ale kiedy cofnęła się pamięcią do swojego
dzieciństwa, przypomniała sobie jakiegoś Piotrusia Pana, o którym mówiono, że mieszka z wróżkami.
Były o nim różne dziwne opowiadania, jak na przykład to, że kiedy dzieci umierają, odprowadza on je
przez pewną część drogi, żeby się nie bały. Kiedyś wierzyła w niego, ale teraz, kiedy była już pełną
rozsądku mężatką, zwątpiła w istnienie takiej osoby.
- A poza tym - powiedziała do Wendy - on byłby już dorosły.
- Och nie -zapewniła ją Wendy z przekonaniem. - On nie jest taki dorosły. Jest taki jak ja. - Mówiąc
to miała na myśli, że jest zbliżony do niej zarówno wzrostem, jak i rozumem. Nie wiedziała, skąd o tym
wie. Po prostu wiedziała.
Pani Darling poradziła się pana Darling, ale on uśmiechnął się tylko drwiąco.
- Zapamiętaj moje słowa - powiedział. - To jest jakaś bzdura, którą Nana wbiła im w głowy. Jeden z
takich właśnie pomysłów, jakie miewają psy. Nie myśl o tym, a samo się rozwieje.
Ale się nie rozwiało i wkrótce ten niepokojący chłopiec przyprawił panią Darling o prawdziwy
wstrząs.
Dzieci miewają zdumiewające przygody, które wcale ich nie niepokoją. Na przykład potrafią
wspomnieć w tydzień po wydarzeniu, że spotkały w lesie swego umarłego tatusia i bawiły się z nim.
Pewnego poranka, w ten właśnie niedbały sposób, Wendy dokonała niepokojącego odkrycia. Na
podłodze dziecinnego pokoju znaleziono trochę liści, których na pewno tam nie było, kiedy dzieci
położyły się spać. Pani Darling stała nad nimi, próbując rozwiązać tę zagadkę, kiedy Wendy
powiedziała z pobłażliwym uśmiechem:
- Zdaje się, że to znowu ten Piotruś!
- Co chcesz przez to powiedzieć, Wendy?
- To bardzo niegrzecznie z jego strony, że nie posprzątał po sobie - powiedziała z westchnieniem
Wendy, która była schludną dziewczynką.
Wyjaśniła, jakby to było zrozumiałe samo przez się, że Piotruś przychodzi czasami nocą do
dziecinnego pokoju, siada w nogach jej łóżka i przygrywa na fujarce. Niestety ani razu nie obudziła się
podczas tego, więc nie wiedziała, skąd o tym wie. Po prostu wie.
- Co za głupstwa mówisz, najdroższa! Przecież nikt nie może dostać się do domu, jeżeli najpierw
nie zapuka.
- Zdaje mi się, że on wchodzi przez okno - powiedziała Wendy.
- Przecież to trzecie piętro, moje kochanie!
- A czy liście leżały pod oknem, mamusiu?
To prawda. Liście znaleziono bardzo blisko okna.
Pani Darling nie wiedziała, co myśleć, bo to wszystko wydawało się Wendy tak naturalną rzeczą, że
nie można jej było zbyć mówiąc, że się jej przyśniło.
- 5 -
- Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? - zawołała matka.
- Zapomniałam - powiedziała Wendy swobodnie. Śpieszyła się, żeby prędko zjeść śniadanie,
Och, z pewnością musiało się jej to wszystko przyśnić.
Ale z drugiej strony, skąd się wzięły te liście? Pani Darling zbadała je uważnie. Były to zwykłe liście,
ale miała pewność że nie pochodzą z żadnego drzewa, które rośnie w Anglii. Z zapaloną świecą
zaczęła się czołgać po podłodze w poszukiwaniu śladów obcych stóp. Przetrząsnęła pogrzebaczem
kominek i opukała ściany. Zmierzyła odległość okna od chodnika i okazało się, że dzieli je pełnych
trzydzieści stóp, a w pobliżu nie ma nawet rynny, po której można by się wspiąć.
Z pewnością musiało się to wszystko przyśnić Wendy.
Ale, jak pokazała zaraz następna noc, Wendy nie przyśniło się to. Można powiedzieć, że tej właśnie
nocy rozpoczęły się niezwykłe przygody dzieci.
Tej nocy, o której mówimy, wszystkie dzieci raz jeszcze były w łóżkach. Był to akurat wieczór, kiedy
Nana miała wychodne, więc pani Darling wykąpała je i śpiewała im tak długo, aż kolejno wypuściły jej
ręce i ześliznęły się w krainę snu.
Wyglądały wszystkie, jakby im było tu tak bezpiecznie i przytulnie, że pani Darling uśmiechnęła się,
myśląc o swoich obawach. Usiadła spokojnie przy kominku i zaczęła szyć. Było to coś dla Michała,
który na urodziny miał dostać po raz pierwszy prawdziwą męską koszulę. Ale ogień przygrzewał, a
pokój oświetlony był tylko trzema nocnymi lampkami, więc wkrótce robótka spoczęła na kolanach pani
Darling. Później jej głowa pochyliła się, ach, jak wdzięcznie. Usnęła. Spójrz na całą ich czwórkę:
Wendy i Michał są tam, Janek tu, a pani Darling przy kominku. Powinna być czwarta nocna lampka.
Kiedy usnęła, przyśniło jej się, że Nibylandia przysunęła się za blisko i wypadł z niej jakiś dziwny
chłopiec. Nie odczuła zaniepokojenia, bo wydawało jej się, że widziała go już przedtem w twarzach
wielu kobiet, które nie mają dzieci. A może dałoby się go też odszukać w twarzach niektórych matek.
Śniło jej się, że rozdarł mgłę, która zakrywa Nibylandię. I zobaczyła, że Wendy, Janek i Michał
zaglądają tam przez tę dziurę.
Ten sen sam w sobie byłby niczym, ale kiedy śniła, okno dziecinnego pokoju otworzyło się i na
podłogę opadł chłopiec. Towarzyszyło mu nie większe niż pięść dziwne światełko, które skakało po
pokoju jak żywa istota. Sądzę, że właśnie ono musiało obudzić panią Darling.
Zerwała się z okrzykiem, zobaczyła chłopca i od razu zrozumiała w jakiś sposób, że to Piotruś Pan.
Ty albo ja, albo Wendy, gdybyśmy tam byli, zauważylibyśmy, że jest on bardzo podobny do pocałunku
pani Darling. Okryty był liśćmi i żywicą, ale najbardziej zachwycające w nim było to, że miał wszystkie
mleczne zęby. Kiedy zobaczył dorosłą osobę, wyszczerzył na nią te swoje małe perełki.
Rozdział II. CIEŃ.
Pani Darling krzyknęła i w tej samej chwili, jakby odpowiadając na dzwonek, weszła Nana, która
wróciła ze swego wieczornego wychodnego. Warknęła i rzuciła się ku chłopcu, który lekko wyskoczył
przez okno. Pani Darling krzyknęła znowu, tym razem z obawy o niego, bo pomyślała, że się zabił.
Pobiegła na dół, na ulicę, żeby odnaleźć jego drobne ciało, lecz nie odnalazła. Spojrzała w górę, ale
pośród ciemnej nocy zauważyła tylko coś, co wzięła za spadającą gwiazdę.
Powróciła do dziecinnego pokoju i zobaczyła, że Nana trzyma coś w pysku. Okazało się, że jest to
cień chłopca. Kiedy skoczył ku oknu, Nana je szybko zamknęła. Chłopca nie zdążyła schwycić, ale
jego cień nie zdążył się wydostać. Okno zatrzasnęło się i odcięło go.
Możecie być pewni, że pani Darling uważnie zbadała cień, ale okazało się, że jest w zupełnie
przeciętnym gatunku.
Nana nie miała żadnych wątpliwości, co należy zrobić z cieniem. Wywiesiła go przez okno, chcąc
powiedzieć w ten sposób: „Na pewno wróci po niego. Wywieśmy więc cień tam, gdzie chłopiec łatwo
go odnajdzie i nie zaniepokoi dzieci".
- 6 -
Ale, niestety, pani Darling nie mogła go wywiesić przez okno, bo wyglądał jak kawałek upranej
bielizny i byłoby to w bardzo, bardzo złym tonie mieć pranie wywieszone na froncie domu.
Pomyślała, że dobrze by było pokazać cień panu Darling, ale pan Darling zajęty był właśnie
sumowaniem wydatków na zimowe palta dla Janka i Michała. Głowę miał owiniętą ręcznikiem, żeby
zachować jasność myśli, i wydawało się okropnym niepokoić go teraz. Poza tym wiedziała dokładnie,
że powiedziałby: „Takie rzeczy dzieją się wtedy, kiedy niańką jest pies".
Postanowiła, że zanim nadarzy się okazja do powiedzenia mężowi, zwinie cień i włoży do szuflady.
Okazja nadarzyła się w tydzień później, właśnie w ten nigdy nie zapomniany piątek. Bo, oczywiście
był to piątek.
- Powinnam była specjalnie uważać w piątek - mawiała zwykle później do męża, a siedząca po
drugiej stronie Nana trzymała ją za rękę.
- Nie, nie - odpowiadał pan Darling. - To ja jestem odpowiedzialny za wszystko. Ja, Jerzy Darling,
jestem temu winien. Mea culpa, mea culpa. - Posiadał klasyczne wykształcenie.
Siadywali tak noc po nocy, przypominając sobie ten fatalny piątek, którego każdy szczegół odbity
był w ich umysłach i przebijał na drugą stronę jak twarze na źle wykonanym banknocie.
- Gdybym tylko nie przyjęła tego zaproszenia na kolację w domu pod numerem dwudziestym
siódmym - mówiła pani Darling.
- Gdybym tylko nie wlał swojego lekarstwa Nanie do miski - mówił pan Darling.
- Gdybym tylko udała, że lubię to lekarstwo - mówiły wilgotne oczy Nany.
- Moje zamiłowanie do przyjęć, Jurku.
- Moje nieszczęsne poczucie humoru, kochanie.
- Moje obrażanie się o drobiazgi, drogi panie i droga pani. Potem wszyscy albo jedno z nich
zupełnie się załamywali.
Nana na przykład załamywała się na myśl: ,,To prawda, to prawda. Nie powinni byli mieć niańki
psa". - Wielokrotnie pan Darling przykładał chustkę do oczu Nany.
- Ten szatan! - wołał pan Darling, a szczekanie Nany było echem jego słów. Ale pani Darling nigdy
nie stawiała zarzutów Piotrusiowi. Miała w prawym kąciku ust coś, co nie pozwalało jej mówić
brzydkich słów o Piotrusiu.
Siadywali w pustym, dziecinnym pokoju, wspominając z czułością każdy, najmniejszy nawet
szczegół tego okropnego wieczoru. Rozpoczął się on tak zwyczajnie, tak zupełnie jak sto innych
wieczorów. Nana puściła wodę na kąpiel dla Michała, a potem na grzbiecie zaniosła go do wanny.
- Nie pójdę do łóżka! - krzyczał Michał jak ktoś, kto jeszcze wierzy, że będzie miał ostatnie słowo. -
Nie pójdę! Nie pójdę! Jeszcze nie ma szóstej, Nano. Mówię ci, że się nie dam wykąpać! Nie dam, nie
dam!
Wtedy weszła pani Darling, ubrana w swoją białą, wieczorową suknię. Ubrała się wcześniej, niż
trzeba, bo Wendy tak bardzo lubiła widzieć ją w wieczorowej sukni i w naszyjniku, który dostała od
Jerzego. Miała na ręce bransoletkę Wendy, o której pożyczenie poprosiła przedtem. Wendy tak
bardzo lubiła pożyczać mamie bransoletkę.
Kiedy weszła, dwoje jej starszych dzieci bawiło się w nią i jej męża po urodzeniu Wendy. Janek
właśnie mówił:
- Pani Darling, jestem szczęśliwy mogąc ci oświadczyć, że zostałaś matką. - Mówił to dokładnie
takim samym tonem, jakiego pan Darling mógłby użyć przy tej okazji.
Wendy zaczęła tańczyć z radości, zupełnie tak samo, jakby to mogła robić prawdziwa pani Darling.
Potem Janek urodził się z dodatkową ceremonią, którą uważał za słuszną w wypadku, gdy rodzi się
mężczyzna. A Michał wrócił z łazienki i poprosił, że też się chce urodzić. Ale Janek brutalnie
oświadczył, że nie potrzeba im już więcej dzieci. Michał prawie że się rozpłakał.
- Nikt mnie nie chce - powiedział, a pani w wieczorowej sukni oczywiście nie mogła tego znieść.
- Ja chcę - powiedziała. - Ja tak bardzo chcę mieć trzecie dziecko.
- Chłopca, czy dziewczynkę? - zapytał z niewielką nadzieją Michał.
- Chłopca.
Wtedy skoczył w jej wyciągnięte ramiona.
- 7 -
Wydawałoby się, że jest to zbyt malutkie zdarzenie w życiu pana Darling, pani Darling i Nany, żeby
aż o nim wspominać. Ale nie jest ono tak malutkie, jeżeli pomyśli się, że to była ostatnia noc Michała w
dziecinnym pokoju.
I dalej wspominają.
- A ja właśnie wtedy wpadłem do pokoju jak huragan - mówi pan Darling, szydząc z siebie.
Rzeczywiście, wpadł wtedy jak huragan.
Może dałoby się znaleźć jednak jakieś wytłumaczenie dla niego. On także ubierał się na przyjęcie i
wszystko szło świetnie, póki nie doszedł do muszki. Jest to zdumiewająca rzecz, ale człowiek ten,
chociaż wiedział wszystko o akcjach i kapitałach, nie umiał sobie poradzić z własną muszką. Czasem
poddawała mu się ona bez walki, ale były chwile, kiedy lepiej byłoby dla całego domu, gdyby schował
do kieszeni swoją dumę i zaczął używać gotowych muszek.
Teraz właśnie nastąpiła taka chwila. Wpadł do dziecinnego pokoju trzymając w ręce pomięty,
znienawidzony krawat.
- Co się stało, kochany tatusiu?
- Co się stało! - wrzasnął. Naprawdę wrzasnął. - Ten krawat nie chce się wiązać! - Stał się nagle
niebezpiecznie ironiczny. - Przynajmniej wokół mojej szyi się nie wiąże! Wokół poręczy od łóżka, tak!
O, tak! Dwadzieścia razy zawiązałem go dobrze wokół poręczy od łóżka, ale nie wokół szyi! Och, nie!
Nie chce chyba tego!
Pomyślał widocznie, że pani Darling nie jest dostatecznie tym wstrząśnięta, bo dalej ciągnął już
surowo:
- Ostrzegam cię, mamo, że jeżeli ten krawat nie zawiąże się wokół mojej szyi, nie pójdziemy dziś
wieczór na to przyjęcie. A jeśli nie pójdziemy dziś wieczór na to przyjęcie, nigdy już nie pójdę więcej
do biura i wtedy oboje umrzemy z głodu, a nasze dzieci zostaną wypędzone na ulicę.
Nawet wtedy pani Darling zachowała spokój i powiedziała:
- Daj mi spróbować, kochanie.
Oczywiście, to było właśnie to, o co przyszedł ją poprosić. Swymi pięknymi, chłodnymi dłońmi
zawiązała mu muszkę, a dzieci stały wkoło, żeby zobaczyć, jak się rozstrzygnie ich los. Niektórzy
mężczyźni mieliby jej za złe, że umie to robić z taką łatwością, ale pan Darling miał o wiele za piękny
charakter, żeby tak myśleć. Podziękował jej niedbale i natychmiast zapomniał o swojej wściekłości, a
po chwili tańczył już po pokoju,, trzymając Michała na ramionach.
- Tańczyliśmy jak szaleni! - mówi teraz pani Darling, pogrążona we wspomnieniach.
- To był ostatni nasz taniec! - jęczy pan Darling.
- Och, Jerzy, czy pamiętasz, że nagle Michał zapytał mnie: „Jak poznaliśmy się ze sobą,
mamusiu?"
- Pamiętam.
- Były ogromnie kochane, prawda, Jurku?
- I były nasze, nasze! A teraz ich nie ma.
Taniec zakończył się wówczas pojawieniem Nany, o którą na nieszczęście otarł się pan Darling,
pokrywając sobie spodnie sierścią. Były to nie tylko nowe spodnie, ale w życiu pana Darling pierwsze,
które posiadały lampasy. Zagryzł usta, żeby powstrzymać łzy. Oczywiście pani Darling oczyściła go
szczotką, ale znowu zaczął mówić, że to błąd mieć psa jako niańkę.
- Jurku, Nana to prawdziwy skarb.
- Bez wątpienia, ale mam chwilami wrażenie, że patrzy na nasze dzieci jak na szczeniaki.
- Och, nie, mój miły. Jestem przekonana, że wie o tym, że mają dusze.
- Nie jestem tego pewien - powiedział pan Darling w zamyśleniu. - Nie jestem tego pewien.
„Zdarza się okazja - pomyślała jego żona - aby opowiedzieć o tym chłopcu". W pierwszej chwili
wyśmiał jej opowiadanie, ale zaczął się zastanawiać, kiedy pokazała mu cień.
- To ktoś nieznajomy - powiedział obejrzawszy go dokładnie - ale wygląda mi na łajdaka.
- Ciągle jeszcze o nim rozmawialiśmy - mówi pan Darling - kiedy weszła Nana z lekarstwem dla
Michała. - Nie pozwolę ci już nigdy nosić butelek w pysku, Nano. To wszystko była moja wina.
Będąc tak dzielnym człowiekiem, zachował się bez wątpienia bardzo głupio przy tym lekarstwie.
Jeżeli miał jakąś słabość, to było nią przekonanie, że przez całe życie umiał łykać odważnie lekarstwa.
- 8 -
Teraz widząc Michała wykręcającego się przed łyżką, którą Nana trzymała w pysku, powiedział
strofująco:
- Bądź mężczyzną, Michale.
- Nie chcę, nie chcę! - wołał psotnie Michał.
Pani Darling wyszła z pokoju, żeby mu przynieść czekoladkę, a pan Darling pomyślał, że to
oznacza brak karności.
- Nie rozpieszczaj go, mamo! - zawołał za nią. - Kiedy byłem w twoim wieku, Michale, brałem
lekarstwo bez żadnego szemrania. Mówiłem: „Dziękuję wam, dobrzy rodzice, za to, że dajecie mi
lekarstwo, żebym był zdrów".
Wierzył, że naprawdę kiedyś tak było. A Wendy, ubrana już w swój jasny szlafroczek, też w to
uwierzyła i powiedziała, żeby dodać odwagi Michałowi:
- To lekarstwo, które ty czasami bierzesz, tatusiu, jest przecież jeszcze paskudniejsze, prawda?
- O wiele paskudniejsze - powiedział dzielnie pan Darling.- I możesz być pewien, Michale, że
gdybym nie zagubił gdzieś butelki, zażyłbym je, żeby ci dać przykład.
Niezupełnie ją zagubił. Pośród nocy wdrapał się na szafę i ukrył ją tam. Nie wiedział tylko jednego,
że wierna Liza odnalazła lekarstwo i postawiła z powrotem na umywalni.
- A ja wiem, gdzie ono jest! - zawołała Wendy, zawsze uczynna. - Przyniosę ci je! - I wybiegła,
zanim zdążył ją zatrzymać.
Siły jego przygasły natychmiast w zupełnie zdumiewający sposób.
- Janku - powiedział wzdrygając się. - To jest to najohydniejsze paskudztwo. Wiesz, takie słodkie,
lepkie i wstrętne.
- Szybko będzie po wszystkim, tatusiu - powiedział wesoło Janek i w tej samej chwili wpadła Wendy
niosąc w szklance lekarstwo.
- Uwinęłam się tak prędko, jak tylko mogłam! - powiedziała zziajana.
- Cudownie prędko - odparł jej ojciec z mściwą uprzejmością, która wcale do niej nie dotarła. -
Michał pierwszy - powiedział z uporem.
- Tatuś pierwszy - powiedział Michał, który miał podejrzliwą naturę.
- Może mi się zrobić słabo - zagroził ojciec.
- Jazda, tatusiu! - powiedział Janek.
- Trzymaj język za zębami, Janku! - zawołał gwałtownie ojciec.
Wendy była zdumiona.
- Myślałam, że połykasz to zupełnie łatwo, tatusiu?
- Nie o to chodzi - odparł. - Chodzi o to, że w mojej szklance jest o wiele więcej niż w łyżce Michała.
- Jego dumne serce o mało nie pękło w tej chwili. - A to nie jest uczciwe. Nawet gdyby to miały być
moje ostatnie słowa, powtórzyłbym, że to nieuczciwe.
- Czekam, tatusiu - powiedział chłodno Michał.
- Łatwo ci mówić, że czekasz. Ja też czekam.
- Tatuś jest tchórzliwym plackiem.
- Ty także jesteś tchórzliwym plackiem.
- Ja się nie boję.
- I ja się nie boję.
- No to wypij.
- No to ty wypij.
Wendy przyszedł do głowy znakomity pomysł.
- Dlaczego nie wypijecie obaj jednocześnie?
- Oczywiście - powiedział pan Darling. - Czy jesteś gotów, Michale?
Wendy dała hasło: - raz, dwa, trzy - i Michał wypił swoje lekarstwo, ale pan Darling schował swoje
za siebie. Rozległ się wrzask oburzenia Michała.
- Och, tatusiu! - zawołała Wendy.
- Co rozumiesz przez to swoje „Och, tatusiu"? - zapytał pan Darling. - Przestań się awanturować,
Michale. Chciałem je wypić, ale... ale nie trafiłem.
- 9 -
To było przerażające, ten wzrok, którym patrzyli na niego, jak gdyby nie podziwiali go wcale.
- Słuchajcie - powiedział błagalnie, gdy tylko Nana poszła do łazienki - właśnie przyszedł mi do
głowy świetny żart. Wyleję swoje lekarstwo do miski Nany, a ona je wypije myśląc, że to mleko!
Lekarstwo było rzeczywiście koloru mleka. Ale dzieci nie miały takiego poczucia humoru jak ich
ojciec i patrzyły z wyrzutem, gdy wlewał lekarstwo do miski.
- Co za świetny żart! - powiedział z powątpiewaniem, a dzieci bały się go wydać, kiedy mama i
Nana wróciły.
- Nana dobry piesek! - powiedział, poklepując ją. - Wlałem ci trochę mleka do miski, Nano.
Nana machęła ogonem, pobiegła ku lekarstwu i zaczęła je chłeptać. Później spojrzała na pana
Darling. Ale nie było złości w jej oku, tylko wielka, czerwona łza, taka, która każe nam żałować
szlachetnych psów. Wczołgała się do swojej budy.
Pan Darling wstydził się okropnie za siebie, ale nie chciał dać za wygraną. W obrzydliwym
milczeniu pani Darling powąchała miskę.
- Och, Jerzy! - powiedziała. - Przecież to twoje lekarstwo!
- To był tylko żart! - wrzasnął.
Pani Darling pocieszała chłopców, a Wendy ściskała Nanę.
- Dużo mam z tego, że do upadłego staram się być wesołym w tym domu.
Wendy nadal ściskała Nanę.
- Słusznie! - krzyknął. - Rozpieszczaj ją! Mnie nikt nie rozpieszcza. O nie, mój ty Boże! Ja jestem
tylko tym, który zdobywa chleb, więc po co mnie rozpieszczać?... Po co? Po co? Po co?
- Jurku - zaczęła błagać go pani Darling - nie tak głośno. Służba może usłyszeć.
Nie wiadomo, w jaki sposób doszli do tego, że nazywali Lizę służbą.
- Niech słyszą! - odparł nieustraszenie. - Niech cały świat słucha! Ale wypraszam sobie, żeby ten
pies nawet jeszcze przez godzinę rządził w moim dziecinnym pokoju!
Dzieci zaczęły płakać, a Nana podbiegła do niego błagalnie, ale odpędził ją. Znowu poczuł się
silnym człowiekiem.
- Nadaremnie, nadaremnie! -zawołał. - Właściwym miejscem dla ciebie jest podwórko i zaraz
zostaniesz tam uwiązana!
