Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony239 235
  • Obserwuję258
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań152 335

Mroczny aniol - Virginia C. Andrews

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Mroczny aniol - Virginia C. Andrews.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Virginia C. Andrews
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 242 stron)

Tytuł oryginału DARK ANGEL Copyright © 1986 by the Vanda General Partnership Pocket Books, a division of Simon & Schuster Inc. All rights reserved Projekt okładki Izabella Marcinowska Zdjęcie na okładce © Paul Knight/Trevillion Images Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka Redakcja Agnieszka Rosłan Korekta Grażyna Nawrocka ISBN 978-83-7961-721-0 Warszawa 2014 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl

CZĘŚĆ PIERWSZA

Więcej na: www.ebook4all.pl Rozdział pierwszy PRZYJAZD DO DOMU Ogromny dom na odludziu wydał mi się mroczny i tajemniczy. Podszepty cieni wyjawiały sekrety dawno zapomnianych wydarzeń i gróźb, nie dając nawet ułamka poczucia bezpieczeństwa czy pewności, których najbardziej potrzebowałam. To był dom mojej matki, mojej zmarłej matki. Wytęskniony dom, który przyzywał mnie, kiedy mieszkałam w nędznej chałupie na Wzgórzach Strachu. Jego słodkie wołanie głośno brzmiało w moich dziecięcych uszach, mamiąc wizją przemożnego szczęścia, jakie mnie tu czekało. Tu, we wnętrzu, które tyle razy widywałam w marzeniach, odnajdę złoty puchar pełen rodzinnej miłości, jakiej nigdy nie zaznałam. Na szyi będę nosić kolię z pereł kultury, mądrości i dostatku, które ochronią mnie przed krzywdą, pogardą i lekceważeniem. Niczym panna młoda wyczekiwałam chwili, kiedy pojawią się te wszystkie cudowności i opromienią mnie swoim blaskiem. Nadaremnie. Gdy usiadłam na łóżku matki, wibracje unoszące się w pokoju wzbudziły niespokojne myśli, które zawsze kłębiły się w mrocznych zakamarkach mojego umysłu. Dlaczego moja matka uciekła z takiego domu? Babcia przed wielu laty zaprowadziła mnie w zimną, wietrzną noc na cmentarz, aby zdradzić mi, że nie jestem najstarszą córką Sary. Pokazała mi grób Leigh, mojej prawdziwej matki, pięknej uciekinierki z Bostonu. Biedna babunia, analfabetka o niewinnym umyśle i ufnej duszy, wierzyła, iż jej najmłodszy syn Luke kiedyś wreszcie udowodni, że jest coś wart, przywróci należną rangę wzgardzonemu i wyszydzanemu nazwisku Casteel. Określenie „wywłoki z gór” stale rozbrzmiewało wokół mnie jak bicie kościelnych dzwonów w ciemności. „To hołota, jedno w drugie nic niewarte”… Zakryłam uszy rękami, aby stłumić ten dźwięk.

Kiedyś sprawię, że babcia będzie ze mnie dumna, choć już dawno jej nie ma. Któregoś dnia, gdy skończę szkoły, wrócę na Wzgórza Strachu, uklęknę przy jej grobie i wypowiem słowa, które uczynią ją szczęśliwszą, niż kiedykolwiek była za życia. Ani na moment nie wątpiłam, że babunia w niebie będzie zadowolona, bo przynajmniej jedno z Casteelów skończyło liceum, a potem studia. Wszystko działo się tak szybko – lądowanie samolotu, gorączkowa szamotanina na zatłoczonym lotnisku, by znaleźć drogę do karuzeli z bagażami… cały ten światowy rwetes, który miał być łatwy do ogarnięcia, ale okazał się nie lada wyzwaniem. Kiedy już z ulgą odnalazłam swoje dwie niebieskie walizki, przeraziłam się na nowo, bo okazały się niezwykle ciężkie. Rozejrzałam się spłoszona i zatrwożona. Co będzie, jak dziadkowie nie przyjadą po mnie? A jeśli się rozmyślili i stwierdzili, że nie mają ochoty przyjąć nieznanej wnuczki do swojego bezpiecznego, dostatniego świata? Skoro tak długo obywali się beze mnie, czemuż nie miało być tak zawsze? Czekałam i z każdą upływającą minutą utwierdzałam się w przekonaniu, że nie przyjadą. Nawet wtedy, kiedy wytwornie ubrana, uderzająco przystojna para skierowała się w moją stronę, wciąż stałam bez ruchu, niepewna, czy Bóg raczy wreszcie obdarzyć mnie czymś lepszym niż tylko udręką. Mężczyzna pierwszy uśmiechnął się, patrząc na mnie badawczo. W jego jasnoniebieskich oczach zamigotał ognik niczym płomyk świeczki widzianej przez szybę w Wigilię Bożego Narodzenia. – No tak, ty musisz być panną Heaven Leigh Casteel – powitał mnie ów miły dżentelmen o jasnej czuprynie. – Wszędzie bym cię rozpoznał. Wykapana matka, mimo tych ciemnych włosów. Serce podskoczyło mi w piersi, po czym gwałtownie zamarło. Ciemne włosy, moje przekleństwo. Geny ojca znowu zniszczą mi przyszłość! – Och, Tony, proszę – wyszeptała piękna kobieta u jego boku – nie przypominaj mi, co straciłam… Oto i ona, babcia z moich marzeń! Dziesięć razy piękniejsza niż w moich wyobrażeniach. Zakładałam, że matka mojej matki będzie miłą, siwą starszą panią. Nie przypuszczałam, że babcia mogłaby wyglądać jakta wytworna piękność w szarym futrze, szarych wysokich botkach i długich szarych rękawiczkach. Gładko zaczesane do tyłu, jasnozłociste włosy odsłaniały rzeźbiony profil i twarz bez jednej zmarszczki. Mimo zadziwiająco młodego wyglądu nie miałam wątpliwości, kim jest, gdyż bardzo przypominała moje odbicie w lustrze. – Chodź, chodź – ponagliła mnie, gestem dając znak mężowi, żeby wziął mój bagaż. – Nie znoszę takich publicznych miejsc. Musimy poznać się w domowym otoczeniu. Dziadek ruszył do akcji. Chwycił moje walizki i poszedł przodem. Babcia pociągnęła mnie za ramię. Moment później już siedziałam w eleganckiej limuzynie z szoferem w liberii. – Do domu – rzucił dziadek, nawet nie spojrzawszy na szofera. Kiedy tak siedziałam między nimi, babcia w końcu się uśmiechnęła. Łagodnie wzięła mnie

