Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony239 235
  • Obserwuję258
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań152 335

M-ag-ia

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

M-ag-ia.pdf

Ankiszon EBooki Pojedyńcze pdfy
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 205 stron)

Moim ukochanym, cudownym dzieciom. Oby w Waszym życiu zawsze była magia! Szukajcie jej! Wierzcie w nią! Pielęgnujcie ją! Wy jesteście magią mojego życia! Kocham Was całym sercem i duszą, Mama/ds

Rozdział 1 Biała Kolacja to miłosna oda do przyjaźni, radości, elegancji i pięknych zabytków Paryża. Za każdym razem zamienia się w niezapomnianą noc. Na całym świecie inne miasta próbują powielać ten pomysł, ale z niewielkim sukcesem. Paryż jest tylko jeden, a wydarzenie to jest tak szanowane, czczone wręcz, i tak doskonale zorganizowane, że trudno wyobrazić je sobie w jakimkolwiek innym mieście. Wszystko zaczęło się prawie trzydzieści lat temu, gdy pewien oficer marynarki i jego małżonka postanowili uczcić swoją rocznicę w kreatywny, niespotykany sposób, przed jednym ze swoich ulubionych zabytków Paryża. Zaprosili około dwadzieściorga przyjaciół, prosząc ich o przybycie w białych strojach. Przynieśli składane stoliki i krzesła, obrusy, srebra, kryształy, porcelanę, kwiaty oraz elegancki posiłek, wszystko to rozstawili i razem z gośćmi zaczęli świętować. Tamtego wieczoru narodziła się magia. Przyjęcie okazało się takim sukcesem, że postanowili je powtórzyć w następnym roku, w innej, lecz równie wspaniałej lokalizacji. Z upływem lat Biała Kolacja stała się tradycją, w której bierze udział coraz więcej i więcej osób zdecydowanych spędzić jeden czerwcowy wieczór w ten sam sposób – ubrani na biało. Wstęp na to wydarzenie odbywa się za zaproszeniami, co wszyscy szanują, a przez lata wieczór stał się jedną z najbardziej lubianych rozrywek paryżan. Nadal obowiązuje biały strój, łącznie z butami, a zaproszeni wkładają wiele wysiłku w to, by wyglądać elegancko i nie naruszyć wieloletniej tradycji. Co roku Biała Kolacja jest organizowana przed innym zabytkiem, a takich miejsc w Paryżu nie brakuje. Przed katedrą Notre Dame, Łukiem Triumfalnym, u stóp wieży Eiffla na Trocadéro, na placu Zgody, pomiędzy piramidami Luwru, na placu Vendôme. Biała Kolacja odbywała się już w przeróżnych lokalizacjach, z których każda była piękniejsza od poprzedniej. Z biegiem czasu Biała Kolacja tak się rozrosła, że teraz jest wydawana w dwóch miejscach, a całkowita liczba zaproszonych gości dochodzi do piętnastu tysięcy. Trudno sobie wyobrazić, by tyle osób mogło się zachowywać stosownie, wyglądać elegancko i przestrzegać wszystkich zasad, ale jakimś cudem tak właśnie jest. Zachęca się do przynoszenia „białego jedzenia”, lecz najważniejsze jest, by był to prawdziwy posiłek (żadnych hot dogów, hamburgerów ani kanapek). Ma to być prawdziwa kolacja, podana na stole przykrytym białym obrusem, zjedzona srebrnymi sztućcami na prawdziwych kryształach i porcelanie, jak w restauracji lub w domu, w którym podejmuje się honorowych gości. Wszystko, co przynoszą uczestnicy, musi się zmieścić na kuchennym wózku, a pod koniec wieczoru śmieci

należy zebrać do białych worków i wynieść co do ostatniego niedopałka. Po gościach nie może zostać nawet ślad w pięknej lokalizacji wybranej na kolację w danym roku. Mają pojawić się i zniknąć równie elegancko. Policja przymyka na to oko – nie są wymagane żadne pozwolenia pomimo ogromnej liczby uczestników (ubieganie się o nie popsułoby niespodziankę). Co ciekawe, nikt też nie próbuje zjawić się nieproszony. Zaproszenie na Białą Kolację to prawdziwy rarytas, ale ci, którzy nie dostaną się na listę gości, nigdy nie próbują przyjść i utrzymywać, że doszło do pomyłki. W długoletniej historii wydarzenia nie było jeszcze żadnych wypadków ani aktów wrogości. To wieczór prawdziwej radości umacnianej przez szacunek dla innych uczestników oraz miłość do miasta. Połowa zabawy to nieznajomość miejsca, w którym kolacja odbędzie się w danym roku. Jest to oficjalna tajemnica pieczołowicie dotrzymywana przez sześcioro organizatorów. Gdziekolwiek odbywa się kolacja, ludzie są zapraszani parami, a każda z nich musi przynieść swój własny składany stolik i dwa krzesła standardowych rozmiarów. Organizatorzy informują „podorganizatorów” wieczoru o pierwszej lokalizacji, w której mają zebrać się ludzie. Wszyscy zaproszeni goście zjawiają się ze swoimi wózkami, stolikami i krzesłami w wyznaczonym miejscu dokładnie o dwudziestej piętnaście. Dwie grupy jedzą w dwóch różnych lokalizacjach. Podniecenie narasta po południu w dzień kolacji, gdy podane zostaje miejsce zbiórki. Daje to jakiś obraz tego, gdzie może odbyć się właściwe wydarzenie, ale to wszystko tylko domysły, jako że zazwyczaj od kilku potencjalnych pięknych lokalizacji dzieli uczestników krótki spacer. Przez cały dzień ludzie próbują zgadnąć, gdzie będą jedli. Zjawiają się punktualnie w wyznaczonym miejscu – odziani na biało i wyposażeni na wieczór. Przyjaciele odnajdują się w tłumie, nawołują się i z radością odkrywają, kto się zjawił. Przez pół godziny wesołość narasta, a dokładnie za piętnaście dziewiąta do wiadomości zostaje podana faktyczna lokalizacja kolacji, od której gości dzieli pięciominutowy spacer. Następnie każdej parze zostaje wyznaczone miejsce pod stolik i wszyscy ustawiają się w długich schludnych rzędach. Ludzie często przychodzą grupami, jako przyjaciele, którzy uczestniczą w kolacjach od lat, i ustawiają swoje stoliki obok siebie. O dziewiątej siedem tysięcy osób zasiada pod wspaniałym zabytkiem z przekonaniem, że tego wieczoru są szczęściarzami. Stoliki stają na miejscach wymierzonych co do cala i centymetra, rozkłada się krzesła i obrusy, wyciąga świece i nakrywa stoły jak do ślubu. W ciągu kwadransa wszyscy już siedzą i rozlewają wino, szczęśliwi i zniecierpliwieni na myśl o wyjątkowym wieczorze w gronie starych i nowych znajomych. Radość i odsłonięcie tajemnicy lokalizacji sprawiają, że uczestnicy czują się jak dzieci na niespodziankowym przyjęciu urodzinowym. O wpół do dziesiątej impreza trwa już na całego. Nic nie może się

z tym równać. Kolacja zaczyna się około godziny przed zachodem słońca, a gdy słońce gaśnie, na stołach zapalają się świece, które otulają swoim blaskiem siedem tysięcy biesiadników odzianych na biało i wznoszących toasty w lśniących kryształowych kieliszkach w otoczeniu srebrnych kandelabrów – to prawdziwa uczta dla oka. O jedenastej rozdawane są zimne ognie, a kolację umila biesiadnikom zespół, którego muzyka potęguje powszechną wesołość. Gdy rozbrzmiewają dzwony katedry Notre Dame, pełniący posługę ksiądz błogosławi wszystkich z balkonu. Dokładnie pół godziny po północy tłum gości pakuje się i znika, pierzcha w noc niczym mysz, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu poza wspomnieniami, które zostaną z nimi na zawsze, nawiązanymi przyjaźniami i poczuciem dzielenia się wyjątkowymi chwilami. Kolejny interesujący aspekt tego wydarzenia to fakt, że nie dochodzi do żadnej transakcji pieniężnej. Nikt nie pobiera opłat za zaproszenia, nic nie trzeba kupować ani za nic płacić. Każdy przynosi własny posiłek, nie można wkupić się w to wydarzenie. To organizatorzy wybierają, kogo zaproszą, i pod tym względem wieczór ten pozostaje nieskażony. Inne miasta próbowały zarabiać na wydawaniu podobnych kolacji, czym nieodmiennie psuły imprezę, zapraszając na nią hałaśliwych ludzi niepasujących do tej okazji, ale gotowych zapłacić każdą cenę, by wziąć w niej udział i zepsuć wieczór pozostałym. Biała Kolacja w Paryżu pozostaje wierna oryginalnej koncepcji. W rezultacie ludzie nie mogą się doczekać wyznaczonego dnia. Przez trzydzieści lat ani razu nie zdradzono, gdzie w danym roku odbędzie się impreza, co jeszcze potęguje dobrą zabawę. Ludzie czekają na Białą Kolację przez cały rok i nigdy nie czują się nią rozczarowani. To niezmiennie niezapomniana noc, od pierwszej chwili do ostatniej. Wspomnienia na długo pozostają z tymi, którzy mieli szczęście otrzymać zaproszenie. Wszyscy zgadzają się, że dzieje się tutaj prawdziwa magia. Jean-Philippe Dumas brał udział w Białej Kolacji od dekady, odkąd skończył dwadzieścia dziewięć lat. Jako przyjaciel jednego z organizatorów mógł zaprosić dziewięć par, tworząc w ten sposób dwudziestoosobową grupę mogącą zasiąść razem przy oddzielnych stolikach ustawionych ciasno jeden przy drugim. Co roku pieczołowicie dobierał gości, mieszając dobrych znajomych, których zapraszał już wcześniej, z nowymi, co do których miał pewność, że uszanują zasady wieczoru, dogadają się z innymi i będą się dobrze bawić. Jego lista nazwisk nigdy nie była przypadkowa czy chaotyczna. Traktował ją bardzo poważnie, a jeśli zdarzyło mu się zaprosić kogoś, kto nie docenił wieczoru, nie umiał się dobrze bawić lub próbował wykorzystać tę okazję do poszerzenia listy kontaktów, co nie było jej celem, w kolejnym roku zastępował tę osobę kimś innym. Głównie jednak stawiał na stałych bywalców, którzy co roku błagali go o zaproszenie. Po siedmiu latach małżeństwa jego amerykańska żona Valerie pokochała