- Jerzy, Jerzy... - szepnęła pani Darling. - Pamiętaj, co ci mówiłam o tym chłopcu.
Niestety, nie chciał słyszeć. Był zdecydowany pokazać, kto jest panem w tym domu. A kiedy
rozkazy nie mogły wyciągnąć Nany z budy, wywabił ją stamtąd słodkimi jak miód słówkami, a potem
pochwycił szorstko i wywlókł z dziecinnego pokoju. Wstydził się za siebie okropnie, a jednak to zrobił.
Zawiniła tu jego zbyt uczciwa natura, tęskniąca za podziwem. Uwiązawszy ją na podwórku za domem
powrócił ten wyrodny ojciec i usiadł w korytarzu, zasłaniając oczy dłońmi.
Tymczasem pani Darling ułożyła dzieci w łóżkach pośród niezwykłej ciszy. Potem zapaliła nocne
lampki. Usłyszeli naszczekującą Nanę i Janek powiedział cicho przez łzy:
- To dlatego, że on ją przywiązuje na podwórku.
Ale Wendy była mądrzejsza.
- Nana nie tak szczeka, kiedy jest smutna - powiedziała przewidując trochę to, co się miało
wydarzyć. - Ona tak szczeka, kiedy zwęszy niebezpieczeństwo.
Niebezpieczeństwo!
- Czy jesteś tego pewna, Wendy?
- Och, tak!
Pani Darling zadrżała i podeszła do okna. Wyjrzała. Noc była upstrzona gwiazdami. Zgromadziły się
one tłumnie ponad domem, jakby zaciekawione tym, co się tu miało wydarzyć. Ale nie zwróciła na to
uwagi ani na to, że dwie czy trzy mniejsze gwiazdki mrugnęły ku niej. Jednak nieokreślony lęk chwycił
ją za serce i zmusił do zawołania:
- Och, jak bardzo bym chciała nie iść dzisiaj na to przyjęcie!
Nawet na wpół już uśpiony Michał zauważył, że jest zaniepokojona, i zapytał:
- Mamusiu, czy może nam coś zrobić krzywdę, kiedy palą się nocne lampki?
- Nie, mój najdroższy - powiedziała. - To są oczy, które mama pozostawia za sobą, żeby pilnowały
jej dzieci.
- 10 -
Szła od łóżka do łóżka, wyśpiewując nad nimi czarodziejskie zaklęcia, a mały Michał otoczył ją
rączkami.
- Mamo - zawołał - jestem zadowolony z ciebie! Były to jego ostatnie słowa - w ciągu bardzo
długiego czasu nie miała już słyszeć jego głosu.
Dom pod numerem dwudziestym siódmym leży tylko o kilkanaście metrów od ich domu. Ale spadł
właśnie mały śnieg, więc tatuś i mama Darling zręcznie wyszukiwali sobie drogę, żeby nie zabrudzić
obuwia. Byli w tej chwili jedynymi osobami na tej ulicy. Gwiazdy patrzyły na nich. Gwiazdy są piękne,
ale nie mogą brać w niczym udziału. Muszą tylko wiecznie przyglądać się. Jest to kara nałożona na
nie za coś, co zrobiły już tak dawno, że żadna gwiazda nie wie, co to było. Starsze gwiazdy stały się
już trochę osłupiałe i rzadko mówią (Mruganie jest mową gwiazd). Ale te małe wciąż jeszcze są
ciekawskie. Nie żywią one wiele przyjaźni dla Piotrusia, który lubi psotnie podkradać się do nich i
próbować, czy nie uda się którejś zdmuchnąć. Ale tak bardzo przepadają za rozrywkami, że dziś w
nocy są po jego stronie i pragną usunąć mu z drogi dorosłych. Więc gdy tylko drzwi domu pod
numerem dwudziestym siódmym zamknęły się za panią i panem Darling, zrobiło się poruszenie na
niebie. A najmniejsza ze wszystkich gwiazdek Drogi Mlecznej krzyknęła:
- Teraz, Piotrusiu!
Rozdział III. ODLATUJMY!
Przez pewien czas po odejściu pani i pana Darling nocne lampki przy łóżkach trojga dzieci nadal
paliły się jasno. Były to bardzo ładne, małe nocne lampki i chciałoby się po prostu, aby dotrwały do
chwili, w której mogłyby ujrzeć Piotrusia. Ale lampka Wendy mrugnęła i ziewnęła tak, że pozostałe
dwie także ziewnęły i, zanim zdążyły zamknąć buzie, zgasły wszystkie trzy.
Teraz w pokoju zapłonęło nowe światełko. Było ono tysiąc razy jaśniejsze niż nocne lampki. Ale
zanim zdążyliśmy nawet wypowiedzieć to zdanie, zajrzało już do wszystkich szuflad w dziecinnym
pokoju, przetrząsnęło bieliźniarkę i wywróciło wszystkie kieszenie - w poszukiwaniu cienia Piotrusia. W
rzeczywistości nie było to światełko. Blask jego powstawał właśnie dzięki temu, że tak prędko
przenosiło się z miejsca na miejsce. Kiedy zatrzymało się na sekundę, mogłeś dostrzec, że jest to
wróżka nie większa niż twoja dłoń. Była to dziewczynka o imieniu Blaszany Dzwoneczek, ubrana w
śliczną sukienkę zrobioną z listków tak równo przeciętych, że jej sylwetka wyglądała przy tym bardzo
korzystnie. Miała trochę skłonności do strojenia się.
W chwilę po wejściu wróżki małe gwiazdki dmuchnęły w okno,, które otworzyło się i do pokoju
sfrunął Piotruś. Przez część drogi niósł Blaszany Dzwoneczek i dłoń miał jeszcze pokrytą pyłkiem z jej
skrzydełek.
- Blaszany Dzwoneczku - zawołał cicho, upewniwszy się, że dzieci śpią. - Dzwonku, gdzie jesteś?
Była właśnie w wazonie i bardzo jej się tam podobało, bo nigdy przedtem nie była w środku
wazonu.
- Och, wyjdź już stamtąd i powiedz mi, czy wiesz, gdzie schowali mój cień?
Odpowiedziało mu najpiękniejsze dzwonienie, pochodzące jak gdyby od złotych dzwoneczków. Jest
to mowa wróżek. Wy, zwykłe dzieci, nie usłyszycie jej nigdy, ale gdybyście ją usłyszały,
wiedziałybyście, że słyszałyście ją przedtem.
Blaszany Dzwoneczek powiedziała, że cień jest w dużym pudle. Mówiąc to miała na myśli komodę.
Piotruś doskoczył do szuflad i zaczął obu rękami rozrzucać ich zawartość po podłodze jak królowie
rozrzucają miedziaki pośród tłumu. Natychmiast odnalazł swój cień i z radości zapomniał, że zamknął
Dzwoneczek w jednej z szuflad.
Jeżeli zastanawiał się w ogóle, a nie sądzę, aby kiedykolwiek się zastanawiał, to prawdopodobnie
przypuszczał, że on i jego cień, zbliżywszy się do siebie, połączą się znowu jak dwie krople wody.
Kiedy się tak nie stało, był przerażony. Starał się przykleić cień wziętym z łazienki mydłem, ale i to się
nie udało. Cały drżący usiadł na podłodze i zaczął płakać.
Jego łkanie zbudziło Wendy, która usiadła na łóżku. Nie była zaniepokojona widząc nieznajomego,
płaczącego na podłodze dziecinnego pokoju. Była jedynie przyjemnie zaciekawiona.
- Chłopcze - zapytała uprzejmie - dlaczego płaczesz?
- 11 -
Piotruś też umiał być zdumiewająco grzeczny, bo nauczył się pięknych manier podczas ceremonii
wyprawianych przez wróżki. Wstał i skłonił się jej pięknie. Sprawiło jej to wielką przyjemność i
odkłoniła mu się pięknie z łóżka.
- Jak ci na imię? - zapytał.
- Wendy Moira Aniela Darling - odpowiedziała z pewnym zadowoleniem. - A jak tobie na imię?
- Piotruś Pan.
Już przedtem była pewna, że to musi być Piotruś, ale nazwisko wydało jej się bardzo krótkie.
- Czy to wszystko?
- Tak - powiedział trochę ostro. Po raz pierwszy poczuł, że było to nieco za krótkie.
- Bardzo mi przykro - powiedziała Wendy Moira Aniela.
- Nic nie szkodzi! - Piotruś przełknął ślinę.
Zapytała go, gdzie mieszka.
- Druga ulica na prawo - powiedział Piotruś - a potem prosto aż do rana.
- Jaki śmieszny adres!
Piotruś poczuł się trochę poniżony. Po raz pierwszy pomyślał, że, być może, jest to śmieszny adres.
- Nie jest śmieszny - powiedział.
- Chciałam zapytać - powiedziała uprzejmie Wendy, pamiętając, że jest gospodynią - czy właśnie
ten adres wypisują na listach do ciebie?
- Nie otrzymuję listów - powiedział pogardliwie.
- Ale twoja mama otrzymuje listy.
- Nie mam mamy. - Nie tylko, że nie miał mamy, ale nie miał najmniejszego pragnienia, by mieć
mamę. Uważał matki za bardzo przereklamowane osoby. Ale Wendy poczuła od razu, że znajduje się
w obliczu tragedii.
- Och, Piotrusiu, nic dziwnego, że płakałeś! - Wyskoczyła z łóżka i podbiegła do niego.
- Nie płakałem z myślą o jakichś matkach - powiedział trochę oburzony. - Płakałem, bo nie mogę
przyczepić z powrotem mojego cienia. A poza tym wcale nie płakałem.
- Oderwał się?
- Tak.
W tej chwili Wendy zobaczyła na podłodze niesłychanie wymięty cień i bardzo jej się zrobiło żal
Piotrusia.
- Jakie to straszne! - powiedziała, ale nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, widząc, że próbował
go przytwierdzić mydłem. Tylko chłopak może być taki!
Na szczęście ona od razu wiedziała, co trzeba zrobić.
- Trzeba go przyszyć - powiedziała z leciuteńką wyższością.
- Co przyszyć? - zapytał.
- Na niczym się nie rozumiesz!
- Rozumiem się!
Ale ją cieszyła jego niewiedza.
- Przyszyję ci go, mój mały - powiedziała, chociaż byli tego samego wzrostu. Wyjęła swoje pudełko
z robótkami i przyszyła cień do stopy Piotrusia.
- Boję się, że będzie trochę bolało - ostrzegła go.
- Och, nie będę płakał - powiedział Piotruś, który w tej chwili był już przekonany, że nie płakał
jeszcze nigdy w życiu. Zacisnął zęby i nie rozpłakał się, a po chwili jego cień zaczął się zachowywać
zupełnie poprawnie, chociaż wciąż jeszcze był trochę wymięty.
- Może powinnam go była wyprasować... - powiedziała Wendy z namysłem, ale Piotruś, jak
wszyscy chłopcy, był obojętny na sprawy zewnętrznego wyglądu i skakał teraz po pokoju w przypływie
dzikiej uciechy. Zapomniał już, niestety, że zawdzięcza swoją radość Wendy. Był przekonany, że sam
przytwierdził do siebie swój cień.
- Jaki jestem sprytny! - piał z zachwytu. - O, mój sprycie!
- 12 -
Ze wstydem musimy przyznać, że zarozumiałość była jedną z najbardziej wyraźnych cech
Piotrusia. Chcąc wyłożyć to z pełną szczerością, trzeba powiedzieć, że nigdy nie było bardziej
zarozumiałego chłopca. Ale Wendy była wstrząśnięta.
- Ty zarozumialcze! - zawołała z drwiną w głosie. - Oczywiście nie zrobiłeś nic takiego.
- Pomogłaś trochę - powiedział Piotruś niedbale i tańczył dalej.
- Trochę! - odpowiedziała z wyższością. - Jeżeli nie jestem potrzebna, to przynajmniej mogę się
usunąć. - Pełna godności wskoczyła do łóżka i nakryła głowę kołdrą.
Żeby skłonić ją do wysunięcia głowy, udał, że chce odejść, a kiedy to nie pomogło, usiadł na skraju
łóżka i delikatnie dotknął ją stopą.
- Wendy - powiedział - nie chowaj się. Nie mogę się powstrzymać od piania na swoją część, kiedy
jestem z siebie zadowolony. - Nadal nie chciała spojrzeć, chociaż słuchała gorliwie. - Wendy - ciągnął
dalej głosem, któremu nie oparła się jeszcze żadna kobieta - Wendy, jedna dziewczyna jest bardziej
pożyteczna niż dwudziestu chłopców.
Nasza Wendy była w każdym calu kobietą (chociaż tych cali nie było jeszcze tak wiele), więc
wyjrzała spod kołdry.
- Czy naprawdę tak myślisz, Piotrusiu?
- Tak. Tak myślę.
- Myślę, że to bardzo kochane, co powiedziałeś - oświadczyła - i wstanę znowu. - Usiadła wraz z
nim na brzegu łóżka. Powiedziała także, że może mu dać buzi, jeżeli on zechce, ale wydawało się, że
Piotruś nie wie, o co jej chodzi, bo wyciągnął ku niej rękę wyczekująco.
- Chyba wiesz, co to jest pocałunek? - zapytała zdumiona.
- Będę wiedział, jeżeli mi go dasz - odpowiedział sztywno, więc aby nie ranić jego uczuć, dała mu
naparstek.
- A teraz - powiedział - czy ja ci mogę dać pocałunek?
A ona odpowiedziała:
- Jeżeli masz ochotę...
Nie drożąc się bardzo, pochyliła głowę ku niemu, ale on po prostu dał jej do ręki guzik zrobiony z
żołędzia, więc powoli cofnęła swoją głowę do miejsca, gdzie znajdowała się poprzednio, i powiedziała
grzecznie, że będzie nosiła jego pocałunek na łańcuszku na szyi. Bardzo to było dla niej szczęśliwie,
że zawiesiła ten guzik na łańcuszku, bo później uratował jej życie.
Kiedy ludzie w tym wieku poznają się, jest w zwyczaju, że pytają siebie nawzajem, ile które ma lat,
więc Wendy, która zawsze lubiła zachowywać się właściwie, zapytała Piotrusia o jego wiek. Nie było
to najszczęśliwsze pytanie, a raczej było to tak, jakby cię na egzaminie zapytali z gramatyki, kiedy ty
chcesz odpowiadać na pytania o królach angielskich.
- Nie wiem - odpowiedział z niepokojem - ale jestem bardzo młody. - Naprawdę nie miał o tym
pojęcia, miał tylko różne podejrzenia na ten temat, więc powiedział na chybił trafił: - Uciekłem tego
dnia, kiedy się urodziłem.
Wendy była zdumiona, ale równocześnie zaciekawiona i dała mu do zrozumienia, przy pomocy
czarującego salonowego gestu (przyciągając do siebie kraj swojej nocnej koszuli), że może się do niej
przysunąć.
- A zrobiłem to - wyjaśnił jej przyciszonym głosem - bo usłyszałem, jak ojciec i matka rozmawiali,
kim zostanę, kiedy będę dorosły... - Był teraz bardzo podniecony. - Nigdy nie chcę być dorosłym
mężczyzną! - powiedział gwałtownie. - Chcę na zawsze pozostać małym chłopcem i bawić się. Więc
uciekłem do Ogrodów Kensingtońskich i przez długi czas mieszkałem z wróżkami.
Obrzuciła go spojrzeniem pełnym najgłębszego podziwu, a on pomyślał, że to dlatego, iż uciekł z
domu, ale w rzeczywistości chodziło jej o wróżki. Wendy żyła tak bardzo po domowemu, że
znajomość z wróżkami uważała za wielką radość. Zasypała go pytaniami o nie. Zdumiało go to, bo dla
niego były one raczej uprzykrzeniem. Wpadały mu ciągle w drogę i przeszkadzały, więc czasem
naprawdę musiał im przetrzepywać skórę. Mimo to lubił je, więc opowiedział jej o tym, jak powstały
wróżki.
- Widzisz, Wendy, kiedy pierwsze dziecko roześmiało się po raz pierwszy, jego śmiech rozprysnął
się na tysiąc kawałeczków, które poleciały na wszystkie strony. Tak powstały wróżki.
Było to nudne opowiadanie, ale podobało się jej, bo niewiele widziała poza własnym domem.
- 13 -
- I dlatego - ciągnął dalej dobrodusznie - powinna wypadać jedna wróżka na każdego chłopca i
każdą dziewczynkę.
- Powinna? To nie wypada?
- Nie. Widzisz, dzieci wiedzą teraz tyle, że prędko przestają wierzyć we wróżki, więc za każdym
razem, kiedy jakieś dziecko powie: „Nie wierzę we wróżki!", jedna wróżka pada nieżywa.
Teraz uznał, że naprawdę dosyć już mówili o wróżkach, i uderzyło go, ze Blaszany Dzwoneczek
zachowuje się tak cicho.
- Nie rozumiem, gdzie poleciała? - powiedział wstając, zawołał Dzwoneczek po imieniu. Serce
Wendy zatrzepotało z nagłego podniecenia.
- Piotrusiu! - zawołała, obejmując go. - Nie chcesz chyba powiedzieć, że w tym pokoju jest wróżka!
- Była tu przed chwilą - odpowiedział trochę niecierpliwie. - Czy nie słyszysz jej gdzieś?
Zaczęli oboje nasłuchiwać.
- Słyszę tylko coś podobnego do dzwonienia dzwoneczków - powiedziała Wendy.
- To jest właśnie Dzwonek, to jest mowa wróżki. Zdaje się, że i ja ją słyszę.
Dźwięk dochodził od strony komody i Piotruś zrobił radosną minę. Nikt nie umiał wyglądać tak
radośnie jak Piotruś, a jego śmiech był najweselszym ze śmiechów. Ciągle jeszcze śmiał się swym
pierwszym śmiechem.
- Wendy - szepnął z uciechą. - Zdaje się, że zamknąłem ją w szufladzie!
Wypuścił z szuflady biedny Blaszany Dzwoneczek - wróżka zaczęła fruwać po dziecinnym pokoju,
wrzeszcząc z wściekłości.
- Nie powinnaś mówić takich rzeczy - odpowiedział jej Piotruś. - Oczywiście, jest mi bardzo przykro,
ale skąd mogłem, wiedzieć, że jesteś w szufladzie?
Wendy nie słuchała go.
- Och, Piotrusiu! - zawołała. - Gdyby tylko ona zatrzymała się na chwilę i pozwoliła mi się zobaczyć!
- One prawie nigdy się nie zatrzymują - powiedział, ale przez chwilę Wendy widziała tę
romantyczną figurkę, gdy przystanęła na zegarze z kukułką.
- Och, jaka śliczna! - zawołała, chociaż twarz Blaszanego Dzwoneczka była ciągle jeszcze
wykrzywiona wściekłością.
- Blaszaneczko! - powiedział Piotruś przyjaźnie. - Ta., pani mówi, że chce, abyś została jej wróżką.
Blaszany Dzwoneczek odpowiedziała coś grubiańskiego.
- Co ona mówi, Piotrusiu?
Przetłumaczył,
- Nie jest bardzo uprzejma. Mówi, że jesteś wielką, brzydką dziewczyną, a ona jest moją wróżką.
Próbował przekonać Dzwoneczek:
- Wiesz przecież, że nie możesz być moją wróżką, bo ja jestem mężczyzną, a ty jesteś kobietą.
Na to Dzwoneczek odpowiedziała w te słowa:
- Ty głupi ośle! - i zniknęła w łazience.
- Jest to zupełnie pospolita wróżka - wyjaśnił Piotruś przepraszająco. - Nazywa się Blaszany
Dzwoneczek, bo reperuje garnki i rondle.
Usiedli razem w fotelu. Wendy naszpikowała go nowymi pytaniami.
- Jeżeli nie mieszkasz już w Ogrodach Kensingtońskich...
- Czasami mieszkam.
- Ale gdzie mieszkasz najczęściej?
- Razem z zagubionymi chłopcami.
- Kim oni są?
- Są to dzieci, które wypadły z wózków, kiedy niańki patrzyły w inną stronę. Jeżeli nikt się po nie nie
zgłasza w ciągu siedmiu dni, odsyła się je do Nibylandii dla zaoszczędzenia kosztów. Ja jestem ich
kapitanem.
- To musi być wielka zabawa!
- Tak - odpowiedział przebiegły Piotruś - ale trochę tęsknimy. Widzisz, brak nam damskiego
towarzystwa.
- 14 -
- 15 -
- Czy nie ma tam żadnych dziewczynek?
- Och, nie. Dziewczyny, jak wiesz, są za mądre, żeby wypaść z wózka.
To ostatnie niezwykle pochlebiło Wendy.
- Zdaje mi się - powiedziała - że sposób, w jaki mówisz o dziewczynkach, jest naprawdę
prześliczny. Ten tu Janek nienawidzi nas po prostu.
Zamiast odpowiedzieć Piotruś wstał i jednym kopniakiem wyrzucił Janka razem z całą pościelą na
ziemię. To wydało się Wendy nieco za poufałe, jak na pierwsze spotkanie, więc powiedziała mu trochę
zbyt gwałtownie, że w jej domu nie jest kapitanem. Ale Janek tak spokojnie spał dalej na podłodze, że
pozwoliła mu tam pozostać.
- A poza tym wiem, że chciałeś mi w ten sposób okazać swoją uprzejmość - dodała już łagodniej -
więc możesz mi teraz dać buzi.
Zapomniała na chwilę o jego niewiedzy na temat pocałunków.
- Wiedziałem, że będziesz chciała odebrać - powiedział trochę gorzko i wyciągnął ku niej jej
naparstek.
- O mój Boże - powiedziała grzeczna Wendy - nie chodzi mi o pocałunek, chodzi mi o naparstek.
- A co to takiego: naparstek?
- A właśnie to! - Pocałowała go.
- Dziwne! - powiedział Piotruś poważnie. - A czy teraz ja też mam ci dać naparstek?
- Jeżeli chcesz - powiedziała Wendy, trzymając tym razem głowę zupełnie wyprostowaną.
Więc Piotruś po... naparstkował ją i prawie w tej samej chwili krzyknęła.
- Co się stało, Wendy?
- Poczułam, że ktoś mnie ciągnie za włosy.
- To musiała być Blaszany Dzwoneczek. Nigdy jeszcze nie widziałem jej takiej niegrzecznej.
I rzeczywiście Blaszany Dzwoneczek nadal miotała się po pokoju, używając zaczepnych słów.
- Wiesz, Wendy, ona mówi, że zrobi tak za każdym razem, kiedy będę próbował dać ci naparstek.
- Ale dlaczego?
- Dlaczego, Dzwoneczku?
Dzwoneczek jeszcze raz odpowiedziała:
- Ty głupi ośle!
Piotruś nie zrozumiał dlaczego, ale Wendy zrozumiała i była trochę rozczarowana, dowiedziawszy
się, że przylatywał pod okno dziecinnego pokoju nie dlatego, aby ją zobaczyć, ale żeby posłuchać
bajek.
- Widzisz, ja nie znam żadnych bajek. Żaden z nas, zagubionych chłopców, nie zna bajek.
- To okropne! - powiedziała Wendy.
- Czy wiesz, dlaczego jaskółki budują gniazda pod strzechami? - zapytał Piotruś. - Dlatego, żeby
posłuchać bajek. Och, Wendy, twoja mama opowiadała ci taką piękną bajkę.
- Jaką?
- O księciu, który nie umiał odnaleźć damy, noszącej szklany pantofelek.
- Piotrusiu! - powiedziała Wendy podniecona. - To przecież bajka o Kopciuszku. On odnalazł ją w
końcu i żyli szczęśliwie razem przez długie lata.
Piotruś tak się ucieszył tą wiadomością, że wstał z podłogi i podbiegł do okna.
- Gdzie idziesz? - zawołała z obawą.
- Opowiedzieć innym chłopcom!
- Nie chodź, Piotrusiu - poprosiła go. - Znam przecież jeszcze tyle bajek.
Tak właśnie dokładnie powiedziała, więc nie można zaprzeczyć, że to ona pierwsza wystawiła go
na pokuszenie.
Zawrócił z wyrazem chciwości w oczach, który powinien był ją zaniepokoić, ale nie zaniepokoił.
