Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony239 018
  • Obserwuję256
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań152 173

Kasia_Gasparik_-_Swiatlo_we_mgle

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :461.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Kasia_Gasparik_-_Swiatlo_we_mgle.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Kasia Gasparik
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 83 stron)

Kasia Gašparik Światło we mgle

Julia siedziała na dachu szarego osiedlowego bloku oparta plecami o masywny komin. Ptaki darły dzioby na znak, że i one poczuły w powietrzu wiosnę. Ich świergolenie byłoby nawet przyjemne, gdyby nie fakt, że dziewczyna potrzebowała akurat ciszy i spokoju. Ciepły wiatr rozwiewał jej długie włosy i Julka po paru minutach walki z ciemnymi kosmykami smyrającymi ją po twarzy i niepozwalającymi się jej skupić zakręciła je sprytnie wokół ołówka, tworząc na głowie prosty kok, i wtedy ją oświeciło. Korzystając z okazji, zaczęła szybko gryzmolić na papierze, z nadzieją, że skończy nudne zadanie matematyczne, zanim oświecenie ją opuści. Matma nigdy nie była, delikatnie mówiąc, jej mocną stroną, a normalnie mówiąc, często doprowadzała ją do takiego stanu, że przeklinała jak dzika świnia. Nagle podskoczyła jak porażona, gdy ktoś od tyłu pociągnął ją za włosy. W ciągu ostatniej godziny była tak zajęta zadaniami matematycznymi, że kompletnie zapomniała, gdzie jest. Podniosła wzrok i zobaczyła sympatyczną, przystojną twarz Michała. – Cześć. – Cześć – odpowiedziała dziewczyna, gryzmoląc wciąż po kartce. – Byłem u ciebie w domu, a raczej przed drzwiami, bo nikt mi nie otworzył. Mimo to i tak było słychać, że twoi starsi się kłócą, więc pomyślałem, że w takiej sytuacji, jak nie ma cię u mnie, to będziesz tutaj. – Pomyślałeś, przyszedłeś, znalazłeś – powiedziała Julka wciąż zamyślona. – A może ty nie masz teraz ochoty na moje towarzystwo? – Ale Michał, nie bądź durny! Na ciebie zawsze mam ochotę! – Chłopak, słysząc to, uśmiechnął się rozbawiony. – Nie to chciałam powiedzieć. – Zmieszała się, gdy dotarły do niej jej własne słowa. – Miałam na myśli to, że NA TWOJE TOWARZYSTWO zawsze mam ochotę, w końcu znamy się całe życie, jesteś moim najlepszym kumplem i mówiąc, że zawsze mam na ciebie ochotę, myślę tak normalnie o twoim towarzystwie, nie, że mam na ciebie ochotę w sensie fiki-miki… No wiesz – paplała, a jej twarz robiła się coraz bardziej czerwona – fizycznie mnie nie pociągasz, jesteś dla mnie jak brat, zupełnie aseksualny. – Kiedy spojrzała na kumpla, ugryzła się w język i ucichła. Nigdy nie wiedziała, kiedy ma się zamknąć, gdy czuła się niezręcznie. I „fiki-miki”??? Co to do cholery za słowo? Może dziesięcioletnie dziecko by tak powiedziało, a ona była już prawie ryczącą osiemnastką. Jaka siara! Co się z nią, do jasnej dupy, dzieje? To dlatego, że Michał wyskoczył na nią tak znienacka, z tym swoim oszałamiającym uśmiechem i piękną buźką i jeszcze piękniejszym ciałem. – Dzięki, Julka. Wiesz, zawsze strasznie miło usłyszeć coś takiego: aseksualny, nie pociąga nikogo, garb mu sterczy na plecach – zażartował. – Pewnie tak mnie opisujesz wszystkim dziewczynom w ogólniaku i dlatego żadna mnie nie chce. – Oj, Michał. – Przewróciła oczami i puknęła się w czoło na znak, że chłopak ma nierówno pod sufitem. – Po pierwsze, wszystkie babki biegają za tobą z wywieszonymi językami jak psy za kiełbasą – „Boże, znów seksualne podteksty, co się, kuchnia, ze mną dzieje?” – a po drugie, gadam bez sensu, bo najpierw mnie wystraszyłeś, potem zrobiłam z siebie idiotkę, a chwilę później jeszcze większą. Wiesz, jaka jestem, jak wpadnę w słowotok. Więc sprostowanie, OK? – Spojrzała na niego i stwierdziła, że chłopak na pewno garbu nie ma i aseksualny też nie jest. Wprost przeciwnie. Był wysoki i szczupły, wysportowany, gęste włosy koloru piaskowego opadały w nieładzie na ramiona i czoło, a szare oczy nie miały dna, można się było w nich

kompletnie zatracić. Biła od niego też pozytywna energia, siła, charyzma, a kiedy się uśmiechał, Julce zapierało dech w piersiach. – Jesteś całkiem, całkiem – stwierdziła na głos po długiej chwili. – To wszystko? – spytał rozbawiony. – Wpatrywałaś się we mnie dobre dwie minuty, żeby stwierdzić, że jestem całkiem, całkiem? – A czego się spodziewałeś? Że będę smyrać twoją próżność? – Przynajmniej troszeczkę. – Uśmiechnął się, a Julka wymownie i ostentacyjnie pokręciła głową w prawo i lewo, powolnie i przeciągle, dając mu do zrozumienia, żeby nie robił sobie nadziei. – Smyrać nic ci nie będę. – „Cholera i jasna dupa, ja znów z podtekstami jadę”. – Idę do domu, może starzy zmęczyli się już krzykami albo rozdarli sobie twarze i będę miała trochę spokoju. W tej chwili wiatr wyrwał z jej rąk kartkę z drogocennym zadaniem domowym. Julka zerwała się na równe nogi, gotowa do biegu za owocem jej ciężkiej pracy, jednak nie zdążyła zrobić nawet jednego kroku. Nogi zaplątały się jej w ramiączka niedbale rzuconego plecaka i legła jak długa na papę pokrywającą dach, tuż przy nogach Michała. – Ależ nie musisz padać do moich kolan, przecież mnie przeprosiłaś! – zarechotał Michał. Dziewczyna nie bardzo wiedząc, co i jak się stało, zrobiła zaskoczoną, głupkowatą minę i rzuciła przez ramię: – Odpimpkuj się! – Poza tymi słowami było już tylko słychać ogłuszający śmiech Michała i mamrotane przez Julkę przekleństwa skierowane do niewinnie leżącego sobie plecaka. – Wysraj se oko – rzuciła na końcu w kierunku Michała i niezgrabnie wygrzebała nogi z plecaka-pułapki. – Ja się tu prawie zabiłam, a ty sikasz ze śmiechu. Pięknie! Dziękuję bardzo – udawała obrażoną. – Sorry, ale chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak komicznie wyglądasz z tą zaskoczoną miną! – No cóż, nie wiem jak ty, ale ja rzadko się wywracam, więc faktycznie zdziwiłam się, kiedy wstałam tylko po to, żeby zaryć nosem w papę dachową. – Nieprawda, ty często wywijasz coś w tym stylu, żeby mnie posikać… Ha, ha, ha… OK, już się nie śmieję, sorry, masz rację, miałaś prawo wyglądać na zdziwioną. – Nachylił się i podniósł kartkę zapisaną liczbami i wyciągnął rękę do dziewczyny, żeby pomóc jej wstać. – Za tym leciałaś, ptaszynko? – Ryknął znowu śmiechem. – Bardzo śmieszne – rzuciła, ale jej usta drżały, a oczy skrzyły się wesoło. Wyrwała kartkę z rąk przyjaciela i podeszła do drzwi prowadzących na klatkę schodową. – Idziesz czy zostajesz? – Zostaję, mój ptaszku. – Ptaszka masz wiesz gdzie – mruknęła pod nosem, wywołując kolejny uśmiech na twarzy Michała i rumieniec na swojej, znów przeklinając się w myślach za swoje dwuznaczne komentarze. – Naucz się lepiej lądować i nie zapomnij o koncercie. – Serio, Michał, po to tu przyszedłeś? Żeby przypomnieć mi o czymś, czego nie mogę się doczekać? Tak mi ufasz, co? – Oj, ufam, dufam i wierzę jak w święty obrazek z mojej pierwszej komunii. Przyszedłem się trochę z ciebie ponabijać, bo wiedziałem, że twój plecak ma dość tego, jak nim poniewierasz i dziś chciał się zemścić. – Ha, ha, bardzo śmieszne. To ja spadam. Cześć. Patrzył za nią, jak odchodziła. Długie, kasztanowe włosy wiły się w pięknych lokach po jej plecach, sięgając pasa. Jej ruchy były delikatne, płynne, pełne tajemniczości i wdzięku… Poza chwilami, kiedy się wywracała bądź uderzała głową, ręką, łokciem czy czymkolwiek innym w ścianę, znak drogowy, który każdy inny by widział, wieszając się o rękaw na klamkach drzwi,

co zawsze rozbawiało wszystkich do łez. Michał znał Julkę od zawsze. Tak jak od zawsze mieszkał na tym samym co ona osiedlu, w tym samym co ona bloku. Ich mieszkania znajdowały się na tym samym piętrze, a pokoje dwojga przyjaciół były od siebie oddzielone tylko cienką ścianą. Oboje mieli balkony, które dzieliła niska barierka, co było użyteczne, kiedy nie chcieli używać „oficjalnych” drzwi. Było to bardzo pomocne, szczególnie w sytuacjach, gdy rodzice Julki wszczynali późną nocą awantury. Wtedy właśnie dziewczyna korzystała z drzwi balkonowych. Jeden zgrabny skok przez barierkę albo, jak w jej przypadku, nieporadne i powolne przelezienie przez nią i była w pokoju Michała, bez budzenia i martwienia jego rodziców. Michał nigdy nie odmówił jej noclegu czy wsparcia moralnego, a jego pokój był dla niej obietnicą spokoju, bezpieczeństwa i ciepła. Kiedy Julka wróciła do domu, już w przedpokoju dało się zauważyć ślady awantury. Dziewczyna pozbierała z podłogi upomnienia za niezapłacone rachunki i odłożyła je na mały stolik na klucze. Ojciec dziewczyny od wielu lat nie miał stałej pracy. Za każdym razem gdy tylko coś znalazł, zwalniano go po tym, jak stawił się w pracy kompletnie zalany albo tak skacowany, że nie był w stanie pracować. Czasami, chcąc uniknąć pójścia do biura na rauszu, dzwonił i kłamał, że jest chory, ale to długo też nie działało, bo kto by chciał zatrudniać kogoś, kogo częściej w pracy nie ma niż jest. Na wszystko pracowała matka dziewczyny, ale i tak większa cześć jej zarobków szła na alkohol. To Julka musiała się martwić zakupami, opłatami za rachunki, sprzątaniem… Jej rodzice martwili się tylko wtedy, gdy nie mieli już co pić. Dziewczyna zajrzała do pokoju matki. Spała twardo i wyglądała całkiem potulnie i bezbronnie. Patrząc na nią teraz, nikt by nawet nie podejrzewał, że pół godziny wcześniej krzyczała z furią i rzucała czym tylko popadnie, robiąc awanturę o niezapłacone rachunki. Ojciec wziął od niej pieniądze parę tygodni wcześniej i obiecał, że zapłaci za gaz, ale jedyne, co było na gazie, to on sam, przez dwa następne dni. Julka przykryła matkę kocem i zajrzała do pokoju ojca. Ten spał na fotelu, głośno chrapiąc, ale gdy dziewczyna próbowała wyciągnąć pilota z jego ręki, przebudził się i stwierdził że nie śpi, tylko ogląda film. Co prawda w telewizji leciała opera, ale Julka nie miała zamiaru wdawać się w bezsensowne dyskusje i kłótnie. Poszła do kuchni i przygotowała dzban malinowego soku. Ledwie zdążyła usiąść na twardym taborecie, a już podniosła się z niego nerwowo. Ktoś był w łazience i wymiotował. – Matka – pomyślała dziewczyna. – Ale co mnie to obchodzi?! Cierp ciało, skoroś chciało! Pijesz, to rzygasz, proste i logiczne… Cholera, kogo ja oszukuję? Zrobię jej herbaty miętowej, bo mi się jeszcze staruszka na śmierć zarzyga. Czemu mi jest zawsze żal tych, którzy na to nie zasługują? – skarżyła się sama sobie. Kiedy matka wyszła z łazienki, na stole czekał już na nią kubek gorącej herbaty. Kobieta usiadła na krześle obok córki i powoli piła gorący napój. Pijani rodzice byli dla Julki chlebem powszednim, tak jak to, że to ona opiekowała się nimi, a nie oni nią. To ona słała im łóżka, przygotowywała posiłki i pilnowała, żeby nie spóźnili się do pracy, jeśli czasami oboje ją mieli, bo przeważnie to matka dziewczyny zarabiała na chleb, mimo że i ona miała problem z alkoholem, więc może raczej trzeba by było powiedzieć, że to na wódkę, nie na chleb zarabiała. W tym domu to córka przejęła rolę rodzica, wydzwaniała po nocach, że już pora przyjść do domu i spać, bo jest późno, a rano trzeba iść do pracy. Nienawidziła tego z całego serca, ale nie widziała innego wyjścia – gdyby ona nie zarządzała wszystkim, ich życie byłoby sto razy gorsze. Matka dziewczyny dopiła herbatę, posłała córce rozmyty uśmiech i poszła spać. Julka głęboko westchnęła, przeklęła parę razy pod nosem, przysięgła sobie kolejny raz, że nie będzie się sama nad sobą użalać, bo życie to dziwka, i poszła spać. Ewka siedziała w swoim pokoju z kubkiem gorącego kakao i porcją naleśników na kolanach.