za rękę, ucałowała w policzeki cicho powiedziała coś, czego dokładnie nie zrozumiałam. – Droga Heaven, wybacz ten pośpiech, ale nie mamy czasu do stracenia – tłumaczyła. – Przed nami długa droga. Nie miej nam za złe, że nie obwieziemy cię teraz po Bostonie. Ten przystojniak koło ciebie to Townsend Anthony Tatterton, ale ja mówię do niego Tony. Niektórzy z przyjaciół przezywają go Townie, żeby go zirytować, ale nie radzę, żebyś tego próbowała. Jakżebym śmiała! – A ja mam na imię Jillian – ciągnęła babcia, wciąż trzymając mnie za rękę. Słuchałam, co do mnie mówi, zafascynowana jej młodzieńczym duchem, urodą i dźwiękiem łagodnie szemrzącego głosu. – Postaramy się z Tonym zrobić wszystko co w naszej mocy, żeby uprzyjemnić ci wizytę u nas. Jak to – wizytę? Nie przyjechałam z wizytą! Przyjechałam, żeby tu zostać. Na zawsze! Przecież nie mam się gdzie podziać! Czyżby papa im powiedział, że przyjeżdżam tylko w odwiedziny? Jakimi jeszcze kłamstwami ich uraczył? Wodziłam wzrokiem od jednego do drugiego w obawie, że nie zdołam powstrzymać łez – co, jak instynktownie czułam, uznaliby za zachowanie w złym guście i nie na miejscu. Jak mogłam zakładać, że kulturalni ludzie z miasta będą tolerować takprostacką wnuczkę jakja? Dławiąca gula podeszła mi do gardła. A co z moimi studiami? Kto za nie zapłaci, jeśli nie oni? Ugryzłam się w język, żeby się nie rozpłakać ani nie palnąć czegoś niestosownego. Może zdołam jakoś sama sobie poradzić. Przecież umiem pisać na maszynie… Długą chwilę siedziałam zmartwiała w sunącym bezszelestnie wielkim czarnym aucie, do głębi wstrząśnięta brakiem zrozumienia z ich strony. Zanim zdążyłam ochłonąć, Tony przemówił niskim, przytłumionym głosem. Używał angielskich słów, ale dziwnie je wymawiał. – Uważam, że trzeba od razu na początku postawić sprawę jasno. Otóż nie jestem twoim biologicznym dziadkiem, Heaven. Pierwszym mężem Jillian był Cleave VanVoreen, który zmarł dwa lata temu. To on był ojcem twojej matki, Leigh Diane VanVoreen. Aż mi dech zaparło! Poczułam, że cała drżę. Tony był typem dziadka, za jakim zawsze tęskniłam – dobrotliwym, kulturalnym, o łagodnym głosie. Rozczarowanie było tak silne, że nie mogłam w pełni doświadczyć radości, jaką spodziewałam się poczuć, kiedy wreszcie dowiem się czegoś o matce. Z niechęcią odsunęłam od siebie wyobrażenie tego wytwornego, przystojnego mężczyzny jako swojego rodzonego dziadka. Co to za nazwisko – VanVoreen? Nikt z gór i dolin Wirginii Zachodniej nie nosił takdziwacznego nazwiska. – Pochlebia mi twoje rozczarowanie, że nie jestem twoim rodzonym dziadkiem – odezwał się Tony z zadowolonym półuśmieszkiem. Zaskoczona tonem jego głosu, obróciłam pytające spojrzenie na babcię. Oblała się rumieńcem, który uczynił jej urodziwą twarz jeszcze piękniejszą. – Tak, droga Heaven, należę do tych nowoczesnych bezwstydnic, które nie godzą się pozostawać w nieudanym małżeństwie – powiedziała, nie kryjąc dumy. – Mój pierwszy mąż nie zasługiwał na mnie. Na początku, po ślubie, kochałam go, bo dawał mi dużo z siebie. Niestety, nie

trwało to długo. Zaczął mnie zaniedbywać, całą uwagę poświęcając swoim interesom. Może słyszałaś o Flocie Parostatków VanVoreena? Cleave był z niej niezwykle dumny. Te głupie statki zabierały mu czas tak, że pozbawił mnie nawet wspólnych świąt i weekendów. Czułam się samotna, jaktwoja matka… – Jillian – przerwał jej Tony – spójrz na nią i zobacz, jakie ma oczy. Dasz wiarę? Nieprawdopodobnie niebieskie, takie jaktwoje i Leigh! Babcia skarciła męża chłodnym spojrzeniem. – Ona nie jest taka sama jakLeigh. I nie chodzi tylko o kolor włosów. W jej oczach jest coś… nie są takniewinne. Och! Muszę być ostrożna! Powinnam bardziej uważać na to, co można wyczytać z moich oczu. Nigdy, przenigdy dziadkowie nie mogą się domyślić, co zaszło między mną a Calem Dennisonem. Gdyby się dowiedzieli, zaczęliby mną gardzić, tak jak wzgardził mną Logan Stonewall, mój ukochany z dziecięcych lat. – Tak, oczywiście, masz rację. – Tony kiwnął głową z westchnieniem. – Nikt nie jest dokładną kopią innej osoby. Wbrew temu, co wcześniej sądziłam, prawie dwuipółletni pobyt w Candlewick na przedmieściach Atlanty, u Kitty i Cala Dennisonów, nie dał mi dostatecznej ogłady, której tak mi było teraz potrzeba. Kitty miała trzydzieści siedem lat, kiedy umarła, i nie akceptowała swego wieku. Moja babcia, zapewne o wiele starsza od Kitty, wyglądała nawet na młodszą od niej. O ile zdołałam się zorientować, Jillian skrzętnie ukrywała swój wiek. Doprawdy, nie widziałam nigdy babci, która wyglądałaby tak młodo! Kobiety ze Wzgórz Strachu bardzo wcześnie stawały się babciami, gdyż zwykle wychodziły za mąż w wieku dwunastu, trzynastu lat. Złapałam się na snuciu domysłów, jaki może być prawdziwy wiekJillian. W lutym, za kilka miesięcy, skończę lat siedemnaście. Moja matka miała czternaście w dniu moich narodzin i zarazem swojej śmierci. Gdyby żyła, miałaby dzisiaj trzydzieści jeden. Teraz, kiedy byłam już oczytana i znałam wiele faktów z życia bostońskiej socjety, wiedziałam, że w wielkich miastach nie ma w zwyczaju brać ślubu przed ukończeniem edukacji, dziewczęta nie śpieszą się z wychodzeniem za mąż i rodzeniem dzieci. Można było zatem przypuszczać, że ta babcia po raz pierwszy wyszła za mąż w wieku co najmniej dwudziestu lat. To by znaczyło, że teraz musi być po pięćdziesiątce, a nawet starsza. Trudno uwierzyć, że była rówieśnicą mojej babuni. Pamięć podsunęła mi obraz babci z gór – długie, przerzedzone siwe włosy, pochylone ramiona i wdowi garb, wykrzywione artretyzmem palce, wygięte od krzywicy nogi, żałośnie sprane, bure łachy i znoszone buty. Och, babuniu, kiedyś byłaś taksamo śliczna jakta kobieta! Pod moim natarczywym, jawnie szacującym jej młody wygląd spojrzeniem, w kącikach chabrowych oczu Jillian, tak podobnych do moich, zabłysły dwie kropelki łez. Zakręciły się, ale nie spłynęły. Ośmielona tymi maleńkimi, nieruchomymi paciorkami zdobyłam się na pytanie: – Babciu, co mój ojciec mówił wam o mnie?

Mój głos zabrzmiał niepewnie i bojaźliwie. Papa powiedział mi, że rozmawiał telefonicznie z dziadkami i że zgodzili się przyjąć mnie w swoim domu. Ale co jeszcze im naopowiadał? Zawsze mną gardził i obwiniał mnie za śmierć żony, swojego anioła. Czy, nie daj Boże, wszystko im wyjawił? Jeśli tak, nigdy mnie nie polubią, nie mówiąc już o pokochaniu. A ja pragnęłam, żeby ktoś mnie pokochał taką, jaka jestem – daleką od ideału. Lśniące od łez niebieskie spojrzenie, wyprane z jakichkolwiek emocji, powoli zwróciło się ku mnie. Zachodziłam w głowę, jak Jillian potrafiła nadać swoim oczom ten wyraz pustki skrywającej wszelką ekspresję. Pomimo chłodu spojrzenia i łez, zaprzeczających grawitacji, babcia przemówiła słodkim, ciepłym głosem: – Droga Heaven, czy byłabyś tak dobra i nie mówiła do mnie babciu? Wiele zachodu kosztowało mnie zachowanie młodego wyglądu i mam wrażenie, że moje starania nie poszły na marne. Sama rozumiesz, że nazywanie mnie babcią w obecności przyjaciół zaprzepaściłoby moje wysiłki. Czułabym się upokorzona, gdyby przyłapano mnie na kłamstwie. Choć przyznaję, że zawsze kłamałam, ukrywając swój wiek, nawet przed lekarzami. Proszę, nie czuj się dotknięta moją prośbą, ale chciałabym, żebyś od teraz nazywała mnie po prostu Jillian. Kolejny szok. Stopniowo zaczęłam się do tego przyzwyczajać. – No dobrze, ale… ale… – wybąkałam – jakwyjaśnisz, kim jestem, skąd pochodzę i w ogóle co u was robię? – Och, moja droga, słodka dziecino, nie patrz na mnie z takim wyrzutem! Kiedy będziemy same, bez świadków, możesz nazywać mnie czasami… Ale nie! To się nie uda, bo jeszcze się zapomnisz i mimochodem nazwiesz mnie babcią w towarzystwie. Lepiej uniknąć tego od razu. Zresztą, kochanie, nie jest to do końca kłamstwo. Kobiety muszą za wszelką cenę czynić starania, by osłonić się mgiełką tajemnicy. Radzę ci już teraz zacząć ukrywać swój wiek. Na to nigdy nie jest za wcześnie. Będę cię przedstawiała jako swoją siostrzenicę, Heaven Leigh Casteel. Przyswojenie jej prośby zajęło mi dobre kilka chwil, nim sformułowałam kolejne pytanie. – Masz siostrę, która nazywa się takjakja, Casteel? – Nie, oczywiście, że nie. – Zaśmiała się lekko, lecz stanowczo. – Ale obie moje siostry tyle razy wychodziły za mąż i się rozwodziły, że już nikt nie pamięta, jakie nosiły nazwiska. Nie musisz niczego koloryzować. Po prostu mów, że nie chcesz rozmawiać o swoim pochodzeniu. A jeśli ktoś okaże się na tyle grubiański, by nalegać, powiesz tej okropnej osobie, że twój tata zabrał cię do swojego rodzinnego miasta… jakteż ono się nazywa? – Winnerrow – podpowiedział Tony. Założył nogę na nogę i rytmicznie bębnił palcami po ostrym kancie nogawki szarych spodni. Kobiety z gór zawsze konkurowały ze sobą, która najwcześniej zostanie babcią. Chwaliły się tym, a wnuki były ich chlubą. Babunia miała dwadzieścia osiem lat, gdy po raz pierwszy została babcią, choć pierwszy wnuk nie przeżył nawet roku. Mimo to w wieku pięćdziesięciu lat wyglądała na dziewięćdziesiąt. – Dobrze, ciociu Jillian – bąknęłam urywanym głosem.

