Alicji i Kubie
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
Dwie niedo-gadane dziewczyny, czyli
skąd się wzięła ta książka
Ze dwie dekady temu, kiedy parałam się jeszcze para-aktorstwem i snułam sny o własnej przyszłej
filmowej potędze, zostałam zaproszona na wywiad do radia. Wywiad przeprowadzała Dorota. Ja, jak
każda niemal aktorka, pozowałam na intelektualistkę i dorabiałam ideologię do gołych scen, złych
scenariuszy i fatalnego grania. Dorota słuchała. Nagle, w jakimś przebłysku, moje pozerstwo i
nerwowość wraz z całą zakłamaną opowieścią o aktorskiej i filmowej pasji strasznie zaczęły mnie ściskać,
pić i uwierać niczym za małe buty. Patrzyłam na babkę przede mną – w słuchawkach na uszach, bez
makijażu, zrelaksowaną i wsłuchaną – i pomyślałam: „Jeśli któraś z nas ma naprawdę fajną robotę, to
chyba ona. Na pewno nie ja!”.
Jakiś czas później włączyłam telewizor, gdy Dorota przeprowadzała wywiad z Szymonem
Wiesenthalem. Rozmowa wbiła mnie w fotel, była fantastyczna. W mojej głowie pomału, nieśmiało i po
cichutku zaczęła po raz pierwszy w życiu kiełkować myśl, że może i ja bym tak mogła. Nie
przyznawałam się do niej nikomu, ale jej nie zwalczałam. Jakiś kawałek mnie wiedział, że to
prawdopodobnie pierwsze w moim życiu prawdziwe świadome pragnienie czegoś dla mnie... dobrego.
Dziś wiem, że jeśli czegoś chcemy, życie wychodzi naprzeciw.
Kilka lat później spotkany przypadkiem kolega, też aktor, którego lepsze czasy miały dopiero
nadejść, powiedział mi od niechcenia, że Inforadio (tak początkowo nazywało się TOK FM) robi nabór
ludzi na antenę i planuje szkolenia. Wiedziałam, że muszę tam iść. Dostałam się do zespołu, a siadając
pierwszy raz w studiu na fotelu prowadzącej, w słuchawkach i wpatrzona w swojego rozmówcę,
myślałam o Dorocie i tamtym dniu wtedy, dawno.
Radio okazało się dla mnie wielką i odwzajemnioną miłością. Wymagającą, inspirującą, spełnioną.
Przyniosło mi rozwój, poczucie wartości, chwile wzruszeń i śmiechu. Dało poczucie materialnego
bezpieczeństwa i stało się trampoliną do dalszej kariery. Nigdy nie czułam się dobrą aktorką (i słusznie!),
jako dziennikarka miewam chwile autentycznej satysfakcji. Droga zawodowa, którą wybrałam, mimo że
wyboista, jest szczęśliwa. Dorota stanęła na samym jej początku.
Dziś razem prowadzimy Miasto kobiet w TVN Style. Ja w tym programie uczyłam się telewizji i
musiałam z niego odejść, by sprawdzić się też gdzie indziej. Dorota przyszła do niego jako jedna z
najbardziej doświadczonych dziennikarek telewizyjnych w Polsce. Kiedy padła propozycja, by wrócić i
pracować właśnie z nią, nie wahałam się ani chwili. Wiem, że Dorota tak…
Za nami prawie dwa lata wspólnej pracy. Ile to rozmów, wywiadów, pytań, żartów i puent? Setki,
może tysiące. Nie musimy ich wcześniej szczegółowo omawiać, planować, jak rozegramy temat, i
sztywno trzymać się scenariusza. Pracujemy organicznie, mamy do siebie pełne zaufanie. Podczas przerw
garderoba Doroty zamienia się w salon, gdzie niczym u cioci na imieninach piętrzą się kanapeczki,
domowe ciasta, cukierki oraz napoje gorące i zimne. Wszyscy tam ciągną, wszyscy chcą tam być. Tu się
przebieramy, malujemy, jemy, plotkujemy, śmiejemy się i odreagowujemy strasznie ciężkie historie,
które słyszymy w studiu.
Po nagraniu jesteśmy totalnie padnięte. Nie mamy już siły na życie towarzyskie. Każda wraca do
siebie, przy czym dla mnie oznacza to pięćset kilometrów trasy do domu, do Kościeliska.
Nasze pisanie wzięło się z niedo-gadania. Jestem niedo-gadana z Dorotą, tak jak w łóżku można być
niedopieszczonym! Pisząc teksty na swój blog, połapałam się, że w dużej mierze wyrażam to, czego nie
zdążyłam powiedzieć Dorocie, i że wśród komentarzy jej odpowiedź najchętniej widziałabym na
pierwszym miejscu…
Piszemy do siebie i do innych kobiet – młodych, starych, bogatych i biednych. Piszemy też do ich
partnerów, bo chcemy, by zrozumieli. Szczerze. Jesteśmy obie w takim wieku, że nie musimy się już
rumienić, owijać w bawełnę, zasypiać gruszek w popiele. Doświadczyłyśmy, wychowałyśmy,
zbudowałyśmy, zburzyłyśmy, straciłyśmy i umiemy cenić. Wiemy. I co ważniejsze: nie wiemy niczego
na pewno.
Piszemy o swoich lękach, błędach, pasjach, dzieciach, mężczyznach, ulubionych potrawach,
książkach, filmach, kosmetykach, polityce i pracy. O siwych włosach, zmarszczkach, botoksie, wałku na
brzuchu i burdelu w torebce. O zmęczeniu, miłości, seksie i jego braku. O zdradach, terapii, wpadkach i
stawaniu na nogi.
Trochę, a może nawet więcej niż trochę, ryzykujemy, publikując te, czasem bardzo osobiste, listy.
Istnieje obawa, że plotkarskie media zrobią z nas po nich miazgę. Trudno. Kulom się nie kłaniamy! Nie
pierwszy to raz, nie ostatni.
Prowadzimy ważny, niektórzy nawet mówią: kultowy, program telewizyjny dla kobiet. Pytamy,
słuchamy, nie oceniamy. Z tej książki dowiecie się, jakimi kobietami same jesteśmy. Nie oceniajcie nas
zbyt surowo. „Nikt nie jest doskonały!”
Paulina Młynarska
•••
Byłam głupia. Może nawet jestem nadal! Kiedy namawiano mnie na pracę z Pauliną w TVN Style, a
było to parę lat temu, broniłam się rękami i nogami. Krążyły o niej przerażające opowieści: zjada
partnerki, traktuje je jak rywalki, szybko się ich pozbywa. Jest kłótliwa, nieustępliwa i konfliktowa. Po
prosty zła kobieta! Jakoś nie tknęło mnie, że tak mówią o niej inne kobiety, które chcą się pozbyć
konkurencji. Boją się tej brzytwy!
Gdzie moja intuicja? Przecież spotykałyśmy się nieraz na naszej zawodowej drodze. Tak dobrze nam
się rozmawiało. Pamiętam kilkugodzinny wywiad w modnej Szparce. Nie mogłyśmy się nagadać.
Podziwiałam ją za decyzje życiowe: za wczesny start w dorosłość i za młodzieńcze macierzyństwo, za
próbowanie swoich sił w różnych zawodach, za życie twórcze na obczyźnie, za wyprowadzkę do Paryża
i Zakopanego, za własne osiągnięcia pod znanym nazwiskiem, za czterech mężów i za to, że jak nie
kochała, to odchodziła. Za kobiecość i urodę w bardzo pięknym wydaniu.
Przede wszystkim za inteligencję. To po prostu jest inteligentna babka – z bagażem osobistych
doświadczeń i z wiedzą. Oczytana, błyskotliwa, złośliwa, energetyczna. Idealna partnerka do pracy.
Kobiety nie lubią pracować razem. Zawsze powstanie jakiś konflikt, zawiść i wzajemne pretensje. A
to ktoś komuś ukradł pytanie, a to ta była dłużej na wizji i jeszcze miała ładniejszą sukienkę. Zaczyna się
podgryzanie i wzajemne animozje. I po duecie! Lepiej sprawdzają się pary mieszane. Prokop i Wellman
rules.
Edward Miszczak i Yvette Żółtowska-Darska zostali naszymi swatami. Zdecydowałam się na
wspólną pracę i nie żałuję ani jednej chwili. Rozumiemy się bez słów, świetnie nam się pracuje i nie
możemy się nagadać. Stąd nasze listy. Z potrzeby pogadania z inteligentnym człowiekiem. Nie paplamy
po damsku, nie plotkujemy, nie tracimy czasu na pierdoły. Wymiana myśli jest dużą przyjemnością.
Czasem się kłócimy, nie zgadzamy, pięknie różnimy. I bardzo dobrze!
Paulino, fajnie, że jesteś!
Dorota Wellman
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
Jednym zdaniem
Gdy dziennikarz lub dziennikarzyna nie ma pomysłu na wywiad, prosi o dokończenie zdania.
Uwielbiamy to, więc zrobiłyśmy sobie taki test. Wam też go proponujemy!
Odpowiedz jak najgłupiej!
~•~ PAULINA ~•~
Gdy się budzisz, to widzisz…
dom sąsiadów za oknem.
Patrzysz w lustro i myślisz…
to ja jestem.
Najlepiej lubisz pić…
wodę, gdy jestem spragniona.
Gdy się kochasz…
to kocham po prostu.
Gdybyś była Batmanem…
nastraszyłabym naszego szefa, a on dałby mi poprowadzić krwiożerczy talk-show feministyczny!
Najpodlejsze w tobie…
że zazdroszczę Angelinie Jolie Brada Pitta, milionów i kiecek.
Najgorszy sen…
że znowu wychodzę za mąż.
Najbardziej ulubiony deser…
crème brûlée oczywiście.
Najmilszy w dotyku…
nie powiem!
Jesteś wkurzona, gdy…
nie starczyłoby miejsca na odpowiedź.
Jesteś szczęśliwa, gdy…
mogę porządnie się wyspać, do cholery!
Rzygasz na…
wolę „do”. Bo jak „na”, to znaczy, że naprawdę przesadziłam.
Pogardzasz…
banałem.
Ukochane miejsce na świecie…
mój dom, to chyba oczywiste.
Lubisz dostawać…
piątki, szóstki i pochwały.
Gdybyś była prezydentem…
nie wybraliby mnie. Za dużo mam za uszami.
Kto cię śmieszy…
ja sama!
Masz w dupie…
oj, tak!
W łóżku lubisz…
spać do oporu.
Miłość to dla ciebie…
kawa do łóżka i uśmiech na dzień dobry.
~•~ DOROTA ~•~
Gdy się budzisz, to widzisz…
ścianę.