Po kolejnej kłótni z ojcem, chcąc się uspokoić, włączyła swoje ulubione CD z polskimi rockowymi klasykami z lat dziewięćdziesiątych i podśpiewywała sobie pod nosem do piosenki Iry. Mogła sobie pozwolić na tę przyjemność tylko dlatego, że jej ojca nie było w domu, inaczej znowu by się czepiał. W domu została z bratem, którego nie mogła strawić, gdyż był stuprocentową kopią ojca: egoistycznym, ograniczonym tyranem, który uwielbiał mieć wszystko pod kontrolą. Jedyną różnicą, jaka była między tymi dwoma neandertalczykami, był wiek i to, że jej młodszy brat zamiast zmarszczek na twarzy miał pryszcze. W chwili, kiedy dziewczyna zaczęła się już powoli uspokajać, Andrzej wpadł do jej pokoju jak burza, wydarł się jej prosto do ucha, krzycząc: „Wyłącz to gówno!”, po czym sam podbiegł do odtwarzacza, wyłączył go i usiadł naprzeciw siostry, patrząc na nią prowokacyjnie. W Ewce wciąż gotowało się po kłótni z ojcem, a tu ten smarkacz wchodzi do jej pokoju, wyłącza jej muzykę i otwarcie prowokuje ją do kłótni!!! To był wielki błąd z jego strony! Dziewczyna była teraz wściekła i niebezpieczna, stanęła przed bratem uzbrojona w gorące kakao w jednej ręce i talerz z naleśnikami w drugiej. Przez jej głowę błyskawicznie przelatywały myśli. – Kakao na niego nie wyleję, w końcu jako jedyna z rodziny nie jestem psychopatką, a naleśników mi szkoda na ten zakuty łeb – pomyślała. Spojrzała na brata z góry i z satysfakcją stwierdziła, że widzi strach w jego oczach – pewnie spodziewał się strasznej zemsty z jej strony. To jej wystarczyło. Postanowiła, że nie będzie zniżać się do jego poziomu i z powrotem usiadła na sofie. Kiedy Andrzej zrozumiał, że wygrał, rzucił do siostry niby od niechcenia: – Dobrze, że się odsunęłaś, bo śmierdzi od ciebie klozetem. Tego już było za wiele! Ewka podbiegła do brata i oszczędzając naleśników i kakao, dokonała zemsty, plując chłopakowi na sam czubek głowy. Kiedy w pełni do niej dotarło, co zrobiła, i zobaczyła jego wściekłe spojrzenie, wzięła nogi za pas i uciekła do łazienki. Mimo że Andrzej był młodszy, był zdecydowanie większy i silniejszy od niej, a ona nie chciała znowu skończyć z siniakami od bójki. Zamknęła drzwi na zasuwkę, usiadła na brzegu wanny i oceniła straty. – Cholera, przez tego gnojka zgubiłam jednego naleśnika – mruknęła sama do siebie. – No cóż, trzema może też się najem. Przynajmniej tu mi nie będzie działać na nerwy ten pryszcz zasmarkany. Dziewczyna przesiedziała w łazience prawie godzinę, ale nie był to czas zmarnowany. Zanim wyszła ze swojego schronu, stworzyła prawdziwe dzieło sztuki na swojej głowie. Zużyła do tego cztery lakiery koloryzujące, pół tubki brokatu i masę żelu do włosów. – Ciekawe, co ojciec by zrobił, gdyby mnie teraz zobaczył. – Uśmiechnęła się złośliwie do lusterka. W tej chwili usłyszała, że brat wychodzi z domu, więc wreszcie mogła wyjść z łazienki i zadzwonić do przyjaciółki. Podeszła do telefonu i wykręciła numer do Julki. – Wpadniesz? – Już chyba późno… – Nie martw się, moich starych nie ma w domu. – OK, będę za pięć minut. Dziewczyny mieszkały w tym samym bloku i widywały się codziennie. Były dla siebie jak siostry i mimo że czasami się kłóciły, na dłuższą metę nie potrafiły bez siebie żyć. Przy tym rozumiały się doskonale, gdyż zarówno Julki jak i Ewki rodzice pili jak wielbłądy i wokół alkoholu obracało się ich życie. Dobrze było wiedzieć, że ma się kogoś, komu można było powiedzieć, że starzy się zalali, a ten ktoś nie spojrzy na ciebie pytająco albo, co gorsza, z zażenowaniem czy politowaniem… Ewka usłyszała ciche stukanie do drzwi. Julka, tak jak obiecała, zjawiła się po kilku minutach. – Właź, kobietko, ojca i juniora z piekła rodem nie ma w domu, moja matka wróciła pięć

minut temu, wyczerpana męczeniem z sąsiadką butelki wódki cytrynowej, więc poszła spać. – Widzę, że się nudziłaś. – Julka uśmiechnęła się, patrząc na kolorowe włosy kumpeli. – Myślisz? Przez tego pryszczatego wyrostka przesiedziałam pół mojego życia w kiblu! Nie dziwota, że dziś do mnie wyjechał z tekstem, że śmierdzi ode mnie klozetem… Julka, czy ode mnie śmierdzi klozetem? Ten mój pryszczaty brat serio zaczyna mi leźć na psychikę. Kropka w kropkę wykapany tatuś. Serio, chyba zacznę sobie szukać nowego miejsca do mieszkania. – Zawsze możesz wpaść do mnie. – Zawsze wpadam, Julka. Do ciebie. Pewnie masz tego już dość. – Spoko, nie przejmuj się. Jak jesteś u nas, moi starzy przynajmniej nie wydzierają się wniebogłosy i wtedy ja nie muszę przenosić się do Michała. Zawsze lepiej rodziców nie słyszeć niż słyszeć. – Głęboka myśl. – Dzięki. – Myślę, że Kogut pochwaliłby cię za to, co masz na głowie. – Kogut! Niech tylko słowo powie, niech się chociaż zmarszczy nie tak jak trzeba, to pożałuje! – Ewa, spokojnie, nie nakręcaj się tak! A w ogóle to i tak wiem, że tak naprawdę go uwielbiasz. Oboje jesteście z tej samej gliny ulepieni. Uparci i rąbnięci za mocno w głowę. – Jak to możliwe, że Michał i Kogut w jednym mieszkali domku, a są tacy inni? Ci sami rodzice, chyba że ich mama kiedyś zaszalała, w co wątpię, bo to porządna kobita, tak samo wychowani, a jaka między nimi różnica! Michał – szare oczy i niemal blond włosy, Kogut – zielone oczy i włosy… Ani już nie pamiętam, jakiego koloru są naprawdę, tak często je zmienia… Michał jest taki normalny, Kogutowi ciągle odwala, Michał jest dobrze wychowany i zawsze pomoże, a Kogut…. – Oj przestań! – wtrąciła się Julka. – To brzmi, jakby Kogut był czarną owcą w rodzinie, a przecież to najzabawniejszy i najbardziej zwariowany człowiek, jakiego znamy! I on też jest dobrze wychowany i miły. Czyżbyś wczoraj przegrała konkurencję doszczypywania i teraz musisz trochę psów na nim powieszać, żeby poczuć się lepiej? – Spadaj, ja nigdy nie przegrywam! – Jasne – mruknęła Julia. Tych dwoje ciągle się sprzeczało i wyglądało na to, że nie mogą się znieść, a tak naprawdę nie mogli bez siebie wytrzymać ani jednego dnia. – Dobra, lepiej mi powiedz, jak ci dziś było. Wydarzyło się coś ciekawego? – A tam, te same nudy, co zwykle. Miałam znów przeszkolenie wojskowe u ojca. Nie podobało mu się jak posprzątałam swój pokój, wiesz, że ma bzika na punkcie czystości, no więc zrobił mi wojskowy nalot, samolot czy jak on to tam nazywa. Pozwalał mi wszystko z półek i kazał sprzątać od nowa. Myślałam, że mnie piorun jasny z nieba trafi, ale posprzątałam, żeby mieć święty spokój. Przyszedł drugi raz na kontrolę i drugi raz wszystko powywalał. Ja nie zapanowałam już nad swoją długo hodowaną nerwicą i mu powiedziałam, co myślę o jego metodach wychowawczych serwowanych po litrze wódki, no i wiadomo, dostałam za to po łbie. Żeby mu nie dawać satysfakcji, uśmiechnęłam się, jakby nic się nie stało, a on wtedy zamachnął się drugi raz. Masochistką jeszcze nie jestem, więc wzięłam nogi za pas, ale w przedpokoju potknęłam się o dywan i resztę drogi przebyłam na czworaka, zaliczając po drodze kopniaka. Potem zamknęłam się w kiblu i medytowałam na sedesie przez godzinę. Czasami naprawdę myślę, że w kiblu spędziłam większość mojego życia. Może powinnam tam sobie powiesić jakieś plakaty Gadowskiego, niech się tam pięknie na mnie uśmiecha i mi humor poprawia… – Oj, Ewe Konewek, lepiej w kiblu niż na psychiatrii. Mazać się nie możesz, bo życie to suka i ty też musisz być suką, żeby przeżyć. Ale dla przyjaciół suką nie bądź, bo przyjaciół mieć nie

będziesz. Widzisz, ja niedawno miałam latające talerze w domu, a nie marudzę. Pamiętaj, że w nocy idziemy na cmentarz. Posiedzimy, pogadamy z duchami, odreagujemy… – Julka zamilkła, bo do pokoju weszła właśnie matka Ewki, „zmęczona” wizytą u sąsiadki. – Cześć, dziewczyny – wybełkotała z rozmazanym uśmiechem na ustach, po czym przeszła pokój wzdłuż i wszerz, rozglądając się nieprzytomnie na boki, potem bąknęła, że idzie gotować i ruszyła niepewnym krokiem do drzwi, już od połowy pokoju próbując sięgnąć klamki. – Nieźle – szepnęła Ewka. – Szukała ćwiartki wódki, którą tu zostawiła, ale chyba było jej głupio wyciągnąć przy tobie. Wiesz, ona nadal się kryje z piciem przed ojcem, a ten palant, fakt, na oczy jeszcze nie przejrzał. Matka się nachmieli, potem prześpi się godzinkę po południu, a jak ojciec wróci z pracy, też podchmielony – ma się rozumieć, matka już jest na chodzie i tylko biega co chwilę do piwnicy, żeby sobie łyknąć. W głowie się nie mieści, ile butelek zawsze znajdę w pralce albo w łóżkach, w szufladzie ze skarpetami, pod zlewem… Matka je chowa, żeby ojciec nie zajarzył. Czasami mi się wydaje, że on wie, tylko się krzywi, jakby nie wiedział, bo nie chce żeby się coś zmieniło i awantur codziennie pewnie nawet jemu się nie chce robić. Matka jest kurą domową, posprząta, popierze, ugotuje, a reszta go nie obchodzi… Czasami normalnie im współczuję bardziej niż sobie. – No, smutne to jest, kurde, ale nie łap dołów, przeżyjemy. Ja już idę, bo zdecydowanie nie mam ochoty na spotkanie z twoim ojcem, bez urazy. – Żadnej urazy, ja to absolutnie rozumiem, też nie mam ochoty widzieć mojego starego, ale niestety jeszcze tu mieszkam. OK, to jesteśmy umówione. Do zobaczenia wieczorem. – Pa. Julka czekała na przyjaciółkę siedząc na balkonie i wpatrując się w gwiazdy. Po chwili zobaczyła na dole Ewkę i migające światło latarki. Wychyliła się przez barierkę, żeby pomachać koleżance, chwyciła w biegu sweter i świeczkę i pobiegła na dół, zeskakując po dwa schody na raz. Noc była ciemna, ale dziewczynom wcale to nie przeszkadzało. Oświetlały sobie drogę starą, metalową latarką, którą Ewka zabrała z piwnicy, i rozmawiając o niewyjaśnionych zjawiskach paranormalnych, ufoludkach i duchach, podążały na cmentarz. Kiedy były już przy cmentarnej bramie, nie miały w sobie tyle odwagi co na początku wyprawy. Historie, które sobie opowiadały, sprawiły, że obie dziewczyny miały gęsią skórkę i czuły się trochę nieswojo. Do tego na cmentarzu nie paliło się tyle zniczy co zwykle i było zupełnie ciemno. Dziewczyny walcząc z wiatrem, zapaliły znicz, przykryły go pokrywką i umiejscowiły pod wielkim krzyżem, po czym obie usiadły na ławce obok. Tego dnia jednak nie czuły spokoju i wyciszenia. Atmosfera była jakaś inna, obca, zimna i niepokojąca. Na dodatek latarka, która dodawała im otuchy, zaczęła niebezpiecznie migać, a po chwili zupełnie zgasła. – Cholera, przecież włożyłam nowe baterie! Co za złom! – denerwowała się Ewka. Julka też mocno przejęła się brakiem światła. Znicz, który przyniosły, nie dodawał za bardzo otuchy. Julia nigdy dotąd nie bała się cmentarza, ale dziś było inaczej… Może dlatego, że było tak strasznie ciemno. Silny wiatr pogasił większość świeczek pozostawionych na grobach. Dziewczyna wpatrywała się w delikatne, czerwone światełko migające kilka metrów od nich. Był to palący się znicz, który stał w okienku kostnicy, znak, że leżą tam czyjeś zwłoki. „Świeże zwłoki, świeże zwłoki” – dudniło w głowie Julki. – Jak to okropnie brzmi, tak nieludzko – myślała, a po jej plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Wiatr hulał po cmentarzu i szarpał korony drzew, wydając dźwięki przypominające wycie i zawodzenie, zupełnie jakby ktoś skarżył się, prosił o pomoc bez nadziei, że ją otrzyma. Wiatr zawsze wywoływał w niej niepokój i strach, tak jakby przed czymś przestrzegał, jakby zapowiadał, że wkrótce stanie się coś złego, jak w momentach, kiedy silny wiatr zbiera się tuż przed wielką burzą – najpierw cisza i spokój, a potem trzask-prask, zrywa się, a później następuje już tylko chaos, błyskawice i gromy z nieba.

