Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony228 514
  • Obserwuję250
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań145 773

Motyle-na-zakrecie

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :2.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Motyle-na-zakrecie.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Karolina Hanusek
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 12 osób, 5 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 260 stron)

          MOTYLE NA ZAKRĘCIE  Karolina Hanusek              Drogi czytelniku  Jeśli powieść ta przypadnie Ci do gustu, proszę wesprzyj moją twórczość. Niewiele będzie  Cię to kosztować, a z pewnością sprawisz, że na mojej twarzy pojawi się uśmiech, wywołany  tą małą kropelką wdzięczności.   Jeśli spodoba Ci się historia, którą tu opowiadam ­ wyślij dowolną kwotę na mój numer konta.  W tytule przelewu podaj tytuł opowiadania, które przypadło Ci do gustu, a być może kiedyś  zobaczysz znajomy tytuł na półkach w księgarni. Tak niewiele potrzeba, aby pomóc spełniać  marzenia.   Z góry dziękuję za każdą złotówkę.    dane do przelewu: 07 1140 2017 0000 4602 1291 6654, Karolina Hanusek, ul. Kukiela 21,  31­358 Kraków            1 

  1. Zakończyć stare życie    Drrrr!!  Moja głowa pękła. Przez krótką chwilę miałam nadzieję, że to  żart, ale najwidoczniej się  myliłam ­ głośny i niesamowicie irytujący odgłos nie chciał zniknąć. Desperacko nakryłam  głowę poduszką.  ­ Odejdź... ­ Jęknęłam z bólem, po czym uświadomiłam sobie, że to przecież budzik. Zwykły,  szary, plastikowy budzik z pobliskiego bazarku. Zwykły, szary, plastikowy i GŁOŚNY budzik z  pobliskiego bazarku.  Odsuwając poduszkę i sięgając ręką w kierunku szafki, zastanawiałam się, przed czym  chciałam uciec. Czy już nawet zwykły budzik mnie przeraża?  “Nie budzik” ­ przemknęło mi przez myśl. ­ “Tylko kolejny poranek i kolejna próba przetrwania”.  To musiał być głos sumienia. Niewątpliwie.  ­ Cholerny badziew! ­ Krzyknęłam w złości. Guzik z wdzięcznym napisem “on/off” nie działał.  Mało tego! Innego guzika z takim napisem tam nie było! Może to śmieszne, ale czy nie powinni  produkować budzików z dwoma wyłącznikami? A co, jeśli jeden ­ tak jak teraz ­ się zepsuje?  Teraz już zawsze będę słyszeć ten dźwięk! Już nigdy mnie nie opuści!  Zamknęłam oczy, jednak z powodu hałasu za nic nie mogłam się skupić.  ­ ZGIŃ! ­ Warknęłam i rzuciłam w budzik kubkiem, który stał na szafce nocnej. Stratowany cel  spadł na ziemię i roztrzaskał się w drobny mak. Ale przynajmniej ucichł.  Zmęczona, padłam na poduszki, wzięłam głęboki oddech i zapominając zupełnie, że opcja  “pobudki” w tym niemądrym urządzeniu nie bez powodu nosi taką a nie inną nazwę, i że mimo  wszystko powinnam teraz wstać ­ zasnęłam.    ŁUP! ŁUP! ŁUP!  Znieruchomiałam. Byłam rozbudzona, ale nie wiedziałam dlaczego. Zły sen? Nie... To coś  innego.  ŁUP! ŁUP! ŁUP! ­ Rozległo się ponownie. Tym razem nie miałam już wątpliwości, że to nie sen.  Ktoś najwyraźniej, bardzo aktywnie, dobijał się do moich drzwi.    2 

“Może sobie pójdzie?” ­ pomyślałam z nadzieją. Ostatecznie, mimo rozbudzenia, nie miałam  ochoty ruszać się ze swojego cieplutkiego łóżka... W nim było mi dobrze. I wygodnie.  ŁUP! ŁUP! ŁUP!  ­ Wiem, że tam jesteś! Wychodź szmato!  Osłupiałam. Miałam wrogów, ale nie takich. Żaden raczej nie miał powodu, by mnie  nachodzić... A może jednak?  Tylko ciekawość dała mi siły, by zwlec się z łóżka. Powoli rozejrzałam się za szlafrokiem, a  tymczasem osoba za drzwiami ­ sądząc po głosie, raczej kobieta ­ zdążyła mnie już  niejednokrotnie obrazić. W zasadzie była tak wściekła (z sobie tylko znanego powodu), że  byłam w stanie jej to wybaczyć. Przynajmniej na razie.  ­ Słucham? ­ zapytałam, stając w drzwiach. Z ostrożności nie ściągnęłam łańcuszka  blokującego wejście, dlatego też szpara, przez którą mogłam oglądać “gościa” (i ​vice versa​)  była raczej niewielka. Bardzo szybko, okazało się, że ta ostrożność stała się dla mnie rzeczą  zbawienną.  ­ Ja ci dam “słucham”! Ty mnie nie słuchaj zdziro! Ty się odczep od mojego męża!  ­ Przepraszam... ale o co pani właściwie chodzi? Jakiego męża? Nie znam pani męża...  ­ Nie?! A kogo ostatnio zaciągnęłaś do łóżka?! Z kim spałaś?! Krzysztof wszystko mi  powiedział! ­ krzyczała, a ja miałam nadzieję, że żaden sąsiad jej nie słyszy.   ­ Krzysztof? ­ zapytałam. Znałam Krzysia. Był moim szefem. Ale on nie był żonaty! Nie mógł  mieć żony... w końcu bardzo dokładnie zbadałam jego palec serdeczny, kiedy biedak już padł z  wyczerpania w moim łóżku. Na jego palcu nie tyle, że nie było obrączki, ale nawet żadnego  śladu jej noszenia! Nie. Z pewnością chodziło o innego Krzysia...  ­ Pani wybaczy, ale ja tu MIESZKAM ­ powiedziałam najspokojniej na świecie, kładąc specjalny  nacisk na słowo “mieszkam”, po czym bez zastanowienia zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem.  Musiało ją to zaskoczyć, lub też po prostu skończyły jej się argumenty, cierpliwość albo zaschło  jej w ustach, w każdym razie dała sobie spokój i zapadła wreszcie głucha cisza. Przez chwilę  nasłuchiwałam jeszcze czy przypadkiem sąsiedzi ­ ośmieleni nagłym spokojem ­ nie zaczną  wychodzić na korytarz, szukając źródła całego hałasu. Nic podobnego jednak się nie stało,  więc nie tracąc czasu wróciłam do swojego łóżka.    3 

“Krzysztof...” ­ pomyślałam. Czy znałam innego Krzysztofa? Czy spałam z innym Krzysztofem?  Krzysztof... Krzysiu... Krzyś... nie znam żadnego Krzysia! A właściwie żadnego INNEGO, poza  moim szefem, z którym bądź co bądź łączyły mnie dość bliskie stosunki. Tak bliskie, że  właściwie wywoływały we mnie strach.   Czy romans w pracy jest czymś normalnym? Albo raczej; czy romans z SZEFEM w pracy jest  czymś normalnym?  Krzysztof był dla mnie miły od samego początku, a ponieważ jest przystojny, dowcipny i dobrze  usytuowany, więc nie dziwiło mnie to, że czasem patrzyłam na niego jak na potencjalnego  partnera życiowego. Bo czego chcieć więcej? Jednak decyzja o wpuszczeniu go do łóżka była  nieprzemyślana i choć na początku bardzo mnie cieszyła to już po kilku dniach okazało się, że  był to największy błąd mojego życia.  ­ Majeczko! ­ wołał do mnie kiedyś. Teraz wydaje się, jakby to było wieki temu. ­ Mogłabyś mi  kawy zrobić? Wiesz, padnięty jestem, bo dzisiaj...  ­ bla, bla, bla. Bajerować to on umiał. A  potem?  ­ Panno Kadmowska, poproszę kawę. Mleko i cukier ­ tak jak zawsze.  Czy facetom naprawdę chodzi tylko o to, żeby “zaliczyć” panienkę? Czy każdy, naprawdę  KAŻDY facet jakiego spotkam musi się okazywać świnią? Wróć! Prawie każdy. Na razie znam  dwóch, którzy świniami nigdy nie byli i nigdy nie będą. Jednym z nich jest mój ojciec. Drugi  natomiast...  PUK! PUK! PUK!  ­ Kto tam? ­ Zapytałam. Serce podskoczyło mi do gardła na myśl o zwariowanej kobiecie, która  ledwie dziesięć minut temu opuściła moje skromne progi. Ona jednak nie pukała. Ona wręcz  atakowała moje drzwi. Zupełnie jakby miała nadzieję, że między mną a moimi drzwiami istnieje  jakieś empatyczne połączenie, sprawiające, że uderzenia skierowane w drzwi, dotkną boleśnie  i mnie. Ciekawe rozumowanie.  ­ To ja, Mario ­ usłyszałam stłumiony głos. Od razu poczułam się lepiej. Właśnie jego mi teraz  brakowało. Szybko otworzyłam drzwi, tym razem już odhaczając łańcuszek i rzuciłam się  przyjacielowi w ramiona. Nie zdziwiło go moje zachowanie ­ bardzo często mi się to zdarzało.  Szczególnie po akcji z Krzysiem... Nie; nie z Krzysiem. Z KRZYSZTOFEM.    4 