– Nie, kochanie, nie ciocia Jillian, tylko Jillian! Nie znoszę tytułomanii typu: matka, ciotka, siostra czy żona. Samo imię wystarczy. – Szczera prawda, Heaven – zachichotał siedzący obok mnie mąż babci. – Do mnie mów Tony. Przeniosłam na niego zaskoczony wzroki ujrzałam, że szelmowsko szczerzy zęby. – Do ciebie może mówić dziadku, jeśli zechce – skwitowała chłodno Jillian. – Przecież zależy ci na więzach rodzinnych, prawda, kochanie? Pomiędzy nimi przepływał jakiś ukryty nurt, którego nie pojmowałam. Spoglądałam to na jedno, to na drugie, nie zwracając specjalnie uwagi, dokąd zmierza limuzyna, dopóki szosa nie przeszła w autostradę. Wtedy zobaczyłam znak wskazujący, że wyjechaliśmy z Bostonu. Niepewna swojej sytuacji, ponowiłam nieśmiałą próbę dowiedzenia się, co wyjawił im papa w trakcie telefonicznej rozmowy. – Niewiele – odparł Tony, a Jillian wydała z siebie dźwięk podobny do sapnięcia. Od czasu do czasu delikatnie przykładała do oczu koronkową chusteczkę. – Twój ojciec wydał się nam bardzo sympatyczny. Powiedział, że niedawno straciłaś matkę i z żalu wpadłaś w głębokie przygnębienie. Naturalnie chcemy ci pomóc, na ile to będzie możliwe. Bolało nas, że twoja matka nigdy nie dała znać o sobie; nie wiedzieliśmy, gdzie mieszka i co robi. Dwa miesiące po ucieczce z domu przysłała nam kartkę, że ma się dobrze, potem słuch o niej zaginął. Szukaliśmy jej wszędzie, wynajęliśmy nawet detektywów. Ta kartka z widokiem Atlanty – a nie Winnerrow w Wirginii Zachodniej – doszła takzniszczona, że trudno ją było odczytać. – Urwał i nakrył moją dłoń swoją. – Moja droga, obojgu nam przykro z powodu śmierci twojej mamy. Twoja strata jest też naszą stratą. Gdybyśmy wcześniej wiedzieli o stanie zdrowia Leigh, zanim było za późno! Moglibyśmy coś pomóc, w ostatnich dniach dać jej trochę szczęścia. Twój ojciec wspomniał coś o… raku… O nie! Co za wierutne łgarstwo! Moja matka – moja prawdziwa matka – zmarła zaraz po moich narodzinach, zdążyła tylko nadać mi imię. Wstrętne kłamstwo papy sprawiło, że chyba stanęło mi serce. To nieuczciwe obarczać mnie kłamstwami i zmuszać do budowania na nich solidnej podstawy dla przyszłości! Ale życie nigdy mnie nie oszczędzało, dlaczego więc miałabym się spodziewać, że tym razem będzie inaczej? Niech cię diabli, tato, że nie wyznałeś prawdy! To Kitty Dennison, moja macocha, umarła niedawno na raka! Kobieta, której sprzedałeś mnie za pięćset dolarów! Bezlitosna i okrutna Kitty, która szorowała mnie we wrzątku, stale wpadała w złość i rwała się do bicia, dopóki choroba nie odebrała jej sił. Wcisnęłam dłonie pomiędzy kolana, usiłując powstrzymać nerwowe drżenie rąk, które same zaciskały się w pięści. Desperacko rozważałam, czy ojciec, kłamiąc takpodle, nie wykazał jednak sprytu. Gdyby wyznał prawdę i powiedział, że moja matka zmarła wiele lat temu, dziadkowie mogliby nie być skłonni pomóc młodej wieśniaczce, która przywykła do nędzy i do życia bez matki. Tym razem do pocieszania wzięła się Jillian.

– Najdroższa Heaven – wyszeptała gardłowym głosem, z przejęcia zapominając o osuszeniu łez. – Któregoś dnia, już wkrótce, niebawem, usiądziemy razem i zadam ci mnóstwo pytań na temat mojej córki. W tej chwili jednak jestem zbyt rozstrojona, żeby słuchać dalej. Proszę, kochanie, wybacz mi. – A ja chciałbym usłyszeć więcej już teraz – zażądał Tony, ściskając mnie za rękę, którą znowu zagarnął. – Twój ojciec mówił, że dzwoni z Winnerrow i że mieszkał tam z twoją matką przez cały czas trwania ich małżeństwa. Lubisz to miasto? Z początku język odmówił mi posłuszeństwa i nie potrafiłam sformułować nawet jednego zdania. Jednakmilczenie przedłużało się nieznośnie i atmosfera gęstniała, więc w końcu zdobyłam się na powiedzenie czegoś, co choć w części było prawdą. – Tak, bardzo lubię Winnerrow. – To dobrze. Nie znieślibyśmy myśli, że Leigh i jej córka były nieszczęśliwe – powiedział Tony. Pozwoliłam sobie na moment napotkać jego spojrzenie, po czym umknęłam wzrokiem w bok i bezmyślnie gapiłam się na przesuwający się za oknami krajobraz. – Jakpoznali się twoi rodzice? – indagował dalej Tony. – Tony, proszę! – krzyknęła Jillian w skrajnej, jaksię zdawało, rozpaczy. – Przecież mówiłam, że jestem zbyt zdenerwowana, żeby słuchać szczegółów! Moja córka nie żyje i przez lata do mnie nie napisała! Czyż mogę jej to zapomnieć, wybaczyć? Tak długo czekałam na list błagający o darowanie winy! Skrzywdziła mnie, uciekając. Całymi miesiącami wypłakiwałam przez nią oczy! A przecież wiesz, Tony, jak nie znoszę płakać! – Załkała sucho, jakby jej gardło nie przywykło do prawdziwego płaczu, i przytknęła do oczu chusteczkę. – Leigh wiedziała, jaka jestem wrażliwa i że wszystkim się przejmuję, ale jej to nie obchodziło. Nigdy mnie nie kochała. Kochała Cleave’a. Prawdę mówiąc, przyczyniła się do jego śmierci, bo załamał się kompletnie po jej odejściu. Wtedy postanowiłam sobie, że nie pozwolę, aby żal za Leigh odarł mnie ze szczęścia i zmarnował mi resztę życia! – Jill – odezwał się Tony – ani przez chwilę nie przypuszczałem, że zmarnowałabyś życie na smutek. Poza tym pamiętaj, że Leigh przeżyła siedemnaście lat z mężczyzną, którego kochała, czyż nie tak, Heaven? Wciąż tępo gapiłam się w okno. Dobry Boże, co mam im odpowiedzieć? Gdyby poznali prawdę, momentalnie zmieniliby nastawienie do mnie. – Chyba będzie padać – odezwałam się, nie odrywając wzroku od szyby. Opadłam na siedzenie obite kosztownym zamszem i próbowałam się odprężyć. Znałam Jillian nie dłużej niż godzinę, a już odgadłam, że nie chce słuchać o niczyich problemach, ani moich, ani mojej matki. Zagryzłam wargę, powściągnęłam emocje i przywołałam swą dumę. O, jak zbawienne są czasem drobne kłamstewka! Wyprostowałam się. Przełknęłam łzy, pokonałam gulę w gardle, usztywniłam ramiona i ku swojemu niezmiernemu zdumieniu dobyłam z siebie głos silny, szczery i bez cienia fałszu. – Rodzice poznali się w Atlancie i zakochali w sobie od pierwszego wejrzenia. Tata od razu

