Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony239 388
  • Obserwuję258
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań152 432

Ksiega zycia - Gregory Samak

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :847.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Ksiega zycia - Gregory Samak.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Gregory Samak
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 176 stron)

Plikjest zabezpieczony znakiem wodnym

Tytuł oryginału: Le livre secret Projekt okładki: Mariusz Banachowicz Redakcja: Maria Braunstein Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka Redakcja techniczna: Anna Sawicka-Banaszkiewicz Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski Korekta: Mariola Hajnus Zdjęcie wykorzystane na okładce © Davide Nadalin © Flammarion/Versilio, 2014 © for the Polish translation by Małgorzata Tryc-Ostrowska © for this edition by MUZA SA, Warszawa 2015 ISBN 978-83-287-0055-0 Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2015 Wydanie I

Louisowi-Eliasowi, Raffaele i Stéphanie

„Idę z pewnością lunatyka drogą wyznaczoną mi przez Opatrzność”.

Spis treści 1 I REX 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 II TREMENDAE 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32

33 34 III MAJESTATIS 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 Finał Epilog Przypisy

Więcej na: www.ebook4all.pl 1 21 grudnia 1943 Dziecko przesunęło białego skoczka na g3 i w tym momencie uświadomiło sobie, że nieuchronnie czeka je mat w dwóch ruchach. A przecież było to jedyne możliwe posunięcie. Nieuniknione. Każdy na jego miejscu, nawet starszy gracz, wybuchnąłby płaczem, a przynajmniej okazał jakieś emocje, tymczasem ono pozostało niewzruszone jak głaz. Z niemal hipnotycznym skupieniem wpatrywało się w zimne jak odpryski niebieskiego lodu oczy swego przeciwnika. Odziany w brunatny płaszcz oficer uśmiechnął się kącikiem ust. Potem splunął czarną od prymki śliną na pokrytą śniegiem ziemię, wprost pod stopy strażników i więźniów. Już od trzech kolejekwiedział, że wygrał zakład… Pełnym pogardliwej wyniosłości ruchem przesunął swoją królową o trzy pola, na h3. Szach. Dziecko poczuło ucisk w gardle. W oczach widzów pojawiło się przerażenie. Wszyscy, bez względu na to, czy należeli do rasy panów, czy do rasy więzionych tu podludzi, uświadomili sobie, że jego sytuacja jest beznadziejna. Chłopczyk mimo wszystko próbował desperacko znaleźć wyjście. Ale żadnego wyjścia nie było i twarz mu pobladła. – Graj! – ryknął oficer. Dziecko aż podskoczyło. Do oczu napłynęły mu łzy. – Graj – powtórzył z wściekłością mężczyzna. Chłopiec drżącą ręką przesunął swojego króla. To był jedyny możliwy ruch. Fatalny. Hitlerowski oficer, aby uzyskać lepszy efekt, nie od razu okazał zadowolenie. Wyprostował się na krześle, po czym z wystudiowaną opieszałością umieścił swoją królową przed białym pionkiem na g5. Szach i mat. Nie musiał nawet wydawać żadnych rozkazów, jego ludzie sami podeszli do dziecka. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami obezwładnili je i zmusili do położenia prawej dłoni płasko na stole. Malec błagał o pomoc, daremnie próbując uniknąć przeznaczenia, ale nikt nie pospieszył mu na ratunek. Potężniejszy z dwóch strażników wyjął wielki stalowy nóż o nieco stępionym ostrzu. Chłopczyk krzyczał i rzucał się jak oszalały, a drapieżca smakował zwycięstwo. Wyjął świeżą porcję tytoniu i upchnął ją między wargę a dziąsło, nie spuszczając oczu z rozgrywającej się przed nim sceny. Bez chwili wahania, opierając się o kant stołu, człowiek z nożem obciął dziecku palec

wskazujący prawej dłoni, przeciąwszy najpierw skórę, a następnie zmiażdżywszy pośrodku kość. Szachownicę z jasnego marmuru skalał strumień karminowej krwi. Straszne krzyki chłopca wypełniły cały dziedziniec obozu numer 1; niektórzy świadkowie sceny reagowali szyderstwem, inni z trudem opanowywali mdłości. Z oddali dochodziły odgłosy serii wystrzałów plutonu egzekucyjnego, który otworzył ogień do kolejnej rodziny wyczerpanej już i takpodróżą bez końca… Obcięty palec potoczył się po ziemi. Na środku pokrytego błotem śmierdzącego dziedzińca głównego obozu stoczyły o niego bitwę przerażająco agresywne psy.