kolacje równie mocno, jak on i co roku wspólnie, z ostrożnością, dobierali gości. Jean-Philippe pracował w dziale inwestycji międzynarodowych powszechnie znanej korporacji. Spotkał Valerie dwa tygodnie po jej przeprowadzce do Paryża. Trzydziestopięcioletnia obecnie Valerie pracowała jako zastępca redaktora francuskiego „Vogue’a” i była jednym z głównych kandydatów na stanowisko redaktora naczelnego, które obecny redaktor zamierzał zwolnić za dwa lata, by przejść na emeryturę. Osiem lat temu Jean-Philippe zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Była wysoka, szczupła, elegancka, o długich, ciemnych, prostych włosach. Miała swój styl, którego nie próbowała nikomu narzucać, wspaniałe poczucie humoru i szybko polubiła jego przyjaciół. Okazała się wspaniałym uzupełnieniem tego towarzystwa, cudownie dogadywała się z Jean-Philippe’em, a gdy się pobrali, w sześć lat urodziło im się troje dzieci – dwóch chłopców i dziewczynka. Stanowili parę, z którą każdy chce spędzać czas. Valerie po ukończeniu studiów pracowała w amerykańskim „Vogue’u” w Nowym Jorku, skąd przeprowadziła się do Paryża. Bardzo poważnie traktowała swoją karierę, lecz z powodzeniem godziła ją z byciem dobrą żoną i matką. Uwielbiała Paryż i nie wyobrażała sobie, by mogła mieszkać gdzie indziej. Dla męża nauczyła się francuskiego, co kosztowało ją wiele wysiłku, ale przysłużyło się także jej pracy. Dzięki temu mogła swobodnie rozmawiać z fotografami, stylistami i projektantami. Miała bardzo wyraźny amerykański akcent, z którego Jean-Philippe lubił żartować, lecz posługiwała się francuskim biegle. Co roku na wakacje woziła dzieci do swojego domu rodzinnego w Maine, aby jej pociechy mogły poznać swoich amerykańskich kuzynów, lecz to Francja stała się dla niej domem. Nie tęskniła ani za Nowym Jorkiem, ani za pracą tam. Paryż uważała za najpiękniejsze miejsce na świecie. Mieli szerokie grono znajomych i wiedli udane życie. Mieszkali w cudownym apartamencie. Prowadzili bujne życie towarzyskie, czasami gotowali dla swoich przyjaciół lub zatrudniali kucharza do przygotowania nieformalnych kolacji. Wszyscy lubili być przez nich zapraszani, zwłaszcza na Białą Kolację. Valerie poznała Benedettę i Gregoria Marianich podczas Fashion Weeku w Mediolanie niedługo po rozpoczęciu pracy w paryskim „Vogue’u”. Od razu się polubili, a Jean-Philippe również obdarzył ich sympatią. Zaprosili ich jako parę na pierwszą Białą Kolację, jeszcze przed swoim ślubem. Od tamtej pory państwo Mariani regularnie brali udział w wydarzeniu – co roku przylatywali na tę okazję z Mediolanu. Tym razem Benedetta miała na sobie białą sukienkę z dzianiny, która podkreślała jej wspaniałą figurę, oraz białe szpilki, a Gregorio – biały garnitur uszyty na miarę w Rzymie, biały jedwabny krawat, nieskazitelnie białą koszulę i białe zamszowe buty. Gregorio i Benedetta zawsze wyglądali jak wyjęci z okładki magazynu modowego. Rodziny ich obojga działały w branży modowej od pokoleń, a im udało się połączyć własne talenty z korzyścią dla obu imperiów. Rodzina

Benedetty słynęła na całym świecie z dzianiny i odzieży sportowej, a dzięki jej talentowi projektantki ich sytuacja jeszcze się w ostatnim czasie polepszyła. Rodzina Gregoria od dwustu lat wytwarzała najwspanialsze tkaniny we Włoszech. Pobrali się dwadzieścia lat temu i od tamtej pory Gregorio pracował z żoną, podczas gdy jego bracia prowadzili rodzinne tkalnie i zaopatrywali ich w tkaniny. Byli nieco starsi od Jean-Philippe’a i Valerie – Benedetta miała czterdzieści dwa lata, a Gregorio czterdzieści cztery, lecz stanowili urocze towarzystwo. Nie mieli dzieci, ponieważ Benedetta nie mogła zajść w ciążę, a nie chcieli adoptować. Zamiast tego Benedetta całą swoją miłość, czas i energię przelała w biznes i pracę ramię w ramię z mężem, co przyniosło imponujące rezultaty. Jedynym bolesnym aspektem ich małżeństwa była słabość Gregoria do pięknych kobiet i jego okazjonalne skandaliczne romanse, które przyciągały uwagę prasy. Choć Benedetta bolała nad jego niewiernością, już dawno temu postanowiła ją ignorować, ponieważ jego niedyskrecje okazywały się zawsze przelotne i nigdy nie przeradzały się w nic poważniejszego. Nie zakochiwał się w kobietach, z którymi romansował, i wydawał się jej pod tym względem nie gorszy niż mężowie wielu jej włoskich przyjaciółek. Nie lubiła, gdy Gregorio nawiązywał romans, narzekała na to, lecz on zawsze okazywał skruchę, utrzymywał, że namiętnie ją kocha, a ona za każdym razem mu wybaczała. Gregorio kierował się też pewną zasadą – nigdy nie sypiał z małżonkami swoich przyjaciół ani z przyjaciółkami Benedetty. Jego słabością były modelki, zwłaszcza te bardzo młode, i z tego powodu Benedetta rzadko zapraszała go na przymiarki. Nie widziała sensu w wodzeniu go na pokuszenie, skoro zazwyczaj sam doskonale sobie z tym radził. Zawsze kręciła się obok niego jakaś młoda dziewczyna, która spijała każde słowo z jego ust, podczas gdy żona udawała, że tego nie widzi. Nigdy jednak nie prowokował takich sytuacji, gdy wychodził razem z Benedettą. Stawał się wtedy oddanym mężem, który ubóstwia swoją żonę. Był uderzająco przystojny, razem tworzyli bardzo atrakcyjną parę i wesołe towarzystwo. Oboje mieli uradowane miny, gdy stali na placu Delfina z Jean-Philippe’em i jego przyjaciółmi, czekając na informację o tym, gdzie tego wieczoru odbędzie się kolacja. Wszyscy się domyślali, a Jean-Philippe podejrzewał, że będzie to katedra Notre Dame. Jak się okazało, mieli rację. Gdy za kwadrans dziewiąta lokalizacja została oficjalnie ogłoszona, w tłumie rozległy się okrzyki zachwytu, wiwaty i oklaski. Było to ulubione miejsce wszystkich zgromadzonych. Do tego czasu zebrała się reszta znajomych Jean-Philippe’a, mogli więc razem przejść pod katedrę. Chantal Giverny, jedna z najbliższych przyjaciółek Jean-Philippe’a, brała udział w kolacji co roku. Jako pięćdziesięciopięciolatka była nieco starsza niż inni goście. Od wielu lat z powodzeniem pisała scenariusze. Zdobyła dwa Cezary, była nominowana do Oscara oraz Złotego Globu w Stanach, i zawsze tworzyła coś