- Och, jakie bajki mogłabym opowiedzieć twoim chłopcom! - zawołała, a Piotruś pochwycił ją i
zaczął ciągnąć w stronę okna.
- 16 -
- Puść mnie!
- Wendy, proszę cię bardzo, odleć ze mną i opowiedz wszystko innym chłopcom.
Oczywiście, było jej bardzo przyjemnie, że ją prosi, ale powiedziała:
- Oj, nie mogę! Pomyśl o mamusi! A poza tym nie umiem fruwać.
- Nauczę cię.
- Och, toby było wspaniale umieć fruwać!
- Nauczę cię, jak wskakiwać na grzbiet wiatru, a potem będziemy mogli odlecieć.
- Och! - zawołała w uniesieniu.
- Wendy, słuchaj Wendy, zamiast spać w swoim głupim łóżku, mogłabyś fruwać ze mną. gdzieś
wysoko i mówić śmieszne rzeczy gwiazdom.
- Och!
- A poza tym, Wendy, tam są syreny.
- Syreny? Z ogonami?
- Z taaaaaaaakimi długimi ogonami.
- Och! - zawołała Wendy. - Zobaczyć syrenę!
Stał się bardzo przebiegły w tej chwili.
- Wendy - powiedział - bardzo byśmy cię tam wszyscy poważali.
Jej całe ciało gięło się w niepewności. Wyglądało to tak, jak gdyby walczyła, żeby nie oderwać się
od podłogi. Ale nie miał dla niej litości.
- Wendy - powiedział chytrze - mogłabyś nas opatulać na noc.
- Och!
- Nikt nas nigdy w nocy nie opatula...
- Och! - i wyciągnęła ręce ku niemu.
- I mogłabyś cerować nam ubrania i robić dla nas kieszenie. Nikt z nas nie ma kieszeni.
Jak mogła się oprzeć?
- Oczywiście że to wszystko jest strasznie ciekawe! - zawołała. - Piotrusiu, a czy nauczyłbyś Janka i
Michała fruwać?
- Jeżeli chcesz - powiedział obojętnie.
Podbiegła do Janka i Michała i zaczęła nimi potrząsać.
- Obudźcie się! - zawołała. - Przyszedł Piotruś Pani nauczy nas fruwać.
Janek przetarł oczy.
- W takim razie wstanę z łóżka - powiedział. Oczywiście, znajdował się już na podłodze. - A to co? -
powiedział. - Już wstałem?
Michał też już się obudził i chciał coś powiedzieć, ale niespodziewanie Piotruś nakazał im milczenie.
Ich twarze oblekły się w wyraz tej okropnej przebiegłości, która pojawia się u dzieci, gdy nadsłuchują
odgłosów dochodzących ze świata dorosłych.
Wszystko było nieruchome i ciche. Potem wszystko było w porządku. Nie, czekaj! Wszystko było
nie w porządku. Nana, która szczekała rozpaczliwie przez cały wieczór, teraz ucichła. To właśnie tę
ciszę usłyszeli!
- Zgasić światło! Szybko! Chować się! - zawołał Janek, przejmując przewodnictwo na jeden jedyny
raz podczas tej całej przygody. Gdy weszła Liza, trzymając Nanę, sypialnia dzieci wydała się jej taka
jak zwykle. Było bardzo ciemno i mógłbyś przysiąc, że troje niegrzecznych mieszkańców dziecinnego
pokoju oddycha przez sen jak aniołki. W rzeczywistości robili to bardzo zręcznie spoza firanek.
Liza była w złym humorze, bo właśnie piekła w kuchni ciasto na Boże Narodzenie i przez
niedorzeczne podejrzenia Nany została odciągnięta od pracy. Nawet miała jeszcze rodzynek
przylepiony do policzka. Przyszło jej do głowy, że najłatwiej będzie uciszyć Nanę, jeśli się ją
zaprowadzi na chwilę do sypialni dzieci, oczywiście na smyczy.
- No widzisz, ty podejrzliwa bestio! - powiedziała, nic sobie nie robiąc z tego, że Nana jest tak
poniżona. - Są przecież zupełnie bezpieczne, prawda? Wszystkie te małe aniołeczki leżą w swoich
łóżkach i śpią. Posłuchaj, jak łagodnie oddychają.
W tej chwili zachęcony powodzeniem Michał odetchnął tak głośno, że niemal zostali wytropieni.
Nana znała ten rodzaj oddychania i spróbowała wyzwolić się z uścisku Lizy.
- 17 -
Ale Liza była tępa.
- Dosyć tego, Nano! - powiedziała ostro i wyciągnęła ją z pokoju. - Ostrzegam cię, że jeżeli jeszcze
raz zaszczekasz, to pójdę prosto po pana i panią i sprowadzę ich z przyjęcia do domu. A wtedy, och,
zobaczymy, czy pan nie da ci batów!
Znowu uwiązała nieszczęsnego psa. Ale czy myślicie, że Nana przestała szczekać? Sprowadzić
pana i panią z przyjęcia? Tego przecież tylko chciała! Myślicie, że obchodziło ją, czy zostanie
wychłostana, gdy w grę wchodziło bezpieczeństwo jej podopiecznych! Niestety, Liza powróciła do
swoich ciast, a Nana, widząc, że znikąd nie nadchodzi pomoc, zaczęła szarpać i szarpać swój
łańcuch, aż wreszcie go przerwała. W następnej chwili wpadła do stołowego pokoju w domu pod
numerem dwudziestym siódmym i uniosła łapy ku niebu, co było u niej najbardziej dobitnym
sposobem porozumienia. Pan i pani Darling zrozumieli od razu, że coś okropnego dzieje się w sypialni
dzieci, więc bez pożegnania z gospodarzami wypadli na ulicę.
Ale od chwili, gdy nasi nicponie oddychali sennie za firankami, minęło już dziesięć minut, a Piotruś
może wiele dokonać w ciągu dziesięciu minut.
Powróćmy teraz do dziecinnego pokoju.
- W porządku - oświadczył Janek, wynurzając się ze swojej kryjówki. - Powiedz, Piotrusiu, czy
naprawdę umiesz fruwać?
Zamiast trudzić się odpowiedzią, Piotruś obleciał pokój dookoła.
- Jakie to fajne! - powiedzieli Janek i Michał.
- Jakie to piękne! - zawołała Wendy.
- Tak, jestem piękny! Och, jaki jestem piękny! - powiedział Piotruś, znowu zapominając o dobrych
manierach.
Wyglądało to niesłychanie łatwo i spróbowali najpierw z podłogi, a potem z łóżek. Ale za każdym
razem opadali, zamiast się unosić.
- Słuchaj, jak ty to robisz? - zapytał Janek, pocierając kolano. Był bardzo praktycznym chłopcem.
- Musisz pomyśleć o czymś cudownym - wyjaśnił Piotruś. - A takie myśli uniosą cię same w
powietrze.
Jeszcze raz im pokazał.
- Robisz to tak prędko... - powiedział Janek. - Czy nie mógłbyś tego zrobić raz bardzo powoli?
Piotruś zrobił to prędko i powoli.
- Już rozumiem, Wendy! - zawołał Janek. Ale po chwili przekonał się, że nie rozumie. Żadne z nich
nie mogło się unieść na cal, chociaż nawet Michał umiał już wypisywać dwusylabowe wyrazy, a
Piotruś nie odróżniał A od Z.
Oczywiście Piotruś żartował sobie z nich, bo nikt nie może fruwać, jeżeli nie dmuchnie się na niego
pyłem ze skrzydeł wróżek.
Na szczęście, jak już wspomnieliśmy, jedna z rąk Piotrusia była pokryta tym pyłem, więc zdmuchnął
po trochu na każdego, co dało najznakomitsze wyniki.
- A teraz tylko poruszcie ramionami, o tak - powiedział - i możemy lecieć.
Stali wszyscy na łóżkach, a odważny Michał spróbował pierwszy. Niezupełnie chciał spróbować, ale
spróbował i natychmiast przefrunął przez cały pokój.
- Pofrunąłem! - krzyknął, będąc jeszcze w powietrzu. Janek też spróbował i spotkał się z Wendy
niedaleko łazienki.
- Och, jak cudownie!
- Och, wspaniale!
- Popatrz na mnie!
- Popatrz na mnie!
- Popatrz na mnie!
Nie robili tego z taką elegancją jak Piotruś, bo nie mogli powstrzymać się od wierzgania. Ale ich
głowy dotykały sufitu, a nie ma prawie nic tak wspaniałego jak to. W pierwszej chwili Piotruś chciał
podać rękę Wendy, ale musiał zaniechać, bo Blaszany Dzwoneczek była tym oburzona.
Latali w górę i w dół, a potem wkoło i wkoło. Wendy znalazła na to tylko jedno słowo:
- Niebiańsko!
- Słuchajcie! - zawołał Janek. - Dlaczego nie wyfruwamy na dwór?
- 18 -
Oczywiście to było właśnie to, do czego Piotruś ich chciał skusić.
Michał był gotów: chciał się dowiedzieć, jak wiele czasu zajmie mu przefrunięcie miliona kilometrów.
Ale Wendy zawahała się.
- Syreny! - powtórzył Piotruś.
- Och!
- A są tam także piraci.
- Piraci! - zawołał Janek, chwytając swoją świąteczną czapkę. - Lećmy od razu!
W tej właśnie chwili pan i pani Darling wypadli wraz z Naną z bramy domu pod numerem
dwudziestym siódmym. Wybiegli na środek ulicy i spojrzeli w okno sypialni dzieci. Było ono wciąż
jeszcze zamknięte, ale pokój był rzęsiście oświetlony. A najbardziej mrożącym serce widokiem były
trzy cienie na firance, krążące w koło i w koło, ale nie po podłodze, tylko w powietrzu.
Nie trzy cienie! Cztery!
Drżąc, otworzyli drzwi od ulicy. Pan Darling chciał pobiec na górę, ale pani Darling dała mu znak,
aby zaczął się skradać na palcach. Starała się nawet, żeby serce jej ciszej biło.
Czy dojdą na czas do dziecinnego pokoju? Jeśli tak, to cóż to będzie za radość dla nich, a my
odetchniemy z ulgą. Ale nie będzie wtedy naszego opowiadania. Z drugiej strony, jeżeli nie zdążą, to
obiecuję wam solennie, że i tak wszystko się dobrze skończy.
Zdążyliby w porę do sypialni dzieci, gdyby nie to, że śledziły ich małe gwiazdki. Raz jeszcze
gwiazdy dmuchnęły w okno, które natychmiast otworzyło się. A najmniejsza z wszystkich gwiazd
zawołała:
- Uważaj, Piotrusiu!
Piotruś zrozumiał, że nie mai ani chwili do stracenia.
- Za mną! - krzyknął rozkazująco i natychmiast wzbił się w górę, znikając pośród nocy, a za nim
zniknęli: Janek, Michał i Wendy.
Pan Darling, pani Darling i Nana za późno wpadli do sypialni dzieci. Ptaszki wyfrunęły.
Rozdział IV. PRZELOT.
Druga ulica na prawo i prosto aż do rana!
Piotruś powiedział Wendy, że tak właśnie leci się do Nibylandii. Ale nawet ptaki, mając ze sobą
mapy i w bardziej wietrznych zakątkach badając je, nie mogłyby skorzystać z tych objaśnień. Bo
Piotruś, jak widzicie, mówił zwykle to, co mu ślina na język przyniosła.
Początkowo jego towarzysze wierzyli mu bezwzględnie i tak wiele radości dawało im fruwanie, że
tracili masę czasu na okrążanie wież kościelnych albo jakichkolwiek innych wysokich przedmiotów
napotkanych w drodze.
Janek i Michał ścigali się, a Michał dostawał fory.
Przypomnieli sobie z pogardą, że jeszcze nie tak dawno uważali się za dzielnych chłopców, bo
potrafili fruwać wokół pokoju.
Nie tak dawno. Ale jak dawno? Lecieli przez pewien czas nad morzem, zanim ta myśl nie zaczęła
poważnie trapić Wendy. Jankowi wydawało się, że jest to już ich drugie morze i trzecia noc w drodze.
Czasem było ciemno, a czasem widno, to znowu bardzo zimno, to ciepło. Czy rzeczywiście
odczuwali chwilami głód, czy też tylko udawali, bo Piotruś miał tak zabawny sposób karmienia ich.
Sposób ten polegał na ściganiu ptaków, niosących w dziobach żywność zdatną dla ludzi. Wyrywał im
ją, a ptaki z kolei ścigały jego i też mu wyrywały. W ten sposób wyrywano sobie nawzajem jedzenie w
czasie całych mil lotu, a potem rozstawano się z obopólnymi oświadczeniami jak najlepszej przyjaźni.
Ale Wendy dostrzegła z niepokojem, że Piotruś nie widział nic dziwnego w tym sposobie zdobywania
chleba z masłem. Nie przypuszczał także, że mogą istnieć inne sposoby.
Na pewno nie udawali, że chce im się spać. Chciało im się spać. A było to bardzo, bardzo
niebezpieczne, bo jak tylko zaczynali usypiać, spadali w dół. Najgorsze było to, że Piotruś uważał to
za śmieszne.
- 19 -
- 20 -
- Patrzcie, znowu spada! - wołał radośnie, gdy Michał zaczynał lecieć w dół jak kamień.
- Ratuj go! Ratuj go! - wołała Wendy, patrząc z przerażeniem na okrutne morze głęboko w dole.
Wreszcie Piotruś dawał nura w powietrzu i chwytał Michała na chwilę przed uderzeniem o
powierzchnię morza. A sposób, w jaki to robił, był prześliczny. Ale zawsze czekał do ostatniej chwili i
czuło się, że własna zręczność bardziej go obchodzi niż ratowanie ludzkiego życia. Poza tym był
bardzo zmienny, a zabawa, która chwilowo zajmowała go, w następnej chwili mogła go przestać
zajmować. Zawsze istniała możliwość, że gdy będziesz spadał następnym razem, pozwoli ci upaść.
Umiał spać w powietrzu i nie opadać, a robił to kładąc się na wznak i leżąc nieruchomo. Ale to było
tylko w połowie jego zasługą, bo poza tym był tak lekki, że gdy znalazło się za nim z tyłu i dmuchnęło,
leciał prędzej.
- Bądź dla niego uprzejmiejszy - szepnęła Wendy do Janka, gdy bawili się w „Podążam za moim
dowódcą".
- To powiedz mu, żeby się przestał popisywać - powiedział Janek.
Bawiąc się w „Podążam za moim dowódcą" Piotruś zniżał się zwykle aż do samej powierzchni
morza i przelatując trącał rekiny w ogony tak, jak biegnąc po ulicy możesz trącać sztachety. Nie mogli
mu w tym dorównać, więc może było to trochę popisywanie się, tym bardziej że ciągle odwracał głowę
i sprawdzał, ilu ogonów nie udało im się trącić.
- Musicie być dla niego grzeczni - starała się Wendy wmówić braciom. - Nie wiem, co byśmy zrobili,
gdyby nas tu opuścił?
- Wrócilibyśmy - powiedział Michał.
- Bez jego pomocy nigdy nie znaleźlibyśmy drogi z powrotem.
- No, to moglibyśmy lecieć dalej w tę stronę - powiedział Janek.
- I to jest najstraszniejsze, Janku. Musielibyśmy lecieć dalej, bo nie umiemy się zatrzymać.
To prawda. Piotruś zapomniał im pokazać, jak się zatrzymuje.
Janek powiedział, że w najgorszym wypadku będą musieli lecieć naprzód, bo świat jest okrągły,
więc w końcu muszą dolecieć do własnego okna.
- A kto nam będzie dawał jedzenie, Janku?
- Ostatnio wyciągnąłem trochę z dzioba orła.
- Próbowałeś chyba ze dwadzieścia razy - przypomniała mu Wendy. - A nawet, jeżeli nauczymy się
znajdować pożywienie, to zobacz, jak obijamy się o chmury i różne inne rzeczy, kiedy go nie ma w
pobliżu i nie pomaga nam.
I rzeczywiście. Bez przerwy obijali się o coś. Umieli już dobrze latać, chociaż wciąż jeszcze za wiele
wierzgali. Ale gdy zobaczyli przed sobą chmurę, można było mieć pewność, że im bardziej będą
starali się ją ominąć, tym pewniej o nią uderzą. Gdyby Nana była z nimi, na pewno już dawno
obandażowałaby czoło Michała.
Piotrusia nie było z nimi w tej chwili i czuli się trochę samotnie na tych wysokościach. Umiał fruwać
o wiele prędzej niż oni i czasem potrafił po prostu znikać im z oczu, aby przeżyć przygodę, w której nie
mieli żadnego udziału. Powracał ku nim, śmiejąc się z czegoś niesłychanie zabawnego, co powiedział
właśnie jakiejś gwiazdce, ale zapomniał już, co to takiego było. Albo wzbijał się ku nim, cały oblepiony
syrenią łuską, nie przypominając sobie zupełnie, co się stało. Było to bardzo irytujące dla dzieci, które
nigdy jeszcze nie widziały syreny.
- A jeśli tak szybko zapomina o nich - dowodziła Wendy - to skąd możemy wiedzieć, że będzie
pamiętał o nas?
Powracając czasami, rzeczywiście nie przypominał ich sobie, a przynajmniej nie bardzo dokładnie.
Tego Wendy była pewna. Widywała nagłe przypomnienie w jego wzroku, gdy mijał ich czasami w
ciągu dnia. A raz musiała go nawet zawołać po imieniu.
- Jestem Wendy! - powiedziała wstrząśnięta.
Było mu bardzo przykro.
- Słuchaj, Wendy - szepnął - zawsze, kiedy widzisz, że zapominam o tobie, powiedz: „Jestem
Wendy!", a wtedy sobie przypomnę.
Oczywiście, to było trochę nieprzyjemne. Ale chcąc im to wynagrodzić, pokazał, jak się leży płasko
na silnym wietrze, który wieje w kierunku lotu. Była to tak przyjemna odmiana, że spróbowali tego
wiele razy i odkryli, że zupełnie bezpiecznie mogą spać w ten sposób. Sypialiby długo, ale Piotruś
prędko nużył się snem i zaraz wołał głosem dowódcy:
- 21 -
- Tu wysiadamy!
I tak, kłócąc się od czasu do czasu, ale więcej się bawiąc, zbliżyli się do Nibylandii. Po wielu
księżycach osiągnęli ją, a co więcej, okazało się, że lecieli przez cały czas tak jak trzeba, nie tyle
dzięki przewodnictwu Piotrusia i Blaszanego Dzwoneczka, ile dlatego, że wyspa sama zaczęła ich
szukać. Tylko w ten sposób może ktoś odnaleźć jej zaczarowane brzegi.
- O, tam jest - powiedział Piotruś spokojnie.
- Gdzie? Gdzie?
- Tam, gdzie wskazują wszystkie strzały.
I rzeczywiście milion złotych strzał wskazywał ją dzieciom, a wszystkie wymierzone były przez ich
przyjaciela Słońce, które przed pożegnaniem ich na noc chciało się upewnić, że lecą we właściwym
kierunku.
Wendy, Janek i Michał stanęli w powietrzu na palcach, żeby rzucić pierwsze spojrzenie na wyspę.
Dziwne, ale poznali ją wszyscy od razu, a zanim objął ich lęk, ucieszyli się z jej widoku.
Była ona nie jak coś, o czym się długo śniło i zobaczyło wreszcie, ale jak dobry przyjaciel, do
którego powracali po wakacjach.
- Janku, tam jest laguna!
- Wendy, popatrz na żółwie zakopujące jajka w piasku!
- Janku, widzę twojego flaminga ze złamaną nogą!
- Michał, spójrz, to twoja jaskinia!
- Janku, co tam widać w krzakach?
- To wilk z małymi. Wendy, zdaje się, że to twój mały wilczek!
- Janku, to moja łódka z porozbijanymi burtami!
- Nie, to nie ona! Przecież spaliliśmy twoją łódkę!
- To ona, na pewno, Janku, zobacz, widzę dym z obozu czerwonoskórych!
- Gdzie? Pokaż mi, a z tego, jak się dym rozwiewa, powiem ci, czy są na ścieżce wojennej!
- Tam, po drugiej stronie Tajemniczej Rzeki.
- Widzę teraz. Tak, są na ścieżce wojennej...
Piotrusiowi trochę dokuczyło, że tyle wiedzą, ale jeśli chciał ukazać im swoją przewagę, to
zwycięstwo było tuż, tuż, bo, jak już wam powiedziałem, niebawem ogarnął ich strach.
A nadszedł, kiedy strzały zgasły, pozostawiając wyspę w mroku.
Za dawnych dni w domu Nibylandia zawsze zaczynała ściemniać się i wyglądać trochę
przerażająco, gdy nadchodziła pora snu. Niezbadane ścieżki ukazywały się i rozbiegały, posuwały się
po nich czarne cienie, ryk czyhających bestii stawał się groźniejszy, a najgorsze było to, że traciłeś
pewność zwycięstwa. Byłeś bardzo zadowolony, że palą się nocne lampki. Lubiłeś nawet, kiedy Nana
mówiła ci, że tam jest kominek, a Nibylandia jest tylko na-niby.
Oczywiście, Nibylandia była tylko na-niby za tamtych dni, ale teraz była prawdziwa, nie paliły się
żadne nocne lampki, stawało się coraz ciemniej i gdzie była Nana?
Lecieli do tej pory osobno, ale teraz stłoczyli się wokół Piotrusia. Jego niedbałe zachowanie minęło
wreszcie, oczy błyszczały i przelatywał przez nie ognik, ilekroć któreś z nich dotknęło jego ciała.
Znajdowali się teraz nad tą przerażającą wyspą, lecąc tak nisko, że chwilami drzewa chwytały ich za
nogi. W powietrzu nie było widać nic okropnego, ale posuwanie stało się powolne i trudne, zupełnie
tak, jakby przebijali się przez wrogie siły. Chwilami zawisali w powietrzu, a Piotruś musiał w nie
uderzać pięściami.
- Nie chcą, abyśmy wylądowali - wyjaśnił.
- Kim oni są? - wyszeptała Wendy drżąc.
Ale nie mógł, a może nie chciał odpowiedzieć. Blaszany Dzwoneczek spała na jego ramieniu, ale
obudził ją teraz i wysłał przodem.
Chwilami stawał w powietrzu, słuchał w skupieniu z ręką przyłożoną do ucha i spoglądał w dół.
Oczy jego lśniły tak, że mogłyby wypalić dwie dziurki w ziemi. Potem znowu posuwał się naprzód.
Jego odwaga była prawie przerażająca.
- Czy chciałbyś teraz przeżyć jakąś przygodę? - powiedział mimochodem do Janka. - Czy wolisz
najpierw napić się herbaty?
- 22 -
Wendy prędko powiedziała: „Najpierw herbaty!", a Michał uścisnął z wdzięczności jej rękę, ale
odważniejszy Janek zawahał się.
- Jaką przygodę? - zapytał ostrożnie.
- Tam pod nami śpi w trawie pirat - powiedział Piotruś.
- Jeżeli chcesz, opuścimy się i zabijemy go.
- Nie widzę go - powiedział Janek po długim milczeniu.
- Ja widzę.
- Przypuśćmy - powiedział Janek ochryple - że się obudzi?
Piotruś był oburzony.
- Nie myślisz chyba, że zabiłbym go śpiącego? Najpierw bym go obudził, a potem zabił. Zawsze tak
robię.
- Nie mów! Czy wielu już zabiłeś?
- Krocie.
Janek powiedział: „Wspaniałe!", ale postanowił, że najpierw napije się herbaty. Zapytał, czy w tej
chwili jest wielu piratów na wyspie, a Piotruś odpowiedział, że jeszcze nigdy ich tylu nie było.
- A kto jest teraz ich kapitanem?
- Hak - odpowiedział Piotruś, a twarz jego stała się sroga, gdy wyrzekł to znienawidzone imię.
- Jakub Hak?
- Tak.
Michał wybuchnął płaczem. Nawet Jankowi rwały się słowa na wargach, bo wiedzieli obaj, kim jest
Hak.
- Był bosmanem Czarnobrodego... - szepnął Janek ochryple. - Jest on najgorszy z nich wszystkich.