– Julka? – szepnęła Ewka. – No? – odpowiedziała szeptem przyjaciółka. – Czujesz to, co ja? – A co, pierdzisz? – próbowała zażartować. – Nie tym razem. – Ewka uśmiechnęła się pod nosem. – Jakoś mi tu dziwnie dzisiaj. – To znaczy? – No… Nie wiem. Dzisiaj jest jakoś inaczej, nigdy przedtem się nie bałam, a dziś mi się aż kolana trzęsą, a serce jakby do wyścigów się przygotowywało. Jest tu jakoś obco i czuję się nieswojo. – Masz rację. Do tego ja mam schizy, że ktoś jest w pobliżu i nas obserwuje. Wiesz, czasami masz takie uczucie, że ktoś gdzieś na ciebie patrzy i ty to czujesz, odwracasz się w tę stronę, z której czujesz te wibracje, a tam ktoś się na ciebie gapi. No i ja czuję, że ktoś gdzieś się na nas gapi, ale jest tak ciemno, że nic nie widzę. – Nie mów takich rzeczy, bo włosy mi się na nogach jeżą! Do tego parę razy zdało mi się, że słyszę jakieś szuranie. – Julka roześmiała się, słysząc te słowa. – Co cię tak bawi?! – Ewka spojrzała na nią ze strachem w oczach. – Przypomniała mi się piosenka Kazika, jak w mordę strzelił na tę okazję, o umarlakach, którzy szurając nogami, przychodzą po ludzi. – Rzeczywiście, piosenka pasuje do sytuacji jak ulał, tylko mam nadzieję, że żadni umarli nie przyjdą, bo bym chyba w stringi narobiła – odpowiedziała Ewka, rozglądając się dookoła. – Boże, Julka! – krzyknęła nagle przerażona. – Ktoś chyba za mną stoi! Czułam klepnięcie w plecy! W tym momencie dziewczyny zaczęły wrzeszczeć wniebogłosy. Momentalnie zerwały się na równe nogi, ale coś szarpnęło je do tyłu, zmusiło, żeby z powrotem usiadły na ławce i zatkało im usta. Teraz jakiś trup będzie chciał nas zabić – myślała przerażona Ewka, próbując się wyswobodzić. Serce waliło jej jak młotem i ledwo nadążała oddychać. Nagle do jej głowy wpadła myśl, jasna i silna: „Broń się, cieniasko! Nie siedź, nie panikuj! Broń siebie i swoją przyjaciółkę!”. W dziewczynę wstąpiły niesamowite siły. Wyrwała się napastnikowi z ucisku i z ogromnym impetem odepchnęła go od siebie. Miała wrażenie, że „to”, co ją trzymało, upadło na ziemię. Miała też wrażenie, że „to” przeklęło całkiem po ludzku, ale w tej chwili nie było czasu na myślenie. Był czas na mordobicie i obronę przyjaciółki! Z krwią buzującą w żyłach podbiegła do Julki z zamiarem powtórzenia poprzedniej akcji, jednak „to” drugie „coś”, co miało być zaatakowane, samo, bez żadnego sprzeciwu odsunęło się w bok i przemówiło znajomym głosem: – Ewka, nie szalej, to tylko my! – Dziewczyna stanęła jak wryta i przez chwilę miała mało inteligentną minę. Julka zaczęła śmiać się nerwowo, a Ewka wciąż próbowała zrozumieć. – Michał? – spytała w końcu, rzucając słowa w gęstą ciemność. – I Kogut – odpowiedział jej ktoś, kto, jak jej się wydawało, leżał na ziemi obok jej nóg i śmiał się pod nosem. Teraz ja oświeciło. „To coś“, co odepchnęła przed chwilą od siebie, to nie był żaden umarlak, tylko Kogut, brat Michała. I wcale jej się nie wydawało, że upadł i zaklął siarczyście, to był fakt. Drugą osobą, od której chciała uwolnić Julkę, był Michał! Teraz wreszcie rozumiała… Chociaż nie, niezupełnie. – Czy was totalnie pogrzało po tych neandertalskich móżdżkach?! – wydarła się. – Myślicie, że to było zabawne?! O mało nie padłam na zawał! Przecież komuś mogło się coś stać! Moje piękne nowe stringi mogły ucierpieć! – Nie chcieliśmy was przestraszyć – zaoponował Michał. – A jeśli komuś miałoby się coś stać, to prędzej nam niż wam – dorzucił Kogut. – Tak mi przyrżnęłaś, że wylądowałem na glebie! Jesteś niebezpieczna dla otoczenia!

– Zaraz mogę zademonstrować, jak bardzo – zagroziła Ewka. – Kretyńskie żarty! – Ewa, ucisz się na chwilę i pozwól nam wytłumaczyć – zaczął Michał. – Wcale nie chcieliśmy was przestraszyć, nie po to się tu ciągnęliśmy za wami. – Jasne – rzuciła Ewka. – Poczekaj, daj mu się wytłumaczyć – odezwała się wreszcie Julka, której przeszła faza nerwowego śmiechu. – Dzięki, Julka, chociaż ty się na nas nie wydzierasz. – Poczekaj, może jeszcze będę miała okazję. Jeżeli twoje wytłumaczenie będzie głupie, lepiej bierz nogi za pas. – Już tłumaczę. Matko, obu wam się chwilowo pogorszyło, wyluzujcie troszkę. Wiemy z Kogutem, że macie tę swoją tradycję chodzenia na cmentarz pod koniec każdego miesiąca. – No i?! – niecierpliwiła się Ewka. – Ewka, spokojna twoja rozczochrana, wdech i wydech, daj mi mówić. Wiem, że teraz adrenalina w tobie buzuje, ale nikogo już bić nie będziesz. Przynajmniej nie dziś. – To się jeszcze zobaczy – zagroziła, ale posłusznie zaczęła głęboko oddychać, przestępując z nogi na nogę. – Ostatnio słyszeliśmy, że włóczy się tu jakaś walnięta grupa satanistów i niszczy nagrobki na tym cmentarzu – próbował kontynuować Michał, ale Ewka znów mu w tym przeszkodziła. – Chyba nie myśleliście, że to my?! – krzyknęła oburzona. – Dasz mi dokończyć? – Zastanowię się. – Nie, Ewa, nie myśleliśmy, że to wy. – Mów za siebie – wtrącił Kogut z zaczepnym uśmieszkiem, masując obolały zad. – Po prostu nie chcieliśmy, żebyście na nich gdzieś tu wpadły – kontynuował Michał, ignorując brata. – Ci debile przychodzą tu totalnie nawaleni i naprawdę im odbija. Gdyby was tu spotkali, nie wiadomo, jak by się to skończyło. Dogadaliśmy się więc z Kogutem, że przyjdziemy sprawdzić, czy wszystko jest OK. – Więc po co się zakradaliście jak te zboki? Po co nas zachodziliście od tyłu i na jaką cholerę zatkaliście nam usta? Naoglądaliście się za dużo filmów czy co? – krzyczała wciąż nabuzowana Ewka. – Wcale się nie zakradaliśmy! Szliśmy normalnie! A usta wam zatkaliśmy, bo zaczęłyście krzyczeć, jakby was ze skóry obdzierali! Gdyby usłyszał was stróż, pewnie by was wziął za satanistki i wylądowałybyście na policji. – Tutaj jest stróż? – zdziwiła się Julka. – Od dwóch tygodni. Jak zaczęły się te satanistyczne obrządki na cmentarzu, burmistrz zatrudnił jakiegoś byłego policjanta, żeby to wszystko kontrolował. – Nic o tym nie wiedziałam – zawyła udobruchana Ewka. – Więc wy tak naprawdę przyszliście tu dlatego, że się o nas martwiliście? To takie słodkie! Kogut, nie wiedziałam, że z ciebie taki dobry chłopiec! – Ja się nie martwiłem, tylko chciałem zobaczyć, jak uciekacie przed stróżem-kapciem. – Jasne, Kogut, nie wykręcisz się z tego. Lubisz nas. Hi, hi. – Nie bądź dziecinna, Ewka! – odpowiedział z lekkim zażenowaniem w głosie. Po krótkiej walce ze starą latarką, Kogutowi wreszcie udało się ją włączyć. – Bateria się przesunęła – bąknął pod nosem, włączając i wyłączając latarkę. – Ewka, ależ ty masz cios! Będę miał ogromnego siniaka na… – Gdzie? – Ewka uśmiechnęła się złośliwie. – Na mojej zgrabnej pupce – roześmiał się poszkodowany. – Musisz pocałować, to przestanie

boleć – zażartował. – No, Ewa, pocałuj mnie w moje cztery zgrabne litery! – Kogut, draniu! Jak możesz się tak odzywać do damy? – wypaliła Ewka. – Damy?! Ha, ha! Czy damy rzucają rosłym facetem o ziemię jak piórkiem, nabijając mu przy tym siniaka na zadzie?! – Kogut!!! – wrzasnęła. – Zamknij się już! – Uuuu, jaka dziś jestem drażliwa – mruknął pod nosem Kogut i skrzywił się. – OK, już nic nie mówię. – Poczekaj, muszę sobie to zapisać w pamiętniku, bo pierwszy raz w życiu słyszę od ciebie taką obietnicę – rzuciła zaczepnie Ewka, spoglądając na Koguta, który bawił się latarką, i chcąc nie chcąc, jak bardzo nie byłaby na niego wkurzona, musiała przyznać, że jest z niego cholernie przystojny chłopak. Wysoki, szczupły, z roztrzepanymi włosami, których kolor co chwilę zmieniał, z zielonymi oczami pełnymi pasji, buntu i żądzy życia oraz kształtnymi ustami wyglądał strasznie pociągająco. Czasami, kiedy był czymś zafascynowany i o tym opowiadał, z jego oczu biły iskry, a jego spojrzenie przyprawiało o zawrót głowy i odbierało dech w piersiach. Tak… Ewka zdecydowanie nie mogła nawet na niego patrzeć… – Chodźmy do domu – zaproponowała Julka. – Na dziś mam dość wrażeń. W drodze do domu wszyscy rozmawiali o koncercie, który Michałowi udało się załatwić dla ich zespołu. Michał był wokalistą i grał na gitarze elektrycznej, na perkusji grał Kogut, a dwaj pozostali członkowie grupy – Radek i Mariusz – grali na klawiszach i drugiej gitarze, ale tylko Radek należał do paczki i był stałym członkiem zespołu. Mariusz był albo go nie było, jak sobie sam zażyczył, i z nim chłopacy spotykali się tylko na próbach lub małych koncertach, które urządzali w garażu dla ludzi z osiedla. To miał być pierwszy koncert chłopaków w pubie, z prawdziwą widownią i prawdziwą sceną i wszyscy byli bardzo podekscytowani. Ewka z Kogutem szli na przedzie, jak zwykle złośliwie sobie docinając i szturchając się co chwilę, a Julia z Michałem szli za nimi. Julka po fazie nerwowego śmiechu przeszła w fazę milczenia. Od pewnego czasu nie czuła się już tak swobodnie w obecności Michała jak niegdyś. Teraz, idąc z nim, rozmyślała czy dobrze wygląda, czy nie sterczą jej włosy, czy z makijażem jest wszystko OK, jak pachnie, czy stąpa krok za krokiem z wystarczającą gracją, czy może idzie jak kobyła. Co chwilę poprawiała włosy i nerwowo dotykała bransoletki. Kiedyś tak nie było. Kiedyś nie obchodziło jej, jak wygląda, kiedy jest z nim, nie martwiła się roztrzepanymi włosami, plamą na dżinsach i tym, jak się porusza. Kiedyś też spała w jego pokoju, w jego łóżku bez skrępowania, bez głupich myśli, po prostu, jak kumpela. Wszystko było czysto platoniczne, kumpelskie, prawie siostrzano-braterskie, ale teraz, za każdym razem, gdy jej rodzice się kłócili, musiała długo się zastanowić, zanim przeszła balkonem do pokoju chłopaka. Teraz wolała, gdy Michał spał na ziemi w śpiworze, bo gdy spał przy niej, gapiła się na niego godzinami, nie mogąc zasnąć. Michał ostatnio jakby to podświadomie wyczuwał i już od jakiegoś miesiąca, za każdym razem, gdy Julka przyszła do niego wieczorem, rozkładał sobie śpiwór na podłodze i właśnie tam spał, nie musiała go nawet o to prosić. Prawda była taka, że głęboka przyjaźń, jaka łączyła ją z Michałem, zmieniała się z jej strony w miłość i bardzo ją to niepokoiło. Długo nie chciała się sama sobie do tego przyznać, ale w końcu poddała się i sama sobie powiedziała, że albo musi go kochać, albo jest z nią coś nie tak. Gdy czuła go blisko siebie, ręce zaczynały się jej pocić, oddech stawał się szybki i płytki i często czuła, że nie może panować nad lekkim drżeniem kolan i uczuciem pustki w żołądku, a ta pustka w żołądku zdecydowanie nie była głodem… a przynajmniej nie takim, który by można było zajeść kanapką. Teraz, gdy był blisko, miała ochotę go dotykać w inny sposób niż dotychczas. Chciała go czuć bliżej, tak blisko, jak tylko się da, całować go do utraty tchu i zatracić się w jego zapachu… To wszystko ją paraliżowało i przerażało, nie wiedziała, jak ma się zachowywać, bała