nowego. Jej dramaty wywierały niezatarte wrażenie, czasami robiła też filmy dokumentalne na ważkie tematy, często związane z okrucieństwem i niesprawiedliwością wobec kobiet i dzieci. Teraz również pisała scenariusz, lecz nie przegapiłaby Białej Kolacji za żadne skarby świata. Była jedną z ulubionych osób Jean-Philippe’a i jego powierniczką. Poznali się pewnego wieczoru na przyjęciu i szybko zostali przyjaciółmi. Często spotykali się na lunchu, a on nierzadko prosił ją o radę. Ufał jej opiniom bezgranicznie, a ich przyjaźń oraz czas, który razem spędzali, były darem dla nich obojga. Chantal była zachwycona, gdy Jean-Philippe ożenił się z Valerie – uważała, że są dla siebie stworzeni. Została matką chrzestną ich pierwszego dziecka – Jean-Louisa, który miał już pięć lat. Sama miała troje dorosłych dzieci, ale żadne z nich nie mieszkało we Francji. Gdy owdowiała w młodym wieku, całkowicie poświęciła się ich wychowaniu, a Jean-Philippe wiedział, że trudno jej się żyje w takim oddaleniu od nich. Wychowała ich na ludzi niezależnych, którzy pragną spełniać swoje marzenia. Teraz Eric, jej najmłodszy syn, był artystą w Berlinie. Jej starszy syn Paul pracował jako niezależny filmowiec w Los Angeles, a córka Charlotte, która studiowała w London School of Economics i uzyskała tytuł MBA Uniwersytetu Columbii, działała w bankowości w Hongkongu. Żadne z nich nie zamierzało wracać do Francji, więc Chantal została sama. Za dobrze wykonała swoje zadanie. Jej stadko opuściło gniazdo. Często powtarzała, że jest wdzięczna losowi za pracę, która zabiera jej tyle czasu, odwiedzała też regularnie swoje dzieci, lecz nie chciała się im narzucać. Miały własne życie i oczekiwały, że ona będzie prowadzić swoje. Chantal żałowała tylko jednego – że tak się im poświęciła, oddała im tyle sił, że nie zostało ich już na podjęcie wysiłku stworzenia poważnego związku z mężczyzną, gdy dzieci były jeszcze małe. Od lat nie spotkała nikogo, kto mógłby ją zainteresować. Nie pracowałaby tak ciężko, gdyby miała z kim dzielić życie i gdyby jej dzieci mieszkały blisko. Była zajęta, szczęśliwa i nigdy nie skarżyła się na swoje odosobnienie, choć Jean-Philippe martwił się o nią i marzył, by spotkała kogoś, kto uratowałby ją przed samotnością. Raz na jakiś czas przyznawała, jak samotnie się czuje, mając dzieci tak daleko, przez większość czasu jednak zajmowali ją przyjaciele. Miała pozytywne podejście do życia i każde spotkanie wzbogacała wesołością i intelektualnym wyrafinowaniem. Pozostali goście biorący udział tego wieczoru w Białej Kolacji również w poprzednim roku skorzystali z zaproszenia Jean-Philippe’a i Valerie z wyjątkiem uroczego Hindusa, którego gospodarze poznali rok wcześniej w Londynie. Dharam Singh pochodził z Delhi, był jednym z najbogatszych ludzi w Indiach i technologicznym geniuszem. Pracował jako konsultant dla firm z branży wysokich technologii z całego świata. Był czarujący, skromny i bardzo atrakcyjny. Wspomniał im, że w czerwcu będzie robił interesy w Paryżu, zaprosili go więc na

kolację z myślą o Chantal, która nie miała z kim usiąść przy stoliku. Jean-Philippe uznał, że na pewno się dogadają, choć Dharam miał słabość raczej do bardzo pięknych i bardzo młodych kobiet. Tak czy inaczej, Dumasowie byli przekonani, że Dharam i Chantal stworzą udaną parę biesiadników i będą dla siebie interesującym towarzystwem. Dharam miał pięćdziesiąt dwa lata, rozwód za sobą i dwoje dorosłych dzieci w Delhi. Syn pracował razem z nim, a jego córka poślubiła najbogatszego człowieka w Indiach, miała z nim troje dzieci i była spektakularnie piękną kobietą. W białym garniturze szytym na miarę w Londynie siedzący naprzeciwko Chantal Dharam wyglądał bardzo przystojnie i egzotycznie. Ona przyniosła obrus i nakrycia oraz posiłek, jego wkładem były kawior w srebrnej czaszy, szampan i wyborne białe wino. Chantal ze swoją szczupłą figurą, wciąż młodzieńczą twarzą i długimi blond włosami wyglądała uroczo tego wieczoru i jak zwykle młodziej, niż wskazywałaby na to jej metryka. Wdali się z Dharamem w długą rozmowę o przemyśle filmowym w Indiach i cieszyli się swoim towarzystwem nad butelką szampana, którego Dharam przyniósł również dla Valerie i Jean-Philippe’a. Podzielili jedzenie na kilka stolików, a wokół zapanowała zgodna, uroczysta atmosfera. Zdumiewające, że siedem tysięcy osób może usiąść wspólnie do eleganckiej kolacji i dobrze się bawić. O wpół do dziesiątej impreza trwała w najlepsze, wino lało się strumieniami, podawano sobie przekąski, odświeżano stare znajomości i nawiązywano nowe. Przy stolikach za nimi siedziała grupa młodych ludzi, a wśród nich śliczne dziewczęta, które Gregorio i Dharam od razu zauważyli, lecz udawali, że jest inaczej i skupiali swoją uwagę na współbiesiadnikach. Jean-Philippe i Valerie zaprosili grupę atrakcyjnych, pełnych energii ludzi, którzy ewidentnie świetnie się bawili – wszyscy śmiali się i żartowali, podczas gdy słońce zachodziło powoli, a jego ostatnie promienie odbijały się od szyb Notre Dame. Był to wyborny widok. Kościelne dzwony rozdzwoniły się, kiedy tylko się zjawili, jakby chciały ich powitać. A ksiądz wyszedł na balkon i pomachał do nich, dzięki czemu poczuli się mile widziani. Pół godziny później słońce zaszło, a plac przed katedrą zalało światło świec płonących na każdym stoliku. Jean-Philippe zaczął się przechadzać, aby się upewnić, że wszyscy jego goście dobrze się bawią. Przystanął przy Chantal, by z nią porozmawiać, a ona zauważyła, że jego wzrok na ułamek sekundy spoważniał, co wzbudziło w niej niepokój. – Coś się stało? – zapytała, gdy pochylił się, by ją pocałować. Tak dobrze go znała. – Zadzwonię do ciebie jutro – odparł tak, by nikt go nie usłyszał. – Zjemy razem lunch, jeśli tylko zdołasz.

Pokiwała głową, zawsze gotowa, by się z nim spotkać, czy to w poważnej sprawie, czy tylko na przyjacielski lunch, żeby porozmawiać i pośmiać się. Jean-Philippe podszedł do kolejnych gości, gdy nagle rozdzwoniła się komórka Gregoria. Odebrał, mówiąc po włosku, i od razu zmienił język na angielski, a Benedetta spojrzała na niego ze zmartwioną miną. Wstał pospiesznie i odszedł od stolika, by kontynuować rozmowę, zaś jego żona, próbując niczego po sobie nie pokazywać, włączyła się w dyskusję Dharama i Chantal, którzy siedzieli przy stoliku obok. Chantal dostrzegła jednak ból w jej oczach. Podejrzewała, że problemem jest najnowszy romans Gregoria. Włoch zniknął na długi czas, a Dharam z gracją wciągnął Benedettę w rozmowę. Właśnie próbował przekonać Chantal, że powinna odwiedzić Indie, i sugerował jej, co musi zobaczyć – między innymi Udajpur, miasto, które uważał za najromantyczniejsze miejsce na świecie ze względu na świątynie i pałace. Chantal nie powiedziała mu, że nie ma z kim podróżować, bo zabrzmiałoby to żałośnie. A Dharam wyraził zdumienie, gdy usłyszał, że Benedetta również nigdy jeszcze nie była w Indiach. Zachęcał do wizyty je obie, gdy pół godziny później Gregorio wrócił do stolika, zerknął nerwowo na żonę i powiedział do niej coś zagadkowego po włosku. Pod jego nieobecność Dharam hojnie rozlewał wino całej ich trójce. Benedetta wydawała się powoli odprężać, dopóki jej mąż nie powrócił do stolika. Odpowiedziała mu gwałtownie po włosku. Właśnie wyznał jej, że musi iść. Mówił na tyle cicho, żeby nikt go nie usłyszał, a Chantal i Dharam gawędzili wesoło, pokazując im, że nie słuchają. – Teraz? – zapytała Benedetta tonem wyrażającym głęboką irytację. – Czy to nie może zaczekać? – Funkcjonowała w tej trudnej sytuacji od sześciu miesięcy i nie lubiła, gdy coś zakłócało czas, który spędzali z przyjaciółmi. Tyczyło się to zwłaszcza tego wieczoru, choć wiedziała, że mleko wylało się już jakiś czas temu i że piszą o tym wszystkie tabloidy. Na szczęście nikt nie zachował się na tyle niegrzecznie ani nietaktownie, by poruszyć przy niej ten temat. – Nie, to nie może zaczekać – odparł ostro Gregorio. Od ośmiu miesięcy romansował z dwudziestotrzyletnią rosyjską supermodelką, a dziewczyna okazała się na tyle głupia, że pół roku temu zaszła w ciążę bliźniaczą i odmówiła przeprowadzenia aborcji. Gregorio miewał romanse już wcześniej, liczne, ale żaden z tych związków nie wydał owoców. A bezpłodność Benedetty czyniła fakt zajścia w ciążę przez tę dziewczynę jeszcze bardziej dla niej bolesnym. Był to najgorszy rok jej życia. Gregorio zapewniał ją, że to niefortunny błąd i że nie kocha Anyi, że gdy tylko dziewczyna urodzi jego dzieci, odetnie się od niej. Benedetta nie wierzyła jednak, by dziewczyna była gotowa się z nim rozstać. Przeprowadziła się do Rzymu trzy miesiące temu, by być bliżej niego, a on od trzech miesięcy kursował pomiędzy dwoma miastami. To