To jedyny człowiek, którego bał. się Sinobrody.
- Tak, to on - powiedział Piotruś.
- Jak wygląda? Czy jest duży?
- Nie jest już tak duży jak przedtem.
- Co przez to rozumiesz?
- Odciąłem z niego kawałek.
- Ty?
- Tak, ja - powiedział Piotruś ostro.
- Nie chciałem być nieuprzejmy.
- Och, w porządku.
- Ale powiedz, jaki kawałek?
- Jego prawą rękę.
- Więc nie może już walczyć?
- Czy nie może!
- Czy jest leworęki?
- Zamiast prawej dłoni ma żelazny hak i wbija go.
- Wbija!
- Słuchaj, Janku... - powiedział Piotruś.
- Tak...
- Powiedz: „Tak, mój wodzu!"
- Tak, mój wodzu!
- Jest jedna rzecz - ciągnął dalej Piotruś - którą każdy z chłopców pod moją komendą musi mi
przyrzec. I ty musisz, że...
Janek zbladł.
- ... gdy spotkamy Haka w otwartej walce, pozostawicie go mnie.
- Przyrzekam - powiedział Janek lojalnie.
- 23 -
Przez chwilę czuli się mniej niesamowicie, bo Dzwoneczek leciała z nimi i mogli w jej świetle
widzieć się nawzajem. Niestety, nie mogła długo lecieć tak wolno, jak oni, więc musiała bez przerwy
latać w kółko, w którym posuwali się jak w aureoli. Wendy podobało się to bardzo, póki Piotruś nie
powiedział jej o słabej stronie tego widowiska.
- Mówi mi ona, że piraci wypatrzyli nas przed zapadnięciem ciemności i wycelowali Długiego
Tomasza.
- Tę wielką armatę?
- Tak. I oczywiście widzę jej światło. Jeżeli zrozumieją, że musimy być gdzieś blisko tego światła,
wtedy wystrzelą.
- Wendy!
- Janku!
- Michale!
- Każ jej natychmiast odejść, Piotrusiu! - zawołała cała trójka równocześnie.
Ale odmówił.
- Ona sądzi, że zbłądziliśmy - odpowiedział sztywno - I jest trochę przestraszona. Nie myślicie
chyba, że będę ją odsyłał gdzieś samą, jeżeli się boi!
Na chwileczkę lśniące koło załamało się i coś obdarowało Piotrusia maleńkim, pełnym miłości
uszczypnięciem.
- To powiedz jej - prosiła Wendy - żeby zgasiła swoje światełko.
- Ona nie może go zgasić. Jest to, zdaje się, jedyna rzecz, której wróżki nie mogą zrobić. Ono
gaśnie samo, kiedy ona zasypia. Tak samo jak gwiazdy.
- Więc powiedz jej, żeby natychmiast usnęła - prawie rozkazał Janek.
- Ona nie może spać, jeżeli nie jest śpiąca. Jest to jeszcze druga jedyna rzecz, której wróżki nie
mogą zrobić.
- Wydaje mi się - mruknął Janek - że są to jedyne dwie rzeczy, które powinny robić.
On także uczuł w tej chwili uszczypnięcie, ale nie pełne miłości.
- Gdyby tylko któreś z nas miało kieszeń... - powiedział Piotruś - moglibyśmy ją schować do
kieszeni.
Ale, niestety, odlecieli w takim pośpiechu, że na całą czwórkę nie było ani jednej kieszeni.
Nagle przyszedł mu do głowy szczęśliwy pomysł! Czapka Janka!
Dzwoneczek zgodziła się podróżować w czapce, jeżeli będą trzymać ją w ręku. Trzymał ją Janek,
chociaż miała nadzieję, że będzie trzymał Piotruś. Potem Wendy wzięła czapkę, bo Janek twierdził, że
w locie obija mu się o kolana. To, jak się dowiemy, doprowadziło do nieszczęścia, bo Dzwoneczek
nienawidziła zobowiązań w stosunku do Wendy.
W czarnej czapce światło było zupełnie ukryte. Lecieli w całkowitej ciszy. Była to najcichsza cisza,
jaką znali. Raz przerwało ją odległe chłeptanie, które, jak objaśnił ich Piotruś, było chłeptaniem dzikich
bestii, pijących przy wodopoju. Potem usłyszeli skrzyp, który mógł pochodzić od ocierających się o
siebie gałęzi drzew, ale Piotruś powiedział, że to czerwonoskórzy ostrzą swoje noże.
Potem nawet te odgłosy ucichły. Michałowi ta samotność wydała się okropna.
- Och, żeby tylko coś nareszcie się odezwało! - zawołał. Jak gdyby w odpowiedzi na jego prośbę,
powietrze rozdarł potężny łoskot. Piraci strzelili w nich z Długiego Tomasza.
Grzmot przetoczył się po górach, a echo jego zdawało się krzyczeć dziko: „Gdzie oni? Gdzie oni?
Gdzie oni?"
Tak to szybko nasza przerażona trójka dowiedziała się, jaka jest różnica pomiędzy wyspą Na-Niby,
a tą samą wyspą rzeczywistą.
Kiedy wreszcie niebiosa uspokoiły się, Janek i Michał znaleźli się sami w ciemności. Janek
odruchowo pruł powietrze, a Michał leciał na wznak, chociaż nie umiał latać na wznak.
- Czy jesteś zastrzelony? - zapytał Janek drżącym szeptem.
- Nie próbowałem jeszcze - odszepnął Michał.
Teraz wiemy, że żaden z nich nie został trafiony. Ale Piotrusia podmuch wystrzału uniósł daleko
nad morze, a Wendy wybuch podrzucił wysoko w górę tylko w towarzystwie Blaszanego Dzwoneczka.
- 24 -
Byłoby o wiele lepiej dla Wendy, gdyby w tej chwili wypuściła czapkę.
Nie wiem, czy pomysł ten nagle przyszedł Dzwoneczkowi, czy zaplanowała sobie wszystko z góry.
Dość na tym, że natychmiast wyskoczyła z czapki i zaczęła wabić Wendy ku zgubie.
Dzwoneczek nie była zupełnie zła albo raczej: była zupełnie zła w tej chwili. Ale z drugiej strony
bywała czasami zupełnie dobra. Wróżki muszą być albo tym, albo tym, bo są tak małe, że nie ma w
nich miejsca na więcej niż jedno uczucie naraz. Oczywiście, wolno im się zmieniać, ale musi to być
zmiana zupełna. W tej chwili była pełna zazdrości o Piotrusia. Wendy nie zrozumiała tego, co
Dzwoneczek mówiła swym ślicznym dzwonieniem. Zdaje się, że były to brzydkie słowa, ale brzmiały
przyjemnie. Zaczęła latać tam i z powrotem, jasno wyrażając słowa: „Podążaj za mną, a wszystko
dobrze się skończy".
Cóż innego mogła zrobić biedna Wendy? Wołała Piotrusia, Janka i Michała, ale odpowiadały jej
tylko drwiące echa. Nie wiedziała jeszcze, że Dzwoneczek nienawidzi jej dziką nienawiścią prawdziwej
kobiety. Tak więc, oszołomiona i zataczająca się w locie, podążyła za Blaszanym Dzwoneczkiem ku
swemu przeznaczeniu.
Rozdział V. NIBYLANDIA STAJE SIĘ RZECZYWISTOŚCIĄ.
Przeczuwając, że Piotruś znajduje się w drodze powrotnej ku wyspie, Nibylandia zbudziła się do
życia.
Bywało tu zwykle bardzo spokojnie podczas jego nieobecności. Wróżki budziły się o godzinę
później, zwierzęta zajmowały się swoimi młodymi, czerwonoskórzy wyprawiali uczty trwające sześć
dni i sześć nocy, a kiedy piraci spotykali się z zagubionymi chłopcami, ograniczali się po prostu do
wygrywania sobie nawzajem na nosie. Ale powrót nienawidzącego bezczynności Piotrusia podrywał
ich wszystkich. Gdybyś przyłożył w tej chwili ucho do ziemi, usłyszałbyś, że cała wyspa kipi życiem.
Tego wieczora główne siły na wyspie rozlokowane były w sposób następujący:
Zagubieni chłopcy poszukiwali Piotrusia, piraci tropili zagubionych chłopców, czerwonoskórzy tropili
piratów, a dzikie zwierzęta tropiły czerwonoskórych. Szli wciąż wkoło i wkoło wyspy? ale nie spotykali
się po prostu dlatego, że wszyscy posuwali się z tą samą szybkością.
Wszyscy łaknęli krwi z wyjątkiem chłopców, którzy zasadniczo też jej łaknęli, ale teraz wyszli, aby
powitać swego wodza. Liczba chłopców na wyspie zmienia się oczywiście w zależności od tego, czy
zostają zabici i tak dalej. A jeśli zaczynają dorastać, co jest sprzeczne z regulaminem, Piotruś ich
wypędza. Ale w tym czasie było ich sześciu, licząc bliźniaki jako dwóch. Udawajmy, że skryliśmy się
teraz pośród trzciny cukrowej i przyjrzyjmy się im, gdy tak przechodzą gęsiego, a każdy ma dłoń
opartą na nożu u boku.
Piotruś zabronił im, aby choćby w najmniejszym stopniu przypominali go wyglądem. Ubrani są więc
w skóry zabitych przez siebie niedźwiedzi, a wyglądają w tym stroju tak puszyście i okrągło, że gdy
któryś upadnie, to się musi turlać. Dlatego właśnie starają się pewnie trzymać na nogach.
Pierwszy, który nas mija, to Milczek, nie najmniej odważny, ale najbardziej pechowy z całego tego
dzielnego zgromadzenia. Przeżył on mniej przygód niż którykolwiek z nich, ponieważ te wielkie
wydarzenia odbywają się wtedy, gdy tylko on odejdzie za róg. Kiedy jest bardzo spokojnie, wówczas
odchodzi on, aby zebrać parę patyków na podpałkę, a gdy wraca, inni właśnie zmywają krew z noży.
Ten brak szczęścia okrywa jego powierzchowność odrobiną łagodnej melancholii, ale zamiast uczynić
go zrzędnym, złagodził jego usposobienie. Jest więc najbardziej pokorny ze wszystkich chłopców.
Biedny, dobry Milczku, nad twoją głową zawisło dzisiejszej nocy niebezpieczeństwo! Miej się na
baczności, bo jeśli dasz się wciągnąć w przygodę, która czyha na ciebie, wpędzi cię ona w najgłębszą
niedolę. Milczku, wiedz, że śliczna Dzwoneczek chce dzisiejszej nocy wyrządzić komuś krzywdę i
poszukuje narzędzia do dokonania tego. Wydaje się jej, że ciebie można oszukać najłatwiej ze
wszystkich chłopców. Strzeż się Blaszanego Dzwoneczka!
Ba, gdyby mógł nas usłyszeć! Ale przecież nie znajdujemy się naprawdę na wyspie. Mija nas więc,
obgryzając paznokcie.
Następny idzie wesoły i dobroduszny Stalówka, a za nim Drobinka, który wycina sobie fujarki z
gałązek i lubi tańczyć do taktu swoich własnych melodii. Drobinka jest najbardziej zarozumiały ze
wszystkich zagubionych chłopców. Zdaje mu się, że pamięta życie i obyczaje z czasów przed swoim
- 25 -
zagubieniem. To właśnie nadało jego noskowi taki zarozumiały zadarty kształt. Czwartym jest
Kędziorek. Straszny z niego psotnik i tak często musi występować z szeregu - gdy Piotruś rozkazuje:
,,Niech wystąpi ten, który to zrobił!" - że teraz zawsze wysuwa się odruchowo do przodu bez względu
na to, czy jest winien, czy nie. Na końcu idą Bliźniaki, których nie można opisać, bo na pewno zawsze
będzie się opisywało nie tego, ale drugiego. Piotruś nigdy dokładnie nie rozumiał, co to są bliźniaki, a
jego oddziałowi nie wolno wiedzieć czegoś, czego on nie wie. Tak więc ci dwaj czują się ciągle trochę
niewyraźnie i starają się trzymać jak najbliżej siebie, wyglądając, jakby chcieli przepraszać za to
wszystko.
Chłopcy znikają w mroku, a po przerwie (ale nie po długiej przerwie, bo wszystko na tej wyspie
dzieje się szybko) nadchodzą tropiący ich piraci. Słyszymy ich, zanim się pojawią. Śpiewają zawsze tę
samą, straszliwą pieśń:
Stój! Cumuj! Żagle opuść, bracie!
Oto idziemy my, piraci!
A jeśli kula nas rozdzieli,
spotkam cię znów na dnie topieli!
Bardziej zbrodniczo wyglądająca banda nigdy chyba jeszcze nie wisiała na żadnej szubienicy.
Nieco przed innymi, nadsłuchując z głową nisko przy ziemi, idzie pirat o potężnych, nagich ramionach.
W uszach ma złote dukaty jako ozdoby. Jest to piękny Włoch Cecco, który krwią wypisał litery swego
nazwiska na grzbiecie komendanta więzienia w Gao. Kroczący za nim czarny olbrzym miał już wiele
imion od czasu, gdy porzucił to, którym czarne matki wciąż jeszcze straszą swoje dzieci nad brzegami
Guadjomo. Dalej idzie Bill Jukes, którego całe ciało pokryte jest tatuażem. Jest to ten sam Bill Jukes,
który na pokładzie „Morsa" otrzymał sześć tuzinów kul od Flinta, zanim wypuścił z rąk worek złota. Za
nim podąża Rożen, o którym mówią, że jest bratem Czarnego Brata (choć to nigdy nie zostało
dowiedzione), a potem idzie Twardy Hrabia, który kiedyś był nauczycielem manier na pensji, więc
nadal jeszcze zachowuje wiele wdzięku. Dalej Lufcik (Morgan Lufcik), a za nim irlandzki bosman
Plama, człowiek towarzyski, który (jeśli wolno tak powiedzieć) zabija bez złości i jest jedynym
pobożnisiem wśród załogi kapitana Haka. Dalej dupek, któremu ręce wyrastają do tyłu, a jeszcze
Robert Filozof i Alf Murarz, i wielu, wielu innych łajdaków, znanych od dawna i budzących od dawna
przerażenie na morzach.
Pomiędzy nimi, jak najczarniejszy i największy klejnot w tym ciemnym naszyjniku tkwi Jakub Hak,
podpisujący się Jak. Hak. Mówią o nim, że jest jedynym człowiekiem, którego obawiał się Kapitan
Cook.
Leżał on teraz rozparty w dwukołowym wózku, ciągniętym i popychanym przez załogę, a zamiast
prawej dłoni miał żelazny hak, którym co chwila przynaglał ludzi do pośpiechu. Ten straszliwy człowiek
mówił do nich jak do psów i obchodził się z nimi jak z psami, a oni słuchali go jak psy. Był
czarnowłosy, o rysach śniadych i upiornych, a jego długie loki wyglądały z daleka jak czarne świece i
nadawały niezwykle groźny wygląd przystojnemu obliczu. Oczy jego miały błękit niezapominajek i był
w nich wyraz głębokiej melancholii, który znikał tylko wówczas, gdy wbijał w ciebie swój hak. Wtedy
pojawiały się w nich dwa czerwone punkciki, rozpłomieniając je straszliwie. W jego zachowaniu wciąż
jeszcze było coś wielkopańskiego, tak że nawet rozdzierał cię z pewnym wdziękiem. Opowiadano o
nim, że doskonale potrafi zabawiać gości rozmową. A najbardziej bywał złowrogi, gdy był bardzo
uprzejmy, co jest, jak mi się wydaje, najlepszym sprawdzianem dobrego pochodzenia. Nawet gdy klął,
doskonałość jego wymowy i wytworność zachowania świadczyły o tym, że pochodzi z innej sfery niż
jego załoga. Był człowiekiem nieposkromionej odwagi. Mówiono o nim, że jedyną rzeczą, której się
obawiał, był widok własnej krwi. Miała ona niezwykłą barwę. W ubiorze naśladował nieco strój Karola
Drugiego, gdyż na początku swej kariery usłyszał od kogoś, że rysy jego noszą zdumiewające
podobieństwo do rysów prześladowanych przez los Stuartów. W ustach trzymał teraz cygarniczkę
swego własnego pomysłu, która pozwala mu na palenie dwóch cygar jednocześnie. Ale najbardziej
ponurą częścią jego osoby był żelazny hak.
Pozwólmy sobie teraz zabić pirata po prostu po to, aby pokazać wam metodę kapitana Haka. Lufcik
będzie akurat odpowiedni. W czasie marszu Lufcik potyka się niezgrabnie i potrącając kapitana,
marszczy jego koronkowy kołnierzyk. Natychmiast hak wysuwa się, słychać okrzyk, ciało zostaje
kopniakiem zrzucone z drogi, a piraci idą dalej. Kapitan nie wyjął nawet swych cygar z ust.
Tak straszliwy jest ten człowiek, przeciw któremu wystąpił Piotruś Pan. Czy zwycięży?
- 1 - J. M. Barrie Piotruś Pan Opowiadanie o Piotrusiu i Wendy Przełożył M. Słomczyński Ilustrował J. Srokowski. Tytuł oryginału: „Peter and Wendy" Wydanie oryginalne 1911 Wydanie polskie 1958 Spis treści: Rozdział I. PIOTRUŚ WKRACZA NA WIDOWNIĘ. ..................................................................................................................... 1 Rozdział II. CIEŃ......................................................................................................................................................................... 5 Rozdział III. ODLATUJMY!........................................................................................................................................................ 10 Rozdział IV. PRZELOT.............................................................................................................................................................. 18 Rozdział V. NIBYLANDIA STAJE SIĘ RZECZYWISTOŚCIĄ..................................................................................................... 24 Rozdział VI. MAŁY DOMEK. ..................................................................................................................................................... 31 Rozdział VII. PODZIEMNY DOM............................................................................................................................................... 36 Rozdział VIII. LAGUNA SYREN. ............................................................................................................................................... 40 Rozdział IX. NIBY-PTAK. .......................................................................................................................................................... 47 Rozdział X. SZCZĘŚLIWA RODZINA........................................................................................................................................ 50 Rozdział XI. BAJKA WENDY..................................................................................................................................................... 53 Rozdział XII. DZIECI ZOSTAŁY PORWANE. ............................................................................................................................ 57 Rozdział XIII. CZY WIERZYSZ WE WRÓŻKI? .......................................................................................................................... 60 Rozdział XIV. OKRĘT PIRATÓW.............................................................................................................................................. 65 Rozdział XV. „HAK ALBO JA TYM RAZEM".............................................................................................................................. 70 Rozdział XVI. POWRÓT DO DOMU.......................................................................................................................................... 76 Rozdział XVII. GDY WENDY DOROSŁA................................................................................................................................... 79 Rozdział I. PIOTRUŚ WKRACZA NA WIDOWNIĘ. Wszystkie dzieci - poza jednym - dorastają. Szybko dowiadują się, że będą kiedyś dorosłe, a Wendy dowiedziała się o tym tak: Kiedy miała dwa lata, bawiła się pewnego dnia w ogrodzie: zerwała kwiatek i pobiegła z nim do swojej mamy. Przypuszczam, że musiała wyglądać zachwycająco, bo pani Darling położyła rękę na sercu i zawołała: - Ach, dlaczego nie możesz pozostać taka na zawsze?! To było wszystko, co sobie powiedziały, ale od owej chwili Wendy wiedziała, że musi dorosnąć. Zawsze się o tym wie, kiedy się ma już dwa lata. Dwa lata to początek końca. Oczywiście mieszkali w domu pod numerem czternastym, a przed przybyciem Wendy jej mama była tam najważniejszą osobą. Była to piękna pani z romantyczną główką i słodkimi, drwiącymi usteczkami. Jej romantyczna główka była, jak te maleńkie szkatułeczki, rodem z zagadkowego Wschodu. Są one umieszczone jedna w drugiej i ile byś ich nie otworzył, zawsze jest jeszcze jedna w