się, że zdradzi ją jej spojrzenie, jakiś ruch, dotyk, więc próbowała wszystko kontrolować, doprowadzając samą siebie w ten sposób do paranoi. Michał był jedną z niewielu osób, którym bezgranicznie ufała i którego kochała platonicznie… zanim zaczęła go pragnąć fizycznie. Dorastając w domu, w którym nikt nigdy nie nauczył jej, co znaczy słowo „kocham”, myślała że nigdy nie będzie zdolna kogoś tak zwyczajnie pokochać i tak zwyczajnie mu zaufać. Z Michałem było to naturalne, był jej ostoją, jej bohaterem, jej przyjacielem i powiernikiem… A teraz miała tajemnicę, której nie mogła mu wyjawić – kochała go inaczej niż do tej pory. Nie chciała stracić przyjaciela, któremu tak ufała i na którego zawsze mogła liczyć. Nie mogła pozwolić na to, żeby Michał czegokolwiek się domyślił, nic między nimi nie może się zmienić. Gdyby ją odrzucił i straciłaby jego przyjaźń, wszystko by w niej umarło i nigdy by nie znalazła nikogo, kto mógłby jej dać to, co dawał jej Michał. – Julka, jest ci zimno? – Hmmm? – Cała się trzęsiesz, weź mój sweter. Była tak zamyślona, że nie czuła zimna. Michał zdjął sweter i pomógł jej go założyć. Pachniał przepięknie, był wciąż ciepły od jego ciała, co przyprawiło Julkę o zawrót głowy. – Coraz gorzej ze mną – myślała. – Muszę się opanować, bo źle się to skończy, na przykład gwałtem – uśmiechnęła się sama do siebie, próbując sobie wyobrazić, jak ona, drobna i niezbyt silna, próbuje rzucić Michała na łóżko. – Niewykonalne, a szkoda. Dobrze, że już prawie jesteśmy w domu, mogę wziąć zimny prysznic. Jeszcze tylko jedna mała tortura, trzeba się z nim pożegnać – pomyślała. Stanęła naprzeciw Michała, ten nachylił się nad nią i delikatnie musnął ustami jej policzek, niebezpiecznie blisko jej ust. – Dobranoc – szepnął, zaglądając jej głęboko w oczy, co sprawiło, że nogi zaczęły się jej trząść. – Pa – odpowiedziała i ruszyła w stronę klatki schodowej kontrolowanym krokiem, powstrzymując się od biegu. Chciała już być z dala od niego, by nie czuć tego strasznego i cudownego ciepła i pulsowania w jej ciele, a w tej samej chwili chciała zarzucić na niego ramiona, wtulić się w niego i kochać go po raz pierwszy w swoim życiu fizycznie, intensywnie i gorąco. Był środek nocy, a Julka nie mogła zasnąć. Miała wrażenie, że lata całe przewraca się z boku na bok, próbując sobie znaleźć wygodniejszą pozycję, która przyniesie jej sen. Przez kilka minut po tym, jak się położyła słyszała, że Michał obok, w swoim pokoju, gra na gitarze. Sweter, który jej pożyczył, leżał na fotelu koło jej łóżka i roztaczał swą woń po całym pokoju. – Szlag by trafił ciebie i twój sweter – zaklęła pod nosem. – Nic z tego, nie zasnę. Zapaliła nocną lampkę i spojrzała na zegarek, była pierwsza w nocy. Zwlekła się z łóżka i poczłapała do kuchni z zamiarem wypicia kubka ciepłego mleka. Jej ojciec spal ululany butelką wódki, a matki jeszcze nie było, jednak Julka nie martwiła się o nią, bo wiedziała, jaka jest przyczyna jej nieobecności. Imieniny koleżanki i parę butelek wina. Dotarła do lodówki, otworzyła ospale drzwiczki i wyciągnęła karton mleka. Zapalając gaz, oparzyła się i zaklęła znowu pod nosem, potem garnek spadł jej na podłogę, robiąc straszny hałas, a kiedy chciała nalać mleko do garnka, ręce jej się poślizgnęły na mokrym kartoniku i część zawartości wylała się na podłogę. – Ależ ze mnie ślamazara – jęknęła i poszła po szmatkę. Kiedy wycierała kałużę mleka, ze szmatki wylazł okropny, wielki pająk z długimi, cienkimi nogami. Julka odskoczyła z obrzydzeniem i walnęła głowa o stół aż zahuczało. Usiadła rozcierając sobie obolałe miejsce, zdziwiona bliskością mebla. – Przez moje ślamazarstwo w końcu głowę sobie rozbiję – mamrotała pod nosem. – Albo

rękę sobie przysmażę, zapalając gaz, albo się utopię w tym cholernym mleku! Po chwili zastanowienia zrezygnowała z ciepłego napoju i wypiła szklankę wody. Wracając do pokoju, usłyszała, że ktoś majstruje przy drzwiach wejściowych, próbując, jak się mogła domyślać, trafić kluczem w dziurkę od zamka. – Mamusia wróciła – skomentowała uszczypliwie sytuację. Po dość długim zmaganiu się z zamkiem, kobiecie wreszcie udało się otworzyć drzwi. Weszła do przedpokoju chwiejnym krokiem, szepcząc do siebie: – Dylgo nigogo nie obudzić, po dzichutku, po dzichutku. – Starała się wypełnić swoje postanowienie, skradając się na palcach, jednak nic z tego nie wyszło, bo pęk kluczy wypadł jej z rąk, a kiedy próbowała je podnieść, zahaczyła o odstający róg dywanu i z impetem upadła na podłogę. Julka, która obserwowała całą scenę zza wieszaka na kurtki, nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Jej matka dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie jest sama w przedpokoju i zaczęła się ślamazarnie podnosić z podłogi z zaskoczoną miną. – Teraz już wiem, po kim jestem taką niezdarą – skwitowała Julia. – Dżeźć, córka, pomóż mi zdjąć płażdż. – Ty znowu jesteś pijana! – Wdzale nie jezdem pijana, tylko zmęczona. Boże, jaka ta Kryśka jest nudna! Mówię ci, Julka, nie miej przyjaciół, co nudzą cię tak, że zasypiasz na fotelu. – Nie pij tyle wina, to nie zaśniesz. – Nie mądruj się, dylko zrób mamie kawę. Jestem zmęczona po pracy i jeszcze ta Kryśka tak mnie wymęczyła tym paplaniem. – Musisz mieć naprawdę ciężką pracę, ledwo trzymasz się na nogach – docinała Julka. Matka zupełnie to zignorowała, poszła do kuchni i czekała, aż córka zrobi jej kawę. Kiedy już wypiła parujący napój, ruszyła do swojego pokoju. W tym momencie do przedpokoju wkroczył ojciec Julki. – Gdzie byłaś?! – wydarł się na powitanie. – W bracy – odkrzyknęła głupio kobieta ze swojego pokoju. – W pracy?! Do drugiej w nocy? No to w tym miesiącu będziesz miała bardzo dobrą wypłatę, bo już czwarty dzień z rzędu masz nadgodziny! Julka nie miała zamiaru słuchać tej głupiej kłótni ani sekundy dłużej. Założyła sweter Michała, który tak nęcąco pachniał i przeszła przez balkon do jego pokoju. Michał spał jak dziecko. Patrzyła na niego przez długą chwilę, zastanawiając się, czy nie powinna wrócić do swojego pokoju. Wodziła oczami po jego zgrabnym ciele, umięśnionych, szczupłych nogach i gładkich plecach. Czarne, krótkie bokserki idealnie opinały jego jędrne pośladki. Po chwili wahania zdjęła z siebie ciepły sweter, położyła się do łóżka i przykryła się szczelnie kołdrą, zmagając się z pokusą wtulenia w jego ciepłe, piękne ciało. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo była zmęczona. Poczucie bezpieczeństwa i bliskość Michała sprawiły, że od razu odpłynęła w krainę snów. Michał obudził się wcześnie rano. Za oknem wciąż było szaro, a powietrze wpływające do pokoju pachniało wilgocią i świeżością. Zanim otworzył oczy, wiedział, że nie jest sam. Mimo że nie czuł jej dotyku, czuł jej obecność, ciepło i zapach. Uwielbiał budzić się przy Julce, a zarazem nienawidził tego. Myśl, że dziewczyna jest tak blisko, a on nie może się w nią wtulić i chłonąć jej bliskości i ciepła, była rozkoszną torturą. Patrzył na nią z troską. Wyglądała tak krucho, bezbronnie i niewinnie, że miał ochotę wziąć ją w ramiona i tulić do końca świata, chronić ją przed całym złem. Gdyby mógł, zamknąłby ją w złotej klatce, z dala od jej rodziców, codzienności, zmartwień i stresów. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Delikatna skóra,

długie, zalotne rzęsy, kształtne, wypukłe usta rozchylone zapraszająco… Potrząsnął głową, odganiając namolne myśli, odrzucił delikatnie kołdrę i podniósł się powoli z łóżka tak, żeby nie obudzić Julki. Gdyby został przy niej jeszcze chwilę, nie mógłby się powstrzymać, żeby jej nie dotknąć tak jak przyjaciel nie powinien dotykać przyjaciółki. Miał ochotę wtulić swe ręce w jej włosy i przywrzeć ustami do jej ust. Chciał czuć jej gorące, kruche ciało tuż przy swoim, tak blisko, jak to tylko możliwe, i nie puszczać, nawet gdyby protestowała, nawet gdyby wyzwała go od najgorszych, gdyby tylko mógł przez parę chwil doświadczyć jej fizyczności, ciepła i smaku jej ust. – Znajdź sobie dziewczynę, facet – szepnął sam do siebie, patrząc przez okno na budzący się świat. – Mówiłeś coś? – Michał podskoczył jak porażony. Spojrzał na Julkę, która teraz ziewała i przeciągała się leniwie. – Co? – Czy coś do mnie mówiłeś? – Nie, zdawało ci się, śpij. – Nie chcę… A raczej nie mogę. Muszę… Nie wiem… Coś miałam zrobić, ale mój mózg jeszcze się nie obudził i jakoś się nie mogę dokopać do właściwej szufladki. Co ja miałam zrobić…? Napić się mleka? Nie mogłam spać, bo coś tak pachniało… Wiem! Miałam ci oddać sweter, ten, co mnie wkurzał, ten, który mi dałeś… – Śpij – szepnął Michał. Wiedział, że Julka jest jeszcze w półśnie i to, co mówi, nie ma sensu. Przykrył ją kołdrą po same uszy. – Jest jeszcze noc, śpij. – A ty? – Ziewnęła przeciągle. – Muszę się napić i wracam do łóżka. – Uważaj na pająki – odpowiedziała i odpłynęła w krainę snów. Przyglądał się jej jeszcze chwilę. Wiedział, że nie powinien zostać w tym samym co ona łóżku, ale nie miał też dość sił, żeby do niego nie wrócić. Pomału wsunął się pod kołdrę, odwrócił się na bok i wlepił oczy w ścianę, próbując myśleć o zespole i sobotnim koncercie. Julka przez sen odwróciła się do niego i przytuliła do jego pleców. Czuł na swoich plecach jej płaski brzuch i jędrne piersi opięte cieniutkim materiałem koszulki, jej rękę na swoim sercu. Przez chwilę nie śmiał nawet oddychać, bał się, że łomot jego serca go zdradzi. Nie chciał jej obudzić i stracić chwili w raju. Nie chciał zasnąć… ale tym razem przegrał walkę z uczuciem niesamowitej błogości i lekkości i usnął. Julka otworzyła oczy i spojrzała na pustą poduszkę obok niej. Rozejrzała się sennie po pokoju i zobaczyła Michała stojącego przy oknie, odwróconego do niej plecami. Stał zamyślony, otoczony różową poświatą wschodzącego słońca i spoglądał w dal. Przypominał czarnego anioła, o którym kiedyś czytała. Strącony z nieba za nieposłuszeństwo, zmysłowy, skończenie piękny, doskonały twór boży ubrany w czerń. Sam widok jego silnych, szczupłych ud przyprawiał ją o dreszcze. Silne ramiona kusiły objęciami pełnymi bezpieczeństwa i miłości, obiecywały ciepło i stabilność – coś, czego Julka nigdy nie zaznała, a czego tak bardzo potrzebowała… – Cześć, jak spałeś? – spytała w końcu, bojąc się, że chłopak się odwróci i przyłapie ją na tym, jak wlepia w niego oczy. – Dobrze, a ty? – odpowiedział, odwróciwszy się w jej stronę. Widok jego potarganych włosów sprawił, że serce dziewczyny zrobiło kilka salt. Wyglądał jak mały, zaspany chłopczyk. – Ja bym spała dobrze, tylko… – Zmarzłaś? – Nie. – Chrapałem? – Gorzej. – Dziewczyna uśmiechnęła się, a Michał czuł, że robi mu się gorąco. Co takiego