I REX

2 Pierwsza połowa XXI wieku Wiedeń, Austria Elias był człowiekiem samotnym. Jak większość ludzi w jego wieku miał swoje przyzwyczajenia, drobne, niekiedy absurdalne, dziwactwa, a także niejasne wrażenie, że żył nie dość intensywnie. Przejawiał wprost pedantyczną troskę o rzeczy osobiste. Koszule w jego szafie były precyzyjnie rozwieszone, nieskazitelnie czyste i idealnie wyprasowane, buty ustawione według kolorów i wyczyszczone z dokładnością graniczącą z obsesją. Starzec miał również swoje małe sekrety. W ważnych momentach nieświadomie powtarzał ten sam rytuał: palcami prawej ręki bezdźwięcznie wygrywał coś na wyimaginowanej klawiaturze. No i nadal nakrywał stół dla dwóch osób, chociaż od śmierci jego żony minęło ponad trzydzieści lat. * Nazywał się Elias Ein. Pochodził z dużej, bardzo starej żydowskiej rodziny z Europy Wschodniej. Ale jego ród należał już do przeszłości: wszyscy zginęli w odmętach wojny. Elias i jego siostra Jelena jako ostatni nosili to nazwisko. Byli bezdzietnym rodzeństwem, dziś już mocno podstarzałym. Teraz, w pierwszej połowie dwudziestego pierwszego wieku, pozostało im jedynie mgliste wspomnienie tego, o czym kiedyś opowiadał im ojciec, a wcześniej ojciec ich ojca. To były odległe echa minionej złotej epoki. Elias zachował jednak także pewną pamiątkę z tamtych czasów – starą pozytywkę, która znaczyła dla niego więcej niż cokolwiek na świecie. Dostał ją od matki, kiedy był dzieckiem, i przechowywał z pietyzmem. Miała formę kasetki, została wykonana z cedrowego drewna inkrustowanego masą perłową. Ukryty w podwójnym dnie mechanizm uruchamiało się stalową korbką, umieszczoną dyskretnie na jednym z boków. Po tylu latach nadal bezbłędnie odtwarzała słynny utwór Rachmaninowa, Rapsodię na temat Paganiniego opus 43. To była ulubiona melodia Eliasa. Całe jego dziedzictwo sprowadzało się do zawartości tej kasetki. Wieczko, któremu rzemieślnik nadał postać szachownicy, zakrywało wnętrze wyłożone sfatygowanym szkarłatnym pluszem, wystarczająco pojemne, by pomieścić skarby emeryta: trzy rodzinne fotografie z odłamanymi rogami, złotą obrączkę, trochę listów i zepsuty pistolet marki Luger. Miał tę broń po ojcu. Przechowywał ją jak relikwię na pamiątkę straszliwych chwil, które przeżyli jego bliscy. Elias nie znał się na polityce. Nie był też człowiekiem towarzyskim. Całkowitym samotnikiem stał się w wieku trzydziestu trzech lat, kiedy to stracił Annę, swoją jedyną żonę, która nigdy nie urodziła mu dziecka. Do niej należała obrączka spoczywająca w kasetce od ponad trzydziestu pięciu lat. Przez ten długi czas spędzony w Wiedniu był zatrudniony w dużym towarzystwie ubezpieczeniowym, firmie Meyera. Dzień w dzień wykonywał swą pracę sumiennie i pokornie.

Wydawało się, że w ten oto sposób wypełnił swoje przeznaczenie zwyczajnego, dyskretnego człowieka. Wkrótce miał rozpocząć siedemdziesiąty rok życia i pragnął tylko jednego: wyjechać z tego miasta i spędzić w spokoju lata emerytury, czekając, oby jak najdłużej, na moment, gdy słabnące ciało odmówi mu posłuszeństwa i w końcu zabierze go śmierć. Dlatego odpowiedział na ogłoszenie o sprzedaży nieruchomości. Wiedeński pośrednik z Rainergasse oferował za korzystną cenę skromny dom w Górnej Austrii, ściślej mówiąc w Braunau[1] nad rzeką Inn, położonym przy granicy z Niemcami. Wprawdzie lato było tam skwarne, a zima sroga, ale za to miasteczko otaczały ogromne lasy sprzyjające samotnym spacerom. Co więcej, wystawiony na sprzedaż dom o brunatnożółtej fasadzie z oknami w białych ramach zdecydowanie miał duszę. Został zbudowany, jak twierdził pośrednik, ponad dwa wieki temu. Niegdyś mieszkał w nim celnik[2]. Wydawało się, że położony na uboczu budyneknic sobie nie robi z upływu czasu. Sprzątaczka musiała jednak spędzić tam długie godziny, by nadawał się do pokazania kupującym. A i tak trudno było ukryć pęknięcia politury, która złaziła z boazerii i sprzętów. Stare meble zostały sprzedane razem z domem. Składał się on z sześciu pomieszczeń, przynajmniej tak podano w ogłoszeniu. W urządzonej na półpiętrze kuchni dominowały ciężki stół z litego drewna i opalany węglem piec. Przylegał do niej mały salonik, do którego Elias natychmiast wstawił swój pokryty brązowym pluszem fotel z podgłówkiem i biblioteczkę, przywiezione z Wiednia. Drugi salon, prawdziwie mieszczański i znacznie większy, o ścianach wyłożonych rzeźbionymi panelami z drewna, znajdował się na parterze i służył do przyjmowania gości. Na piętrze były dwie sypialnie. Elias wybrał dla siebie większą, drugiej w ogóle nie używał. Łączyła je łazienka ze złuszczoną armaturą i zniszczonymi fajansowymi kafelkami. Nadal czuło się tu nieuchwytną obecność rodziny, która kiedyś mieszkała w tym domu. Elias wyobrażał sobie jej członków jako ludzi surowych, ale pełnych godności… Ten położony na uboczu, wyglądający całkiem zwyczajnie dom ukrywał swą prawdziwą naturę: było to w istocie miejsce bogate we wspomnienia i mające wartą upamiętnienia przeszłość. Nie mówiąc o tym, że wydzielało jakieś wewnętrzne ciepło, wyczuwalne wyłącznie dla tych, którzy zadali sobie trud, by dobrze poznać ten dom. Oto dlaczego takprzypadł mu do gustu. W gruncie rzeczy był taki jakon sam…