Patrzysz w lustro i myślisz…
ale morda!
Najlepiej lubisz pić…
z kolegami.
Gdy się kochasz…
krzyczę i drapię.
Gdybyś była Batmanem…
fruwałabym nad miastem i ratowałabym bezpańskie psy.
Najpodlejsze w tobie…
to pamięć słonia.
Najgorszy sen…
jestem kotem Jarosława Kaczyńskiego.
Najbardziej ulubiony deser…
to śledź z wiśniówką.
Najmilszy w dotyku…
jest nos mojego psa.
Jesteś wkurzona, gdy…
nie mogę zrobić szpagatu.
Jesteś szczęśliwa, gdy…
jestem szczęśliwa.
Rzygasz na…
konwenanse.
Pogardzasz…
oszustami.
Ukochane miejsce na świecie…
Koszajec, Kreta.
Lubisz dostawać…
po pupie.
Gdybyś była prezydentem…
mój mąż byłby pierwszą damą.
Kto cię śmieszy…
poseł Hoffman (bo nadyma się jak ryba).
Masz w dupie…
pióra.
W łóżku lubisz…
skomplikowane figury.
Miłość to dla ciebie…
temat do rozmów w Mieście kobiet.
~•~ TERAZ TY! ~•~
Gdy się budzisz, to widzisz…
Patrzysz w lustro i myślisz…
Najlepiej lubisz pić…
Gdy się kochasz…
Gdybyś była Batmanem…
Najpodlejsze w tobie…
Najgorszy sen…
Najbardziej ulubiony deser…
Najmilszy w dotyku…
Jesteś wkurzona, gdy…
Jesteś szczęśliwa, gdy…
Rzygasz na…
Pogardzasz…
Ukochane miejsce na świecie…
Lubisz dostawać….
Gdybyś była prezydentem…
Kto cię śmieszy…
Masz w dupie…
W łóżku lubisz…
Miłość to dla ciebie…
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
WRAZ Z PIERWSZĄ ODWILŻĄ RUSZAMY NA MOSKWĘ ^*^ JAK ŚWIĘTOWAĆ
URODZINY? ^*^ SZANUJCIE NAS NIE TYLKO NA WIOSNĘ! ^*^ CIAŁO
ODZYSKANE ^*^ NA ZIELONO ^*^ NOWA RAMÓWKA ^*^ UCZYMY SIĘ
ZARABIAĆ ^*^ WIOSENNE PORZĄDKI ^*^ PANOWIE, CZEGO SIĘ
BOICIE? ^*^ INWENTARYZACJA TOREB I SZAF
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
Ciesz się, że jesteś Rosją!
* Dorota (Warszawa):
Sis,
znalazłam taką wypowiedź Magdy Gessler: „Mówię wam, kobiety, że wiek nie jest ważny. A
wpisywanie wieku kobiety pod jej zdjęciem jest szczytem chamstwa. Od wieków kobiety ukrywały swój
wiek i to było elegancją-Francją i dobrymi manierami, a teraz... sama dupa... goła i podpis: lat tyle i
tyle”.
Ile masz lat (bo właściwie nigdy cię o to nie pytałam)? Dlaczego kobiety ukrywają swój wiek? Bo
„mam dwadzieścia lat” brzmi lepiej, niż „mam dwadzieścia siedem lat”. Bo „mam czterdziestkę” brzmi
atrakcyjniej, niż „mam czterdzieści pięć lat”. Urwać rok, czasem pięć…
Z wiekiem jest jak z wagą: zawsze czegoś za dużo.
Nie godzimy się ze zmianami, grawitacją i starzeniem, którego nie da się zatrzymać – marzenie o
byciu wiecznie młodą spełnia się tylko w bajkach. Ukrywanie wieku to także przyznawanie racji tym,
którzy oceniają nas wyłącznie przez pryzmat atrakcyjności towarzysko-erotycznej. Im jesteś starsza, tym
w oczach świata jesteś mniej sexy, a otoczenie ocenia nas po wyglądzie. Nie ceni nas za inteligencję,
sukcesy czy charakter. Nie dajmy się zepchnąć na margines życia, bo przekroczyłyśmy czterdziestkę czy
pięćdziesiątkę! Nikt nie będzie o nas decydował.
W przypadku osób znanych tajemnice prędzej czy później i tak wychodzą na jaw. Wikipedia
rozwiewa wszelkie wątpliwości! Po co więc bawić się w chowanego, odmładzać o te kilka lat? Czasami
brzmi to śmiesznie, a szkolni znajomi szybko weryfikują nasze dane.
Zaś co do gazet podających wiek w nawiasach, obok nazwiska – cóż, może posuniemy się dalej:
„Dorota Wellman (lat 51, rozmiar ubrania 44, rozmiar buta 39, biust 80F)”. Albo jeszcze inaczej:
„Dorota Wellman (stara dupa)”.
Znalazłam też taki test wieku. Przeczytaj:
Wiek kobiety można porównać do kontynentów, a wiek mężczyzn do marek samochodów. Sprawdź,
jakim kontynentem lub autem jesteś w chwili obecnej.
Wiek mężczyzn:
Do 20 lat – mężczyzna jest jak fiat: mały i figlarny.
20–30 lat – mężczyzna jest jak porsche: szybki i energiczny.
30–40 lat – mężczyzna jest jak citroen: perfekcyjny.
40–50 lat – mężczyzna jest jak polonez: obiecuje więcej, niż może zrobić.
50–60 lat – mężczyzna jest jak żuk: trzeba go ręcznie zastartować.
60 lat i dalej – wypada zmienić markę.
Wiek kobiet:
Do 20 lat – kobieta jest jak Azja: dobrze znana, ale jeszcze nie odkryta.
20–30 lat – kobieta jest jak Afryka: gorąca i wilgotna.
30–40 lat – kobieta jest jak USA: wydajna i technicznie doskonała.
40–50 lat – kobieta jest jak Europa: po dwóch wojnach światowych, wykorzystana, ale wciąż piękna.
50–60 lat – kobieta jest jak Rosja: wszyscy wiedzą, gdzie to jest, ale nikt nie chce tam jechać.
O kurczę, jestem już Rosją. Choć czuję się Afryką.
* Paulina (Kościelisko):
Hahahahahaha! Ubawił mnie list o tym, dlaczego ukrywamy swój wiek. Ten, kto wymyślił cytowaną
przez ciebie (z internetu, jak rozumiem) listę porównawczą, najwyraźniej nie zna się ani na motoryzacji,
ani na geografii, ani na facetach, ani na kobietach.
Od kiedy to maluch bywa figlarny? No, chyba że za figle uznamy odpalanie go kijem od szczotki
(remeber?) albo gaśnięcie silnika na najbardziej ruchliwym skrzyżowaniu. Dwudziestolatka na pewno
kijem odpalać nie trzeba, a prawdopodobieństwo, że zgaśnie mu silnik, wynosi jakieś zero procent.
Zacznijmy od tego, że dwudziestolatek to jeszcze w ogóle nie jest auto! To deskorolka: można pobrykać,
ale tylko w granicach podwórka.
Trzydziestolatek ma być jak porsche? Wolne żarty! Porsche to nowobogacki szpan zupełnie nie na
nasze drogi! Mnie taki mężczyzna kojarzy się z moją kochaną, fajną terenówką!
Citroen ma być perfekcyjny? Jak czterdziestolatek? Zupełna bzdura. Jedyne, co ich łączy, to bolesna
świadomość, że bentleyem raczej nie są. Przy czym, o ile citroen przeżywa swój dramat po cichu, o tyle
czterdziestolatek do tego jeszcze gada!
Porównać pięćdziesięciolatka do żuka to już zwyczajne przegięcie. Przecież wielu facetów właśnie
wtedy osiąga życiową dojrzałość – jeśli tylko się nie zapuszczą i nie popadną w nudziarstwo czy
marazm, naprawdę można na nich liczyć. Dorośli mężczyźni z dorobkiem potrafią być, w
przeciwieństwie do wspomnianego dostawczaka, naprawdę eleganccy. Co do ostatniego punktu, że niby
sześćdziesięciolatek jest już zupełnym złomem… Mój Boże, ja tam z Clintem Eastwoodem bym
chętnie… W każdej chwili (nawet platonicznie!), więc wara.
A teraz kobiety i kontynenty. Pomijam to, że Rosja kontynentem nie jest. Ale niech tam! Jeśli już
mamy się trzymać tych internetowych wypocin, to powiem ci tak, moja droga: ciesz się, że jesteś Rosją!
Podczas moich podróży spotykam mnóstwo przystojnych, fantastycznych facetów z plecakami,
mięśniami i mózgami na swoim miejscu, którzy nic tylko… Rosja! Rosja! Ach, Rosja! „My chcemy do
Rosji! Żeby ją poznać, trzeba pokonać tyle trudności! To nas kręci, to nas podnieca! Chcemy Syberii,
Kamczatki, Władywostoku. Gawaritie po ruski? Och, jakiż to cudny język! Rosja! To jest wyzwanie.
Chcemy ją zdobyć, przemierzyć, zrozumieć”. Ostatnio w New Delhi, przy stoliku podróżników na
dachu jednego z hoteli, ktoś szepnął, że wraca właśnie z Rosji. Wszyscy zamilkli, a potem:
„Opowiadaj!”. A przecież każdy z obecnych był w Afryce, Azji i Europie, błąkał się stopem po
bezdrożach, szukał przygód i je znajdował. Ci goście naprawdę potrafią docenić, co dobre, a każdy z
nich to ciacho ciach! Skoro tacy pragną Rosji, jest dobrze. Jest fantastycznie! Nam, Polakom – z
wiecznym kompleksem niższości, zadrą wpojoną w szkole i kościele i nieustannym lękiem przed
„ruskimi” – trochę to trudno uznać, ale przecież w głębi duszy wiemy, że ta znienawidzona Rosja jest
jednocześnie wspaniała. Pewna siebie, nie do zdarcia, nie do ruszenia i wszystkie snoby świata mogą jej
serdecznie naskoczyć. Rosja dała światu najpiękniejszą literaturę i najkrwawszą rewolucję. Jest żywiołem
samym w sobie i tylko jakiś idiota o ciasnych horyzontach może tego nie zauważać (a przecież idiota nas
nie interesuje – no, chyba że ten od Dostojewskiego).
Kiedy zmagam się ze światem, często włączam Wysockiego. W jego charczącym głosie słyszę
wszystko to, co mi potrzebne, żeby się pozbierać: potworny ból i wrażliwość, czułość, zachwyt, rozpacz,
siłę i rezygnację. Dostojewski, Czechow i Tołstoj więcej mnie nauczyli niż wszystkie psychologiczne
poradniki razem wzięte (nie mówiąc o latach terapii), a najpiękniejszą kołysanką, którą śpiewałam córce
na dobranoc, zawsze był François Villon Bułata Okudżawy.