­ Wszystko w porządku? ­ Zapytał zatroskanym głosem. Był taki kochany i taki słodki. Tak  bardzo mnie kochał. I tak bardzo był gejem...  ­ Nie bardzo ­ odpowiedziałam. Odpowiadałam tak za każdym razem. To był mój mały rytuał,  który on sam pielęgnował.   W zasadzie nigdy mu nie mówiłam, że to takie ważne, aby wstęp był zawsze taki sam:  “Wszystko w porządku? ­ Nie bardzo ­ A co się stało? ­ A bo wiesz... życie jest takie  niesprawiedliwe...” Nigdy nie nazwałam też tego rytuałem. Przynajmniej nie przy nim i przede  wszystkim; nie na głos, ale mimo tego, on i tak wiedział, że nie należy tego w żadnym wypadku  zmieniać.  ­ A co się stało? ­ Zapytał, a ja mimowolnie ucieszyłam się, że po raz kolejny mnie nie zawiódł i  że po raz kolejny powtórzył schemat. Z jakiegoś powodu, było to dla mnie budujące.  ­ A bo wiesz... życie jest takie niesprawiedliwe... ­ Powiedziałam, bardziej dla zachowania  tradycji niż z faktycznego stanu rzeczy. Oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.  Mario, a właściwie Marcin, był człowiekiem specyficznym. Nie tylko dlatego, że wolał mężczyzn.  Na jego specyficzność zbierało się bardzo wiele cech, od zwykłej, ludzkiej dobroduszności, po  humorystyczne podejście do życia. Był niesamowity pod każdym względem. I był drugim i  ostatnim facetem w moim życiu, który nie okazał się być świnią.  ­ Nie powinnaś być w pracy? ­ Zapytał. Jakie to zadziwiające, że zawsze miał rację.  ­ Powinnam ­ odpowiedziałam wymijająco, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w  stronę kuchni. ­ Napijesz się czegoś?  ­ Chętnie. To co: herbatka? ­ zaproponował. Wiedział, że coś się święci. Herbata oznaczała  zwierzenia, bo przy czym innym tak dobrze się rozmawia? No, może jeszcze alkohol dobrze  rozwiązuje język... ale ponieważ Marcin był moim głosem rozsądku i zawsze pilnował, aby  wszystko było tak jak należy (a wiadomo, że alkohol z rana w środku tygodnia roboczego jest  czymś względnie nie na miejscu), alkohol nie wchodził w grę.  ­ Ja zrobię. Ty idź się ubrać ­ powiedział.  ­ Skoro nalegasz... ­ zgodziłam się. Ostatecznie byłam w samym szlafroku i mimo, iż jemu to  było obojętne, ja czułam się trochę nieswojo. ­ Zaraz wracam ­ dodałam i wyszłam z kuchni.  Ubranie się nie było łatwe. Teoretycznie, aby to zrobić, trzeba wyciągnąć ubranie z szafki i je    5 

na siebie włożyć. W praktyce, życie już takie łatwe nie jest.  Próbując dostać się do swojej garderoby (w postaci rozległej szafy z masą półek, szuflad i  wieszaków) przewróciłam kolejno: krzesło, stojącą lampę oraz stoliczek ze szklanym wazonem,  pełnym uschłych kwiatów (na szczęście pustym, gdyż już dawno o tych biednych kwiatkach  zapomniałam). W efekcie, drogę do szafy miałam całkowicie zablokowaną.  “Świetnie” ­ pomyślałam. Aż dziw, że Mario nie przybiegł zapytać czy wszystko gra; tłukący się  wazon nie zapomniał o tym, że może się tłuc w sposób jak najbardziej widowiskowy i bądź, co  bądź ­ głośny.  Stojąc pośrodku całego tego bałaganu i mając nadzieję nie wdepnąć w rozbite szkło,  stanowczo zrezygnowałam z usług mojej szafy i ruszyłam w kierunku łóżka, na którym to leżało  moje wczorajsze ubranie. Nie było najświeższe ale... BYŁO.  ­ Nie zabiłaś się? ­ zapytał Marcin, gdy weszłam z powrotem do kuchni. ­ Wydawało mi się, że  słyszałem traktor przejeżdżający przez twoją sypialnię! ­ zażartował. Spojrzałam na niego z  ukosa i usiadłam przy stoliku. Chwyciłam kubek z herbatą i od razu podniosłam go do ust; pijąc  (lub udając, że piję, bo w kubku był wrzątek), miałam chwilę na zastanowienie. Oczywiście,  zamiast się zastanawiać, przyglądałam się tępo i bez emocji swojemu przyjacielowi. Dopiero  teraz uświadomiłam sobie, że moje ubranie, na tle jego ubrań, wygląda jak łach.  Mario bardzo dbał o wygląd. Zawsze był schludny, czysty i do ostatniego szczegółu ­ zadbany.  Miał falowane, ciemne włosy i szaro­zielone oczy. Ubierał się zwykle w jasne koszulki, szare  spodnie­rurki i ciemną bluzę lub sweter. Także dzisiaj miał na sobie taki właśnie zestaw.  Wszystko było dokładnie uprane i wyprasowane (zapewne przez niego samego) a  ciemno­granatowy karigan, który miał ubrany, miał nawet kanciki.  ­ Chciałabyś mi coś powiedzieć? ­ zapytał nieśmiało. Nie był dobry w wyciąganiu ze mnie  informacji. Gdybym nie chciała, nic bym mu nie powiedziała... Miał to szczęście, że ja zawsze  potrzebowałam kogoś przed kim mogę się wygadać. Nawet jeśli tak nieudolnie się do tego  zabierał.  ­ Myślisz, że Krzyś może mieć żonę? ­ wypaliłam szybko, bojąc się, że te słowa ugrzęzną mi w  gardle nim zdołam je wypowiedzieć. Zdaje się, że go zaskoczyłam.  ­ Żonę? ­ zapytał. ­ Przecież on nie nosi obrączki... ­ odpowiedział z zakłopotaniem.    6 