mógł robić w nocy? Czyżby go przyłapała na tym, że na nią patrzy? – Jak to gorzej? O czym ty mówisz? – No… śpiewałeś. – Śpiewałem? – Kościelne piosenki. – Julka roześmiała się. – Ale ja nie znam żadnych kościelnych piosenek! – Oj, zdziwiłbyś się! Tę zaśpiewałeś od początku do końca, profesjonalnie, z przeciągłym „Ameeeeeeeennnn” na końcu… Wiesz, ja myślę, że minąłeś się z powołaniem i powinieneś być organistą w kościele, a nie wokalistą w rockowym zespole. Powiem o tym Kogutowi. – Michał na te słowa odskoczył od okna i podszedł do niej. – Ani się waż, Julka! Nie dałby mi spokoju do końca życia i wciąż by ze mnie kpił! Ja wiem, że może trochę fiksuję, i obiecuję, że jak mi się pogorszy, to pójdę na jakąś terapię, żeby ci już w nocy nie śpiewać, ale nie mów nic Kogutowi, bo mnie śmiechem zabije i od świętoszków albo nawiedzonych wyzwie – zażartował. – Z jednym się zgadzam – fiksujesz. Najpierw były piosenki dla dzieci, a teraz kościelne hymny. Nie wiem, co mi się bardziej podoba, słuchać w nocy o grzesznikach w piekle czy o kocie Bonifacym… Wyobraź sobie, że w środku nocy budzisz się, gdy ktoś grobowym głosem ci wyśpiewuje: „I zstąpił z niebios, i posiadł dusze, i umrą wszyscy w męczarniach”… – Ja bym pomyślał, że to jakaś metalowa ballada, całkiem dobry tekst. – Michał roześmiał się. – A ja sobie pomyślałam, że jesteś opętany i trzeba z tobą do księdza! – Do księdza tylko w poważnych przypadkach… Ewentualnie mogę się spotkać z waszym batmanem z ogólniaka, ten jest całkiem OK. – Dziś mam religię, więc mogę ci to załatwić. Na kiedy? – Oj, mi się nie śpieszy… Możesz go na nasz koncert zaprosić. Jak by chciał troszkę rozłożyć skrzydła i zapogować, niech przylatuje, będzie mile widziany. A teraz pod prysznic i na śniadanie. Mama pewnie zrobi coś pysznego. Julce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wyskoczyła żwawo z łóżka i ubrana w opiętą koszulkę na ramiączkach i koronkowe, czarne majteczki podeszła do fotela, na którym leżał sweter Michała. Przeciągnęła się leniwie, prężąc zgrabne ciało i wtedy dotarło do niej, jak skąpo jest ubrana i że Michał ją obserwuje. Poczuła, że jej policzki robią się gorące, naciągnęła na siebie szybko jego sweter i bosa przemknęła przez balkon do swojego pokoju. W domu wzięła szybki prysznic, założyła czarny, obcisły sweter i czarne dżinsy, skropiła się kilkoma kroplami perfum i już była w kuchni rodziny Orzelskich, gdzie przywitała ją mama chłopaków. Pani Orzelska była niesamowicie ciepłą, kochającą, wrażliwą i tolerancyjną kobietą. Julia szanowała i uwielbiała zarówno ją, jak i jej męża. Jej zdaniem byli oni pod każdym względem idealni. Zawsze troszczyli się o swoich synów i o to, żeby atmosfera w domu była ciepła i rodzinna. Byli twardzi i stanowczy, jeśli było trzeba, ale dawali też swoim dzieciom tyle wolności i tolerancji, ile dorastający chłopcy potrzebowali. Pani Orzelska pracowała z niepełnosprawnymi dziećmi, a pan Orzelski był menedżerem w barze. Julia mogła na nich liczyć bardziej niż na swoją własna rodzinę i czuła się u nich lepiej niż we własnym domu. Zawsze miała wrażenie, że jest tu mile widziana, lubiana i potrzebna. Miała tu nawet swoje własne krzesło przy kuchennym stole, jak inni członkowie rodziny, i ten śmieszny, głupi fakt dawał jej poczucie przynależności do rodziny Orzelskich i uczucie posiadania swojego własnego, małego kąta na tym świecie. Państwo Orzelscy znali sytuację rodzinną dziewczyny, lecz nigdy jej nie pouczali i nie doradzali jej, dopóki ona sama nie poprosiła o pomoc. Dzięki temu Julka czuła, że szanują jej

prywatność, nie karzą jej za grzechy rodziców i nie traktują jak kogoś gorszego tylko dlatego, że jej rodzice byli, jacy byli. Julia usiadła przy kuchennym stole i od razu przed nią pojawił się talerz pełen naleśników i kubek kakao. – Wcinaj, jesteś taka chudziutka. – Pani Orzelska uśmiechnęła się. Michał w biegu wypił tylko kilka łyków kawy, chwycił jednego naleśnika i ku wielkiemu zmartwieniu i rozczarowaniu mamy wybiegł z mieszkania z plecakiem na ramieniu. – Michał, kanapki! – krzyknęła za nim. – Dzięki, zjem coś na mieście, już jestem spóźniony – odkrzyknął chłopak i już go nie było. Jego mama usiadła obok Julki i głośno westchnęła. – Te jego studia, koncerty i sporty go kiedyś wykończą. Nie ma ani czasu usiąść przy stole i zjeść jak człowiek. Ciągle w biegu, tylko nauka, biblioteka, kick-boxing, zespół i próby. Za moich czasów tak nie było. Był czas na szkołę, pracę, rodzinę i czas wolny. A wy teraz, biedna młodzieży, za wszystkim gonicie, tyle do roboty, że na nic czasu nie macie, bo wszystkiego dużo i żeby nadążyć, musicie na redbullach fruwać. Wszystkim tylko w głowie samodoskonalenie i sukces, a komu to nie w głowie, ten jest na straconej pozycji. Żeby ten mój Michał przynajmniej śniadanie normalnie jadał z nami, jak człowiek, przy stole, a nie w biegu i stresie. Powiedz mu coś, kurczaczku, ciebie posłucha, Julcia. – Mnie? – Julka wybałuszyła oczy. – Ale on mnie nie słucha nawet wtedy, jak mu mówię, że sznurówki w glanach ma rozwiązane i jak ich nie zawiąże, to się zabije. W ogóle, tylko żarty wciąż ze mnie sobie robi, pani Orzełek. – Orzelska uśmiechnęła się na zdrobnienie nazwiska. Wiele razy nalegała, żeby dziewczyna mówiła jej po imieniu, ale Julka nie mogła się przemóc z szacunku dla osób starszych, więc najczęściej zwracała się do niej „pani Orzełek”, co zawsze wywoływało uśmiech na twarzy kobiety. – I niech się pani o niego nie martwi, on je jak kuń! Co go widzę, to na czymś żeruje i nie, żeby McDonald’s albo frytki czy jakiegoś kebaba! On tylko zdrowe rzeczy je, jogurty i banany albo kanapkę ze sklepu ze zdrową żywnością, albo sałatkę z kiełków z jakimiś zdrowymi serami bez tłuszczu, co brzmi dziwnie, bo ser bez tłuszczu to jak masło bez masła. I mnie też wciąż namawia, żebym tak jadła, ale ja chyba jestem mięsożernym typem, bo owoce mi nie smakują, a jedzenie kiełków to dla mnie jakbym się wody napiła, za pięć minut znowu głodna jestem. – Dziewczyna zrobiła pauzę w wywodzie, dając sobie szanse na porządne przeżucie wielkiego kawałka naleśnika, który wepchnęła sobie do buzi, po czym kontynuowała: – Michał musi być najzdrowszym facetem na uniwerku, a mnie nie będzie słuchał, bo jestem o trzy lata młodsza i moja dieta, w porównaniu do jego diety, jest o wiele uboższa, bo składa się przede wszystkim z mięsa, ziemniaków i czekolady. No, więc, pani Orzełek, jak Pana Boga i panią kocham, nagadałabym Michałowi, co tylko by sobie pani zażyczyła, ale to naprawdę niepotrzebne i nie musi się pani martwić. Michał dba o siebie, mimo że cały czas jest w biegu. On po prostu lubi mieć co robić, a nuda go zabija. No i ma tyle energii, że uszami mu czasem wychodzi, i jak siedzi w jednym miejscu dłużej niż pięć minut, to niemal czerwienieje i zielenieje na buzi, tak go energia rozpiera. Ale ja pani o tym mówić nie muszę, bo pani sama wie, jakich ma nadpobudliwych chłopaków. Ja to się też tylko dziwię, skąd mają tyle tej energii, baterie jakieś podżerają czy co? Na razie, pani Orzełek, dziękuję za pyszne śniadanko, uciekam do siebie, muszę jeszcze iść po Ewkę i idziemy do szkoły, a jak ją znam, pewnie jeszcze jest w łóżku i właśnie przewraca się z jednego boku na drugi. – No to uciekaj, kurczaczku, budzić Ewkę. Weź sobie kanapki, kruszynko, z serem i szynką, i parę naleśników wam spakowałam, na zimno też są dobre. Starczy dla czterech, więc się dziewczynki najecie. Miłego dnia, pa. – Pani Orzełek, jest pani najlepsza na świecie. Dziękuję i do widzenia.

Puk, puk. Nic. Puk, puk. Nic. Julka nacisnęła dzwonek do drzwi i krzyknęła: – Ewka, to ja, otwieraj, sama do szkoły nie idę. – Drzwi się otworzyły z impetem i Ewka wciągnęła Julię do środka. Ukazała się jej zaspana, w piżamie w króliczki, ze strasznie potarganymi włosami i kapciami-króliczkami na nogach. Patrzała na Julkę półprzytomnie, kręcąc się dookoła swojej osi i nie wiedząc, w którą stronę ma najpierw iść i dlaczego. – Królowo królików, znowu zaspałaś? – westchnęła Julka. – Sorry, Juliuś, ja wiem, że to ciągle mówię, ale teraz to już naprawdę ostatni raz, obiecuję, będę wstawać wcześniej, żaden Internet do drugiej rano. – Słyszę to co drugi dzień! Maniaczka komputerowa! Nie możesz wytrzymać jednego wieczora bez Internetu? – Ale jasne, że mogę, tylko, że tam taka fajna muza jest i fotki i gry, no i ten Facebook mnie nie chce puścić spać. – Julka na słowo „Facebook” przewróciła oczami i popukała się w czoło. – Ewka, jak chcesz z kimś pogadać i czegoś prawdziwego się o człowieku dowiedzieć, to w realu się z tym człowiekiem spotkaj, na coca-colę i lody zaproś albo do parku się przejdź i pogadaj normalnie twarzą w twarz, oko w oko, a nie na Facebooku będziesz przesiadywać. Tam ludzie się pokazują od dupy Maryni strony i albo się chwalą, albo wszystko wyolbrzymiają i nic z prawdą to nie ma wspólnego. – Oj, Julka, ty teraz ględzisz, jakby moja matka by ględziła, gdyby ją w ogóle obchodziło, co robię i dlaczego. Dobra, trochę prawdy w tym jest, ale też i z drugiej strony Facebook pomaga ludziom nieśmiałym nawiązać kontakty. – I zbokom też, więc uważaj. – Dobrze, przyjaciółko moja jedyna, najukochańsza, obiecuję, że zbokom żadnym się nie dam i ograniczę się do zerknięcia na FB raz dziennie, i będzie to zerknięcie maksymalnie półgodzinne, nie całodniowe, ciągnące do północy albo i drugiej w nocy. A teraz, po uroczystej obietnicy, bo to nie była przysięga, lecę porobić to, co muszę przed wyjściem do budy. Poczekasz? Bo nawet nie wiem, od czego mam zacząć i jak się nazywam. – Jasne, poczekam. A odpowiedź na drugie i trzecie pytanie to: nazywasz się Ewka Konewka i bujałaś się na drzewkach. Jak nie wiesz, od czego masz zacząć, to najlepiej zacznij od obudzenia się, bo widzę, że jeszcze śpisz, a potem, proszę cię, pośpiesz się ze wszystkim innym, bo znowu się spóźnimy. – To na kupę nie mam czasu? – wyszczerzyła zęby Ewka, rozśmieszając tym Julkę. – Chyba, że to będzie superszybka, minutowa kupa, na taką masz czas. Po dziesięciu minutach Ewka była „gotowa”. Co prawda Julka miała kilka zastrzeżeń względem tego, co przyjaciółka miała na głowie, ale nie było już czasu na rozplątywanie jej pokudłanych włosów, a już tym bardziej na ich przyzwoicie wyglądające uczesanie. – Julia – rzuciła Ewka, robiąc rundę z łazienki do swojego pokoju po plecak. – Tak? – Podzielisz się z koleżanką kanapkami w szkole? – Wiesz, że nie musisz pytać. – Dzięki, bez ciebie bym chyba umarła z głodu. – I przespałabyś wszystkie pierwsze lekcje półrocza. Może następnym razem wstaniesz wcześniej, przygotujesz się normalnie do budy i zjesz w domu śniadanie? – OK, miło by było iść do szkoły z pełnym brzuchem i rozczesanymi włosami. – Ewka uśmiechnęła się z rozmarzeniem, jakby tak prosty plan był dla niej czymś nieosiągalnym, zarzuciła torbę przez ramię i dziewczyny wyszły z mieszkania. Zdążyły zejść ze schodów i przejść kilka kroków przez osiedle, kiedy Julka zatrzymała koleżankę. – Stój.