Mam przypomnieć? Bardzo proszę! W genialnym tłumaczeniu Andrzeja Mandaliana:
Dopóki nam ziemia kręci się,
dopóki jest tak czy siak,
Panie, ofiaruj każdemu z nas,
czego mu w życiu brak –
mędrcowi darować głowę racz,
tchórzowi dać konia chciej,
sypnij grosz szczęściarzom...
I mnie w opiece swej miej.
Dopóki nam ziemia obraca się,
o Panie, daj nam znak –
tym, którzy pragną władzy,
niech władza im pójdzie w smak,
daj szczodrobliwym odetchnąć,
raz niech zapłacą mniej,
daj Kainowi skruchę...
I mnie w opiece swej miej.
Ja wiem, że Ty wszystko możesz,
ja wierzę w Twą moc i gest,
jak wierzy żołnierz zabity,
że w siódmym niebie jest,
jak zmysł każdy chłonie
z wiarą Twój ledwie słyszalny głos,
jak wszyscy wierzymy w Ciebie,
nie wiedząc, co niesie los.
Panie zielonooki, mój Boże jedyny, spraw –
dopóki nam ziemia toczy się,
zdumiona obrotem spraw,
dopóki czasu i prochu wciąż
jeszcze wystarcza jej –
daj każdemu po trochu...
I mnie w opiece swej miej.
Dodam jeszcze zwroteczkę od siebie:
Daj prezenterkom botoks
i Dodzie cycki dać chciej,
zapłać aktorkom za lifting.
I nas w opiece swej miej!
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
Dowód na istnienie Boga
* Dorota (Warszawa):
Ceperko!
Od naszego ostatniego spotkania zaczynam podejrzewać, że ze słodkich rzeczy najbardziej
lubimy śledzia i wódkę. Nie pytałam cię nigdy o czekoladę, a właściwie o uzależnienie od niej.
Czekolada bywa dla kobiet właśnie jak narkotyk – uzależnia. Znana dziennikarka polityczna
opowiadała, że potrafiła chować ją sama przed sobą, a potem, dedukując niczym Sherlock Holmes,
znajdowała każdy ukryty kawałek. Czekolada wywołuje orgazm bez udziału osób trzecich.
Mówiąc poważnie, czekolada ma w sobie:
odrobinę kofeiny, która pobudza,
fenyloetyloaminę, która poprawia nastój i daje poczucie słodkiej łagodnej szczęśliwości,
tryplofan, który w mózgu przekształca się w serotoninę odpowiedzialną za dobry humor.
Czekolada to całe laboratorium chemiczne i bomba kaloryczna, bo stugramowa tabliczka już zawiera
550 kalorii (ale czy ktoś widział kalorie na własne oczy?). Warto jeść czekoladę gorzką, jest najzdrowsza.
Gdy chodzi za nami chęć na coś do zjedzenia, kobiety najczęściej sięgają po czekoladę lub lody.
Mężczyźni najchętniej zjedzą zupę lub pizzę. Jak my się pięknie różnimy!
Historia czekolady związana jest z cywilizacją Majów. To oni
przyrządzali xocolatl, czyli „gorzką wodę” – napój z ziarna kakaowca,
wrzącej wody, pieprzu, soli, mąki kukurydzianej i chilli. Trunek ten
dawał siłę i męstwo. Rozpowszechnienie kakaowca zawdzięczamy
hiszpańskiemu konkwistadorowi Hernánowi Cortésowi, który –
widząc, jak cenne jest ziarno kakaowca – zakładał na podbitych
terytoriach plantacje kakaowców. O ziarno kakaowca toczyły się wojny.
Stało się walutą, bogactwem naturalnym i „krwawym kakao”, za które
ginęli ludzie. W 1580 roku w Hiszpanii powstała pierwsza fabryka
czekolady. Dopiero w XIX wieku duński chemik Konrad Jan van
Houten wynalazł metodę rozdzielenia masła kakaowego od
sproszkowanego kakao, co było ogromnym postępem w produkcji czekolady. Następnym krokiem było
wyprodukowanie przez Cadbury pierwszej tabliczki czekolady. W 1879 szwajcarski cukiernik Rudolphe
Lindt zbudował urządzenie, dzięki któremu mieszana masa czekoladowa uzyskuje aksamitny i delikatny
smak. Szwajcar Henri Nestle jest zaś twórcą dzisiejszej czekolady mlecznej. Pomysł połączenia kakao z
mlekiem i mlekiem w proszku przyjął się tak dobrze, że dziś czekolada mleczna jest najpopularniejszą i
najbardziej lubianą wersją czekolady na świecie (ja jej nie lubię!).
Widziałaś kiedyś ziarno kakaowca? Z drzewa zrywa się ziarna podobne do piłki do futbolu
amerykańskiego. Trzeba to zrobić w odpowiednim momencie, kiedy owoc jest żółty i dojrzały. Jeśli byś
rozcięła taką piłkę, zobaczysz w środku około trzydziestu ziaren. Wyglądają jak malutkie dzieci w
bezpiecznym kokonie. Pokryte białoróżowym miąższem, są słodkie i soczyste, dopóki nie ich
przegryziesz – w środku mieszka sama gorycz. Pozwala się ziarnom fermentować przez kilka dni (stają
się brązowe i zaczynają pachnieć czekoladą), a potem się je praży. I tak jesteśmy coraz bliżej czekolady…
Dlaczego ja ci tyle piszę o czekoladzie? Bo przeczytałam, że powstała nowa moda. Walki kobiet w
czekoladzie ku uciesze mężczyzn! Uważam to za profanację kobiet i czekolady. A do tego chciałabym
cię namówić na fondant czekoladowy!
FONDANT CZEKOLADOWY*
2 tabliczki gorzkiej czekolady z dużą zawartością kakao (75 procent)
2 jajka
2 łyżeczki brązowego cukru
2 łyżki dobrego, świeżego masła
szczypta soli
Czekoladę roztop w kąpieli wodnej. Pamiętaj, żeby miska nie dotykała gorącej wody. Gdy
czekolada się roztopi, dodaj cukier. Odstaw na chwilę, by nie była taka gorąca. Dodaj dwa żółtka i
ubite mocno białka (nie zapomnij o szczypcie soli!), wymieszaj delikatnie. Foremki wysmaruj
masłem i wlej masę. Możesz do każdej foremki wcisnąć po orzechu lub dodatkowej kostce
czekolady. Odstaw na kilkanaście minut, a potem wstaw do piekarnika rozgrzanego do 200⁰C. Piecz
maksimum 10 minut, aż fondant wyrośnie. Po wyciągnięciu z piekarnika odstaw na 3 minuty.
Potem odwracaj foremki, wyjmuj deser i od razu zjadaj!
Ze środka gorącego ciastka wypłynie czekolada.
Bóg istnieje.
* Paulina (Kościelisko):
Aaaaaaa! Zrobiłam fondant! Zjadłam i nakarmiłam gości. Pyszne. Chociaż rzeczywiście – ze
słodyczy to ja najchętniej śledzika i wódeczkę. Oczywiście nie zawsze tak było. My, pokolenie, którego
dzieciństwo przypadło na Gierka i stan wojenny, potrafimy docenić dobrą czekoladę. Jadło się ją od
wielkiego dzwonu, nieraz przechowując przez wiele miesięcy w kubkach smakowych wspomnienie tego
nieba w gębie… I nagle ciocia z zagranicy z tabliczką Milki! Nagle babcia, co wystała u Wedla torcik!
Jeeeeezzzzuuuuu! Jakie to było wtedy pyszne.
Ale dla mnie czekolada to przede wszystkim ciasto murzynek w wykonaniu mojej niani i mamy
chrzestnej Heli, robione z okazji każdych moich urodzin. Murzynek jak murzynek – przepisów jest co
niemiara i każdy dobry. Ale celebracja! Murzynek urodzinowy powstawał zawsze w ścisłej tajemnicy i
zawsze był niespodzianką! W przeddzień unosił się w domu co prawda przyjemny czekoladowy zapach,
ale nigdzie ani śladu ciasta. Rano zamiast pobudki do szkoły w ciemny listopadowy świt: ta-da! Do
pokoju wkraczała Hela z murzynkiem, na którym płonęły świeczki. Za nią reszta rodziny – w
szlafrokach, z prezentami. Murzynek pokryty był masą czekoladową o dużej zawartości masła i cukru.
Oj, jakie to było pyszne… Zwłaszcza o siódmej rano. Koniecznie o siódmej! Bo zdaniem mojej Heli
tort i świeczki są dla tego, kto świętuje, a nie na pokaz, dla gości. Dla nich można ten spektakl
powtórzyć wieczorem, jeśli sobie życzą.
Ja też w każde urodziny mojej córki wkraczam do niej raniutko z ciastem czekoladowym, płonącymi
świeczkami i prezentem. Ja też piekę to ciasto w tajemnicy (poliszynela) i mam nadzieję, że ta piękna
tradycja pójdzie dalej. Człowiek powinien choć raz do roku poczuć się ważny i mieć swoje święto,
zaczarowany poranek z ciastem czekoladowym i świeczkami. Nie dla gości, ale dla siebie. Kiedy życie
daje w kość, obraz takich chwil ogrzewa i daje nadzieję. Wraz ze wspomnieniem zapachu czekolady i
wanilii wraca poczucie, że kiedy przetrwamy trudności, jeszcze będzie dobrze. Ciężki rok prędzej czy
później zamieni się w płomyk świeczki. Zdmuchnijmy go i do przodu! Z domowym ciastem
czekoladowym w garści i z poczuciem, że jesteśmy dla kogoś na tyle ważni, by je specjalnie dla nas
upiekł!
MOJE CIASTO CZEKOLADOWE*
3 tabliczki ciemnej czekolady
pół kostki masła
pół szklanki cukru
5 jajek
pół szklanki mielonych migdałów
3 łyżki stołowe mąki
paczka cukru waniliowego lub łyżeczka esencji waniliowej
pół łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej wraz z masłem i cukrem, mieszając, tak by powstała jednolita
masa. Białka ubić na sztywną pianę.
Część (1/4) masy czekoladowej zostawić (będzie potrzebna jako polewa), resztę połączyć (za pomocą
miksera lub energicznie mieszając) najpierw z żółtkami, mąką, migdałami, wanilią, proszkiem i solą,
a potem z ubitymi białkami (mieszając delikatnie, by nie opadły). Wlać do wysmarowanej masłem i
oprószonej mąką formy. Piec 20 minut w temperaturze 180°C.