zawiózł mamę do swoich rodziców w Wirginii Zachodniej, gdzie przenocowali w ich pięknym domu. Tata nie mieszkał w samym Winnerrow, tylko na przedmieściach. Pobrali się w miejscowym kościele, a ślub odbył się z należytą ceremonią, z kwiatami, świadkami i kazaniem pastora. Na miesiąc miodowy pojechali do Miami. Po powrocie tata dobudował do naszego domu nową łazienkę, żeby zadowolić świeżo poślubioną żonę. Zapadła cisza. Grobowa, niekończąca się cisza. Czyżby nie uwierzyli moim łgarstwom? – Cóż, miło z jego strony, że wykazał taką troskliwość – mruknął Tony, spoglądając na mnie w nader osobliwy sposób. – Nowa łazienka, nigdy nie przyszłoby mi to do głowy. Praktycznie, bardzo praktycznie. Jillian odwróciła głowę, jakby nie interesowały ją szczegóły małżeńskiego pożycia córki. – Ile osób mieszkało z twoimi rodzicami? – drążył Tony. – Tylko babcia i dziadek– odparłam skruszonym tonem. – Szaleli za moją matką, nazywali ją aniołem. W ich oczach była doskonała. Polubilibyście moją babunię. Zmarła kilka lat temu, ale dziadeknadal mieszka z tatą. – A kiedy się urodziłaś, w jakim dniu i miesiącu? – dopytywał się Tony, zaplatając swoje długie, silne palce o wypolerowanych paznokciach. – Dwudziestego drugiego lutego – podałam prawdziwy dzień i miesiąc, ale nieprawdziwy rok, datę urodzin Fanny, która przyszła na świat dwanaście miesięcy po mnie. – Rodzice byli małżeństwem ponad rok – dodałam, uznając, że to brzmi lepiej niż poród w osiem miesięcy po ślubie, który sugerowałby zdrożną potrzebę ulegania niepohamowanym popędom. Zaledwie te słowa wydostały się z moich ust, zdałam sobie sprawę, co zrobiłam. Zastawiłam na siebie pułapkę! Teraz myślą, że mam szesnaście lat. Już nigdy nie będę mogła im opowiedzieć o swoim przyrodnim rodzeństwie. A przecież moją najszczerszą intencją było zjednanie sobie dziadków, żeby pomogli mi znów zebrać całą rodzinę pod jednym dachem, Fanny i Naszą Jane, Toma i Keitha. Boże, przebacz mi, że własne bezpieczeństwo przedłożyłam nad dobro sióstr i braci! – Tony, jestem zmęczona. Wiesz, że między trzecią a piątą muszę odpocząć, jeśli mam świeżo wyglądać na wieczornym przyjęciu. – Nieznaczny cień troski zasnuł twarz Jillian, lecz zaraz się ulotnił. – Heaven, kochanie, nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy wyszli dziś wieczorem na parę godzin? Masz w swoim pokoju telewizor, a na parterze jest wspaniała biblioteka z mnóstwem książek. – Pochyliła się i musnęła wargami mój policzek; owiał mnie zapach jej perfum. – Odwołałabym to przyjęcie, ale kiedy się na nie umawiałam, kompletnie nie pamiętałam, że masz… Ścierpły mi końce palców, prawdopodobnie dlatego, że tak mocno je zaciskałam. Oni już szukają pretekstów, żeby się mnie pozbyć! W górach nikt nie zostawiłby gościa pierwszego dnia samego w obcym domu. – W porządku – bąknęłam cicho. – Jestem trochę zmęczona. – No widzisz, Tony, ona nie ma nic przeciwko temu. Mówiłam ci, że się zgodzi. Heaven, kochanie, wynagrodzę ci to, obiecuję. Jutro zabiorę cię na konie. Umiesz jeździć konno? Jeśli nie,

chętnie cię nauczę. Urodziłam się na końskim ranczu i moim pierwszym koniem był ogier… – Jillian, błagam! – przerwał jej Tony. – Twoim pierwszym koniem był płochliwy kucyk. – Och, ale z ciebie nudziarz! Co za różnica? Lepiej brzmi uczyć się jeździć na ogierze niż na kucyku. A Scuttles był taki cudny; kochane słodkie maleństwo… Nazywanie mnie „kochanie” nie wydało mi się już tak miłe, skoro wszystko i wszystkich babcia określała w ten sposób, nawet kucyka. A jednakbyłam takzłakniona miłości, że zadrżałam, kiedy uśmiechnęła się do mnie i musnęła mój policzek dłonią w rękawiczce. Nade wszystko pragnęłam, żeby mnie polubiła, a w końcu i pokochała – i miałam zamiar się o to postarać, szybko, jaknajszybciej! – Powiedz mi tylko, czy twoja matka była szczęśliwa – wyszeptała Jillian. – To jedynie chcę wiedzieć. – Była szczęśliwa aż do dnia śmierci – zapewniłam, tym razem nie kłamiąc. Zgodnie z relacją babuni i dziadka moja mama była naprawdę szczęśliwa pomimo wszelkich niewygód, jakich zaznała w nędznej, kurnej chacie na Wzgórzach Strachu, gdzie mąż nie był w stanie zapewnić jej luksusów, do których przywykła. – To mi wystarczy – jęknęła Jillian, otaczając mnie ramieniem i wtulając moją głowę w swój futrzany kołnierz. Co by powiedzieli, gdyby znali prawdę o mnie i mojej rodzinie? Czy uznaliby, że i takwkrótce zniknę z ich życia, więc nie robi im to różnicy? Nie mogę dopuścić, żeby poznali prawdę. Muszą mnie przyjąć jak równą sobie. I nie mogę okazać lęku ani bezradności! Przecież są moimi dziadkami! Nie ułatwiał mi sprawy fakt, że mówili innym językiem niż ja. Musiałam uważnie się wsłuchiwać, bo nawet znane mi słowa wymawiali w nieznany mi sposób. Mimo to niezłomnie postanowiłam, że dziadkowie wkrótce zaakceptują mnie w swoim świecie, tak różnym od tego, który do tej pory znałam. Szybko się uczyłam i byłam przekonana, że jakoś znajdę sposób odnalezienia z ich pomocą Keitha i Naszej Jane. Perfumy Jillian, które początkowo owionęły mnie delikatnym powiewem, teraz dławiły odurzającą nutą jaśminu, wywołując oszołomienie i poczucie nierealności. Naszła mnie myśl o Sarze, mojej macosze. Och, gdyby Sara choć raz w życiu miała flakonik perfum Jillian! Albo pojemnikpudru! Deszcz, który wcześniej przepowiedziałam, początkowo zaczął mżyć, a wkrótce przerodził się w ulewę, wybijając na asfalcie bębniący rytm. Szofer zwolnił i jechał teraz ostrożniej. My we troje, odgrodzeni od niego szklaną szybą, przestaliśmy rozmawiać i każde pogrążyło się we własnych myślach. Jadę do domu, jadę do domu, tłukło mi się po głowie. Jadę tam, gdzie jest lepiej, ładniej i gdzie wcześniej czy później będę w pełni akceptowana. Marzenie spełniało się zbyt szybko, żebym mogła przyswoić sobie wszystkie wrażenia. Pragnęłam chłonąć każdy szczegół tej podróży i delektować się nim, aby potem, kiedy zostanę sama, ożywić wspomnienia o niej. Dziś wieczorem będę sama w obcym domu. Ale to nic! Szybko napłynęły przyjemniejsze myśli. Zaraz napiszę do Toma o mojej pięknej babci! Nie