3 Elias załatwił ostatnie formalności związane z przeprowadzką. Znalazł też bardzo szybko pomoc domową w osobie typowej Austriaczki, surowej kobiety, która nazywała się Renate Polster. Miała pięćdziesiątkę na karku, była nieprzyjemna i zimna, za to niesamowicie skuteczna. Uzgodnili, że Polsterka, jakmówiono o niej w miasteczku, rozpocznie pracę za dwa dni. * Był wrzesień. Braunau wydawało się jeszcze bardziej senne niż zwykle. Pewnego popołudnia, bliźniaczo podobnego do innych, Elias postanowił powłóczyć się trochę po zaułkach miasteczka. Zainteresował go położony nieco na uboczu sklepik ze starzyzną, ciemny i jakby pokryty kurzem. Wyglądał na opuszczony. Kiedy jednak Elias rzucił okiem na wystawę, jego wzrok przyciągnął osobliwy przedmiot wyeksponowany na staroświeckiej podstawce z drewna. Podszedł bliżej i zobaczył, że to wspaniała zabytkowa szachownica wycięta z jasnego marmuru, inkrustowana hebanowym drewnem. Wydawała się wibrować w półmroku. Drzwi były uchylone, wszedł więc do środka. Nikt się jednaknie pojawił, by go obsłużyć. Elias stwierdził, że figury są rozstawione do gry. Ich rozmieszczenie wskazywało, że trwa rozgrywka, zacięta partia, w której przewagę mają czarne. Przez czystą przekorę wyciągnął dłoń w stronę białego króla. – Dlaczego sądzi pan, że to kolej białych? – powstrzymał go nagle głęboki, jakby dobiegający zza grobu głos. Elias podskoczył. W głębi zaplecza dostrzegł dwie świetliste plamki, które wysyłały opalizujący blask, błyskutkwionego w nim spojrzenia. Nic nie odpowiedział. Nieznajomy zbliżał się do niego, widział już wyraźnie jego sylwetkę. I oto stanęła przed nim postać jakby przeniesiona żywcem ze starożytności. Patriarcha, ktoś w rodzaju Sfinksa, który czuwał tu, jakby trzymał straż przed wejściem do sekretnej świątyni. Elias próbował ukryć zaskoczenie. Po krótkiej chwili milczenia, która pozwoliła mu odzyskać panowanie nad sobą, powiedział: – To bardzo piękny okaz, nieprawdaż? – Owszem, bardzo piękny – potwierdził starzec. – Dla prawdziwego konesera. Dla tych, których król dopuścił do swoich tajemnic, którzy wiedzą, że szachy to konfrontacja i że czasem można stracić w niej życie… Elias na wszelki wypadekmilczał, ale po chwili spytał: – Jaka jest ich cena? – Nie są na sprzedaż… – Mogę wiedzieć dlaczego? W odpowiedzi patriarcha mruknął jakby sam do siebie:

– Dopiero w dniu, w którym ta partia zostanie zakończona, dopiero w tym dniu będę mógł się z nimi rozstać. Elias obrócił się tak, by stanąć twarzą w twarz z nieznajomym. Wydawało się, że jego osoba zaintrygowała antykwariusza. – Czy myśmy się już gdzieś wcześniej spotkali? – zapytał. – Nie sądzę. – Naprawdę? No cóż… Nie odpowiedział pan jednak na moje pytanie. Dlaczego uważa pan, że następny ruch należy do białych? – To kwestia logiki – odparł Elias. – Powinienem nawet powiedzieć: matematycznej dedukcji. Białemu królowi grozi szach w czterech ruchach, myślę, że mógłbym nawet odtworzyć przebieg całej partii. Mężczyzna przez moment stał jakosłupiały, po czym przyznał: – Rzeczywiście, grający czarnymi czeka na ruch przeciwnika od… ponad osiemdziesięciu długich lat. – Ach tak! – wykrzyknął Elias jakdziecko. – To znaczy, że nieprędko je od pana kupię… Tajemniczy antykwariusz zrobił kolejny krok w stronę wpadającego przez okno światła, jakby chciał się lepiej przyjrzeć przybyszowi. Wytrzeszczył nagle jasne oczy i, starając się opanować targające nim emocje, powiedział słabym głosem: – Sof, nazywam się Gustav Sof. – Miło mi. Elias Ein[3], proszę mówić mi Elias. Podali sobie ręce, uważnie przyglądając się sobie nawzajem. – Herr Sof – ciągnął grzecznie Elias – pozwoli pan, że wręczę mu swoją wizytówkę. Gdyby ta partia szachów dobiegła kiedyś końca, może będę mógł zaoferować panu korzystną cenę… – Dziękuję – odparł w roztargnieniu antykwariusz, myśląc o czymś zupełnie innym. Elias zbierał się już do wyjścia, ale Sof go zawołał. – Przepraszam, Herr Ein, taknaprawdę chciałbym zaproponować panu pewien układ… Elias kiwnął głową. – Jestem gotów je panu sprezentować – ciągnął Sof. – To unikat, wie pan… Pod warunkiem że zgodzi się pan skończyć tę partię… ze mną. Co pan na to? – No cóż, właśnie przeprowadziłem się do Braunau… Trochę towarzystwa dobrze by mi zrobiło. Zgoda! Powiedzmy, jutro wieczorem? – Doskonale! Do jutra! – zakończył rozmowę Sof. Potem długo jeszcze patrzył zamyślony, jak Elias Ein oddala się niespiesznie krętą brukowaną uliczką.