Po ostygnięciu ciasta lekko podgrzać pozostałą masę czekoladową i posmarować nią ciasto. Można
je ozdobić kolorowymi cukierkami, migdałami, posypką… Czymkolwiek, co sprawi, że nasz
solenizant znowu poczuje się jak dziecko.
Smacznego!
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
A ja właśnie jestem!
* Paulina (Kościelsko):
Cześć, Dorota!
Zauważyłaś, jak często z ust naszych rozmówczyń w programie padają słowa: „Nie jestem żadną
feministką, ale...”. I dalej długa litania… całkiem feministycznych skarg oraz postulatów. Od zwykłej
guli, że to właśnie jej przypada stanie przy garach i rozwieszanie prania, poprzez rozterki niedocenianej
menadżerki, po szokujące wyznania o domowych gwałtach. „Ale nie jestem feministką!” Ale...
Ja, kiedy mówię, że nią jestem, często słyszę, że... nie jestem! Zwłaszcza od mężczyzn. Ze
szczególnym naciskiem na tych, którym się podobam. Bo chociaż jestem, to się podobam. I chociaż
jestem – bardzo się lubię podobać!
Nawet naprawdę inteligentni, fajni i ogarnięci faceci często nie radzą sobie z dysonansem
poznawczym, jaki niesie ze sobą fakt, że nie wyglądam jak chłop, nie śmierdzę i nie czyham z
nożyczkami, by niepostrzeżenie pozbawić ich męskości, a jednak jestem feministką. „Taka ładna
kobieta?” – dziwią się. Albo te żarciki: „Feministką jesteś? Czyli nie golisz nóg!”. Tak jakby jedno z
drugiego wynikało. „Jesteś za aborcją, tak?!” Niby chodzę po ulicach i namawiam ciężarne do pozbycia
się płodów? I tak dalej, i tak dalej. Same bzdury.
Wracam do kobiet. „Nie jestem feministką!” – mówią zgodnym chórem, siedząc przy kuchennych
stołach, w kawiarniach i w studiach telewizyjnych. Chociaż wiele z nich tylko z racji tego, że są właśnie
kobietami, dostało od życia po tyłku. Kiedy o tym opowiadają, ma się wrażenie, że kto, jak kto, ale to
one powinny co tydzień urządzać nam pod oknami nową manifę! Samotne matki z głodowymi
alimentami bez szans na stałą pracę i miejsce w żłobku, żony zamienione na „nowszy model” po
trzydziestu latach wspólnego życia i pozostawione z niczym oraz Danuta Wałęsa.
Nie wiem, co nimi kieruje, ale wiem, co kierowało mną, bo kiedyś robiłam to samo. Żeby to
zilustrować, opowiem ci bajkę: dawno temu żyła sobie na świecie pewna królewna, która była
przekonana o tym, że jest ropuchą. Bardzo więc się ucieszyła, gdy w jej życiu pojawił się supermacho.
Wyznawał dość prostą filozofię: „Baby są głupie, pedały wstrętne, Ruscy to świnie. Napijmy się”. O
dziwo, nic nie miał do Żydów.
Jak to się stało, że wyszła za mąż za takiego typa? No cóż, czuła się jak ropucha, a on zechciał tę
ropuchę ucałować. To w zupełności wystarczyło. Bez matury i z dzieckiem na ręku królewna ropucha
zupełnie nie wierzyła, że może sobie poradzić w życiu. W dodatku hymnem narodowym królestwa była
piosenka zespołu Dwa Plus Jeden Windą do nieba, a tam czarno na białym wszak stoi, że „dziewczyna
przez świat nie może iść całkiem sama”.
Skakała koło tego swojego samca jak małpka na drucie. Prała, gotowała, sprzątała, głaskała,
zabawiała i uśmiechała się słodko, powtarzając za nim jak echo, jakie te baby są głupie. Oczywiście z nią
samą na czele. A feministki to już w ogóle – dopust Boży, babochłopy niedobzykane!
Supermacho w jednym miał rację – oj, była głupia! Dla niej liczyło się wtedy tylko jedno: byle nie
przestał jej całować, byle się nie połapał, jak bardzo jest beznadziejna. Nawet jeśli te pocałunki coraz
częściej i mocniej zalatywały gorzałką. To ona zarabiała na dom, który ona wniosła w to stadło. Ona
organizowała życie i płaciła mandaty, które jej ślubny masowo zbierał za zbyt szybką jazdę. Ale to
nieistotne! Mąż musiał być, bez męża czuła się nikim. Leżał więc mąż na kanapie, śnił sny o własnej
potędze, nie pracował, pohukiwał, pokrzykiwał i regularnie, dla porządku, urządzał awantury.
Kiedyś, w środku bezsennej nocy, przyśniło się naszej ropusze, jak to było, zanim pojawił się jej
„książę pożal się Boże”. W domu spokój i porządek, więcej kasy, nikt nie robił scen, za nikogo nie
musiała się wstydzić. Odwiedzały ją koleżanki, do pracy chodziła wyspana i nawet ładniej wyglądała. Ze
zgrozą skonstatowała, że jego pocałunek zamienił ją… z księżniczki w ropuchę, a nie odwrotnie, jak
dotąd sądziła. Straszne! Wtedy się połapała, że jeśli gdzieś w tym królestwie ma jakieś
sprzymierzeńczynie, to są nimi właśnie te wcześniej wyśmiewane przez nią w ramach zwykłego
lizusostwa feministki.
To one, narażając się na chamski rechot i wredne komentarze, ośmielają się piętnować seksistowskie
reklamy i wskazywać na wzorce wpajane już w szkolnych podręcznikach, w których mama z córeczką
gotują obiad, kiedy tata z synkiem jeżdżą na rowerze. To feministki głośno mówią o logistycznym
piekle, w jakim żyją w kraju nad Wisłą pracujące matki. Krzyczą o szklanym suficie, mobbingu i
molestowaniu w pracy; o nędzy, z jaką muszą się zmagać matki wielodzietne, wciąż zapładniane wbrew
sobie i zostawiane same sobie przez mężów przepijających ostatni grosz. Żądają przedszkoli zamiast
igrzysk, równych płac, zniesienia śmieciowych umów, sprawiedliwego podziału obowiązków
domowych i zaprzestania robienia z nas dmuchanych lal w reklamach i gospoś w podręcznikach.
Mają niewdzięczne zadanie, bo te, o których prawa zabiegają, tylko w głębi duszy ciemną nocą
składają dwa do dwóch, że jednak baby nie są głupie i że niejedna dziewczyna śmiało może przez świat
iść całkiem sama! Za dnia jednak znów to samo: „Nie jestem feministką!”. Ale…
Ktoś w tym królestwie wywalczył kiedyś prawa wyborcze dla kobiet, ktoś kobiety wprowadził na
wyższe uczelnie, ktoś wrzeszczy na manifach, że trzeba wreszcie zacząć skutecznie ścigać „alimenciarzy”,
ktoś woła przez megafon: „Tusku, ty nas nie kochaj, ty nas szanuj!”. Ktoś mówi „basta!” na szczypanie
nas po tyłkach, opowiadanie seksistowskich dowcipów, wymuszanie seksu w zamian za pracę i pracy w
zamian za seks. Ktoś zabiega o to, by prawo zaczęło chronić ofiary przemocy domowej.
Supermacho nie zagrzał długo miejsca pod dachem królewny. Ona tymczasem się wyspała,
wyładniała i ruszyła dalej niełatwą drogą samotnego macierzyństwa, wciąż nie mogąc się nadziwić, że z
dwojga rodziców tylko jedno dźwiga wszystkie obowiązki, poświęca ambicje, marzenia i siły, a cały
świat przechodzi nad tym do porządku dziennego. Zachodząc w głowę, jak to możliwe, że w królestwie,
gdzie zakazano aborcji z przyczyn społecznych, brak nie tylko podstawowej edukacji seksualnej i taniej
(lub refundowanej) antykoncepcji, ale też żłobków i przedszkoli! Nie mogąc pojąć, dlaczego zarabia
mniej niż kumpel mężczyzna na tym samym stanowisku i że nie dostaje awansu, bo podobno „jako
samotnej matce ciężko jej się będzie zorganizować”. Tiaaa!
Z własnego dzieciństwa pamiętam wykrzykniki, kiedy w naszym domu po dwóch córeczkach
pojawił się męski potomek: „Nareszcie! Dziedzic nazwiska! Już straciliśmy nadzieję!”. Że coooo? A my z
siostrą to dzieci na próbę? Nieudane egzemplarze? Oto się urodziło prawdziwe, porządne dziecko!
Chłopiec! Syn! Syn nareszcie! Nie mam dziś już o to żalu, nikt przecież nie chciał umyślnie nas zranić.
Tak to po prostu działało. Pamiętam też nauczycielkę, która w taki oto sposób motywowała klasę do
większych postępów w nauce: „Dziewczyny to jeszcze rozumiem, wyjdą za mąż, dzieci urodzą, ale
chłopcy??? Bierzcie się do roboty!!!”. I hit epoki, niestety, prawdziwie dowcipny, a przez to jeszcze
bardziej dewastujący: Seksmisję. „Kopernik była kobietą! A może Skłodowska też?” Z kina wychodziło
się uchachaną i… przekonaną, że świat zdominowany przez kobiety musiałby być piekłem.
Rozwalanie nas, dziewczyn, na każdym kroku. Dzień po dniu, latami, a do tego tak mało wokół
kobiet u władzy, kobiet autorytetów, kobiet inspirujących. W polityce, nauce, sztuce, religii – wszędzie
przewaga facetów.
Pewnego dnia przeczytałam, że Maria Skłodowska-Curie, która istotnie kobietą była, o mały włos
nie została pozbawiona swego drugiego Nobla, bo… wdała się w romans z żonatym mężczyzną, a to,
jak wiadomo, ma ogromny wpływ na ocenę pracy naukowej! A kiedy jednak do wręczenia nagrody
doszło, francuskie gazety nie poświęciły temu ani linijki.
Odkrycie feminizmu było dla mnie jak walnięcie pięścią w stół. Chcę być sprawiedliwie
traktowana. Koniec, kropka.
Dojrzewając, z serialowej aktoreczki zaczęłam stawać się dziennikarką – czytałam, szkoliłam się i
coraz lepiej rozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi. Odeszłam z durnego serialu i poprowadziłam
pierwszą feministyczną audycję w TOK FM! Nowe milenium witałam w radiowym studiu z dzieckiem
śpiącym na dwóch zsuniętych fotelach, rozmawiając na antenie z kobietami, które tej nocy czuły się
wyjątkowo samotne – porzucone, nic niewarte, zaszczute. One też dały się wpędzić w rolę praczek,
sprzątaczek i podnóżków. Też czuły się jak ropuchy i niestety także mówiły, że… nie są feministkami.