Najwyraźniej kompletnie się tego nie spodziewał.   I dobrze. Przynajmniej raz nie wie co powiedzieć.  ­ Jesteś jedynym facetem, który zauważa takie szczegóły u innych facetów... ­ powiedziałam  powoli, niemalże jak w transie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ta uwaga nie miała  sensu. OCZYWIŚCIE, że zauważał takie rzeczy.  ­ Chodzi o to ­ spróbował ponownie ­ że żonaci mężczyźni przeważnie noszą obrączki... Nie  miał jej może na jakimś łańcuszku?  Zastanowiłam się. Czy Krzyś nosił jakiś łańcuszek?   Przypomniałam sobie jego twarz, tak często i długo widzianą w pracy. Spojrzałam na szyję...  Wyobraziłam sobie nas kilka dni temu, w mojej sypialni. Miał pieprzyk na prawym obojczyku...  opalony tors... zgrabny, umięśniony brzuszek, silne ramiona... Był idealny. I to jak przytulał!  Przy nim czułam się bezpiecznie. Czułam, że ktoś mnie kocha. Do teraz czułam też  jego  pocałunek na mojej szyi... i to jak błądził swoją wielką i silną dłonią po moim ciele, najpierw  nieśmiało, potem coraz pewniej. Ściskał moje uda, piersi... Stop!  Wróćmy do szyi. Nie, nie było na niej żadnego łańcuszka.  ­ Nie pamiętam łańcuszka ­ odpowiedziałam dobitnie, jakby na potwierdzenie własnych myśli. ­  Na palcu nie miał śladów po obrączce. Na szyi nie miał odcisków od łańcuszka...  ­ A w kieszeni? ­ zapytał nagle Mario. ­ Sprawdzałaś jego kieszenie?  ­ Żartujesz?! ­ wybuchnęłam. ­ Po co miałabym sprawdzać kieszenie facetowi, z którym  spałam?!  ­ Po co spałaś z facetem, którego podejrzewasz o posiadanie żony?! ­ odpowiedział  z równie  wielkim, choć udawanym uniesieniem Marcin.  ­ Gdybym go podejrzewała, nigdy bym się z nim nie przespała... ­ wyjaśniłam zrezygnowana.  Chwilę pomilczeliśmy, po czym opowiedziałam mu o niedawnym incydencie. Wysłuchał mnie z  kamienną twarzą, nawet nie próbując mi przerywać.   Wiedział, że jeśli mi przerwie, końca historii już nigdy nie usłyszy.  ­ Jesteś pewna, że ta kobieta nie pomyliła cię z kimś innym? ­ zapytał, gdy skończyłam mówić.  ­ Może pomyliła adres? Z tego co mi powiedziałaś, nie zapytała nawet jak się nazywasz. Może  to zwykła pomyłka?    7 

Mario miał rację. Już wcześniej przyszło mi do głowy, że być może niepotrzebnie panikuję. W  końcu wypadki i przypadki chodzą po ludziach, jednak w tym konkretnym wypadku, czy też  potencjalnym przypadku, było zbyt wiele zbiegów okoliczności.  ­ Myślisz, że nie chodziło o niego? ­ zapytałam z nadzieją. Wiedziałam jednak, że nawet jeśli  usłyszę upragnione “nie, ona na pewno mówiła o kimś innym” z ust wszechwiedzącego  Marcina, to i tak nie będę mogła mieć pewności, że to co on mówi jest prawdą. Nawet jeśli  święcie w nią uwierzę.  ­ Powinnaś pójść do biura i sama go zapytać. Wtedy nie będziesz miała wątpliwości.  ­ A jeśli skłamie?  ­ Jeśli żonie powiedział, że ją zdradził i w dodatku powiedział jej z kim to zrobił, to dlaczego  ciebie miałby okłamywać?  ­ Nie wiem... ­ odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Dlaczego muszę odpowiadać na tak trudne  pytania? Dlaczego muszę to wszystko przeżywać? Jakby los niedostatecznie mnie pokarał  zachowaniem Krzysia... ­ Pomożesz mi się ogarnąć? ­ zapytałam. Mario spojrzał wymownie na  moje ubranie, po czym odpowiedział;  ­ Oczywiście. Idź się wykąpać, a ja zobaczę co to za traktor był w twoim pokoju.  Uśmiechnęłam się i ruszyłam do łazienki. Szybki prysznic poprawił mi nieco humor, a porządek  jaki zastałam w swoim pokoju po powrocie, stanowczo podniósł mnie na duchu.  ­ Ożeń się ze mną... ­ powiedziałam, kiedy zobaczyłam Marcina układającego na moim łóżku  ubrania. Wybrał trzy różne zestawy i ułożył je tak, aby było dobrze widać jak wspaniale się  prezentują. Zupełnie jakby na moim łóżku leżały trzy wyimaginowane kobiety, ubrane w moje  ubrania i do tego tak niesamowicie chude, że ich właściwie nie było...  ­ Co wybierasz? ­ Zapytał, puszczając mimo uszu moje pełne desperacji żądanie ślubu.   ­ Myślę, że to ­ powiedziałam wskazując na środkowy zestaw ­ będzie najodpowiedniejsze.   Mario szybko schował resztę ubrań po czym zostawił mnie w pokoju razem z ciemno­szarą  spódnicą do kolan, białą, rozpinaną bluzką z krótkim rękawem i żakietem do kompletu ze  spódnicą. Do tego srebrny zegarek na rękę, cienkie rajstopy w odcieniu granitu i niewysokie,  czarne szpilki. Mój unifrm. Moje więzienie.      8 

­ Wyglądasz znakomicie ­ powiedział Mario, gdy wyszłam z sypialni ­ ubrana i delikatnie  umalowana. Mówiąc delikatnie, mam na myśli tak, aby ukryć wory pod oczami, szarą i  zmęczoną cerę i kilka wyprysków na czole, które wzięły się znikąd. Jednym słowem miałam na  twarzy kilogram podkładu i jakieś cienie dla niepoznaki.  ­ Nie żartuj. Wyglądam jak yeti ­ powiedziałam, siląc się na zabawny ton. Nie wyszło.  ­ Będzie dobrze ­ odpowiedział Mario. ­ Zobaczysz. Wszystko się ułoży.  “Jak bardzo chciałabym w to wierzyć” ­ pomyślałam, ale nie powiedziałam nic. Zamiast tego  pozwoliłam odprowadzić się pod samo biuro i pomachałam Marcinowi zza szklanych,  obrotowych drzwi. Nie chciał odejść. Nie wierzył, że tu zostanę. Pewnie myślał, że ucieknę  kiedy tylko zniknie za horyzontem. Cóż, może i miał podstawy do tego, aby tak myśleć, ale był  w błędzie. Było mi zupełnie obojętne co się za chwilę stanie. Kiedy spotkam Krzysia, po prostu  zapytam go czy ma żonę. Albo nie; postaram się go jeszcze trochę poobserwować, a dopiero  potem zaatakuję...   Mimo obojętności byłam pełna obaw. Co zrobię gdy spotkam Krzysia? Co on zrobi? Może się  zdradzi i już nie będę musiała pytać czy ma żonę? Tylko jak to poznać?  ­ Majka! ­ usłyszałam za plecami i odwróciłam się gwałtownie. ­ Dyrektor cię wzywa ­  powiedziała, niemalże szeptem, Agnieszka. Pracowałyśmy razem w jednym pokoju; ona była  sekretarką zastępcy dyrektora ­ Tomasza, ja sekretarką Krzysia ­ dyrektora firmy. Jej nagły,  konspiracyjnie cichy ton sprawił, że mimowolnie poczułam dreszcze na plecach. Coś było nie  tak.  ­ Dlaczego chce mnie widzieć? ­ zapytałam, ale po chwili uświadomiłam sobie, że to dość  głupie pytanie skoro przychodzę do pracy spóźniona o jakieś cztery godziny. ­ Mówił coś?  ­ Nie. Od razu jak przyszedł kazał cię do siebie wezwać. Jak mu powiedziałam, że cię nie ma to  w zasadzie wyglądał na ucieszonego... dziwne. No, ale powiedział żebyś do niego przyszła od  razu jak się zjawisz ­ odpowiedziała na jednym wydechu Aga. Wyglądała na wystraszoną, ale  też bardzo zaciekawioną całą tą sytuacją. Z pewnością domyśliła się już, do czego doszło  między mną a Krzysiem i teraz oczekiwała na dramatyczny finał. Może coś w tym było.  ­ Jest u siebie? ­ zapytałam, siląc się na spokojny ton.   ­ Tak. Powiedział, że możesz wejść w każdej chwili.    9 