4 Minęło dopiero siedem dni, odkąd Elias zamieszkał w Braunau, toteż sporo jego rzeczy wciąż tkwiło w kartonach poustawianych w holu jeden na drugim. Bardzo szybko zdecydował się na kupno tego domu, obejrzał go tylko raz, więc nie poczuł się zbytnio zaskoczony, kiedy w trakcie porządków zauważył na półpiętrze, za schodami, pomieszczenie, o którego istnieniu nie miał wcześniej pojęcia. Był to dawny pokój dziecinny, mała sypialnia pomalowana na niebiesko. Zdziwiło go, że jest w takim dobrym stanie. W przeciwieństwie do reszty domu ten pokoik oparł się upływowi czasu i rzec by można, nie doznał żadnego uszczerbku. Było to tym bardziej dziwne, że pośrednikz agencji nieruchomości twierdził, iż dom od lat pozostawał niezamieszkany. * Była jedenasta przed południem, kiedy Elias poczuł nagle ogromne zmęczenie, które przypisał trudom przeprowadzki. Na chwilę przysiadł na dziecięcym łóżku stojącym w kącie pokoju. Zamknął oczy. Wtedy ogarniająca go senność, spowodowana zapewne wiekiem, a może zwykły przypadeksprawił, że upuścił laskę na ułożone ukośnie deski parkietu. Zdziwił go osobliwy odgłos, jaki wydała, upadając. Nie wstając, spod zmrużonych powiek przyjrzał się podłodze. Dostrzegł coś w rodzaju łaty, która mogła świadczyć, że kiedyś była tu jakaś klapa. Zaciekawiony podniósł się, zadziwiająco żwawo jak na swój wiek, by obejrzeć to miejsce z bliska. Z trudem przesunął łóżeczko wzdłuż ściany i w ten sposób całkowicie odsłonił starą klapę w podłodze. Nie było żadnego kółka ani uchwytu, podniósł więc laskę i próbował posłużyć się nią jakdźwignią. Drewno w końcu ustąpiło, skrzypiąc i trzeszcząc. W czeluści otworu ukazały się szerokie kamienne schody niknące w ciemności. Niepewnym krokiem pokonał mnóstwo stopni, miał wrażenie, że schodzi do bardzo głębokiej piwnicy pod swoim nowym domem. Wkrótce trafił do przestronnego pomieszczenia bez okien, w którym usłyszał taki pogłos, jakby to była podziemna krypta. Chwycił po omacku starą lampę, zawieszoną na nadprożu. Kiedy knot zajął się od płomienia zapalniczki, Elias zdał sobie sprawę, że wchodzi do najbardziej niezwykłego pomieszczenia, jakie kiedykolwiekoglądał.

5 W słabym świetle lampy jego oczom ukazał się zarys monumentalnej sali. Zauważył wejścia do licznych, zakreślających koła korytarzy, umieszczonych na dwóch poziomach. Wszystko wskazywało na to, że znalazł się w nieprawdopodobnych wręcz rozmiarów bibliotece. Niezliczone rzędy identycznych ksiąg, oprawionych w szlachetną skórę, zakrywały jej ściany jak okiem sięgnąć. Zbudowana na planie kwadratu sala miała kilka metrów wysokości. Pośrodku stały staroświecki stół i zwykłe drewniane krzesło. Ściany korytarzy również pokrywały półki z książkami. Widziana z góry, biblioteka miała kształt rozety okalającej kwadratowy diament. Tchnęła jakimś nadnaturalnym dostojeństwem. Dlaczego ta ogromna, tak perfekcyjnie zaplanowana sala o tak skomplikowanej konstrukcji została ukryta w podziemiach domu i sprawia wrażenie uśpionej? – zastanawiał się Elias. Samo rozmieszczenie księgozbioru uznał za przepiękne, wręcz fenomenalne. Zakręciło mu się w głowie od patrzenia na ściany wyłożone grubymi tomami od podłogi aż po sufit. Skierował spojrzenie w stronę wejścia i dostrzegł wielkie kamienne schody, którymi tu zszedł i które łączyły to miejsce z domem. Jego wzrok przyciągnęło blade światło bijące od wyrytego na ścianie napisu. Litery zaczęły nagle świecić tak mocno, że zdawało się, iż ich blask przeszywa na wylot zesztywniałe wskutek upływu lat ciało starca. Elias odwrócił oczy. Światło omiotło salę, odkrywając całe jej piękno i bogactwo zdobień. Jakby biblioteka się przed nim otwierała. Ponownie spojrzał na wyryty na wprost niego napis, na antyczne hebrajskie znaki, wielkie i rozżarzone do białości. Płonęły, lecz ogień ich nie pochłaniał. Zdumiony, wypowiedział na głos: sefer ha-chaim. Księga Życia[4]. W tej samej chwili zadźwięczało mu w uszach zdanie: „Zapisz nas, o, Wiekuisty, w Księdze Życia”, fragment modlitwy, którą od pięciu tysięcy lat praktykujący żydzi na całym świecie odmawiają raz do roku, w wielkim Dniu Pojednania. Przypomniał sobie melodię pieśni, którą wierni śpiewali w świątyni z niezwykłą żarliwością. Jako dziecko stał koło ojca i słuchał, jak intonuje wraz z innymi. „O, Wiekuisty, zapisz nas w Księdze Życia!” Pomyślał o swoim ojcu. Gdzie on teraz jest? Och, gdybyż mógł w tym momencie dołączyć do syna, ujrzeć to cudowne miejsce! Bo oto on, Elias Ein, zwykły stary człowiek, dziecię pozbawionej wyzwań epoki, znalazł się w tej niesamowitej sali. Ponownie przebiegł wzrokiem niezliczone rzędy książek. To było niewątpliwie święte miejsce. Wierzył, że unosi się tu duch Boga. Miał wrażenie, że czuje Jego obecność, że mógłby Go niemal dotknąć. I oto ten zmęczony życiem człowiek osunął się na podłogę i, otulony przyjaznym złotym blaskiem ognistych liter, pogrążył się w rozmyślaniach.