doprowadzało Benedettę do szału. – Ona rodzi – dodał udręczony koniecznością prowadzenia tej rozmowy tutaj. Benedetta uświadomiła sobie, że jeśli to prawda, poród zaczął się o trzy miesiące za wcześnie. – Jest w Rzymie? – zapytała zbolałym głosem. – Nie. Tutaj – kontynuował po włosku. – Pracowała tutaj w tym tygodniu. Godzinę temu przyjęli ją do szpitala z pierwszymi skurczami. Nie chcę cię tu zostawiać, ale chyba muszę jechać. Ona jest całkiem sama i do tego przerażona. Był zawstydzony faktem, że musi tłumaczyć to żonie, cała ta sytuacja dokuczała mu od miesięcy, a paparazzi mieli z jej powodu prawdziwe używanie. Benedetta zachowała się w całej tej sprawie bardzo elegancko, natomiast Rosjanka mniej. Wydzwaniała do niego bezustannie i pragnęła towarzyszyć mu w sytuacjach, kiedy było to absolutnie niemożliwe. W końcu miał żonę i nie zamierzał tego zmieniać, o czym od początku informował kochankę. Teraz jednak dziewczyna była sama w paryskim szpitalu, poród zaczął się o trzy miesiące za wcześnie, a on czuł, że nie ma innego wyboru niż niezwłocznie do niej jechać. Był przecież przyzwoitym człowiekiem, który znalazł się w trudnej sytuacji, tak jak jego żona. Zdawał sobie sprawę, że zostawienie jej samej podczas Białej Kolacji nie skończy się dla niego dobrze. – Nie możesz zostać do końca? Anya szlochała histerycznie do słuchawki, gdy rozmawiali, ale tego nie mógł przecież powiedzieć Benedetcie. Dość już wiedziała. – Chyba jednak nie mogę. Naprawdę mi przykro. Wymknę się dyskretnie. Możesz powiedzieć, że zobaczyłem znajomych przy innym stoliku. Nikt nie zauważy, że zniknąłem. Oczywiście, że wszyscy zauważą, a co najgorsze, ona będzie wiedziała gdzie, z kim i dlaczego. Cała zabawa tego wieczoru właśnie się dla niej skończyła. Wciąż nie mogła oswoić się z myślą, że Gregorio będzie miał dwoje dzieci z kimś innym, podczas gdy oni nie mieli żadnych. Wstał, nie chcąc się z nią kłócić. Był zdeterminowany. Jego związek z Anyą i jej ciąża okazały się niefortunne, lecz nie chciał zostawić jej w szpitalu podczas porodu samej i przerażonej. Benedetta była przekonana, że to tylko wybieg, by go tam ściągnąć, a wszystko okaże się fałszywym alarmem. – Wróć, proszę, jeśli się okaże, że nic jej nie jest – powiedziała napiętym głosem. Pokiwał głową. Zawstydzał ją fakt, że będzie musiała go tłumaczyć, gdy wszyscy zauważą jego zniknięcie, do czego na pewno dojdzie, gdy zostanie sama przy stoliku, a potem sama będzie musiała wracać do hotelu. – Postaram się – odparł po włosku.

Posłał jej skruszone spojrzenie, po czym bez słowa pożegnania z gospodarzami i innymi gośćmi zniknął w tłumie ludzi przechadzających się pomiędzy stolikami, by przywitać się ze znajomymi przed kolejnym daniem. Rozpłynął się w powietrzu, a Benedetta próbowała udawać, że nic się nie stało i że wcale nie jest zdenerwowana. Chantal i Dharam wciąż rozmawiali, a chwilę później Chantal przeprosiła ich, by pójść przywitać się ze znajomym z innego stolika. Benedetta próbowała uspokoić nerwy po nagłym zniknięciu Gregoria, gdy Dharam odwrócił się do niej i spojrzał na nią łagodnie. – Twój mąż wyszedł? – zapytał z wahaniem, nie chcąc się wtrącać. – Tak… Nagły wypadek… Przyjaciel miał wypadek, a on pojechał pomóc mu w szpitalu – odparła, walcząc z łzami i jednocześnie siląc się na swobodny ton. – Nie chciał zakłócać przyjęcia pożegnaniami. Dharam spostrzegł wcześniej napięte spojrzenia, jakie wymieniali, zauważył też, jak bardzo zdenerwowana jest teraz Benedetta, i postanowił ją rozbawić. – Cudownie. Zadziałało przeznaczenie – oświadczył. – Przez cały wieczór próbowałem cię zmonopolizować. Teraz mogę cię niestrudzenie uwodzić, nie musząc się nim martwić! – Uśmiechnął się szeroko, gdy się roześmiała. – W takiej romantycznej scenerii zakochamy się w sobie do szaleństwa, zanim wróci. – Nie sądzę, żeby wrócił – poinformowała go smutnym głosem. – Doskonale. Bogowie są tego wieczoru po mojej stronie. Od razu zacznijmy planować. Przylecisz do Indii, żeby mnie odwiedzić? Żartował, żeby podnieść ją na duchu, ale zrobiła na nim większe wrażenie, niż ośmieliłby się przyznać nawet przed samym sobą, a ona roześmiała się cicho, gdy wręczył jej białą różę, którą wyjął z wazonu Chantal stojącego na stole. Wzięła od niego kwiat i uśmiechnęła się, a w tej samej chwili zespół przed katedrą zaczął grać. – Zatańczymy? – zapytał. Naprawdę nie miała na to ochoty, wiedząc, dokąd udał się Gregorio i co się dzieje, ale nie chciała też okazać Dharamowi nieuprzejmości po tym, jak mile ją potraktował. Wstała i podążyła za nim na parkiet, a on ujął jej dłoń w tłumie. Okazał się dobrym tancerzem, a taniec z nim sprawił, że na chwilę zapomniała o swoich problemach. Uśmiechała się, gdy wracali do stolika, przy którym siedziała Chantal pogrążona w rozmowie z Jean-Philippe’em. Mężczyzna podniósł głowę na ich widok. – A gdzie Gregorio? – zapytał Benedettę. Dharam odpowiedział za nią. – Zapłaciłem dwóm mężczyznom, którzy się go pozbyli, żebym mógł uwieść jego żonę. Zaczynał mi przeszkadzać – oświadczył. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, nawet Benedetta się rozpromieniła. A Jean-Philippe’a ogarnęło przeczucie, że nie powinien dopytywać o przyjaciela.