– Co jest? – Nie zapomniałaś o czymś? Ewa zastanawiała się przez chwilę, patrząc to w niebo, to na Julkę z szeroko otwartą buzią. – Nie, chyba nie. – Ewka, buty!!! – wrzasnęła zniecierpliwiona Julka. Ewa spojrzała na swoje stopy, na których miała swoje mięciutkie, różowiutkie kapcie- króliczki. – Rany, Julka, uratowałaś mi życie! Gdybym poszła w tym do szkoły, ludzie zabiliby mnie śmiechem, a ja zapadłabym się pod ziemię ze wstydu i wtedy już nie byłybyśmy sąsiadkami, bo wiodłabym żywot Krecika, tego z bajki, co pięknie mówi „Ahoj”, chyba że byś mnie jakoś stamtąd wygrzebała. Poczekaj, zaraz przyjdę. – Zakończyła swój poranny, skomplikowany wywód, widząc zniecierpliwienie na twarzy Julki i puściła się biegiem do domu. Zdążyła przebiec kilka metrów, nadepnęła kapciowi-królikowi na ucho i wyrżnęła jak długa w niski żywopłot. Przez chwilę leżała oszołomiona, nie wiedząc, co się stało, ale już po chwili pozbierała się z ziemi i ze śmiechem krzyknęła do Julki: – Zemsta królików, chyba chciały iść do szkoły. – I zniknęła na klatce schodowej. Julka wymownie klepnęła się w czoło i po raz kolejny przewróciła oczami, ale nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Po chwili koleżanka była już z powrotem, tym razem w ciężkich, dumnie wyglądających glanach, które trzeba było sznurować, na to jednak dziewczyny nie miały teraz czasu, więc Ewka szła do szkoły skupiona na tym, żeby tym razem nie nadepnąć sobie nie sznurówki i nie zaryć ponownie nosem w jakiś przypadkowy żywopłot. W klasie dziewczyny były pięć minut po dzwonku, ale na szczęście pierwszą lekcją była religia. Wikary prowadzący przedmiot właściwie niczego nie uczył, niczego nie wymuszał i nie straszył piekłem. Był po prostu kimś, z kim zawsze można było normalnie pogadać, a jak się komuś chciało, także i o Bogu. Księdza jeszcze nie było w klasie, a na tablicy ktoś wypisał kolorową kredą: „Nie bójcie się, Jezus i tak przyjdzie w glanach”. Wszyscy rozsiedli się wygodnie, kiedy do klasy wszedł ksiądz. – No to minutka ciszy, moi drodzy. Kto czuje potrzebę, niech się pomodli, kto nie chce, nie zmuszam. Zapanowała cisza. Julka zaczęła stroić głupkowate miny do kumpeli, która się śmiała pod nosem, próbując utrzymać powagę, podczas gdy wszyscy dookoła modlili się albo przynajmniej takie robili wrażenie. Problem był w tym, że za każdym razem, kiedy Ewka miała być cicho, wszystko wydawało się jej dziesięć razy śmieszniejsze, niż było w rzeczywistości. Julka doskonale o tym wiedziała, więc teraz wykorzystywała tą chwilę ciszy na maksa. – Julka, proszę cię, przestań, bo narobisz nam siary – szepnęła Ewka, trzęsąc się ze śmiechu. Po chwili już nie mogła się opanować i zaczęła chichotać półgłosem. W klasie panowała kompletna cisza. Julka wzmocniła atak i zaczęła gilgotać przyjaciółkę i wtedy po klasie rozniósł się dźwięk ogromnego, długiego, głośnego pierdu. Julka nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Wybałuszyła oczy a z nią reszta klasy. Po ułamku sekundy wszyscy ryknęli śmiechem, łącznie z księdzem, który krzyknął: – A ja myślałem, że to woźny włączył wiertarkę. Sorry, Ewa, ale ja na chwilę wyjdę, życie jest cenne, klasa pełna toksycznych gazów, a ja naprawdę nie chciałbym się teraz udusić. Coś ty dziś jadła? Klasa wybuchła jeszcze głośniejszym śmiechem. Julia wprost zwijała się ze śmiechu. Ewka też chichotała, ale jej twarz była czerwona aż po korzonki włosów, a w głowie miała tylko jedną myśl: „Teraz wszyscy będą mnie nazywać pierdzioch, śmierdziuch albo jeszcze gorzej!”! – Wisisz mi za to wagary, Julka!!! – powiedziała po religii. – OK. Tym razem nie będę się sprzeczać, zasłużyłaś sobie. Koleżanko, oficjalnie ci gratuluję,

przeszłaś dziś samą siebie. A jutro możesz powiedzieć wychowawczyni, że miałaś niestrawność i musiałaś iść do domu i wzięłaś mnie ze sobą, bo potrzebowałaś kogoś na wypadek następnego publicznego pierdu i bałaś się, że niezbędne będzie udzielenie pierwszej pomocy ofiarom napotkanym po drodze do domu… – Ha, ha, bardzo śmieszne, mam nadzieję, że teraz będzie dla ciebie jasne, że jak mówię nie gilgocz, bo mi narobisz siary, to znaczy prawdziwej siary! Słuchaj następnym razem. – Och, dobrze, że nie słuchałam, bo już dawno nie miałam takiego ubawu. – Jasne, ubaw moim kosztem, teraz wszyscy będą na mnie wołać pierdzioch! – Lepsze to niż zieleninka… – Rzygać po naci pietruszki to nie wstyd!!! – oburzyła się Ewka. – Wielkie halo, raz się porzygałam po tym, jak się założyłam, że zjem nać z całego pęczka pietruszki! Zakład wygrałam! – I przezwisko zieleninka było nagrodą, hi, hi. – OK. Pierdzioch, zieleninka, I don’t care, chodźmy do tego parku, bo słońca i relaksu potrzebuję po tej całej siarze, której mi narobiłaś. – Siary narobiłaś ty, Ewka, nie ja… A może raczej powinnam powiedzieć, że siarę wyprodukowałaś, bo ten pierd zalatywał prawdziwym piekłem, ha, ha. – Dlatego chyba ksiądz, biedak uciekł, ha! – rozchmurzyła się Ewka. Pogoda była jakby stworzona do wagarowania. Było ciepło, rześko i tak… energetycznie. Powietrze zdawało się być naładowane energią, a z każdym oddechem chciało się bardziej żyć, biegać, śmiać się i krzyczeć. Tak wiosna działała na Julkę. W oczy uderzała soczysta zieleń młodej trawy, niesamowity zapach wiosennych kwiatów odurzał swą wonią, a błękit nieba wręcz oślepiał. Dziewczyny usiadły na ławce i rozejrzały się dookoła. Wokół było wiele znajomych twarzy z ogólniaka, co świadczyło o tym, że nie tylko one będą miały problemy w szkole przez wagary. Ktoś chodził i pytał o składkę dla dziadka, co oznaczało butelkę taniego wina albo – przy dobrych wiatrach – parę flaszek piwa. Dziewczyny sypnęły trochę drobniaków, a zbieracz obiecał, że jak już coś kupi, to wróci i się podzieli. Julka położyła się na ławce i podłożyła pod głowę swój zielony wojskowy plecak. Leżała tak, rozmawiając z koleżanką i wpatrywała się w niebo. Obserwowała ptaki, które lekko, bez żadnego wysiłku wzbijały się w powietrze, obniżały lot, zataczały kręgi. Relaksował ją ten widok i nie mogła oderwać oczu od tańczących w powietrzu gołębi. Jeden ptak zbliżał się w ich kierunku. Był tak olśniewająco biały, że Julka musiała przymrużyć oczy. Nagle, zdając sobie sprawę z zagrożenia, odepchnęła Ewkę, ale nie zdążyła oszukać przeznaczenia i stało się to, co miało się stać… Olśniewająco biały ptak, bezceremonialnie i bez żadnego uprzedzenia, osrał Ewkę w locie. Ta patrzyła na swoje dżinsy z szeroko rozdziawionymi ustami, nie wierząc w to, co widzi. – Kurwa! – wrzasnęła w końcu, a Julka wybuchła śmiechem. – Co za cholerny dzień!!! – kontynuowała. – Nie miał się gdzie zerżnąć, tylko na mnie??? Julka! To nie jest śmieszne!!! Posrane ptaszysko!!! – Posrane, to fakt, ha, ha. Boże, ja się posikam! – A ja się chyba porzygam! Kurwa, jak nie urok… – …to sraczka, ha, ha, ha – dokończyła Julka, wyjąc ze śmiechu. Ewka posłała jej ostrzegawcze spojrzenie. – OK, już się nie śmieję, ale ty dziś naprawdę masz pecha, najpierw potężny pierd palowy na religii, a teraz ptak cię normalnie osrał!!! – Julka ugryzła się w język i próbowała powstrzymać się od rechotu. – Oj, nie martw się Ewka, pójdziemy do domu, ściągniesz spodnie, wrzucimy je do pralki z super pachnącym proszkiem i płynem do płukania „sto w jednym”, wygotujemy na stówce, wypierzemy i będzie spokój.

Odrobina współczucia i troski udobruchała Ewkę. Wstała z ławki i ruszyły w stronę osiedla w milczeniu. Po długiej chwili Julka spojrzała na kumpelę – była cała czerwona i miała łzy w oczach. – Ewcia, no co ty, płaczesz, bo ptaszek cię osrał? – Zdurniałaś? – wykrztusiła Ewka i zaczęła się dziko śmiać. – Chciałam się wkurzyć, bo jestem pokrzywdzona przez los, ale się nie da! To jest zbyt śmieszne! Ptak się na mnie zesrał!!! Normalnie faceci, którzy mi się podobają, srają na mnie, ale to w przenośni, a tu normalnie, literalnie, fizycznie ptak się na mnie wysrał!!! Hahahahaha!!! – zanosiła się śmiechem. – Może się już się uspokój, bo się jeszcze posikasz ze śmiechu na finał, hi, hi. – Julka, niech cię Pan Bóg chroni przed powiedzeniem czegokolwiek o dzisiejszym dniu Kogutowi! Ten by mnie zabił śmiechem, jeśli by miał szansę, bo całkiem możliwe, że ja za chwilę ze śmiechu sama pęknę i Kogut szansy mieć nie będzie! Huhuhu. – Milczę jak grób!!! Ale chodź szybciej, bo nie pachniesz fiołkami i wszyscy się na nas gapią. Do tego parę ptaszków pięknie, choć groźnie, zatacza nad nami koła, a ja nie chcę wyciągać parasola na ochronę, bo jeszcze dziwniej byśmy z nim wyglądały w taki piękny, słoneczny dzień. Dziewczyny poszły do domu Julki. Ewka wzięła prysznic, przebrała się w dżinsy przyjaciółki, a swoje wrzuciła do pralki na program z gotowaniem. Potem w kuchni obie zjadły kanapki i naleśniki przygotowane wcześniej przez panią Orzelską i zapiły zimnym mlekiem. Kiedy pranie się skończyło, Ewka wyciągnęła dżinsy z pralki i przeklęła znowu siarczyście: – Zdecydowanie nie mój, kurwa, dziś dzień! – Dżinsy skurczyły się w praniu i teraz sięgały jej do połowy łydki. – Ewka, tyłek wciąż w nie wciśniesz, a że są krótkie – nie szkodzi, przecież lato idzie, ciepło będzie, kawałek zgrabnej nogi możesz pokazać, a z wysokimi trampkami będą wyglądać cudownie – skomentowała Julka. – Idę szukać swoich dżinsów, tych, co mi na tyłku wisiały, zrobię z nimi to samo co ty i będziemy jak siostry bliźniaczki. – Och, Julka, jakbym cię dzisiaj nie miała, to bym pewnie w depresję popadła. – Jak byś mnie dziś, Ewka, nie miała, to byś się rano w krzaki z pośpiechu nie wypierniczyła, pierd palowy by się nie wydarzył i ptak by cię może nie osrał. – Dokładnie, jak powiedziałam, w depresję bym popadła, bez ciebie dzień byłby tak pospolity i nudny! – Wszystkiego najlepszego, córa – wybełkotała późnym, sobotnim popołudniem mama Ewki. – O, cuda się zdarzają, widzę, że wreszcie sobie przypomniałaś, że dziś twoja córka ma osiemnastkę. Brawo, przebłysk poczucia rodzicielskich obowiązków! A może ty po prostu chcesz, żebym pobiegła do sklepu, żeby ci kupić flaszkę wódki, bo osiemnastolatce już sprzedadzą??? – Ja chciałam być miła, córa. Bo wiesz, ja nie mam dla ciebie prezentu, nie ma pieniążków. Ewce łzy stanęły w oczach i zaczęła krzyczeć: – Pieniążków nie ma??? A na flaszkę wódki dzień w dzień to, kurwa, są?! Mam was wszystkich w dupie, dla mnie możecie się zapić na śmierć, róbcie sobie, co chcecie!!! Na żaden prezent i tak nie czekałam, jestem w szoku, że w ogóle sobie przypomniałaś o moich urodzinach! Na szczęście oprócz tak zwanej rodziny mam jeszcze przyjaciół, którym na mnie naprawdę zależy i którzy pamiętają o takich rzeczach! Dziewczyna wybiegła z domu i trzasnęła drzwiami. Biegnąc po schodach, usłyszała matkę krzyczącą „Przepraszam’’. Po usłyszeniu tego zrobiło się jej jeszcze smutniej. – Czemu świat jest tak kurewsko niesprawiedliwy?! Czemu mimo tego, że rodzice mają mnie totalnie w dupie, wciąż