Miałam przed sobą jeszcze wiele pracy, ale jako matka córki chciałam dla niej zmieniać ten
niesprawiedliwy świat. Chciałam, by ona widziała, że nie stoję z założonymi rękami, że reaguję,
protestuję, oburzam się i walczę. Nie jestem ofiarą, chcę sięgać wysoko i nie dam sobie odebrać tego
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
Alicji i Kubie ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
Dwie niedo-gadane dziewczyny, czyli skąd się wzięła ta książka Ze dwie dekady temu, kiedy parałam się jeszcze para-aktorstwem i snułam sny o własnej przyszłej filmowej potędze, zostałam zaproszona na wywiad do radia. Wywiad przeprowadzała Dorota. Ja, jak każda niemal aktorka, pozowałam na intelektualistkę i dorabiałam ideologię do gołych scen, złych scenariuszy i fatalnego grania. Dorota słuchała. Nagle, w jakimś przebłysku, moje pozerstwo i nerwowość wraz z całą zakłamaną opowieścią o aktorskiej i filmowej pasji strasznie zaczęły mnie ściskać, pić i uwierać niczym za małe buty. Patrzyłam na babkę przede mną – w słuchawkach na uszach, bez makijażu, zrelaksowaną i wsłuchaną – i pomyślałam: „Jeśli któraś z nas ma naprawdę fajną robotę, to chyba ona. Na pewno nie ja!”. Jakiś czas później włączyłam telewizor, gdy Dorota przeprowadzała wywiad z Szymonem Wiesenthalem. Rozmowa wbiła mnie w fotel, była fantastyczna. W mojej głowie pomału, nieśmiało i po cichutku zaczęła po raz pierwszy w życiu kiełkować myśl, że może i ja bym tak mogła. Nie przyznawałam się do niej nikomu, ale jej nie zwalczałam. Jakiś kawałek mnie wiedział, że to prawdopodobnie pierwsze w moim życiu prawdziwe świadome pragnienie czegoś dla mnie... dobrego. Dziś wiem, że jeśli czegoś chcemy, życie wychodzi naprzeciw. Kilka lat później spotkany przypadkiem kolega, też aktor, którego lepsze czasy miały dopiero nadejść, powiedział mi od niechcenia, że Inforadio (tak początkowo nazywało się TOK FM) robi nabór ludzi na antenę i planuje szkolenia. Wiedziałam, że muszę tam iść. Dostałam się do zespołu, a siadając pierwszy raz w studiu na fotelu prowadzącej, w słuchawkach i wpatrzona w swojego rozmówcę, myślałam o Dorocie i tamtym dniu wtedy, dawno. Radio okazało się dla mnie wielką i odwzajemnioną miłością. Wymagającą, inspirującą, spełnioną. Przyniosło mi rozwój, poczucie wartości, chwile wzruszeń i śmiechu. Dało poczucie materialnego bezpieczeństwa i stało się trampoliną do dalszej kariery. Nigdy nie czułam się dobrą aktorką (i słusznie!), jako dziennikarka miewam chwile autentycznej satysfakcji. Droga zawodowa, którą wybrałam, mimo że wyboista, jest szczęśliwa. Dorota stanęła na samym jej początku. Dziś razem prowadzimy Miasto kobiet w TVN Style. Ja w tym programie uczyłam się telewizji i musiałam z niego odejść, by sprawdzić się też gdzie indziej. Dorota przyszła do niego jako jedna z najbardziej doświadczonych dziennikarek telewizyjnych w Polsce. Kiedy padła propozycja, by wrócić i pracować właśnie z nią, nie wahałam się ani chwili. Wiem, że Dorota tak…
Za nami prawie dwa lata wspólnej pracy. Ile to rozmów, wywiadów, pytań, żartów i puent? Setki, może tysiące. Nie musimy ich wcześniej szczegółowo omawiać, planować, jak rozegramy temat, i sztywno trzymać się scenariusza. Pracujemy organicznie, mamy do siebie pełne zaufanie. Podczas przerw garderoba Doroty zamienia się w salon, gdzie niczym u cioci na imieninach piętrzą się kanapeczki, domowe ciasta, cukierki oraz napoje gorące i zimne. Wszyscy tam ciągną, wszyscy chcą tam być. Tu się przebieramy, malujemy, jemy, plotkujemy, śmiejemy się i odreagowujemy strasznie ciężkie historie, które słyszymy w studiu. Po nagraniu jesteśmy totalnie padnięte. Nie mamy już siły na życie towarzyskie. Każda wraca do siebie, przy czym dla mnie oznacza to pięćset kilometrów trasy do domu, do Kościeliska. Nasze pisanie wzięło się z niedo-gadania. Jestem niedo-gadana z Dorotą, tak jak w łóżku można być niedopieszczonym! Pisząc teksty na swój blog, połapałam się, że w dużej mierze wyrażam to, czego nie zdążyłam powiedzieć Dorocie, i że wśród komentarzy jej odpowiedź najchętniej widziałabym na pierwszym miejscu… Piszemy do siebie i do innych kobiet – młodych, starych, bogatych i biednych. Piszemy też do ich partnerów, bo chcemy, by zrozumieli. Szczerze. Jesteśmy obie w takim wieku, że nie musimy się już rumienić, owijać w bawełnę, zasypiać gruszek w popiele. Doświadczyłyśmy, wychowałyśmy, zbudowałyśmy, zburzyłyśmy, straciłyśmy i umiemy cenić. Wiemy. I co ważniejsze: nie wiemy niczego na pewno. Piszemy o swoich lękach, błędach, pasjach, dzieciach, mężczyznach, ulubionych potrawach, książkach, filmach, kosmetykach, polityce i pracy. O siwych włosach, zmarszczkach, botoksie, wałku na brzuchu i burdelu w torebce. O zmęczeniu, miłości, seksie i jego braku. O zdradach, terapii, wpadkach i stawaniu na nogi. Trochę, a może nawet więcej niż trochę, ryzykujemy, publikując te, czasem bardzo osobiste, listy. Istnieje obawa, że plotkarskie media zrobią z nas po nich miazgę. Trudno. Kulom się nie kłaniamy! Nie pierwszy to raz, nie ostatni. Prowadzimy ważny, niektórzy nawet mówią: kultowy, program telewizyjny dla kobiet. Pytamy, słuchamy, nie oceniamy. Z tej książki dowiecie się, jakimi kobietami same jesteśmy. Nie oceniajcie nas zbyt surowo. „Nikt nie jest doskonały!” Paulina Młynarska •••
Byłam głupia. Może nawet jestem nadal! Kiedy namawiano mnie na pracę z Pauliną w TVN Style, a było to parę lat temu, broniłam się rękami i nogami. Krążyły o niej przerażające opowieści: zjada partnerki, traktuje je jak rywalki, szybko się ich pozbywa. Jest kłótliwa, nieustępliwa i konfliktowa. Po prosty zła kobieta! Jakoś nie tknęło mnie, że tak mówią o niej inne kobiety, które chcą się pozbyć konkurencji. Boją się tej brzytwy! Gdzie moja intuicja? Przecież spotykałyśmy się nieraz na naszej zawodowej drodze. Tak dobrze nam się rozmawiało. Pamiętam kilkugodzinny wywiad w modnej Szparce. Nie mogłyśmy się nagadać. Podziwiałam ją za decyzje życiowe: za wczesny start w dorosłość i za młodzieńcze macierzyństwo, za próbowanie swoich sił w różnych zawodach, za życie twórcze na obczyźnie, za wyprowadzkę do Paryża i Zakopanego, za własne osiągnięcia pod znanym nazwiskiem, za czterech mężów i za to, że jak nie kochała, to odchodziła. Za kobiecość i urodę w bardzo pięknym wydaniu. Przede wszystkim za inteligencję. To po prostu jest inteligentna babka – z bagażem osobistych doświadczeń i z wiedzą. Oczytana, błyskotliwa, złośliwa, energetyczna. Idealna partnerka do pracy. Kobiety nie lubią pracować razem. Zawsze powstanie jakiś konflikt, zawiść i wzajemne pretensje. A to ktoś komuś ukradł pytanie, a to ta była dłużej na wizji i jeszcze miała ładniejszą sukienkę. Zaczyna się podgryzanie i wzajemne animozje. I po duecie! Lepiej sprawdzają się pary mieszane. Prokop i Wellman rules. Edward Miszczak i Yvette Żółtowska-Darska zostali naszymi swatami. Zdecydowałam się na wspólną pracę i nie żałuję ani jednej chwili. Rozumiemy się bez słów, świetnie nam się pracuje i nie możemy się nagadać. Stąd nasze listy. Z potrzeby pogadania z inteligentnym człowiekiem. Nie paplamy po damsku, nie plotkujemy, nie tracimy czasu na pierdoły. Wymiana myśli jest dużą przyjemnością. Czasem się kłócimy, nie zgadzamy, pięknie różnimy. I bardzo dobrze! Paulino, fajnie, że jesteś! Dorota Wellman ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
Jednym zdaniem Gdy dziennikarz lub dziennikarzyna nie ma pomysłu na wywiad, prosi o dokończenie zdania. Uwielbiamy to, więc zrobiłyśmy sobie taki test. Wam też go proponujemy! Odpowiedz jak najgłupiej! ~•~ PAULINA ~•~ Gdy się budzisz, to widzisz… dom sąsiadów za oknem. Patrzysz w lustro i myślisz… to ja jestem. Najlepiej lubisz pić… wodę, gdy jestem spragniona. Gdy się kochasz… to kocham po prostu. Gdybyś była Batmanem… nastraszyłabym naszego szefa, a on dałby mi poprowadzić krwiożerczy talk-show feministyczny! Najpodlejsze w tobie… że zazdroszczę Angelinie Jolie Brada Pitta, milionów i kiecek. Najgorszy sen… że znowu wychodzę za mąż. Najbardziej ulubiony deser… crème brûlée oczywiście. Najmilszy w dotyku… nie powiem!
Jesteś wkurzona, gdy… nie starczyłoby miejsca na odpowiedź. Jesteś szczęśliwa, gdy… mogę porządnie się wyspać, do cholery! Rzygasz na… wolę „do”. Bo jak „na”, to znaczy, że naprawdę przesadziłam. Pogardzasz… banałem. Ukochane miejsce na świecie… mój dom, to chyba oczywiste. Lubisz dostawać… piątki, szóstki i pochwały. Gdybyś była prezydentem… nie wybraliby mnie. Za dużo mam za uszami. Kto cię śmieszy… ja sama! Masz w dupie… oj, tak! W łóżku lubisz… spać do oporu. Miłość to dla ciebie… kawa do łóżka i uśmiech na dzień dobry. ~•~ DOROTA ~•~ Gdy się budzisz, to widzisz… ścianę.