Zostawiłam Agę w hallu i wjechałam windą na najwyższe piętro. Z sercem w gardle i drżącymi  rękami, podeszłam do drzwi z wielkim napisem “Dyrektor Krzysztof Bielak”, delikatnie w nie  zapukałam, po czym odetchnęłam głęboko, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.  W tym  momencie, całe zdenerwowanie zniknęło. Jakby wejście do jego gabinetu było jakąś bramą.  Weszłam ze świata pełnego emocji, do bezuczuciowego pokoju z biurkiem pośrodku i oknem w  tle. Było tam więcej mebli, ale w tej chwili nie miało to większego znaczenia. Ważne było tylko  to, że za tym bezwzględnie czystym biurkiem siedział ON.  ­ Witam panią, panno Kadmowska ­ wypalił Krzysztof, swoim suchym, urzędowym głosem. ­  Może pani usiąść.  Posłuchałam. Opadłam lekko na twarde krzesło stojące naprzeciw biurka i spojrzałam na  Krzysia pustym wzrokiem. W mojej głowie toczyła się walka; “zapytać, czy nie zapytać?”   Gdybym zapytała wprost, zapadłaby niezręczna cisza. Z pewnością. Nie, nie mogę do tego  dopuścić. Pozostaje więc czekać i mieć nadzieję, że on pierwszy się zdradzi.  ­ Przykro mi to mówić, ale po trzech latach, które przepracowała pani w naszej firmie na  stanowisku sekretarki, jestem zmuszony panią zwolnić.  Cisza.  Czy on powiedział “zwolnić”? Kogo on chce zwolnić? Mnie?! Za co? Za to, że z nim spałam?!  Przecież to już jest szczyt bezczelności!  Moje myśli szalały. Teraz już wszystko było nieważne. Wszystko zrozumiałam.  ­ Więc to jednak była twoja żona ­ bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Sama zdziwiłam się z  jakim spokojem udało mi się to zrobić. Całkowicie bez emocji. Wręcz bezbarwnie.   Krzysztof spojrzał na mnie z lekkim strachem. Wyciągnął jakieś papiery, podał mi je i  powiedział:  ­ Obowiązuje panią miesięczny okres wypowiedzenia. Proszę podpisać te dokumenty, a na  przyszły miesiąc znaleźć sobie inne stanowisko. Może pani wyjść.  Wstałam i niewiele myśląc wyszłam z gabinetu. Czułam się dziwnie. Przez chwilę stałam nad  swoim biurkiem, po czym wyciągnęłam długopis, podpisałam dokumenty, które dał mi  Krzysztof, a których nawet nie przeczytałam i ruszyłam do wyjścia. Papiery zostały na biurku.  Razem z całym moim spokojem.    10 

  Wybiegłam z budynku i szybkim krokiem ruszyłam do parku. Mój psycholog powiedział kiedyś,  że zieleń koi nerwy. Miałam głęboką nadzieję, że miał rację.   Dotarłam do parku, usiadłam na ławce i wybuchnęłam śmiechem! Śmiałam się bez przerwy  może z dziesięć minut. Sama nie wiem czemu. Może po prostu rozpacz była nie na miejscu?  Kiedy już się uspokoiłam, znowu zaczęłam racjonalnie myśleć.   “Czy on naprawdę mógł mi coś takiego zrobić?” ­ pomyślałam. Nie spodziewałabym się, że  facet, o którym myślałam w kategoriach ideału, może się okazać taką bezczelną świnią!  Miesiącami mnie uwodził, przespał się ze mną, powiedział swojej żonie, że się ze mną  przespał, a następnie, bez zbędnych ceregieli, zwyczajnie mnie zwolnił. Tak postępują  PSYCHOPACI, nie ludzie.   ­ Spokojnie ­ powiedziałam. Całe szczęście, że w całym parku nikogo nie było. Pomijając fakt,  że śmiałam się jak wariatka długo dłużej niż się śmiać powinno, mówienie do siebie było  nienormalne. ­ Tylko spokojnie ­ powtórzyłam i odetchnęłam kilka razy głęboko. Nie  pozostawało nic innego jak wziąć się w garść.   W końcu co mogę poradzić na to, że mój szef jest idiotą, a ja tak łatwo dałam się podejść?  Wszystko zawdzięczam samej sobie ­ od “niewinnych” flirtów w pracy, po wpuszczenie takiego  palanta do swojego mieszkania... Ba! Do swojego łóżka!  Powinnam się już dawno przyzwyczaić, że życie mnie nie lubi.  Z wzajemnością.  Zamiast użalać się nad sobą, chwyciłam za telefon i wykręciłam numer Marcina.    ­ Jak to: zwolnił cię?! ­ Zapytał Mario godzinę później. Siedzieliśmy w barze z kebabem i  rozmawialiśmy. Spotkanie to (jak i miejsce spotkania) zaproponował on sam, chcąc dowiedzieć  się, czy zapytałam Krzysztofa o żonę. Zaskakujące jak bardzo go to ciekawiło.  ­ Normalnie. Wziął i zwolnił. W końcu to mój szef, jakby nie patrzeć ­ odpowiedziałam  spokojnie. Ten spokój wypracowałam w drodze do baru, zaraz po telefonie do Marcina. W  rzeczywistości nie byłam aż tak spokojna. Po obrzeżach mojego umysłu krążyły pojedyncze  słowa, takie jak: “świnia”, “kretyn”, “palant” i “idiota” oraz stwierdzenia typu: “jak mogłam być    11 

taka naiwna?!”   Te słowa, wbrew pozorom, niosły ze sobą wielką moc.   ­ I ty tak po prostu się zgodziłaś?! ­ Niemalże krzyknął Marcin. Ton jego głosu mnie zaskoczył.  Było w nim coś zwierzęcego, jakby nagle instynkt wziął górę nad jego człowieczeństwem i  sprawił, że zaczęłam się go bać.  ­ No tak... A co miałam zrobić? ­ zapytałam nieśmiało. Nie byłam pewna, czy nie powinnam  uciekać teraz gdzie pieprz rośnie.  ­ Jak to co?! ­ kontynuował krzykiem Mario. ­ Sprzeciwić się! Zagrozić, okrzyczeć, rozpłakać  się! Nie wiem! To ty tu jesteś kobietą!  Marcin miał rację. Nie powinnam tego tak zostawiać... Krzysztof zrobił ze mną co chciał, byłam  dla niego niewygodna. Ale z drugiej strony sam pozbawił mnie broni, mówiąc żonie o seksie ze  mną. Nie miałam na niego żadnego haka... Nawet pracownicy firmy wiedzieli, lub domyślali się,  że ze sobą spaliśmy. To było po nich widać, zwłaszcza ostatnio. Najzabawniejsze, że to  właśnie nagły chłód z jakim Krzysztof zaczął się do mnie odnosić, naprowadził ich na ten trop.  Wcześniej tylko dziwnie się patrzeli i wymieniali porozumiewawcze spojrzenia, jakby z góry  wiedzieli co się święci. Może powinnam wtedy się tym bardziej przejąć? Choć nie jestem  pewna czy to by cokolwiek zmieniło... Za bardzo byłam w niego zapatrzona, by dostrzec to  wszystko przed czasem.  Mario milczał, więc wykorzystałam ten czas na zastanowienie się nad swoim zachowaniem.  Przede wszystkim, Krzysztof zaskoczył mnie nagłą informacją o zwolnieniu... Nie powiem ­  mogłam się tego domyślać, bo kto jak kto, ale ja nie byłam najlepszym pracownikiem. Może na  początku się starałam, również ­ a nawet bardziej ­ wtedy, gdy awansowano mnie na  stanowisko sekretarki samego dyrektora. Krzysztof był moją motywacją. Przychodziłam do  pracy tylko dla niego i jedyne co przez cały dzień robiłam, to kawę dla niego. Śmieszne, ale tak  właśnie było.   To, co zmieniło moje podejście do pracy (choć i wcześniej zdarzały się uchybienia, na które  jednak, dziwnym trafem, dyrektor nie zwracał uwagi) to fakt, iż Krzysztof przestał być dla mnie  słodkim Krzysiem, a zamiast tego, zaczął być surowym Panem Dyrektorem Krzysztofem. Ten  moment był przełomowy. Sprawił, że wszystkie moje niedociągnięcia oglądały światło dzienne,    12 