6 Elias uświadomił sobie wagę swojego odkrycia. Potrzebował trochę czasu, by się pozbierać. Wstał z podłogi, ale nadal czuł się jak zauroczony. To wrażenie będzie mu towarzyszyło już do końca jego dni za każdym razem, kiedy znajdzie się w tym miejscu. Nie śmiał niczego dotknąć. Taką powściągliwość musieli zachowywać starożytni kapłani Izraela, kiedy wchodzili do Świętego Świętych w sercu Świątyni Salomona, w której znajdowała się niegdyś Arka Przymierza. Było tu tyle rzeczy, które go przerastały. Kiedy zapalił jedną po drugiej stare lampy naftowe wiszące w olbrzymiej sali, mógł w pełni docenić szczegóły jej wspaniałego wystroju. Jego spojrzenie wędrowało od ścian pokrytych książkami do krętych korytarzy, które niczym płatki kwiatu okalały kwadratowy środek tej osobliwej biblioteki. Zaczął zwiedzać salę, zaglądając we wszystkie jej kąty. Upłynęło sporo czasu, nim zdołał je obejść. W każdym zakamarku biblioteki odkrywał rzeźbione półki, na których spoczywały dziesiątki przepięknych, bliźniaczo do siebie podobnych ksiąg. Na każdej z nich widniały tajemnicze kombinacje złotych hebrajskich znaków. Elias zdołał je szybko rozszyfrować, odkrył bowiem, że ów system jest podporządkowany pewnej logice. Dwie pierwsze litery zdawały się wskazywać na porządekalfabetyczny. Po łączniku następowała druga seria liter, które musiały oznaczać liczby. Zgodnie z tradycją kabalistyczną każdej hebrajskiej literze odpowiada określona liczba. Umożliwiało to odszyfrowywanie ukrytego sensu niektórych tekstów… Elias był już teraz pewien, że ma do czynienia ze spisem, z czymś w rodzaju gigantycznego katalogu. Przez chwilę bił się z myślami, rozważając, czy ma prawo do niego zajrzeć. Jeśli ten rejestr został stworzony przez Boga, czy on, Elias Ein, będzie w stanie zrozumieć Jego dzieło? Ogarnęło go dziwne uczucie, że jest dzieckiem w rękach Opatrzności. Czy rzeczywiście przez przypadek zamieszkał w tym miasteczku na odludziu? Pozwolił się po prostu nieść biegowi wydarzeń, ale teraz nie mógł uwierzyć, że to był zwykły zbieg okoliczności. Przesunął żylastą dłonią po czole, przejechał nią po włosach i ni stąd, ni zowąd zaczął rozmyślać o swoim życiu, o zmarłej żonie, o rodzinie, którą utracił. Spojrzał na najbliższy regał. Na brzegu pierwszego tomu w rzędzie widniały litery O i R, poprzedzające kombinację liter P i A. Elias przypomniał sobie, że P to osiemdziesiąt, a A odpowiada jedynce. Połączone, te dwie litery oznaczały osiemdziesiąt jeden. Reszta była prosta. Miał przed sobą osiemdziesiąty pierwszy tom spisu nazwiskzaczynających się na „Or”. Upewnił się, że ma rację, rzucając okiem na kolejne księgi na półce. Różniły się tylko rosnącą numeracją. To odkrycie wprawiło Eliasa w entuzjazm, potwierdzało bowiem, że logika przyświecająca twórcy rejestru jest dostępna dla ludzkiego rozumu. Zdobył się na odwagę i wyjął pierwszy tom. Wydał mu się zadziwiająco ciężki. Podszedł powoli do stołu na środku sali, usiadł i bardzo ostrożnie położył książkę na blacie. Nie spuszczając z niej wzroku, nabrał powietrza w płuca i raz jeszcze uważnie ją obejrzał.