uwierzy, że ktoś w tak podeszłym wieku może wyglądać tak młodo. Fanny pękłaby z zazdrości! Może zadzwonię do Logana… mieszkał w Bostonie, w akademiku. Byłam łatwowierna i naiwna, ulegając zalotom Cala Dennisona. Przez niego Logan mnie odepchnął. Bez wątpienia odłożyłby słuchawkę, gdybym zadzwoniła. Szofer skręcił w prawo, a Jillian rozgadała się na temat planów, jakie wkrótce zamierzała zrealizować, aby dostarczyć mi rozrywki. – Boże Narodzenie zawsze obchodzimy szczególnie uroczyście; że tak powiem, dajemy z siebie wszystko – paplała. Zrozumiałam. Na swój sposób informowała mnie, że mogę zostać na święta. A był dopiero początek października… Październik jest dla mnie gorzko-słodkim miesiącem – pożegnaniem jaśniejącego, szczęśliwego lata i oczekiwaniem na posępną i srogą zimę. Skąd naszły mnie takie myśli? W pięknym, bogatym domu zima nigdy nie jest ponura ani mroźna. Ogrzewa go piec olejowy, węglowy, elektryczny albo kominek. Nim nadejdzie i minie Boże Narodzenie, wniosę do tej samotnej rodziny tyle radości, że żadne z nich nie będzie chciało mnie stracić. Będą mnie kochali… och, Boże, spraw, żeby mnie kochali! Mijały kilometry, gdy nagle jaskrawy blask słońca przedarł się zza skłębionych chmur i rozpalił żywe barwy jesieni na drzewach. To Bóg zesłał mi w końcu swoją światłość. Nadzieja wstąpiła mi w serce. Pokocham Nową Anglię! Widok przypominał krajobraz Wirginii Zachodniej, tylko bez gór na horyzoncie i ubogich chałup. – Wkrótce będziemy w domu – zapewnił Tony, lekko dotykając mojej dłoni. – Patrz w prawo i wyglądaj przerwy w linii drzew. Pierwszy rzut oka na Farthinggale Manor to niezapomniany widok. Dom miał swoją nazwę! Zafrapowana zwróciłam się z uśmiechem do swojego przyszywanego dziadka: – Czy dom jest takwspaniały jakjego nazwa? – Równie wspaniały, w każdym calu. Ten dom ogromnie wiele dla mnie znaczy. Zbudował go mój praprapradziadek, a każdy z pierworodnych synów, który go przejmował, wprowadzał ulepszenia. Jillian prychnęła pogardliwie, ale nie zwracałam na nią uwagi. Byłam podekscytowana, ożywiona pragnieniem nieustannych fascynacji. Przylgnęłam nosem do szyby i niecierpliwie wypatrywałam przerwy pomiędzy drzewami. Szofer skręcił w prywatną drogę. Górowała nad nią wysoka brama z kutego żelaza, zwieńczona łukiem ze zdobnymi literami ułożonymi w napis „Farthinggale Manor”. Zaparło mi dech na widokornamentów na bramie – podobizn duszków, chochlików i gnomów zerkających zza żelaznych liści. – Tattertonowie pieszczotliwie nazywali ten dom naszych przodków „Farthy” – poinformował Tony nostalgicznym tonem. – Kiedy byłem małym chłopcem, sądziłem, że na całym świecie nie ma piękniejszego domostwa niż to, w którym mieszkam. Oczywiście istnieją rezydencje okazalsze od Farthy, ale nie dla mnie. Miałem siedem lat, gdy posłano mnie do Eton, bo mój

ojciec uważał, że w angielskiej szkole surowiej przestrzega się dyscypliny niż w naszych prywatnych przybytkach wiedzy. Nie mylił się. W Anglii ciągle marzyłem o powrocie do Farthy. Nieustannie tęskniłem za domem, zamykałem oczy i udawałem, że czuję balsamiczny zapach jodeł i sosen, a nade wszystko słonawy posmak morza. Potem przytomniałem znękany, pragnąc poczuć na twarzy rześkość chłodnego poranka i tęskniąc za Farthy tak silnie, że aż do bólu. Kiedy skończyłem dziesięć lat, rodzice zrezygnowali z Eton, uznając, że jestem przypadkiem beznadziejnym i tęsknota może wpędzić mnie w chorobę. Pozwolono mi wreszcie wrócić do domu. Och, cóż to był za szczęśliwy dzień! Uwierzyłam mu. Nigdy nie widziałam podobnie pięknego i okazałego budynku, wzniesionego z szarego kamienia, celowo – jak sądziłam – wzorowanego na zamek. Ze spadzistego czerwonego dachu wyrastały wieżyczki połączone małymi mostami. Szofer Miles zwolnił i podjechał pod wysokie i szerokie schody prowadzące do drzwi frontowych obramowanych od góry łukiem. – Chodź! – zawołał Tony. – Pozwól, że przedstawię ci Farthy. Uwielbiam ten wyraz osłupienia malujący się na twarzach ludzi, którzy widzą go po raz pierwszy. Dzięki oprowadzaniu sam mogę znów zwiedzić go na świeżo. Wolno weszliśmy na taras. Jillian szła z tyłu, nie wykazując entuzjazmu. Po obu stronach drzwi w ogromnych donicach rosły sosny japońskie. Nie mogłam się doczekać, kiedy obejrzę wnętrze domu mojej matki. Zaraz będę w środku. Zaraz zobaczę jej pokój i jej rzeczy. Och, mamo, nareszcie w domu!

Rozdział drugi FARTHINGGALE MANOR Weszliśmy do holu. Zdjęłam płaszcz i zaczęłam wolno krążyć w tej wielkiej przestrzeni, gapiąc się na wszystko szeroko otwartymi oczami i z zapartym tchem. Zbyt późno się zorientowałam, że takie gapienie się jest nietaktowne i świadczy o braku dobrych manier. Jillian przyglądała mi się z dezaprobatą, a Tony z prawdziwą przyjemnością. – Takgo sobie wyobrażałaś? – spytał. O tak! Nie śmiałam żywić nadziei, że zobaczę takwspaniały dom! Jednakrozpoznałam w nim obiekt swoich westchnień, wytwór fantazji z górskich czasów. – Heaven, kochanie, wybacz, że teraz się oddalę – powiedziała Jillian, raptem uszczęśliwiona. – Obejrzyj sobie wszystko i czuj się jak u siebie w domu w tym zamku króla zabawek. Nie miej żalu, że nie mogę z tobą zostać i być świadkiem twoich pierwszych wrażeń, ale muszę się zdrzemnąć. Tony, pokaż Heaven uroki Farthy, a potem zaprowadź ją do jej pokoi. – Posłała mi słodki, przepraszający uśmiech, który przysporzył memu sercu bólu, bo już mnie porzucała. – Najdroższa, przebacz mi ten ustawiczny pośpiech i dbałość o własne potrzeby. Jeszcze zdążysz się mną znudzić. Tony jest po wielekroć bardziej interesujący i nie potrzebuje drzemki, bo rozpiera go energia. Nie musi ściśle przestrzegać diety ani dbać o urodę, a ubiera się w mgnieniu oka. – Posłała mu zagadkowe spojrzenie, na wpół zirytowane, na wpół zazdrosne. – Ktoś tam na górze mu sprzyja. Rozpogodziła się – perspektywa drzemki, zabiegów kosmetycznych i wieczornego przyjęcia stanowiła dla niej dużo większą atrakcję niż moje towarzystwo. Krokiem pełnym gracji wbiegła na schody i znikła na górze, ani razu nie oglądając się za siebie, a ja odprowadzałam ją wzrokiem pełnym trwożliwej czci. – Chodź, Heaven. – Tony podał mi ramię. – Zrobimy sobie daleką wycieczkę, zanim pokażę