a ja sama straciłam przyjemność z wykonywania pracy. W zasadzie to było niecałe dwa  tygodnie temu temu, ale widocznie wystarczyło, żeby krzysiowe sumienie zaprowadziło go na  spowiedź do żony a mnie na bruk. Może i dobrze się stało. Praca z nim wydawała się być teraz  utrapieniem.  ­ Nie chcę dłużej tam pracować ­ powiedziałam wreszcie, przerywając głuchą ciszę. W barze  byliśmy sami, a Mario od jakiegoś czasu nie jadł. Pewnie ze złości nie mógł przełknąć ani kęsa  swojego ulubionego kebaba. Moje frytki leżały nienaruszone od kiedy mi je podano.   Marcin spojrzał na mnie przenikliwie, ale nic nie powiedział. Najwyraźniej przyjął ten fakt do  wiadomości. Cisza nadal trwała, więc podjęłam kolejną próbę przerwania jej;  ­ Może i nie skończyłam żadnych studiów, ale nie jestem totalnie bezużyteczna ­ powiedziałam.  Przez chwilę myślałam, po czym zaczęłam znowu ­ jako absolwentka liceum na profilu  dziennikarskim mogłabym zająć się pisaniem artykułów...  ­ Myślisz, że coś z tego będzie? ­ podjął temat Marcin. Nie wyglądał na zadowolonego, ale  starał się tego po sobie nie pokazywać. Pozytywnym znakiem było to, że ponownie zaczął jeść.  ­ Nie wiem czy będzie, ale właściwie czemu nie? ­ zapytałam. Mario już otwierał usta żeby  odpowiedzieć, ale uprzedziłam go dodając szybko ­ to było pytanie retoryczne.  ­ Ok. ­ zgodził się. Wiedziałam, że nie miał zamiaru mnie gasić, ale najwyraźniej chciał  powiedzieć coś nieprzyjemnego. Przez chwilę sprawiał wrażenie jakby mu ulżyło, że mu na to  nie pozwoliłam.  ­ Widzimy się jutro? ­ zapytałam.  ­ Możemy. Wpadnę koło trzeciej. Mam nadzieję, że zastanę cię zawaloną ofertami pracy ­  odpowiedział z sarkazmem. Byłam w stanie mu to wybaczyć. I tak powstrzymywał się jak mógł,  żeby nie powiedzieć czegoś ewidentnie przykrego.  ­ To do jutra ­ powiedziałam chłodno i wyszłam. Miałam ochotę się wyspać. Zupełnie jakbym  wcale nie zaspała dzisiaj do pracy i wcale nie przespała prawie całego ostatniego tygodnia.  Może przydałoby mi się trochę ruchu? Ruch na świeżym powietrzu chyba eliminuje poczucie  senności? A może wprost przeciwnie... Kiedyś o tym czytałam, ale widać to było dawno.  Wszystko wskazywało na to, że nadeszła pora na uaktualnienie swojej wiedzy na niektóre  tematy. Tak... od czegoś trzeba zacząć. Artykuły są przecież tematyczne. Mogę równie dobrze    13 

zacząć od tych o zdrowiu.   O ile ktoś mnie zatrudni.  Głęboko rozmyślając o najbliższej przyszłości dotarłam do swojej kamienicy. W drodze na  odpowiednie piętro nie spotkałam żadnego sąsiada czy sąsiadki. Nawet żadnego kota  miauczącego pod drzwiami, aby go wpuścić. Jednym słowem ­ cisza kompletna. Cisza i  bezludność. W sam raz, na popołudniową drzemkę.  Weszłam do mieszkania, a następnie do swojej (posprzątanej już teraz) sypialni, po czym  padłam na łóżko i niemal natychmiast zasnęłam.    PUK! PUK! PUK!  “Zmieniam adres zamieszkania” ­ pomyślałam, po raz kolejny obudzona dobijaniem się do  drzwi. Trzy razy w ciągu dwóch dni to stanowczo za dużo. Muszę uciec gdzieś, gdzie mnie nie  znają...  PUK! PUK! PUK!  “Dajcie mi spać...” ­ myślałam dalej. Jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić kto to.  Dopóki nie krzyczał na mnie przez zamknięte drzwi, nie było to absolutnie konieczne.  Pukanie ustało, jednak z korytarza dało się słyszeć cichy jęk powoli otwieranych drzwi.  Nienaoliwione zawiasy mają jednak swoje plusy. Wyglądało na to, że po powrocie najwyraźniej  zapomniałam zamknąć drzwi na klucz. Czyli jednak trzeba będzie wstać.  Po cichu usiadłam na łóżku i nasłuchiwałam. Całe szczęście, że moje łóżko nie skrzypiało.  Pozostałam niezauważona oraz przede wszystkim ­ nieusłyszana przez swojego  niespodziewanego “gościa”. Czekałam.   Przyszło mi do głowy, że na amerykańskich filmach w takim momencie, właściciel domu chwyta  za kij basebolowy i skrada się w kierunku włamywacza, by następnie niepostrzeżenie zaświecić  światło, zakrzyknąć coś w stylu: “Łaaaaa!” i rzucić się na zaskoczonego złodzieja. Przez chwilę  nawet zastanawiałam się czy w mojej sypialni jest jakiś kij basebolowy. Raczej takowego tu nie  było.  Szybko opanowałam szalejącą wyobraźnię. Koniec końców, miałam jednak powody, by się nie  bać; żaden normalny złodziej nie puka najpierw do drzwi mieszkania, które zamierza    14 

obrabować... Przynajmniej tak mi się zawsze wydawało.  Powoli wstałam i pomimo niejakiej “pewności”, że to mimo wszystko nie jest włamywacz,  chwyciłam parasolkę. Może to i nie była najlepsza broń, biorąc pod uwagę poziom  zaawansowania dzisiejszej broni, zwłaszcza palnej, w którą potencjalny włamywacz mógł być  uzbrojony, ale zawsze lepiej bić na oślep parasolką niż gołymi rękami, prawda?  Uzbrojona po uszy w swój deszczochron, ruszyłam w stronę wejścia. Kiedy znalazłam się już  na korytarzu, zauważyłam, że mój “gość” zaświecił sobie światło w kuchni.  “Czyli nici z elementu zaskoczenia” ­ mimowolnie zaświtało mi w głowie, ale szybko odrzuciłam  tę myśl. Z kuchni zaczęły mnie dobiegać dziwne odgłosy... Zbliżyłam się jeszcze bardziej i ze  zdziwieniem odkryłam, że osoba znajdująca się w mojej kuchni, najzwyczajniej w świecie robi  sobie herbatkę!  “Może to Marcin?” ­ pomyślałam. To było bardzo prawdopodobne. Może nie chciał mnie budzić  i dlatego najpierw udał się do kuchni, żeby zrobić nam herbatę, a dopiero potem planował mnie  obudzić? A może poczekałby aż sama wstanę?  Uspokojona, powoli ruszyłam w stronę kuchennych drzwi. Robiłam to jednak całkowicie  bezgłośnie, żeby się nie zdradzić. W końcu nie chciałam mu zepsuć niespodzianki!  Dochodząc do drzwi usłyszałam przyciszoną rozmowę. “Mario kogoś przyprowadził?” ­  zdziwiłam się. Nigdy tego nie robił. Nie. To nie był Mario. Znałam te głosy... Czy to możliwe,  żeby to byli...?  ­ Mama?! Tata?! ­ Zawołałam wpadając do pomieszczenia. Nie zaprzątnęłam sobie nawet  głowy jakimś normalnym “dzień dobry”. Rodzice spojrzeli na mnie z zaskoczeniem. Oboje  zastygli w bezruchu gdy weszłam i aż do teraz w tym bezruchu pozostali. Tata ocknął się jako  pierwszy.  ­ Dzień dobry córeczko ­ powiedział. ­ Zastanawialiśmy się z twoją mamą kiedy wstaniesz...  ­ Nie dzwoniliście, że przyjeżdżacie ­ przerwałam mu. Od razu poczułam, że zabrzmiało to  trochę chamsko, więc żeby się zreflektować dodałam ­ cieszę się, że was widzę ­ i podeszłam,  żeby się przywitać. Właśnie ten gest sprawił, że ożywiła się moja mama.  ­ Córeczko, kochanie. Nie planowaliśmy tego przyjazdu. Tak się jakoś złożyło, sama wiesz jak  to jest...    15 