- 2 - środku. A jej słodkie, drwiące usta miały jeden pocałunek, którego Wendy nigdy nie mogła otrzymać, chociaż był dokładnie widoczny w prawym ich kąciku. Sposób, w jaki pan Darling ją zdobył, był następujący: wielu panów (którzy byli chłopcami w czasach, kiedy ona była dziewczynką) odkryło jednocześnie, że ją kochają. Pobiegli więc wszyscy ku jej domowi, żeby się oświadczyć. Wszyscy z wyjątkiem pana Darling, który wziął dorożkę, wśliznął się tam pierwszy i w ten sposób zdobył ją. Zdobył ją całą, z wyjątkiem tej najmniejszej szkatułeczki w samym środku i tego pocałunku. Nigdy nie dowiedział się o szkatułeczce, a po pewnym czasie dał za wygraną, jeżeli chodzi o pocałunek. Wendy przypuszczała, że może Napoleon otrzymałby ten pocałunek, ale widzę go, jak próbuje, a potem odchodzi wściekły i trzaska drzwiami. Pan Darling lubił przechwalać się wobec Wendy, że jej mama nie tylko go kocha, ale także szanuje. Był on jednym z tych przenikliwych ludzi, którzy znają się na akcjach i kapitałach. Oczywiście nikt się na tym naprawdę nie zna, ale on sprawiał wrażenie, że się zna i często mówił, że akcje spadły, a kapitały się podniosły, takim tonem, który powinien był zmusić każdą kobietę do szacunku. Pani Darling wzięła ślub w białej sukni i początkowo prowadziła swoją książkę rachunkową doskonale, prawie radośnie, jakby to była zabawa. Nigdy nie brakowało jej nawet brukselki. Ale z czasem całe kalafiory zaczęły się gubić, a na ich miejsce pojawiły się rysunki, przedstawiające dzieci bez twarzy. Rysowała je wtedy, kiedy powinna była dodawać. Były to zagadki pani Darling. Wendy pojawiła się pierwsza, po niej Janek, a po nim Michał. Przez tydzień czy dwa po pojawieniu się Wendy wciąż było wątpliwe, czy uda im się zatrzymać ją u siebie, bo przecież to była jeszcze jedna osoba do wyżywienia. Pan Darling był z niej ogromnie dumny, ale równocześnie był bardzo uczciwy. Siadał więc na brzegu łóżka pani Darling, brał ją za rękę i obliczał przyszłe wydatki, a ona spoglądała na niego błagalnie. Chciała zaryzykować i niech się dzieje co chce, ale pan Darling nie umiał tak myśleć. Umiał myśleć mając przed sobą ołówek i kartkę papieru. A jeżeli, podsuwając swoje myśli, pomieszała mu rachunki, wtedy musiał zaczynać od początku. - Tylko mi nie przerywaj! - błagał ją. - Mam tu przy sobie jednego funta i siedemnaście szylingów, a w biurze dwa szylingi i sześć pensów. Mogę przestać pić kawę w biurze, to będzie, mniej więcej, jeszcze dziesięć szylingów. Razem będzie to dwa funty, dziewięć szylingów i sześć pensów. A razem z twoimi osiemnastoma szylingami i trzema pensami to będzie trzy funty, dziewięć szylingów i siedem pensów. A z jeszcze pięcioma na mojej książeczce oszczędnościowej to wyniesie w sumie osiem funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów. Kropka!... Teraz trzeba przenieść te siedem na... Nic nie mów, kochanie, błagam!... Aha! I jeszcze jest ten funt, który pożyczyłaś temu człowiekowi, co to przyszedł do drzwi... Cicho, dziecko!... Kropka i przenieść dziecko... No i widzisz!... Czy powiedziałem: dziewięć funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów? Tak! Powiedziałem: dziewięć funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów. Pytanie brzmi: czy możemy przeżyć rok za dziewięć funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów? - Oczywiście, że możemy, Jurku! - zawołała pani Darling. Ale była stronnicza na korzyść Wendy, a w rzeczywistości to on miał wznioślejszy charakter z nich dwojga. - Pamiętaj o śwince! - ostrzegał ją prawie grożąc. I zaczynał od nowa. - Świnka jeden funt! Tyle napisałem, ale jestem przekonany, że wyniesie więcej niż trzydzieści szylingów... Nie mów nic... Odra: funt i pięć szylingów. Szkarlatyna: dziesięć szylingów... razem dwa funty i piętnaście szylingów... Nie kiwaj palcem... Koklusz, no, powiedzmy, piętnaście szylingów... I tak to szło, a za każdym razem wychodziła inna suma z dodawania. Ale w końcu Wendy jakoś utrzymała się - ze świnką zredukowaną do dwunastu i pół szylinga i dwoma rodzajami odry, potraktowanymi jako jedna choroba. Potem było to samo rozgorączkowanie w związku z Jankiem, a Michał zaledwie się przesmyknął przez rachunki. Ale zatrzymano obu i wkrótce można było zobaczyć całą trójkę idącą szeregiem w towarzystwie niani - do przedszkola pani Fulsom. Pani Darling bardzo lubiła mieć wszystko jak się należy, a pan Darling namiętnie pragnął być dokładnie taki sam jak sąsiedzi. Więc, oczywiście, dzieci miały nianię. Ale ponieważ byli biedni ze względu na ilość mleka wypijanego przez dzieci, więc nianią została niesłychanie poważna suka rasy nowofunlandzkiej. Na imię miała Nana i nie należała do nikogo, zanim państwo Darling nie najęli jej do pracy. Mimo to nawet przedtem przykładała wielką wagę do dzieci, a państwo Darling poznali się z nią w parku Kensington, gdzie cały swój wolny czas spędzała na zaglądaniu do wózków. Była znienawidzona przez nieuważne niańki, za którymi chodziła do domów i skarżyła na nie ich chlebodawczyniom. Okazało się, że jako niania jest prawdziwym skarbem. Jakże dokładna była w czasie kąpieli i jak czujna na najmniejsze nawet nocne westchnienie
- 3 - któregoś ze swoich podopiecznych. Była genialna w rozróżnianiu, czy kaszel jest czymś, czym nie warto sobie zaprzątać uwagi, czy też może trzeba obwiązać kaszlącemu gardło pończochą. Wierzyła do ostatnich swoich dni w tak przestarzałe lekarstwa jak liście rabarbaru, a wydawała pogardliwe pomruki słuchając nowomodnych rozmów o bakteriach i tym podobnych rzeczach. Można było się nauczyć dobrego wychowania patrząc na nią, gdy odprowadzała dzieci do szkoły. Kiedy zachowywały się przyzwoicie, szła statecznie obok, ale gdy któreś zagubiło się w tyle, natychmiast zapędzała je z powrotem do szeregu. W dniach wycieczek Janka nigdy nie zapominała o jego swetrze i zwykle nosiła w pysku parasol na wypadek deszczu. W przedszkolu pani Fulsom jest poczekalnia dla nianiek. Siadywały one tam na ławkach, a Nana kładła się na podłodze. Ale tylko taka była pomiędzy nimi różnica. Udawały, że jej nie dostrzegają, uważając, że zajmuje o wiele niższe stanowisko społeczne niż one. A Nana nienawidziła ich pogwarek o byle czym. Nie znosiła odwiedzin przyjaciółek pani Darling w dziecinnym pokoju, ale przed ich nadejściem szybko zdejmowała Michałowi fartuszek i zawiązywała mu inny, niebiesko obrębiony. Potem prędko ogarniała Wendy i przygładzała włosy Jankowi. Żaden pokój dziecinny nie mógłby być pod lepszą opieką i pan Darling wiedział o tym. Ale czasem zastanawiał się z niepokojem, czy sąsiedzi nie plotkują. Musiał mieć przecież na uwadze swoje stanowisko w mieście. Poza tym Nana niepokoiła go jeszcze w inny sposób. Miał czasami niejasne uczucie, że nie ma ona dla niego dostatecznego podziwu. - Ależ wiem, że ona ciebie podziwia, Jurku! - zapewniała go pani Darling dając równocześnie znak dzieciom, żeby były specjalnie miłe dla ojca. Wobec tego rozpoczynały się tańce, w których czasem brała udział gosposia Liza. Wyglądała jak dziecko w tej swojej długiej spódnicy i czepeczku pokojówki, a przecież najmując się do pracy przysięgała, że ma o wiele więcej niż dziesięć lat. Ile radości było w tych zabawach! A najradośniejsza ze wszystkich była pani Darling, która umiała tak prędko kręcić się w tańcu, że widać z niej było tylko ten pocałunek. Gdybyś w takiej chwili skoczył ku niej, może byś go otrzymał. Nie było nigdy pogodniejszej, szczęśliwszej rodziny niż oni... do chwili pojawienia się Piotrusia Pana. Pani Darling po raz pierwszy usłyszała o Piotrusiu porządkując myśli swoich dzieci. Jest to conocnym zwyczajem każdej dobrej mamy. Kiedy dzieci już usną, przetrząsa ona wtedy ich główki i porządkuje im myśli na rano, przesuwając do właściwych przegródek rozmaite sprawy, które w ciągu dnia zawieruszyły się gdzie indziej. Gdybyś mógł wtedy nie spać (ale, oczywiście, nie możesz), zobaczyłbyś, jak robi to twoja mama, i bardzo by cię zaciekawiło przyglądanie się jej pracy. Wygląda to zupełnie jak porządkowanie szuflad. Przypuszczam, że zobaczyłbyś ją na klęczkach, marudzącą śmiesznie nad jakąś cząstką zawartości twojej głowy i zastanawiającą się, gdzie, na Boga, mogłeś to znaleźć. Robi przy tym odkrycia milutkie i mniej miłe, jedno potrafi przytulić do policzka, jakby to był mały kotek, a inne ukrywa pospiesznie. A kiedy wstajesz rano, wszystkie psoty i brzydkie myśli, które miałeś idąc do łóżka, są już zwinięte w jak najmniejszy węzełek i wtłoczone na samo dno twojego umysłu. A na wierzchu leżą pięknie przewietrzone twoje najładniejsze myśli, gotowe do użytku. Nie wiem, czy widziałeś kiedyś mapę ludzkiego umysłu. Doktorzy czasem rysują mapy części twego ciała. Rzeczywiście, mapa twojego ciała może cię zaciekawić. Ale niech spróbują narysować mapę dziecinnego umysłu, który jest nie tylko po1 gmatwany, ale w dodatku kręci się przez cały czas w kółko. Widać na nim linie zygzakowate, podobne do wykresu temperatury na karcie szpitalnej. Linie te są, prawdopodobnie, drogami biegnącymi przez wyspę. Bo Nibylandia jest zawsze - w mniejszym albo większym stopniu - wyspą, gdzie błyskają, od czasu do czasu, zdumiewające barwy i gdzie są koralowe rafy, podobne do obłoczków dalekie statki, dzicy ludzie, odludne legowiska zwierząt, gnomy zajmujące się krawiectwem, jaskinie, przez które płynie rzeka, książęta mające sześciu starszych braci, chyląca się do upadku chatka i pewna, bardzo maleńka, stara pani o haczykowatym nosie. Nie byłaby to trudna mapa, gdyby to było już wszystko. Ale jest jeszcze: pierwszy dzień w szkole, religia, tatuś, okrągła sadzawka, robótki igłą, morderstwa, wieszanie, nieregularne czasowniki, tort czekoladowy, wkładanie szelek, powiedz: „Chrząszcz brzmi w trzcinie!", trzy pensy za to, że sam sobie wyrwiesz ząb - i tak dalej. Te sprawy i rzeczy są albo częścią wyspy, albo należą do innej mapy, która przez nią prześwituje. A wszystko to razem jest bardzo pogmatwane, zważywszy w dodatku, że nic nie chce stać spokojnie. Oczywiście Nibylandie różnią się bardzo od siebie. Ta Janka, na przykład, miała lagunę, nad którą przelatywały flamingi, a Janek strzelał do nich. Michał, który był bardzo malutki, miał flaminga, nad którym przelatywały laguny. Janek mieszkał na plaży w łodzi przewróconej dnem do góry Michał - w wigwamie, a Wendy - w domu zrobionym ze zręcznie pozszywanych liści. Janek nie miał żadnych
- 4 - przyjaciół, Michał miał nocnych towarzyszy, a Wendy miała ulubionego wilczka, którego porzucili rodzice. Ale wszystkie Nibylandie mają rodzinne podobieństwo i gdyby stanęły rzędem, mógłbyś powiedzieć, że jedna ma nos drugiej - i tak dalej. Do tych czarodziejskich brzegów nieustannie przybijają łódki bawiących się dzieci. I my tam byliśmy. Chociaż już nigdy tam nie wylądujemy, słyszymy nadal głos fal uderzających o brzeg. Ze wszystkich rozkosznych wysp Nibylandia jest najbardziej przytulna i zwarta. Nie taka szeroka i rozległa, z wielkimi, nudnymi odległościami pomiędzy jedną przygodą a drugą, ale przyjemnie zatłoczona. Kiedy bawisz się na niej za dnia, przy pomocy krzeseł i obrusa, wtedy wcale nie jest niepokojąca. Ale na dwie minuty przed zaśnięciem staje się nieomal prawdziwa. Dlatego właśnie palą się nocne lampki w dziecinnych pokojach. Podczas wędrówek w główkach swoich dzieci pani Darling znajdowała, od czasu do czasu, rzeczy, których nie mogła zrozumieć. Najbardziej niezrozumiałym było słowo „Piotruś". Nie znała żadnego Piotrusia, a jednak znajdował się to tu, to tam w główkach Janka i Michała, a głowa Wendy była nim cała zabazgrana. Imię to wypisane było większymi literami niż wszystkie inne słowa, a im dłużej pani Darling przyglądała mu się, tym bardziej dochodziła do przekonania, że ma ono bardzo pewny siebie wygląd. - Tak, on jest dosyć pewny siebie - przyznała Wendy, kiedy mama zaczęła ją wypytywać. - Ale kto, kochanie? - No przecież wiesz, mamusiu, Piotruś Pan. W pierwszej chwili pani Darling nie wiedziała, ale kiedy cofnęła się pamięcią do swojego dzieciństwa, przypomniała sobie jakiegoś Piotrusia Pana, o którym mówiono, że mieszka z wróżkami. Były o nim różne dziwne opowiadania, jak na przykład to, że kiedy dzieci umierają, odprowadza on je przez pewną część drogi, żeby się nie bały. Kiedyś wierzyła w niego, ale teraz, kiedy była już pełną rozsądku mężatką, zwątpiła w istnienie takiej osoby. - A poza tym - powiedziała do Wendy - on byłby już dorosły. - Och nie -zapewniła ją Wendy z przekonaniem. - On nie jest taki dorosły. Jest taki jak ja. - Mówiąc to miała na myśli, że jest zbliżony do niej zarówno wzrostem, jak i rozumem. Nie wiedziała, skąd o tym wie. Po prostu wiedziała. Pani Darling poradziła się pana Darling, ale on uśmiechnął się tylko drwiąco. - Zapamiętaj moje słowa - powiedział. - To jest jakaś bzdura, którą Nana wbiła im w głowy. Jeden z takich właśnie pomysłów, jakie miewają psy. Nie myśl o tym, a samo się rozwieje. Ale się nie rozwiało i wkrótce ten niepokojący chłopiec przyprawił panią Darling o prawdziwy wstrząs. Dzieci miewają zdumiewające przygody, które wcale ich nie niepokoją. Na przykład potrafią wspomnieć w tydzień po wydarzeniu, że spotkały w lesie swego umarłego tatusia i bawiły się z nim. Pewnego poranka, w ten właśnie niedbały sposób, Wendy dokonała niepokojącego odkrycia. Na podłodze dziecinnego pokoju znaleziono trochę liści, których na pewno tam nie było, kiedy dzieci położyły się spać. Pani Darling stała nad nimi, próbując rozwiązać tę zagadkę, kiedy Wendy powiedziała z pobłażliwym uśmiechem: - Zdaje się, że to znowu ten Piotruś! - Co chcesz przez to powiedzieć, Wendy? - To bardzo niegrzecznie z jego strony, że nie posprzątał po sobie - powiedziała z westchnieniem Wendy, która była schludną dziewczynką. Wyjaśniła, jakby to było zrozumiałe samo przez się, że Piotruś przychodzi czasami nocą do dziecinnego pokoju, siada w nogach jej łóżka i przygrywa na fujarce. Niestety ani razu nie obudziła się podczas tego, więc nie wiedziała, skąd o tym wie. Po prostu wie. - Co za głupstwa mówisz, najdroższa! Przecież nikt nie może dostać się do domu, jeżeli najpierw nie zapuka. - Zdaje mi się, że on wchodzi przez okno - powiedziała Wendy. - Przecież to trzecie piętro, moje kochanie! - A czy liście leżały pod oknem, mamusiu? To prawda. Liście znaleziono bardzo blisko okna. Pani Darling nie wiedziała, co myśleć, bo to wszystko wydawało się Wendy tak naturalną rzeczą, że nie można jej było zbyć mówiąc, że się jej przyśniło.
- 5 - - Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? - zawołała matka. - Zapomniałam - powiedziała Wendy swobodnie. Śpieszyła się, żeby prędko zjeść śniadanie, Och, z pewnością musiało się jej to wszystko przyśnić. Ale z drugiej strony, skąd się wzięły te liście? Pani Darling zbadała je uważnie. Były to zwykłe liście, ale miała pewność że nie pochodzą z żadnego drzewa, które rośnie w Anglii. Z zapaloną świecą zaczęła się czołgać po podłodze w poszukiwaniu śladów obcych stóp. Przetrząsnęła pogrzebaczem kominek i opukała ściany. Zmierzyła odległość okna od chodnika i okazało się, że dzieli je pełnych trzydzieści stóp, a w pobliżu nie ma nawet rynny, po której można by się wspiąć. Z pewnością musiało się to wszystko przyśnić Wendy. Ale, jak pokazała zaraz następna noc, Wendy nie przyśniło się to. Można powiedzieć, że tej właśnie nocy rozpoczęły się niezwykłe przygody dzieci. Tej nocy, o której mówimy, wszystkie dzieci raz jeszcze były w łóżkach. Był to akurat wieczór, kiedy Nana miała wychodne, więc pani Darling wykąpała je i śpiewała im tak długo, aż kolejno wypuściły jej ręce i ześliznęły się w krainę snu. Wyglądały wszystkie, jakby im było tu tak bezpiecznie i przytulnie, że pani Darling uśmiechnęła się, myśląc o swoich obawach. Usiadła spokojnie przy kominku i zaczęła szyć. Było to coś dla Michała, który na urodziny miał dostać po raz pierwszy prawdziwą męską koszulę. Ale ogień przygrzewał, a pokój oświetlony był tylko trzema nocnymi lampkami, więc wkrótce robótka spoczęła na kolanach pani Darling. Później jej głowa pochyliła się, ach, jak wdzięcznie. Usnęła. Spójrz na całą ich czwórkę: Wendy i Michał są tam, Janek tu, a pani Darling przy kominku. Powinna być czwarta nocna lampka. Kiedy usnęła, przyśniło jej się, że Nibylandia przysunęła się za blisko i wypadł z niej jakiś dziwny chłopiec. Nie odczuła zaniepokojenia, bo wydawało jej się, że widziała go już przedtem w twarzach wielu kobiet, które nie mają dzieci. A może dałoby się go też odszukać w twarzach niektórych matek. Śniło jej się, że rozdarł mgłę, która zakrywa Nibylandię. I zobaczyła, że Wendy, Janek i Michał zaglądają tam przez tę dziurę. Ten sen sam w sobie byłby niczym, ale kiedy śniła, okno dziecinnego pokoju otworzyło się i na podłogę opadł chłopiec. Towarzyszyło mu nie większe niż pięść dziwne światełko, które skakało po pokoju jak żywa istota. Sądzę, że właśnie ono musiało obudzić panią Darling. Zerwała się z okrzykiem, zobaczyła chłopca i od razu zrozumiała w jakiś sposób, że to Piotruś Pan. Ty albo ja, albo Wendy, gdybyśmy tam byli, zauważylibyśmy, że jest on bardzo podobny do pocałunku pani Darling. Okryty był liśćmi i żywicą, ale najbardziej zachwycające w nim było to, że miał wszystkie mleczne zęby. Kiedy zobaczył dorosłą osobę, wyszczerzył na nią te swoje małe perełki. Rozdział II. CIEŃ. Pani Darling krzyknęła i w tej samej chwili, jakby odpowiadając na dzwonek, weszła Nana, która wróciła ze swego wieczornego wychodnego. Warknęła i rzuciła się ku chłopcu, który lekko wyskoczył przez okno. Pani Darling krzyknęła znowu, tym razem z obawy o niego, bo pomyślała, że się zabił. Pobiegła na dół, na ulicę, żeby odnaleźć jego drobne ciało, lecz nie odnalazła. Spojrzała w górę, ale pośród ciemnej nocy zauważyła tylko coś, co wzięła za spadającą gwiazdę. Powróciła do dziecinnego pokoju i zobaczyła, że Nana trzyma coś w pysku. Okazało się, że jest to cień chłopca. Kiedy skoczył ku oknu, Nana je szybko zamknęła. Chłopca nie zdążyła schwycić, ale jego cień nie zdążył się wydostać. Okno zatrzasnęło się i odcięło go. Możecie być pewni, że pani Darling uważnie zbadała cień, ale okazało się, że jest w zupełnie przeciętnym gatunku. Nana nie miała żadnych wątpliwości, co należy zrobić z cieniem. Wywiesiła go przez okno, chcąc powiedzieć w ten sposób: „Na pewno wróci po niego. Wywieśmy więc cień tam, gdzie chłopiec łatwo go odnajdzie i nie zaniepokoi dzieci".
- 6 - Ale, niestety, pani Darling nie mogła go wywiesić przez okno, bo wyglądał jak kawałek upranej bielizny i byłoby to w bardzo, bardzo złym tonie mieć pranie wywieszone na froncie domu. Pomyślała, że dobrze by było pokazać cień panu Darling, ale pan Darling zajęty był właśnie sumowaniem wydatków na zimowe palta dla Janka i Michała. Głowę miał owiniętą ręcznikiem, żeby zachować jasność myśli, i wydawało się okropnym niepokoić go teraz. Poza tym wiedziała dokładnie, że powiedziałby: „Takie rzeczy dzieją się wtedy, kiedy niańką jest pies". Postanowiła, że zanim nadarzy się okazja do powiedzenia mężowi, zwinie cień i włoży do szuflady. Okazja nadarzyła się w tydzień później, właśnie w ten nigdy nie zapomniany piątek. Bo, oczywiście był to piątek. - Powinnam była specjalnie uważać w piątek - mawiała zwykle później do męża, a siedząca po drugiej stronie Nana trzymała ją za rękę. - Nie, nie - odpowiadał pan Darling. - To ja jestem odpowiedzialny za wszystko. Ja, Jerzy Darling, jestem temu winien. Mea culpa, mea culpa. - Posiadał klasyczne wykształcenie. Siadywali tak noc po nocy, przypominając sobie ten fatalny piątek, którego każdy szczegół odbity był w ich umysłach i przebijał na drugą stronę jak twarze na źle wykonanym banknocie. - Gdybym tylko nie przyjęła tego zaproszenia na kolację w domu pod numerem dwudziestym siódmym - mówiła pani Darling. - Gdybym tylko nie wlał swojego lekarstwa Nanie do miski - mówił pan Darling. - Gdybym tylko udała, że lubię to lekarstwo - mówiły wilgotne oczy Nany. - Moje zamiłowanie do przyjęć, Jurku. - Moje nieszczęsne poczucie humoru, kochanie. - Moje obrażanie się o drobiazgi, drogi panie i droga pani. Potem wszyscy albo jedno z nich zupełnie się załamywali. Nana na przykład załamywała się na myśl: ,,To prawda, to prawda. Nie powinni byli mieć niańki psa". - Wielokrotnie pan Darling przykładał chustkę do oczu Nany. - Ten szatan! - wołał pan Darling, a szczekanie Nany było echem jego słów. Ale pani Darling nigdy nie stawiała zarzutów Piotrusiowi. Miała w prawym kąciku ust coś, co nie pozwalało jej mówić brzydkich słów o Piotrusiu. Siadywali w pustym, dziecinnym pokoju, wspominając z czułością każdy, najmniejszy nawet szczegół tego okropnego wieczoru. Rozpoczął się on tak zwyczajnie, tak zupełnie jak sto innych wieczorów. Nana puściła wodę na kąpiel dla Michała, a potem na grzbiecie zaniosła go do wanny. - Nie pójdę do łóżka! - krzyczał Michał jak ktoś, kto jeszcze wierzy, że będzie miał ostatnie słowo. - Nie pójdę! Nie pójdę! Jeszcze nie ma szóstej, Nano. Mówię ci, że się nie dam wykąpać! Nie dam, nie dam! Wtedy weszła pani Darling, ubrana w swoją białą, wieczorową suknię. Ubrała się wcześniej, niż trzeba, bo Wendy tak bardzo lubiła widzieć ją w wieczorowej sukni i w naszyjniku, który dostała od Jerzego. Miała na ręce bransoletkę Wendy, o której pożyczenie poprosiła przedtem. Wendy tak bardzo lubiła pożyczać mamie bransoletkę. Kiedy weszła, dwoje jej starszych dzieci bawiło się w nią i jej męża po urodzeniu Wendy. Janek właśnie mówił: - Pani Darling, jestem szczęśliwy mogąc ci oświadczyć, że zostałaś matką. - Mówił to dokładnie takim samym tonem, jakiego pan Darling mógłby użyć przy tej okazji. Wendy zaczęła tańczyć z radości, zupełnie tak samo, jakby to mogła robić prawdziwa pani Darling. Potem Janek urodził się z dodatkową ceremonią, którą uważał za słuszną w wypadku, gdy rodzi się mężczyzna. A Michał wrócił z łazienki i poprosił, że też się chce urodzić. Ale Janek brutalnie oświadczył, że nie potrzeba im już więcej dzieci. Michał prawie że się rozpłakał. - Nikt mnie nie chce - powiedział, a pani w wieczorowej sukni oczywiście nie mogła tego znieść. - Ja chcę - powiedziała. - Ja tak bardzo chcę mieć trzecie dziecko. - Chłopca, czy dziewczynkę? - zapytał z niewielką nadzieją Michał. - Chłopca. Wtedy skoczył w jej wyciągnięte ramiona.