ci twoje pokoje. A może najpierw chcesz się odświeżyć? Dopiero po chwili dotarło do mnie, co miał na myśli. – Nie, nie trzeba. – Dobrze. To pozwoli nam spędzić z sobą więcej czasu. W ogromnym salonie stał wielki fortepian, na którym grywał, jakmi objaśnił Tony, jego brat Troy. – Z żalem muszę stwierdzić, że Troy nie kwapi się do odwiedzania Farthy. On i moja żona nie są przyjaciółmi, ale nie są też wrogami. Na pewno wkrótce go poznasz. – Gdzie jest teraz? – zapytałam bardziej z uprzejmości niż z jakiegokolwiek innego powodu, gdyż marmurowe ściany i posadzki pochłonęły niemal całą moją uwagę. – Och, nie wiem. Troy pojawia się i znika. Jest bardzo zdolny. W wieku osiemnastu lat ukończył studia na Harvardzie i od tamtej pory chodzi własnymi ścieżkami. Dyplom uczelni w wieku osiemnastu lat? Cóż za mózgowiec z tego Troya? Ja miałam siedemnaście lat i pozostał mi jeszcze rok do skończenia szkoły średniej. Nagle poczułam silną niechęć do tego geniusza. Nie miałam ochoty więcej o nim słuchać. Nie przewidziałam, że przyjdzie mi tu poznać kogoś takbłyskotliwego, przy kim będę się czuła jakwiejski przygłup, choć zawsze uważałam się za dobrą uczennicę. – Troy jest dużo młodszy ode mnie – ciągnął Tony. – Bardzo chorował w dzieciństwie, więc traktowałem go jak kamień u nogi. Kiedy zmarła nasza matka, a potem ojciec, Troy zaczął odnosić się do mnie jakdo ojca, nie jakdo starszego brata. – Kto namalował te freski? – zapytałam, aby zmienić temat i poniechać wątku Troya. Ściany i sufit salonu muzycznego pokrywały niezwykłe malowidła przedstawiające sceny bajkowe – ocienione lasy przeszyte słonecznymi refleksami i kręte ścieżki wiodące ku pogrążonemu we mgle pasmu gór, na których szczytach stały zamki. Łukowe sklepienie wznosiło się wysoko w górze, aż musiałam zadrzeć głowę, żeby się mu przyjrzeć. Och, jak cudownie mieć nad sobą namalowane niebo z fruwającymi ptakami, postacią mknącą na czarodziejskim dywanie i wyniosłym zamkiem na wpół ukrytym w chmurach. – Cieszę się, że freski tak ci się podobają. To pomysł Jillian. Twoja babcia była sławną ilustratorką książek dla dzieci. Tak ją poznałem. Miałem dwadzieścia lat i któregoś dnia wróciłem do domu z kortu tenisowego, by szybko wziąć prysznic, przebrać się i wyjść, zanim Troy zacznie marudzić, żebym nie zostawiał go samego. I wtedy dostrzegłem na drabinie najzgrabniejsze nogi, jakie w życiu widziałem. A kiedy ta cudowna istota zeszła i ujrzałem jej twarz, wydała mi się wręcz nierealna. To była Jillian, która towarzyszyła znajomej dekoratorce. I właśnie Jillian zasugerowała te freski. „Bajkowa sceneria dla króla zabawek”, jak to ujęła – a ja wpadłem po uszy i natychmiast się zgodziłem. Dałem jej też pretekst do ponownego spotkania. – Dlaczego Jillian nazywa cię królem zabawek? – zapytałam. Nie brzmiało to poważnie, a przecież lalka, podobizna mojej matki, wykonana w wytwórni Tattertonów, z pewnością była czymś więcej niż zabawką. Najwyraźniej żadne inne pytanie nie zadowoliłoby Tony’ego bardziej niż to.

– Moje drogie dziecko, myślałaś, że wytwarzam zwykłe zabawki z plastiku? Nic bardziej mylnego! Tattertonowie uchodzą za królów zabawek, ponieważ to, co tworzymy, przeznaczone jest dla bogatych kolekcjonerów, którzy nie do końca dorośli i jeszcze nie zapomnieli swojego ubogiego dzieciństwa, kiedy nic nie leżało pod choinką i nikt nie wyprawiał im przyjęć urodzinowych. Zdziwiłabyś się, ilu sławnych i bogatych ludzi miało trudne dzieciństwo, a w średnim, nawet w podeszłym wieku zapragnęło posiadać to, o czym zawsze marzyło. Kupują więc unikatowe cacka, słynne na całym świecie, stworzone przez moich artystów i rzemieślników. Kiedy wejdziesz do sklepu z zabawkami z szyldem „Tatterton”, znajdziesz się w krainie baśni. I współczesnej, i dawnej. Moich najbogatszych klientów najbardziej interesuje przeszłość. Mamy listę zamówień na pięć lat naprzód na kamienne zamki z fosami, mostami zwodzonymi, zagrodami, pomieszczeniami kuchennymi, stajniami, kwaterami dla rycerzy i giermków, stadami bydła, owiec, świń i kur. Ten, którego stać na kupienie zamku, może założyć własne królestwo i zaludnić je odpowiednimi służącymi, wieśniakami, lordami i damami. Produkujemy też gry, tak trudne, że potrafią zająć umysł na wiele godzin. Bo sława i bogactwo, droga Heaven, po pewnym czasie stają się nudne, tak bezgranicznie nudne, że bogacze zaczynają kolekcjonować zabawki, malarstwo lub kobiety. W końcu ta nuda staje się przekleństwem, gdyż ci, którzy zdobyli wszystko, nie mają już co kupować. A ja staram się wypełnić im tę pustkę. – Są ludzie, którzy wydają setki dolarów na kurę zabawkę? – Nie posiadałam się ze zdumienia. – Są ludzie, którzy zapłacą tysiące, byleby posiadać coś, czego nie ma nikt inny. Nasze wyroby są jedyne w swoim rodzaju, a taka precyzyjna robota jest niezmiernie kosztowna. Świadomość, że ktoś może tak szastać pieniędzmi, wprawiła mnie w osłupienie i napełniła grozą. Co za różnica, czy posiadasz łabędzia z kości słoniowej i z rubinowymi oczami czy parę kurcząt wycyzelowanych z kamienia półszlachetnego? Za sumę, jaką bogaty potentat płaci za unikatowe szachy, można by wyżywić przez rokgłodujące dzieci ze Wzgórz Strachu! Jak rozmawiać z człowiekiem, którego rodzina przybyła tu z Europy, przywożąc kapitał swoich umiejętności, i błyskawicznie pomnożyła majątek? Na tym gruncie czułam się niepewnie, toteż wolałam przejść do bliższych mi tematów. Byłam urzeczona malarskim pomysłem Jillian. – Czy ona sama to namalowała? – dopytywałam się, pełna szacunku i podziwu. – Wykonała pierwotne szkice, które rozdała kilku młodym artystom do wykończenia. Choć muszę przyznać, że codziennie przychodziła doglądać postępów prac, a raz czy dwa widziałem ją z pędzlem w dłoni. – Miękki głos Tony’ego nabrał marzycielskich tonów. – Miała wtedy długie włosy opadające do połowy pleców. W jednej chwili zdawała się dziewczynką, a w następnej światową damą. Odznaczała się niepospolitym typem urody i oczywiście zdawała sobie z tego sprawę. Jillian dobrze wie, co może sprawić uroda, a ja, dwudziestolatek, nie potrafiłem ukryć swoich uczuć. – Och… A ile miała wtedy lat? – zagadnęłam tonem niewiniątka. – Od razu na początku zaznaczyła, że jest dla mnie za stara – Tony zaśmiał się krótko, niecierpliwie, z przymusem. – To zaintrygowało mnie jeszcze bardziej. Zawsze podobały mi się

starsze ode mnie kobiety. Miałem wrażenie, że mają więcej do zaoferowania niż moje głupiutkie rówieśnice. Kiedy przyznała, że ma trzydzieści lat, byłem trochę zaskoczony, lecz mimo to wciąż jej pragnąłem. Zakochaliśmy się w sobie, choć była mężatką i miała dziecko, twoją matkę. Nic nie mogło powstrzymać jej chęci do czerpania radości życia, której nie mogła doznać przy nudnym, wiecznie zajętym mężu. Co za zbieg okoliczności – Tony był o dziesięć lat młodszy od Jillian, tak jak Cal Dennison był o dziesięć lat młodszy od swojej żony Kitty. – Wyobraź sobie moje zdumienie, kiedy po sześciu miesiącach małżeństwa okazało się, że moja ślubna żona ma lat nie trzydzieści, lecz czterdzieści. Ożenił się z kobietą o dwadzieścia lat starszą?! – Kto ci o tym powiedział? Ona? – Moja droga, Jill rzadko odnosi się do czyjegoś wieku. To twoja matka Leigh wykrzyczała mi tę prawdę prosto w twarz. Zaniepokoiła mnie myśl, że moja mama zdradziła swoją matkę w takważnej kwestii. – Czy moja matka nie lubiła swojej? – Oczywiście, kochała ją. – Tony z szerokim uśmiechem poklepał mnie pokrzepiająco po dłoni, po czym obrał inny kierunek marszu, dając znak, abym podążała za nim. – Była nieszczęśliwa z powodu ojca i nienawidziła mnie za to, że zająłem jego miejsce. Jednak szybko, tak jak to bywa u młodych osób, przywykła do tego domu i oswoiła się ze mną, a także zaprzyjaźniła z Troyem. Słuchałam jednym uchem, bo pochłaniało mnie podziwianie luksusów tej wystawnej rezydencji. Szybko policzyłam, że na parterze znajdowało się dziewięć pokoi i dwie łazienki. Kwatery służby mieściły się w osobnym skrzydle za kuchnią. W ciemnej, okazałej bibliotece stały na półkach tysiące oprawnych w skórę tomów. Za nią Tony urządził swój gabinet, który pokazał mi tylko przelotnie. – Obawiam się, że w sprawie gabinetu postępuję jak tyran. Nie lubię, gdy ktokolwiek tam wchodzi, chyba że zostanie przeze mnie zaproszony. Nie lubię też, jak kręcą się tam pokojówki wycierające kurze, więc wpuszczam je tylko w mojej obecności. Bo widzisz, one uważają mój uporządkowany chaos za bałagan i od razu zabierają się do układania papierów i ustawiania książek na półkach. Skutek jest taki, że potem niczego nie mogę znaleźć. Szukanie potrzebnych rzeczy zajmuje wtedy strasznie dużo czasu. Trudno mi było sobie wyobrazić tego eleganckiego mężczyznę w roli tyrana. Tyranem był mój ojciec o temperamencie choleryka, wiecznie wrzeszczący i gotów do bicia. Mimo to, gdy o nim myślałam, do oczu mimowolnie napływały mi piekące łzy. Kiedyś tak bardzo łaknęłam jego miłości, której nigdy mi nie okazał, a zaledwie okruchami obdarzył Toma i Fanny. Nigdy też nie widziałam, żeby przytulał Keitha albo Naszą Jane. – Zaskakująca z ciebie dziewczyna, droga Heaven. W jednej sekundzie promieniejesz szczęściem, a zaraz potem cała radość niknie i masz łzy w oczach. Myślisz o swojej matce? Musisz zaakceptować jej odejście. Niech cię pocieszy fakt, że miała szczęśliwe życie. Nie każdy