Wyraz oczu Benedetty powiedział mu, że stało się coś nieprzyjemnego, a Dharam próbuje ją pocieszyć. Zaczął się zastanawiać, czy małżeństwo się pokłóciło i czy Gregorio uciekł obrażony. Jeśli tak, Jean-Philippe niczego nie zauważył, ale bywał już świadkiem scen sprowokowanych przez Włocha. Wiedział też od Valerie, że nie wszystko układa się teraz idealnie w domu Marianich. Historia o ciężarnej modelce obiegła cały modowy świat, o czym żona doniosła mu kilka miesięcy temu. Jean-Philippe nigdy nie rozmawiał o tym ani z Gregoriem, ani z Benedettą. Miał tylko nadzieję, że ich małżeństwo to przetrwa, jak wcześniej, gdy Gregorio nawiązywał romanse z młodszymi kobietami. Cieszył się, że oboje zgodzili się przyjść na kolację tego wieczoru, choć wydarzenia przybrały niefortunny obrót, zwłaszcza dla Benedetty, skoro jej mąż nie został dłużej. Jean-Philippe był wdzięczny swojemu indyjskiemu przyjacielowi, że ten pomógł Benedetcie zachować twarz i uratował wieczór. Dharam wdał się w ożywioną dyskusję z Benedettą i Chantal, a Jean-Philippe odszedł, by porozmawiać z pozostałymi gośćmi. Wszyscy świetnie się bawili. Dharam przez cały wieczór robił zdjęcia komórką, żeby pokazać dzieciom, w jakim pięknym wydarzeniu brał udział. Bardzo się cieszył, że tu przyjechał. Jak wszyscy. Nawet Benedetta – dzięki Dharamowi, który okazał się dla niej miły i próbował ją rozbawić. Poił wybornym szampanem, żeby podnieść ją na duchu. Zarówno ona, jak i Chantal dobrze się z nim bawiły, tak jak reszta ich grupy. Podawali sobie pyszne desery, które popijali winem i szampanem. Ktoś przyniósł ogromne pudełko wyśmienitych czekoladek, którymi się częstowali, podczas gdy inny stolik dostarczył delikatne białe makaroniki od Pierre’a Hermé. O jedenastej Jean-Philippe rozdał swoim gościom tradycyjne zimne ognie i nagle cały plac zapłonął ich migotliwym światłem, które wydawało się falować w powietrzu, gdy Dharam robił zdjęcia. Zarejestrował cały wieczór na fotografiach i filmach. Chantal poczuła wzruszenie, gdy powiedział jej, że pragnie je pokazać swoim dzieciom. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby postąpić podobnie. Jej dzieci były bardzo niezależne i nie interesowały się jej życiem, zapewne uznałyby za niedorzeczny fakt, że przesłała im zdjęcia z Białej Kolacji, i zaczęłyby się zastanawiać, co tam w ogóle robiła. W ich oczach należała do osób, które siedzą w domu, żeby pracować i nie mają żadnego życia poza pracą i rodziną. W rezultacie opowiadała im o sobie bardzo mało, a oni zazwyczaj nie dopytywali. Nawet nie przychodziło im to do głowy. O wiele bardziej angażowały ich własne sprawy niż jej, nie przez egoizm, a raczej dlatego, że nigdy nie uważali jej za osobę, która mogłaby wieść interesujące dla nich życie. Tymczasem Dharam prosił wszystkich, żeby pozowali do zdjęć, które zamierzał przesłać synowi i córce, przekonany, że będą chcieli poznać wszystkie szczegóły. Cała jego twarz jaśniała, gdy o nich mówił. Impreza trwała w najlepsze, ludzie odwiedzali się przy stolikach i mieszali

się nieco bardziej niż na początku. Gdy Chantal odwróciła się, żeby przywitać się z operatorem, z którym pracowała nad filmem dokumentalnym kręconym w Brazylii, oraz ze znajomym scenarzystą, zauważyła przystojnych młodszych ludzi przy stoliku za nimi. Rozdawali papierowe lampiony, które wyciągali z ogromnego pudła. Mężczyzna przy stoliku pokazywał wszystkim, jak je rozpalić, wręczył też kilka gościom Jean-Philippe’a. Lampiony miały prawie metr wysokości i małą świeczkę u podstawy, którą rozpalało się zapałką. Za sprawą ognia napełniały się ciepłym powietrzem. Mężczyzna uniósł w pełni napełniony lampion wysoko nad głową i puścił. Ten poszybował w górę, płonąc od środka. Wszyscy zobaczyli, jak mknie po nocnym niebie, świecąc niczym spadająca gwiazda, niesiony przez wiatr. Był to wspaniały widok, goście stojący wokół z radością zaczęli zapalać własne. Mężczyzna zasugerował im, żeby pomyśleli życzenie, zanim wypuszczą rozpalony u podstawy i napełniony ciepłym powietrzem lampion. Wszystkie razem tworzyły doprawdy cudowne zjawisko. Chantal wpatrywała się w nie zahipnotyzowana ich pięknem, podczas gdy Dharam kręcił film, pomagając jednocześnie Benedetcie rozpalić lampion. Przypomniał jej o życzeniu, gdy unieśli go, po czym pozwolili mu poszybować w górę. – Pomyślałaś dobre życzenie? – zapytał ją z powagą, gdy jej lampion popłynął z wiatrem w niebo. Pokiwała głową, ale nie powiedziała mu z obawy, że się nie spełni. Zażyczyła sobie, by jej małżeństwo powróciło do tego, czym było, zanim w ich życie wkroczyła Anya. Inni również zapalali lampiony, a człowiek, który je przyniósł, pomagał wszystkim, po czym nagle odwrócił się i spojrzał na Chantal. Ich oczy spotkały się na długą chwilę. Był to przystojny mężczyzna w białych dżinsach i białym swetrze, z gęstą grzywą ciemnych włosów. Mógł być w wieku Jean-Philippe’a, tuż przed czterdziestką. Dziewczyna przy jego stoliku wyglądała pięknie i o wiele młodziej, jak dwudziestoparolatka, czyli rówieśnica córki Chantal. Mężczyzna zwrócił się bezpośrednio do Chantal, nie odrywając od niej wzroku. – Zapaliłaś już swój? Pokręciła przecząco głową. Nie zrobiła tego. Była zbyt zajęta obserwowaniem Dharama i Benedetty, a także Jean-Philippe’a. Młody człowiek podszedł do niej i wręczył jej lampion. Zapalił go dla niej i razem zaczekali, aż wypełni się ciepłym powietrzem. Zdradził jej, że to ostatni. Wydawał się napełniać szybciej niż inne, a ona ze zdumieniem odczuła żar małego płomyka. – Chwyć go i pomyśl życzenie – poinstruował ją szybko, trzymając lampion razem z nią, żeby nie poszybował za wcześnie. Gdy nadeszła odpowiednia chwila, odwrócił się do niej twarzą i utkwił w niej intensywne spojrzenie. – Pomyślałaś

życzenie? Pokiwała głową, a wtedy polecił jej wypuścić lampion. Gdy tylko go uwolnili, poleciał prosto do nieba niczym rakieta zmierzająca do gwiazd. Chantal wpatrywała się w niego nieruchomo jak dziecko obserwujące uciekający balon – z obezwładniającą fascynacją – a mężczyzna stał za nią, również śledząc lot lampionu. Widzieli płonący u jego podstawy płomień, aż w końcu całkiem zniknął im z oczu. Wtedy mężczyzna odwrócił się do niej z uśmiechem. – To musiało być dobre życzenie. Potężne… Lampion uniósł się prosto do nieba. – Mam nadzieję – odparła, również się do niego uśmiechając. Był to jeden z tych idealnych momentów, których nigdy się nie zapomina. Cały wieczór taki był. Jak zawsze w wypadku Białej Kolacji. – Dziękuję. To było piękne. Dziękuję za to, co zrobiłeś, i że oddałeś mi ostatni lampion. Pokiwał głową, po czym wrócił do swoich znajomych, a chwilę później znów przyłapała go na tym, że się jej przygląda. Wymienili uśmiechy. Otaczały go urocze młode dziewczyny, a naprzeciwko niego siedziała piękna kobieta. Następna godzina upłynęła wszystkim zdecydowanie zbyt szybko, a o wpół do pierwszej Jean-Philippe przypomniał im, że trzeba się zbierać. Nadeszła godzina duchów. Niczym siedem tysięcy Kopciuszków musieli opuścić bal. Rozdano białe worki na śmieci i wszystko to, co należało wyrzucić. Resztę zapakowali do wózków – zastawę, wazony, kieliszki, wino i jedzenie. Nie minęła chwila, a wszystko zniknęło – obrusy, stoły i krzesła złożono, a siedem tysięcy odzianych na biało osób w ciszy opuściło plac przed katedrą Notre Dame, po raz ostatni oglądając się za siebie i żegnając magię, która się tu wydarzyła. Chantal znów pomyślała o pięknych lampionach płonących na tle nieba i zauważyła, że ludzie, którzy je przynieśli, już poszli. Lampiony również zniknęły, porwane przez wiatr w miejsca, gdzie mogli zobaczyć je inni i zastanawiać się, skąd się wzięły. Jean-Philippe upewnił się, że wszyscy mają jak dotrzeć do domu. Chantal planowała wezwać taksówkę. Dharam zaproponował, że odwiezie do hotelu Benedettę, ponieważ zatrzymali się w tym samym. Inni również mieli zapewniony transport. Jean-Philippe obiecał Chantal, że zadzwoni rano, by mogli umówić się na lunch, a ona podziękowała mu za kolejny niezapomniany wieczór. Biała Kolacja stała się jej ulubionym wydarzeniem roku, tak jak dla wszystkich, którzy mieli szczęście w niej uczestniczyć. Dzięki pięknym papierowym lampionom szybującym ku niebu tegoroczna mogła pretendować do miana najbardziej magicznej z nich wszystkich. – Cudownie się bawiłam – zapewniła Jean-Philippe’a, całując go na pożegnanie. Pomógł jej załadować wózek, stolik i krzesła do taksówki, po czym poprosił kierowcę o to samo, gdy już dojadą na miejsce.

– Ja również – uśmiechnął się do niej szeroko. Valerie pomachała, pakując do samochodu ich rzeczy. Dharam i Benedetta właśnie wsiadali do taksówki, która miała ich odwieźć do hotelu George V. Pozostali goście mieli do dyspozycji taksówki, samochody oraz pobliską stację metra. Wszyscy spokojnie się rozeszli po doskonale zorganizowanym wydarzeniu. – Do jutra – zawołał jeszcze Jean-Philippe do Chantal, gdy jej taksówka ruszyła. Pomachała mu z okna i nagle zaczęła się zastanawiać, czy jej życzenie się spełni. Miała taką nadzieję, lecz nawet gdyby marzenie się nie ziściło, przeżyła idealny i niezapomniany wieczór. Uśmiechała się przez całą drogę do domu.