­ Tak mamo, wiem... ­ powiedziałam z uśmiechem, ale mimo wszystko czułam, że coś jest nie  tak. Moi rodzice nie mogli do mnie przyjechać tak o ­ przypadkiem. Zrozumiałabym to, gdybym  mieszkała blisko nich, ale dzieliło nas od siebie kilkaset kilometrów. Nie mieli też do mnie po  drodze, jadąc do jakiegokolwiek innego członka rodzina. Jednym słowem ­ albo właśnie wybrali  się w podróż samochodem dookoła świata, albo coś się stało. Stawiałabym na to drugie.  ­ Jak wam minęła podróż? ­ Zapytałam, odwlekając moment ujawnienia tajemniczego powodu  przyjazdu rodziców. Ostatecznie, jeśli to były jakieś złe wieści, na pewno lepiej mi się żyło bez  nich. Po co psuć sobie od razu cały dzień?  ­ Bardzo dobrze, nawet prawie korków nie było. To jednak zbawienny moment, te wakacje, bo  wszyscy siedzą albo nad morzem, albo w górach, albo zagranicą. W każdym razie drogi są  puste ­ powiedziała mama i tym samym całkowicie wyczerpała temat.  ­ Napijecie się czegoś? ­ Zapytałam.  ­ Właśnie zrobiliśmy sobie herbaty... ­ odpowiedziała znowu mama. I ponownie zapadła cisza.  Patrzeliśmy na siebie i milczeliśmy. Ach, jak ja nienawidzę takich momentów!  ­ Dobra. Mówcie co się stało ­ wypaliłam. Nie mogłam dłużej znieść tej atmosfery. Jak mnie  mają czymś dobić to niech to jednak zrobią jak najszybciej.  ­ Ależ córciu... Nic się przecież nie stało...  ­ Już ja dobrze wiem ­ przerwałam jej. ­ Zawsze przyjeżdżacie jak coś się stanie. Ty nie  potrafisz inaczej przekazywać ważnych informacji, mamo.  Rodzice wymienili spojrzenia. Trudno było określić jakiego rodzaju to były spojrzenia... Nic nie  mogłam wywnioskować z ich twarzy. Czy chcieli mi powiedzieć, że ktoś zmarł? Może ktoś miał  ciężki wypadek i walczy teraz o życie w szpitalu? A co jeśli to ktoś bliski? Może mój pies  zdechł?   ­ Twoja siostra... ­ zaczęła mama, a mi serce podskoczyło do gardła. Moja siostra? Moja  siostra, co...? Co się stało? Nie żyje?! Boże! Popełniła samobójstwo! Albo może zginęła jako  bohater ratując dziecko z walącego się i palącego budynku... Wróć! Skąd się biorą takie myśli  w mojej głowie?!  ­ Twoja siostra bierze ślub ­ powiedziała mama. Odetchnęłam. Mam zdecydowanie zbyt bujną  wyobraźnię... Już pomijam to, w jakim kierunku się ona rozwija. Jestem przemęczona.    16 

Stanowczo.  ­ Jak to: bierze ślub? Z kim? ­ Zapytałam, kiedy już dotarło do mnie, że to jednak dziwna  informacja jak na przyjazd rodziców. Ostatnim razem kiedy do mnie przyjechali, dowiedziałam  się, że mój dziadek zasnął za kierownicą i spowodował wypadek na autostradzie, w którym  przy okazji sam zginął. Ale wtedy przyjechali zapłakani i nawet nie starali się kryć z tym, że  mają dla mnie jakieś wieści. Zresztą i tak by im się to nie udało, bo na pierwszy rzut oka było  widać, że coś się stało. Jeszcze wcześniej, przyjechali z “dramatyczną” wiadomością o tym, że  mój starszy brat się rozwiódł. Nie powiem, to było smutne, ale w gruncie rzeczy takie jest życie.  Najbardziej zapadł mi  w pamięci ich pierwszy przyjazd, jakieś dziewięć lat temu. To było zaraz  po tym, jak wyprowadziłam się z domu, czyli tuż przed moimi dziewiętnastymi urodzinami.  Poinformowali mnie wtedy o śmierci mojej babci. Potem długo się z nimi nie kontaktowałam.  Zupełnie jakby to była ich wina, bo to od nich się o tym dowiedziałam.   Wszystkie dotychczasowe przyjazdy były związane ze złymi wiadomościami. Dlaczego nagle  przyjechali z informacją o ślubie? Ślub jest chyba czymś radosnym... Mogli zadzwonić albo  wysłać SMSa.  ­ Za Artura ­ odpowiedziała mama, wyrywając mnie z zamyślenia. ­ wiesz, tego sklepikarza z  sąsiedztwa.  Tak. To było bardzo w stylu mojej siostry. Jedyne o czym zawsze marzyła to wyjść za mąż i  dać naszym rodzicom wnuki. Oni też zawsze o tym marzyli. Nie udało im się z moim bratem  (rozwiódł się zanim jakiekolwiek jego dziecko zostało poczęte) i nie udało im się ze mną (nigdy  nie ciągnęło mnie do dzieci, wolałam się najpierw ustatkować, co też niespecjalnie mi  wychodziło...). Mieli więc nadzieję, że choć najmłodsza córka spełni ich marzenie. Tylko  dlaczego, do licha, przyjeżdżali z tym do mnie?!  ­ Cieszę się, że znalazła kogoś do reprodukcji ­ powiedziałam chłodno. Wszyscy wiedzieliśmy,  czego chcieli od nas rodzice. I oni wiedzieli, że my wiemy.   ­ Ależ nie wyrażaj się tak źle o swojej siostrze! ­ skarcił mnie ojciec. ­ Artur i Kasia są razem  bardzo szczęśliwi...  ­ Zwłaszcza, że Artur jest w moim wieku ­ odpowiedziałam z sarkazmem. ­ A ja jestem prawie  dziesięć lat starsza od Kasi. Naprawdę sądzicie, że to dobry pomysł? ­ zapytałam.     17 

­ Kochanie, to była ich decyzja. Dobrze wiesz, że Artur od zawsze był zainteresowany twoją  siostrą ­ powiedziała mama. “Pedofile też interesują się małymi dziewczynkami” ­ pomyślałam.  Nie żeby Artur był pedofilem. Dobrze go znałam, był raczej porządny. W zasadzie, jeśli Kasia  już koniecznie chciała jak najszybciej spełnić wolę rodziców, to wybrała odpowiedniego  partnera. Pozostawało się z tym pogodzić.  ­ Ok. Rozumiem. Cóż, to jej życie ­ dukałam. Nadal nie mogłam rozgryść, dlaczego rodzice  przyjechali. Nie, stanowczo nie chodziło o ślub Kasi... To było coś więcej.   ­ Dzień dobry! ­ rozległo się z korytarza i wszyscy, jak na komendę, zwróciliśmy się w tamtą  stronę. W drzwiach kuchennych ukazała się wesoła twarz Marcina. ­ Nie wiedziałem, że  państwo przyjeżdżają ­ powiedział, widząc moich rodziców. Uśmiech jednak nie znikał z jego  twarzy. Moja matka również się rozpromieniła, podeszła do niego i pozwoliła się ucałować na  powitanie.  ­ Marcinku, kochanie! ­ zawołała. ­ Jak to miło, że nadal tu zaglądasz!  ­ Maja nie zostawia mi innego wyjścia ­ zażartował Mario. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.  Nie odwzajemniłam tego uśmiechu. Uświadomiłam sobie, że chyba wiem, po co tak naprawdę  przyjechali moi rodzice.   ­ Co się stało, że państwo przyjechali? ­ Zapytał Mario. “Proszę cię, nie ułatwiaj im tego” ­  jęczałam w duchu. On jednak, zdawał się tego nie wyczuwać.  ­ Ach! Postanowiliśmy osobiście przekazać Majeczce dobre wieści! ­ Zapiszczała mama. Była  niesamowicie szczęśliwa, że Marcin sam podjął temat. To nie wróżyło nic dobrego. ­ Kasia  wychodzi za mąż ­ dodała donośnym szeptem, po czym utkwiła swój wzrok w gościu, czekając  na entuzjazm z jego strony. Mario, oczywiście, bynajmniej jej nie zawiódł.  ­ Za mąż? No to serdeczne gratulacje! Wygląda na to, że już niebawem zostaną państwo  upragnionymi dziadkami! ­ powiedział. On również wiedział, do czego moi rodzice dążyli przez  całe życie. Niejednokrotnie też, przekonał się o tym na własnej skórze, ponieważ państwo  Kadmowscy wymarzyli go sobie na mojego męża, a swojego zięcia. Nie wiedzieli, że jest  gejem. Nigdy im o tym nie powiedziałam. Jemu też zabroniłam.  Moja mama spojrzała na niego z nieukrywaną radością, po czym spojrzała również na mnie i  wreszcie powiedziała to, co chciała powiedzieć od samego początku;    18 