jest mi ich tak żal??? Co z tego, że powiedziała „Przepraszam”? Pewnie teraz leje krokodyle łzy i użala się sama nad sobą, jaki to ma nieszczęśliwy żywot. Ale za każdy los człowiek sam przed sobą odpowiada. Gdyby tak nie chlali, byłoby nam wszystkim lepiej. Do Julki doszła z czerwonymi oczami, cała w kawałkach i zdała przyjaciółce report z tego, co się przed chwilą stało. – Nie myśl teraz o tym, dziś masz urodziny, więc wszystkie troski precz i wszystkiego naj, naj, naj!!! – Julka wyściskała ją, wycałowała i wcisnęła w ręce malutką paczuszkę. Ewka otworzyła ją z niecierpliwością. – Perfumy! Te, które chciałam! Dziękuję, Julka! Jezus, ale one są strasznie drogie! – Nie martw się, wiem, że je chciałaś, a znając twoją miłość do oszczędzania, pewnie byś sobie je kupiła za jakieś trzy lata. A ja poszłam z matką parę razy do pracy, sprzedałam w biurze kobietom parę kawałków mojej słynnej szarlotki i załatwione. – Dziękuję! Marzyłam o nich, wiesz, są z feromonami, teraz żaden facet mi się nie oprze! – Jasne. Jeśli wszyscy faceci będą padali przed tobą na kolana tylko i wyłącznie z powodu perfum, to sorry, po pierwsze będziesz się musiała ze mną podzielić, a po drugie wara od Michała. – Co, proszę? – Będziesz się musiała ze mną podzielić, głucha jesteś czy sknera? – To słyszałam, ale co to było o Michale? Wara od niego?! – Mówiłam, głucha jesteś, nic takiego nie powiedziałam. – Poczerwieniała Julka. – O, o. – Co „o, o”? – Widzę, że hormony buzują i zbliża się zmiana. Ty się zaświergoliłaś! – Nie bzdurz, Ewka, milcz i pij – odpowiedziała Julka i podetknęła kumpeli butelkę piwa pod nos. – Czekaj, czekaj, nie tak łatwo się z tego wywiniesz. – Chlup, siup w ten głupi dziób i na zdrowie! –powiedziała Julka i na raz opróżniła pół butelki piwa, patrząc wszędzie, tylko nie w oczy Ewki. – Czekaj, czekaj… Ty się NAPRAWDĘ zaświergoliłaś! Mateczko Chrabąszczowa, bo Chrystusowej nie chcę wzywać! Ty się zaświergoliłaś!!! – Nie! Nie zaświergoliłam się, głuptaku! Ja… się zakochałam. Ewka się zakrztusiła, a piwo poszło jej nosem, potem szczęka jej opadła aż po pępek. Patrzyła na Julkę z szeroko rozdziawionymi oczami i ustami, z piwem cieknącym jej po brodzie. – Wytrzyj się, Ewka, bo wyglądasz jak intelektualnie wyzwana. – O kurde! – Nie szkodzi, ja wiem, że twój intelekt można wyzwać i zawsze zdasz. – Kurde! – Jak długo się krztusiłaś? Po trzech minutach bez powietrza mózg ulega uszkodzeniu, ale chyba nie było to tak długo. Nie stać cię na nic innego, tylko na „kurde”? – Julka… – Tak się nazywam. – Ale wiesz, Michał… – No, tak się nazywa ten zabójczo wyglądający facet, o którym teraz mówimy. – Matko, ja się tak cieszę, że się nie zabujałaś w żadnym debilu! Ale Michał… Wiesz, to jest kumpel, nie mogę sobie wyobrazić was razem w inny sposób… – No, a ja mogę i wyobrażam to sobie każdej nocy. – He, he. Kurde.

– Jaką mam elokwentną przyjaciółkę, chyba ocipieję! – Nie mogę sobie wyobrazić… – To sobie nie wyobrażaj, jak ci to nie robi dobrze, ja sobie powyobrażam za nas dwie. Nie bój się, to zostanie na poziomie wyobraźni, bo nie zamierzam mu nic powiedzieć. I tak nie mam u niego żadnych szans, a szkoda by było zmarnować taką przyjaźń. – No, według mnie to szanse masz ogromne. Piękna jesteś, urocza, zabawna, inteligentna i zauważyłam, że Michał czasami tak dziwnie na ciebie patrzy, jak ty nie widzisz… – Upiłaś się, Ewka i strasznie miło bzdurzysz, ale proszę cię, już nie pierdziel. Nie mogę sobie robić żadnych nadziei, bo by mnie szlag musiał trafić, gdybym sobie pomyślała, że mam u niego jakieś szanse, zdobyła się na odwagę i mu powiedziała, co naprawdę do niego czuję, a on by mi powiedział „Sorry, babe”. Także buzia na super glue i nie waż się mu nic powiedzieć! I pij szybciej, bo za chwilę idziemy. Chłopacy dziś grają, musimy być troszkę wcześniej. Po godzinie dziewczyny razem z Michałem, Kogutem, Radkiem, Mal i Mariuszem byli już w pubie o wdzięcznej nazwie „Flower Power”. Radek i Mariusz grali z chłopakami w zespole. Mal była dziewczyną Radka, oboje znali się z paczką dość długo, ale po tym, jak ojciec Mal zarobił trochę pieniędzy, otwierając mały biznes, wyprowadził się z rodziną z osiedla i przeniósł na mała wioskę parę kilometrów od ich miasteczka, co spowodowało, że teraz Mal i Radek widywali się znacznie rzadziej z resztą paczki. Mariusz nie należał do ich grupy, z chłopakami łączyła go tylko pasja do muzyki i choć zacięcie muzyczne mogłoby być dobrym fundamentami pod przyjaźń, chłopacy nie łapali jakoś bliższego kontaktu. Grało im się razem świetnie, komponowali dobrą muzykę, dogadywali się na próbach bez problemów, ale jak tylko próby zespołu się kończyły, Mariusz szedł we własną stronę sam, a reszta chłopaków we trójkę w swoją i wszyscy byli zadowoleni. Pub był już prawie pełny, wszyscy ludzie, którzy znali Michała i Koguta, przyszli, żeby posłuchać ich muzyki i ich wesprzeć. Chłopacy poszli wyładować sprzęt, a dziewczyny usiadły na ciężkiej, zielonej kanapie niedaleko baru. Julka poszła po drinki i po chwili wróciła z trzema kolorowymi, wdzięcznie wyglądającymi napojami. Ewka chwyciła swój i opróżniła jego zawartość w parę sekund. – Czemu, Juliusiu, wytrzeszczasz te swoje piękne, wielkie oczęta? Żeby mnie lepiej widzieć? Dziś piję do upadłego, coś po rodzicach w końcu odziedziczyłam, he, he. – Głupie żarty, Ewka. Chcesz pić, to pij, ale głupot nie opowiadaj. – Tak, tak, dobrze mówisz, wódki ci nalać! Ale że ty już coś do picia masz, wódki MI nalać. – Z tymi słowami na ustach Ewka poszła do baru po kolejne drinki. Po niespełna półgodzinie światła w pubie przygasły, na scenę wszedł Michał, a po nim Kogut, Radek i Mariusz. Na scenę padła smuga żółtego światła i Julkę kompletnie zatkało. Widok Michała na scenie, w świetle reflektorów, z gitarą elektryczną przewieszoną przez ramię, z oszałamiająco pięknym uśmiechem na ustach powalił ją na kolana, przestała na chwilę oddychać, a w brzuchu latało jej tysiące motylków. Michał spojrzał na nią, a ona poczuła, że robi się czerwona i nogi ma miękkie jak wata. W myślach dziękowała Bogu, albo raczej ludziom z obsługi, że w pubie jest ciemno i nikt nie widzi, jaką piwonią się stała. Michał, cały w czerni, promieniował pasją, ciepłem, pozytywną energią i zniewalał uśmiechem. „Boże, jaki on jest fantastyczny!” – krzyczała w myślach Julka. – Fantastycznie wyglądają, co? – spytała Ewka, a Julka automatycznie zakryła usta ręką, myśląc, że wypowiedziała na głos swoje myśli. – Czy ja coś mówiłam? – Nie, nic… Ale miałaś rozdziawioną buzię i wyglądasz jakoś niemądrze… – Dzięks.

– Nie ma za co, od czego są przyjaciele. – Ewka puściła jej oczko i uśmiechnęła się łobuzersko. Chłopacy przywitali się i przedstawili, na co podchmielona Ewka zareagowała piskiem i brawami, naśladując małoletnie fanki na koncercie boysbandu, czym rozbawiła wszystkich i ściągnęła na siebie niechcący całą uwagę. – Dzięki, Ewka – zabrzmiał głos Koguta. – Tydzień ją prosiliśmy, żeby to zrobiła. To nasza najwierniejsza fanka. – Trzy najwierniejsze fanki – odkrzyknęła Julka i razem z Ewką i Mal zaczęły krzyczeć i klaskać. Reszta pubowiczów przyłączyła się i oklaski zachęty posypały się z każdej strony. – Dzięki za ciepłe przyjęcie – przemówił znowu Michał. – Dziewczyny, nie pijcie już – roześmiał się i puścił oczko w kierunku przyjaciółek. – Ewa, wszystkiego naj z okazji urodzin! Ta piosenkę gramy dla ciebie! – Po tym przemówieniu chłopacy zaintonowali początek starej piosenki disco polo „Jesteś szalona” i sala ryknęła śmiechem. – To był żart, a teraz już naprawdę, z dedykacją dla ciebie, nasza pierwsza piosenka. Rozległy się pierwsze dźwięki gitary elektrycznej i mocny, ciepły głos Michała przybrany naturalną chrypką rozbrzmiał z głośników. Głos czarował swoją głębią, ostre dźwięki gitary uderzały niesamowitą mocą i kipiały energią. Teksty napawały optymizmem i chęcią do walki o lepszego siebie i lepszą przyszłość. Julia wiele razy słyszała śpiew Michała, ale nigdy po wielu drinkach, co strasznie osłabiło mur, jaki wokół siebie postawiła. Dziś nie chciała się bronić przed odczuwaniem przyjemności, jaką jej sprawiało patrzenie na niego, wsłuchiwanie się w jego głos, chłonięcie jego zapachu i rozkoszowanie się jego bliskością. Słuchała go więc teraz, wpatrując się w niego, drżąc za każdym razem, kiedy na nią spojrzał. Z jego oczu biła pasja, siła i ciepło, które osłabiały ją i powodowały, że nie mogła oderwać od niego oczu. Przyciągał ją tak, jak ogień przyciąga ćmy. – Wiesz, Julka – krzyknęła jej do ucha mocno wstawiona Ewka, którą męczyła czkawka – z tego Koguta całkiem – czknęła – całkiem przystojna małpa, nie wierz pozo… – czknięcie – … pozorom, cholera, my tak naprawdę to się i lubimy, chociaż ten gamoń jest – czknięcie – niesamowicie intrygujący… Nie intrygujący, irytujący, chciałam… – czknięcie – chciałam powiedzieć. – To żadna tajemnica, że się lubicie, wszyscy was już przejrzeli. – Taaaaaaaaak? – zapiała Ewka i szeroko otworzyła oczy. – Jakie z was cholernie – czknięcie – cholernie inteligentne bestie, cholera. Cholerna cz… – czknięcie – czkawka!!! Strasznie intrygująca… Irytująca! Muszę czymś zapić. Julia, zamów mi drinka. – Ewka, dziś jesteś jak winna muszka, ciągle latasz koło butelki. Nie masz już dość? – Jak znajdziesz mnie śpiącą – czknięcie – pod stolikiem, to znaczy, że mam dość. Wtedy – czknięcie – cholera, nie przeszkadzaj mi, jak do ciebie mówię! – czknięcie. – Wtedy musicie mnie jakoś odholować do domu. Ale – czknięcie – ale do twojego domu, nie do mojego, bo jak mnie starzy zobaczą w takim stanie, to koniec ze mną! – czknięcie. – Cholera. – OK, dziś masz urodziny, muszę robić to, co chcesz. – Tak, tak, i za to cię kocham. I za tego różowego drinka, co mi zaraz przyniesiesz też cię kocham. Widzisz, te nasze chłopaki czasami się na coś przydają – oni grają, a my mamy za to darmowe drinki. Sprytne bestie! Koncert był bardzo udany. Chłopacy dali z siebie wszystko, a pubowiczom tak się podobało, że nie chcieli ich puścić ze sceny. Michał i reszta skończyli grać po niemalże dwóch godzinach. Byli absolutnie wyczerpani, ale szczęśliwi. Do tego, po zejściu ze sceny, właściciel pubu podszedł do nich i spytał, czy nie chcieliby u niego grać raz w tygodniu za niewielkie wynagrodzenie. Szczegóły były jeszcze do omówienia, ale chłopacy i bez tego byli już