Rozdział 2 Dharam okazał się prawdziwym dżentelmenem – odeskortował Benedettę do jej pokoju, niosąc za nią jej składany stolik i krzesła, podczas gdy ona toczyła wózek z produktami spożywczymi. Ozdoby na stół przywiozła z Włoch, a talerze i sztućce pożyczyła z hotelu. Dharam zapytał, czy chciałaby napić się z nim drinka w barze na dole, ale ona wolała zaczekać w pokoju na wieści od Gregoria. Nie chciała odbywać tej rozmowy w publicznym miejscu. Powiedziała więc Dharamowi, że jest zmęczona, a on to zrozumiał. Odparł, że cudownie się dzięki niej bawił tego wieczoru i że prześle jej zdjęcia i film na adres mailowy, o który poprosi Jean-Philippe’a. Nie chciał jej już tym niepokoić. Widział, że po zakończeniu przyjęcia, gdy nic jej już nie rozpraszało, znów zaczęła się zamartwiać. Najwyraźniej coś stało się z jej mężem, który nagle zniknął. I najwyraźniej ona była z tego powodu zła. Jeszcze raz podziękowała mu za pomoc i dobroć podczas tego wieczoru, po czym życzyła mu dobrej nocy. Gdy tylko została sama, położyła się do łóżka. Sprawdziła komórkę, lecz nie było w niej żadnych wiadomości tekstowych ani głosowych. Przez cały wieczór dyskretnie na nią zerkała, ale mąż się nie odezwał. A ona nie chciała dzwonić do niego, by nie złapać go w niezręcznej chwili, gdy nie będzie mógł z nią rozmawiać. Leżała na materacu, czekając na niego, aż w końcu o trzeciej zasnęła. Gregorio dotarł do szpitala tuż przed dziesiątą. Anya została już przyjęta na oddział położniczy. Badali ją dwaj lekarze, gdy wszedł do jej pokoju. Leżała na łóżku i szlochała, a na jego widok od razu wyciągnęła ręce. Była to wczesna faza porodu, nie doszło jeszcze do rozwarcia, ale skurcze były miarowe i silne, a kroplówka z magnezem, którą podali jej godzinę temu, ich nie powstrzymała. Lekarze obawiali się, że dzieci są jeszcze zbyt małe i zbyt mało rozwinięte, żeby przyjść na świat. Byli zgodni, że jeśli urodzą się teraz, istnieje nikła szansa, żeby je uratować ze względu na etap ciąży i fakt, że jako bliźnięta muszą być jeszcze mniejsze niż przeciętne dzieci w tym wieku. Anya wpadła w histerię, gdy to usłyszała. – Nasze dzieci umrą! – zawodziła, gdy Gregorio tulił ją w ramionach. Nie na taki rozwój sytuacji liczył. Miał nadzieję, że wszystko potoczy się gładko, w odpowiednim czasie, a on elegancko opuści jej życie, finansowo wspierając ją i bliźnięta. Nigdy nie chciał jej ani tych dzieci, nie chciał, by zachodziła w ciążę. A teraz z powodu przygodnej, niezobowiązującej znajomości znalazł się w okolicznościach, których nigdy się nie spodziewał i nie chciał. Było coraz gorzej. Położnik wprost oświadczył, że dzieci prawdopodobnie umrą albo będą upośledzone, Gregorio musiał więc przygotować się nie tylko na niechciany poród,

ale też na prawdopodobną tragedię. Martwił się o swoją żonę. Nie mógł zostawić Anyi, żeby zadzwonić do Benedetty i podnieść ją na duchu. Mógł sobie tylko wyobrażać, w jakim jest teraz stanie. W przeszłości cierpliwie znosiła jego romanse, lecz tym razem była nieskończenie bardziej zdenerwowana. Nigdy jeszcze nikt nie zaszedł z nim w ciążę. A teraz miał mieć dwoje dzieci, których nie chciał, z dziewczyną, którą ledwie znał, a która wciąż prosiła, żeby zostawił dla niej żonę, co absolutnie nie wchodziło w grę. Nigdy nie zwodził żadnej ze swoich kobiet i zawsze powtarzał im, że kocha żonę. Żadna nie prosiła dotąd, żeby ją dla niej zostawił. Anya za to, gdy tylko zaszła w ciążę, stała się od niego całkowicie zależna, jakby sama była dzieckiem, a Gregorio nie pozostawał obojętny na naciski, jakie wywierała. Miał za sobą sześć koszmarnych miesięcy, a opcje, które przedłożyli im właśnie lekarze, okazały się przerażające. Współczuł Anyi, która szlochała w jego ramionach, ale jej nie kochał, choć teraz nie miało to żadnego znaczenia. Tkwili w tym razem, nie było ucieczki. Musiał doprowadzić tę sprawę do końca. Na szali leżały dwa życia, dwoje dzieci mogło okazać się poważnie upośledzonych, gdyby przeżyły, co oznaczało ogromne zobowiązanie. Był pewien, że Anya sama sobie z tym nie poradzi – miała dopiero dwadzieścia trzy lata i dojrzałość szesnastolatki. Tej nocy czepiała się go kurczowo jak dziecko, a on nie odchodził od niej nawet na krok. Okropna sytuacja. Sam również czuł się wstrząśnięty. Skurcze na jakiś czas ustąpiły, po czym o północy znów się zaczęły i stawały się coraz silniejsze. Pojawiło się rozwarcie. Lekarze podali Anyi kroplówkę ze sterydami, żeby zwiększyć pojemność płuc dzieci na wypadek przedwczesnych narodzin, a o czwartej nad ranem okazało się, że porodu nie da się już zatrzymać. Sprowadzono specjalny zespół neonatologiczny, Anya cały czas była uważnie monitorowana, a poród rozpoczął się w końcu na poważnie, tyle że zamiast radości oczekiwania, która zazwyczaj się z nim wiąże, tym razem przyniósł strach i rezygnację. Cokolwiek miało się wydarzyć, wszyscy wiedzieli, że nie skończy się dobrze. Jedyne pytanie brzmiało: jak źle będzie i czy bliźnięta przeżyją? Anya była przerażona, krzyczała przy każdym skurczu. Nie podano jej żadnego leku na osłabienie skurczów, aby nie ryzykować zdrowia dzieci, lecz w końcu dostała coś na ból. Zdaniem Gregoria wszystko to wyglądało potwornie. Otaczały ją rurki i monitory, a z upływem akcji porodowej dzieci zaczęły wykazywać objawy bólowe przy każdym skurczu. Rozwarcie było już jednak pełne, dlatego nakazano jej przeć. Gregorio był przerażony, gdy obserwował, przez co przechodzi Anya, lecz uparcie trwał u jej boku. Całkiem zapomniał o żonie, mógł myśleć tylko o tej biednej, żałosnej dziewczynie, która tuliła się do niego w strachu, szlochając pomiędzy skurczami. Niemal nie poznawał jej w tym stanie. Nie była to ta sama energiczna, ekstrawagancka dziewczyna, którą poznał i z którą się przespał pod wpływem impulsu.

Pierwszy, o szóstej rano, na świat przyszedł ich syn. Był siny, gdy się pojawił, maleńki noworodek, który wydawał się nie w pełni uformowany i musiał walczyć o swój pierwszy oddech. Gdy tylko przecięto pępowinę, został zabrany w inkubatorze na oddział intensywnej opieki noworodków przez dwoje lekarzy i pielęgniarkę. Podłączony do respiratora rozpoczął bój o życie. Jego skóra była tak cienka, że widać było pod nią sieć żył. Jego serce zatrzymało się godzinę po porodzie, lecz podjęło pracę pobudzane przez opiekujący się nim zespół. Gregoriowi powiedziano, że szanse dziecka na przeżycie są małe. Gdy tego słuchał, łzy płynęły mu po policzkach. Nie spodziewał się, że tak wstrząśnie nim widok narodzin jego pierwszego dziecka, że tak go to zaboli. Maluch wyglądał jak istota z innego świata z ogromnymi otwartymi oczami, które błagały o pomoc. Gregorio nie mógł przestać płakać, gdy na niego patrzył. Anya traciła rozum z bólu. Dwadzieścia minut później na świat przyszła dziewczynka, nieco większa niż brat i z mocniejszym sercem. Ich waga nie przekraczała kilograma. Jej płuca okazały się równie słabe jak jego. Została podłączona do respiratora i zaraz potem zabrał ją drugi zespół. Anya zaczęła krwawić po drugim porodzie, a powstrzymanie krwotoku zajęło dużo czasu i wymagało dwóch transfuzji. Zsiniała na oczach Gregoria. Po wszystkim litościwie podali jej coś na sen po traumie, jaką przeżyła, i jeszcze raz ostrzegli oboje rodziców, że dzieci mogą nie przeżyć. Oba noworodki były w stanie krytycznym, a wychodzenie z niego mogło się okazać długotrwałym procesem, jeśli w ogóle było możliwe. Najważniejsze miały się okazać najbliższe dni. Lekarze znów odbyli rozmowę z Gregoriem po tym, jak Anya została uśpiona lekami. Poszedł zobaczyć dzieci w inkubatorach, stanął przed szybą i rozpłakał się na widok tych maleńkich istot, swojego potomstwa. Dla niego także była to trudna noc, a najgorsze miało dopiero nadejść. Nie miał pojęcia, co powie Benedetcie. To okazało się o wiele intensywniejszym przeżyciem, niż mógłby sobie wyobrazić. Wierzył, że wszystko samo się ułoży, ale jego założenie się nie sprawdziło. Nie mógł uciec przed rzeczywistością i konsekwencjami swoich czynów. Pielęgniarka powiedziała mu, że Anya prześpi kilka następnych godzin po zastrzyku, który otrzymała, a Gregorio uświadomił sobie, że to jego szansa na powrót do hotelu. Była ósma rano, a on przez całą noc nie dzwonił do Benedetty. Nie było ku temu okazji, a wiedział, że gdy Anya się obudzi, nie zdoła się wyrwać. Nie miała rodziny w zachodniej Europie, tylko matkę w Rosji, której nie widziała od lat, więc nikt inny nie mógł jej pomóc. Tylko on. Musiał też myśleć o dzieciach. Natychmiast poczuł z nimi więź, co również go zszokowało. Wrócił taksówką do hotelu. Wchodząc do środka, czuł się tak, jakby przybył z innej planety. Tu wszystko wydawało się normalne, takie jak poprzedniego wieczoru, gdy wychodzili na Białą Kolację. Dziwiło go, że otacza go takie zwyczajne życie. Ludzie wychodzili na spotkania, jedli śniadanie, przechadzali się