­ Ale wy razem ładnie wyglądacie!  Marcin zmieszał się nieco, ale nic nie odpowiedział. Pozostawił na moich barkach ratowanie  sytuacji.  ­ Tak, wiemy mamo. Powtarzasz to od kiedy poznałaś Marcina...  ­ Bo to święta prawda! ­ przerwała mi matka. “Czy ona nigdy nie da za wygraną?” ­ przemknęło  mi przez myśl. ­ I to bardzo dobrze się składa! ­ dodała.  ­ A to dlaczego? ­ zapytałam.   ­ A to dlatego ­ odpowiedziała mi natychmiast mama ­ że od zawsze wiadomo, że na wesele  nie idzie się w pojedynkę. To chyba oczywiste, że musisz wziąć ze sobą Marcina!  Fakt. Wesele. Jakoś mi to nie przyszło do głowy. W sumie to nie taki zły pomysł, żeby Mario  poszedł razem ze mną. Będziemy mieli niezły ubaw.  ­ To co? ­ zapytałam. ­ Chciałbyś pójść ze mną?  Marcin spojrzał na mnie niepewnie, nie do końca wiedząc, czy żartuję, czy też mówię całkiem  poważnie, ale nie dostrzegłszy niczego podejrzanego w mojej twarzy, odpowiedział;  ­ Jasne. Czemu nie?  ­ No to załatwione ­ powiedział nagle mój ojciec. Wszyscy podskoczyliśmy, bo już dawno  zapomnieliśmy o jego obecności. On sam uśmiechnął się, po czym zwrócił się do swojej żony ­  Musimy już wracać. Kasia mi nie daruje, jeśli nie dowiozę cię na czas, na mierzenie sukni  ślubnej.  ­ Tak, masz rację ­ powiedziała mama. ­ Ślub odbędzie się w naszym kościółku, dokładnie za  dwa tygodnie, o dwunastej w południe. Bądźcie jednak wcześniej, najlepiej dzień wcześniej.  Możecie przecież nocować...  ­ Tak, wiem mamo. Na pewno przyjedziemy ­ przerwałam jej. Tata zdawał się już lekko  niecierpliwić, więc szybko pożegnałam się z nimi i odprowadziłam ich do drzwi. Kiedy wyszli,  trzy razy przekręciłam zamek, a następnie wróciłam do kuchni, gdzie siedział Marcin.  Spojrzałam na niego, a on na mnie. Nie wyglądał na zadowolonego.  ­ Zamierzasz im kiedyś o mnie powiedzieć? ­ zapytał.   ­ Kiedyś tak... ­ odpowiedziałam wymijająco. Wiedziałam, że gdyby nie ja, już dawno sam by to  zrobił. W sumie mogłam mu na to pozwolić. Nawet dzisiaj byłby gotowy ich w tym uświadomić.    19 

Czego się bałam?  ­ A co z weselem? ­ zapytał Mario.   ­ Co z nim? ­ odpowiedziałam pytaniem.   ­ Naprawdę chcesz, żebym z tobą poszedł?  ­ Tak. Może być zabawnie... W każdym razie na pewno nie chcę iść sama ­ powiedziałam,  ucinając rozmowę. Marcin zrozumiał przesłanie i zmienił temat.  ­ Jak tam twoje plany na karierę dziennikarską?  ­ Nijak ­ odpowiedziałam. ­ Ledwie wstałam. Muszę rozejrzeć się za pracą...  ­ Pamiętaj, że nadal pracujesz w firmie Krzysia. I ponownie jesteś spóźniona... ­ dodał,  spoglądając na zegarek.  Znów miał rację. Czasem mnie tym wkurzał. Ale w gruncie rzeczy dobrze, że choć jedno z nas  ma tę umiejętność. Szkoda tylko, że nie ja.  ­ Co mi mogą zrobić, jeśli nie będę przychodzić do pracy przez cały okres wypowiedzenia?  ­ Nie wypłacić pieniędzy za ten miesiąc?  ­ To źle? ­ zapytałam. Trudno było mi określić co byłoby większym utrapieniem; widywać  codziennie Krzysztofa, czy głodować i narobić sobie długów.  ­ Żartujesz? ­ odpowiedział pytaniem Mario. Spojrzałam na niego żałosnym wzrokiem.  Westchnął głęboko i powiedział;  ­ Dowiedz się ile masz zaległego urlopu i postaraj się go wybrać w taki sposób, żeby jak  najrzadziej być w pracy. Tylko pamiętaj, że musisz mieć wolne na wesele swojej siostry...  ­ Jesteś genialny! ­ krzyknęłam i rzuciłam się Marcinowi na szyję, by go ucałować. To była  najmądrzejsza rzecz jaką kiedykolwiek usłyszałam! Przecież mój zachwyt Krzysiem  spowodował, że w życiu nie byłam na żadnym urlopie! Musiałam mieć całe mnóstwo wolnych  dni do wybrania, nie wspominając już o tym, że na jego życzenie bardzo często zostawałam po  godzinach! ­ Pomóż mi się pozbierać, muszę jak najszybciej znaleźć się w biurze! ­ zawołałam  z entuzjazmem. Ten dzień już nie mógł być lepszy!  Szybko się umyłam i ubrałam, po czym niemal biegiem dotarłam do biurowca, w którym  mieściła się firma Krzysia. Budynek był wysoki i całkowicie przeszklony. Te dwie cechy  sprawiły, że kilka lat temu zapragnęłam w nim pracować. “To śmieszne” ­ pomyślałam. Teraz    20 

nie różnił się dla mnie niczym od wszystkich innych budynków w mieście.   Wbiegłam do windy i wcisnęłam do oporu guzik z cyfrą najwyższego piętra, na którym mieścił  się gabinet dyrektora, oraz moje biurko.   ­ Gdzieś ty się podziewała?! ­ syknęła na mnie Agnieszka, gdy tylko otworzyły się drzwi windy.  Nawet nie spróbowałam jej odpowiedzieć. Rzuciłam się do dokumentów pracowników, które  znajdowały się w segregatorach, na półce za moim biurkiem i zaczęłam je dokładnie wertować.  ­ Kadmowska... ­ szeptałam, szukając swojego nazwiska. Kiedy wreszcie je znalazłam,  spostrzegłam z zaskoczeniem, że informacje na mój temat ograniczyły się do mojego CV i  umowy o pracę, którą podpisałam w pierwszym dniu biurowej egzystencji. W koszulce z umową  znajdowały się również jakieś dokumenty z informacją o moim awansie.   Osłupiałam.  ­ Czego szukasz? ­ Zapytała Aga.   ­ Rejestr pracowników... ­ wyszeptałam i poczułam jak spływa na mnie olśnienie. W końcu  żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, dlaczego, u licha, szukałam tego wszystkiego w  segregatorze?   Jak opętana, rzuciłam się do komputera i już po chwili miałam przed sobą wszystkie  najważniejsze informacje;    “Maria Aneta Kadmowska, ur. 12.06.1984 r.  data rozpoczęcia pracy: 1.01.2009 r.  staż pracy: 3lata (słownie: trzy lata)  ilość niewybranych dni urlopowych, płatnych: 15  ilość wypracowanych nadgodzin: 41  ilość dni urlopowych, przysługujących za wypracowane nadgodziny: 5,125”    “Bingo!” ­ pomyślałam. Jeśli przysługuje mi dwadzieścia dni wolnych, a miesiąc ma dni  roboczych około... co tam około, dokładnie! Dwadzieścia trzy dni robocze! To pozostają mi tylko  trzy dni do odpracowania! Z tego jeden dzień już minął, więc zostają tylko dwa!  Niewiele myśląc, wydrukowałam sobie wykaz swoich nadgodzin i czym prędzej podbiegłam z    21 