Patrzysz w lustro i myślisz… ale morda! Najlepiej lubisz pić… z kolegami. Gdy się kochasz… krzyczę i drapię. Gdybyś była Batmanem… fruwałabym nad miastem i ratowałabym bezpańskie psy. Najpodlejsze w tobie… to pamięć słonia. Najgorszy sen… jestem kotem Jarosława Kaczyńskiego. Najbardziej ulubiony deser… to śledź z wiśniówką. Najmilszy w dotyku… jest nos mojego psa. Jesteś wkurzona, gdy… nie mogę zrobić szpagatu. Jesteś szczęśliwa, gdy… jestem szczęśliwa. Rzygasz na… konwenanse. Pogardzasz… oszustami. Ukochane miejsce na świecie…
Koszajec, Kreta. Lubisz dostawać… po pupie. Gdybyś była prezydentem… mój mąż byłby pierwszą damą. Kto cię śmieszy… poseł Hoffman (bo nadyma się jak ryba). Masz w dupie… pióra. W łóżku lubisz… skomplikowane figury. Miłość to dla ciebie… temat do rozmów w Mieście kobiet. ~•~ TERAZ TY! ~•~ Gdy się budzisz, to widzisz… Patrzysz w lustro i myślisz… Najlepiej lubisz pić… Gdy się kochasz… Gdybyś była Batmanem… Najpodlejsze w tobie…
Najgorszy sen… Najbardziej ulubiony deser… Najmilszy w dotyku… Jesteś wkurzona, gdy… Jesteś szczęśliwa, gdy… Rzygasz na… Pogardzasz… Ukochane miejsce na świecie… Lubisz dostawać…. Gdybyś była prezydentem… Kto cię śmieszy… Masz w dupie… W łóżku lubisz… Miłość to dla ciebie… ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
WRAZ Z PIERWSZĄ ODWILŻĄ RUSZAMY NA MOSKWĘ ^*^ JAK ŚWIĘTOWAĆ URODZINY? ^*^ SZANUJCIE NAS NIE TYLKO NA WIOSNĘ! ^*^ CIAŁO ODZYSKANE ^*^ NA ZIELONO ^*^ NOWA RAMÓWKA ^*^ UCZYMY SIĘ ZARABIAĆ ^*^ WIOSENNE PORZĄDKI ^*^ PANOWIE, CZEGO SIĘ BOICIE? ^*^ INWENTARYZACJA TOREB I SZAF ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
WIOSNA ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
Ciesz się, że jesteś Rosją! * Dorota (Warszawa): Sis, znalazłam taką wypowiedź Magdy Gessler: „Mówię wam, kobiety, że wiek nie jest ważny. A wpisywanie wieku kobiety pod jej zdjęciem jest szczytem chamstwa. Od wieków kobiety ukrywały swój wiek i to było elegancją-Francją i dobrymi manierami, a teraz... sama dupa... goła i podpis: lat tyle i tyle”. Ile masz lat (bo właściwie nigdy cię o to nie pytałam)? Dlaczego kobiety ukrywają swój wiek? Bo „mam dwadzieścia lat” brzmi lepiej, niż „mam dwadzieścia siedem lat”. Bo „mam czterdziestkę” brzmi atrakcyjniej, niż „mam czterdzieści pięć lat”. Urwać rok, czasem pięć… Z wiekiem jest jak z wagą: zawsze czegoś za dużo. Nie godzimy się ze zmianami, grawitacją i starzeniem, którego nie da się zatrzymać – marzenie o byciu wiecznie młodą spełnia się tylko w bajkach. Ukrywanie wieku to także przyznawanie racji tym, którzy oceniają nas wyłącznie przez pryzmat atrakcyjności towarzysko-erotycznej. Im jesteś starsza, tym w oczach świata jesteś mniej sexy, a otoczenie ocenia nas po wyglądzie. Nie ceni nas za inteligencję, sukcesy czy charakter. Nie dajmy się zepchnąć na margines życia, bo przekroczyłyśmy czterdziestkę czy pięćdziesiątkę! Nikt nie będzie o nas decydował. W przypadku osób znanych tajemnice prędzej czy później i tak wychodzą na jaw. Wikipedia rozwiewa wszelkie wątpliwości! Po co więc bawić się w chowanego, odmładzać o te kilka lat? Czasami brzmi to śmiesznie, a szkolni znajomi szybko weryfikują nasze dane. Zaś co do gazet podających wiek w nawiasach, obok nazwiska – cóż, może posuniemy się dalej: „Dorota Wellman (lat 51, rozmiar ubrania 44, rozmiar buta 39, biust 80F)”. Albo jeszcze inaczej: „Dorota Wellman (stara dupa)”. Znalazłam też taki test wieku. Przeczytaj: Wiek kobiety można porównać do kontynentów, a wiek mężczyzn do marek samochodów. Sprawdź, jakim kontynentem lub autem jesteś w chwili obecnej. Wiek mężczyzn: Do 20 lat – mężczyzna jest jak fiat: mały i figlarny. 20–30 lat – mężczyzna jest jak porsche: szybki i energiczny. 30–40 lat – mężczyzna jest jak citroen: perfekcyjny.
40–50 lat – mężczyzna jest jak polonez: obiecuje więcej, niż może zrobić. 50–60 lat – mężczyzna jest jak żuk: trzeba go ręcznie zastartować. 60 lat i dalej – wypada zmienić markę. Wiek kobiet: Do 20 lat – kobieta jest jak Azja: dobrze znana, ale jeszcze nie odkryta. 20–30 lat – kobieta jest jak Afryka: gorąca i wilgotna. 30–40 lat – kobieta jest jak USA: wydajna i technicznie doskonała. 40–50 lat – kobieta jest jak Europa: po dwóch wojnach światowych, wykorzystana, ale wciąż piękna. 50–60 lat – kobieta jest jak Rosja: wszyscy wiedzą, gdzie to jest, ale nikt nie chce tam jechać. O kurczę, jestem już Rosją. Choć czuję się Afryką. * Paulina (Kościelisko): Hahahahahaha! Ubawił mnie list o tym, dlaczego ukrywamy swój wiek. Ten, kto wymyślił cytowaną przez ciebie (z internetu, jak rozumiem) listę porównawczą, najwyraźniej nie zna się ani na motoryzacji, ani na geografii, ani na facetach, ani na kobietach. Od kiedy to maluch bywa figlarny? No, chyba że za figle uznamy odpalanie go kijem od szczotki (remeber?) albo gaśnięcie silnika na najbardziej ruchliwym skrzyżowaniu. Dwudziestolatka na pewno kijem odpalać nie trzeba, a prawdopodobieństwo, że zgaśnie mu silnik, wynosi jakieś zero procent. Zacznijmy od tego, że dwudziestolatek to jeszcze w ogóle nie jest auto! To deskorolka: można pobrykać, ale tylko w granicach podwórka. Trzydziestolatek ma być jak porsche? Wolne żarty! Porsche to nowobogacki szpan zupełnie nie na nasze drogi! Mnie taki mężczyzna kojarzy się z moją kochaną, fajną terenówką! Citroen ma być perfekcyjny? Jak czterdziestolatek? Zupełna bzdura. Jedyne, co ich łączy, to bolesna świadomość, że bentleyem raczej nie są. Przy czym, o ile citroen przeżywa swój dramat po cichu, o tyle czterdziestolatek do tego jeszcze gada! Porównać pięćdziesięciolatka do żuka to już zwyczajne przegięcie. Przecież wielu facetów właśnie wtedy osiąga życiową dojrzałość – jeśli tylko się nie zapuszczą i nie popadną w nudziarstwo czy marazm, naprawdę można na nich liczyć. Dorośli mężczyźni z dorobkiem potrafią być, w przeciwieństwie do wspomnianego dostawczaka, naprawdę eleganccy. Co do ostatniego punktu, że niby sześćdziesięciolatek jest już zupełnym złomem… Mój Boże, ja tam z Clintem Eastwoodem bym chętnie… W każdej chwili (nawet platonicznie!), więc wara. A teraz kobiety i kontynenty. Pomijam to, że Rosja kontynentem nie jest. Ale niech tam! Jeśli już
mamy się trzymać tych internetowych wypocin, to powiem ci tak, moja droga: ciesz się, że jesteś Rosją! Podczas moich podróży spotykam mnóstwo przystojnych, fantastycznych facetów z plecakami, mięśniami i mózgami na swoim miejscu, którzy nic tylko… Rosja! Rosja! Ach, Rosja! „My chcemy do Rosji! Żeby ją poznać, trzeba pokonać tyle trudności! To nas kręci, to nas podnieca! Chcemy Syberii, Kamczatki, Władywostoku. Gawaritie po ruski? Och, jakiż to cudny język! Rosja! To jest wyzwanie. Chcemy ją zdobyć, przemierzyć, zrozumieć”. Ostatnio w New Delhi, przy stoliku podróżników na dachu jednego z hoteli, ktoś szepnął, że wraca właśnie z Rosji. Wszyscy zamilkli, a potem: „Opowiadaj!”. A przecież każdy z obecnych był w Afryce, Azji i Europie, błąkał się stopem po bezdrożach, szukał przygód i je znajdował. Ci goście naprawdę potrafią docenić, co dobre, a każdy z nich to ciacho ciach! Skoro tacy pragną Rosji, jest dobrze. Jest fantastycznie! Nam, Polakom – z wiecznym kompleksem niższości, zadrą wpojoną w szkole i kościele i nieustannym lękiem przed „ruskimi” – trochę to trudno uznać, ale przecież w głębi duszy wiemy, że ta znienawidzona Rosja jest jednocześnie wspaniała. Pewna siebie, nie do zdarcia, nie do ruszenia i wszystkie snoby świata mogą jej serdecznie naskoczyć. Rosja dała światu najpiękniejszą literaturę i najkrwawszą rewolucję. Jest żywiołem samym w sobie i tylko jakiś idiota o ciasnych horyzontach może tego nie zauważać (a przecież idiota nas nie interesuje – no, chyba że ten od Dostojewskiego). Kiedy zmagam się ze światem, często włączam Wysockiego. W jego charczącym głosie słyszę wszystko to, co mi potrzebne, żeby się pozbierać: potworny ból i wrażliwość, czułość, zachwyt, rozpacz, siłę i rezygnację. Dostojewski, Czechow i Tołstoj więcej mnie nauczyli niż wszystkie psychologiczne poradniki razem wzięte (nie mówiąc o latach terapii), a najpiękniejszą kołysanką, którą śpiewałam córce na dobranoc, zawsze był François Villon Bułata Okudżawy. Mam przypomnieć? Bardzo proszę! W genialnym tłumaczeniu Andrzeja Mandaliana: Dopóki nam ziemia kręci się, dopóki jest tak czy siak, Panie, ofiaruj każdemu z nas, czego mu w życiu brak – mędrcowi darować głowę racz, tchórzowi dać konia chciej, sypnij grosz szczęściarzom... I mnie w opiece swej miej. Dopóki nam ziemia obraca się, o Panie, daj nam znak –