- 7 - Wydawałoby się, że jest to zbyt malutkie zdarzenie w życiu pana Darling, pani Darling i Nany, żeby aż o nim wspominać. Ale nie jest ono tak malutkie, jeżeli pomyśli się, że to była ostatnia noc Michała w dziecinnym pokoju. I dalej wspominają. - A ja właśnie wtedy wpadłem do pokoju jak huragan - mówi pan Darling, szydząc z siebie. Rzeczywiście, wpadł wtedy jak huragan. Może dałoby się znaleźć jednak jakieś wytłumaczenie dla niego. On także ubierał się na przyjęcie i wszystko szło świetnie, póki nie doszedł do muszki. Jest to zdumiewająca rzecz, ale człowiek ten, chociaż wiedział wszystko o akcjach i kapitałach, nie umiał sobie poradzić z własną muszką. Czasem poddawała mu się ona bez walki, ale były chwile, kiedy lepiej byłoby dla całego domu, gdyby schował do kieszeni swoją dumę i zaczął używać gotowych muszek. Teraz właśnie nastąpiła taka chwila. Wpadł do dziecinnego pokoju trzymając w ręce pomięty, znienawidzony krawat. - Co się stało, kochany tatusiu? - Co się stało! - wrzasnął. Naprawdę wrzasnął. - Ten krawat nie chce się wiązać! - Stał się nagle niebezpiecznie ironiczny. - Przynajmniej wokół mojej szyi się nie wiąże! Wokół poręczy od łóżka, tak! O, tak! Dwadzieścia razy zawiązałem go dobrze wokół poręczy od łóżka, ale nie wokół szyi! Och, nie! Nie chce chyba tego! Pomyślał widocznie, że pani Darling nie jest dostatecznie tym wstrząśnięta, bo dalej ciągnął już surowo: - Ostrzegam cię, mamo, że jeżeli ten krawat nie zawiąże się wokół mojej szyi, nie pójdziemy dziś wieczór na to przyjęcie. A jeśli nie pójdziemy dziś wieczór na to przyjęcie, nigdy już nie pójdę więcej do biura i wtedy oboje umrzemy z głodu, a nasze dzieci zostaną wypędzone na ulicę. Nawet wtedy pani Darling zachowała spokój i powiedziała: - Daj mi spróbować, kochanie. Oczywiście, to było właśnie to, o co przyszedł ją poprosić. Swymi pięknymi, chłodnymi dłońmi zawiązała mu muszkę, a dzieci stały wkoło, żeby zobaczyć, jak się rozstrzygnie ich los. Niektórzy mężczyźni mieliby jej za złe, że umie to robić z taką łatwością, ale pan Darling miał o wiele za piękny charakter, żeby tak myśleć. Podziękował jej niedbale i natychmiast zapomniał o swojej wściekłości, a po chwili tańczył już po pokoju,, trzymając Michała na ramionach. - Tańczyliśmy jak szaleni! - mówi teraz pani Darling, pogrążona we wspomnieniach. - To był ostatni nasz taniec! - jęczy pan Darling. - Och, Jerzy, czy pamiętasz, że nagle Michał zapytał mnie: „Jak poznaliśmy się ze sobą, mamusiu?" - Pamiętam. - Były ogromnie kochane, prawda, Jurku? - I były nasze, nasze! A teraz ich nie ma. Taniec zakończył się wówczas pojawieniem Nany, o którą na nieszczęście otarł się pan Darling, pokrywając sobie spodnie sierścią. Były to nie tylko nowe spodnie, ale w życiu pana Darling pierwsze, które posiadały lampasy. Zagryzł usta, żeby powstrzymać łzy. Oczywiście pani Darling oczyściła go szczotką, ale znowu zaczął mówić, że to błąd mieć psa jako niańkę. - Jurku, Nana to prawdziwy skarb. - Bez wątpienia, ale mam chwilami wrażenie, że patrzy na nasze dzieci jak na szczeniaki. - Och, nie, mój miły. Jestem przekonana, że wie o tym, że mają dusze. - Nie jestem tego pewien - powiedział pan Darling w zamyśleniu. - Nie jestem tego pewien. „Zdarza się okazja - pomyślała jego żona - aby opowiedzieć o tym chłopcu". W pierwszej chwili wyśmiał jej opowiadanie, ale zaczął się zastanawiać, kiedy pokazała mu cień. - To ktoś nieznajomy - powiedział obejrzawszy go dokładnie - ale wygląda mi na łajdaka. - Ciągle jeszcze o nim rozmawialiśmy - mówi pan Darling - kiedy weszła Nana z lekarstwem dla Michała. - Nie pozwolę ci już nigdy nosić butelek w pysku, Nano. To wszystko była moja wina. Będąc tak dzielnym człowiekiem, zachował się bez wątpienia bardzo głupio przy tym lekarstwie. Jeżeli miał jakąś słabość, to było nią przekonanie, że przez całe życie umiał łykać odważnie lekarstwa.
- 8 - Teraz widząc Michała wykręcającego się przed łyżką, którą Nana trzymała w pysku, powiedział strofująco: - Bądź mężczyzną, Michale. - Nie chcę, nie chcę! - wołał psotnie Michał. Pani Darling wyszła z pokoju, żeby mu przynieść czekoladkę, a pan Darling pomyślał, że to oznacza brak karności. - Nie rozpieszczaj go, mamo! - zawołał za nią. - Kiedy byłem w twoim wieku, Michale, brałem lekarstwo bez żadnego szemrania. Mówiłem: „Dziękuję wam, dobrzy rodzice, za to, że dajecie mi lekarstwo, żebym był zdrów". Wierzył, że naprawdę kiedyś tak było. A Wendy, ubrana już w swój jasny szlafroczek, też w to uwierzyła i powiedziała, żeby dodać odwagi Michałowi: - To lekarstwo, które ty czasami bierzesz, tatusiu, jest przecież jeszcze paskudniejsze, prawda? - O wiele paskudniejsze - powiedział dzielnie pan Darling.- I możesz być pewien, Michale, że gdybym nie zagubił gdzieś butelki, zażyłbym je, żeby ci dać przykład. Niezupełnie ją zagubił. Pośród nocy wdrapał się na szafę i ukrył ją tam. Nie wiedział tylko jednego, że wierna Liza odnalazła lekarstwo i postawiła z powrotem na umywalni. - A ja wiem, gdzie ono jest! - zawołała Wendy, zawsze uczynna. - Przyniosę ci je! - I wybiegła, zanim zdążył ją zatrzymać. Siły jego przygasły natychmiast w zupełnie zdumiewający sposób. - Janku - powiedział wzdrygając się. - To jest to najohydniejsze paskudztwo. Wiesz, takie słodkie, lepkie i wstrętne. - Szybko będzie po wszystkim, tatusiu - powiedział wesoło Janek i w tej samej chwili wpadła Wendy niosąc w szklance lekarstwo. - Uwinęłam się tak prędko, jak tylko mogłam! - powiedziała zziajana. - Cudownie prędko - odparł jej ojciec z mściwą uprzejmością, która wcale do niej nie dotarła. - Michał pierwszy - powiedział z uporem. - Tatuś pierwszy - powiedział Michał, który miał podejrzliwą naturę. - Może mi się zrobić słabo - zagroził ojciec. - Jazda, tatusiu! - powiedział Janek. - Trzymaj język za zębami, Janku! - zawołał gwałtownie ojciec. Wendy była zdumiona. - Myślałam, że połykasz to zupełnie łatwo, tatusiu? - Nie o to chodzi - odparł. - Chodzi o to, że w mojej szklance jest o wiele więcej niż w łyżce Michała. - Jego dumne serce o mało nie pękło w tej chwili. - A to nie jest uczciwe. Nawet gdyby to miały być moje ostatnie słowa, powtórzyłbym, że to nieuczciwe. - Czekam, tatusiu - powiedział chłodno Michał. - Łatwo ci mówić, że czekasz. Ja też czekam. - Tatuś jest tchórzliwym plackiem. - Ty także jesteś tchórzliwym plackiem. - Ja się nie boję. - I ja się nie boję. - No to wypij. - No to ty wypij. Wendy przyszedł do głowy znakomity pomysł. - Dlaczego nie wypijecie obaj jednocześnie? - Oczywiście - powiedział pan Darling. - Czy jesteś gotów, Michale? Wendy dała hasło: - raz, dwa, trzy - i Michał wypił swoje lekarstwo, ale pan Darling schował swoje za siebie. Rozległ się wrzask oburzenia Michała. - Och, tatusiu! - zawołała Wendy. - Co rozumiesz przez to swoje „Och, tatusiu"? - zapytał pan Darling. - Przestań się awanturować, Michale. Chciałem je wypić, ale... ale nie trafiłem.
- 9 - To było przerażające, ten wzrok, którym patrzyli na niego, jak gdyby nie podziwiali go wcale. - Słuchajcie - powiedział błagalnie, gdy tylko Nana poszła do łazienki - właśnie przyszedł mi do głowy świetny żart. Wyleję swoje lekarstwo do miski Nany, a ona je wypije myśląc, że to mleko! Lekarstwo było rzeczywiście koloru mleka. Ale dzieci nie miały takiego poczucia humoru jak ich ojciec i patrzyły z wyrzutem, gdy wlewał lekarstwo do miski. - Co za świetny żart! - powiedział z powątpiewaniem, a dzieci bały się go wydać, kiedy mama i Nana wróciły. - Nana dobry piesek! - powiedział, poklepując ją. - Wlałem ci trochę mleka do miski, Nano. Nana machęła ogonem, pobiegła ku lekarstwu i zaczęła je chłeptać. Później spojrzała na pana Darling. Ale nie było złości w jej oku, tylko wielka, czerwona łza, taka, która każe nam żałować szlachetnych psów. Wczołgała się do swojej budy. Pan Darling wstydził się okropnie za siebie, ale nie chciał dać za wygraną. W obrzydliwym milczeniu pani Darling powąchała miskę. - Och, Jerzy! - powiedziała. - Przecież to twoje lekarstwo! - To był tylko żart! - wrzasnął. Pani Darling pocieszała chłopców, a Wendy ściskała Nanę. - Dużo mam z tego, że do upadłego staram się być wesołym w tym domu. Wendy nadal ściskała Nanę. - Słusznie! - krzyknął. - Rozpieszczaj ją! Mnie nikt nie rozpieszcza. O nie, mój ty Boże! Ja jestem tylko tym, który zdobywa chleb, więc po co mnie rozpieszczać?... Po co? Po co? Po co? - Jurku - zaczęła błagać go pani Darling - nie tak głośno. Służba może usłyszeć. Nie wiadomo, w jaki sposób doszli do tego, że nazywali Lizę służbą. - Niech słyszą! - odparł nieustraszenie. - Niech cały świat słucha! Ale wypraszam sobie, żeby ten pies nawet jeszcze przez godzinę rządził w moim dziecinnym pokoju! Dzieci zaczęły płakać, a Nana podbiegła do niego błagalnie, ale odpędził ją. Znowu poczuł się silnym człowiekiem. - Nadaremnie, nadaremnie! -zawołał. - Właściwym miejscem dla ciebie jest podwórko i zaraz zostaniesz tam uwiązana! - Jerzy, Jerzy... - szepnęła pani Darling. - Pamiętaj, co ci mówiłam o tym chłopcu. Niestety, nie chciał słyszeć. Był zdecydowany pokazać, kto jest panem w tym domu. A kiedy rozkazy nie mogły wyciągnąć Nany z budy, wywabił ją stamtąd słodkimi jak miód słówkami, a potem pochwycił szorstko i wywlókł z dziecinnego pokoju. Wstydził się za siebie okropnie, a jednak to zrobił. Zawiniła tu jego zbyt uczciwa natura, tęskniąca za podziwem. Uwiązawszy ją na podwórku za domem powrócił ten wyrodny ojciec i usiadł w korytarzu, zasłaniając oczy dłońmi. Tymczasem pani Darling ułożyła dzieci w łóżkach pośród niezwykłej ciszy. Potem zapaliła nocne lampki. Usłyszeli naszczekującą Nanę i Janek powiedział cicho przez łzy: - To dlatego, że on ją przywiązuje na podwórku. Ale Wendy była mądrzejsza. - Nana nie tak szczeka, kiedy jest smutna - powiedziała przewidując trochę to, co się miało wydarzyć. - Ona tak szczeka, kiedy zwęszy niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo! - Czy jesteś tego pewna, Wendy? - Och, tak! Pani Darling zadrżała i podeszła do okna. Wyjrzała. Noc była upstrzona gwiazdami. Zgromadziły się one tłumnie ponad domem, jakby zaciekawione tym, co się tu miało wydarzyć. Ale nie zwróciła na to uwagi ani na to, że dwie czy trzy mniejsze gwiazdki mrugnęły ku niej. Jednak nieokreślony lęk chwycił ją za serce i zmusił do zawołania: - Och, jak bardzo bym chciała nie iść dzisiaj na to przyjęcie! Nawet na wpół już uśpiony Michał zauważył, że jest zaniepokojona, i zapytał: - Mamusiu, czy może nam coś zrobić krzywdę, kiedy palą się nocne lampki? - Nie, mój najdroższy - powiedziała. - To są oczy, które mama pozostawia za sobą, żeby pilnowały jej dzieci.
- 10 - Szła od łóżka do łóżka, wyśpiewując nad nimi czarodziejskie zaklęcia, a mały Michał otoczył ją rączkami. - Mamo - zawołał - jestem zadowolony z ciebie! Były to jego ostatnie słowa - w ciągu bardzo długiego czasu nie miała już słyszeć jego głosu. Dom pod numerem dwudziestym siódmym leży tylko o kilkanaście metrów od ich domu. Ale spadł właśnie mały śnieg, więc tatuś i mama Darling zręcznie wyszukiwali sobie drogę, żeby nie zabrudzić obuwia. Byli w tej chwili jedynymi osobami na tej ulicy. Gwiazdy patrzyły na nich. Gwiazdy są piękne, ale nie mogą brać w niczym udziału. Muszą tylko wiecznie przyglądać się. Jest to kara nałożona na nie za coś, co zrobiły już tak dawno, że żadna gwiazda nie wie, co to było. Starsze gwiazdy stały się już trochę osłupiałe i rzadko mówią (Mruganie jest mową gwiazd). Ale te małe wciąż jeszcze są ciekawskie. Nie żywią one wiele przyjaźni dla Piotrusia, który lubi psotnie podkradać się do nich i próbować, czy nie uda się którejś zdmuchnąć. Ale tak bardzo przepadają za rozrywkami, że dziś w nocy są po jego stronie i pragną usunąć mu z drogi dorosłych. Więc gdy tylko drzwi domu pod numerem dwudziestym siódmym zamknęły się za panią i panem Darling, zrobiło się poruszenie na niebie. A najmniejsza ze wszystkich gwiazdek Drogi Mlecznej krzyknęła: - Teraz, Piotrusiu! Rozdział III. ODLATUJMY! Przez pewien czas po odejściu pani i pana Darling nocne lampki przy łóżkach trojga dzieci nadal paliły się jasno. Były to bardzo ładne, małe nocne lampki i chciałoby się po prostu, aby dotrwały do chwili, w której mogłyby ujrzeć Piotrusia. Ale lampka Wendy mrugnęła i ziewnęła tak, że pozostałe dwie także ziewnęły i, zanim zdążyły zamknąć buzie, zgasły wszystkie trzy. Teraz w pokoju zapłonęło nowe światełko. Było ono tysiąc razy jaśniejsze niż nocne lampki. Ale zanim zdążyliśmy nawet wypowiedzieć to zdanie, zajrzało już do wszystkich szuflad w dziecinnym pokoju, przetrząsnęło bieliźniarkę i wywróciło wszystkie kieszenie - w poszukiwaniu cienia Piotrusia. W rzeczywistości nie było to światełko. Blask jego powstawał właśnie dzięki temu, że tak prędko przenosiło się z miejsca na miejsce. Kiedy zatrzymało się na sekundę, mogłeś dostrzec, że jest to wróżka nie większa niż twoja dłoń. Była to dziewczynka o imieniu Blaszany Dzwoneczek, ubrana w śliczną sukienkę zrobioną z listków tak równo przeciętych, że jej sylwetka wyglądała przy tym bardzo korzystnie. Miała trochę skłonności do strojenia się. W chwilę po wejściu wróżki małe gwiazdki dmuchnęły w okno,, które otworzyło się i do pokoju sfrunął Piotruś. Przez część drogi niósł Blaszany Dzwoneczek i dłoń miał jeszcze pokrytą pyłkiem z jej skrzydełek. - Blaszany Dzwoneczku - zawołał cicho, upewniwszy się, że dzieci śpią. - Dzwonku, gdzie jesteś? Była właśnie w wazonie i bardzo jej się tam podobało, bo nigdy przedtem nie była w środku wazonu. - Och, wyjdź już stamtąd i powiedz mi, czy wiesz, gdzie schowali mój cień? Odpowiedziało mu najpiękniejsze dzwonienie, pochodzące jak gdyby od złotych dzwoneczków. Jest to mowa wróżek. Wy, zwykłe dzieci, nie usłyszycie jej nigdy, ale gdybyście ją usłyszały, wiedziałybyście, że słyszałyście ją przedtem. Blaszany Dzwoneczek powiedziała, że cień jest w dużym pudle. Mówiąc to miała na myśli komodę. Piotruś doskoczył do szuflad i zaczął obu rękami rozrzucać ich zawartość po podłodze jak królowie rozrzucają miedziaki pośród tłumu. Natychmiast odnalazł swój cień i z radości zapomniał, że zamknął Dzwoneczek w jednej z szuflad. Jeżeli zastanawiał się w ogóle, a nie sądzę, aby kiedykolwiek się zastanawiał, to prawdopodobnie przypuszczał, że on i jego cień, zbliżywszy się do siebie, połączą się znowu jak dwie krople wody. Kiedy się tak nie stało, był przerażony. Starał się przykleić cień wziętym z łazienki mydłem, ale i to się nie udało. Cały drżący usiadł na podłodze i zaczął płakać. Jego łkanie zbudziło Wendy, która usiadła na łóżku. Nie była zaniepokojona widząc nieznajomego, płaczącego na podłodze dziecinnego pokoju. Była jedynie przyjemnie zaciekawiona. - Chłopcze - zapytała uprzejmie - dlaczego płaczesz?
- 11 - Piotruś też umiał być zdumiewająco grzeczny, bo nauczył się pięknych manier podczas ceremonii wyprawianych przez wróżki. Wstał i skłonił się jej pięknie. Sprawiło jej to wielką przyjemność i odkłoniła mu się pięknie z łóżka. - Jak ci na imię? - zapytał. - Wendy Moira Aniela Darling - odpowiedziała z pewnym zadowoleniem. - A jak tobie na imię? - Piotruś Pan. Już przedtem była pewna, że to musi być Piotruś, ale nazwisko wydało jej się bardzo krótkie. - Czy to wszystko? - Tak - powiedział trochę ostro. Po raz pierwszy poczuł, że było to nieco za krótkie. - Bardzo mi przykro - powiedziała Wendy Moira Aniela. - Nic nie szkodzi! - Piotruś przełknął ślinę. Zapytała go, gdzie mieszka. - Druga ulica na prawo - powiedział Piotruś - a potem prosto aż do rana. - Jaki śmieszny adres! Piotruś poczuł się trochę poniżony. Po raz pierwszy pomyślał, że, być może, jest to śmieszny adres. - Nie jest śmieszny - powiedział. - Chciałam zapytać - powiedziała uprzejmie Wendy, pamiętając, że jest gospodynią - czy właśnie ten adres wypisują na listach do ciebie? - Nie otrzymuję listów - powiedział pogardliwie. - Ale twoja mama otrzymuje listy. - Nie mam mamy. - Nie tylko, że nie miał mamy, ale nie miał najmniejszego pragnienia, by mieć mamę. Uważał matki za bardzo przereklamowane osoby. Ale Wendy poczuła od razu, że znajduje się w obliczu tragedii. - Och, Piotrusiu, nic dziwnego, że płakałeś! - Wyskoczyła z łóżka i podbiegła do niego. - Nie płakałem z myślą o jakichś matkach - powiedział trochę oburzony. - Płakałem, bo nie mogę przyczepić z powrotem mojego cienia. A poza tym wcale nie płakałem. - Oderwał się? - Tak. W tej chwili Wendy zobaczyła na podłodze niesłychanie wymięty cień i bardzo jej się zrobiło żal Piotrusia. - Jakie to straszne! - powiedziała, ale nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, widząc, że próbował go przytwierdzić mydłem. Tylko chłopak może być taki! Na szczęście ona od razu wiedziała, co trzeba zrobić. - Trzeba go przyszyć - powiedziała z leciuteńką wyższością. - Co przyszyć? - zapytał. - Na niczym się nie rozumiesz! - Rozumiem się! Ale ją cieszyła jego niewiedza. - Przyszyję ci go, mój mały - powiedziała, chociaż byli tego samego wzrostu. Wyjęła swoje pudełko z robótkami i przyszyła cień do stopy Piotrusia. - Boję się, że będzie trochę bolało - ostrzegła go. - Och, nie będę płakał - powiedział Piotruś, który w tej chwili był już przekonany, że nie płakał jeszcze nigdy w życiu. Zacisnął zęby i nie rozpłakał się, a po chwili jego cień zaczął się zachowywać zupełnie poprawnie, chociaż wciąż jeszcze był trochę wymięty. - Może powinnam go była wyprasować... - powiedziała Wendy z namysłem, ale Piotruś, jak wszyscy chłopcy, był obojętny na sprawy zewnętrznego wyglądu i skakał teraz po pokoju w przypływie dzikiej uciechy. Zapomniał już, niestety, że zawdzięcza swoją radość Wendy. Był przekonany, że sam przytwierdził do siebie swój cień. - Jaki jestem sprytny! - piał z zachwytu. - O, mój sprycie!
- 12 - Ze wstydem musimy przyznać, że zarozumiałość była jedną z najbardziej wyraźnych cech Piotrusia. Chcąc wyłożyć to z pełną szczerością, trzeba powiedzieć, że nigdy nie było bardziej zarozumiałego chłopca. Ale Wendy była wstrząśnięta. - Ty zarozumialcze! - zawołała z drwiną w głosie. - Oczywiście nie zrobiłeś nic takiego. - Pomogłaś trochę - powiedział Piotruś niedbale i tańczył dalej. - Trochę! - odpowiedziała z wyższością. - Jeżeli nie jestem potrzebna, to przynajmniej mogę się usunąć. - Pełna godności wskoczyła do łóżka i nakryła głowę kołdrą. Żeby skłonić ją do wysunięcia głowy, udał, że chce odejść, a kiedy to nie pomogło, usiadł na skraju łóżka i delikatnie dotknął ją stopą. - Wendy - powiedział - nie chowaj się. Nie mogę się powstrzymać od piania na swoją część, kiedy jestem z siebie zadowolony. - Nadal nie chciała spojrzeć, chociaż słuchała gorliwie. - Wendy - ciągnął dalej głosem, któremu nie oparła się jeszcze żadna kobieta - Wendy, jedna dziewczyna jest bardziej pożyteczna niż dwudziestu chłopców. Nasza Wendy była w każdym calu kobietą (chociaż tych cali nie było jeszcze tak wiele), więc wyjrzała spod kołdry. - Czy naprawdę tak myślisz, Piotrusiu? - Tak. Tak myślę. - Myślę, że to bardzo kochane, co powiedziałeś - oświadczyła - i wstanę znowu. - Usiadła wraz z nim na brzegu łóżka. Powiedziała także, że może mu dać buzi, jeżeli on zechce, ale wydawało się, że Piotruś nie wie, o co jej chodzi, bo wyciągnął ku niej rękę wyczekująco. - Chyba wiesz, co to jest pocałunek? - zapytała zdumiona. - Będę wiedział, jeżeli mi go dasz - odpowiedział sztywno, więc aby nie ranić jego uczuć, dała mu naparstek. - A teraz - powiedział - czy ja ci mogę dać pocałunek? A ona odpowiedziała: - Jeżeli masz ochotę... Nie drożąc się bardzo, pochyliła głowę ku niemu, ale on po prostu dał jej do ręki guzik zrobiony z żołędzia, więc powoli cofnęła swoją głowę do miejsca, gdzie znajdowała się poprzednio, i powiedziała grzecznie, że będzie nosiła jego pocałunek na łańcuszku na szyi. Bardzo to było dla niej szczęśliwie, że zawiesiła ten guzik na łańcuszku, bo później uratował jej życie. Kiedy ludzie w tym wieku poznają się, jest w zwyczaju, że pytają siebie nawzajem, ile które ma lat, więc Wendy, która zawsze lubiła zachowywać się właściwie, zapytała Piotrusia o jego wiek. Nie było to najszczęśliwsze pytanie, a raczej było to tak, jakby cię na egzaminie zapytali z gramatyki, kiedy ty chcesz odpowiadać na pytania o królach angielskich. - Nie wiem - odpowiedział z niepokojem - ale jestem bardzo młody. - Naprawdę nie miał o tym pojęcia, miał tylko różne podejrzenia na ten temat, więc powiedział na chybił trafił: - Uciekłem tego dnia, kiedy się urodziłem. Wendy była zdumiona, ale równocześnie zaciekawiona i dała mu do zrozumienia, przy pomocy czarującego salonowego gestu (przyciągając do siebie kraj swojej nocnej koszuli), że może się do niej przysunąć. - A zrobiłem to - wyjaśnił jej przyciszonym głosem - bo usłyszałem, jak ojciec i matka rozmawiali, kim zostanę, kiedy będę dorosły... - Był teraz bardzo podniecony. - Nigdy nie chcę być dorosłym mężczyzną! - powiedział gwałtownie. - Chcę na zawsze pozostać małym chłopcem i bawić się. Więc uciekłem do Ogrodów Kensingtońskich i przez długi czas mieszkałem z wróżkami. Obrzuciła go spojrzeniem pełnym najgłębszego podziwu, a on pomyślał, że to dlatego, iż uciekł z domu, ale w rzeczywistości chodziło jej o wróżki. Wendy żyła tak bardzo po domowemu, że znajomość z wróżkami uważała za wielką radość. Zasypała go pytaniami o nie. Zdumiało go to, bo dla niego były one raczej uprzykrzeniem. Wpadały mu ciągle w drogę i przeszkadzały, więc czasem naprawdę musiał im przetrzepywać skórę. Mimo to lubił je, więc opowiedział jej o tym, jak powstały wróżki. - Widzisz, Wendy, kiedy pierwsze dziecko roześmiało się po raz pierwszy, jego śmiech rozprysnął się na tysiąc kawałeczków, które poleciały na wszystkie strony. Tak powstały wróżki. Było to nudne opowiadanie, ale podobało się jej, bo niewiele widziała poza własnym domem.