nimi do kalendarza. “Dwadzieścia dni” ­ pomyślałam. W tym miesiącu nie ma żadnego święta,  więc nie ma żadnej różnicy, w jaki sposób ułożę sobie dni wolne.  Wróciłam do komputera i wydrukowałam wniosek o urlop. Agnieszka już nawet nie pytała co  robię, tylko z przerażeniem obserwowała moje chaotyczne ruchy. Ja tymczasem, z drżeniem  rąk wypełniałam wniosek, posiłkując się wydrukowanym przed chwilą wykazem nadgodzin i już  po chwili moje dzieło było ukończone. Pozostawało tylko zanieść wniosek do gabinetu  dyrektora... czyli najgorsze dopiero przede mną.  Podeszłam do drzwi z wielką tabliczką oznajmującą, iż znajduję się kilka metrów od “Dyrektora  Krzysztofa Bielaka” i z przerażeniem zapukałam. Teraz nie było już odwrotu. Nacisnęłam  klamkę, weszłam do środka i ponownie poczułam nieopisany spokój i opanowanie, jakby drzwi  gabinetu stanowiły bramę pomiędzy dwoma odmiennymi światami.   ­ Słucham? ­ zapytał Krzysztof, a ja aż podskoczyłam. Jego głos sprawił, że przerażenie  wróciło. W dodatku ze zdwojoną siłą.  ­ Chciałabym... Chciałabym złożyć wniosek o urlop ­ wydukałam. Krzyś sprawiał wrażenie  zaskoczonego. “Dlaczego ostatnio wszystkich zaskakuję?” ­ pomyślałam, ale szybko tę myśl  odrzuciłam. Teraz, należało się skupić tylko i wyłącznie na tym, co powie dyrektor.   ­ Wniosek...? ­ Zapytał. ­ Jaki wniosek?  ­ Wniosek o urlop ­ powtórzyłam. Ogłuchł czy udaje idiotę? A może żona zrobiła mu w domu  piekło i tak na niego nawrzeszczała, że nie obyło się bez laryngologa?  ­ Chce pani iść na urlop? ­ zapytał. Jego brwi znajdowały się tak wysoko, że sprawiał wrażenie  wiecznie zadziwionego dziecka. Jak ja się mogłam w nim zakochać?!  ­ Owszem ­ powiedziałam chłodno i poczułam napływ siły. Z jakiegoś bliżej nieokreślonego  powodu, czułam w tej chwili nad nim władzę. Jakby ta jego głupkowatość sprawiała, że ja  byłam lepszym człowiekiem. ­ Czy jest z tym jakiś problem? ­ zapytałam. “A spróbuj  powiedzieć, że tak” ­ pomyślałam jednocześnie.  ­ Nie... Nie, myślę, że nie będzie problemu... ­ mówił Krzysztof. ­ Oczywiście ­ dodał, a jego  oczy zapłonęły ­ jeśli jakiś urlop pani przysługuje.  Przeraziłam się. Czy on mi właśnie grozi? W jednej chwili poczułam jak z rosnącej w potęgę,  samowystarczalnej kobiety, znów staję się szarą i poddaną sekretarką.     22 

­ Jak to: jeśli mi przysługuje? ­ Zapytałam, siląc się na spokojny ton. ­ Sprawdziłam dokładnie w  rejestrze pracowników i wiem na pewno, że przysługuje mi dwadzieścia dni płatnego urlopu.  Wiem, że wniosek o urlop jest zwykle rozpatrywany w ciągu tygodnia, ale ze względu na  sytuację, w której się znajduję, proszę o natychmiastowe jego rozpatrzenie ­ wyrecytowałam.  Nie miałam pojęcia skąd wzięłam tę regułkę. To nie było teraz ważne. Ważne było tylko to, że  poskutkowała.  ­ Oczywiście ­ powiedział Krzysiu. ­ Jeszcze dziś się tym zajmę. Tymczasem proszę wracać do  pracy.  Szybko wyszłam z gabinetu i odetchnęłam. Czułam jak trzęsą mi się nogi.  ­ Panno Kadmowska? ­ usłyszałam zza drzwi.  ­Tak? ­ zapytałam, wstawiając z powrotem do środka samą głowę. Nogi nadal mi się trzęsły,  więc niemądrze byłoby tam teraz wchodzić.  ­ Poproszę kawę. Cukier i mleko, jak zawsze ­ powiedział sucho Krzysztof, po czym wrócił do  swoich spraw.  “No jasne” ­ pomyślałam. Teraz będzie się mną wysługiwał przez cały dzień, bo nagle okazało  się, że mam swój rozum (czyli Marcina) i nie będzie mógł tego robić do końca okresu  wypowiedzenia. Miałam tylko nadzieję, że nie doszuka się nigdzie żadnych argumentów za  tym, żebym na ten urlop nie poszła...  Szybko zaparzyłam Krzysiowi kawę, wysłużyłam się Agnieszką, która dzięki mojej namowie mu  tę kawę zaniosła (ja byłam zbyt roztrzęsiona by się do tego zabrać), po czym usiadłam za  swoim biurkiem i wpatrzyłam się w przeciwległą ścianę. Właśnie na tym polegała cała moja  praca. Na robieniu kawy i patrzeniu się w ścianę. Żeby było śmieszniej, właściwie niewiele  więcej znajdowało się na liście moich firmowych obowiązków! Co prawda, widniało na niej  jasno, że powinnam “odbierać ważne telefony i przekierowywać je do gabinetu dyrektora” za  uprzednim uzyskaniem od niego zgody na połączenie, ale w rzeczywistości, wszystkie ważne  rozmowy odbywały się w gabinecie zastępcy dyrektora ­ Tomasza. Krzysztof był na tyle leniwy,  że jako dyrektor wydał rozporządzenie, którego ogólny sens był taki, że wszystko co może  zostać zrobione bez jego udziału, ma się odbyć bez jego udziału. W ten sposób odbierał sobie  połowę obowiązków, pobierając dokładnie takie samo wynagrodzenie. W zasadzie nie była mu    23 

nawet potrzebna sekretarka ­ pomijając fakt, że był zbyt leniwy, aby samemu zrobić sobie  kawę.  Znudzona i bynajmniej nie zmotywowana do pracy, wypatrzyłam na pustej ścianie jedno małe  zadrapanie i utkwiłam w nim wzrok. W tej pozycji przetrwałam cztery godziny, które pozostały  do końca dniówki. Z zamyślenia, które polegało na myśleniu o niczym, wyrwał mnie głos  Krzysztofa, stojącego przy moim biurku.  ­ Przeczytałem pani wniosek i muszę powiedzieć, że bardzo pozytywnie spojrzała pani na  swoją sytuację ­ powiedział, a ja ze ściany, przeniosłam wzrok na niego. ­ Przy pani ostatniej  frekwencji, pani sytuacja uległa znaczącej zmianie.   ­ To znaczy? ­ zapytałam znudzona. Po tylu godzinach nie robienia niczego, nawet nie byłam w  stanie się bać.   ­ To znaczy ­ odpowiedział dyrektor mściwym tonem ­ że może pani wybrać maksymalnie  siedemnaście dni wolnego. Do zakończenia pracy w naszej firmie zostało pani jeszcze  dwadzieścia jeden dni. Odliczając siedemnaści dni urlopu, pozostają więc pani do  odpracowania cztery dni.   Zastanowiłam się. To chyba nie tak źle?  ­ Wolisz odpracować je przed urlopem, czy po urlopie? ­ zapytał, a ja puściłam mimo uszu to  nagłe przejście z oficjalnego tonu, na ton bynajmniej nie oficjalny. Głupie pytanie. To chyba  jasne, że po urlopie? Może zdążę ochłonąć i te cztery dni nie będą takie straszne?  ­ Wrócę do pracy za siedemnaście dni ­ odpowiedziałam, a następnie nie czekając na jego  reakcję, wstałam i wyszłam z biura. Z pierwszym powiewem wiatru poczułam wolność.  Ruszyłam do parku, usiadłam na ławce i wyjęłam swój  notatnik. Znalazłam czystą stronę i  natchniona chwilą, zaczęłam pisać.    Niniejszym przysięgam, że poniższy plan, stworzony w celu wyjścia na prostą i  znormalizowania tempa mojego życia, zostanie (co do punktu i, rzecz jasna,  po kolei)  wypełniony.    1. Zakończyć stare życie    24 

2. Nie załamać się  3. Rozpocząć nowe życie  4. Zmienić otoczenie  5. Zakochać się  6. Ustatkować się  7. Znaleźć szczęście    Skończyłam pisać i przyjrzałam się swojej twórczości. Tak, zwięźle, przedstawiał się mój plan  na najbliższą przyszłość. Zastanowiłam się, po czym odhaczyłam pierwszy punkt ­ nie licząc  tego, że za siedemnaście dni będę musiała na chwilę do tego starego życia wrócić, to w  zasadzie mogę je uznać za zakończone.   “Pora zamknąć ten rozdział w swoim życiu” ­ pomyślałam. Teraz tylko muszę spróbować się nie  załamać.         25