tym, którzy pragną władzy, niech władza im pójdzie w smak, daj szczodrobliwym odetchnąć, raz niech zapłacą mniej, daj Kainowi skruchę... I mnie w opiece swej miej. Ja wiem, że Ty wszystko możesz, ja wierzę w Twą moc i gest, jak wierzy żołnierz zabity, że w siódmym niebie jest, jak zmysł każdy chłonie z wiarą Twój ledwie słyszalny głos, jak wszyscy wierzymy w Ciebie, nie wiedząc, co niesie los. Panie zielonooki, mój Boże jedyny, spraw – dopóki nam ziemia toczy się, zdumiona obrotem spraw, dopóki czasu i prochu wciąż jeszcze wystarcza jej – daj każdemu po trochu... I mnie w opiece swej miej. Dodam jeszcze zwroteczkę od siebie: Daj prezenterkom botoks i Dodzie cycki dać chciej, zapłać aktorkom za lifting. I nas w opiece swej miej! ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
Dowód na istnienie Boga * Dorota (Warszawa): Ceperko! Od naszego ostatniego spotkania zaczynam podejrzewać, że ze słodkich rzeczy najbardziej lubimy śledzia i wódkę. Nie pytałam cię nigdy o czekoladę, a właściwie o uzależnienie od niej. Czekolada bywa dla kobiet właśnie jak narkotyk – uzależnia. Znana dziennikarka polityczna opowiadała, że potrafiła chować ją sama przed sobą, a potem, dedukując niczym Sherlock Holmes, znajdowała każdy ukryty kawałek. Czekolada wywołuje orgazm bez udziału osób trzecich. Mówiąc poważnie, czekolada ma w sobie: odrobinę kofeiny, która pobudza, fenyloetyloaminę, która poprawia nastój i daje poczucie słodkiej łagodnej szczęśliwości, tryplofan, który w mózgu przekształca się w serotoninę odpowiedzialną za dobry humor. Czekolada to całe laboratorium chemiczne i bomba kaloryczna, bo stugramowa tabliczka już zawiera 550 kalorii (ale czy ktoś widział kalorie na własne oczy?). Warto jeść czekoladę gorzką, jest najzdrowsza. Gdy chodzi za nami chęć na coś do zjedzenia, kobiety najczęściej sięgają po czekoladę lub lody. Mężczyźni najchętniej zjedzą zupę lub pizzę. Jak my się pięknie różnimy! Historia czekolady związana jest z cywilizacją Majów. To oni przyrządzali xocolatl, czyli „gorzką wodę” – napój z ziarna kakaowca, wrzącej wody, pieprzu, soli, mąki kukurydzianej i chilli. Trunek ten dawał siłę i męstwo. Rozpowszechnienie kakaowca zawdzięczamy hiszpańskiemu konkwistadorowi Hernánowi Cortésowi, który – widząc, jak cenne jest ziarno kakaowca – zakładał na podbitych terytoriach plantacje kakaowców. O ziarno kakaowca toczyły się wojny. Stało się walutą, bogactwem naturalnym i „krwawym kakao”, za które ginęli ludzie. W 1580 roku w Hiszpanii powstała pierwsza fabryka czekolady. Dopiero w XIX wieku duński chemik Konrad Jan van Houten wynalazł metodę rozdzielenia masła kakaowego od sproszkowanego kakao, co było ogromnym postępem w produkcji czekolady. Następnym krokiem było wyprodukowanie przez Cadbury pierwszej tabliczki czekolady. W 1879 szwajcarski cukiernik Rudolphe Lindt zbudował urządzenie, dzięki któremu mieszana masa czekoladowa uzyskuje aksamitny i delikatny smak. Szwajcar Henri Nestle jest zaś twórcą dzisiejszej czekolady mlecznej. Pomysł połączenia kakao z mlekiem i mlekiem w proszku przyjął się tak dobrze, że dziś czekolada mleczna jest najpopularniejszą i
najbardziej lubianą wersją czekolady na świecie (ja jej nie lubię!). Widziałaś kiedyś ziarno kakaowca? Z drzewa zrywa się ziarna podobne do piłki do futbolu amerykańskiego. Trzeba to zrobić w odpowiednim momencie, kiedy owoc jest żółty i dojrzały. Jeśli byś rozcięła taką piłkę, zobaczysz w środku około trzydziestu ziaren. Wyglądają jak malutkie dzieci w bezpiecznym kokonie. Pokryte białoróżowym miąższem, są słodkie i soczyste, dopóki nie ich przegryziesz – w środku mieszka sama gorycz. Pozwala się ziarnom fermentować przez kilka dni (stają się brązowe i zaczynają pachnieć czekoladą), a potem się je praży. I tak jesteśmy coraz bliżej czekolady… Dlaczego ja ci tyle piszę o czekoladzie? Bo przeczytałam, że powstała nowa moda. Walki kobiet w czekoladzie ku uciesze mężczyzn! Uważam to za profanację kobiet i czekolady. A do tego chciałabym cię namówić na fondant czekoladowy! FONDANT CZEKOLADOWY* 2 tabliczki gorzkiej czekolady z dużą zawartością kakao (75 procent) 2 jajka 2 łyżeczki brązowego cukru 2 łyżki dobrego, świeżego masła szczypta soli Czekoladę roztop w kąpieli wodnej. Pamiętaj, żeby miska nie dotykała gorącej wody. Gdy czekolada się roztopi, dodaj cukier. Odstaw na chwilę, by nie była taka gorąca. Dodaj dwa żółtka i ubite mocno białka (nie zapomnij o szczypcie soli!), wymieszaj delikatnie. Foremki wysmaruj masłem i wlej masę. Możesz do każdej foremki wcisnąć po orzechu lub dodatkowej kostce czekolady. Odstaw na kilkanaście minut, a potem wstaw do piekarnika rozgrzanego do 200⁰C. Piecz maksimum 10 minut, aż fondant wyrośnie. Po wyciągnięciu z piekarnika odstaw na 3 minuty. Potem odwracaj foremki, wyjmuj deser i od razu zjadaj! Ze środka gorącego ciastka wypłynie czekolada. Bóg istnieje. * Paulina (Kościelisko): Aaaaaaa! Zrobiłam fondant! Zjadłam i nakarmiłam gości. Pyszne. Chociaż rzeczywiście – ze słodyczy to ja najchętniej śledzika i wódeczkę. Oczywiście nie zawsze tak było. My, pokolenie, którego
dzieciństwo przypadło na Gierka i stan wojenny, potrafimy docenić dobrą czekoladę. Jadło się ją od wielkiego dzwonu, nieraz przechowując przez wiele miesięcy w kubkach smakowych wspomnienie tego nieba w gębie… I nagle ciocia z zagranicy z tabliczką Milki! Nagle babcia, co wystała u Wedla torcik! Jeeeeezzzzuuuuu! Jakie to było wtedy pyszne. Ale dla mnie czekolada to przede wszystkim ciasto murzynek w wykonaniu mojej niani i mamy chrzestnej Heli, robione z okazji każdych moich urodzin. Murzynek jak murzynek – przepisów jest co niemiara i każdy dobry. Ale celebracja! Murzynek urodzinowy powstawał zawsze w ścisłej tajemnicy i zawsze był niespodzianką! W przeddzień unosił się w domu co prawda przyjemny czekoladowy zapach, ale nigdzie ani śladu ciasta. Rano zamiast pobudki do szkoły w ciemny listopadowy świt: ta-da! Do pokoju wkraczała Hela z murzynkiem, na którym płonęły świeczki. Za nią reszta rodziny – w szlafrokach, z prezentami. Murzynek pokryty był masą czekoladową o dużej zawartości masła i cukru. Oj, jakie to było pyszne… Zwłaszcza o siódmej rano. Koniecznie o siódmej! Bo zdaniem mojej Heli tort i świeczki są dla tego, kto świętuje, a nie na pokaz, dla gości. Dla nich można ten spektakl powtórzyć wieczorem, jeśli sobie życzą. Ja też w każde urodziny mojej córki wkraczam do niej raniutko z ciastem czekoladowym, płonącymi świeczkami i prezentem. Ja też piekę to ciasto w tajemnicy (poliszynela) i mam nadzieję, że ta piękna tradycja pójdzie dalej. Człowiek powinien choć raz do roku poczuć się ważny i mieć swoje święto, zaczarowany poranek z ciastem czekoladowym i świeczkami. Nie dla gości, ale dla siebie. Kiedy życie daje w kość, obraz takich chwil ogrzewa i daje nadzieję. Wraz ze wspomnieniem zapachu czekolady i wanilii wraca poczucie, że kiedy przetrwamy trudności, jeszcze będzie dobrze. Ciężki rok prędzej czy później zamieni się w płomyk świeczki. Zdmuchnijmy go i do przodu! Z domowym ciastem czekoladowym w garści i z poczuciem, że jesteśmy dla kogoś na tyle ważni, by je specjalnie dla nas upiekł! MOJE CIASTO CZEKOLADOWE* 3 tabliczki ciemnej czekolady pół kostki masła pół szklanki cukru 5 jajek pół szklanki mielonych migdałów 3 łyżki stołowe mąki paczka cukru waniliowego lub łyżeczka esencji waniliowej pół łyżeczki proszku do pieczenia szczypta soli
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej wraz z masłem i cukrem, mieszając, tak by powstała jednolita masa. Białka ubić na sztywną pianę. Część (1/4) masy czekoladowej zostawić (będzie potrzebna jako polewa), resztę połączyć (za pomocą miksera lub energicznie mieszając) najpierw z żółtkami, mąką, migdałami, wanilią, proszkiem i solą, a potem z ubitymi białkami (mieszając delikatnie, by nie opadły). Wlać do wysmarowanej masłem i oprószonej mąką formy. Piec 20 minut w temperaturze 180°C. Po ostygnięciu ciasta lekko podgrzać pozostałą masę czekoladową i posmarować nią ciasto. Można je ozdobić kolorowymi cukierkami, migdałami, posypką… Czymkolwiek, co sprawi, że nasz solenizant znowu poczuje się jak dziecko. Smacznego! ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk56T3xKagFgE3obNV4/SClpGXYVbxt6VDJf