po holu, meldowali się. Wjechał windą do swojego pokoju, w którym zastał Benedettę przy biurku z głową podpartą na dłoniach – wpatrywała się w telefon. Była w rozpaczy, nie spała przez całą noc, czekając na wiadomość od niego. Wciąż miał na sobie to samo ubranie, zauważył krew na swoich białych butach i ogarnęły go mdłości na wspomnienie tego, skąd się wzięła. Wszystko tonęło we krwi, gdy Anya rodziła. Przeprowadzono dwie transfuzje. Sala porodowa wyglądała jak pobojowisko. – Przepraszam, że do ciebie nie zadzwoniłem – powiedział martwym głosem, wchodząc do pokoju. Spojrzała na niego z gniewem wymieszanym ze strachem i dostrzegła rozpacz w jego oczach. – Nie mogłem. – Co się stało? – zapytała nerwowo. – Dzieci urodziły się dwie godziny temu. Mogą nie przeżyć. W życiu nie widziałem nic gorszego. Prawdopodobnie przyszły na świat za wcześnie, by je uratować. Lekarze robią, co mogą. Te dzieci nie wyglądają nawet na kompletne czy gotowe do narodzin. Nie ważą więcej niż kilogram. Zachowywał się tak, jakby oczekiwał, że ona będzie rozpaczać wraz z nim. Benedetta spojrzała na niego ze zdumieniem. – I co zamierzasz? – zapytała. Miał teraz dwoje dzieci z kimś innym. Zauważyła, jakie to dla niego realne. Nie spodziewała się tego. – Muszę tam wrócić. Ona nie ma nikogo innego. Nie mogę ich tak po prostu zostawić. Walczą o życie, w każdej chwili mogą umrzeć. Muszę tam być, dla niej i dla nich. Brzmiał zdumiewająco szlachetnie, a ona pokiwała głową, nie znajdując słów. Poczuła się wykluczona z tego, co go spotkało. Był to najtrudniejszy dzień jej życia. – Zadzwonię do ciebie później i powiem ci, co się dzieje. – Wyciągnął ubrania z szafy i rozmawiając z nią, równocześnie się przebierał. Nie miał czasu na prysznic i śniadanie, chciał jak najszybciej wrócić do szpitala. – Mam tutaj czekać? – zapytała bezbarwnym tonem. – Nie wiem. Powiem ci później. – Uświadomił sobie, że może już być po wszystkim, gdy dotrze do szpitala. Włożył portfel do kieszeni spodni i spojrzał na Benedettę ze smutkiem. – Przepraszam, bardzo cię przepraszam. Jakoś przez to przejdziemy, obiecuję. Wynagrodzę ci to. Nie miał jednak pojęcia jak, a jej wydawało się to niemożliwe. Gdyby bliźniaki przeżyły, zostałby ojcem dwojga dzieci. Podszedł do niej, by ją pocałować, a ona odwróciła twarz. Po raz pierwszy w ich wspólnym życiu nie była w stanie na niego spojrzeć, nie wiedziała też, czy zdoła mu to wybaczyć. – Zadzwonię – powtórzył szorstko, po czym w pośpiechu opuścił pokój.

Gdy tylko to zrobił, Benedetta wybuchnęła płaczem. Położyła się do łóżka i płakała, dopóki nie zasnęła. A Gregorio wrócił do szpitala, usiadł pomiędzy dwoma inkubatorami i zaczął obserwować swoje nowo narodzone dzieci, które walczyły o życie otoczone armią ludzi i rurkami, które wystawały z każdej części ich ciał. Godzinę później wrócił do pokoju Anyi, gdy powiedziano mu, że się obudziła. Cały dzień spędził, pocieszając ją, a kiedy tylko mógł się na parę chwil wyrwać, szedł do swoich dzieci. Dochodziła szósta, gdy przypomniał sobie, że powinien zadzwonić do Benedetty, ale nie odebrała ani komórki, ani telefonu w pokoju. Wyszła na spacer i wpadła na Dharama, kiedy tylko opuściła hotel. Włosy zebrała w koński ogon, miała na sobie dżinsy i buty na płaskim obcasie, wyglądała na zrozpaczoną. Natychmiast poczuł dla niej litość, ale nie pokazał tego po sobie. Prowadzili błahą pogawędkę, wychodząc z hotelu. Na chodniku odwrócił się, by na nią spojrzeć. Wydawała się mniejsza, niż zapamiętał. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że poprzedniego wieczoru miała na nogach szpilki. Była drobną, delikatną kobietą, która teraz wyglądała niemal krucho z ogromnymi smutnymi oczami dominującymi w jej twarzy. – Dobrze się czujesz? – zapytał łagodnie. Nie chciał się narzucać, ale martwił się o nią. Musiało się jej przytrafić coś strasznego. Zastanawiał się, czy ma to coś wspólnego ze zniknięciem jej męża poprzedniego wieczoru. W przeciwieństwie do Jean-Philippe’a i Valerie nie znał plotek ze świata mody o romansie Gregoria z rosyjską modelką. – Ja… tak… nie. – Zaczęła go okłamywać, ale nie mogła. Po jej policzkach popłynęły łzy, tylko pokręciła głową. – Przepraszam… Wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza. – Masz ochotę na towarzystwo, czy wolisz zostać sama? – Nie wiem… Wydawała się roztrzęsiona, a on nie mógł jej tak zostawić. Była rozkojarzona i w takim stanie nie do końca bezpieczna na paryskiej ulicy. – Mogę pójść z tobą? Nie musimy rozmawiać. Po prostu moim zdaniem nie powinnaś wychodzić sama. – Dziękuję. Pokiwała głową i ruszyła przed siebie, a on zrównał z nią krok. Przeszli kilka przecznic, zanim przemówiła. Zerknęła na niego z rozpaczą, jakby jej świat właśnie się skończył. – Mój mąż kilka miesięcy temu nawiązał romans z modelką. Robił to już wcześniej, to żenujące, ale zawsze się opamiętywał i szybko się z tego wyplątywał. Tym razem dziewczyna zaszła w ciążę, ma bliźnięta. Urodziła je dziś rano, trzy miesiące przed terminem. I teraz mój mąż jest wplątany w dramat dwojga dzieci,