może to o sobie powiedzieć. Miała życie szczęśliwe, ale takie krótkie… Nie chciałam jednak ujawniać swoich uczuć. Musiałam postępować ostrożnie, póki nie zaskarbię sobie przyjaźni domowników. Podejrzewałam, że Tony’ego będę widywać częściej niż Jillian. I że kiedy poproszę go o pomoc, życzliwie mi jej udzieli… – Wyglądasz na zmęczoną. Chodź, pokażę ci twoje pokoje. Odpoczniesz trochę. Zawróciliśmy do schodów i niebawem znaleźliśmy się na piętrze. Tony teatralnym gestem otworzył szerokie, podwójne drzwi. – Po ślubie z Jillian te dwa pokoje urządziłem dla Leigh, która miała wtedy dwanaście lat. Chciałem się jej przypochlebić i nadałem im wystrój kobiecy, a nie dziewczęcy. Mam nadzieję, że ci się spodobają… Przechylił głowę w sposób, który uniemożliwił mi odczytanie wyrazu jego oczu. Mgliste, rozproszone promienie słońca przesączały się przez zasłony w bladym kolorze kości słoniowej, nadając wnętrzu niezwykłą, wprost nierealną aurę. W porównaniu z pokojami, które widziałam na dole, ten był mniejszy, ale i tak rozmiarami dwukrotnie przewyższał naszą chałupę na Wzgórzach Strachu. Ściany obite były delikatną jedwabną tkaniną, także koloru kości słoniowej, o subtelnym splocie, utkaną w drobne orientalne zielone, fioletowe i niebieskie wzory. Ten sam materiał okrywał dwie niewielkie kanapy zasłane jasnoniebieskimi poduszkami dobranymi kolorystycznie do chińskiego wazonu stojącego na podłodze. Nadaremnie starałam się wyobrazić sobie, jak odpoczywam w tym pokoju skulona w fotelu przed niewielkim kominkiem. Ubrania z szorstkiego materiału mogą zniszczyć delikatną tkaninę. Muszę bardzo uważać, żeby nie zostawiać śladów palców na ścianach, kanapach i licznych abażurach, pomyślałam i omal się nie roześmiałam. Przecież tutaj nie będę musiała harować w ogrodzie ani skrobać podłogi, jak w naszej chałupie w górach albo w domu Kitty i Cala Dennisonów w Candlewick. – Chodź, obejrzyj sypialnię. – Tony poprowadził mnie dalej. – Muszę zaraz iść, żeby się przebrać na to przyjęcie, na którym Jillian tak zależy. Nie miej jej tego za złe. Zaplanowała dzisiejszy wieczór, zanim dowiedziała się o twoim przyjeździe. Kobieta, która je wydaje, jest jej najlepszą przyjaciółką i zarazem najgorszym wrogiem. – Pogłaskał mnie pod brodą, rozbawiony moim onieśmieleniem, po czym skierował się do drzwi. – Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, zadzwoń, a pokojówka ci to przyniesie. Jeśli wolisz zjeść kolację w pokoju jadalnym, zawiadom o tym kuchnię. Dom jest do twojej dyspozycji, baw się dobrze. Zamknął za sobą drzwi, zanim zdążyłam cokolwiek wydukać. Obróciłam się i zapatrzyłam w szerokie, podwójne łóżko z czterema filarami i drapowanym jedwabnym baldachimem. Wszędzie ten błękit i kość słoniowa. Szezlong obity był niebieską satyną, a trzy krzesła – tą samą tkaniną co meble w salonie. Zajrzałam do łazienki i spłoszyły mnie lustra, kryształowe kandelabry oraz ukryte oświetlenie wnętrza obszernej garderoby. Na długim blacie toaletki ustawiono rządkiem fotografie w ramkach. Usiadłam i wpatrywałam się w małą dziewczynkę siedzącą na kolanach taty. To musiała być moja matka! A ten mężczyzna to mój prawdziwy dziadek. Drżąc

z podniecenia, ujęłam w rękę niewielką srebrną ramkę. Ktoś delikatnie zapukał do drzwi. – Kto tam?! – zawołałam. – To ja, Beatrice Percy – odpowiedział niski, kobiecy głos. – Przysłał mnie pan Tatterton, żeby zapytać, czy nie trzeba panience pomóc przy rozpakowaniu bagaży. – Drzwi się otworzyły i w progu stanęła wysoka pokojówka w czarnym mundurku, ze zdawkowym, służbowym uśmiechem. – Wszyscy mówią do mnie Percy. Panienka może mnie też tak nazywać. Będę panienki osobistą pokojówką. Skończyłam kursy fryzjerskie i manikiuru. Przygotuję teraz panience kąpiel, jeśli sobie panienka życzy. – Kąpię się zazwyczaj przed pójściem spać, a z samego rana biorę prysznic – wyjaśniłam zażenowana, bo nie przywykłam do rozmawiania o intymnych sprawach z obcą kobietą. – Pan Tatterton kazał mi sprawdzić. – Dziękuję, Percy, ale niczego teraz nie potrzebuję. – Czy jest coś, czego panienka nie może albo nie powinna jeść? – Nie narzekam na brakapetytu, mogę jeść cokolwiek, prawie wszystko. O nie, nie miałam wybrednego podniebienia. Gdyby tak było, umarłabym z głodu na Wzgórzach Strachu. – Czy mam przynieść kolację tutaj? – Jakci wygodniej, Percy. Przez twarz pokojówki przebiegł ledwie dostrzegalny wyraz dezaprobaty, jakby tak niewymagająca istota zaburzała ustalony porządekrzeczy. – Jesteśmy tu po to, żeby zapewnić domownikom jak najwięcej wygody. Niezależnie od tego, czy zje panienka tutaj, czy w jadalni, jesteśmy do panienki dyspozycji. Na myśl o posiłku w wielkiej jadalni i o pustych krzesłach przy ogromnym stole ogarnął mnie smutek. – Wystarczy, jeśli przyniesiesz mi coś lekkiego około siódmej. – Tak, panienko – powiedziała Percy z wyraźną ulgą, że może jednak na coś się przydać, po czym cicho zniknęła za drzwiami. Och, zapomniałam spytać, czy znała Leigh! Powróciłam do penetrowania pokojów mojej matki. Wydawało się, że niczego tu nie ruszano od dnia jej ucieczki, choć były świeżo wywietrzone, posprzątane i odkurzone. Jedną po drugiej brałam do ręki srebrne ramki z fotografiami i przyglądałam im się bacznie, usiłując odkryć jakiś rys w twarzy matki, o którym babunia i dziadek nie mieli pojęcia. Tyle ujęć! Jaka piękna była Jillian z córką i stojący za nimi jej oddany mąż! Na brzegu fotografii, dziecięcym pismem, wyblakłe już i niewyraźne słowa: „Tatuś, mamusia i ja”. W szufladzie był opasły album ze zdjęciami. Wolno, wolniutko przewracałam grube strony, wpatrując się w ujęcia dorastającej dziewczynki, która z biegiem lat stawała się coraz ładniejsza. Urodzinowe przyjęcia uwieczniono na kolorowej kliszy – piąte, szóste, siódme, aż do trzynastych. Wszystkie podpisane „Leigh Diane VanVoreen”, jakby mama lubowała się w swoim imieniu