Ogromne wrażenie wywarła na nim perfekcyjna faktura drogocennej okładki, na której widniały te same litery: O/R-PA subtelnie inkrustowane złotem. Ledwo ją odchylił, zdarzyło się coś, co wprawiło go w osłupienie. Linijki tekstu widniejącego na stronicach tej starannie oprawionej księgi zaczęły się żarzyć. Płonęły wspaniałym czerwonozłotym ogniem… ale się nie spalały. Osobliwy żar bijący z antycznych znaków rzucał na kartki blaskmieniący się żywymi kolorami. Jakiż sekret kryły ta Księga i to miejsce? Kiedy tylko zbliżył palec do świetlistych liter, natychmiast poczuł, że mąci mu się umysł, jakby spowijała go mgła. Cofnął rękę i mgła opadła. Było już jednakza późno, nie mógł się wycofać. Musi zrozumieć sens tych Pism. Stwierdził, że zawartość pergaminowych stronic przypomina niekończący się ciąg not biograficznych poprzeplatanych niezrozumiałymi, zakodowanymi fragmentami. Odczytał następujący wpis: Viktor Orbán […] urodzony 14 kwietnia 1902 roku w Nowym Jorku; zmarł 12 maja 1947 roku w Budapeszcie. Ta króciutka nota poprzedzała kilka linijek zaszyfrowanego tekstu, na pierwszy rzut oka niezwykle trudnego do odkodowania, który zawierał zapewne utajnione szczegóły z genealogii tego „Viktora Orbána”. W dalszej części podano garść informacji o okolicznościach przyjścia na świat i życiu tego człowieka, wspomniano o podróżach, o ludziach, których spotkał na swojej drodze. Były też jakieś tajemnicze obliczenia, których Elias nie zdołał rozszyfrować. Wszystkie noty zostały najwyraźniej skonstruowane według jednego szablonu. Różniły się natomiast długością, niektóre liczyły zaledwie kilka linijek, inne – nie wiedzieć dlaczego – zajmowały dziesiątki stron. Elias patrzył jak urzeczony na teksty w Księdze, które zawierały opisy życia i śmierci całej ludzkości. W jakim celu były przechowywane w tej bibliotece? Przez jakiego Wielkiego Twórcę? Nie miał pojęcia. I czyja ręka pracowicie dokonywała nowych wpisów w tym rejestrze? Viktor Orbán, urodzony 14 kwietnia 1902 roku w Nowym Jorku; zmarł 12 maja 1947 roku w Budapeszcie (tu następowały niezrozumiałe cyfry), przyszedł na świat z woli jego matki Andry Clément, córki Angeli Miller […] i Nathana Damiana, syna Gustava Damiana […]. Rodzina przestrzegająca przykazań. 17092. Związek przypieczętowany przez Nathana […] 14 grudnia 1923 roku w Nowym Jorku (zakodowanyfragment). Brakpotomstwa (zakodowany fragment). Zmarł z powodu zakażenia krwi (zakodowanyfragment). * Elias Ein był tylko skromnym agentem ubezpieczeniowym z Wiednia, obecnie na emeryturze, ostatnim, bezdzietnym spadkobiercą niemal zapomnianych dziejów. On, który nic nie miał, który sam był niczym, znalazł się w tym miejscu, zupełnie sam, przed czymś, co należało uznać za Księgę Życia. Przez kilka godzin czytał przy świetle lamp naftowych, pochłonięty bez reszty lekturą

niezrozumiałych często not zawartych w zaszyfrowanych tomach. Było ich tak dużo! Za pierwszym rzędem ksiąg odkrył kolejne i szybko doszedł do wniosku, że na przeczytanie takiej masy tekstów nie starczyłoby całego życia jednego człowieka. Mimo tych długich godzin spędzonych na studiowaniu zapisków zachował jasność umysłu. Przyszła mu raptem do głowy pewna myśl: „Skoro te księgi zawierają opisy egzystencji każdego człowieka, który kiedykolwiek żył w przeszłości lub żyje obecnie na ziemi, z pewnością znajduje się w nich wzmianka o losie Anny”. Elias wciąż pielęgnował pamięć o zmarłej żonie mimo upływu lat… Poruszony tą myślą, postanowił odnaleźć w labiryncie korytarzy tom oznaczony literami K/A, zawierający historię osoby, której brakowało mu najbardziej na świecie. Jakież było jego wzruszenie, gdy po kilku dłużących mu się straszliwie minutach wziął do rąkksięgę, której szukał. Zasiadł przy stole i gorączkowo przebiegł wzrokiem pierwsze zdanie. Anna Kasper, córka Isaaca i Marii Kasper, urodzona 12 sierpnia 1974 roku, zginęła w wypadku drogowym w Wiedniu… Dalej następował zaszyfrowany fragment. Elias niemal przyzwyczaił się już do takich wstawek, ale wciąż nie potrafił ich odczytać. Tym razem ciąg cyfr był bardzo długi, zajmował ponad dwie strony. Przystąpił do lektury zrozumiałych akapitów tekstu. Szczęśliwe dziecko, miłość rodziców. […] W Wiedniu wyróżniająca się studentka […]. Zanim skończył czytać te dwa zdania, po policzkach popłynęły mu łzy. Powrócił myślami do owego niezapomnianego dnia, gdy zobaczył ją, taką młodziutką, w Café Braslav w Wiedniu, kiedy jeszcze czekała ją wspaniała przyszłość. Przypomniał sobie jej żółtą sukienkę z połyskliwego materiału, długie czarne włosy luźno związane na karku. Kiedy otworzył oczy i ujrzał swoją własną starczą dłoń, nagle zdał sobie sprawę z upływu czasu. Anna ożyła na chwilę w tych kilku świetlistych linijkach, ale przecież utracił ją na zawsze. Wpis się jednakna tym nie kończył. Kobieta była bezpłodna. Spotkała Eliasa Eina 12 maja 1995 roku w Wiedniu. Ich ślub odbył się… Widokwłasnego nazwiska poraził go jakgrom. Niepokój ścisnął mu gardło. Możliwe, że odsłoni najpilniej strzeżoną z tajemnic Opatrzności, pozna własny los. Jakby odważył się spojrzeć Śmierci w oczy. Mimo całej jego mądrości i sędziwego wieku perspektywa spotkania twarzą w twarz ze Śmiercią zmroziła mu krew w żyłach. Poczuł, że nie jest w stanie się na to zdobyć. Czy pozwoli, by czas, który mu pozostał, sprowadził się do odliczania nieodwracalnych kroków ku nicości? Był przekonany, że nie może już oczekiwać od życia niczego dobrego, nie potrafił się jednak zdobyć na zrezygnowanie z resztekzwykłej ludzkiej niefrasobliwości. Dlatego doznał tak wielkiego wstrząsu i panicznie się przeraził, gdy nieoczekiwanie ujrzał