które mogą umrzeć, i młodej dziewczyny, która go potrzebuje. To jego pierwsze dzieci. My nie mamy żadnych. Zapanował straszny bałagan, a ja nie mam pojęcia, jak przez to przejdziemy. To może trwać miesiącami. Nie wiem, co robić. Teraz jest z nią w szpitalu. Wyrzuciła z siebie tę opowieść, gdy po jej policzkach spływały łzy. Dharam zachował spokój, choć ogromnie go to wszystko zdumiało. – Może powinnaś wrócić do domu – zasugerował cicho. – To chyba lepsze rozwiązanie niż samotne oczekiwanie na nowiny w pokoju hotelowym. Upłynie jakiś czas, zanim sprawy się uspokoją. Nie zdołasz od razu się ze wszystkim uporać. Jego słowa brzmiały rozsądnie, a ona zaczęła się zastanawiać, czy ma rację. To był dramat Gregoria, nie jej, przynajmniej na tym etapie. Po pierwsze, musiał się przekonać, czy dzieci przeżyją. Potem dopiero ułożą sobie resztę i zadecydują o przyszłości swojego małżeństwa. – Chyba masz rację – przyznała ze smutkiem. – Cała ta sprawa jest okropna. Wszyscy wiedzą. We Włoszech piszą o tym wszystkie gazety. Paparazzi robią jej zdjęcia codziennie, odkąd przeprowadziła się do Rzymu. On jeszcze nigdy się aż tak nie zaangażował, nie tak publicznie – dodała, próbując zachować lojalność wobec Gregoria, choć sama nie rozumiała dlaczego. – Chyba wrócę do Mediolanu. – Masz tam jakieś wsparcie? – zapytał, martwiąc się o nią. Pokiwała głową. – Moją i jego rodzinę. Wszyscy są na niego wściekli za ten bałagan. Ja również. Spojrzała na Dharama oczami, w których mieściły się wszystkie smutki tego świata, a on pokiwał głową, ciesząc się na myśl, że nie będzie sama, gdy wróci do domu. – To mnie nie dziwi. Wykazałaś ogromną cierpliwość, biorąc pod uwagę, że jesteś z nim tutaj. – Myślałam, że to minie, ale tak się nie stało. Przynajmniej jeszcze nie, a teraz z całym tym dramatem przedwczesnego porodu i ryzykiem, które grozi tym dzieciom, nie sądzę, żeby sytuacja poprawiła się w najbliższym czasie. Żal mi go, ale żal mi też siebie – dodała szczerze, a on znów pokiwał głową. – Wygląda na to, że przez jakiś czas będzie trudno – zgodził się z nią. – Mogę do ciebie zadzwonić, żeby dowiedzieć się, jak się czujesz? Jako przyjaciel. Chcę mieć pewność, że sobie radzisz. – Dziękuję. – Ogromnie wstydziła się tego, że opowiedziała mu o swoich problemach, ale okazał się taką empatyczną osobą. – Przepraszam, że mówię ci o tych strasznych rzeczach. To nie jest sympatyczna historia. – Nie, to prawdziwe życie – odparł ze współczuciem, ale bez zdumienia. – Ludzie angażują się czasami w okropne sytuacje. Moja żona zostawiła mnie

piętnaście lat temu dla innego mężczyzny, cała prasa o tym pisała. To był bardzo znany indyjski aktor. Wszyscy byli oburzeni, a ja nie mogłem znieść, że moje prywatne życie trafiło do gazet. To wszystko w końcu mija, a ludzie zapominają. My przeżyliśmy. Moje dzieci zostały ze mną, poradziliśmy sobie. Wtedy myślałem, że to mnie zabije, ale tak się nie stało. – Uśmiechnął się do niej. – Zdumiałabyś się, wiedząc, co jesteś w stanie przetrwać. Wszystko ułoży się z czasem. Poradzisz sobie. Czy on powiedział, że ją poślubi? – Utrzymuje, że nie – odparła Benedetta cicho. Poczuła się lepiej po rozmowie z nim. Cieszyła się, że wpadła na niego w lobby, choć wydawało się jej upokarzające, że opowiada obcemu człowiekowi o swoich problemach. On jednak okazał się bardzo miły i podniósł ją na duchu. Pomógł jej spojrzeć na wszystko z dystansu. – Wydaje mi się, że to był tylko przelotny romans, który wymknął się spod kontroli. A teraz go to przerosło. – Też mi się tak wydaje – mruknął Dharam sucho. Uśmiechnęła się. Godzinę temu nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek się uśmiechnie, ale było to na pewno lepsze niż zalewanie się łzami w hotelowym pokoju. Dharam ze spokojem rozmyślał o jej sytuacji, czując potrzebę chronienia jej. Była niewinną ofiarą w tej historii, tak jak on podczas swojego rozwodu. Zastanawiał się, czy ją też to czeka, czy może wybaczy Gregoriowi. Najwyraźniej potrafiła przeboleć jego poprzednie zdrady. Teraz jednak sytuacja była wyjątkowo trudna. Wolnym krokiem wrócili do hotelu. Dharam poinformował ją, że następnego ranka leci do Londynu, a stamtąd, kilka dni później, do Delhi. – Daj znać, co postanowiłaś – poprosił, gdy stanęli w lobby przystrojonym różowymi i fioletowymi storczykami. Hotel George V był znany ze swoich spektakularnych aranżacji kwiatowych układanych przez słynnego amerykańskiego florystę. – Chciałbym wiedzieć, czy wróciłaś do Mediolanu. Pokiwała głową i podziękowała mu za jego dobroć, po czym znów przeprosiła za obciążanie go swoimi problemami. – Od tego ma się przyjaciół, nawet tych całkiem nowych – odparł z ciepłym błyskiem w oku. – Zadzwoń do mnie, gdybyś czegoś potrzebowała. Wręczył jej wizytówkę ze wszystkimi swoimi danymi, a ona podziękowała mu raz jeszcze i wsunęła ją do kieszeni. Gdyby nie miał planów na wieczór, zaprosiłby ją na kolację, lecz podejrzewał, że i tak jest zbyt wzburzona, aby jeść czy iść do restauracji. Uścisnął ją lekko kilka minut później, zanim udała się na górę, i wyszedł na zewnątrz do samochodu, który już na niego czekał. Myślał o niej przez całą drogę do restauracji. Rozpaczliwie jej współczuł. Była miłą kobietą, która nie zasłużyła na to, co ją spotkało. Miał nadzieję, że wszystko ułoży się po jej myśli. Cieszył się też, że ją poznał.

Gdy Benedetta wróciła do pokoju, położyła się na łóżku. Gregorio zadzwonił kilka minut później. Wydawał się zdenerwowany, spieszył się i powiedział, że nie może długo rozmawiać. Dzieci wciąż były w ciężkim stanie, ale żyły, a Anya pogrążyła się w histerii. Oświadczył, że nie zdoła wrócić na noc do hotelu. Znalazł się w sytuacji życia i śmierci, a jego dzieci wciąż cierpiały. Zamknęła oczy, słuchając jego słów. Nigdy jeszcze nie zachowywał się w taki sposób. Mógł mówić i myśleć tylko o swoich dzieciach, a dla niej nie miał ani czasu, ani ciepłych uczuć. – Chyba wrócę rano do Mediolanu. Nie ma sensu, żebym siedziała tutaj i czekała na wiadomość od ciebie. Brzmiała smutno, ale spokojniej, niż oczekiwał. Nie poradziłby sobie, gdyby ona również straciła panowanie nad sobą. Na szczęście zachowywała się rozsądnie – tak zinterpretował jej słowa i ton głosu. Nie miał pojęcia, jaką panikę poczuła, gdy oświadczył, że nie wie, jak zdoła zostawić Anyę i dzieci w Paryżu, i że na razie na pewno tego nie zrobi. To w ogóle nie wchodziło w grę. A ona uświadomiła sobie, że jej mąż może tu zabawić długo w zależności od tego, jak to się wszystko potoczy. Lekarze poinformowali go, że jeśli bliźnięta przeżyją, będą musiały leżeć w szpitalu co najmniej trzy miesiące – aż do wyznaczonej daty porodu. Nie chciała go pytać, czy on także zamierza tyle tu zostać. – Będę dzwonił i na bieżąco cię informował – zadeklarował ponuro. Poczuł ulgę na wieść, że żona wraca do domu. Za bardzo stresował go fakt, że czeka na niego w hotelu. Nie chciał martwić się również o nią. – Przykro mi, Benedetto, nigdy nie chciałem, aby do tego doszło. Nie wiedziała, jak mu na to odpowiedzieć. W ogóle nie powinno do tego dojść, ale się stało, a teraz musieli po prostu stawić czoło sytuacji i przekonać się, dokąd ich to doprowadzi. Nie potrafiła uwierzyć w to, że między nimi znów może być dobrze, ale nie była pewna, czy on to już rozumie. Myślał tylko o Anyi i dwojgu dzieci w inkubatorach. W ogóle nie myślał o żonie. Gdy zakończyli rozmowę, Benedetta spakowała walizkę i w końcu zamówiła coś do jedzenia. Nie jadła przez cały dzień, zdecydowała się więc na sałatkę i dokonała rezerwacji lotu do Mediolanu na następny dzień. Konsjerż zapytał, czy pan Mariani będzie podróżował z nią, czemu zaprzeczyła. Następnego ranka wstała o szóstej, a przed ósmą wymeldowała się z hotelu. Przez chwilę rozważała, czy nie zadzwonić do Dharama, żeby mu o tym powiedzieć, ale uznała, że jeszcze za wcześnie. Przesłała mu zamiast tego wiadomość, w której jeszcze raz podziękowała mu za jego dobroć. Gdy kierowca wiózł ją na lotnisko, rozmyślała o Gregoriu i zastanawiała się, co się dzieje w szpitalu. Wiedziała, że nie może do niego zadzwonić. Dzieci przeżyły noc, którą Gregorio przespał na krześle ustawionym obok inkubatorów. Od razu zakochał się w tych drobnych istotach i teraz mógł się tylko modlić o ich życie. Nagle został ojcem, a jego serce nigdy jeszcze nie było tak