wniebowzięci. Myśl, że mogą od teraz grać gdzieś publicznie, regularnie, bez proszenia i kombinowania, była bardzo pocieszająca. Kiedy złożyli i zapakowali sprzęt, dołączyli do dziewczyn. Ewka była już porządnie nabzdryngolona i nie dość, że wciąż męczyła ją okropna czkawka, to jeszcze zaczęła seplenić. Chłopacy jeszcze raz złożyli jej życzenia. Ewka omal się nie popłakała, zapewniła wszystkich, że kocha ich nad życie i poszła do toalety poprawić makijaż. Kiedy wyszła z łazienki, było widać, że zasada Julki „Nigdy nie poprawiaj makijażu, jak masz wypite” była warta przestrzegania. Ewka natapirowała swoje kolorowe włosy, pomalowała usta, wyjeżdżając poza kontury, a maskara była widoczna nie tylko na jej rzęsach, ale też, jakimś cudem, na jej policzkach i czole. Ewka podeszła chwiejnym krokiem do Koguta, a ten zrobił teatralnie przerażona minę. – Matko, żona Frankensteina! She’s alive! Ewka zupełnie zignorowała jego komentarz, chwyciła się jego rękawa i chwiejnym krokiem zaciągnęła go do baru. Kogut usiadł na wysokim barowym krześle i pomógł Ewce wdrapać się na takie samo. Kiedy już oboje siedzieli, Ewka zaczęła usilnie namawiać Koguta, żeby jej kupił coś wysokoprocentowego, najlepiej wódkę z sokiem grejpfrutowym. Kogut, widząc, że solenizantka ma już dość dobrze w czubie, odmawiał na początku, ale kiedy ta nazwała go skąpcem, miarka się przebrała i zamówił jej to, co, jak ona myślała, było wódką z sokiem, ale tak naprawdę było tylko sokiem. Kogut nie chciał, żeby na drugi dzień było jej jeszcze bardziej niedobrze. Ewka poczuła się winna, pożałowała, że go nazwala skąpcem, bo kto jak kto, ale Kogut skąpcem nie był. Patrzyła teraz na niego i widząc, że się trochę zachmurzył, postanowiła to naprawić. – No do… do… Dobra Gogut, już się tak nie bocz jak boczeg. I nie myśl, że jestem ubita, uuupita, pita! Mnie dylgo ta cholerna dżkawka męczy – czknięcie – o, widzisz, o wilku mowa, a wilk z dżkawgą przyszedł. – Próbowała podeprzeć się łokciami o bar, ale nie trafiła i z rozmachem uderzyła brodą o blat. Nie mając siły się podnieść, siedziała tak dość długo z brodą na blacie, czkając co chwila. Kogut patrzył na nią i podśmiewywał się pod nosem. – Dzo się tak na mnie, Kogut, paczysz jak na niewyjaśnione zjawisko? Odpodżywam sobie z brodą na blacie, a co, nie mogę? Kto mi powie, że nie mogę? Kto mi to powie, to świnia będzie! – Chłopak wciąż na nią patrzył i zadecydował, że on tą świnią musi być i stwierdził, że najwyższa pora zaprowadzić przyjaciółkę do domu. – No, Ewik Konewik, pięknie było, idziemy do domku. – Źpię u Julki – krzyknęła Ewka tak głośno, że parę osób odwróciło się w jej kierunku. W uszach jej szumiało, więc chciała przekrzyczeć ten szum, żeby Kogut mógł ją usłyszeć. – Nie rozumiem języka twojego plemienia, Ewka. – ŹPIĘ u Julki – przeliterowała jeszcze głośniej. – Tym razem cię nie usłyszałem, możesz powtórzyć? Ewka nabrała całe płuca powietrza, żeby krzyknąć, ale zaczęła się śmiać. – Gogut, ty głuptasie, dy zobie ze mnie żartujesz. – Ale nie, jakbym mógł… – Oj, mógłbyś, mógł… Jakie dziwne słowo „mógł”, chyba go nigdy nie słyszałam. – A „idziemy do domu” już słyszałaś? – Nie! Proszę, jeżdże dylko ten drink! Drink, drink, drink. Tobie też drinka w uszach? – Ewka podniosła mała szklaneczkę z sokiem, przystawiała do ust i zaczęła pić. Chcąc opróżnić szklankę do dna, odchyliła się do tylu z rozmachem i runęła jak długa z krzesełka na podłogę. Kogut zeskoczył ze swojego krzesła i podbiegł do Ewki przerażony, że coś się jej stało, ta jednak, śmiejąc się i czkając, krzyczała: – Gogut, ale odlot! Batrz, tam w górze wszystko wiruje! Batrz na sufit! O matko, jest was dwóch Gogutów! I każdy ma głupią minę na pięknej twarzy! – Kogut nie wiedział, czy ma się wkurzyć, bać o nią, czy się śmiać. W końcu stwierdził, że najlepiej będzie ją

podnieść i odprowadzić do domu. Nie było to jednak takie łatwe. Kiedy złapał Ewkę za ręce i próbował ją podnieść, ta zaczęła się śmiać i wydurniać. – Ewka, obejmij mnie przynajmniej, to mi będzie łatwiej – powiedział, na co Ewka wytrzeszczyła oczy. – Gogut, no co ty? To ja spadam na głowę z krzesełka, a tobie figle w głowie? – Na te słowa pojawił się Michał i pomógł ją zdrapać z podłogi. – Idziemy, Ewik, do domu. – Idziemy, chłopaki, idziemy, z wami to i na koniec świata pójdę, nawet do Rosji, ale… Znajdźcie najpierw Julkę, bo gdzieś mi się zapodziała. Michał rozejrzał się po sali i zobaczył Julkę w towarzystwie chłopaka, z którym chodziła ogólniaka i za którym uganiały się wszystkie małolaty. Ten perfidnie z nią flirtował i wciąż dotykał jej włosów. Julka się nie broniła i posyłała mu urocze uśmiechy, co w dziwny sposób rozzłościło Michała. Podszedł do Julki, bezceremonialnie chwycił ją za łokieć, przyciągnął do siebie i oznajmił, że muszą iść do domu, bo Ewka nie czuje się najlepiej. Julka wybuchnęła śmiechem, co zupełnie zbiło Michała z tropu, ale po chwili śmiał się i on, podążając wzrokiem w kierunku, w którym patrzyła Julka. Ewka wskoczyła Kogutowi na plecy i ujeżdżała go bez żadnych protestów z jego strony. To był prawdopodobnie jedyny sposób, w jaki udało się ją przekonać do opuszczenia pubu. Kogut miał niełatwe zadanie, ale dotrwał do końca i doniósł Ewkę pod same drzwi mieszkania Julki. Tam wszyscy się pożegnali, Ewka wszystkich wycałowała i zapewniła co najmniej pięć razy, że ich kocha, a kiedy już musiała stanąć na własne nogi, uznała, że najbezpieczniej będzie, jak dojdzie do łóżka na czworaka. Kogut obiecał, że na następne urodziny kupi jej ochraniacze na kolana i kask na głowę, żeby mogła bezpiecznie spadać z krzesełek barowych i chodzić na czworaka bez zdzierania kolan, na co Ewka zupełnie się rozkleiła i prawie zaczęła płakać, wciąż powtarzając, że ma najlepszych przyjaciół na świecie. Kiedy solenizantka dotarła już do łóżka Julki, ta dała jej szklankę wody, otuliła kołdrą i z chwilą, kiedy Ewka przyłożyła głowę do poduszki, zasnęła, pochrapując i czkając cichutko. Julka poszła napić się wody, zmyła makijaż, rozczesała włosy i przebrała się w cieniutką koszulkę nocną. Przed pójściem do łóżka zastukała w ścianę dzielącą pokój jej i Michała, żeby powiedzieć w ten sposób dobranoc, i położyła się obok czkającej Ewki. Zasnęła, myśląc o Michale. Ewka obudziła się w zadziwiająco dobrym humorze. Jeszcze bardziej zadziwiające było to, że nie miała w ogóle kaca. Trzecią dziwną rzeczą było to, że po tylu kolorowych drinkach wszystko pamiętała – łącznie z upadkiem z krzesełka i ujeżdżaniem Koguta przez całą drogę do domu. Mimo tych wszystkich wspomnień tłoczących się jej do głowy, nie czuła ani krzty zażenowania czy wstydu na wspomnienia zeszłej nocy, wręcz przeciwnie, rozpływała się w wychwalaniu Koguta, co mocno zaniepokoiło Julkę. Ta minimalnie trzy razy spytała koleżankę, czy na pewno dobrze się czuje, może jednak naprawdę mocno wczoraj walnęła się w głowę i potrzebuje lekarza. Ewka na to odparła, że musi podziękować Kogutowi, co Julka skwitowała stwierdzeniem: – Po prostu wciąż jesteś pijana od wczoraj. Dziewczyny jeszcze chwilę pogadały, zjadły śniadanie i Ewka poszła do domu. Tam wzięła prysznic, uczesała się i zrobiła sobie delikatny makijaż. Przyjrzała się sobie w lusterku i stwierdziła, że wygląda całkiem cywilizowanie ze swoim naturalnym, mysim kolorem włosów (wszystkie kolory tęczy na jej włosach zmyły się pod prysznicem), lekkim makijażem podkreślającym jej zielone oczy, w czarnej, klasycznie wyciętej koszulce i dżinsach.

Zasznurowała swoje wierne trampy i pobiegła na górę do mieszkania Orzelskich. Kogut leżał na swoim łóżku ze słuchawkami na uszach, podśpiewując coś cicho pod nosem. Nagle zerwał się na równe nogi, zaczął skakać po łóżku i grając na wyimaginowanej gitarze, z zamkniętymi oczami, wrzeszczał wniebogłosy w rytm muzyki: „Nie zabierzesz mi jej, nie, nie, doktorze, nie zabierzesz mi jej, mojej choroby psychicznej… Ona chroni mnie, uuhuuu, przed brutalną rzeczywistością”. Śpiewając, a raczej wyjąc, zaczął odstawiać pogo, wywijając głową na wszystkie możliwe strony, zrzucił z siebie flanelową koszulę i skakał po pokoju w swoim dzikim porywie, obijając się o sprzęty i nie mając zielonego pojęcia, że od dłuższej chwili Ewka jest w pokoju, przygląda mu się i niemiłosiernie się z niego nabija. O jej towarzystwie dowiedział się dopiero wtedy, gdy wpadł na nią i oboje wylądowali na podłodze. Wtedy Ewce już zupełnie puściły tamy i śmiała się jak nienormalna, a z jej oczu płynęły łzy. Kogut wstał, otrząsnął się z szoku, jaki wywołało uderzenie w kogoś ciepłego, miękkiego i żyjącego i z wyrzutem i zażenowaniem zapytał: – Nikt cię nie uczył, że się puka do drzwi przed wejściem?! – Pukałam, ale ty się tak wydzierałeś, że za nic w świecie byś mnie nie usłyszał, nawet jakbym tu czołgiem wjechała. – Wcale się nie wydzierałem, tylko… Śpiewałem… – odpowiedział urażony po dziecinnemu i ciężko zażenowany chłopak, na co Ewka znowu zaczęła wyć ze śmiechu. – Teraz już wiem, dlaczego chłopacy nigdy ci nie pozwalają śpiewać w kapeli! – kontynuowała Ewka. Kogut cały poczerwieniał. Chcąc pokazać swoją dumę i chłód oraz to, że czuje się urażony, wywiesił w stronę Ewy jęzor i ciężko opadł na obrotowe krzesełko. Dumnie to jednak nie wyglądało, bo krzesełko automatycznie się obniżyło do samej ziemi, a chłopak zeskoczył z niego jak oparzony, patrząc na Ewkę z wyrzutem i zaskoczeniem, jakby to była jej wina. Dla niej już było tego za wiele. Tak rechotała, że bała się, że się posika, więc kucnęła na podłodze i wyła ze śmiechu. Zapominając, że ma makijaż, przetarła załzawione oczy rękawem i bezwiednie, totalnie się rozmazała. Kogut wciąż był obrażony, ale kiedy spojrzał na Ewkę, przeszło mu w jednej chwili i teraz on śmiał się jak osiołek Kłapouchy na ekstazie. Ewka wyglądała, jakby ktoś podbił jej oczy, a do tego czarne łzy spływały ciurkiem po jej twarzy, tworząc wokół ust czarne wąsy, do tego co chwila wykrzykiwała, łapiąc oddech: – Kogut, zabiję cię, jak się posikam. – I wybuchała nową salwą śmiechu, co było samo w sobie dość śmieszne. Kogut za to siedział na podłodze naprzeciw niej i wskazując na nią palcem, śmiał się swoim donośnym śmiechem, próbując coś powiedzieć. Do pokoju Koguta weszła jego mama, która wyglądała na zaniepokojoną. – Dzieci, czy coś się stało? – spytała, uchylając drzwi. Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, weszła do środka i spojrzała na dwójkę przyjaciół, którzy teraz nie wyglądali na zbyt rozgarniętych. – Kogut, czy wy paliliście trawkę?! – zapytała ostrzegawczym głosem, na co dwójka jeszcze bardziej zaczęła się śmiać. Ewka już leżała na ziemi, cała czerwona, ledwo łapiąc powietrze i krzycząc: – Kogut zamknij się już, bo ci dywan osikam!! Kogut puścił mamie oczko i wskazał palcem na Ewkę. Ta popatrzyła pytająco na niego, a potem odwróciła się w stronę jego mamy. Pani Orzelska, widząc teraz twarz Ewki, powiedziała tylko: „Jezus Maria, co on ci zrobił”, po czym śmiejąc się i klepiąc wymownie w czoło, wyszła z pokoju. Wtedy dopiero w Ewce zrodziła się chęć spojrzenia w lusterko. Podniosła się mozolnie z podłogi i wciąż pochlipując pod nosem, zerknęła do lusterka na drzwiach szafy. – Kogut, ty kanalio!!! Zobacz, co mi zrobiłeś, he, he, he. Proszę cię, zamknij się już, bo mam