własne nazwisko zapisane w tekście Boga. Potrzebował trochę czasu, żeby ochłonąć. Tyle tu było szczegółów, także o jego życiu, których sam już nie pamiętał. Na przykład miejsce ich ślubu, nazwiska obecnych na nim krewnych itp. I znowu te ciągi niemożliwych do rozszyfrowania znaków… O świcie ogarnęło go zmęczenie, zapadł w drzemkę pełną dziwacznych snów, otulony przyjaznym światłem żarzących się liter. Ledwo zauważył, że znów lekko zakręciło mu się w głowie, gdy jego dłoń musnęła litery złotej księgi. Otwarty tom leżący przy śpiącym mężczyźnie zaczął łagodnie pulsować, jakby chciał się dostosować do rytmu jego serca.

7 Niedługo po tym jak Elias się obudził i wrócił do niebieskiego pokoju, ktoś zapukał do drzwi jego domu. Był już wieczór, przespał niemal cały dzień. Pewnie Herr Sof przyszedł skończyć partię szachów. Najszybciej jak potrafił, Elias przesunął z powrotem dziecinne łóżeczko na klapę w podłodze. Zobaczywszy antykwariusza przez wizjer w drzwiach, poprosił, by zechciał chwilę poczekać. Spróbował pospiesznie usunąć z twarzy ślady zmęczenia, jakie pozostawiły na niej wydarzenia poprzedniego dnia. Włożył też czystą koszulę. Zapadał zmrok, gdy Elias wreszcie otworzył drzwi i powitał swojego gościa. Starzec grzecznie go pozdrowił i niespiesznie przekroczył próg. Zmierzyli się wzrokiem. Sof miał na dłoniach skórzane rękawiczki, z którymi nigdy się nie rozstawał. Sprawiał wrażenie równie wiekowego co samotnego człowieka. Jego twarz zdradzała nieprzeciętną inteligencję. Z tymi swoimi potarganymi białymi włosami wyglądał jak stary, opuszczony przez resztę stada wilk. Biła od niego jakaś wewnętrzna szlachetność. – Mam nadzieję, że nie zapomniał pan o naszym spotkaniu? – Skądże znowu – odpowiedział Elias. – Zechce pan czegoś się napić, zanim zaczniemy grać? – Nie pijam alkoholu, ale czy nie będzie panu przeszkadzało, jeśli zapalę? Okazało się, że żaden z nich nie jest zbyt rozmowny. Usiedli w salonie przy małym prostokątnym stoliku, na którym Elias rozłożył wspaniałą marmurową szachownicę. Sof wyglądał na zdenerwowanego. Wyciągnął z kieszeni marynarki sfatygowaną drewnianą fajkę i woreczek z tytoniem. Zgodnie z jego przewidywaniami gospodarz zgodził się zagrać białymi. Sof bez wahania odtworzył z pamięci rozstawienie figur i pionków na szachownicy, niezmienione od dziesiąteklat. Najwyraźniej był to dla niego wzruszający, podniosły moment. – Herr Sof, czy mogę spytać, z kim rozpoczął pan tę partię? Starzec nie od razu odpowiedział. – Przywołuje pan bardzo stare dzieje… Ta rozgrywka zaczęła się takdawno temu, że nazwisko i twarz przeciwnika zaginęły w zakamarkach mojej pamięci… – odrzekł zamyślony. Przerwał na moment, spojrzał na Eliasa, po czym ciągnął: – Takczy inaczej, sądzę, że nadszedł moment, żebym zakończył tę sprawę. – Powinien pan wiedzieć, Herr Sof, że jestem zaszczycony wyświadczoną mi przez pana uprzejmością. Mam nadzieję, że stanę na wysokości zadania – odpowiedział grzecznie gospodarz. Minęło kilka minut. Elias starał się przede wszystkim skupić na grze, zauważył jednak, że antykwariusz powoli ściąga rękawiczki. Pierwszy raz ujrzał nagie dłonie swego gościa. Sof nie miał palca wskazującego u prawej ręki. Elias szybko przeniósł wzrokna szachownicę, by oszczędzić partnerowi niezręcznej sytuacji. Obaj panowie przez kilka godzin rozgrywali w milczeniu partię, na której tak bardzo zależało antykwariuszowi. Obiecali sobie, że będą się regularnie spotykać w piątkowe wieczory, by pograć w szachy.

Sof wygrał zaciętą walkę, którą zakończyli późno w nocy. – No cóż! Moje gratulacje, Herr Sof, brawurowo poprowadził pan tę rozgrywkę – szepnął Elias, gdy za oknem wstawał już świt… Stary antykwariusz ruszył do domu. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że odchodzi jeszcze smutniejszy, niż przyszedł.