- 13 - - I dlatego - ciągnął dalej dobrodusznie - powinna wypadać jedna wróżka na każdego chłopca i każdą dziewczynkę. - Powinna? To nie wypada? - Nie. Widzisz, dzieci wiedzą teraz tyle, że prędko przestają wierzyć we wróżki, więc za każdym razem, kiedy jakieś dziecko powie: „Nie wierzę we wróżki!", jedna wróżka pada nieżywa. Teraz uznał, że naprawdę dosyć już mówili o wróżkach, i uderzyło go, ze Blaszany Dzwoneczek zachowuje się tak cicho. - Nie rozumiem, gdzie poleciała? - powiedział wstając, zawołał Dzwoneczek po imieniu. Serce Wendy zatrzepotało z nagłego podniecenia. - Piotrusiu! - zawołała, obejmując go. - Nie chcesz chyba powiedzieć, że w tym pokoju jest wróżka! - Była tu przed chwilą - odpowiedział trochę niecierpliwie. - Czy nie słyszysz jej gdzieś? Zaczęli oboje nasłuchiwać. - Słyszę tylko coś podobnego do dzwonienia dzwoneczków - powiedziała Wendy. - To jest właśnie Dzwonek, to jest mowa wróżki. Zdaje się, że i ja ją słyszę. Dźwięk dochodził od strony komody i Piotruś zrobił radosną minę. Nikt nie umiał wyglądać tak radośnie jak Piotruś, a jego śmiech był najweselszym ze śmiechów. Ciągle jeszcze śmiał się swym pierwszym śmiechem. - Wendy - szepnął z uciechą. - Zdaje się, że zamknąłem ją w szufladzie! Wypuścił z szuflady biedny Blaszany Dzwoneczek - wróżka zaczęła fruwać po dziecinnym pokoju, wrzeszcząc z wściekłości. - Nie powinnaś mówić takich rzeczy - odpowiedział jej Piotruś. - Oczywiście, jest mi bardzo przykro, ale skąd mogłem, wiedzieć, że jesteś w szufladzie? Wendy nie słuchała go. - Och, Piotrusiu! - zawołała. - Gdyby tylko ona zatrzymała się na chwilę i pozwoliła mi się zobaczyć! - One prawie nigdy się nie zatrzymują - powiedział, ale przez chwilę Wendy widziała tę romantyczną figurkę, gdy przystanęła na zegarze z kukułką. - Och, jaka śliczna! - zawołała, chociaż twarz Blaszanego Dzwoneczka była ciągle jeszcze wykrzywiona wściekłością. - Blaszaneczko! - powiedział Piotruś przyjaźnie. - Ta., pani mówi, że chce, abyś została jej wróżką. Blaszany Dzwoneczek odpowiedziała coś grubiańskiego. - Co ona mówi, Piotrusiu? Przetłumaczył, - Nie jest bardzo uprzejma. Mówi, że jesteś wielką, brzydką dziewczyną, a ona jest moją wróżką. Próbował przekonać Dzwoneczek: - Wiesz przecież, że nie możesz być moją wróżką, bo ja jestem mężczyzną, a ty jesteś kobietą. Na to Dzwoneczek odpowiedziała w te słowa: - Ty głupi ośle! - i zniknęła w łazience. - Jest to zupełnie pospolita wróżka - wyjaśnił Piotruś przepraszająco. - Nazywa się Blaszany Dzwoneczek, bo reperuje garnki i rondle. Usiedli razem w fotelu. Wendy naszpikowała go nowymi pytaniami. - Jeżeli nie mieszkasz już w Ogrodach Kensingtońskich... - Czasami mieszkam. - Ale gdzie mieszkasz najczęściej? - Razem z zagubionymi chłopcami. - Kim oni są? - Są to dzieci, które wypadły z wózków, kiedy niańki patrzyły w inną stronę. Jeżeli nikt się po nie nie zgłasza w ciągu siedmiu dni, odsyła się je do Nibylandii dla zaoszczędzenia kosztów. Ja jestem ich kapitanem. - To musi być wielka zabawa! - Tak - odpowiedział przebiegły Piotruś - ale trochę tęsknimy. Widzisz, brak nam damskiego towarzystwa.
- 14 -
- 15 - - Czy nie ma tam żadnych dziewczynek? - Och, nie. Dziewczyny, jak wiesz, są za mądre, żeby wypaść z wózka. To ostatnie niezwykle pochlebiło Wendy. - Zdaje mi się - powiedziała - że sposób, w jaki mówisz o dziewczynkach, jest naprawdę prześliczny. Ten tu Janek nienawidzi nas po prostu. Zamiast odpowiedzieć Piotruś wstał i jednym kopniakiem wyrzucił Janka razem z całą pościelą na ziemię. To wydało się Wendy nieco za poufałe, jak na pierwsze spotkanie, więc powiedziała mu trochę zbyt gwałtownie, że w jej domu nie jest kapitanem. Ale Janek tak spokojnie spał dalej na podłodze, że pozwoliła mu tam pozostać. - A poza tym wiem, że chciałeś mi w ten sposób okazać swoją uprzejmość - dodała już łagodniej - więc możesz mi teraz dać buzi. Zapomniała na chwilę o jego niewiedzy na temat pocałunków. - Wiedziałem, że będziesz chciała odebrać - powiedział trochę gorzko i wyciągnął ku niej jej naparstek. - O mój Boże - powiedziała grzeczna Wendy - nie chodzi mi o pocałunek, chodzi mi o naparstek. - A co to takiego: naparstek? - A właśnie to! - Pocałowała go. - Dziwne! - powiedział Piotruś poważnie. - A czy teraz ja też mam ci dać naparstek? - Jeżeli chcesz - powiedziała Wendy, trzymając tym razem głowę zupełnie wyprostowaną. Więc Piotruś po... naparstkował ją i prawie w tej samej chwili krzyknęła. - Co się stało, Wendy? - Poczułam, że ktoś mnie ciągnie za włosy. - To musiała być Blaszany Dzwoneczek. Nigdy jeszcze nie widziałem jej takiej niegrzecznej. I rzeczywiście Blaszany Dzwoneczek nadal miotała się po pokoju, używając zaczepnych słów. - Wiesz, Wendy, ona mówi, że zrobi tak za każdym razem, kiedy będę próbował dać ci naparstek. - Ale dlaczego? - Dlaczego, Dzwoneczku? Dzwoneczek jeszcze raz odpowiedziała: - Ty głupi ośle! Piotruś nie zrozumiał dlaczego, ale Wendy zrozumiała i była trochę rozczarowana, dowiedziawszy się, że przylatywał pod okno dziecinnego pokoju nie dlatego, aby ją zobaczyć, ale żeby posłuchać bajek. - Widzisz, ja nie znam żadnych bajek. Żaden z nas, zagubionych chłopców, nie zna bajek. - To okropne! - powiedziała Wendy. - Czy wiesz, dlaczego jaskółki budują gniazda pod strzechami? - zapytał Piotruś. - Dlatego, żeby posłuchać bajek. Och, Wendy, twoja mama opowiadała ci taką piękną bajkę. - Jaką? - O księciu, który nie umiał odnaleźć damy, noszącej szklany pantofelek. - Piotrusiu! - powiedziała Wendy podniecona. - To przecież bajka o Kopciuszku. On odnalazł ją w końcu i żyli szczęśliwie razem przez długie lata. Piotruś tak się ucieszył tą wiadomością, że wstał z podłogi i podbiegł do okna. - Gdzie idziesz? - zawołała z obawą. - Opowiedzieć innym chłopcom! - Nie chodź, Piotrusiu - poprosiła go. - Znam przecież jeszcze tyle bajek. Tak właśnie dokładnie powiedziała, więc nie można zaprzeczyć, że to ona pierwsza wystawiła go na pokuszenie. Zawrócił z wyrazem chciwości w oczach, który powinien był ją zaniepokoić, ale nie zaniepokoił. - Och, jakie bajki mogłabym opowiedzieć twoim chłopcom! - zawołała, a Piotruś pochwycił ją i zaczął ciągnąć w stronę okna.
- 16 - - Puść mnie! - Wendy, proszę cię bardzo, odleć ze mną i opowiedz wszystko innym chłopcom. Oczywiście, było jej bardzo przyjemnie, że ją prosi, ale powiedziała: - Oj, nie mogę! Pomyśl o mamusi! A poza tym nie umiem fruwać. - Nauczę cię. - Och, toby było wspaniale umieć fruwać! - Nauczę cię, jak wskakiwać na grzbiet wiatru, a potem będziemy mogli odlecieć. - Och! - zawołała w uniesieniu. - Wendy, słuchaj Wendy, zamiast spać w swoim głupim łóżku, mogłabyś fruwać ze mną. gdzieś wysoko i mówić śmieszne rzeczy gwiazdom. - Och! - A poza tym, Wendy, tam są syreny. - Syreny? Z ogonami? - Z taaaaaaaakimi długimi ogonami. - Och! - zawołała Wendy. - Zobaczyć syrenę! Stał się bardzo przebiegły w tej chwili. - Wendy - powiedział - bardzo byśmy cię tam wszyscy poważali. Jej całe ciało gięło się w niepewności. Wyglądało to tak, jak gdyby walczyła, żeby nie oderwać się od podłogi. Ale nie miał dla niej litości. - Wendy - powiedział chytrze - mogłabyś nas opatulać na noc. - Och! - Nikt nas nigdy w nocy nie opatula... - Och! - i wyciągnęła ręce ku niemu. - I mogłabyś cerować nam ubrania i robić dla nas kieszenie. Nikt z nas nie ma kieszeni. Jak mogła się oprzeć? - Oczywiście że to wszystko jest strasznie ciekawe! - zawołała. - Piotrusiu, a czy nauczyłbyś Janka i Michała fruwać? - Jeżeli chcesz - powiedział obojętnie. Podbiegła do Janka i Michała i zaczęła nimi potrząsać. - Obudźcie się! - zawołała. - Przyszedł Piotruś Pani nauczy nas fruwać. Janek przetarł oczy. - W takim razie wstanę z łóżka - powiedział. Oczywiście, znajdował się już na podłodze. - A to co? - powiedział. - Już wstałem? Michał też już się obudził i chciał coś powiedzieć, ale niespodziewanie Piotruś nakazał im milczenie. Ich twarze oblekły się w wyraz tej okropnej przebiegłości, która pojawia się u dzieci, gdy nadsłuchują odgłosów dochodzących ze świata dorosłych. Wszystko było nieruchome i ciche. Potem wszystko było w porządku. Nie, czekaj! Wszystko było nie w porządku. Nana, która szczekała rozpaczliwie przez cały wieczór, teraz ucichła. To właśnie tę ciszę usłyszeli! - Zgasić światło! Szybko! Chować się! - zawołał Janek, przejmując przewodnictwo na jeden jedyny raz podczas tej całej przygody. Gdy weszła Liza, trzymając Nanę, sypialnia dzieci wydała się jej taka jak zwykle. Było bardzo ciemno i mógłbyś przysiąc, że troje niegrzecznych mieszkańców dziecinnego pokoju oddycha przez sen jak aniołki. W rzeczywistości robili to bardzo zręcznie spoza firanek. Liza była w złym humorze, bo właśnie piekła w kuchni ciasto na Boże Narodzenie i przez niedorzeczne podejrzenia Nany została odciągnięta od pracy. Nawet miała jeszcze rodzynek przylepiony do policzka. Przyszło jej do głowy, że najłatwiej będzie uciszyć Nanę, jeśli się ją zaprowadzi na chwilę do sypialni dzieci, oczywiście na smyczy. - No widzisz, ty podejrzliwa bestio! - powiedziała, nic sobie nie robiąc z tego, że Nana jest tak poniżona. - Są przecież zupełnie bezpieczne, prawda? Wszystkie te małe aniołeczki leżą w swoich łóżkach i śpią. Posłuchaj, jak łagodnie oddychają. W tej chwili zachęcony powodzeniem Michał odetchnął tak głośno, że niemal zostali wytropieni. Nana znała ten rodzaj oddychania i spróbowała wyzwolić się z uścisku Lizy.
- 17 - Ale Liza była tępa. - Dosyć tego, Nano! - powiedziała ostro i wyciągnęła ją z pokoju. - Ostrzegam cię, że jeżeli jeszcze raz zaszczekasz, to pójdę prosto po pana i panią i sprowadzę ich z przyjęcia do domu. A wtedy, och, zobaczymy, czy pan nie da ci batów! Znowu uwiązała nieszczęsnego psa. Ale czy myślicie, że Nana przestała szczekać? Sprowadzić pana i panią z przyjęcia? Tego przecież tylko chciała! Myślicie, że obchodziło ją, czy zostanie wychłostana, gdy w grę wchodziło bezpieczeństwo jej podopiecznych! Niestety, Liza powróciła do swoich ciast, a Nana, widząc, że znikąd nie nadchodzi pomoc, zaczęła szarpać i szarpać swój łańcuch, aż wreszcie go przerwała. W następnej chwili wpadła do stołowego pokoju w domu pod numerem dwudziestym siódmym i uniosła łapy ku niebu, co było u niej najbardziej dobitnym sposobem porozumienia. Pan i pani Darling zrozumieli od razu, że coś okropnego dzieje się w sypialni dzieci, więc bez pożegnania z gospodarzami wypadli na ulicę. Ale od chwili, gdy nasi nicponie oddychali sennie za firankami, minęło już dziesięć minut, a Piotruś może wiele dokonać w ciągu dziesięciu minut. Powróćmy teraz do dziecinnego pokoju. - W porządku - oświadczył Janek, wynurzając się ze swojej kryjówki. - Powiedz, Piotrusiu, czy naprawdę umiesz fruwać? Zamiast trudzić się odpowiedzią, Piotruś obleciał pokój dookoła. - Jakie to fajne! - powiedzieli Janek i Michał. - Jakie to piękne! - zawołała Wendy. - Tak, jestem piękny! Och, jaki jestem piękny! - powiedział Piotruś, znowu zapominając o dobrych manierach. Wyglądało to niesłychanie łatwo i spróbowali najpierw z podłogi, a potem z łóżek. Ale za każdym razem opadali, zamiast się unosić. - Słuchaj, jak ty to robisz? - zapytał Janek, pocierając kolano. Był bardzo praktycznym chłopcem. - Musisz pomyśleć o czymś cudownym - wyjaśnił Piotruś. - A takie myśli uniosą cię same w powietrze. Jeszcze raz im pokazał. - Robisz to tak prędko... - powiedział Janek. - Czy nie mógłbyś tego zrobić raz bardzo powoli? Piotruś zrobił to prędko i powoli. - Już rozumiem, Wendy! - zawołał Janek. Ale po chwili przekonał się, że nie rozumie. Żadne z nich nie mogło się unieść na cal, chociaż nawet Michał umiał już wypisywać dwusylabowe wyrazy, a Piotruś nie odróżniał A od Z. Oczywiście Piotruś żartował sobie z nich, bo nikt nie może fruwać, jeżeli nie dmuchnie się na niego pyłem ze skrzydeł wróżek. Na szczęście, jak już wspomnieliśmy, jedna z rąk Piotrusia była pokryta tym pyłem, więc zdmuchnął po trochu na każdego, co dało najznakomitsze wyniki. - A teraz tylko poruszcie ramionami, o tak - powiedział - i możemy lecieć. Stali wszyscy na łóżkach, a odważny Michał spróbował pierwszy. Niezupełnie chciał spróbować, ale spróbował i natychmiast przefrunął przez cały pokój. - Pofrunąłem! - krzyknął, będąc jeszcze w powietrzu. Janek też spróbował i spotkał się z Wendy niedaleko łazienki. - Och, jak cudownie! - Och, wspaniale! - Popatrz na mnie! - Popatrz na mnie! - Popatrz na mnie! Nie robili tego z taką elegancją jak Piotruś, bo nie mogli powstrzymać się od wierzgania. Ale ich głowy dotykały sufitu, a nie ma prawie nic tak wspaniałego jak to. W pierwszej chwili Piotruś chciał podać rękę Wendy, ale musiał zaniechać, bo Blaszany Dzwoneczek była tym oburzona. Latali w górę i w dół, a potem wkoło i wkoło. Wendy znalazła na to tylko jedno słowo: - Niebiańsko! - Słuchajcie! - zawołał Janek. - Dlaczego nie wyfruwamy na dwór?
- 18 - Oczywiście to było właśnie to, do czego Piotruś ich chciał skusić. Michał był gotów: chciał się dowiedzieć, jak wiele czasu zajmie mu przefrunięcie miliona kilometrów. Ale Wendy zawahała się. - Syreny! - powtórzył Piotruś. - Och! - A są tam także piraci. - Piraci! - zawołał Janek, chwytając swoją świąteczną czapkę. - Lećmy od razu! W tej właśnie chwili pan i pani Darling wypadli wraz z Naną z bramy domu pod numerem dwudziestym siódmym. Wybiegli na środek ulicy i spojrzeli w okno sypialni dzieci. Było ono wciąż jeszcze zamknięte, ale pokój był rzęsiście oświetlony. A najbardziej mrożącym serce widokiem były trzy cienie na firance, krążące w koło i w koło, ale nie po podłodze, tylko w powietrzu. Nie trzy cienie! Cztery! Drżąc, otworzyli drzwi od ulicy. Pan Darling chciał pobiec na górę, ale pani Darling dała mu znak, aby zaczął się skradać na palcach. Starała się nawet, żeby serce jej ciszej biło. Czy dojdą na czas do dziecinnego pokoju? Jeśli tak, to cóż to będzie za radość dla nich, a my odetchniemy z ulgą. Ale nie będzie wtedy naszego opowiadania. Z drugiej strony, jeżeli nie zdążą, to obiecuję wam solennie, że i tak wszystko się dobrze skończy. Zdążyliby w porę do sypialni dzieci, gdyby nie to, że śledziły ich małe gwiazdki. Raz jeszcze gwiazdy dmuchnęły w okno, które natychmiast otworzyło się. A najmniejsza z wszystkich gwiazd zawołała: - Uważaj, Piotrusiu! Piotruś zrozumiał, że nie mai ani chwili do stracenia. - Za mną! - krzyknął rozkazująco i natychmiast wzbił się w górę, znikając pośród nocy, a za nim zniknęli: Janek, Michał i Wendy. Pan Darling, pani Darling i Nana za późno wpadli do sypialni dzieci. Ptaszki wyfrunęły. Rozdział IV. PRZELOT. Druga ulica na prawo i prosto aż do rana! Piotruś powiedział Wendy, że tak właśnie leci się do Nibylandii. Ale nawet ptaki, mając ze sobą mapy i w bardziej wietrznych zakątkach badając je, nie mogłyby skorzystać z tych objaśnień. Bo Piotruś, jak widzicie, mówił zwykle to, co mu ślina na język przyniosła. Początkowo jego towarzysze wierzyli mu bezwzględnie i tak wiele radości dawało im fruwanie, że tracili masę czasu na okrążanie wież kościelnych albo jakichkolwiek innych wysokich przedmiotów napotkanych w drodze. Janek i Michał ścigali się, a Michał dostawał fory. Przypomnieli sobie z pogardą, że jeszcze nie tak dawno uważali się za dzielnych chłopców, bo potrafili fruwać wokół pokoju. Nie tak dawno. Ale jak dawno? Lecieli przez pewien czas nad morzem, zanim ta myśl nie zaczęła poważnie trapić Wendy. Jankowi wydawało się, że jest to już ich drugie morze i trzecia noc w drodze. Czasem było ciemno, a czasem widno, to znowu bardzo zimno, to ciepło. Czy rzeczywiście odczuwali chwilami głód, czy też tylko udawali, bo Piotruś miał tak zabawny sposób karmienia ich. Sposób ten polegał na ściganiu ptaków, niosących w dziobach żywność zdatną dla ludzi. Wyrywał im ją, a ptaki z kolei ścigały jego i też mu wyrywały. W ten sposób wyrywano sobie nawzajem jedzenie w czasie całych mil lotu, a potem rozstawano się z obopólnymi oświadczeniami jak najlepszej przyjaźni. Ale Wendy dostrzegła z niepokojem, że Piotruś nie widział nic dziwnego w tym sposobie zdobywania chleba z masłem. Nie przypuszczał także, że mogą istnieć inne sposoby. Na pewno nie udawali, że chce im się spać. Chciało im się spać. A było to bardzo, bardzo niebezpieczne, bo jak tylko zaczynali usypiać, spadali w dół. Najgorsze było to, że Piotruś uważał to za śmieszne.