A ja właśnie jestem! * Paulina (Kościelsko): Cześć, Dorota! Zauważyłaś, jak często z ust naszych rozmówczyń w programie padają słowa: „Nie jestem żadną feministką, ale...”. I dalej długa litania… całkiem feministycznych skarg oraz postulatów. Od zwykłej guli, że to właśnie jej przypada stanie przy garach i rozwieszanie prania, poprzez rozterki niedocenianej menadżerki, po szokujące wyznania o domowych gwałtach. „Ale nie jestem feministką!” Ale... Ja, kiedy mówię, że nią jestem, często słyszę, że... nie jestem! Zwłaszcza od mężczyzn. Ze szczególnym naciskiem na tych, którym się podobam. Bo chociaż jestem, to się podobam. I chociaż jestem – bardzo się lubię podobać! Nawet naprawdę inteligentni, fajni i ogarnięci faceci często nie radzą sobie z dysonansem poznawczym, jaki niesie ze sobą fakt, że nie wyglądam jak chłop, nie śmierdzę i nie czyham z nożyczkami, by niepostrzeżenie pozbawić ich męskości, a jednak jestem feministką. „Taka ładna kobieta?” – dziwią się. Albo te żarciki: „Feministką jesteś? Czyli nie golisz nóg!”. Tak jakby jedno z drugiego wynikało. „Jesteś za aborcją, tak?!” Niby chodzę po ulicach i namawiam ciężarne do pozbycia się płodów? I tak dalej, i tak dalej. Same bzdury. Wracam do kobiet. „Nie jestem feministką!” – mówią zgodnym chórem, siedząc przy kuchennych stołach, w kawiarniach i w studiach telewizyjnych. Chociaż wiele z nich tylko z racji tego, że są właśnie kobietami, dostało od życia po tyłku. Kiedy o tym opowiadają, ma się wrażenie, że kto, jak kto, ale to one powinny co tydzień urządzać nam pod oknami nową manifę! Samotne matki z głodowymi alimentami bez szans na stałą pracę i miejsce w żłobku, żony zamienione na „nowszy model” po trzydziestu latach wspólnego życia i pozostawione z niczym oraz Danuta Wałęsa. Nie wiem, co nimi kieruje, ale wiem, co kierowało mną, bo kiedyś robiłam to samo. Żeby to zilustrować, opowiem ci bajkę: dawno temu żyła sobie na świecie pewna królewna, która była przekonana o tym, że jest ropuchą. Bardzo więc się ucieszyła, gdy w jej życiu pojawił się supermacho. Wyznawał dość prostą filozofię: „Baby są głupie, pedały wstrętne, Ruscy to świnie. Napijmy się”. O dziwo, nic nie miał do Żydów. Jak to się stało, że wyszła za mąż za takiego typa? No cóż, czuła się jak ropucha, a on zechciał tę ropuchę ucałować. To w zupełności wystarczyło. Bez matury i z dzieckiem na ręku królewna ropucha zupełnie nie wierzyła, że może sobie poradzić w życiu. W dodatku hymnem narodowym królestwa była piosenka zespołu Dwa Plus Jeden Windą do nieba, a tam czarno na białym wszak stoi, że „dziewczyna
przez świat nie może iść całkiem sama”. Skakała koło tego swojego samca jak małpka na drucie. Prała, gotowała, sprzątała, głaskała, zabawiała i uśmiechała się słodko, powtarzając za nim jak echo, jakie te baby są głupie. Oczywiście z nią samą na czele. A feministki to już w ogóle – dopust Boży, babochłopy niedobzykane! Supermacho w jednym miał rację – oj, była głupia! Dla niej liczyło się wtedy tylko jedno: byle nie przestał jej całować, byle się nie połapał, jak bardzo jest beznadziejna. Nawet jeśli te pocałunki coraz częściej i mocniej zalatywały gorzałką. To ona zarabiała na dom, który ona wniosła w to stadło. Ona organizowała życie i płaciła mandaty, które jej ślubny masowo zbierał za zbyt szybką jazdę. Ale to nieistotne! Mąż musiał być, bez męża czuła się nikim. Leżał więc mąż na kanapie, śnił sny o własnej potędze, nie pracował, pohukiwał, pokrzykiwał i regularnie, dla porządku, urządzał awantury. Kiedyś, w środku bezsennej nocy, przyśniło się naszej ropusze, jak to było, zanim pojawił się jej „książę pożal się Boże”. W domu spokój i porządek, więcej kasy, nikt nie robił scen, za nikogo nie musiała się wstydzić. Odwiedzały ją koleżanki, do pracy chodziła wyspana i nawet ładniej wyglądała. Ze zgrozą skonstatowała, że jego pocałunek zamienił ją… z księżniczki w ropuchę, a nie odwrotnie, jak dotąd sądziła. Straszne! Wtedy się połapała, że jeśli gdzieś w tym królestwie ma jakieś sprzymierzeńczynie, to są nimi właśnie te wcześniej wyśmiewane przez nią w ramach zwykłego lizusostwa feministki. To one, narażając się na chamski rechot i wredne komentarze, ośmielają się piętnować seksistowskie reklamy i wskazywać na wzorce wpajane już w szkolnych podręcznikach, w których mama z córeczką gotują obiad, kiedy tata z synkiem jeżdżą na rowerze. To feministki głośno mówią o logistycznym piekle, w jakim żyją w kraju nad Wisłą pracujące matki. Krzyczą o szklanym suficie, mobbingu i molestowaniu w pracy; o nędzy, z jaką muszą się zmagać matki wielodzietne, wciąż zapładniane wbrew sobie i zostawiane same sobie przez mężów przepijających ostatni grosz. Żądają przedszkoli zamiast igrzysk, równych płac, zniesienia śmieciowych umów, sprawiedliwego podziału obowiązków domowych i zaprzestania robienia z nas dmuchanych lal w reklamach i gospoś w podręcznikach. Mają niewdzięczne zadanie, bo te, o których prawa zabiegają, tylko w głębi duszy ciemną nocą składają dwa do dwóch, że jednak baby nie są głupie i że niejedna dziewczyna śmiało może przez świat iść całkiem sama! Za dnia jednak znów to samo: „Nie jestem feministką!”. Ale… Ktoś w tym królestwie wywalczył kiedyś prawa wyborcze dla kobiet, ktoś kobiety wprowadził na wyższe uczelnie, ktoś wrzeszczy na manifach, że trzeba wreszcie zacząć skutecznie ścigać „alimenciarzy”, ktoś woła przez megafon: „Tusku, ty nas nie kochaj, ty nas szanuj!”. Ktoś mówi „basta!” na szczypanie nas po tyłkach, opowiadanie seksistowskich dowcipów, wymuszanie seksu w zamian za pracę i pracy w zamian za seks. Ktoś zabiega o to, by prawo zaczęło chronić ofiary przemocy domowej. Supermacho nie zagrzał długo miejsca pod dachem królewny. Ona tymczasem się wyspała,
wyładniała i ruszyła dalej niełatwą drogą samotnego macierzyństwa, wciąż nie mogąc się nadziwić, że z dwojga rodziców tylko jedno dźwiga wszystkie obowiązki, poświęca ambicje, marzenia i siły, a cały świat przechodzi nad tym do porządku dziennego. Zachodząc w głowę, jak to możliwe, że w królestwie, gdzie zakazano aborcji z przyczyn społecznych, brak nie tylko podstawowej edukacji seksualnej i taniej (lub refundowanej) antykoncepcji, ale też żłobków i przedszkoli! Nie mogąc pojąć, dlaczego zarabia mniej niż kumpel mężczyzna na tym samym stanowisku i że nie dostaje awansu, bo podobno „jako samotnej matce ciężko jej się będzie zorganizować”. Tiaaa! Z własnego dzieciństwa pamiętam wykrzykniki, kiedy w naszym domu po dwóch córeczkach pojawił się męski potomek: „Nareszcie! Dziedzic nazwiska! Już straciliśmy nadzieję!”. Że coooo? A my z siostrą to dzieci na próbę? Nieudane egzemplarze? Oto się urodziło prawdziwe, porządne dziecko! Chłopiec! Syn! Syn nareszcie! Nie mam dziś już o to żalu, nikt przecież nie chciał umyślnie nas zranić. Tak to po prostu działało. Pamiętam też nauczycielkę, która w taki oto sposób motywowała klasę do większych postępów w nauce: „Dziewczyny to jeszcze rozumiem, wyjdą za mąż, dzieci urodzą, ale chłopcy??? Bierzcie się do roboty!!!”. I hit epoki, niestety, prawdziwie dowcipny, a przez to jeszcze bardziej dewastujący: Seksmisję. „Kopernik była kobietą! A może Skłodowska też?” Z kina wychodziło się uchachaną i… przekonaną, że świat zdominowany przez kobiety musiałby być piekłem. Rozwalanie nas, dziewczyn, na każdym kroku. Dzień po dniu, latami, a do tego tak mało wokół kobiet u władzy, kobiet autorytetów, kobiet inspirujących. W polityce, nauce, sztuce, religii – wszędzie przewaga facetów. Pewnego dnia przeczytałam, że Maria Skłodowska-Curie, która istotnie kobietą była, o mały włos nie została pozbawiona swego drugiego Nobla, bo… wdała się w romans z żonatym mężczyzną, a to, jak wiadomo, ma ogromny wpływ na ocenę pracy naukowej! A kiedy jednak do wręczenia nagrody doszło, francuskie gazety nie poświęciły temu ani linijki. Odkrycie feminizmu było dla mnie jak walnięcie pięścią w stół. Chcę być sprawiedliwie traktowana. Koniec, kropka. Dojrzewając, z serialowej aktoreczki zaczęłam stawać się dziennikarką – czytałam, szkoliłam się i coraz lepiej rozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi. Odeszłam z durnego serialu i poprowadziłam pierwszą feministyczną audycję w TOK FM! Nowe milenium witałam w radiowym studiu z dzieckiem śpiącym na dwóch zsuniętych fotelach, rozmawiając na antenie z kobietami, które tej nocy czuły się wyjątkowo samotne – porzucone, nic niewarte, zaszczute. One też dały się wpędzić w rolę praczek, sprzątaczek i podnóżków. Też czuły się jak ropuchy i niestety także mówiły, że… nie są feministkami. Miałam przed sobą jeszcze wiele pracy, ale jako matka córki chciałam dla niej zmieniać ten niesprawiedliwy świat. Chciałam, by ona widziała, że nie stoję z założonymi rękami, że reaguję, protestuję, oburzam się i walczę. Nie jestem ofiarą, chcę sięgać wysoko i nie dam sobie odebrać tego