8 Tego ranka miała rozpocząć pracę u Eliasa Frau Polster. Przyszła w towarzystwie pomocnika, który wyglądał na jakieś dziesięć lat. Nazywał się Thomas, w miasteczku wołano na niego Mały Tom. Polsterka poleciła mu, by odtąd regularnie robił Eliasowi zakupy. Z mocnym austriackim akcentem, charakterystycznym dla mieszkańców ziem położonych nad Innem, przedstawiła nieśmiałego chłopca starcowi, który uprzejmie się z nim przywitał. Wydawszy Tomowi instrukcje, sama wzięła się do pracy. W południe, kiedy Elias stanął na moment przy oknie saloniku, ujrzał filigranową sylwetkę dziecka, która oddalała się, jakby tańczyła na linii horyzontu. Twarz starca rozjaśnił dobrotliwy uśmiech, który pogłębił zmarszczki wokół jego oczu. Widok Toma sprawił, że przypomniał sobie swoje chłopięce lata i pomyślał o synku, którego mogli byli mieć z Anną, gdyby los nie zdecydował inaczej. Potem odszedł od okna, usiadł w swoim starym fotelu i pomyślał, że gdyby wcześniej wiedział o niesamowitej tajemnicy, jaką kryje ten dom, nie ściągnąłby sobie na kark gospodyni i chłopca na posyłki, nawet jeśliby mieli przychodzić tylko raz w tygodniu. Nie mógł się już jednakwycofać, nie budząc podejrzeń w tej małej mieścinie. Przez uchylone drzwi obserwował kątem oka krzątającą się Polsterkę. Będzie musiał poczekać dwie albo nawet trzy godziny, zanim ta kobieta wreszcie sobie pójdzie. Tymczasem wrócił chłopiec. Był obładowany sprawunkami i nucił coś pod nosem. Po chwili grzecznie zapukał do drzwi saloniku. – Wejdź, proszę, mój mały. Czego sobie życzysz? – Dzień dobry. Znalazłem to, psze pana, w skrzynce, to listy do pana. Eliasa zdziwiło, że otrzymał jakąś korespondencję, przecież prawie nie miał już krewnych. Jego uwagę natychmiast przyciągnęła koperta z urzędowym stemplem. Znajdowały się na niej adres i pieczątka kancelarii wiedeńskiego notariusza. Staruszekprzyjrzał się uważniej twarzy dziecka. Mimo niedbałego stroju chłopiec miał w sobie coś szczególnego. Z jego oczu bił taki blask, że Elias od razu pomyślał o tajemnej księdze. Święty ogień w spojrzeniu dziecka także musiał kryć jakieś przesłanie. Tom wyszedł z pokoju. W domu było słychać już tylko szczęk naczyń. Elias otworzył kopertę…

9 Wiedeń Do rąk własnych Herr Eliasa Eina Herr Ein! Z żalem zawiadamiamyo śmierci Pańskiej siostry, Pani JelenyEin, która zmarła 12 sierpnia wskutek ataku serca we własnym mieszkaniu w Wiedniu, w wieku 63 lat. Pogrzeb odbędzie się 16 sierpnia w Wiedniu, na cmentarzu w Ottakring. Byłbym Panu niezmiernie zobowiązany, gdyby zechciał się Pan ze mną skontaktować w celu omówienia praktycznych kwestii związanych z pochówkiem Pana nieodżałowanej siostry, a także dopełnienia kilku formalności urzędowych oraz naturyprawnej. Całkowicie Panu oddany Mecenas Dorfmeister Elias był tak wstrząśnięty, że list wypadł mu z rąk. Teraz został już całkiem sam. Nie żyje nikt z jego dawnej rodziny, a przecież nie założy nowej. Zakrył dłońmi oczy. Jelena spoczywa w grobie. Moja biedna kochana Jelena została pogrzebana i nikt nie odprowadził jej na cmentarz. Jakże musiała się czuć samotna, moja miłość, moja najdroższa, moja siostra – szlochał, kryjąc twarz w dłoniach. On, który nie płakał od śmierci żony, znów poczuł smakłez. Opuściła go również jego siostra. Pogrzeb odbył się szesnastego sierpnia. Teraz jest połowa września. List na pewno dotarł tak późno dlatego, że Elias zmienił miejsce zamieszkania. Zawstydzony, zerknął na uchylone drzwi. Ujrzał Toma, który jeszcze nie poszedł do domu i stał przed biblioteczką. Zauważył też, że Polsterka pospiesznie zamyka drzwi kuchni. Dobiegł go jazgotliwy głos kobiety: – Skończyłam na dziś, Herr Ein. Będę jeszcze panu do czegoś potrzebna? – Doskonale, Frau Polster. Nie, nie będę już pani dziś potrzebował. Do jutra – zdołał wyjąkać. – Do jutra – odpowiedziała i wreszcie usłyszał, że zamyka za sobą drzwi domu. Suchy trzask zamka oznaczał, że może znowu pogrążyć się w bólu i opłakiwać swoją samotność. Zaczął odtwarzać w myślach dzieje swych bliskich. Po odejściu Jeleny jest już ostatnim kamieniem, na którym opiera się stary gmach – jego rodzina. Jakdługo przetrwa? Przeszłość stała się jednym wielkim rumowiskiem, a zmierzch życia Eliasa przeobraził się zdradziecko w czarną noc. Z zadziwiającą dokładnością przywoływał w pamięci słowa ojca, jego opowieści o dawnej świetności przodków, zanim dopadło ich „ostateczne rozwiązanie”. Grzebiąc w najskrytszych zakamarkach swojej duszy, przypomniał sobie pewną scenę, która wycisnęła mocne piętno na jego dalszym życiu. Jakieś czterdzieści lat temu, kiedy ojciec wiedział już, że jest nieuleczalnie chory, wezwał Eliasa i Jelenę, po czym zażądał, by