- 19 -
- 20 - - Patrzcie, znowu spada! - wołał radośnie, gdy Michał zaczynał lecieć w dół jak kamień. - Ratuj go! Ratuj go! - wołała Wendy, patrząc z przerażeniem na okrutne morze głęboko w dole. Wreszcie Piotruś dawał nura w powietrzu i chwytał Michała na chwilę przed uderzeniem o powierzchnię morza. A sposób, w jaki to robił, był prześliczny. Ale zawsze czekał do ostatniej chwili i czuło się, że własna zręczność bardziej go obchodzi niż ratowanie ludzkiego życia. Poza tym był bardzo zmienny, a zabawa, która chwilowo zajmowała go, w następnej chwili mogła go przestać zajmować. Zawsze istniała możliwość, że gdy będziesz spadał następnym razem, pozwoli ci upaść. Umiał spać w powietrzu i nie opadać, a robił to kładąc się na wznak i leżąc nieruchomo. Ale to było tylko w połowie jego zasługą, bo poza tym był tak lekki, że gdy znalazło się za nim z tyłu i dmuchnęło, leciał prędzej. - Bądź dla niego uprzejmiejszy - szepnęła Wendy do Janka, gdy bawili się w „Podążam za moim dowódcą". - To powiedz mu, żeby się przestał popisywać - powiedział Janek. Bawiąc się w „Podążam za moim dowódcą" Piotruś zniżał się zwykle aż do samej powierzchni morza i przelatując trącał rekiny w ogony tak, jak biegnąc po ulicy możesz trącać sztachety. Nie mogli mu w tym dorównać, więc może było to trochę popisywanie się, tym bardziej że ciągle odwracał głowę i sprawdzał, ilu ogonów nie udało im się trącić. - Musicie być dla niego grzeczni - starała się Wendy wmówić braciom. - Nie wiem, co byśmy zrobili, gdyby nas tu opuścił? - Wrócilibyśmy - powiedział Michał. - Bez jego pomocy nigdy nie znaleźlibyśmy drogi z powrotem. - No, to moglibyśmy lecieć dalej w tę stronę - powiedział Janek. - I to jest najstraszniejsze, Janku. Musielibyśmy lecieć dalej, bo nie umiemy się zatrzymać. To prawda. Piotruś zapomniał im pokazać, jak się zatrzymuje. Janek powiedział, że w najgorszym wypadku będą musieli lecieć naprzód, bo świat jest okrągły, więc w końcu muszą dolecieć do własnego okna. - A kto nam będzie dawał jedzenie, Janku? - Ostatnio wyciągnąłem trochę z dzioba orła. - Próbowałeś chyba ze dwadzieścia razy - przypomniała mu Wendy. - A nawet, jeżeli nauczymy się znajdować pożywienie, to zobacz, jak obijamy się o chmury i różne inne rzeczy, kiedy go nie ma w pobliżu i nie pomaga nam. I rzeczywiście. Bez przerwy obijali się o coś. Umieli już dobrze latać, chociaż wciąż jeszcze za wiele wierzgali. Ale gdy zobaczyli przed sobą chmurę, można było mieć pewność, że im bardziej będą starali się ją ominąć, tym pewniej o nią uderzą. Gdyby Nana była z nimi, na pewno już dawno obandażowałaby czoło Michała. Piotrusia nie było z nimi w tej chwili i czuli się trochę samotnie na tych wysokościach. Umiał fruwać o wiele prędzej niż oni i czasem potrafił po prostu znikać im z oczu, aby przeżyć przygodę, w której nie mieli żadnego udziału. Powracał ku nim, śmiejąc się z czegoś niesłychanie zabawnego, co powiedział właśnie jakiejś gwiazdce, ale zapomniał już, co to takiego było. Albo wzbijał się ku nim, cały oblepiony syrenią łuską, nie przypominając sobie zupełnie, co się stało. Było to bardzo irytujące dla dzieci, które nigdy jeszcze nie widziały syreny. - A jeśli tak szybko zapomina o nich - dowodziła Wendy - to skąd możemy wiedzieć, że będzie pamiętał o nas? Powracając czasami, rzeczywiście nie przypominał ich sobie, a przynajmniej nie bardzo dokładnie. Tego Wendy była pewna. Widywała nagłe przypomnienie w jego wzroku, gdy mijał ich czasami w ciągu dnia. A raz musiała go nawet zawołać po imieniu. - Jestem Wendy! - powiedziała wstrząśnięta. Było mu bardzo przykro. - Słuchaj, Wendy - szepnął - zawsze, kiedy widzisz, że zapominam o tobie, powiedz: „Jestem Wendy!", a wtedy sobie przypomnę. Oczywiście, to było trochę nieprzyjemne. Ale chcąc im to wynagrodzić, pokazał, jak się leży płasko na silnym wietrze, który wieje w kierunku lotu. Była to tak przyjemna odmiana, że spróbowali tego wiele razy i odkryli, że zupełnie bezpiecznie mogą spać w ten sposób. Sypialiby długo, ale Piotruś prędko nużył się snem i zaraz wołał głosem dowódcy:
- 21 - - Tu wysiadamy! I tak, kłócąc się od czasu do czasu, ale więcej się bawiąc, zbliżyli się do Nibylandii. Po wielu księżycach osiągnęli ją, a co więcej, okazało się, że lecieli przez cały czas tak jak trzeba, nie tyle dzięki przewodnictwu Piotrusia i Blaszanego Dzwoneczka, ile dlatego, że wyspa sama zaczęła ich szukać. Tylko w ten sposób może ktoś odnaleźć jej zaczarowane brzegi. - O, tam jest - powiedział Piotruś spokojnie. - Gdzie? Gdzie? - Tam, gdzie wskazują wszystkie strzały. I rzeczywiście milion złotych strzał wskazywał ją dzieciom, a wszystkie wymierzone były przez ich przyjaciela Słońce, które przed pożegnaniem ich na noc chciało się upewnić, że lecą we właściwym kierunku. Wendy, Janek i Michał stanęli w powietrzu na palcach, żeby rzucić pierwsze spojrzenie na wyspę. Dziwne, ale poznali ją wszyscy od razu, a zanim objął ich lęk, ucieszyli się z jej widoku. Była ona nie jak coś, o czym się długo śniło i zobaczyło wreszcie, ale jak dobry przyjaciel, do którego powracali po wakacjach. - Janku, tam jest laguna! - Wendy, popatrz na żółwie zakopujące jajka w piasku! - Janku, widzę twojego flaminga ze złamaną nogą! - Michał, spójrz, to twoja jaskinia! - Janku, co tam widać w krzakach? - To wilk z małymi. Wendy, zdaje się, że to twój mały wilczek! - Janku, to moja łódka z porozbijanymi burtami! - Nie, to nie ona! Przecież spaliliśmy twoją łódkę! - To ona, na pewno, Janku, zobacz, widzę dym z obozu czerwonoskórych! - Gdzie? Pokaż mi, a z tego, jak się dym rozwiewa, powiem ci, czy są na ścieżce wojennej! - Tam, po drugiej stronie Tajemniczej Rzeki. - Widzę teraz. Tak, są na ścieżce wojennej... Piotrusiowi trochę dokuczyło, że tyle wiedzą, ale jeśli chciał ukazać im swoją przewagę, to zwycięstwo było tuż, tuż, bo, jak już wam powiedziałem, niebawem ogarnął ich strach. A nadszedł, kiedy strzały zgasły, pozostawiając wyspę w mroku. Za dawnych dni w domu Nibylandia zawsze zaczynała ściemniać się i wyglądać trochę przerażająco, gdy nadchodziła pora snu. Niezbadane ścieżki ukazywały się i rozbiegały, posuwały się po nich czarne cienie, ryk czyhających bestii stawał się groźniejszy, a najgorsze było to, że traciłeś pewność zwycięstwa. Byłeś bardzo zadowolony, że palą się nocne lampki. Lubiłeś nawet, kiedy Nana mówiła ci, że tam jest kominek, a Nibylandia jest tylko na-niby. Oczywiście, Nibylandia była tylko na-niby za tamtych dni, ale teraz była prawdziwa, nie paliły się żadne nocne lampki, stawało się coraz ciemniej i gdzie była Nana? Lecieli do tej pory osobno, ale teraz stłoczyli się wokół Piotrusia. Jego niedbałe zachowanie minęło wreszcie, oczy błyszczały i przelatywał przez nie ognik, ilekroć któreś z nich dotknęło jego ciała. Znajdowali się teraz nad tą przerażającą wyspą, lecąc tak nisko, że chwilami drzewa chwytały ich za nogi. W powietrzu nie było widać nic okropnego, ale posuwanie stało się powolne i trudne, zupełnie tak, jakby przebijali się przez wrogie siły. Chwilami zawisali w powietrzu, a Piotruś musiał w nie uderzać pięściami. - Nie chcą, abyśmy wylądowali - wyjaśnił. - Kim oni są? - wyszeptała Wendy drżąc. Ale nie mógł, a może nie chciał odpowiedzieć. Blaszany Dzwoneczek spała na jego ramieniu, ale obudził ją teraz i wysłał przodem. Chwilami stawał w powietrzu, słuchał w skupieniu z ręką przyłożoną do ucha i spoglądał w dół. Oczy jego lśniły tak, że mogłyby wypalić dwie dziurki w ziemi. Potem znowu posuwał się naprzód. Jego odwaga była prawie przerażająca. - Czy chciałbyś teraz przeżyć jakąś przygodę? - powiedział mimochodem do Janka. - Czy wolisz najpierw napić się herbaty?
- 22 - Wendy prędko powiedziała: „Najpierw herbaty!", a Michał uścisnął z wdzięczności jej rękę, ale odważniejszy Janek zawahał się. - Jaką przygodę? - zapytał ostrożnie. - Tam pod nami śpi w trawie pirat - powiedział Piotruś. - Jeżeli chcesz, opuścimy się i zabijemy go. - Nie widzę go - powiedział Janek po długim milczeniu. - Ja widzę. - Przypuśćmy - powiedział Janek ochryple - że się obudzi? Piotruś był oburzony. - Nie myślisz chyba, że zabiłbym go śpiącego? Najpierw bym go obudził, a potem zabił. Zawsze tak robię. - Nie mów! Czy wielu już zabiłeś? - Krocie. Janek powiedział: „Wspaniałe!", ale postanowił, że najpierw napije się herbaty. Zapytał, czy w tej chwili jest wielu piratów na wyspie, a Piotruś odpowiedział, że jeszcze nigdy ich tylu nie było. - A kto jest teraz ich kapitanem? - Hak - odpowiedział Piotruś, a twarz jego stała się sroga, gdy wyrzekł to znienawidzone imię. - Jakub Hak? - Tak. Michał wybuchnął płaczem. Nawet Jankowi rwały się słowa na wargach, bo wiedzieli obaj, kim jest Hak. - Był bosmanem Czarnobrodego... - szepnął Janek ochryple. - Jest on najgorszy z nich wszystkich. To jedyny człowiek, którego bał. się Sinobrody. - Tak, to on - powiedział Piotruś. - Jak wygląda? Czy jest duży? - Nie jest już tak duży jak przedtem. - Co przez to rozumiesz? - Odciąłem z niego kawałek. - Ty? - Tak, ja - powiedział Piotruś ostro. - Nie chciałem być nieuprzejmy. - Och, w porządku. - Ale powiedz, jaki kawałek? - Jego prawą rękę. - Więc nie może już walczyć? - Czy nie może! - Czy jest leworęki? - Zamiast prawej dłoni ma żelazny hak i wbija go. - Wbija! - Słuchaj, Janku... - powiedział Piotruś. - Tak... - Powiedz: „Tak, mój wodzu!" - Tak, mój wodzu! - Jest jedna rzecz - ciągnął dalej Piotruś - którą każdy z chłopców pod moją komendą musi mi przyrzec. I ty musisz, że... Janek zbladł. - ... gdy spotkamy Haka w otwartej walce, pozostawicie go mnie. - Przyrzekam - powiedział Janek lojalnie.
- 23 - Przez chwilę czuli się mniej niesamowicie, bo Dzwoneczek leciała z nimi i mogli w jej świetle widzieć się nawzajem. Niestety, nie mogła długo lecieć tak wolno, jak oni, więc musiała bez przerwy latać w kółko, w którym posuwali się jak w aureoli. Wendy podobało się to bardzo, póki Piotruś nie powiedział jej o słabej stronie tego widowiska. - Mówi mi ona, że piraci wypatrzyli nas przed zapadnięciem ciemności i wycelowali Długiego Tomasza. - Tę wielką armatę? - Tak. I oczywiście widzę jej światło. Jeżeli zrozumieją, że musimy być gdzieś blisko tego światła, wtedy wystrzelą. - Wendy! - Janku! - Michale! - Każ jej natychmiast odejść, Piotrusiu! - zawołała cała trójka równocześnie. Ale odmówił. - Ona sądzi, że zbłądziliśmy - odpowiedział sztywno - I jest trochę przestraszona. Nie myślicie chyba, że będę ją odsyłał gdzieś samą, jeżeli się boi! Na chwileczkę lśniące koło załamało się i coś obdarowało Piotrusia maleńkim, pełnym miłości uszczypnięciem. - To powiedz jej - prosiła Wendy - żeby zgasiła swoje światełko. - Ona nie może go zgasić. Jest to, zdaje się, jedyna rzecz, której wróżki nie mogą zrobić. Ono gaśnie samo, kiedy ona zasypia. Tak samo jak gwiazdy. - Więc powiedz jej, żeby natychmiast usnęła - prawie rozkazał Janek. - Ona nie może spać, jeżeli nie jest śpiąca. Jest to jeszcze druga jedyna rzecz, której wróżki nie mogą zrobić. - Wydaje mi się - mruknął Janek - że są to jedyne dwie rzeczy, które powinny robić. On także uczuł w tej chwili uszczypnięcie, ale nie pełne miłości. - Gdyby tylko któreś z nas miało kieszeń... - powiedział Piotruś - moglibyśmy ją schować do kieszeni. Ale, niestety, odlecieli w takim pośpiechu, że na całą czwórkę nie było ani jednej kieszeni. Nagle przyszedł mu do głowy szczęśliwy pomysł! Czapka Janka! Dzwoneczek zgodziła się podróżować w czapce, jeżeli będą trzymać ją w ręku. Trzymał ją Janek, chociaż miała nadzieję, że będzie trzymał Piotruś. Potem Wendy wzięła czapkę, bo Janek twierdził, że w locie obija mu się o kolana. To, jak się dowiemy, doprowadziło do nieszczęścia, bo Dzwoneczek nienawidziła zobowiązań w stosunku do Wendy. W czarnej czapce światło było zupełnie ukryte. Lecieli w całkowitej ciszy. Była to najcichsza cisza, jaką znali. Raz przerwało ją odległe chłeptanie, które, jak objaśnił ich Piotruś, było chłeptaniem dzikich bestii, pijących przy wodopoju. Potem usłyszeli skrzyp, który mógł pochodzić od ocierających się o siebie gałęzi drzew, ale Piotruś powiedział, że to czerwonoskórzy ostrzą swoje noże. Potem nawet te odgłosy ucichły. Michałowi ta samotność wydała się okropna. - Och, żeby tylko coś nareszcie się odezwało! - zawołał. Jak gdyby w odpowiedzi na jego prośbę, powietrze rozdarł potężny łoskot. Piraci strzelili w nich z Długiego Tomasza. Grzmot przetoczył się po górach, a echo jego zdawało się krzyczeć dziko: „Gdzie oni? Gdzie oni? Gdzie oni?" Tak to szybko nasza przerażona trójka dowiedziała się, jaka jest różnica pomiędzy wyspą Na-Niby, a tą samą wyspą rzeczywistą. Kiedy wreszcie niebiosa uspokoiły się, Janek i Michał znaleźli się sami w ciemności. Janek odruchowo pruł powietrze, a Michał leciał na wznak, chociaż nie umiał latać na wznak. - Czy jesteś zastrzelony? - zapytał Janek drżącym szeptem. - Nie próbowałem jeszcze - odszepnął Michał. Teraz wiemy, że żaden z nich nie został trafiony. Ale Piotrusia podmuch wystrzału uniósł daleko nad morze, a Wendy wybuch podrzucił wysoko w górę tylko w towarzystwie Blaszanego Dzwoneczka.
- 24 - Byłoby o wiele lepiej dla Wendy, gdyby w tej chwili wypuściła czapkę. Nie wiem, czy pomysł ten nagle przyszedł Dzwoneczkowi, czy zaplanowała sobie wszystko z góry. Dość na tym, że natychmiast wyskoczyła z czapki i zaczęła wabić Wendy ku zgubie. Dzwoneczek nie była zupełnie zła albo raczej: była zupełnie zła w tej chwili. Ale z drugiej strony bywała czasami zupełnie dobra. Wróżki muszą być albo tym, albo tym, bo są tak małe, że nie ma w nich miejsca na więcej niż jedno uczucie naraz. Oczywiście, wolno im się zmieniać, ale musi to być zmiana zupełna. W tej chwili była pełna zazdrości o Piotrusia. Wendy nie zrozumiała tego, co Dzwoneczek mówiła swym ślicznym dzwonieniem. Zdaje się, że były to brzydkie słowa, ale brzmiały przyjemnie. Zaczęła latać tam i z powrotem, jasno wyrażając słowa: „Podążaj za mną, a wszystko dobrze się skończy". Cóż innego mogła zrobić biedna Wendy? Wołała Piotrusia, Janka i Michała, ale odpowiadały jej tylko drwiące echa. Nie wiedziała jeszcze, że Dzwoneczek nienawidzi jej dziką nienawiścią prawdziwej kobiety. Tak więc, oszołomiona i zataczająca się w locie, podążyła za Blaszanym Dzwoneczkiem ku swemu przeznaczeniu. Rozdział V. NIBYLANDIA STAJE SIĘ RZECZYWISTOŚCIĄ. Przeczuwając, że Piotruś znajduje się w drodze powrotnej ku wyspie, Nibylandia zbudziła się do życia. Bywało tu zwykle bardzo spokojnie podczas jego nieobecności. Wróżki budziły się o godzinę później, zwierzęta zajmowały się swoimi młodymi, czerwonoskórzy wyprawiali uczty trwające sześć dni i sześć nocy, a kiedy piraci spotykali się z zagubionymi chłopcami, ograniczali się po prostu do wygrywania sobie nawzajem na nosie. Ale powrót nienawidzącego bezczynności Piotrusia podrywał ich wszystkich. Gdybyś przyłożył w tej chwili ucho do ziemi, usłyszałbyś, że cała wyspa kipi życiem. Tego wieczora główne siły na wyspie rozlokowane były w sposób następujący: Zagubieni chłopcy poszukiwali Piotrusia, piraci tropili zagubionych chłopców, czerwonoskórzy tropili piratów, a dzikie zwierzęta tropiły czerwonoskórych. Szli wciąż wkoło i wkoło wyspy? ale nie spotykali się po prostu dlatego, że wszyscy posuwali się z tą samą szybkością. Wszyscy łaknęli krwi z wyjątkiem chłopców, którzy zasadniczo też jej łaknęli, ale teraz wyszli, aby powitać swego wodza. Liczba chłopców na wyspie zmienia się oczywiście w zależności od tego, czy zostają zabici i tak dalej. A jeśli zaczynają dorastać, co jest sprzeczne z regulaminem, Piotruś ich wypędza. Ale w tym czasie było ich sześciu, licząc bliźniaki jako dwóch. Udawajmy, że skryliśmy się teraz pośród trzciny cukrowej i przyjrzyjmy się im, gdy tak przechodzą gęsiego, a każdy ma dłoń opartą na nożu u boku. Piotruś zabronił im, aby choćby w najmniejszym stopniu przypominali go wyglądem. Ubrani są więc w skóry zabitych przez siebie niedźwiedzi, a wyglądają w tym stroju tak puszyście i okrągło, że gdy któryś upadnie, to się musi turlać. Dlatego właśnie starają się pewnie trzymać na nogach. Pierwszy, który nas mija, to Milczek, nie najmniej odważny, ale najbardziej pechowy z całego tego dzielnego zgromadzenia. Przeżył on mniej przygód niż którykolwiek z nich, ponieważ te wielkie wydarzenia odbywają się wtedy, gdy tylko on odejdzie za róg. Kiedy jest bardzo spokojnie, wówczas odchodzi on, aby zebrać parę patyków na podpałkę, a gdy wraca, inni właśnie zmywają krew z noży. Ten brak szczęścia okrywa jego powierzchowność odrobiną łagodnej melancholii, ale zamiast uczynić go zrzędnym, złagodził jego usposobienie. Jest więc najbardziej pokorny ze wszystkich chłopców. Biedny, dobry Milczku, nad twoją głową zawisło dzisiejszej nocy niebezpieczeństwo! Miej się na baczności, bo jeśli dasz się wciągnąć w przygodę, która czyha na ciebie, wpędzi cię ona w najgłębszą niedolę. Milczku, wiedz, że śliczna Dzwoneczek chce dzisiejszej nocy wyrządzić komuś krzywdę i poszukuje narzędzia do dokonania tego. Wydaje się jej, że ciebie można oszukać najłatwiej ze wszystkich chłopców. Strzeż się Blaszanego Dzwoneczka! Ba, gdyby mógł nas usłyszeć! Ale przecież nie znajdujemy się naprawdę na wyspie. Mija nas więc, obgryzając paznokcie. Następny idzie wesoły i dobroduszny Stalówka, a za nim Drobinka, który wycina sobie fujarki z gałązek i lubi tańczyć do taktu swoich własnych melodii. Drobinka jest najbardziej zarozumiały ze wszystkich zagubionych chłopców. Zdaje mu się, że pamięta życie i obyczaje z czasów przed swoim
- 25 - zagubieniem. To właśnie nadało jego noskowi taki zarozumiały zadarty kształt. Czwartym jest Kędziorek. Straszny z niego psotnik i tak często musi występować z szeregu - gdy Piotruś rozkazuje: ,,Niech wystąpi ten, który to zrobił!" - że teraz zawsze wysuwa się odruchowo do przodu bez względu na to, czy jest winien, czy nie. Na końcu idą Bliźniaki, których nie można opisać, bo na pewno zawsze będzie się opisywało nie tego, ale drugiego. Piotruś nigdy dokładnie nie rozumiał, co to są bliźniaki, a jego oddziałowi nie wolno wiedzieć czegoś, czego on nie wie. Tak więc ci dwaj czują się ciągle trochę niewyraźnie i starają się trzymać jak najbliżej siebie, wyglądając, jakby chcieli przepraszać za to wszystko. Chłopcy znikają w mroku, a po przerwie (ale nie po długiej przerwie, bo wszystko na tej wyspie dzieje się szybko) nadchodzą tropiący ich piraci. Słyszymy ich, zanim się pojawią. Śpiewają zawsze tę samą, straszliwą pieśń: Stój! Cumuj! Żagle opuść, bracie! Oto idziemy my, piraci! A jeśli kula nas rozdzieli, spotkam cię znów na dnie topieli! Bardziej zbrodniczo wyglądająca banda nigdy chyba jeszcze nie wisiała na żadnej szubienicy. Nieco przed innymi, nadsłuchując z głową nisko przy ziemi, idzie pirat o potężnych, nagich ramionach. W uszach ma złote dukaty jako ozdoby. Jest to piękny Włoch Cecco, który krwią wypisał litery swego nazwiska na grzbiecie komendanta więzienia w Gao. Kroczący za nim czarny olbrzym miał już wiele imion od czasu, gdy porzucił to, którym czarne matki wciąż jeszcze straszą swoje dzieci nad brzegami Guadjomo. Dalej idzie Bill Jukes, którego całe ciało pokryte jest tatuażem. Jest to ten sam Bill Jukes, który na pokładzie „Morsa" otrzymał sześć tuzinów kul od Flinta, zanim wypuścił z rąk worek złota. Za nim podąża Rożen, o którym mówią, że jest bratem Czarnego Brata (choć to nigdy nie zostało dowiedzione), a potem idzie Twardy Hrabia, który kiedyś był nauczycielem manier na pensji, więc nadal jeszcze zachowuje wiele wdzięku. Dalej Lufcik (Morgan Lufcik), a za nim irlandzki bosman Plama, człowiek towarzyski, który (jeśli wolno tak powiedzieć) zabija bez złości i jest jedynym pobożnisiem wśród załogi kapitana Haka. Dalej dupek, któremu ręce wyrastają do tyłu, a jeszcze Robert Filozof i Alf Murarz, i wielu, wielu innych łajdaków, znanych od dawna i budzących od dawna przerażenie na morzach. Pomiędzy nimi, jak najczarniejszy i największy klejnot w tym ciemnym naszyjniku tkwi Jakub Hak, podpisujący się Jak. Hak. Mówią o nim, że jest jedynym człowiekiem, którego obawiał się Kapitan Cook. Leżał on teraz rozparty w dwukołowym wózku, ciągniętym i popychanym przez załogę, a zamiast prawej dłoni miał żelazny hak, którym co chwila przynaglał ludzi do pośpiechu. Ten straszliwy człowiek mówił do nich jak do psów i obchodził się z nimi jak z psami, a oni słuchali go jak psy. Był czarnowłosy, o rysach śniadych i upiornych, a jego długie loki wyglądały z daleka jak czarne świece i nadawały niezwykle groźny wygląd przystojnemu obliczu. Oczy jego miały błękit niezapominajek i był w nich wyraz głębokiej melancholii, który znikał tylko wówczas, gdy wbijał w ciebie swój hak. Wtedy pojawiały się w nich dwa czerwone punkciki, rozpłomieniając je straszliwie. W jego zachowaniu wciąż jeszcze było coś wielkopańskiego, tak że nawet rozdzierał cię z pewnym wdziękiem. Opowiadano o nim, że doskonale potrafi zabawiać gości rozmową. A najbardziej bywał złowrogi, gdy był bardzo uprzejmy, co jest, jak mi się wydaje, najlepszym sprawdzianem dobrego pochodzenia. Nawet gdy klął, doskonałość jego wymowy i wytworność zachowania świadczyły o tym, że pochodzi z innej sfery niż jego załoga. Był człowiekiem nieposkromionej odwagi. Mówiono o nim, że jedyną rzeczą, której się obawiał, był widok własnej krwi. Miała ona niezwykłą barwę. W ubiorze naśladował nieco strój Karola Drugiego, gdyż na początku swej kariery usłyszał od kogoś, że rysy jego noszą zdumiewające podobieństwo do rysów prześladowanych przez los Stuartów. W ustach trzymał teraz cygarniczkę swego własnego pomysłu, która pozwala mu na palenie dwóch cygar jednocześnie. Ale najbardziej ponurą częścią jego osoby był żelazny hak. Pozwólmy sobie teraz zabić pirata po prostu po to, aby pokazać wam metodę kapitana Haka. Lufcik będzie akurat odpowiedni. W czasie marszu Lufcik potyka się niezgrabnie i potrącając kapitana, marszczy jego koronkowy kołnierzyk. Natychmiast hak wysuwa się, słychać okrzyk, ciało zostaje kopniakiem zrzucone z drogi, a piraci idą dalej. Kapitan nie wyjął nawet swych cygar z ust. Tak straszliwy jest ten człowiek, przeciw któremu wystąpił Piotruś Pan. Czy zwycięży?