i nazwisku. „Cleave VanVoreen, mój tatuś”. „Jillian VanVoreen, moja mamusia”. „Jennifer Longstone, moja najlepsza przyjaciółka”. „Winterhaven, szkoła, do której będę wkrótce chodzić”. „Joshua John Bennington, mój pierwszy chłopak”. Może ostatni. Nie doszłam nawet do połowy albumu, a już zazdrościłam tej pięknej złotowłosej dziewczynce jej bogatych rodziców i bajecznych strojów. Zwiedzała ogrody zoologiczne i muzea, a nawet obce kraje, podczas gdy ja widziałam tylko zdjęcia parku Yellowstone zamieszczone w poplamionym i podartym egzemplarzu „National Geographic” albo w szkolnych podręcznikach. Patrząc na Leigh z mamą i tatą na pokładzie parowca zmierzającego do odległego portu, znów poczułam gulę w gardle. Oto Leigh VanVoreen macha zawzięcie na pożegnanie komuś, kto robi jej zdjęcie. Na innych fotografiach Leigh na pokładzie statku, Leigh pływa w basenie, tata uczy ją tańczyć. W Londynie przed Big Benem i przy zmianie warty przed pałacem Buckingham. Na długo przedtem, zanim skończyłam oglądać fotografie z dzieciństwa matki i późniejsze, gdy stała się dorosła, wyparował ze mnie prawie cały żal z powodu jej przedwczesnej śmierci. Przekonałam się, że w swoim krótkim życiu doznała dziesięć razy więcej przyjemności i frajdy niż ja dotąd i prawdopodobnie więcej, niż doświadczę w ciągu następnych dwudziestu lat. W najważniejszym okresie jej życia ojciec – miły, sądząc ze zdjęć – tulił ją do snu, słuchał jej modlitw, uczył, jakradzić sobie z mężczyznami. Jakmogłam przypuszczać, że Cal Dennison mnie kochał? Jak mogłam się spodziewać, że Logan kiedykolwiek znowu mnie zechce, skoro najprawdopodobniej dostrzegał we mnie to samo co mój tata? Nie, nie, wmawiałam sobie. Brak miłości papy to jego strata, a nie moja. Nie zostałam naznaczona na zawsze. Któregoś dnia zostanę dobrą żoną i matką. Otarłam łzy. Cóż dobrego może przynieść użalanie się nad sobą? Nigdy już nie zobaczę papy. Nie chciałam go więcej widzieć. Wróciłam do fotografii. Nie przyszło mi do głowy, że dziewczynka może nosić tak wspaniałe stroje, kiedy ja musiałam zadowolić się brzydkimi ciuchami z wyprzedaży u Searsa. Gdy mieszkałam u Kitty, dostawałam ubrania głównie z dyskontowej sieci Kmart. Oglądałam kolejne zdjęcia Leigh – na kasztanie o lśniącej sierści, w jeździeckim stroju, z jasną chmurą złotych włosów, wyglądała perfekcyjnie. Na wszystkich fotografiach towarzyszył jej tatuś. Następnym uwiecznionym etapem jej życia była szkoła. Potem widziałam Leigh opalającą się na plaży i na brzegu basenu, dumną ze swojej nabierającej kobiecych kształtów figury. Świadczyły o tym pozy, jakie przybierała, kiedy otaczał ją wianuszek przyjaciół. A potem, nagle, jej ojciec zniknął z fotografii. Wraz z jego zniknięciem zwiądł szczęśliwy uśmiech na twarzy Leigh, oczy zasnuł posępny cień. U boku jej mamy pojawił się nowy mężczyzna, znacznie młodszy i bardziej przystojny. Od razu rozpoznałam w tym opalonym blondynie Tony’ego Tattertona. Co dziwne, ta piękna, promienna dziewczynka, uśmiechająca się przedtem do obiektywu ze szczerą ufnością, teraz nie mogła się zdobyć nawet na nikły, grzecznościowy grymas. Stała z boku, z dala od matki i jej nowego mężczyzny. Przerzuciłam szybko ostatnią stronę albumu. Och! Drugi ślub Jillian! Moja matka,

dwunastolatka w długiej różowej sukience druhny, z bukietem cudownych róż w ręku, a obok niej młody chłopak, który silił się na uśmiech; Leigh VenVoreen była poważna, nawet smutna. To zapewne Troy, młodszy brat Tony’ego. Szczupły chłopiec z chmurą czarnych włosów, o ogromnych oczach, w których czaił się strach. Zmęczona, wyczerpana emocjonalnie, pragnęłam uciec od wiedzy, którą posiadłam w tak krótkim czasie. Moja matka nie lubiła swojego ojczyma i pewnie mu nie ufała! Jakja miałam mu teraz zaufać? Trudno, muszę wytrwać i zdobyć dyplom koledżu, przepustkę do przyszłości. Stojąc w oknie, wyglądałam na kolisty podjazd, który dalej zamieniał się w długą, krętą drogę do bramy wjazdowej. Obserwowałam, jak Jillian i Tony w wieczorowych strojach wsiadają do pięknego nowego auta. Tony usadowił się za kierownicą. Tym razem nie korzystali z limuzyny; czyżby nie chcieli, żeby szofer na nich czekał? Kiedy auto zniknęło mi z oczu, poczułam się samotna, bardzo samotna. Co mam z sobą począć do siódmej? Już byłam głodna. Dlaczego nie powiedziałam tego Percy? Co było ze mną nie tak, że czułam się zawstydzona i nieśmiała, choć postanowiłam być silna? Tłumaczyłam sobie, że to z powodu długotrwałego zamknięcia w samolocie, w limuzynie, a na koniec w tym domu. Zeszłam na dół i spośród futer Jillian wyłuskałam z szafy swój niebieski płaszcz. Włożyłam go i ruszyłam do wyjścia.

Rozdział trzeci W LABIRYNCIE Szłam szybkim, zamaszystym krokiem, nie mając pojęcia, dokąd zmierzam. Głęboko wdychałam „słonawy posmak morza”, jak to ujął Tony. Kilkakrotnie oglądałam się za siebie, by podziwiać Farthy w całej okazałości. Ile okien do mycia, tak wysokich i szerokich! A te marmury! Jak się udaje zachować je w czystości? Oddaliłam się na znaczną odległość i zwolniłam kroku. Próbowałam zgadnąć, które okna są moje. Wtem zderzyłam się z czymś kłującym i sprężystym. Przede mną wznosiła się wysoka ściana żywopłotu ciągnącego się w nieskończoność. Zafascynowana podążyłam wzdłuż niej i niebawem odkryłam… ależ tak! To angielski labirynt! Z niemal dziecięcą radością wkroczyłam do środka bez żadnych obaw, że się zagubię. Znajdę drogę powrotną. Zawsze byłam dobra w układankach. W testach na inteligencję i ja, i Tom zawsze wiedzieliśmy, jak pokierować myszą, żeby trafiła do sera, czy piratami, aby odnaleźli skarb. Jak tu ładnie! I jak cicho! Zielony gąszcz wznosił się na wysokość ponad trzech metrów, a ścieżki zakręcały idealnie pod kątem prostym. Szczebiot ptaków w ogrodzie wydawał się daleki i stłumiony. Nawet skrzeki przelatujących w górze mew brzmiały, jakby dochodziły z oddali. Obejrzałam się. Dom, który wydawał się tak blisko, teraz znikł. Gdzie się podział? Wysoki żywopłot nie dopuszczał ciepła zachodzącego słońca i wkrótce poczułam rześki chłód. Przyśpieszyłam kroku. Może powinnam zawiadomić Percy, że wychodzę? Spojrzałam na zegarek. Dochodziło wpół do siódmej. Za pół godziny ktoś przyniesie mi na górę kolację. Czyżbym miała opuścić swój pierwszy posiłek we własnym salonie? Zapewne ktoś rozpali w kominku przygotowanymi zawczasu szczapami. Jak miło byłoby spocząć przed własnym kominkiem, skulona w luksusowym fotelu, pogryzając różne smakowitości. Zrobiłam kolejny zwrot i znów natrafiłam na ślepy zaułek. Znów skręciłam. Tym razem powinnam trafić